2037
Szczegóły |
Tytuł |
2037 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2037 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2037 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2037 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALEKSY K. TO�STOJ
Ksi��� Srebrny
Prze�o�y� Jerzy J�drzejewicz
Wydawnictwo "Wsp�praca", Warszawa 1987
Przedmowa do wydania pierwszego
Opowie�� niniejsza ma na celu nie tyle opis jakichkolwiek wydarze�, ile ukazanie og�lnego charakteru ca�ej epoki i odtworzenie poj��, wierze�, obyczaj�w i stopnia rozwoju umys�owego spo�eczno�ci rosyjskiej w si�dmym i �smym dziesi�cioleciu XVI wieku.
Pozostaj�c wierny historii w og�lnych jej zarysach, autor pozwoli� sobie na pewne odst�pstwa w szczeg�ach nie maj�cych znaczenia historycznego. Tak na przyk�ad egzekucja Wiaziemskiego i obydw�ch Basmanow�w, kt�ra faktycznie mia�a miejsce w 1570 roku, zosta�a dla zwarto�ci opowiadania umieszczona w�r�d wydarze� 1565 roku. Ten umy�lny anachronizm nie �ci�gnie chyba na autora zbyt surowych zarzut�w, je�eli we�mie si� pod uwag�, �e niezliczone egzekucje, kt�re nast�pi�y po obaleniu Sylwestra i Adaszewa, cho� wiele si� przyczyniaj� do charakterystyki Iwana, nie maj� wp�ywu na przebieg akcji.
Przedstawiaj�c okropno�ci epoki autor wci�� zachowywa� najdalej id�cy umiar i w ma�ej tylko cz�ci wykorzysta� odno�ne materia�y historyczne. Przez wzgl�d dla sztuki i dla poczucia moralnego czytelnik�w rzuci� na te straszliwe rzeczy zas�on� i ukaza� je, o ile to by�o mo�liwe, w pewnym oddaleniu. Jednak musi wyzna�, �e podczas czytania �r�de� ksi��ka niejednokrotnie wypada�a mu z r�ki i odrzuca� pi�ro, wzburzony, nie tyle na my�l o tym, i� m�g� istnie� Iwan IV, ile na my�l, �e mog�o istnie� takie spo�ecze�stwo, kt�re patrzy�o na niego bez protestu. Owo ci�kie uczucie stale utrudnia�o niezb�dny w utworze epickim obiektywizm i poniek�d przyczyni�o si� do tego, �e powie��, zacz�ta z g�r� lat temu dziesi��, zosta�a uko�czona dopiero w roku bie��cym. Ostatnia okoliczno�� pos�u�y chyba za cz�ciowe bodaj usprawiedliwienie dla tych usterek w stylu, kt�re zapewne nie ujd� uwagi czytelnik�w.
Na zako�czenie autor uwa�a za stosowne doda�, �e im swobodniej traktowa� drugorz�dne wypadki historyczne, tym silniej stara� si� przestrzega� prawdy i �cis�o�ci w opisywaniu charakter�w oraz tego wszystkiego, co dotyczy dziej�w rosyjskiej kultury duchowej i materialnej.
Je�eli uda�o mu si� w spos�b przemawiaj�cy do wyobra�ni wskrzesi� oblicze nakre�lonej przez niego epoki, nie b�dzie �a�owa� w�o�onej w to pracy i uzna cel, kt�ry mu przy�wieca�, za osi�gni�ty.
1863
A.T.
ROZDZIA� I
Oprycznicy
W upalny letni dzie� dwudziesty trzeci czerwca roku od stworzenia �wiata siedem tysi�cy siedemdziesi�tego trzeciego, czyli wed�ug tera�niejszej rachuby tysi�c pi��set sze��dziesi�tego pi�tego, m�ody bojar, ksi��� Nikita Romanowicz Srebrny, podjecha� do wsi Miedwiediowki, odleg�ej o jakie trzydzie�ci wiorst od Moskwy.
Za nim zd��a�a gromada wojak�w i czeladzi.
Ksi��� sp�dzi� ca�e pi�� lat na Litwie. Car Iwan Wasiliewicz pos�a� go do kr�la Zygmunta z misj� zako�czenia prowadzonej naonczas wojny i zawarcia pokoju na d�ugie lata. Tym razem wyb�r carski okaza� si� niezbyt fortunny. Wprawdzie Nikita Romanowicz gorliwie broni� interes�w swojego kraju, tak i� zdawa�o si�, �e trudno ��da� lepszego or�downika, nie by� jednak stworzony do gier dyplomatycznych. Odrzucaj�c wszelkie subtelno�ci nauki poselskiej, chcia� spraw� postawi� jasno i ku wielkiemu utrapieniu towarzysz�cych mu diak�w nie zezwala� na �adne wybiegi. Doradcy kr�lewscy, ju� gotowi do ust�pstw, nie omieszkali wyzyska� owej prostoty ksi�cia, zwiedzieli si� od niego o naszych s�abych stronach i podnie�li swoje wymagania. Wtedy ksi��� nie wytrzyma�: na walnym posiedzeniu sejmu uderzy� pi�ci� w st� i podar� przygotowany ju� do podpisu traktat. "Wy i wasz kr�l zawo�a� jeste�cie kr�tacze i asekuranci! Ja z wami rozmawiam wed�ug sumienia, a wy si� wci�� silicie podej�� mnie chytro�ci�. Tak czyni� nie przystoi!" Ten zapalczywy post�pek w jednej chwili zburzy� powodzenie dotychczasowych uk�ad�w i nie unikn��by ksi��� opa�y, gdyby na jego szcz�cie nie przyszed� w tym samym dniu od cara stanowczy nakaz, aby nie zawiera� pokoju, lecz wojn� dalej prowadzi�. Z rado�ci� wyni�s� si� Srebrny z Wilna, zamieni� aksamitne szaty na b�yszcz�c� zbroj� i nu�e t�uc Litwin�w, gdzie ich tylko B�g nastr�czy�. Bieg�o�� ksi�cia w rzemio�le rycerskim okaza�a si� wi�ksza ni� w polityce, zdoby� wi�c sobie s�aw� niezmiern� w�r�d swoich i obcych.
Powierzchowno�� Nikity Romanowicza odpowiada�a jego wewn�trznym przymiotom. Znamienn� cech� nie tyle pi�knej, ile po prostu przyjemnej twarzy ksi�cia by�a serdeczno�� i otwarto��. W jego ciemnoszarych oczach, ocienionych czarnymi rz�sami, kto� uwa�ny m�g�by wyczyta� niezwyk��, bezwiedn� i jakby mimowoln� stanowczo��, kt�ra nie pozwala�a mu ani na chwil� rozwagi podczas dzia�ania. Nier�wne, krzaczaste brwi i uko�na mi�dzy nimi zmarszczka wskazywa�y na pewien nie�ad i niekonsekwencj� w my�lach. Ale �agodnie i wyrazi�cie zarysowane usta oznacza�y praw� i nieugi�t� sta�o�� charakteru, u�miech za� - naturaln�, niemal dzieci�c� poczciwo��, tak �e niejednemu �acno wyda�by si� cz�owiekiem ograniczonym, gdyby szlachetno�� tchn�ca ze wszystkich jego rys�w nie por�cza�a, i� zawsze sercem przeniknie to, czemu by rozum nie zdo�a�. Og�lne wra�enie, jakie sprawia�, by�o nader korzystne i rodzi�o wiar�, i� ca�kowicie mo�na polega� na nim we wszystkich przypadkach wymagaj�cych rzutko�ci i ofiarno�ci, ale �e obmy�lanie post�pk�w to ju� nie jego rzecz, �e kalkulacje s� mu obce.
Srebrny mia� lat oko�o dwudziestu pi�ciu. Wzrostu by� �redniego, szeroki w ramionach i cienki w pasie. G�ste blond w�osy, ja�niejsze od ogorza�ej twarzy, stanowi�y kontrast z ciemnymi brwiami i czarnymi rz�sami. Kr�tka broda, troch� ciemniejsza od w�os�w, z lekka uwydatnia�a usta i podbr�dek.
Cieszy� si� ksi��� i w sercu czu� b�ogo��, gdy� wraca� do stron rodzinnych. Dzie� by� jasny, s�oneczny, jeden z tych dni, kiedy ca�a przyroda n�ci czym� od�wi�tnym, kwiaty wydaj� si� jaskrawsze, niebo b��kitniejsze, w oddali p�yn� faluj�c przejrzyste strugi powietrza i cz�owiekowi robi si� tak lekko, jakby dusza jego sama wtopi�a si� w przyrod� i dr�y na ka�dym listku, ko�ysze si� na ka�dej trawce.
Jasny by� ten dzie� czerwcowy, ale ksi�ciu po kilkuletniej bytno�ci na Litwie wyda� si� jeszcze ja�niejszy. Od p�l i las�w tak wia�o Rusi�...
Wiernie, bez pochlebstwa i bez ob�udy, s�u�y� Nikita Romanowicz m�odemu Iwanowi. Dobrze pami�ta� o swojej przysi�dze i nic na �wiecie nie zdo�a�oby zachwia� jego usilnym przywi�zaniem do monarchy. Serce i my�li
dawno go ju� ci�gn�y do kraju, gdyby jednak teraz, w tej chwili, otrzyma� rozkaz powrotu na Litw� bez zobaczenia Moskwy i krewnych, s��wka by nie rzek�, zawr�ci�by konia i z dawnym zapa�em pomkn��by w wir bitew. Zreszt� nie tylko on tak my�la�. Wszyscy ludzie rosyjscy kochali Iwana, ca�y kraj go kocha�. Wydawa�o si�, �e z jego sprawiedliwym panowaniem nasta� dla Rusi nowy wiek z�oty, i zakonnicy, odczytuj�c kroniki, nie znaj dowali tam w�adcy r�wnie wielkiego jak Iwan.
Zanim jeszcze dotarli do wioski, ksi��� i jego ludzie us�yszeli weso�e pie�ni, a kiedy wjechali w op�otki, postrzegli, �e we wsi jest �wi�to. Na dw�ch ko�cach ulicy parobczaki i dziewczyny utworzyli po chorowodzie i oba chorowody nios�y po brz�zce ozdobionej pstrymi szmatkami. Wszyscy tanecznicy mieli na g�owach zielone wianki. Chorowody �piewa�y b�d� razem, b�d� te� kolejno, rozmawiaj�c z sob� i wymieniaj�c �artobliwe �ajanki. W przerwach mi�dzy pie�niami rozbrzmiewa� d�wi�czny �miech dziewczyn i ochoczo miga�y w�r�d t�umu barwne koszule ch�opak�w. Stada go��bi przefruwa�y z dachu na dach. Wszystko si� porusza�o i wrza�o; bawi� si� lud prawos�awny.
W op�otkach stary strzemienny ksi�cia zr�wna� si� z nim.
- Ehe! powiedzia� weso�o - popatrz no, dobrodzieju, jak to oni, kurza noga, obchodz� �wi�to Agrypiny Kupalnicy. Mo�e by�my tu krzynk� odpocz�li? Konie wyg�odnia�y, a i nam, przek�siwszy, ra�niej b�dzie jecha�. Sam to wiesz, dobrodzieju: cz�eka z pe�nym brzuchem wal cho�by obuchem!
- Przecie do Moskwy ju� niedaleko! - rzek� ksi���, nie maj�cy widocznie ochoty zatrzymywa� si�.
- E, dobrodzieju, sam dzisiaj chyba z pi�� razy pyta�e�. Powiedzieli ci dobrzy ludzie, �e st�d b�dzie jeszcze dwa dzienne przechody. Ka�, ksi���, odpocz��, doprawdy konie usta�y.
- No dobrze - zgodzi� si� Nikita Romanowicz. Popasajcie!
- Hej, wy, tam! - krzykn�� Micheicz obracaj�c si� do wojak�w. - Na d� z koni, zdj�� kot�y i roz�o�y� ogie�!
�o�nierze i s�udzy jednako podlegali Micheiczowi; spieszyli si� i zacz�li rozwi�zywa� juki. Sam ksi��� zsiad� z konia i zrzuci� z siebie rynsztunek polowy. Widz�c w nim cz�owieka szlachetnie urodzonego m�odzie� przerwa�a zabaw�, a starcy ods�onili g�owy i stali w niepewno�ci, patrz�c po sobie i nie wiedz�c, czy weseli� si� nadal, czy nie.
- Nie k�opoczcie si�, zacni ludzie -rzek� dobrotliwie Nikita Romanowicz - krzeczot dla soko��w nie zawada!
- Dzi�kujemy, bojarze - odpowiedzia� podesz�y w latach w�o�cianin. -Je�eli twoja mi�o�� nami nie gardzi, prosimy najpokorniej, usi�d� na przyzbie, a my ci, skoro zechcesz, miodku podamy: oka� nam �ask�, wypij na 'zdrowie! G�si! - ci�gn�� dalej, zwracaj�c si� do dziewcz�t. - Czego�cie si� wystraszy�y? Czy nie widzicie, �e to bojar ze swoj� czeladzi�, a nie �aden oprycznik! Wiesz, panie, od czasu jak pojawi�a si� na Rusi oprycznina, biedni ludzie l�kaj� si� w�asnego cienia. Nijak nie zdoli �y� nasz brat! Nawet w �wi�to pije i nie dopija, �piewa i ci�giem patrzy na wszystkie strony. Bo w ka�dej chwili mog� spa�� ni st�d, ni zow�d, jak grom z jasnego nieba!
- Co za oprycznicy? Jaka oprycznina? - zapyta� ksi���.
- A czort ich tam wie! Podaj� si� za s�ugi cara. Jeste�my, m�wi�, ludzie carscy, oprycznicy! A wy jeste�cie, m�wi�, ziemscy! Mo�emy was rabowa� i obdziera�, a wy musicie k�ania� si� i cierpie�. Tak m�wi�, car przykaza�!
Nikita Romanowicz uni�s� si� gniewem.
- Car kaza� krzywdzi� lud? A, �otry! Kt� oni tacy? Czemu nie powi��ecie tych rozb�jnik�w?
- Carskich ludzi powi�za�! Ech, panie! Wida�, �e z daleka jedziesz i nie wiesz, co to oprycznicy! Spr�buj im poradzi�! Niedawno przyjecha�o ich z dziesi�ciu do zagrody Stiepana Michaj�owa; o, do tej chaty, co stoi zamkni�ta. Stiepan by� na polu, wi�c oni do baby: dawaj tego, tamtego. Stara wszystko przynosi i tylko si� k�ania. Wreszcie oni: dawaj babo pieni�dzy! Rozp�aka�a si� stara, ale co ma pocz��, otwar�a skrzyni�, wyj�a z ga�ganka dwa a�tyny, podaje ze �zami: bierzcie tylko zostawcie mnie przy �yciu. A oni powiadaj�: ma�o! I jak j� zdzieli� jeden oprycznik w skro�, to baba od razu pad�a nie�ywa. Przyszed� Stiepan z pola i zobaczy�, �e jego stara le�y z rozbit� g�ow�. Nie wytrzyma�. Dalej wymy�la� oprycznikom: Boga si� nie boicie, pot�pie�cy! �eby was na tamtym �wiecie licho trz�s�o a� do dnia S�du Ostatecznego! A oni zarzucili nieszcz�snemu p�tl� na szyj� i obwiesili go na wrotach!
Drgn�� z oburzenia Srebrny. Zawrza�a w nim szlachetna krew.
- Jak to! Na drodze publicznej, pod sam� Moskw�, rabusie �upi� i morduj� ch�op�w? A c� robi� wasi setnicy, wasi starostowie gubowi ? Jak mog� �cierpie�, �eby hultaje podawali si� za carskich ludzi?
- Tak m�wi� - potwierdzi� ch�op. - My�my, powiadaj�, ludzie cara, oprycznicy; nam, powiadaj�, wszystko wolno; a wy jeste�cie ziemscy! Starszyzn� maj�1; znaki nosz�: miot�� i psi �eb. Mo�e� to prawda, �e s� od cara. !
- Durniu! - krzykn�� ksi���. Jak �miesz rabusi�w nazywa� carskimi lud�mi! - "Poj�� nie mog� -rozmy�la�. - Znaki szczeg�lne? Oprycznicy? Co to za s�owo? Co to za ludzie? Po przyje�dzie do Moskwy zawiadomi� o wszystkim cara. Niech no mi ka�e ich odszuka�! Nie daruj�, jak mi B�g mi�y, �ednemu nie daruj�!"
Tymczasem zabawa sz�a swoj� kolej�. Jeden z parobczak�w odgrywa� rol� pana m�odego, a jedna z dziewczyn rol� panny m�odej. Ch�opak nisko si� k�ania� krewnym swojej oblubienicy, kt�rych tak�e przedstawiali m�odzi wie�niacy i wie�niaczki.
- Szanowny m�j te�ciulku - �piewa� pan m�ody razem z ch�rem -ugotuj mi piwka!
- Szanowna te�ciowo, napiecz pierog�w!
- Szanowny szwagierku, osiod�aj mi konia!
Potem ch�opcy i dziewcz�ta, wzi�wszy si� za r�ce, kr��yli wok� pa�stwa m�odych, nasamprz�d w jedn�, p�niej w drug� stron�. Pan m�ody wypi� piwo, zjad� pierogi, poje�dzi� konno i wyp�dza rodzin�.
- Id� do diab�a, te�ciu!
- Id� do diab�a, te�ciowo!
- Id� do diab�a, szwagrze!
Przy ka�dym z tych okrzyk�w wypycha� z chorowodu to ch�opaka, to dziewczyn�.
Ch�opi si� �mieli. v
Nagle zabrzmia� przera�liwy krzyk. Podrostek, maj�cy mo�e ze dwana�cie lat, ca�y zakrwawiony, wpad� w sam �rodek tanecznego ko�a.
- Ratujcie mnie! Ukryjcie! - krzycza� chwytaj�c ch�op�w za po�y.
- Co ci jest, Wania? Czego si� drzesz? Kto ci� pobi�? Czy aby nie oprycznicy?
W jednej chwili oba chorowody zbi�y si� w gromad�; wszyscy otoczyli podrostka; ale ten ze strachu ledwo m�g� m�wi�.
- Tam, tam - wyrzek� dr��cym g�osem - przy ogrodach, pas�em byd�o... a oni nadjechali, zacz�li k�u� i r�ba� szabalami ciel�ta; przybieg�a Dunka i nu� ich prosi�... a oni Dunk� wzi�li i powlekli, powlekli z sob�, a mnie...
Nowy krzyk przerwa� opowiadanie ch�opca. Nadbieg�y kobiety z drugiego ko�ca wsi.
- Nieszcz�cie, nieszcz�cie! - wo�a�y. - Opryczni�y! Uciekajcie, dziewki, chowajcie si� w �yto! Dunk� i Alonk� z�apali, a Siergiejewn� zat�ukli na �mier�.
Wtem uka�aza�o si� chyba z p� setki je�d�c�w z obna�onymi szablami w r�kach. Na czele cwa�owa� czarnobrody dryblas w czerwonym kaftanie, w rysiej czapce ze z�otolitym wierzchem. Do siod�a mia� przywi�zan� miot�� i psi �eb. ,
- Hojda! Hojda! - krzycza�. Zabijajcie byd�o, r�bcie ch�op�w, chwytajcie dziewki, palcie wie�! Za mn�, ch�opcy! Nikogo nie �a�owa�! Ch�opi umykali, gdzie kt�ry m�g�.
- Wielmo�ny panie! Dobrodzieju! - b�agali ci, co byli bli�ej ksi�cia. -Nie opuszczaj nas nieszcz�liwych! Obro� sieroty! Ale ksi�cia nie by�o ju� pomi�dzy nimi.
- Gdzie� jest bojar? - zapyta� stary w�o�cianin ogl�daj�c si� na wszystkie strony. - Nawet �ladu nie ma! I ludzie jego znikli! Pewnie odjecha� nasz go�� serdeczny! Och, nie ujdziemy biedy, oj, �mier� nas czeka!
Dryblas w czerwonym kaftanie zatrzyma� konia.
- Hej, ty, stary grzybie, tu by� chorow�d, gdzie si� rozbieg�y dziewki? Ch�op k�ania� si� i milcza�.
- Na brzoz� go! zawo�a� czarny. - Lubi milcze�, niech�e sobie milczy na drzewie!
Kilku je�d�c�w zsiad�o z koni i zarzuci�o powr�z na szyj� wie�niaka.
- �askawcy! Dobrodzieje! Zostawcie starego przy �yciu, daruj ci� mu, kochani! Nie zabijajcie!
- Aha! Rozwi�za� ci si� j�zyk, dziadu! Za p�no, bracie, nie b�dziesz na drugi raz �artowa�! Na ga��� z nim!
Opryczni�y powlekli ch�opa do brzozy. W tej�e chwili spoza cha�upy rozleg�o si� kilka strza��w; mo�e z dziesi�ciu ludzi pieszych z szablami w r�ku rzuci�o si� na morderc�w, a jednocze�nie konni �o�nierze ksi�cia Srebrnego wypadli zza rogu ulicy i z krzykiem natarli na oprycznick� watah�. Ksi���cych ludzi by�o o po�ow� mniej, ale atak nast�pi� szybko i niespodzianie, wi�c oprycznicy rych�o ulegli w walce. Sam ksi��� r�koje�ci� szabli wysadzi� z siod�a ich przyw�dc�. Nie daj�c mu oprzytomnie�, zeskoczy� z konia, przygni�t� kolanem jego pier� i �cisn�� gard�o.
- Kto jeste�, �otrze? - spyta�.
- A ty� kto? - odrzek� oprycznik, chrapi�c i przewracaj�c oczami. Ksi��� prze�o�y� mu luf� pistoletu do czo�a.
- M�w, drabie, bo ci� zastrzel� jak psa!
- Nie jestem twoim s�ug�, rozb�jniku - odpowiedzia� czarny, nie okazuj�c strachu - a ciebie powiesz�, �eby� nie wa�y� si� zaczepia� carskich ludzi!
Kurek pistoletu szcz�kn��, ale nie skrzesa� ognia i czarny zosta� przy �yciu. Ksi��� rozejrza� si� doko�a. Kilku oprycznik�w le�a�o z rozwalonymi g�owami, innych ludzie ksi�cia wi�zali, freszta uciek�a.
- Zwi��cie i tego! - rozkaza� bojar, a patrz�c na zwierz�c�, ale nieustraszon� twarz draba, uczu� mimowolny podziw. "Zuch, nie ma co! -pomy�la�. - Szkoda, �e zb�j!"
Tymczasem zbli�y� si� do ksi�cia jego strzemienny, Micheicz.
- Patrz, dobrodzieju - rzek� pokazuj�c p�k cienkich, ale mocnych sznur�w z p�tlami na ko�cu - patrz, jakie oni �apki z sob� wo��! Wida�, kurza noga, �e mordowanie ludzi nie jest im pierwszyzn�!
Tymczasem �o�nierze przyprowadzili ksi�ciu dwa konie, na kt�rych siedzia�o dw�ch ludzi, skr�powanych i przymocowanych do siode�. Jeden by� starcem o siwych, k�dzierzawych w�osach i d�ugiej brodzie. Jego towarzysz, czarnooki m�odzian mia� na poz�r ze trzydzie�ci lat.
- Co zacz s� ci ludzie? - spyta� ksi���. - Czemu�cie ich przywi�zali do siode�?
- To nie my, panie, to rozb�jnicy ich tak przytroczyli. Znale�li�my ich za ogrodami, byli pod stra��.
- Wi�c ich odwi��cie i pu��cie wolno!
Oswobodzeni je�cy prostowali zdr�twia�e cz�onki, ale nie �piesz�c si� z wykorzystaniem wolno�ci zostali, chc�c popatrze�, co b�dzie ze zwyci�onymi.
- S�uchajcie, szubrawcy - rzek� ksi��� do zwi�zanych oprycznik�w -m�wcie, jak �mieli�cie nazywa� si� carskimi lud�mi? Kto wy jeste�cie?
- O�lep�e�, czy co? - odpowiedzia� jeden z nich. - Nie widzisz, kto jeste�my? Wiadomo kto! Carscy ludzie, oprycznicy!
- Przekl�ci! - zawo�a� Srebrny. - Je�li wam �ycie mi�e, m�wcie prawd�!
- Chyba spad�e� z ksi�yca - powiedzia� z u�miechem czarny przyw�dca watahy - �e nic nie wiesz o nas. Doprawdy musia�e� z ksi�yca spa��! Sk�d�e ci� tu licho przynios�o? A bodaje� z piek�a nie wyjrza�!
Up�r rozb�jnik�w okrutnie wzburzy� Nikit� Romanowficza.
- S�uchaj, ch�opcze - rzek� ksi��� - spodoba�a mi siej twoja odwaga; chcia�em ci� oszcz�dzi�. Ale je�eli natychmiast nie powiesz; kim jeste�, jak B�g �wi�ty, ka�� ci� powiesi�.
Rozb�jnik wyprostowa� si� dumnie.
- Jestem Matwiej Chomiak! - odpar�. - Strzemienny Grigorija �ukianowicza Skuratowa-Bielskiego; s�u�� wiernie panu mojemu i carowi jako oprycznik. Miot�a, kt�r� nosimy przy siodle, oznacza, �e zamiatamy Ru� i wymiatamy zdrad� z carskiej ziemi; a psia g�owa - �e gryziemy wrog�w cara. Teraz wiesz, kto jestem. Powiedz i ty tak�e, jak ci� zwa�, jak wys�awia�, jakie imi� trzeba b�dzie wspomnie�, kiedy staniesz pod szubienic�.
Przebaczy�by mu ksi��� zuchwalstwo. Nieustraszono�� tego cz�owieka w obliczu �mierci budzi�a w nim sympati�. Ale Matwiej Chomiak spotwarza� cara. I takiej zbrodni ju� nie m�g� pu�ci� p�azem Nikita Romanowicz. Skin�� na �o�nierzy. Ci, przywykli zawsze s�ucha� bojara, a przy tym rozj�trzeni tak�e zuchwalstwem rozb�jnik�w, zarzucili im postronki na szyje i szykowali si�, by wykona� nad nimi kar�, dopiero co gro��c� biednemu ch�opu. Ale tu m�odszy z dw�ch ludzi, kt�rych ksi��� kaza� uwolni�, podszed� do niego:
- Zezw�l, bojarze, powiedzie� s�owo.
- M�w!
- Ty, bojarze, spe�ni�e� dzisiaj dobry uczynek, wyzwoli�e� nas z r�k tych sobaczych dzieci, chcemy ci wi�c dobr� rad� odp�aci� za twoje dobrodziejstwo. Dawno wida� nie by�e� w Moskwie. My za� wiemy, co si� tam dzieje. Pos�uchaj nas, bojarze. Je�eli ci �ycie nie zbrzyd�o, nie ka� wiesza� tych diab��w. Pu�� ich wolno i tego biesa Chomiaka te� pu��. Nie nad nimi si� litujemy, bojarze, ale nad tob�. A niech no tylko nam wpadn� w r�ce, przysi�gamy na rany Chrystusa, �e sam ich obwiesz�. Pr�dzej czy p�niej stryczek ich nie ominie, chodzi jednak o to, �eby� nie ty ich wyprawia� do piekie�, ale nasz brat!
Ksi��� ze zdziwieniem przypatrzy� si� nieznajomemu. Jego czarne oczy spogl�da�y ostro i wnikliwie; ciemna broda zarasta�a doln� cz�� twarzy; mocne i r�wne z�by po�yskiwa�y nadzwyczajn� bia�o�ci�. S�dz�c po odzie�y, mo�na go by�o wzi�� za kupca albo jakiego� zamo�nego w�o�cianina, m�wi� jednak z tak� pewno�ci� i tak, zdawa�o si�, szczerze chcia� ostrzec bojara, i� ksi��� zacz�� uwa�niej wpatrywa� si� w jego rysy. I wtedy wyda�o si� ksi�ciu, ,�e ma przed sob� cz�owieka niepospolitych zalet, roztropnego i rozumnego, a przy tym nawyk�ego do rozkazywania.
- Kto jeste�, dzielny cz�owieku? - spyta� Srebrny. -1 dlaczego ujmujesz si� za lud�mi, kt�rzy ciebie samego przytroczyli do siod�a?
- Tak, bajarze, gdyby nie ty, wisia�bym zamiast nich! A jednak�e pos�uchaj mniej pu�� ich; nie po�a�ujesz tego, jak znajdziesz si� w Moskwie. Tam ju� nie to, co dawniej, inne czasy! Gdyby ich wszystkich mo�na by�o powywiesza�, i Wszem, zgodzi�bym si� ch�tnie! Ale tak, to i bez tych, co s� tutaj, zostanie ich dosy� na Rusi; a przecie jeszcze dziesi�ciu umkn�o; wi�c je�eli ten diabe� Chomiak nie wr�ci do Moskwy, wska�� nie na kogo innego, tylko na ciebie.
Ksi�cia zapewne nie przekona�yby zawi�e s�owa nieznajomego, ale zd��y� ju� och�on�� z gniewu. Rozwa�y� sobie, �e dora�ne za�atwienie si� ze z�oczy�cami niewiele przyniesie po�ytku, natomiast oddanie ich w r�ce sprawiedliwo�ci mo�e u�atwi� wykrycie ca�ej szajki tych niepoj�tych grabie�c�w. Rozpytawszy dok�adnie, gdzie ma swoj� siedzib� najbli�szy starosta gubowy, poleci� dow�dcy konnego oddzia�u wraz z towarzyszami odstawi� tam je�c�w i oznajmi�, �e sam pojedzie dalej z jednym tylko Micheiczem.
- Twoje prawo, bojarze, pos�a� tych ps�w do starosty-rzek� nieznajomy - ale wierz mi, �e starosta ka�e im natychmiast rozwi�za� r�ce. Lepiej wi�c b�dzie, je�eli przep�dzisz ich na cztery wiatry. Zreszt� zale�y to od twojej bojarskiej woli.
Micheicz s�ucha� wszystkiego w milczeniu i tylko od czasu do czasu drapa� si� za uchem. Kiedy nieznajomy sko�czy� m�wi�, stary strzemienny podszed� do ksi�cia i pok�oni� mu si� nisko.
- Dobrodzieju m�j, ksi��� - powiedzia� - mo�e� to i prawda, co m�wi nieznajomy: a nu� starosta wypu�ci tych rozb�jnik�w. Skoro za� ty im z mi�kko�ci serca darowa�e� �ywot, za co ci� kiedy�, dobrodzieju, Pan B�g wynagrodzi, to pozw�l chocia� przed ich odes�aniem, tak, na wszelki wypadek, wlepi� im z p� setki bat�w, �eby na przysz�o��, kurza noga, nie o�mielili si� mordowa� ludzi!
I bior�c milczenie ksi�cia za "zgod�, kaza� natychmiast odprowadzi� je�c�w na bok i tam kara, kt�r� oznaczy�, zosta�a im wymierzona szybko i �ci�le, mimo w�ciek�ych pogr�ek Chomiaka.
- To jest dopiero m�dra rzecz! - powiedzia� Micheicz wracaj�c z zadowolon� min� do ksi�cia. - Z jednej strony zbytnia krzywda im si� nie sta�a, a z drugiej - pami�ta� b�d� do ko�ca �ycia.
Nieznajomy zdawa� si� pochwala� ten szcz�liwy pomys� Micheicza. Z u�miechem g�adzi� brod�, ale wkr�tce twarz jego przybra�a dawny wyraz.
- Bojarze - powiedzia� - je�eli koniecznie chcesz sam je(cha�, z jednym tylko strzemiennym, to pozw�l przynajmniej, abym si� z towarzyszem swoim do ciebie przy��czy�. Jedn� mamy drog�, a pospo�u b�dzie naiji weselej; przy tym nigdy nie wiadomo, co si� sta� mo�e;
- gdyby wypad�o znowu pomacha� r�kami, to zawsze� osiem r�k wym��ci wi�cej ni� cztery. f
Ksi��� nie mia� przyczyn do nieufno�ci wzgl�dem nowych towarzysz�w. Dozwoli� im jecha� z sob� i po kr�tkim wytchnieniu wszyscy czterej ruszyli w drog�. ;
ROZDZIA�U
Nowi towarzysze
Podczas drogi Micheicz kilkakrotnie pr�bowa� wywiedzie� si� od nieznajomych, kto oni tacy, ale ci zbywali go �artami albo dawali wymijaj�ce odpowiedzi.
- Tf u, kurza noga! - powiedzia� w ko�cu do siebie Micheicz. - C� to za ludzie! Istne piskorze. My�lisz sobie, �e� ich z�apa� za ogon, a oni ci smyk! przez palce.
Tymczasem zacz�o si� �ciemnia�. Micheicz podjecha� do ksi�cia.
- Ksi��� - powiedzia� - nie wiadomo, czy�my dobrze zrobili, �e wzi�li�my z sob� tych ludzi. Co� zanadto kr�c�, nijak nie mo�na z nimi doj�� do �adu. A przy tym obaj drabiska barczyste, nie gorsze od Chomiaka. Czy to czasem nie jakie rzezimieszki?
- A cho�by nawet - odrzek� beztrosko ksi��� - zawsze jednak wespr� nas, je�eli zdarzy nam si� znowu spotka� z oprycznikami.
- A licho ich tam wie, czy wespr�. Kruk krukowi oka nie wykol�; s�ysza�em, jak z sob� rozmawiali nie wiedzie� jakim j�zykiem, ani s�owa nie zrozumia�em, cho� by�o to niby po naszemu. Miej si�, ksi���, na baczno�ci! Strze�onego Pan B�g strze�e!
Ciemno�ci g�stnia�y. Micheicz zamilk�. Bojar te� milcza�. S�ycha� by�o tylko tupot koni i chwilami czujne ich parskanie.
Droga sz�a przez las. Jeden z nieznajomych zanuci� pie��, drugi zacz�� mu wt�rowa�.
Pie�� ta, rozlegaj�ca si� w nocy �r�d lasu, po wszystkich dziennych wydarzeniach dziwnie oddzia�a�a na ksi�cia: zrobi�o mu si� smutno. Stan�a mu w pami�ci przesz�o��, wspomnia� sobie sw�j odjazd z Moskwy przed pi�ciu laty i my�l� przeni�s� si� zn�w do cerkwi, gdzie na wyjezdnym s�ucha� nabo�e�stwa i gdzie skro� pienia uroczyste, skro� szepty t�umu dotar� do niego i wstrz�sn�� nim ten czu�y i d�wi�czny g�os, kt�rego p�niej nie m�g� przyg�uszy� ani szcz�k miecz�w, ani huk rusznic litewskich. "B�d� zdr�w, ksi��� - m�wi� mu z cicha ten g�os - b�d� si� modli� za ciebie!..." Tymczasem nieznajomi ci�gn�li swoje pie�ni, kt�rych s�owa nie odpowiada�y jednak dumaniom bojara. Pie�ni g�osi�y urok stepowych roz�og�w, matuszki-Wo�gi, swobodnego �ycia bur�ackiego. G�osy �piewak�w to si� schodzi�y, to rozchodzi�y, to r�wnym pr�dem p�yn�y jak wielka rzeka, to niczym burzliwe fale wznosi�y si� i opada�y, a w ko�cu, wzbiwszy si� wysoko, wysoko, kr��y�y w niebiosach jak or�y z rozpostartymi skrzyd�ami.
Smutno jest i weso�o w cich� letni� noc �r�d milcz�cego lasu s�ucha� rozlewnej pie�ni rosyjskiej. D�wi�czy w niej sm�tek bezbrze�ny, beznadziejny - i si�a niezwyci�ona, i znami� tragiczne losu, �elazny fatalizm, kt�ry stanowi jedno z g��wnych �r�de� naszej narodowo�ci i nieraz umo�liwia wyt�umaczenie tego, co w �yciu rosyjskim wydaje si� niezrozumia�e. I wiele, wiele innych jeszcze rzeczy daje si� s�ysze� w przeci�g�ej pie�ni, �piewanej po�r�d milcz�cych g�szcz�w le�nych i ciep�ych mrok�w nocy.
Przera�liwe gwizdni�cie przerwa�o my�li bojara. Dw�ch ludzi wyskoczy�o zza drzew i porwa�o za uzd� jego konia. Dwaj inni chwycili go za r�ce. Wszelki op�r sta� si� niemo�liwy.
- A, �otry! - krzykn�� Micheicz, kt�rego r�wnie� otoczyli nieznani ludzie. - A, kurza noga! - Zwiedli nas, szubrawcy!
- Kto jedzie? - spyta� gruby g�os.
- Babie wrzeciono! - odpowiedzia� m�odszy z nowych towarzysz�w ksi�cia.
- W ch�opskim �apciu! - rzek� gruby g�os.
- Sk�d B�g prowadzi, ziomkowie?
- Nie trz� jab�oni! Daj dro�d�om si� wyburzy�, urodzaj poczw�rny! -m�wi� dalej wsp�towarzysz ksi�cia.
R�ce, kt�re trzyma�y bojara, natychmiast opad�y, a ko� jego, uczuwszy swobod�, zn�w zacz�� parska� i st�pa� mi�dzy drzewami.
- Widzisz, bojarze - powiedzia� nieznajomy zbli�ywszy si� do ksi�cia -nie darmo ci m�wi�em, �e we czterech weselej jecha� ni� we dw�ch! Pozw�l
17
si� teraz odprowadzi� tylko do m�yna, tam si� po�egnamy. We m�ynie znajdziesz nocleg i pasz� dla koni. B�dzie do niego jeszcze ze dwie wiorsty, nie wi�cej, a za nim to ju� i Moskwa!
- Dzi�kuj� wam, mo�od�cy, za oddan� przys�ug�. Je�eli kiedy przyjdzie nam si� spotka�, nie zapomn�, �e jestem waszym d�u�nikiem.
- Nie ty, bojarze, ale my pami�ta� winni�my o przys�udze. W�tpi�, czy si� spotkamy. Gdyby jednak zrz�dzeniem Boga nast�pi�o to kiedy�, wiedz, �e Rosjanin nie zapomina uczynionego mu dobra i �e dla ciebie b�dziemy zawsze wiernymi s�ugami!
- Dzi�kuj�, ch�opcy. A czy nazwiska swojego nie powiecie?
- Mam ja ich kilka - odrzek� m�odszy nieznajomy. - Na razie jestem Wania Pierstie�, a w razie potrzeby znajd� si� te� inne przezwiska.
Wkr�tce zbli�yli si� do m�yna. Pomimo nocnej pory ko�o m�y�skie hucza�o w wodzie. Na gwizdni�cie Pierstienia wyszed� m�ynarz. Twarzy nie mo�na by�o rozpozna� w ciemno�ci, ale g�os �wiadczy� o tym, �e by� to starzec.
- Ach, m�j dobroczy�co! - powiedzia� do Pierstienia. - Nie spodziewa�em si� ciebie dzisiaj, a do tego z go��mi. Co by ci szkodzi�o dojecha� z nimi do Moskwy?
Nie mam, ojcaszku, ani owsa, ani siana, ani wieczerzy.
Pierstie� powiedzia� co� do m�ynarza w niezrozumia�ym j�zyku. M�ynarz odpowiedzia� niezrozumia�ymi s�owami, a potem doda� na p� g�o�no:
- Z serca rad bym, ojcaszku, ale czekam na go�cia; takiego go�cia, �e niech B�g broni! Kaducznie pop�dliwy!
- A komora za stawem?
- Ca�a zawalona workami!
- A spichlerz? S�uchaj no, bracie, masz natychmiast znale�� miejsce i wieczerz� dla bojara, a owies dla koni! Znamy si� nadto dobrze, mnie nie zdurzysz!
M�ynarz mrucz�c zaprowadzi� przyby�ych do komory oddalonej o jakie dziesi�� krok�w od m�yna. Pomino work�w ze zbo�em i m�k� by�o w niej jeszcze dosy� miejsca.
Gdy poszed� po �uczywo, Pierstie� i jego towarzysze po�egnali si� z ksi�ciem.
- Powiedzcie no, mo�od�cy - zapyta� Micheicz - gdzie by was mo�na by�o znale�� w razie, je�eli ksi��� musia�by stawi� �wiadk�w co do dzisiejszego wydarzenia?
- Zapytaj wiatru, sk�d wieje - odrzek� Pierstie�. - Zapytaj fali
18
przybrze�nej, dok�d p�ynie. My jak te strza�y ostre, wypuszczone z �uku: gdzie strza�a hartowna padnie, tam jest jej dom! Na �wiadk�w jego ksi���cej mi�o�ci - ci�gn�� dalej z u�miechem - nie nadajemy si�. A je�eli mogliby�my us�u�y� w czym innym, przyjd�, ojcze do m�ynarza; on powie, jak odszuka� Wani� Pierstienia!
- Patrzcie go, co za figlarz! - mrucza� pod nosem Micheicz. - Jak to ci, kurza noga, umie sk�adnie prawi�!
- Bojarze - powiedzia� Pierstie� oddalaj�c si� - pos�uchaj mnie i nie chwal si� tam w Moskwie, �e� chcia� obwiesi� s�ug� Maluty Skuratowa, a potem spra� go na kwa�ne jab�ko!
- Patrzcie, jak sobie kalkuluje - mrukn�� zn�w Micheicz - pu�� rozb�jnika, nie wieszaj rozb�jnika, no i nie chwal si�, �e chcia�e� go powiesi�! Nauczy� si� jak sroka i paple. I ci, i tamci to wida� jeden diabe�! Nie troskaj si�, braciszku - doda� g�o�no - nasz ksi��� nie boi si� nikogo; pluje na twojego Skuratora; tylko przed carem si� t�umaczy!
M�ynarz przyni�s� zapalone �uczywo i wetkn�� je w �cian�. Potem przyni�s� kapu�niaku, chleba i kubek brahy. W rysach jego twarzy by�a dziwna mieszanina dobroduszno�ci i szachrajstwa; w�osy mia� zupe�nie siwe, a oczy jasnoszarego koloru; zmarszczki na twarzy przecina�y si� w r�nych kierunkach.
Zjad�szy wieczerz� i pomodliwszy si�, ksi��� i Micheicz pok�adli si� na workach; m�ynarz powiedzia� im dobranoc, nisko si� pok�oni�, zgasi� �uczywo i wyszed�,
- Panie m�j - rzek� Micheicz, gdy zostali sami - zdaje mi si�, �e niepotrzebnie zatrzymali�my si� tutaj. Wolej by�o jecha� do Moskwy.
- �eby lud bo�y niepokoi� po nocy? Zsiada� z koni i otwiera� rogatki na ka�dej ulicy?
- To i c�, dobrodzieju, lepsze otwieranie rogatek ni� spanie w diabelskim m�ynie. Licho podkusi�o tych przekl�tnik�w, �e nas zaprowadzili rychtyk do m�ynarza, i to w dodatku na Iwana Kupa��. A�eby ich wci�rno�ci!
- �le ci tutaj, czy co?
- Nie, ksi���, �le mi nie jest; i le�e� wygodnie, i kapu�niak by� dobry, i konie dosta�y owsa; tylko to bieda, �e gospodarz m�k� miele.
- I c� z tego, �e miele?
- Jak to, co z tego!-odpar� �ywo Micheicz.-Wiesz chyba, dobrodzieju, �e ka�dy m�ynarz pokumany jest z nieczystym. Czy my�lisz, �e potrafi�by bez nieczystego usypa� grobl�? Diab�a tam! Nie da�by, kurza noga, rady!
- S�ysza�em o tym - rzek� ksi���. - Bo i czego te� ludzie nie gl�dz�. Ale teraz nie pora na rozwa�ania. Bierz, co ci B�g daje.
Micheicz troch� pomilcza�, potem ziewn��, jeszcze pomilcza� i zapyta� ju� rozespanym g�osem:
- A jak my�lisz, ksi���, .co to za cz�owiek ten Matwiej Chomiak, kt�rego zwali�e� z konia?
- My�l�, �e rozb�jnik.
- Ja te� tak my�l�. A co my�lisz o tym cz�owieku, kt�ry si� zowie Wania Pierstie�?
- My�l�, �e to tak�e rozb�jnik.
- I ja tak my�l�. Tylko ten drugi rozb�jnik jest poczciwszy od pierwszego. A tobie jak si� zdaje, dobrodzieju, kt�ry rozb�jnik jest lepszy, Chomiak czy Pierstie�?
Nie doczekawszy si� odpowiedzi Micheicz zacz�� chrapa�. Wkr�tce zasn�� i ksi���.
ROZDZIA� III
Czary
Miesi�c ukaza� si� na niebie; gwiazdy jasno �wieci�y. Na p� rozwalony m�yn i wci�� hucz�ce ko�o ton�o w srebrnym blasku.
Nagle rozleg� si� t�tent kopyt ko�skich i niebawem rozkazuj�cy g�os zawo�a� tu� przy m�ynie:
- Hej, gu�larzu!
Nowo przyby�y zda� si� nie wzwyczajony do czekania, gdy� nie otrzy-niuj�c odpowiedzi, krzykn�� jeszcze g�o�niej: - Wychod�, czarowniku, bo ci� Por�bi� na sztuki!
Odezwa� si� m�ynarz:
- Ciszej, ksi���, ciszej, �askawco, nie jeste�my sami, zatrzymali si� u mnie przyjezdni; zaraz do ciebie wyjd�, jasny panie, tylko zamkn� kufer.
- Ja ci dam kufer zamyka�, ty diabelskie pomiot�o! - zawo�a� ten, kt�rego m�ynarz nazywa� ksi�ciem. - Nie wiedzia�e�, �e tu dzi� b�d�? Jak �tnia�e� przyj�� obcych! Wygo� ich zaraz!
20
- Nie krzycz, doboroczy�co, na lito�� Bosk�, nie krzycz, bo wszystko popsujesz! M�wi�em ci ju�, �e sprawa nie znosi rozg�osu. A przyby�ych wyp�dzi� nie jestem w�adny. Oni nam zreszt� nie przeszkadzaj�; w najlepsze teraz �pi�, o ile� ich, �askawco, nie obudzi�!
- No dobrze, stary, ale pami�taj, je�eli cyganisz, to lepiej by�o ci si� wcale nie urodzi�. Jeszcze nikt nie wynalaz� i nie obmy�li� kary, jak� ja zgotuj� tobie!
- Zmi�uj si�, jasny panie! C� mam robi�, biedny i s�aby? Co zobacz�, to powiem, a co potem si� stanie, to ju� w mocy Boga! A je�eli twoja ksi���ca mi�o�� obiecuje mnie straci�, to w og�le do dzie�a nie przyst�pi�!
- No, no, stary, nie b�j si�, �artowa�em.
Przyby�y uwi�za� konia do drzewa. By� wzrostu wysokiego i, zdaje si�, �e m�ody. Ksi�yc migota� w spinkach jego iupana. Z�ote chwasty murmanki spada�y na ramiona.
- C�, ksi��� - spyta� m�ynarz - nauczy�e� si� wyraz�w?
- Wyraz�w si� nauczy�em i serce jask�ki nosz� na szyi.
- I to nie pomaga, bojarze?
- Nie - odrzek� ze z�o�ci� ksi��� - nic nie pomaga! Niedawno widzia�em j� w ogrodzie. Jak tylko mnie spostrzeg�a, od razu zblad�a, odwr�ci�a si� i uciek�a do �wietlicy!
- Nie obra� si� na mnie, bojarze, nie r�b g�owy niewinnej, dozw�l sobie powiedzie� s�owo.
- M�w, stary.
- S�uchaj, bojarze... Ale ja si� boj� m�wi�'...
- M�w! - krzykn�� ksi��� i tupn�� nog�.
- S�uchaj wi�c, dobrodzieju: czy aby nie kocha ona kogo innego?
- Kogo innego? Kog� by? M�a? Starca?
- A je�eli... - ci�gn�� dalej m�ynarz j�kaj�c si� - je�eli ona kocha nie m�a?
- Piekielniku! - zawo�a� ksi���. - Jak�e ci co� takiego mog�o strzeli� do �ba? Gdybym domy�li� si�, kto to taki, to bym obojgu w�asnymi r�kami serce wyrwa� z piersi!
M�ynarz cofn�� si�, zdj�ty nag�ym strachem.
- Gu�larzu - m�wi� dalej ksi��� �agodniejszym g�osem - pom� mi! Zaw�adn�a mn� mi�o��, �mija okrutna. Czego ju� nie robi�em? Po ca�ych nocach modli�em si� przed ikonami! Nie wymodli�em sobie spokoju. Przesta�em wznosi� mod�y, zacz��em ugania� si� i wa��sa� konno po polach od rana
21
do nocy, niejednego rumaka dzielnego zaje�dzi�em, a spokoju nie osi�gn��em! Zacz��em hula� po nocach, wypija�em dzbany mocnej w�dki i nie zala�em robaka - nie znalaz�em w w�dce pocieszenia! Machn��em na wszystko r�k� i przysta�em do oprycznik�w. Zacz��em hula� za carskim sto�em ze zwyk�� go�ot�, z Griaznymi, z Basmanowami! Sam poczyna�em sobie jeszcze haniebniej ni� oni, pali�em wsie i s�obody, porywa�em kobiety i dziewcz�ta, a nie zdo�a�em utopi� we krwi mojego uczucia! Boj� si� mnie ludzie ziemscy i oprycznicy, car wynagradza za junactwo, przeklina lud prawos�awny. Imi� ksi�cia Afanasija Wiaziemskiego sta�o si� r�wnie straszne jak imi� Maluty Skuratowa! Przez t� swoj� mi�o�� zatraci�em dusz�. Ale c� mnie obchodzi dusza! Na samym dnie piekielnym nie b�dzie mi gorzej ni�li tu, na ziemi! No, stary, czemu wpatrujesz mi si� w oczy? Mo�e my�lisz, �em od rozumu odszed�? Nie zwariowa� jeszcze Afanasij Iwanowicz; mocn� ma g�ow� i krzepkie cia�o! M�ka moja w�a�nie tym straszniejsza, �e nie mo�e mnie z�ama�.
M�ynarz s�ucha� ksi�cia i trz�s� si� ze strachu. L�ka� si� jego nieokie�znanej natury, dr�a� o w�asne �ycie.
- Czego milczysz, stary? Nie masz jakiego korzenia, nie masz ziela jakiego, �eby j� ku mnie nak�oni�? Gadaj, wylicz mi zaraz wszystkie czarodziejskie ro�liny! M�w, gu�larzu!
- Dobrodzieju m�j, ksi��� naj�askawszy, jakby ci tu powiedzie�... R�ne s� zio�a. Jest trawa kaluka, kt�r� si� zbiera raz na rok w Piotr�wk�. Strza�a t� traw� okurzona - nigdy nie chybi. Jest trawa tyrlicz, co ro�nie na �ysej G�rze pod Kijowem. Kto j� w ubraniu trzyma, ten nigdy nie narazi si� na gniew carski. Jest krwawnica. Je�eli wytniesz z niej krzy�yk i zawiesisz na szyi, wszyscy b�d� si� ciebie bali jak ognia!
Wiaziemski gorzko si� u�miechn��.
- Mnie i tak si� boj� - powiedzia� - nie trzeba mi twojej krwawnicy. Wymie� inne trawy.
- Jest jeszcze pokrzyk. Ro�nie na mokrad�ach, u�atwia rodzenie i nasy�a darunki. Jest go��bek bagnisty. Kiedy idziesz na nied�wiedzia, wypij odwaru z go��bka, a �aden nied�wied� ci� nie ruszy. Jest rzewie�: kiedy go si� wyci�ga z ziemi, p�acze rzewnymi �zami jak cz�owiek, a je�eli zaszy� w woreczku i nosi� przy sobie, nigdy si� nie utonie.
- Wi�cej nie ma �adnych?
- Ale� s�, dobrodziej u; j est j eszcze so�edziuszka, czyli paprotka; komu si� uda zerwa� jej kwiat, ten zaposi�dzie wszystkie skarby ziemi. Jest
pszenice; kto umie si� nim pos�u�y�, ten na pierwszej lepszej szkapie ujdzie przed naj�miglejszym rumakiem.
- A takiej trawy, �eby m��dka pokocha�a wstr�tnego jej cz�owieka, nie znasz?
M�ynarz stropi� si�.
- Nie znam, dobrodzieju, nie gniewaj si�, �askawco, ale B�g widzi, �e nie znam.
- A takiego ziela, �eby w sobie mi�o�� przem�c?
- Te� nie znam, jasny panie; znam za to traw� z�odziej: za jej dotkni�ciem otwieraj� si� wszelkie zamki; wszelkie drzwi, nawet �elazne, p�kaj� na drobne kawa�ki!
- Zgi� ze swoimi trawami! - zawo�a� gniewnie ksi��� i wzrok pos�pny skierowa� na m�ynarza.
M�ynarz spu�ci� oczy i milcza�.
- Cz�owieku! - krzykn�� raptem Wiaziemski chwytaj�c go za ko�nierz. - daj mi j�! S�yszysz? Daj mi j�, diabli kumie, Daj mi! Natychmiast! I szarpa� m�ynarza za ko�nierz obiema r�kami. M�ynarz s�dzi�, �e ju� wybi�a jego ostatnia godzina. Nagle Wiaziemski wypu�ci� go i pad� mu do n�g.
- Zlituj si� nade mn�! - zaszlocha�. - Ulecz mnie! Obsypi� ci� darami, oz�oc�, b�d� twoim niewolnikiem! Zlituj si� nade mn�, stary! M�ynarz jeszcze bardziej si� wystraszy�.
- Ksi���! Dobrodzieju m�j! Co ci jest? Upami�taj si�! To ja, Dawidycz, m�ynarz!... Upami�taj si�, ksi���!
- Nie wstan�, dop�ki nie uleczysz!
- Ksi���! Ksi���! - powiedzia� dr��cym g�osem m�ynarz. - Pora przyst�pi� do dzie�a. Czas ucieka, wstawaj! Ciemno teraz, nie widzia�em ci�, nie wiem, gdzie jeste�. Pr�dzej, pr�dzej do dzie�a!
Ksi��� wsta�.
- Zaczynaj - rzek� - jestem gotowy.
Obaj umilkli. By�a cisza zupe�na. Tylko m�y�skie ko�o, o�wietlone blaskiem ksi�yca, nadal obraca�o si� i hucza�o. Gdzie� daleko nad bagnem odezwa� si� chr�ciel. Sowa od czasu do czasu truka�a w g�stwi le�nej.
Zbli�yli si� do m�yna.
- Patrz, ksi���, pod ko�o, a ja b�d� wymawia� zakl�cia.
Stary przypad� do ziemi i, jeszcze nie och�on�wszy ze strachu, zacz��
szepta� jakie� wyrazy. Wiaziemski patrzy� pod ko�o. Po kilku minutach m�ynarz zapyta�:
- Co widzisz, ksi���?
- Widz�, jakby si� per�y sypa�y, jakby czerwonce po�yskiwa�y.
- B�dziesz, ksi���, bogaty; b�dziesz najbogatszym cz�owiekiem na Rusi!
Wiaziemski westchn��.
- Patrz jeszcze, ksi���, i m�w, co widzisz. *
- Widz� niby �cieraj�ce si� szable, a po�r�d nich z�ote medale!
- B�dzie ci si� wiod�o w wojowaniu, ksi���, b�dziesz mia� szcz�cie w s�u�bie carskiej! Ale patrz, patrz jeszcze i m�w!
- Ciemno si� zrobi�o, woda si� zm�ci�a. A teraz czerwieni� si� zaczyna... Ju� jest jak krew!... Co to znaczy? M�ynarz milcza�.
- Co to znaczy, stary?
- Dosy�, ksi���. D�ugo tak patrze� nie wolno, chod�my!
- Wyci�gn�y si� purpurowe nitki, jakby krwawe �y�y; co� jakby kleszcze rozsuwaj� si� i zamykaj�, a teraz znowu...
- Chod�my, ksi���, chod�my, wystarczy na dzi�!
- Poczekaj! - rzek� Wiaziemski odpychaj�c m�ynarza. - Teraz niby pi�a z�bata rusza si� naprz�d i w ty�, a spod niej tryska co� w rodzaju krwi! M�ynarz chcia� odci�gn�� ksi�cia.
- Zaczekaj, stary, niedobrze mi, czuj� �amanie w stawach... - A, co za
b�l!
Ksi��� nagle odskoczy�. Zrozumia�, zda si�, swoje widzenie. D�ugo obydwaj milczeli. Wreszcie Wiaziemski odezwa� si�:
- Chc� wiedzie�, czy ona kocha innego!
- Czy masz, bojarze, jak� drobnostk�, kt�r� dosta�e� od niej?
- Znalaz�em to przy furtce. Ksi��� pokaza� b��kitn� wst��k�.
- Rzu� pod ko�o.
Ksi��� rzuci�.
M�ynarz wydoby� zza pazuchy p�ask� glinian� flaszk�.
- �yknij! - rzek� podaj�c flaszk� ksi�ciu.
Ksi��� �ykn��. W g�owie zacz�o mu si� kr�ci�, w oczach pociemnia�o.
- Patrz teraz, co widzisz?
- J�, j�!
- Sam�?
- Nie, nie sam�! Jestich dwoje: przy niej jaki� rusy m�odzian w karma-zynowym kaftanie, tylko jego twarzy nie wida�... Poczekaj! Sp�ywaj� si�... coraz bli�ej, bli�ej... Przekle�stwo! Ca�uj� si�! Przekle�stwo! Zgi�, czarowniku, zgi�, zgi�, zgi�!
Ksi��� cisn�� m�ynarzowi gar�� monet, oderwa� od drzewa uzd� konia swojego, skoczy� na siod�o i zastuka�y w lesie ko�skie podkowy. Potem t�tent zamar� w oddali i tylko m�y�skie ko�o w�r�d nocnej ciszy nadal obraca�o si� i hucza�o.
ROZDZIA� IV
Bo jarzyn Morozow i jego �ona
�",
Gdyby czytelnik m�g� si� przenie�� wstecz o jakie trzysta lat i popatrzy� z wysokiej dzwonnicy na �wczesn� Moskw�, znalaz�by w niej ma�o podobie�stwa do tera�niejszej. Nad brzegami rzeki Moskwy, Jauzy i Nieglinnej sta�o du�o drewnianych dom�w z tarcicowymi albo s�omianymi dachami, przewa�nie poczernia�ymi ze staro�ci. Po�r�d tych ciemnych dach�w jaskrawo biela�y i czerwienia�y mury Kremla, Kitajgorodu* i innych twierdz, kt�re powsta�y w ci�gu ostatnich dw�ch wiek�w. Liczne cerkwie i dzwonnice wznosi�y ku niebu swoje z�ocone g�owy. Podobne do wielkich zielonych i ��tych plam, widnia�y mi�dzy domami g�ste zaro�la i pokryte zbo�ami pola. Przez rzek� Moskw� rzucone by�y chybkie �ywe mosty,* * silnie dr��ce i zanurzaj�ce si� w wodzie, kiedy po nich jecha�y wozy albo sz�y wi�ksze gromady je�d�c�w. Na Jauzie i na Nieglinnej obraca�y si� dziesi�tki m�y�skich k�, jedno obok drugiego. Owe gaje, pola i m�yny w �rodku miasta dodawa�y tamtoczesnej Moskwie du�o malowniczo�ci. Weso�y by� zw�aszcza widok monaster�w; ogrodzone bia�ymi murami.zwie�czone mn�stwem b�yszcz�cych, kolorowych i z�otych kopu�, wygl�da�y one jak osobne miasta.
Nad t� pl�tanin� cerkwi, dom�w, zaro�li i monaster�w dumnie wystrzela�y w g�r� kremlowskie �wi�tynie oraz niedawno wyko�czony chram
* Kitajgorod - jedna z najstarszych dzielnic Moskwy, po�o�ona tu� obok Kremla, otoczona ongi� murami i basztami. ** �ywy most - most na �odziach (pontonowy).
�
pod wezwaniem Bogarodzicy, kt�ry Iwan za�o�y� przed kilku laty na pami�tk� zdobycia Kazania, a kt�ry obecnie znany jest nam jako cerkiew Wasilija B�a�ennego. Wielka by�a rado�� mieszka�c�w Moskwy, kiedy nareszcie zdj�to rusztowania zas�aniaj�ce cerkiew i ukaza�a si� ona w ca�ym swoim fantastycznym przepychu, b�yszcz�ca z�otem i kolorami, ol�niewaj�ca r�norodno�ci� ozd�b. D�ugo ludzie nie mogli si� nadziwi� mistrzostwu architekta, d�ugo dzi�kowali Bogu i s�awili cara, kt�ry da� �wiatu prawos�awnemu widowisko dot�d nie znane. Pi�kne by�y r�wnie� inne cerkwie moskiewskie. Nie szcz�dzili mieszka�cy ani rubli, ani trudu na pomno�enie �wietno�ci dom�w Bo�ych. Wsz�dzie wida� by�o drogie malowid�a, poz�ot� i du�e zewn�trzne ikony wielko�ci cz�owieka. Lubili prawos�awni ozdabia� �wi�tynie, ale za to ma�o dbali o wygl�d w�asnych domostw; mieszkania ich prawie wszystkie by�y zbudowane prosto i mocno, z sosnowych albo d�bowych belek, nawet nie obitych deskami, zgodnie ze starym przys�owiem rosyjskim: nie k�ty zdobi� chat�, ale pierogi.
Jeden tylko dom bojarzyna Dru�yny Andriejewicza Morozowa odznacza� si� szczeg�ln� pi�kno�ci�. Belki d�bowe by�y wyborne, okr�g�e i r�wne; w�g�y spojone w kani�; dom wznosi� si� na dwa pi�tra, nie licz�c �wietlicy. Spadzisty daszek nad wysokim gankiem podtrzymywa�y wymy�lne p�kate s�upy, a wszystko razem by�o upi�kszone mistern� rze�b�. Na okiennicach widnia�y kunsztownie wymalowane kwiaty i ptaki, okna za� przepuszcza�y �wiat�o dnia Bo�ego nie przez zamglone p�cherze wo�owe, jak w wi�kszej cz�ci dom�w moskiewskich, ale przez czyst�, przezrocza mik�. Na obszernym dziedzi�cu sta�y budynki dla s�u�by, spichrze, suszarnie, go��bnik i letnia sypialnia bojarzyna. Do dziedzi�ca przylega�a z jednej strony murowana cerkiewka domowa, z drugiej - spory ogr�d, otoczony d�bow� palisad�. W ogrodzie wznosi�a si� zgrabna hu�tawka, r�wnie� ozdobiona rze�b� i malunkami. S�owem, dom by� zbudowany jak si� patrzy. Bo te� by�o dla kogo budowa�!
Bojarzyn Morozow, cz�owiek okaza�y, charakteru surowego i nieust�-pnego, mimo podesz�ych lat o�eni� si� niedawno z najpierwsz� pi�kno�ci� moskiewsk�. Wszyscy dziwili si�, gdy wysz�a za Morozowa dwudziestoletnia Helena Dmitriewna, c�rka okolniczego* Pleszczejewa-Oczyna, kt�ry pad� pod Kazaniem. Nie o takim oblubie�cu dla niej uradza�y swachy moskiew-
* Okolniczy - jeden z najwy�szych stopni dworskich dawnego ksi�stwa moskiewskiego. Za okolicznymi dopiero szli tzw. dumni bojarzy (cz�onkowie dumy bojarskiej).
skie. Ale Helena by�a na wydaniu, nie mia�a ni ojca, ni matki; a uroda dziewczyny przy rozwi�z�ych obyczajach nowych faworyt�w carskich wi�cej przyczynia�a zmartwie� ni� pociechy.
Morozow, o�eniwszy si� z Helen�, sta� si� jej obro�c�, a wszyscy w Moskwie wiedzieli, �e nie tak �atwo skrzywdzi� t�, kt�r� wzi�� pod swoj� opiek� bojarzyn Dru�yna Andriejewicz.
Wielu dworzan carskich przed zam��p�j�ciem Heleny usi�owa�o pozyska� jej wzgl�dy, ale nikt si� tak nie stara� jak ksi��� Afanasij Iwanowicz Wiaziemski. I podarunki kosztowne jej przysy�a�, i w cerkwiach kl�ka� naprzeciwko niej, i na ognistym koniu galopowa� obok jej wr�t, i do walki na pi�ci stawa� sam jeden przeciwko ca�ej �awie zapa�nik�w. Nie mia� szcz�cia ksi���! Swatki odnosi�y mu podarki, a Helena odwraca�a si� przy spotkaniu. Czy dlatego nie chcia�a patrze� na ksi�cia, �e jej si� nie podoba�, czy te� dlatego �e inne ju� kochanie uwi�o sobie gniazdko w dziewcz�cym sercu -trudno by�o dociec. Wszystkie jednak najgorliwsze zabiegi, jakie ksi��� przedsi�bra�, spotyka�y si� z rekuz�, Zgniewa� si� wreszcie Afanasij Iwanowicz i poszed� czo�obitnie u�ali� si� ze swoich niepowodze� przed carem Iwanem Wasilewiczem. Car obieca� sam wyprawi� swat�w do Heleny Dmi-triewny. Dowiedziawszy si� o tym, Helena zala�a si� �zami. Posz�a z piastunk� do cerkwi, ukl�k�a przed obrazem Matki Bo�ej, p�acze i niskie oddaje pok�ony.
W cerkwi by�o pusto; gdy jednak Helena wsta�a z kl�czek i obejrza�a si�, zobaczy�a, �e za ni� stoi w zielonym aksamitnym kaftanie i rozpinanym jedwabnym terliku bojarzyn Morozow.
- Czemu p�aczesz, Heleno Dmitriewno? - spyta�.
Poznawszy bojarzyna Helena bardzo si� ucieszy�a.
Przyja�ni� si� niegdy� z jej rodzicami, a i teraz odwiedza� j� czasem i kocha� jak krewn�. Helena szanowa�a go jak ojca i zwierzy�a mu swoje my�li; tylko jednej nie zwierzy�a, jedn� ukry�a przed bojarzynem; ukry�a sobie na,nieszcz�cie, a jemu na zgub�!
I teraz na pytanie Morozowa nie ods�oni�a mu tej utajonej my�li, a p�acz sw�j wyt�umaczy�a tym, �e maj� przyjecha� do niej carskie swachy i wyda� j� za Wiaziemskiego.
- Heleno Dmitriewno - powiedzia� bojarzyn - uspok�j si�; czy naprawd� Wiaziemski budzi w tobie tak� 'niech��? Pomy�l dobrze. Wiem, �e dotychczas by� ci nie po sercu; ale chyba nikogo jeszcze nie masz na wzgl�dzie, a serce panie�skie to wosk - rozgrzeje si�, pokocha!
27
- Nigdy! - odpowiedzia�a Helena. - Nigdy go nie pokocham. Raczej zst�pi� do grobu.
Bojarzyn popatrzy� na ni� ze wsp�czuciem.
- Heleno Dmitriewno - rzek�, chwil� pomilczawszy - jest spos�b, aby ci� ocali�. Pos�uchaj. Jestem stary i siwy, ale kocham ci� jak c�rk�. Zastan�w si�, Heleno, czy zgodzi�aby� si� wyj�� za mnie, starego?
- Tak - zawo�a�a rado�nie Helena i pad�a mu do st�p.
Wzruszy�o Morozowa to niespodziane przyzwolenie, ucieszy� b�ogi wyraz oczu Heleny; nie przysz�o staremu na my�l, �e by�a to gorliwo�� ton�cego, kt�ry chwyta si� cierni.
Podni�s� Helen� i po ojcowsku dotkn�� ustami jej czo�a.
- Dzieci� moje - rzek� - uca�uj krzy� i przed obrazem Zbawiciela przysi�gnij, �e nie okryjesz ha�b� mojej siwej g�owy!
- Przysi�gam, przysi�gam! - wyszepta�a Helena.
Bojarzyn kaza� wezwa� popa i wnet dope�ni� si� obrz�d zr�kowin; kiedy za� przybyli do Heleny carscy swatowie, by�a ju� narzeczon� Dru�yny Andriejewicza Morozowa.
Nie z mi�o�ci wysz�a Helena za Morozowa; ale na krzy� Zbawiciela przysi�ga�a, �e b�dzie mu wierna, i mocno postanowi�a dotrzyma� przysi�gi, nie zgrzeszy� przeciwko panu swojemu ni s�owem, ni my�l�.
Bo i dlaczego mia�aby nie kocha� Dru�yny Andriejewicza? Wprawdzie nie by� m�ody, ale B�g da� mu okaza�� posta� i zdrowie, i s�aw� rycersk�, i wol� tward�, i wsie, i sio�a, i rozleg�e maj�tki za rzek� Moskw�, i obszerne komory, pe�ne z�ota, brokat�w i drogich futer. Jednego mu tylko odm�wi�: carskiej �askawo�ci. Gdy si� dowiedzia� Iwan Wasiliewicz, �e jego swatowie odeszli z kwitkiem, rozgniewa� si� na Morozowa i postanowi� go ukara�; kaza� go zaprosi� na uczt� i posadzi� przy stole swoim nie tylko ni�ej od Wiaziemskiego, ale nawet od Borysa Godunowa, kt�ry pod�wczas nie doszed� jeszcze do znaczenia i nie piastowa� �adnej godno�ci.
Nie zni�s� bo jarzyn takiej zniewagi; wsta� od sto�u: nie przystoi mu siedzie� poni�ej Godunowa.*
Wtedy car zap�on�� jeszcze wi�kszym gniewem i rozkaza� bojarzynowi
'"...siedzie� poni�ej Godunowa" - sprawa ta wi��e si�ztzw. "miestniczestwem", kt�re przyj�o si� na Rusi Moskiewskiej w w. XV-XVI. Miestniczestwo polega�o na �ci�le ustalonej w porz�dku zwyczajowym hierarchii rod�w bojarskich. Hierarchi� t� p�niej odnotowywano w osobnych ksi�gach i wed�ug niej bojarzy obejmowali urz�dy dworskie oraz zasiadali przy stole carskim.
ukorzy� si� przed Godunowem. Schyli� Morozow przed wrogiem swoje dumne czo�o, lecz zwymy�la� go okrutnie i nazwa� szczeni�ciem.
Gdy car si� o tym dowiedzia�, okropnie si� rozw�cieczy�, zabroni� Morozowowi pokazywa� si� na dworze, kaza� mu zapu�ci� siwe w�osy i czeka�, a� zostanie z niego zdj�ta opa�a. I bojarzyn oddali� si� od dworu, i chodzi teraz w skromnym odzieniu, z nie czesan� brod�, a siwe w�osy opadaj� na wysokie czo�o. Smutno bojarzynowi, i� nie ogl�da oczu monarszych, ale nie zha�bi� swojego rodu, nie usiad� poni�ej Godunowa!
Dom Morozowa by� co si� zowie dostatni. S�udzy bali si� i kochali swojego pana. Ka�dego, kto tam wchodzi�, przyjmowano bardzo go�cinnie. I swoi, i obcy szczycili si� jego wzgl�dami, wszystkich darzy� i wspiera� s�owem �yczliwym, bogat� odzie�� i m�dr� rad�. Ale nikogo tak nie ho�ubi�, nikogo tak nie obdarowywa�, jak swojej m�odej �ony Heleny Dmitriewny. I �ona za t� dobro� odp�aca�a mu dobroci�, co rano i co wiecz�r d�ugo kl�cza�a w kaplicy domowej i modli�a si� o jego zdrowie.
By�o� to win� Heleny Dmitriewny, �e po�r�d serdecznej rozmowy z m�em, po�r�d gor�cych mod��w przed ikonami nagle stawa� w jej wyobra�ni m�ody wite�, mkn�cy na koniu z podniesion� bu�aw�, a przed nim uciekaj�ce w nie�adzie pu�ki litewskie?
Dnia dwudziestego czwartego czerwca tysi�c pi��set sze�