1072
Szczegóły |
Tytuł |
1072 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1072 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1072 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1072 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Alianci"
autor: Jaros�aw Abramow_$newerly
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1993
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni PZN,
Warszawa ul. Konwiktorska 9.
Przedruk z wydawnictwa
"Versus", Bia�ystok 1990
Pisa� W. Cagara
Korekty dokona�y:
E. Chmielewska
i K. Kruk
Jaros�aw Abramow_$newerly
najwi�ksz� popularno�� zdoby�
jako dramatopisarz, tw�rca
takich g�o�nych sztuk
teatralnych jak "Anio� na
dworcu" (1965), "Derby w pa�acu"
(1966), "Darz B�r" (1974), czy
"Maestro" (1982). Jest te�
autorem licznych s�uchowisk
radiowych, z kt�rych "Licytacja"
i "Pi�� minut s�awy"
reprezentowa�y Polsk� na
Konkursie "Prix Italia" i nadane
zosta�y przez wiele radiofonii
zagranicznych.
"Klik_$klak" (1972) wystawiony
przez dwadzie�cia teatr�w w
Polsce, grany ponad osiem lat na
Scenie Kameralnej Teatru
Polskiego w Warszawie (osi�gaj�c
rekordow� liczb� blisko 500
przedstawie�) uznano za
najwi�kszy sukces powojennej
komedii polskiej. Sukces ten
zawdzi�cza� autor w du�ym
stopniu odwadze politycznej,
dzi�ki wprowadzeniu na scen�
pu�kownika Legion�w i
przedwojennego dyplomaty jako
r�wnoprawnych partner�w dyskusji
z komunistycznym ministrem.
Jaros�aw Abramow_$newerly jest
wsp�tw�rc� Studenckiego Teatru
Satyryk�w "S$t$s" w Warszawie.
Tam debiutowa� jako autor
skecz�w i piosenek. Jest
kompozytorem wielu popularnych
melodii, w tym s�ynnych
"Okularnik�w" Agnieszki
Osieckiej. Utwory pisane dla
"S$t$s_u" opublikowa� w tomie
"Co pan zg�asza?" ("Czytelnik",
1977). Ostatnio, po d�u�szym
pobycie w Kanadzie zn�w
przypomnia� si� jako satyryk,
wydaj�c cykl opowie�ci "Pan
Zdzich w Kanadzie".
Powie�� "Alianci" czytana w
Radio Wolna Europa w znakomitej
interpretacji Andrzeja
Chomi�skiego wzbudzi�a olbrzymie
zainteresowanie. Chocia� opisana
w niej historia ameryka�skiej
za�ogi superfortecy B_#29 w
rzeczywisto�ci nie mia�a
miejsca, podobny wypadek zdarzy�
si� w 1944 roku. "Alianci" mimo
�e s� dzie�em literackiej
fikcji, �ci�le trzymaj� si�
fakt�w i oparci s� na
szczeg�owej dokumentacji
historycznej, w tworzeniu kt�rej
wsp�uczestniczy� Krzysztof
Topolski.
Krzysztofowi Topolskiemu -
pomys�odawcy i tw�rcy
dokumentacji historycznej tej
ksi��ki
Autor
Wst�p
Pomys� napisania tej ksi��ki
nie jest m�j. Powsta� w g�owie
Krzysztofa Topolskiego. Od dawna
by� jego marzeniem i obsesj�.
Szczeg�lnie gdy znalaz� si� na
Zachodzie. Krzysztof, zanim
wyjecha� z Polski w 1969 roku,
zd��y� przesiedzie� rok w
wi�zieniu jako m�ody student
zamieszany w tak zwane Wypadki
Marcowe. Potem wyemigrowa� do
Szwecji, a stamt�d do Kanady. W
Polsce znali�my si� s�abo.
Dzieli�a nas spora r�nica
wieku. Co prawda, Krzysztof z
ca�� pewno�ci� twierdzi, �e da�
mi kiedy� do oceny sw�j
kabaretowy tekst, a ja
skwitowa�em go s�owami: -
"Zdolny ch�opiec, tylko
niepotrzebnie si� tak wychyla".
Absolutnie jednak sobie tego nie
przypominam.
Nasza w�a�ciwa znajomo�� i
przyja�� zacz�a si� po moim
przyje�dzie do Toronto w roku
1985. Moja �ona otrzyma�a
propozycj� stypendium
podoktoranckiego od znanego
profesora Johna Rodera. Badania
te prowadzi do dzi� w
nowoczesnym o�rodku naukowym, w
s�ynnym szpitalu Mount Sinai
Hospital. Wzi�li�my ze sob�
nasz� ma�� c�reczk� Marysi�,
kt�ra tu zacz�a chodzi� do
szko�y. Rodzina wi�c pracowa�a,
tylko ja jeden nie bardzo
wiedzia�em co ze sob� robi�.
Troch� uczy�em si� angielskiego,
troch� pracowa�em nad przer�bk�
mojej ostatniej sztuki
"Maestro", kt�ra w wersji
angielskiej by�aby bardziej
zrozumia�a dla tutejszej
publiczno�ci.
Krzysztof w tym okresie bardzo
mi pom�g�. Przede wszystkim
wci�� przypomina�, �e powinienem
pisa� i nie wpada� w
niepotrzebne frustracje z powodu
braku konkretnego zaj�cia. Dla
otuchy t�umaczy� teksty moich
piosenek na angielski i pr�bowa�
je gdzie� uplasowa�. Sam
osi�gn�� wysok� pozycj�
materialn�, sta� si� wzi�tym
biznesmenem, fakt ten jednak (co
rzecz rzadka) nie zabi� w nim
duszy artysty i sk�onno�ci do
marze�. Dalej dysponowa�
ch�opi�cym zapa�em i niespo�ytym
�r�d�em entuzjazmu.
W lecie 1986 roku zaproponowa�
mi kr�tki wypad na wakacje.
Ruszyli�my na p�noc. Wkr�tce
znale�li�my si� nad pi�knym
jeziorem "Loon", kt�re w swej
melancholijnej krasie
przypomina�o nieco nasze jeziora
augustowskie z dawnej,
dziewiczej ery. Nad wysokim
urwistym brzegiem rozbili�my
namiot. "Loon" to nazwa ptaka
zbli�onego do naszego perkoza.
Mo�e oznacza� r�wnie� g�upca,
cz�owieka, kt�ry zrobi� nagle co�
niedorzecznego. Pasowa�a do nas
jak ula�. By�a ksi�ycowa noc,
popijali�my ostro koniak,
przegryzaj�c go cha�w� (kto
m�dry tak robi?) i jak dwaj
lunatycy b��dzili�my w my�lach
nad tym jeziorem "Loon". Tylko
szelest rakun�w, czyli szop�w
praczy, kt�re nic nie robi�c
sobie z naszej obecno�ci,
bezczelnie dobiera�y si� do
spi�arni, przywo�ywa� nas czasem
do rzeczywisto�ci. Na szcz�cie
cha�w� trzymali�my przy sobie. I
w tej niezwyk�ej scenerii
Krzysztof zwierzy� mi si� ze
swego pomys�u napisania
scenariusza filmowego na temat
stosunk�w Wsch�d_$zach�d. Rzecz
mia�a dotyczy� Rosji i Ameryki,
dzia� si� w roku 1945, opiera�
na historycznej dokumentacji i
by� tak atrakcyjna, by porwa�a
przeci�tnego ameryka�skiego
widza. Co wa�niejsze, ten prosty
film mia� ukaza� straszliwy
mechanizm grozy w
spo�ecze�stwie totalitarnym i
przeciwstawi� go wielkiej
naiwno�ci Zachodu, ujawni�
nieadekwatno�� tych samych s��w,
kt�re w obu systemach tak bardzo
co innego znacz�. Ka�dy, kto
pozna� na w�asnej sk�rze
rzeczywisto�� realnego
socjalizmu, zna t� w�ciek��
bezradno��, kiedy pr�buje swoje
do�wiadczenia przekaza� komu� z
Zachodu, i ten, pe�en najlepszej
woli, s�ucha tych wywod�w z
uprzejmym u�miechem, nic
absolutnie nie rozumiej�c.
Pomys� uzna�em za �wietny,
tylko nie na moje si�y.
Krzysztof przekonywa� mnie,
�eby�my spr�bowali. Sam zacz��
snu� pierwsze zr�by fabu�y.
Wyda�a mi si� interesuj�ca.
Zabawa powoli zacz�a wci�ga�. W
par� dni naszkicowali�my
pierwszy zarys akcji i wymy�lili
g��wnych bohater�w. Teraz
pozostawa�o to napisa�. W
pierwotnym zamierzeniu ten
scenariusz mia� liczy� oko�o stu
stron. Na dow�d tego, �e
wszystko traktuje powa�nie,
Krzysztof zaproponowa� mi co� w
rodzaju prywatnego stypendium,
kt�re umo�liwi�oby mi prac� nad
scenariuszem. Jednocze�nie
obieca� pom�c we wszystkich
sprawach merytorycznych i
dostarczy� pe�n� dokumentacj�
historyczn�. Wszystkie potrzebne
realia. Mimo i� z zawodu
biznesmen, wiedz� z zakresu
najnowszej historii, szczeg�lnie
za� II wojny �wiatowej mia�
tak�, �e z powodzeniem
zapewni�aby mu katedr� na
tutejszym Uniwersytecie. Tak
wi�c maj�c �mudny "research",
jak m�wi� dumnie Amerykanie, z
g�owy, przyst�pi�em do pracy.
Normalnie zbieranie materia��w
zaj�oby mi mn�stwo czasu, maj�c
pod bokiem Krzysztofa, posz�o mi
du�o szybciej.
Po napisaniu pierwszej sceny,
kt�ra liczy�a sobie pi�tna�cie
stron, szybko zorientowali�my
si�, �e temat przer�s� zamiary i
scenariusz ten nie b�dzie
kr�tki, ale d�ugi, w og�le
przestanie by� scenariuszem, a
zmieni si� w powie��_rzek�. W
tym miejscu si� za�ama�em i
o�wiadczy�em, �e ca�e �ycie
pisa�em sztuki teatralne,
powie�ci nigdy nie pope�ni�em,
scenariusz, to jeszcze, ale
proza to nie moja specjalno��.
Krzysztofa jednak perspektywa
epopei wcale nie przerazi�a i z
wrodzonym entuzjazmem zach�ca�
mnie dalej: - To b�dzie powie��.
Najpierw powie��, potem film. Co
za r�nica? Czym ty si�
przejmujesz!? Dasz rad�. Kto ma
da� rad� jak nie ty!? Wobec
takiego diktum nie wypada�o si�
wycofa�. Podj��em t� szalon�
r�kawic�.
Prawd� m�wi�c, ta
nieoczekiwana praca przynios�a
mi uspokojenie. Stawa�a si�
swoistego rodzaju terapi� na
ostro prze�ywany stress
emigracyjny. Uciek�em ca�kowicie
w �wiat swoich bohater�w. Fakt,
�e tworz� odwa�n� powie��
wyzwolony ca�kowicie z
autocenzury, �agodzi� moje
nieustaj�ce wyrzuty sumienia, �e
zdradzi�em Polsk� w trudnej
historycznej chwili. Nie mog�em
si� pozby� uczucia szczura
uciekaj�cego z ton�cego okr�tu.
To pisanie przywr�ci�o mi w�asn�
warto��.
Trzeba od razu szczerze
powiedzie�, �e pisz�c
"Aliant�w", do g�owy nam obu nie
przysz�o, �e polski tekst b�dzie
si� m�g� normalnie ukaza� w
kraju. W planie by� przek�ad
angielski i wydanie ksi��ki jako
utworu ameryka�skiego autora.
Taki swoisty bluff. Pisz�c wi�c
pierwsz� wersj� "Aliant�w",
traktowa�em j� jako pewnego
rodzaju surogat. Z �alem
rezygnowa�em z j�zykowych
smaczk�w, o kt�rych wiedzia�em,
�e w przek�adzie musz� zgin��.
Po uko�czeniu ca�o�ci, na
jesieni 1987 roku Krzysztof
odda� tekst do t�umaczenia,
op�acaj�c angielski przek�ad. Ja
jako autor ukrywa�em si� wci��
g��boko. T�umacz - absolwent
wydzia�u slawistycznego
University of Toronto i ucze�
profesora Luisa Irribarna
(polecony nam przez niego), John
Desantis - przyst�pi� do pracy
z zapa�em. Zaj�o mu to blisko
p� roku. Mimo �e z zadania
wywi�za� si� doskonale,
oddali�my jeszcze tutejszym
zwyczajem ksi��k� do redaktora,
kt�ry przejrza� j� pod k�tem
edytorskim. Redaktor ten
zaproponowa� pewne zmiany i
skr�ty oraz przer�bki
konstrukcyjne, kt�re
uatrakcyjni�yby rzecz z punktu
widzenia ameryka�skiego
czytelnika. Greg Ioannou, szef
"The Editorial Centre", by�
fachowcem wysokiej pr�by i
wsp�praca z nim da�a mi wiele
korzy�ci. Greg nie zna�
polskiego i sprawy polityczne
naszego obozu ma�o go
obchodzi�y. To co mnie
pasjonowa�o, jego cz�sto
nudzi�o. By� wi�c znakomitym
przyk�adem przysz�ego czytelnika
ameryka�skiego. Wiadomo by�o, �e
jak Greg (z pochodzenia
Australijczyk, maj�cy w swojej
krwi domieszk� rumu�sko_greck�)
jakiego� fragmentu nie rozumie
czy wydaje mu si� niedorzeczny,
to tym bardziej podobnie b�dzie
s�dzi� ka�dy czytelnik
ameryka�ski. Greg mia� talent w
b�yskawicznym wyszukiwaniu
angielskich idiom�w, kt�re
by�yby w stanie zast�pi� trudne,
zdawa�oby si�
nieprzet�umaczalne, polskie
zwroty. Z upodobaniem te�
pozostawia� w angielskim tek�cie
oryginalne rosyjskie s�owa,
twierdz�c s�usznie, �e swoim
egzotyzmem dodaj� ca�o�ci
autentyzmu.
Tak min�� kolejny rok i kiedy
angielska wersja ksi��ki by�a w
pe�ni gotowa, wymy�li�em
d�wi�czny pseudonim - Nikolai
Gorn oraz tytu� "Flying through
the curtain" i zarejestrowali�my
rzecz w Gildii Autor�w
Ameryka�skich w Nowym Jorku. I
wtedy w�a�nie w Polsce rozpocz��
si� "okr�g�y st�" i trz�sienie
ziemi, kt�re wkr�tce
doprowadzi�o do upadku komunizmu
w wi�kszej cz�ci naszego obozu.
Cenzura w Polsce przesta�a
istnie� i ksi��ka w obecnym
kszta�cie mog�a si� bez
przeszk�d ukaza�. I zn�w
Krzysztof zagrza� mnie swoim
entuzjazmem: - Jed� do Polski,
si�d� spokojnie nad tekstem,
wyszlifuj i przygotuj ksi��k� do
druku.
Tak te� si� sta�o. Maj�c do
dyspozycji dwie wersje,
angielsk� i polsk�, jeszcze raz
siad�em do pisania. Up�yw czasu
sprawi�, �e pewne niedor�bki i
d�u�yzny widzia�em wyra�niej.
Zaj��em si� te� dok�adniejsz�
indywidualizacj� j�zyka moich
bohater�w i stylistycznym
szlifem. Wiele pom�g� mi swymi
uwagami m�j przyjaciel,
W�odzimierz Odojewski, kt�ry
prezentuj�c "Aliant�w" w
odcinkach na antenie rozg�o�ni
Radia Wolna Europa - w
znakomitej interpretacji
Andrzeja Chomi�skiego - dokona�
skr�t�w i korekt, z kt�rych
cz�sto korzysta�em w wydaniu
ksi��kowym. Wreszcie wiele
w�asnej inwencji wnios�a
redaktorka "Aliant�w", pani
Dorota Bielik_$szlajfer, kt�rej
t� drog� chcia�em serdecznie
podzi�kowa�. Za pomoc w
opracowaniu s��w i zwrot�w w
jidisz serdecznie dzi�kuj�
mecenasowi Anatolowi
Wertheimowi.
Okaza�bym si� wielkim
niewdzi�cznikiem, gdybym obok
Krzysztofa Topolskiego - w
jakim� sensie wsp�autora tej
ksi��ki - tw�rcy pe�nej
dokumentacji historycznej (a
nawet szkicu niekt�rych
specjalistycznych rozdzia��w, z
kt�rymi nie mog�em sobie
poradzi�), nie wymieni� jeszcze
jednej osoby, kt�ra walnie
przyczyni�a si� do powstania
"Aliant�w". Jest ni� pan Nick
Palalas, biznesmen z Toronto,
kt�ry, podobnie jak Krzysztof
Topolski, prowadz�c udane
interesy, nie straci�
zami�owania do marze�. Pomagaj�c
sfinansowa� angielsk� wersj�
"Aliant�w", wykaza� wiele dobrej
woli i prawdziwej fantazji.
Pozostaje pytanie
najwa�niejsze. Na ile
przedstawione w "Aliantach"
wypadki i postaci s� prawdziwe.
Odpowied� jest prosta. Sam
kluczowy dla akcji incydent
przymusowego l�dowania
ameryka�skiej superfortecy na
terenie ZSRR w roku 1945 jest
wymy�lony. Podobnie jak fikcyjni
s� g��wni bohaterowie za�ogi
"Poteen". Natomiast podobny
wypadek w rzeczywisto�ci mia�
miejsce wcze�niej.
W 1944 roku ameryka�ska
superforteca B_#29 startuj�ca z
lotniska w Chinach przymusowo
l�dowa�a na terenie Rosji.
Za�oga przetrzymywana by�a ponad
trzy miesi�ce mimo protest�w
ameryka�skiego sztabu
generalnego, a samego samolotu
nigdy nie zwr�cono. Jako
ciekawostk� mo�na doda�, �e w
1946 roku w Los Angeles
aresztowany zosta� szpieg
radziecki, kt�ry usi�owa�
zakupi� uk�ad hamulcowy do B_#29.
Przechwycony przez Rosjan
samolot takiego uk�adu nie
posiada�. Zniszczony zosta� wraz
z podwoziem w czasie l�dowania.
Kopia superfortecy B_#29 pod
firm� radzieckiego konstruktora
Tupolewa zademonstrowana zosta�a
na defiladzie pierwszomajowej
przed Stalinem w Moskwie w 1948
roku.
Mimo wi�c fikcyjnej osi akcji
sama chronologia wypadk�w
historycznych rozgrywaj�cych si�
�wcze�nie na arenie
mi�dzynarodowej, szkolenie za��g
w Wendover i na Kubie, plany
budowy i zrzucenia bomby
atomowej, jak i penetracja
"Project Manhattan", przez wywiad
radziecki, oparte s� na faktach.
Zamieszczone na ko�cu ksi��ki
przypisy dotycz�ce postaci i
najwa�niejszych wydarze�
wyra�nie staraj� si� oddzieli�
fikcj� od rzeczywisto�ci.
Podzia� ten w zasadzie jest
nieco sztuczny. Wiadomo, �e w
literaturze liczy si� przede
wszystkim prawda artystyczna.
Ona bowiem najsilniej przemawia
do wyobra�ni czytelnika. Aby j�
osi�gn��, trzeba rzecz nasyci�
realiami z �ycia. I to stara�em
si� robi�.
Z tego przyd�ugiego wst�pu
do�� jasno wynika, �e do
napisania tak prostej wydawa�oby
si� powie�ci z gatunku
przygodowo_sensacyjnych
potrzebowa�em sporo czasu i
wsparcia wielu os�b.
Rozpoczynaj�c prac� przed
czterema laty w Toronto, nie
przypuszcza�em, �e ksi��ka uka�e
si� w Polsce. I to w takim
tempie. I�cie ameryka�skim. Tu
uk�on w stron� pana Dariusza
Boguskiego i jego nowych
pr�nych Zak�ad�w Wydawniczych
"Versus".
Okazuje si� wi�c, �e warto
marzy�. Mia� racj� Dokt�r Janusz
Korczak, kiedy pisa� w swej
ksi��ce "S�awa": "Dzieci.
Miejcie dumne marzenia. Zawsze
co� z tego potem w �yciu
zostanie".
Krzysztof Topolski zarazi�
mnie swoim marzeniem.
Spr�bowa�em. Czy co� z tego
wysz�o? Nie mnie s�dzi�. Ju�
jednak prywatne dzieje tej
ksi��ki, kt�re pr�bowa�em tu
przedstawi�, s� wystarczaj�c�
przygod� i dowodem na to, �e
marzy� warto. Nawet nad jeziorem
"Loon".
Jaros�aw Abramow_$newerly
I
B�yszcz�ca superforteca
B_#29 * sta�a gotowa do startu.
Ekipy naziemne sko�czy�y r�czny
rozruch �migie� i wyprowadzi�y
zb�dny olej z cylindr�w. Cztery
pot�ne silniki Cyklona_$wrighta
kolejno zagra�y z hukiem.
Samolot drgn��. By� to wspania�y
widok.
Superforteca B_#29 - najwi�kszy
samolot bombowy II wojny
�wiatowej, produkcji Boeinga,
u�yty przez armi� ameryka�sk�
tylko do strategicznego
bombardowania Japonii.
Rick z Bobem lubili patrze� na
te olbrzymy o rozpi�to�ci
skrzyde� wi�kszej ni� niejeden
most, dygoc�ce jak rozjuszony
byk przed walk�. Mia�o to w
sobie co� z hazardu, co� z
wielkiej gry. Wiadomo by�o, �e
wszystkie pasy startowe
p�nocnego lotniska na Wyspie
Tinian s� za kr�tkie dla tych
przeci��onych paliwem i bombami
kolos�w. Margines bezpiecze�stwa
r�wna� si� zeru.
Wiedzieli o tym zar�wno
ch�opcy w kabinie, jak i oni,
obserwuj�cy start samolotu.
Wiedzieli o tym wszyscy z 393
Eskadry Ci�kich Bombowc�w.
Dlatego ws�uchiwali si� w d�wi�k
motor�w bardziej ni� dyrygent w
swoj� orkiestr�. Dla niego fa�sz
by� tylko niemi�ym dla ucha
zgrzytem. W tej grze chodzi�o o
�ycie.
Wszystko gra�o normalnie.
Silniki zwi�kszy�y obroty i
superforteca potoczy�a si� z
wolna, by przy szybko�ci 95 mil
na godzin� wreszcie oderwa� si�
od ziemi. Na ten moment czekali
przed swoim samolotem w
zapi�tych meawestkach, *
nerwowo pal�c papierosy.
Meawestki - kamizelki
ratunkowe okre�lane tak od
nazwiska popularnej gwiazdy
filmowej lat trzydziestych Mea
West odznaczaj�cej si�
imponuj�cym biustem. Pierwsi
wprowadzili ten termin lotnicy
brytyjscy, a potem
rozprzestrzeni� si� on we
wszystkich armiach
sojuszniczych.
Pilot superfortecy zdawa� si�
ju� przekroczy� niewidzialn�
granic� bezpowrotno�ci, gdy
nagle us�yszeli jakby ni�szy
gwizd. Bob chcia� krzycze�:
"Jeden motor...!" - kiedy
powietrze przeci�� pisk
blokuj�cych si� hamulc�w.
Jak na zwolnionym filmie
zobaczyli p�kaj�ce podwozie,
kad�ub w iskrach, wybuch bomb z
paliwem i g�sty dym, kt�ry
przykry� wszystko czarnym
ca�unem. Nim doko�czyli
papierosy, by�o ju� po
wszystkim.
Po chwili buldo�ery zepchn�y
na pobocze �arz�ce si� jeszcze
szcz�tki i pas startowy zn�w by�
wolny. Czeka� na kolejn� za�og�.
T� za�og� mieli by� oni. - Ich
B_#29 z dumnym napisem
"Poteen" * startowa�a w
nast�pnej kolejno�ci. Do tego
pierwszego lotu na Japoni�
przygotowywali si� ju� od
wrze�nia 1944 roku.
Poteen - w lu�nym t�umaczeniu
irlandzka nalewka przypominaj�ca
w smaku whisky.
* * *
- Tym razem matka ziemia
pu�ci�a - mrukn�� Rick, gdy
szcz�liwie wystartowali.
- Teraz tylko aby na ni�
wr�ci� - westchn�� Bob, patrz�c
na oddalaj�c� si� wysp�. By� w
kiepskim nastroju. Wypadek
przygn�bi� go mocno, rozmy�la�
ponuro. Spojrza� na zdj�cie
Kate. Pogodna twarz �ony
uspokoi�a go nieco. Przypomnia�
sobie, jak dobrze parodiuje g�os
jego matki i u�miechn�� si�.
- Ciekawe, co b�dzie na obiad?
- us�ysza� wiecznie g�odnego
Glenna.
- Co� lekkiego, bo k�piel z
pe�nym �o��dkiem niezdrowa -
odpar� mu Aron.
- Te� masz �arty, g�upku -
obci�� go Glenn. W s�uchawkach
zn�w zapad�a cisza.
Pogod� mieli fataln�. Rick
pr�bowa� zej�� poni�ej pu�apu
chmur, ale by�o to niemo�liwe.
Przez dobre par� godzin tylko w
przybli�eniu orientowali si� w
swojej pozycji.
- Najwy�szy czas co� zobaczy�
- burkn�� Bob. Jakby s�ysz�c to
"Poteen" wysz�a z chmur. Byli
jeszcze nad wod�, na prawo od
kursu le�a�a ma�a wyspa, a za
ni� rozci�ga� si� ju� sta�y l�d.
- Nawigator pozycja! - rzuci�
Rick, zwi�kszaj�c obroty
silnika.
Byli zaledwie na pi�ciu
tysi�cach st�p i na tej
wysoko�ci ka�dy m�g� ich trafi�.
Nawet dla przestarza�ego
my�liwca "Zero" byli �atw�
zdobycz�.
- Wyspa to Oshima - zameldowa�
Mario. - Pod nami Morze
Sagamskie. P�noc - p�noc,
wsch�d - Zatoka Tokijska. P�noc
- p�noc, zach�d - g�ra Fuji.
Niigata na kursie!
- Brawo, Mario - pochwali� go
Rick.
- Uwaga, s�! - zelektryzowa�
wszystkich g�os Stana. - Powy�ej
para "Zer". Maj� przewag�
wysoko�ci. Daj im zaj�� od ogona
- b�aga� nieomal.
Rick wiedzia�, �e
najgro�niejszy atak by�by od
czo�a, poza tym mia� zaufanie do
snajpera.
- Okay. Tylko dubleta, Stan.
Jak te dwa Focke_$wolfy nad Brem�
- pr�bowa� bagatelizowa� gro�b�
sytuacji. Wst�gi marker�w
pojawi�y si� obok prawego
skrzyd�a. Rozleg�o si� urwane
gdakanie karabin�w maszynowych i
dwudziestomilimetrowego dzia�ka
Stana.
- Jedno "Zero" z g�owy! Pali
si�! - krzykn�� Stan. - Uwaga,
drugi! W prawo trzydzie�ci,
Rick - komenderowa�. - O, tak. I
w d�. Mam go na muszce. Weteran
si� znalaz�. Czekaj draniu...
Zn�w zaterkota�o. Poczuli, �e
wyra�na seria przesz�a po ich
kad�ubie. Nakry� j� zwyci�ski
ryk Stana:
- Dosta�! Kopci si�! Skacze! -
pi�ropusz japo�skiego
spadochronu wykwit� w powietrzu,
zanim p�on�cy kad�ub run�� do
wody.
- Brawo, Snajper! Daj meldunek
o uszkodzeniach! - rzuci� Rick w
intercom. *
Intercom - wewn�trzny telefon.
- Par� dziur w kad�ubie -
us�ysza� w odpowiedzi.
- Tudno nas trafi� po �lubie,
co? - zakpi� Bob.
- Gadasz - powstrzyma� go Rick
i poprawi� apaszk�. Bierzemy
ptaszka w g�r�, bo za moment
b�dziemy mieli tu ca�� ��t�
szara�cz� - zadecydowa�.
"Poteen" pos�usznie zacz�a
si� pi�� jak winda. Za p�
godziny byli na bezpiecznej
wysoko�ci trzydziestu czterech
tysi�cy st�p. Niestety ponownie
wpadli w chmury.
- Co za cholera! - w�cieka�
si� Bob.
Wiedzieli, �e poni�ej
dwudziestu tysi�cy st�p czeka
ich gor�ce przyj�cie my�liwc�w
japo�skich, a nad samym celem
nieprzyjacielska artyleria
przeciwlotnicza. Nie mieli
jednak wyj�cia. Cel musia� by�
sfotografowany.
- Regis! - rozkaza� Rick. -
Prowad� mnie na radarze! B�d� w
chmurach!
- Spr�buj� - odpar� tamten. -
Jak z�api� na ekranie rzek�
Shinano, to dalej p�jdzie.
Wzd�u� koryta do samej Niigaty
b�d� mia� echo - obja�nia�
pedantycznie. - Okay - rzek� po
chwili. - Jest. We� kurs
dziesi�� stopni na wsch�d...
Rick �agodnie po�o�y�
superfortec� w prawy wira� i
wyr�wna� kurs.
- Dobra, trzymaj tak. Widz�
ju� na radarze pierwsze miasta.
To chyba Nagoaka. Tak jest. A
dalej Sanjo. Niigata za jakie�
dwadzie�cia minut...
Rick powoli opuszcza� ster.
Poszarpane kawa�ki chmur
przelatywa�y za oknami kabiny.
U�amki ziemi miga�y w dole.
- Poma�u, stary. Im p�niej
nas zobacz� tym lepiej -
powstrzymywa� go Bob.
W napi�ciu czekali na pierwsze
wybuchy artylerii
przeciwlotniczej. Musia�a ju�
by� zaalarmowana.
- Cel na kursie - zameldowa�
nawigator.
- Okay, Mario - Rick opu�ci�
zdecydowanie ster.
Min�y ostatnie pasma chmur.
Bob w��czy� centralnie wszystkie
kamery. Jakby w odpowiedzi
run�a �ciana ognia. Artyleria
wali�a w nich jak w kaczy kuper.
- A�eby�cie wy g�owami do
ziemi ro�li. Jak cebula! - kl��
Japo�czyk�w Kaplanowicz. - I o
co ten ca�y aj_waj?! O jedno
zdj�cie?! Czego te szmoki tak
fotografii si� boj�?! Wielkie
mecyje! - dziwi� si� wstrz�sany
wybuchami.
Rick gwa�townie po�o�y�
maszyn� w prawy wira�,
jednocze�nie stawiaj�c j� na
nosie. Strz�sn�� w ten spos�b z
siebie niejedn� bateri�. Tym
razem byli jednak zupe�nie sami.
Widoczni jak na d�oni. Ka�de
dzia�o, ka�dy g�upi karabin
maszynowy mog�y ich trafi�. Rick
by� ju� na czterech tysi�cach
st�p i zacz�� wyr�wnywa� lot.
Jeszcze trzydzie�ci sekund i
b�d� nad upragnion� wod�.
Dooko�a wybucha�y pociski,
wykwita�y smugi szybkostrzelnych
dzia�ek, p�ka�y race ognia.
- Jeszcze pi�tna�cie sekund,
jeszcze dziesi�� - modlili si� w
duszy. Byli prawie pewni, �e si�
wywin�. Nagle "Poteen" targn��
straszliwy wstrz�s
bezpo�redniego trafienia.
Poczuli sw�d benzyny i pal�cych
si� przewod�w:
- Dostali�my w kabin�. Co z
reszt�? - rozleg� si� spokojny
g�os Ricka.
- Zewn�trzny prawy silnik w
ogniu, radar okay, podwozie
zablokowane - posypa�y si�
meldunki w intercomie. Rick
wy��czy� p�on�cy motor.
Pomara�czowy p�omie� liza�
stalow� blach�.
- Spr�buj� zgasi� wiatrem.
Trzyma� si�! - krzykn��,
gwa�townie posuwaj�c ster w d�.
Desperacko zwi�kszy� szybko��,
pikowa� ostro. By� to samob�jczy
manewr, w ka�dej chwili co� si�
mog�o urwa�. - "Lepiej si�
utopi� ni� upiec. Szybsza
�mier�" - pomy�la� w rozpaczy.
Samolot dr�a� i dygota�. Wiatr
wy� przez strzaskane szyby.
- Trzy tysi�ce, dwa pi��set, dwa
- liczy�.
Ogie� jakby si� rozwiewa�.
Liza� ju� tylko ty� skrzyd�a.
- Tysi�c pi��set, tysi�c -
p�dzi� dalej.
Ostatnie p�omyki znikn�y z
rur wydechowych.
Rick ostro �ci�gn�� dr��ek
sterowy a� do oporu. "Poteen"
j�kn�a od gwa�townego
przeci��enia. Przez moment
wydawa�o si�, �e jest ju� za
p�no i run� do wody. Niemal
pi��dziesi�t st�p od powierzchni
morza pos�uszna sterom
superforteca wysz�a ze
�miertelnego nurkowania.
- Jest ranny? - zapya� Rick.
- Dosta�em w nogi. Nic takiego
- odpar� Bob.
- Zajmij si� nim, Glenn! -
rozkaza� Rick. Glenn si�gn�� po
podr�czn� apteczk�. Bob wyra�nie
nadrabia� min�. Spokojnie
patrzy� na zaplamione nogawki i
ka�u�e krwi pod nogami.
- Licz� na mi�kkie l�dowanie -
zakpi� basem. Wszyscy w to
wierzyli.
Kapitan skupi� si� na
dowodzeniu:
- Co z radiem? - zapyta�
radiotelegrafist�.
- Sygit - odpar� Aron.
- ��cz si� z baz�. Melduj, �e
lec� na trzech silnikach. Jest
ranny. Nawigator! - zwr�ci� si�
teraz do Regisa. - Podaj
dok�adn� pozycj�!
Regis mia� k�opoty z
przyrz�dami. Trudno mu by�o
okre�li� po�o�enie. Wygl�da�o,
�e byli najbli�ej Rosji. W tym
stanie nie mogli marzy� o
powrocie do bazy. Jedynie Rosja
wchodzi�a w gr�. Je�li
oczywi�cie nie zbocz�.
- Kieruj dok�adnie na p�noc,
a wtedy wyl�dujesz gdzie� w
okolicach W�adywostoku -
informowa� go, z grubsza podaj�c
namiary.
�aden zegar nie dzia�a�. Wiatr
wy� i przez przestrzelone szyby
wdziera� si� do kabiny. Wpadali
w powietrzne dziury. Rzuca�o
nimi strasznie. Rick lecia�
prawie na o�lep. Aron na pr�no
szuka� kontaktu z baz�. Sygna�y
gin�y w przestrzeni. �adnego
okr�tu nie by�o w pobli�u. Na
domiar z�ego drugi silnik
zacz�� przerywa�. Teraz Rick
ka�d� stop� wysoko�ci stara� si�
maksymalnie wyd�u�y�. Po p�
godzinie lotu z mg�y horyzontu
wychyli� si� daleki brzeg.
Jednocze�nie rozleg� si� krzyk
Arona:
- Zol ich azoj gezund zain!
(Zol ich... (jidisz) - �ebym tak
zdr�w by� - (s�owa i zwroty w
jidisz w pisowni fonetycznej,
t�umaczenie niedos�owne,
staraj�ce si� odda� sens u�ytego
s�owa lub zdania - oprac. Anatol
Wertheim). Mam kontakt z �odzi�
podwodn�! - zawo�a� rado�nie.
- Melduj, �e schodz� do
l�dowania, �e jeste�my trafieni
i lecimy na Rosj�... albo
Mand�uri�. Niech nam...
W tym momencie drugi silnik
zamilk�.
"Poteen" przechylona na jednym
skrzydle zacz�a raptownie
traci� wysoko��. Z napi�ciem
wpatrywali si� w zbawienny
brzeg, ich niebo. Wreszcie
sko�czy�a si� przekl�ta woda i
mieli pod sob� �cian� lasu.
�adnego miejsca do l�dowania.
Ani pola, ani szosy, jedynie
zwarty blok zieleni.
Szalej�cy wiatr nie u�atwia�
zadania. Rick szuka� gwa�townie
skrawka l�dowiska. Nie mia�
wyboru. �mier� zagl�da�a im w
oczy. Nagle ja�niejszy pas
b�ysn�� w�r�d wierzcho�k�w
drzew. Zobaczy� jakby polan�
zako�czon� w�skim przesmykiem
poros�ym drobnymi krzakami.
Postanowi� ryzykowa�, l�dowa� na
brzuchu.
Ostro zszed� w d� ocieraj�c
si� niemal o korony drzew. W
ostatniej chwili wyprostowa�
samolot i �agodnie uni�s� nos w
g�r�. To by�a ich jedyna szansa.
- Siadamy! Trzyma� si�! -
krzykn�� tylko.
Zanim ty� kad�uba dotkn��
ziemi wy��czy� motory. Samolot
odbi� si� jak pi�ka i zacz��
szorowa� brzuchem po ziemi, �cinaj�c jak
brzytw� krzaki. Z olbrzymi�
szybko�ci� "Poteen" zbli�a�a si�
do w�skiego przesmyku polany.
Wielkie skrzyd�a r�bn�y o dwa
najbli�sze cedry. Superfortec�
zatrz�s�o, ale cel zosta�
osi�gni�ty - �ami�ce si�
skrzyd�a spe�ni�y rol�
amortyzator�w. Byli uratowani.
Pierwszy odezwa� si� Rick:
- Aron, co z radiem?
- Cudem gra. Mam ��czno�� z
�odzi�...
- Melduj im zatem! - rozkaza�
Rick i zaj�� si� rannym
przyjacielem. Bob po szcz�liwym
wyl�dowaniu by� bardziej
podniesiony na duchu, ale jego
rana nie wygl�da�a dobrze.
Pocisk rozerwa� �ydk�. Od�amki
tkwi�y w ciele. Ko�� by�a chyba
ruszona. Bob pr�bowa� wsta�, ale
zaraz poszarza�y z b�lu opad�.
- Do wesela si� zagoi, chocia�
ju� po weselu...
- Wszystko b�dzie okay -
pocieszy� go Rick - grunt, �e
krew zatamowana...
Dopiero teraz poczu�, �e jest
ranny. Z trudem porusza�
barkiem. Nie przej�� si� tym,
zgn�biony stanem Boba.
Ostro�nie wynie�li go z
samolotu i u�o�yli pod drzewem.
S�o�ce przebija�o si� przez
g�ste ig�y i ta�czy�o po bladym
czole rannego. Mario da� mu pi�,
a Barney odgania� chmary
dokuczliwych muszek.
Miejsce, na kt�rym wyl�dowali,
by�o naprawd� dziewicze. Gdyby
nie par� �ci�tych pni, mo�na by
s�dzi�, �e nigdy nie by�o tu
cz�owieka. Aron meldowa� w�a�nie
o tym �odzi podwodnej, gdy z
g��bi lasu dobieg� ich warkot
motoru. Nadje�d�a� w�z.
Kaplanowicz ko�czy� po�piesznie:
- Je�li to ��tki, �egnajcie,
je�li Rosjanie...
Na polanie ukaza�a si�
ci�ar�wka, kt�r� od razu
poznali. By� to ich Studebacker
z czerwon� gwiazd� na szoferce.
Rykn�li z rado�ci.
- Rosjanie! Jeste�my w Rosji!
- meldowa� Aron. - W�r�d
sojusznik�w! Ko�cz�. Czekajcie
na tej samej fali za p�
godziny. Powtarzam. Na tej samej
fali za p� godziny! - po
potwierdzeniu odbioru zdj��
s�uchawki.
Rick stan�� na pniu i dawa�
sygna�y r�kami. Rosjanie
zbli�ali si� ostro�nie, ale
kiedy us�yszeli: American! -
o�mielili si�. To rozumieli.
- Amierikancy! Wot mo�odcy! -
krzyczeli rzucaj�c w g�r�
fura�erki - Dawaj! - szczerze
wyci�gali r�ce.
Sojusznicze armie rzuci�y si�
sobie w ramiona.
II
Par� miesi�cy wcze�niej
kapitan Richard O'$sullivan wraz
ze swym przyjacielem Robertem
Fultonem szli przez �rodek bazy
lotniczej w Wendover. * Szli
wolno w rozpi�tych bluzach. Mimo
po�owy wrze�nia dzie� zapowiada�
si� upalny.
Wendover - baza lotnictwa
ameryka�skiego w stanie Utah, w
kt�rej szkoli�y si� specjalnie
dobrane pierwsze jednostki
przygotowuj�ce si� do zrzucenia
bomby atomowej.
Rick w swej nieod��cznej
zielonej apaszce i zsuni�tej na
czo�o czapce z uwag� s�ucha�
przyjaciela. Co i raz poprawia�
czapk� jakby na znak, �e si�
zgadza.
Wysoki i szczup�y, o ciemnych
w�osach i jasnej cerze
Irlandczyka, z natury milkliwy,
by� przeciwie�stwem kr�pego
Boba, kt�ry strzela� seriami
zda� jak z dzia�ka pok�adowego.
Stanowili zgran� par� nie tylko
w powietrzu, gdzie Rick by�
pilotem, a Bob co_pilotem, ale i
na ziemi. Zd��yli si� nie�le
z�y� przez dwa lata wojny nad
Niemcami, zrzuci� wiele bomb,
wypi� jeszcze wi�cej whisky i
wyl�dowa� tu, w tej dziwnej
bazie na granicy Utah i Nevady.
Do najbli�szego miasta mieli
"tylko" sto mil, a otaczaj�cy
ich krajobraz przypomina� dno
s�onego, wyschni�tego jeziora.
Gdyby nie fakt, �e znale�li
si� tu w doborowym gronie, w�r�d
ch�opc�w z najwy�szymi bojowymi
odznaczeniami, mo�na by s�dzi�,
�e wpakowano ich tu za kar�, a
nie w nagrod�, i �e ten ca�y
Wendover to raczej ob�z dla
je�c�w wojennych, a nie
zgrupowanie as�w lotnictwa
bombowego. Tak by mo�na s�dzi�,
patrz�c na kolczaste druty,
wie�� stra�nicz� i wiecznie
strze�on� bram�. Wsz�dzie roi�o
si� od napis�w: "�ci�le tajne",
"Wst�p surowo wzbroniony",
"Strefa strze�ona", "Zakaz
wjazdu" itp. Atmosfera wielkiej
tajemnicy panowa�a w bazie, w
kt�rej mia�a si� znale�� ich 393
Eskadra Ci�kich Bombowc�w.
Czego jednak strzeg�y te jeepy
M$P, B�g raczy� wiedzie�.
Rozsiewa�y tylko piach, jakby go
ma�o by�o na tej przekl�tej
pustyni.
W�a�nie kolejny jeep
uszcz�liwi� ich ��t� chmur�.
Musieli wstrzyma� oddech, by
nowa fala piasku nie wcisn�a
im si� mi�dzy z�by. Bez tego
zgrzytali. W�cieka�o ich, �e nie
ma �adnej nadziei na wyrwanie
si� z tej kurzawy w wy�sze
regiony nieba. Na razie �adnych
samolot�w nie przys�ali do bazy
poza trzema gruchotami.
Piach wdzieraj�cy si� ze
wszystkich stron nie
przeszkadza� radarzy�cie
Regisowi Cardwellowi czy�ci�
but�w na progu baraku. By�a to
syzyfowa praca. Regis s�yn�� z
opinii wielkiego pedanta i nawet
spadaj�c na spadochronie - jak
twierdzono - przy l�dowaniu z
gracj� podci�ga� kanty swych
spodni.
W umywalni Barney Maxwell
ko�czy� sw� porann� toalet�. Z
wpraw� wycisn�� drobnego
pryszcza i krytycznie przyjrza�
si� swej dziewcz�cej bu�ce.
Pierwsze blond w�oski nie�mia�o
kie�kowa�y z podbr�dka. Koledzy
nazywali go Grzdyl.
Z rezygnacj� otworzy� kran -
pociek�a rdzawo_br�zowa woda.
Si�gn�� wi�c po dy�urn� butelk�
"Coca_$coli". Obydwie ciecze by�y
tej samej barwy, uzna� wi�c, �e
pewniej trzyma� si� znanej
firmy. Wla� na szczoteczk�
spieniony p�yn i wycisn�� z
tubki past� do z�b�w.
Tymczasem w sypialni Stan
Huston, zwany przez koleg�w
Snajperem, od d�u�szego czasu
walczy� ze szczurem. Zagna� go
do naro�nika, zastawi� ��kiem i
kijem baseballowym stara� mu si�
zada� �miertelny cios. Szczur
uskakiwa� zr�cznie walcz�c o
�ycie. O knockout by�o wi�c
trudno. Przyzwyczajeni do tych
zawod�w koledzy nie zwracali na
to uwagi.
Glenn Borsuk, imponuj�cy
osi�ek, przejmowa� si� bardziej
elektrykiem, kt�ry od godziny
pr�bowa� naprawi� kontakt.
Wyj�tkowo w�cieka� go ten typ i
Glenn nerwowo napr�a� biceps:
- Co on tak gmera, ciul -
skar�y� si� do Mario Lombardi.
Poj�cia o niczym nie ma. �wiat�o
popsuje...
Mario nie podziela� tych obaw,
chrapi�c w najlepsze:
- Ten makaroniarz ma sen -
westchn�� Glenn i z �alu napi��
kolejny biceps. Opr�cz w�asnych
musku��w nic mu si� nie
podoba�o.
Kolejny atak na szczura i huk
kija sprawi�, �e
radiotelegrafista Aron
Kaplanowicz oderwa� si� od
zdj�cia zmys�owej blondynki,
kt�r� nami�tnie studiowa� w
magazynie filmowym i ostro
zaprotestowa�:
- Strasznie si� t�uczesz,
Stan. Nie idzie czyta�. Nie
wiem, z kt�rej strony jest
kropka...
Stan jednak t�uk� si� dalej,
pr�c a� do zwyci�stwa. Aron
machn�� r�k� i wr�ci� do
lektury.
Skromna buzia narzeczonej nad
��kiem nie przeszkadza�a mu
podziwia� urody innych
dziewcz�t:
- Co za pikantna g��wka?! I
sznyt w biu�cie! - cmoka� ze
znawstwem. - Lubi� t� p�e� i ona
mnie ty� - stwierdza� otwarcie,
g�adz�c kr�cone w�osy, kt�re
nawet na mokro nie chcia�y
uk�ada� si� w przedzia�ek. Aron
pod wp�ywem Clarka Gable
zapu�ci� hiszpa�ski w�sik i
na�laduj�c kapry�ny u�miech
s�ynnego amanta, dodawa�
zab�jczym tonem: - Lec� na mnie
te siksy. Jak pszczo�y na mi�d!
- i Kaplanowicz �owi� je
nami�tnie.
Na inne zgo�a polowanie
wyruszy� tego ranka g��wny
strzelec Howard Stanford. Od
dawna intrygowa� go hangar numer
6, zazwyczaj pilnowany przez
wartownika. Wielki napis "�ci�le
tajne" nie dawa� mu spokoju. Tym
razem wartownik szcz�liwie
znikn��, a wrota hangaru by�y
uchylone. Upewniwszy si�, �e
nikt go nie widzi, w�lizgn�� si�
do �rodka.
To co zobaczy� zaskoczy�o go.
Sta�a przed nim autentyczna
niemiecka V1. Co do tego nie
mia� w�tpliwo�ci. Jej kszta�t
zna� z wielu planszy
rozwieszonych w angielskich
koszarach.
Major Kent Sydney, szef
specjalnego oddzia�u F$b$i w
bazie, rozgl�da� si� ciekawie z
wie�y stra�niczej. Patrzy� na
plac, przez kt�ry szli kapitan
Rick O'$sullivan ze swym
przyjacielem Bobem, na chaty
Quonseta z falistej blachy,
wojsko i wozy kr�c�ce si� w
tumanie kurzu i dalej na
lotnisko z trzema Dakotami. Za
drutami obozu wida� by�o
wyra�nie ubit� drog�,
kaktusowat� pustynn� ro�linno��
i na horyzoncie pojedyncze domki
Wendover.
Major Sydney si�gn�� po
lornetk�. Przesuwa� j�, wolno
studiuj�c teren, gdy w szk�ach
b�ysn�a skurczona posta�
Howarda Stanforda, kt�ry w�a�nie
teraz postanowi� wyj�� z
hangaru. Major przygl�da� mu si�
uwa�nie i w chwili, gdy Howard
ra�nym krokiem zmierza� do swego
baraku, zanotowa� co� szybko w
notesie.
Tymczasem Stan Hudson upora�
si� ze swoim szczurem i
trzymaj�c zwyci�sko za ogon,
zamierza� wyrzuci� na �mietnik.
- Zostaw go - wstrzyma� go
Aron. - Zdech�y szczur te�
szczur - zawyrokowa�. Stan,
znaj�c dobrze Arona, ch�tnie mu
da�, wierz�c, �e nie zmarnuje
jego zdobyczy.
Do baraku wszed� porucznik
Fulton i ju� od progu wykrzykn��
tubalnym g�osem:
- Ch�opaki zbiera� si�! Za
pi�� minut odprawa w dow�dztwie!
Wreszcie si� czego� dowiemy!
- Ja wiem bez tego - przerwa�
mu Howard. - B�dziemy r�ba�
niemieckie wyrzutnie rakietowe -
rzek� z przekonaniem.
- To po co by nas wycofywali z
Europy? - spyta� Barney.
- Nie wiem po co, Grzdylku,
wiem tylko, �e mam racj� - i
Howard przyst�pi� do
szczeg�owej opowie�ci o tym, co
ujrza�.
Elektryk przerwa� prac� i
pilnie zacz�� si� przys�uchiwa�.
Jako ostatni do sypialni
wszed� Rick O'$sullivan. Swoim
zwyczajem poprawi� czapk� i
rzek� cicho do rozognionych
koleg�w: - Proponuj� przerwa�
ten sp�r, panowie, i i�� na
odpraw�. Uwa�am, �e pu�kownik
Tibbets * b�dzie mia� co� do
dodania...
Paul Tibbets - pu�kownik
lotnictwa ameryka�skiego, szef
operacyjny szkolenia i nalot�w
atomowych na Japoni�. Pilot
bombowca Boeing_#29 "Enola Gay",
kt�ry dokona� zrzutu bomby
atomowej na Hiroszim�.
W sali baraku dow�dztwa
zgrupowa�y si� wszystkie za�ogi
w nadziei, �e wreszcie us�ysz�,
po co je tu sprowadzono. Tibbets
w otoczeniu swych najbli�szych
wsp�pracownik�w, majora Thomasa
Forebee * i kapitana "Dutch" Van
Kirka, * przyst�pi� do rzeczy:
Thomas Forebee - major
lotnictwa, bombardier, cz�onek
za�ogi "Enola Gay".
Theodore Van Kirk "Dutch" -
major lotnictwa, nawigator, bra�
udzia� w nalocie na Hiroszim�.
- Zdaj� sobie spraw�, �e
po�era was ciekawo��. Niestety
na ma�o pyta� b�d� m�g�
odpowiedzie�. Nie przpadkiem
zebrani tu zostali najlepsi
piloci naszego lotnictwa
bombowego. Powierzono nam bowiem
misj�, kt�ra je�li si� uda,
b�dzie zdolna sko�czy� wojn�. Ci
z was, kt�rzy ze mn� zostan�,
przerzuceni b�d� za ocean...
W tym miejscu Howard Stanford
tr�ci� siedz�cego obok Boba
Fultona. Pu�kownik w pe�ni
potwierdza� jego tez�.
- Rozumiem, �e ma�o to wam
wyja�nia - ci�gn�� dalej Tibbets
- jednak tak musi by�. Nie
zadawajcie �adnych pyta�. Nie
odpowiadajcie na �adne pytania.
Jedno s�owo niedyskrecji i
wyl�dujecie na najdalej
wysuni�tej bazie Alaski,
uprzedzam. Wst�p do naszej
jednostki jest naj�ci�lej
strze�ony. Za zgubienie
przepustki grozi s�d wojenny.
Pod �adnym pozorem nie wolno wam
zdradzi� lokalizacji naszej
bazy. Tym jednak, kt�rzy
zastosuj� si� �ci�le do moich
rozkaz�w, nie stanie si�
krzywda. Zg�osili�cie si� do
mnie na ochotnika i dobrowolnie
mo�ecie si� r�wnie� wycofa�.
Jest to ostatni moment. Potem
b�dzie za p�no. S�ucham wi�c.
Kto si� rozmy�li�?
Nikt nie drgn��. Nawet Glenn,
kt�ry wci�� si� odgra�a�, �e
do�� ma tego burdelu, siedzia�
teraz bez ruchu. Nagle czyja�
r�ka unios�a si� w g�r�. By� to
Aron.
- Wasze nazwisko, sier�ancie?
- spyta� wolno Tibbets.
- Sier�ant Aron Kaplanowicz,
Sir - zameldowa� s�u�bi�cie
Aron.
- Rozumiem... - pu�kownik
taksowa� go z ironi�. - Po tym
co us�yszeli�cie wolicie raczej
odej��...
- Nie, panie pu�kowniku, po
tym co us�ysza�em wol� raczej
zameldowa�, �e nasz ob�z i tak
ju� zosta� spenetrowany przez
agent�w osi...
Tym razem Tibbets wydawa� si�
zaskoczony:
- Jeste�cie aby pewien? -
spyta� z wahaniem?
- Mam na to niezbite dowody! -
rzek� Aron! - Chc� nas tu
formalnie zg�adzi�. Otru�. A oto
�ywy fakt! - z triumfem podni�s�
zdech�ego szczura. - Nakarmi�em
to biedne stworzenie porcj�
naszego obiadku, i prosz�! -
potrz�sn�� za ogon zwyci�sko.
Sala rykn�a �miechem. Gdy si�
troch� uciszy�o, pu�kownik
pr�bowa� mo�liwie zr�cznie
wybrn�� z k�opotliwej sytuacji:
- Dzi�kuj� za czujno��,
sier�ancie. Kuchnia przestanie
by� na us�ugach