Webber Meredith - Odważna lekarka

Szczegóły
Tytuł Webber Meredith - Odważna lekarka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Webber Meredith - Odważna lekarka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Webber Meredith - Odważna lekarka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Webber Meredith - Odważna lekarka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Meredith Webber Odważna lekarka Strona 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY Nash z poczuciem winy wjez˙ dz˙ ał do Edenvale. Kiedy to ostatnio był w domu? Cztery, pie˛c´ miesie˛cy temu? Tyle czasu nie widział sie˛ z matka˛. Nie, nie robiła mu z tego powodu wyrzuto´ w. Wy- starczało jej, z˙ e dzwonił raz w tygodniu. Ona jednak z reguły na nic sie˛ nie skarz˙ yła. Ani na samotnos´ c´ , kto´ ra z pewnos´ cia˛jej doskwierała od czasu s´ mierci ojca. Ani na bo´ l po stracie drugiego syna, Russella. Ani na artretyzm, kto´ ry szpetnie powykre˛ cał jej palce pianistki. Nawet na brak wnuko´ w, o posiada- niu kto´ rych, Nash w to nie wa˛tpił, od dawna marzyła... – Juz˙ słysze˛, jak mo´ wisz, z˙ e to bardzo ładne miasteczko. Komentarz Karen nie był dla Edenvale komple- mentem – juz˙ bardziej zarzutem. Jej zdaniem malow- niczos´ c´ była jedyna˛ zaleta˛ Edenvale. – Chyba nie zaprzeczysz – powiedział cicho Nash, wspominaja˛c beztroskie dziecin´ stwo spe˛dzone w tym nadmorskim małym raju na ziemi. Wspominaja˛c przyjacio´ ł i przygody, us´ wiadomił sobie po raz kolejny głe˛boka˛, nieprzemijaja˛ca˛ miłos´ c´ do tej miejscowos´ ci, kto´ ra, jak od pocza˛tku podejrze- wał, nakaz˙e mu tam kiedys´ wro´ cic´ i przeja˛c´ praktyke˛ po ojcu, kto´ ra˛ten z kolei odziedziczył kiedys´ po dziadku. Strona 3 – I rozrasta sie˛ – podje˛ła Karen. – Dzwoniłam wczoraj do agencji obrotu nieruchomos´ ciami. Powie- dziano mi, z˙ e cena posesji połoz˙ onych na wybrzez˙ u poszybowała ostro w go´ re˛, a za jakies´ dwa lata, kiedy bogatsi inwestorzy zwietrza˛ dobry interes, wzros´ nie jeszcze bardziej. Mam nadzieje˛, z˙ e wyperswadujesz swojej matce sprzedaz˙ . – I ja mam taka˛ nadzieje˛! Wzdrygna˛ł sie˛ na mys´ l o tym, z˙ e mogłoby do tego dojs´ c´ . Matka juz˙ jakis´ czas temu wspominała mu przez telefon, z˙ e nosi sie˛ z mys´ la˛ o sprzedaz˙ y praktyki, do niego jednak dopiero teraz dotarło, co by to znaczyło. Az˙ do tej pory sam nie mo´ gł sie˛ zdecydowac´ , czy mu na tej praktyce zalez˙ y. A przeciez˙ to umieje˛tnos´ c´ podejmowania szybkich i trafnych decyzji czyniła go dobrym lekarzem ratownictwa medycznego. Skre˛cił w promenade˛ i opus´ cił nieco szybe˛, by odetchna˛c´ przesyconym morska˛ sola˛ powietrzem. Jechał teraz powoli, a plusk niewielkich fal i skrza˛ca sie˛ w słon´ cu błe˛kitno-zielona woda napełniały go poczuciem, z˙ e jest w domu. Czyz˙ by naprawde˛ chodził mu po głowie powro´ t do Edenvale na stałe? Karen rozprawiała wcia˛z˙ o rosna˛cych cenach nie- ruchomos´ ci. Zerkna˛ł na nia˛ spod oka. Straciłby ja˛, decyduja˛c sie˛ na to... Czy az˙ tak bardzo odczułby te˛ strate˛...? – Marze˛ o kilku przespanych w całos´ ci nocach – mrukna˛ł. Nie do wiary, w jakim kierunku zbaczaja˛ jego mys´ li. Jest z Karen od czterech lat, ona spodzie- wa sie˛ piers´ cionka zare˛czynowego pod choinke˛. Wie- Strona 4 dział o tym, bo rozsiewała mu po mieszkaniu kobiece czasopisma otwarte na stronach z reklamami drogich brylanto´ w. Co do Karen tez˙ nie jest zdecydowany... – No to w ten weekend raczej sobie nie pos´ pisz – powiedziała rozkosznie. – Dzisiaj wieczorem jes- tes´ my zaproszeni do Beavieso´ w, a jutro na wernisaz˙ Charliego. To naprawde˛ nie jest najlepszy czas na odwiedzanie twojej matki. Nash z pokora˛przyja˛ł te˛ wymo´ wke˛. Karen była dla niego bardzo wyrozumiała, kiedy przez kilka ostat- nich miesie˛cy wszystkie weekendy spe˛dzał w pracy, i bardzo nieche˛tna wyprawie do Edenvale w pierwszy weekend czterotygodniowego urlopu, kto´ ry wreszcie wzia˛ł. Inna sprawa, z˙ e wcale nie musiała z nim jechac´ . Nie cia˛gna˛ł jej ze soba˛. I teraz na drodze, kto´ ra okra˛z˙ aja˛c przyla˛dek, pro- wadziła do domu, w kto´ rym sie˛ wychował, jej obec- nos´ c´ zacze˛ła mu przeszkadzac´ . W tej chwili wolałby w samotnos´ ci, bez poczucia winy i zakłopotania oddac´ sie˛ wspomnieniom i przez˙ ywac´ swo´ j powro´ t w rodzinne strony. Skre˛cił w podjazd i ujrzał przed soba˛ dom – szero- kie schodki prowadza˛ce na jeszcze szersza˛ werande˛, w głe˛bi drzwi frontowe, a przed nimi pies... Pies? Matka sprawiła sobie psa? I to nie byle jakiego. Był wysoki, wysmukły, pełen gracji. Chart! – Widze˛, z˙ e Sara ma gos´ ci – zauwaz˙ yła Karen. – Tylko dlaczego odwiedzili ja˛ z psem? Chyba Strona 5 wiedza˛, z˙e przez ten artretyzm ma trudnos´ ci z porusza- niem sie˛. Takie wielkie psisko mogłoby ja˛przewro´ cic´ . Nash zatrzymał auto przed schodkami. Pies nie zachowywał sie˛ jak gos´ c´ , sprawiał wraz˙ enie zadomo- wionego. Tak samo dziewczynka, kto´ ra wynurzyła sie˛ teraz z cienia zalegaja˛cego w głe˛bi werandy. Była jak z obrazka: złotobra˛zowe pukle przewia˛zane czer- wona˛ wsta˛z˙ ka˛, pucołowate rumiane policzki, ustecz- ka jak pa˛czek ro´ z˙ y i czyste, szeroko otwarte oczy, patrza˛ce na nich pytaja˛co. Jakby ja˛ juz˙ kiedys´ widział... – Popatrz, gos´ cie – rzuciła Karen, wysiadaja˛c z samochodu. Dziewczynka zbliz˙ yła sie˛ do psa i wspinaja˛c sie˛ na palce, obje˛ła go za szyje˛. – Sara bierze prysznic i kazała wam powiedziec´ , z˙ ebys´ cie weszli od tyłu. Wyrzuciła z siebie ten tekst jednym tchem, tak jakby powtarzała go sobie od jakiegos´ czasu w mys´ - lach, z˙ eby nie zapomniec´ . – Dzie˛ki za informacje˛ – odrzekł Nash, podcho- dza˛c bliz˙ ej, by przyjrzec´ sie˛ orzechowym oczom dziecka. – Jestes´ z wizyta˛ u Sary? Mała patrzyła na niego przez chwile˛ taksuja˛co, oceniaja˛c, czy zasługuje na odpowiedz´ . – Szłam włas´ nie wyka˛pac´ Donne˛. Te czyste orzechowe oczy i sposo´ b, w jaki dziew- czynka przekrzywiała gło´ wke˛, kogos´ mu przypomi- nały... Tylko kogo? Bo był pewien, z˙ e mała˛ widzi po raz pierwszy. – To ona wabi sie˛ Donna? Strona 6 Wyczuwał rosna˛ce zniecierpliwienie stoja˛cej obok Karen, ale był pod urokiem tego s´ licznego dziecka. Dziewczynka kiwne˛ła gło´ wka˛. – A ja jestem Brianna – oznajmiła, wycia˛gaja˛c wolna˛ ra˛czke˛. Nash us´ cisna˛ł ja˛ z powaga˛. – Mam na imie˛ Nash – przedstawił sie˛. – Jestem synem Sary, a to Karen. – Twoja narzeczona? – Wejdz´ my do s´ rodka – mrukne˛ła Karen, zanim Nash zda˛z˙ ył sobie uzmysłowic´ , dlaczego zwleka z odpowiedzia˛ na to pytanie. Nie, oczywis´ cie, z˙ e narzeczona! – Ach, jestes´ cie. Przepraszam. Powinnam była tu na was czekac´ , ale Donnie zebrało sie˛ na dokazywa- nie i musiałam sie˛ po tych harcach opłukac´ pod prysznicem. Brianna chyba wyjas´ niła? Wychodza˛ca zza domu matka wygla˛dała tak kwit- na˛co i poruszała sie˛ tak swobodnie, z˙e Nash na moment oniemiał z wraz˙ enia. Wzia˛ł ja˛ w ramiona i us´ ciskał. – Cos´ podobnego! – powiedział, odsuwaja˛c ja˛ od siebie na długos´ c´ wycia˛gnie˛tych ra˛k. – To ty?! Obejrzał dłonie matki. – Nie zaczerwienione, znikła opuchlizna! Znalaz- łas´ jakis´ czarodziejski eliksir na ten swo´ j artretyzm? Zdradz´ mi tajemnice˛, a oboje staniemy sie˛ bogaci. Sara cicho sie˛ zas´ miała. – Z˙ aden czarodziejski eliksir, tylko nowa lekarka na tyle zawzie˛ta, z˙ e nie dała za wygrana˛. Wyzwoliła z jego us´ cisku jedna˛ re˛ke˛ i wycia˛gne˛ła ja˛ na powitanie. Strona 7 – Karen, jak dobrze cie˛ widziec´ . Chodz´ cie za dom. – Za dom? Robisz cos´ w ogrodzie? – spytała Karen, ruszaja˛c za Sara˛, dziewczynka˛i psem z˙ wirowa˛ s´ ciez˙ ka˛, w kto´ rej grze˛zły jej wysokie szpilki. Nash szedł na kon´ cu dziwnie rozkojarzony. Fak- tem, z˙ e dziewczynka kogos´ mu przypomina? Czy moz˙ e tym zaproszeniem na tyły domu? – O, przepraszam. – Matka zatrzymała sie˛ przy nowym zielonym plastikowym zbiorniku na wode˛ obok schodko´ w do kuchni. – Zapomniałam powie- dziec´ , z˙ e sie˛ przeprowadziłam. – Przeprowadziłas´ sie˛? – spytała ze zdziwieniem Karen. – Doka˛d? Chyba nie do tego gos´ cinnego bungalowu? Sara rozes´ miała sie˛. – Powiedziałas´ to takim przeraz˙ onym tonem, jak- bym przeniosła sie˛ do rudery w slumsach. A to s´ liczny domek i o wiele nowoczes´ niejszy od tego starego. I sosny w ogrodzie wyrosły juz˙ tak wysoko, z˙ e pie˛kny jest teraz stamta˛d widok na morze. W starym domu nie mogłam sobie znalez´ c´ miejsca, czułam sie˛ samo- tna i opuszczona. Ten mały tak mnie nie przytłacza, jest w sam raz dla mnie. Zawiesiła głos i połoz˙ yła dłon´ na łbie psa. – Dla mnie i dla Donny. Nash pokre˛cił głowa˛, nie zda˛z˙ ył jednak zapytac´ , czemu wczes´ niej mu o tym nie powiedziała, bo zza kamiennego murka otaczaja˛cego ogro´ d dobiegł ich dz´ wie˛czny s´ miech, a po chwili przeskoczyły go z gracja˛ jeszcze trzy wysmukłe psy, a za nimi kobieta tak podobna do Brianny, z˙ e odebrało mu głos. Miała Strona 8 długie nogi, była w dz˙ insowych szortach spłowiałych do barwy nieba w letnie upały, mokry T-shirt lgna˛ł powabnie do je˛drnych piersi. Włosy były tego same- go koloru, ale przewia˛zane nie czerwona˛ wsta˛z˙ ka˛, lecz czerwona˛ tasiemka˛. – Ojej! Zaskoczona i zmieszana widokiem gos´ ci kobieta zaczerwieniła sie˛. Nie, to nie moz˙ e byc´ Ella, pomys´ lał Nash. W ogro- dzie matki? Z psami? Psy! Meg była weterynarzem, wie˛c moz˙ e to Meg?! Ale serce podpowiadało mu, z˙ e ma przed soba˛ Elle˛. – Meg? – spytał mimo wszystko niepewnie. ´ liczna twarz kobiety s´ cia˛gne˛ła sie˛ i w tym samym S momencie ugryzł sie˛ w je˛zyk. Przeciez˙ Meg nie z˙ yje. Matka mo´ wiła mu, z˙ e zamordował ja˛ jakis´ narkoman w lecznicy dla zwierza˛t, w kto´ rej pracowała. Ella, jej siostra bliz´ niaczka, była lekarzem... – Jestem Ella Marsden – zwro´ ciła sie˛ Ella do Karen, uznaja˛c widocznie, z˙ e jemu przedstawiac´ sie˛ nie musi. – Re˛ki nie podaje˛, bo jest brudna. Pstrykne˛ła palcami i pies imieniem Donna pod- biegł do niej posłusznie. – Wybaczcie. Przed rozpocze˛ciem dyz˙ uru musze˛ jeszcze wyka˛pac´ Donne˛. Mys´ lałam, z˙ e uwine˛ sie˛ z tym przed waszym przyjazdem. Nie spodziewałam sie˛, z˙ e miejscy lekarze tak wczes´ nie wstaja˛. Chodz´ , Brianna. Nie przeszkadzajmy Sarze. Kiwne˛ła Nashowi głowa˛ i oddaliła sie˛. Nash spoj- rzał pytaja˛co na matke˛. Strona 9 – To była Ella Marsden! – wykrztusił, z trudem hamuja˛c ws´ ciekłos´ c´ . – Znasz ja˛? – spytała Karen. – Nie wtra˛caj sie˛, Karen – warkna˛ł Nash, gromia˛c ja˛ wzrokiem, i zwro´ cił sie˛ znowu do matki: – Tylko mi nie mo´ w, z˙ e zamierzasz sprzedac´ praktyke˛ Elli Marsden! Z ˙ e to z jej powodu przeniosłas´ sie˛ z domu do bungalowu! Odbiło ci? – Nash, jak ty sie˛ odzywasz do matki! – z˙ achne˛ła sie˛ Karen. Ale Sara przyje˛ła wybuch syna ze spokojem. – Wejdz´ my do bungalowu i porozmawiajmy jak doros´ li, Nash. Bez histeryzowania. – Histeryzowania? Histeryzowania?! – zaperzył sie˛ Nash. – Chcesz sprzedac´ praktyke˛ ojca Mars- denom po tym, co zrobili naszej rodzinie, a mnie krew nie ma prawa zalac´ ? Nie trzeba sie˛ było wyrywac´ z tymi miejskimi lekarzami, zganiła sie˛ w duchu Ella, prowadza˛c psa do wanny na tyłach ogrodu. Serce waliło jej jak mło- tem, s´ ciskało ja˛ w dołku, a kolana miała jak z waty – az˙ dziw, z˙ e nogi jeszcze ja˛ niosły. Potraktowała Nasha jak powietrze i on pewnie odebrał to jako osobista˛ obelge˛. No bo jak miał odebrac´ ? A ona przeciez˙ nie chciała go urazic´ . Choc´ by przez wzgla˛d na Sare˛. Po prostu jego imie˛ nie chciało jej przejs´ c´ przez gardło. Wiedziała, z˙ e dojdzie w kon´ cu do spotkania z Na- shem i ta s´ wiadomos´ c´ od dawna spe˛dzała jej sen Strona 10 z powiek. Powro´ t do Edenvale był z wielu powodo´ w trudny, ale przez tych pie˛c´ miesie˛cy, jakie juz˙ tu mieszkała, zdołała przełamac´ nieufnos´ c´ miejscowych i stopniowo zdobyc´ szacunek, jes´ li nie sympatie˛, wie˛kszos´ ci z nich. I zaczynała juz˙ wierzyc´ , z˙ e wszyst- ko sie˛ jakos´ ułoz˙ y. Az˙ tu nagle zjawia sie˛ Nash – wysoki, barczysty i nieprzyzwoicie przystojny – i je˛zyk staje jej koł- kiem, a nogi mie˛kna˛ jak pie˛tnastolatce. To pewnie spo´ z´ niony kac moralny z przeszłos´ ci. Bo niemoz˙ liwe, by nadal czuła cos´ do Nasha McLarena, tego szczura, doktorka od siedmiu boles´ ci, kto´ ry od pie˛ciu miesie˛cy nie zajrzał nawet do cier- pia˛cej na artretyzm matki. Widok Nasha, dorosłego juz˙ i nadal przystojnego jak dawniej, przypomniał jej tamten straszny dzien´ , kiedy jako pie˛tnastolatka szlochała w obje˛ciach Meg nie dlatego, z˙ e zmarł ojciec, ale dlatego, z˙ e osiemnas- toletni wo´ wczas Nash McLaren rzucił ja˛ dla Lisy Warren, farbowanej blond puszczalskiej, przechwa- laja˛cej sie˛, z˙ e całowała sie˛ juz˙ ze wszystkimi chłop- cami z okolicy. – Idziemy wyka˛pac´ Donne˛? – spytała Brianna. Ella spojrzała na co´ reczke˛ Meg z us´ miechem. – Wiesz co? Chyba przełoz˙ ymy to na jutro – po- wiedziała, obejmuja˛c siostrzenice˛. – A teraz same wez´ my lepiej prysznic. Potem ja po´ jde˛ do pracy, a ty pomoz˙ esz pani Carter smaz˙ yc´ placuszki na poranna˛ herbatke˛ Sary. – A moge˛ po´ js´ c´ do Sary na te˛ poranna˛ herbatke˛? – Nie wiem, skrzaciku. Moz˙ e Sara chce spe˛dzic´ Strona 11 ten poranek ze swoim synem. Ale jes´ li cie˛ zaprosi, to nie widze˛ przeszko´ d. – Stary Zrze˛da tu jest! – poinformowała Elle˛ te- atralnym szeptem Kate, weekendowa rejestratorka. Stary Zrze˛da, były burmistrz miasteczka, nalez˙ ał do najmniej sympatycznych z pacjento´ w Elli. Jednak Ella wiele mu wybaczała, bo całym jego ciałem wstrza˛sały teraz drgawki choroby Parkinsona i miał trudnos´ ci z wysławianiem sie˛, choc´ jego umysł nadal pracował sprawnie. – Zapraszam, panie Warburton – powiedziała Ella do siedza˛cego w poczekalni pacjenta, otwieraja˛c drzwi gabinetu. Nie oferowała mu pomocy, bo wie- działa, z˙ e i tak zostałaby odrzucona. – Nie rozumiem, dlaczego gabinet lekarski jest tak daleko od recepcji – wyburczał pan Warburton, podnosza˛c sie˛ z trudem z krzesełka. – Bo wczes´ niej sa˛ gabinety zabiegowe – wyjas´ - niła, choc´ on to przeciez˙ wiedział. – Jes´ li kupie˛ te˛ przychodnie˛, to moz˙ e przeniose˛ go bliz˙ ej. – Doug McLaren wiedział, co robi, i ja nie s´ pie- szyłbym sie˛ zbytnio ze zmianami, młoda damo. Ella stłumiła westchnienie. Zawsze tak było – co- kolwiek powiedziała, pan Warburton miał odmienne zdanie. – A wie˛c w czym moge˛ panu dzisiaj pomo´ c? – zapytała, kiedy usiadł w kon´ cu przed jej biurkiem. – Mo´ wiła pani w s´ rode˛ o jakims´ nowym leku – burkna˛ł. – Nie tyle o nowym leku, co o wprowadzeniu Strona 12 s´ rodka przeciwdepresyjnego do pan´ skiej kuracji – skorygowała Ella. – Chciałbym jeszcze raz usłyszec´ o tych substanc- ˙ adnej jach, kto´ rych nie produkuje teraz mo´ j organizm. Z depresji nie mam, ale powiedziała pani, z˙ e z tego powodu moz˙ e czegos´ mi tam do szcze˛s´ cia brakowac´ . Ella nie us´ miechne˛ła sie˛. Wiedziała, do czego zmierza pan Warburton. W jego mniemaniu depresja była babska˛ fanaberia˛ niegodna˛ prawdziwego me˛z˙ - czyzny. Co innego jakies´ tam chemiczne niedobory. – Choroba Parkinsona atakuje obszary mo´ zgu, kto´ re zawiaduja˛ wytwarzaniem przez organizm ta- kich substancji jak serotonina i neotropina, czyli dwo´ ch zwia˛zko´ w chemicznych zapewniaja˛cych nam dobre samopoczucie. Pan Warburton kiwna˛ł głowa˛. – Znaczy, z˙ e tylko głupi nie wzia˛łby czegos´ , co zaste˛puje to, czego nie produkuje organizm. – Czytałam, z˙ e w Stanach Zjednoczonych i Euro- pie prowadzone sa˛ badania nad zasta˛pieniem tabletek plastrami, dzie˛ki czemu lek byłby wchłaniany przez sko´ re˛ – powiedziała Ella, sie˛gaja˛c po bloczek z recep- tami. Pan Warburton kiwna˛ł głowa˛, a potem zaskoczył ja˛ zupełnie, mo´ wia˛c: – Słyszałem, z˙ e Nash ma dzisiaj odwiedzic´ Sare˛. – Przygla˛dał sie˛ przez chwile˛ Elli, a potem dodał: – Wraca chłopak w kon´ cu na stare s´ mieci? – Ska˛d mam wiedziec´ ? – ba˛kne˛ła Ella. Starsi mieszkan´ cy miasteczka woleliby bez wa˛t- pienia, by leczył ich Nash, syn i wnuk poprzednich Strona 13 lekarzy. A nie co´ rka miejscowego pijaczka i kom- binatora. Odprowadziła pana Warburtona do drzwi i us´ mie- chne˛ła sie˛ do naste˛pnej pacjentki. Czteroletnia Carrie Mills cierpiała na poraz˙ enie mo´ zgowe. Jej matka, Jenny Mills, spojrzała na Elle˛ błagalnie. – Ma wysypke˛ – szepne˛ła. Ella obejrzała mała˛. Ta wysypka mogła s´ wiadczyc´ o zapaleniu opon mo´ zgowych. Im szybciej Carrie znajdzie sie˛ w szpitalu, tym lepiej. Niestety, szpital w Edenvale zamknie˛to przed dziesie˛cioma laty. Nigdy jeszcze nie widziała wysyp- ki towarzysza˛cej zapaleniu opon mo´ zgowych, ale w szpitalu mogłaby pobrac´ do analizy płyn rdzenio- wo-mo´ zgowy Carrie i w razie czego natychmiast rozpocza˛c´ kuracje˛, bez naraz˙ ania dziewczynki i jej rodzico´ w na dramat dwugodzinnej podro´ z˙ y do mias- ta, zwłaszcza z˙ e nie miała pewnos´ ci, czy jej diagnoza jest słuszna. Zaraz, przeciez˙ Nash pracuje na oddziale ratun- kowym. Nash be˛dzie wiedział! Oddała Carrie matce i sie˛gne˛ła po słuchawke˛. – Nash McLaren, słucham? – Nash, to ja, Ella. Przepraszam, z˙ e przeszkadzam, ale potrzebuje˛ twojej rady. Wiem od Sary, z˙ e pracu- jesz na oddziale ratunkowym. Spotkałes´ sie˛ juz˙ moz˙ e z wysypka˛ towarzysza˛ca˛ zapaleniu opon mo´ zgowych we wczesnym stadium? Mam tutaj czteroletnia˛ pac- jentke˛ z poraz˙ eniem mo´ zgowym i jes´ li to zapalenie opon, to wolałabym jej od razu podac´ penicyline˛ G, zamiast czekac´ z tym, az˙ znajdzie sie˛ w szpitalu. Strona 14 – Zaraz tam be˛de˛ – mrukna˛ł Nash. – Nash McLaren? – spytała Jenny. – Cos´ takiego, odwiedził wreszcie matke˛. Po paru minutach Nash był w gabinecie. – Czes´ c´ , Nash – przywitała go Jenny. – Poznajesz mnie? Jestem Jenny Mills... To znaczy, Jenny Ro- berts. – Jenny Roberts? – Nash us´ miechna˛ł sie˛. – A teraz Mills. A wie˛c wyszłas´ za Josha! Moje gratulacje. Ukla˛kł obok Jenny i spojrzał na Carrie. – A kim jest ta pie˛kna młoda dama? – To Carrie – odrzekła Jenny. Nash obejrzał dokładnie dziewczynke˛. – Chyba masz racje˛ – powiedział do Elli, wstaja˛c. – Trzeba ja˛natychmiast przewiez´ c´ karetka˛ do Sydney i przez cała˛ droge˛ monitorowac´ . Jenny, czy Josh jest w domu? Mo´ głby spakowac´ troche˛ rzeczy dla ciebie i Carrie i podrzucic´ je tutaj? Moz˙ esz zabrac´ sie˛ z nia˛ karetka˛. Masz wie˛cej dzieci? – Pete’a moz˙ esz zostawic´ u mnie – zaproponowa- ła Ella. – Zaopiekuje˛ sie˛ nim. Kaz˙ e˛ zaraz Kate za- dzwonic´ po karetke˛, a potem do Josha. Ella wybiegła z gabinetu. Josh zjawił sie˛, kiedy Carrie ładowano do karetki. Nio´ sł torbe˛ i prowadził za ra˛czke˛ pie˛cioletniego Pete’a. Spojrzał z bo´ lem w oczach na co´ reczke˛, potem pocałował Jenny, zapewniaja˛c ja˛, z˙ e be˛dzie jechał ostroz˙ nie za karetka˛ i z˙ e spotkaja˛ sie˛ w szpitalu. Na koniec us´ ciskał Pete’a. – Ba˛dz´ grzeczny i nie spraw kłopotu Elli, Sarze Strona 15 i pani Carter – powiedział, a jasnooki chłopczyk kiwna˛ł głowa˛. – Gdyby on jeszcze wiedział, co to znaczy byc´ ,,grzecznym’’ – szepne˛ła do Elli Kate. Karetka odjechała. Josh, przekazawszy synka Na- showi, wsiadł do samochodu i ruszył za nia˛. – Z tego, co powiedział Josh, zrozumiałem – zwro´ cił sie˛ Nash do Elli – z˙ e nie po raz pierwszy zabierasz do siebie Pete’a. – Carrie cze˛sto przebywa w szpitalu, a dziadkowie z obu stron, od kiedy przeszli na emeryture˛, duz˙ o podro´ z˙ uja˛. – Spojrzała na Pete’a, kto´ ry oddalił sie˛ od Nasha i dz´ gał teraz patykiem paje˛czyne˛. – Chodz´ do s´ rodka, Pete – powiedziała. – Kate znajdzie ci cos´ do zabawy, a kiedy skon´ cze˛ dyz˙ ur, pojedziemy do domu i pobawisz sie˛ z Brianna˛ i pieskami. – Wracam teraz do domu. Moge˛ go zabrac´ – za- oferował sie˛ Nash. – Nie, niech lepiej zostanie tutaj – rzekła Ella, biora˛c chłopczyka za ra˛czke˛. – Pani Carter przygoto- wuje s´ niadanie i nie poradziłaby sobie z dwojgiem dzieci. Pete wyrwał jej sie˛ i wbiegł do recepcji. Ella kiw- ne˛ła Nashowi głowa˛ i weszła tam za nim. Pete Mills pozostawiony bez opieki potrafił w dwie minuty zdemolowac´ dowolne pomieszczenie. Podobnie jak niegdys´ bliz´ niaczki Marsden, pie˛ciole- tni Pete Mills miał juz˙ opinie˛ urwisa nad urwisy! Strona 16 ROZDZIAŁ DRUGI Co to? On według niej dzieckiem nie potrafi sie˛ juz˙ zaja˛c´ ?! Rozzłoszczony tym domniemanym afrontem, Nash wmaszerował za Ella˛ do poczekalni. Odrywała włas´ nie chłopczyka od dystrybutora wody. – Sama ci naleje˛, Pete – mo´ wiła z naciskiem, przytrzymuja˛c go jedna˛ re˛ka˛, a druga˛ wyłuskuja˛c z pia˛stki pie˛c´ papierowych kubko´ w, kto´ re zda˛z˙ ył zakosic´ z podajnika. – Ma zespo´ ł nadpobudliwos´ ci ruchowej? – spytał Nash, wchodza˛c za nia˛ i malcem za kontuar rejest- racji. – Moim zdaniem to bardziej che˛c´ zwro´ cenia na siebie uwagi – odparła Ella, sadzaja˛c Pete’a przy małym stoliczku w ka˛cie pomieszczenia. Nie był to zapewne pierwszy taki raz, bo rejest- ratorka bez słowa wygrzebała z szafki plastikowe pudełko z drewnianymi puzzlami i postawiła je przed chłopcem. – Nie podasz mu profilaktycznie ryfampicyny? W odpowiedzi Ella, kto´ ra pomagała juz˙ Pete’owi układac´ puzzle, wyprostowała sie˛ i spogla˛daja˛c Na- showi w oczy, uniosła wysoko brwi. Był to bardzo wymowny grymas, dawał do zro- Strona 17 zumienia, z˙ e to nie jego sprawa i ona najlepiej wie, co ma robic´ . Tak sie˛ tez˙ nieszcze˛s´ liwie składało, z˙ e to unie- sienie brwi przypomniało mu pewien upalny dzien´ tuz˙ przed wyjazdem z Edenvale na uniwersytet, dzien´ , w kto´ rym natkna˛ł sie˛ na nia˛ niespodziewanie przy jaskiniach. Zobaczyła go wtedy z daleka i za- wro´ ciła na pie˛cie, zatrzymała sie˛ jednak, kiedy zawo- łał, z˙ eby zaczekała. Podszedł i... zapomniał, co chciał powiedziec´ . Z ˙ eby ratowac´ sytuacje˛, pocałował ja˛. I całował, dopo´ ki obojgu nie zabrakło tchu. Wtedy oderwała sie˛ od niego i włas´ nie w ten spo- so´ b uniosła brwi. – Lise˛ Warren tez˙ tak całujesz? – spytała, a potem odwro´ ciła sie˛ i nie czekaja˛c na odpowiedz´ , odeszła. Nash odpe˛dził od siebie te wspomnienia. Ella poszła tymczasem do swojego gabinetu, usiadł wie˛c naprzeciwko bawia˛cego sie˛ puzzlami Pete’a. Rozdzwonił sie˛ telefon. Kate podniosła słuchawke˛. – Tak, jest tutaj, Saro. Nie, juz˙ po wszystkim, ale bawi sie˛ teraz z Pete’em Millsem. Skon´ czyli włas´ nie z Pete’em układac´ skompliko- wany obrazek przedstawiaja˛cy podwo´ rko przed obo- ra˛, Pete wyliczał teraz kolejno widnieja˛ce na nim zwierze˛ta, i nagle do s´ wiadomos´ ci Nasha przebiły sie˛ słowa Kate. Cholera! Przyjechał przeciez˙ do Edenvale odwie- dzic´ matke˛ – a co robi, bawi sie˛ z obcym dzieciakiem? – Sara mo´ wi, z˙ ebys´ wzia˛ł Pete’a i wracał do domu. Ona przygotowuje lunch w ogrodzie, a on uwielbia sie˛ tam bawic´ . Strona 18 – Lunch? Kate obdarzyła go promiennym us´ miechem. – Juz˙ po dwunastej. Widze˛, z˙ e układanie tych puzzli pochłone˛ło cie˛ tak samo jak Pete’a. Nash obrzucił ja˛nieprzyjaznym spojrzeniem, a po- tem zerkna˛ł na poczekalnie˛. Pacjento´ w zamiast ubyc´ , przybyło. – O kto´ rej zamykacie? Kate znowu sie˛ promiennie us´ miechne˛ła. – Powinnis´ my o jedenastej, tak jest napisane na drzwiach. Ale dzisiaj zejdzie co najmniej do drugiej. Jes´ li wzia˛c´ pod uwage˛, z˙ e Ella w soboty przyjmuje tylko nagłe przypadki, to od razu widac´ , z˙ e potrzeba nam na gwałt drugiego lekarza. Nash przypomniał sobie, jak matka, kiedy juz˙ sie˛ troche˛ uspokoił, powiedziała mu, z˙ e Ella nie dos´ c´ , z˙ e chce kupic´ praktyke˛, to jeszcze zamierza wzia˛c´ sobie wspo´ lnika. Czy aby nie ojca swojego dziecka? Zreszta˛, co mu za ro´ z˙ nica. – Chodz´ , Pete, po´ jdziemy do... do... – Do Sary. Wszystkie dzieci tak ja˛ nazywaja˛. Nash obejrzał sie˛. Po drugiej stronie kontuaru re- cepcji stała Ella. – Do Sary, do Sary! – ucieszył sie˛ Pete i chwyciw- szy Nasha za re˛ke˛, pocia˛gna˛ł go do drzwi. Ella odetchne˛ła z ulga˛, kiedy ci dwaj zeszli jej z oczu, i poprosiła naste˛pnego pacjenta. Jeszcze pie˛ciu – naturalnie, jes´ li nikt juz˙ sie˛ nie pojawi. Do drugiej, najpo´ z´ niej do trzeciej powinna skon´ czyc´ . Ale wystarczył jeden rzut oka na buzie˛ Jessie Strona 19 Cochrane, z˙ eby pozbyc´ sie˛ złudzen´ . Dziewczynka miała taka˛sama˛wysypke˛ jak Carrie. A w przedszkolu była w tej samej co Carrie grupie. W tej samej grupie co Brianna... Zbadała mała˛, wyjas´ niaja˛c Libby, jej matce, co jest na rzeczy. Jessie miała podwyz˙ szona˛ temperature˛, sztywny kark, a wysypka mo´ wiła sama za siebie. Ella zostawiła Jessie pod opieka˛ Libby i wybiegła z gabi- netu. W paru słowach opisała Kate na osobnos´ ci kryzy- sowa˛ sytuacje˛, jaka nasta˛piła. – Moz˙ e z˙ adne inne dziecko tego nie podłapało, ale nie wolno nam ryzykowac´ – dorzuciła. – Dzwon´ do Melody West, wiesz, tej kierowniczki przedszkola, i popros´ , z˙ eby obdzwoniła rodziny, kto´ rych dzieci sa˛ w tej samej grupie co Carrie i Jessie. Od nich zacz- niemy. Przede wszystkim podamy im antybiotyk, kto´ ry powstrzyma moz˙ e rozwo´ j tej paskudnej cho- roby, ale trzeba je tez˙ be˛dzie zaszczepic´ . Ella zawiesiła głos i zbierała przez chwile˛ mys´ li. – I odsyłaj do domu kaz˙ dego pacjenta, kto´ ry nie wymaga mojej natychmiastowej interwencji. Mo´ w, z˙ e przyjme˛ ich... – Włas´ nie, kiedy be˛dzie mogła ich przyja˛c´ ? – O szo´ stej po południu. – Przeciez˙ dzisiaj po południu jest ten festyn, na kto´ rym zbierane be˛da˛ pienia˛dze dla Ochotniczej Słuz˙ by Kryzysowej – przypomniała jej Kate. Ella us´ miechne˛ła sie˛. – To be˛dzie sprawdzian, na ile naprawde˛ sa˛ cho- rzy – powiedziała. – Ale ty tez˙ masz na nim byc´ . Strona 20 Ella wzruszyła ramionami. – Nic sie˛ nie stanie, jes´ li sie˛ troche˛ spo´ z´ nie˛. Nawet nie zauwaz˙ a˛. Kate usiadła przy telefonie, a Ella wro´ ciła do gabinetu. – Jessie musi is´ c´ do szpitala – powiedziała do Libby, zdezynfekowała dziewczynce przedramie˛ wa- cikiem nasa˛czonym spirytusem i wbiła igłe˛. – To pocza˛tkowe stadium choroby, ale ona musi byc´ pod stała˛ obserwacja˛. Masz do wyboru: albo zaczekasz na karetke˛, albo sami zawieziecie ja˛ do szpitala dziecie˛- cego w Sydney. Gdybys´ zdecydowała sie˛ na to o- statnie, dam ci karteczke˛ z lista˛ leko´ w, jakie juz˙ jej podałam i uprzedze˛ ich telefonicznie, z˙ e tam jedziesz. – Zawieziemy ja˛ – os´ wiadczyła Libby. – Nie be˛de˛ czekała. – Bill moz˙ e z wami pojechac´ ? Libby us´ miechne˛ła sie˛ – blado, ale lepsze to niz˙ nic. – Spro´ bowałby nie – mrukne˛ła. – Gra teraz w kry- kieta z Paulem... O Boz˙ e, a jak Paul tez˙ sie˛ zaraził?! – Dam ci recepte˛ na antybiotyk dla niego. Wolisz w tabletkach czy w syropie malinowym? – Lepszy ten syrop. Ella podała Libby wypisana˛ recepte˛, a potem odprowadziła ja˛ do samochodu i pomogła umies´ cic´ Jessie w foteliku. Sfrustrowana zaistniała˛ sytuacja˛ – jedna karetka i szpital oddalony o dwie godziny drogi – weszła do magazynku i sprawdziła zapas szczepionki. Jeff Courtney, aptekarz, powinien miec´ ryfampicyne˛