2081

Szczegóły
Tytuł 2081
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2081 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2081 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2081 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lygia Fagundes Telles W kamiennym kr�gu Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�y�a El�bieta Reis T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z "Wydawnictwa Literackiego", Krak�w 1990 Pisa� W. Cagara Korekty dokona�y D.Jagie��o K. Kopi�ska Wst�p Brazylijska pisarka Lygia Fagundes Telles pierwszy sw�j zbi�r opowiada� napisa�a b�d�c jeszcze licealistk�, ale mimo zach�ty ze strony wydawc�w nie opublikowa�a go, uwa�aj�c, �e jest za s�aby. Nast�pne utwory ukaza�y si�, kiedy by�a na uniwersytecie i studiowa�a prawo. Od roku 1944 a� po dzie� dzisiejszy Lygia F. Telles wyda�a wiele zbior�w opowiada� i nowel, kt�re przynios�y jej liczne nagrody literackie w kraju i za granic�. Jako powie�ciopisarka zadebiutowa�a wydan� w 1954 roku powie�ci� "W kamiennym kr�gu". Nast�pnie napisa�a jeszcze dwie powie�ci: "Ver~ao no aquario" ("Lato w akwarium") i "As Meninas" ("Dziewcz�ta"). Tak w jej nowelach, jak i w powie�ciach dominuj�cym tematem s� "Les jeunes filles en fleur". W "Ciranda de pedra" ("W kamiennym kr�gu") autorka z wielk� maestri� kre�li posta� zagubionej i wyobcowanej ze �wiata doros�ych dziewczynki. Z du�� wnikliwo�ci� pisze o charakterach m�odych ludzi, co by�o jak na owe czasy bardzo odwa�ne, bo dotyka�o temat�w "tabu". S�owna wstrzemi�liwo�� pisarki w wyra�aniu uczu� i prze�y� jej bohater�w przypomina styl Katherine Mansfield i tak j� nazywaj� brazylijscy krytycy. W roku 1980 powie�� zosta�a przerobiona na serial Tv, kt�ry przez wiele miesi�cy r�wnie� i polskich widz�w trzyma� w napi�ciu. Ale w czasie lektury czekaj� nas rozmaite niespodzianki. W ksi��ce Czytelnik odkryje inn� Wirgini� i innych towarzyszy jej dzieci�cych lat. Wyst�puj�cym w serialu bohaterom zmieniono imiona: i tak Carlos w powie�ci nosi imi� Konrad, a Sergio - Afonso. Kilka drugoplanowych postaci filmowych w og�le w ksi��ce si� nie pojawia, a niekt�re z nich opisane s� zaledwie paroma zdaniami. Bo to jest przede wszystkim historia Wirginii... (Od T�umaczki) Dla Zazity i Durvala "O usta studni, o �r�d�em darz�ce,@ co m�wi� jedno nie zm�cone niczem...@" (Rilke, "Sonety do Orfeusza", Cz�� druga, XV, prze�. M. Jastrun.) Cz�� pierwsza I Wirginia szybko wesz�a po schodach i zamkn�a si� w pokoju. - Otw�rz, dziecko - rozkaza�a z zewn�trz Luciana. Wirginia opar�a si� o �cian� i zacz�a obgryza� paznokcie, r�wnocze�nie �ledz�c wzrokiem mr�wk�, kt�ra pe�z�a po drzwiach. "Je�eli wejdziesz tu, w t� szczelin�, to umrzesz" - wyszepta�a, zdmuchuj�c j� na pod�og�. "Ja ci� uratuj�, g�upia, nie b�j si�" - powiedzia�a na g�os. I odsun�a j� wskazuj�cym palcem. W tym momencie dostrzeg�a sw�j paznokie� obgryziony a� do �ywego mi�sa. Pomy�la�a o paznokciach Oktawii. I rozgniot�a mr�wk�. - Wirginio, ja nie �artuj�, moje dziecko. Otwieraj natychmiast! Ju�! - Teraz nie mog�. - Nie mo�esz, dlaczego? - Mam co� do roboty... - odpowiedzia�a wymijaj�co. My�la�a o Konradzie, o tym, jak jej t�umaczy�, �e zwierz�ta s� jak ludzie, �e maj� ludzk� dusz� i �e zabicie zwierz�tka to tak, jakby si� zabi�o cz�owieka. "Je�eli b�dziesz z�a i b�dziesz zabija� dla przyjemno�ci, to w twoim drugim �yciu staniesz si� zwierz�ciem, ale takim ohydnym, �mij�, szczurem, paj�kiem..." Po�o�y�a si� na pod�odze i pe�na strachu przeczo�ga�a si� a� do po�owy pokoju. - Albo zaraz otworzysz, albo poskar�� si� twemu wujowi. Czy tego chcesz, chcesz tego? Wirginia zatrzyma�a si�. Od bycia �mij� bola�y j� �okcie, du�o lepiej by� motylem. Zapewne Oktawia b�dzie motylem, jest taka �liczna. "Ja jestem brzydka i z�a, z�a, z�a" - wykrzykn�a, bij�c pi�ciami o pod�og�. Z wyzwaniem unios�a wysoko g�ow�. - Mo�esz wszystko opowiedzie�. Wuj Daniel mn� nie rz�dzi, rz�dzi mn� tylko m�j ojciec! S�ysza�a�? M�j ojciec! Luciana nie odpowiedzia�a i Wirginia podnios�a si� ogarni�ta nag�ym strachem. M�wi�a za g�o�no. Czy matka mog�aby us�ysze�? Zacz�a nawija� na palec koniec grzywki. "Nie, nie s�ysza�a. A je�eli nawet us�ysza�a, to i tak nie zrozumia�a". Otworzy�a drzwi i gdy tylko s�u��ca wesz�a, przyjrza�a si� jej twarzy. Uspokoi�a si�. "Tylko wtedy naprawd� si� gniewa, kiedy ja o tym m�wi�". Za�mia�a si� po cichu. - Gdzie jest ta druga? - zapyta�a Luciana podnosz�c z pod�ogi spink� do w�os�w. - Zgubi�am. - No to p�jdziesz ze wst��k�. - Nie, z wst��k� nie! Moje w�osy s� za g�adkie. Wygl�dam tak brzydko... - No to p�jdziesz bez niczego - oboj�tnie powiedzia�a Luciana. Podesz�a do komody koloru brudnor�owego i wyci�gn�a szuflad�. Ta si� zaci�a. Poci�gn�a j� z wi�ksz� si��. - Kopnij j�, to zaraz si� wysunie. - To dobry spos�b. Jak wszystko si� porozbija, to swoje rzeczy b�dziesz trzyma�a na pod�odze. - Wyj�a z szuflady par� bia�ych podkolan�wek. - Kiedy stamt�d przywieziono te meble, by�y jeszcze nowe. - K�amstwo - powiedzia�a po cichu Wirginia. M�wi�a szeptem, aby matka na dole nie us�ysza�a. - Bruna da�a mi to wszystko takie, jakie jest teraz. Ojciec podarowa� jej ca�e nowe umeblowanie i wtedy ona mi da�a te. Wuj Daniel powiedzia� mi kiedy�, �e sprawi mi niebieskie meble, ale nic mi nie kupi�. - On ma inne wydatki... - No tak. Ale obieca�, �e mi kupi nowe meble i nic z tego. Bruna powiedzia�a, �e on ma obowi�zek dawa� wszystko mojej matce i mnie. A Bruna wie. - Czy to za ma�o, co on daje? - Nic nie chc� wiedzie�, wiem tylko, �e mia� mi da� niebieskie meble, a nie da�. Luciana otworzy�a szaf�, wyj�a z niej sukienk� i rozwi�za�a szarf�. Jej ruchy nie wskazywa�y na �aden po�piech. "Tak, od ty�u wygl�da na bia��" - zdecydowa�a Wirginia, patrz�c k�tem oka na w�osy dziewczyny. By�y b�yszcz�ce, lekko falowa�y spi�te na karku klamr�. Na klamrze wymalowany by� czerwony motyl. Przypomnia�a sobie mr�wk� i instynktownie popatrzy�a na swoje r�ce. R�ce Konrada to r�ce ksi�cia. Jego palce nigdy nie rozgniot�yby niczego. - Luciano, s�uchaj, czy ty te� tak uwa�asz, �e jak cz�owiek jest z�y w tym �yciu, to w nast�pnym rodzi si� zwierz�ciem? Boj� si�, �e urodz� si� �mij�. - Ty ju� jeste� �mijk� - tkliwie powiedzia�a Luciana. - A ty jeste� Mulatk� - odpowiedzia�a Wirginia takim samym tonem. - A �e go kochasz, to wszystko tak robisz, jakby� by�a bia��. - Kogo? Kto to jest? - zapyta�a Luciana. Przybra�a drwi�cy wyraz twarzy, ale jej g�os zabrzmia� delikatnie. A w tym delikatnym tonie wyczuwa�o si� jakie� rozdarcie. - Nikt, ja tylko za�artowa�am. Pozwoli�a si� ubra�. Zanadto si� zdradzi�a, zanadto. "Teraz ona wie, �e ja wiem". Popatrzy�a na Lucian� niespokojnym wzrokiem. Wyraz twarzy dziewczyny pozosta� nie zmieniony. "Ona udaje, �e nic jej to nie obchodzi, ale ma ochot� mnie udusi�". Kiedy poczu�a na swej szyi jej palce zapinaj�ce ko�nierzyk, przeszed� j� dreszcz pomieszany z dziwnym uczuciem rozkoszy. Zobaczy�a si� martw� w wianuszku od pierwszej Komunii. Przyprowadzone przez Frau Hert�, ubrane na czarno, zalewaj�ce si� �zami, przyby�y Bruna i Oktawia. "My�my tak tob� gardzi�y, a teraz umar�a�!" W nogach trumny jej ojciec prawie nieprzytomny z p�aczu rozpacza�: "To by�a moja ukochana c�reczka, najm�odsza, naj�adniejsza z nich trzech". Konrad, bardzo blady, w ciemnym garniturze, zjawi� si� z bukietem lilii: "Mia�em si� z ni� �eni�, kiedy doro�nie". Kto� podszed� do Frau Herty: "Ale gdzie� jest Daniel, dlaczego nie przyszed� na pogrzeb?" A na to Frau Herta g�o�no, aby wszyscy s�yszeli: On uciek� z Lucian�, oboje uciekli, teraz, w tej w�a�nie godzinie zabawiaj� si� ze sob�, �miej� si� i �piewaj�: "W lasku Idy trzy boginie..." Wielkie �zy potoczy�y si� z oczu Wirginii. Jak on mia� odwag� uciec, zostawiaj�c j� tutaj martw�? R�k� zakry�a usta, aby powstrzyma� �kanie. I �piewa� ari� o trzech boginiach, w�a�nie t� ari�, kt�rej matka tak lubi�a s�ucha�! - Dlaczego p�aczesz? - Ucho mnie zabola�o. - Chcesz lekarstwo? - Ju� przesz�o. Luciana wypchn�a j� z pokoju. - Chod� umy� twarz. W zupe�nym milczeniu pozwoli�a si� umy�. Przechodz�c przed lustrzan� szaf�, spu�ci�a oczy. Mia�a ochot� zbi� t� swoj� chud� posta� o w�osach ciemnych i prostych, takich samych, jakie mia�a ga�gankowa czarownica, kt�r� Margarita kupi�a na targu. Pomy�la�a o siostrach. Mog�a znie�� obraz Bruny, kt�ra by�a �niada i wysoka jak ojciec, ale Oktawia, ach, Oktawia ze swoimi prawie blond lokami opadaj�cymi na ramiona i z bia�ymi d�o�mi, tak bardzo bia�ymi... Z�apa�a Lucian� za fartuch: - Luciano, nie chc� dzisiaj i��! Dzisiaj nie! - Jak to, nie chcesz? - Nie, na mi�o�� bosk�, dzisiaj nie chc�, aby one mnie widzia�y! Kiedy przyjdzie Fr~aulein, powiedz, �e jestem chora, na mi�o�� bosk�, pozw�l mi zosta� z tob�, wszystko zrobi�, co tylko b�dziesz chcia�a! Pom� mi! Luciana u�miechn�a si�. - Jasne, �e musisz i��. To s� twoje siostry. Tak dobrze wychowane, takie �adne! - Nienawidz� ich! - A Konrada? Jego te� nienawidzisz? Wirginia wbi�a palce w myd�o: na jedno mgnienie oka zobaczy�a w lustrze bia�ej szafki odbit� twarz Luciany. "Ona mnie nienawidzi", pomy�la�a unosz�c brwi. Zm�czy�a si� walk�, chcia�a teraz by� jak�� drobn� rzecz�, niewa�n� istot�, kt�ra wzbudza�aby lito��. - Moje w�osy s� okropne. Prawda? - Spr�buj� zrobi� par� lok�w. - Wiesz dobrze, �e nie mo�na zrobi� z nich lok�w. Moje w�osy nie kr�c� si� nawet na papilotach. Wiesz o tym... - Lubi� loki, to takie �adne! Musi by� przyjemnie czesa� w�osy Oktawii, przesuwa� po nich r�k�... - Nawet na papilotach... - Coraz bardziej staje si� podobna do twojej matki. Kiedy wyro�nie, b�dzie taka sama jak matka. A Bruna jest podobna do doktora Natercia. Oktawia jest zupe�nie inna ni� ty i Bruna. Taka delikatna, wygl�da, jakby by�a z porcelany... - Na darmo moczysz mi g�ow�, �aden lok si� nie uda. Pozw�l mi ju� odej��... - Zabawne, ona jest tak podobna do Konrada, jakby byli rodze�stwem. Zobaczysz, �e si� pobior�. Wirginia ugryz�a si� w krostk�, kt�r� mia�a w ustach, a� poczu�a smak krwi. - Wuj Daniel jest nieprzytomny na punkcie mamy. Je�eli jaka� inna kobieta go pokocha, to on tak zrobi prosto w twarz tej drugiej - powt�rzy�a - tak zrobi - i gwa�townie splun�a do umywalki. Wraz ze �lin� sp�yn�a nitka krwi. - Pluj� krwi�! Umr�, Luciano, na pewno umr�! - Ugryz�a� si� w usta - powiedzia�a Luciana nabieraj�c d�oni� wod� z kranu i sp�ukuj�c ni� krew. Wirginia wzrokiem pe�nym b�agania patrzy�a na jej ruchy. - Luciano, ja umr�, nikt mnie nie kocha, nikt! Powiedz, �e mnie kochasz, na mi�o�� bosk�, powiedz, �e mnie kochasz! - Nie p�acz tak g�o�no! Chcesz, �eby twoja matka ci� us�ysza�a? Wirginia zakry�a sobie usta r�k�. G��boki szloch wstrz�sn�� jej ramionami. - Powiedz, Luciano... - Ca�a si� rozczochrasz. - Chc� by� rozczochrana, nienawidz� moich w�os�w - wykrzykn�a szarpi�c w�osy. Rzuci�a si� na pod�og�. - Chcia�abym umrze�... - Zabrudzisz sukienk�, a nie masz drugiej. - Nikt mnie nie kocha, nikt! Siostry nie zwracaj� na mnie uwagi. Matka lubi tylko wujka Daniela... Tylko ojciec mnie kocha, tylko on dobrze mi �yczy, ach, m�j kochany tatu�ku, zabierz mnie z tego domu!... Chc� by� z tob�... Szlochy powoli rzed�y, a� w ko�cu zm�czenie j� uspokoi�o. Wyci�gni�ta na brzuchu, z czo�em wspartym na d�oniach, wyczerpana p�aczem przygl�da�a si� male�kiej ka�u�y �ez, kt�ra utworzy�a si� na kaflowej posadzce. Zacisn�a powieki, aby dwie ostatnie �zy sp�yn�y razem. Kiedy poczu�a, �e sp�ywaj�, ponownie otworzy�a oczy. "Wygl�da jak s�o�" - pomy�la�a, widz�c, jak te krople ��cz� si� z innymi i tworz� co� na kszta�t tr�by. Palcem nada�a lepszy kszta�t. "A tak to lec�cy ptaszek, a teraz to drzewo..." Znudzi�a si� zabaw� i rozejrza�a woko�o. By�a sama. Podnios�a si�, przetar�a twarz r�cznikiem, ze z�o�ci� przeczesa�a r�k� w�osy. Na palcach zesz�a po schodach. Przechodz�c obok drzwi niebieskiego pokoju wstrzyma�a oddech: "Matka zasn�a". Tak dobrze by�o, kiedy spa�a. Ob��kani powinni spa� przez ca�y czas, i w nocy, i w dzie�. Tak jak lalki, kt�re otwieraj� oczy tylko wtedy, kiedy si� je wyjmuje z pude�ka. Oktawia mia�a tak� lalk� z d�ugimi rz�sami, kt�ra zawsze spa�a. Wesz�a do kuchni. Luciana szykowa�a herbat�. Wirginia wzi�a jedn� grzank� i zacz�a j� chrupa�. - Bruna powiedzia�a, �e gdyby mama nie opu�ci�a ojca, nie by�aby teraz taka chora. Ona uwa�a, �e to kara boska. - Przecie� dobrze wiesz, �e to si� zacz�o, kiedy ona jeszcze mieszka�a z twoim ojcem. No wi�c? Ale je�li istnieje kara, to ja ju� wiem, kto zosta� ukarany. Wirginia zamy�li�a si�: to tak, jakby Luciana s�ysza�a to, co m�wi�a Bruna. Daniel na przyk�ad nigdy wi�cej nie sp�dzi takiego popo�udnia - pomy�la�a, patrz�c na kolorowy kalendarz. Na obrazku pod drzewem siedzia�o dwoje zakochanych, obok sta� koszyk pe�en truskawek i kwiat�w. Ona radosna, ubrana w lekk� sukni�. Rozpuszczone blond w�osy si�ga�y do ramion. S�omkowy kapelusz le�a� na trawie. M�odzieniec ubrany w bia�y pulower, bia�e spodnie, nachyla� si� nad dziewczyn�, jakby wdycha� jej zapach. By� troch� podobny do Konrada, mia� taki sam ksi���cy wygl�d. "A ta idiotka do kogo jest podobna?" - zapyta�a sam� siebie wykrzywiaj�c usta. Powoli obliza�a palce usmarowane mas�em. Kt�rego� dnia natrze t�uszczem owe w�osy. Mog�aby wyk�u� jej oczy. A wtedy koniec z piknikiem! Zakochany uciek�by w te p�dy. Za�mia�a si� cichutko. Uciek�by w te p�dy! A z tego wszystkiego pozosta�yby tylko drzewo, trawa i koszyk z truskawkami. Spowa�nia�a. "Czy� to nie kara?" Pikniki Daniela, wszystkie, musia�yby si� odbywa� w pokoju przy zamkni�tych okiennicach. Bez s�o�ca, bez trawy, bez drzew. A on nie znalaz�by �adnego kwiatka, by m�c go ofiarowa�, tylko korzenie, korzenie, kt�re chora widzi, jak wyrastaj� pomi�dzy jej palcami. - Tak jest. Ale gdyby nie on, to moja matka by�aby razem z ojcem i siostrami. Wszyscy byliby�my razem. - Uspok�j si�, ty nic nie wiesz. - Wiem, wiem - wyszepta�a bez przekonania. Wzruszy�a ramionami. Dlaczego o tych sprawach nie m�wiono jej wprost... Ona wie o wszystkim, ale nic nie m�wi. I nawet je�eli co� powie, to b�d� to same k�amstwa, bo ona kocha wuja Daniela. Wychyli�a si� przez okno, kt�re wychodzi�o na podw�rko. Li�cie brzoskwini by�y po��k�e. Tak naprawd� zielone to by�y sosny. Czy rzeczywi�cie mia�y kolory jak z widok�wki? Znalaz�a tak� w szufladzie Oktawii i zapyta�a, co to za budynek wznosi si� mi�dzy sosnami. "To klinika, w kt�rej przebywa�a nasza matka - odpowiedzia�a Oktawia swoim oboj�tnym tonem. - Je�li chcesz, to j� sobie zatrzymaj". Schowa�a wtedy poczt�wk� do kieszeni i kiedy wr�ci�a do domu, pokaza�a j� matce. - "Gdzie by�o okno twojego pokoju?" Chora wskaza�a okno na drugim pi�trze. �elazne kraty wygl�da�y jak czarne nitki na tle b�yszcz�cej w s�o�cu szyby. "To tutaj. To by�o straszne - zaj�cza�a. Ale zaraz chytrze si� u�miechn�a: - Pewnego dnia chrab�szcz wywr�ci� si� na grzbiet. A chrab�szcz, kiedy padnie na grzbiet, nigdy wi�cej nie wstanie". Wr�bel usiad� na brzoskwini, dziobn�� listek i pofrun�� dalej, kontynuuj�c sw�j lot. Wirginia �ledzi�a go wzrokiem. Dobrze te� by�oby urodzi� si� ptakiem. Ptak nie zna takich k�opot�w jak separacja rodzic�w. Ptaszek nigdy nie b�dzie nienormalny. Zmarszczy�a czo�o: a mo�e to si� zdarza? Koliber na przyk�ad wygl�da na takiego, z kt�rym nigdy nic nie wiadomo... - Lepiej jest by� motylem - powiedzia�a, odwracaj�c si� do Luciany, kt�ra w�a�nie wychodzi�a nios�c herbat�. Posz�a za ni� na palcach. Pok�j ton�� w p�cieniu, wype�nia� go s�odkawy i ciep�y zapach. Chora le�a�a na sofie. Rozchylony na piersiach niebieski szlafrok pozwala� dostrzec wychud�y dekolt w kolorze gipsu. Twarz wydawa�a si� spokojna, otoczona pozbawionymi po�ysku blond w�osami. - To ty, Luciano? - spyta�a delikatnym g�osem. M�wi�a cicho, jak si� m�wi na koncertach, zwracaj�c si� do s�siada szeptem, przepraszaj�c za niepokojenie go. Wzrok jej pad� na Wirgini�. - Kim jest ta dziewczynka? Wirginia zbli�y�a si�. "Znowu to samo, m�j Bo�e, znowu!?" - To ja, mamo. Laura zamkn�a oczy, du�e, o martwym spojrzeniu. Na twarzy mia�a wyraz spokoju, ale i zupe�nego zoboj�tnienia. - Jestem twoj� matk�, jestem twoj� matk� - powt�rzy�a jak grzeczna dziewczynka, kt�ra wreszcie nauczy�a si� lekcji, ale jej nie zrozumia�a. U�miechn�a si�. - Ja �artowa�am... "Najlepiej poczeka�", zdecydowa�a Wirginia, kl�kaj�c obok sofy. Gdyby j� zapytano, na co ma czeka�, nie umia�aby znale�� odpowiedzi. Jedynie czeka�aby. Pewnego razu zobaczy�a �m� wpl�tan� w paj�czyn�. "Uciekaj szybko, uciekaj" - pomy�la�a, nie maj�c odwagi wtr�ci� si�. Ale �ma pozwala�a bez �adnego oporu otacza� si� lepk� szar� nici�, kt�r� wydziela� paj�k. Podobnie widzia�a matk� zapl�tan� w nici, kt�re przes�ania�y jej oczy, uszy, usta. Teraz na nic by si� zda�o m�wienie do niej. Ani pokazanie jej czegokolwiek. S�owa i osoby odbija�y si� od tej otoczki mi�kkiej, a jednocze�nie opornej jak pancerz, uderza�y i powraca�y, i zn�w uderza�y niepotrzebnym ruchem tam i z powrotem. Tylko jednej osobie udawa�o si� przebi� przez t� os�on�: Danielowi. - Niech pani wypije herbat�, pani Lauro, bo ostygnie - nakaza�a Luciana, robi�c porz�dek na toaletce. Podnios�a z pod�ogi puszek od pudru. - I prosz� zje�� grzanki, wszystkie, co do jednej. Laura wpatrzy�a si� w jaki� odleg�y punkt, tak jakby tam, poza Wirgini�, siedzia�a jeszcze jedna osoba. - W klinice podawano ryby do herbaty. Ale oczywi�cie o gustach nie nale�y dyskutowa�... Wirginia dotkn�a jej chudych d�oni. "Zeszczupla�a i jej stan si� pogorszy�", pomy�la�a, maj�c ochot� po�o�y� si� na pod�odze i nigdy ju� z niej nie wsta�. - Twoja herbata, mamo... Laura delikatnie unios�a fili�ank�. Wypi�a j� nie spiesz�c si�: - Zawsze lubi�am letni� herbat�. I czerwone rybki. - Mamo, wczoraj pani Otylia postawi�a mi 10 za wypracowanie na temat zmierzchu... S�ysza�a�, mamo? Chora odstawi�a fili�ank� i przez d�u�sz� chwil� le�a�a nieruchomo, patrz�c uparcie w sufit. P�niej powolutku odwr�ci�a g�ow�. Wyraz czu�o�ci zmi�kczy� twarde rysy jej wychudzonej twarzy. Przesun�a r�k� po w�osach. - No i co, c�reczko? Masz now� sukienk�? Wirginia zmru�y�a b�yszcz�ce oczy. - To by�a twoja sukienka, mamo. Czy nie przypominasz jej sobie? Luciana przerobi�a j� dla mnie, czy nie jest �adna? Laura niepewnym ruchem pog�aska�a j� po brodzie. U�miechn�a si�. - Wiesz chyba, c�reczko, �e ja i tw�j wuj chcieliby�my da� ci wiele nowych sukienek, zabawek, r�nych innych rzeczy... Ale tw�j wujek teraz nie mo�e, tyle wyda� na mnie, rozumiesz? On wyda� za du�o i dlatego... - Ale� mamo, ja mam pe�no sukienek, nie chc� ju� wi�cej! A zabawek nienawidz�! - Wiem o tym, wiem... Jeste� bardzo dobrym dzieckiem. A teraz powiedz mi, dok�d si� wybierasz, taka elegancka? Hm!? Wirginia ju� zamierza�a jej odpowiedzie� - "id� do ojca", ale Luciana sko�czy�a sprz�tanie i podesz�a do sofy: - Idziemy, Wirginio? - Chcia�abym zosta� jeszcze chwileczk�... - Tw�j wuj sobie tego nie �yczy, wiesz przecie�. - Jeszcze tylko pi�� minut! - Ale� ona mi nie przeszkadza - powiedzia�a Laura wyci�gaj�c r�k�, aby u�cisn�� d�o� Luciany. Ale Luciana wcale nie zrozumia�a tego gestu. Wychud�a d�o� powr�ci�a na kolana. - Nawet nie wiem, jak ci mam dzi�kowa�, Luciano. Teraz znowu ta sukienka... Daniel m�wi�, �e sam nie wie, co by bez ciebie zrobi�. A c� dopiero ja? Ciemna twarz pozosta�a niewzruszona. Jedynie jaki� b�ysk pojawi� si� w wykrojonych jak migda� oczach. - Pani nie zjad�a grzanek - zauwa�y�a Luciana. I zwr�ci�a si� do Wirginii: - A wi�c tylko pi�� minut. I nie m�w za du�o. Nie m�w za du�o, rozumiesz mnie? - B�d� milcze� - obieca�a z pokor�. Ale gdy tylko s�u��ca wysz�a, wzi�a w swe r�ce d�o� matki. - Id� do domu mego ojca, mego ojca. Czy go pami�tasz? Laura rzuci�a na c�rk� przeszywaj�ce spojrzenie. "Ona jest przytomna - stwierdzi�a Wirginia - zupe�nie przytomna". I przerazi�a si�. - Naturalnie, �e pami�tam Natercia. Naturalnie. Jak on si� miewa, dziecinko? Wyobra� sobie, ile to ju� czasu... Wirginia poczu�a na twarzy przyp�yw gor�ca. Ona pyta�a o wiadomo�ci, a to si� jeszcze nigdy nie zdarzy�o. I by�a zainteresowana, ach, jeszcze troch�, a Daniel i Luciana zostan� ukarani. "Z�o w ko�cu zawsze ponosi kl�sk�, jak smok za spraw� �wi�tego Jerzego". - Tak powiedzia�a Bruna. A Bruna wie. Oni zostan� starci na proch i Dobro zatriumfuje. Dobro, kt�rym b�dzie zdrowa matka powracaj�ca do ojca i kochaj�ca tylko jego. - Ty wiesz, �e w ka�dy wtorek sp�dzam tam popo�udnie i on nigdy nie omieszka zapyta� o ciebie, zawsze taki smutny, ma�om�wny... Pewnego razu Frau Herta powiedzia�a, �e on nigdy ju� nikogo nie pokocha, bo jeszcze o tobie nie zapomnia�... Frau Herta powiedzia�a to do pokoj�wki, ale ja s�ysza�am, przysi�gam, �e s�ysza�am. A jego dom, mamo!... Jaki� to dom! Musisz kiedy� zobaczy� ten jego nowy dom, w starym stylu, stoj�cy w g��bi trawnika, kt�ry nie ma ko�ca. Jest tam altana pe�na pn�czy, a obok altany wodotrysk, a wok� niego pi�ciu kamiennych krasnoludk�w, musisz zobaczy�, jacy oni s� �liczni, trzymaj� si� za r�ce! Tak przyjemnie jest pi� t� wod�, taka jest zimna. W zesz�ym tygodniu on zmieni� samoch�d na nowy, ca�y czarny, z czerwonymi obiciami, co� pi�knego! A Bruna i Oktawia wygl�daj� jak dwie ksi�niczki... - Czy chcia�aby� tam zamieszka�, moje dziecko? Wirginia spu�ci�a oczy pe�ne �ez. - Ale tylko wtedy, je�eli i ty tam b�dziesz. Laura u�miechn�a si� u�miechem, kt�rego sensu dziewczynka nie mog�a zrozumie�. Zacisn�a na piersiach ko�nierz od szlafroka. - Pewnego dnia i ty tak�e b�dziesz ubiera� si� jak ksi�niczka i b�dziesz si� bawi� z krasnoludkami w "K�ko Graniaste"... Chcesz? - Ach, mamo! Gdyby�my mog�y!... Oni �yj� tak wygodnie, maj� tyle rzeczy! Bruna powiedzia�a, �e ojciec robi si� coraz bogatszy i jest najwi�kszym adwokatem ze wszystkich. Jego ksi��ki wydaj� nawet za granic�. - Bardzo go kochasz? - Uwielbiam go - powiedzia�a. Cieniutkim g�osikiem doda�a: - Ale wujka Daniela te� kocham. Laura, lekko dysz�c, unios�a si�, aby poprawi� szal, kt�ry jej spad� na kolana. Odwr�ci�a g�ow� do �ciany. - Lepiej, �e jest tak, jak jest, dziecinko - doda�a osuwaj�c si� na poduszki. - A Bruna, a Oktawia? Dlaczego nie przysz�y mnie odwiedzi�? A mo�e by�y? Bruna zosta�a Brun� dlatego, �e by�a brunetk�... - Mamo, pos�uchaj - przerwa�a jej Wirginia. Nie nale�a�o trwoni� czasu na inne sprawy, musia�a go wykorzysta�, zanim pancerz zamknie si� na nowo. - Wys�uchaj mnie, dzisiaj b�d� si� widzia�a z ojcem. Czy chcesz, �ebym mu co� przekaza�a od ciebie? Chcesz, �ebym mu co� powiedzia�a? Nikomu nic nie powt�rz�, mo�esz mi zaufa�! Co chcesz, �ebym mu powiedzia�a? Chora wygl�da�a, jakby nie s�ysza�a ani jednego s�owa. Splot�a d�onie na karku i z b�lem poruszy�a g�ow�. - Chc� DAniela!... - On ju� idzie, ju� idzie. Zaraz przyjdzie, ale teraz s�uchaj, s�uchaj! - I Wirginia pochyli�a si� nad jej twarz� wyniszczon� chorob�, unios�a j� ku sobie, "jeszcze nie", krzykn�a. - Mamo, s�uchaj uwa�nie, ja mog� mu co� przekaza�, ja mog�... Mamo, to ja, Wirginia! - On nie pozwoli, �eby mnie zabrano, obieca�... Ale on nie mo�e tu wej��... - Jaki on, kto? - Chrab�szcz. Drzwi otworzy�y si� bez szmeru. Laura szybko usiad�a. Ale widz�c Lucian� znowu opad�a na poduszki. By�a bliska p�aczu. - Chc� Daniela, Daniela... Luciana podesz�a, wzi�a szczotk� i zacz�a czesa� jej w�osy. Zaplot�a je z energi�. - B�dzie smutny, je�eli zastanie pani� tak niespokojn�. Dlaczego pani nie prze�pi si� troch�? No ju�, on zaraz przyjdzie, chce pani, �eby si� zmartwi�? Chce pani tego? Wirginia zacz�a obgryza� paznokcie. Daniel, Daniel! Co to ma za znaczenie, �e on si� b�dzie martwi�? Jakie mia�oby znaczenie, gdyby nigdy nie wr�ci�? "Mamo, powiedz, �e nie potrzebujesz ani jej, ani jego, oni k�ami�, zawo�aj ojca, bo ojciec ciebie kocha, we dw�jk� b�dziemy si� tob� opiekowa�, tylko my dwoje!" - Luciano, szybko, moje perfumy... - Ju� je pani daj�, ale prosz� najpierw wzi�� ten proszek - rozkaza�a, wyjmuj�c z kieszeni fartucha bia�� tubk�. Nala�a herbat� do fili�anki: - No, jeszcze jeden �yk... - Tak si� przestraszy�am, Luciano, tak si� przestraszy�am... - Ale ju� min�o, nieprawda? - To wy jeste�cie moje kochane - wyszepta�a odpr�aj�c si�. Zamkn�a oczy. - Musicie si� ze mn� zgodzi�, �e istniej� d�onie i paj�ki, a r�nica mi�dzy nimi zawiera si� w sposobie pieszczot... Luciana wzi�a tac�. - No, ju� dobrze, teraz prosz� spa� i spok�j... - Mo�ecie ju� odej��, ale zawsze wracajcie. Takie jeste�cie kochane... Do widzenia. Pos�g wie. Lekkim ruchem g�owy Luciana wskaza�a Wirginii drzwi. Wysz�y w milczeniu. - Frau Herta si� sp�nia - powiedzia�a Wirginia wychylaj�c si� przez kuchenne okno. - Czy nie jest ju� najwy�szy czas? - Ona dzi� nie przyjdzie. - Dlaczego, Luciano, dlaczego? - Szofer przyjecha� zawiadomi�, �e twoje siostry posz�y na zabaw�. Czy nie tego chcia�a�? Wirginia zacz�a cichutko pogwizdywa�. Nie, nie tego chcia�a, teraz to nie by�o to samo... Luciana o tym wiedzia�a. Zamy�lona popatrzy�a na paznokie� kciuka, obgryziony a� do �ywego mi�sa. To prawda, �e Bruna i Oktawia bardzo dobrze czu�y si� bez niej. "I nawet nie prosz� o odwiedzenie matki, ju� przesz�o miesi�c tu nie by�y. A mamie jest gorzej. Bruna m�wi, �e to za kar�... Konrad uwa�a, �e to taka choroba, a Oktawia nic nie m�wi. A Luciana?" Odwr�ci�a si� do s�u��cej, obserwuj�c j�. Pracowa�a bez odpoczynku, ale zawsze by�a w czystym fartuchu i w�osy mia�a uczesane. Wszystko mog�o pozostawa� w nie�adzie, ale ona zawsze zachowywa�a t� swoj� spokojn� twarz. - Czy ty nie za�ywasz proszk�w? - Jakich proszk�w? - Tych na uspokojenie. - Ja jestem spokojna - powiedzia�a Luciana z p�u�miechem. Otworzy�a koszyk z szyciem. - Odrobi�a� ju� lekcje? Wirginia westchn�a. Tyle pigu�ek!... Dlaczego ka�� mamie bra� tyle pigu�ek? Wzruszy�a ramionami. W ko�cu mo�e to i lepiej, �eby spa�a w dzie� i w nocy, kiedy �pi, nie j�czy. Nie m�wi te� o chrab�szczu. - Luciano, czy my�lisz, �e mamie si� polepszy�o? - Tak uwa�am. - Dzisiaj tak �adnie ze mn� rozmawia�a! Nie powiedzia�a niczego dziwacznego, naprawd� niczego... - Wierz�. "Ona wie, �e ja k�ami�. Ale dlaczego mia�aby wierzy�". Skrzywi�a usta. "Gdyby tyle razy nie wchodzi�a do pokoju, mog�abym powiedzie�: moja matka ma si� lepiej. I ona by uwierzy�a. Gdybym tylko ja wchodzi�a do pokoju, mog�abym to wszystkim powiedzie� i musiano by mi uwierzy�. Ja sama bym w to uwierzy�a i tak sta�oby si� to prawd�". - Luciano, kogo ona si� boi? - Przecie� wiesz. M�wi�a� o nim, prawda? Czy nie o nim, dziecinko, m�wi�a�? W pierwszej chwili Wirginia chcia�a zaprzeczy�. Ale wzruszy�a ramionami. Spu�ci�a g�ow�. - M�wi�am. Z pocz�tku wszystko rozumia�a, ale potem jej si� pomiesza�o. I zaraz nast�pi�a ta historia z chrab�szczem. Zegar na kredensie odda� pi�� suchych uderze�. Wirginia przez d�u�sz� chwil� patrzy�a na niego. By�a to godzina, w kt�rej obie mia�y zwyczaj udawa� si� do altany. Konrad, kt�ry mieszka� w s�siednim domu, prze�azi� przez �ywop�ot ze spl�tanych fikus�w i te� przychodzi� si� bawi�. W�a�ciwie to nie bawi� si�, by� na to za powa�ny, a Oktawia nie lubi�a biega�, aby nie potarga� lok�w. Przed oczami pojawi�a si� jej ca�a grupa: Oktawia przynosi�a pude�ko z akwarelami i zasiada�a do malowania, zawsze z tym samym wyrazem twarzy, �e nie bierze na serio ani siebie, ani innych; Konrad, kt�ry ka�dego roku dostawa� medal, bo by� prymusem - nie traci� czasu na rozmowy, przychodzi�, pi�kny jak b�g, z zeszytami albo z ksi��k� pod pach�, i uczy� si� siedz�c na trawie. Bruna czyta�a �ywoty �wi�tych albo szy�a ubranka dla dzieci z sieroci�ca. A co si� tyczy Frau Herty, to ta sp�dza�a ca�e godziny w�r�d swoich doniczek paproci, nawo��c ziemi�, obrywaj�c suche li�cie, patrz�c na ro�liny z takim samym tkliwym wyrazem twarzy, z jakim obserwowa�a Oktawi�. Tylko dla Oktawii i dla swych paproci mia�a takie uleg�e spojrzenie. Spojrzenie mi�o�ci. Wirginia pozbawi�a Oktawi� g�owy i umie�ci�a swoj� na tym miejscu. S�o�ce rozpali�o si�. Spaceruj�c po ogrodzie, p�yn�c w powietrzu niby jaka� wr�ka, sz�a matka trzymaj�c si� z ojcem za r�ce. Mia�a zar�owion� twarz jak... "brzoskwinia", zdecydowa�a. Jest ona mo�e zbyt czerwona, ale w ksi��kach u�ywa si� takiego por�wnania, �e zdrowe osoby maj� cer� jak brzoskwinia, "zar�owion� jak brzoskwinia"! Konrad ubrany by� w taki sam str�j jak m�odzieniec z kalendarza i mia� na twarzy wyraz zachwytu: "Wirginio, jak�e pi�kne s� twoje w�osy! Kiedy dorosn�, to si� pobierzemy". - Czy ty, Wirginio, nie przestaniesz obgryza� paznokci? Wirginio... - A czy ty nie przestaniesz... - Czego nie przestan�? Wirginia obrzuci�a j� ponurym spojrzeniem. Luciana cerowa�a chustk�, "jego chustk� do nosa". Spojrza�a na pod�og�. - Przejd� si� troch� do furtki, zaraz wr�c�. Po przeciwnej stronie ulicy zobaczy�a Margarid�. - Idziesz na spacer? - zapyta�a Margarida biegn�c jej na spotkanie. - P�jdziesz si� przej��? - Moje siostry zaprosi�y mnie na zabaw�, ale nie mam ochoty i��... Moje siostry s� bardzo bogate. Czy widzia�a� kiedy� z�ote talerze? - Nie. - W domu mego ojca s� z�ote talerze. Pewnego dnia mama i ja zamieszkamy tam. - Czy twoja mama lepiej si� czuje? - Moja matka wyzdrowia�a, nic jej ju� nie jest, jest zupe�nie wyleczona, s�yszysz? - chwyci�a Margarid� za przegub r�ki. - W�tpisz w to? - Nic nie m�wi�am... - Powiedzia�a�. Powiedzia�a�, �e jestem k�amczucha, i teraz musisz mnie przeprosi�, no ju�, przepraszaj. Pr�dko! - Ale� Wirginio, pu�� mnie, Wirginio... - Przepraszaj, albo ci� �cisn� jeszcze mocniej! - Przepraszam - wyj�cza�a dziewczynka, uwalniaj�c si� ostatkiem si�. Przez chwil� sta�a nieruchomo z przera�onymi oczami pe�nymi �ez. Nast�pnie biegiem pu�ci�a si� na drug� stron� ulicy. - Margarido, wr��, chod� tutaj, ja tylko �artowa�am! Margarido, ja tylko... Westchn�a g��boko, widz�c przyjaci�k� znikaj�c� w otwartych drzwiach. Wolniutko usiad�a na kamiennym stopniu i pog�aska�a swoje spuchni�te palce. Opar�a brod� na d�oniach. I zacz�a stop� �ciera� lalk� narysowan� w�glem na chodniku. II "Opis Pewnej Rodziny", tak Wirginia napisa�a u g�ry strony. Podkre�li�a tytu� i zatrzyma�a o��wek na s�owie "rodzina". W zamy�leniu unios�a brwi do g�ry. Ludzie wymawiaj� niekt�re s�owa inaczej, a inaczej je pisz�. Jest ca�a masa takich s��w. Ugryz�a o��wek. Mog�aby napisa� o wie�niaku powracaj�cym do domu z motyk� na ramieniu, zadowolonym, bo wie, �e go oczekuj� �ona i dzieci. W rzeczywisto�ci ten cz�owiek powinien by� brudny i obszarpany, otoczony dzie�mi zawszonymi i z wystaj�cymi brzuchami, pokrytymi warstw� brudu twardsz� ni� skorupa pancernika. Ale nie mia�a zamiaru pisa� o takich ludziach, w wypracowaniach wszyscy mieli by� dobrze wychowani i czy�ci jak Konrad, taki cz�owiek m�g�by nawet by� podobny do Konrada biegn�cego jej na spotkanie, "Wirginio, Wirginio"! W rogu strony zacz�a rysowa� kwiat. U�miechn�a si�. Konrad z motyk� na ramieniu. Czy mo�na sobie co� takiego wyobrazi�... W tych d�oniach mog�aby si� znale�� jedynie z�ota szpada wysadzana drogimi kamieniami, ale tylko szpada dla ozdoby, gdy� on nie by�by w stanie zabi� nawet mr�wki. "Gdyby� zabi�a jakie� zwierz�tko tylko dla przyjemno�ci, to kt�rego� dnia mog�aby� si� sama sta� zwierz�ciem..." Odsun�a zeszyt i wsta�a. Okr��y�a st�, nuc�c bezmy�lnie: Tirli_tirli_liny@ tam pod drzewem@ cz�owiek sprzedaje pomara�cze@ a drugi sprzedaje cytryny...@ Zamilk�a przestraszona. Czy to by� ludzki j�k? A mo�e to wiatr?... Zesz�a po schodach i skierowa�a si� do gabinetu. Daniel tam by�, siedzia� skulony w fotelu, jakby mu by�o zimno. Spojrza� na ni� i u�miechn�� si�: - Chcesz czego�? Wirginia podesz�a nieco zmieszana. Chcia�a spyta� o matk�. Zbieg�a z g�ry do niego w�a�nie po to, aby mu zada� to pytanie, a teraz by�a przera�ona na my�l, jak� us�yszy odpowied�. Przyjrza�a mu si�. Mia� wygniecione ubranie i wygl�da� na przygn�bionego. - Odrabia�am lekcje, mam opisa� jak�� rodzin�... w�a�nie sobie przypomnia�am, �e wuj ma ksi��k� na temat rodziny - doda�a, niepewnym ruchem wskazuj�c na p�k�. - Jedn� z tych tutaj. Rzuci� okiem na p�k�. I nagle roze�mia� si�. Od dawna nie widzia�a go �miej�cego si� w taki spos�b i zdziwi�a si�. By� to �miech wymuszony cz�owieka, kt�ry zapomnia�, jak wygl�da �miech naturalny. - Nie, Wirginio, te ksi��ki si� nie nadaj�, to s� ksi��ki medyczne. W tej pozycji, z cieniem ciemnego zarostu na szczup�ej twarzy i z d�ugimi w�osami, przypomina� rycerza z ok�adki ksi��ki historycznej, kt�r� otrzyma�a w szkole jako nagrod�: rycerza smutnego i bladego, �ledz�cego wzrokiem �ab�dzia p�ywaj�cego po jeziorze. Przypomina� Konrada, mieli co� wsp�lnego... Opu�ci�a g�ow�. Nawet niedbale ubrany i nie ogolony, by� o wiele przystojniejszy od ojca. "Demon przybiera rozmaite postacie", przestrzega�a Bruna. Wbi�a spojrzenie w stopy Daniela. I rozczarowa�a si�, wzruszona tymi butami, tak ludzkimi, zniekszta�conymi przez d�ugie u�ytkowanie. - Nie widz� nic zabawnego w opisywaniu rodziny - wyszepta�a cmokaj�c. - To s� bzdury... - Nie, moja kochana, temat jest dobry, przecie� ka�da dziewczynka mo�e opisa� w�asn� rodzin�. Czy� nie tak? Wi�c ty opiszesz nasz�. - Zrobi� pauz�. Wydawa�o si�, �e m�wi do siebie. - Moja rodzina to Laura i Wirginia. Moja rodzina - powt�rzy� po cichu. I zmieniwszy ton: - Dlaczego nie napiszesz o domu twego ojca, o twoich siostrach?... - �wietna my�l! Umieszcz� te� tam mam�, tam mieszkaj�c�, b�d� udawa�a, �e nic si� nie zmieni�o, �e wszystko jest jak dawniej. Daniel spl�t� r�ce, potem je roz�o�y�. I patrzy� na nie, le��ce na kolanach. - Wiedz, moja droga, �e za par� dni p�jd� porozmawia� z twoim ojcem. Nied�ugo z nim zamieszkasz. Wirginia podesz�a bli�ej. Stan�a nieruchoma, zaskoczona, jak gdyby zwraca� si� do niej w nie znanym jej j�zyku. - Tak, moja droga, z twoim ojcem. Tam b�dzie ci lepiej, tamten dom jest weselszy ni� ten, bardziej komfortowy. I s� tam twoje siostry, jest Fr~aulein, kt�ra b�dzie si� tob� opiekowa�... Zgadzasz si�? Ukl�k�a przed fotelem. Zaniepokojona, uj�a d�onie Daniela. Z trudem powstrzyma�a si�, aby nie krzycze�. - Kiedy, wuju? Kiedy? U�miechn�� si�. - Wirginio, Wirginio, kiedy tak si� zachowujesz wobec mnie, kiedy na mnie spogl�dasz tak jak przed chwil�, to my�l�... no, �e mo�e znalaz�aby si� inna droga. - Tu przerwa�. Twarz wykrzywi�a mu si� b�lem. - Ale� nie, musia�bym by� wielkim egoist�, czy mnie rozumiesz? Tylko ty mo�esz mie� nadziej�. - Jak� nadziej�? Wysun�� r�ce z jej d�oni i zapali� papierosa. Potrz�sn�� g�ow�: - Nie, to niewa�ne... Chc�, Wirginio, aby� pami�ta�a tylko o jednej rzeczy: jeste� wspania�� dziewczynk�, bo kochasz swego ojca i jeste� mu wierna. Cokolwiek by si� sta�o, nigdy o tym nie zapomnij. Jakby przez kogo� popchni�ta, przywar�a do jego kolan. - Ale mama pojedzie do kliniki! - Laura zostanie ze mn�. Kiedy�, gdy jej stan si� polepszy... - doda� niepewnie. Zag��bi� si� w fotelu. Wygl�da�, jakby d�wiga� na ramionach ogromny ci�ar. Jego zm�czone spojrzenie zdradza�o ten ci�ar, ale zaci�ni�te usta m�wi�y, �e b�dzie go musia� nie�� samotnie. Podni�s� na wp� zamkni�t� d�o�, aby pog�aska� Wirgini� po g�owie. Ale wstrzyma� ten gest, r�ka opad�a. - Moja dziewczynka... - Ona tak bardzo boi si� kliniki, tak bardzo si� boi! Czy wuj nie uwa�a, �e mog�aby si� leczy� tu, na miejscu? Mo�na by jej dawa� wi�cej tych pigu�ek, mog�aby spa� przez d�u�szy czas. Czy nie tak, wujku? - Mo�e. Zaufaj mi, moja droga, obiecuj� ci, �e nie pozwol�, aby ona st�d odesz�a. Czy jeste� zadowolona? Wirginia podnios�a si�. Chcia�a go poca�owa�, ale na sam� my�l zarumieni�a si� ze wstydu. - Id� odrabia� lekcje - powiedzia�a, odwracaj�c si� od niego. Przed drzwiami pokoju chorej przystan�a, rozejrza�a si� szybko na wszystkie strony i przekr�ciwszy klamk�, bezszelestnie wesz�a. Chora siedzia�a przed toaletk� i zaplata�a w�osy. Ubrana by�a jak do wyj�cia. Wirginia niecierpliwie poszuka�a jej wzroku. Wydawa� si� przytomny. - Jaka jeste� pi�kna, mamo. Jaka pi�kna! Suknia w kolorze szaroniebieskim, pofa�dowana, tak si� na niej uk�ada�a, �e niemo�liwo�ci� by�o dostrzec jej kr�j. - Dzisiaj b�d� z wami jad�a kolacj� - zwierzy�a si� c�rce, patrz�c na jej odbicie w lustrze. Lekki rumieniec r�u widoczny by� na wyniszczonej twarzy. Ale cho� tak delikatny, odbija� sztucznie od jej woskowej cery. G��bokie cienie k�ad�y si� wok� jej b�yszcz�cych oczu. - Jeste� taka pi�kna, mamo! - Naprawd�? - Taka pi�kna! - Chc� Danielowi sprawi� niespodziank�, ju� poprosi�am Lucian�, aby postawi�a kwiaty na stole, zjemy kolacj� razem, specjaln� kolacj� tylko my we troje! B�dziemy �wi�towa� przy blasku �wiec, ju� kaza�am wyj�� z kufra �wiecznik... - Jaki �wiecznik? - Srebrny �wiecznik, dziecino. Wygasimy wszystkie �wiat�a i zostan� tylko zapalone �wiece... Wirginia zacisn�a mocno szcz�ki. Tak, by�a pi�kna i nie wygl�da�a na chud�, to suknia by�a zbyt szeroka, wszystko by�o jak trzeba, wszystko by�o w porz�dku, nawet pok�j z szerokim zas�anym ��kiem i z nieu�ywanym tapczanem, tak jakby nikt nigdy na nim si� nie k�ad�. Jedyn� dziwaczn� rzecz�, ale to jedyn�, by�a zamkni�ta okiennica i zapalone �wiat�o, gdy tymczasem na dworze �wieci�o s�o�ce. Przygryz�a resztk� paznokcia na kciuku. "I c� z tego? Oczy j� bol� od s�o�ca. Wielu ludzi tak robi, udaj�, �e ju� zapad� zmierzch". - Mamo, dlaczego nie w�o�ysz naszyjnika z pere�? W��, mamo, naszyjnik. Udawaj, �e to jaka� zabawa. Laura przypina�a na karku szpilkami spleciony warkocz. Jej dr��ce palce b��dzi�y w�r�d spl�tanych w�os�w. Konspiracyjnym tonem przytakn�a: - Dobrze, udawajmy, we� moj� szkatu�k� z bi�uteri�, tam z sza