1072

Szczegóły
Tytuł 1072
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1072 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1072 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1072 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Alianci" autor: Jaros�aw Abramow_$newerly Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1993 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa ul. Konwiktorska 9. Przedruk z wydawnictwa "Versus", Bia�ystok 1990 Pisa� W. Cagara Korekty dokona�y: E. Chmielewska i K. Kruk Jaros�aw Abramow_$newerly najwi�ksz� popularno�� zdoby� jako dramatopisarz, tw�rca takich g�o�nych sztuk teatralnych jak "Anio� na dworcu" (1965), "Derby w pa�acu" (1966), "Darz B�r" (1974), czy "Maestro" (1982). Jest te� autorem licznych s�uchowisk radiowych, z kt�rych "Licytacja" i "Pi�� minut s�awy" reprezentowa�y Polsk� na Konkursie "Prix Italia" i nadane zosta�y przez wiele radiofonii zagranicznych. "Klik_$klak" (1972) wystawiony przez dwadzie�cia teatr�w w Polsce, grany ponad osiem lat na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie (osi�gaj�c rekordow� liczb� blisko 500 przedstawie�) uznano za najwi�kszy sukces powojennej komedii polskiej. Sukces ten zawdzi�cza� autor w du�ym stopniu odwadze politycznej, dzi�ki wprowadzeniu na scen� pu�kownika Legion�w i przedwojennego dyplomaty jako r�wnoprawnych partner�w dyskusji z komunistycznym ministrem. Jaros�aw Abramow_$newerly jest wsp�tw�rc� Studenckiego Teatru Satyryk�w "S$t$s" w Warszawie. Tam debiutowa� jako autor skecz�w i piosenek. Jest kompozytorem wielu popularnych melodii, w tym s�ynnych "Okularnik�w" Agnieszki Osieckiej. Utwory pisane dla "S$t$s_u" opublikowa� w tomie "Co pan zg�asza?" ("Czytelnik", 1977). Ostatnio, po d�u�szym pobycie w Kanadzie zn�w przypomnia� si� jako satyryk, wydaj�c cykl opowie�ci "Pan Zdzich w Kanadzie". Powie�� "Alianci" czytana w Radio Wolna Europa w znakomitej interpretacji Andrzeja Chomi�skiego wzbudzi�a olbrzymie zainteresowanie. Chocia� opisana w niej historia ameryka�skiej za�ogi superfortecy B_#29 w rzeczywisto�ci nie mia�a miejsca, podobny wypadek zdarzy� si� w 1944 roku. "Alianci" mimo �e s� dzie�em literackiej fikcji, �ci�le trzymaj� si� fakt�w i oparci s� na szczeg�owej dokumentacji historycznej, w tworzeniu kt�rej wsp�uczestniczy� Krzysztof Topolski. Krzysztofowi Topolskiemu - pomys�odawcy i tw�rcy dokumentacji historycznej tej ksi��ki Autor Wst�p Pomys� napisania tej ksi��ki nie jest m�j. Powsta� w g�owie Krzysztofa Topolskiego. Od dawna by� jego marzeniem i obsesj�. Szczeg�lnie gdy znalaz� si� na Zachodzie. Krzysztof, zanim wyjecha� z Polski w 1969 roku, zd��y� przesiedzie� rok w wi�zieniu jako m�ody student zamieszany w tak zwane Wypadki Marcowe. Potem wyemigrowa� do Szwecji, a stamt�d do Kanady. W Polsce znali�my si� s�abo. Dzieli�a nas spora r�nica wieku. Co prawda, Krzysztof z ca�� pewno�ci� twierdzi, �e da� mi kiedy� do oceny sw�j kabaretowy tekst, a ja skwitowa�em go s�owami: - "Zdolny ch�opiec, tylko niepotrzebnie si� tak wychyla". Absolutnie jednak sobie tego nie przypominam. Nasza w�a�ciwa znajomo�� i przyja�� zacz�a si� po moim przyje�dzie do Toronto w roku 1985. Moja �ona otrzyma�a propozycj� stypendium podoktoranckiego od znanego profesora Johna Rodera. Badania te prowadzi do dzi� w nowoczesnym o�rodku naukowym, w s�ynnym szpitalu Mount Sinai Hospital. Wzi�li�my ze sob� nasz� ma�� c�reczk� Marysi�, kt�ra tu zacz�a chodzi� do szko�y. Rodzina wi�c pracowa�a, tylko ja jeden nie bardzo wiedzia�em co ze sob� robi�. Troch� uczy�em si� angielskiego, troch� pracowa�em nad przer�bk� mojej ostatniej sztuki "Maestro", kt�ra w wersji angielskiej by�aby bardziej zrozumia�a dla tutejszej publiczno�ci. Krzysztof w tym okresie bardzo mi pom�g�. Przede wszystkim wci�� przypomina�, �e powinienem pisa� i nie wpada� w niepotrzebne frustracje z powodu braku konkretnego zaj�cia. Dla otuchy t�umaczy� teksty moich piosenek na angielski i pr�bowa� je gdzie� uplasowa�. Sam osi�gn�� wysok� pozycj� materialn�, sta� si� wzi�tym biznesmenem, fakt ten jednak (co rzecz rzadka) nie zabi� w nim duszy artysty i sk�onno�ci do marze�. Dalej dysponowa� ch�opi�cym zapa�em i niespo�ytym �r�d�em entuzjazmu. W lecie 1986 roku zaproponowa� mi kr�tki wypad na wakacje. Ruszyli�my na p�noc. Wkr�tce znale�li�my si� nad pi�knym jeziorem "Loon", kt�re w swej melancholijnej krasie przypomina�o nieco nasze jeziora augustowskie z dawnej, dziewiczej ery. Nad wysokim urwistym brzegiem rozbili�my namiot. "Loon" to nazwa ptaka zbli�onego do naszego perkoza. Mo�e oznacza� r�wnie� g�upca, cz�owieka, kt�ry zrobi� nagle co� niedorzecznego. Pasowa�a do nas jak ula�. By�a ksi�ycowa noc, popijali�my ostro koniak, przegryzaj�c go cha�w� (kto m�dry tak robi?) i jak dwaj lunatycy b��dzili�my w my�lach nad tym jeziorem "Loon". Tylko szelest rakun�w, czyli szop�w praczy, kt�re nic nie robi�c sobie z naszej obecno�ci, bezczelnie dobiera�y si� do spi�arni, przywo�ywa� nas czasem do rzeczywisto�ci. Na szcz�cie cha�w� trzymali�my przy sobie. I w tej niezwyk�ej scenerii Krzysztof zwierzy� mi si� ze swego pomys�u napisania scenariusza filmowego na temat stosunk�w Wsch�d_$zach�d. Rzecz mia�a dotyczy� Rosji i Ameryki, dzia� si� w roku 1945, opiera� na historycznej dokumentacji i by� tak atrakcyjna, by porwa�a przeci�tnego ameryka�skiego widza. Co wa�niejsze, ten prosty film mia� ukaza� straszliwy mechanizm grozy w spo�ecze�stwie totalitarnym i przeciwstawi� go wielkiej naiwno�ci Zachodu, ujawni� nieadekwatno�� tych samych s��w, kt�re w obu systemach tak bardzo co innego znacz�. Ka�dy, kto pozna� na w�asnej sk�rze rzeczywisto�� realnego socjalizmu, zna t� w�ciek�� bezradno��, kiedy pr�buje swoje do�wiadczenia przekaza� komu� z Zachodu, i ten, pe�en najlepszej woli, s�ucha tych wywod�w z uprzejmym u�miechem, nic absolutnie nie rozumiej�c. Pomys� uzna�em za �wietny, tylko nie na moje si�y. Krzysztof przekonywa� mnie, �eby�my spr�bowali. Sam zacz�� snu� pierwsze zr�by fabu�y. Wyda�a mi si� interesuj�ca. Zabawa powoli zacz�a wci�ga�. W par� dni naszkicowali�my pierwszy zarys akcji i wymy�lili g��wnych bohater�w. Teraz pozostawa�o to napisa�. W pierwotnym zamierzeniu ten scenariusz mia� liczy� oko�o stu stron. Na dow�d tego, �e wszystko traktuje powa�nie, Krzysztof zaproponowa� mi co� w rodzaju prywatnego stypendium, kt�re umo�liwi�oby mi prac� nad scenariuszem. Jednocze�nie obieca� pom�c we wszystkich sprawach merytorycznych i dostarczy� pe�n� dokumentacj� historyczn�. Wszystkie potrzebne realia. Mimo i� z zawodu biznesmen, wiedz� z zakresu najnowszej historii, szczeg�lnie za� II wojny �wiatowej mia� tak�, �e z powodzeniem zapewni�aby mu katedr� na tutejszym Uniwersytecie. Tak wi�c maj�c �mudny "research", jak m�wi� dumnie Amerykanie, z g�owy, przyst�pi�em do pracy. Normalnie zbieranie materia��w zaj�oby mi mn�stwo czasu, maj�c pod bokiem Krzysztofa, posz�o mi du�o szybciej. Po napisaniu pierwszej sceny, kt�ra liczy�a sobie pi�tna�cie stron, szybko zorientowali�my si�, �e temat przer�s� zamiary i scenariusz ten nie b�dzie kr�tki, ale d�ugi, w og�le przestanie by� scenariuszem, a zmieni si� w powie��_rzek�. W tym miejscu si� za�ama�em i o�wiadczy�em, �e ca�e �ycie pisa�em sztuki teatralne, powie�ci nigdy nie pope�ni�em, scenariusz, to jeszcze, ale proza to nie moja specjalno��. Krzysztofa jednak perspektywa epopei wcale nie przerazi�a i z wrodzonym entuzjazmem zach�ca� mnie dalej: - To b�dzie powie��. Najpierw powie��, potem film. Co za r�nica? Czym ty si� przejmujesz!? Dasz rad�. Kto ma da� rad� jak nie ty!? Wobec takiego diktum nie wypada�o si� wycofa�. Podj��em t� szalon� r�kawic�. Prawd� m�wi�c, ta nieoczekiwana praca przynios�a mi uspokojenie. Stawa�a si� swoistego rodzaju terapi� na ostro prze�ywany stress emigracyjny. Uciek�em ca�kowicie w �wiat swoich bohater�w. Fakt, �e tworz� odwa�n� powie�� wyzwolony ca�kowicie z autocenzury, �agodzi� moje nieustaj�ce wyrzuty sumienia, �e zdradzi�em Polsk� w trudnej historycznej chwili. Nie mog�em si� pozby� uczucia szczura uciekaj�cego z ton�cego okr�tu. To pisanie przywr�ci�o mi w�asn� warto��. Trzeba od razu szczerze powiedzie�, �e pisz�c "Aliant�w", do g�owy nam obu nie przysz�o, �e polski tekst b�dzie si� m�g� normalnie ukaza� w kraju. W planie by� przek�ad angielski i wydanie ksi��ki jako utworu ameryka�skiego autora. Taki swoisty bluff. Pisz�c wi�c pierwsz� wersj� "Aliant�w", traktowa�em j� jako pewnego rodzaju surogat. Z �alem rezygnowa�em z j�zykowych smaczk�w, o kt�rych wiedzia�em, �e w przek�adzie musz� zgin��. Po uko�czeniu ca�o�ci, na jesieni 1987 roku Krzysztof odda� tekst do t�umaczenia, op�acaj�c angielski przek�ad. Ja jako autor ukrywa�em si� wci�� g��boko. T�umacz - absolwent wydzia�u slawistycznego University of Toronto i ucze� profesora Luisa Irribarna (polecony nam przez niego), John Desantis - przyst�pi� do pracy z zapa�em. Zaj�o mu to blisko p� roku. Mimo �e z zadania wywi�za� si� doskonale, oddali�my jeszcze tutejszym zwyczajem ksi��k� do redaktora, kt�ry przejrza� j� pod k�tem edytorskim. Redaktor ten zaproponowa� pewne zmiany i skr�ty oraz przer�bki konstrukcyjne, kt�re uatrakcyjni�yby rzecz z punktu widzenia ameryka�skiego czytelnika. Greg Ioannou, szef "The Editorial Centre", by� fachowcem wysokiej pr�by i wsp�praca z nim da�a mi wiele korzy�ci. Greg nie zna� polskiego i sprawy polityczne naszego obozu ma�o go obchodzi�y. To co mnie pasjonowa�o, jego cz�sto nudzi�o. By� wi�c znakomitym przyk�adem przysz�ego czytelnika ameryka�skiego. Wiadomo by�o, �e jak Greg (z pochodzenia Australijczyk, maj�cy w swojej krwi domieszk� rumu�sko_greck�) jakiego� fragmentu nie rozumie czy wydaje mu si� niedorzeczny, to tym bardziej podobnie b�dzie s�dzi� ka�dy czytelnik ameryka�ski. Greg mia� talent w b�yskawicznym wyszukiwaniu angielskich idiom�w, kt�re by�yby w stanie zast�pi� trudne, zdawa�oby si� nieprzet�umaczalne, polskie zwroty. Z upodobaniem te� pozostawia� w angielskim tek�cie oryginalne rosyjskie s�owa, twierdz�c s�usznie, �e swoim egzotyzmem dodaj� ca�o�ci autentyzmu. Tak min�� kolejny rok i kiedy angielska wersja ksi��ki by�a w pe�ni gotowa, wymy�li�em d�wi�czny pseudonim - Nikolai Gorn oraz tytu� "Flying through the curtain" i zarejestrowali�my rzecz w Gildii Autor�w Ameryka�skich w Nowym Jorku. I wtedy w�a�nie w Polsce rozpocz�� si� "okr�g�y st�" i trz�sienie ziemi, kt�re wkr�tce doprowadzi�o do upadku komunizmu w wi�kszej cz�ci naszego obozu. Cenzura w Polsce przesta�a istnie� i ksi��ka w obecnym kszta�cie mog�a si� bez przeszk�d ukaza�. I zn�w Krzysztof zagrza� mnie swoim entuzjazmem: - Jed� do Polski, si�d� spokojnie nad tekstem, wyszlifuj i przygotuj ksi��k� do druku. Tak te� si� sta�o. Maj�c do dyspozycji dwie wersje, angielsk� i polsk�, jeszcze raz siad�em do pisania. Up�yw czasu sprawi�, �e pewne niedor�bki i d�u�yzny widzia�em wyra�niej. Zaj��em si� te� dok�adniejsz� indywidualizacj� j�zyka moich bohater�w i stylistycznym szlifem. Wiele pom�g� mi swymi uwagami m�j przyjaciel, W�odzimierz Odojewski, kt�ry prezentuj�c "Aliant�w" w odcinkach na antenie rozg�o�ni Radia Wolna Europa - w znakomitej interpretacji Andrzeja Chomi�skiego - dokona� skr�t�w i korekt, z kt�rych cz�sto korzysta�em w wydaniu ksi��kowym. Wreszcie wiele w�asnej inwencji wnios�a redaktorka "Aliant�w", pani Dorota Bielik_$szlajfer, kt�rej t� drog� chcia�em serdecznie podzi�kowa�. Za pomoc w opracowaniu s��w i zwrot�w w jidisz serdecznie dzi�kuj� mecenasowi Anatolowi Wertheimowi. Okaza�bym si� wielkim niewdzi�cznikiem, gdybym obok Krzysztofa Topolskiego - w jakim� sensie wsp�autora tej ksi��ki - tw�rcy pe�nej dokumentacji historycznej (a nawet szkicu niekt�rych specjalistycznych rozdzia��w, z kt�rymi nie mog�em sobie poradzi�), nie wymieni� jeszcze jednej osoby, kt�ra walnie przyczyni�a si� do powstania "Aliant�w". Jest ni� pan Nick Palalas, biznesmen z Toronto, kt�ry, podobnie jak Krzysztof Topolski, prowadz�c udane interesy, nie straci� zami�owania do marze�. Pomagaj�c sfinansowa� angielsk� wersj� "Aliant�w", wykaza� wiele dobrej woli i prawdziwej fantazji. Pozostaje pytanie najwa�niejsze. Na ile przedstawione w "Aliantach" wypadki i postaci s� prawdziwe. Odpowied� jest prosta. Sam kluczowy dla akcji incydent przymusowego l�dowania ameryka�skiej superfortecy na terenie ZSRR w roku 1945 jest wymy�lony. Podobnie jak fikcyjni s� g��wni bohaterowie za�ogi "Poteen". Natomiast podobny wypadek w rzeczywisto�ci mia� miejsce wcze�niej. W 1944 roku ameryka�ska superforteca B_#29 startuj�ca z lotniska w Chinach przymusowo l�dowa�a na terenie Rosji. Za�oga przetrzymywana by�a ponad trzy miesi�ce mimo protest�w ameryka�skiego sztabu generalnego, a samego samolotu nigdy nie zwr�cono. Jako ciekawostk� mo�na doda�, �e w 1946 roku w Los Angeles aresztowany zosta� szpieg radziecki, kt�ry usi�owa� zakupi� uk�ad hamulcowy do B_#29. Przechwycony przez Rosjan samolot takiego uk�adu nie posiada�. Zniszczony zosta� wraz z podwoziem w czasie l�dowania. Kopia superfortecy B_#29 pod firm� radzieckiego konstruktora Tupolewa zademonstrowana zosta�a na defiladzie pierwszomajowej przed Stalinem w Moskwie w 1948 roku. Mimo wi�c fikcyjnej osi akcji sama chronologia wypadk�w historycznych rozgrywaj�cych si� �wcze�nie na arenie mi�dzynarodowej, szkolenie za��g w Wendover i na Kubie, plany budowy i zrzucenia bomby atomowej, jak i penetracja "Project Manhattan", przez wywiad radziecki, oparte s� na faktach. Zamieszczone na ko�cu ksi��ki przypisy dotycz�ce postaci i najwa�niejszych wydarze� wyra�nie staraj� si� oddzieli� fikcj� od rzeczywisto�ci. Podzia� ten w zasadzie jest nieco sztuczny. Wiadomo, �e w literaturze liczy si� przede wszystkim prawda artystyczna. Ona bowiem najsilniej przemawia do wyobra�ni czytelnika. Aby j� osi�gn��, trzeba rzecz nasyci� realiami z �ycia. I to stara�em si� robi�. Z tego przyd�ugiego wst�pu do�� jasno wynika, �e do napisania tak prostej wydawa�oby si� powie�ci z gatunku przygodowo_sensacyjnych potrzebowa�em sporo czasu i wsparcia wielu os�b. Rozpoczynaj�c prac� przed czterema laty w Toronto, nie przypuszcza�em, �e ksi��ka uka�e si� w Polsce. I to w takim tempie. I�cie ameryka�skim. Tu uk�on w stron� pana Dariusza Boguskiego i jego nowych pr�nych Zak�ad�w Wydawniczych "Versus". Okazuje si� wi�c, �e warto marzy�. Mia� racj� Dokt�r Janusz Korczak, kiedy pisa� w swej ksi��ce "S�awa": "Dzieci. Miejcie dumne marzenia. Zawsze co� z tego potem w �yciu zostanie". Krzysztof Topolski zarazi� mnie swoim marzeniem. Spr�bowa�em. Czy co� z tego wysz�o? Nie mnie s�dzi�. Ju� jednak prywatne dzieje tej ksi��ki, kt�re pr�bowa�em tu przedstawi�, s� wystarczaj�c� przygod� i dowodem na to, �e marzy� warto. Nawet nad jeziorem "Loon". Jaros�aw Abramow_$newerly I B�yszcz�ca superforteca B_#29 * sta�a gotowa do startu. Ekipy naziemne sko�czy�y r�czny rozruch �migie� i wyprowadzi�y zb�dny olej z cylindr�w. Cztery pot�ne silniki Cyklona_$wrighta kolejno zagra�y z hukiem. Samolot drgn��. By� to wspania�y widok. Superforteca B_#29 - najwi�kszy samolot bombowy II wojny �wiatowej, produkcji Boeinga, u�yty przez armi� ameryka�sk� tylko do strategicznego bombardowania Japonii. Rick z Bobem lubili patrze� na te olbrzymy o rozpi�to�ci skrzyde� wi�kszej ni� niejeden most, dygoc�ce jak rozjuszony byk przed walk�. Mia�o to w sobie co� z hazardu, co� z wielkiej gry. Wiadomo by�o, �e wszystkie pasy startowe p�nocnego lotniska na Wyspie Tinian s� za kr�tkie dla tych przeci��onych paliwem i bombami kolos�w. Margines bezpiecze�stwa r�wna� si� zeru. Wiedzieli o tym zar�wno ch�opcy w kabinie, jak i oni, obserwuj�cy start samolotu. Wiedzieli o tym wszyscy z 393 Eskadry Ci�kich Bombowc�w. Dlatego ws�uchiwali si� w d�wi�k motor�w bardziej ni� dyrygent w swoj� orkiestr�. Dla niego fa�sz by� tylko niemi�ym dla ucha zgrzytem. W tej grze chodzi�o o �ycie. Wszystko gra�o normalnie. Silniki zwi�kszy�y obroty i superforteca potoczy�a si� z wolna, by przy szybko�ci 95 mil na godzin� wreszcie oderwa� si� od ziemi. Na ten moment czekali przed swoim samolotem w zapi�tych meawestkach, * nerwowo pal�c papierosy. Meawestki - kamizelki ratunkowe okre�lane tak od nazwiska popularnej gwiazdy filmowej lat trzydziestych Mea West odznaczaj�cej si� imponuj�cym biustem. Pierwsi wprowadzili ten termin lotnicy brytyjscy, a potem rozprzestrzeni� si� on we wszystkich armiach sojuszniczych. Pilot superfortecy zdawa� si� ju� przekroczy� niewidzialn� granic� bezpowrotno�ci, gdy nagle us�yszeli jakby ni�szy gwizd. Bob chcia� krzycze�: "Jeden motor...!" - kiedy powietrze przeci�� pisk blokuj�cych si� hamulc�w. Jak na zwolnionym filmie zobaczyli p�kaj�ce podwozie, kad�ub w iskrach, wybuch bomb z paliwem i g�sty dym, kt�ry przykry� wszystko czarnym ca�unem. Nim doko�czyli papierosy, by�o ju� po wszystkim. Po chwili buldo�ery zepchn�y na pobocze �arz�ce si� jeszcze szcz�tki i pas startowy zn�w by� wolny. Czeka� na kolejn� za�og�. T� za�og� mieli by� oni. - Ich B_#29 z dumnym napisem "Poteen" * startowa�a w nast�pnej kolejno�ci. Do tego pierwszego lotu na Japoni� przygotowywali si� ju� od wrze�nia 1944 roku. Poteen - w lu�nym t�umaczeniu irlandzka nalewka przypominaj�ca w smaku whisky. * * * - Tym razem matka ziemia pu�ci�a - mrukn�� Rick, gdy szcz�liwie wystartowali. - Teraz tylko aby na ni� wr�ci� - westchn�� Bob, patrz�c na oddalaj�c� si� wysp�. By� w kiepskim nastroju. Wypadek przygn�bi� go mocno, rozmy�la� ponuro. Spojrza� na zdj�cie Kate. Pogodna twarz �ony uspokoi�a go nieco. Przypomnia� sobie, jak dobrze parodiuje g�os jego matki i u�miechn�� si�. - Ciekawe, co b�dzie na obiad? - us�ysza� wiecznie g�odnego Glenna. - Co� lekkiego, bo k�piel z pe�nym �o��dkiem niezdrowa - odpar� mu Aron. - Te� masz �arty, g�upku - obci�� go Glenn. W s�uchawkach zn�w zapad�a cisza. Pogod� mieli fataln�. Rick pr�bowa� zej�� poni�ej pu�apu chmur, ale by�o to niemo�liwe. Przez dobre par� godzin tylko w przybli�eniu orientowali si� w swojej pozycji. - Najwy�szy czas co� zobaczy� - burkn�� Bob. Jakby s�ysz�c to "Poteen" wysz�a z chmur. Byli jeszcze nad wod�, na prawo od kursu le�a�a ma�a wyspa, a za ni� rozci�ga� si� ju� sta�y l�d. - Nawigator pozycja! - rzuci� Rick, zwi�kszaj�c obroty silnika. Byli zaledwie na pi�ciu tysi�cach st�p i na tej wysoko�ci ka�dy m�g� ich trafi�. Nawet dla przestarza�ego my�liwca "Zero" byli �atw� zdobycz�. - Wyspa to Oshima - zameldowa� Mario. - Pod nami Morze Sagamskie. P�noc - p�noc, wsch�d - Zatoka Tokijska. P�noc - p�noc, zach�d - g�ra Fuji. Niigata na kursie! - Brawo, Mario - pochwali� go Rick. - Uwaga, s�! - zelektryzowa� wszystkich g�os Stana. - Powy�ej para "Zer". Maj� przewag� wysoko�ci. Daj im zaj�� od ogona - b�aga� nieomal. Rick wiedzia�, �e najgro�niejszy atak by�by od czo�a, poza tym mia� zaufanie do snajpera. - Okay. Tylko dubleta, Stan. Jak te dwa Focke_$wolfy nad Brem� - pr�bowa� bagatelizowa� gro�b� sytuacji. Wst�gi marker�w pojawi�y si� obok prawego skrzyd�a. Rozleg�o si� urwane gdakanie karabin�w maszynowych i dwudziestomilimetrowego dzia�ka Stana. - Jedno "Zero" z g�owy! Pali si�! - krzykn�� Stan. - Uwaga, drugi! W prawo trzydzie�ci, Rick - komenderowa�. - O, tak. I w d�. Mam go na muszce. Weteran si� znalaz�. Czekaj draniu... Zn�w zaterkota�o. Poczuli, �e wyra�na seria przesz�a po ich kad�ubie. Nakry� j� zwyci�ski ryk Stana: - Dosta�! Kopci si�! Skacze! - pi�ropusz japo�skiego spadochronu wykwit� w powietrzu, zanim p�on�cy kad�ub run�� do wody. - Brawo, Snajper! Daj meldunek o uszkodzeniach! - rzuci� Rick w intercom. * Intercom - wewn�trzny telefon. - Par� dziur w kad�ubie - us�ysza� w odpowiedzi. - Tudno nas trafi� po �lubie, co? - zakpi� Bob. - Gadasz - powstrzyma� go Rick i poprawi� apaszk�. Bierzemy ptaszka w g�r�, bo za moment b�dziemy mieli tu ca�� ��t� szara�cz� - zadecydowa�. "Poteen" pos�usznie zacz�a si� pi�� jak winda. Za p� godziny byli na bezpiecznej wysoko�ci trzydziestu czterech tysi�cy st�p. Niestety ponownie wpadli w chmury. - Co za cholera! - w�cieka� si� Bob. Wiedzieli, �e poni�ej dwudziestu tysi�cy st�p czeka ich gor�ce przyj�cie my�liwc�w japo�skich, a nad samym celem nieprzyjacielska artyleria przeciwlotnicza. Nie mieli jednak wyj�cia. Cel musia� by� sfotografowany. - Regis! - rozkaza� Rick. - Prowad� mnie na radarze! B�d� w chmurach! - Spr�buj� - odpar� tamten. - Jak z�api� na ekranie rzek� Shinano, to dalej p�jdzie. Wzd�u� koryta do samej Niigaty b�d� mia� echo - obja�nia� pedantycznie. - Okay - rzek� po chwili. - Jest. We� kurs dziesi�� stopni na wsch�d... Rick �agodnie po�o�y� superfortec� w prawy wira� i wyr�wna� kurs. - Dobra, trzymaj tak. Widz� ju� na radarze pierwsze miasta. To chyba Nagoaka. Tak jest. A dalej Sanjo. Niigata za jakie� dwadzie�cia minut... Rick powoli opuszcza� ster. Poszarpane kawa�ki chmur przelatywa�y za oknami kabiny. U�amki ziemi miga�y w dole. - Poma�u, stary. Im p�niej nas zobacz� tym lepiej - powstrzymywa� go Bob. W napi�ciu czekali na pierwsze wybuchy artylerii przeciwlotniczej. Musia�a ju� by� zaalarmowana. - Cel na kursie - zameldowa� nawigator. - Okay, Mario - Rick opu�ci� zdecydowanie ster. Min�y ostatnie pasma chmur. Bob w��czy� centralnie wszystkie kamery. Jakby w odpowiedzi run�a �ciana ognia. Artyleria wali�a w nich jak w kaczy kuper. - A�eby�cie wy g�owami do ziemi ro�li. Jak cebula! - kl�� Japo�czyk�w Kaplanowicz. - I o co ten ca�y aj_waj?! O jedno zdj�cie?! Czego te szmoki tak fotografii si� boj�?! Wielkie mecyje! - dziwi� si� wstrz�sany wybuchami. Rick gwa�townie po�o�y� maszyn� w prawy wira�, jednocze�nie stawiaj�c j� na nosie. Strz�sn�� w ten spos�b z siebie niejedn� bateri�. Tym razem byli jednak zupe�nie sami. Widoczni jak na d�oni. Ka�de dzia�o, ka�dy g�upi karabin maszynowy mog�y ich trafi�. Rick by� ju� na czterech tysi�cach st�p i zacz�� wyr�wnywa� lot. Jeszcze trzydzie�ci sekund i b�d� nad upragnion� wod�. Dooko�a wybucha�y pociski, wykwita�y smugi szybkostrzelnych dzia�ek, p�ka�y race ognia. - Jeszcze pi�tna�cie sekund, jeszcze dziesi�� - modlili si� w duszy. Byli prawie pewni, �e si� wywin�. Nagle "Poteen" targn�� straszliwy wstrz�s bezpo�redniego trafienia. Poczuli sw�d benzyny i pal�cych si� przewod�w: - Dostali�my w kabin�. Co z reszt�? - rozleg� si� spokojny g�os Ricka. - Zewn�trzny prawy silnik w ogniu, radar okay, podwozie zablokowane - posypa�y si� meldunki w intercomie. Rick wy��czy� p�on�cy motor. Pomara�czowy p�omie� liza� stalow� blach�. - Spr�buj� zgasi� wiatrem. Trzyma� si�! - krzykn��, gwa�townie posuwaj�c ster w d�. Desperacko zwi�kszy� szybko��, pikowa� ostro. By� to samob�jczy manewr, w ka�dej chwili co� si� mog�o urwa�. - "Lepiej si� utopi� ni� upiec. Szybsza �mier�" - pomy�la� w rozpaczy. Samolot dr�a� i dygota�. Wiatr wy� przez strzaskane szyby. - Trzy tysi�ce, dwa pi��set, dwa - liczy�. Ogie� jakby si� rozwiewa�. Liza� ju� tylko ty� skrzyd�a. - Tysi�c pi��set, tysi�c - p�dzi� dalej. Ostatnie p�omyki znikn�y z rur wydechowych. Rick ostro �ci�gn�� dr��ek sterowy a� do oporu. "Poteen" j�kn�a od gwa�townego przeci��enia. Przez moment wydawa�o si�, �e jest ju� za p�no i run� do wody. Niemal pi��dziesi�t st�p od powierzchni morza pos�uszna sterom superforteca wysz�a ze �miertelnego nurkowania. - Jest ranny? - zapya� Rick. - Dosta�em w nogi. Nic takiego - odpar� Bob. - Zajmij si� nim, Glenn! - rozkaza� Rick. Glenn si�gn�� po podr�czn� apteczk�. Bob wyra�nie nadrabia� min�. Spokojnie patrzy� na zaplamione nogawki i ka�u�e krwi pod nogami. - Licz� na mi�kkie l�dowanie - zakpi� basem. Wszyscy w to wierzyli. Kapitan skupi� si� na dowodzeniu: - Co z radiem? - zapyta� radiotelegrafist�. - Sygit - odpar� Aron. - ��cz si� z baz�. Melduj, �e lec� na trzech silnikach. Jest ranny. Nawigator! - zwr�ci� si� teraz do Regisa. - Podaj dok�adn� pozycj�! Regis mia� k�opoty z przyrz�dami. Trudno mu by�o okre�li� po�o�enie. Wygl�da�o, �e byli najbli�ej Rosji. W tym stanie nie mogli marzy� o powrocie do bazy. Jedynie Rosja wchodzi�a w gr�. Je�li oczywi�cie nie zbocz�. - Kieruj dok�adnie na p�noc, a wtedy wyl�dujesz gdzie� w okolicach W�adywostoku - informowa� go, z grubsza podaj�c namiary. �aden zegar nie dzia�a�. Wiatr wy� i przez przestrzelone szyby wdziera� si� do kabiny. Wpadali w powietrzne dziury. Rzuca�o nimi strasznie. Rick lecia� prawie na o�lep. Aron na pr�no szuka� kontaktu z baz�. Sygna�y gin�y w przestrzeni. �adnego okr�tu nie by�o w pobli�u. Na domiar z�ego drugi silnik zacz�� przerywa�. Teraz Rick ka�d� stop� wysoko�ci stara� si� maksymalnie wyd�u�y�. Po p� godzinie lotu z mg�y horyzontu wychyli� si� daleki brzeg. Jednocze�nie rozleg� si� krzyk Arona: - Zol ich azoj gezund zain! (Zol ich... (jidisz) - �ebym tak zdr�w by� - (s�owa i zwroty w jidisz w pisowni fonetycznej, t�umaczenie niedos�owne, staraj�ce si� odda� sens u�ytego s�owa lub zdania - oprac. Anatol Wertheim). Mam kontakt z �odzi� podwodn�! - zawo�a� rado�nie. - Melduj, �e schodz� do l�dowania, �e jeste�my trafieni i lecimy na Rosj�... albo Mand�uri�. Niech nam... W tym momencie drugi silnik zamilk�. "Poteen" przechylona na jednym skrzydle zacz�a raptownie traci� wysoko��. Z napi�ciem wpatrywali si� w zbawienny brzeg, ich niebo. Wreszcie sko�czy�a si� przekl�ta woda i mieli pod sob� �cian� lasu. �adnego miejsca do l�dowania. Ani pola, ani szosy, jedynie zwarty blok zieleni. Szalej�cy wiatr nie u�atwia� zadania. Rick szuka� gwa�townie skrawka l�dowiska. Nie mia� wyboru. �mier� zagl�da�a im w oczy. Nagle ja�niejszy pas b�ysn�� w�r�d wierzcho�k�w drzew. Zobaczy� jakby polan� zako�czon� w�skim przesmykiem poros�ym drobnymi krzakami. Postanowi� ryzykowa�, l�dowa� na brzuchu. Ostro zszed� w d� ocieraj�c si� niemal o korony drzew. W ostatniej chwili wyprostowa� samolot i �agodnie uni�s� nos w g�r�. To by�a ich jedyna szansa. - Siadamy! Trzyma� si�! - krzykn�� tylko. Zanim ty� kad�uba dotkn�� ziemi wy��czy� motory. Samolot odbi� si� jak pi�ka i zacz�� szorowa� brzuchem po ziemi, �cinaj�c jak brzytw� krzaki. Z olbrzymi� szybko�ci� "Poteen" zbli�a�a si� do w�skiego przesmyku polany. Wielkie skrzyd�a r�bn�y o dwa najbli�sze cedry. Superfortec� zatrz�s�o, ale cel zosta� osi�gni�ty - �ami�ce si� skrzyd�a spe�ni�y rol� amortyzator�w. Byli uratowani. Pierwszy odezwa� si� Rick: - Aron, co z radiem? - Cudem gra. Mam ��czno�� z �odzi�... - Melduj im zatem! - rozkaza� Rick i zaj�� si� rannym przyjacielem. Bob po szcz�liwym wyl�dowaniu by� bardziej podniesiony na duchu, ale jego rana nie wygl�da�a dobrze. Pocisk rozerwa� �ydk�. Od�amki tkwi�y w ciele. Ko�� by�a chyba ruszona. Bob pr�bowa� wsta�, ale zaraz poszarza�y z b�lu opad�. - Do wesela si� zagoi, chocia� ju� po weselu... - Wszystko b�dzie okay - pocieszy� go Rick - grunt, �e krew zatamowana... Dopiero teraz poczu�, �e jest ranny. Z trudem porusza� barkiem. Nie przej�� si� tym, zgn�biony stanem Boba. Ostro�nie wynie�li go z samolotu i u�o�yli pod drzewem. S�o�ce przebija�o si� przez g�ste ig�y i ta�czy�o po bladym czole rannego. Mario da� mu pi�, a Barney odgania� chmary dokuczliwych muszek. Miejsce, na kt�rym wyl�dowali, by�o naprawd� dziewicze. Gdyby nie par� �ci�tych pni, mo�na by s�dzi�, �e nigdy nie by�o tu cz�owieka. Aron meldowa� w�a�nie o tym �odzi podwodnej, gdy z g��bi lasu dobieg� ich warkot motoru. Nadje�d�a� w�z. Kaplanowicz ko�czy� po�piesznie: - Je�li to ��tki, �egnajcie, je�li Rosjanie... Na polanie ukaza�a si� ci�ar�wka, kt�r� od razu poznali. By� to ich Studebacker z czerwon� gwiazd� na szoferce. Rykn�li z rado�ci. - Rosjanie! Jeste�my w Rosji! - meldowa� Aron. - W�r�d sojusznik�w! Ko�cz�. Czekajcie na tej samej fali za p� godziny. Powtarzam. Na tej samej fali za p� godziny! - po potwierdzeniu odbioru zdj�� s�uchawki. Rick stan�� na pniu i dawa� sygna�y r�kami. Rosjanie zbli�ali si� ostro�nie, ale kiedy us�yszeli: American! - o�mielili si�. To rozumieli. - Amierikancy! Wot mo�odcy! - krzyczeli rzucaj�c w g�r� fura�erki - Dawaj! - szczerze wyci�gali r�ce. Sojusznicze armie rzuci�y si� sobie w ramiona. II Par� miesi�cy wcze�niej kapitan Richard O'$sullivan wraz ze swym przyjacielem Robertem Fultonem szli przez �rodek bazy lotniczej w Wendover. * Szli wolno w rozpi�tych bluzach. Mimo po�owy wrze�nia dzie� zapowiada� si� upalny. Wendover - baza lotnictwa ameryka�skiego w stanie Utah, w kt�rej szkoli�y si� specjalnie dobrane pierwsze jednostki przygotowuj�ce si� do zrzucenia bomby atomowej. Rick w swej nieod��cznej zielonej apaszce i zsuni�tej na czo�o czapce z uwag� s�ucha� przyjaciela. Co i raz poprawia� czapk� jakby na znak, �e si� zgadza. Wysoki i szczup�y, o ciemnych w�osach i jasnej cerze Irlandczyka, z natury milkliwy, by� przeciwie�stwem kr�pego Boba, kt�ry strzela� seriami zda� jak z dzia�ka pok�adowego. Stanowili zgran� par� nie tylko w powietrzu, gdzie Rick by� pilotem, a Bob co_pilotem, ale i na ziemi. Zd��yli si� nie�le z�y� przez dwa lata wojny nad Niemcami, zrzuci� wiele bomb, wypi� jeszcze wi�cej whisky i wyl�dowa� tu, w tej dziwnej bazie na granicy Utah i Nevady. Do najbli�szego miasta mieli "tylko" sto mil, a otaczaj�cy ich krajobraz przypomina� dno s�onego, wyschni�tego jeziora. Gdyby nie fakt, �e znale�li si� tu w doborowym gronie, w�r�d ch�opc�w z najwy�szymi bojowymi odznaczeniami, mo�na by s�dzi�, �e wpakowano ich tu za kar�, a nie w nagrod�, i �e ten ca�y Wendover to raczej ob�z dla je�c�w wojennych, a nie zgrupowanie as�w lotnictwa bombowego. Tak by mo�na s�dzi�, patrz�c na kolczaste druty, wie�� stra�nicz� i wiecznie strze�on� bram�. Wsz�dzie roi�o si� od napis�w: "�ci�le tajne", "Wst�p surowo wzbroniony", "Strefa strze�ona", "Zakaz wjazdu" itp. Atmosfera wielkiej tajemnicy panowa�a w bazie, w kt�rej mia�a si� znale�� ich 393 Eskadra Ci�kich Bombowc�w. Czego jednak strzeg�y te jeepy M$P, B�g raczy� wiedzie�. Rozsiewa�y tylko piach, jakby go ma�o by�o na tej przekl�tej pustyni. W�a�nie kolejny jeep uszcz�liwi� ich ��t� chmur�. Musieli wstrzyma� oddech, by nowa fala piasku nie wcisn�a im si� mi�dzy z�by. Bez tego zgrzytali. W�cieka�o ich, �e nie ma �adnej nadziei na wyrwanie si� z tej kurzawy w wy�sze regiony nieba. Na razie �adnych samolot�w nie przys�ali do bazy poza trzema gruchotami. Piach wdzieraj�cy si� ze wszystkich stron nie przeszkadza� radarzy�cie Regisowi Cardwellowi czy�ci� but�w na progu baraku. By�a to syzyfowa praca. Regis s�yn�� z opinii wielkiego pedanta i nawet spadaj�c na spadochronie - jak twierdzono - przy l�dowaniu z gracj� podci�ga� kanty swych spodni. W umywalni Barney Maxwell ko�czy� sw� porann� toalet�. Z wpraw� wycisn�� drobnego pryszcza i krytycznie przyjrza� si� swej dziewcz�cej bu�ce. Pierwsze blond w�oski nie�mia�o kie�kowa�y z podbr�dka. Koledzy nazywali go Grzdyl. Z rezygnacj� otworzy� kran - pociek�a rdzawo_br�zowa woda. Si�gn�� wi�c po dy�urn� butelk� "Coca_$coli". Obydwie ciecze by�y tej samej barwy, uzna� wi�c, �e pewniej trzyma� si� znanej firmy. Wla� na szczoteczk� spieniony p�yn i wycisn�� z tubki past� do z�b�w. Tymczasem w sypialni Stan Huston, zwany przez koleg�w Snajperem, od d�u�szego czasu walczy� ze szczurem. Zagna� go do naro�nika, zastawi� ��kiem i kijem baseballowym stara� mu si� zada� �miertelny cios. Szczur uskakiwa� zr�cznie walcz�c o �ycie. O knockout by�o wi�c trudno. Przyzwyczajeni do tych zawod�w koledzy nie zwracali na to uwagi. Glenn Borsuk, imponuj�cy osi�ek, przejmowa� si� bardziej elektrykiem, kt�ry od godziny pr�bowa� naprawi� kontakt. Wyj�tkowo w�cieka� go ten typ i Glenn nerwowo napr�a� biceps: - Co on tak gmera, ciul - skar�y� si� do Mario Lombardi. Poj�cia o niczym nie ma. �wiat�o popsuje... Mario nie podziela� tych obaw, chrapi�c w najlepsze: - Ten makaroniarz ma sen - westchn�� Glenn i z �alu napi�� kolejny biceps. Opr�cz w�asnych musku��w nic mu si� nie podoba�o. Kolejny atak na szczura i huk kija sprawi�, �e radiotelegrafista Aron Kaplanowicz oderwa� si� od zdj�cia zmys�owej blondynki, kt�r� nami�tnie studiowa� w magazynie filmowym i ostro zaprotestowa�: - Strasznie si� t�uczesz, Stan. Nie idzie czyta�. Nie wiem, z kt�rej strony jest kropka... Stan jednak t�uk� si� dalej, pr�c a� do zwyci�stwa. Aron machn�� r�k� i wr�ci� do lektury. Skromna buzia narzeczonej nad ��kiem nie przeszkadza�a mu podziwia� urody innych dziewcz�t: - Co za pikantna g��wka?! I sznyt w biu�cie! - cmoka� ze znawstwem. - Lubi� t� p�e� i ona mnie ty� - stwierdza� otwarcie, g�adz�c kr�cone w�osy, kt�re nawet na mokro nie chcia�y uk�ada� si� w przedzia�ek. Aron pod wp�ywem Clarka Gable zapu�ci� hiszpa�ski w�sik i na�laduj�c kapry�ny u�miech s�ynnego amanta, dodawa� zab�jczym tonem: - Lec� na mnie te siksy. Jak pszczo�y na mi�d! - i Kaplanowicz �owi� je nami�tnie. Na inne zgo�a polowanie wyruszy� tego ranka g��wny strzelec Howard Stanford. Od dawna intrygowa� go hangar numer 6, zazwyczaj pilnowany przez wartownika. Wielki napis "�ci�le tajne" nie dawa� mu spokoju. Tym razem wartownik szcz�liwie znikn��, a wrota hangaru by�y uchylone. Upewniwszy si�, �e nikt go nie widzi, w�lizgn�� si� do �rodka. To co zobaczy� zaskoczy�o go. Sta�a przed nim autentyczna niemiecka V1. Co do tego nie mia� w�tpliwo�ci. Jej kszta�t zna� z wielu planszy rozwieszonych w angielskich koszarach. Major Kent Sydney, szef specjalnego oddzia�u F$b$i w bazie, rozgl�da� si� ciekawie z wie�y stra�niczej. Patrzy� na plac, przez kt�ry szli kapitan Rick O'$sullivan ze swym przyjacielem Bobem, na chaty Quonseta z falistej blachy, wojsko i wozy kr�c�ce si� w tumanie kurzu i dalej na lotnisko z trzema Dakotami. Za drutami obozu wida� by�o wyra�nie ubit� drog�, kaktusowat� pustynn� ro�linno�� i na horyzoncie pojedyncze domki Wendover. Major Sydney si�gn�� po lornetk�. Przesuwa� j�, wolno studiuj�c teren, gdy w szk�ach b�ysn�a skurczona posta� Howarda Stanforda, kt�ry w�a�nie teraz postanowi� wyj�� z hangaru. Major przygl�da� mu si� uwa�nie i w chwili, gdy Howard ra�nym krokiem zmierza� do swego baraku, zanotowa� co� szybko w notesie. Tymczasem Stan Hudson upora� si� ze swoim szczurem i trzymaj�c zwyci�sko za ogon, zamierza� wyrzuci� na �mietnik. - Zostaw go - wstrzyma� go Aron. - Zdech�y szczur te� szczur - zawyrokowa�. Stan, znaj�c dobrze Arona, ch�tnie mu da�, wierz�c, �e nie zmarnuje jego zdobyczy. Do baraku wszed� porucznik Fulton i ju� od progu wykrzykn�� tubalnym g�osem: - Ch�opaki zbiera� si�! Za pi�� minut odprawa w dow�dztwie! Wreszcie si� czego� dowiemy! - Ja wiem bez tego - przerwa� mu Howard. - B�dziemy r�ba� niemieckie wyrzutnie rakietowe - rzek� z przekonaniem. - To po co by nas wycofywali z Europy? - spyta� Barney. - Nie wiem po co, Grzdylku, wiem tylko, �e mam racj� - i Howard przyst�pi� do szczeg�owej opowie�ci o tym, co ujrza�. Elektryk przerwa� prac� i pilnie zacz�� si� przys�uchiwa�. Jako ostatni do sypialni wszed� Rick O'$sullivan. Swoim zwyczajem poprawi� czapk� i rzek� cicho do rozognionych koleg�w: - Proponuj� przerwa� ten sp�r, panowie, i i�� na odpraw�. Uwa�am, �e pu�kownik Tibbets * b�dzie mia� co� do dodania... Paul Tibbets - pu�kownik lotnictwa ameryka�skiego, szef operacyjny szkolenia i nalot�w atomowych na Japoni�. Pilot bombowca Boeing_#29 "Enola Gay", kt�ry dokona� zrzutu bomby atomowej na Hiroszim�. W sali baraku dow�dztwa zgrupowa�y si� wszystkie za�ogi w nadziei, �e wreszcie us�ysz�, po co je tu sprowadzono. Tibbets w otoczeniu swych najbli�szych wsp�pracownik�w, majora Thomasa Forebee * i kapitana "Dutch" Van Kirka, * przyst�pi� do rzeczy: Thomas Forebee - major lotnictwa, bombardier, cz�onek za�ogi "Enola Gay". Theodore Van Kirk "Dutch" - major lotnictwa, nawigator, bra� udzia� w nalocie na Hiroszim�. - Zdaj� sobie spraw�, �e po�era was ciekawo��. Niestety na ma�o pyta� b�d� m�g� odpowiedzie�. Nie przpadkiem zebrani tu zostali najlepsi piloci naszego lotnictwa bombowego. Powierzono nam bowiem misj�, kt�ra je�li si� uda, b�dzie zdolna sko�czy� wojn�. Ci z was, kt�rzy ze mn� zostan�, przerzuceni b�d� za ocean... W tym miejscu Howard Stanford tr�ci� siedz�cego obok Boba Fultona. Pu�kownik w pe�ni potwierdza� jego tez�. - Rozumiem, �e ma�o to wam wyja�nia - ci�gn�� dalej Tibbets - jednak tak musi by�. Nie zadawajcie �adnych pyta�. Nie odpowiadajcie na �adne pytania. Jedno s�owo niedyskrecji i wyl�dujecie na najdalej wysuni�tej bazie Alaski, uprzedzam. Wst�p do naszej jednostki jest naj�ci�lej strze�ony. Za zgubienie przepustki grozi s�d wojenny. Pod �adnym pozorem nie wolno wam zdradzi� lokalizacji naszej bazy. Tym jednak, kt�rzy zastosuj� si� �ci�le do moich rozkaz�w, nie stanie si� krzywda. Zg�osili�cie si� do mnie na ochotnika i dobrowolnie mo�ecie si� r�wnie� wycofa�. Jest to ostatni moment. Potem b�dzie za p�no. S�ucham wi�c. Kto si� rozmy�li�? Nikt nie drgn��. Nawet Glenn, kt�ry wci�� si� odgra�a�, �e do�� ma tego burdelu, siedzia� teraz bez ruchu. Nagle czyja� r�ka unios�a si� w g�r�. By� to Aron. - Wasze nazwisko, sier�ancie? - spyta� wolno Tibbets. - Sier�ant Aron Kaplanowicz, Sir - zameldowa� s�u�bi�cie Aron. - Rozumiem... - pu�kownik taksowa� go z ironi�. - Po tym co us�yszeli�cie wolicie raczej odej��... - Nie, panie pu�kowniku, po tym co us�ysza�em wol� raczej zameldowa�, �e nasz ob�z i tak ju� zosta� spenetrowany przez agent�w osi... Tym razem Tibbets wydawa� si� zaskoczony: - Jeste�cie aby pewien? - spyta� z wahaniem? - Mam na to niezbite dowody! - rzek� Aron! - Chc� nas tu formalnie zg�adzi�. Otru�. A oto �ywy fakt! - z triumfem podni�s� zdech�ego szczura. - Nakarmi�em to biedne stworzenie porcj� naszego obiadku, i prosz�! - potrz�sn�� za ogon zwyci�sko. Sala rykn�a �miechem. Gdy si� troch� uciszy�o, pu�kownik pr�bowa� mo�liwie zr�cznie wybrn�� z k�opotliwej sytuacji: - Dzi�kuj� za czujno��, sier�ancie. Kuchnia przestanie by� na us�ugach