MARY BERG DZIENNIK Z GETTA WARSZAWSKIEGO przełożyła Maria Salapska Czytelnik • Warszawa 1983 Przekład z oryginału: „Warsaw Ghetto. A Diary by Mary Berg", edited by S. L. Shneiderman, New York 1945 © Copyright for the Polish edition by S.W. „Czytelnik'*, Warszawa 1983 Opracowanie graficzne: Jan Bokiewicz ISBN 83-07-01043-8 Wstęp Dziennik Mary Berg, pierwszy autentyczny dokument z dziejów warszawskiego getta, został opublikowany w języku angielskim przez L. B. Fishera w Nowym Jorku, w kwietniu 1945 roku, i przyjęty przez amerykańskich czytelników jako świadectwo masowych mordów dokonywanych przez Niemców na Żydach w Polsce. Świadectwo wystawione przez naocznego świadka. W licznych recenzjach, jakie ukazały się w amerykańskiej prasie, wielokrotnie podkreślano talent i niezwykły zmysł obserwacyjny młodej kobiety, która potrafiła w tak przekonywający sposób przedstawić tragiczny obraz walki, oporu i śmierci Żydów w Polsce okupowanej przez nazistów. Wkrótce jej dziennik ukazał się również w języku francuskim, włoskim, duńskim, hiszpańskim, portugalskim i hebrajskim. Przekłady drukowano także w odcinkach w codziennej prasie na całym świecie. Do dziś książka ta uważana jest za jeden z najważniejszych dokumentów opisujących codzienne życie warszawskiego getta, a także bierny opór przejawiający się w działalności rozmaitych nielegalnych organizacji kulturalnych i socjalnych oraz w przygotowaniach do walki zbrojnej. Niewątpliwie jest to książka wyjątkowa, jeśli chodzi o przedstawienie wysiłków młodych ludzi, ich życia pośród narastającego głodu i zagrażającej zewsząd śmierci. Jako młoda dziewczyna, Mary Berg (Miriara Wattenberg), córka znanego łódzkiego antykwariusza dziei sztuki, wykazywała uzdolnienia plastyczne i literackie. Gdy wojska nie- 9 mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu, poczynając od 1 sierpnia 1939 roku. Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przyłączona do Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z pewnych przywilejów, jakie naziści stosowali wobec osób posiadających obywatelstwo któregoś z neutralnych krajów, a mieszkających w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ich obszerne mieszkanie w Łodzi, rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul. Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie otaczało nowo utworzone getto. Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie. W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazwą Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie określanym skrótem ŁZA — jakże wymownym w języku polskim. 19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło się również kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nie-Żydów. Działo się to w przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem naziści chcieli odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów — których mieli zamiar wymienić na znaczniejszych spośród nazistów uwięzionych przez aliantów. 6 Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywożonych na Pawiak z getta i ze strony „aryjskiej". Z okien więzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował się na Dzielnej, naprzeciw więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z późniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince. 17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców. Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podjęte zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po wyczerpującej podróży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w jakiś czas później został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz — Icchak Kacenelson — którego później deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.) 14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez nazistów Europy pierwszego transportu obywateli amerykańskich wymienionych za niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewiętnastoletnia Mary powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w języku polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a szczególnie o getcie w Warszawie. Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z obawy, że notatki mogłyby mieckie napadły na Polskę, miała piętnaście lat. Wraz z rodziną przebywała na wakacjach w Ciechocinku. Jak przyznaje, zaczęła prowadzić dziennik pod wpływem chwilowego impulsu, poczynając od 1 sierpnia 1939 roku. Wattenbergowie niezwłocznie wrócili do Łodzi, która wkrótce została przyłączona do Rzeszy. Dzięki temu, że matka Mary była obywatelką amerykańską, cała rodzina korzystała z pewnych przywilejów, jakie naziści stosowali wobec osób posiadających obywatelstwo któregoś z neutralnych krajów, a mieszkających w Polsce. Gdy Niemcy skonfiskowali należące do Wattenbergów dzieła sztuki i zarekwirowali ich obszerne mieszkanie w Łodzi, rodzina przeniosła się do Warszawy w nadziei, że tu będzie ją chronić amerykański konsul. Nadzieja ta okazała się jednak iluzją, bowiem wraz z innymi Żydami mieszkającymi w Warszawie Wattenbergowie zostali zamknięci za ogrodzeniem z kolczastego drutu, jakie otaczało nowo utworzone getto. Przez trzy lata Wattenbergowie żyli w piekle getta, choć od początku należeli do małej grupki uprzywilejowanych pośród prawie 600 000 Żydów stłoczonych w getcie, którego powierzchnia była stale zmniejszana przez władze niemieckie. W getcie Mary szybko przyłączyła się do aktywnej żydowskiej młodzieży, która nie chciała poddać się rozpaczy. Brała udział w nielegalnej działalności gminy, pracowała w rozmaitych organizacjach samopomocy, uczęszczała na kursy grafiki i architektury, gdzie zyskała uznanie za swoje projekty. Śpiewała nawet w młodzieżowym kółku teatralnym pod nazwą Łódzki Zespół Artystyczny, symbolicznie określanym skrótem ŁZA — jakże wymownym w języku polskim. 19 czerwca 1942 roku Mary została wraz z rodziną internowana na Pawiaku, gdzie znalazło się również kilkudziesięciu obywateli innych państw — Żydów i nie-Żydów. Działo się to w przededniu masowej deporatcji Żydów z getta do Treblinki, bowiem naziści chcieli odizolować i wykluczyć z deportacji cudzoziemców — głównie Brytyjczyków i Amerykanów — których mieli zamiar wymienić na znaczniejszych spośród nazistów uwięzionych przez aliantów. Podczas sześciu miesięcy, jakie Mary Berg spędziła na Pawiaku, robiła w swoim dzienniku zapiski dotyczące tragedii rozgrywających się za murami więzienia, na ulicach, a także spisywała relacje żydowskich i polskich więźniów przywożonych na Pawiak z getta i ze strony „aryjskiej". Z okien więzienia obserwowała masowe egzekucje i deportacje, w tym likwidację Domu Sierot Janusza Korczaka, który znajdował się na Dzielnej, naprzeciw więzienia. Mary zapisała wieści, jakie do niej dotarły, tzn., że dr Korczak wraz z dziećmi został wyprowadzony na cmentarz na Gęsiej, gdzie wszystkich zastrzelono na miejscu. Z późniejszych relacji wynika jednak, że Korczak z dziećmi zginął w Treblince. 17 stycznia 1943 roku wysłano z Pawiaka pierwszy transport internowanych cudzoziemców. Odbyło się to tuż przed intensyfikacją masowych deportacji z getta, wobec których podjęte zostały pierwsze próby zbrojnego oporu przez ŻOB — Żydowską Organizację Bojową. W tym pierwszym transporcie znalazła się Mary Berg, jej rodzice i młodsza siostra. Po wyczerpującej podróży przez Niemcy i Francję przybyli do Vittel. (W tym samym Vittel w jakiś czas później został internowany znany poeta piszący w języku hebrajskim i jidysz — Icchak Kacenelson — którego później deportowano z Vit-tel do obozu śmierci w Polsce.) 14 marca 1944 roku rodzina Wattenbergów przybyła do Nowego Jorku na szwedzkim statku s/s „Gripsholm". Byłem w tłumie reporterów, którzy czekali na przybycie z okupowanej przez nazistów Europy pierwszego transportu obywateli amerykańskich wymienionych za niemieckich jeńców. Podczas mego spotkania z Wattenbergami dziewiętnastoletnia Mary powiedziała mi, że udało się jej wywieźć dwanaście małych notesików z zapiskami w języku polskim, które robiła podczas pobytu w warszawskim getcie. A więc notatki te były pierwszym autentycznym źródłem informacji o okupacji niemieckiej w Polsce w ogóle, a szczególnie o getcie w Warszawie. Ze zgrozą odczytywałem drobniutkie literki na gęsto zapisanych stronach notesów. Z obawy, że notatki mogłyby wpaść w ręce nazistów, Mary pisała je skrótowo, używając jedynie inicjałów ludzi, o których wspominała. Nigdy nie używała słowa „naziści". Zamiast tego pisała: „oni". Podobną metodę stosowali i inni autorzy pamiętników, którzy swoje zagadkowe zapiski mieli zamiar rozszyfrować i uzupełnić później, o ile przetrwają nazistowską masakrę. Tę samą metodę zastosował dr Emanuel Ringelblum, wspaniały kronikarz warszawskiego getta, a także hebrajski pisarz i nauczyciel Chaim Aron Kapłan oraz tragiczny przewodniczący Ju-denratu Adam Czerniakow. Jednak ci trzej kronikarze warszawskiego getta zginęli, dlatego rozszyfrowaniem ich notatek i zawartych w nich aluzji musiał się zająć kto inny. Mary Berg miała szczęście uratować się, mogła więc sama uzupełnić swoją pracę. Pod tym względem jej dziennik jest najautentyczniejszym dokumentem, jakim dysponujemy, dotyczącym życia, oporu i śmierci Żydów w warszawskim getcie pod nazistowskim uciskiem. Przygotowując do druku te wstrząsające notatki, poprosiłem Mary Berg o wyjaśnienie niektórych faktów i sytuacji, które bez komentarza byłyby niezrozumiałą zagadką dla czytelników w Ameryce i innych krajach. Inicjały osób, o których wiadomo było, że zginęły, zostały zastąpione imionami i nazwiskami w pełnym brzmieniu. Natomiast inicjały osób, których los był wtedy (pod koniec 1944 roku) niepewny — pozostawiono bez zmian. 19 kwietnia 1944 roku, w pierwszą rocznicę powstania w warszawskim getcie, w miesiąc zaledwie po przybyciu do Nowego Jorku, Mary Berg maszerowała na czele masowej demonstracji 35 000 polskich Żydów, zorganizowanej dla uczczenia pamięci bohaterów i ofiar tego powstania oraz żądającej od rządów alianckich, by przerwały zmowę milczenia wobec zbrodni popełnianych przez nazistów przeciw europejskim Żydom. W przedmowie do książki, która została opublikowana wiosną 1945 roku, napisałem: „Miejmy nadzieję, że w przyszłości zostaną odnalezione kroniki ukryte przez autorów w ruinach warszawskiego get- 8 ta. Być może, odnajdą się jeszcze inne osoby, które przeżyły, aby dać dodatkowe świadectwo tego heroicznego epizodu wojny — heroicznego nie tylko ze względu na śmierć tak wielu ofiar, ale dla ich niezłomnej woli zachowania godności w tak upokarzających warunkach". W wrześniu 1946 roku odnaleziono w ruinach warszawskiego getta pierwszą część Archiwum Ringelbluma. Notatki Rin-gelbluma stanowiły potwierdzenie wszystkich faktów podanych w dzienniku Mary Berg, a nawet jej oceny najważniejszych osobistości getta z przewodniczącym Adamem Czernia-kowem włącznie. W cztery lata później, w grudniu 1950 roku, w tym samym rejonie ruin odnaleziono drugą część Archiwum z obszerną dokumentacją zawierającą dzienniki i utwory poetów i pisarzy, którzy zginęli w getcie — unikalną w historii antynazistowskiego oporu w Europie. Dziennik Mary Berg zawiera jednak szczegóły i obserwacje, jakich nie ma ani w zbiorach Emanuela Ringelbluma, ani też w dziennikach i pamiętnikach odkrytych później. Autorzy — zarówno ci, którzy zginęli, jak i ci, którzy przetrwali — opisywali w nich własne, osobiste przeżycia bądź też koncentrowali się na działalności partii czy ruchów, do których należeli. Mary Berg miała tę przewagę, że była out-siderem (a w dodatku młodą kobietą), która mogła poruszać się po getcie o wiele swobodniej niż inni dzięki amerykańskiej chorągiewce przypiętej do ubrania. Wśród jej przyjaciół byli zbuntowani synowie urzędników Judenratu, a nawet członków osławionej „Trzynastki", która pozwoliła sobie na kolaborację z gestapo. Jeden z tych przyjaciół, wstydząc się ojca, na którym podziemie wykonało wyrok, popełnił samobójstwo. Mary miała także bliskich znajomych, którzy dzięki pomocy wpływowych rodziców mogli wstąpić do żydowskiej policji z zamiarem unieszkodliwienia destruktywnych elementów w tzw. Jiidischer Ordnungs-dienst. Kilku z nich przyłączyło się później do podziemnej Żydowskiej Organizacji Bojowej. Odczuwając przemożną chęć zobaczenia wszystkiego, co się da, Mary odwiedzała także neofitów, wśród nich znanych 9 f-I pisarzy i aktorów, którzy skupili się wokół jedynego kościoła katolickiego funkcjonującego na terenie getta. Słowem: miała okazją — a także wolę być wszędzie, słyszeć, widzieć i zapisywać wszystko. W ciągu 37 lat, jakie upłynęły od momentu pierwszego wydania dziennika Mary Berg, narosła ogromna literatura dotycząca zagłady polskich Żydów, a przede wszystkim warszawskiego getta, i heroicznego powstania w kwietniu 1943 roku. Wartościowe zespołowe studia w tej dziedzinie zostały przeprowadzone przez naukowców w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie i przez historyków z Yad Va-shem w Jerozolimie. Oparli oni swoje badania o bogate materiały kroniki Ringelbluma. Jednostronne i kontrowersyjne są natomiast prace licznych socjologów i historyków amerykańskich, którzy, nie mając dostępu do istotnych dokumentów w języku polskim i jidysz, opierali się wyłącznie na źródłach niemieckich bądź wiadomościach z drugiej i trzeciej ręki. Niektórzy, jak Raoul Hil-berg, Bruno Bettelheim i Hannah Arendt, lansowali obrzydliwą teorię, jakoby Żydzi w polskich gettach „szli jak barany na rzeź". Dziennik Mary Berg jest udokumentowanym zaprzeczeniem tej potwarzy. Z zadziwiającą intuicją podkreśliła ona fakt, że przynależność do podziemnej struktury narodowej i kulturowej, której działalność podnosiła morale i chroniła godność umęczonych Żydów, była nie mniej bohaterską formą oporu niż walka zbrojna. Opisała poświęcenie młodych mężczyzn i kobiet, którzy wsiadali do przerażających wagonów na Um-schlagplatz, aby pozostać ze swymi rodzicami, choć wiedzieli, że idą na śmierć. Podoby pogląd na bohaterstwo Żydów w warszawskim getcie wyraził ostatni z komendantów powstania, któremu udało się uratować — Marek Edelman, dziś wybitny kardiolog mieszkający w Polsce. Dziennik Mary Berg może więc być traktowany jako najbardziej autentyczny dokument naocznego świadka, spisany na gorąco. Wiele zapisów tej książki demaskuje fałszerstwa i uproszczenia popełniane rozmyślnie (bądź w wyniku igno- 10 rancji) w późniejszych wspomnieniach, a szczególnie w powieściach i filmach produkowanych zdecydowanie w celu osiągnięcia sukcesu kasowego. Pod datą 27 maja 1942 roku Mary Berg zanotowała, że polski policjant odmówił przeprowadzenia egzekucji na 110 Żydach, jaką zarządzili Niemcy w więzieniu na Gęsiej. Ludzie ci zostali złapani podczas próby ucieczki z getta na stronę „aryjską". Fakt ten w oczywisty sposób neguje autentyczność sceny z telewizyjnego filmu „Holocaust", w której pokazani zostali polscy policjanci mordujący Żydów. Nic takiego nigdy nie miało miejsca w warszawskim getcie. Dziennik Mary Berg stanowi także wyważony dokument •świadczący o stosunku polskiej ludności do prześladowanych Żydów. Opisywane przez nią poświęcenie niektórych Polaków, z jakim nieśli pomoc Żydom, jak również zdrady i okrucieństwo okazywane przez innych — stanowi potwierdzenie analizy dra Ringelbluma zawartej w jego obszernej pracy „Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej". Esej ten pisał Ringelblum w swojej kryjówce po stronie „aryjskiej", na krótko przed wywiezieniem go przez nazistów na Pawiak i rozstrzelaniem. Jednocześnie została zastrzelona rodzina Marczaków i Mieczysław Wolski — jego dobroczyńcy, którzy za swą humanitarność zapłacili życiem. Kiedy dziennik Mary Berg trafił do drukarni, w Stanach Zjednoczonych przebywał akurat wielki polski poeta, Julian Tuwim, szykujący się do powrotu do Polski, Udostępniliśmy mu tekst, po przeczytaniu którego Tuwim napisał do mnie list datowany 5 stycznia 1945 roku: „Pamiętnik Mary Berg jest dla nas, ludzi z Warszawy, «Baedeckerem» po naszem nieszczęściu. Czytając wspomnienia tej młodej dziewczyny, myślami chodzimy po znajomych ulicach, widzimy domy i ludzi, których dobrześmy znali — wszystko tam jest prawdziwe i autentyczne. Podróż wyobraźni w tragedię getta nie jest podróżą wesołą. Ale kto ma zamiar ją odbyć, ten nie obejdzie się bez tego przewodnika." S. L. Shneiderman Rozdział I OBLĘŻENIE WARSZAWY 10 października 1939 Dziś skończyłam piętnaście lat. Czuję się bardzo stara i samotna, choć moja rodzina robiła wszystko, by dzień ten był prawdziwie świąteczny. Upiekli nawet tort makaronikowy na moją cześć, co jest teraz wielkim luksusem. Mój ojciec zaryzykował wyjście na ulicę i wrócił z bukiecikiem alpejskich fiołków. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Przez tak długi czas nie pisałam dziennika, że nie wiem, czy uda mi się dogonić to wszystko, co się zdarzyło. To dobry moment do podsumowania. Większość czasu spędzam w domu. Wszyscy boją się wychodzić. Niemcy są tutaj. Aż trudno mi uwierzyć, że zaledwie sześć tygodni temu byłam z rodziną w uroczym uzdrowisku, w Ciechocinku, korzystając z beztroskich wakacji wraz z tysiącami innych turystów. Nie miałam pojęcia o tym, co nas czekało. Pierwsze przeczucie przyszłego losu miałam 29 sierpnia, wieczorem, gdy ochrypły wrzask gigantycznego głośnika podającego ostatnie wiadomości zatrzymał tłum spacerowiczów na deptaku. Słowo „wojna" powtarzało się w każdym zdaniu. Jednak większość ludzi nie chciała wierzyć, że niebezpieczeństwo jest realne, i wyraz niepokoju znikał z ich twarzy w miarę jak głos z megafonu cichł. 13 Mój ojciec czuł inaczej. Zdecydował, że musimy wracać do domu, do Łodzi. Kiedy dojechaliśmy, zastaliśmy w mieście zamieszanie. W kilka dni później Łódź stała się obiektem ostrych niemieckich nalotów bombowych. Telefon dzwonił bez przerwy. Ojciec ganiał od jednego urzędu mobilizacyjnego do drugiego dostając w każdym kartkę innego koloru. Pewnego dnia wujek Abie, starszy brat mojej matki, wpadł niespodziewanie do naszego domu, żeby się pożegnać przed wyjazdem na front. Był obszarpany, brudny i nieogolony. Nie miał munduru; tylko wojskowy beret i plecak wyróżniały go jako żołnierza. Jeździł od miasta do miasta szukając swego pułku. Większość czasu spędzaliśmy w piwnicy naszego domu. Kiedy dotarły do nas wiadomości, że Niemcy przerwali linię frontu i zbliżają się do Łodzi, wszystkich ogarnęła panika. O jedenastej w nocy tłumy zaczęły płynąć z miasta w różnych kierunkach. Nie upłynął jeszcze tydzień od naszego powrotu z Ciechocinka, a już spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i znów ruszyliśmy w drogę. Aż do samych rogatek miasta nie byliśmy pewni, jaki kierunek powinniśmy obrać — na Warszawę czy na Brzeziny? Ostatecznie, razem z innymi Żydami z Łodzi, ruszyliśmy szosą do Warszawy. Później dowiedzieliśmy się, że uciekinierzy, którzy poszli za polską armią wycofującą się na Brzeziny, zostali zmasakrowani przez niemieckie samoloty niemal do ostatniego. Na całą naszą czwórkę — matkę, ojca, siostrę i mnie — mieliśmy trzy rowery, które stanowiły nasz największy majątek. Drogi były zatłoczone i stopniowo zostaliśmy całkowicie wchłonięci w powolny, ale ciągły strumień ludzki płynący ku stolicy. Kilometr za kilometrem wciąż to samo. Pola wysychające w potwornym upale. Gigantyczna chmura kurzu wzbijanego przez czoło kolumny uciekinierów opadała 14 wokół nas zasłaniając horyzont, pokrywając twarz i ubrania grubymi warstwami pyłu. Co chwilę rzucaliśm; się do przydrożnych rowów z twarzami wciśniętyir w ziemię, podczas gdy w uszy wświdrowywał się ry] samolotów. W nocy na ciemnym niebie wykwitały czer wone słupy ognia. Otaczały nas łuny płonących mias i wsl. Gdy przybyliśmy do Łowicza, miasto było jednyn wielkim pogorzeliskiem. Płonące kawałki drewna spada ły na głowy uchodźców przedzierających się przez ulice Przewrócone słupy telegraficzne tarasowały nam drogę Chodniki były zawalone meblami. Wielu ludzi spłonęli w potwornym ogniu. Odór spalonego ludzkiego ciała prze śładował nas jeszcze długo po opuszczeniu miasta. 9 września zapasy jedzenia, jakie zabraliśmy z domu zostały zużyte. Po drodze nie można było jednak ni( zdobyć. Moja matka osłabła z głodu i zemdlała na szosie Upadłam obok niej szlochając rozpaczliwie, ale nie da wała znaku życia. Ojciec, oszołomiony, rzucił się w po szukiwaniu jakiejś wody, podczas gdy moja młodsza sio stra stała nieruchomo jak sparaliżowana. Ale była ti tylko chwilowa słabość. W Sochaczewie udało nam się kupić kilka kiszonycl ogórków i trochę czekoladowych herbatników, które sma kowały jak mydło. To było wszystko, co mieliśmy do je dzenia na cały dzień. Znalezienie łyka wjody do pici; przedstawiało prawie taką samą trudność jak zdobycii pożywienia. Wszystkie studnie na trasie były wyschnięte Raz znaleźliśmy studnię pełną mętnej wody, ale miesz kańcy wsi ostrzegli nas, byśmy jej nie pili; weidług icł przekonania woda została zatruta przez niemieckie! agentów. Pędziliśmy przed siebie mimo spierzchniętycł warg i obolałych gardeł. Nagle zobaczyliśmy niebieską smugę dymu unoszącą si< 15 z komina domu stojącego przy drodze. Dotąd wszystkie domy zastawaliśmy opuszczone, ale tutaj był ślad życia. Ojciec wpadł do środka i wrócił z ogromnym czajnikiem, ale wyraz jego twarzy był bardzo dziwny. Drżącym głosem powiedział nam, co zastał wewnątrz domu, i przez chwilę nie mogliśmy się zdobyć na dotknięcie tej cennej wody... Czajnik znalazł na piecu, w którym palił się ogień. Obok, na łóżku, leżał jakiś człowiek odwrócony twarzą do ściany. Wyglądał, jakby spokojnie spał, więc ojciec zawołał do niego kilka razy. Ale odpowiedzi nie było. Potem podszedł do śpiącego wieśniaka i zobaczył, że ten jest martwy. Łóżko było pełne krwi. Framugi okien podziurawione kulami jak sito. Czajnik, który „odziedziczyliśmy" po zamordowanym chłopie, stał się naszym wiernym towarzyszem podczas długiej drogi do Warszawy. Gdy zbliżyliśmy się do stolicy, spotkaliśmy pierwszych niemieckich jeńców wojennych idących szosą, prowadzonych przez polskich żołnierzy. Ten widok dodawał nam odwagi, choć Niemcy nie wyglądali na przygnębionych swoją sytuacją. Mieli na sobie eleganckie mundury i uśmiechali się wyniośle. Wiedzieli, że niedługo pozostaną jeńcami. Pierwszy kęs gotowanego jedzenia dostaliśmy na Okęciu. Kilku żołnierzy przebywających w opuszczonym budynku podzieliło się z nami kartoflanką. Po czterech dobach podróży, która wydawała się nie mieć końca, po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy zmęczeni. Ale musieliśmy iść dalej. Nie było chwili do stracenia, bo kiedy opuszczaliśmy Okęcie, zobaczyliśmy mężczyzn i kobiety budujących barykady z pustych wagonów tramwajowych i kamieni wyrwanych z bruku; przygotowywano się do oblężenia stolicy. W Warszawie zobaczyliśmy kobiety stojące w bramach domów. Częstowały herbatą i chlebem uciekinierów, któ- 16 rzy napływali nieprzerwanym strumieniem. A tak dziesiątki tysięcy ludzi z prowincji przybyło do "\ szawy w nadziei, że znajdą tu schronienie, tysiące starych mieszkańców uciekało na wieś. Nasi krewni mieszkający w centrum warszaw: dzielnicy żydowskiej przyjęli nas ciepło i serdecznie, nieustanne naloty wypędzały nas do piwnicy przez kszą część czasu, jaki z nimi spędzaliśmy. O 12 września Niemcy zaczęli niszczyć śródmieście. Zn musieliśmy się przeprowadzić, tym razem po to, by : leźć lepszą ochronę przed bombami. Dni, które teraz nastąpiły, przyniosły naszemu n, dowi głód, śmierć i panikę. Nie mogliśmy spać ani j Początkowo w nowym mieszkaniu przy ulicy Zie mieliśmy prawdziwy komfort. Właściciele opuścili mi; zostawiając czyste mieszkanie do naszej dyspozycji. I nawet służąca, która podawała gorącą herbatę i po pierwszy od ucieczki z Łodzi jedliśmy prawdziwy p łek podany na stole nakrytym białym obrusem. Skła się ze śledzia, pomidorów, masła i pszennego chleba. Zi kupić ten chleb, ojciec musiał godzinami stać w kok przed piekarnią. W tym czasie nadleciało kilka niemi kich samolotów, które ostrzelały ludzi w kolejce z ka binów maszynowych. Kolejka momentalnie rozpierzc się, ale jeden człowiek został. Nie zważając na strzela nę ojciec ustawił się za nim. Chwilę później ten człow został trafiony kulą w głowę. Teraz wejście do pieką stanęło otworem i ojciec zrobił zakupy. Po kolacji słuchaliśmy radia; amerykański repor opisywał swoim słuchaczom hitlerowskie metody prov dzenia wojny. „Stałem na polu i z pewnej odległości \ działem kobietę kopiącą ziemniaki. Obok niej było mj dziecko. Nagle nadleciał nisko niemiecki samolot str2 lając do bezbronnej kobiety, która natychmiast upad; 17 2 — Dzienni] Dziecko nie było ranne. Chłopczyk pochylił się nad leżącą matką i płakał rozpaczliwie. W ten sposób przybyła jeszcze jedna sierota do grona licznych wojennych sierot w Polsce. Panie prezydencie Roosevelt! — krzyknął głębokim głosem — błagam, niech pan pomoże matkom, które wykopują ziemniaki dla swoich dzieci; niech pan pomoże dzieciom, których matki padają na spokojnych polach; niech pan pomoże Polsce w godzinie tak ciężkiej próby!" Ale żadna pomoc nie nadeszła... Nasz dom przy Zielnej 31 sąsiadofwał z budynkiem centrali telefonicznej, który stanowił cel ostrzału niemieckiego podczas całego oblężenia. Choć podziurawiony pociskami, wysoki, solidnie zbudowany gmach był tylko trochę zniszczony, a telefonistki zostały na swych stanowiskach. Wiele domów w pobliżu było zrujnowanych i znów musieliśmy spędzać noce w piwnicy. Potem jedna z bomb eksplodowała we frontowym pokoju naszego mieszkania i byliśmy zmuszeni powrócić do zatłoczonego domu krewnych. Stopniowo zasoby żywności w mieście ulegały wyczerpaniu. Od czasu do czasu, w zależności od tego, która z fabryk konserw akurat uległa zniszczeniu przez niemieckie bomby, rzucano na rynek różne rodzaje żywności w puszkach. W niektóre dni w sklepach były tylko sardynki i marynaty. Nasz głód informacji dorównywał fizycznemu. Jedyną gazetą, jaka jeszcze wychodziła,' był „Robotnik", organ Polskiej Partii Socjalistycznej, publikowany w specjalnych wydaniach. Podziwialiśmy bohaterstwo redaktorów i drukarzy, którzy w najtrudniejszych warunkach dbali o to, by ludność była informowana o aktualnych wydarzeniach. Podano na przykład, że flota brytyjska przybyła do Gdyni. Bardzo często wiadomości drukowane w „Robotniku" podnosiły nas na duchu, ale przesadzone ... 18 -i lub fałszywie optymistyczne doniesienia pogłębiały tylk( nasze późniejsze przygnębienie. 20 września zamilkło radio i przestały funkcjonować wodociągi. Zaczęliśmy się czuć jak na bezludnej wyspie. Nigdy nie zapomnę 23 września, Dnia Pokuty w 1939 roku. Niemcy rozmyślnie wybrali to żydowskie święto na bombardowanie żydowskiej dzielnicy. W trakcie bombardowania miało miejsce dziwne zjawisko meteorologiczne: w samym środku jasnego, słonecznego dnia zaczął padać gęsty śnieg i grad. Na chwilę bombardowanie zostało przerwane, a Żydzi interpretowali ten śnieg jako specjalny akt boskiej interwencji; nawet najstarsi nie pamiętali czegoś podobnego. Ale później tego samego dnia wróg nadrabiał stracony czas z podwójną pasją. Mimo niebezpieczeństwa mój ojciec wraz z grupą kilku mężczyzn, którzy mieszkali w tym samym domu, poszedł do pobliskiej synagogi. Po kilku minutach jeden z mężczyzn wrócił z tałesem * na głowie, książką do nabożeństwa w ręku i tak roztrzęsiony, że przez dłuższą chwilę nie mógł wymówić słowa. Bomba spadła na synagogę i wielu wiernych zostało zabitych. Potem ku naszej wielkiej radości ojciec wrócił nietknięty. Biały jak kreda niósł swój tałes zwinięty pod pachą. Powiedział nam, że wielu wiernych, którzy zaledwie chwilę wcześniej modlili się obok niego, zostało zabitych w trakcie nabożeństwa. Tej nocy spłonęły setki budynków w całym mieście. Tysiące ludzi zostało żywcem pogrzebanych w ruinach. Ale dziesięć godzin morderczego ostrzału nie mogło załamać oporu Warszawy. Ludzie walczyli z jeszcze większą determinacją; nawet gdy rząd uciekł, a marszałek Rydz-Smigły opuścił oddziały, mężczyźni i kobiety, młodzi * Tałes — liturgiczne nakrycie głowy (przyp. tłum.). 19 i starzy pomagali bronić stolicy. Ci, którzy nie mieli broni, kopali rowy; młode dziewczęta organizowały punkty pierwszej pomocy w bramach domów; Żydzi i chrześcijanie stali ramię przy ramieniu i walczyli o swą ojczystą ziemię. Ostatniej nocy oblężenia siedzieliśmy skuleni w kącie restauracji mieszczącej się pod naszym mieszkaniem. Kilku starszych Żydów śpiewało psalmy głosami, w których drżał płacz. Matka owinęła nas w grube koce mające chronić przed drobnymi odłamkami, których pełno było w powietrzu. Gdy na chwilę wystawiła głowę spod swojego pledu, została uderzona w czoło odłamkiem szrapnela. Jej twarz zalała się krwią, ale rana okazała się małym zadraśnięciem. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasze dotychchasowe schronienie było pułapką ogniową, ruszyliśmy więc na ulicę Kozią, by znaleźć bezpieczniejszą kwaterę u naszych krewnych. Stąpaliśmy nad okaleczonymi ciałami żołnierzy i cywilów. Znaleźliśmy tylko szkielet domu wznoszący się nad ogromną piwnicą pełną ludzi leżących na betonowej podłodze. W jakiś sposób zrobiono nam miejsce. Obok mnie leżał mały chłopiec dręczony z powodu rany konwulsjami bólu. Kiedy jego matka zmieniała mu opatrunek, widać było, że odłamek tkwi jeszcze w ciele i że wdała się już gangrena. Nieco dalej leżała kobieta, której bomba oderwała stopę. Nie było żadnej opieki medycznej. Smród był nie do wytrzymania. Po kątach pełno płaczących żałośnie dzieci. Dorośli po prostu siedzieli albo leżeli bez ruchu z kamiennymi twarzami i pustką w oczach. Mijały godziny. Gdy nadszedł świt, uderzyła mnie nagła cisza. W uszach przyzwyczajonych do huku nieustannych eksplozji zaczęło szumieć. To była przerażająca cisza, jaka poprzedza wielką burzę, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie niczego 20 gorszego niż to, przez co przeszliśmy. Nagle do wbiegł ktoś z wiadomością, że Warszawa skapit Nikt nie płakał, ale widziałam łzy w oczach do Ja też czułam je w gardle, ale oczy miałam suche. wszystkie nasze ofiary były daremne. W dwadziei dem dni od wybuchu wojny Warszawa, która ti się dłużej niż jakiekolwiek miasto w Polsce, został szona do poddania się. Wychodząc z piwnicy ujrzeliśmy nasze zrujr miasto w czystym wrześniowym słońcu. Ekipy ra cze wydobywały ludzi spod gruzów. Ci, którzy jeszcze znaki życia, umieszczani byli na noszach, i portowani do najbliższego punktu pierwszej pc Martwych ładowano na wozy, a potem grzebano n; bliższym kawałku wolnej ziemi — na podwórkach nowanych domów lub pobliskich placach. Żołnierzy wano w parkach, a na ich grobach umieszczano drewniane krzyże. Wróciliśmy na naszą ulicę. Na chodniku leżały I z których ludzie wycinali kawałki mięsa. Niektóre : rzęta jeszcze drgały, ale głodni nieszczęśnicy nie za żali tego; cięli je na żywo. Nasze ostatnie mieszkam ulicy Nalewki zastaliśmy nietknięte, z wyjątkiem bitych szyb. Ale nie było niczego do jedzenia. Doz zaprosił nas na wspólny obiad składający się z ka i ryżu. Później dowiedziałam się, że ta „kaczka" i ostatnim łabędziem z parku Krasińskich. Mimo że w w której pływał, zanieczyszczona była przez zatopi w niej ludzkie zwłoki — nie mieliśmy żadnych objav zatrucia po tym dziwnym posiłku. Niektórzy polscy żołnierze przebierali się pospiesz w cywilne ubrania. Chodziły pogłoski, że inni ucie przez granicę do Rumunii i na Węgry. Wiedzieliśmy, 21 jeden z braci mojej matki był w 56 pułku, który został całkowicie rozbity; o drugim nie mieliśmy żadnych wieści. Tego popołudnia kuzyn zaprosił nas, byśmy dzielili z nim jego duże mieszkanie, w którym zgromadził spore zapasy jedzenia. Przeprowadziliśmy się więc raz jeszcze. To była potworna podróż. Na wszystkich placach kopano zbiorowe mogiły. Warszawa wyglądała jak jeden wielki cmentarz. Łódź, 15 października 1939 Znów jesteśmy w Łodzi. Zastaliśmy mieszkanie i sklep kompletnie splądrowane; co większe obrazy złodzieje powycinali z ram. Ojciec jest zrozpaczony stratą Poussina i Delacroixa, kupił te obrazy w Paryżu za poważną sumę zaledwie kilka tygodni przed wybuchem wojny. Jesteśmy w Łodzi dopiero od dwóch dni, ale już wiemy, że powrót tutaj był błędem. Hitlerowcy zaczynają coraz intensywniej terroryzować podbitą ludność, a szczególnie Żydów. W ubiegłym tygodniu podpalili dużą synagogę stanowiącą dumę gminy łódzkiej. Zabronili Żydom wynosić święte księgi, a szames *, czy woźny, który chciał uratować relikwie, został zamknięty w świątyni i zginął w płomieniach. Mama nie może sobie darować, że namówiła ojca na powrót do Łodzi. Łódź, 1 listopada 1939 Planujemy wrócić do Warszawy. Ojciec już tam pojechał. Był zmuszony do ucieczki, bo jeden z naszych niemieckich sąsiadów zawiadomił gestapo, że ojciec ukrył kilka patriotycznych obrazów Matejki. Sąsiad ten w przeszłości często nas odwiedzał i niejednokrotnie pożyczał od taty pieniądze. Kiedy gestapo przyszło szukać obra- * Szames — sługa bóżniczny (przyp. tłum.). 22 zów, ich niegodziwy informator był z nimi. Na szczęście ojcu udało się wynająć na podróż do Warszawy prywatny samochód od pewnego „aryjczyka" *. Ta krótka wycieczka kosztowała go majątek. ? t Łódź, 3 listopada 1939 Prawie codziennie nachodzą nas niemieccy żołnierze, którzy pod różnymi pretekstami obrabowują nas ze wszystkiego. Czuję się jak w więzieniu.-Nie mogę nawet pocieszać się wyglądaniem przez okno, bo kiedy zerkam zza zasłon na ulicę, jestem świadkiem różnych incydentów, jak na przykład ten, który widziałam wczoraj: Człowiek o charakterystycznie semickich rysach stał spokojnie na chodniku blisko krawężnika. Umundurowany Niemiec podszedł do niego i najwyraźniej wydał mu jakieś niezrozumiałe polecenie, bo widziałam, że biedny człowiek próbował coś tłumaczyć z zakłopotanym wyrazem twarzy. Potem podeszło kilku innych Niemców w mundurach i zaczęli bić ofiarę gumowymi pałkami. Przywołali dorożkę i próbowali wepchnąć mężczyznę do środka, ale ten opierał się energicznie. Wtedy związali mu nogi sznurem, przyczepili jego koniec do dorożki i kazali woźnicy jechać. Twarz nieszczęśliwego człowieka uderzała o ostre kamienie bruku znacząc je krwią na czerwono. Potem dorożka zniknęła. . Łódź, 13 listopada 1939 Percy, młodszy brat mojej mamy, powrócił z hitlerowskiej niewoli. Tylko cud uratował go od śmierci. Na polu * Aryjczycy — nazwa nadawana dawniej ludom posługującym się językami indoeuropejskimi; przez nacjonalizm hitlerowski wprowadzona jako określenie rasy, naukowo nie zdefiniowanej, mającej się odznaczać bardzo korzystnymi cechami fizycznymi i umysłowymi w przeciwieństwie do „rasy" semickiej — dlatego Mary Berg używa tego określenia stosując cudzysłów (przyp. tłum.). 23 bitwy — widząc zbliżających się hitlero/wców i zdając sobie sprawę, że jego jednostka została otoczona — zdecydował się popełnić samobójstwo. Ponieważ był w służbie medycznej, miał przy sobie rozmaite pigułki; połknął trzydzieści tabletek veronalu i zasnął. Leżał tak w szczerym polu, kiedy nagle zaczął padać ulewny deszcz. To go obudziło. „Nie wiem, jak to się stało — powiedział nam — ale nagle zacząłem wymiotować i zrzuciłem prawie całą truciznę". Był zbyt słaby, by iść, i wkrótce Niemcy zabrali go i umieścili w obozie jenieckim. Następnego dnia razem z przyjacielem udało mu się uciec i po tydzień trwającym błąkaniu się po Puszczy Kampinoskiej dotarł do Łodzi. Łódź, 23 listopada 1939 Dziś wujek Percy brał w tajemnicy ślub. Niemcy zabronili Żydom zawierać małżeństwa, ale wbrew temu zakazowi liczba żydowskich małżeństw wzrasta. Naturalnie wszystkie dokumenty ślubu są antydatowane. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie nas otaczają, wszystkie zaręczone pary chcą być razem. Tym bardziej, że nie wiadomo, jak długo jeszcze hitlerowcy pozwolą im żyć. Żeby uczestniczyć w tym ślubie, przemykaliśmy się jak cienie, pojedynczo, do miejsca uroczystości znajdującego się o kilka domów dalej. Przy drzwiach stał ktoś na straży, aby obserwować Niemców — w razie potrzeby mogliśmy uciec drugim wyjściem. Rabbi drżał wygłaszając błogosławieństwo. Najmniejszy szmer na klatce schodowej powodował, że wszyscy rzucaliśmy się do drzwi. Panowała atmosfera terroru i strachu. Wszyscy szlochaliśmy, a po ceremonii znów wychodziliśmy pojedynczo, ukradkiem. Krąży coraz więcej pogłosek, że Łódź mą być przyłą- 24 .ezona do Niemiec i że żydowska ludność zostanie zamknięta w getcie. Żydzi są masowo porywani i wysyłani do różnych obozów pracy. Rodzice młodej żony mego wuja zostali wywiezieni gdzieś w okolice Lublina. Pewnego ranka, gdy szli do pracy, zostali otoczeni przez hitlerowskie oddziały; wrzucono ich do ciężarówek i zawieziono na dworzec kolejowy. Później dowiedzieliśmy się od kogoś, kto uciekł z tej grupy, że jechali .w zamkniętych wagonach przez kilka dni bez jedzenia. Wyczerpanych i głodnych wyładowano w szczerym polu i przeprowadzono do małego miasteczka — Zaklików — gdzie dołączyli do kilku tysięcy Żydów przywiezionych z innych miast Polski. Polaków także wywożono z Łodzi — przede wszystkim inteligentów — ale nie w tak strasznych warunkach. Łódź, 1 grudnia 1939 Mój ojciec jest w Białymstoku, na terenach Polski zajętych przez Rosjan. Gdyśmy się o tym dowiedzieli, odetchnęliśmy z ulgą. Tam przynajmniej Żydzi traktowani są tak samo jak wszyscy inni i mają szansę przetrwania. Nadal stale nachodzą nas nasi niemieccy „sąsiedzi", pracownicy kolei, którzy mieszkają obok nas. Za każdym razem proszą o coś, ale te prośby są właściwie rozkazami. W zeszłym tygodniu, na przykład, żądali poduszek udając, że nie mają na czym spać. Parę dni temu miałyśmy wizytę jakichś niemieckich oficerów wysokiej rangi, którzy przyszli kupić obrazy. Mama powiedziała im, że zostaliśmy obrabowani i nie mamy nic do sprzedania. Oni jednak upierali się i zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Znaleźli mały rysunek i zaoferowali śmiesznie niską cenę. Musiałyśmy na nią przystać, żeby się ich pozbyć. Jeszcze bardziej nieprzyjemne były odwiedziny dwóch 25 pijanych gestapowców. Żądali przedmiotów, których nie posiadałyśmy. Nasze wyjaśnienia nie zadowoliły ich. Wreszcie matka pokazała dokumenty świadczące o jej amerykańskim obywatelstwie. Wtedy jeden z pijanych wyciągnął rewolwer i krzyknął: „Przysięgnij na zdrowie Hitlera, że jesteś amerykańską obywatelką, albo zastrzelę cię na miejscu!". Ale Żydom zakazano wymawiać czczone imię Fiihrera. Mama spytała, czy w tym wypadku wyjątkowo uchylą zakaz. Hitlerowiec zaczął się śmiać i schował rewolwer do kabury. Po nieudanych poszukiwaniach rzeczy, których się domagali, wyszli strzelając obcasami i salutując do amerykańskiej flagi wiszącej w przedpokoju. Łódź, 15 grudnia 1939 Hitlerowcy wyrzucili Żydów z Piotrkowskiej i podzielili miasto na dwie części. Żadnemu Żydowi nie wolno mieszkać przy tej ulicy ani też chodzić po niej. To nowe niemieckie zarządzenie spowodowało duże trudności wielu Żydom. Ale Niemcy ciągną z tego korzyści: wydają specjalne przepustki dla Żydów uprawniające do jednorazowego przejścia Piotrkowską — za pięć złotych. Łódź, 18 grudnia 1939 Niemcy zarekwirowali nasz sklep i mieszkanie. Mieszkamy teraz u krewnych na ulicy Narutowicza, blisko mojej szkoły. Szkoła ciągle jeszcze działa, choć bardzo niewielu uczniów przychodzi na lekcje. Boją się wychodzić z domu. Okrucieństwo Niemców wzrasta z dnia na dzień, zaczynają porywać młode dziewczęta i chłopców, żeby używać ich do swych koszmarnych „zabaw". Zbierają pięć do dziesięciu par w jednym pokoju, każą im s?ę rozebrać i zmuszają do tańca przy muzyce z gramo-fonu. Dwie moje szkolne koleżanki doświadczyły czegoś podobnego we własnym domu. Kilku hitlerowców weszło 26 do ich miejszkania i po przeszukaniu wszystkich pokoi zmusiło obie dziewczyny do wejścia do salonu, w którym stał fortepian. Kiedy rodzice usiłowali pójść za nimi, Niemcy uderzyli ich w głowy kolbami. Potem zamknęli drzwi salonu i kazali dziewczętom rozebrać się. Starszej rozkazali, by grała wiedeńskiego walca, a młodsza miała tańczyć. Ale dźwięki muzyki mieszały się z krzykami rodziców dobiegającymi z sąsiedniego pokoju. Kiedy młodsza dziewczynka zemdlała podczas tańca, starsza rzuciła się do okna z wołaniem o pomoc. Tego już hitlerowcom było za wiele, wyszli. Moje koleżanki pokazywały mi czarne i niebieskie sińce, jakie zostały na ich ciałach po walce z prześladowcami. Warszawa, 27 grudnia 1939 W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy list z konsulatu amerykańskiego wzywający moją matkę do Warszawy. Listonosz, który doręczał list, nie mógł powstrzymać się od wyrażenia zazdrości, że mamy powiązania z Ameryką. Wyjechałam do Warszawy jeszcze przed mamą dzięki przyjacielowi, gojowi *, który jest mężem przyjaciółki mamy; zabrał mnie ze sobą i przewiózł jako własną córkę ryzykując życiem. Mieszkam u niego; w dzień Bożego Narodzenia przywiózł z Łodzi także moją siostrę. Większość czasu spędzamy w domu, dopiero po zachodzie słońca odważamy się wyjść na krótki spacer przed amerykańską ambasadą. Jakoś pewniej czujemy się w jej cieniu. Warszawa, 5 stycznia 1940 Mama dołączyła do nas dopiero po Nowym Roku. Powiedziała, że dostała wiadomość od ojca — radzi sobie * Goj — człowiek wyznania niemojżeszowego, nie-Zyd (przyp. tłum.). 27 dobrze w Rosji i pracuje jako kustosz w muzeum na Ukrainie. Chce, żebyśmy natychmiast do niego przyjechały, ale jest to niemożliwe. Mieszkamy teraz w dwóch pokoikach na Siennej 41, razem z naszym kuzynem. Ze względu na to, że mieszkanie należy do urzędnika polskiego banku, Niemcy przydzielili trochę opału. W ten sposób mamy jakąś ochronę przed okropnym zimnem. 10 stycznia 1940 Polska prasa kontrolowana przez hitlerowców opublikowała nieoficjalną informację, że planuje się utworzenie getta dla warszawskich Żydów. Wiadomość ta wzbudziła ogromną gorycz wśród wszystkich naszych ludzi; i tak wydano już rozkaz noszenia białych opasek z gwiazdą Dawida. Na razie ci, którzy nie mają wyraźnie semickich rysów, nie noszą ich, a poza tym Żydzi w ogóle unikają pokazywania się na ulicach [...] 2 marca 1940 Wygląda na to, że w Łodzi sytuacja jest jeszcze gorsza niż tutaj. Moja szkolna koleżanka, Edzia Piaskowska, córka znanego łódzkiego fabrykanta, która wczoraj przyjechała do Warszawy, opowiadała nam mrożące krew w żyłach historie o panujących tam warunkach. Getto zostało już założone oficjalnie, a jej rodzinie udało się wydostać w ostatniej chwili — przekupili gestapo dobrymi amerykańskimi dolarami. Przenoszenie łódzkich Żydów do getta zamieniło się w masakrę. Niemcy rozkazali im stawić się o określonej godzinie; wolno było wziąć z sobą tylko dwadzieścia kilogramów bagażu. O tej wyznaczonej godzinie hitlerowcy zorganizowali przeszukiwanie domów, wyciągali chorych z łóżek, a zdrowych z kryjówek bijąc, rabując i mordując. Dzielnica Łqdzi, 28 którą przeznaczono na getto, jest jedną z najbiedniejszych i najstarszych części miasta, składa się przede wszystkim z małych drewnianych domków bez elektryczności i kanalizacji przedtem zamieszkałych przez biednych tkaczy. Jest tam miejsce dla najwyżej kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców — Niemcy wtłoczyli do łódzkiego getta trzysta tysięcy Żydów. Zamożni Żydzi uciekali stamtąd na różne sposoby. Niektórzy przekupywali gestapowców — jak rodzina mojej koleżanki — inni szmuglowali się w trumnach. Żydowski cmentarz leży poza granicami getta i wolno nań wynosić zmarłych. Tak więc niektórzy zamykali się w trumnach i byli wynoszeni z getta z zachowaniem zwykłego ceremoniału pogrzebowego; przed cmentarzem wstawali z trumien i uciekali do Warszawy. Raz zdarzyło się, że osoba zamknięta w trumnie już więcej nie podniosła się — zmarła podczas tej krótkiej, upiornej podróży na atak serca [...] 5 kwietnia 1940 Wiosna jest piękna, ale nie śmiemy wychodzić na ulicę. Wszędzie Niemcy urządzają łapanki na ludzi — także kobiety i dzieci — i zmuszają złapanych do ciężkiej pracy. Nie tyle przeraża nas ta praca, co okropne szykany, jakim poddawane są ofiary. Lepiej ubrane żydowskie kobiety są zmuszane do sprzątania hitlerowskich kwater. Niemcy każą im zdejmować bieliznę i używać jej jako szmat do podłóg i okien. Nie trzeba dodawać, że często prześladowcy wykorzystują okazję, żeby się na swój sposób zabawić. A oto, co przytrafiło się Żydówce będącej amerykańską obywatelką. W zasadzie naziści są ostrożni w"obec cudzoziemców; tym razem jednak zlekceważyli protesty kobiety i zmusili ją do szorowania podłogi kosztownym fut- 29 rem. Po tych ciężkich przejściach kobieta poskarżyła się konsulowi amerykańskiemu, który zażądał odszkodowania od niemieckiego gubernatora Franka. Natychmiast kobieta ta, która miała szczęście być amerykańską obywatelką, otrzymała trzy tysiące marek. Ale polscy obywatele żydowskiego pochodzenia nie mają nikogo, prócz, siebie samych, kto by ich bronił. Od momentu, gdy Niemcy rozpoczęli swoje polowania na ludzi, Żydzi ostrzegają się wzajemnie i w ciągu paru chwil ulice pustoszeją. 17 kwietnia 1940 Wczoraj ojciec wrócił z Rosji. Ledwośmy go poznały. Był nieogolony, przebrany za chłopa i wyglądał jak jakiś Cygan, który właśnie wyszedł z jaskini. Przeszmu-glował się przez tzw. zieloną granicę — był jedynym z trzydziestoosobowej grupy, któremu udało się uciec; pozostałych aresztowano i los ich jest niepewny. Ojciec dotarł do Warszawy pieszo, idąc nocami, a w dzień kryjąc się po lasach. Początkowo nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego wrócił do niemieckiego piekła, podczas gdy tak wiele osób oddałoby wszystko, byle tylko dostać się na sowiecką stronę. W Galicji jakiś znajomy ojca powiedział mu, że jego rodzina wyjechała do Ameryki, ale gdy zatelegrafował do naszych krewnych w Ameryce — zaprzeczyli tej informacji i podali mu nasz warszawski adres. Nie mogąc sprowadzić nas do siebie, zdecydował wrócić i dzielić nasz gorzki los. Opowiedział ciekawe szczegóły o tzw. rosyjskiej stronie. Rosjanie traktują ludność cywilną dużo lepiej niż Niemcy; przynajmniej nie ma dyskryminacji religijnej. Wielu Żydów uciekło z terytorium okupowanego przez Niemców i przeszło do Rosji. Duży ich procent natychmiast wstąpił do Armii Czerwonej, a reszta poszła do 30 pracy w fabrykach. Większość przyjęła obywatelstwo rosyjskie. Ci, którzy odmówili przyjęcia obywatelstwa, zostali deportowani na Syberię. Wyżywienie jest złe, bo przydziały rządowe są niewystarczające, a nie ma „czarnego rynku". Żartownisie opowiadają dowcipy o rosyjskiej armii. Mówią, że ich czołgi mają stuosobowe załogi, to znaczy: jeden żołnierz siedzi w środku, a pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu pcha maszynę. Żołnierze rosyjscy są dobroduszni, choć potrafią być surowi z powodów patriotycznych. Wiele kobiet jest w służbie czynnej, najczęściej w lotnictwie. Noszą takie same mundury i mają takie same prawa jak mężczyźni. Wielu oficerów ma przy sobie żony. Patrząc na szerokie chłopskie spódnice i chusty tych kobiet nikt by się nie domyślił, że to osoby bardzo inteligentne, w większości z wyższym wykształceniem i na ważnych stanowiskach [...] Być może nasze dowcipy o Rosjanach są wyrazem naszego niezadowolenia z faktu, że Rosja nie jest w stanie wojny z Hitlerem. Większość mieszkańców Warszawy jest pewna, nie wiedzieć dlaczego, że wojna między Hitlerem a Rosją wcześniej czy później musi wybuchnąć. Ta myśl pomaga nam znosić naszą ciężką próbę. 28 kwietnia 1940 Udało nam się zdobyć oddzielne mieszkanie w tym samym domu, w którym dotąd mieszkaliśmy kątem. Matka przypięła na drzwiach swoją wizytówkę z napisem „obywatelka amerykańska". Napis ten jest cudownym talizmanem przeciw niemieckim bandytom, którzy swobodnie wchodzą do wszystkich żydowskich mieszkań. Gdy tylko przy bramie naszego domu pojawiają się niemieckie mundury, sąsiedzi przychodzą do nas i błagają, żeby pozwolić im skorzystać z dobrodziejstwa cudownego znaku. Wtedy 31 o" to Z n Cr oj fjff *?§•*$% "' ? S tt to "a* S Q -to o Cr ._,g c a ^ m er w pr cr 3 c j każdy pokój musi być zajmowany przez co najmniej ' cztery osoby. Podnajęliśmy jeden z naszych pokoików rodzinie R. z Łodzi. Pan R. był jednym z czterech czy pięciu ekspertów przemysłu tekstylnego, których zatrudniali Niemcy. Miał pensję 6000 złotych. Był zmuszony do mieszkania w fabryce, poza granicami getta i wolno mu było odwiedzać rodzinę tylko raz w tygodniu. Tak jak reszta nielicznych uprzywilejowanych Żydów, większą część zarobków oddawał komitetowi pomocy społecznej w żydowskiej dzielnicy. Od rodziny R. dowiedzieliśmy się kilku szczegółów dotyczących życia w łódzkim getcie. Racja żywnościowa wynosi 10 deko chleba dziennie na osobę, a wszyscy mieszkańcy getta zmuszeni są do pracy w wojskowych warsztatach wytwarzających koce i buty z drewnianymi podeszwami. Obrzędy religijne i zawieranie małżeństw są wzbronione; efektem przeludnienia i złych warunków sanitarnych są epidemie gnębiące mieszkańców wąskich ulic Bałutów. Tylko ci, którzy mają dużo pieniędzy, mogą uchronić się przed tym okropnym życiem. W ubiegłym tygodniu zaczęły działać w Warszawie publiczne garkuchnie. Jedna z nich znajduje się niedaleko naszego domu, na Siennej 16. Posiłek składa się z ziemniaków lub kapuśniaku i małej porcji jarzyn. Dwa razy w tygodniu dają malutki kawałek mięsa, który kosztuje jeden złoty i dwadzieścia groszy. Jest teraz wiele nielegalnych szkół i co dzień ich przybywa. Ludzie uczą się na strychach i w piwnicach, w programie szkolnym są wszystkie przedmioty, nawet łacina i greka. Dwie takie szkoły Niemcy odkryli w czerwcu; dowiedzieliśmy się później, że nauczyciele zostali zastrzeleni na miejscu, a uczniowie wysłani do obozu koncentracyjnego pod Lublin. Nasze łódzkie gimnazjum też już rozpoczęło lekcje. 34 Większość nauczycieli jest w Warszawie i dwa raz godniu mamy zajęcia. Odbywają się w naszym n niu, które jest stosunkowo bezpieczne ze wzgl< ? amerykańskie obywatelstwo mojej matki. Uczyr wszystkich przedmiotów, a nawet zorganizowali^ boratorium fizyczne i chemiczne używayąc naczj chennych zamiast probówek i retort. Szczególną zwraca się na naukę języków obcych, przede wsz] angielskiego i hebrajskiego. Nasze dyskusje o p< literaturze są szczególnie burzliwe. Nauczyciele pi wykazać, że wielcy polscy poeci: Mickiewicz, Sło1 i Wyspiański przepowiadali obecne nieszczęścia. Ws powtarzają słynne cytaty z „Wesela" Wyspiańskiego Miałeś chamie złoty róg. Ostał ci się jeno sznur. Profesorowie wkładają w nauczanie całe serce i di a wszyscy uczniowie są niezwykle pilni. Nie ma z uczniów. Nielegalny charakter nauczania, niebezpiec: stwo, które nam ciągle grozi, napełniają nas dziwną : liwością. Dawny dystans między nauczycielami i uczi mi zniknął, czujemy się jak towarzysze broni, któ wzajemnie ponoszą za siebie odpowiedzialność. Trudno dostać podręczniki; oficjalnie zakazano sprzedaży. Robimy notatki z wykładów naszych profe; rów i uczymjr się ich na pamięć. Mimo tych nadzwycz; nych trudności, nasze gimnazjum właśnie wydało świ dectwa maturalne. Egzaminy i uroczystość rozdań dyplomów odbyły się w mieszkaniu dyrektora szkół dr. Michała Brandstaettera. Było popołudnie, wszystk story na oknach zaciągnięte, a przed domem uczniowi stali na czatach. Na egzamin zgłaszano się pojedyncze nauczyciele siedzieli za stołem przykrytym zielonyn suknem. Wszyscy bez wyjątku zdali dobrze. Świadectwa 35 maturalne nie były wystawione, jak dawniej, przez ministerstwo oświaty; a przez ciało pedagogiczne nielegalnego gimnazjum; wypisano je na maszynie, na zwykłych kartkach papieru, po czym zostały podpisane przez wszystkich nauczycieli. Ze łzami w oczach dyrektor wygłosił tradycyjną mowę do świeżo upieczonych maturzystów, którzy — tak samo jak cała młodzież w Polsce, a szczególnie ta pochodzenia żydowskiego — opuszczali szkołę bez żadnej perspektywy na przyszłość, prócz zostania niewolnikami w hitlerowskich obozach pracy. 16 sierpnia 1940 Ludność dzielnicy żydowskiej zaczęła organizować swoje życie społeczne. Warunki są bardzo złe i trzeba wynajdować rozmaite sposoby zdobywania pieniędzy i organizowania pomocy. Utworzono komitety domowe, które zbierają się co noc w innym mieszkaniu, aby przedyskutować pilne problemy i ustalić wysokość składki, którą każdy dom ma przekazywać centralnej radzie, pomocy społecznej Żydowskiej Gminy. Komitety domowe prowadzą także działalność oświatową podkreślając znaczenie walki z epidemiami. Młodzież spotyka się raz w tygodniu; pierwsza część spotkania poświęcona jest dyskusji nad jakimś zagadnieniem naukowym lub literackim, druga rozrywce — tańcom przy gramofonowych płytach. Wpływy z tych zebrań przekazywane są komitetowi pomocy społecznej. Młodzi Żydzi rodem z Łodzi założyli klub w celu zwiększenia funduszu pomocy. Harry Karczmar został wybrany prezesem, a członkami-założycielami są: Bolek Gliksberg, Romek Kowalski, Edek Wołkowicz, Tadek Szajer, Olga Szmuszkiewicz, Edzia Piaskowska, Stefan Mandeltort, Misza Bakst, Dołek Amsterdam, Mietek Fein i ja. 36 Gdy tylko się zorganizowaliśmy, przedstawiciel Ws nego Komitetu Dystrybucyjnego * zwrócił się do o przygotowanie przedstawienia na fundusz pon uchodźcom z Łodzi. Z entuzjazmem zabraliśmy się opracowania programu i każdy z nas starał się odl w sobie jakiś talent. Nasz przewodniczący, Harry Ka mar, ma piękny głos — został więc poproszony o wj nanie solowego popisu. Jest z nas najstarszy, średni wzrostu, włosy ma kasztanowe i wygląda na więcej dwadzieścia trzy lata. Wiele dotąd w życiu wycierf W wypadku samochodowym złamał nogę i teraz tro utyka; ostatnio lekarze wykryli u niego objawy gruźl Choć wie, że teraz nie ma żadnych możliwości uratoi nia go, zawsze jest uśmiechnięty i żwawy. Dużo ćwi i wtedy zapomina o swych cierpieniach. Akompaniatorem Harry'ego jest Romek Kowal; smagły dziewiętnastolatek o arystokratycznym wygląd: Jego delikatna twarz z głęboko osadzonymi, ciemny oczyma, klasycznym nosem i czerwonymi wargami : bardzo dziecinny wyraz. Ale jednocześnie jest jakby i znaczona przedwczesną wojenną dojrzałością, tak cł rakterystyczną dla wielu z nas. W rzeczywistości jest raczej dojrzałość psychiczna niż fizyczna. Romek to c bry chłopiec, chętny do pomocy innym i cudownie ul lentowany — zaledwie kilka miesięcy przed wybucłu wojny zaczął się uczyć gry na fortepianie, a teraz g już niemal jak wirtuoz. Posiada wyczucie do muzyki rc rywkowej i uwielbia jazz. Stefan Mandeltort, najmłodszy z naszych chłopcó' ma dopiero siedemnaście lat, jest mały, zwinny i wygiąć jak typowy urwis z robotniczych przedmieść Warszaw * American Jewish Joint Distribution Committee — amerykai sko-żydowska instytucja charytatywna (przyp. tłum.). 37 Pięknie recytuje; będzie wygłaszał fragmenty z kilku ról teatralnych. Mietek Fein to urodzony tancerz, świetnie stepuje, jest wysoki, szczupły, jasnowłosy, a jego blada, wąska twarz bardzo przypomina twarz Freda Astaire'a, tyle że Mietek jest jeszcze przystojniejszy. Ma dwadzieścia lat i jest-kompletnym sierotą; nie pozostał przy życiu nawet nikt z dalszej jego rodziny. Ale niewiele rozmyśla nad swym smutnym losem — jego myśli zajmuje taniec. Dołek Amsterdam, wysoki młodzieniec o brązowych włosach i raczej pospolitej twarzy, ma naturę flegma-tyczną. Mówi mało i zwykle zgadza się z innymi. Łatwo ulega cudzym wpływom — szczególnie Harry'ego. Posiada szkolony głos. Pozostali śpiewacy to Edek Wołkowicz i Bolek Gliksberg. A Misza Bakst będzie bardzo dobrym konferansjerem. Nie musi nawet przygotowywać się, bo potrafi improwizować w każdym momencie. Ten dziewiętnastoletni chłopak, o dużym zmyśle krytycznym, jest szybki w ripostach i ma ogromne powodzenie u dziewcząt. Olga Szmuszkiewicz, której ojciec jest w Palestynie, uczyła się gry na fortepianie od wczesnego dzieciństwa. Wciąż jeszcze bierze lekcje u znanego profesora, choć jej sytuacja materialna jest jak najgorsza. Ku memu wielkiemu zdumieniu koledzy moi odkryli, że mam dobry głos. Jako „Amerykankę" — tak mnie wszędzie nazywają —? poproszono mnie o zaśpiewanie kilku lekkich amerykańskich piosenek. Wzbronione jest publiczne używanie francuskiego i angielskiego, ale my lekceważymy takie zakazy. Edzia Piaskowska i Tadeusz Szajer są jedynymi członkami naszej grupy bez talentów scenicznych, dlatego powierzono im rozejrzenie się za salą nadającą się na przedstawienie. 38 Nasz mały zespół bawi się świetnie i bardzo jest pochłonięty przygotowaniami do występu. Ale wystarcza rzut oka przez okno, na ulicę, aby przypomnieć nam rzeczywistość. O każdej porze można zobaczyć namacalne dowody terroru panującego w mieście. Polowania na ludzi odbywają się bez przerwy. Zawsze po zebraniach musimy rozchodzić się pojedynczo. Dziewczęta wychodzą pierwsze i upewniają się, czy w pobliżu nie ma hitlerowców. Jeśli jest spokój, wołają chłopców. 11 września 1940 W tym miesiącu odbyło się nasze pierwsze przedstawienie w biurze Wspólnego Komitetu Dystrybucyjnego na ulicy Przejazd nr 5. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania, a zyski były znaczne. Natychmiast poproszono nas o następne przedstawienia i wszystkie udały się. Nasza łódzka grupa bardzo jest dumna, że tak zawojowała Warszawę. Niektórzy z nas są teraz dość znani wśród żydowskiej ludności. Głos Harry'ego fascynuje wszystkie dziewczyny, dowcipna konferansjerka Stefana wywołuje burzliwy aplauz, a Olgę wychwalają za grę na fortepianie. Jeśli chodzi o mnie, rozpowszechniane są najbardziej fantastyczne wieści — to robota Harry'ego. Ludzie zastanawiają się, czy rzeczywiście to prawda, że słabo mówię po polsku i że występowałam w Ameryce. Na każdym przedstawieniu muszę powtarzać pierwszą piosenkę „Moonlight and Shadow" po kilka razy. Inni członkowie naszej grupy są także bardzo popularni. Przyjęliśmy nazwę: Łódzki Zespół Artystyczny — w skrócie ŁZA. To dziwnie symboliczne. Mniej więcej w tym samym czasie, w którym organizowaliśmy nasz zespół, otworzono po tzw. stronie aryjskiej kilka kawiarni; znani polscy artyści, którzy odmó- 39 wili występowania w kontrolowanych przez hitlerowców teatrach, występują tam w podwójnej roli: kelnerów i artystów. 2 listopada 1940 Nieustannie krążą pogłoski, że wkrótce dzielnica żydowska zostanie zamknięta. Niektórzy powiadają, że tak będzie dla nas lepiej, bo Niemcy nie będą śmieli tak otwarcie popełniać swoich zbrodni, a jeszcze dodatkowo będziemy chronieni przed atakami polskich chuliganów. Ale inni — szczególnie ci z nas, którzy uciekli z łódzkiego getta — są przerażeni, zasmakowali już bowiem życia w wydzielonej żydowskiej dzielnicy pod niemieckim uciskiem. Rozdział II POCZĄTEK GETTA 15 listopada 1940 Dziś oficjalnie założono żydowskie getto. Żydom zak; zano poruszać się poza granicami wyznaczonymi prz< konkretne ulice. Jest duży ruch. Nasi ludzie nerwów biegają ulicami i szeptem przekazują sobie różne wiad< mości, jedna bardziej fantastyczna od drugiej. Rozpoczęto już pracę przy budowie muru granicznegi który ma mieć dwa i pół metra wysokości. Żydowsc murarze nadzorowani przez hitlerowskich żołnierzy kle dą cegłę za cegłą. Ci, którzy nie pracują dość szybko, s bici przez nadzorców. Przypomina mi to biblijny opi naszej niewoli w Egipcie. Ale gdzie jest Mojżesz, któr; wyzwoliłby nas z nowej opresji? Na końcu ulic, na których ruch nie został całkowicii wstrzymany, znajdują się niemieckie posterunki. Niemcy i Polacy są wpuszczani do izolowanej dzielnicy, ale ni< wolno im wnosić żadnych paczek. Pojawia się przed nam widmo głodu. 20 listopada 1940 Ulice są puste. We wszystkich domach odbywają się nadzwyczajne zebrania. Potworne napięcie. Niektórzy żądają zorganizowania protestu. To głos młodzieży; starsi uważają ten pomysł za niebezpieczny. Jesteśmy odcięci od świata. Nie ma radia, nie ma telefonu, nie ma gazet. 41 Zezwolenie na posiadanie telefonu mają tylko szpitale i posterunki polskiej policji znajdującej się wewnątrz getta. Żydom, którzy dotąd mieszkali po stronie „aryjskiej", kazano przeprowadzić się przed 12 listopada. Wielu zwlekało do ostatniej chwili licząc na to, że Niemcy w wyniku protestów i łapówek odwołają zarządzenie dotyczące getta. Ale ponieważ to nie nastąpiło, wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia pięknie umeblowanych mieszkań w jednej chwili — przybyli oni do getta z paroma tobołkami w raku. 22 listopada 1940 Getto jest izolowane już od tygodnia. Mury z czerwonej cegły zamykające ulice getta bardzo urosły. W naszym nieszczęsnym osiedlu brzęczy jak w ulu. W domach i na podwórkach, gdzie tylko nie sięgają uszy gestapo, ludzie nerwowo dyskutują nad tym, co naprawdę mają na celu hitlerowcy izolując żydowską dzielnicę. I w jaki sposób będziemy otrzymywać zaopatrzenie? Kto będzie utrzymywał porządek? A może rzeczywiście będzie lepiej, może zostawią nas w spokoju? Dziś po południu wszyscy członkowie zespołu ŁZA zebrali się u mnie w domu. Siedzieliśmy otępiali i nie wiedzieliśmy, co robić. Teraz wszystkie nasze wysiłki są niepotrzebne. Kogo obchodzi teatr? Wszyscy myślą tylko i wyłącznie o jednym: o getcie. 25 grudnia 1940 Życie toczy się dalej. Moja matka jako Amerykanka może jeszcze opuszczać bramy getta. Wychodząc okazuje paszport, a hitlerowski strażnik salutuje jej z szacunkiem zwracając dokument. Ostatnio matka podjęła kilka takich wypraw, aby za- 42 łatwić rozmaite sprawy dla swoich przyjaciół; są sz gólnie wdzięczni, gdy wysyła im listy za granicę, urzędy pocztowe getta odmawiają przyjmowania t listów. Jako amerykańska obywatelka może wys^ listy z niemieckiego urzędu pocztowego bez specjaln trudności. W okienku sprawdzają jej paszport — naz sko nadawcy listu musi się zgadzać z nazwiskiem w pć porcie. Wyobrażam sobie zdumienie adresatów za gr? cą, gdy widzą, że listy ich najbliższych krewnych no zupełnie obce nazwisko nadawcy. Biuro pomocy amerykańskiej kolonii w Warsza1 znajduje się na Mokotowskiej 14. Raz w miesi; wszyscy obywatele amerykańscy otrzymują duże pac żywnościowe na sumę jedenastu złotych, ale ich pra dziwa wartość wynosi około trzystu — często zawier; artykuły, których nie można dostać nigdzie indziej, żadną cenę. Sprawa zdobywania żywności staje się coraz bardz paląca. Oficjalne kartki żywnościowe uprawniają do n bycia ćwierci funta chleba dziennie, jednego jajka i 1 lograma marmolady z warzyw (słodzonej sacharyną) r na miesiąc. Funt ziemniaków kosztuje złotego. Zapomni liśmy już, jak smakują świeże owoce. Niczego nie woli sprowadzać z „aryjskiej" strony, choć wszystkiego je tam pod dostatkiem. Ale głód i żądza zysku są silniejs: niż strach przed karami, jakie grożą szmuglerom, a szmi giel staje się stopniowo ważnym przemysłem. Ulica Sienna, będąca jedną z granic getta, oddzielor jest murami jedynie od przecznic; domy, których podwc rza wychodzą na ulicę Złotą, czyli tzw. drugą stronę, s na razie oddzielone od świata zewnętrznego kolczastyn drutami. Większość przemytu odbywa się tutaj. Nasz okna wychodzą właśnie na takie podwórko. Przez cał noc trwa tam ruch, a potem, rano, pojawiają się na uli 43 cach wozy z warzywami i sklepy pełne są chleba. Jest nawet cukier, masło, ser — oczywiście po wysokich cenach, bo przecież ludzie ryzykowali życie, by zdobyć te artykuły. Czasem przekupuje się niemiecki posterunek i wtedy furgon pełen rozmaitych towarów handlowych przejeżdża przez bramę. Niemcy zażądali, aby administracja Gminy Żydowskiej podjęła odpowiednie kroki w celu zlikwidowania przemytu. Rozkazali także, by utworzono żydowską policję, która ma pomagać policji polskiej w utrzymywaniu porządku. Gmina próbuje zebrać dwa tysiące zdrowych mężczyzn w wieku od dwudziestu jeden do trzydziestu pięciu lat. Weterani wojenni mają pierwszeństwo. Pożądane jest także wykształcenie — minimum świadectwo ukończenia gimnazjum. 22 grudnia 1940 Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż było trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, a „plecy" odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod koniec, gdy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... Nawet w niebie nie każdy jest święty. Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szeryński, nawrócony Żyd, który przed wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga. We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów, obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki. Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalo- 44 wy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jiidischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa — starszego policjanta, trzy — komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy komisarza, a sam komisarz — cztery. Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu, ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jiidischer Ordnungsdienst. Noszą także metalowe znaczki z numerami na piersi. Do obowiązków tych nowo upieczonych żydowskich policjantów należy: straż przy bramach getta razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami, kierowanie ruchem na ulicach getta, straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy Żydowskiej, a także wykrywanie i zwalczanie szmuglerów. Najtrudniejszym zadaniem żydowskiej policji jest walka z żebrakami. Polega ona właściwie na przeganianiu ich z jednej ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić — tym bardziej, że liczba żebraków wzrasta z godziny na godzinę. Centralna siedziba policji, tzw. KSP [Komenda Służby Porządkowej], znajduje się na Ogrodowej 15; pięć komend rejonowych na: Twardej, Ogrodowej, Lesznie, Gęsiej przy Nalewkach i blisko żydowskiego cmentarza. Doświadczam uczucia dziwnej i nielogicznej satysfakcji, kiedy widzę żydowskiego policjanta na skrzyżowaniu — taki widok był absolutnie nieznany przed wojną. Dumnie kierują ruchem, który w zasadzie nie bardzo potrzebuje kierowania, bowiem składają się nań z rzadka przejeżdżające wózki konne, kilka dorożek i karawa- 45 nów — te ostatnie są najczęściej spotykanymi pojazdami. Od czasu do czasu przejeżdżają samochody gestapo nie zwracając najmniejszej uwagi na żydowskich policjantów i absolutnie nie przejmując się, czy przejadą człowieka, czy nie. 24 grudnia 1940 Nasze drugie wojenne święta Bożego Narodzenia. Z mojego okna wychodzącego na „aryjską" stronę widzę oświetlone choinki. Ale maleńkie świerczki były także sprzedawane dziś rano w getcie — po niesłychanych cenach. Zostały przeszmuglowane wczoraj. Widziałam drżących z zimna ludzi spieszących do domów z maleńkimi drzewkami przyciśniętymi do piersi. Byli to nawróceni, czyli chrześcijanie w pierwszym pokoleniu, których hitlerowcy uznają za Żydów i których także wsadzili do getta. 25 grudnia 1940 Dziś pojawiła się w getcie nowa grupa umundurowanych żydowskich urzędników. To członkowie specjalnej Komisji do Walki ze Spekulacją — zadaniem tej komisji jest regulowanie cen różnych artykułów. Przez jakiś czas organizacja ta działała w tajemnicy, ale teraz jest już jawna. Jej urzędnicy noszą takie same czapki jak żydowska policja, ale z zielonym otokiem, a zamiast żółtych opasek mają seledynowe z napisem: „Walka ze Spekulacją". Podczas gdy stosunek ludności do żydowskiej policji jest serdeczny, nowi urzędnicy traktowani są z wyraźną rezerwą, ponieważ podejrzewa się ich, że mogą być narzędziem w ręku gestapo. Nazywa się ich popularnie „Trzynastką", bo ich urząd mieści się pod trzynastym na Lesznie. Szefem jest komisarz Szternfeld, a jego główni 46 współpracownicy to: Gancwajch, Roland Szpunt i praw nik Szajer z Lodzi. Jest jeszcze inna grupa umundurowanych urzędników getta — to pracownicy jednostek sanitarnych, którzy no szą niebieskie otoki na czapkach i niebieskie opaski. Je szcze inna to oddziały „czarnych" (od koloru strojów) ka rawaniarzy zatrudnianych przez prywatne zakłady po grzebowe, spośród których najpopularniejsze należą dc Pinkierta — z siedzibą na Grzybowskiej, w budynku sąsiadującym z biurami Gminy — i Wittenberga — usytuo-? wany dokładnie po drugiej stronie ulicy. Nawet przenosiny na tamten świat nie są obecnie zbyt łatwe. Pogrzeby kosztują przerażająco dużo, a miejsce na przepełnionym żydowskim cmentarzu jest na wagę złota. Życie w getcie organizuje się. Praca pomaga zapomnieć o wszystkim, a nie jest trudno ją znaleźć. Otwarto dużą liczbę warsztatów i fabryk; wyrabiają najróżniejsze przedmioty, których nigdy przedtem nie produkowano w Warszawie. Nasza grupa teatralna otrzymała kilka propozycji wystąpienia w kawiarniach. Mamy także własną salę i zamierzamy dawać regularne przedstawienia dwa lub trzy razy w tygodniu, popołudniami. Wynajęliśmy szkołę tańca Weismana na Pańskiej, choć przed wojną miała złą reputację, gdyż spotykał się w niej warszawski półświatek. Kiedyś okoliczni mieszkańcy nazywali to miejsce „starą speluną". Ale teraz mamy swoją własną publiczność, która zaprzecza złej reputacji tej sali, bowiem przychodzi na nasze przedstawienia bez względu na to, gdzie się odbywają. Zresztą nie ma lepszego pomieszczenia w tzw. małym getcie — między Sienną a Lesznem. Trasa z „małego" getta do „dużego" getta zaczyna się na rogu Chłodnej i Żelaznej. Tylko jezdnia, oddzielona od reszty ulicy Chłodnej murem wzniesionym po obu 47 jej stronach, uważana jest za część getta. W połowie ulicy znajduje się wyjście na Żelazną. Jest ono szczególnie strzeżone przez hitlerowską żandarmerię uzbrojoną w karabiny maszynowe oraz przez dwóch policjantów: żydowskiego i polskiego. 2 stycznia 1941 Nasze noworoczne przedstawienia nieoczekiwanie zgromadziły ogromną widownię. Sala była wypełniona po brzegi. Ponieważ 31 grudnia zbiegł się z ostatnim dniem Chanuki *, zaimprowizowaliśmy scenę obrazującą heroiczną walkę Makabiego wprowadzając wiele współczesnych aluzji. Zapaliliśmy na scenie osiem świec. Publiczność klaskała entuzjastycznie i prawie wszyscy mieli łzy w oczach. Także wszystkie poranne przedstawienia są wielkimi sukcesami. Połowa wpływu idzie do kasy komitetu pomocy uchodźcom, bo wciąż jeszcze napływają ogromne ilości uciekinierów z innych miaist. 4 stycznia 1941 Getto jest pokryte grubą warstwą śniegu. Zimno potworne, a mieszkania nie ogrzewane. Dokądkolwiek idę — widzę ludzi poowijanych w koce albo przywalonych pierzynami, o ile Niemcy nie zabrali komuś jeszcze wszystkich ciepłych rzeczy dla swoich żołnierzy. Przenikliwe zimno czyni hitlerowskie bestie strażujące przy wejściach do getta jeszcze bardziej drapieżnymi niż zwykle. * Chanuka — ośmiodniowe uroczystości, obchodzone w grudniu na pamiątkę zwycięstwa Machabeuszów (pod dowództwem Makabiego) nad Seleucydami (165—161 r. p.n.e.), w wyniku którego na pewien czas odbudowano państwo żydowskie w Judei; zwyczaj nakazuje co dzień wstawiać po jednej zapalonej świeczce do chanukowej lampy (przyp. tłum.). 48 Dla rozgrzewki wędrują po śniegu tam i z powrót i bardzo często strzelają, jest więc wiele ofiar spośj przechodniów. Inni strażnicy — znudzeni pełnieni- służby przy bramach — organizują sobie zabawy. ! przykład wybierają ofiarę wśród ludzi, którzy akui przechodzą ulicą, i każą im rzucać się na ziemię twai w śnieg, a jeśli jest to Żyd noszący brodę, wyrywają razem ze skórą, aż śnieg robi się czerwony od krwi. Ki dy taki żandarm jest w złym humorze, ofiarą może st się nawet żydowski policjant stojący z nim razem na p sterunku. Wczoraj sama widziałam niemieckiego żandara „musztrującego" żydowskiego policjanta obok przejść: z „małego" do „dużego" getta, na Chłodnej. Młody człc wiek nie mógł już złapać oddechu, ale nazista wciąż zmu szał go do padania i wstawania, aż ofiara zemdlała w ka łuży krwi. Wtedy ktoś wezwał ambulans i umieszczon żydowskiego policjanta na noszach, po czym odwieziom rikszą. W całym getcie są tylko trzy samochody sanitar ne, dlatego najczęściej używa się riksz. 10 stycznia 1941 Ostatniej nocy przeżyliśmy kilka godzin śmiertelnego strachu. Około jedenastej grupa hitlerowskich żandarmów wpadła do pokoju, w którym akurat odbywał zebranie nasz komitet domowy. Niemcy zrewidowali mężczyzn, zabrali im wszystkie pieniądze, jakie przy nich znaleźli, po czym kazali rozbierać się kobietom w nadziei, że znajdą ukryte brylanty. Nasza sublokatorka, pani R., protestowała odważnie, oświadczając, że nie rozbierze się przy mężczyznach. Dostała za to mocny cios w twarz i została przeszukana jeszcze bardziej brutalnie niż pozostałe kobiety. Trzymano je nagie przez ponad dwie godziny, hitlerowcy przykładali im rewolwery do piersi i intym- 4g 4 — Dziennik... nych części ciała strasząc, że zastrzelą je wszystkie, jeśli nie oddadzą dolarów i brylantów. Bestie wyszły dopiero o 2 rano zabierając łup składający się z kilku zegarków, paru lichych pierścionków i niewielkiej sumy polskich złotych. Nie znaleźli ani brylantów, ani dolarów. Mieszkańcy getta co noc spodziewają się takich napaści, ale zebrania komitetów domowych odbywają się nadal. 30 stycznia 1941 Dziś odbyliśmy inauguracyjne zebranie Klubu Młodzieży naszego bloku na Siennej. Podobne kluby są zakładane na wszystkich ulicach getta. Wybraliśmy przewodniczącym Manfreda Rubina, inteligentnego młodego niemieckiego Żyda, uchodźcę, który przyjechał do Polski na krótko przed wojną. Inżynier Stickgold złożył nam życzenia w imieniu komitetów domowych ulicy Siennej. Nawoływał, byśmy się uczyli tak pilnie, jak to tylko możliwe, i byśmy dzielili się nie tylko chlebem, ale i wiedzą. Wszyscy członkowie naszej grupy zaczęli przygotowywać tematy do dyskusji. 5 lutego 1941 Mieszkańców Siennej ogarnęła panika, bo rozeszła się pogłoska, jakoby ulica ta miała zostać odcięta od getta — rzekomo z powodu dużego przemytu, jaki się tu odbywa. Ale nie jest to oczywiście prawdziwy powód, bo przemyt organizuje się na wszystkich ulicach granicznych i gdyby odcięto jedną z nich, szmugiel zostałby po prostu przeniesiony na następną. Sami Niemcy rozpuszczają wiadomości, że Sienna zostanie pozostawiona Żydom, o ile zapłacą kontrybucję. I to musi być prawdziwy powód groźby — Niemcy chcą dostać od mieszkańców getta dużo pieniędzy. Na razie powoli sypie śnieg, a mróz maluje na okien-50 , nych szybach cudowne kwiaty. Marzę o sunących po ] dzie saneczkach, o wolności. Czy kiedykolwiek będę j szcze wolna? Stałam się naprawdę samolubna. Na ras ciągle jeszcze jest mi ciepło i mam co jeść, ale doko mnie tyle jest nędzy i głodu, że zaczynam być bard: nieszczęśliwa. Czasem szybko chwytam palto i wychodzę na ulic Zaglądam w sine od mrozu twarze przechodniów. Stara: się zapamiętać widok bezdomnych kobiet owiniętyc w szmaty i dzieci o zapadniętych, odmrożonych polic; kach. Przytulają się do siebie w nadziei, że jakoś si ogrzeją jedno od drugiego. Uliczni sprzedawcy stój w bramach oferując cukierki i tytoń. Mają małe pudełk zawieszone na szyjach. W pudełkach po kilka paczek pa pierosów i garść cukierków zrobionych bez grama cukri słodzonych sacharyną. Przez wystawową szybę widzę odbicia różnych ludzi Ten widok jest mi już dobrze znany: biedny człowiel wchodzi, żeby kupić ćwierć funta chleba, i wychodzi. N; ulicy łapczywie rozrywa gliniastą masę i pakuje do ust Na jego twarzy pojawia się wyraz zadowolenia, a pc chwili cały kawałek chleba znika. Teraz jego twarz wyraża smutek. Grzebie po kieszeniach i wyciąga ostatniego miedziaka... nie wystarczy na nic. Wszystko, co może teraz zrobić, to położyć się na śniegu i czekać na śmierć. A może pójść do administracji Gminy? Nie ma po co. Są tam już setki takich jak on. Kobieta za ladą, która ich obsługuje i wysłuchuje ich żalów, jest poczciwa, uśmiecha się i mówi, żeby wrócili za tydzień. Każdy musi czekać na swoją kolej, ale tylko niektórzy przeżyją następny tydzień. Zniszczy ich głód i pewnego ranka zostanie znalezione w śniegu kolejne ciało starego mężczyzny o sinej twarzy i zaciśniętych pięściach. 51 Jakie są ostatnie myśli tych ludzi? Co powoduje, że tak kurczowo zaciskają dłonie? Z pewnością ostatnie spojrzenie rzucają na wystawę sklepu po przeciwnej stronie ulicy, na której położyli się, by umrzeć. Widzą tam biały chleb, ser, a nawet ciasta i zapadają w swój ostatni sen marząc o ugryzieniu kawałka chleba. Co dzień zwiększa się na ulicach getta liczba tych „śniących o chlebie". Ich oczy przesłania mgła należąca do innego świata. Zazwyczaj siedzą naprzeciw okien wystawowych sklepów spożywczych, ale ich oczy nie widzą już bochenków leżących za szybą jak w jakimś dalekim, nieosiągalnym niebie. Gdy się już porządnie napatrzę i serce po brzegi wypełni mi smutek, wracam do mojego ciepłego pokoiku, w którym mogę poczuć apetyczny zapach dobrego jedzenia. Moje marzenia o wolności znikają. Jestem głodna. Teraz moim jedynym pragnieniem jest napełnienie żołądka. 15 lutego 1941 Ulice getta są zamykane jedna po drugiej. Teraz przy pracach murarskich są zatrudniani tylko Polacy. Hitlerowcy nie ufają już żydowskim murarzom, którzy rozmyślnie zostawiali w wielu miejscach luźne cegły, żeby przemycać żywność bądź uciekać w nocy przez te otwory „na drugą stronę". Teraz mury rosną coraz wyżej i wyżej i nie ma już luźnych cegieł. Szczyt muru pokryty jest grubą warstwą gliny zmieszanej z tłuczonym szkłem, żeby pociąć ręce ludzi próbujących ucieczki. Ale Żydzi wciąż wynajdują nowe sposoby. Rury kanalizacyjne nie zostały odcięte — tą drogą otrzymuje się małe worki mąki, cukru, kaszy - inne artykuły. Podczas ciemnych nocy próbują robić 52 dziury w murach. Usunięcie jednej cegły wystarcza. Przygotowuje się specjalne paczki odpowiadające wymiarami tym otworom. Są także inne sposoby. Na granicy między gettem a „drugą stroną" jest wiele zbombardowanych domów. Piwnice tych domów często tworzą długie tunele ciągnące się przez trzy, cztery czy pięć posesji. Większa część szmuglu idzie właśnie tędy. Niemcy wiedzą o tym, ale nie są w stanie kontrolować całego ruchu. Obecnie hitlerowcy odcinają od getta większe i nowocześniejsze mieszkania. Wiele ulic podzielono na dwie części: jedna należy do getta, druga do strony „aryjskiej". Środkiem biegną druty kolczaste lub mury. Drżymy, że to samo spotka Sienną, na której mieszkamy, bo właśnie tutaj są najpiękniejsze mieszkania w całej dzielnicy. 27 lutego 1941 Administracja Gminy Żydowskiej kończy przygotowania do otwarcia kursów rysunku technicznego, architektury i grafiki. Ja też się zapisałam. Dostałam pisany na maszynie prospekt, który wyjaśnia, że kurs zostaje otwarty za specjalną zgodą władz niemieckich i jest częścią ogólnego programu szkolenia ślusarzy, elektrotechników i innych rzemieślników spośród młodzieży żydowskiej nie posiadającej zawodu. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że prawdziwym zamiarem Niemców jest wyszkolenie robotników dla ich przemysłu wojennego — robotników pracujących za darmo. Kursy metalurgiczne i pokrewne będą się odbywały w budynku Gminy na Grzybowskiej 26, a rysunku technicznego na Siennej 16 — niedaleko mego domu. Nie będę narażona na niebezpieczeństwo chodzenia do szkoły przez wiele ulic. Kurs trwać będzie sześć miesięcy, a czesne wynosi dwadzieścia pięć złotych za miesiąc. Jest także pew- 53 na liczba stypendiów dla biednych, a zdolnych uczniów. Kiedy poszłam się zapisać, zobaczyłam wiele znajomych twarzy, między innymi Marka Ungera, mojego akompaniatora, i Manfreda Rubina, przewodniczącego Klubu Młodzieży naszego bloku. Jest prawie sześciuset kandydatów, choć miejsc niewiele — kilkadziesiąt zaledwie. Niestety „plecy" odgrywają dużą rolę w wyborze studentów. Początkowo buntowałam się przeciw temu, ale kiedy zorientowałam się, że moje szansę na przyjęcie są słabe — ostatecznie zdecydowałam się skorzystać z tego środka. 20 lutego 1941 Dziś poszłam odwiedzić szkolną koleżankę z Łodzi, Lolę Rubin. Bardzo podziwiam jej odwagę. Ta siedemnastoletnia dziewczyna utrzymuje siebie i dziesięcioletniego braciszka. Ich rodzice zostali w łódzkim getcie. Loli Rubin udało się gdzieś zdobyć fałszywą metrykę z katolickim nazwiskiem i dzięki temu magicznemu papierkowi zarabia na życie. Często chodzi na stronę ,,aryjską", kupuje różne drobiazgi, które są w getcie nie do dostania, a po,tem odsprzedaje znajomym z dobrym zyskiem. Zazwyczaj przekracza granicę przez gmach Sądów na Lesznie, są tam sądzeni i Żydzi, i goje. Z jednej strony gmach wychodzi na ulice Ogrodową i Białą, które sąsiadują ze stroną „aryjską". Tam Lola wciska się w tłum Polaków przychodzących do sądu. Lola ma maleńki pokoik i przyjmuje wielu gości. Dziś spotkałam u niej interesującego osobnika; nazywa się Mickey Mundstuck i jest karłem. Ma dwadzieścia cztery lata, pochodzi z Lipska, mówi po niemiecku i angielsku. Opowiedział nam dziwną historię swojego życia. Kiedy miał osiem lat, ojciec zabrał go do Hollywood. Został tam cudownym dzieckiem i grał w różnych filmach. Żeby kon-54 tynuować karierę, musiał dzieckiem pozostać, ale ponieważ zaczął rosnąć, jego ojciec zdecydował poddać go operacji hamującej wzrost. Nie przyniosła jednak pożądanego efektu. Pojawiły się bowiem inne cudowne dzieci i kariera filmowa Mickeya skończyła się. Opuścił Hollywood i wrócił do Niemiec w 1933 roku. Naziści właśnie doszli do władzy i wysłali jego ojca do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie zmarł. Mickey został sam, a kilka miesięcy temu deportowano go do Warszawy. Teraz dwudziestoczteroletni karzeł utrzymuje się ucząc angielskiego. 25 lutego 1941 Od trzech tygodni chodzę na kurs grafiki. Atmosfera jest przyjemna, czuję się, jakbym codziennie odwiedzała na parę godzin inny świat, świat daleki od upiornego życia getta. Lekcje trwają od dziewiątej rano do drugiej trzydzieści po południu, składają się na nie przedmioty teoretyczne i ćwiczenia praktyczne. Przedmioty teoretyczne to historia sztuki, architektury, kostiumologii i różnych rodzajów rysunków poczynając od figur geometrycznych, a kończąc na światłodruku, ornamentacji i liternictwie. Profesorami rysunku są Hilf, artysta wiedeński, oraz Greiffenberg — znany warszawski projektant. Geometrii i historii architektury uczy inżynier Goldberg, twórca najnowocześniejszego gmachu rządowego Warszawy. Jest szczególnie popularny wśród studentów. Młodzi ludzie uczęszczający na kurs są w różnym wieku — najmłodszy ma piętnaście lat, najstarszy trzydzieści. Niektórzy pracowali już przed wojną jako kreślarze, a niektórzy byli nawet znanymi malarzami. Jest też kilku dyplomowanych inżynierów. Większość kursantów to mężczyźni — istnieje ważny powód tego stanu rzeczy. Ostatnio Żydzi (mężczyźni) są masowo łapani i wysyłani 55 do obozów pracy, z których nikt nie wraca. Niemcy wysyłają teraz ludzi głównie w okolice Bugu, gdzie zatrudniają ich przy budowie fortyfikacji w pobliżu radzieckiej granicy. Słuchacze kursów organizowanych przez Gminę nie są wysyłani do obozów pracy, ale zaraz po ukończeniu kursu mają obowiązek „ochotniczo" zgłaszać się do niemieckiego urzędu zatrudnienia. Ale któż by się przejmował tym, co może się zdarzyć za osiem miesięcy? Do tego czasu wojna może się skończyć. Ale nic dziwnego, że większość studentów stanowią mężczyźni. Gmina też ich popiera, bo na razie dziewczętom nie grożą obozy pracy. Rozdział III ŻYCIE TOCZY SIĘ 28 lutego 1941 Brak chleba staje się coraz bardziej dotkliwy. Dostajemy bardzo mało na oficjalne kartki żywnościowe, a na czarnym rynku funt chleba kosztuje teraz dziesięć złotych. Chleb jest czarny i smakuje jak trociny. Biały chleb kosztuje od piętnastu do siedemnastu złotych. Po stronie „aryjskiej" ceny są dużo niższe. Wielu studentów przychodzi na lekcje z pustym żołądkiem — codziennie organizujemy dla nich zbiórkę chleba. Jeszcze tragiczniejszy jest los naszych żywych modeli. Ostatnio rysowaliśmy wiele portretów; naszym ulubionym tematem jest „Nędza". Modeli nie brakuje. Ustawiają się w kolejce, żeby zarobić parę groszy pozując nam. Często zasypiają na podium i wtedy z zamkniętymi oczyma wyglądają jak martwi. Kierownik kursu płaci dwa złote za dwie godziny pozowania, a my zbieramy po kilka kawałków chleba dla każdego modela. Wczoraj pozowała nam jedenastoletnia dziewczynka o pięknych, czarnych oczach. Przez cały czas, gdy pracowaliśmy, drżała z zimna i ciężko było nam rysować ją. Ktoś zaproponował, żeby dać jej coś do jedzenia. Dziewczynka trzęsąc się przełknęła tylko część chleba, jaki dla niej zebraliśmy, a resztę troskliwie zawinęła w kawałek gazety. „To będzie dla mojego małego braciszka — powiedziała. — Czeka w domu, żebym mu 57 coś przyniosła." Potem siedziała już spokojnie przez cały czas. Raz musieliśmy wynieść z klasy pewnego staruszka; zemdlał z głodu i nie był nawet w stanie dokończyć chleba, któryśmy mu dali. 4 kwietnia 1941 Liczba szkół i kursów zawodowych w getcie wzrasta. Organizacja ORT [Towarzystwo Szerzenia Pracy Zawodowej i Rolniczej wśród Żydów] otworzyła specjalny kurs dla dziewcząt pod kierownictwem Romy Brandes, żony adwokata, przywódcy żydowskich socjalistów, który uciekł za granicę. Na kursach tych są następujące specjalności: krawiectwo damskie, ubranka dziecięce, ręka-wicznictwo, modniarstwo, kaletnictwo i wyrób sztucznych kwiatów. ORT ma dwie sale na ulicy Leszno 13 i na Nalewkach 13. Moja siostra, Anna, zapisała się na kurs szycia dziecinnych ubrań; ma dwie lekcje rano i dwie po południu. Na kursy uczęszcza duża liczba dziewcząt. Robią buciki dla sierocińców, w których prawie wszystkie dzieci są bose. Ponieważ skóra jest niedostępna, zbiera się w getcie i zanosi do szkoły stare pilśniowe kapelusze, które się tu czyści i przerabia na różne rodzaje obuwia. Na podeszwy uczennice zużywają dwie lub trzy warstwy filcu, albo skórę ze starych butów ofiarowanych na ten cel przez zamożniejszych mieszkańców getta. Dziewczęta pracują chętnie, bo wiedzą, jak wiele małych, zmarzniętych stopek czeka na efekt ich pracy; nikt też nie żąda zapłaty. W ogóle dzieciom poświęca się wiele uwagi. W licznych domach istnieją specjalne komitety, które pomagają w zaopatrywaniu sierot. W naszym domu na przykład gotuje się codziennie kociołek zupy dla szpitala dziecięcego Mattiasa Bersona na Siennej. Są też rozmaite or- 58 ganizacje mające na celu niesienie pomocy dzieciom Szczególnie popularne są tzw. komitety łyżkowe, które zbierają po łyżce cukru albo po dwie łyżki mąki czy płatków owsianych dwa razy w tygodniu od każdego lokatora domu. Zbiera się także ziemniaki, marchewkę, buraki, kapustę i inne produkty żywnościowe. Koło młodzieży z naszego domu przy Siennej 41 pomaga Domowi Sierot dr. Janusza Korczaka. Każdego dnia dwoje spośród nas przeprowadza zbiórkę i wszyscy —? nawet ci, którzy sami potrzebują pomocy — chętnie dają coś dla majych podopiecznych dr. Korczaka. Nazwiska ofiarodawców i listę darów wywieszamy na bramie domu. Obecnie domy dziecka utrzymują się niemal wyłącznie z takich zbiórek, bo różne organizacje Gminy muszą poświęcać się tysiącom bezdomnych uchodźców, którzy co dzień przybywają do getta. 9 kwietnia 1941 Nasza grupa teatralna kontynuuje występy. Powszechnie wiadomo, że co poniedziałek cała młodzież z tzw. małego getta zbiera się, by oglądać przedstawienia ŁZY. Jesteśmy już teraz starym i doświadczonym zespołem. Początkowo było wiele takich grup, ale większość z nich działała niedługo. Na Siennej pod szesnastym, w domu, w którym odbywają się zajęcia naszego kursu grafiki, otwarto nową kawiarnię kierowaną przez Tatianę Epstein. Kelnerkami są panie z najlepszego towarzystwa. W kawiarni występują słynni artyści — wśród nich wirtuoz, Władysław Szpil-man. Za kilka dni kawiarnia ma zamiar ogłosić konkurs młodych talentów. Nagrodą jest tygodniowy kontrakt na występy, z dobrą gażą. Wpisałam się na listę uczestników. Sf 14 kwietnia 1941 Dzisiejsze przedstawienie było dla mnie wielkim osobistym przeżyciem. Zaproponowałam, byśmy z okazji Paschy włączyli do programu coś z „Agady" *, a że w naszej grupie jestem najlepszą uczennicą na lekcjach hebrajskiego — przypadł mi zaszczyt recytowania plag. Przy bardzo rytmicznym akompaniamencie fortepianu ciskałam dziesięć plag, których każdy Żyd w getcie życzy nazistom. Cała publiczność powtarzała po mnie te słowa i wraz ze mną wyrażała w duchu pragnienie zniszczenia nowych Egipcjan tak szybko, jak to tylko możliwe... Ale na razie gniew Boga ciężko doświadcza Jego wybrany naród. 20 kwietnia 1941 Konkurs w kawiarni był kolosalnym sukcesem. W ciągu trzech dni jego trwania sala była wypełniona po brzegi. Przyznano nagrody za śpiew, taniec, recytację i grę na instrumentach. Pierwszą nagrodę w dziedzinie tańca wygrała Stanisława Rapel, uczennica Janiny Pruszyckiej. Sześcioletni chłopiec, uczeń Władysława Szpilmana, otrzymał pierwszą nagrodę za grę na fortepianie. Ten maluch jest prawdziwym geniuszem i absolutnym wirtuozem. Mnie przypadła pierwsza nagroda za lekkie piosenki jazzowe śpiewane po angielsku; jak zwykle akompaniował mi Romek Kowalski. Rozdanie nagród odbywało się w atmosferze ogromnego podniecenia i entuzjazmu. Jury składało się z Władysława Szpilmana, Heleny Ostrowskiej — popularnej piosenkarki, wydawcy Stefana Pompera, żony architekta * Agada — część Talmudu złożona z opowieści ludowych, legend, aforyzmów i pouczeń moralnych (przyp. tłum.). 60 Beli Gełbard, która jest znanym mecenasem sztuki, a także właścicielki kawiarni — Tatiany Epstein. Życie artystyczne w getcie kwitnie. Na Nowolipiu działa —? pod kierownictwem aktorki, Diany Blumfeld, żony Jonasa Turkowa — mały teatr wystawiający sztuki w języku nowohebrajskim (jidj sz), zwany „Azazel". Na Nowolipkach [Nowy] Teatr Kameralny daje przedstawienia w języku polskim. Od czterech tygodni grają w nim popularną komedię pióra czeskiego dramaturga, Polaczka, pod tytułem: „Doktor Berghof przyjmuje od drugiej do czwartej". Gwiazdami tego teatru są: Michał Znicz, Aleksander Borowicz i Władysław Gliczyński. Wielkie sukcesy odnosi Teatr Femina na Lesznie. Można w nim zobaczyć Aleksandra Minowicza, Helenę Ostrowską, Franciszkę Man, która wygrała międzynarodowy konkurs tańca, Kinelskiego, Pr szycką wraz z jej baletem, Noemi Wentland i wiele .„nnych znakomitości, 0 których żydowskim pochodzeniu nikt przed wojną nie wiedział. Na repertuar „Feminy" składają się rewie 1 operetki. Ostatnio wystawiono „Barona Kimmela" i rewię, w której przede wszystkim prezentowano skecze i piosenki o Judenracie. Była to ostra satyra skierowana przeciw „rządowi" i „ministrom" getta. Wiele miejsca poświęcono pewnym biurokratom z administracji Gminy, ale ogólnie rzecz biorąc odniosłam wrażenie, że zespół przesadził, a może nawet był nie całkiem fair, szczególnie w stosunku do prezesa Gminy, inżyniera Czerniako-wa, którego pozycja jest nie do pozazdroszczenia. To prawda, że Czerniakow często jeździ na spotkania z gubernatorem Frankiem, ale za każdym razem wraca załamany. Spoczywa na nim ogromny ciężar odpowiedzialności za wszystko, co dzieje się w getcie. Na przykład, gdy tylko Niemcy wykryją, że ktoś rozpowszechnia 61 nielegalną prasę, biorą zakładników spośród członków administracji Gminy, którą celowo rozszerzyli i która teraz składa się z najwybitniejszych osób. Ludzie ci wykazują nadzwyczajną godność i odwagę, lecz często płacą za to własnym życiem. Cała ta sytuacja z pewnością nie jest odpowiednim obiektem dla satyry. Prezes Czerniakow mieszka na Elektoralnej 26. Często bywam w tym domu, bo mieszka tam jeden z moich kolegów, a nigdy nie spotkałam prezesa na klatce czy na ulicy. Rzadko wychodzi, bo bardzo jest zajęty swymi ciężkimi obowiązkami. Niełatwo się z nim zobaczyć; trzeba przejść przez liczne sekretarki i recepcjonistów przy okratowanych okienkach oraz przez różne biura. Przeciętny obywatel musi czekać trzy tygodnie, żeby dostać się do prezesa; przez ten czas często upragniona rozmowa traci aktualność i niedoszły petent rezygnuje. Miałam okazję zobaczyć prezesa Czerniakowa podczas jego odwiedzin w naszej szkole. Jest to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z szeroką, stanowczą twarzą. Ubrany zawsze na czarno i nosi okulary. Wygląda poważnie, ale łagodnie. Nigdy nie widziałam, żeby się uśmiechał, ale to całkiem zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę odpowiedzialność, jaka na nim spoczywa. Mieć codziennie do czynienia z Niemcami, a jednocześnie przyjmować skargi i zażalenia głodujących, zgorzkniałych i nieufnych ludzi — to doprawdy obowiązek nie do pozazdroszczenia. Wcale się nie dziwię, że zawsze jest taki ponury. Prezesowi Czerniakowowi podczas odwiedzin w naszej szkole zawsze towarzyszy inżynier Jaszuński, dyrektor sieci szkół getta. Jaszuński jest prawie równie wysoki jak Czerniakow, nosi kozią bródkę i ma szerokie brwi, które 62 nadają jego łagodnej twarzy jeszcze bardziej dobrotliwy wyraz. Jest człowiekiem o ogromnej wiedzy i bardzo się interesuje naszą pracą. Gdy przychodzą, oglądają portrety, rysunki, wzory nowoczesnego liternictwa, projekty domów i rysunki techniczne. Sami jesteśmy zdumieni postępami, jakie uczyniliśmy w tak krótkim czasie. Ja osobiście nie wiedziałam nawet, jak trzymać ołówek, kiedy przyszłam po raz pierwszy do szkoły, a jednak nauczyłam się wiele podczas tych dwóch miesięcy. 27 kwietnia 1941 Dziś po raz kolejny przyszli do szkoły Niemcy. Ostatnio pojawiają się coraz częściej. Gd^ tylko ich szary automobil wjeżdża w naszą ulicę i widzimy przez okno grupę wysiadających oficerów w żółtych mundurach z czerwonymi opaskami i swastykami, w klasie zaczyna się ogromny ruch. Nauczyciele wyciągają z teczek najlepsze prace uczniów. My pospiesznie zakładamy opaski z gwiazdą, które należy nosić także na okryciach i swetrach. Szybko robimy porządek. Boże broń, żeby Niemcy znaleźli na podłodze choćby ścinek papieru. Wchodzą wyniośli, pewnym krokiem. W sali panuje śmiertelna cisza. Inżynier Goldberg świetnie znający niemiecki wita wizytatorów. Odpowiada na ich pytania i pokazuje najlepsze rysunki. Niemcy nie są zainteresowani ilustracjami ani projektami architektonicznymi; najwięcej uwagi poświęcają rysunkom technicznym, przy których zatrzymują się długo i krytykują każdy szczegół. Przed wyjściem sprawdzają nasze opaski i jeśli trafią na jakąś trochę pogniecioną, krzyczą i grożą, że zamkną szkołę. Gdy tylko szare auto odjedzie, oddychamy z ulgą i wracamy do pracy. , 63 20 maja 1941 Po drugiej stronie kolczastych drutów króluje wiosna. Z mojego okna widzę młode dziewczyny z bukiecikami fiołków spacerujące „aryjską" stroną ulicy. Czuję nawet słodki zapach rozwijających się na drzewach pączków. Ale w getcie nie ma ani śladu wiosny. Tutaj promienie słońca pochłaniane są przez ciężkie, szare płyty chodników. Na nielicznych parapetach kiełkują długie i cienkie łodyżki cebuli, raczej żółte niż zielone. Gdzież się podziały moje cudowne wiosenne dni z dawnych lat, wesołe spacery w parku, narcyzy, bzy i magnolie, które wypełniały mój pokój? Dziś nie mamy ani kwiatów, ani w ogóle żadnych zielonych roślin. To moja druga wiosna w getcie. Na wózkach z warzywami widać tylko brudną rzepę i zeszłoroczną marchew. Obok wozy pełne cuchnących ryb — maleńkich, rozkładających się rybek. Po jeden złoty za funt. Te ryby stanowią teraz najważniejszy produkt żywnościowy w getcie. Jedyny, jaki Niemcy dopuścili do wolnej sprzedaży. Oczywiście można też dostać mięso, kurczaki i nawet prawdziwego karpia na szabas. Bazar na Lesznie dysponuje wszystkim, czego dusza zapragnie — ale kurczaki kosztują po dwadzieścia złotych za funt. Koszerne mięso i ryby są jeszcze droższe; mogą sobie na to pozwolić tylko ci, którzy mają duże zasoby pieniężne, a takich ludzi zostało już w getcie bardzo niewielu. Kuchnie Gminy wciąż jeszcze są otwarte, można w nich dostać za trzydzieści groszy talerz zupy składającej się z gorącej wody i pływających w niej kartofli. Administracja Gminy ma też kuchnię dla swoich pracowników — gotuje się w niej zupę z grysikiem, ale porcja kosztuje złotego. Kierownikiem wydziału żywności w administracji Gminy jest Abraham Gepner. Kontroluje on różne, otwarte 64 ostatnio w getcie, fabryki zajmujące się produkcją żywności — przede wszystkim „miodu" i marmolady. Marmoladę robi się z marchwi i buraków słodzonych sacharyną. „Miód" wytwarzany jest z żółto-brązowej melasy. Jedyną wartością tego produktu jest jego naturalna słodkość. Ale kromka chleba z tikim nawet miodem jest poza zasięgiem większości mieszkańców getta. Jest jednak także drugie oblicze getta. Pojawiły się bowiem nowe kawiarnie i drogie magazyny spożywcze, w których wszystko można dostać. Na Siennej i Lesznie widzi się kobiety w eleganckich płaszczach i sukniach modelowanych przez najlepszych krawców. Getto ma nawet swoją własną v~' aę. Większość kobiet nosi długie żakiety bez kołnierzyKÓw i klap, tak zwane „francuskie blezery" i układane spódnice. Kapelusze są przeważnie małe, okrągłe i bardzo wysokie. Szalenie modne są także wysokie buty na korku. Najmodniejsze kolory to szary i ciemnoczerwony. Jeśli pogoda jest ładna, widuje się piękne suknie z francuskiego jedwabiu w duże kwiaty. Elegancki świat spotyka się w „Caf<§ Sztuka", na Lesznie, w najpopularniejszym miejscu getta. Przy gustownie nakrytych stołach i dźwiękach świetnej orkiestry bawią się zamożne klasy getta. Dokładnie tak samo jak przed wojną: plotkują i omawiają ostatnią modę. Słuchają piosenkarki, Very Grań, która odnosi ogromne sukcesy. Na Lesznie są też inne kawiarnie. W „Cafe" pod Fontanną" grywa Władysław Szpilman. W „małym" getcie, na Ogrodowej, otworzono kawiarnię na świeżym powietrzu. Nazywa się „Bajka". Jest trochę trawy i dwa drzewa. To miejsce po kompletnie zburzonym domu. Z boku stoi jeszcze ściana z wypalonymi oknami. Idealna dekoracja. Niedaleko nowej kawiarni znajduje się „plaża" — kawałek ziemi, na którym ustawiono leżaki. Za dwa złote można się tu pławić w słońcu 65 5 — Pzjennik... . przez cały dzień. Obowiązują stroje plażowe, najwyraźniej po to, by stworzyć nastrój prawdziwej plaży. Miejsca po zburzonych domach wykorzystywane są na rozmaite sposoby, byle tylko zyskać więcej powierzchni do życia. Pod tym względem dużą energię wykazuje utworzone niedawno towarzystwo Toporol [Towarzystwo Popierania Rolnictwa]. Jego zadaniem jest popularyzowanie ogródków uprawianych przez ludność. Wszystkie wolne skrawki ziemi zostały zarekwirowane przez Gminę i przekazane Toporolowi. Setki młodych dziewcząt i chłopców uprawiają działki przy wyburzonych domach, na podwórzach i ulicach. Niezależnie od tego władze niemieckie pozwalają dużej grupie ochotników na codzienne opuszczanie getta i uprawianie pól poza miastem. Ta praca daje młodzieży okazję do zaczerpnięcia świeżego powietrza. Większość członków tej grupy stanowią młodzi syjoniści, którzy wierzą, że w jakiś cudowny sposób uda im się dostać do Palestyny. Dlatego są zadowoleni ze zdobywania rolniczych doświadczeń. Z uczuciem dumy patrzę na szeregi chłopców i dziewcząt maszerujące ulicami getta po zakończonej pracy. Wszyscy są ogorzali od słońca, odświeżeni wolnym powietrzem, którym oddychają w polu za miastem. Z ich chlebaków wystają czerwone rzodkiewki i złota młoda marchew. Każdy niesie bochenek świeżego chleba otrzymany od chłopów. Oficjalnie nie' wolno wnosić chleba do getta, ale w tym wypadku Niemcy pozwalają, bo potrzebują pracy tych młodych ludzi. Toporol dąży do uprawiania jak największej ilości warzyw na terenie getta. Pojawiły się już na rynku pierwsze wyhodowane tu rzodkiewki. Miejscowe warzywa uzupełniają rynek przemytu. Tu i ówdzie można zobaczyć na wózku małe kupki szpinaku, a w niektórych wi- trynach widzi się nawet wspaniałe szparagi po osiem złotych za funt. Jest też dużo młodej cebuli po dwadzieścia groszy pęczek. Wszystko to hoduje się na grządkach, w skrzyniach, na dachach, okiennych parapetach i w różnych zakamarkach. 5 czerwca 1941 W getcie pojawił się nowy środek transportu: przez okno naszej szkoły zobaczyłam dziś po raz pierwszy tramwaj konny. Jeden z naszych nauczycieli, starszy już mężczyzna, zauważył żartobliwie, że najwyraźniej robi się coraz młodszy, bo nagle wracają dni jego dzieciństwa, kiedy to w Warszawie były tylko konne tramwaje. Mnie nie było jeszcze wtedy na świecie i jedyne, co mi się kojarzy z tym widokiem, to czasy Napoleona. Omnibusy 1941 roku zwane są kohn-hellerkami od nazwisk założycieli spółki transportowej. Są to drewniane wagony z oknami, wyglądają jak zwykłe tramwaje: górna część pomalowana jest na żółto, dolna na niebiesko, a w środku znajduje się biała gwiazda Dawida z napisem TKO (Towarzystwo Konnych Omnibusów). Pojazd taki porusza się na wysokich kołach i sprawia wrażenie gigantycznej żółto-niebieskiej opaski na rękę. Woźnica i konduktor noszą specjalne, ciemne mundury. Bilet kosztuje dwadzieścia groszy. Często woźnica zatrzymuje omnibus w środku trasy, żeby „zatankować", to znaczy napoić dwie wychudzone i zmordowane szkapiny, które ledwo ciągną zatłoczony wóz. Omnibusy należą do prywatnego przedsiębiorstwa; oprócz Kohna i Hellera jest jeszcze pewna liczba udziałowców z mniejszymi wkładami, ale mówi się, że głównymi wspólnikami są panowie z gestapo, którzy dostali zezwolenie na to przedsięwzięcie. A mury getta rosną coraz wyżej. Zasieki z kolczastego 67 :.??''?'(?'' ' . drutu stopniowo ustępują ścianom z czerwonej cegły. §, W miejscach, w których getto od strony „aryjskiej" wciąż jeszcze oddzielone jest tylko drutami, umieszczono napisy: Seuchensperrgebiet — Nur Durchfahr Gestattet. Jest to ostrzeżenie dla niemieckich żołnierzy, żeby nie wchodzili do strefy zakazanej, która ma być rzekomo siedliskiem zakaźnych chorób. Gmina Żydowska sama ma obowiązek dostarczania budulca na mury getta. W tym celu Rada Gminy powołała specjalny komitet, któremu nadano nazwę: Instandhal-tung der Seuchensperrmauren (konserwacja murów przeciw epidemii). Na czele komitetu stoi inżynier Mieczysław Lichtenbaum. Przyjmuje się teraz robotników, którzy mają dostarczać cegły na budowę. Bierze się je z całkowicie zburzonych domów — jest ich dużo. Mój młody wujek — dwudziestosześcioletni Percy — jest właśnie zatrudniony przy zbieraniu cegieł z ruin. To niebezpieczna praca, a wynagrodzenie wynosi tylko dwadzieścia złotych dziennie, co z trudem wystarcza na dwa funty czarnego chleba. Nadzorcy robotników zatrudnionych przy rozbiórce zarabiają dużo więcej, ale żeby zostać nadzorcą trzeba mieć „plecy". Mojemu przyjacielowi, Romkowi Kowalskiemu, udało się zdobyć to miejsce. Ze względu na złą sytuację finansową zmuszony był porzucić kurs rysunku i szukać pra-. cy. Jego ojciec zginął podczas oblężenia Warszawy, więc Romek musi utrzymywać matkę i młodszą siostrę. Jak długo mieli co sprzedawać — jakoś sobie radzili, ale biżuteria i futra skończyły się i Romek musi pracować. Na szczęście inżynier Lichtenbaum jest jego krewnym i Romek nie miał trudności w otrzymaniu miejsca nadzorcy. Jego obowiązkiem jest pilnowanie tempa pracy. Bardzo często cegły bierze się z budynków po stronie „aryjskiej". 68 Wtedy Romek zbiera swoją grupę, przeprowadza przez posterunek niemieckiej żandarmerii i podaje liczbę robotników hitlerowskiemu strażnikowi. Odpowiada za nich, liczba robotników musi się zgadzać, gdy będą wracać do getta. Romek odpowiada także za szmugiel w tej grupie. Gdyby przy kimś znaleziono cokolwiek, zarówno winowajcy, jak jemu samemu grozi kara śmierci. Romek pracuje po dwanaście godzin dziennie — od siódmej rano do siódmej wieczór. Gdy wraca do domu, ledwo powłóczy nogami. Wszystkim tym jest Romek przygnębiony. Chciałby się czegoś uczyć, robić w życiu coś wartościowego. Marzy, żeby zostać architektem, budować domy, a nie rozbierać je, jak teraz. To on musi szukać materiałów, dzięki którym zamurują jego i jego braci w żywym grobie. Kiedy Romek nie jest zbyt zmęczony, wychodzimy na spacer. Teraz godzina policyjna zaczyna się o dziewiątej, a nie o ósmej. Spacerujemy po rozgrzanych ulicach, topiącym się asfalcie, przygnębieni i z ciężkimi sercami. Na co możemy liczyć? Jeśli wojna potrwa jeszcze choćby jeden rok, nasze siły wyczerpią się. Nawet ci, którzy dziś mają jeszcze jakieś zasoby pieniężne, za rok nie będą mieli nic. Jedni odejdą wcześniej, drudzy później. Dla nikogo nie ma nadziei za murami getta. Staram się odpędzać te myśli, ale Romek wciąż powtarza: „Czuję, że nie dożyję końca wojny". Daremnie próbuję go pocieszać. Uśmiecha się gorzko, gdy usiłuję dodać mu otuchy, i pokazując mi półmartwych, bezdomnych ludzi na ulicach mówi: „Za kilka tygodni i mnie zobaczysz wśród nich". Staram się odwracać jego uwagę od czarnych myśli, ale w głębi serca wiem, że ma rację. Od czasu do czasu chodzimy do teatru. Ostatniej niedzieli byliśmy na porannym koncercie Marysi Ajzensztadt w „Feminie". Marysia ma dziewiętnaście lat, brązowe 69 włosy, jest średniego wzrostu i nieszczególnie ładna, ale głos ma niezwykły; nazywają ją „słowikiem getta". Jest córką byłego kierownika chóru w synagodze na Tłomac-kiem — teraz jej ojciec dyryguje orkiestrą symfoniczną getta. Marysia, mimo że zaczęła występować zaledwie kilka tygodni temu, zyskała już ogromną popularność. Na jej pierwszym koncercie, na którym byliśmy z Romkiem, wielka sala „Feminy" była pełna. Śpiewała kilka starych francuskich pieśni Berangera i „Alleluja" Mozarta. Z przyjemnością oglądaliśmy ją stojącą na środku sceny obok ojca dyrygującego dwudziestoosobową orkiestrą. Sala trzęsła się od entuzjastycznych braw i Marysia musiała bisować niektóre utwory. Po koncercie dostała trzy czy cztery bukiety wspaniałych kwiatów; najprawdopodobniej przemycono je ze strony „aryjskiej", bo w kwiaciarniach na Lesznie nie ma róż ani lilii. Rozdział IV PODZIEMIE 10 czerwca 1941 Dziś znalazłam nielegalną ulotkę między stronami „Gazety Żydowskiej" — oficjalnego pisma getta. Podejrzewam, że wetknął ją tam sam listonosz. Ulotka jest powielona na eleganckim, różowym papierze listowym; zawiera wiadomości podawane przez Bri-tish Broadcasting Corporation (BBC) i ostrzeżenie, by nie pozwalać się wprzęgać do pracy dla Niemców. Wiadomości wojenne zawarte w tej nielegalnej ulotce różniły się bardzo od publikowanych w „Gazecie Żydowskiej", która przecież jest drukowana w Krakowie za zezwoleniem gubernatora Franka! Ale czytelnicy legalnej gazety i tak ignorują pierwszą stronę — interesuje ich środek ze względu na doniesienia z różnych wydzielonych dzielnic żydowskich w Generalnej Guberni. Tak więc „Gazeta Żydowska" stanowi jedyny legalny środek przekazu informacji między gettami. Z notek nadsyłanych przez Rady Żydowskie czy Rady Starszych różnych gmin można zebrać bardzo ważne informacje dotyczące warunków życia, liczby uchodźców w różnych miastach, sytuacji rozmaitych organizacji pomocy, szpitali itp. Jedną z najpopularniejszych rubryk jest „Skrzynka pocztowa", w której znajdują się odpowiedzi na pytania, co jest dozwolone, a co zakazane. Zazwyczaj odpowiedź brzmi: „zakazane", ale czytelnicy i tak wciąż zadają te same pytania. 71 Środkowe strony są poświęcone utworom literackim autorów piszących w nowohebrajskim (jidysz) tłumaczonym na polski i oryginalnym utworom młodych pisarzy wciąż pojawiających się w ciasnych murach getta. Na ostatniej stronie jest nawet rubryka ogłoszeń, przede wszystkim lekarzy, farmaceutów i krawców z Warszawy i Krakowa. Na tej samej stronie znajduje się kolumna pt. „Osoby zaginione" — rodzice poszukują zaginionych dzieci, a dzieci zagubionych rodziców. Jest to jedyny sposób, w jaki rozdzielone rodziny mogą dowiedzieć się o miejscu pobytu ich bliskich. „Gazeta Żydowska" ma swoje biuro w Warszawie, na ulicy Elektoralnej. Jest bardzo popularna, a każdy jej egzemplarz czytany jest przez setki osób, bo Niemcy pozwalają jedynie na ograniczony nakład. Jest to jedyna legalna gazeta dla trzech milionów polskich Żydów, którzy przekazują ją sobie z rąk do rąk. Jeszcze większe jest zainteresowanie nielegalną prasą, która publikowana jest nieregularnie, ale za to stanowi jedyne źródło rzetelnej informacji o wydarzeniach politycznych i przebiegu wojny. Od czasu do czasu ojciec przynosi do domu taką gazetkę. Zanim pozwoli sobie na przekazanie jej nam, zamyka drzwi na zasuwę. Zobowiązał się do przekazywania gazety innej osobie, której nazwiska nie chce zdradzić. A więc ulotki krążą od domu do domu. W getcie rozwija się, jak sądzę, większa nielegalna działalność niż gdziekolwiek indziej w Polsce. Nie tylko żydowskie partie klasy pracującej, ale także PPS stwierdziła, że łatwiej tu drukować nielegalne publikacje i ukrywać radiostacje. Mówi się także, że wielu najaktywniejszych polskich bojowników socjalistycznych mieszka w getcie. Kilka dni temu miała miejsce rewizja na Siennej, przy 72 rogu Sosnowej. Podobno hitlerowcy przyszli zarekwirować meble jednego z lokatorów i przy okazji znaleźli radiostację. Później mieszkańcy tego bloku powiedzieli nam, że przez cały dzień niemiecki samochód nieustannie jeździł po ulicy tam i z powrotem, aż wreszcie zatrzymał się przed tym narożnym domem i wyrzucił agentów gestapo, którzy przeprowadzili rewizję. Najwyraźniej był to samochód z wydziału pelengacyjnego gestapo wyposażony w specjalny detektor do wykrywania tajnych radiostacji. Wszyscy mężczyźni z domu, w którym wykryto radiostację, zostali zabrani do więzienia, gdzie większość zastrzelono na miejscu. Ale tajne radiostacje nadal istnieją, podziemne biuletyny nadal są wydawane, a groźby i tortury stosowane przez hitlerowców na nikim nie robią wrażenia. Co więcej, ruch podziemny w miarę możliwości stara się odpłacać — na swój sposób — hitlerowcom i polskim zdrajcom. Słynny aktor filmowy Igo Sym, który kolaborował z hitlerowcami, został ostatnio zlikwidowany przez patriotów. Hitlerowcy rozlepili w całym mieście czerwone plakaty obiecujące nagrodę dziesięciu tysięcy złotych za wydanie „zdrajców"- Jednocześnie uwięziono kilkuset wybitnych Polaków jako zakładników i część z nich rozstrzelano. 12 czerwca 1941 Getto staje się coraz bardziej zatłoczone; stale napływają nowi uchodźcy. Są to Żydzi z prowincji, których obrabowano z wszystkiego, co posiadali. Scena ich przybycia zawsze wygląda tak samo: strażnik przy bramie sprawdza personalia uchodźcy, a gdy stwierdzi, że ten jest Żydem, popycha go kolbą karabinu na znak, że wolno mu wejść do naszego raju... Ludzie ci są obdarci, bosi i mają tragiczne oczy głod- 73 nych. W większości to kobiety i dzieci. Przechodzą pod opiekę Gminy, która umieszcza ich w tzw. domach. Tam wcześniej czy później umierają. Odwiedziłam taki dom uchodźców. Jest to zdewastowany budynek. Ściany działowe wyburzono, by utworzyć wielkie sale; nie ma wygód, kanalizacja zniszczona. Pod ścianami prycze z desek nakryte szmatami. Tu i ówdzie leży brudna, czerwona pierzyna. Widziałam półnagie, brudne dzieci leżące apatycznie na podłodze. W kącie siedziała śliczna cztero czy pięcioletnia dziewczynka, płakała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pogłaskać jej zwichrzonych, jasnych włosów. Dziecko spojrzało na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma i powiedziało: „Jestem głodna". Opanowało mnie uczucie głębokiego wstydu. Jadłam tego dnia, ale nie miałam przy sobie ani kawałka chleba, żeby dać temu dziecku. Nie śmiałam spojrzeć jej w oczy: odeszłam. W ciągu dnia dorośli wychodzą w poszukiwaniu pracy. Dzieci, chorzy i starcy zostają leżąc na pryczach. Są tu ludzie z Lublina, Radomia, Łodzi i Piotrkowa — z całej Polski. Wszyscy opowiadają o potwornościach, gwałtach, masowych egzekucjach. Nie można zrozumieć, dlaczego Niemcy pozwolili wszystkim osiąść w warszawskim getcie, w którym mieszka już czterysta tysięcy Żydów. Wzrasta śmiertelność. Sam głód zabija od czterdziestu do pięćdziesięciu osób dziennie. Ale ciągle przybywają setki nowych, by zająć ich miejsce. Gmina jest bezsilna. Wszystkie hotele są przepełnione — warunki sanitarne najgorsze z możliwych. Mydła nie można zdobyć; to, co dostajemy na kartki jako mydło, jest lepką masą rozpadającą się w momencie kontaktu z wodą na kawałki. Brudzi, zamiast myć. Jedną z plag getta- są żebracy, których ciągle przyby- 74 wa. To uchodźcy nie mający tu przyjaciół ani krewnych; nie ma dla nich miejsca nawet w tych okropnych „domach" tworzonych przez Gminę. W ciągu kilku pierwszych dni po przyjeździe szukają pracy. Nocują w bramach, czyli po prostu na ulicy. Kiedy ich siły wyczerpią się, a zmordowane nogi odmówią posłuszeństwa, siadają na krawężnikach albo pod ścianami domów. Zamykają oczy i po raz pierwszy nieśmiało wyciągają przed siebie żebrzącą dłoń. Po paru dniach proszą już o wsparcie z otwartymi oczami. Gdy głód staje się nieprzezwyciężonym cierpieniem, zaczynają krzyczeć... w ten sposób rodzi się tak zwany „wściekły żebrak"... ktoś rzuci mu dwadzieścia groszy albo i pół złotego, ale za tak małe sumy i tak nie mdżna nic kupić. Później ci świeżo upieczeni żebracy zaczynają chodzić od drzwi do drzwi pytając, czy nie została resztka z obiadu: zupa albo parę okruchów suchego chleba. Niecierpliwy gospodarz wyjaśnia, że nie ma nic, że musi karmić swoich własnych uchodźców — siostrę z trojgiem dzieci przybyłą ze . wsi i starą matkę żony. W domu zgiełk, trzeba dawać pomieszkanie trzem sublokatorom z rodzinami i — myśli sobie w zdenerwowaniu — w dodatku ciągle otwierać drzwi... i jak bezczelni zrobili się ci żebracy... Ale żebracy dalej idą swoją drogą od drzwi do drzwi: „Może zostało coś z obiadu? Parę okruchów czerstwego chleba? Albo może potrzebujecie kogoś do wyrzucania śmieci?" Moja mama ma dwóch stałych swoich uchodźców — ziomków z Łodzi — którzy przychodzą codziennie na posiłek. Jeden w południe, a drugi wieczorem. Unikam wchodzenia do kuchni, gdy tam jedzą, żeby nie urazić ich uczuć. Ale codziennie widuję podobnych, godnych szacunku ludzi, z wychudłymi twarzami i pustymi oczyma, siedzących na schodach naszego domu i zjadających 75 resztki, które poczciwe i co zamożniejsze gospodynie dają im. Bardzo często po takim cudownym posiłku złożonym z kaszy, buraków, barszczu, czy innych resztek, zasypiają i śnią słodko o pełnych półmiskach i miękkich łóżkach. Dziś — wychodząc na podwórze — zobaczyłam przy śmietniku wysokiego, dobrze ubranego młodego człowieka. Był jednym z tych, którzy w przedwojennej Polsce studiowali nauki humanistyczne i nie musieli martwić się o codzienny chleb. Nagle, jakby zdawał sobie sprawę, że jest obserwowany, odwrócił się i wtedy zobaczyłam, że jego płaszcz jest z przodu kompletnie podarty, a przez rozpiętą koszulę widać nagi tors. Schylił się po leżącą u jego stóp papierową torbę i szybko uciekł. Ten młody człowiek grzebał w śmietniku szukając czegoś do jedzenia. Zaskoczyłam go, dlatego uciekł zawstydzony. Jakiś czas temu w bramie naszego domu zemdlał mały chłopak, wyglądał na trzynaście lat. Jeden z lokatorów zabrał go do siebie i nakarmił. Okazało się, że chłopiec zemdlał z głodu. Od tamtej pory mały Szymek stał się częstym gościem w domu swoich dobroczyńców. Pomaga sprzątać mieszkanie, a w zamian dostaje talerz zupy na obiad i kilka złotych tygodniowo. Przykłada wielką wagę do swego wyglądu. Ktoś dał mu stare ubranie, które wisi na nim jak worek, ale jest dumny z posiadania kompletnego garnituru, bo zanim trafił do naszego domu, ubrany był w podarte szmaty. Szybko stał się ulubieńcem lokatorów. Wynosi wszystkim śmiecie, zarabia po parę groszy to tu, to tam. Jest dużo starszy, niż myślałam na początku. Nie wygląda na swoje osiemnaście lat — taki mały i chudy. Jest bezdomnym sierotą. Kiedy z nim rozmawiałam, zaskoczyła mnie jego inteligencja i niezłomna wiara w przyszłość. Nasze podwórko na Siennej 41 jest sceną wielu wyda--' rżeń przez cały dzień — być może dlatego, że mieszka' 76 tu więcej zamożnych lokatorów niż gdzie indziej. W godzinach rannych często przychodzi grać na skrzypcach profesor Kellerman z lipskiego konserwatorium. Jest to mały, siwy, stary mężczyzna o fascynująco długich palcach. Gdy zaczyna grać, otwierają się okna na wszystkich piętrach. Często zamykam oczy i wyobrażam sobie, że oto jestem na koncercie wielkiego wirtuoza, któremu gdzieś w tle dyskretnie akompaniuje orkiestra. Ale grę profesora przerywa często hałas, jaki robią twarde kawałki suchego chleba i monety rzucane mu z okien. Zaprosiliśmy profesora do nas na herbatę. Wszedł na górę, położył skrzypce w kącie i opowiedział nam swoją historię. Przywieziono go do getta w styczniu tego roku. Wraz z żoną jechał dziesięć dni w wagonie towarowym. Kilku członków tej grupy zmarło w drodze, a żywi jechali dalej razem z trupami. Obu synów udało mu się wysłać przed wojną do Anglii. „Nie skarżę się — powiedział — zarabiam na siebie i żonę. Popołudniami daję nawet kilka lekcji, za które dobrze mi płacą i w ogóle ludzie są dla mnie niezwykle dobrzy. A szczerze mówiąc — dodał — my, niemieccy Żydzi, nie zasługujemy na tyle dobroci. Grzeszyliśmy bardzo przeciw Żydom ze wschodu..." Mama poprosiła go, by dawał lekcje mojej młodszej siostrze, która przed wojną uczyła się gry na skrzypcach. Zgodził się i teraz przychodzi dwa razy w tygodniu. Dostaje pięć złotych za godzinę. W pobliżu naszej bramy często pojawia się młoda kobieta, która śpiewa na ulicy. Jest szalona. Słowa jej żałosnej piosenki docierają do mnie zwykle wczesnym rankiem: „Gwizd lokomotywy, żegnaj, ukochany, bądź szczęśliwy..." Piosenka kończy się odjazdem pociągu i tym, że dziewczyna czeka na swego ukochanego. Ta kobieta jest córką bogatego i znanego warszawskie- 77 go kupca. Podczas bombardowania jej dom spalił się, a jedyny brat zginął w płomieniach. Ona sama skoczyła z trzeciego piętra na rozpiętą siatkę i w efekcie doznała szoku nerwowego. Jej matka uratowała się cudem. Teraz ta dziewczyna śpiewa na Siennej. Wszyscy mieszkańcy ulicy znają słowa jej piosenki o odjeżdżającym pociągu i powrocie kochanka. Dziś nie ma już więcej powrotów... i nie ma pociągów dla mieszkańców warszawskiego getta, jest tylko rozpalony do czerwoności bruk i tłumy dzieci, które przypadają do nóg przechodniom żebrząc o okruch chleba. Prawda, że nie wszystkie dzieci żebrzą, wiele z nich zarabia na życie — często przychodzi im to łatwiej niż dorosłym. Istnieją całe zorganizowane gangi małych dzieci — chłopców i dziewczynek w wieku od pięciu do dziesięciu lat. Najmniejsi i najbardziej wychudzeni owijają swoje małe, kościste ciałka lnianymi workami. Później przemykają na stronę „aryjską" przez ulice odgrodzone od getta tylko kolczastym drutem. Większe dzieci rozsuwają druty i przepychają mniejsze przez powstałe w ten sposób dziury. Inne obserwują niemieckich strażników i polskich policjantów. Po kilku godzinach wracają obładowani ziemniakami i mąką. Zazwyczaj wędrują na przedmieścia, gdzie żywność jest tańsza niż w centrum miasta. Często chłopi dają im ziemniaki za darmo. Ich okropny wygląd wzbudza litość. Na dodatek do ziemniaków często przynoszą bochenki wiejskiego, razowego chleba. Ze szczęśliwym uśmiechem na małych, zielonkawych buziach przemykają z powrotem do getta. Po tej stronie kolczastych drutów czekają na nich starsi koledzy. Czekają czasem i wiele godzin, aż hitlerowski strażnik będzie zajęty sprawdzaniem paszportu jakiegoś obcego obywatela lub polskiego goja odwiedzającego getto. To stwarza im okazję prze- 78 szmuglowania żywności. Czasem niemiecka żandarmeria nie zauważa ich, czasem zaś zauważa, ale udaje, że nic nie widzi. To ostatnie zdarza się rzadko, ale są tacy Niemcy — szczególnie wśród starszych — którzy muszą mieć w domu małe dzieci i dlatego odczuwają cień litości dla tych żydowskich brzdąców, które wyglądają jak małe, żywe szkielety pokryte chropowatą, żółtawą skórą. Większość jednak niemieckich strażników z zimną krwią strzela do uciekających dzieci, a żydowscy policjanci muszą potem podnosić krwawiące ofiary leżące na ulicy jak zranione ptaszki i rzucać je na przejeżdżające riksze. Jednak gdy dzieci wracają bezpiecznie, dumne ze swych trofeów, do głodujących rodziców — w domach panuje niezmierna radość. Głąbiaste ziemniaki i czarny chleb smakują cudownie. Następnego ranka mali zaopatrzeniowcy kolejny raz próbują przejść granicę getta na rogu Siennej i Żelaznej; może znów będzie ten sam dobry strażnik, który wczoraj pozwolił przejść? 17 czerwca 1941 Dziś poszłam na zebranie ludzi przybyłych z Bielska, na które zostałam zaproszona przez Verę Neuman. Znamy się bardzo krótko, ale jesteśmy w wielkiej przyjaźni. Vera jest wysoką blondynką, prawdziwie niemieckim typem i stanowi żywe zaprzeczenie nazistowskiej teorii rasowej. Jest tu całkiem sama. Matka jej zmarła kilka lat temu, a ojciec — milioner, właściciel paru fabryk — przebywa we Lwowie, który jest teraz pod sowiecką władzą. Z rzadka Vera otrzymuje od niego listy za pośrednictwem dobrze opłaconego przemytnika, bo nie ma oficjalnej komunikacji między Generalną Gubernią a regionem zajętym przez Sowietów. W takich momentach dziewczyna szaleje z radości. Przychodzi do mnie, śmieje się i płacze. Bardzo cierpi z powodu swej 79 samotności, z tego też powodu chodzi na zebrania bielskich uchodźców, gdzie spotyka się ze starymi przyjaciółmi i wspomina beztroskie, luksusowe życie, jakie kiedyś prowadziła. Jest kilka takich grup z różnych miast Polski — między innymi z Łodzi i Lublina — które działają dość aktywnie. Większe grupy mają swoje własne siedziby otwarte cały dzień — niektóre prowadzą nawet własne kuchnie wydające posiłki ubogim. W tych siedzibach uchodźcy z tego samego miasta spotykają się i organizują pomoc dla nowo przybyłych. Od czasu do czasu urządzają koncerty, z których cały dochód przeznacza się na pomoc dla potrzebujących. Gmina często powierza tym grupom opiekę nad ich ziomkami — umieszcza się ich w domach wcześniej przybyłych uchodźców. Wszystkie mieszkania w getcie są przepełnione — przeciętnie jeden pokój zajmuje sześć osób. W efekcie istnieje poważne niebezpieczeństwo epidemii, szczególnie tyfusu. Głównymi nosicielami tej potwornej choroby są wszy ubraniowe, których dziś trudno uniknąć — rozmnażają się strasznie szybko. Wystarczy przejść ulicą i otrzeć się o kogoś w tłumie, żeby się nabawić wszy. Zewsząd docierają do nas alarmujące wieści o ofiarach tyfusu. Rozdział V ROSYJSKIE BOMBY 26 czerwca 1941 Piszę te słowa w schronie naszego domu. Mam nocny dyżur jako członek ochrony przeciwlotniczej. Rosjanie bombardują coraz częściej. Nasz dom stoi w niebezpiecznym punkcie — blisko głównej stacji kolejowej. Jest jedenasta. Siedzę przy małej karbidowej lampce. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych między Rosją a Niemcami mogę pisać. Szok był ogromny. Wojna między Niemcami i Rosją! Któż mógł mieć nadzieję, że to nastąpi tak szybko! Tego historycznego dnia, 22 czerwca, o czwartej po południu nasz zespół teatralny dawał swoje tradycyjne, niedzielne przedstawienie w sali Weismana. Misza wyrecytował swój numer, potem ja weszłam na scenę i —? nie umiem powiedzieć, dlaczego — po raz pierwszy poczułam aż taką tremę. Siedzący przy fortepianie Romek zauważył moje przerażenie i z charakterystyczną dla niego łagodnością szepnął: „Nie bój się, pamiętaj tylko o tonacji!" Jego spojrzenie dodało mi odwagi i po pierwszych taktach trema zniknęła. Skończyłam pierwszą piosenkę i zaczęłam już drugą, gdy nagle dała się słyszeć potworna eksplozja, a cała scena zadrżała. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się działo. Przez okno widziałam ruiny domu po drugiej stronie ulicy (został zbombardowany podczas oblężenia War- 81 6 — Dziennik... szawy) rozpadające się na kawałki. Co to może być — myślałam — czy znów nas bombardują? Ale kto? Widownia zaczęła się niepokoić, ale Romek nie przerwał gry i szepnął do mnie: „Śpiewaj dalej, to nic". Czułam, jak uginają się pode mną nogi, różne myśli kłębiły mi się w głowie, ale śpiewałam. Nadal słyszeliśmy wybuchy, wyglądało jednak na to, że nieco dalej. Kiedy skończyłam występ, w sali wybuchła panika i publiczność rzuciła się do drzwi. Harry próbował ich zatrzymać, ale daremnie. W ciągu kilku chwil sala opustoszała. Ktoś przyniósł wiadomość, że Rosjanie bombardowali dworzec i wiele domów po prawej stronie Siennej, na której mieszkamy, zostało trafionych. Pobiegłam do wyjścia, ale Romek zatrzymał mnie. Dopiero kiedy skończyły się eksplozje, wyszliśmy razem. Na rogu Siennej i Sosnowej widziałam już, że nasz dom stoi nietknięty i odetchnęłam z ulgą. Na ulicy ludzie wyrywali sobie z rąk specjalne wydanie „Nowego Kuriera Warszawskiego" z ogromnymi kolorowymi nagłówkami: „Wojna przeciw czerwonej zarazie" i „Niemcy bronią świat przed bolszewickim potopem". Te tytuły wywoływały śmiech. W Warszawie natychmiast ogłoszono stan oblężenia. Godzina policyjna w getcie zaczyna się teraz o siódmej, a nie o dziewiątej; za nieprzestrzeganie obowiązku zaciemnienia grozi kara śmierci. Ale to nic nowego. Syreny wyją dość często. Oślepiające światła rakiet rzucanych nad Warszawą przez radzieckich lotników robią ogromne wrażenie. Pomagają Czerwonym Wojskom Lotniczym bombardować precyzyjnie obiekty wojskowe i lotniska dookoła Warszawy. Dzisiejszy oficjalny komunikat w „Nowym Kurierze Warszawskim" stwierdza, że: „Sowieckie bombardowanie Warszawy ostatniej nocy nie spowodowało żadnych szkód militarnych, ale bardzo ucierpiała ludność cywilna. Boi- 82 szewiccy lotnicy koncentrowali się na zamieszkałyc dzielnicach miasta, a także zbombardowali szpital W artykule wstępnym gazeta apeluje do polskich obyw; teli, aby „wzięli aktywny udział w świętej wojnie prz< ciw czerwonym barbarzyńcom" i proponuje utworzeń: specjalnego polskiego legionu do walki z bolszewikam Po południu dostałam nielegalny biuletyn, który donc sił coś całkiem przeciwnego: rosyjskie bombowce spowc dowały wielkie zniszczenia na Głównym i zniszczyły dłu gie składy (towarowe); zniszczeniu uległo także lotnisk na Okęciu, natomiast w kilku fabrykach amunicji zginęł wielu polskich robotników. Prasa podziemna ukazuje się teraz częściej i spełni; ważną funkcję. Małe bibułki przynoszą nam powiew na dziei i podtrzymują moralnie. Zdaje się, że właśnie jest alarm; tak, długi gwizd syreny. Muszę biec obudzić komendanta. 1 lipca 1941 Goje będący wciąż jeszcze dozorcami w getcie otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia tej dzielnicy; wielu Żydów pragnie dostać po nich pracę. Mój ojciec starał się zabezpieczyć stanowisko dozorcy w naszym domu dla wujka Percy, który nie ma z czego żyć, prócz tego, co dostaje od nas. Ale nasze zasoby nie starczą na długo, jeśli nadal będziemy wspierać tak wielu krewnych. Niełatwo dostać tę pracę. Konieczny jest jednogłośny wybór przez wszystkich lokatorów, a potem kandydat spełniający ten warunek musi jeszcze zostać zatwierdzony przez administrację Gminy. Szansę wujka Percy są niewielkie, tym bardziej że nie jest nawet lokatorem naszego domu. Z tego powodu ojciec ostatecznie zdecydował się wysunąć swoją własną kandydaturę i wziąć Percy'ego na zastępcę. Ten plan 83 może się udać. W naszym domu mieszka czterystu lokatorów i dozorca ma szansę godziwego zarobku. 4 lipca 1941 W szkole zbliżają się egzaminy. Rok szkolny trwał tylko siedem miesięcy; Niemcy odmówili przedłużenia zajęć. Profesorowie są zadowoleni z postępów, jakie zrobiła większość uczniów. Istnieją jednak ogromne braki jeśli chodzi o materiały. Tylko dwa sklepy w getcie sprzedają jeszcze niewielkie ilości papieru i farb po fantastycznych cenach. Przed wojną arkusz papieru kosztował dwadzieścia groszy — teraz kosztuje cztery złote. Tuszu, pędzli i piór dostać nie można. Mimo to jakoś udaje nam się kontynuować naukę. Część studentów musiała jednak porzucić naukę i podjąć pracę, żeby zarobić na życie. Najpopularniejszym studentem jest dwudziestotrzylet-ni Zdzisław Szenberg, kościsty młody człowiek chodzący w oficerkach i eleganckim płaszczu. Ma szczupłą twarz i duże, błyszczące czarne oczy z przedziwnie długimi rzęsami — rzadko spotykanymi u mężczyzn. Jego dłonie są obdarzone cudownym talentem do rysunku i malarstwa. Jest zdolnym projektantem i żartuje z malarzy, którzy — jego zdaniem — marnują czas i materiał na rzeczy zbędne. Ale to tylko poza; on także maluje „nędzne" postacie getta i krajobrazy składające się z okaleczonych kasztanów na tle zbombardowanych domów. Interesującymi uczniami są także Józiek Fogelnest i Kazik Kastenberg. Świetnie do siebie pasują i zawsze siedzą w jednej ławce. Są przyczyną rozpaczy nauczycieli — za każdym razem, gdy jeden z nich odezwie się, cała klasa ryczy ze śmiechu. Kazik ma komiczną, długą twarz przypominającą łeb konika, Józiek jest świetnie zbudowanym mężczyzną z niewinnymi oczyma dziecka. Jego okulary mają zwyczaj zjeżdżać mu na czubek nosa. 84 Obaj mają po dziewiętnaście lat i chodzą na kursy ty po to, by uniknąć przymusowej pracy dla Niemców. ] mają najmniejszego pojęcia o rysowaniu, a przez eg: miny wstępne przeszli tylko dzięki „plecom". Udaje się jednak zwalczać zadania, jakie wyznaczają nauc; ciele — obaj chłopcy udają neoimpresjonistów i rysi skomplikowane, do niczego nie podobne i często d( absurdalne kompozycje. Gdy nauczyciele wytykają i że ich prace nie rozwiązują zadanego problemu — oskj żają nauczycieli o konserwatyzm i upieranie się pr przestarzałych poglądach, po czym zaczynają wyjaśni głęboką symbolikę swoich propozycji. Reszta klasy płac niemal ze śmiechu, a profesorowie poddają się i częs przyłączają do ogólnej zabawy. Kolejną dziwną postacią jest Bolek Szpilberg. Codzie nie przychodzi do szkoły w innym ubraniu. Jest do utalentowanym synem bardzo zamożnych rodziców. W; gląda na więcej niż osiemnaście lat; wzrost ma średi a prezencję bardzo dystyngowaną. Bolek urodził s w Palestynie, jest poddanym brytyjskim i jako taki mi obowiązek okresowego meldowania się w gestapo. Ale ; dużą sumę pieniędzy zdobył włoską metrykę, zarejestri wał się w gestapo pod własnym nazwiskiem, tyle że jak obywatel włoski, i dumny jak paw kręcił się po szko! bez opaski na ramieniu. Jednak gdy któregoś dnia Nierr cy przyjechali wizytować szkołę, Bolek szybko założy opaskę. Wtedy uświadomiłam sobie, jakim jest tchórzen Wśród naszych studentów jest dwóch niemieckie uchodźców, to bracia Liebermannowie. Młodszy, szesns stolatek, jest drobny i nieładny, ale bardzo zdolny jak rysownik; starszy ma dwadzieścia trzy lata i wykazuj szczególny talent do dekoratorstwa i plakatu. Są kuzy nami słynnego niemieckiego malarza, Żyda, profesor Maxa Liebermanna. 85 Jeśli chodzi o dziewczęta, to bardzo utalentowana w dziedzinie dekorowania wnętrz i projektowania mody jest Inka Garfinkel. Ma oryginalne pomysły i w ogóle to indywidualność. Wysoka, smukła, o kasztanowych włosach, czarnych oczach i jasnej karnacji często sama wygląda jak modelka z magazynu mody. Niedawno zrobiłam pastelami jej portret, który bardzo podobał się naszemu nauczycielowi. Inka jest bardzo zdecydowana w swoich pomysłach. Wkrótce wychodzi za mąż za Józefa Świecę, także studenta, urzędnika policji getta. Ta para zna się od roku, kochają się tak bardzo, że zupełnie nie boją się otaczającego ich świata. Dotąd w realizacji małżeńskich planów przeszkadzała im sytuacja finansowa, ale teraz Inka trochę zarabia, a jej narzeczony dostaje dobrą pensję — szykują się więc do ślubu. Nierozłączną parę stanowią Nina Wygodzka i Janette Natanson; są ładne i eleganckie, ale okropnie egzaltowane. Mają duże powodzenie u chłopców. Do ich manier należy ciągłe mówienie po francusku. Ja zawsze odpowiadam im po angielsku. Nie wyglądają na Żydówki, często więc udaje im się przechodzić na drugą stronę, gdzie robią ważne zakupy — są później za nie dobrze wynagradzane. Mimo że bardzo młode, mają ogromne doświadczenie. Obie są jedynaczkami i mieszkają ze swymi matkami. Ojcowie zmarli kilka lat. temu. Nina jest niewysoką, dość pulchną dziewiętnastolatką, włosy nosi splecione w warkocze i owinięte wokół głowy. Janette jest także średniego wzrostu, ma długie loki i bladą twarz usianą drobniutkimi piegami. Jej zielone, kocie oczy są bardzo błyszczące. Ta dwójka zawróciła w głowie wszystkim chłopcom w szkole; uznano je za niebezpieczne „wampy". Ogólnie rzecz biorąc uczniowie żyją w zgodzie i pomagają sobie, jak tylko potrafią. . . -...;.•. 86 10 lipca 1941 Rosyjscy lotnicy często „odwiedzają" okolice War wy; powietrze drży od wybuchów bamb. Co rusz sł szum rosyjskich samolotów, które omijają getto. Dla nie schodzimy już na ogół do piwnicy na sygnał alar Upał potworny, przesiaduję wciąż na balkonie nass mieszkania. Jest na drugim piętrze. Pomidory, gros marchewka i rzodkiewki w skrzynkach za oknami usychają. Tylko zalane słońcem niebo nad głową przj mina wolność. Bardzo często wracam do domu z przj ciółką, Lutką Leder, która mieszka na szóstym pięt; dyskutujemy o planach na przyszłość. Lutka jest tu z i cochą i młodszą siostrą. Jej ojciec przebywa na teren Polski zajętych przez Rosję; nie miała od niego wiador ści od momentu niemieckiej inwazji na Rosję. Lutka osiemnaście lat i jest niedużą, pulchniutką brunet Często przychodzą też do nas Vera Neumani i Mic Rubin. Wdychamy świeże powietrze i na chwilę zapominał o tym, co dzieje się wokół nas. Ale jeden rzut oka podwórze przedzielone murem na pół wystarczy, by n wiać słodkie marzenia. Nasz balkon wychodzi na „ar; ską" stronę Złotej. Stamtąd, z piątego piętra, często sł chać dźwięki fortepianu, zwykle jedną i tę samą melod „Traumerei" Schumanna. Czasem myślę sobie, że może jakaś szlachetna, chrześcijańska dusza stara się p cieszyć nieszczęsnych mieszkańców getta zamkniętych : murami i że nawet jakby wyrażała ubolewanie z powoc kamieni tak często wrzucanych do getta z „aryjskie strony. Ta melodia Schumanna przenosi nas w inny świa Lutka marzy o swoim ukochanym, Kaziku Briliant, któi mieszka w sąsiednim domu. Nigdy nie przestaje o ni] myśleć ani mówić, ale na nieszczęście on jest w stosur ku do niej całkiem obojętny. Myśli Mickie Rubin zawsz 87 krążą wokół rodzinnego Lipska, gdzie spędziła najlepsze lata młodości. Jest bardzo sentymentalna i pamięta nawet najbłahsze wydarzenia z tego niemieckiego miasta, z którego deportowano ją do warszawskiego getta. Mimo gorzkiej niesprawiedliwości, jaką cierpiała, i krzywd wyrządzonych jej przez Niemców, nie może zapomnieć kraju, w którym urodziła się i ona, i jej rodzice. Jestem pełna okropnych przeczuć, w ciągu kilku minionych nocy miałam koszmarne sny. Widziałam Warszawę spływającą krwią; razem z siostrą i rodzicami szłam nad okaleczonymi trupami ludzi. Chciałam uciec, ale nie mogłam i obudziłam się zlana zimnym potem, przerażona i wyczerpana. Złote słońce i błękitne niebo szarpią tylko moje osłabione nerwy. 25 lipca 1941 Po długich staraniach ojciec dostał wreszcie pracę dozorcy wraz z wszystkimi przywilejami, jakie zapewnia to stanowisko. Od dwóch tygodni pełni już „urząd" i na dodatek do zwykłej żydowskiej opaski nosi na ramieniu jeszcze żółtą z napisem „Gospodarz Domu". Otrzymał także od Gminy paszport stwierdzający, że jest zwolniony z obowiązku przymusowej pracy. Tak więc może swobodnie poruszać się po ulicach nie bojąc się łapanek. Dozorcy są zwolnieni z rozmaitych opłat, otrzymują dodatkowe racje żywnościowe, dwieście złotych miesięcznie jako wynagrodzenie oraz darmowe mieszkanie. Ale główny zysk dozorcy pochodzi z otwierania drzwi w nocy: zgodnie z przepisami dotyczącymi godziny policyjnej, brama zamykana jest wcześnie, a lokatorzy dają za jej otwieranie po dwadzieścia groszy i więcej. Czasem w ciągu jednej nocy uzbiera się i dwadzieścia złotych. Krótko mówiąc: dochody dozorcy, jak na obecne warunki, są wyjątkowo 88 korzystne; nic więc dziwnego, że tak trudno dostać tę pracę. Ze względu na to, że tata nie ma tyle sił, by spełniać wszystkie ciężkie obowiązki dozorcy, a mianowicie utrzymywać dom w czystości szorując klatkę schodową i usuwając śmiecie — zrealizował swój pierwotny plan i wziął wujka Percy do pomocy. Oddaje mu wszystkie bezpośrednio otrzymywane pieniądze. Początkowo nasi sąsiedzi byli nieufni w stosunku do nowego dozorcy, który jeszcze wczoraj był takim samym lokatorem jak wszyscy. Nie mogli sobie wyobrazić, żeby antykwariusz dzieł sztuki i specjalista od malarstwa klasycznego był w stanie wykonywać obowiązki dozorcy. Wkrótce jednak przywykli do myśli, że nawet szanowany obywatel może zostać dozorcą i nadal być człowiekiem godnym szacunku. Obecnie okazują ten szacunek zarówno ojcu, jak i wujkowi. Nawiasem mówiąc, nie są oni jedynymi ludźmi, którzy w getcie upadli tak nisko w hierarchii społecznej. Dozorcą sąsiedniej posesji jest inżynier Plonskier, bliski przyjaciel naszej rodziny. Także wielka liczba prawników cieszy się teraz z posiadania zajęcia dozorcy. Rozdział VI TYFUS 29 lipca 1941 Szaleje tyfus. Wczoraj liczba zmarłych na tę chorobę przekroczyła dwieście osób. Doktorzy po prostu załamują ręce z rozpaczy. Nie ma lekarstw, a wszystkie szpitale są przepełnione. Wciąż dostawia się nowe łóżka w salach i na korytarzach, ale to nie rozwiązuje problemu; liczba ofiar wzrasta z dnia na dzień. Szpital na rogu Leszna i Rymarskiej wywiesił w oknie izby przyjęć napis: „Nie ma miejsc". Szpital dziecięcy Bersona na Siennej pełen jest dzieci w różnym wieku — wszystkie chore na tyfus. Całkowicie zamknął podwoje szpital na rogu Leszna i Żelaznej — nie ma tam miejsca dla ani jednego pacjenta więcej. Kilka dni temu na ulicy Leszno widziałam ojca, który niósł na rękach całkiem już dużego chłopca. Obaj okryci byli szmatami. Twarz chłopca płonęła ognistym rumieńcem, trząsł się potwornie. Mężczyzna zatrzymał się niepewnie przed wejściem do szpitala na rogu Leszna i Żelaznej. Pozostał przez chwilę nieruchomy, najwyraźniej zastanawiając się, co robić. Wreszcie nieszczęsny człowiek położył swego chorego syna na stopniach wiodących do izby przyjęć i cofnął się parę centymetrów. Wyczerpanym chłopcem wstrząsały konwulsje, jęczał głucho. Nagle wyszła pielęgniarka w białym fartuchu i zaczęła krzyczeć 90 na zastygłego w bólu ojca, który stał ze spuszczoną głów płacząc gorzko. Po chwili zauważyłam, że chory chłopie przestał się trząść, jakby zasnął. Oczy miał zamknięte a na twarzy pojawił się wyraz łagodnego zadowolenia. Kilka chwil później płaczący ojciec spojrzał na syn* Pochylił się nad swoim dzieckiem szlochając jakby m serce pękło i patrzył długo w jego twarz szukając ślad życia. Ale było już po wszystkim. Wkrótce nadjeche mały czarny wóz i ciepłe jeszcze ciało chłopca został dorzucone do kilku innych, zebranych na sąsiednich uli cach. Przez jakiś czas ojciec spoglądał za oddalającyr się wozem. Potem znikł. Umieszczanie chorych przed szpitalnymi bramami ni jest już niczym wyjątkowym. Matki, które nie mog znieść widoku dziecka cierpiącego bez żadnej medyczne pomocy, mają nadzieję, że w taki sposób udą im si umieścić dziecko w szpitalu. Epidemia przybrała szczególnie ostrą formę w regioni Gęsiej, Nalewek, Nowolipek i Nowolipia. W „małym getcie sytuacja jest trochę lepsza, bowiem jest to okol ca zamieszkana przez zamożnych ludzi, którzy mogą pc zwolić sobie na prywatną opiekę medyczną. Ostatnio importuje się serum przeciw tyfusowi ze Lwc wa, który przeszedł w niemieckie ręce miesiąc temu. S( wieci, gdy ewakuowali Lwów, zostawili duży magazy środka na tyfus w fiolkach. Teraz to drogocenne lekai stwo jest szmuglowane do Warszawy. Ale tylko boga ludzie mogą sobie na nie pozwolić — cena osiąga kilt tysięcy złotych za fiolkę. Niektórzy mieszkańcy getta otrzymują paczki poczi ze Szwajcarii; są w nich rozmaite lekarstwa, a przeć wszystkim serum antytyfusowe. Środek szwajcarski je lepszy niż rosyjski. W getcie prowadzi się ożywiony hai 91 del lekarstwami. Heniek Grynberg, jeden z moich znajomych, bierze udział w tych interesach i opowiedział mi nieco szczegółów. Heniek jest wysokim blondynem — prawdziwy typ nordycki, bez jednej żydowskiej cechy. Przez podziemne kanały często przechodzi na drugą stronę, gdzie bez trudu uchodzi za Polaka dzięki podrobionym dokumentom. W jakiś sposób zdobywa zezwolenia na jazdę do Lwowa i tam kupuje fiolki z lekarstwem na tyfus, zamówione i z góry opłacone przez zamożnych mieszkańców getta. Nie jest to łatwa wycieczka, mimo aryjskiego wyglądu Heńka i jego podrobionych papierów. Stale przeprowadzane są rewizje w pociągach i Niemcy nie tylko konfiskują przemycane towary, ale również nakładają srogie kary na przemytników — w przypadku Heńka, gdyby wykryto, że jest Żydem, kara mogłaby być wyjątkowo surowa. Ale Heniek jest doświadczonym szmuglerem. W ciągu trzech lat okupacji przekraczał kilka granic, zajmował się różnymi rodzajami handlu, ukrywał się przed policją kilku krajów i udało mu się uniknąć wszelkich niebezpieczeństw. W tym nowym interesie też należy do tych, którzy odnoszą największe sukcesy. Widać to po jego dostatnim wyglądzie oraz eleganckich sukniach, jakie noszą jego żona i córka. Siostra Heńka, Ewa Grynberg, jest członkiem naszego komitetu domowego, a kuzynka, Rutka, jest przyjaciółką mojej młodszej siostry, Anny. Rutka spędza całe dnie w naszym mieszkaniu, a moi rodzice traktują ją niemal jak trzecią córkę. 31 lipca 1941 Wczoraj zdawaliśmy ostatnie egzaminy. Zdałam wszystkie i natychmiast zapisałam się na tzw. kurs zaawansowany, który potrwa następne siedem miesięcy. Teraz siedzę przy oknie nowego mieszkania, które przy- 92 dzielono nam jako rodzinie dozorcy; wygląd; Okno wychodzi na Sienną przy Sosnowej miejscu zawsze jest duży ruch. Na rogu stoi zetami. Nie trzeba nawet mówić, że sprzedaw zety są przemycane, bo przecież oficjalnie \ dawać w getcie tylko „Gazetę Żydowską". Al stać także „Nowy Kurier Warszawski", „'. „Krakauer Zeitung", a nawet „V61kischer ] Czasem legalne gazety faszystowskie zawier.E jące informacje o innych gettach w Polsce. B z gazetami stoi sprzedawca cukierków i papii to. starszy mężczyzna o wyglądzie intelektua] się o ścianę na pół drzemiąc. Cukierki, któr wytwarzane są z melasy i sacharyny w mj bryczkach getta. Obecnie cukier kosztuje trz; . tych za funt. Niektóre cukierki owinięte są z gwiazdą Dawida i napisem „Dzielnica Kosztują od dwudziestu do trzydziestu grosz;; Ale są też cukierki po jeden złoty. Nieco dalej starsza pani siedząca przy ma3 ku sprzedaje opaski na rękę różnej jakości pięćdziesięciu groszy do dwóch złotych za ; tańsze zrobione są z papieru, na którym wj <» gwiazdę Dawida; najdroższe wykonano z Im haftowaną gwiazdą i wciąganymi gumkami jest wielkie zapotrzebowanie na te opaski, bo bardzo „czuli" na tym punkcie; kiedy zauważ; jącego podartą lub brudną opaskę, natychmi; Na Siennej można spotkać kilka popularnj Najbardziej znaną jest pani Bela Gelbart, wys na, elegancko wyglądająca kobieta z gładko czarnymi włosami przyprószonymi siwizną. powoli starając się dostosować swoje kroki ukochanego pieska. Wyprowadza go codzienni 93 mej porze, czasem otoczona przez studentów naszej szkoły, którymi szczególnie interesuje się jako patronka sztuk pięknych. Prowadzi ożywione dyskusje ze studentami i czuje się młoda wśród młodych ludzi, choć ma prawie pięćdziesiąt lat. Dom naprzeciw naszego, pod numerem 42, został zburzony podczas oblężenia Warszawy. Dziś rano jakaś kobieta w średnim wieku usiadła przy jego ruinach. Jej bose stopy, które wyciągnęła przed siebie, pokryte były ropiejącymi ranami, twarz wykrzywiona cierpieniem, a nozdrza nienaturalnie rozszerzone, jakby węszyły. Kobieta próbowała podnieść swe ciężkie ciało, ale nie mogła. Ludzie mijali ją w pośpiechu nie oglądając się za siebie. Zresztą i tak nie mogliby jej pomóc. Z tobołka leżącego obok wyciągnęła kawałek chleba i próbowała go ugryźć, ale jej zęby stuknęły o siebie, a głowa ciężko uderzyła o chodnik. W chwilę później podniosła się do pozycji siedzącej, ugryzła kawałek chleba i zaczęła go żuć. Ale żołądek odmówił przyjęcia pokarmu — zwymiotowała. Potem starała się wstać pomagając sobie kijem i wreszcie udało się jej. Zrobiła kilka kroków, zaczęła się chwiać, bezwładnie wsparła się o kij i nagle zaczęła walić głową o ścianę krzycząc: „Ludzie, miejcie litość nade mną, dobijcie mnie!". Po chwili upadła ciężko z rozrzuconymi na boki ramionami i przez chwilę myślałam, że jej cierpienia dobiegły kresu. Ale moment później kobieta zaczęła się poruszać i ochrypłym głosem wykrzykiwać coś niezrozumiale. Pobiegłam do stacji sanitarnej i narobiłam takiego rabanu, że wreszcie wysłano kogoś po tę biedną istotę. Takie sceny zdarzają się na Siennej stosunkowo rzadko, ale w pobliżu Grzybowskiej ulice pełne są głodujących ludzi, którzy przychodzą po pomoc do władz gminy. Jest tam bardzo dużo prawie nagich dzieci, których rodzice zmarli, a one same zostały na ulicy o\jjinięte 94 w szmaty. Ich ciała są potwornie wyniszczone; prs ką jak pergamin, żółtą skórę widać kości. To j etap szkorbutu; pod koniec tej strasznej choroby małe ciałka są opuchnięte i pokrywają się rop: ranami. Niektóre z tych dzieci straciły palce u n cą się w kółko i jęczą. Nie wyglądają już jak bardziej przypominają małpki niż dzieci. Nie błaj o chleb, błagają o śmierć. Gdzież jesteście, zagraniczni korespondenci? I nie przyjedziecie tu i nie opiszecie sensacji get 'wątpienia nie chcielibyście stracić apetytu. A mo: sfakcjonuje was to, co mówią wam naziści — że z Żydów w gettach, aby uchronić „aryjską" ludnoś epidemiami i brudem? Jakiś czas temu czytałam w kontrolowanym p] tlerowców „Nowym Kurierze Warszawskim" taki nie reportaże pióra korespondentów hiszpańskie] muńskich. A jak zaskoczona byłam widząc, że tak: rykański korespondent — reprezentujący duże pismo — pozwolił się omamić nazistowską proj o higienicznej konieczności utworzenia getta w ^ wie! Czy cały świat jest zatruty? Czy nigdzie sprawiedliwości? Czy nikt nie usłyszy naszego rozpaczy? Ulica Komitetowa, przy Grzybowskiej, jest żywj bem dzieci niszczonych przez szkorbut. Ludni ulicy mieszka w długich jamach piwnicznych, c rych nie dociera ani promyk słońca. Przez małe okienka można zobaczyć wychudzone twarze i zni< cone głowy. To starzy ludzie , którzy nie mają nav podnieść się z barłogów. Umierającymi oczyma pa tysiące butów przechodzących za okienkiem piwn po ulicy. Czasem z takiego okienka wysuwa się Ł ręka żebrząca o kawałek chleba. 95 es P., choć nie przyznaje się do swego niemieckiego pochodzenia, ma świetne kontakty z gestapo. A zresztą kto zna całą prawdę? Może jest ich agentem? Przywódcy ruchu oporu też spotykają się u Hirschfel-da — fakt, że miejsce to znane jest jako dom schadzek różnych zdeprawowanych elementów, czyni tę kawiarnię świetną kryjówką dla bojowników podziemia. Mimo różnych zakazów, wiele robi się w getcie rzeczy — tak jak i po „aryjskiej" stronie — które są wzbronione pod karą śmierci. Właściwie wszystko jest wzbronione. Nie wolno drukować gazet nie cenzurowanych przez hitlerowców, śpiewać narodowych pieśni, uczęszczać na ceremonie religijne i do szkół, wchodzić do publicznych parków, podróżować pociągami, posiadać radia, płyt gramofonowych, telefonów — słowem: życie jest wzbronione! A jednak żyjemy, wbrew nazistom, i mamy nadzieję jakoś przetrwać ten reżim niewolnictwa. ' 10 września 1941 Grupa teatralna ŁZA często spotyka się w naszym mieszkaniu. Wydaje mi się, że nie możemy już dłużej kontynuować naszej działalności. Wszędzie, panuje nastrój potwornej depresji. Matka Edzi Piaskowskiej jest chora na tyfus. Mieszkają na Karmelickiej, gdzie epidemia przybrała wyjątkowo ostrą formę. Edzia była zmuszona opuścić dom i teraz mieszka u nas. Także ojciec Miszy jest bardzo chory. Mietek Fein wyjechał gdzieś na prowincję i nie mamy od niego żadnych wiadomości. Ojciec Stefana Mandeltorta zmarł na tyfus, a teraz zachorował Edek Wołkowicz. Harry jest bardzo przygnębiony. Ostatnio lekarze stwierdzili, że jego gruźlica postępuje. Bolek Gliksberg szykuje się do ucieczki z getta. Dołek Amsterdam nosi żałobną opaskę po swym ojcu. Ola jest bardzo załamana; 98 II; jej sytuacja materialna pogorszyła się poważnie. W chwili, gdy weszła, od razu poprosiła o kawałek chleba, twierdząc, że zapomniała coś zjeść przed wyjściem z domu. Naturalnie natychmiast poczęstowałam ją skromną kolacją. W przeciwieństwie do większości z nas, Tadek jest w znakomitym nastroju; nic dziwnego: jego ojciec, znany łódzki adwokat, jest asystentem komendanta tzw. Trzynastki — walczącej ze spekulacją w getcie. Zarabia dużo pieniędzy, a ja przypuszczam, że robi jeszcze interesy „na boku", z nazistami. J^adek jest zawsze dobrze odżywiony i elegancko ubrany i wygląda naprawdę dobrze. Jest we mnie zakochany; powiedział mi to całkiem otwarcie pewnego dnia. Często mnie odwiedza, ale twarz mu się wydłuża, gdy zastaje mnie w towarzystwie Romka, którego słusznie uważa za groźnego rywala. Tadek i Romek są dobrymi przyjaciółmi; na ogół zgadzają się ze sobą, ale kiedy są ze mną, ich harmonia pęka i zaczynają się kłócić. Romek jest zgorzkniały: musi ciężko pracować, by wyżywić rodzinę, i co dzień wraca do domu wyczerpany. A jednak odwiedza mnie prawie każdego wieczora. Tadek nie ma trosk, uczy się tylko, a w wolnym czasie zanudza mnie swymi deklaracjami miłości. Nie interesuje mnie, a wręcz przeciwnie — irytuje tym wymuskanym wyglądem, eleganckim ubraniem i faktem, że nigdy nie chodzi piechotą, tylko każe się wozić rikszą. Bóg widzi, że mu nie zazdroszczę, ale jestem nieszczęśliwa widząc, jak ciężko musi pracować Romek. Gdy mnie odwiedza, siada w głębokim fotelu i pozostaje nieruchomy przez długą chwilę, z zamkniętymi oczyma, jakby spał. Jest zawsze przygnębiony. Wychodząc całuje mnie i stara się powiedzieć parę słów otuchy na temat przyszłości. Ale kilka dni temu objął mnie i powiedział, jak dorosły do 99 dziecka: „Mała dziewczynko, to dobrze, że nie rozumiesz wielu rzeczy. Jestem szczęśliwy, że nie cierpisz tak jak ja." Dławiły mnie^łzy, bo wiem i rozumiem wszystko, ale jestem bezsilna i nikomu nie mogę pomóc. Czasami nasza grupa zbiera się u Romka, choć droga do niego ode mnie jest niebezpieczna. Niemieccy strażnicy strzelają do przechodniów bez powodu i ostrzeżenia. Dlatego Harry i Bolek, którzy mieszkają blisko nas, przyszli wczoraj po mnie i poszliśmy razem do Romka. Był upalny dzień. Wyszliśmy z domu około czwartej po południu. Na ulicy ludzie spieszyli się z niezwykłym wyrazem strachu na twarzach. Na każdym kroku czuło się napięcie. Kiedy dotarliśmy do przejścia na rogu Leszna i Żelaznej, zauważyliśmy, że okolica jest całkiem pusta. Poprosiłam Harry'ego, żeby odprowadził mnie z powrotem do domu, ale było za późno, bo właśnie w tym momencie zauważyliśmy niemieckiego strażnika celującego w nas z karabinu. Wszystko we mnie zamarło; poczułam, że zbliża się ostatnia chwila mojego życia. Nogi zaczęły mi drżeć. Chłopcy chwycili mnie pod ręce i śmiało zaczęli przechodzić przez ulicę. Czułam ból w ramionach piekący jak od kuli. Na rozgrzanej ulicy cisza skamieniała. Nagle dał się słyszeć suchy trzask i kula poleciała wzdłuż środka ulicy; na szczęście najbardziej niebezpieczny odcinek mieliśmy za sobą. Harry i Bolek byli śmiertelnie bladzi. Ja sama zaś byłam zielona, gdy weszliśmy do domu Romka. Byłam głęboko wstrząśnięta i nie mogłam się uspokoić. W kilka minut później siostra Romka, Marysia, wpadła do pokoju i wciąż jeszcze drżąc zaczęła nam opowiadać o strzelaninie na ulicy. Romek pozostał spokojny, a w jego oczach mogłam odczytać całkowitą rezygnację. Później odprowadził mnie do domu. Gdy zbliżyliśmy się 100 do przejścia na rogu Leszna i Żelaznej, zastaliśmy tam esesmana uzbrojonego w kij, którym walił po głowie każdego przechodnia. Wszyscy byli zmuszeni przez to przejść, bo z Leszna nie ma innej drogi do „małego" getta. Nam udało się jakoś ukryć w tłumie pchających się przez przejście i uniknąć razów. Wszyscy mężczyźni byli zmuszeni do zdejmowania kapeluszy, by oddać honory Niemcom. Gdy to zrobili, esesman kontynuował robotę waląc ich po nieosłoniętych głowach i wielu przeszło na drugą stronę z zakrwawionymi twarzami. Kiedy skończy się to piekło? 20 września 1941 Hitlerowcy triumfują. Kijów padł. Wkrótce Himmler będzie w Moskwie. Londyn jest ciężko bombardowany. Czy Niemcy wygrają tę wojnę? Nie, tysiąc razy nie! Dlaczego alianci nie bombardują niemieckich miast? Dlaczego Berlin jest wciąż nietknięty? Niemcy muszą zostać starte z powierzchni ziemi. Takim ludziom nie wolno pozwolić istnieć. Kryminalistami są nie tylko umundurowani hitlerowcy, ale wszyscy Niemcy, cała ludność cywilna, która korzysta z efektów grabieży i mordów popełnianych przez ich mężów i ojców. Gdybyśmy tylko mieli broń, gdybyśmy mogli się bronić, wziąć odwet! Ale jesteśmy bezradni; możemy tylko pochylić głowy i modlić się do Boga. Jutrzejszej nocy jest Rosz Haszana, żydowski Nowy Rok.* Boimy się, że faszyści szykują coś potwornego na ten święty dzień, bo zawsze robią coś szczególnie okrutnego w każde żydowskie święto. Wydali specjalne ostrzeżenie, że Żydom nie wolno zbierać się na wspólne modły, * Rosz Haszana według starego kalendarza żydowskiego (księżycowego) przypada we wrześniu lub na początku października (przyp. tłum.). 101 bo będą zastrzeleni. Cały czas dochodzą słuchy o planach oddzielenia Siennej od reszty getta. Niemcy żądają siedmiu funtów złota jako okupu za tę ulicę. Zbiera się kosztowności wśród mieszkańców Siennej. Każdy oddał ostatni pierścionek czy kolczyk, byle tylko uniknąć takiego nieszczęścia. r H- . * ?U i ,:s ? i :u: •^ ?s- od lei Bozdział VII GWAŁT PRZECIW BRATU TWEMU -sa ' orarn L- 23 torześma A więc nasze obawy przed świętem były słuszne. Właśnie wczoraj, w noc Rosz Haszana, Niemcy zebrali przedstawicieli Gminy z inżynierem Czerniakowem na czele i oświadczyli, że żądają natychmiast pięciu tysięcy mężczyzn do obozów pracy. Gmina odmówiła wykonania tego rozkazu. Wtedy Niemcy wpadli do getta i urządzili prawdziwy pogrom. Polowanie na ludzi trwało cały wczorajszy dzień i dziś rano, ze wszystkich stron słychać było strzały. Akurat byłam na ulicy, gdy zaczęło się polowanie. Udało mi się wpaść do bramy pełnej ludzi, którzy stali tam już od dwóch godzin. Kwadrans po ósmej, zdając sobie sprawę, że droga z Leszna na Sienną zajmie mi pół godziny, zdecydowałam ruszyć do domu, aby zdążyć przed godziną policyjną. Na rogu Leszna i Żelaznej ogromna masa ludzi stała w wojskowych szeregach przed biurem pracy. Większość z nich stanowili młodzi mężczyźni w wieku od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. Żydowscy policjanci zmuszeni byli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Ci młodzi mężczyźni stali z opuszczonymi głowami, jak gotowi na rzeź. Tysiące mężczyzn, którzy zostali wysłani do obozów pracy, po prostu zniknęło bez śladu. , Wśród tych nieszczęśników zobaczyłam wiele znajo- 103 mych twarzy i byłam szczęśliwa, że tego wieczoru Romek nie odprowadzał mnie do domu. Nagle otworzyły się drzwi sklepu papierniczego, w pobliżu którego stałam jak skamieniała patrząc na grupę skazanych, i poczułam jakąś rękę na ramieniu. Był to żydowski policjant, który szybko wciągnął mnie do środka. W chwilę później w miejscu, w którym stałam, leżał mężczyzna trafiony kulą. Poprzez tłum popłynął lament jak prąd elektryczny i dotarł do zamkniętych drzwi sklepu. Leżący człowiek jęczał przez jakiś czas, ale wkrótce został zabrany ręcznym wózkiem. Dozorca natychmiast przystąpił do zmywania ciepłej jeszcze krwi z chodnika. Z drżeniem spojrzałam na zegarek. Zbliżała się godzina policyjna, godzina pewnej śmierci na ulicach getta. Odruchowo ruszyłam do drzwi. Ale policjant nie pozwolił mi wyjść. Gdy powiedziałam mu, jak daleko mieszkam i że wszystko mi jedno, czy zastrzelą mnie teraz, czy później — obiecał odprowadzić mnie do domu. Opuściłam sklep wraz z paroma innymi osobami, które chciały dostać się do domu. Do dziewiątej brakowało pięciu minut. Policjant odprowadził mnie do bramy; kiedy weszłam do mieszkania, było już trzydzieści minut po godzinie policyjnej. Rodzice, którzy prawie już uwierzyli, że nie żyję, zasypali mnie gradem pytań. Ale nie byłam w stanie odpowiedzieć im na nie; od razu rzuciłam się na łóżko. Nawet teraz, pisząc te słowa, cała jeszcze trzęsę się na myśl o tym, co wciąż widzę przed oczyma: tysiące młodych Żydów stoją jak owce przed rzeźnią. Tak wielu synów, braci, mężów oderwanych od swych bliskich, których mogą nie zobaczyć nigdy więcej, z którymi nie wolno im się nawet pożegnać. Za kilka miesięcy matki, żony i siostry tych mężczyzn otrzymają oficjalne zawiadomienia, że numer taki-a-taki zmarł. To nie do pojęcia, że mamy siłę, by to wszystko 104 przeżyć. Niemcy są zaskoczeni, że Żydzi w getcie nie popełniają masowo samobójstw, jak to miało miejsce w Austrii po Anschlussie. My także jesteśmy zdziwieni, że udaje nam się przetrwać te wszystkie udręki. To jest cud getta. 25 września 1941 >• Romek ma łagodniejszą formę tyfusu. Plamy są blade, a temperatura niezbyt wysoka. O wiele bardziej niebezpieczny jest stan Rutki — ma najgorszą odmianę tyfusu. Kilka dni temu zaczęła cierpieć na jakieś zaburzenia mózgowe. Kompletnie straciła przytomność i nie pozwala zbliżyć się do siebie doktorom; w każdym razie dają jej niewiele szans. Moja siostra, Anna, jest w rozpaczy; płacze dzień i noc i stale modli się za nieszczęsną Rutkę, jej najdroższą przyjaciółkę. Mama Edzi Piaskowskiej czuje się dużo lepiej. Kilka dni temu przyjechali ze Lwowa jej siostra i szwagier, Roman Kantor, słynny szermierz. Pod władzą rosyjską był instruktorem szermierki w tym mieście i powodziło mu się bardzo dobrze. Gdy Niemcy weszli do Lwowa, musiał uciekać. Wielu uchodźców przybywa teraz z terenów zajętych poprzednio przez Sowietów. Dokądkolwiek weszli Niemcy — masowo mordowali ludność żydowską. W Białymstoku zapędzili ponad tysiąc Żydów do ogromnej synagogi, a potem podpalili ją ze wszystkich stron. W wielu mniejszych miastach rabini i przywódcy gmin byli zabierani na cmentarz i tam rozstrzeliwani. Przybywający uchodźcy opowiadali nam bardzo dziwną historię. Na krótko przed niemiecką inwazją na Rosję zaczęły nagle krążyć pogłoski, że Żydzi w warszawskim getcie żyją jak w prawdziwym raju. Nikt nie wie, kto rozpuszczał te plotki. W każdym razie spowodowały one 195 to, że wielu Żydów nie uciekło z wojskami sowieckimi, a zamiast tego wróciło do Warszawy. Dopiero teraz zdali . sobie sprawę, że pogłoski te były dziełqm niemieckich agentów, którzy w ten sposób zapędzili ich do śmiertelnej pułapki. W dalszym ciągu odbywają się łapanki. Często słychać strzały, niebezpiecznie jest wychodzić na ulicę. Jedynym moim znajomym, który wciąż odwiedza mnie, mimo całego szalejącego terroru, jest Tadek Szajer. Podejrzewam, że jego ojciec załatwił mu jakiś dokument chroniący przed wysłaniem do obozu pracy. Dzisiaj Tadek wpadł rozpromieniony z radości: ma nową małą siostrzyczkę. Przyszedł do mnie prosto- ze szpitala, gdzie oglądał nowo narodzone dziecko drugiej żony ojca. Nie traktuje ona Tadka jak macocha, przeciwnie, kochają się bardzo. Jest niewiele starsza od niego — Tadek skończył właśnie dwadzieścia lat, a ona nie ma jeszcze trzydziestu. Z entuzjazmem opowiadał mi, jak piękna jest jego nowa siostrzyczka. Ojciec zdecydował, że na imię będzie mieć liana. Tadek opowiadał też o ogromnej ilości kwiatów, które matka dostała w szpitalu, i o wyszukanym przyjęciu, jakie zostanie urządzone zaraz po jej powrocie do domu. Mówił i mówił o opiece, jaką młoda matka jest otoczona we wspaniałym prywatnym szpitalu, o obsługujących ją dwóch pielęgniarkach itd., itd. Ale gdy tak słuchałam, jak się ekscytował luksusami w tej prywatnej instytucji, stawały mi przed oczyma bezdomne nagie dzieci, leżące głodne na brudnych ulicach, dzieci z zapadniętymi brzuchami i zniekształconymi, kościstymi nóżkami i nagle, jakbym się budziła ze złego snu, krzyknęłam: „Cicho! Zamknij się!". Ale potem zaraz uświadomiłam sobie, że to nie wina Tadka, że jego ojciec bogaci się na podejrza- 106 nych interesach. Starałam się przezwyciężyć awersję odczuwaną w stosunku do tego chłopca, ale nie mogłam, poprosiłam więc, żeby zostawił mnie samą pod pretekstem, że boli mnie głowa. Odszedł bardzo; smutny, ze zwieszoną głową. Na razie nasza grupa teatralna zawiesiła przedstawienia. Najbardziej aktywni członkowie zespołu są chorzy lub zniknęii. Harry leży przykuty *lo łóżka; z jego płucami jest coraz gorzej. Bolek uciekł na „aryjską" stronę i nie wiemy, co się z nim dzieje — tak samo z Mietkiem Fei-nem. Stefan pracuje w nowo otwartym biurze żydowskiej poczty. Edek Wołkowicz wrócił do zdrowia i podjął swoje obowiązki w policji. Nie zdejmuje czapki ani na chwilę — nie z dumy, a z powodu łysej, owrzodzonej głowy. Wszyscy rekonwalescenci po tyfusie golą głowy, aby zapobiec utracie włosów. Na ulicach getta można zobaczyć wiele kobiet z ogolonymi głowami zawiniętymi w chusty udrapowane na kształt turbanu. Te, które mogą sobie na to pozwolić — noszą peruki, ale są one kosztowne i trudne do dostania. Epidemia zbiera potworne żniwo. Ostatnio śmiertelność osiągnęła pięćset ofiar dziennie. Mieszkanie każdego, kto zachorował na tyfus, jest dezynfekowane. Mieszkania bądź pokoje zmarłych na tyfus są praktycznie zalewane środkami odkażającymi. Wydział zdrowia Gminy robi wszystko, co w jego mocy, by walczyć z epidemią, ale brak lekarstw i miejsc w szpitalach pozostaje nadal głównym powodem wysokiej śmiertelności, a naziści coraz bardziej utrudniają organizowanie medycznej pomocy. Istnieje szeroko rozpowszechnione mniemanie, że hitlerowcy celowo zarazili getto bakcylem tyfusu, aby sprawdzić metody wojny bakteriologicznej, jaką mają zamiar zastosować przeciw Anglii i Rosji. Mówi się, że Gmina 107 Sśi ma niepodważalne dowody tej teorii od światowej sławy bakteriologów, żydowskich profesorów z Francji, Belgii i Holandii, których naziści deportowali tutaj. A więc nie jest to już problem nieodpowiednich warunków higienicznych czy nadmiernego zagęszczenia ludzi w getcie. Jutro naziśći mogą podrzucić bakterie w najczyściejszej części getta, gdzie warunki sanitarne są wzorowe. Jednakże bakcyl nie uznaje praw rasowych czy granic getta. Zanotowano kilka tragicznych przypadków tyfusu także po „aryjskiej" stronie, zarażeniu uległo również kilku hitlerowskich strażników. Ale nawet ten fakt jest wykorzystywany przez nazistowską propagandę antyżydowską — teraz Niemcy twierdzą, że Żydzi rozsiewają choroby zakaźne. 28 września 1941 Dziś miałam dyżur na wystawie prac naszej szkoły. Największym powodzeniem cieszą się tzw. martwe natury-Widzowie „ucztują" oczyma patrząc na jabłka, marchewki i inne pożywienie namalowane tak realistycznie. Mniejszym wzięciem cieszą się nasze rysunki przedstawiające żebraków. Dla nikogo nie stanowią rewelacji. Wystawa ma duże powodzenie, obejrzało ją już kilkaset osób. Pierwsze dwie sale wypełniają projekty graficzne. Najpierw są kompozycje na różne tematy wycięte w czarnym papierze na białym tle albo w dwóch i więcej kolorach. Są to projekty puderniczek, okładek na książki, rysunków do gazet, inicjałów i znaków firmowych. Następna jest sekcja liternictwa. Pokazano różne alfabety, stylizowane litery z różnych epok, kończąc na nowoczesnym piśmie blokowym. Liternictwo gotyckie i hebrajskie jest szczególnie wspaniałe. Wzory zostały wykonane czarnym tuszem na pergaminie z iluminowanymi inicjałami. ** Następne z kolei na wystawie są plakaty dla różnych 108 M;f instytucji — o tematach przemysłowych, folklorystycznych, dla teatrów, zakładów, kawiarń i magazynów handlowych. Wszystkie wykonano z wielką precyzją, a jednak są pełne życia, kompozycja kolorystyczna zaś jest na wysokim poziomie artystycznym. Patrząc na te wszystkie projekty trudno mi uwierzyć chwilami, że są one efektem pracy naszych rąk w tych potwornych warunkach życia. % . Następna sekcja to pejzaże i portrety. Wszyscy zwracają uwagę na obrazy Zdzisława Szenbeiga, które wyróżniają się oryginalną kompozycją i wspaniałą perspektywą. Nie mniejszym powodzeniem cieszą się portrety. Zebrałam pochwały za mój portret Inki Garfinkel. Wiele słów uznania pada pod adresem młodego, utalentowanego Manfreda Rubina. Nauczyciele przepowiadają mu wielką przyszłość. Ma on wiele pomysłów i szczególne zdolności do ilustracji. Dostał kilka zamówień od dużych firm w getcie. Oddzielny kąt wydzielono dla projektów tekstylnych Dzięki skrupulatnemu wykonaniu eksponatów i naturalności kolorów projekty te sprawiają wrażenie prawdziwych próbek materiałów. Na tle próbek zawieszono rysunki z projektami mody. Daje to interesujący efekt W tej sekcji wyróżniają się prace Inki Garfinkel. Narysowała przepiękne modele sukien śmiałą, lekką kreskj i naszkicowała także kilka ciekawych dodatków. Jesten przekonana, że jeśli Inka przeżyje wojnę, będzie jednyn z najlepszych na świecie projektantów mody. Wielu zwiedzających odwiedza też salę poświęconą pro jektom architektonicznym. Projekty te są nieco skompli kowane dla przeciętnego widza. To plany nowoczesnych bloków mieszkalnych i rysunki przedstawiające powojen ne domki jednorodzinne otoczone ogrodami; domki t mają dużo okien. Wyglądają niemal jak szklane domj 109 011 0 których marzył Stefan Żeromski. Ludzie odwiedzający wystawę z dumą patrzą na projekty domów dla żydowskiej ludności w wolnej przyszłej Polsce, która zlikwiduje zatłoczone domy na Krochmalnej i Smoczej, gdzie mieszczą się najciemniejsze piwnice w całym getcie. Ale kiedy nadejdzie ten czas? I ilu z nas dożyje, by móc to zobaczyć? W sekcji z projektami maszyn plany porozkładano na stołach, ale te rysunki mogą zrozumieć tylko specjaliści. Ludzie opuszczają wystawę pełni wrażeń i jeszcze na ulicy kontynuują dyskusje o obrazach i projektach przez dłuższy czas. Nie mogą oni uwierzyć, że takie prace mogły zostać wykonane w murach getta, szczególnie w obecnych warunkach stałych łapanek, głodu, epidemii 1 terroru. A jednak to fakt! Nasza młodzież dała namacalny dowód naszej siły ducha, mocy oporu, odwagi i wiary w nowy, lepszy świat. Wielu odwiedzających wychodzi z radością i dumą na twarzy. Inni są poważni i zaabsorbowani. Widziałam parę osób ze łzami w oczach — jedną z tych osób był siwy profesor, Majer Bałaban. Wyglądał na głęboko poruszonego stojąc przed oryginalnie stylizowanym plakatem, na którym wypisano po hebrajsku tekst Obadiaha — czytał sobie po cichu. Odniosłam wrażenie, że czyta wciąż od początku, kilka razy, jakby starając się zapamiętać pasujące do obecnego czasu słowa proroka: C Za gwałt przeciw bratu twemu Jakubowi : . okryje cię wstyd, I zostaniesz wyklęty na zawsze. « W dniu, w którym stać będziesz po drugiej stronie, • W dniu, w którym obcy porwali biorąc w niewolę I - siły jego, I obcy wkroczyli do bram jego, :•?'.-;Jo usub ;< ?« 110 :.' I zaciążyli nad losem Jeruzalem, f Tak jak byś był jednym z nich... Aniś nie powinien był stać ~ ;?? na rozdrożu, . ,<:? By wyciąć tych, którzy uciekli; • i- Aąiś nie powinien był wydać .??"? tych z ludzi jego, -< Którzy pozostali w dniach rozpaczy. Dziś podczas mojego dyżuru widziałam kilkadziesii osób zatrzymujących się przed tym samym plakater Hebrajskie litery w tym tekście zostały wyrysowane ta by sugerować ręce wyciągnięte do modlitwy. Ludzie musieli znać hebrajski, na ich twarzach malowały s mieszane uczucia satysfakcji i obawy spowodowan zuchwałością młodego artysty. :::-~. ..." 1 ?października 1941 f.-~ ' ~ Naziści dokładnie przestrzegają żydowskiego kalend rza. Wczoraj przed zachodem słońca, w czasie modlit Koi Nidre, które otwierają uroczystości Dnia Pokuty, ro wieszono białe plakaty ze smutnym obwieszczeniem, : do 5 października mieszkańcy prawej strony Siennej, cz ści Gęsiej i Muranowskiej oraz kilku domów stojący* blisko granicy getta — muszą opuścić mieszkania. Tak więc okup zapłacony przez mieszkańców tych u] okazał się daremny — nastąpiło to, czego się wszyscy ob wiali. Początkowo ludzi ogarnęła panika, ale wkrótce z padła noc i piwnica naszego domu wypełniła się wiern; mi, dały się słyszeć dźwięki stłumionych zawodzeń. P grążeni w modlitwach ludzie na chwilę zapomnieli o tyi co ich otacza. Na zewnątrz, przed bramą, wystawioi straż mającą ostrzec ich, gdyby zbliżały się niemieck bestie. ,ouao h^iuiA c,;. .^i. 111 Jak gdyby dla podkreślenia smutnego nastroju, przez cały dzień padał deszcz. Ojciec został w piwnicy i cały dzień modlił się do Boga, podczas gdy mama szukała dla nas nowego mieszkania. Na razie niczego nie znalazła, ale przyniosła kolejną smutną wiadomość: wygląda na to, że Niemcy chcą zlikwidować tzw. małe getto, a do dużego przyłączyć tylko Chłodną i drugi koniec Żelaznej. Tę informację potwierdza fakt, że chrześcijańscy lokatorzy tych dwóch ulic otrzymali rozkaz wyprowadzenia się do 15 października. Mieszkańcy Siennej prawdopodobnie dostaną mieszkania na Chłodnej. Ale to dopiero później, a na razie sami musimy znaleźć jakiś dach nad głową. Jutro rano wszyscy — ja także — ruszamy szukać mieszkania. 3 października 1941 Wielu lokatorów naszego domu wyprowadziło się, ale my wciąż jeszcze nie możemy znaleźć mieszkania. Dziś, razem z moją ciocią, Lucią, jeździłam cały okrągły dzień rikszą, ale nie znalazłyśmy nic. Adresy, które otrzymałam, były bardzo od siebie odległe. Najpierw pojechałyśmy na Stawki, bo powiedziano nam, że są tam wygodne trzy pokoje, ale okazały się one trzema dziurami w ścianie, a w kuchni nie było bieżącej wody. Okolica była całkiem opustoszała; nic tam nie ma prócz ruin i kupy popiołu. Najbliższy środek komunikacji, czyli „kohn-heller", jest o kilka przecznic dalej. W dodatku cena, jakiej żądano za to mieszkanie, wynosiła dwieście złotych miesięcznie. Następnie pojechałyśmy na Nalewki, gdzie obejrzałyśmy na pół zburzony pokój z kuchnią na piątym piętrze. Na Smoczej pokazano nam pokój, w którym wciąż jeszcze leżały zwłoki mężczyzny zmarłego poprzedniej nocy. Gospodyni powiedziała nam, że pokój będzie wolny, jak tylko zabiorą ciało. .• 112 Uciekłyśmy szybko i zaprzestałyśmy dalszych poszukiwań. W chwili, gdy piszę te słowa, rodzice są poza domem i szukają dla nas miejsca do życia. Zmobilizowałam wszystkich moich przyjaciół — chłopców i dziewczęta — by nam pomogli. Całe szczęście, że przynajmniej oni nie muszą szukać i»wyćh mieszkań. 6 października 1941 Wczoraj byliśmy w stanie skrajnej rozpaczy. Wóz z naszymi meblami był już gotów do drogi, mieliśmy zamiar zatrzymać się przejściowo w pokoju mojej szkolnej koleżanki, Zosi Zakheim, na Pańskiej 24. Nagle moja przyjaciółka, Ola Szmuszkiewicz, przybiegła z wiadomością, że znalazła dla nas dwa pokoje w dużym, komfortowym mieszkaniu na Lesznie, w którym jest nawet fortepian. Wycieńczony koń, który z trudem ciągnął ciężko obładowany wóz, skręcił ku Chłodnej. Wszyscy musieliśmy pomagać pchać wóz. Widzieliśmy kilka innych grupek ludzi także wspomagających półżywe zwierzaki. Na razie ojciec został na Siennej: Niemcy rozkazali wszystkim żydowskim dozorcom, by pozostali, aż nie przyjdą na ich miejsce goje. Tak więc ojciec jest sam w pustym mieszkaniu. Dziś przyniosłam mu trochę jedzenia i spędziłam z nim tam małą chwilę. Sienna wygląda przerażająco. Cała okolica, która jeszcze kilka dni temu tętniła życiem, jest teraz pusta. Przez środek ulicy przeciągnięto zasieki z kolczastego drutu. Od czasu do czasu pojawia się jakiś uzbrojony hitlerowski żandarm lub też polski bądź żydowski policjant. Wszędzie okna są pozamykane, a otwory zaklejone papierem: żydowska kompania sanitarna dokładnie zdezynfekowała domy przed przekazaniem ich do użytku „aryjskiej" ludności polskie]- rr j4< Na niektórych balko$$ach wciąż jeszcze stoją skrzynki 113 8 — Dziennik... I z na pół zwiędłymi roślinami. Na balkonie Lutki Leder zostało kilka krzaczków pomidorów. Małe czerwone kulki drżą na wietrze. Najwyraźniej Lutka zapomniała przed opuszczeniem mieszkania zerwać drogocenne owoce, które hodowała przez całe lato. Była bardzo przygnębiona koniecznością wyprowadzki, bo w ten sposób straciła sąsiedztwo z Kazikiem Briliantem, który przeniósł się do odległej od niej części getta i wszystkie nadzieje, jakie z nim wiązała, zostały zniweczone. Długo błąkałam się po schodach naszego domu, a moje uszy ciągle słyszały rozmowy i śmiech, który zwykle dobiegał mnie przez uchylone drzwi, a także dźwięki fortepianów i gramofonów. Tyle miłych wspomnień kojarzy mi się z domem na ulicy Siennej. Nasz komitet młodzieżowy robił tu świetną robotę, także komitet domowy był wzorem dla innych. Lokatorzy żyli ze sobą w zgodzie. Mieliśmy stąd także widok na „drugą" stronę i dlatego zostawało nam wrażenie, że jesteśmy u bram wolności. 10 października 1941 Dzisiaj spadł pierwszy śnieg. Dziwnym zbiegiem okoliczności co roku od momentu wybuchu wojny pierwszy śnieg spada w dniu moich urodzin. Z sąsiedniego pokoju dociera do mnie zapach świeżo pieczonych placuszków. Panna Sala kręci się po kuchni szykując posiłek dla gości, których zaprosiłam. Jej małe ręce poruszają się szybko. Widzę, jak kładzie małe kawałki ciasta na blasze. Mój Boże, jak okropnie jest chuda! Bardzo zeszczuplała od czasu, gdy widziałam ją po raz ostatni. Panna Sala była przez kilka lat moją guwernantką. Została zaangażowana do mnie — miałam wówczas dziewięć lat — po tym, gdy kilka kolejnych opiekunek zrezygnowało z zajęcia, bo nie mogły znieść moich kaprysów. Matka często mi opowiada, jakim byłam nieznośnym dzieckiem. Nikomu nie pozwalałam się zbliżyć do siebie, byłam dzika, nieopanowana i krnąbrna. Ale drobna panna Sala zyskała moje względy nie dlatego, bym się jej bała — było mi jej żal. W ciągu kilku pierwszych dni sprawiłam jej wiele przykrości, ale potem nagle zmieniłam taktykę. Panna Sala była z nami szczęśliwa i zaczęła kochać mnie i moją siostrę, jak byśmy były jej dziećmi. Była u nas do wybuchu wojny i stała się niemal moją drugą matką. Gdy uciekaliśmy z Łodzi, moja mama zostawiła jej dużo cennych rzeczy, aby mogła je sprzedawać i utrzymywać się z uzyskanych w ten sposób pieniędzy. W jakiś czas później także i ona uciekła do Warszawy razem ze swoją rodziną i odnalazła nas tutaj. Jej ojciec i brat są skrzypkami. Dawniej byli członkami dobrej orkiestry w kawiarni, teraz grają na ulicy i dają lekcje muzyki. Jedna z jej czterech sióstr uczy matematyki w nielegalnej prywatnej szkole. Najmłodsza siostra zmarła na tyfus dwa miesiące temu, a teraz jej matka leży w łóżku. Panna Sala utrzymuje się przy życiu resztką sił. Często nas odwiedza, stara się być pożyteczna i jada z nami posiłki. Często przyglądam się, jak pochłania kilka łyżek zupy i inne zbywające resztki, jak gdyby w niej koncentrował się głód całego getta. Nie wiem, gdzie miqści się to wszystko w jej drobnym ciele. Po jedzeniu nieśmiało kroi kilka kromek chleba i zawija je w kawałek papieru mówiąc, że zjadła już dość i że chleb zje później. Ale wiem, że zostawia go dla swojej chorej, głodnej matki. Teraz jest w kuchni szykując placuszki dla moich dobrze odżywionych przyjaciół, podczas gdy jej rodzina cierpi straszny głód. To doprawdy frywolne celebrować urodziny, gdy wokół nas tak wielka jest nędza i nieszczęścia. Wuj Percy jest ciężko chory na tyfus. Jego stan jest niemal beznadziej- 115 8 ny i moja mama spędza z nim cale dnie. Kilku byłych mieszkańców Siennej zmarło na tyfus po przeprowadzeniu się do nowych mieszkań. Tylko z naszego domu zmarło aż sześć osób — wśród nich inżynier Sapoczyński i żona adwokata Zalszupina. Tyfus rozprzestrzenia się z przerażającą szybkością. Wczoraj odkryłam na sobie wesz. Jeśli była zakażona, to pierwsze objawy choroby będę miała w ciągu dwóch tygodni. W takich oto okolicznościach oczekuję przyjaciół, których zaprosiłam na urodzinowe przyjęcie; przypominali mi o nim przez kilka minionych tygodni, nie miałam więc odwagi odmówić im tej przyjemności. Moi przyjaciele właśnie wyszli. Spędziliśmy parę przyjemnych godzin przeniósłszy się w zupełnie inny świat. Przyszła Bronka Kleiner, Irka Białokorska, Ola Szmusz-kiewicz, Edzia, Vera Neuman, Lutka Leder, Romek, Tadek, Dołek, Edek i nawet Harry wstał z łóżka, żeby być na przyjęciu. Mnóstwo rozmawialiśmy i dyskutowaliśmy o naszych planach na po wojnie. Musiałam przeczytać kilka fragmentów mojego dziennika, o co wszyscy prosili, a niektórzy z moich przyjaciół przynieśli mi ładnie oprawione notesiki, żebym mogła kontynuować pamiętnik. Piliśmy likier wiśniowy, który mama zrobiła w pierwszym roku wojny. Wznieśliśmy kilka toastów i nawet odśpiewaliśmy tradycyjne „Sto lat". Pod koniec Romek grał na pianinie, a my tańczyliśmy. Parę minut przed dziewiątą wszyscy poszli do domów. Tadek i Romek, którzy mieszkają blisko mnie, wyszli jako ostatni. Poszłam z nimi kawałeczek. Gdyśmy wyszli z ciepłego pokoju w śnieżną zamieć, lodowaty wiatr ciął nas po twarzach, a mróz przeniknął mnie do szpiku kości 116 211 mimo futrzanego palta. Jedyne światło padało z refleksów na śniegu, jakie dawało nocne oznakowanie sklepów — zamiast neonów wystawy mają teraz zaciemnienie z czarnego papieru, które nie przepuszcza ani pro-myczka, ale można odczytać nazwę sklepu naklejoną z białych pasków, co pozwala odróżnić sklep spożywczy na przekład od papierniczego. Pod ścianami domów siedziały ludzkie postacie jak zwalone toboły szmat. W jednym miejscu potknęłam się o ludzkie ciało, w ciemności nie zauważyłam, że idę po zwłokach. To było półnagie ciało okryte tylko kawałkami gazety trzepoczącej na wietrze, który starał się wyrwać te strzępy spod kamieni, jakimi je przyciśnięto. Długie, mlecznobiałe nogi były zimne i sztywne. Po powrocie z tej upiornej przechadzki zastałam już matkę, która z kolei wróciła od wujka Percy'ego. Dziś lekarz dał mu ostatnie, decydujące zastrzyki; jeśli nie pomogą, będzie zgubiony. Rutka czuje się dużo lepiej, ale wciąż nie pozwala nikomu się zbliżyć prócz mojej siostry, Anny, która nie odstępuje jej ani na minutę. 29 października 1941 > Dziś byłam z Romkiem na premierze w Teatrze Fe-mina. Była to komedia muzyczna o obecnym życiu w getcie zatytułowana: „Miłość szuka mieszkania". Pokazano młode małżeństwo poszukujące miejsca do życia. Po długich poszukiwaniach i podróżach w „kohn-hellerach" udało im się znaleźć maleńki pokój w domu przedsiębiorczej gospodyni, która podzieliła duży pokój na pół, żeby móc go wynająć dwóm parom małżeńskim. Udaje jej się znaleźć drugie małżeństwo jako lokatorów i zabawa zaczyna się. Okazuje się, że obie pary są źle dobrane, w efekcie zawiązują się dwa nielegalne romanse, najpierw w tajem- 117 nicy, ale wkrótce ze względu na przepełnienie mieszkania wszystko się wydaje. Mężowie zamieniają się pokojami i przez chwilę wszyscy są szczęśliwi, ale później mę-.zowie zaczynają się kłócić z byłymi żonami. W nocy, gdy obaj mężczyźni wracają do domu wyczerpani poszukiwaniem pracy, zastają żony flirtujące z przewodniczącym komitetu domowego, który śpiewa zabawną pioseneczkę o rozmaitych opłatach, jakie musi pobrać dla Gminy. Koniec obu romansów jest smutny: cała czwórka młodych ludzi zostaje wyrzucona z mieszkania za niepłacenie czynszu. Sztuka kończy się sceną zbiorową w tramwaju, podczas której podróżni opowiadają dowcipne historie o życiu w getcie, a szczególnie o różnych komitetach i komisjach, których liczba stale rośnie. Publiczność śmiała się z całego serca i spędziła kilka przyjemnych godzin w komfortowym teatrze zupełnie zapominając o czyhających na zewnątrz niebezpieczeństwach. Autorem sztuki jest Jurandot, a w rolach głównych występują: Stefania Grodzieńska, Aleksander Mino-wicz, Rigelski, Noemi i Wentland. Dekoracje malował Liebermann. W teatrze spotkałam wielu znajomych, a wśród nich Olę Szmulewicz, moją szkolną koleżankę, której nie widziałam od roku. Była z policjantem, Maxem Bekerma-nem. Jego ojciec, który zmarł na tyfus dwa miesiące temu, zajmował wysokie stanowisko w żydowskiej policji getta. Podczas I wojny światowej był jednym z założycieli polskich Legionów i bliskim przyjacielem Józefa Piłsudskiego. Pogrzeb komendanta policji Bekermana był celebrowany bardzo uroczyście. Wszyscy urzędnicy Gminy, cała policja żydowska i tysiące cywilów towarzyszyły mu w drodze na miejsce ostatniego spoczynku. Spotkałam też Edzię z jej przyjacielem Zeligiem Sil- 118 bermanem, który był jednym z największych szmugle-rów na Siennej, zanim oddzielono tę ulicę od getta. Zrobił na tym fortunę i chce się ożenić z Edzią, ale jej rodzice są przeciwni temu związkowi, bcn ona jest od niego dużo młodsza: Edzia ma dopiero siedemnaście, a Zelig już trzydzieści lat. Jednak ta różnica wieku nie przeszkadza im się kochać. Wiele jest w getcie takich par: całkiem młode dziewczyny i starsi panowie. Rzadko spotyka się ludzi samotnych. Mężczyźni i kobiety są do siebie bardziej przywiązani niż w normalnych czasach, jakby spragnieni obrony i czułości. Posiadanie bliskiego przyjaciela pomaga przezwyciężyć własną słabość. Nikt nie chce być sam. A jednak moralność w getcie jest równie silna jak w czasach przedwojennych. Liczba małżeństw spadła ostatnio w porównaniu z okresem pierwszych miesięcy wojny. Głównym powodem tego stanu rzeczy jest brak mieszkań — stanowi to poważny problem w getcie. Stworzono specjalne biuro, by zaradzić tej sytuacji, ale nie może ono prawie nic zrobić. Zadaniem biura jest znajdowanie odpowiednich sublokatorów dla właścicieli wolnych pokoi i zapewnianie młodym małżeństwom jakiegoś stopnia intymności. Ale dziś wszyscy mają nerwy zszarpane i sublokatorzy na ogół nie żyją w zgodzie z gospodarzami. Bardzo często nie są w stanie płacić czynszu, a gospodarze nie mają z czego żyć. Ponadto Gmina zbiera różne opłaty. Niewiele osób teraz zarabia na życie wykonując normalną pracę. Prawdziwe pieniądze można zarobić tylko na nieuczciwych interesach, ale niewiele osób angażuje się w nie; większość Żydów woli głodować niż dać się wykorzystywać jako narzędzie w rękach nazistów. Ale czasem ludzie są zmuszeni do grania tej roli. Jeśli daną osobę złapią na popełnianiu jakiegoś niniejszego wy- 119 kroczenia, jak na przykład noszenie opaski w sposób odbiegający od przepisanego — zostaje aresztowana i torturowana. Często tacy ludzie pragną popełnić samobójstwo, ale nie jest im łatwo to zrobić. Niemcy znajdują ofiary wśród torturowanych, w których załamał się duch i ciało, i stawiają je w obliczu wyboru życia lub śmierci. Tacy ludzie tracą całą siłę oporu. Zgadzają się na wszystko i w ten sposób zostają narzędziami w ręku gestapo. Ich główną funkcją jest dostarczanie informacji. Hitlerowcy chcą wiedzieć, kto ma biżuterię albo walutę. Informator nigdy nie może się już uwolnić z ich szponów. Musi „wykazać się" czymś, aby zapłacić za łaskę życia i jedzenia. A naziści nadal go straszą ponownymi torturami. Jest trochę takich agentów gestapo w getcie, ale nie są oni naprawdę niebezpieczni, bo wszyscy są w jakimś stopniu znani i, jeśli tylko mogą, ostrzegają zamożniejsze ofiary gestapo przed planowanymi rewizjami. Jest jednak kilka osób, czarnych charakterów, które są rzeczywiście niebezpieczne, bo traktują swoją służbę dla gestapo poważnie, tak jak poważnie zwykli popełniać przestępstwa kryminalne. Nawet takie smutne okoliczności dają powód do różnych plotek i dowcipów i służą jako tworzywo dla piosenek i skeczów, jakie przedstawia się w kawiarniach i teatrach. Codziennie w „Cafe Art" na ulicy Leszno można usłyszeć piosenki i satyry na policję, służbę sanitarną, riksze, a nawet gestapo — w zakamuflowany sposób. Sama epidemia tyfusu też jest tematem do żartów. Jest to śmiech przez łzy, ale jednak śmiech. To nasza jedyna broń w getcie — nasi ludzie śmieją się ze śmierci i hitlerowskich dekretów. Humor jest jedyną rzeczą, jakiej naziści nie mogą zrozumieć. ? 120 Programy satyryczne przynoszą ogromne sukcesy. Zwykle byłam oburzona na żarty, które za temat miały najtragiczniejsze wydarzenia w życiu getta, ale stopniowo zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że nie ma innego lekarstwa na nasze troski. Zrobiono marionetki wyobrażające przywódców naszej gminy i przewodniczących różnych instytucji dobroczynnych. Jednym z najbogatszych źródeł nowego humoru są rozmowy, jakie się słyszy w „kohn-hellerach". Jeśli chodzi o właścicieli tych tramwajów, to wszyscy mówią o dziecku, które pani Kohn urodziła tydzień temu. Pan Kohn poinformował ludność o tym wydarzeniu za pomocą gigantycznych plakatów rozwieszonych nie tylkc w tramwajach, ale również na głównych ulicach. Plakaty te zawiadamiały, że rytuał obrzezania zostanie dopełnio ny w dużej sali, że zostanie wydane skromne przyjęci i kolacja dla szanownych gości i że okazja ta będzie wy korzystana do urządzenia zbiórki na pomoc społeczną. Czytałam to ogłoszenie z uczuciem zdegustowania i w działam, jak wiele osób spluwało z niesmakiem czytaj; nietaktowną deklarację urządzenia wystawnego przyjęć w pozornie charytatywnym celu, podczas gdy wokół p nuje głód. Krążą fantastyczne opowieści o luksusowym życiu, ; kie prowadzą państwo Kohnowie i Hellerowie. Codzk nie wydają przyjęcia, podczas gdy przed ich drzwia ludzie umierają z głodu. Ci dwaj gentlemani mają inne źródła dochodów, prócz swoich- tramwajów. Odg wają ważne role w tak zwanym Transferstelle. Insty cja ta, wspierana przez Niemców, zajmuje się wymi różnych wyrobów handlowych między gettem i „ai ską" częścią Warszawy. Wszystko, co legalnie przyfr do getta, jest kontrolowane przez to biuro, przynosi ną prowizję od każdej transakcji. Kohn i Heller r 121 wielkie wpływy w Transferstelle i są często przekupywani przez handlowców po obu stronach muru. W ten sposób odgrywają rolę pośredników między Niemcami a właścicielami transportów żywności i towarów przemysłowych, jakie dostarczane są z getta i do getta. Głodująca ludność getta musi płacić wyższe ceny za chleb i ziemniaki, aby wypełnić kieszenie panów Kohna i Hellera. 15 listopada 1941 Dwie nowe klasy dla młodszych studentów otworzono w naszej szkole. Obecnie mamy mniejszą siedzibę niż na Siennej. Często nie słyszymy profesorów z powodu hałasu w sąsiednich pokojach, które oddzielone są od naszego tylko cieniutkim przepierzeniem. Ze stu uczniów naszego kursu zostało około dwudziestu pięciu. Wielu nie może płacić czesnego, a bardzo wielu zmarło na tyfus. Tutaj nie mamy centralnego ogrzewania. Ręce nam marzną i niemożliwością jest utrzymanie ołówka w palcach. Siedzimy w paltach i rękawiczkach z wełny. Maleńki żelazny piecyk na środku klasy jest niewystarczający, by ją ogrzać. Ogomne weneckie okna pokryte są szronem po obu stronach. W piecyku pali się drewnem z ławek, które kiedyś stały na korytarzu. Ostatnio utworzono wiele „kół oświatowych" w różnych szkołach, w celu nauczania przedmiotów, które oficjalnie są zakazane. Utworzono je spontanicznie w wyniku naszych głębokich pragnień. Na spotkaniach tych kół mówi się głównie po polsku, ale w wielu przypadkach dla zasady używa się jidysz i hebrajskiego. Zainteresowanie hebrajskim ogromnie wzrosło, ponieważ młodzież w dużej mierze wiąże swoje nadzieje z Palestyną. W niektórych kołach używa się angielskiego lub francuskiego, częściej pierwszego z nich. Wielu moich przyjaciół bierze udział w specjalnych kur- 122 sach angielskiego. Literatura angielska cieszy się popularnością. Konspiracyjny charakter tego ruchu czyni go bliskim ruchowi politycznego podziemia. Często nasze spotkania odbywają się w tych samych pokojach i piwnicach, w których spotykają się komórki partii politycznych. Liczba podziemnych biuletynów rośnie z dnia na dzień. Właściwie nikt ich nie rozprowadza; po prostu krążą same z rąk do rąk, a kto otrzymuje je jako pierwszy, pozostaje tajemnicą. m t*t Mi i a w O* (»{•". "\ Rozdział VIII STRACH OGARNIA ULICE 22 listopada 1941 Dziś rozpoczęto zwykłą doroczną zimową zbiórkę na' cele społeczne. Prezes Gminy, inżynier Czerniakow, wraz z wszystkimi członkami Rady stali na ulicy z puszkami i wpinali papierowe kwiaty w klapy ofiarodawców. Gmina ogłosiła konkurs na plakat związany z kampanią pomocy potrzebującym. Dr Poznański, dyrektor oświaty Gminy, przyszedł do naszej klasy, aby wyjaśnić warunki konkursu. Ostatnim dniem składania prac jest 24 grudnia. Dzisiaj wracając ze szkoły do domu wpadłam do Rutki, której wreszcie nie grozi już niebezpieczeństwo. Zastałam ją leżącą na polowym łóżku. Wyglądała jak dziecko z bladą twarzą, krótko obciętymi srebrzysto blond włosami i ciemnymi oczyma. Gdy mnie zobaczyła, jej białe usta uśmiechnęły się i starała się podnieść głowę. Potem zaczęła szeptać. Jej słabe ciało drżało, a głowa trzęsła się nerwowo, gdy podjęła wysiłek, by mówić. W pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że straciła zmysły. Mówiła krótkimi, oderwanymi zdaniami. Ale po przezwyciężeniu początkowych trudności zaczęło to brzmieć bardziej sensownie. „Teraz znów jestem zdrowa; wreszcie mam to za sobą. Dlaczego tak na mnie patrzysz? Czy aż tak się zmieniłam? Powiedz mi prawdę!" Oczy miałam pełne łez i nie byłam w stanie wybąkać ani słowa. Rutka wyglądała jak martwa. Oto, co robi 124 z człowieka tyfus. Starałam się ją przekonać, że wygląda dobrze i że za parę dni nie będzie ani śladu choroby. Jednak moje argumenty brzmiały nieprzekonująco i czułam się coraz bardziej zmieszana, gdy nagle zadzwonił dzwonek u drzwi i wszedł Romek. Przedmiot naszej konwersacji natychmiast się zmienił. Na Romku atak tyfusu, który miał wyjątkowo łagodny przebieg, rzeczywiście nie zostawił ani śladu. Jest teraz w dobrej formie. Mam przeczucie, że Rutka nigdy całkiem nie wróci do zdrowia. Czy kiedykolwiek będzie w stanie chodzić? Na razie nie może nawet usiąść. Wuj Percy także przetrwał chorobę. Uratowały go silne zastrzyki, jakie aplikował mu nasz energiczny doktor. Dziś wujek przyszedł ze swą żoną Lucią z wizytą do nas po raz pierwszy od czasu choroby. Poruszał się z trudem i cały czas wspierał na żonie. Wygląda jak ruina człowieka, którym był przed chorobą. Mający zaledwie dwadzieścia siedem lat, był zawsze silny i przystojny, a teraz jest zgarbiony, sama skóra i kości. Na każdym kroku spotyka się w getcie takie ludzkie wraki, a są to szczęśliwcy, którym udało się uciec przed Aniołem Śmierci. Na dworze szaleje zamieć i mróz maluje wzory na okiennych szybach. Podczas tych potwornie zimnych dni jedno nazwisko jest na ustach wszystkich: Kramsztyk, człowiek, który zajmuje się dystrybucją opału. Niestety ilość węgla i drewna, jakie Niemcy przydzielili dla getta, jest tak mała, że ledwie wystarcza na ogrzewanie urzędów takich jak administracja Gminy, poczta, a także budynków szpitalnych i szkolnych. Tak więc dla ludności prawie nic nie zostaje. Na czarnym rynku węgiel osiąga fantastyczne ceny, a często w ogóle jest nie do dostania. Na ulicach coraz częstszym widokiem są zamarznięte ciała ludzkie. Na Lesznie przed budynkiem Sądów wiele ma,tek siedzi z dziećmi owiniętymi w szmaty, z których 125 wystają małe, odmrożone nóżki. Czasami matka tuli dziecko, które zamarzło na śmierć, i stara się ogrzać maleńkie, martwe ciałko. Czasami zaś dziecko przytula się do matki próbując ją obudzić — myśląc, że ta zasnęła — podczas gdy faktycznie ona nie żyje. Liczba bezdomnych matek i dzieci wzrasta z dnia na dzień. Gdy już wydadzą ostatnie tchnienie, często zostają tak leżąc na ulicy przez długie godziny, bowiem nikt się nimi nie przejmuje. Małe wozy przedsiębiorstwa pogrzebowego Pinkierta są w ciągłym ruchu. Gdy żebrak zauważy na martwym ciele kawałek ubrania nadający się jeszcze do użytku, zabiera je, a zwłoki przykrywa starą gazetą przyciśniętą cegłami, by wiatr nie zdmuchnął papieru. Na Komitetowej i Grzybowskiej widzi się. mniej żebraków w tym roku niż w roku ubiegłym; po prostu powymierali. Głód przybiera coraz potworniejszą postać! Ceny jedzenia ciągle rosną. Teraz funt czarnego chleba kosztuje już cztery złote, a białego sześć złotych. Masło— czterdzieści złotych za funt; ta sama ilość cukru od siedmiu do ośmiu. Niełatwo jest przejść ulicą z jakąś paczką w ręku. Kiedy głodny człowiek zobaczy kogoś z pakunkiem wyglądającym na jedzenie, idzie za nim i w odpowiednim momencie wyrywa paczkę, otwiera i zaczyna zaspokajać swój głód. Jeśli paczka nie zawiera jedzenia — wyrzuca ją. Nie, to nie są złodzieje, to są po prostu ludzie, którzy oszaleli z głodu. Żydowska policja nie może sobie z nimi dać rady. A kto w ogóle miałby serce, by ścigać tych nieszczęśników? ..??•vTif : HiJ ? ;:!;? 1 grudnia 1941 ^^, '» -w > ? Niemcy wpuścili do getta duży transport ziemniaków. Początkowo ludzie byli zaskoczeni taką hojnością, ale zdziwienie nie trwało długo. Okazało się, że te ziemniaki 126 były przeznaczone dla hitlerowskich żołnierzy na rosyj skim froncie, ale zmarzły w drodze. Wtedy Niemcy otwo rzyli swoje nazistowskie serca i wysłali te ziemniaki Żydom do getta. Teraz długie kolejki stoją przed sklepami spożywczymi Ludzie próbują kupić po kilka zmarzniętych ziemniaków bo choć nie można ich ugotować, nadają się świetnie nr placki. Dokądkolwiek się pójdzie, zapach smażonych plac ków kartoflanych drażni nozdrza. Jako tłuszczu używamy czarnego oleju konopnego, który jest tu najtańszy Ale i tak kosztuje po osiem złotych funt. Panna Sala promieniała radością, gdy moja matka dał? jej trochę takich ziemniaków. Obładowana kilkoma torbami wilgotnego, gnijącego jedzenia popędziła do domu do swojej rodziny, aby zaspokoić jej głód. Matka Sali zmarła kilka tygodni temu, a ojciec leży chory na tyfus, Wciąż szaleje epidemia. Grzebie się po kilka osófc w jednej mogile. Ze względu na niedostateczną ilość personelu medycznego1, na Lesznie pod 3 otwarto kursy medyczne, by wyszkolić dużą liczbę pielęgniarek i uzupełnić wiedzę dawnych studentów medycyny. Warunki higieniczne pogarszają się stale. Większość rur kanalizacyjnych jest zamarznięta i w wielu domach nie można używać toalet. Ekskrementy są często wyrzucane na ulicę razem ze śmieciami. Wozy, które zwykle regularnie wywoziły śmieci, teraz przyjeżdżają rzadko albo wcale. Na razie mróz dezynfekuje wszystko, ale co będzie się działo, gdy zacznie dmuchać pierwszy wiosenny wiatr? Istnieją poważne obawy, że może wybuchnąć epidemia cholery, by wypełnić po brzegi nasz puchar goryczy. i.,:.l i owa 127 9 grudnia 1941 Przystąpienie Ameryki do wojny znów tchnęło nadzieję w setki tysięcy przygnębionych Żydów w getcie. Nazistowskie straże przy bramie mają smutne miny. Niektórzy są mniej okrutni, ale na innych ostatnie wiadomości mają wręcz przeciwny wpływ i stają się jeszcze gorsi niż dotąd. Większość ludzi wierzy, że wojna nie potrwa już teraz długo i że zwycięstwo aliantów jest pewne. Dotarły do nas wiadomości z łódzkiego getta, że Niemcy skonfiskowali tam wszystkie futra, ciepłą bieliznę i wełniane ubrania, a nawet tałesy. Należy się spodziewać, że wkrótce przyjdzie kolej na Warszawę. 21 grudnia 1941 Dziś dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy o dość wyizolowanym światku wewnątrz getta. Chodzi 0 Żydów, którzy są wyznania katolickiego — najtragiczniejsze chyba postacie getta. Widziałam ich przy kilku okazjach, ale dotąd nie miałam z nimi bliskich kontaktów. Ostatnio jednak zetknęłam się z nimi poprzez Julię Tarnowską, studentkę jednej z niższych klas w naszej szkole. Julia jest córką pisarza, Marcelego Tarnowskiego. Jest ekscentryczna i lubi zwracać uwagę na siebie. Od razu pierwszego dnia po jej przyjściu do szkoły miałam z nią spięcie na temat jsj żydowskiego pochodzenia. Julia, tak jak jej rodzice, jest wychrztą. Dowiedziała się o swoim żydowskim pochodzeniu dopiero wtedy, gdy jej rodzina otrzymała rozkaz opuszczenia mieszkania po stronie „aryjskiej" i przeniesienia się do getta. To wydarzenie głęboko nią wstrząsnęło i wciąż jeszcze nie poddała się swojemu losowi. Jest stale zdenerwowana i zła 1 wydaje mi się, że ma więcej w sobie zawziętości przeciw Żydom niż naziści. Uważa swój los za efekt fatalnej 128 mdout i sali I o coc i* * Z CYKLU . . KONCERT SYMFONICZ* MARIAN NEUTT HELENA OSTRO NOWY PRÓG Plakat zapowiadający koncert Żydowskiej Orkiestry Symfonicznej Mary Berg z siostrą w getcie. Małe amerykańskie chorągiewki w klapach zwalniały od noszenia opaski Tadek Szajer w mundurze policyjnym z kolegami na ulicy getta Tadek Szajer w dniu, w którym został członkiem policji w getcie Romek Kowalski i robotnicy -przy budowie więzienia w getcie Romek Kowalski z opaską i odznaką nadzorcy J MRSM mmmm L * Okładka wydania amerykańskiego „Warsaw Ghetto" z 1945 r. projektu M. Berg Rys. M. Berg — Scena z getta warszawskiego Rys. M. Berg — Sceny z getta warszawskiego Mary Berg Fotokopia odręcznego listu Juliana Tuwima Mary Berg Fotokopia pierwszych recenzji z książki M. Berg „Warsaw Ghetto" i Liveo inrougn Warsaw"-Diary of A 15-Year-0ld Girl i First eyewitness account of Iife under the Nazi swa in the ghetto of Warsaw. How the people Iived... how they died... how they rificed... revealed for the firsMime. Translated f rom the diary brought out by the author v she was rescued. New Picture of Life in Warsaw fere, bul the liltle factories woiktd on-uDdergrouod. milled, brud waj bjced, d Ilustracje pochodzą z prywatnego zbioru M. Berg oraz archiwum wydawcy amerykańskiego S. L. Shneidermana pomyłki, za którą jestem odpowiedzialna ja i dobni. Na szyi nosi duży srebrny krzyż i stara się "\ przekonać, że jest prawdziwą chrześcijanką, ktć nic wspólnego z judaizmem. Raz, gdy jej słucl uważyłam porywczo, że Chrystus także był Ż nigdy nie wstydził się swojego pochodzenia, wróciłam do swojej ławki. Cała klasa milczą nie odważyła się odpowiedzieć mi. Najwyraźnie mam rację i że wszyscy inni studenci zgad: mną. Następnego dnia podeszła do mnie jak gdj nic i od tej chwili mówi zupełnie innym toner skutuje już o tych problemach, a krzyż zniknął Może nosi go nieco niżej albo całkiem zdjęła. Z powodu tego incydentu z Julią Tarnowski się interesować żydowskimi chrześcijanami w j ich kilka tysięcy — naziści przysłali ich tutaj krajów. Większość zmieniła wiarę w „okresie 1 to znaczy, że przeszli na wiarę katolicką w c: nich lat w nadziei, że unikną losu prześladow dów. Ale są także tacy, którzy przeszli na c stwo kilkadziesiąt lat temu, a ich dzieci były wane jak prawdziwi chrześcijanie. Dzieci te zwyczajone chodzić do kościoła w każdą nieć niektórych nawet przypadkach ich dusze był antysemityzmem wpojonym im przez własnycł którzy w ten sposób starali się zlikwidować w; dy ich żydowskiego pochodzenia. Te chrześcijańskie dzieci rodziców-Żydów teraz podwójną tragedię w porównaniu z dzieć skimi. Czują się całkiem zagubione i nawet z wśród nich przypadki samobójstw, podczas żydowskiej młodzieży nie zdarzało się to. 129 Jednak są w getcie także chrześcijanie o dalekim pochodzeniu żydowskim, którzy nawrócili się z powrotem na judaizm w wyniku potwornych prześladowań nazi-stów wobec Żydów. Liczni chrześcijanie w trzecim już pokoleniu, którzy nie musieli iść do getta, dobrowolnie zgłosili się w gestapo i zażądali wysłania tutaj. Ci nawróceni chrześcijanie noszą opaski z gwiazdą pełni dumy, jak jakąś nową koronę z cierni i męczeństwa. W obecnym getcie są trzy kościoły: jeden na placu Żelaznej Bramy, częściowo zniszczony przez bomby; drugi na ulicy Leszno, blisko Karmelickiej, a trzeci na Żelaznej. Tylko ten na Lesznie jest otwarty, odbywają się tam regularnie msze, a księża są także żydowskiego pochodzenia. Chrześcijanie mają swoje własne garkuchnie, największa z nich mieści się przy tym zburzonym kościele koło Żelaznej Bramy. Wygląda na to, że są faworyzowani przez nazistów, bo posiłki są tam lepsze i tańsze niż w innych kuchniach getta. Ma to być przypuszczalnie przynęta do pracy misyjnej wykonywanej przez neofitów. Raz Julia zaprosiła mnie do siebie do domu, gdzie spotkałam się z jej ojcem, szczupłym mężczyzną średniego wzrostu i w średnim wieku. Jest lekko przygarbiony, a czoło ma głęboko pomarszczone. Zwierzył mi się, że dniem i nocą pracuje nad książką o getcie. 14 grudnia 1941 Dziś byłam na koncercie Very Grań. Odnosi nadzwyczajne sukcesy. Śpiewa pieśni klasyczne i współczesne piosenki komponowane przez młodego kompozytora getta — Kubę Kohna. Jego muzyka wyraża cały smutek i opór getta. To nowe i oryginalne; mogło się narodzić tylko w atmosferze cierpienia, tortur i wytrwałej cierpliwości. 130 17 grudnia 1941 Dziś dostaliśmy zawiadomienie z urzędu mieszkar wego dotyczące dozorcostwa, jakie mój ojciec ma ob na Chłodnej 10. Musi udać się tam natychmiast, ale będziemy mogły przeprowadzić się dopiero, gdy u] zostanie zamurowana. Ten sam rozkaz rozesłano do wszystkich dozorców, k rzy mają objąć pracę na Chłodnej, przyłączonej teraz getta. Muszą sprzątnąć i uporządkować domy opuszczi przez gojów i przygotować je dla przyszłych lokator' Romek, zatrudniony jako nadzorca przy budowie r rów getta, pracuje teraz na Chłodnej i często zanosi dzenie mojemu ojcu. Romek pracuje ciężko. Twarz ciemnobrązową, jakby był opalony, ale ja wiem, że to słońce, a mroźny wiatr. Romek przebywa teraz na z: nie przez dwanaście godzin dziennie, palce ma odm żonę. Wczoraj przyszedł mnie odwiedzić i jak zwy siadł do fortepianu. Położył swoje długie, wąskie dłc na klawiaturze, ale jego palce, które kiedyś potrafiły ^ dobywać cudowne dźwięki, teraz leżały cicho i bez ruc Widziałam, jak sdę zmagał sam z sobą; twarz wykrzy mu bolesny grymas, ale jego zesztywniałe, obrzm ręce nie słuchały go. Siedział tak przez chwilę dość s kojnie, a potem zdjął dłonie z 'klawiszy, odwrócił się mnie i zapytał głosem, w którym drżały łzy: „Myś] że będę jeszcze kiedyś mógł grać?" Milczałam. Patrzyłam na jego dłonie i nie mogi uwierzyć, że te same ręce niedawno poruszały się zv nie nad fortepianem. Romek był potwornie przygnębi' i czułam, że z całej siły stara się zapanować nad sc żeby nie wybuchnąć gorzkim szlochem. Wszelkie j nadzieje przepadły; zamiast grać, musi bezsensów chodzić tam i z powrotem wzdłuż granic getta i spr; 131 dzać, czy mury są mocne, czy nie zostawiono luźnych cegieł, przez które można by podać jedzenie w nocy. Jednocześnie z budową murów na Chłodnej buduje się most łączący chodniki po obu stronach ulicy, ponieważ sama jezdnia ma być komunikacyjnym korytarzem dla „aryjskiej" części miasta. Cały budulec służący do tego celu musi być dostarczony przez Gminę Żydowską. 24 grudnia 1941 Dziś wszyscy po stronie „aryjskiej" założyli odświętne ubrania. Wydaje mi się nawet, że czuję zapach dobrego jedzenia. Jest wigilia Bożego Narodzenia. Zaledwie pól roku temu mówiło się, że do Bożego Narodzenia wojna będzie skończona, i że 11 listopada — w rocznicę zakończenia pierwszej wojny — oddziały alianckie wkroczą do "Warszawy. Prawda, że w Warszawie są obce oddziały; całe ich bataliony maszerują po ulicach w zielonych mundurach, ale to oddziały wroga, które terroryzują ludność. Naziści właśnie wydali rozkaz, aby mieszkańcy getta do 1 stycznia 1942 roku — cóż za prezent noworoczny! — zebrali wszystkie futra, futrzane pelisy, kołnierze, mufki i nawet stare kawałki futra. W tym celu Gmina zorganizowała kilka punktów zbiórki. Rozkaz podpisał komisarz Auerswald. Na razie nikt się nie spieszy z wykonaniem tego polecenia. Zewsząd słychać cudowne wieści. Ludzie dyskutują, czy lepiej jest sprzedać futra, czy też schować je. Wielu Polaków wykorzystuje tę okazję, aby dostać się do getta i kupić drogie karakuły, srebrne lisy i norki po niesłychanie niskich cenach. Ludzie wolą sprzedać swoje futra za bezcen, niż podarować je Niemcom. Ale niektórzy zdecydowali się ukryć je i starają się znaleźć różne 132 kryjówki. Karą za ukrycie najmniejszego skrawka futra jest śmierć. Ale kara śmierci grozi nam za tak wiele rzeczy, że ta nowa okazja po prostu rozśmiesza ludzi. Dziś był ostatni dzień składania prac na konkurs plakatu z okazji zimowej zbiórki na pomoc społeczną. Jury będzie się składać z naszych profesorów, inżynierów Poznańskiego i Jaszuńskiego, a przewodniczącym został inżynier Czerniakow. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone na początku stycznia. 26 grudnia 1941 Otrzymaliśmy zezwolenie na przeprowadzkę na Chłodną. Dziś poszłam odwiedzić nowy dom. Jest to stary budynek dwupiętrowy, który kiedyś był domem polskiego magnata w siedemnastym wieku. Kręta i wąska klatka schodowa, gotyckie wieżyczki i płaskorzeźby na fasadzie domu przypominają średniowieczny zamek. Wygląda to bardzo romantycznie. Na podwórzu stoi mniejszy budynek, dobudowany później, w którym znajduje się piekarnia „Warszawianka" przejęta teraz przez żydowskich piekarzy. Za rogiem domu wznoszą się mury. A więc będziemy mieszkali na samej granicy getta. Czerwone cegły wznoszą się wyżej i wyżej, tak jak most na rogu Chłodnej i Żelaznej. Zewsząd jesteśmy obmurowani i zamknięci. 28 grudnia 1941 Dziś mieliśmy przyjęcie dla młodych projektantów. Studenci cudownie udekorowali salę i tam bawiliśmy się. Na małej scenie zbudowanej w jednym końcu sali pojawili się artyści. Brałam udział w przedstawieniu i śpiewałam kilka piosenek po angielsku. Tańczyliśmy przy dźwiękach orkiestry. Było ciepło, bo mały żelazny piecyk pełen był strzelającego drewna ze szkolnych ławek. Był 133 . *f. ^frŁj-jHffnJfafi1" ????„-. nawet bufet z plackami i napojami. Ale placek kosztował trzy złote, a mały kieliszek likieru pięć. Nauczyciele tańczyli ze siwymi uczniami i ogólny nastrój był wesoły, ale ja nie mogłam przestać myśleć o Romku stojącym na dworze i nadzorującym wznoszenie murów getta. Poszłam do domu przed ósmą. Ostry wiatr przeniknął mnie do szpiku kości. Te słowa piszę teraz przy świetle karbidowej lampki. Jej niebieskawy płomyk nie drży, wygląda jak skamieniały. Kiedy przyszłam do domu, zobaczyłam zaklejoną kopertę, którą zostawił dla mnie Tadek Szajer. Zawierała jego fotografię w mundurze członka służby sanitarnej. Pracuje teraz na ochotnika w służbie sanitarnej, żeby zmazać poczucie winy, bo częściowo czuje się odpowiedzialny za nieuczciwe interesy swego ojca. Na odwrocie fotografii jest napis, który świadczy o tym, jak dokucza mu ta świadomość: „Któregoś dnia, za wiele lat, gdy będę daleko od ciebie, może przypomnisz sobie służbę sanitarną z Leszna 13... i Tadka, który bardzo, bardzo cię kocha". Obok napisu znajduje się czerwony znak firmowy Photo-Baum-Forbert, która zawsze była jedną z największych firm fotograficznych w Warszawie, a teraz jest najlepsza w getcie. Pan Baum • dobrze znany z powodu swego filmu „Polskie lasy" jest teraz gdzieś w Rosji Sowieckiej i firma prowadzona jest przez dwóch braci Forbert. W getcie jest kilku innych fotografów, na przykład zakład Photo-Doris, ale cały świat artystyczny ma zdjęcia robione u Bauma-Forberta. Nawet wysocy urzędnicy nazistowscy i oficerowie są wśród klientów firmy. Rozdział IX KOLEJNY ROK 31 grudnia 1941 Ostatni dzień starego roku... Oby dni biegły tak szj ko, jak to tylko możliwe; może uda nam się przetrw wojnę mimo wszystko i uciekniemy żywi poza mury g ta. Kawiarniani stratedzy twierdzą, że ofensywa alianc rozpocznie się wiosną 1942 roku. Chwilowo Rosjanie uc kaja i oddają miasto za miastem. Jedyne dobre wieści nadchodzą z Afryki, ale ona j tak daleko od nas. Dziś nasz zespół teatralny da przedstawienie w s Weismana. Bilety wysprzedano już dwa dni temu. Ci dochód przeznaczony jest dla Domu Sierot Korczaka. 1 stycznia 1942 Czuję się kompletnie pusta, jakby zawieszona n przepaścią. Miniona noc była mieszanką rozrywki i ko: maru. Po przedstawieniu moi przyjaciele z ŁZY zapi ponowali, byśmy noc sylwestrową spędzili w moim m szkaniu. Rodzice poszli spać do nowego locum na Chłc ną, mogliśmy więc bez przeszkód spędzić noc tutaj. Pre szedł Harry ze swoją ukochaną Anką Laskowską, Dol ze Stefą Muskat, Bronek, Romek i kilka jeszcze par. 2 miast szampana była lemoniada, a zamiast ciastek kana ki ze „śmierdziuchami". Na stole zapalona mała karbidom lampka. Syk płomienia zagłuszała rozmowa, ale gaz, je 135 się wydzielał, pachniał coraz intensywniej w nie wietrzonym pokoju. Godziny biegły szybko, ale około północy zauważyłam, że mały płomyk lampki robi się coraz mniejszy, a za- . pomniałam kupić dodatkowy karbid na tę okazję. Harry „uspokoił" mnie, że pasuje witać Nowy Rok w ciemności. W tej samej chwili Dołek spojrzał na zegarek i krzyknął: „Północ się zbliża!". Przez moment była kompletna cisza. Romek podszedł do pianina, gdy dobiegły nas dzwony powoli obwieszczające północ z wieży pobliskiego kościoła. Nim zegar — któremu towarzyszyliśmy chóralnie — wybił dwunastą, wąski płomień mojej lampy wydłużył się jeszcze bardziej, po czym zgasł z trzaskiem. W tym momencie zegar wybił dwunaste uderzenie. W pokoju było ciemno. Podniosłam story z czarnego papieru i wpuściłam trochę światła. Na dworze jasny śnieg padał na ziemię, a księżyc płynął powoli po zachmurzonym niebie. W tej połowicznej ciemności zobaczyłam, jak Romek kładzie ręce na klawiaturze. Z ogromnym wysiłkiem zaczął grać „Marsz żałobny" Chopina. Nikt nie powiedział ani słowa. Anka przytuliła się mocno do Harry'ego, Dołek do Stefy, Tadek do Bronka — wszyscy byli razem, tylko ja zostałam sama. Smutne myśli przyszły mi do głowy. Czy to wszystko nie było symboliczne? Czy nie czekało mnie coś strasznego, coś, co oddzieli mnie od moich przy- Nagle ktoś zawołał: „Romek, a może coś innego? On nigdy nie był w stanie zagrać «Marsza żałobnego», a akurat dzisiaj muza mu pomaga". Romek nie odpowiedział. Spróbował kilku innych melodii, ale nic z tego nie wychodziło. Wreszcie wstał od fortepianu i usiadł obok mnie. „Wiesz — szepnął — mam 136 dziwne przeczucia w ten pierwszy dzień Nowego Ro zapamiętaj moje słowa." Nie wiem, co miał na myśli, ale nawet w tym mr< mogłam wyczytać z jego oczu skrajną rozpacz. Nieco później wszyscy zaczęliśmy mówić. Harry wiedział, że nasz zespół nie może nadal istnieć, bo wi szość członków odeszła i musielibyśmy znaleźć now; co nie jest łatwe. Nikt mu nie zaprzeczył. Najwyraź: wszyscy odczuwaliśmy to samo. Wszyscy byliśmy t nowani przez to samo uczucie apatii, spodziewar końca. O szóstej rano moi goście zaczęli wychodzić. Roi wyszedł ostatni. O siódmej musiał być przy swoim rze. 16 stycznia 1942 Dziś był ostatni dzień oddawania futer. Hitlero dwukrotnie przesuwali termin, bo zdali sobie spraw* nikt się nie spieszy do oddania ich. Po drugim prz nięciu terminu zaczęli robić rewizje terroryzując li Przez trzy dni przed punktami zbiórki stały długie lejki; ludzie zaczęli wreszcie wykonywać rozkaz. Niemcom nie będzie zbyt ciepło w naszych futrach. C nie udało się schować albo sprzedać — zostało po i zniszczone. Futra są pełne dziur, a kołnierze z kar łów i srebrnych lisów mają wystrzyżone włosy. W mian za oddane futra właściciele dostawali żółte św za które trzeba było wnieść specjalną opłatę w wyso dwóch złotych. Mówi się, że naziści chcą wykładać futrami buty nierzy, którzy marzną na rosyjskim froncie. Ale nie ło im się wywieźć wielu łupów z Warszawy, bo naj\ sze magazyny, które znajdowały się poza granicami ; zostały spalone przez działaczy podziemia. 137 Są już w sprzedaży różne substytuty mające zastąpić odcięte kołnierze i podpinki. Mieszkamy teraz na Chłodnej. Jako rodzina dozorcy zajmujemy dwa małe, ciemne pokoiki. Toalety nie ma. Gotujemy na małym żelaznym piecyku. Ściany pokryte są lodem, a gdy piecyk zaczyna grzać, lód topi się. Ulica Chłodna, ze swą skomplikowaną geografią, przedstawia dziwny widok. Ruch ludzki także nie jest tu zwyczajny. Widać tłumy ludzi idące od rogu Żelaznej. Idą do drewnianego mostu, który jest wysoki na dwa piętra i łączy chodniki po obu stronach ulicy. Ludzie wypełniają most, z którego widać ulicę na jej całej długości. Chodniki są odgrodzone murami od jezdni, a między murami, jakby korytarzem, porusza się ludność „aryjska" i tramwaje. W połowie ulicy, między dwoma ścianami, stoi kościół Sw. Bororneusza otoczony starymi, rozłożystymi lipami. Niedaleko naszego domu znajduje się Kapitol getta. Na Chłodnej 20 mieszka prezes Czerniakow, pułkownik Szeryński — szef żydowskiej policji i wysocy urzędnicy rozmaitych żydowskich instytucji. Firma fotograficzna Baum-Forbert ma ten sam adres i duży portret Czernia-kowa wisiał przed domem przez kilka dni. Przewodniczący Biura Zaopatrzenia [Zakładu Zaopatrzenia], Gepner, a także komisarze policji Lejkin i Czer-wiński też mieszkają na Chłodnej. Komisarz Lejkin zajmuje mieszkanie w naszym domu. Przeprowadzili się na Chłodną również Marysia Ajzensztadt — „słowik getta" — i właściciel kawiarni Hirschfeld. Ludzie zamożni, posiadający środki na przekupienie urzędników z biura mieszkaniowego, dostali najlepsze mieszkania na tej ulicy, na której stoi przecież wiele dużych, nowoczesnych domów. Chłodna jest w ogóle uwa- 138 żana za „arystokratyczną" ulicę getta, tak jak na początku Sienna. Dozorcą pod numerem 8 jest inżynier Plonskier, który był poprzednio naszym sąsiadem na Siennej. Na naszej ulicy mieszka też wielu lekarzy i niemal na każdej bramie jest tabliczka anonsująca lekarza lub dentystę. O szóstej rano dozorcy muszą usuwać śnieg z chodników, więc komisarz Lejkin uczy byłych adwokatów i profesorów ich nowego zawodu. Często sarn bierze do ręki łopatę czy miotłę i daje lekcje biednym intelektualistom, których palce nie przywykły do nowych narzędzi pracy. Mój ojciec ciężko pracuje, a my pomagamy mu zmywając klatkę schodową i zamiatając podwórze. W naszym domu jest niewielu lokatorów i wpływ z nocnego otwierania drzwi po godzinie policyjnej osiąga zaledwie kilka złotych na noc — ułamek tego, co otrzymywaliśmy na Siennej. Ale ojciec ma jeszcze inne źródło dochodu. Na podwórzu jest piekarnia „Warszawianka". Co noc wozem przywozi się tu przemycaną mąkę i za każdym razem, gdy ojciec otwiera bramę, by wpuścić taki transport, otrzymuje pewną sumę pieniędzy; rano dostaje dwie małe świeże bułki jako dodatkową premię. Jest to akceptowany zwyczaj we wszystkich domach, gdzie znajdują się piekarnie, i wielu dozorców otrzymuje nawet stały procent od wartości szmuglowanych worków. Ale mój ojciec nie jest jeszcze tak zaawansowany w swojej nowej profesji. 5 lutego 1942 Dziś odbyła się skromna uroczystość rozdania nagród laureatom konkursu na plakat poświęcony zimowej zbiórce na pomoc społeczną. Zdobyłam pierwszą nagrodę — dwieście złotych. Przewodniczący Czerniakow i inżynier 139 Jaszuński — dyrektor szkół Gminy — osobiście wręczali pieniądze w kopertach i wygłaszali krótkie mowy do laureatów. Plakaty, które zdobyły nagrody, są kolorowe i wydrukowanie ich obecnie byłoby bardzo kosztowne. Na razie zostaną wywieszone w sali zebrań Gminy, a mniejsze- ? plakaty drukowane w dwóch kolorach będą używane podczas akcji pomocy. 20 lutego 1942 Mróz zbiera coraz większe żniwo. Coraz więcej zamarzniętych ciał leży na ulicach. Leżą w pobliżu bram domów z podkulonymi nogami, zastygli w momencie walki ze śmiercią. To straszny widok, od którego włos się jeży na głowie, ale przechodnie są do tego przyzwyczajeni. Obecnie funt ziemniaków kosztuje dwa złote. Zaledwie1 nieliczni w getcie wciąż jeszcze jedzą normalnie: kierownicy publicznych garkuchni, bardzo bogaci i przemytnicy żywności. Tysiące robotników w getcie zależą od szmuglerów, a ich sytuacja zmienia się zasadniczo z dnia na dzień. Jeśli poprzedniej nocy kilka dużych transportów jedzenia i surowców przedostało się do getta, różni podziemni robotnicy są zajęci; ale jeśli nastąpiła tak zwana „wsypa", czyli gestapo przejęło kilka ładunków zboża, skóry i innych materiałów — warsztaty są puste i robotnicy zostają głodni. Istnieją setki tajnych ręcznych młynów, w których szmuglowane ziarno miele się na mąkę. Plewy są także sprzedawane jako specjalny rodzaj mąki na czarne placki. Smakują jak siano. Tajne młyny ręczne są ukryte w piwnicach, na strychach i w specjalnie zbudowanych ziemiankach. Działają przez całą dobę, ale ściśle przestrzega się ośmiogo- 140 dzinnego dnia pracy. Dbają o to działające nielegalnie związki zawodowe, ludzie pracują regularnie na trzy zmiany. Praca polegająca na stałym obracaniu korbą młyna jest ciężka, ale dobrze płatna. Przeciętnie wprawiony robotnik zarabia dwadzieścia do trzydziestu złotych dziennie, a nocna zmiana otrzymuje 50 procent premii. W tych ręcznych młynach robi się też różne rodzaje kasz. Ostatnio Tadek Szajer, bez wiedzy ojca, podjął pracę w takiej fabryce kasz. Sumienie każe mu wykonywać różne pożyteczne prace, bo —? jak mi powiedział — nie chce żyć z nieuczciwych dochodów ojca. Dziś przyszedł mnie odwiedzić bezpośrednio po pracy i pokazywał palce pokryte odciskami od stałego obracania korbą młyna. Wydaje mi się, że robi to tylko w celu wywarcia wrażenia na mnie, bo jak dotąd nie wyprowadził się z komfortowego mieszkania swego ojca i nie zrezygnował z wystawnych posiłków. Są też w getcie małe zakłady wytwarzające konserwy rybne; oczywiście z ryb zwanych „śmierdziuchami". ?Ostatnio przemytnicy sprowadzili duży ładunek wędzonej flądry. Przyprawiona smakuje jak dobry śledź, który •obecnie jest w Polsce nie do dostania. Z tych ryb robi się rozmaite pasty do smarowania na chleb zamiast tłuszczów. Niektóre sklepy wytwarzają końską kiełbasę — prawdziwe tłuste salami. Ale to bardzo drogi produkt i tylko nieliczni mogą sobie nań pozwolić. Rozmaite sklepy robią przeróżne cukierki. Żydowscy chemicy w getcie wymyślają nowe substytuty cukru i sztuczne syropy, które nadają słodyczom dziwny smak. Skąd oni biorą składniki? Często wydaje mi się, że muszą znać tajemnicę manny. Może w dawnych czasach również żydowscy chemicy wymyślali różne syropy i aromaty, 141 by przyprawić trawę, którą Żydzi jedli na pustyni? W getcie nie ma odpowiednich laboratoriów i chemicy robią te cuda w różnych norach i ciemnych piwnicach. Istnieją także tajne garbarnie, bo produkcja skóry jest ściśle kontrolowana przez nazistów. Skóra jest reglamentowana, a ilość nie wyprawionej skóry przydzielana dla getta przez hitlerowców tak mała, że nie zaspokaja nawet ułamka naszych potrzeb. Skórzane buty są potwornie drogie; mimo to jednak jest specjalna moda na wysokie oficerki — noszą je ci, którzy mogą sobie na to pozwolić. Moda ta obowiązuje zarówno mężczyzn jak i kobiety. Cena pary takich butów wynosi około półtora tysiąca złotych. Pojawiło się sporo farbiarń. Ze względu na brak materiałów pierze się i farbuje stare ubrania. Pod tym względem nasi chemicy też dokazują cudów. Mówi się, że farby robione są z cegieł z murów getta. Mądrale powiadają, że niebawem stopniowo cale mury zostaną zużyte przez chemików. Krawcy są bardzo zajęci przerabianiem farbowanych ubrań. Największe interesy w getcie robią lekarze i apteki. Lekarze pracują w szpitalach i mają rozległe praktyki prywatne, ale są bezradni, gdy przychodzi do wypisania recepty. Wiedzą, że nawet najniezbędniejszych leków nie można dostać w aptekach getta, bo hitlerowcy pozwalają tu dostarczać tylko minimalne ich ilości. Apteki są kontrolowane przez Gminę, a zatrudnieni w nich farmaceuci są jej urzędnikami. Ale ta kontrola była niewystarczająca, bo dość często biedni ludzie nie mogli zapłacić za swoje recepty. I tu znów wspaniałe osiągnięcia mają nasi chemicy. Tak więc można powiedzieć, że jesteśmy uniezależnieni od świata zewnętrznego. Nie tylko przestaliśmy sprowadzać różne artykuły, które nigdy przedtem nie były pro- 142 dukowane w getcie, ale nawet zaczęliśmy eksportować niektóre wyroby, jak na przykład papierosy, sacharynę, wino i likiery, buty, zegarki, a nawet biżuterię. Wszystkie te dobra muszą przejść przez T-ransferstelle, a wysokie opłaty celne wędrują do kieszeni urzędników gestapo. Oficjalnie robotnicy żydowscy produkują wyroby dla niemieckiej administracji, która zaopatruje ich w surowce, ale faktycznie urzędnicy niemieccy pełnią funkcję dobrze opłacanych pośredników między gettem a kupcami po stronie „aryjskiej". 22 lutego 1942 Dziś w szkole odbyła się pełna pasji dyskusja o poezji W przerwie Rachela Perelman, jedna ze studentek, wyciągnęła z kieszeni egzemplarz podziemnego pisma. Gazetka przedrukowała fragment poematu Juliana Tuwima „Kwiaty polskie", który ten wielki polski poeta napisał gdzieś na wygnaniu. „Gdzie jest teraz Tuwim?" — zapytał ktoś. „W Anglii albo w Ameryce" — odpowiedziała Rachela. Wszyscy stłoczyliśmy się wokół małej stroniczki gazety i czytaliśmy strofy napisane przez poetę, któregośmy zawsze uwielbiali. Fakt, że wiersz pochodził z wolnego świata, dodatkowo nas emocjonował — spodziewaliśmy się, że ten poeta, który jest Żydem, prześle nam słowa ukojenia. Byliśmy rozczarowani. Wiersz był pełen miłości do Polski, mistrzowskie wersety zawierały wzniosłe symbole, ale nie było ani słowa otuchy, której tak bardzo byliśmy spragnieni. Dyskusja nad tym wierszem była dość gorąca. Niektórzy z nas krytykowali wielkiego poetę, że nie jest tu teraz z nami; inni mówili, że to całe szczęście, że udało mu się uciec i będąc za granicą może skutecznie przekazywać 143 światu wiedzę o naszym gorzkim losie. „Ale czy on wie o wszystkim, co się dzieje w getcie?" — zapytał któryś student. Starałam się bronić Tuwima, który pochodzi z tego samego miasta, co ja. Pamiętałam go, jak przychodził do mego ojca kupować obrazy. „Może on cierpi na wygnaniu, może jego serce pełne jest tęsknoty do rodzinnej ziemi" •— powiedziałam. Ale moje argumenty przyniosły marny skutek. Młodzi wielbiciele Tuwima oczekiwali od ulubionego poety poezji bardziej płomiennej w tych burzliwych czasach. Ale jednak wszyscy przyciskali do siebie ten mały skrawek papieru jak relikwię świętą, a niektórzy nawet przepisywali po parę wierszy. Ja też zapisałam fragment: Więc jak pachniałeś, bzie warszawski, Kiedy, rażąca i nieznośna, Przyszła, ruiny strojąc w blaski, Nowej niewoli pierwsza wiosna? 24 lutego 1942 Wczoraj przyszła mnie odwiedzić Ewa Pikman ze swoją przyjaciółką, Bolą Rapaport. Prosiły mnie o słowa kilku angielskich piosenek, które śpiewałam na scenie. Bolą chce śpiewać W kawiarni i musi przygotować sobie repertuar. Obiecałam przygotować jej program. Jest uroczą dziewiętnastolatką, typowo południowej urody. Po chwili rozmowy odkryłam, że jej ojciec także jest obywatelem amerykańskim i aktualnie przebywa w obozie dla internowanych w Laufen — w Niemczech. Powiedziała, że kobiety także wkrótce zostaną internowane. Muszę przekonać moją mamę, żeby zgłosiła na gestapo, że jest wrogim aliantem. Może będziemy internowani wraz z nią jako jej rodzina. Chodzą słuchy, że więźnio- 144 wie cywilni i jeńcy wojenni będą wkrótce w Ostatnio gettem wstrząsnęła sensacyjna \ Pułkownik Szeryński został aresztowany po str< skiej" podczas próby przemycenia futer na spr raz jest w więzieniu i nikt nie wie, co się z r 21 lutego 1942 Romek jest teraz zatrudniony przy budów więzienia na Gęsiej — żydowska dzielnica W2 więc o kolejny gmach publiczny. Ciekawa jes za kryminaliści będą tam osadzani. Czy będą porywający paczki na ulicy, żeby zaspokoić głodujący jęczący ludzie, którzy leżą blisko mu że ci, którzy przekraczają granice getta w pos pracy? Niemcy nałożyli karę śmierci za opuszc: i ostatnio kilka osób zastrzelono za to przestę nikt się tym nie przejmuje — lepiej zostać zas niż umrzeć z głodu. Na prowincji zakładają zamknięte dzielnice nawet w małych miasteczkach. Mimo to wi< opuszcza Warszawę i przenosi się do małych m gólnie w okolicy Lublina, bo tam jest tańsz< Jednocześnie do Polski przyjeżdżają duże tran dów z Niemiec, Austrii i Czechosłowacji. Urr ich w gettach, gdzie z pewnością umrą z głoc Ostatnio duża liczba Żydów z zagranicy został zioną do Łodzi. Przewodniczący Łódzkiej E szych, osiemdziesięcioletni mężczyzna Rumko przeciwieństwie do naszego nieugiętego przev go Czerniakowa — jest swobodnie kierowany zistów i traktuje mieszkańców getta jak swo nych. Rumkowski był ostatnio w Warszawie. Wi na ulicy Leszno spacerującego z jakimś wysos 145 nikiem Gminy. Jest siwy, ale dobrze zakonserwowany i ma sprężysty chód. Na rękawie nosi żółtą opaskę z napisem po niemiecku: „Prezes Gminy Żydowskiej Łodzi". Wszystkie wiadomości, jakie otrzymujemy z mego rodzinnego miasta za pośrednictwem poczty, zaczynają się od słów: „Przewodniczący Rumkowski informuje was, że rodzina taka-a-taka żyje i jest zdrowa". Wszelka inna , korespondencja jest zabroniona. Przy bramach getta strzelanina zdarza się teraz coraz częściej. Najczęściej jest wywoływana przez jakiegoś strażnika, który chce się rozerwać. Każdego dnia, gdy idę do szkoły, nie jestem pewna, czy wrócę do domu żywa. Muszę przejść obok dwóch najbardziej niebezpiecznych posterunków żandarmerii: na rogu Żelaznej i Chłodnej blisko mostu i na rogu Krochmalnej i Grzybowskiej. Na tym drugim posterunku zwykle stoi żandarm przezywany „Frankenstein" ze względu na jego nieustanne okrucieństwo. Najwyraźniej żołnierz ten nie może spać spokojnie, jeśli nie zaliczy na swoje konto kilku ofiar w ciągu dnia; jest prawdziwym sadystą. Kiedy widzę go z daleka, wstrząsa mną dreszcz. Wygląda jak małpa: mały i krępy, z ciemną wykrzywioną twarzą. Dziś rano idąc do szkoły, gdy zbliżyłam się do rogu Krochmalnej i Grzybowskiej, zobaczyłam jego znajomą sylwetkę; torturował jakiegoś rikszarza, którego pojazd przejechał o cal bliżej bramy, niż zezwalają przepisy. Nieszczęsny człowiek leżał na krawężniku w kałuży krwi. Żółtawa ciecz płynęła z jego ust na chodnik. Po chwili zdałam sobie sprawę, że był już martwy. Kolejna ofiara niemieckiego sadysty. Krew była tak potwornie czerwona; ten widok wstrząsnął mną do głębi. Rozdział X OKRUTNA WIOSNA 30 marca 1942 Robi się coraz cieplej. Wczoraj, po długie okropnego zimna, wreszcie nadeszła wiosi nasze podwórze nie jest pokryte asfaltem, skopali je robiąc mały ogródek. Nasiona, ktć w Toporolu, są już zasiane. Malutkie, ziel« rzodkiewki jako pierwsze wyjrzały z czarni sialiśmy też cebulę, marchewkę, rzepę i in Mamy nawet trochę kwiatów. A na począ posadzimy pomidory i słoneczniki. Kilka dni temu przybył do Warszawy trai z Gdańska. Widziałam, jak ich wprowadzę Same kobiety i dzieci. Deportowani nieśli el lizki i byli ubrani o wiele lepiej niż nasi lu< mężczyźni z tego transportu zostali wysłań obozu pracy w Treblince, najgorszego na 1 ralnej Guberni. Władze niemieckie obieca żonom i matkom, że ich mężczyźni wrócą ] siącach pracy w obozie. O Treblince krą: sprawdzone wieści. Mówi się, że robotnicy r w barakach otoczonych poczwórnym drute: i kablem pod napięciem elektrycznym. Di brat przyjaciółki mojej matki, dostał prop< stanowiska naczelnego lekarza Treblinki; : względu na swoją okropną sytuację matę] 147 natychmiast wypłaciła jego rodzinie 5 000 złotych. To musi być bardzo ciężka praca, skoro płacą za nią tak dużo. Rutka odwiedza nas już dość często. Wygląda dużo lepiej i z każdym dniem jest zdrowsza. Ale jej piękne srebrnoblond włosy zostały zgolone. Nosi perukę z własnych loków, która świetnie imituje jej zwykłą fryzurę. Rutka jest zawsze pogodna. Jej oczy płoną entuzjazmem, gdy opowiada o nauce, którą znów podjęła po długiej chorobie. Uczęszcza do tajnego, prywatnego gimnazjum, którego głównym profesorem i organizatorem jest profesor Taubenszlak. Rutka lubi się uczyć, jest bardzo zdolna. Jako nieodłączna przyjaciółka mojej siostry, Anny, razem z nią chodzi na lekcje angielskiego. Za pośrednictwem Rutki dostaję codziennie listy od Tadka Szajera. Pracuje teraz bardzo ciężko. Powiedziałam mu, że nie chcę go więcej widzieć, bo rozmowa z nim denerwuje mnie. Prosił, żebym mu pozwoliła przynajmniej pisać. Ponieważ mieszka blisko Rutki, daje jej swoje listy. Napisane są na szarym papierze i z każdego słowa wionie szary smutek. Pisze, że tęskni za mną i myśli o mnie całymi dniami; że ciężko pracuje, a jego puste wieczory są tak beznadziejne... że jest samotny i czeka tylko na chwilę, w której znów mnie zobaczy. Opisuje wszystkie swoje smutki i troski; całe jego życie jest na tych szarych kartkach papieru. Romek pracuje jak dawniej. Teraz wygląda o wiele lepiej, nabrał trochę pewności siebie, może dlatego, że ma wyższe zarobki — zarabia około trzydziestu złotych dziennie, czasem więcej i dwa bochenki chleba jako dodatek. Ma lepszą pracę, ale bardziej niebezpieczną. Kieruje większą grupą robotników, a więc ma i większą odpowiedzialność za wykonanie pracy. Opowiada, że na każdym kroku Niemcy straszą, że go zastrzelą — bez po- 148 wodu. Ostatnio żandarm zastrzelił robotnika na oczach za to, że znaleziono u niego w kieszeni ka1 masła. Romek ma żelazne nerwy. Praca w takich w kach jest straszna, stale zagraża mu śmierć, a je wygląda dużo lepiej. Może dlatego, że pogoda zrobi nagle tak łagodna, jakby to nie był marzec, tylko A jego ręce, przemarznięte zimą, teraz mają tylkc liczne ślady odmrożenia. Niespodziewanie wizytę złożyli mi Harry i Anka zwykle przytuleni do siebie, pełni miłości. Zauwai obrączki na ich rękach. ,,A więc wzięliście ślub nie wiąc mi ani słowa?" — zapytałam. „Nie, to są : obrączki zaręczynowe" — powiedział Harry z prom twarzą. „Rabin odmawia udzielenia nam ślubu, bo nie ma jeszcze tylu lat, co trzeba, i musiałaby mieć ; rodziców... a jej rodzice są przeciwni" — dokończył z ką niezadowolenia. „Ale to nie ma znaczenia — p< działa Anka ze śmiechem. — I tak jesteśmy małżeńst Nie potrzebujemy świadków. Żaden rabin nigdy ni< dzie w stanie w żadnym dokumencie opisać związki silnego, jak ten, który teraz łączy nas na zawsze!". Zazdroszczę im. Może lepiej jest tak. Nie myślą o ogólnej sytuacji w getcie. Nie są tak przygnębień reszta. Poświęcają więcej uwagi własnemu życiu. '. tak właśnie powinno być? Wiadomości polityczne są lepsze. Od porażki pod Li gradem Niemcy wydają się w większej defensywie przedtem. Ale końca jeszcze nie widać, a droga do cięstwa jest trudna. 14 kwietnia 1942 Dziś rano o szóstej Bolą Rapaport wraz z matką i d ma siostrami została internowana w więzieniu na wiaku. Niemiecki samochód zatrzymywał się przy 149 mach, w których mieszkali amerykańscy obywatele wciąż jeszcze pozostający w getcie, i zbierał wszystkie kobiety. Tylko pan Raków — obywatel amerykański — został w domu z żoną i dwójką dzieci, bo jest ciężko chory. Myślałam, że moja mama też może być wzięta w każdej chwili, ale jakoś nikt po nią nie przyszedł. Jest to dość naturalne; jak można ją znaleźć po przeprowadzce z Siennej, skoro nie zgłosiła nowego adresu? Musi pójść na gestapo; to może uratować nas wszystkich; może internują całą rodzinę. 15 kwietnia 1942 Dziś dostaliśmy cudowny list od wujka Percy, który tydzień temu wyjechał do Zaklikowa Lubelskiego. Pisze, że dojechał na miejsce, ale droga była długa i niebezpieczna i że opuścił Lublin w samą porę. Co mógł mieć na myśli, można się domyślać na podstawie wiadomości, jakie przywiózł niedawno bliski krewny pani Minc. Opowiedział jej szczegóły masakry w Lublinie, podczas której stracił żonę i dwoje dzieci. Oto jego opowieść: „Niemcy kazali Żydom opuścić domy i zebrać się na placu. Większość nie wykonała rozkazu i zaczęła kryć się w piwnicach i na strychach. Niektórzy zabarykadowali się w mieszkaniach. Silne oddziały strzelców wyborowych zaczęły strzelać z okna, a każdy, kto wyszedł na ulicę, został zastrzelony na miejscu. Małe dzieci zabijano strzałem z pistoletu; niektórzy ludzie byli torturowani do utraty przytomności. Wymordowano około połowy mieszkańców getta, a dużą ilość wywieziono w nieznanym kierunku. Z czterdziestu tysięcy. ludzi zostało około dwóch tysięcy. Te dwa tysiące zostały zabrane do obozu na Majdanku koło Lublina. Do dziś ulice Lublina są zalane krwią, a ofiar jeszcze nie zabrano. Domy pełne są trupów." - '??'?" ? :'^i -rj 150 Ten krewny, naoczny świadek masakry, schows w domu, który naziści przeoczyli, dlatego udało rr uciec. Przez całą noc przedzierał się poprzez ogroc z kolczastego drutu i wreszcie dzięki ogromnemu : ściu udało mu się wydostać. Wszystko to brzmi potwornie i po prostu nie w to uwierzyć. Zabić tylu ludzi w tak okrutny sp Pewnie dlatego Percy musiał przerwać podróż. Jakż siał cierpieć widząc tę tragedię! Jakim cudem się wał? Ostatnio po getcie krążą najdziwniejsze plotki. I dają, że wszyscy Żydzi zostaną osiedleni w Arafc gdzieś blisko niej. Nie wiem, co to ma znaczyć? C nator Frank był ostatnio dość łagodny w swoich tach. Godzina policyjna zaczyna się później, a ]S zdają się planować utworzenie w Warszawie reguł; warsztatów, które zapewnią stałą pracę Żydom. . wydaje się przeczyć informacjom*o masowej depi „Warschauer Zeitung", oficjalna gazeta niemi( zyczna wydawana w Warszawie, pisze, że wreszc dzi stali się pożyteczni, a produkcja getta przyd niemieckiej armii. Od dłuższego czasu nie słyszyn ganów w rodzaju: „Żydzi muszą zniknąć z Europy' cała niemiecka prasa wypisywała przez miniony n raz jest spokój. A może to cisza przed burzą? O < dziło z tym pogromem Lublina? 17 kwietnia 1942 Prawie popadłam w histerię. Dziś na krótkc szóstą wpadł do naszego mieszkania kapitan polici i powiedział: „Proszę być przygotowanym na w; o ósmej ma się zacząć pogrom." Po czym wybi żadnych dalszych wyjaśnień. Całe getto ogarnęła Ludzie w pośpiechu zamykali sklepy. Mówi się, 151 cjalne Vernichtungskommando (oddział destrukcyjny), to samo, które dokonało pogromu lubelskiego, przyjechało do Warszawy, by teraz tu przeprowadzić masakrę. Słyszy się też, że teraz posterunki w getcie przejmą Ukraińcy i Litwini, bo Niemcy pójdą na rosyjski front. W Biurze Zaopatrzenia wszystkich pracowników wysłano o szóstej do domu i powiedziano im, by dotarli do domów tak szybko, jak to tylko możliwe. Mama pospiesznie zapakowała w kosz trochę jedzenia i poszła z ojcem szukać bezpiecznej kryjówki w piwnicy. Byłam przerażona i nie mogłam opanować drżenia. Każda minuta wydawała się długa jak wiek cały. Mijały godziny — siódma, ósma, dziewiąta... Teraz jest jedenasta; w mieście panuje martwa cisza. Kilka minut temu ktoś zastukał w bramę. Byliśmy pewni, że to Niemcy. Mój ojciec otworzył. Był to goniec z żydowskiej komendy policji, który przyszedł wezwać kapitana Hertza, aby * zameldował się natychmiast na Ogrodowej. Musiało się zdarzyć coś naprawdę poważnego, skoro poszukują go tak późno w nocy. Powoli mijają godziny. Z ulicy nie dochodzi najcichszy nawet dźwięk. Wszyscy jesteśmy ubrani, gotowi biec do naszej kryjówki w jednej chwili. Straszne jest żyć w ciągłym napięciu. 28 kwietnia 1942 Cyfra siedem, wydaje się, ma magiczny wpływ na moje życie. Zawsze coś nagłego i nieoczekiwanego wydarza się w dniach, których daty zawierają siódemkę, szczególnie jeśli nie pamiętam o tym. Od siedemnastego dnia tego miesiąca getto żyje w nieustającym przerażeniu. W nocy z siedemnastego na osiemnasty zabito pięćdziesiąt dwie osoby — w większości byli to piekarze i szmuglerzy. Wszyscy piekarze są przerażeni. Epstein i Wagner, wła- 152 ściciele piekarni na naszym podwórzu, nie nocują w swe ich mieszkaniach. Niemcy przychodzą do różnych domó' z przygotowaną listą nazwisk i adresów. Jeśli nie zastar osoby, której szukają, biorą zamiast niej innego człont rodziny, prowadzą go parę kroków przed domem, grzec: nie puszczają przodem, po czym strzelają mu w piec Następnego ranka znajduje się tych ludzi martwych, 1 żących na ulicy. Jeśli dozorcy nie uda się otworzyć br my tak szybko, jak sobie tego życzą, zostaje zastrzeloi na miejscu. Jeśli bramę otwiera członek rodziny dozc cy, spotyka go ten sam los, a później zabijany jest tak sam dozorca. Wczoraj poszłam zobaczyć się z Ewą Pikman, siedzit u niej Bronka, Irka i Rena z ponurymi twarzami. E także syn gospodyni Ewy, Zycho Rozensztajn. Zycho y policjantem. Opowiedział nam makabryczne historie przez kilka nocy pod rząd był zmuszony być przy egzeł* cjach, bo niemieccy oficerowie żądają, by żydowscy p( cjanci brali udział w ich zbrodniach. Zwykle patrol z żony z dwóch czy trzech niemieckich oficerów przycho do siedziby żydowskiej policji z listą nazwisk i k przydzielić sobie jednego żydowskiego policjanta o w szej randze i jednego zwykłego. Potem rozkazują, by zwykły policjant prowadził ich pod wskazany adres. Zycho siedział głęboko w fotelu; reszta nas zajmow łóżko polowe. Był blady i drżał; kilka nieprzespan nocy pozostawiło na nim swój ślad. „Jeśli znów pr: dzie moja kolej, żeby iść na takie egzekucje — po^ dział — nie pójdę nawet gdyby mnie mieli zabić, szłej nocy, po godzinie pierwszej, kiedy skończyli z wszystkimi ofiarami, kazali mi iść przodem; byłem z wiony, dlaczego mnie nie zwalniają, i pomyślałem pewnie nadeszła moja ostatnia chwila. Zacząłem od dzić od nich. Czułem, jak mi się nogi plączą. Dlaczegc 153 strzelają? Nagle usłyszałem ich głośny śmiech. Ich głosy brzmiały szaleńczo na ciemnej, pustej ulicy. Kiedy byłem już poza zasięgiem ich karabinów, zacząłem biec... biegłem jak wiatr, jakby mnie gonili. Wróciłem do domu niemal nieprzytomny. Matka zapytała mnie, co sią stało, ale nie miałem serca opowiadać jej, w jakim celu musiałem iść na nocny patrol między dziesiątą a drugą w nocy." Ewa miała łzy w oczach. Irka powtarzała wciąż: „Nie, to niemożliwe, niemożliwe". Rena przez chwilę milczała, a potem szepnęła: „Tak bardzo chcę żyć". Ewa powiedziała: „Zobaczysz, Mary, będziesz internowana, jak Bolą, i uratujesz się, ale my wszyscy jesteśmy zgubieni." Rzeczywiście kilkoro z nas dostało listy od Boli Rapaport. Jest internowana w Liebenau nad jeziorem Constance i czuje się dobrze. Jesteśmy zadowoleni, że choć jedno z nas jest już bezpieczne. Jakże jej zazdroszczę! Jak bardzo chcę się wyrwać z tego piekła... Nie mam już siły. Wygląda na to, że można przekupić Niemców, żeby internowali całe rodziny. Oczywiście trzeba mieć jakiś dokument, że choć jeden członek rodziny jest obywatelem obcego państwa. Pod tym względem mama ma szczęście, bo jest Amerykanką z prawdziwego zdarzenia, ale status mojego ojca, siostry i mój jest wątpliwy. Mama przeprowadziła wywiad w różnych miejscach. Jest pewien Erlich, gestapowiec, który zajmuje się tymi sprawami. Będziemy musieli pójść do niego. Może my też będziemy internowani. Wygląda na to, że po pierwszych interno-waniach tylko nieliczni obywatele amerykańscy zostali w getcie, prawdopodobnie tylko ci, którzy się ukrywali, jak moja mama. Minionej nocy zabito kolejne sześćdziesiąt osób. Byli członkami podziemia, większość z nich to zamożni ludzie, którzy finansowali podziemną prasę. Zabito także wielu drukarzy podejrzanych o pomaganie w drukowaniu 154 tajnych publikacji. I znów rankiem na ulicach leżały trupy. Jedną z ofiar był bogaty piekarz Blajman, główny opiekun nielegalnej gazety. Także jego bracia zostali skazani na śmierć, ale udało im się uciec i teraz ukrywają się. W naszym ogródku wszystko jest zielone. Rośnie młoda cebula. Zjedliśmy pierwsze rzodkiewki. Krzaczki pomidorów dumnie sterczą w słońcu. Pogoda jest wspaniała. Zieleń i słońce przypominają nam o pięknie przyrody, którą nie wolno nam się cieszyć. Taki mały ogródeczek jak nasz jest nam bardzo drogi. Wiosna w tym roku niezwykła. Mały krzew bzu rosnący pod naszym oknem przepięknie kwitnie. 4 maja 1942 Po stronie „aryjskiej" ludność świętowała 1 maja i 3 maja poprzez kompletny bojkot nazistów. W tych dniach ludzie unikali jazdy tramwajami i kupowania gazet, bo pieniądze te idą prosto do niemieckiej kieszeni. Ktoś położył wiązankę kwiatów na Grobie Nieznanego Żołnierza. Ludzie celowo zostali w domu i w mieście panowała martwa cisza. W getcie też nastrój był inny. Mimo że wielu Polaków zarażonych antysemityzmem nie przyznaje, że ich bracia wyznania judajskiego są ich współobywatelami, Żydzi — wbrew nieludzkiemu traktowaniu, jakiemu są poddani — okazują swój patriotyzm w każdy możliwy sposób. Ostatnio wiele mówiło się o oddziałach partyzanckich walczących w lasach pod Lublinem; w tych oddziałach jest wielu Żydów, którzy walczą jak wszyscy inni o wspólny cel. A jednak polscy antysemici powiadają: „To dobra sprawa, niech Żydzi siedzą za swoimi murami. Wreszcie w Polsce nie będzie Żydów." Jednym z częstych gości jest u nas pan Przygoda, zastępca administratora Chaskelberga. „Jak tylko na coś się 155 będzie zanosić — mówi zawsze — skoczę przez mur. I mam takie przeczucie, że wkrótce będę zabijał Niemców tuzinami." Wiem, że należy do jednej z nielegalnych partii. Jurek Leder, mój bliski kolega, który teraz pracuje w żydowskiej policji, jest także żarliwym polskim patriotą. „Gdybym tylko mógł się stąd wydostać i przyłączyć do partyzantów! — powiada. — Przynajmniej mógłbym wtedy walczyć za Polskę. Kocham mój kraj i nawet żeby stu antysemitów próbowało mnie przekonać, że nie jestem Polakiem, dowiodę im — jeśli nie słowem, to pięścią". Ojciec Ledera jest kapitanem armii polskiej obecnie internowanym w Rosji. Wielu jest takich Żydów, którzy z radością poświęciliby życie dla Polski, a teraz działają w podziemnym ruchu oporu. Wielu jest też takich, którzy zaciskają zęby, nie mówią ani słowa i czerwienią się ze wstydu, z upokorzenia, gdy — jak to się czasem zdarza — Polak wrzuci kamień przez mur. Ostatnio na Chłodnej Polacy jadący ciężarówką ciskali przez mur w szyby wystawowe i okna prywatnych mieszkań kamieniami krzycząc dziko i triumfalnie. Niektórzy Żydzi wstydzą się przyznać, że uważają Polskę za kraj ojczysty .— choć kochają ją — bo pamiętają, jak często ich polscy współobywatele mówili do nich: „Wracaj do Palestyny, Żydzie", albo jak na uniwersytecie żydowscy studenci byli zmuszani do siedzenia w ław-kach-gettach ,i często byli napadani przez studentów gojów tylko za ich wiarę. Faktem jest, że wielu gojów w Warszawie jest zarażonych propagandą Hitlera. Naturalnie są także ludzie, którzy widzą, że ta droga jest błędna, ale boją się cokolwiek powiedzieć, bo zaraz byliby oskarżeni, że mieli dziadka Żyda albo babkę Żydówkę, albo nawet, że zostali przekupieni przez Żydów. Tylko nieliczni — a są to członkowie partii politycznych re- 156 prezentujących klasy pracujące — mówią o tym otwarcie i ci właśnie w większości walczą w oddziałach partyzanckich. Gdyby wszyscy „aryjscy" Polacy zebrali si< i spróbowali pomóc Żydom w getcie — mogliby zrobii bardzo wiele. Na przykład mogliby zdobyć „aryjskie" do kumenty dla wielu Żydów, ukryć ich w swoich domach ułatwić im ucieczkę przez mury i tym podobne. Ale na turalnie łatwiej jest wrzucać do getta kamienie... 6 maja 1942 Wbrew szalejącemu terrorowi Gmina otworzyła kilk powszechnych szkół elementarnych dla siedmiolatkóv Nauka odbywa się w języku jidysz. Gmina dostarcz także podręczniki, które trudno teraz dostać. W progn mie jest również zabawa po lekcjach pod okiem nauczj cieli. Bardzo miło jest patrzeć na dzieci trzymające s za ręce i dumnie idące na spacer ze swym nauczycieler Wczoraj profesor Greiffenberg zabrał wszystkich sw ich studentów z naszej szkoły do małego parku naprz ciwko budynku Gminy. Ten park znajduje się w mie scu zbombardowanego domu, gdzie ogrodnicy z Toporo posiali trawę i kwiaty. Dziś jest tam zielono. Żydo>\ scy rzemieślnicy postawili ławki, huśtawki itp. Uczni wie naszej szkoły poszli tam malować zwierzęta na je nej ze ścian pozostałych po zrujnowanym domu. Wszy; ko to robi się, żeby dać dzieciom w getcie poczucie w< ności. Inauguracja parku odbyła się dziś, był obecny pi zes Gminy Czerniakow i inni wysocy urzędnicy. Na ti wie ustawiono długie stoły, a na nich leżały małe 1 rebki z cukierkami z melasy robionymi w getcie. Każ dziecko dostało mały upominek i torebkę cukierkć W powietrzu rozbrzmiewały radosne okrzyki i wesi piosenki śpiewane chóralnie. Uśmiechnięte, różowe bu 157 dzieci były chyba najlepszą nagrodą dla tych, którzy stworzyli tę maleńką cząstkę wolności dla małych więźniów getta. 7 maja 1942 : . ?: Abie,. brat mojej mamy pracujący w policji, miał ostatnio przygodę, która omal nie kosztowała go życie. Parę dni temu został wysłany na nocny patrol na Krochmalną, gdzie odbywa się większość przemytu. Jego zadaniem było obserwowanie części ulicy i pilnowanie, żeby żaden szmugler tamtędy nie przeszedł. Ale co mógł zrobić widząc kilku żydowskich przemytników, jak próbowali przerzucić przez mur parę worków z mąką i inną żywnością? Te worki oznaczały, że getto będzie miało trochę więcej żywności, a jemu wpadnie kawałek chleba. Abie-mu nie powodzi się dobrze i bochenek chleba czy funt mąki mogłyby się przydać. Szmuglerzy chętnie dają żydowskim policjantom parę złotych albo coś do jedzenia za „przymknięcie oczu" albo ostrzeżenie przed zbliżającymi się żandarmami. Abie właśnie myślał, co by sobie zjadł następnego dnia, gdy jeden z przemytników zaproponował mu trochę pieniędzy. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie pojawił się nagle patrol złożony z dwóch niemieckich żandarmów. W ciemności nie wiedzieli dokładnie, co się dzieje, ale zrozumieli tyle, że działają tu przemytnicy, i otworzyli ogień. Szmuglerów zabili, a Abie ratował się ucieczką. Niemcy zauważyli jego policyjną czapkę i opaskę i zaczęli go ścigać. Udało mu się wpaść w pasaż prowadzący na nieparzystą stronę Chłodnej; pod siedemnastym jest tam posterunek żydowskiej policji. Zaledwie zdążył ostrzec nocną zmianę, że jeśli przyjdą Niemcy, trzeba im powiedzieć, że tej nocy nie wysyłano nikogo na ten odcinek Krochmalnej, gdy weszli jego 158 prześladowcy. Nikt nie wydał Abiego i niczego się nie dowiedziawszy. Abie jeszc snął z szoku po tej przygodzie. Wygląda na to, że wybiła ostatnia god skich zdrajców w getcie. Minionej nocy konało egzekucję na jawnym kolaboranc kumplu Andersie — jednego z nich zabit kaniu, a drugiego na ulicy. Jurek Ja-\ przyjaciel Milka, został uwięziony na Pa\ Zaczynają się upały i często zamiast iś rę koc, poduszkę i idę na dach naszego c Jest to szeroko stosowana praktyka v z płaskimi dachami zostały zamienione w Na Chłodnej 20 opłata za wejście na 1 wynosi jeden złoty i pięćdziesiąt groszj chłodne napoje i widok z lotu ptaka m naszym własnym dachu zawsze jestem leżeć tu w słońcu, mogę sobie patrzeć m rami. Białe wieże kościoła są bardzo blisl narami lip, i zapach tych cudownych d: na mój dach. Dalej są prywatne domy przez Niemców jako koszary. Powietrze i myślę sobie o szerokim świecie, dalekie] ności. Rozdział XI NIEMCY ROBIĄ ZDJĘCIA 8 maja 1942 Niemcy zdecydowali się zrobić film o życiu w getcie. Dziś wcześnie rano ustawili wielką kamerę przed domem na Chłodnej 20 i robili zdjęcia ulicy. Później weszli do jednego z najelegantszych mieszkań i kazali nakryć stół w salonie. Z najbliższej restauracji zarekwirowali najokazalsze półmiski z mięsem, ciastami i owocami — najprawdopodobniej jedynymi owocami, jakie można dostać w getcie. Łapali najlepiej ubranych przechodniów — mężczyzn i kobiety — i kazali im usiąść przy stole, jeść, pić i rozmawiać, po czym zaczęli kręcić swój niezwykły film. Czy będą go pokazywać w Berlinie, żeby dowieść, że ludność w getcie ma wszystkiego pod dostatkiem, a nawet produkty żywnościowe, których w Niemczech dostać nie można? Gdy przyszłam do szkoły, zastałam wszystkich profesorów i uczniów stojących przy oknach. W budynku Gminy naprzeciwko był niezwykły ruch. Tu także robiono zdjęcia. W różnych częściach budynku ustawiono silne punktowce, a na ziemi leżały różne długie druty i przewody elektryczne. Kamery na szynach jeździły we wszystkich kierunkach wraz z operatorami, otoczone tłu-imem urzędników i petentów, którzy akurat byli w budynku. Zobaczyłam Niemca, który ustawiał grupę ludzi z prezesem Czerniakowem w środku wraz z najwyższy- 160 mi urzędnikami Gminy. Później z jakiegoś powo< scy zostali stłoczeni w holu i kazano im uklęknę wiście nie będą fotografowane ani trupy na uli< dzieci w agonii z głodu. Z pewnością Niemcy czynią jakieś niezwykłe propagandowe. Ostatnio zmienił się nieco ton ic nikatów wojennych; mówią o „czasowym wycof; z kilku rosyjskich miejscowości. Ci, którzy potr; tać między wierszami tych komunikatów, są po Noce w getcie są gorące i wilgotne. W naszy nym ogródku pachną bzy, więc po zachodzi* wszyscy lokatorzy siedzą na podwórzu. Każdy swoje krzesło, ale moim ulubionym miejscem je niany trzepak. Czasem śpiewam w nocy i o dz: z lokatorów nie oponuje, najwyraźniej dlatego, zapomnieć o swoich troskach. Kapitan Hertz, który często siaduje z nami na rzu, jest bardzo pesymistyczny i w dodatku zaw wiada makabryczne historie. Dziś opowiadał o ] cie zastrzelonym „w sprawie truskawek". Ten ] siedział na wozie z sianem wjeżdżającym do get darm niemiecki zapytał go, czy wóz zawiera coś Policjant udał, że nie rozumie. Żandarm kazał zatrzymać się i podniósł siano. Znalazł ukryte i dem truskawki. Woźnica i policjant zostali za; na miejscu. Hertz powiada, że wkrótce wszystko się i wszyscy zostaniemy zabici. Ale większość osó że w Warszawie niemożliwy byłby pogrom t w Lublinie, bo tu mieszka za dużo ludzi. Według nych danych w getcie jest 450 tysięcy mieszkań* obecnie jest ich o wiele więcej, bo te dane nie v niają nie rejestrowanych uciekinierów z prowi: transportów Żydów z Niemiec, Czechosłowacji i 161 ii — i Ocenia się, że w sumie jest około pół miliona ludzi w getcie. Ekstreminować taką liczbę ludzi wydaje się niemożliwym, niewyobrażalnym. Choć jeśli obecne mordy nocne będą kontynuowane, całkiem możliwe, że połowa ludności getta zginie przed końcem wojny. Ostatnio nie widuję moich przyjaciół tak często, jak przedtem, z wyjątkiem Ewy Pikman, która mieszka za rogiem. Niebezpiecznie jest teraz robić długie spacery w getcie. Życie jednak toczy się zwykłym nurtem. Sklepy są otwarte, choć można dostać bardzo mało żywności. Jak zwykle otwarte są też teatry i grane dobre sztuki. Gmina zbiera codziennie nowe opłaty i datki. 17 maja 1942 Parę dni temu garstka ludzi z łódzkiego getta dotarła do Warszawy za pośrednictwem „kohn-hellera". Musieli zapłacić 20 000 złotych od osoby. Wczoraj około czwartej stałam sama w naszej ciemnej kuchni zmywając naczynia. Nagle ktoś wsunął głowę przez okno pytając, czy to mieszkanie dozorcy. Po czym wykrzyknął zmienionym głosem: „Mary!" Gdy otworzyłam drzwi dziwnemu gościowi, okazało się, że jest to Heniek Zylber. Zmienił się prawie nie do poznania. Jego bladozielonkawa twarz świadczyła o tym, że przez wiele miesięcy cierpiał głód. Wyglądał bardziej jak kościotrup niż jak człowiek, a elegancki garnitur wydawał się nie na miejscu. Byłam zaskoczona, że był w stanie wydostać się z Łodzi. Od początku wojny zawsze spotykałam Heńka w niezwykłych okolicznościach. Oto, co mi powiedział o tragicznym losie mego rodzinnego miasta. Łódź została zniszczona przez gruźlicę, a z powodu całkowitego braku lekarstw tylko nieliczni będą mogli żyć jeszcze trochę dłużej. Nie ma żywności; funt obierzyn z kartofli kosztuje osiem marek. Racja chleba wynosi 162 około trzy uncje na osobę dziennie, akurat tyle, ile ba, by nabrać apetytu. Nie ma czarnego rynku i ni< prywatnie gotowanego jedzenia. W każdym bloku dziennie gotuje się wspólny garnek zupy, ale ta niewiele różni się od wody. Niektóre rodziny mają ogródki na podwórkach, ale zbiory są praktycznie : we, bo nikt nie ma siły uprawiać tych ogródków. Li na ulicach wyglądają jak cienie. Jest powszechny wiązek pracy. W warsztatach założonych przez Nierr zatrudniono 150 000 osób, które są niedożywione i pra w niesaniowicie złych warunkach. Niemcy wyma konkretnej normy produkcji, która musi być got w określonym czasie, w przeciwnym razie wymierzają rowe kary. Ludzie umierają często z powodu skrajr wyczerpania. Nikt nie usuwa trupów z mieszkań. Os nio za jakieś drobne wykroczenie kazano Heńkowi ra: z kolegą wynieść trupa z pewnego mieszkania. Ciało t w stanie rozkładu. „Nie wiem, skąd mieliśmy siłę, ż wynieść je i umieścić na wózku — powiedział mi. — '. miętam, że ciągnęliśmy ten wózek kilka godzin, nim tarliśmy do miejsca przeznaczenia. Po tej «wypraw musiałem leżeć w łóżku przez tydzień". „Wszystkie twoje szkolne koleżanki i koledzy — k< czył opowieść — pracują ciężko. Na początku 1940 rc gimnazjum jeszcze działało, ale teraz zostało zamkni przez Niemców, którzy udawali, że to z powodu epidemi Rumkowski, prezes łódzkiej Gminy, zachowuje się j dyktator. Mówi się, że jest nienormalny. Ten star2 właśnie niedawno ożenił się ze swoją osiemnastoletr sekretarką. Chodzi po mieście z pejczem i w rozmów przybiera taki sam ton jak naziści. Czasem nawet bi ludzi. Gruźlica zbiera potworne żniwo i nie ma człowie] w getcie, który by nie był zarażony. A Niemcy stale prz; wożą nowe transporty z Niemiec. 163 Heniek opowiadał, że kiedy raz wyjechał z getta wozem na stronę „aryjską" i zobaczył ulice pełne normalnie spacerujących ludzi i otwarte sklepy z towarem, poczuł się jak w raju. Przed jakimś magazynem zobaczył kosz z rzodkiewkami. Poprosił woźnicę, żeby się zatrzymał, i wraz z kolegami rzucił się na przekupnia — kupili wszystkie te rzodkiewki. Od przybycia do Warszawy nie miał siły, by wyjść na ulicę aż do dziś. „Uczę się chodzić jak dziecko — powiedział. — A poza tym jestem na diecie, bo mój żołądek odzwyczaił się od normalnego jedzenia. Prze"z półtora roku nie miałem w ustach mięsa i nie pamiętam, jak smakuje. Wszystko ciągle jeszcze wydaje mi się tu nierealne. Kilku przyjaciół z Łodzi prosiło mnie, bym odwiedził ich krewnych, którzy mieszkają na Chłodnej pod numerem dziesiątym, i gdy szukałem dozorcy, znalazłem ciebie." Przez długą chwilę zastanawiałam się, czy to prawdziwy Heniek siedzi przede mną, czy tylko jego duch. Napomniałam o nim dawno temu; kiedy przestałam otrzymywać od niego listy, myślałam, że nie żyje. Za każdym razem, gdy podczas tej wojny spotykam Heńka, dzieje się to przed jakąś wielką zmianą w moim życiu albo ważnym wyjazdem. Czy to możliwe, że wkrótce wyjdę stąd? Ale to absurd; nikt nie może wyjść z getta. 27 maja 1942 Maj jest w tym roku nadzwyczaj gorący. Ciągle opalam się na dachu i jestem już dość brązowa. Kiedy spoglądam w lustro, staram się wmówić sobie, że właśnie wróciłam znad morza. W naszym ogródku pojawiły się małe, zielone pomidor-ki. Szybko dojrzeją w ciepłym słońcu. Mieliśmy trzy zbiory rzodkiewek. Najsmaczniejsze są chyba młode cebulki. A nasze kwiaty pachną tak intensywnie i mają takie 164 piękne kolory. Szymek nie przychodzi już pomagć nigdy już nie przyjdzie. Parę dni temu, po skończon; zajęciach, upadł na ulicy z osłabienia. Abie znalazł go żącego gdzieś w okolicy Nowolipia. Chłopiec miał v soką gorączkę. Okazało się, że od dwóch dni był cho ale nie pisnął słowa, bo bał się stracić pracę. Jedn moja matka zauważyła, że twarz ma rozpaloną i poi sza się z trudem, więc wysłała go do domu wcześniej i zwykle. Abie zabrał go rikszą do domu uchodźców, w ki rym mieszkał. Zmarł tam w kilka godzin później. Prz czyną śmierci była szkarlatyna. A Szymek tak bard chciał żyć. 3 czerwca 1942 Właśnie zastrzelono sto dziesięć osób w więzieniu r Gęsiej, wśród nich dziesięciu policjantów. Niemcy zr< bili to, żeby nastraszyć szmuglerów. Ale tylko kilka z ro: strzelanych osób zajmowało się przemytem; reszta ze stała aresztowana za przekroczenie granicy getta, niepła cenie podatków lub żebranie na ulicy. Wszystkie wysiłk aby ich uratować lub zyskać ułaskawienie, okazały si nieskuteczne. Niemcy rozkleili ogromne czerwone afisz z nazwiskami ostatnich ofiar. Egzekucja miała miejsce o szóstej rano na podwórzi więzienia. Polska policja dostała rozkaz zastrzelenia skazanych, ale odmówiła. Policjanci zostali jednak zmuszeń: do przyglądania się egzekucji, tak samo naocznym świadkiem musiał być szef żydowskiej policji Szeryński, kilku kapitanów i wysocy urzędnicy Gminy z prezesem Czer-niakowem na czele. Jeden ze świadków opowiadał mi, że kilku polskich policjantów płakało, a kilku odwracało wzrok podczas egzekucji. Jeden z urzędników Gminy zemdlał, a żydowscy policjanci byli całkiem zszokowani. Ofiary szły na śmierć z zupełnym spokojem. Niektórzy 165 nawet odmówili zawiązania oczu. Wśród ofiar było kilka kobiet, w tym dwie ciężarne. Po dokonaniu się tej zbrodni na oczach świadków karawany pogrzebowe Pinkierta zabrały ciała i zawiozły na żydowski cmentarz. W getcie panuje powszechna żałoba. 9 czerwca 1942 < Dziś dowiedzieliśmy się, że szwajcarska komisja, która opiekuje się obywatelami amerykańskimi na terenach okupowanych przez Niemców, zezwoliła amerykańskiej kobiecie na zabranie do obozu internowanych dziecka i męża. Niedawno wyjechała z getta do Berlina pod niemiecką eskortą. Moja matka jest w rozpaczy, bo nie udało jej się zarejestrować w kwietniu, gdy zaczęto rejestrować kobiety. Napisała do komisji jakiś czas temu, ale dotąd czekamy na odpowiedź. Matka napisała także do przewodniczącej kolonii amerykańskiej po stronie „aryjskiej", pani Lawrance, prosząc o informacje o wymianie jeńców. Pani Lawrance odpowiedziała, że lista jeńców do wymiany została zamknięta, ale poradziła mamie, by ta zgłosiła się jak najszybciej do Nikolausa, komisarza spraw zagranicznych GG. Nie jest jednak łatwo dostać się do tego dygnitarza. 15 czerwca 1942 ??'?'• ?-??-'??-?????^ .r.;;'- ???•!. Po wielu staraniach mama dość przypadkowo znalazła dojście do biura Nikolausa. Parę dni temu spotkała koleżankę, która powiedziała, że zna Żyda, który pracuje u Orfa, zastępcy Nikolausa. Nazywa się Z. i okazuje się, że znamy go z Łodzi. Mama spotkała się z nim, a on obiecał pomóc. Opowiedział mojej matce, jak trafił w szpony gestapo. Został aresztowany w momencie usiłowania przekroczenia granicy ze sfałszowanym paszportem i po długich, wyrafinowanych torturach został zmu- szony do pracy dla gestapo. Pracuje teraz jako polsko^ -niemiecki tłumacz w siedzibie gestapo na Szucha. Pochodzi ze znanej łódzkiej rodziny i wygląda na to, że mimc zajmowanego stanowiska pozostał uczciwym człowiekiem Robi dla nas wszystko, co tylko może. Zarejestrował moja matkę i obiecał informować nas o obrocie spraw. W getcie są trzy rodziny w takiej samej sytuacji jak nasza: trzy amerykańskie kobiety, których mężowie i dzieci urodzili się w Polsce. Moja matka poinformowała te panie o wymianie, jaka ma być przeprowadzona, i wysłała je do Z. I one także zostały zarejestrowane. 30 czerwca 1942 Teraz do naszego domu odbywają się prawdziwe pielgrzymki; nie kończący się sznur ludzi przychodzi do mamy, żeby dać jej adresy krewnych w Ameryce, których ma poprosić o pomoc. Wymiana ma nastąpić 6 lipca. Wszyscy chcą tego samego: oni muszą nam przysłać affidavit *, muszą nam pomóc się wydostać... i nie zapomnijcie im powiedzieć, przez co musimy tu przechodzić... i proszę to zrobić zaraz po przyjeździe do Ameryki, nie spóźnić się ani minuty, byśmy dożyli momentu naszego oswobodzenia... Wszyscy przelewają swoje kłopoty na moją matkę — nie mają już nic do sprzedania, nie mają z czego żyć, za kilka miesięcy przyjdzie na nich zagłada. To straszne tak wysłuchiwać ich wszystkich, szczególnie odkąd mamy własne kłopoty. Mama jest okropnie przygnębiona, bo Nikolaus zarejestrował tylko ją i moją siostrę, Annę. Powiedział, że tylko dzieci do lat szesnastu mogą zostać z matkami, a Anna ma piętnaście lat. Wyglą- * Affidavit (określenie prawnicze) — oświadczenie notarialne pod przysięgą; w tym wypadku z pewnością dotyczące obywatelstwa (przyp. tłum.). 166 167 801 da więc na to, że tata i ja będziemy musieli tu zostać. Choć mamy niewiele nadziei, nasi przyjaciele pocieszają nas, że wszystko się ułoży i że cała rodzina pojedzie. Chciałabym móc im wierzyć. Dziś, gdy byłam u Ewy, napisałyśmy wspólny list do Boli, a na końcu napisałam, że mam nadzieję wkrótce ją zobaczyć. Nie wiem, dlaczego tak napisałam, przecież nie wierzę w to ani trochę. Ewa i Irka ciągle powtarzają, że wkrótce je opuszczę; upierają się tak bardzo, że w końcu może i ja uwierzę. Kiedy Zycho Rozensztajn wszedł do pokoju, powiedziałam mu: „Wiesz, jadę do Ameryki." „Naprawdę? — spytał drwiąco. — A ja do Afryki!". „Jechać do Ameryki" — te słowa brzmią jak fantazja. 5 lipca 1942 b v i Coraz mniej uczniów przychodzi do naszej szkoły. Hitlerowski „Frankenstein" szaleje w getcie, jednego dnia zabija dziesięć osób, innego pięć... każdy obawia się, że będzie jego następną ofiarą. Parę dni temu i ja całkiem przestałam bywać w szkole. Upał jest koszmarny. Rano chodzę naprawiać sobie zęby do mojej kuzynki, dr Felicji Markusfeld. Jej mąż pracuje jako lekarz w szpitalu na Lesznie. Mieszkają po parzystej stronie Siennej, ale teraz jest tam dojście z Żelaznej. Odległość między Chłodną a Sienną można pokonać w ciągu pół godziny szybkiego marszu. Muszę przejść przez Żelazną w pobliżu ogrodzenia z kolczastego drutu, gdzie co krok stoją żandarmi. Cały czas myślę, że jeden z nich strzeli do mnie albo że następny to będzie „Frankenstein". Staram się iść blisko bram, żeby móc skoczyć do środka, gdyby była jakaś strzelanina. W dalszym ciągu w getcie trwają łapanki. Krążą także pogłoski o rychłej deportacji całego getta. Nie wiem, 168 skąd pojawiła się potworna wiadomość, że warszawscy Żydzi mają przed sobą jeszcze tylko czterdzieści dni życia. Wszyscy to sobie powtarzają. Bez wątpienia takie wiadomości rozpowszechniają Niemcy, żeby wywołać panikę. Wielu Żydów zgłasza się teraz do tak zwanych „szopów", które znajdują się przede wszystkim na Lesznie. Są to warsztaty, które produkują mundury wojskowe dla Niemców. Powiadają, że osoby zatrudnione w tych pracowniach nie zostaną deportowane. Krążą także informacje o tym, że wkrótce zostanie zlikwidowane getto w Krakowie, choć dotąd nie ma żadnego oficjalnego potwierdzenia. Wielu Żydów, którzj ukrywali swe pochodzenie i zostali po stronie „aryjskiej" jest denuncjowanych i przewożonych do getta. Zostajs zastrzeleni w momencie opuszczenia wozu, którym icł transportują. Wbrew wszystkiemu nadal odbywają się koncerty policji żydowskiej w „Feminie". Są bardzo popularne. Or kiestra składa się z kilkunastu najlepszych muzykóv getta. 14 lipca 1942 Dziś poszłam do szkoły i spotkałam Bolka Szpilberga którego nie widziałam od dłuższego czasu. Powiedział mi że musiał się zarejestrować jako poddany brytyjski i te raz boi się, że zostanie internowany bez swoich rodziców Po szkole wpadłam do dentysty. Siedząc na krześl słuchałam gruchania gołębi. Dźwięki te dochodzą ze stro ny „aryjskiej", bo okna wychodzą na nieparzystą stron Siennej. Moja kuzynka, Felicja, która stała obok mni z instrumentami, powiedziała: „Wiesz, Mary, nie lubi gruchania gołębi; dla mnie to zawsze zły omen." Ni wiem dlaczego, ale także we mnie dźwięk ten wywołuj nieprzyjemne wrażenie wrogości. , 169 ?-m„ ~*15 lipca 1942 ^ .:. Dzisiaj wracając ze szkoły spotkałam żonę dozorcy spod szesnastki. Podbiegła do mnie wielce podniecona i jednym tchem powiedziała, że był właśnie policjant z komendy i przyniósł rozkaz gestapo, że wszyscy obcy obywatele mają się zgłosić na Pawiaku 17 lipca wczesnym rankiem. Pobiegłam do domu, a moja matka słysząc tę wiadomość upuściła łyżkę z wrażenia, bo właśnie jadła obiad — myślałam, że zemdleje. Ale zaraz podniosła się od stołu i pobiegła spotkać się z Z., żeby zapytać go, co oznacza ten nagły rozkaz. Wróciła bez żadnej konkretnej wiadomości. Wygląda na to, że wszystko zdecyduje się jutro. Później przyszedł kapitan Hertz z tą samą informacją. „Teraz — powiedział — zobaczycie, że miałem rację. Wszyscy jesteśmy skazani na zagładę. Usuwa się obcych obywateli, żeby nie byli świadkami tego, co Niemcy szykują dla nas." 16 lipca 1942 Po obiedzie mama poszła do gestapo z Z., do biura Orfa. Oświadczył on, że mama ma prawo zabrać ze sobą całą rodzinę. Ciągle nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. To niepojęte, że jednak naprawdę opuszczę to piekło. Ale okropnie jest myśleć o wszystkich przyjaciołach i krewnych, którzy muszą zostać, gdy ja wyjadę. Spędziłam cały dzień na kupowaniu różnych drobiazgów niezbędnych do podróży. Powiedziano mojej matce, że spędzimy na Pawiaku tylko trzy dni, a potem zostaniemy wysłani na wymianę do Ameryki. Wszyscy moi przyjaciele przyszli się ze mną pożegnać. Wszyscy mi zazdrościli i rozpaczali nad swoim własnym losem. Bronka Kleiner płakała. Dała mi swoją fotografię i napisała na niej: „Nie zapomnij o mnie w drodze do Raju." Da- 170 łam jej wszystkie swoje plakaty, projekty, przybory, farby i papier. Po południu odwiedziła mnie Rutka i wszystkie poszłyśmy do Forberta, żeby nam zrobił pamiątkową fotografię. Zrobił to dobrze: Anna, Rutka, Bronka i ja. Obiecali, że na jutro po południu odbitki będą gotowe i zostaną przekazane na Pawiak. Miałam też czas, żeby wpaść do szkoły i poprosić inspektora Poznańskiego o świadectwo ukończenia trzeciego kursu. Inspektor nie mógł mi go wydać, bo potrzebny był podpis prezesa Czerniakowa, który tego dnia był bardzo zajęty. Obiecał przysłać mi świadectwo na Pawiak w ciągu dwudziestu czterech godzin. Romek przyszedł do mnie o ósmej (godzina policyjna zaczyna się teraz o dziesiątej). Nie chciał wierzyć, że jadę do Ameryki. Patrzył na mnie dziwnie, jakby był pewny, że więcej mnie nie zobaczy. Spacerowaliśmy po Chłodnej. Dziś dumnie usunęłam z rękawa opaskę. Jestem przecież teraz oficjalnie amerykańską obywatelką. Romek ściskał moją rękę i powtarzał: „Wiem, że nie pojedziesz, to tylko żart, prawda? Nie zostawisz mnie samego, nie pojedziesz." Mieszkańcy ulicy patrzyli na mnie ze zdumieniem: „Oto dziewczyna, która jedzie do Ameryki". Na tej ulicy wszyscy się znają. Co kilka minut ktoś podchodził do mnie i prosił o zanotowanie adresu jakiegoś krewnego w Ameryce i żebym powiedziała im tam, by zrobili wszystko, żeby ulżyć ich cierpieniu. Teraz zbliża się północ. Mama pakuje rzeczy. W naszym mieszkaniu jest straszny bałagan. Było pełne ludzi do dziesiątej; wszyscy przyszli w tym samym celu — dać adresy amerykańskich krewnych i prosić ich o pomoc. Wiele było żon z dziećmi, których mężowie pojechali na Wystawę Światową w 1939 roku i zostali w Ameryce. Przyniosły nam dziesiątki fotografii. To było potworne 171 pożegnanie. W całym domu ludzie płakali i nie było końca serdecznym życzeniom i pełnym łez uściskom. Żegnam się z gettem. Wszędzie jest ciemno i cicho, ale wydaje mi się, że gdzieś z oddali słychać szloch. Widzą twarz Romka w chwili, gdy sią ze mną żegnał. Powiedziałam, żeby już szedł, że tak będzie lepiej dla nas obojga... ale nie chciał, a kiedy w końcu późna pora zmusiła go do odejścia, nie chciał podać mi ręki. „Wiem — powiedział — że jeśli uścisną ci dłoń, to powiem: do zobaczenia, a nie chcę tego powiedzieć, bo wiem, że nigdy więcej już się nie zobaczymy." Byłam zaskoczona. „A więc nie chcesz się ze mną pożegnać, Romku — zganiłam go. — Pozwolisz mi odjechać bez słowa pożegnania po dwóch latach przyjaźni?" Zapadał zmrok. Niebo wciąż jeszcze było czerwone od blasku zachodzącego słońca. Staliśmy blisko ściany, może po raz ostatni razem. Zobaczyłam, że jego oczy zaczęły błyszczeć jakby zapalono w nich lampę. Wyglądało na to, że chce mnie pocałować, ale w ostatniej chwili wyprostował sią. „Nie — powiedział — nie rozstaniemy się. Chcę cię widywać, chcę cię mieć tu przy sobie. Zostaniesz. Nikt mi cię nie zabierze". Wzięłam go za ręką. „Co ty pleciesz? Czy nie jesteś zadowolony, że mogą jechać? Czy nie rozumiesz, że może będę w stanie uratować innych, może ciebie samego?" Poczułam, że jeśli zostanę minutę dłużej, rozpłaczę się. Odwróciłam twarz i wyciągnęłam ręką. Pozostała zawieszona w powietrzu. Romek także odwrócił twarz i powiedział zrezygnowanym tonem: „Zegnaj." Zostałam w tym samym miejscu, nie byłam w stanie poruszyć się. Miałam nadzieję, że się obejrzy, ale on wszedł w mrok i zniknął. ^ Rozdział XII IDĄ DO WIĘZIENIA 91; 29 lipca 1942 To dopiero trzeci dzień naszego internowania na Pa wiaku, ale trudno mi uwierzyć, że nie jesteśmy tu ju od dawna, bo tyle się wydarzyło w ciągu tego krótkieg czasu. Dostosowałyśmy się do nowych warunków i czi jemy jakby przynależność do tej samej rodziny z lud: mi, z którymi dzielimy tą salą. Wciąż jeszcze żywo stoi mi przed oczyma moja ostatn noc na Chłodnej. Czyniliśmy ostatnie przygotowań w wielkim napięciu. Byłam skrajnie przygnębiona i m siałam kilkakrotnie przepakowywać moją walizkę. Wci na nowo zadawałam sobie pytanie: „Czy mam prawo i tować się sama i pozostawiać swoich najbliższych prs jaciół ich gorzkiemu losowi?" Każdy z nas mógł wziąć sobą tylko jedną walizkę i musiałam rozsądnie wyb: swoje rzeczy. A jednak zabrałam notesy, fotografie, : sunki i opaskę na ramię. Wujek Abie został u nas na noc. Zabierze nasze me i inne rzeczy, które zostawiamy. Ojciec zabrał tałes, lakteria * i mały tomik psalmów, z którym nie rozsta się podczas wszystkich wędrówek w czasie wojny, szliśmy spać o drugiej rano, ale ledwo zasnęłam, obu * Filakteria ?—• zwitek pergaminowy, na którym wypisan przykazania Boże, używany podczas modlitw przez Żydów i ludy (przyp. tłum.). 173 itr ły mnie strzały i policyjne gwizdki gdzieś niedaleko. Podbiegłam do okna. Moi rodzice już tam stali. Nie mogliśmy dojrzeć na naszej ulicy niczego niezwykłego, ale strzelanina trwała nadal. Niebo było czerwone i przez moment myślałam, że to płonie jakiś budynek, ale to był wschód słońca — tak czerwony jak krew, którą spływały ulice Warszawy przez ostatnie trzy lata. O siódmej rano dwaj żydowscy policjanci przyszli, by eskortować nas na Pawiak. Powiedzieli nam, że ta strzelanina to był atak uzbrojonych członków podziemia na warsztaty produkujące mundury dla niemieckiej armii. Zastanawiałam się, czy Romek brał udział w tej akcji, bo wiem, że ostatnio bardzo aktywnie działał w podziemiu, choć nigdy nie opowiadał mi żadnych szczegółów. Opuściliśmy dom ze łzami w oczach. Moi rodzice szli pierwsi, a za nimi dwóch policjantów i wujek Abie. My z Anną na końcu. Towarzyszyły nam panna Sala, Bronka, Rutka i Vera, które przyszły o świcie, żeby spędzić z nami ostatnie parę godzin. Grupki ludzi ze wszystkich sąsiednich domów na Chłodnej wyszły na ulicę i przyglądały się tej procesji ze smutnymi oczyma. Ten 17 lipca, to był słoneczny piątek. Niebo było nieskazitelnie błękitne, bez najmniejszego śladu wczesno-porannej czerwieni, tak jak chodniki zostały wymyte z krwi, którą spłynęły nocą. Wydawało mi się, że nigdy przedtem nie było w getcie tak pięknego dnia. Zaprowadzono nas na podwórze posterunku policji na ulicy Ogrodowej, gdzie zastaliśmy około siedmiuset obywateli różnych neutralnych krajów europejskich i Ameryki. Komisarz policji szybko sprawdził nasze papiery. Potem grupa policjantów rozdzieliła się na dwa szeregi — otoczono nas ścisłym kordonem i kazano maszerować. Poznałam jednego z policjantów — był to Józef Świeca, narzeczony mojej przyjaciółki, Inki. Podszedł do mnie 174 i życzył przyjemnej podróży. „Inka żałuje, że nie mogła przyjść — powiedział — i prosiła mnie, żebym przekazał od niej pozdrowienia. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy" — dodał automatycznie, jakby wierzył w to, co mówi. Gdy wyszliśmy na ulicę, setki ludzi stały na obu chodnikach. Nagle usłyszałam kilka głosów wołających chórem: „Mary! Mary!" i zobaczyłam Ewę, Renę, Bronkę i Verę Neuman przeciskające się ku mnie przez tłum. Verze i Renie udało się dotrzeć do mnie, Rena dała mi torebkę cukierków i list. „Nie zapomnij o nas!" — wołała za mną. Ewa, Rena i Bronka machały mi na pożegnanie wolną ręką ocierając oczy. Panna Sala szła za nami ze zwieszoną głową, głośno szlochając. Tłum na chodnikach gęstniał. Każdy chciał spojrzeć na siedmiuset szczęśliwych obywateli obcych państw. Ne rogu Żelaznej i Leszna policja musiała zrobić użytek ze swoich pałek, żeby rozproszyć tłum, który blokował przejście. Zewsząd dobiegały nas głosy: ,,To zły znak, że icl zabierają" — mówił ktoś. „To prawda, nie możemy si< spodziewać niczego dobrego" — odpowiedział drugi a trzeci dodał: „Teraz nas wykończą." Dosłownie wszyscy mieszkańcy getta, którzy mogli si poruszać, przyszli tego ranka. Poczynając od rogu Smo czej, to znaczy w najbardziej przeludnionej części gettE dostęp do ulicy był całkowicie zamknięty. Wreszcie cał procesja dotarła do bramy Pawiaka naprzeciw kościoła n Dzielnej. Oficerowie niemieccy, którzy tam na nas cz« kali, kazali żydowskim policjantom odejść. Wujek Abi< który pomagał nam nieść bagaże, oddał nam je szybk i mruknął do mojej matki: „Jak możesz mnie zostawić^ Rozpłakałam się. Słowa wujka Abiego zostały wypc wiedziane tonem, który całkowicie mnie zaszokował. A 175 iiśmy historią tego więzienia i bohaterski wyczyn Józefa Piłsudskiego, który uratował więźniów skazanych na śmierć przez carski sąd. To wydarzenie posłużyło za kanwą jednego z najlepszych polskich filmów: „Dziesięciu z Pawiaka". 20 lipca 1942 ? - > ??»:,:?? Dziś zebrano nas na nową rejestrację, która miała miejsce na małym podwórku więzienia. Okazuje się, że większość z nas jest obywatelami rozmaitych republik południowoamerykańskich, a tylko dwadzieścia jeden osób to obywatele Stanów Zjednoczonych. Pozostali — według liczebności — są obywatelami Paragwaju, Kostaryki, Ekwadoru, Haiti, Boliwii i Meksyku. A więc wielu Żydów mogło być uratowanych z getta dzięki paszportom z Południowej Ameryki. Niemcy uznają autentyczność tych paszportów, choć ich właściciele nie mówią ani po hiszpańsku, ani po portugalsku. Wygląda na to, że Niemcy potrzebują ludzi na wymianę za niemieckich jeńców internowanych w republikach amerykańskich. Jak poinformować świat, że ludzkie życia mogą być uratowane dzięki tym małym kawałkom papieru? Późnym popołudniem zapanowało wśród internowanych wielkie poruszenie. Dotarły do nas listy z zewnątrz z przerażającymi wiadomościami. W getcie panika. Ludność spodziewa się masowej deportacji trzystu tysiący ludzi. Prezes Czerniakow i wszyscy przywódcy gminy starali się uspokoić ludzi ogłaszając, że Niemcy oficjalnie zaprzeczyli tym informacjom. Ale panika wzrosła, gdy dowiedziano się, że Transferstelle otrzymało kilka wagonów towarowych używanych do transportu zwierząt, -które niedawno wypełniano Żydami wywożonymi do różnych obozów pracy. Dla mieszkańców getta deportacja jest gorsza niż •••»??? 178 "?-;? śmierć, óżńaćźa bowiem śmierć po okropnych torturach i upokorzeniach, oznacza śmierć bez pogrzebu. Tysiące Żydów wywiezionych w pierwszych transportach zniknę- ło bez śladu. Wieści o rychłej deportacji szczególnie wstrząsnęły młodą kobietą z naszego pokoju, która zostawiła w getcie rodziców i trzy młodsze siostry. Leży teraz na swoim materacu szepcząc coś niezrozumiałego. „Służba informacyjna" Pawiaka działa dobrze; strażnicy pozwalają się przekupywać bez trudu, zabierają i przynoszą listy, a także przekazują nam szczegółowe informacje o tym, co dzieje się w getcie. Naprzeciw naszego budynku jest pralnia więzienna* w której jest zatrudnionych wiele kobiet. Obok znajduje sią kuchnia, w której obiera się ziemniaki, myje brukiew, buraki i marchewkę. Mogę to wszystko obserwowa& z okien — niektóre wychodzą na więzienne podwórze. Więźniarki siedzą na małych stołkach i pracują bez zapału. Są tam kobiety w różnym wieku i o różnym wyglądzie. Niektóre z nich mają inteligentne twarze, ale wyglądają na załamane, na ich ustach nie widać nawet cienia uśmiechu. Czasem któraś więźniarka szybko gryzie kawałek marchewki i rozgląda sią przerażonym wzrokiem, czy aby strażnik jej nie zauważył. Obserwują także więźniów spacerujących po podwórzu z rękami założonymi do tyłu. Z drugiego okna, wychodzącego na Dzielną, widzą żandarma na posterunku, jak chodzi tam i z powrotem. Nie ma przechodniów, bo Pawia i Dzielna — biegnące równolegle po obu stronach więzienia — są zamknięte dla ruchu. Blisko naszego okna widzimy czasem żydowskiego policjanta, który wychodzi z budynku numer 27—31 na ulicy Dzielnej. Jest to Dom Sierot dr. Janusza Korczaka. 179 Przez okna tego budynku widzą wiele małych łóżeczek. W chwilach ciszy słyszę słodkie głosy dzieci, które mieszkają tam nie obawiając się tego, co się wokół nich dzieje. Godzinę temu strażnik kazał obywatelom brytyjskim zejść na podwórze z bagażami. Nie wiemy, czy naprawdę mają być wysłani. Na razie nasz pokój nie jest już tak zatłoczony. Po jednej stronie sienniki są zajęte przez rodzinę W.: mamę, córkę Rozę i synową, Esterę. Dwa przeciwległe kąty zajmują panie H. i R. oraz my. Na pozostałych siennikach sypiają: pani G., jej córeczka, Alusia, i młoda dziewczyna — Guta E. Każda z nas robi co innego, ale wszystkie stale myślimy o krewnych i przyjaciołach w getcie, których nie możemy uratować od śmiertelnego niebezpieczeństwa, jakie im zagraża zaledwie kilka kroków od naszego więzienia. .* 21 lipca 1942 ->. Dziś wzięto do więzienia sześćdziesięciu zakładników, a wśród nich wybitnych członków Rady Starszych oraz znanych lekarzy i inżynierów. Najznakomitszymi z tych zakładników są inżynier Jaszuński, dyrektor oświaty Gminy, a także Abraham Gepner, kierownik Biura [Zakładu] Zaopatrzenia, S. Winter i dr Kohn. W getcie wciąż panuje panika. Wielkie nieszczęście spodziewane jest lada chwila. Hitlerowscy żandarmi biegają po ulicach strzelając do ludzi bez żadnego powodu. Głód coraz koszmarniejszy — żywność po prostu zniknę-ła. Funt chleba kosztuje teraz dwanaście złotych. My wszyscy, na Pawiaku, także żyjemy w stanie paniki i też dosłownie głodujemy. Nasze zapasy wyczerpały się. Pożywienie, jakie tu otrzymujemy, składa się z odrobiny gorącej wody z pływającym w niej kawałkiem ziemniaka czy brukwi. Te zupy wydawane są dwa razy dziennie, na obiad i kolację. Rano dostajemy kromkę czarnego chleba 180 :r i wodę zwaną „kawą". Ale to nic w porównaniu z piekłem poza bramami Pawiaka. 9;. 22 lipca 1942 Dziś w getcie była krwawa środa. Nieszczęście, którego wszyscy się spodziewali, spadło na ludzi. Zaczęły się deportacje i uliczne pogromy. O świcie patrole Litwinów i Ukraińców prowadzone przez żołnierzy SS otoczyły getto, a co dziesięć metrów ustawiono uzbrojonego żandarma. Ktokolwiek zbliżył się do bramy lub pokazał w oknie, został zastrzelony na miejscu. Litwini i Uraiń-cy wykazują ogromny zapał do mordowania. Są to wysokie, młode bestie w wieku od siedemnastu do dwudziestu lat; zostali specjalnie przygotowani do takich zadań przez swoich niemieckich instruktorów. Od dłuższego czasu mówiło się w getcie o tym, że planowana jest wymiana żandarmów niemieckich — w większości starych żołnierzy — na młodych Ukraińców i Litwinów. Teraz te pogłoski, w które nikt nie chciał wierzyć, sprawdziły się. Wczoraj wieczorem władze niemieckie poinformowały Gminę Żydowską, że wszyscy mieszkańcy getta zostaną wywiezieni na wschód. Wolno zabrać tylko czterdzieści funtów bagażu na osobę. Wszystkie pozostałe rzeczy zostaną skonfiskowane. Każdy musi zabrać prowiant na trzy dni. Deportacja miała się zacząć o godzinie jedenastej dziś przed południem. Zwolnieni z wykonania tego rozkazu są tylko ci Żydzi, którzy pracują w niemieckich fabrykach i warsztatach w getcie oraz urzędnicy różnych instytucji getta. W tym żydowska policja, urzędnicy administracji Gminy, pracownicy służb sanitarnych i personel szpitali, grabarze oraz posiadacze kart rejestracyjnych wydanych przez Biuro Pracy, którzy jeszcze nie 181 mieli wyznaczonej pracy. Rodziny tych osób także nie są objęte deportacją. Policja żydowska jest obarczona smutnym zadaniem pilnowania porządku podczas deportacji, a także używania siły wobec tych, którzy nie poddadzą się rozkazowi. - Punkt zbiorczy tej masowej migracji znajduje się na ulicy Stawki, na Umschlagplatz. Niemcy żądają dziennie 3000 osób. Panika w getcie jest nie do opisania. Ludzie z tobołkami w rękach biegają po ulicach nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wielu stara się w ostatniej chwili dostać pracę w niemieckich fabrykach Toebbensa i Schultza, które znajdują się w getcie. Mówiono mi, że niektórzy płacą łapówkę w wysokości tysiąca złotych za otrzymanie tej pracy. Sami Żydzi próbują organizować duże warsztaty produkujące towary dla Niemców, żeby dać zatrudnienie ludziom zagrożonym deportacją. Dziś żydowska policja zebrała wszystkich żebraków z ulic i opróżniła obozy uchodźców. Nieszczęśników tych zamknięto w bydlęcych wagonach bez jedzenia i wody. Transporty są wysyłane w kierunku Brześcia, ale czy kiedykolwiek tam dotrą? Wątpliwe, żeby wszyscy ci głodujący ludzie dotarli żywi do miejsca przeznaczenia; zginą w zamkniętych wagonach. W każdym stłoczono sto osób. Polski strażnik więzienny, który szeptem podał nam te szczegóły, miał łzy w oczach. Mieszka blisko ulicy Stawki i był świadkiem potwornych scen, gdy ludzi batami zaganiano do wagonów, jakby byli bydłem. Dziś dostaliśmy paczkę z jedzeniem od wujka Abiego, do której dołączył kartkę. Na szczęście dla nas pracuje w policji, bo inaczej nie dopuszczono by go na Dzielną. Z krótkiego listu wyzierała rozpacz. Nie może pogodzić się z tym, że jako policjant będzie musiał pomagać w deportacji, i myśli o zrezygnowaniu z tej pracy. Ale z dru- 182 giej strony, ta właśnie praca chroni go przed deportacją. Chce wiedzieć, co my o tym myślimy. Z naszego okna widzę, że coś niezwykłego dzieje się w Domu Korczaka. Co chwilę ktoś wchodzi i po chwili wychodzi prowadząc jakieś dziecko. Muszą to być rodzice albo krewni dzieci, którzy w tych tragicznych momentach chcą je mieć przy sobie. Dzieci są czyste i ubrane schludnie, choć biednie. Jeśli wychylę się z okna, mogę dojrzeć róg Smoczej. Straszne tam zamieszanie; ludzie biegają tam i z powrotem, jak szaleni. Jedni dźwigają tobołki, inni załamują ręce. Dzielna musiała zostać otwarta dla ruchu, bo nagle pojawiło się na niej wielu przechodniów, a dotąd była pusta. Często widzę całe rodziny, rodziców z dziećmi, matki z niemowlętami na ręku, a większe dzieci drepczące z tyłu. To ludzie, którzy sami zgłaszają się do deportacji — nie mają innego wyjścia, ani możliwości ucieczki, ani ukrycia się. Niemcy dają im kilogram chleba na osobę i obiecują lepsze warunki pracy. Ale zdesperowani ochotnicy nie wypełniają wymaganej normy 3 000 osób dziennie. Policja musi resztę uzupełniać siłą. Wyciągają ofiary z domów albo łapią na ulicy. \j i" ' ,in, • cni sin v Rozdział XIII > f DZIECI IDĄ NA SPACER > sJ).; 24 lipca 1942 - m-•*:??. ..-ś ..-;.a^;-:;': • ;??; "j:-j (UYff rC: .''i jfr,>-f ? J'i li '-$.1 -> ',> ' -i )-•' tir . '. u' , '* au " "2 . ?. ... Rozdział XVI »5 --/.-. OBÓZ INTERNOWANYCH 18 stycznia 1943 Kilka minut temu obudziłam się. Nie mogę uwierzyć oczom i wciąż jeszcze nie jestem pewna, czy to sen, czy jawa. Nasz pociąg jedzie w kierunku Poznania, a nie Oświęcimia. Wydaje mi się, że podróżuję już od dawna. O drugiej nad ranem komisarz Nikolaus i jego adiutant Fleck pojawili się na Pawiaku w eleganckiej limuzynie, za którą jechało dwanaście zamkniętych samochodów policyjnych. Kazano nam wyjść na podwórze, na którym w ciągu ostatnich sześciu miesięcy odbywaliśmy spacery. Gruba warstwa śniegu pokrywała glebę. Ukraiński żołnierz, który stał na straży w długim futrzanym palcie, z karabinem na ramieniu, powiedział nam „Do swida-nia!". Przyszły także strażniczki, żeby się pożegnać. Ze smutnych wyrazów ich twarzy wywnioskowaliśmy, że spodziewają się, iż zostaniemy wysłani na śmierć. Ani jedna nie wierzyła, że naprawdę wysyłają nas do obozu dla internowanych. Komisarz Nikolaus wyczytał nazwiska internowanych w porządku alfabetycznym. Uzbrojeni żołnierze prowadzili wyczytane osoby do samochodów policyjnych. O trzeciej opuściliśmy bramy Pawiaka i po raz ostatni przejechaliśmy ulicami getta. Wszędzie było ciemno z wyjątkiem małych płomyczków w piecykach stojących na posterunkach żandarmerii. 232 Dławiły mnie łzy, gdy jechaliśmy ulicą Leszi -dowskiej krwi tędy spłynęło... Milczeliśmy, a t towarzysze podróży, goje, okazywali nam wsp Sama miałam mieszane uczucia. Oczywiście dowolona, że wyrwałam się z tej doliny śmie: mogłam się powstrzymać od wyrzutów wobec bie i zastanawiania się, czy rzeczywiście m uciekać w ten sposób zostawiając moich krewn; jaciół na pastwę losu. Nasz pociąg nie stał na stacji, a na bocznicy, odległości od śródmieścia. Gdy wreszcie wsiei częło świtać. Wyczerpani padliśmy na twardi i natychmiast zasnęliśmy. Zbliżamy się teraz do Zbąszyna, gdzie kiedy sko-niemiecka granica. Wśród towarzyszy ] nowe twarze. Panu S. udało się w ostatniej er wać kilku Żydów. Sam podróżuje z młodą kob uratował życie. Nazywa się Mimi K. Pan B Haiti, uratował swoją siostrzenicę, Dosię. W internowanych, których widziałam na Pawiaku niedawno narodzony syn pani L., który przysze po stronie „aryjskiej". Dziecko jest tak maleń my się, iż nie przetrzyma podróży. Wszystkie magają się nim opiekować. 20 stycznia 1943 Wczoraj cały dzień jechaliśmy przez Nier liśmy objazd, by uniknąć przejeżdżania przez 1 piękniejsza część naszej podróży odbywała Renu, krętej rzeki wśród zielonych wzgórz winnic. Po południu dotarliśmy do Saarbrue 233 po raz pierwszy ujrzeliśmy ślady ruin, spowodowanych prawdopodobnie przez alianckie bomby. O szóstej byliśmy w Metzu. Niemiecki Czerwony Krzyż dał nam po talerzu dobrej kartoflanki. Patrzyłam, na niemieckie siostry w szarych fartuchach z czerwonymi krzyżami i miałam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłam, że już to wszystko widziałam. I to prawda, bo rzeczywiście byłam tu w wyobraźni z moją ulubioną bohaterką z książki Adrienne Thomas; ona była tu w 1914 roku. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak opisano w książce: duża stacja ze śladami kul i pocisków. Kiedy pociąg opuścił stację, wyobraziłam sobie, że widzę ducha Catherine i słyszę, jak mówi: „Oddałam swoje życie na próżno." Późną nocą przybyliśmy do Neuberg, gdzie znów dano nam posiłek, tym razem lepszy i obfitszy niż poprzedni. Na stole była biała serweta, a na dodatek do smacznego bulionu dostaliśmy chleb i kiełbasę. Najwyraźniej hitlerowcy chcą, byśmy my, Amerykanie, opowiedzieli wszystkim, że w Niemczech niczego nie brakuje. * * * Właśnie minęliśmy Nancy. Za dwadzieścia minut będziemy w Vittel. Krajobraz jest całkiem inny. Ani śladu śniegu, który okrywał Warszawę. Tu wszystko jest zalane słońcem, a w powietrzu czuje się wiosnę. 25 stycznia 1943 Czuję się tak, jak bym była w Vittel od dawna. Jesteśmy otoczeni kolczastym drutem, ale żyjemy jak w raju w porównaniu z trzema latami getta. Mamy oddzielny pokój na czwartym piętrze eleganckiego hotelu. Jest czysto i każdy śpi w oddzielnym łóżku. Czego więcej można pragnąć? .id:-,v. ;?, . -3tvb ; :-;d« : ?• -, .•;..?•. 234 zr.i Powoli zapoznaję się z nowym otoczeniem, i warunkami w obozie. Przez pierwsze trzy dn: chodziłam z łóżka, nie mogłam dość nacieszyć jemnością leżenia w czystej pościeli. Dopierc wyszłam na pierwszy spacer po parku. Wszys na nas ze zdumieniem. Nic dziwnego, bo jesteśr szym transportem obywateli amerykańskich spozi Raz, gdy zabłądziłam w parku, podeszłam do ternowanej, która przechodziła obok, i popr< angielsku, by wskazała mi drogę do „Hotel Cen bieta odpowiedziała po francusku, że nie rozurr skiego. ukazuje się, że wielu internowanych I ków nie zna swojego języka — są to osoby w Anglii, które przyjechały do Francji jako m Bardzo przyjemnie jest spacerować po ty W jednej z alejek zauważyłam wiele amei sióstr zakonnych, przystojnych, młodych Uśmiechały się do mnie bardzo uprzejmie i ze pytywać, jak żyliśmy w Polsce, czy byliśm; zie i jak nas traktowano; czy dostawaliśr z Czerwonego Krzyża i czy to prawda, że Nier nili okropne zbrodnie na Żydach. Kiedy po-* im, że przez sześć miesięcy głodowałam w wię: ka z nich dało mi tabliczki czekolady. Prosi chwilę poczekała, a same wróciły do swoich pc też wyszły z powrotem z naręczami konserw Nie śmiałam ugryźć czekolady, którą trzymała Jedna z sióstr, widząc moje zmieszanie, ułamai i włożyła mi do ust. To był pierwszy kawałek jaki jadłam, od czterech lat. Dzieci, które przyjechały razem z nami, są j zasypane słodyczami i otoczone wielką up Większość z nich jest dojrzalsza i bardziej ii niżby na to wskazywał ich wiek. Trzyletnia 235 i czteroletni Stefanek K. spacerują po parku jak dorośli pozdrawiając wszystkich napotkanych ludzi polskim słowem „czekolada", które brzmi dostatecznie zrozumiale dla każdego. Zawsze wracają z buziami i rękami umaza- nymi czekoladą. To duży obóz. W parku są trzy hotele: „Grand Hotel", „Vittel Pałace" i „Cares". W tych dwóch ostatnich mieszka dwa tysiące Anglików, którzy zostali internowani zaraz po kapitulacji Francji. Początkowo byli trzymani w wojskowych barakach, w Besancon, ale teraz od roku są w Vittel. Te dwa hotele są bardzo wygodne, a w „Cares" znajduje sią duża biblioteka z książkami w różnych językach. „Vittel Pałace" został przerobiony na szpital, a służba medyczna jest tutaj wspaniała. Lekarzami są francuscy jeńcy wojenni. Na parterze „Grand Hotelu" jest wiele sklepów. W jednym z nich — Bon Marche — są drewniaki (racjonowane), igły, nici, staromodne ubrania z 1920 roku, kołnierzyki i sztuczne kwiaty i inne podobne rzeczy. W innym sklepie można znaleźć broszki, spinki, pudełka z napisem „Souvenir de Vittel" i „Nous Reviendrons". Znaczki z napisem „Nous Reviendrons" (powrócimy) stały się patriotyczną odznaką, którą nosi teraz każdy Francuz. W soboty i niedziele są pokazy filmowe, przede wszystkim starych francuskich filmów. W ciągu tygodnia ekran zwija się i kino zamienia się w teatr. Wystawiane są tu znakomite sztuki, rewie i koncerty. Trzy hotele są połączone i wszystkie razem tworzą wielką całość usytuowaną na wzgórzu. Z „Grand Hotel" schody prowadzą do parku, w którym są źródełka z wodą mineralną. Działają nawet teraz. Park otoczony jest potrójnym kolczastym drutem. Za nim chodzą tam i z powrotem uzbrojeni strażnicy. Na środku parku znajduje się jeziorko z nieodzownym łabędziem. Jest też mały pa- 236 ??;'. wilon, w którym pracuje kilku szewców. Oni są \ ternowani i każdy z nas ma prawo dać im swoje naprawy raz w miesiącu. Za pawilonem znajduji ściół i wspaniała willa komendanta obozu. Po le^ nie tego domu wąska ścieżka prowadzi do „Hotel ce", który także jest zamieszkany przez Angli nim stoi „Hotel Continental" przeznaczony dla ' wyżej sześćdziesiątego roku życia. Mieszkają w r angielskie i amerykańskie zakonnice, które opi staruszkami. Na drugim końcu obozu znajduje się „Hotel zarezerwowany dla Amerykanów, których liczb; zbyt duża. Przybyli do Vittel we wrześniu 1942 taj są tylko kobiety; ich mężowie przebywają piegne. 3 lutego 1943 Dziś po raz pierwszy otrzymałyśmy paczki kańskiego Czerwonego Krzyża — seria numer miała łzy w oczach, gdy otwierała paczkę, a my łyśmy troskliwość, z jaką nieznane amerykai wszystko zapakowały. Z każdej, najmniejszej r mieniowało ludzkie ciepło. Wszyscy czuliśmy, którzy przysłali nam te rzeczy, ze współczucie o głodujących w Europie. Lucia G., ładna, siedemnastoletnia blondy: była z nami na Pawiaku, brała udział w uczcie ganizowałyśmy po otworzeniu paczek. W k lazłyśmy puszkę skondensowanego mleka, mar| konserwę wołową, cukier, herbatniki, czekols kawę, zgęszczony sok pomarańczowy, susze dwie paczki papierosów, paczkę tytoniu, i zuj ku. Ułożyłyśmy wszystko na stole i tańczyłyśi w wielkiej radości. Potem przygotowałyśmy u 237 czas myślałyśmy o tym, w jaki sposób można by przesłać część tych rzeczy do Warszawy? 24 lutego 1943 Nie ma piękniejszego uczucia niż poczucie wolności. W Vittel poczułam jej smak po raz pierwszy od lat trzech. Mimo że widzę kolczasty drut i hitlerowskich żandarmów o parę kroków od nas, czuję się chroniona przez amerykańską flagę. Jedyną troskę powoduje myśl o krewnych i przyjaciołach w Warszawie, od których na razie nie mam żadnych wiadomości. Zbliża się wiosna. Spędzam w parku wiele godzin, czytam i marzę. Wdycham cierpki zapach sosen i czuję się szczęśliwa, gdy jestem sama. Zawsze chciałabym być sama. Przyglądam się przechodzącym w pobliżu. Niektórzy noszą mundury francuskie, które Niemcy dali im zamiast płaszczy. Dni mijają szybko. Jedzenie, jakie dają nam Niemcy, jest niewystarczające, głodowalibyśmy, gdyby nie paczki z Czerwonego Krzyża. Internowani starają się przyspieszać upływ czasu organizując rozmaite rozrywki, koła dramatyczne, kluby sportowe, grupy szkoleniowe itp. Ale nie bierzemy udziału w tych wszystkich zabawach. Moje myśli stale krążą wokół Warszawy. Co tam się dzieje? Codziennie przeglądam gazety, ale nie znajduję w nich niczego o polskiej stolicy. 28 lutego 1943 Mamy w naszym obozie dwóch ważnych gości: byłego konsula Brazylii w Katowicach, Paulo J., i jego syna, Hilmara. Ojciec i syn spotkali się w pociągu po kilku miesiącach rozdzielenia, podczas których hitlerowcy przewozili ich z jednego niemieckiego więzienia do drugiego. Dwudziestodwuletni Hilmar opowiedział mi o swo- 238 11 ich przeżyciach. Naziści oskarżali go o wszelkii przestępstwa, o jakich nie miał nawet pojęcia; tekstem, że był szpiegiem jednego z europejskie zamknęli go i torturowali. Ma jeszcze na ciele n pione rany i złamane żebro, które nie zrosło s dłowo. Wygląda jak szkielet. Zanim on i je otrzymali pierwsze paczki z Czerwonego Krzyża ::iternowani dawali im jedzenie. Ci Brązylijczyc dzo szczęśliwi z przebywania w obozie, uważa prawdziwy raj, mimo że Anglicy i Amerykar nie przestają skarżyć się na jedzenie i warunk zie. Trzeba przejść przez to, przez co my pr; w Polsce, żeby docenić nasze obecne warunki ż Za kilka dni mają nas przenieść do nowo c „Hotel Nouvel", który będzie zajmowany przez Mężczyźni internowani w Titmoning mają być przewiezieni tutaj, żeby połączyć się z żonami i 15 marca 1943 Jesteśmy w „Hotel Nouvel" od dwóch tygod czyźni z Titmoning i Compiegne jeszcze nie przy przyjechała grupa z Gleiwitz, aby połączyć się nami po długim rozdzieleniu. Nasze nowe pokoje są przyjemne i czyste. Mi stała oddzielny pokój, który będzie dzielić z tatą, przyjedzie. Moja siostra, Rosa W. i ja też mamy ny pokój. Prawie wszystkie osoby internowane na Pawiaku dostały pokoje na drugim piętrze. W hotelu przebywają także Anglicy i Amerykanie. ? między nimi nie są najlepsze, bo Anglicy są doś< styczni. Ale nikt tak naprawdę się tym nie prz mamy bowiem inne istotne problemy. 239 17 marca 1943 .v:(.-v-o >ą;,-.< ->'?> Im dłużej mieszkam w Vittel, tym wyraźniej i ostrzej widzę twarze przyjaciół i krewnych, z którymi przebywałam w getcie. Często mam koszmarne sny. Wczoraj dostaliśmy dwa listy — od Romka i od wujka Abiego. Romek napisał do mnie na blankiecie dla internowanych, jaki mu wysłałam: „Każde słowo od Ciebie sprawia mi wielką radość. Jestem szczęśliwy wiedząc, że przynajmniej ty jesteś bezpieczna. Nie martw się o mnie, nie warto; nigdy się już nie zobaczymy." Wujek Abie pisze, że jeśli możemy coś dla niego zrobić, to żebyśmy zrobili to jak najszybciej, bo nie wie, czy będzie mógł zostać pod tym samym adresem przez dłuższy czas. Mama płakała gorzko czytając te złowieszcze słowa. Zaczęła biegać do różnych ludzi w obozie, którzy mają powiązania z zagranicą, ale nie była w stanie niczego załatwić. '?'?': .I!' • ? .f:.-. 29 marca 1943 --'r -..->?.•• . ; Wszyscy mężczyźni — obywatele amerykańscy w wieku powyżej szesnastu lat — zostali nagle wysłani z naszego obozu do Compiegne. Niemieccy naziści dali dziwne wytłumaczenie tego kroku: twierdzą, jakoby niemieccy jeńcy wojenni byli źle traktowani w Ameryce. Władze obozu zrobiły wyjątek tylko dla pana D., który był ostatnio operowany i wciąż jest w szpitalu; a także dla rabina R., jako osoby duchownej, oraz konsula z synem. Bardzo jest tu smutno bez mężczyzn. Byliśmy wszyscy dla siebie bardzo bliscy, prawie jak jedna rodzina podczas tragicznych miesięcy na Pawiaku. 18 kwietnia 1943 Jest późna noc. Słyszę regularne oddechy Anny i Rosy. Śpią głęboko, ale ja nie mogę. Wiatr na dworze szarpie drzewa. Czuję, że gdzieś dzieje się coś potwornej; goda jest dziwna. Niebo czyste i pełne gwiazd; an chmur, a jednak wieje silny wiatr. Myślę o : i liście, jaki wczoraj od niego dostałam. „Pracuję I tchnienia — pisze — bo tylko praca pozwala m: mnieć o wszystkich kłopotach... Liczba naszych pr? jest coraz mniejsza. Z nogą znacznie lepiej; już n kam. Ze starych znajomych widuję jeszcze tylko nie został nikt więcej. Dołek jest z Jankiem (ozm że uciekł na stronę «aryjską»). Ostatnio widziałei kę; bardzo spoważniała. Nie myśl o mnie, kochana, że moje dni są policzone. Życzę Ci wszystkiego na; go. Twój Romek." Ten list był pisany 21 marca. Wiatr za oknen biera na sile, a moja bezsenność nie przemija. C wieszczego wisi w powietrzu... k 25 kwietnia 1943 W obozowym teatrze wystawiono operetkę „Kraina uśmiechu" — z ogromnym sukcesem. P: wienie reżyserowała sławna angielska aktorka, pe a YMCA dostarczyło materiałów na kostiumy, k1 stały uszyte przez internowane krawcowe. Dekora lował angielski internowany, Kendall T. Wysta także rewię reżyserowaną przez Morrisa S., młod gielskiego muzyka, który zorganizował orkiestrę zie. Niusia W. wystąpiła w tej rewii ze spec jam; skim numerem, a osiem par ubranych w kolorowe stroje ludowe tańczyło. Tańczyliśmy polskie tańc( waliśmy polskie piosenki. Ta część spotkała się zwyczajnym aplauzem. Amerykanie i Anglicy \ duży entuzjazm. Następnego dnia po pierwszym p wieniu słyszałyśmy w całym obozie: „Te polskie 240 241 16 — czyny były takie kolorowe..." i „Ces Polonaises sont ad- mirables..." Gdy ogłosiłyśmy przed przedstawieniem nasz zamiar włączenia polskiej części do rewii, spowodowało to dla nas wiele przykrości ze strony naszych własnych internowanych — Polaków-gojów, którzy czuli się obrażeni pomysłem, żeby Żydówki tańczyły polskie tańce. Niu-sia W., kiedy usłyszała o tym po raz pierwszy, oświadczyła na próbie, że nie chce mieć nic wspólnego z całym przedstawieniem, ale pewna rozsądna Polka ostrzegła ją, by nie stała się narzędziem bigotów, i wytłumaczyła, że powinna kontynuować swoją pracę. W końcu te same kobiety, które początkowo agitowały przeciw nam, przyszły na przedstawienie i oklaskiwały polski numer, który odniósł jeden z największych sukcesów w całym przedstawieniu. Przykro pomyśleć, że po tylu wspólnych cierpieniach ciągle jeszcze istnieje między nami tak duży antagonizm rasowy. W dużym stopniu pociesza nas stosunek zakonnic do żydowskich dzieci. Zorganizowały szkołę, w której lekcje odbywają się po polsku, angielsku i francusku. W pracy pomagają matki dzieci. Duszą tego przedsięwzięcia jest zakonnica z zakonu Les Auxiliatrices, którą wszyscy nazywamy Matką Świętą Heleną. Jest to wysoka, majestatyczna kobieta o cudownej figurze. Przy każdej okazji podkreśla swoje współczucie dla prześladowanych Żydów. -D* •B' Rozdział XVII POWSTANIE W GETCIE ':? ':-,'.// 15 czerwca 1943 Nie zapisywałam niczego w tym dzienniku od dłuższego czasu. Co dobrego może wyniknąć z pisania? Kogo interesuje mój dziennik? Myślałam kilkakrotnie o tym, by go spalić, ale jakiś wewnętrzny głos zabronił mi tego. Ten sam głos nakazuje mi teraz opisać wszystkie potworności, o jakich słyszałam w ciągu kilku minionych dni. My, którzy zostaliśmy uratowani z getta, wstydzimy się patrzeć sobie w oczy. Czy mieliśmy prawo chronić samych siebie? Dlaczego w tej części świata jest tak pięknie? Tutaj wszystko pachnie słońcem i kwiatami, a tam — tam jest tylko krew, krew mojego własnego narodu. Boże, dlaczego musi istnieć tyle okrucieństwa? Wstydzę się. Jestem tutaj, wdycham świeże powietrze, a tam mój naród dusi się gazem i ginie w płomieniach palony żywcem. Dlaczego? Pod koniec maja przybyła grupa kobiet i dzieci z Lie-benau. Prawie podskoczyłam z radości, gdy nagle wpadłam na Bolę. Nie mogłyśmy uwierzyć, że naprawdę jesteśmy razem. To było jak baśń z tysiąca i jednej nocy. Przez pierwsze dni byłyśmy absolutnie nierozłączne. Opowiedziałam jej o naszych przyjaciołach w getcie i o tym, co działo się po kwietniu 1942 roku, gdy została internowana, a ona w rewanżu opowiedziała mi o swoim życiu w Liebenau. Bolą przyjechała do naszego obozu w tym 243 samym czasie, co Er na W., kuzynka Rosy— także dziewczyna w naszym wieku. Byłyśmy szczęśliwe jak dzieci i przez chwilę zapomniałyśmy o całej potwornej rzeczywistości wokół nas. Nagle rozeszły się wiadomości, że warszawskie getto zostało podpalone i że całe czterdzieści tysięcy Żydów, którzy w nim zostali, spaliło się żywcem. Źródłem tej informacji był list z Warszawy otrzymany przez jedną z amerykańskich zakonnic. W liście napisano, że spalona została ulica Nalewki, ale autor z pewnością miał na myśli całe getto. W pierwszej chwili wśród internowanych Żydów wybuchła panika, ale później po prostu nie chcieliśmy wierzyć, że ta historia jest prawdziwa. Potem nadszedł nowy transport internowanych z Warszawy; przywieźli nam szczegóły o ostatnich wydarzeniach w getcie. Nowo przybyłych umieszczono w „Hotel Providence", naprzeciw „Hotel Nouvel". Tego dnia i przez kilka następnych przez okna hotelowe odbywała się konwersacja przerywana płaczem. Wśród nowych internowanych zobaczyliśmy wiele znajomych twarzy. Na przykład pana K., który był z nami na Pawiaku, ale został zwolniony z powodu choroby na kilka dni przed naszym wyjazdem. To on przekazał nam najwięcej szczegółów o ostatnich tragicznych dniach warszawskiego getta. Dowiedziałyśmy się, że akcja eksterminacyjna została wznowiona w dniu naszego odjazdu do Vittel, to jest 18 stycznia 1943 roku. Żydzi spodziewali się czegoś podobnego od dawna. My opuściliśmy Pawiak o drugiej rano. W kilka godzin później silne oddziały SS, Litwinów, Ukraińców i specjalny regiment Łotyszów wkroczyły do getta i rozpoczęły pogrom. Ale ku ich zdumieniu — oprawcy napotykali zbrojny opór. Wielu Żydów zabarykadowało się w swoich mieszkaniach i strzelało do polu- T 244 t.i-il jących na ludzi. Okazało się, że podziemny ruch w gefr zebrał znaczną ilość broni i amunicji. Niemcy i ich pomocnicy wycofali się z getta. W p dni później wrócili z czołgami i wozami pancerny] Podpalali każdy dom, w którym napotkali opór, a lud; którzy próbowali uciekać z tych budynków, byli wpycl ni do środka i paleni. W tej bitwie zginęło prawie tys osób. Potem przez kilka dni wysyłano do Treblinki ogrc ne transporty. Nastąpiła kilkutygodniowa przerwa, ale tym razem dzie pozostali w getcie nie mieli już żadnych złudzeń. W dzieli, że ich los został przypieczętowany, że hitlerov postanowili całkowicie eksterminować ludność żydows Ostateczna likwidacja getta rozpoczęła się w mai Niemieccy właściciele warsztatów znajdujących się w § cie dostali rozkaz, by poinformowali swoich żydowsk pracowników, że muszą stawić się w ośrodku rejesi cji na wyjazd do Trawnik. Tak jak przy poprzedr okazjach, zapewniano Żydów, że nie mają się czego o wiać, że ludzie pozostali w getcie zostali uznani za v, tościowy element, że dostaną pracę w dobrych war kach, będą mieszkali w fabrykach i nie zostaną rozd leni ze swymi rodzinami. Zgłosiła się tylko mała grupka ludzi najbardziej z; manych, głodnych, którzy nie byli w stanie dłużej w swoich podziemnych kryjówkach. Większość nie u\ rzyła w niemieckie obietnice. Wiedzieli, że obozy pi w Trawnikach miały być tylko przynętą, a w rzeczy stości chciano ich wysłać do Treblinki. Młodzi ludzie oraz wszyscy mężczyźni i kobiety spr ni fizycznie przyłączyli się do podziemia i kupowali t za ostatnie środki. Rozpoczęły się gorączkowe przyg wania do zbrojnego oporu. Małe podziemne komórki raz tworzyły dużą, zdyscyplinowaną organizację. Gri 245 żydowskich przedstawicieli klas pracujących połączyły się i przy pomocy Polskiej Partii Socjalistycznej i innych polskich ugrupowań lewicowych przemycały jedzenie i amunicją kanałami wykopanymi pod murami. Niemcy byli dobrze poinformowani o tych przygotowaniach, ale i tak nie potrzebowali pretekstu do zaatakowania getta. Ponieważ do rejestracji zgłosiła się tylko mała grupka Żydów — zaledwie dwieście osób — hitlerowcy zdecydowali się wywieźć pozostałych siłą. W nocy z 18 na 19 kwietnia 1943, w noc Paschy, która dla Żydów jest świętem wolności, uzbrojone jednostki SS, Ukraińców, Łotyszów i Litwinów otoczyły teren tzw. dużego getta wyznaczony ulicami Leszno, Nowolipie, Bonifraterska, Smocza. O świcie 19 kwietnia Niemcy w wozach pancernych weszli do getta ulicą Zamenhcia i zaczęli ostrzeliwać domy. Zabarykadowani Żydzi odpowiedzieli ręcznymi granatami i ogniem z karabinów. Po-kilku godzinach hitlerowcy wycofali się z getta. Z każdego okna, dachu, zza zburzonej ściany witał na-zistów grad kul z karabinów maszynowych. Sygnał do-walki dała grupa młodych ludzi, która zaatakowała zbliżające się niemieckie czołgi ręcznymi granatami. Niemcy wrócili po obiedzie z lekką artylerią i rozpoczęli ostrzał Nowolipia, Bonifraterskiej i Franciszkańskiej. Wtedy zaczęła się rozstrzygająca bitwa. W tej walce aktywny udział brały żydowskie kobiety ciskając ciężkie kamienie i lejąc wrzątek na atakujących Niemców. Nie ma w historii precedensu tak nierównej i pełnej goryczy walki. Wreszcie Niemcy zdecydowali się użyć ciężkiej artylerii. Ostrzał był szczególnie ciężki nocami: 23, 24 i 25 kwietnia, gdy całe getto zostało zamienione w olbrzymi pożar. Płonące domy utworzyły szczelną ścianę ognia, która uniemożliwiała ucieczkę, i tak bohaterscy bojownicy mu- 246 sieli ginąć w płomieniach. Ci, którzy cudem przedo; się na zewnątrz, byli zabijani przez hitlerowców ju; .murami getta. Strzelanina pochłonęła także wiele c wśród polskiej ludności zamieszkującej po stronie „a skiej" blisko murów. Ulice getta były piekłem. Pociski rozrywały się w wietrzu, a deszcz kul był tak gęsty, że ktokolwiek wj wił głowę przez okno, padał. Niemcy zastosowali wię siłę ognia podczas powstania w getcie niż w czasie < żenią Warszawy. Nalewki, Nowolipie, Franciszkai Karmelicka, Smocza, Miła, Niska, Gęsia i plac Mura] ski zostały kompletnie zburzone. Nie został ani jeden dom. Nawet wypalone ściany zrujnowanych domóv stały później wysadzone dynamitem. Przez wiele łuna płonącego getta była widoczna na wiele kilome wokół Warszawy. „Gdy opuszczaliśmy Pawiak — wiadał nam ktoś z nowo przybyłych przez okno «' Providence» — widzieliśmy ogromną górę ognia i < na Dzielnej trzęsące się od wybuchów." Wielu Żydów ukrywających się w specjalnie zbuc nych piwnicach zginęło w ogniu i dymie. Jeden któremu udało się uciec podczas bitwy, mówił, że es-ni wyciągali kobiety i dzieci (ukrywające się w kan za włosy i rozstrzeliwali. Głębsze kanały wodocii penetrowali ogniem z karabinów maszynowych, a v lu wypadkach wpompowywali trujący gaz. Pod gettem znajdowała się cała sieć tajemnych i korytarzy. Wygląda na to, że Niemcy wiedzieli c bo wysadzili wszystkie piwnice dynamitem. Tysią dzi, którzy się tam ukrywali — mężczyzn, kobiet : ci, młodych dziewcząt i chłopców — walczyło do os' go tchnienia. Nawet Niemcy byli zdumieni bohaterskim opore wianym przez obrońców getta. Nie mogli pojąć 247 czerpią siły do walki o ostatni bastion polskich Żydów ci ludzie wygłodzeni i wycieńczeni. Z „małego" getta, w którym były usytuowane fabryki Toebbensa i Schultza oraz kilka mniejszych warsztatów, ostatnich Żydów usuwano siłą. -:ńk. ? Wśród nowo przybyłych internowanych z „Hotel Pro-vidence" znajduje się Esta H., moja bliska koleżanka z Łodzi. Opowiedziała mi przez okno o swoich tragicznych przeżyciach przed internowaniem na Pawiaku. Pracowała w fabryce Toebbensa i właśnie była w pracy, gdy Niemcy zaczęli wywozić robotników do Trawnik. Bitwa o getto już się wtedy rozpoczęła. „Zagano nas na podwórze — opowiadała. — Byłam w stanie skrajnego przerażenia i myślałam, że natychmiast nas zastrzelą. Gdy schodziłam na dół, uzbrojeni Niemcy otoczyli dużą grupę robotników. Dźwięki strzałów i wybuchów dochodziły ze wszystkich stron, a szyby w oknach fabryki drżały. Kiedy już wszyscy zebrali się na dziedzińcu, hitlerowcy kazali nam stanąć pod ścianami z rękami podniesionymi do góry. Mężczyźni powtarzali modlitwy, a ja gorzko żałowałam, że żadnej nie znam. Ale własnymi słowami modliłam się o szybką śmierć. Los jednak oszczędził mnie. Po chwili pojawił się na dziedzińcu jakiś wyższy oficer niemiecki i wydał rozkaz, żeby odprowadzono nas na Umschlagplatz. Myślałam, że to oznacza Treblinkę. Byłam kompletnie przerażona, ocknęłam się dopiero w wagonie towarowym, ściśnięta w masie ludzi. Przez cały czas nawet nie zauważyłam, że mój mąż był przy mnie. Byłam strasznie spragniona. Na jednej ze stacji, na której pociąg zatrzymał się na długo, mój mąż kupił butelkę wody od jednego z Ukraiń- 248 ców, którzy nas eskortowali. Zapłacił za nią sto pięćd siat złotych. Ci ukraińscy strażnicy zrobili fortunę j czas tej podróży. Brali po sześćset złotych za mały chenek chleba. Stopniowo zaczęliśmy sobie zdawać sj wę, że pociąg nie jedzie w kierunku Treblinki; po d nastu godzinach jazdy przybyliśmy do Trawnik. Obóz w Trawnikach jest bardzo mały. Umieszczono w starej stodole. Nie było wody ani latryn. Tylko którzy z nas dostali sienniki, reszta leżała na gołej z i Następnego dnia troje z deportowanych zachorowało tyfus, a liczba chorych powiększała się z dnia na ds Nie separowano ich od zdrowych. Co dzień o szć rano budzono nas do pracy; o szóstej wieczór wracali do naszej stodoły kompletnie wyczerpani. Jedzenie, j otrzymywaliśmy, wystarczało tylko do tego, by utrzy nas przy życiu. Najbliższe osiedle znajdowało się w ległości kilku kilometrów od nas, ale nikt nie miał wagi przekraść się tam, by zdobyć pożywienie, bo w nas wszędzie błyszczały bagnety Litwinów i Łotys Ale nawet w tym obozie byli przemytnicy. Codzie idąc do pracy spotykaliśmy chłopów niosących o\ i chleb, które próbowali nam sprzedawać. Czasem uda nam się coś kupić w ten sposób, ale w kilku przypadł Ukraińcy zastrzelili i chłopa, i Żyda, który chciał co niego kupić. Raz goj z pobliskiego osiedla wrzucił j drut kolczasty kawałek chleba chłopcu, który mógł : dwanaście lat. Z twarzą rozjaśnioną radością chłopiec niósł chleb i zaczął go jeść. W tej chwili podbiegł uki ski strażnik z najbliższego posterunku i jednym ud* niem wytrącił chłopcu chleb z ręki, po czym zaczc bić kolbą karabinu. Bił go wciąż, kiedy chłopiec ju nie ruszał. Zbił go na śmierć. Niemal oszalałam. Inni patrzyli na tę scenę z kom ną bezradnością. A jednak paru osobom udało się uciec. Kiedyś, późną nocą, oddział partyzantów zaatakował nasz obóz, rozbroił strażników i uwolnił kilkudziesięciu więźniów. Niektórzy ukraińscy strażnicy przyłączyli się nawet do partyzantów i pomagali rozbrajać innych. Były też przypadki, że strażnik uciekał z obozu, żeby przyłączyć się do podziemia. Niedaleko Trawnik, w lesie, jest zbiorowy grób kilku tysięcy jeńców wojennych. Byli trzymani w naszym obozie. Wszyscy chłopi w sąsiednich wsiach wiedzą o tym grobie, bo byli świadkami egzekucji rosyjskich jeńców wojennych i zmuszono ich do kopania tego wielkiego grobu. Nie wiem, jak długo byłabym w stanie to wytrzymać — kończyła Esta — ale na szczęście po kilku tygodniach dostaliśmy cudzoziemskie paszporty i od tego momentu wszystko szło dobrze. Wysłano nas do siedziby gestapo w Warszawie, potem spędziliśmy trzy dni w «Hotel Ro-yal» z dużą grupą internowanych z republik południowoamerykańskich. Wreszcie zabrano nas do Vittel z ostatnim transportem internowanych z Pawiaka. Ale nie mogę czuć się szczęśliwa, bo moi rodzice zostali w Trawnikach. Ostatnio przyszło do Warszawy wiele dokumentów takich jak nasze, ale większość osób, dla których je wystawiono, zginęła dawno w Treblince albo w bitwie o getto." Bitwa o getto trwała pięć tygodni. Wygłodzeni, wycieńczeni obrońcy getta walczyli bohatersko przeciw silnej hitlerowskiej maszynie wojennej. Nie nosili mundurów, nie mieli szarż, nie dostali medali za nadludzki wysiłek. Ich jedynym wyróżnieniem była śmierć w płomieniach. Wszyscy z nich są Nieznanymi Żołnierzami, bohaterami, którzy nie mają sobie równych. Jak strasznie jest myśleć o tym wszystkim — tylu jest wśród nich bliskich przyjaciół 250 i krewnych: wujek Abie, Romek, Rutka... Przez kilka ostatnich dni stałam w oknie rozmawiając z nowo przybyłymi internowanymi z „Hotel Providence". Chciwie słuchałam ich słów, a myśli przenosiły mnie tam, do płoną-tych domów getta, gdzie żyłam przez trzy lata z tymi wszystkimi bohaterami. Co jakiś czas czuję, że mdleję, jakby moje serce zamierało, muszę odejść od okna i położyć się. Tapeta w naszych pokojach pokryta jest skomplikowanym, ciemnoczerwonym wzorem. Raz, gdy patrzyłam na nią, wyobraziłam sobie, że czerwone linie zmieniają się w długie strumienie krwi... Tak płynęła ich krew, mieszając się z płomieniami. Nasza krew, nasze kości — spalone na popiół. Boże, dlaczego musimy ścierpieć to wszystko? Wujek Abie, Romek i inni... a może ktoś z nich ocalał? W dniu, w którym rozmawiałam z Estą W., zebrałam dużo jedzenia od internowanych w naszym hotelu i o jedenastej w nocy Hilmar J., przekradł się przez kolczasty drut do „Hotel Providence". Rozdał jedzenie nowym internowanym, a odebrał osobiste pozdrowienia z getta i wiele listów, które przywieźli nowi dla różnych osób z naszego hotelu. Jeden z listów był dla Felicji K., od kuzyna, który pozostawał po stronie „aryjskiej" przez długi czas dzięki sfałszowanym papierom. Pani K. dostała dla niego papiery ze Szwajcarii i nie mogła zrozumieć, dlaczego nie przyjechał do Vittel. List tłumaczył, dlaczego. „Sumienie nie pozwala mi ratować samego siebie — napisał — teraz, gdy widziałem tak wielu moich bliskich umierających potworną śmiercią. Czy jestem lepszy od nich? Nie mam odwagi opuścić tych ruin. Nie, nie wyjadę z Warszawy. To moje miejsce, muszę tu zostać. Jakaż jest wartość mojego życia w porównaniu z życiem tych bohaterów, którzy 251 I przelali krew za nasz naród? Pisząc ten list słyszę wciąż jeszcze eksplozje w getcie. Ostatnie piwnice są wysadzane dynamitem. Pod ruinami są pogrzebani moi bracia i twoi. Oceń sama, czy mogę od nich uciec? Ostatniej nocy przeszedłem obok bram getta i ciągle jeszcze słyszałem strzały. Ostatni Żydzi jeszcze się opierają. Afisze na ulicach Warszawy głoszą, że «Polska wreszcie pozbyła się żydowskich komunistow». Po wszystkim, co przeszedłem w ciągu minionych tygodni, nie mam odwagi uczynić najmniejszego kroku, by ratować siebie. Życie straciło dla mnie całą wartość." Pani Felicja i inni, którzy czytali ten list, płakali gorzko. Wstrętne są też opowieści o stosunku niektórych Polaków do żydowskiej tragedii. To prawda, że nielegalne publikacje wydawane przez polskie partie ludzi pracy wzywają Polaków, by udzielali pomocy i dawali schronienie Żydom, którzy uciekli z płonącego getta, ale liczba Polaków odpowiadających na ten apel jest bardzo mała. Odważni Polacy, którzy ryzykują życie ukrywając Żydów uratowanych z getta, często są denuncjowani przez antysemickich chuliganów i dlatego inni są odstraszani od wykonywania tego ludzkiego obowiązku wobec naszych u-męczonych ludzi. W tych warunkach niewielka jest nadzieja, żeby wielu Żydów zdołało się uratować. 15 czerwca 1943 Nie wiem, jak wyrazić ogromną radość — nie, radość i smutek. Dziś dostałam kilka listów od Rutki. Żyje i jest zdrowa. 17 kwietnia jej rodzice wysłali ją z getta płacąc za to poważną sumę. Mieli dołączyć do niej następnego dnia, ale 18 kwietnia hitlerowskie oddziały eksterminacyjne otoczyły getto. Teraz szesnastoletnia Rutka jest sama po stronie „aryjskiej". 252 W jej liście wiele jest czarnej rozpaczy, to cud, że przeszedł przez cenzurę. Pisze, że w końcu na pewno odbierze sobie życie. Widziała Romka w dniu, w którym opuściła getto; tego samego dnia widziała naszą polską przyjaciółkę, panią Zofię K., która dała jej mój adres. Cztery listy Rutki, które nadeszły dzisiaj, noszą różne daty. W drugim jest fragment od Dołka. On i jego krewni dostali zagraniczne paszporty i są internowani. W liście tym Rutka pisze: „Dni, które spędziłam z Dołkiem, były najszczęśliwsze w moim życiu. Miałam uczucie, że jestem pod czyjąś opieką." e ? .... w r Dziś przyjechał z Warszawy niejaki pan R. Istnieje po- dejrzenie, że ma powiązania z gestapo. Przyjechał całkiem sam, bez żadnej policyjnej eskorty. Powiedział, że blisko dwa tysiące osób posiadających zagraniczne paszporty wysłano ostatnio do obozu w Bergen-Belsen niedaleko Hanoweru. Jego zdaniem tam właśnie znajdują się ostatni internowani z Pawiaka i Hotelu Polskiego. Wielu krewnych tych internowanych znajduje się wśród nas — obawiają się o losy bliskich. Na razie wszystkie nasze zapytania o ten obóz składane szwajcarskiej komisji pozostały bez odpowiedzi. 18 czerwca 1943 W tych bestialskich czasach prawdziwą pociechą jest spotkanie ludzi, których serca przepełnione są prawdziwą miłością dla prześladowanych i potrzebujących. Dlatego lubię przyglądać się naszej Matce Świętej Helenie. Czuję się mniej przygnębiona, gdy jestem blisko niej. Podziwiam jej cierpliwość, pracowitość i miłość dla małych dzieci. Żadna praca nie jest dla niej zbyt ciężka. Ta cu- 253 downa kobieta klęka, by szorować podłogi swymi delikatnymi rękami. Wyciera dzieciom nosy i osusza łzy. Mimo długiej czarnej sukni, jaką nosi, ma mnóstwo praktycznego rozsądku w rozwiązywaniu konfliktów, które narastają tu między ludźmi różnych ras i wyznań. Kieruje szkołą, a ja czerpię dużą przyjemność z pomagania jej. Robię znaczki, maluję zabawki i zilustrowałam dziesięć egzemplarzy jedynej książki dla dzieci, jaką byłyśmy w stanie otrzymać dla całej klasy. 6 sierpnia 1943 Mój ojciec wreszcie przyjechał wraz z transportem mężczyzn z Titmoning. Wreszcie połączyliśmy się po długiej rozłące. Spotkania różnych rodzin były bardzo wzruszające. Ludzie płakali z radości. Ale wciąż jeszcze jest wiele kobiet i dzieci, które nie widziały mężów i ojców od ponad dwóch lat. Przybyły także transporty z Compiegne i innych obozów z Niemiec — jak Tost czy Kreuzberg. Ta koncentracja internowanych z tak wielu obozów daje nam nadzieję, że wymiana jest już blisko. , ,.,,.?:.., .,: Znów dostałam listy od Rutki zawierające tragiczne aluzje. Ostatni z nich opisuje śmierć Tadka. Byłam przekonana, że z nas wszystkich najprędzej przeżyje Tadek, miał największe szansę. Ale nie ma go już wśród żywych. Nieszczęsny chłopiec popełnił samobójstwo. Z listu Rutki mogłam się domyślić, że jego ojciec został zabity przez podziemie. Tadek nie mógł znieść takiej hańby; musiał czuć, że nigdy nie zetrze tej plamy ze swego nazwiska. Ojciec został zabity w domu, 17 kwietnia, na dzień przed wybuchem powstania. Następnego dnia Tadek zabił się. Biedny chłopiec, tak bardzo mnie kochał. 254 22 sierpnia 1943 W naszym obozie ludzie umierają i rodzą się. mieliśmy dwa pogrzeby starszych Anglików Continental". A na świat przyszło troje dzieci. W czone są wielką opieką i otrzymują specjalne ] pośrednictwem zakonnic. Kobiety ciężarne takżi dodatkowe paczki i są pod opieką francuskich będących jeńcami wojennymi. Jeden z lekarzy, dr L., jest słynnym chirurgi sytuacja jest przygnębiająca. Ma żonę i dziecko pod Paryżem, z którego stale odchodzą trans Polski. Stale nas pyta, czy to, co się mówi o 1 jest prawdą. Nie chce wierzyć, że ludzie są tam trującym gazem i parą. Nasz obóz stanowi jakby mały świat. Mamy siebie komórki francuskiego ruchu oporu. Int wiedzą, że gdzieś w obozie znajduje się odbiorn wy. Codziennie rozpowszechnia się ustnie najświe domości. Wygląda na to, że Niemcy coś podejrzę wczoraj przeszukali hotel, ale radia nie znaleźli dają, że podczas gdy Niemcy robili rewizję, kt( rował po parku z radiem w torbie. Teraz Niemcy robią rewizję codziennie w imr lu, ale radio nadal funkcjonuje i informuje nas cych wydarzeniach. Wiadomości są dobre. Rosja żają się do polskiej granicy, Niemcy są stale bc wane z powietrza, alianci wylądowali we Włoszecł panią afrykańska dawno się zakończyła. Z Afryki dostałam list od mego kuzyna Henrj który jest oficerem lotnictwa w armii de Gaulle'i mywanie listów jest teraz w Europie ogromnym lejem, z którego korzystam dzięki amerykańskie 255 Stale koresponduję z Rutką przebywającą w Warszawie po stronie „aryjskiej". Internowanym wolno wysyłać tyl- -i ko jeden blankiet tygodniowo, ale ja używam blankietów całej mojej rodziny, a dodatkowo daje mi je kilkoro znajomych w obozie. Cenzorzy muszą mieć niezłą robotę z czytaniem całej mojej poczty. Praca w szkole sprawia mi wielką radość i daje okazję do ćwiczenia się w angielskim i francuskim. Prowadzę teraz zajęcia praktyczne w dwóch klasach. Jako materiału używamy kartonów z paczek Czerwonego Krzyża; jako kleju mleka w proszku z wodą. Większość dzieci pochodzi z Polski; wiele z nich przyjechało w dwóch ostatnich transportach, które przybyły tu po likwidacji getta. Bardzo szybko uczą się angielskiego i francuskiego i są dla nas wszystkich wielką pociechą. 2 października 1943 Podczas dwóch dni Rosz Haszana mężczyźni modlili się w jednym z naszych pokoi. Przygotowałyśmy stół ze świecami, jak kiedyś na Pawiaku, i madame Sh., żona Wielkiego Rabina Warszawy, stała blisko ołtarza. Panował nastrój smutku i powagi. Drugiego dnia Rosz Haszana dostałam list od Rutki informujący mnie, że wujek Abie żyje. Zofia K. powiedziała jej, że wujek pracuje na przedmieściach Pragi. Moi rodzice uważają za dobry omen fakt, że list przyszedł akurat podczas Rosz Haszana. Ale Rutka wciąż nie odpowiada na moje pytanie o Romka. To, co o nim pisze, nie jest jasne. Obawiam się, że nie chce powiedzieć mi prawdy. Musiał zginąć wraz z tysiącami innych bohaterów getta. ,« 5 października 1943 Dziś dostaliśmy list od naszego wuja z Tuluzy. Pisze, że często musi zmieniać adres i że jego córka, a moja 256 kuzynka, była zmuszona oddać swoje roczne dziecko i dzinie gojów, żeby uchronić je przed hitlerowcami. Sy1 acja francuskich Żydów pogarsza się z każdym dnie Tysiące Żydów wysyła się z Paryża do Drancy, które j tylko etapem w podróży do Treblinki. W innych krajach okupowanych przez hitlerowców t że zbiera się Żydów w obozach na prowincji zwań Durchgangslager (obóz przejściowy), przed wysyłką do i nych fabryk śmierci w Polsce. Żydzi ci nie wiedzą, straszny czeka ich los. Nie mają pojęcia o tym, co s się z polskimi Żydami. Największe transporty Żydów wychodzą teraz z hc derskiego obozu Westerborg. Opowiadał nam o tym wien obywatel brytyjski, który przyjechał tu zalei parę dni temu z Holandii. Także Amerykanka, która dawno stamtąd przyjechała, opowiadała nam, jak v niały jest stosunek Holendrów do ich żydowskich w obywateli. Nie tylko ukrywają Żydów w swoich dor ale kilkakrotnie oddziały holenderskiego podziemia kowały pociągi wiozące Żydów i uwalniały ich. W n: rych miastach Holendrzy spalili księgi metrykalne utrudnić hitlerowcom stwierdzenie, kto jest Żydem. nych ludność katolicka zorganizowała strajki protes ne przeciw prześladowaniu Żydów i w niektórych padkach zmusiła Niemców do zaprzestania deport 10 Tpaździernika 1943 Wczoraj był Dzień Pokuty, a dziś są moje ur< Czuję się bardzo stara, mimo że mam dopiero dz naście lat. Mama przygotowała dla mnie przyjęcie- dziankę i zaprosiła wszystkich młodych ludzi z całe zu. Starali się stworzyć radosny nastrój, ale ich s wesołość tylko mnie zasmuciła. 257 15 listopada 1943 Dziś odbyliśmy cudowny spacer poza obozem, do pobliskiej miejscowości. Otrzymaliśmy na to pozwolenie po długich i kłopotliwych pertraktacjach. Nasza grupa składała się z trzydziestu osób, a Niemiec, który nas eskortował, zmienił swój surowy ton, gdy daliśmy mu kilka paczek amerykańskich papierosów i inne wartościowe artykuły. Po raz pierwszy od jedenastu miesięcy opuściliśmy teren ogrodzony kolczastym drutem. Ścieżka wiodła nas wśród zielonych wzgórz Wogezów. W niektórych miejscach była tak wąska, że musieliśmy iść pojedynczo. Słońce jasno świeciło i wiał lekki, chłodny wietrzyk. Nie spotkaliśmy po drodze żywego ducha. Później poszliśmy dokoła malutkiej osady. Przed chatami bawiły się brudne, wymizerowane dzieci, a koń przywiązany do płotu monotonnie skubał trawę. Większa miejscowość, która stanowiła cel naszej wyprawy, nie wyglądała wiele lepiej. Domy były zniszczone, ludzie chudzi i ogorzali. Zaraz zostaliśmy otoczeni przez dzieci, które błagały nas: „Avez-vous quelque chose a manger?" Daliśmy im chleb i czekoladę. Wpychały ją do buzi małymi, drżącymi rączkami. W centrum osady znajdowała się mała gospoda. Parę kobiet siedzących przy kominku podniosło się, by nas obsłużyć. Na długim stole pojawiły się butelki czerwonego wina i wiśniówki. Niemiecki strażnik usiadł, żeby się napić, i pozwolił nam swobodnie się poruszać pod warunkiem stawienia się o określonej godzinie. Razem z Erną, Bolą, Rozą i młodym Anglikiem, Haroldem, poszłam rozejrzeć się za mąką, której nie można dostać w obozie za żadną cenę. Po długich poszukiwaniach znalazłam piekarnię, która wypiekała racjonowany chleb. Biedny piekarz odmawiał przez długą chwilę, ale kiedy zobaczył konser- 258 wy, nasypał nam mąki do toreb. Kupiliśmy takż< francuskie bułki, po siedem franków sztuka, a czarne i niepodobne do francuskiego pieczywa prz ną. Wieśniaczka dała nam kilka jajek i wciąż c dziękowała za mydło i kawałek amerykańskiego sera, jaki daliśmy jej w zamian za te jaja. Dokąd poszliśmy, pozdrawiano nas wesołymi okrzykan Anglais! Les Americains!" Po powrocie do gospody spotkała nas wielka dzianka. Na stole stało radio, które przedtem by! te. Niemiecki strażnik wypił dużo i spał na ławi gospodą. Harold złapał zagraniczną stację i po i wszy od czterech lat słuchałam audycji radiowej, Udało nam się trafić na program emitowany z ki do Europy. Audycja była w języku niemieckirr czona na angielski. Wysłuchaliśmy ostatnich wia Paryż został mocno zbombardowany, tak jak \ Normandii. Rosjanie odzyskali wiele miast i wzi< ce niemieckich jeńców. Audycja kończyła się po niem dla wszystkich gnębionych narodów Euro chaliśmy z zapartym tchem. Nagle wszedł nasz ki strażnik. Na szczęście był zbyt pijany, by zć sprawę, co się dzieje. Szybko przekręciłam gałkę na Paryż i usłyszeliśmy wesołą muzykę. Późnym popołudniem wróciliśmy do domu z trofeami. Każdy miał małą torebkę z kilkoma mąki. W torbie Erny była maleńka dziurka i m czyła naszą drogę. Jedna z Angielek oznajmiła, że lepsze trofeum — w jej torbie był królik! Wsz skarby nie zostały zauważone przez nadzorc sprawdzał nas przy bramie obozu, bo gdy wr było już ciemno. 259 11 listopada 1943 Jest dziesiąta. W moim pokoju pali się mała lampka. Powiesiłam koc na drzwiach, żeby światło nie przeświecało przez szybę. Oficjalnie powinniśmy gasić światło o dziesiątej, ale tylko w nocy mogę czytać albo pisać. Na oknach są specjalne czarne story, ale i na nich powiesiłam koce i teraz siedzę w kącie przy lampce. Lubię słyszeć szum brytyjskich i amerykańskich samolotów lecących co noc o tej samej porze. Słucham dźwięku ciężkich bombowców jak najwspanialszej muzyki. Melodia śmigieł jest dla mnie najlepszą kołysanką, przy której zasypiam z nadzieją, że w końcu ciemne siły nazizmu zostaną pokonane. Następnego dnia czytam niemieckie biuletyny wojenne informujące nas, że Paryż został ciężko zbombardowany i że — naturalnie — trafione zostały tylko szpitale i sierocińce. Może mój kuzyn, Henry W., jest wśród lotników, którzy przelatują w nocy. Jakże bym chciała, żeby zrzucił mi list! 21 listopada 1943 Odbyła się pierwsza wymiana jeńców między Anglią i Niemcami. Około stu osób opuściło Vittel, przede wszystkim chorzy i ci powyżej sześćdziesiątego roku życia. Pożegnania były bardzo wzruszające. Wszyscy im zazdrościliśmy, a szczęśliwcy uśmiechali się, jakby widzieli bramy raju po długim cierpieniu. W ostatnią sobotę widzieliśmy w naszym kinie film z Nowego Jorku. Pierwsza z mgły wyłoniła się Statua Wolności, gigantyczna kobieta z pochodnią w dłoni. Później pojawiły się dumne drapacze chmur. Widziałam nowojorskie ulice i spieszących dokądś ludzi. Samochody pędziły z ogromną szybkością. Potem był Broadway ze swymi neonami. Ostatnim widokiem był statek wpływający do portu Nowy Jork. W tym momencie salę wypeł- 260 ' : niły oklaski. Na pewno wszyscy myśleli o chwili, rej sami przypłyną do Nowego Jorku statkiem. M ma, która siedziała obok mnie, z trudem panów sobą. „Patrz — mówiła do mnie z entuzjazmem — Radio City, a to Fifth Avenue, a to Broadway..." Oklaski trwały długo, film wywołał głębokie we wszystkich, którzy znali miasto. Nie rozumie czego Niemej' nam to pokazywali. i 21 listopada 1943 Do Vittel przybył pierwszy transport włoskich wojennych. Są to Włosi, którzy przeszli do aliai kapitulacji Benita. Umieszczono ich w „Hotel d( nieś", poza terenem obozu. Dostaliśmy nieoczekiwanie list od kuzyna, H W. Był przez dwa miesiące w Londynie i wciąż służbie u de Gaulle'a. 18 grudnia 1943 Wśród internowanych Żydów wybuchła panik; Niemcy wydali rozkaz rejestracji Amerykanów i czyków pochodzenia żydowskiego. Nie wiemy, c znaczyć, ale krążą rozmaite pogłoski. Niektórzy że Żydzi zostaną wysłani do Palestyny, w ram miany z internowanymi tam Niemcami. Inni uti że zostaniemy odesłani do Polski. Żydzi siedzą zr ni w swoich pokojach i nie wiedzą, co robić. Wy; to, że zanosi się na coś poważnego, bo do obozu chała specjalna komisja złożona z wysokich urz niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznycl nowani goje współczują nam, szczególnie zakonni ka Święta Helena oświadczyła, że gdybyśmy rr odesłani do Polski, nie pozwoli zabrać dzieci. „] im dzieci — oświadczyła zdecydowanie. — Sch< 261 w kościele i nie pozwolę tam wchodzić." 26 grudnia 1943 Tym razem skończyło się na strachu. Hitlerowska komisja zniknęła i cały obóz — Żydzi i nie-Żydzi — odetchnął z ulgą. W tym roku nasze święto Chanuka zbiegło się z Bożym Narodzeniem. Wielu Żydów i katolików uważa, że to fakt symboHczny. W pokojach zajmowanych przez Żydów płoną świąteczne świeczki, a choinka przed kościołem udekorowana jest świecidełkami. Może nasze wspólne cierpienia i prześladowania wreszcie zlikwidują ślepy rasizm? 1 stycznia 1944 Znów Nowy Rok! Co nam przyniesie? Wczoraj wieczorem mieliśmy zabawę. Przez chwilę i ja zapomniałam się i tańczyłam. Ale nagle wyobraziłam sobie, że wokół mnie tańczą cienie. Potem poczułam silne dzwonienie w uszach, które zaraz zmieniło się w dziki śmiech. Poczułam, że kręci mi się w głowie, i poprosiłam mojego partnera, żeby mnie odprowadził do domu. 12 stycznia 1944 W obozie znów napięcie. Spowodowały je pogłoski, że i w Vittel Żydzi mają być izolowani w czymś na kształt getta. Wielu katolików jest oburzonych i twierdzą, że na to nie pozwolą. Ale, jakby się to nie zdawało dziwne, są i tutaj „aryjczycy", którzy są zadowoleni z tej perspektywy; twierdzą oni, że Żydzi powinni być izolowani od gojów, tak jak to miało miejsce w obozie Titmoning. Możliwe, że ci sami antysemici rozpuszczają takie plotki. 30 stycznia 1944 Kilka dni temu administracja obozu wydała polecenie, 262 aby Amerykanie byli gotowi do wyjazdu w każdej c' Anglicy są sceptyczni i utrzymują, że wymiana ni stąpi przed upływem kolejnego roku, bo tyle właśni< su upłynęło od ogłoszenia wymiany Anglików do prowadzenia pierwszej jej części. Posiadacze ziel amerykańskich paszportów wydanych przed wojną mieli pierwszeństwo, przynajmniej zdaniem Nieme Czekam niecierpliwie i jestem tak niespokojna od dni, że większość czasu spędzam spacerując po park 16 lutego 1944 Dostałam rozpaczliwy list od Rutki. Pisze, że ukr no jej dokumenty i pieniądze. Jest teraz sama, za na w świecie nienawiści i polowania na ludzi. „J pociechą jest myśl o Tobie. Żyję nadzieją zobaczer znów." Biedna Rutka, ile wycierpiała i przez co ; będzie musiała przejść! 27 lutego 1944 Wreszcie podano termin! Wymiana będzie miała ?sce w Lizbonie, 5 marca. Do wymiany wyznacza s: nych żołnierzy amerykańskich oraz cywilów. Ale r jeszcze całkiem jasne, jakie będą proporcje wymian ciu Niemców za jednego Amerykanina, czy odwro pięciu Amerykanów za jednego Niemca. Na ten te różne plotki. Administracja obozu co godzinę rob rejestr — wpisuje nowe nazwiska, skreśla wpisane i nio. Żyjemy w okropnym napięciu i nerwowości. rodzina była na pierwszych dwóch listach, ale te stała skreślona. Moja matka biega w kółko od ; biura do drugiego. W pierwszej turze ma jechać tyl ło trzydziestu osób, podczas gdy kandydatów w Vi1 stu pięćdziesięciu. Wszystkie te zmiany i pogłoski .zszarpały nam nerwy. 263 28 lutego 1944 Listy zostały zamknięte. My nie jedziemy. Mama stale chodzi do komendanta tylko po to, żeby po raz kolejny usłyszeć, że nie jedziemy, bo ojciec jest w wieku nadającym się do służby wojskowej, a rozdzielanie rodzin jest sprzeczne z zasadami komendanta. Jeśli to prawda, to większość rodzin nie może jechać, bo ich mężczyźni nie skończyli jeszcze pięćdziesięciu pięciu lat. Na razie wszystkie zakonnice oraz posiadacze zielonych paszportów otrzymali zapewnienie, że pojadą w pierwszej turze. Ale komendant twierdzi, że w ostatniej nawet chwili mogą jeszcze zajść jakieś zmiany. To mi przypomina hitlerowską taktykę na Pawiaku. Tam też zmieniali zdanie co minutę, najprawdopodobniej tylko w tym celu, żeby nas dręczyć. 29 lutego 1944 Lista Amerykanów, którzy mają być wymienieni, została ostatecznie zamknięta. Nie jedziemy. Szczęśliwcy dostali rozkaz spakowania swoich bagaży. Z okna widzę walizki piętrzące się w ich pokojach. Na dworze pada śnieg.. Czasem wydaje mi się, że jestem znów na Pawiaku. Rozdział XVIII PODROŻ DO WOLNOŚCI 1 marca 1944 Jesteśmy w pociągu! Jedziemy wbre1 W ciągu ostatnich dwunastu godzin prze dziej denerwujące chwile. Zmiany następi dziny. O szóstej po południu administrac przez głośniki nazwiska wszystkich tych, ło na listach. Brakowało paru osób do ko sportu, mieliśmy więc nadzieję, że i my Mama pobiegła do komendanta, ale wr< miną; za późno. Ale nie wyrzekła się nai modliła, żeby nastąpiło coś w ostatniej cl I nastąpiło. O dziesiątej przyjechały ti benau i Titmoning i okazało się, że jest dla paru internowanych. Administracja v tych Amerykanów i mama została natyc dzona. Początkowo ojciec miał zostać w zgodziła się na to, bo była pewna, że w o cie nastąpi kolejna zmiana i ojcu pozwoli Na razie spakowała wszystkie nasze rzecz w Warszawie, odwiedziło nas wiele osć swoich amerykańskich krewnych. Pomaga się i kręcili wokół nas. Niusia W. przygc deenie na drogę, a Bolą leżała płacząc w i O siódmej rano matka poszła do biu: 265 obozu i po kilku minutach przybiegła krzycząc: „Jedziemy wszyscy!" Nigdy nie zapomnę chwili pożegnania z ludźmi, z którymi tyle razem wycierpieliśmy stale zawieszeni między życiem a śmiercią. Wszyscy mówili: „Proszę, nie zapominajcie o nas, w was cała nasza nadzieja. Nie milczcie. Dopilnujcie, żeby nas uratowano..." Wszyscy bez wyjątku — mężczyźni, kobiety i dzieci — płakali. Setki rąk machały do nas z okien za kolczastymi drutami. Z oddalenia widziałam jeszcze Ernę ocierającą oczy. Obok niej stała Ro-za, Harold i wielu innych — znajomych i obcych. Nasz przedział sąsiaduje z przedziałem niemieckiej eskorty. Są w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego. Nigdy nie widziałam tak przygnębionych Niemców. Stale sprawdzają ilość swoich więźniów według list, które trzymają w rękach. 2 marca 1944 Od kilku godzin stoimy w Biarritz. Pociąg zatrzymał się dwie mile od stacji. Wśród pasażerów rośnie strach. Mówi się, że wielu internowanych zostanie odesłanych do Vittel, bo jest nas za dużo. 3 marca 1944 Parę minut temu wymieniliśmy wszystkie nasze pieniądze na dolary. To nas wreszcie uspokoiło; naprawdę wierzymy, że teraz jedziemy do Ameryki. Wszystkich mężczyzn zmuszono do podpisania oświadczenia, że nie będą walczyć przeciw Niemcom w żadnej armii. Kiedy wyszli z wagonów podpisać te oświadczenia, zobaczyliśmy jak na sąsiedni tor wjeżdża pociąg z niemieckimi interno- 266 wanymi. Przybyli z Ameryki, żeby zostać ^ na nas. Wszyscy im naprawdę współczuliśn 4 marca 1944 Nasz pociąg znajduje się w tej chwili Hiszpanii. Na stacjach różni ludzie pozdra1 kiem „V". Uderza ubóstwo Hiszpanów. < wyciągają rączki żebrząc o pieniążek. Wieli nierzy, a szczególnie elegancko ubranych ność cywilna ubrana jest w szmaty i ma liczki. Wielu eskortujących nas Niemców zoste kiej stronie granicy, a ci, którzy jeszcze n; ubrani są w cywilne łachy. Wraz z mund swoją butę. 5 marca 1944 Właśnie przekroczyliśmy granicę Port rowa policja hiszpańska została zastąpio policję portugalską. Wciąż jesteśmy w t; ciągu. Tu także ludzie pozdrawiają nas e Pociąg zbliża się do Lizbony. Widać żag] w naszym wagonie właśnie krzyknął słov To obce szwedzkie słowo dla nas oznacza Obudził mnie głos silnika statku. „Gri pełnym morzu. Wyszłam na pokład i o< kresnym błękitem. Przesiąknięta krwią zi została daleko za mną. Wolność prawie ze W ciągu ostatnich czterech lat nie znał Cztery lata czarnej swastyki, kolczastych getta, egzekucji i — przede wszystkim 267 dniem i nocą. Po czterech latach tego koszmaru początkowo trudno było mi cieszyć się wolnością. Wciąż zdawało mi się, że to tylko sen, że w jakimś momencie mogę się obudzić na Pawiaku i znów zobaczę starych ludzi z siwymi brodami, kwitnące dziewczyny i dumnych młodych mężczyzn gnanych jak bydło na Umschlagplatz na ulicy Stawki, gnanych na śmierć. Czasem zdawało mi się nawet, że słyszę krzyki torturowanych i słonawy zapach morza nagle zmieniał się w mdlący, słodkawy odór ludzkiej krwi, odór często dochodzący do naszych okien na Pawiaku. Na dole, w mesie ktoś zaczął grać na fortepianie i to przypomniało mi Romka, który zwykł grywać te same melodie Schuberta. Widziałam jego długie, delikatne palce. Poszłam do swojej kabiny i padłam na koję płacząc gorzko. Myślałam, że na statku zapomnę o koszmarach getta. Ale w zadziwiający sposób, pośród niezmierzonego oceanu stale widziałam krwawe ulice Warszawy. Na pokładzie zaprzyjaźniłam się z amerykańskimi żołnierzami i lotnikami zestrzelonymi w czasie lotu nad Niemcami, którzy zostali wymienieni razem z nami. Niektórzy z nich mieli puste, zwisające rękawy. Inni chodzili 0 kulach. Dwaj młodzi oficerowie mieli potwornie zniekształcone twarze; inni poparzone twarze. Jeden stracił obie nogi, ale uśmiech nie schodził mu z warg. Czułam się im bliska, a gdy opowiadałam im, co hitlerowcy zrobili w getcie — rozumieli mnie. Na statku zobaczyłam pierwszy od czterech lat amerykański film, pod tytułem: „Yankee Doodle Dandy". Żołnierze i oficerowie mieli łzy w oczach oglądając go. O zmierzchu 14 marca z mgły zaczął się wyłaniać zarys amerykańskiego brzegu. Pasażerowie wyszli na pokład 1 stali przy relingu. Przypomniała mi się biblijna opowieść 268 o potopie i arce Noego, gdy ta wreszcie < ląd. Przez cały dzień czułam się kompletnie r dźwigała bagaż wielu, wielu lat. Nie poszł; ru na zabawę. Leżałam na pokładzie słucr który narastał z każdą chwilą. 15 marca nasz statek dotarł do Nowegc którzy razem przeszli przez lata nieszczę żegnać. Panował nastrój pełen braters wszystkich twarzach widać było niespoko; Widziałam nowojorskie drapacze chmur, były w Warszawie i rozmawiałam z Rutl zdawało mi się, że biorę ją za rękę i ciąg Droga Rutko, bardzo mi cię brak. Chi z tobą mój dobry los. Jak cudownie byłot bą na amerykańską ziemię. Chciałabym mniej dać choć cząstkę wolności i szczęści czekają. Statua Wolności, ta dumna kob: w dłoni, którą widzę teraz przed sobą, ; tak samo jak na mnie. Pozdrawia także i wszystkich naszych przyjaciół, którzy i tych, których nie zobaczymy nigdy wię< Rutko, spójrz moimi oczyma, niech twe zem z moim. Zbliżamy się do wolności. K dzie tutaj chleb, dom i wolność. Nikt nig cieszył wolnością tak jak my, którzyśmj ciii. Moja Rutko, powiedz wszystkim tyrr żyją, że nigdy o nich nie zapomnę. Zro uratować tych, którzy jeszcze mogą być mścić tych, którzy tak gorzko zostali por chwilach swego życia. I tych, których s zawsze będę widzieć żywych. Powiem, ] o naszych cierpieniach, o walce i o moi 269 0.0C6W scy odzyskamy wolność! Spis treści Wstęp (S. L. Shncidermon) 5 Rozdział I. OBLĘŻENIE WARSZAWY 13 Rozdział II. POCZĄTEK GETTA 41 Rozdział III. ŻYCIE TOCZY SIĘ 57 Rozdział IV. PODZIEMIE 71 Rozdział V. ROSYJSKIE BOMBY 81 Rozdział VI. TYFUS 90 Rozdział VII. „GWAŁT PRZECIW BRATU TWEMU" Rozdział VIII. STRACH OGARNIA ULICE 124 Rozdział IX. KOLEJNY ROK 135 Rozdział X. OKRUTNA WIOSNA 147 Rozdział XI. NIEMCY ROBIĄ ZDJĘCIA 160 Rozdział XII. UPRZYWILEJOWANI IDĄ DO WIEZIE] Rozdział XIII. DZIECI IDĄ NA SPACER 184 Rozdział XIV. KONIEC ŻYDOWSKIEJ POLICJI Rozdział XV. ZNÓW KRWAWE DNI 215 Rozdział XVI. OBÓZ INTERNOWANYCH 232 Rozdział XVII. POWSTANIE W GETCIE 243 Rozdział XVIII. PODRÓŻ DO WOLNOŚCI 265 199 ? '? lt':.-J '?'.?? Papier Zam. wyd. 612. ark. druk. 17+Ł Pnnted in Poland ^