10733

Szczegóły
Tytuł 10733
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10733 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10733 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARY BERG DZIENNIK Z GETTA WARSZAWSKIEGO przełożyła Maria Salapska Czytelnik • Warszawa 1983 Przekład z oryginału: „Warsaw Ghetto. A Diary by Mary Berg", edited by S. L. Shneiderman, New York 1945 © Copyright for the Polish edition by S.W. „Czytelnik'*, Warszawa 1983 Opracowanie graficzne: Jan Bokiewicz ISBN 83-07-01043-8 Wstęp Dziennik Mary Berg, pierwszy autentyczny dokument z dziejów warszawskiego getta, został opublikowany w języku angielskim przez L. B. Fishera w Nowym Jorku, w kwietniu 1945 roku, i przyjęty przez amerykańskich czytelników jako świadectwo masowych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach w Polsce. Świadectwo wystawione przez naocznego świadka. W licznych recenzjach, jakie ukazały się w amerykańskiej prasie, wielokrotnie podkreślano talent i niezwykły zmysł obserwacyjny młodej kobiety, która potrafiła w tak przekonywający sposób przedstawić tragiczny obraz walki, oporu i śmierci Żydów w Polsce okupowanej przez nazistów. Wkrótce jej dziennik ukazał się również w języku francuskim, włoskim, duńskim, hiszpańskim, portugalskim i hebrajskim. Przekłady drukowano także w odcinkach w codziennej prasie na całym świecie. Do dziś książka ta uważana jest za jeden z najważniejszych dokumentów opisujących codzienne życie warszawskiego getta, a także bierny opór przejawiający się w działalności rozmaitych nielegalnych organizacji kulturalnych i socjalnych oraz w przygotowaniach do walki zbrojnej. Niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, jeśli chodzi o przedstawienie wysiłków młodych ludzi, ich życia pośród narastającego głodu i zagrażającej zewsząd śmierci. Jako młoda dziewczyna, Mary Berg (Miriara Wattenberg), córka znanego łódzkiego antykwariusza dziei sztuki, wykazywała uzdolnienia plastyczne i literackie. Gdy wojska nie- 9 mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu, poczynając od 1 sierpnia 1939 roku. Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przyłączona do Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z pewnych przywilejów, jakie naziści stosowali wobec osób posiadających obywatelstwo któregoś z neutralnych krajów, a mieszkających w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ich obszerne mieszkanie w Łodzi, rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul. Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie otaczało nowo utworzone getto. Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie. W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazwą Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie określanym skrótem ŁZA — jakże wymownym w języku polskim. 19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło się również kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nie-Żydów. Działo się to w przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem naziści chcieli odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów — których mieli zamiar wymienić na znaczniejszych spośród nazistów uwięzionych przez aliantów. 6 Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywożonych na Pawiak z getta i ze strony „aryjskiej". Z okien więzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował się na Dzielnej, naprzeciw więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z późniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince. 17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców. Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podjęte zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po wyczerpującej podróży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w jakiś czas później został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz — Icchak Kacenelson — którego później deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.) 14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez nazistów Europy pierwszego transportu obywateli amerykańskich wymienionych za niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewiętnastoletnia Mary powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w języku polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a szczególnie o getcie w Warszawie. Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z obawy, że notatki mogłyby mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu, poczynając od 1 sierpnia 1939 roku. Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przyłączona do Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z pewnych przywilejów, jakie naziści stosowali wobec osób posiadających obywatelstwo któregoś z neutralnych krajów, a mieszkających w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ich obszerne mieszkanie w Łodzi, rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul. Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie otaczało nowo utworzone getto. Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie. W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazwą Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie określanym skrótem ŁZA — jakże wymownym w języku polskim. 19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło się również kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nie-Żydów. Działo się to w przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem naziści chcieli odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów — których mieli zamiar wymienić na znaczniejszych spośród nazistów uwięzionych przez aliantów. Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywożonych na Pawiak z getta i ze strony „aryjskiej". Z okien więzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował się na Dzielnej, naprzeciw więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z późniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince. 17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców. Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podjęte zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po wyczerpującej podróży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w jakiś czas później został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz — Icchak Kacenelson — którego później deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.) 14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez nazistów Europy pierwszego transportu obywateli amerykańskich wymienionych za niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewiętnastoletnia Mary powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w języku polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a szczególnie o getcie w Warszawie. Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z obawy, że notatki mogłyby wpaść w ręce nazistów, Mary pisała je skrótowo, używając jedynie inicjałów ludzi, o których wspominała. Nigdy nie używała słowa „naziści". Zamiast tego pisała: „oni". Podobną metodę stosowali i inni autorzy pamiętników, którzy swoje zagadkowe zapiski mieli zamiar rozszyfrować i uzupełnić później, o ile przetrwają nazistowską masakrę. Tę samą metodę zastosował dr Emanuel Ringelblum, wspaniały kronikarz warszawskiego getta, a także hebrajski pisarz i nauczyciel Chaim Aron Kapłan oraz tragiczny przewodniczący Ju-denratu Adam Czerniakow. Jednak ci trzej kronikarze warszawskiego getta zginęli, dlatego rozszyfrowaniem ich notatek i zawartych w nich aluzji musiał się zająć kto inny. Mary Berg miała szczęście uratować się, mogła więc sama uzupełnić swoją pracę. Pod tym względem jej dziennik jest najautentyczniejszym dokumentem, jakim dysponujemy, dotyczącym życia, oporu i śmierci Żydów w warszawskim getcie pod nazistowskim uciskiem. Przygotowując do druku te wstrząsające notatki, poprosiłem Mary Berg o wyjaśnienie niektórych faktów i sytuacji, które bez komentarza byłyby niezrozumiałą zagadką dla czytelników w Ameryce i innych krajach. Inicjały osób, o których wiadomo było, że zginęły, zostały zastąpione imionami i nazwiskami w pełnym brzmieniu. Natomiast inicjały osób, których los był wtedy (pod koniec 1944 roku) niepewny — pozostawiono bez zmian. 19 kwietnia 1944 roku, w pierwszą rocznicę powstania w warszawskim getcie, w miesiąc zaledwie po przybyciu do Nowego Jorku, Mary Berg maszerowała na czele masowej demonstracji 35 000 polskich Żydów, zorganizowanej dla uczczenia pamięci bohaterów i ofiar tego powstania oraz żądającej od rządów alianckich, by przerwały zmowę milczenia wobec zbrodni popełnianych przez nazistów przeciw europejskim Żydom. W przedmowie do książki, która została opublikowana wiosną 1945 roku, napisałem: „Miejmy nadzieję, że w przyszłości zostaną odnalezione kroniki ukryte przez autorów w ruinach warszawskiego get- 8 ta. Być może, odnajdą się jeszcze inne osoby, które przeżyły, aby dać dodatkowe świadectwo tego heroicznego epizodu wojny — heroicznego nie tylko ze względu na śmierć tak wielu ofiar, ale dla ich niezłomnej woli zachowania godności w tak upokarzających warunkach". W wrześniu 1946 roku odnaleziono w ruinach warszawskiego getta pierwszą część Archiwum Ringelbluma. Notatki Rin-gelbluma stanowiły potwierdzenie wszystkich faktów podanych w dzienniku Mary Berg, a nawet jej oceny najważniejszych osobistości getta z przewodniczącym Adamem Czernia-kowem włącznie. W cztery lata później, w grudniu 1950 roku, w tym samym rejonie ruin odnaleziono drugą część Archiwum z obszerną dokumentacją zawierającą dzienniki i utwory poetów i pisarzy, którzy zginęli w getcie — unikalną w historii antynazistowskiego oporu w Europie. Dziennik Mary Berg zawiera jednak szczegóły i obserwacje, jakich nie ma ani w zbiorach Emanuela Ringelbluma, ani też w dziennikach i pamiętnikach odkrytych później. Autorzy — zarówno ci, którzy zginęli, jak i ci, którzy przetrwali — opisywali w nich własne, osobiste przeżycia bądź też koncentrowali się na działalności partii czy ruchów, do których należeli. Mary Berg miała tę przewagę, że była out-siderem (a w dodatku młodą kobietą), która mogła poruszać się po getcie o wiele swobodniej niż inni dzięki amerykańskiej chorągiewce przypiętej do ubrania. Wśród jej przyjaciół byli zbuntowani synowie urzędników Judenratu, a nawet członków osławionej „Trzynastki", która pozwoliła sobie na kolaborację z gestapo. Jeden z tych przyjaciół, wstydząc się ojca, na którym podziemie wykonało wyrok, popełnił samobójstwo. Mary miała także bliskich znajomych, którzy dzięki pomocy wpływowych rodziców mogli wstąpić do żydowskiej policji z zamiarem unieszkodliwienia destruktywnych elementów w tzw. Jiidischer Ordnungs-dienst. Kilku z nich przyłączyło się później do podziemnej Żydowskiej Organizacji Bojowej. Odczuwając przemożną chęć zobaczenia wszystkiego, co się da, Mary odwiedzała także neofitów, wśród nich znanych 9 f-I pisarzy i aktorów, którzy skupili się wokół jedynego kościoła katolickiego funkcjonującego na terenie getta. Słowem: miała okazją — a także wolę być wszędzie, słyszeć, widzieć i zapisywać wszystko. W ciągu 37 lat, jakie upłynęły od momentu pierwszego wydania dziennika Mary Berg, narosła ogromna literatura dotycząca zagłady polskich Żydów, a przede wszystkim warszawskiego getta, i heroicznego powstania w kwietniu 1943 roku. Wartościowe zespołowe studia w tej dziedzinie zostały przeprowadzone przez naukowców w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie i przez historyków z Yad Va-shem w Jerozolimie. Oparli oni swoje badania o bogate materiały kroniki Ringelbluma. Jednostronne i kontrowersyjne są natomiast prace licznych socjologów i historyków amerykańskich, którzy, nie mając dostępu do istotnych dokumentów w języku polskim i jidysz, opierali się wyłącznie na źródłach niemieckich bądź wiadomościach z drugiej i trzeciej ręki. Niektórzy, jak Raoul Hil-berg, Bruno Bettelheim i Hannah Arendt, lansowali obrzydliwą teorię, jakoby Żydzi w polskich gettach „szli jak barany na rzeź". Dziennik Mary Berg jest udokumentowanym zaprzeczeniem tej potwarzy. Z zadziwiającą intuicją podkreśliła ona fakt, że przynależność do podziemnej struktury narodowej i kulturowej, której działalność podnosiła morale i chroniła godność umęczonych Żydów, była nie mniej bohaterską formą oporu niż walka zbrojna. Opisała poświęcenie młodych mężczyzn i kobiet, którzy wsiadali do przerażających wagonów na Um-schlagplatz, aby pozostać ze swymi rodzicami, choć wiedzieli, że idą na śmierć. Podoby pogląd na bohaterstwo Żydów w warszawskim getcie wyraził ostatni z komendantów powstania, któremu udało się uratować — Marek Edelman, dziś wybitny kardiolog mieszkający w Polsce. Dziennik Mary Berg może więc być traktowany jako najbardziej autentyczny dokument naocznego świadka, spisany na gorąco. Wiele zapisów tej książki demaskuje fałszerstwa i uproszczenia popełniane rozmyślnie (bądź w wyniku igno- 10 rancji) w późniejszych wspomnieniach, a szczególnie w powieściach i filmach produkowanych zdecydowanie w celu osiągnięcia sukcesu kasowego. Pod datą 27 maja 1942 roku Mary Berg zanotowała, że polski policjant odmówił przeprowadzenia egzekucji na 110 Żydach, jaką zarządzili Niemcy w więzieniu na Gęsiej. Ludzie ci zostali złapani podczas próby ucieczki z getta na stronę „aryjską". Fakt ten w oczywisty sposób neguje autentyczność sceny z telewizyjnego filmu „Holocaust", w której pokazani zostali polscy policjanci mordujący Żydów. Nic takiego nigdy nie miało miejsca w warszawskim getcie. Dziennik Mary Berg stanowi także wyważony dokument •świadczący o stosunku polskiej ludności do prześladowanych Żydów. Opisywane przez nią poświęcenie niektórych Polaków, z jakim nieśli pomoc Żydom, jak również zdrady i okrucieństwo okazywane przez innych — stanowi potwierdzenie analizy dra Ringelbluma zawartej w jego obszernej pracy „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej". Esej ten pisał Ringelblum w swojej kryjówce po stronie „aryjskiej", na krótko przed wywiezieniem go przez nazistów na Pawiak i rozstrzelaniem. Jednocześnie została zastrzelona rodzina Marczaków i Mieczysław Wolski — jego dobroczyńcy, którzy za swą humanitarność zapłacili życiem. Kiedy dziennik Mary Berg trafił do drukarni, w Stanach Zjednoczonych przebywał akurat wielki polski poeta, Julian Tuwim, szykujący się do powrotu do Polski, Udostępniliśmy mu tekst, po przeczytaniu którego Tuwim napisał do mnie list datowany 5 stycznia 1945 roku: „Pamiętnik Mary Berg jest dla nas, ludzi z Warszawy, «Baedeckerem» po naszem nieszczęściu. Czytając wspomnienia tej młodej dziewczyny, myślami chodzimy po znajomych ulicach, widzimy domy i ludzi, których dobrześmy znali — wszystko tam jest prawdziwe i autentyczne. Podróż wyobraźni w tragedię getta nie jest podróżą wesołą. Ale kto ma zamiar ją odbyć, ten nie obejdzie się bez tego przewodnika." S. L. Shneiderman Rozdział I OBLĘŻENIE WARSZAWY 10 października 1939 Dziś skończyłam piętnaście lat. Czuję się bardzo stara i samotna, choć moja rodzina robiła wszystko, by dzień ten był prawdziwie świąteczny. Upiekli nawet tort makaronikowy na moją cześć, co jest teraz wielkim luksusem. Mój ojciec zaryzykował wyjście na ulicę i wrócił z bukiecikiem alpejskich fiołków. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Przez tak długi czas nie pisałam dziennika, że nie wiem, czy uda mi się dogonić to wszystko, co się zdarzyło. To dobry moment do podsumowania. Większość czasu spędzam w domu. Wszyscy boją się wychodzić. Niemcy są tutaj. Aż trudno mi uwierzyć, że zaledwie sześć tygodni temu byłam z rodziną w uroczym uzdrowisku, w Ciechocinku, korzystając z beztroskich wakacji wraz z tysiącami innych turystów. Nie miałam pojęcia o tym, co nas czekało. Pierwsze przeczucie przyszłego losu miałam 29 sierpnia, wieczorem, gdy ochrypły wrzask gigantycznego głośnika podającego ostatnie wiadomości zatrzymał tłum spacerowiczów na deptaku. Słowo „wojna" powtarzało się w każdym zdaniu. Jednak większość ludzi nie chciała wierzyć, że niebezpieczeństwo jest realne, i wyraz niepokoju znikał z ich twarzy w miarę jak głos z megafonu cichł. 13 Mój ojciec czuł inaczej. Zdecydował, że musimy wracać do domu, do Łodzi. Kiedy dojechaliśmy, zastaliśmy w mieście zamieszanie. W kilka dni później Łódź stała się obiektem ostrych niemieckich nalotów bombowych. Telefon dzwonił bez przerwy. Ojciec ganiał od jednego urzędu mobilizacyjnego do drugiego dostając w każdym kartkę innego koloru. Pewnego dnia wujek Abie, starszy brat mojej matki, wpadł niespodziewanie do naszego domu, żeby się pożegnać przed wyjazdem na front. Był obszarpany, brudny i nieogolony. Nie miał munduru; tylko wojskowy beret i plecak wyróżniały go jako żołnierza. Jeździł od miasta do miasta szukając swego pułku. Większość czasu spędzaliśmy w piwnicy naszego domu. Kiedy dotarły do nas wiadomości, że Niemcy przerwali linię frontu i zbliżają się do Łodzi, wszystkich ogarnęła panika. O jedenastej w nocy tłumy zaczęły płynąć z miasta w różnych kierunkach. Nie upłynął jeszcze tydzień od naszego powrotu z Ciechocinka, a już spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i znów ruszyliśmy w drogę. Aż do samych rogatek miasta nie byliśmy pewni, jaki kierunek powinniśmy obrać — na Warszawę czy na Brzeziny? Ostatecznie, razem z innymi Żydami z Łodzi, ruszyliśmy szosą do Warszawy. Później dowiedzieliśmy się, że uciekinierzy, którzy poszli za polską armią wycofującą się na Brzeziny, zostali zmasakrowani przez niemieckie samoloty niemal do ostatniego. Na całą naszą czwórkę — matkę, ojca, siostrę i mnie — mieliśmy trzy rowery, które stanowiły nasz największy majątek. Drogi były zatłoczone i stopniowo zostaliśmy całkowicie wchłonięci w powolny, ale ciągły strumień ludzki płynący ku stolicy. Kilometr za kilometrem wciąż to samo. Pola wysychające w potwornym upale. Gigantyczna chmura kurzu wzbijanego przez czoło kolumny uciekinierów opadała 14 wokół nas zasłaniając horyzont, pokrywając twarz i ubrania grubymi warstwami pyłu. Co chwilę rzucaliśm; się do przydrożnych rowów z twarzami wciśniętyir w ziemię, podczas gdy w uszy wświdrowywał się ry] samolotów. W nocy na ciemnym niebie wykwitały czer wone słupy ognia. Otaczały nas łuny płonących mias i wsl. Gdy przybyliśmy do Łowicza, miasto było jednyn wielkim pogorzeliskiem. Płonące kawałki drewna spada ły na głowy uchodźców przedzierających się przez ulice Przewrócone słupy telegraficzne tarasowały nam drogę Chodniki były zawalone meblami. Wielu ludzi spłonęli w potwornym ogniu. Odór spalonego ludzkiego ciała prze śładował nas jeszcze długo po opuszczeniu miasta. 9 września zapasy jedzenia, jakie zabraliśmy z domu zostały zużyte. Po drodze nie można było jednak ni( zdobyć. Moja matka osłabła z głodu i zemdlała na szosie Upadłam obok niej szlochając rozpaczliwie, ale nie da wała znaku życia. Ojciec, oszołomiony, rzucił się w po szukiwaniu jakiejś wody, podczas gdy moja młodsza sio stra stała nieruchomo jak sparaliżowana. Ale była ti tylko chwilowa słabość. W Sochaczewie udało nam się kupić kilka kiszonycl ogórków i trochę czekoladowych herbatników, które sma kowały jak mydło. To było wszystko, co mieliśmy do je dzenia na cały dzień. Znalezienie łyka wjody do pici; przedstawiało prawie taką samą trudność jak zdobycii pożywienia. Wszystkie studnie na trasie były wyschnięte Raz znaleźliśmy studnię pełną mętnej wody, ale miesz kańcy wsi ostrzegli nas, byśmy jej nie pili; weidług icł przekonania woda została zatruta przez niemieckie! agentów. Pędziliśmy przed siebie mimo spierzchniętycł warg i obolałych gardeł. Nagle zobaczyliśmy niebieską smugę dymu unoszącą si< 15 z komina domu stojącego przy drodze. Dotąd wszystkie domy zastawaliśmy opuszczone, ale tutaj był ślad życia. Ojciec wpadł do środka i wrócił z ogromnym czajnikiem, ale wyraz jego twarzy był bardzo dziwny. Drżącym głosem powiedział nam, co zastał wewnątrz domu, i przez chwilę nie mogliśmy się zdobyć na dotknięcie tej cennej wody... Czajnik znalazł na piecu, w którym palił się ogień. Obok, na łóżku, leżał jakiś człowiek odwrócony twarzą do ściany. Wyglądał, jakby spokojnie spał, więc ojciec zawołał do niego kilka razy. Ale odpowiedzi nie było. Potem podszedł do śpiącego wieśniaka i zobaczył, że ten jest martwy. Łóżko było pełne krwi. Framugi okien podziurawione kulami jak sito. Czajnik, który „odziedziczyliśmy" po zamordowanym chłopie, stał się naszym wiernym towarzyszem podczas długiej drogi do Warszawy. Gdy zbliżyliśmy się do stolicy, spotkaliśmy pierwszych niemieckich jeńców wojennych idących szosą, prowadzonych przez polskich żołnierzy. Ten widok dodawał nam odwagi, choć Niemcy nie wyglądali na przygnębionych swoją sytuacją. Mieli na sobie eleganckie mundury i uśmiechali się wyniośle. Wiedzieli, że niedługo pozostaną jeńcami. Pierwszy kęs gotowanego jedzenia dostaliśmy na Okęciu. Kilku żołnierzy przebywających w opuszczonym budynku podzieliło się z nami kartoflanką. Po czterech dobach podróży, która wydawała się nie mieć końca, po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy zmęczeni. Ale musieliśmy iść dalej. Nie było chwili do stracenia, bo kiedy opuszczaliśmy Okęcie, zobaczyliśmy mężczyzn i kobiety budujących barykady z pustych wagonów tramwajowych i kamieni wyrwanych z bruku; przygotowywano się do oblężenia stolicy. W Warszawie zobaczyliśmy kobiety stojące w bramach domów. Częstowały herbatą i chlebem uciekinierów, któ- 16 rzy napływali nieprzerwanym strumieniem. A tak dziesiątki tysięcy ludzi z prowincji przybyło do "\ szawy w nadziei, że znajdą tu schronienie, tysiące starych mieszkańców uciekało na wieś. Nasi krewni mieszkający w centrum warszaw: dzielnicy żydowskiej przyjęli nas ciepło i serdecznie, nieustanne naloty wypędzały nas do piwnicy przez kszą część czasu, jaki z nimi spędzaliśmy. O 12 września Niemcy zaczęli niszczyć śródmieście. Zn musieliśmy się przeprowadzić, tym razem po to, by : leźć lepszą ochronę przed bombami. Dni, które teraz nastąpiły, przyniosły naszemu n, dowi głód, śmierć i panikę. Nie mogliśmy spać ani j Początkowo w nowym mieszkaniu przy ulicy Zie mieliśmy prawdziwy komfort. Właściciele opuścili mi; zostawiając czyste mieszkanie do naszej dyspozycji. I nawet służąca, która podawała gorącą herbatę i po pierwszy od ucieczki z Łodzi jedliśmy prawdziwy p łek podany na stole nakrytym białym obrusem. Skła się ze śledzia, pomidorów, masła i pszennego chleba. Zi kupić ten chleb, ojciec musiał godzinami stać w kok przed piekarnią. W tym czasie nadleciało kilka niemi kich samolotów, które ostrzelały ludzi w kolejce z ka binów maszynowych. Kolejka momentalnie rozpierzc się, ale jeden człowiek został. Nie zważając na strzela nę ojciec ustawił się za nim. Chwilę później ten człow został trafiony kulą w głowę. Teraz wejście do pieką stanęło otworem i ojciec zrobił zakupy. Po kolacji słuchaliśmy radia; amerykański repor opisywał swoim słuchaczom hitlerowskie metody prov dzenia wojny. „Stałem na polu i z pewnej odległości \ działem kobietę kopiącą ziemniaki. Obok niej było mj dziecko. Nagle nadleciał nisko niemiecki samolot str2 lając do bezbronnej kobiety, która natychmiast upad; 17 2 — Dzienni] Dziecko nie było ranne. Chłopczyk pochylił się nad leżącą matką i płakał rozpaczliwie. W ten sposób przybyła jeszcze jedna sierota do grona licznych wojennych sierot w Polsce. Panie prezydencie Roosevelt! — krzyknął głębokim głosem — błagam, niech pan pomoże matkom, które wykopują ziemniaki dla swoich dzieci; niech pan pomoże dzieciom, których matki padają na spokojnych polach; niech pan pomoże Polsce w godzinie tak ciężkiej próby!" Ale żadna pomoc nie nadeszła... Nasz dom przy Zielnej 31 sąsiadofwał z budynkiem centrali telefonicznej, który stanowił cel ostrzału niemieckiego podczas całego oblężenia. Choć podziurawiony pociskami, wysoki, solidnie zbudowany gmach był tylko trochę zniszczony, a telefonistki zostały na swych stanowiskach. Wiele domów w pobliżu było zrujnowanych i znów musieliśmy spędzać noce w piwnicy. Potem jedna z bomb eksplodowała we frontowym pokoju naszego mieszkania i byliśmy zmuszeni powrócić do zatłoczonego domu krewnych. Stopniowo zasoby żywności w mieście ulegały wyczerpaniu. Od czasu do czasu, w zależności od tego, która z fabryk konserw akurat uległa zniszczeniu przez niemieckie bomby, rzucano na rynek różne rodzaje żywności w puszkach. W niektóre dni w sklepach były tylko sardynki i marynaty. Nasz głód informacji dorównywał fizycznemu. Jedyną gazetą, jaka jeszcze wychodziła,' był „Robotnik", organ Polskiej Partii Socjalistycznej, publikowany w specjalnych wydaniach. Podziwialiśmy bohaterstwo redaktorów i drukarzy, którzy w najtrudniejszych warunkach dbali o to, by ludność była informowana o aktualnych wydarzeniach. Podano na przykład, że flota brytyjska przybyła do Gdyni. Bardzo często wiadomości drukowane w „Robotniku" podnosiły nas na duchu, ale przesadzone ... 18 -i lub fałszywie optymistyczne doniesienia pogłębiały tylk( nasze późniejsze przygnębienie. 20 września zamilkło radio i przestały funkcjonować wodociągi. Zaczęliśmy się czuć jak na bezludnej wyspie. Nigdy nie zapomnę 23 września, Dnia Pokuty w 1939 roku. Niemcy rozmyślnie wybrali to żydowskie święto na bombardowanie żydowskiej dzielnicy. W trakcie bombardowania miało miejsce dziwne zjawisko meteorologiczne: w samym środku jasnego, słonecznego dnia zaczął padać gęsty śnieg i grad. Na chwilę bombardowanie zostało przerwane, a Żydzi interpretowali ten śnieg jako specjalny akt boskiej interwencji; nawet najstarsi nie pamiętali czegoś podobnego. Ale później tego samego dnia wróg nadrabiał stracony czas z podwójną pasją. Mimo niebezpieczeństwa mój ojciec wraz z grupą kilku mężczyzn, którzy mieszkali w tym samym domu, poszedł do pobliskiej synagogi. Po kilku minutach jeden z mężczyzn wrócił z tałesem * na głowie, książką do nabożeństwa w ręku i tak roztrzęsiony, że przez dłuższą chwilę nie mógł wymówić słowa. Bomba spadła na synagogę i wielu wiernych zostało zabitych. Potem ku naszej wielkiej radości ojciec wrócił nietknięty. Biały jak kreda niósł swój tałes zwinięty pod pachą. Powiedział nam, że wielu wiernych, którzy zaledwie chwilę wcześniej modlili się obok niego, zostało zabitych w trakcie nabożeństwa. Tej nocy spłonęły setki budynków w całym mieście. Tysiące ludzi zostało żywcem pogrzebanych w ruinach. Ale dziesięć godzin morderczego ostrzału nie mogło załamać oporu Warszawy. Ludzie walczyli z jeszcze większą determinacją; nawet gdy rząd uciekł, a marszałek Rydz-Smigły opuścił oddziały, mężczyźni i kobiety, młodzi * Tałes — liturgiczne nakrycie głowy (przyp. tłum.). 19 i starzy pomagali bronić stolicy. Ci, którzy nie mieli broni, kopali rowy; młode dziewczęta organizowały punkty pierwszej pomocy w bramach domów; Żydzi i chrześcijanie stali ramię przy ramieniu i walczyli o swą ojczystą ziemię. Ostatniej nocy oblężenia siedzieliśmy skuleni w kącie restauracji mieszczącej się pod naszym mieszkaniem. Kilku starszych Żydów śpiewało psalmy głosami, w których drżał płacz. Matka owinęła nas w grube koce mające chronić przed drobnymi odłamkami, których pełno było w powietrzu. Gdy na chwilę wystawiła głowę spod swojego pledu, została uderzona w czoło odłamkiem szrapnela. Jej twarz zalała się krwią, ale rana okazała się małym zadraśnięciem. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasze dotychchasowe schronienie było pułapką ogniową, ruszyliśmy więc na ulicę Kozią, by znaleźć bezpieczniejszą kwaterę u naszych krewnych. Stąpaliśmy nad okaleczonymi ciałami żołnierzy i cywilów. Znaleźliśmy tylko szkielet domu wznoszący się nad ogromną piwnicą pełną ludzi leżących na betonowej podłodze. W jakiś sposób zrobiono nam miejsce. Obok mnie leżał mały chłopiec dręczony z powodu rany konwulsjami bólu. Kiedy jego matka zmieniała mu opatrunek, widać było, że odłamek tkwi jeszcze w ciele i że wdała się już gangrena. Nieco dalej leżała kobieta, której bomba oderwała stopę. Nie było żadnej opieki medycznej. Smród był nie do wytrzymania. Po kątach pełno płaczących żałośnie dzieci. Dorośli po prostu siedzieli albo leżeli bez ruchu z kamiennymi twarzami i pustką w oczach. Mijały godziny. Gdy nadszedł świt, uderzyła mnie nagła cisza. W uszach przyzwyczajonych do huku nieustannych eksplozji zaczęło szumieć. To była przerażająca cisza, jaka poprzedza wielką burzę, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie niczego 20 gorszego niż to, przez co przeszliśmy. Nagle do wbiegł ktoś z wiadomością, że Warszawa skapit Nikt nie płakał, ale widziałam łzy w oczach do Ja też czułam je w gardle, ale oczy miałam suche. wszystkie nasze ofiary były daremne. W dwadziei dem dni od wybuchu wojny Warszawa, która ti się dłużej niż jakiekolwiek miasto w Polsce, został szona do poddania się. Wychodząc z piwnicy ujrzeliśmy nasze zrujr miasto w czystym wrześniowym słońcu. Ekipy ra cze wydobywały ludzi spod gruzów. Ci, którzy jeszcze znaki życia, umieszczani byli na noszach, i portowani do najbliższego punktu pierwszej pc Martwych ładowano na wozy, a potem grzebano n; bliższym kawałku wolnej ziemi — na podwórkach nowanych domów lub pobliskich placach. Żołnierzy wano w parkach, a na ich grobach umieszczano drewniane krzyże. Wróciliśmy na naszą ulicę. Na chodniku leżały I z których ludzie wycinali kawałki mięsa. Niektóre : rzęta jeszcze drgały, ale głodni nieszczęśnicy nie za żali tego; cięli je na żywo. Nasze ostatnie mieszkam ulicy Nalewki zastaliśmy nietknięte, z wyjątkiem bitych szyb. Ale nie było niczego do jedzenia. Doz zaprosił nas na wspólny obiad składający się z ka i ryżu. Później dowiedziałam się, że ta „kaczka" i ostatnim łabędziem z parku Krasińskich. Mimo że w w której pływał, zanieczyszczona była przez zatopi w niej ludzkie zwłoki — nie mieliśmy żadnych objav zatrucia po tym dziwnym posiłku. Niektórzy polscy żołnierze przebierali się pospiesz w cywilne ubrania. Chodziły pogłoski, że inni ucie przez granicę do Rumunii i na Węgry. Wiedzieliśmy, 21 jeden z braci mojej matki był w 56 pułku, który został całkowicie rozbity; o drugim nie mieliśmy żadnych wieści. Tego popołudnia kuzyn zaprosił nas, byśmy dzielili z nim jego duże mieszkanie, w którym zgromadził spore zapasy jedzenia. Przeprowadziliśmy się więc raz jeszcze. To była potworna podróż. Na wszystkich placach kopano zbiorowe mogiły. Warszawa wyglądała jak jeden wielki cmentarz. Łódź, 15 października 1939 Znów jesteśmy w Łodzi. Zastaliśmy mieszkanie i sklep kompletnie splądrowane; co większe obrazy złodzieje powycinali z ram. Ojciec jest zrozpaczony stratą Poussina i Delacroixa, kupił te obrazy w Paryżu za poważną sumę zaledwie kilka tygodni przed wybuchem wojny. Jesteśmy w Łodzi dopiero od dwóch dni, ale już wiemy, że powrót tutaj był błędem. Hitlerowcy zaczynają coraz intensywniej terroryzować podbitą ludność, a szczególnie Żydów. W ubiegłym tygodniu podpalili dużą synagogę stanowiącą dumę gminy łódzkiej. Zabronili Żydom wynosić święte księgi, a szames *, czy woźny, który chciał uratować relikwie, został zamknięty w świątyni i zginął w płomieniach. Mama nie może sobie darować, że namówiła ojca na powrót do Łodzi. Łódź, 1 listopada 1939 Planujemy wrócić do Warszawy. Ojciec już tam pojechał. Był zmuszony do ucieczki, bo jeden z naszych niemieckich sąsiadów zawiadomił gestapo, że ojciec ukrył kilka patriotycznych obrazów Matejki. Sąsiad ten w przeszłości często nas odwiedzał i niejednokrotnie pożyczał od taty pieniądze. Kiedy gestapo przyszło szukać obra- * Szames — sługa bóżniczny (przyp. tłum.). 22 zów, ich niegodziwy informator był z nimi. Na szczęście ojcu udało się wynająć na podróż do Warszawy prywatny samochód od pewnego „aryjczyka" *. Ta krótka wycieczka kosztowała go majątek. ? t Łódź, 3 listopada 1939 Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu.-Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj: Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałam, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła. . Łódź, 13 listopada 1939 Percy, młodszy brat mojej mamy, powrócił z hitlerowskiej niewoli. Tylko cud uratował go od śmierci. Na polu * Aryjczycy — nazwa nadawana dawniej ludom posługującym się językami indoeuropejskimi; przez nacjonalizm hitlerowski wprowadzona jako określenie rasy, naukowo nie zdefiniowanej, mającej się odznaczać bardzo korzystnymi cechami fizycznymi i umysłowymi w przeciwieństwie do „rasy" semickiej — dlatego Mary Berg używa tego określenia stosując cudzysłów (przyp. tłum.). 23 bitwy — widząc zbliżających się hitlero/wców i zdając sobie sprawę, że jego jednostka została otoczona — zdecydował się popełnić samobójstwo. Ponieważ był w służbie medycznej, miał przy sobie rozmaite pigułki; połknął trzydzieści tabletek veronalu i zasnął. Leżał tak w szczerym polu, kiedy nagle zaczął padać ulewny deszcz. To go obudziło. „Nie wiem, jak to się stało — powiedział nam — ale nagle zacząłem wymiotować i zrzuciłem prawie całą truciznę". Był zbyt słaby, by iść, i wkrótce Niemcy zabrali go i umieścili w obozie jenieckim. Następnego dnia razem z przyjacielem udało mu się uciec i po tydzień trwającym błąkaniu się po Puszczy Kampinoskiej dotarł do Łodzi. Łódź, 23 listopada 1939 Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają, wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze hitlerowcy pozwolą im żyć. Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby obserwować Niemców — w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem. Krąży coraz więcej pogłosek, że Łódź mą być przyłą- 24 .ezona do Niemiec i że żydowska ludność zostanie zamknięta w getcie. Żydzi są masowo porywani i wysyłani do różnych obozów pracy. Rodzice młodej żony mego wuja zostali wywiezieni gdzieś w okolice Lublina. Pewnego ranka, gdy szli do pracy, zostali otoczeni przez hitlerowskie oddziały; wrzucono ich do ciężarówek i zawieziono na dworzec kolejowy. Później dowiedzieliśmy się od kogoś, kto uciekł z tej grupy, że jechali .w zamkniętych wagonach przez kilka dni bez jedzenia. Wyczerpanych i głodnych wyładowano w szczerym polu i przeprowadzono do małego miasteczka — Zaklików — gdzie dołączyli do kilku tysięcy Żydów przywiezionych z innych miast Polski. Polaków także wywożono z Łodzi — przede wszystkim inteligentów — ale nie w tak strasznych warunkach. Łódź, 1 grudnia 1939 Mój ojciec jest w Białymstoku, na terenach Polski zajętych przez Rosjan. Gdyśmy się o tym dowiedzieli, odetchnęliśmy z ulgą. Tam przynajmniej Żydzi traktowani są tak samo jak wszyscy inni i mają szansę przetrwania. Nadal stale nachodzą nas nasi niemieccy „sąsiedzi", pracownicy kolei, którzy mieszkają obok nas. Za każdym razem proszą o coś, ale te prośby są właściwie rozkazami. W zeszłym tygodniu, na przykład, żądali poduszek udając, że nie mają na czym spać. Parę dni temu miałyśmy wizytę jakichś niemieckich oficerów wysokiej rangi, którzy przyszli kupić obrazy. Mama powiedziała im, że zostaliśmy obrabowani i nie mamy nic do sprzedania. Oni jednak upierali się i zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Znaleźli mały rysunek i zaoferowali śmiesznie niską cenę. Musiałyśmy na nią przystać, żeby się ich pozbyć. Jeszcze bardziej nieprzyjemne były odwiedziny dwóch 25 pijanych gestapowców. Żądali przedmiotów, których nie posiadałyśmy. Nasze wyjaśnienia nie zadowoliły ich. Wreszcie matka pokazała dokumenty świadczące o jej amerykańskim obywatelstwie. Wtedy jeden z pijanych wyciągnął rewolwer i krzyknął: „Przysięgnij na zdrowie Hitlera, że jesteś amerykańską obywatelką, albo zastrzelę cię na miejscu!". Ale Żydom zakazano wymawiać czczone imię Fiihrera. Mama spytała, czy w tym wypadku wyjątkowo uchylą zakaz. Hitlerowiec zaczął się śmiać i schował rewolwer do kabury. Po nieudanych poszukiwaniach rzeczy, których się domagali, wyszli strzelając obcasami i salutując do amerykańskiej flagi wiszącej w przedpokoju. Łódź, 15 grudnia 1939 Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści: wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia Piotrkowską — za pięć złotych. Łódź, 18 grudnia 1939 Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych koszmarnych „zabaw". Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im s?ę rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramo-fonu. Dwie moje szkolne koleżanki doświadczyły czegoś podobnego we własnym domu. Kilku hitlerowców weszło 26 do ich miejszkania i po przeszukaniu wszystkich pokoi zmusiło obie dziewczyny do wejścia do salonu, w którym stał fortepian. Kiedy rodzice usiłowali pójść za nimi, Niemcy uderzyli ich w głowy kolbami. Potem zamknęli drzwi salonu i kazali dziewczętom rozebrać się. Starszej rozkazali, by grała wiedeńskiego walca, a młodsza miała tańczyć. Ale dźwięki muzyki mieszały się z krzykami rodziców dobiegającymi z sąsiedniego pokoju. Kiedy młodsza dziewczynka zemdlała podczas tańca, starsza rzuciła się do okna z wołaniem o pomoc. Tego już hitlerowcom było za wiele, wyszli. Moje koleżanki pokazywały mi czarne i niebieskie sińce, jakie zostały na ich ciałach po walce z prześladowcami. Warszawa, 27 grudnia 1939 W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy list z konsulatu amerykańskiego wzywający moją matkę do Warszawy. Listonosz, który doręczał list, nie mógł powstrzymać się od wyrażenia zazdrości, że mamy powiązania z Ameryką. Wyjechałam do Warszawy jeszcze przed mamą dzięki przyjacielowi, gojowi *, który jest mężem przyjaciółki mamy; zabrał mnie ze sobą i przewiózł jako własną córkę ryzykując życiem. Mieszkam u niego; w dzień Bożego Narodzenia przywiózł z Łodzi także moją siostrę. Większość czasu spędzamy w domu, dopiero po zachodzie słońca odważamy się wyjść na krótki spacer przed amerykańską ambasadą. Jakoś pewniej czujemy się w jej cieniu. Warszawa, 5 stycznia 1940 Mama dołączyła do nas dopiero po Nowym Roku. Powiedziała, że dostała wiadomość od ojca — radzi sobie * Goj — człowiek wyznania niemojżeszowego, nie-Zyd (przyp. tłum.). 27 dobrze w Rosji i pracuje jako kustosz w muzeum na Ukrainie. Chce, żebyśmy natychmiast do niego przyjechały, ale jest to niemożliwe. Mieszkamy teraz w dwóch pokoikach na Siennej 41, razem z naszym kuzynem. Ze względu na to, że mieszkanie należy do urzędnika polskiego banku, Niemcy przydzielili trochę opału. W ten sposób mamy jakąś ochronę przed okropnym zimnem. 10 stycznia 1940 Polska prasa kontrolowana przez hitlerowców opublikowała nieoficjalną informację, że planuje się utworzenie getta dla warszawskich Żydów. Wiadomość ta wzbudziła ogromną gorycz wśród wszystkich naszych ludzi; i tak wydano już rozkaz noszenia białych opasek z gwiazdą Dawida. Na razie ci, którzy nie mają wyraźnie semickich rysów, nie noszą ich, a poza tym Żydzi w ogóle unikają pokazywania się na ulicach [...] 2 marca 1940 Wygląda na to, że w Łodzi sytuacja jest jeszcze gorsza niż tutaj. Moja szkolna koleżanka, Edzia Piaskowska, córka znanego łódzkiego fabrykanta, która wczoraj przyjechała do Warszawy, opowiadała nam mrożące krew w żyłach historie o panujących tam warunkach. Getto zostało już założone oficjalnie, a jej rodzinie udało się wydostać w ostatniej chwili — przekupili gestapo dobrymi amerykańskimi dolarami. Przenoszenie łódzkich Żydów do getta zamieniło się w masakrę. Niemcy rozkazali im stawić się o określonej godzinie; wolno było wziąć z sobą tylko dwadzieścia kilogramów bagażu. O tej wyznaczonej godzinie hitlerowcy zorganizowali przeszukiwanie domów, wyciągali chorych z łóżek, a zdrowych z kryjówek bijąc, rabując i mordując. Dzielnica Łqdzi, 28 którą przeznaczono na getto, jest jedną z najbiedniejszych i najstarszych części miasta, składa się przede wszystkim z małych drewnianych domków bez elektryczności i kanalizacji przedtem zamieszkałych przez biednych tkaczy. Jest tam miejsce dla najwyżej kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców — Niemcy wtłoczyli do łódzkiego getta trzysta tysięcy Żydów. Zamożni Żydzi uciekali stamtąd na różne sposoby. Niektórzy przekupywali gestapowców — jak rodzina mojej koleżanki — inni szmuglowali się w trumnach. Żydowski cmentarz leży poza granicami getta i wolno nań wynosić zmarłych. Tak więc niektórzy zamykali się w trumnach i byli wynoszeni z getta z zachowaniem zwykłego ceremoniału pogrzebowego; przed cmentarzem wstawali z trumien i uciekali do Warszawy. Raz zdarzyło się, że osoba zamknięta w trumnie już więcej nie podniosła się — zmarła podczas tej krótkiej, upiornej podróży na atak serca [...] 5 kwietnia 1940 Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki na ludzi — także kobiety i dzieci — i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić. A oto, co przytrafiło się Żydówce będącej amerykańską obywatelką. W zasadzie naziści są ostrożni w"obec cudzoziemców; tym razem jednak zlekceważyli protesty kobiety i zmusili ją do szorowania podłogi kosztownym fut- 29 rem. Po tych ciężkich przejściach kobieta poskarżyła się konsulowi amerykańskiemu, który zażądał odszkodowania od niemieckiego gubernatora Franka. Natychmiast kobieta ta, która miała szczęście być amerykańską obywatelką, otrzymała trzy tysiące marek. Ale polscy obywatele żydowskiego pochodzenia nie mają nikogo, prócz, siebie samych, kto by ich bronił. Od momentu, gdy Niemcy rozpoczęli swoje polowania na ludzi, Żydzi ostrzegają się wzajemnie i w ciągu paru chwil ulice pustoszeją. 17 kwietnia 1940 Wczoraj ojciec wrócił z Rosji. Ledwośmy go poznały. Był nieogolony, przebrany za chłopa i wyglądał jak jakiś Cygan, który właśnie wyszedł z jaskini. Przeszmu-glował się przez tzw. zieloną granicę — był jedynym z trzydziestoosobowej grupy, któremu udało się uciec; pozostałych aresztowano i los ich jest niepewny. Ojciec dotarł do Warszawy pieszo, idąc nocami, a