1102

Szczegóły
Tytuł 1102
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1102 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1102 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1102 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dick Francis Pewniak Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1992 Prze�o�y�a Ewa �ycie�ska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Iskry", Warszawa 1990 Pisa� J. Podstawka Korekty dokonali: St. Makowski i K. Kruk Dick Francis (1920), Walijczyk, jest jednym z najpopularniejszych w Wielkiej Brytanii pisarzy sensacyjnych. Po kilkuletniej s�u�bie w R$a$f_ie zadebiutowa� na wy�cigach jako je�dziec amator, po czym zosta� zawodowym d�okejem. Mia� tytu� mistrza d�okej�w. Po kilku latach zosta� sprawozdawc� wy�cigowym dla "Sunday Express" i zacz�� pisa�. Pierwsza by�a ksi��ka "Sport Kr�lowych" (1957), po niej nast�pi�y liczne krymina�y, zawsze zwi�zane z wy�cigami. Za "Forfeit" otrzyma� nagrod� E.A. Poego jako za najlepszy krymina� 1969 roku w Ameryce. 1 G��boko wci�gn��em nosem zapach rozgrzanego konia i zimnej nadrzecznej mg�y. S�ysza�em tylko �wist i �omot galopuj�cych kopyt i czasem brz�k podkowy o podkow�. Za mn� jechali rozci�gni�t� grup� m�czy�ni ubrani jak ja w bia�e jedwabne spodnie i jaskrawe swetry, a przede mn�, wyra�nie czerwono_zielony na tle mlecznej zas�ony mg�y, jeden samotny je�dziec osadza� konia do skoku przez czerniej�c� na torze brzozow� faszyn�. Wszystko w�a�ciwie odbywa�o si� tak, jak si� spodziewano. Sw�j dziewi��dziesi�ty si�dmy bieg przeszkodowy wygrywa� Bill Davidson. Admira�, jego kasztan, dowodzi� bez trudu, �e wci�� jest najlepszym koniem przeszkodowym kr�lestwa, a ja, jak tyle razy przedtem, przez kilka minut podziwia�em ich obu z ty�u. Pot�ny kasztanowaty zad przede mn� zebra� si� w sobie, napr�y� i odbi�. Admira� przelecia� nad przeszkod� bez wysi�ku, jak przysta�o na prawdziwego championa. I kiedy skaka�em za nim, stwierdzi�em, �e zyska� przewag� dalszych dw�ch d�ugo�ci. Byli�my na najdalszym kra�cu toru wy�cigowego w Maidenhead, ponad p� mili od celownika. Nie mia�em cienia nadziei, �e go dogoni�. Lutowa mg�a g�stnia�a. Dalej ni� od jednej przeszkody do drugiej nic nie spos�b by�o dojrze�, a cicha, otaczaj�ca wszystko biel jak gdyby izolowa�a nas, samotny sznurek je�d�c�w, w odci�tej od �wiata otch�ani. Jedyn� rzeczywisto�ci� by� p�d. Celownik, t�umy, trybuny i cz�onkowie komisji technicznej, pozostawione w tyle w tej mgle, niewidoczne, zn�w na nas czeka�y, ale na tym d�ugim, p�toramilowym zakolu wr�cz trudno by�o uwierzy�, �e s� tam rzeczywi�cie. By� to jaki� nierealny, oderwany �wiat, w kt�rym wszystko mog�o si� zdarzy�. I zdarzy�o si�. Okr��yli�my pierwszy odcinek zakola i wyprostowali przed nast�pn� przeszkod�. Bill o dobre dziesi�� d�ugo�ci wyprzedza� mnie i inne konie, i nie wysila� si�. Rzadko musia� si� wysila�. Torowy przy nast�pnej przeszkodzie przeszed� od jej skraju ku �rodkowi toru przeci�gaj�c po drodze r�k� nad faszyn� i da� nura pod band�. Bill si� obejrza� przez rami� i dojrza�em b�ysk jego z�b�w, kiedy u�miechn�� si� z zadowoleniem widz�c mnie tak daleko za sob�. Potem spojrza� w stron� przeszkody i oceni� odleg�o��. Admira� wszed� na przeszkod� doskonale. Poderwa� si� przed ni�, jak gdyby latanie nie by�o wy��czn� domen� ptak�w. I run��. Os�upia�y, widzia�em, jak kasztanowate nogi bij� powietrze, kiedy ko� wywija� koz�a spadaj�c. Mign�a mi jaskrawa posta� Billa lec�cego g�ow� w d� ze szczytowego punktu skoku i us�ysza�em �omot, z jakim Admira� wyl�dowa� na nim na grzbiecie. Automatycznie da�em w prawo i wzi��em konia na siebie przed przeszkod�. Z g�ry, przelatuj�c nad faszyn�, spojrza�em w d� na Billa. Le�a� bezw�adnie na ziemi z r�k� odrzucon� w bok. Oczy mia� zamkni�te. Admira� upad� ci�ko na grzbiet, na niczym nie os�oni�ty brzuch Billa i szarpa� si� teraz w ty� i w prz�d, gor�czkowo staraj�c si� wsta�. Mign�o mi co� pod nimi, co� dziwnego, czego nie powinno tam by�. Ale za szybko przelatywa�em, �eby si� dobrze przyjrze�. Kiedy m�j ko� przyspieszy� za przeszkod�, zemdli�o mnie, jakbym ja sam dosta� w �o��dek. W tym upadku by�o co� takiego, co go niew�tpliwie kwalifikowa�o jako morderczy. Rzuci�em okiem za siebie. Admira�owi uda�o si� wsta� i pocwa�owa� luzem, a torowy podszed� i nachyli� si� nad Billem, kt�ry wci�� le�a� na ziemi bez ruchu. Odwr�ci�em g�ow�, �eby skupi� uwag� na wy�cigu. Wyszed�em na prowadzenie i nie powinienem go straci�. Poboczem toru nadbieg� i min�� mnie kto� z pierwszej pomocy w czarnym garniturze i bia�ym szaliku. Dotychczas sta� przy przeszkodzie, do kt�rej si� w�a�nie zbli�a�em, a teraz bieg� na pomoc Billowi. Przeprowadzi�em konia przez nast�pne trzy przeszkody, ale nie wk�ada�em ju� w to serca, i kiedy przed zat�oczonymi trybunami pojawi�em si� jako zwyci�zca, witaj�ce mnie westchnienie i j�k wyda�y mi si� do�� stosownym przyj�ciem. Min��em celownik, poklepa�em konia po szyi i spojrza�em na trybuny. Wi�kszo�� g��w wci�� zwr�cona by�a w stron� ostatniej przeszkody, wypatruj�c w nieprzeniknionej mgle Admira�a, niew�tpliwego pewniaka, kt�ry od dw�ch lat po raz pierwszy przegrywa� gonitw�. Nawet mi�a starsza pani, kt�rej konia dosiada�em, powita�a mnie pytaniem: - Co si� sta�o Admira�owi? - Upad�. - C� za szcz�liwy traf - powiedzia�a pani Mervin �miej�c si� rado�nie. Uj�a uzd�, �eby odprowadzi� konia do rozsiod�ania. Zsun��em si� na ziemi� i rozpi��em popr�g niezr�cznymi od szoku palcami. G�aska�a konia i dalej szczebiota�a, jak to si� cieszy, �e wygra�a, i jakie to nieoczekiwane i jakie to szcz�cie, �e dla odmiany zawi�d� Admira�, cho� z drugiej strony oczywi�cie wielka szkoda. Kiwa�em g�ow�, u�miecha�em si� i nie odpowiada�em, to bowiem, co m�g�bym powiedzie�, zabrzmia�oby brutalnie i niegrzecznie. Niech si� nacieszy swoj� wygran�, my�la�em. Niecz�sto jej si� zdarza. A Bill, ostatecznie, mo�e wyjdzie z tego ca�o. �ci�gn��em z konia siod�o i zostawiaj�c promienn� pani� Mervin przyjmuj�c� zewsz�d gratulacje, przecisn��em si� przez t�um do wagi. Zwa�y�em si� i kiedy uznano moj� wag� za prawid�ow�, wyszed�em do szatni i po�o�y�em sw�j ekwipunek na �awie. Zjawi� si� Clem, s�u��cy wy�cigowy, kt�ry opiekowa� si� moimi rzeczami. By� niewysoki i ju� starszy, bardzo dziarski i schludny, mia� ogorza�� twarz i �ci�gna na przegubach r�k jak mocno naci�gni�te postronki. Podni�s� siod�o i pieszczotliwie przeci�gn�� d�oni� po sk�rze. Nabra� tego zwyczaju przez d�ugie lata piel�gnowania mi�kkich sk�r. G�aska� siod�o tak, jak kto inny g�aska�by policzek �adnej dziewczyny, rozkoszuj�c si� jego mi�kko�ci� i meszkiem. - Dobra robota, psze pana - powiedzia�, cho� nie wygl�da� na zachwyconego. Nie chcia�em gratulacji. Zauwa�y�em szorstko: - Admira� powinien by� wygra�. - Upad�? - zapyta� z niepokojem Clem. - Tak. Po zastanowieniu nie mog�em tego poj��. - A majorowi Davidsonowi nic si� nie sta�o, psze pana? - zapyta� Clem. Us�ugiwa� r�wnie� Billowi i wiedzia�em, �e traktuje go jak bo�ka. - Nie wiem - przyzna�em. Ale twardy ��k siod�a wbi� mu si� w brzuch pod ci�arem wielkiego konia wal�cego si� z szybko�ci� trzydziestu mil na godzin�. Jak�, biedak, mia� szans�, pomy�la�em. Zarzuci�em ko�uszek i poszed�em do gabinetu pierwszej pomocy. Pod drzwiami sta�a Scilla, �ona Billa, blada i roztrz�siona, ze wszystkich si� staraj�c si� opanowa� l�k. Jej ma�a zgrabna posta� przybrana by�a w weso�y szkar�at, a na chmurze czarnych lok�w tkwi�a wyzywaj�co czapka z norek. Str�j stosowny z okazji sukcesu, nie zmartwienia. - Alan - powiedzia�a z ulg� na m�j widok. - Doktor go ogl�da i prosi�, �ebym tu zaczeka�a. Co my�lisz? �le z nim? B�aga�a, a ja niewiele mog�em jej da� pociechy. Obj��em j�. Spyta�a, czy widzia�em, jak Bill spad�, wi�c jej powiedzia�em, �e spad� na g�ow� i mo�e mie� lekki wstrz�s m�zgu. Drzwi si� otworzy�y i wyszed� z nich wysoki, szczup�y i zadbany m�czyzna. Lekarz. - Czy pani Davidson? - zwr�ci� si� do Scilli. Skin�a g�ow�. - Obawiam si�, �e m�� pani musi jecha� do szpitala - oznajmi�. - Nie by�oby rozs�dne odsy�a� go do domu bez prze�wietlenia. - U�miechn�� si� pocieszaj�co, a ja poczu�em, jak Scilla troch� si� odpr�a. - Czy mog� wej�� go zobaczy�? - zapyta�a. - Doktor si� zawaha�. - Prosz� - zgodzi� si� wreszcie ale on jest prawie nieprzytomny. Dozna� silnego uderzenia w g�ow�. Prosz� nie pr�bowa� go budzi�. Kiedy rusza�em ju� za Scill�, doktor zatrzyma� mnie, k�ad�c mi r�k� na ramieniu. - Pan York? To on przeprowadza� regulaminowe badania po moim wczorajszym lekkim upadku. - Tak. - Czy to pana bliscy znajomi? - Tak, prawie przez ca�y czas u nich mieszkam. Ciasno zwar� wargi, zamy�lony. Po czym powiedzia�: - Jest niedobrze. Wstrz�s to g�upstwo, ale on ma krwotok wewn�trzny, prawdopodobnie z p�kni�tej �ledziony. Dzwoni�em do szpitala, �eby go przyj�to jako pilny przypadek, kiedy tylko zdo�amy go tam dowie��. Jeszcze gdy m�wi�, podjecha�a do nas ty�em jedna z wy�cigowych karetek pogotowia. Piel�gniarze wyskoczyli, otworzyli tylne drzwi, wyci�gn�li wielkie nosze i wnie�li je do gabinetu pierwszej pomocy. Lekarz wszed� za nimi. Wkr�tce wszyscy zn�w si� pojawili z Billem na noszach. Scilla sz�a za nimi z wyra�nym, g��bokim i w pe�ni uzasadnionym wyrazem l�ku na twarzy. Zwarta, opalona i pogodna twarz Billa, teraz sinobia�a i pokryta drobnymi kropelkami potu, przetacza�a si� bezw�adnie na boki. Otwartymi ustami s�abo chwyta� powietrze, a r�ce niespokojnie poci�ga�y za koc. Wci�� mia� na sobie wy�cigowe barwy w zielono_czerwon� krat�, co wygl�da�o najbardziej z�owieszczo. - Jad� z nim karetk� - zwr�ci�a si� do mnie Scilla. - Mo�esz przyjecha�? - Bior� jeszcze udzia� w ostatnim biegu - powiedzia�em. - Zaraz potem przyjad� do szpitala. Nie martw si�, wszystko b�dzie dobrze. Ale nie wierzy�em w to, tak samo jak ona. Kiedy odjechali, min��em budynek z wag� i przez parking wyszed�em nad rzek�. Wezbrana �wie�o stopnia�ym �niegiem Tamiza p�yn�a szybko, p�owa jak piasek, nios�c na sobie bia�e szumowiny. Wody wytacza�y si� z mg�y jakie� sto jard�w na prawo ode mnie, kot�owa�y si� wok� zakr�tu, przy kt�rym sta�em, i znowu znika�y we mgle. By�y wzburzone i zm�cone, a droga przed nimi ukryta we mgle. Zupe�nie jak przede mn�. W domu, w Bulawayo, gdzie chodzi�em do szko�y, nauczyciel matematyki po�wi�ci� wiele godzin (za wiele, jak s�dzi�em w m�odo�ci), �eby nauczy� nas wyci�ga� w�a�ciwe wnioski z paru znanych fakt�w. Dedukcja nie tylko nale�a�a do wyk�adanego przez niego przedmiotu, ale by�a tak�e jego hobby i czasami udawa�o si� nam go podpu�ci�, �eby zamiast problem�w geometrii czy algebry wyk�ada� nam metody Sherlocka Holmesa. Jedn� po drugiej wypuszcza� ca�e klasy ch�opc�w zdolnych bystrym okiem dostrzec zdarte noski w bucikach pos�ugaczek i ksi�y albo odciski na czubkach palc�w harfist�w. I poziom matematyki w szkole by� wyj�tkowo wysoki. Dzi�, oddalony o tysi�ce mil i siedem lat od rozpra�onej s�o�cem szkolnej klasy, stoj�c w angielskiej mgle i w�ciekle marzn�c, przypomnia�em sobie mojego nauczyciela, zebra�em fakty i przyjrza�em si� im. Znane fakty... Admira�, znakomity ko� przeszkodowy, nagle w po�owie skoku upad� bez �adnej widocznej przyczyny. Kiedy Bill i ja nadje�d�ali�my, przez tor za przeszkod� przeszed� torowy, ale w tym nie by�o nic niezwyk�ego. A kiedy bra�em p�ot i spojrza�em na Billa, gdzie� na skraju pola widzenia dojrza�em nik�y, wilgotny szary i metaliczny b�ysk. Zastanowi�em si� nad tymi faktami przez d�u�sz� chwil�. Wniosek nasuwa� si� oczywisty, ale nie do przyj�cia. Trzeba sprawdzi�, czy to w�a�ciwy wniosek. Wr�ci�em po rzeczy i �eby zwa�y� si� przed ostatni� gonitw�, ale kiedy wk�ada�em do woreczk�w obci��enie, �eby dor�wna� wadze ustalonej przez handikapera, w��czono g�o�niki i og�oszono, �e wskutek g�stniej�cej mg�y ostatni bieg zostaje odwo�any. W szatni zrobi� si� ruch, herbata i placek owocowy znikn�y w przyspieszonym tempie. Od �niadania min�o ju� wiele czasu, tote� przebieraj�c si� wepchn��em do ust par� kanapek z wo�owin�. Za�atwi�em z Clemem przes�anie mojego ekwipunku do Plumpton, gdzie startowa�em za cztery dni, i wybra�em si� na niemi�y spacer. Chcia�em si� bli�ej przyjrze� miejscu, w kt�rym upad� Bill. Pieszo od trybun do ko�ca toru wy�cigowego Maidenhead by�o daleko, tote� zanim tam dotar�em, buty, skarpety i nogawki od spodni mia�em zupe�nie przemoczone od mokrej trawy. By�o bardzo zimno, bardzo mgli�cie. Doko�a nikogo. Doszed�em do przeszkody, niewinnej, �agodnej, �atwej do przesadzenia faszyny - ustawionych na sztorc ga��zi czarnej wierzby. Jej g��boko�� u podstawy wynosi�a trzy stopy, u szczytu zmniejsza�a si� o po�ow�, wysoko�� si�ga�a czterech st�p i sze�ciu cali, szeroko�� oko�o czterech jard�w. Zwyczajna i �atwa. Starannie zbada�em teren wzd�u� faszyny po stronie zeskoku. Wszystko jak zwykle. Okr��y�em j� i przeszed�em na drug� stron�. Nic. Zajrza�em w skrzyd�o naprowadzaj�ce konia na przeszkod�, od wewn�trznej strony toru, tam gdzie le�a� Bill. Te� nic. Dopiero pod skrzyd�em od zewn�trznej strony toru znalaz�em to, czego szuka�em. Le�a�o w wysokiej trawie, na wp� schowane, zroszone kroplami mg�y, zwini�te i zab�jcze. Drut. By�o go sporo, srebrnoszary zw�j o �rednicy mniej wi�cej stopy le�a� przyci�ni�ty kawa�kiem drewna. Jeden jego koniec prowadzi� do g��wnego s�upka w skrzydle, gdzie by� uwi�zany na wysoko�ci dw�ch st�p ponad poziomem brzozowej faszyny. Uwi�zany, jak stwierdzi�em, szczeg�lnie mocno, rzeczywi�cie bardzo mocno. Nie mog�em go odwi�za� palcami. Wr�ci�em do wewn�trznego skrzyd�a i przyjrza�em si� s�upkowi z tej strony. Dwie stopy nad faszyn� w drewnie znajdowa� si� rowek. Ten s�upek by� kiedy� pomalowany na bia�o i �lad rysowa� si� wyra�nie. Dla mnie by�o jasne, �e tylko jedna osoba mog�a przeci�gn�� ten drut. Torowy. Ten, kt�rego sam widzia�em, jak przechodzi� z jednej strony toru na drug�. Ten, pomy�la�em z gorycz�, kt�rego zostawi�em, �eby udzieli� pomocy Billowi. W gonitwie na trzy mile w Maidenhead okr��a�o si� tor dwa razy. W pierwszym okr��eniu nie by�o �adnego k�opotu z t� przeszkod�. Bezpiecznie przeskoczy�o j� dziewi�� koni, Admira� jako trzeci, w kontrolowanym czasie, a ja obok niego. Zd��y�em rzuci� Billowi uwag�, jak ma�o jestem zachwycony angielskim klimatem. W drugim okr��eniu Admira� prowadzi� o kilka d�ugo�ci. Torowy, skoro tylko zobaczy�, �e Bill wzi�� poprzedni� przeszkod�, musia� przej�� przez tor z lu�nym ko�cem drutu i okr�ci� go o s�upek z drugiej strony, napinaj�c w powietrzu, prawie niewidoczny, dwie stopy nad faszyn�. Na tej wysoko�ci Admira� musia� zaczepi� piersi�. Ta bezwzgl�dno�� wzbudzi�a we mnie powolny, g��boki gniew, kt�ry, cho� wtedy tego nie wiedzia�em, mia� mi towarzyszy� jako bodziec do dzia�ania przez wiele jeszcze tygodni. Nie mog�em mie� pewno�ci, czy ko� zerwa� drut, kiedy o niego uderzy�, czy �ci�gn�� go z palika. Nie znajduj�c jednak lu�nych kawa�k�w i widz�c, �e zw�j le��cy przy zewn�trznym skrzydle nie jest porwany, uzna�em za prawdopodobne, �e upadaj�cy ko� zerwa� s�abiej uwi�zany koniec drutu. �aden z biegn�cych za mn� siedmiu koni si� nie potkn��. Podobnie jak ja wszyscy musieli przeskoczy� nad resztkami pu�apki. By� to rozmy�lny zamach na okre�lonego konia i je�d�ca, chyba �e torowy by�by szale�cem, czego w �aden spos�b nie mo�na by�o wykluczy�. W tym stadium gonitwy Bill na Admirale wychodzi� zwykle na prowadzenie, cz�sto zyskuj�c przewag� dwudziestu d�ugo�ci, a jego czerwono_zielone barwy nawet w mglisty dzie� by�y dobrze widoczne. W tym momencie, bardzo wzburzony, ruszy�em z powrotem. �ciemnia�o si� ju�. Zabawi�em przy przeszkodzie d�u�ej, ni� przypuszcza�em, i kiedy wreszcie znalaz�em si� przy wadze, zamierzaj�c powiedzie� o drucie dyrektorowi toru, przekona�em si�, �e wszyscy poza str�em j� wyszli. Str�, niemi�y staruch bezustannie wysysaj�cy co� spomi�dzy z�b�w, o�wiadczy�, �e nie wie, gdzie mo�na by znale�� dyrektora. Doda�, �e dyrektor pi�� minut temu odjecha� w stron� miasta. Nie wiedzia�, dok�d si� uda� ani kiedy wr�ci. Nast�pnie, narzekaj�c, �e musi dogl�da� pi�ciu osobnych piec�w poza centralnym bojlerem i �e ta mg�a szkodzi mu na oskrzela, str� pocz�apa� pilnie w stron� ciemno majacz�cej bry�y trybuny g��wnej. Patrzy�em, jak odchodzi, niezdecydowany. Wiedzia�em, �e powinienem komu� z w�adz powiedzie� o tym drucie. Ale komu? Cz�onkowie komisji technicznej, kt�rzy towarzyszyli gonitwom, wszyscy byli ju� w drodze do domu i wlekli si� mozolnie przez t� mg��, nieosi�galni. Dyrektor wyjecha�. Drzwi od jego biura, jak si� przekona�em, by�y zamkni�te. Du�o bym potrzebowa� czasu, �eby kogo� odnale��, przekona� do powrotu na tor i sk�oni�, aby podjecha� w g��b toru w ciemno�ciach i po tym wyboistym terenie. A potem czeka�yby mnie dyskusje, powtarzanie i o�wiadczenia. Min�oby wiele godzin, zanim m�g�bym si� urwa�. Tymczasem w szpitalu w Maidenhead Bill walczy� ze �mierci�, a ja bardzo chcia�em wiedzie�, czy mu si� uda. Scill� czeka�y godziny rozdzieraj�cego niepokoju i obieca�em, �e b�d� z ni� tak pr�dko, jak tylko zdo�am. Ju� za d�ugo zmitr� y�em. Drut, os�oni�ty mg�� i mocno przyczepiony do palika, poczeka do jutra, pomy�la�em. A Bill mo�e nie doczeka�. Na parkingu sta� samotnie jaguar Billa. Wsiad�em, w��czy�em �wiat�a i ruszy�em. Z bramy skr�ci�em w lewo, ostro�nie przejecha�em drog� dwie mile, znowu skr�ci�em w lewo, za rzek�, i kr�tymi, jednokierunkowymi ulicami Maidenheadu dotar�em wreszcie do szpitala. W jasno o�wietlonym ruchliwym hallu nie by�o �ladu Scilli. Zapyta�em portiera. - Pani Davidson? M�� d�okej? Zgadza si�, jest w �rodku, w poczekalni. Czwarte drzwi na lewo. Odnalaz�em j�. Czarne oczy Scilli wydawa�y si� olbrzymie, podkre�lone szarymi cieniami. Jej smutna i napi�ta twarz by�a poza tym zupe�nie bezbarwna. Zdj�a te� swoj� frywoln� czapk�. - Jak Bill? - zapyta�em. - Nie wiem. Tylko mi powtarzaj�, �ebym si� nie martwi�a. By�a bardzo bliska �ez. Usiad�em obok i uj��em j� za r�k�. - Dodajesz mi otuchy, Alan - powiedzia�a. Nied�ugo drzwi si� otworzy�y i wyszed� jasnow�osy m�ody lekarz z dyndaj�cym na piersi stetoskopem. - My�l�, pani Davidson... - zacz�� i urwa�. - My�l�, �e powinna pani wej�� i posiedzie� z m�em. - Jak on si� czuje? - Nie... niezbyt dobrze. Robimy wszystko, co mo�emy. - Zwracaj�c si� do mnie, zapyta�: - Pan jest krewnym? - Przyjacielem. Odwioz� pani� Davidson do domu. - Tak. Zaczeka pan, czy wr�ci po ni�? P�niej wieczorem... Ten ostro�ny g�os, te neutralne s�owa co� przekazywa�y. Popatrzy�em mu uwa�niej w twarz i ju� wiedzia�em, �e Bill umiera. - Zaczekam. - Dobrze. Czeka�em cztery godziny, zapoznaj�c si� dok�adnie ze wszystkimi szczeg�ami wzoru na zas�onach i p�kni�ciami w brunatnym linoleum. Ale g��wnie my�la�em o tym drucie. Na koniec zjawi�a si� powa�na, m�oda i �adna piel�gniarka. - Tak mi przykro... Major Davidson nie �yje. Mo�e zechc� uda� si� za ni�, powiedzia�a, pani Davidson chcia�aby, �ebym wszed� go zobaczy�. Przeprowadzi�a mnie przez d�ugie korytarze i wpu�ci�a do bia�ego, niezbyt du�ego pokoju, w kt�rym przy w�skim ��ku siedzia�a Scilla. Spojrza�a na mnie. Nie mog�a m�wi�. Le�a� tam Bill, szary i nieruchomy, martwy. Najlepszy przyjaciel, jakiego mo�na sobie wymarzy�. 2 Nazajutrz wcze�nie rano odwioz�em Scill� do domu, do Cotswolds, wyczerpan� ca�onocnym czuwaniem przy Billu, na kt�re nalega�a, i bardzo teraz oszo�omion� �rodkami uspokajaj�cymi. Dzieci wysz�y jej naprzeciw na pr�g domu, trzy buzie mia�y wyraz uroczysty i szeroko otwarte oczy. Za nimi sta�a Joan, ich energiczna i odpowiedzialna opiekunka, kt�r� wczoraj wieczorem zawiadomi�em telefonicznie o wypadku. Scilla usiad�a na schodku i rozp�aka�a si�. Dzieci przykl�k�y obok, obj�y j� i robi�y, co mog�y, aby j� pocieszy� w b�lu, kt�ry ledwie niejasno rozumia�y. Scilla zaraz posz�a na g�r� po�o�y� si�. Zaci�gn��em zas�ony, otuli�em j� i uca�owa�em w policzek. By�a wyczerpana i bardzo senna, mia�em wi�c nadziej�, �e wiele up�ynie godzin, zanim si� obudzi. Poszed�em do swojego pokoju i przebra�emk si�. Na dole zasta�em Joan, kt�ra na kuchennym stole przygotowywa�a dla mnie kaw�, jajka na bekonie i gor�ce bu�eczki. Da�em dzieciom kupione dla nich wczoraj rano tabliczki czekolady (jak�e dawno si� to wyda�o!) i zasiad�y ze mn�, chrupi�c czekolad�, podczas gdy ja jad�em �niadanie. Joan nala�a sobie kawy. - Alan - zacz�� William. Mia� pi�� lat, by� najm�odszy i zawsze czeka� z tym, co mia� do powiedzenia, a� mu si� odpowiedzia�o "tak", na znak, �e si� go s�ucha. - Tak? - powiedzia�em. - Co si� sta�o tatusiowi? Wi�c opowiedzia�em im o wszystkim z wyj�tkiem drutu. Przez chwil� siedzieli wyj�tkowo cicho. Potem Henry, ledwie o�miolatek, zapyta� spokojnie: - Zakopi� go czy spal�? Zanim zdoby�em si� na odpowied�, on i jego starsza siostra Polly wdali si� w gor�c� i zdumiewaj�co fachow� dyskusj� na temat dobrych i z�ych stron zar�wno pogrzebu, jak i kremacji. Prze�y�em wstrz�s, ale z drugiej strony poczu�em ulg�, a Joan, przechwytuj�c moje spojrzenie, z trudem powstrzyma�a si� od �miechu. Niewinna bezceremonialno�� tej rozmowy pozwoli�a mi wraca� do Maidenhead w pogodniejszym nastroju. Wstawi�em du�y samoch�d Billa do gara�u i wybra�em si� swoim w�asnym, ma�ym granatowym lotusem. Mg�a znikn�a bez �ladu, ale jecha�em powoli (jak na mnie), zastanawiaj�c si� nad najw�a�ciwszym sposobem post�powania. Najpierw zadzwoni�em do szpitala. Zabra�em ubranie Billa, podpisa�em formularze, ustali�em terminy. Na drugi dzie� mia�a si� odby� rutynowa sekcja zw�ok. By�a niedziela. Pojecha�em na tereny wy�cig�w, ale brama by�a zamkni�ta. Biuro dyrektora toru w mie�cie te� zamkni�te i puste. Zadzwoni�em do niego do domu, ale nikt nie odpowiada�. Po chwili wahania zadzwoni�em do cz�onka rady nadzorczej National Hunt Committee, czyli wprost do najwy�szej w�adzy. S�u��cy lorda Creswella Stampego obieca�, �e sprawdzi, czy mo�na z nim rozmawia�. Powiedzia�em, �e to bardzo wa�ne. Niebawem mia�em go na linii. - Doprawdy, mam nadziej�, �e to, co pan ma do powiedzenia, jest bardzo wa�ne, panie York. Siedz� w�a�nie przy lunchu z go��mi. - Czy s�ysza� pan, �e major Davidson zmar� wczoraj wieczorem? - Tak. Bardzo mi przykro z tego powodu, bardzo... - czeka�. Wzi��em g��boki oddech. - Jego upadek nie by� przypadkowy - powiedzia�em. - Co pan chce przez to powiedzie�? - Ko� majora Davidsona potkn�� si� o drut. Opowiedzia�em mu o swoich poszukiwaniach przy przeszkodzie i o tym, co tam znalaz�em. - Czy m�wi� pan o tym panu Dace'emu? Pan Dace by� dyrektorem toru. Wyja�ni�em, �e nie uda�o mi si� go z�apa�. - Aha, wi�c dzwoni pan do mnie. - Urwa�. - C�, panie York, je�eli pan ma racj�, to sprawa zbyt powa�na jak na samo National Hunt Committee. S�dz�, �e winien pan bez zw�oki powiadomi� policj� w Maidenhead. Prosz� mi da� zna� dzi� wieczorem, niezawodnie, co si� dzieje. B�d� si� stara� skontaktowa� z panem Dace'em. Od�o�y�em s�uchawk�. Pozby�em si� odpowiedzialno�ci, pomy�la�em. Mog�em sobie wyobrazi�, jak befsztyk krzepnie na talerzu, a lord Creswell puszcza w ruch telefony. Posterunek policji na wyludnionej w niedziel� ulicy by� ciemny, przykurzony i niego�cinny. Wszed�em. Za barierk� sta�y trzy biurka, a przy jednym siedzia� m�ody konstabl i czyta� gazet� z gatunku tych bulwarowych. Ani na chwil� nie zaniedbuje zbrodni, przysz�o mi na my�l. - Czym mog� panu s�u�y�? - zapyta� wstaj�c. - Czy nie ma tu wi�cej nikogo? To znaczy, kogo� starszego? Idzie o... o �mier�. - Chwileczk�, prosz� pana. - Wyszed� drzwiami w g��bi, wr�ci� i rzek�: - Prosz� t�dy. Odsun�� si�, wpu�ci� mnie do ma�ego gabinetu i zamkn�� za mn� drzwi. M�czyzna, kt�ry wsta�, by� niski jak na policjanta, kr�py, ciemnow�osy i mia� mniej wi�cej pod czterdziestk�. Wygl�da� bardziej na zapa�nika ni� m�zgowca, ale p�niej przekona�em si�, �e jest r�wnie sprawny umys�owo jak fizycznie. Biurko mia� zarzucone papierami i ci�kimi ksi�gami prawniczymi. Gazowy kominek dawa� przyjemny ciep�y zaduch. Na biurku sta�a przepe�niona popielniczka. On te� sp�dza� niedzielne popo�udnie na studiowaniu zbrodni. - Dobry wiecz�r. Jestem inspektor Lodge - oznajmi�. Wskaza� mi krzes�o przed biurkiem, �ebym usiad�. Sam te� usiad� i zacz�� uk�ada� papiery na r�wne kupki. - Przychodzi pan w sprawie �mierci? Moje w�asne s�owa, powt�rzone, zabrzmia�y g�upio, ale jego ton by� rzeczowy. - Idzie o majora Davidsona... - zacz��em. - Ach, tak, mieli�my raport. Zmar� wczoraj w nocy w szpitalu po upadku na wy�cigach. Zaczeka� grzecznie, �ebym m�wi� dalej. - Ten upadek by� zaaran�owany - wypali�em bez ogr�dek. Inspektor Lodge popatrzy� na mnie spokojnie, po czym wyj�� z szuflady arkusz papieru, odkr�ci� wieczne pi�ro i zapisa�, jak zobaczy�em, dat� i czas. Metodyczny facet. - My�l�, �e lepiej zacznijmy od pocz�tku - powiedzia�. - Pana nazwisko? - Alan York. - Wiek? - Dwadzie�cia cztery lata. - Adres? Poda�em adres Davidson�w, wyja�niaj�c, do kogo nale�y i �e do�� d�ugo tam mieszkam. - A gdzie pan mieszka na sta�e? - W po�udniowej Rodezji - odpowiedzia�em. - Na farmie hodowlanej w pobli�u osiedla zwanego Induna, jakie� pi�tna�cie mil od Bulawayo. - Zaw�d? - Reprezentuj� ojca w jego londy�skim biurze. - Firma pa�skiego ojca? - Towarzystwo Handlowe Bailey York. - Czym panowie handlujecie? - Miedzi�, o�owiem, byd�em. Wszystkim. Jeste�my g��wnie firm� transportow�. Zapisa� to wszystko szybkim, wyra�nym pismem. - No wi�c - od�o�y� pi�ro - o co chodzi? - Nie wiem, o co tu chodzi - odpowiedzia�em - ale o to co si� sta�o. Opowiedzia�em mu o wszystkim. S�ucha� nie przerywaj�c, wreszcie zapyta�: - Co w og�le nasun�o panu podejrzenie, �e nie by� to zwyk�y upadek? - Admira� to najpewniejszy ko� przeszkodowy. Jest zr�czny jak kot. Nie robi b��d�w. Ale z jego grzecznie zdziwionej miny wida� by�o, �e niewiele, je�eli w og�le cokolwiek, wie o wy�cigach z przeszkodami i uwa�a, �e ka�dy ko� mo�e upa��. Spr�bowa�em jeszcze raz. - Admira� jest znakomity na przeszkodach. Nigdy by w ten spos�b nie upad�, wchodz�c na �atw� przeszkod� we w�a�ciwym czasie, nie pop�dzany. Wzi�� j� wspaniale. Widzia�em. To nie by� zwyczajny upadek. Tak wygl�da�o, jakby si� czym� pos�u�ono, �eby go zwali�. Pomy�la�em o drucie, wr�ci�em sprawdzi�, i tak by�o. To wszystko. - Hm. Zanosi�o si� na to, �e wygra? - zapyta� Lodge. - To by�o pewne. - I kto wygra�? - Ja. Lodge przerwa� i przygryz� koniec pi�ra. - W jaki spos�b anga�uje si� torowych? - zapyta�. - W�a�ciwie nie wiem. To przypadkowi ludzie, przyjmuje si� ich, jak s�dz�, na okre�lone wy�cigi. - Dlaczego jaki� torowy mia�by co� knu� przeciw majorowi Davidsonowi? - Powiedzia� to niewinnie, a ja spojrza�em na niego z gniewem. - S�dzi pan, �e wszystko to wymy�li�em? - Nie. - Westchn��. - Chyba nie. Mo�e powinienem zapyta�, czy trudno by�oby komu�, kto mia� z�e zamiary wobec majora Davidsona, zaanga�owa� si� na torowego? - Nietrudno. - B�dziemy to musieli sprawdzi�. - Zastanowi� si�. - To ryzykowny spos�b morderstwa. - Ktokolwiek to zaplanowa�, nie m�g� zak�ada�, �e go zabije - stwierdzi�em kategorycznie. - Dlaczego nie? - Bo by�o ma�o prawdopodobne, �e zginie. Raczej chodzi�o po prostu o to, �eby nie wygra�. - Dlaczego taki upadek mia�by si� nie zako�czy� �mierci�? - zapyta� Lodge. - Mnie si� to wydaje szalenie niebezpieczne. Wyja�ni�em: - Chyba to by�o tak pomy�lane, �eby zaszkodzi� Billowi. Kiedy ko� idzie szybko i z p�du uderza w przeszkod�, a cz�owiek si� tego nie spodziewa, to zwykle wyrzuca go z siod�a. Wylatuje w powietrze i wali si� na ziemi� tu� przed spadaj�cym koniem. Mo�na si� nie�le pogruchota�, ale rzadko si� ginie. Ale Billa nie wyrzuci�o do przodu. Mo�e noga mu utkwi�a w strzemieniu, cho� nie bardzo na to wygl�da. Mo�e zaczepi� nog� o drut i szarpn�o go do ty�u. Tak czy owak spad� w d� jak kamie�, a ko� run�� prosto na niego. I nawet w tym przypadku to tylko pech, �e ��k trafi� go w �o��dek. Nie mo�na by nawet marzy� o zaplanowaniu morderstwa w ten spos�b. - Rozumiem. Zdaje si�, �e sporo pan o tym my�la�. - Tak. Przez skojarzenie przypomnia� mi si� wz�r zas�on w szpitalnej poczekalni i brudne linoleum. - Czy nie przychodzi panu do g�owy nikt, kto m�g�by �le �yczy� majorowi Davidsonowi? - zapyta� Lodge. - Nie. By� bardzo lubiany. Lodge wsta� i przeci�gn�� si�. - Jed�my i rzu�my okiem na ten pa�ski drut - powiedzia�. Wytkn�� g�ow� z gabinetu. - Wright, sprawd�, czy jest Hawkins, i powiedz mu, �e potrzebny mi w�z, je�eli jest jaki� pod r�k�. W�z by�. Prowadzi� Hawkins (jak przypuszczam). Siedzia�em z ty�u za Lodge'em. G��wna brama na tereny wy�cigowe nadal by�a zamkni�ta, ale jak si� przekona�em, na wszystko jest spos�b. Policyjny klucz otworzy� inn�, nie rzucaj�c� si� w oczy bram� w drewnianym p�ocie. - Na wypadek po�aru - wyja�ni� Lodge, widz�c, �e zerkam z boku. W budynkach wy�cigowych nie by�o nikogo. Dyrektor wyszed�. Hawkins wprowadzi� w�z na �rodek toru i podjecha� do najdalszej przeszkody. Na nier�wnym gruncie nie�le nas rzuca�o. W�z zatrzyma� si� tu� przy wewn�trznym skrzydle faszyny i wysiad�em razem z Lodge'em. Poprowadzi�em go za faszyn�, do zewn�trznego skrzyd�a. - Drut jest tam - powiedzia�em. Myli�em si� jednak. By� tam s�upek, skrzyd�o faszyny, wysoka trawa i sama brzozowa faszyna. Ale ani �ladu po zwoju drutu. - Jest pan pewny, �e to ta przeszkoda? - zapyta� Lodge. - Tak. Stali�my patrz�c na tor przed nami. Byli�my na najdalszym jego kra�cu, w oddali majaczy�y masywn� bry�� trybuny. Faszyna, przy kt�rej stali�my, by�a jedyn� przeszkod� na kr�tkiej prostej mi�dzy dwoma zakolami, a najbli�sza z pozosta�ych znajdowa�a si� trzysta jard�w na lewo, za �agodnym zakolem. - Skacze si� przez tamt� przeszkod� - powiedzia�em wskazuj�c na ni� - a potem jest do�� d�ugi odcinek toru, jak pan widzi, do tej - poklepa�em faszyn�, przy kt�rej stali�my. - Potem, dwadzie�cia jard�w dalej, po przeskoczeniu przez t� przeszkod� wchodzi si� w ten troch� za ostry zakr�t w lewo na prost�. Nast�pna przeszkoda jest jeszcze dalej na prostej, �eby konie mog�y dobrze wyr�wna� po wyj�ciu z zakr�tu, zanim b�d� musia�y skaka�. To dobry tor. - Mo�e pan si� pomyli� w tej mgle? - Nie, to ta przeszkoda - stwierdzi�em. Lodge westchn��. - C�, przyjrzyjmy si� bli�ej. Ale nic tam nie by�o do ogl�dania poza p�ytkim rowkiem na kiedy� bia�ym wewn�trznym s�upku i g��bszym rowkiem na zewn�trznym, na kt�rym drut g��biej wci�� si� w drewno. Obu r�wk�w trzeba by�o szuka�, normalnie by si� ich nie zauwa�y�o. Obydwa znajdowa�y si� na tym samym poziomie, sze�� st�p i sze�� cali od ziemi. - Doprawdy, bardzo nieprzekonuj�ce - stwierdzi� Lodge. Wracali�my do Maidenhead w milczeniu. Czu�em si� g�upio. Przygn�biony, wiedzia�em teraz, �e cho� nie mog�em dotrze� do nikogo z w�adz, powinienem by� wczoraj znale�� kogokolwiek albo bodaj ze str�em wr�ci� do przeszkody, kiedy znalaz�em ten drut, �eby go zobaczy� na miejscu. �wiadek, kt�ry by widzia�, �e drut by� uczepiony do s�upka, nawet po ciemku i we mgle, nawet je�li nie by�by w stanie przysi�c, przy kt�rej przeszkodzie go widzia�, stanowczo by�by lepszy ni� brak �wiadka. Szuka�em pociechy w my�li, �e w tym samym czasie, kiedy ja wraca�em w stron� trybun, torowy prawdopodobnie wraca� do przeszkody z no�ycami do ci�cia drutu i �e nawet gdybym od razu przyszed� ze �wiadkiem, ju� by�oby za p�no. Z posterunku w Maidenhead zatelefonowa�em do lorda Creswella Stampe. Tym razem, jak powiedzia�, oderwa�em go od tost�w. Nie ucieszy�a go te� wiadomo��, �e drut znikn��. - Powinien pan by� od razu go komu� pokaza�. Sfotografowa� ten drut. Zabra�. Nie mo�emy dzia�a� bez dowod�w. Nie do pomy�lenia te�, �e nie mia� pan tyle rozs�dku, �eby dzia�a� szybciej. Post�pi� pan bardzo lekkomy�lnie, panie York. I po tych paru uprzejmych s�owach od�o�y� s�uchawk�. Przygn�biony, pojecha�em do domu. Po cichu wetkn��em g�ow� do pokoju Scilli. By�o w nim ciemno, ale dos�ysza�em jej r�wny oddech. Wci�� g��boko spa�a. Na dole, przed go�cinnie p�on�cymi na kominku k�odami drewna, Joan z dzie�mi siedzia�a na pod�odze i gra�a w pokera. Wtajemniczy�em dzieci w t� gr� pewnego deszczowego dnia, kiedy znu�y�y si� remikiem i by�y bardzo niegrzeczne, k��ci�y si�, krzycza�y i z�o�ci�y. Poker, dotychczas tajemnicza gra kowboj�w z westernu, sprawi� cud. W ci�gu paru tygodni Henry sta� si� graczem, z kt�rym nie si�dzie si� po raz drugi do gry bez wi�kszego zastanowienia. Jego bystry, matematyczny umys� ocenia� co do u�amka szanse ka�dej karty. Pami�� wzrokow� mia� znakomit�, a lekko zak�opotana mina, obliczona na zmylenie przeciwnika, zwiod�a ju� niejednego z nic nie podejrzewaj�cych doros�ych. Podziwia�em Henry'ego. Zblefowa�by anio�a. Polly gra�a na tyle dobrze, �e nie da�aby si� doszcz�tnie ogra� w normalnym towarzystwie, a nawet William odr�nia� sekwens od fula. Gra trwa�a ju� od jakiego� czasu. Stosik �eton�w Henry'ego by� jak zwykle dwa razy wy�szy od pozosta�ych. Polly powiedzia�a: - Niedawno Henry wygra� wszystkie �etony, wi�c musieli�my si� nimi podzieli� i zacz�� od nowa. Henry u�miechn�� si�. Karty by�y dla niego otwart� ksi�g� i chc�c nie chc�c musia� z nich czyta�. Wzi��em dziesi�� �eton�w Henry'ego i zasiad�em z nimi. Joan rozdawa�a. Dosta�em par� pi�tek i dobra�em jedn� kart�. Henry zrzuci� si�, dobra� dwie karty i min� mia� zadowolon�. Przez pierwsze dwie rundy reszta pasowa�a. Teraz �mia�o dorzuci�em dwa �etony do dw�ch le��cych ju� na stole. - Dorzucam dwa, Henry - powiedzia�em. Henry zerkn��, �eby si� upewni�, czy na niego patrz�, i odegra� wielk� scen� niezdecydowania, b�bni�c palcami o st� i wzdychaj�c. Wiedzia�em, �e blefuje, przypuszcza�em wi�c, �e dosta� jak�� zab�jcz� kart� i teraz si� g�owi, jak by tu mnie sk�oni�, �ebym wybuli� jak najwi�cej �eton�w. - Dorzucam jeden - powiedzia� w ko�cu. Ju� mia�em zdecydowanie do�o�y� dwa �etony, ale powstrzyma�em si� m�wi�c: - O, nie, Henry, nie tym razem - i rzuci�em swoje karty. Pchn��em w jego stron� cztery �etony. - Tym razem zgarniesz cztery, ani jednego wi�cej. - Co mia�e�, Alan? Polly odwr�ci�a moje karty, ods�aniaj�c trzy pi�tki. Henry skrzywi� si�. Nie pr�bowa� Polly przeszkodzi�, kiedy sprawdza�a i jego karty. Mia� par� kr�lewsk�. Tylko par�. - Tym razem ci� przejrza�em - powiedzia� z rado�ci�. William i Poly ci�ko westchn�li. Grali�my dop�ty, dop�ki nie odzyska�em reputacji i znacznej cz�ci �eton�w Henry'ego. Potem na dzieci przysz�a ju� pora spa�, a ja poszed�em na g�r� zajrze� do Scilli. Nie spa�a, le�a�a po ciemku. - Wejd�, Alan. Wszed�em i zapali�em lamp� przy ��ku. Pierwszy szok min��. Wygl�da�a na spokojn�. - G�odna? - zapyta�em. Nie jad�a od wczorajszego lunchu. - Wiesz, �e tak - przyzna�a, jakby zdziwiona. Zeszed�em na d� i razem z Joan zakrz�tn��em si� wok� kolacji. Zanios�em tac� na g�r� i zjad�em ze Scill�. Oparta o poduszki, samotna w tym wielkim �o�u, zacz�a mi opowiada�, jak pozna�a Billa, o rzeczach, kt�re razem robili, i jak ich to cieszy�o. Oczy l�ni�y jej od wspominanego szcz�cia. M�wi�a do�� d�ugo, wci�� o Billu, a ja jej nie przerywa�em, dop�ki wargi nie zacz�y jej dr�e�. Wtedy jej opowiedzia�em o Henrym i jego parze kr�lewskiej, a Scilla u�miechn�a si� i zn�w si� uspokoi�a. Bardzo chcia�em j� spyta�, czy w ostanich tygodniach Bill nie mia� jakich� k�opot�w i nie zetkn�� si� z jakimi� pogr�kami, ale nie by� to odpowiedni moment. Nam�wi�em j� wi�c na jeszcze jeden �rodek uspokajaj�cy z tych, jakie dla niej dosta�em w szpitalu, zgasi�em �wiat�o i powiedzia�em jej dobranoc. Zm�czenie dopad�o mnie, kiedy si� rozbiera�em u siebie w pokoju. Nie spa�em od ponad czterdziestu godzin, z kt�rych niewiele mo�na by nazwa� spokojnymi. Pad�em na ��ko. By� to jeden z przypadk�w, kiedy usypianie jest �wiadomym i rozkosznym luksusem. P� godziny p�niej Joan potrz�sn�a mn�, �eby mnie obudzi�. By�a w szlafroku. - Alan, zbud� si�, na lito�� bosk�. Pukam do ciebie od wiek�w. - O co chodzi? - Telefon do ciebie. Kto� chce m�wi� z tob� osobi�cie. - O, nie - j�kn��em. Czu�em si� tak, jakby by�a g��boka noc. Spojrza�em na zegarek. Jedenasta. Zwlok�em si� na d� z oczyma m�tnymi od snu. - Halo? - Pan Alan York? - Tak. - Prosz� zaczeka�. Co� zabrz�cza�o na linii. Ziewn��em. - Pan York? Mam dla pana wiadomo�� od inspektora Lodge'a z policji w Maidenhead. Chcia�by, �eby si� pan zg�osi� na tutejszym posterunku jutro po po�udniu, o czwartej. - B�d� - odpowiedzia�em. Od�o�y�em s�uchawk�, wr�ci�em do ��ka i spa�em bez ko�ca. *** Lodge czeka� na mnie. Wsta�, poda� mi r�k� i wskaza� krzes�o. Usiad�em. Na biurku teraz nie by�o nic poza schludn�, r�wno u�o�on� przed nim teczk� formatu �wiartkowego. Troch� z ty�u, przy stoliku w k�cie siedzia� konstabl w mundurze, z o��wkiem w r�ku i przygotowanym bloczkiem do stenografowania. - Mam tu par� zezna� - Lodge postuka� palcami w teczk�, z kt�rymi pana zapoznam. I par� pyta�. Otworzy� akta i wyj�� dwa spi�te razem arkusze. - To jest zeznanie pana J.L.. Dace'a, dyrektora toru zak�ad�w wy�cigowych w Maidenhead. Stwierdza on, �e dziewi�ciu torowych, ludzi, kt�rzy pilnuj� dora�nych napraw przeszk�d, w czasie gonitwy, to stali pracownicy. Na tych wy�cigach by�o trzech nowych torowych. Od�o�y� to zeznanie i wyj�� nast�pne. - To jest zeznanie George'a Watkinsa, jednego ze sta�ych torowych. Stwierdza on, �e ci�gn� losy, �eby rozstrzygn��, przy kt�rej przeszkodzie ka�dy z nich b�dzie sta�. Przy niekt�rych jest dw�ch. W pi�tek losowali jak zwykle, ale w sobot� jeden z nowych sam si� zg�osi� do najdalszej przeszkody. Nikt tam ch�tnie nie chodzi, bo jak m�wi Watkins, to za daleko, �eby mi�dzy gonitwami zd��y� postawi� na konia. Ucieszyli si� wi�c, �e t� przeszkod� we�mie obcy, a reszt� losowali. - Jak wygl�da� ten nowy? - zapyta�em. - Sam go pan widzia�. - Nie, w�a�ciwie nie - wyja�ni�em. - Dla mnie to by� po prostu cz�owiek. Nie spojrza�em na niego. Przy ka�dej przeszkodzie stoi co najniej jeden. �adnego z nich bym nie pozna�. - Watkins s�dzi, �e by go pozna�, ale nie umie go opisa�. Normalny, m�wi. Nie wysoki, nie niski. Zdaje mu si�, �e w �rednim wieku. By� w czapce, starym szarym ubraniu i p�aszczu nieprzemakalnym. - Jak wszyscy - zauwa�y�em ponuro. - Poda�, �e si� nazywa Thomas Cook - doda� Lodge. - M�wi�, �e jest bez pracy, szykuje mu si� zaj�cie w przysz�ym tygodniu i robi to tymczasem. Ca�kiem przyzwoity go��, m�wi Watkins, nic w nim nie by�o szczeg�lnego. Ale m�wi� jak londy�czyk, bez prowincjonalnego akcentu. Lodge od�o�y� ten arkusz i wyj�� nast�pny. - To jest zeznanie Johna Russella z ekipy pogotowia St. John. M�wi, �e sta� przy pierwszej przeszkodzie na prostej i patrzy�, jak konie id� p�kolem w g��bi toru. M�wi, �e z powodu mg�y widzia� tylko trzy przeszkody, t�, przy kt�rej sta�, nast�pn� na prostej i najdalsz�, t�, przy kt�rej spad� major Davidson. Przeszkoda przed ni�, naprzeciwko niego, po drugiej stronie toru, by�a tylko niewyra�n� plam�. Widzia�, jak major Davidson wypada z mg�y po przeskoczeniu tej przeszkody. Potem zobaczy�, jak spada na nast�pnej. Major Davidson nie pokaza� si� ju�, mimo �e ko� wsta� i odgalopowa� bez je�d�ca. Russell ruszy� pieszo do tej przeszkody, przy kt�rej zobaczy� spadaj�cego majora, a nast�pnie, kiedy pan, panie York, min�� go ogl�daj�c si� za siebie, pu�ck� si� biegiem. Znalaz� majora Davidsona na ziemi. - Widzia� drut? - zapyta�em skwapliwie. - Nie. Pyta�em go, czy w og�le widzia� co� niezwyk�ego, nie wspomina�em dos�ownie drutu. Powiedzia�, �e nic tam nie by�o. - Czy kiedy bieg� w tamt� stron�, nie widzia�, jak torowy zwija drut? - Pyta�em go, czy m�g� widzie� majora Davidsona albo torowego, kiedy bieg� w ich stron�. M�wi, �e przez ten ostry zakr�t i band� nie m�g� ich widzie�, dop�ki nie podbieg� zupe�nie blisko. Z tego wnosz�, �e pobieg� naoko�o, zamiast �ci�� zakr�t i biec na prze�aj przez wysok� traw�, bo by�o za mokro. - Rozumiem - powiedzia�em przybity. - A co robi� torowy, kiedy on ju� tam dobieg�? - Sta� przy majorze Davidsonie i patrzy�. M�wi, �e torowy wygl�da� na przestraszonego. Zdziwio�o to Russella, bo major Davidson, cho� nieprzytomny, nie wygl�da� na ci�ko rannego. Russell machn�� swoj� bia�� chor�giewk�, najbli�szy cz�owiek z pierwszej pomocy zobaczy�, pomacha� swoj�, i w ten spos�b sygna� zosta� przekazany, w tej mgle przez tor do karetki. - A co potem zrobi� torowy? - Nic szczeg�lnego. Kiedy karetka zabra�a majora Davidsona, zosta� przy przeszkodzie, i Russell m�wi, �e by� tam, dop�ki nie odwo�ano ostatniej gonitwy. Czepiaj�c si� ostatniej nadziei, zapyta�em: - Czy wr�ci� razem z innymi i odebra� wyp�at�? Lodge spojrza� na mnie z zainteresowaniem. - Nie - odpowiedzia� - nie odebra�. Wydoby� nast�pny arkusz. - Tu mam zeznanie Petera Smitha, ch�opca stajennego ze stajni Gregory'ego, gdzie trenuj� Admira�a. M�wi, �e kiedy Admira� uciek� w Maidenhead, pr�bowa� przeskoczy� przez �ywop�ot z tarniny. Uwi�z� w nim i z�apano go za �ywop�otem, by� sp�oszony i pokrwawiony. Wsz�dzie na k��bach, piersi i przednich nogach ma zadrapania. - Podni�s� wzrok. - Gdyby po tym drucie w og�le zosta� mu jaki� �lad, to i tak teraz nic nie mo�na rozr�ni�. - By� pan dok�adny - powiedzia�em - i szybki. - Tak. Raz mieli�my szcz�cie dotrze� do wszystkich bez zw�oki. Zosta� ju� tylko jeden arkusz papieru. Lodge podni�s� go i powiedzia� powli: - To jest wynik sekcji majora Davidsona. Przyczyna �mierci i opis rozlicznych obra�e� wewn�trznych. Zar�wno �ledziona jak w�troba p�kni�te. Usiad� z powrotem i popatrzy� na w�asne r�ce. - Ot�, panie York, polecono mi zada� panu par� pyta�, kt�re... - Nagle jego ciemne oczy spotka�y si� z moimi... - kt�re, jak s�dz�, nie b�d� dla pana mi�e. Prosz� tylko odpowiedzie�. Jego p�u�miech by� przyjazny. - Wal pan. - Czy kocha si� pan w pani Davidson? Wyprostowa�em si� zaskoczony. - Nie - odpowiedzia�em. - Ale mieszka pan z ni�? - Z ca�� rodzin�. - Dlaczego? - Nie mam w Anglii domu. Kiedy tylko pozna�em Billa Davidsona, zaprosi� mnie do siebie na weekend. Podoba�o mi si� u nich i, jak s�dz�, ja te� si� im podoba�em. W ka�dym razie cz�sto mnie zapraszali. Stopniowo te weekendy stawa�y si� coraz d�u�sze, a� Bill i Scilla zaproponowali, �ebym sobie u nich za�o�y� kwater� g��wn�. Co tydzie� raz lub dwa nocowa�em w Londynie. - Jak d�ugo mieszka pan u Davidson�w? - Oko�o siedmiu miesi�cy. - Czy stosunki pana z majorem Davidsonem by�y przyjacielskie? - Tak, bardzo. - A z pani� Davidson? - Te�. - Ale nie kocha jej pan? - Bardzo j� lubi�. Jak starsz� siostr� - powiedzia�em, t�umi�c w sobie gniew. - Jest ode mnie o dziesi�� lat starsza. Wyraz twarzy Lodge'a wyra�nie m�wi�, �e wiek nie gra tu roli. Dopiero teraz sobie u�wiadomi�em, �e konstabl w k�cie zapisuje moje odpowiedzi. Odpr�y�em si�. Powiedzia�em spokojnie: - Bardzo kocha�a m�a, a on j�. Usta Lodge'a zadrga�y w k�cikach. Wygl�da� raptem na rozbawionego. Ale znowu pyta�: - O ile rozumiem - powiedzia� - major Davidson by� najlepszym d�okejem amatorem w Anglii? - Tak. - A rok temu pan sam jako drugi po nim zako�czy� sw�j pierwszy sezon wy�cigowy w Anglii? Wytrzeszczy�em na niego oczy. Powiedzia�em: - Jak na kogo�, kto dwadzie�cia cztery godziny temu ledwie wiedzia�, �e istnieje co� takiego jak wy�cig p�aski z przeszkodami, nie traci� pan czasu. - Czy na li�cie je�d�c�w amator�w z zesz�ego roku zaj�� pan drugie miejsce po nim? I czy nie zanosi si� na to, �e teraz, kiedy jego zabrak�o, b�dzie pan pierwszy? - Tak, tak, i mam t� nadziej� - odpowiedzia�em. Zarzut nie m�g� by� wyra�niejszy, ale nie mia�em zamiaru nieproszony �pieszy� si� z zapewnieniami, �e jestem niewinny. Czeka�em. Je�eli chcia�, �eby pad�o to przypuszczenie, �e to ja chcia�em spowodowa� zranienie albo �mier� Billa dla zdobycia jego �ony lub jego pozycji je�dzieckiej, czy te� jednego i drugiego, musia� je sformu�owa� sam. Ale nie zrobi� tego. Przecyka�a ca�a minuta, a ja siedzia�em nieporuszony. Wreszcie Lodge si� u�miechn��. - C�, wobec tego, to chyba wszystko, panie York. Pa�skie wczorajsze informacje i dzisiejsze zeznania zostan� przepisane na maszynie i chcia�bym, �eby je pan przeczyta� i podpisa�. Policjant z bloczkiem wsta� i wyszed� do zewn�trznej cz�ci posterunku. - Przes�uchanie u koronera w sprawie majora Davidsona - powiedzia� Lodge - odb�dzie si� we czwartek. B�dzie pan potrzebny jako �wiadek. Pani Davidson tak�e, dla identyfikacji. Porozumiemy si� z ni�. Nim moje zeznanie by�o gotowe, tonem zwyk�ej rozmowy wypyta� mnie o biegi p�askie z przeszkodami. Przeczyta�em zeznanie i podpisa�em. By�o dok�adne i idealnie uczciwe. Mog�em sobie wyobrazi�, jak te arkusze do��czaj� do pliku pozosta�ych w schludnych aktach Lodge'a. Jak gruby uro�nie ten plik, zanim znajdzie przypadkowego morderc� Billa Davidsona? Je�eli go w og�le znajdzie. Wsta� i poda� mi r�k�. U�cisn��em j�. Podoba� mi si�. Zastanowi�em si�, kto mu "poleci�" zbada�, czy to nie ja sam zaaran�owa�em to morderstwo i potem o nim donios�em. 3 Dwa dni p�niej startowa�em w Plumpton. Policja w swoich dochodzeniach by�a bardzo dyskretna, tak samo lord Creswell, przy wadze bowiem nie s�ysza�o si� �adnych domys��w na temat �mierci Billa. �adnych pog�osek. Wch�on�a mnie normalna krz�tanina wy�cigowego dnia, drobne frustracje gromady d�okej�w przebieraj�cych si� w ciasnawej klitce, niecenzuralne dowcipy, �miech, t�um zzi�bni�tych p�nagich m�czyzn wok� rozpalonego do czerwono�ci koksowego piecyka. Clem poda� mi czyste spodnie, kalesony, cienki p�owy podkoszulek, �wie�� bia�� chustk� na szyj� i par� nylonowych po�czoch. Rozebra�em si� i w�o�y�em ten je�dziecki ubi�r. Na nylonowe po�czochy (jak zawsze z puszczonymi oczkami) z �atwo�ci� wsun�y si� mi�kkie, lekkie, dopasowane buty. Poda� mi moje barwy, gruby we�niany sweter w kawowo_kremow� krat� i br�zow� satynow� czapk�. Zawi�za� mi chustk�. Naci�gn��em sweter i wsun��em czapk� do kasku ochronnego, �eby je w�o�y� p�niej. - Tylko jeden bieg dzi�, psze pana? - zapyta� Clem. Z kieszeni obszernego fartucha wydoby� dwie opaski z szerokiej gumy i wsun�� mi je na przeguby r�k. Mia�y przytrzymywa� r�kawy swetra, �eby nie nawiewa�o w nie wiatru. - Tak. Jak na razie. Zawsze by�em optymist�. - B�dzie pan chcia� po�yczy� lekkie siod�o? Waga chyba b�dzie akurat. - Nie - odpowiedzia�em. - Gdyb