Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13844 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wilson Jacqueline)
Dziewczyny się zakochują
Nadine spogląda na mnie prawie z litością.
— Sama się przekonasz, Ellie, gdy w końcu znajdziesz
sobie chłopaka.
To przesądza sprawę.
Moje usta otwierają się same i mówią:
— Nie martw się, ja już mam chłopaka — wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Nadine wytrzeszcza na mnie oczy. Magda wytrzeszcza na mnie oczy. Czuję się, jak gdybym przeskoczyła na drugą stronę okularów i sama też wytrzeszczyła na siebie oczy. Co ja gadam? Co ja robię? Jak to się stało? Ale teraz już nie mogę się wycofać...
- 2 CZE. 2005
31 PAŹ. 2003
2 3 CZE. 2004
U 5
2 0 CT" r"*ni
-4 w im
-6 KU.
Z1K1I.U0L ^ 01 5
17 MAJ 2004 U 06.
----uo.
tli
xl
4
Ciąg dalszy przygód EHie, Magdy i Nadine znajdziecie u Książach
o, Dziewczyny
się*
zakochują
ilustrował >^ ^
Przełożyła
MEDIA RODZINA
Tytuł oryginału GIRLS IN LOVE
jest tylko na podstawie
pisemnej zgody wydawcy.
MIEJSKA BfliL»?r«iA PUgJJCZMA w Zabrzu H\n,
i ZN. KLAS. "" '
NR INW. i4sao
ISBN 83-7278-038-2
Harbor Point, Sp. z o.o.
Media Rodzina
ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań
tel. (061) 820-34-75, fax 820-34-11
[email protected]. pl
www .mediarodzina .com.pl
Dział handlowy
ul. Mrągowska 3/5, 60-161 Poznań
tel./fax (061) 661-89-36 do 38
[email protected]
Łamanie i diapozytywy
perfekt, ul. Grodziska 11, 60-363 Poznań
tel. (061) 867-12-67,
[email protected]
Druk i oprawa
Gazeta Handlowa Sp. z 0.0.
ul. Forteczna 3-5, 61-362 Poznań
szkoły dla dziewcząt w Coombe.
¦
""'
7 Angeli Derby.
ie go-
ścinnie « latach 1995 i 1996.
ścinnie «
pozostać najlepszą przyjacióTKą Magdy i Nadine.
"Rysować codziennie i zająć pierwsze miejsce w Klasie z piastyKi.
Postarać się nie zająć ostatniego miejsca z pozostałych przedmiotów!
gtosować dietę i WTRZYMAĆ (Koniec z lodami Magnum w sob. i niedz.)
I
Zrobić coś z włosami. CoKoiwieK. Zapuścić. Albo ściąć na jeża. CJfarbować??? v
i czternastych urodzinach znaleźć jaKąś płatną pracę, żebym mogła...
t7i Kupić sobie przyzwoite ciuchy.
rtrt Bywać w Klubach.
/ Siódme Niebo
& ZNALEŹĆ CHŁOPAKA!
Pierwszy dzień szkoły po wakacjach. Idę pieszo, bo przegapiłam autobus. Niezbyt dobry początek. Dziewiąta klasa. Ciekawe, jak to będzie.
Number nine, numer dziewięć, numer dziewięć...
To z klasycznego Białego Albumu Beatlesów, ten zwariowany kawałek na samym końcu. John Lennon zawsze był dla mnie kimś bliskim, chociaż umarł, zanim się urodziłam. Lubię go za te małe, zwariowane obrazki, które rysował, i za to, że nosił okularki w drucianej oprawie, że był dowcipny, i że wszystko zawsze robił po swojemu. Ja też rysuję zwariowane małe obrazki, noszę okularki w drucianej oprawie i podobno (tak sądzą moi przyjaciele) jestem dowcipna. Nie mam tylko okazji robić wszystkiego po swojemu.
Jest wpół do dziewiątej. Gdybym w tej chwili mogła robić, co zechcę, leżałabym w łóżku zwinięta w kłębek i spa-
10
ła jak kamień. John Lennon też lubił się wylegiwać, tak czy nie? Czasami razem z Yoko przez cały dzień nie wychodzili z łóżka. Nawet wywiadów udzielali w łóżku. Pełny luz.
Więc gdybym mogła robić wszystko po swojemu, spałabym do południa. Potem śniadanie. Gorąca czekolada i pączki. Potem słuchałabym muzyki, robiąc odlotowe rysunki w szkicowniku. Czasem obejrzałabym jakiś film na wideo. Potem znów bym coś zjadła. Zamówiłabym pizzę. Chociaż może lepiej poprzestać na sałatkach. Dość łatwo utyć, kiedy się leży cały dzień w łóżku. A ja nie chcę wyglądać jak wieloryb wyrzucony falą na plażę.
Niech więc będzie zielona sałata. I zielone winogrona. Czy jest jakiś zielony napój? Wiem, ten likier, którego próbowałam u Magdy, creme de menthe. Nie powiem, żeby mi specjalnie smakował. Przypominał pastę do zębów. W takim razie obejdę się bez napojów.
Za to zadzwonię do Magdy i do Nadine, i z każdą utnę sobie dłuższą pogawędkę. A potem...
A potem będzie już wieczór, więc wykąpię się, umyję włosy i przebiorę się w... Właśnie, w czym ja powinnam spać? Przecież nie w tej piżamie w misiaczki. Zbyt dziecinna. Błyszczące, jedwabne koszulki też odpadają. Już wiem: długa, biała koszula haftowana w róże we wszystkich kolorach tęczy, a na każdym palcu wielki, błyszczący pierścień — będę leżeć płasko na plecach w swoim łożu tak jak Frida Kahlo. To moje bożyszcze numer dwa: rewelacyjna malarka z Ameryki Południowej, miała niesamowite brwi, nosiła wielkie kolczyki i kwiaty we włosach.
Okej, a więc leżę w łóżku i wyglądam pięknie. Ktoś otwiera drzwi domu. Słychać kroki. To mój chłopak, przyszedł mnie odwiedzić...
Cały problem w tym, że ja nie marn chłopaka. Fakt, że stroju Fridy Kahlo też nie mam, ani telefonu przy łóżku, ani własnego telewizora, ani wideo, za to w materacu mam dół, bo mój braciszek Jajek używa go pod moją nieobec-
11
ność jako trampoliny. Ale te wszystkie braki jakoś bym zniosła, gdybym tylko miała chłopaka. Błagam!
Zaledwie to pomyślałam, a oto zza samochodu zaparkowanego częściowo na chodniku wyłania się piękny blondyn o dużych piwnych oczach. Usuwa się na bok, żeby ustąpić mi z drogi, ale ja właśnie daję krok w tę samą stronę, więc on przechodzi na drugą stronę chodnika. Ja również! Wygląda to tak, jakbyśmy parodiowali jakiś taniec.
— O! Uuups! Przepraszam! — dukam byle co i czuję, że robię się czerwona jak burak.
A on stoi — spokojny, jedną brew ma leciutko uniesioną. Nie mówi nic, tylko uśmiecha się do mnie.
Uśmiecha się do mnie!
I przemyka zwinnie obok, gdy ja niepotrzebnie robię unik. Kręci mi się w głowie.
Oglądam się przez ramię. On też się ogląda. Jak słowo daję. Może... może ja mu się spodobałam? Nie, co za głupi pomysł. Dlaczego taki niezwykły facet, który musi mieć co najmniej osiemnaście lat, miałby zwracać uwagę na głupią gimnazjalistkę, która nie umie nawet normalnie przejść obok niego?
On wcale na mnie nie patrzy. Spogląda w górę... Spogląda w dół... Patrzy na moje nogi! O rany, może ta spódniczka naprawdę jest za krótka? Sama ją podwinęłam wczoraj wieczorem. Anna chciała to zrobić, ale byłam pewna, że skróci najwyżej o centymetr. A mnie zależało na naprawdę krótkiej spódniczce. Niestety, szycie nie jest moją mocną stroną. Brzeg trochę się sfałdował. A kiedy przymierzyłam ją po skróceniu, okazało się, że odsłania zaskakująco wysoko pulchne, różowe nogi!
Anna nic nie powiedziała, ale dobrze wiem, co sobie pomyślała.
Tata był bardziej bezpośredni:
— Na litość boską, Ellie, całe majtki ci widać!
— No wiesz, tato — westchnęłam z politowaniem — ta-
12
ki niby jesteś nowoczesny. Wszystkie dziewczyny teraz noszą spódnice tej długości.
To prawda. Magda nosi nawet krótsze. Ale Magda ma długie nogi, zawsze lekko opalone. Ciągle na nie narzeka, mówi, że nie może patrzeć na ten sterczący mięsień z tyłu. Tańczyła kiedyś w balecie i stepowała, nadal ćwiczy taniec jazzowy. Jęczy i jęczy, ale wiadomo, że udaje. Wystawia nogi na pokaz przy każdej okazji.
Nadine też nosi krótkie sukienki, ale jej nogi nigdy nie są opalone. Są albo czarne, gdy Nadine zakłada czarne rajstopy, albo białe, gdy musi iść do szkoły. Nadine nie znosi słońca i opalania, więc wygląda jak bohaterka powieści grozy i ma cerę wampira. Nie tylko jest biała, jest także chuda i wiotka. Krótkie spódniczki najlepiej pasują do szczupłych nóg.
To bardzo przygnębiające, kiedy człowiek ma dwie najlepsze przyjaciółki i obie są znacznie chudsze od niego. A jeszcze bardziej przygnębiające jest, gdy nawet przyrodnia matka człowieka jest od niego chudsza. I w dodatku ma figurę rasowej modelki. Anna ma dopiero dwadzieścia siedem lat, ale wygląda na znacznie młodszą. Kiedy wychodzimy gdzieś razem, ludzie biorą nas za siostry, chociaż w ogóle nie jesteśmy do siebie podobne. Anna jest chuda i bardzo ładna. Ja jestem mała i niezgrabna.
Ale nie gruba. Właściwie nie. Szkoda tylko, że mam taką okrągłą twarz. W ogóle wszystko mam zaokrąglone. I brzuch, i pupę. Nawet głupie kolana mam okrągłe. Całe szczęście, że biust też. Magda musi zakładać specjalny stanik, żeby pokazać jaki taki dekolt, a Nadine jest płaska jak deska.
Ja z mojej góry jestem całkiem zadowolona. Chciałabym tylko, żeby dół trochę się zmniejszył. Boże, jak ja muszę okropnie wyglądać z tyłu... Nic dziwnego, że on się tak gapi.
Chowam się za róg. Ale dałam plamę! Nogi tak mi drżą, że ledwo mogę iść. Wyglądają, jakby się wstydziły: dwie różowe szynki. Kogo ja oszukuję? Jasne, że jestem gruba.
13
Gumka nieprzyzwoif.je ,
w brzuch. Przytyłam pr fótkiej spódniczki wpija mi się
bardziej przez te tr^y o'L' wakacje, przecież wiem. A naj-
To niesprawiedliwe ^nie okropne tygodnie na wsi. że za granicę. Magd^ ^ szyscy jeżdżą w bajeczne podró-ce, a ja siedziałam w j/ 'x w Hiszpanii, Nadine w Amery-w Walii. Lało, lało i ^ej obskurnej, wilgotnej chałupie z Jajkiem w dziecinne ° Nudziłam się potwornie, grając no-biały ekran turystycgrV, gapiąc się w rozmazany, czar-szach po błocie. Z ty ^%° telewizora i brodząc w kalo-
Trzy posiłki dzu^,'1^ całY czas jadłam, przegryzki. Batoniki M.l)( [ co najmniej trzydzieści trzy słodko-kwaśne i lody ^ 8alar^tki, czipsy tortilla, chrupki
8num- Mniam, mniam, mniam —
to cud, że jeszcze chwili ledwo s
f
iszam! prawdę mówiąc, to w tej
Nienawidzę łażenia Jr,Zam> tak mi drż3 kolana-taczać wielkie koło tyli iesze Wycieczki są bez sensu: za-wyszło? W Walii zaWs^ po tO) żebY wrócić tam, skąd się
Tata z Anną zaws^ duzo y
w kółko jak wariat. ja ., prują, przodem. Mały Jajek bryka kaloszami, i myślę :s()b-:l;ignę si<? za nimi, błoto cmoka pod Po co komu letni dom e: To ma być p r z y j e m n o ś ć ??? my mieć letniego dOrrź™at w Walii? Dlaczego nie może-mentu na lato w ^^ w Hiszpanii albo wynająć aparta-szczęście! Wiem, wi^J^Ym Jorku? Magda i Nadine mają ce i mieszkała w hc>te' Ma8da była na grupowej wyciecz-tylko Orlando i DiSnJ^-mrówkowcu, a Nadine zwiedziła pewno miały co dzi^ ^and —- ale przynajmniej obie na
A w naszym zaką^ łońce!
wa. Czarne chmury Ną J Walii ?.awsze panuje pora deszczo-góry. Deszcz pada nav.tUl stałym elementem pejzażu, tak jak że sam potrafi zamx)c< ^ w naszej chacie, bo Tata twierdzi, się to nie udało. Po c ^ać dachówki, a jeszcze nigdy mu i rondle, do których d* Ym strVchu stoją więc kubły, miski grywając swoją symfo^^2 kapie i pluska dzień i noc, wy-
14
Miałam tego wszystkiego po dziurki w nosie i wpadłam w taką depresję, że podczas obowiązkowej wycieczki do arcynudnych ruin starego zamczyska chciałam się rzucić z zamkowej wieży. Oparta plecami o mur na samym jej czubku, z sercem bijącym jak szalone po morderczej wspinaczce, zastanawiałam się, co by było, gdybym tak skoczyła w przestrzeń? Czy ktokolwiek zmartwiłby się, widząc mnie rozkwaszoną na bruku tam, na dole? Tata i Anna trzymali mocno Jajka, ale mnie wcale nie trzymali, nawet gdy wychyliłam się głową w dół.
Powiem więcej: wzięli go za ręce i poszli sobie, mamrocząc coś o murach obronnych i wrzącym oleju. Stanowczo przesadzają z rolą świadomych rodziców. Wątpię, czy Jajek wie, jak się pisze słowo zamek, więc z całą pewnością nie nadaje się jeszcze do poważnej edukacji. Kiedy ja byłam mała, Tata nigdy nie robił takich hec. Zawsze tylko pracował albo był zajęty. Na wakacjach oddalał się gdzieś i rysował. Ale mnie to nie przeszkadzało. Miałam Mamę. Wtedy
jeszcze miałam...
Na myśl o Mamie zrobiło mi się jeszcze gorzej. Wszystkim się zdaje, że już jej nie pamiętam. Chyba zwariowali! Pamiętam mnóstwo, mnóstwo rzeczy: jak bawiłyśmy się moimi lalkami Barbie, jak śpiewałyśmy piosenki, jak malowałam się Mamy szminką i tuszem, jak przymierzałam jej biżuterię, różowy jedwabny szlafroczek i buty na wysokich
obcasach.
Bardzo często chce mi się o niej porozmawiać, ale Tata, gdy tylko go zagadnę, robi się spięty i milknie. Marszczy brwi, jakby bolała go głowa. Tata nie chce pamiętać o Mamie, no bo ma teraz Annę. I oboje mają Jajka.
A ja nie mam nikogo. Poczułam się tak strasznie nieszczęśliwa, że poszłam sobie sama w drugą stronę. Na przeciwległym krańcu murów obronnych odkryłam zmurszałą wieżę. Wejście było zagrodzone liną i tablicą ostrzegawczą. Przelazłam pod liną i zaczęłam wdrapywać się
15
po ciemku po omszałych schodkach. Nagle położyłam nogę na stopień, którego nie było, i obsunęłam się, raniąc łydkę. Nawet za bardzo nie bolało, ale łzy same pociekły mi z oczu. A ponieważ nie można płakać i wspinać się jednocześnie, usiadłam na schodach i rozbeczałam się na dobre.
Po chwili przypomniałam sobie, że nie mam chusteczki. Okulary mokre, nos zasmarkany. Wytarłam szkła o ubranie, pociągając nosem. Kamienne stopnie były bardzo zimne, czułam ich wilgoć przez dżinsy, ale siedziałam dalej. Przypuszczam, że czekałam, aż Tata mnie tam znajdzie. Czekałam, i czekałam, i czekałam. Nagle usłyszałam kroki. Zamarłam i nadstawiłam ucha. Kroki były zbyt lekkie jak na Tatę, i zbliżały się zbyt szybko, abym zdążyła usunąć się z przejścia. Ktoś potknął się o mnie i oboje wrzasnęliśmy:
— Au!
— Au!
— Przepraszam, nie miałem pojęcia, że ktoś tu siedzi! :— Klęczysz na mnie!
— Strasznie przepraszam. Daj rękę, pomogę ci wstać.
— Uważaj!
Pociągnął mnie tak mocno, że oboje omal nie sturlali-śmy się po schodach.
— Ups!
— Uwaga!
Wyswobodziłam się i oparłam plecami o wilgotną ścianę. On też się wyprostował. Za ciemno było, żeby dostrzec cokolwiek poza niewyraźną sylwetką.
— Czemu siedzisz tu sama po ciemku? Nic ci się nie stało?
— Przedtem nie. Może teraz. Czuję się całkiem zmiażdżona.
— Przepraszam. Powtórzyłem to już ze sto razy, co? Ale faktem jest, że to trochę wariacki pomysł, tak się czaić
16
w ciemności. Następnym razem może cię tu stratować zastęp skautów albo wycieczka amerykańskich turystów w adidasach, albo... albo... Co ja bredzę? Ciężko się rozmawia, kiedy nic nie widać. Wejdźmy wyżej, może tam będzie więcej światła.
— Chyba się nie da. Schody najwyraźniej tu się kończą.
— No to trudno. Nie, to nie. W takim razie zejdźmy na dół.
Zawahałam się, błyskawicznie przecierając twarz wierzchem dłoni. Nie było sensu siedzieć dalej w wieży. Tata, Anna i Jajek najprawdopodobniej całkiem o mnie zapomnieli. Wrócili do domu. Po trzech dniach może zreflektują się: „A gdzie Ellie?" I wzruszą ramionami. I znów zapomną.
Ten chłopak chyba pomyślał, że boję się zejść.
— Daj rękę, to ci pomogę, chcesz?
— Dziękuję, poradzę sobie — powiedziałam.
A jednak schodzenie po omacku okazało się dość karkołomne. Schody wydawały się jeszcze bardziej śliskie, a poręczy nie było. Potknęłam się w pewnej chwili, ale on mnie złapał.
— Uważaj!
— Przecież uważam -— burknęłam.
— Założę się, że na dole czeka strażnik, żeby nas ochrzanić za to, że wleźliśmy tam mimo zakazu — powiedział chłopak. — To mój wieczny problem. Na widok liny i tabliczki „Wstęp wzbroniony" odczuwam nieodpartą chęć spenetrowania wnętrza. Dlatego stale pakuję się w tarapaty. Rodzina i znajomi, gdy chcą mi dokuczyć, mówią na mnie Denny Dan. Na imię mam Daniel. Denny Dan nazywają mnie tylko wtedy, kiedy już naprawdę eksplodują ze złości. Na ogół jestem pospolity Dan.
Nawijał tak aż do chwili, gdy, mrugając gwałtownie, wyszliśmy na światło dzienne. „Pospolity Dan" pasowało do niego jak ulał. Miał dziko sterczące włosy i idiotycznie mały, zadarty nosek, którym mszał, żeby poprawić okulary.
17
Zamrugałam raz jeszcze spoza własnych zamazanych szkieł i przyjrzałam mu się uważniej.
— To ty! — powiedzieliśmy równocześnie.
Jego rodzina zajmowała wiejską chatę w dolinie, o pół mili od naszej rudery, równie wilgotną i podupadłą. Widywaliśmy ich, jak robili zakupy w wiejskim sklepie, dość często przesiadywali też wieczorami w pubie. Mój tata grywał czasem w rzutki z jego tatą. Anna i mama Dana prowadziły w tym czasie wymuszoną konwersację. Wyglądały, jakby przybyły z dwóch różnych planet, chociaż obie nosiły dżinsy, swetry i sportowe buty. Dżinsy Anny podkreślają jej zgrabną, małą pupę, sweter Anny to artystyczna ręczna robota, a jej buty mają metalowe sprzączki i spiczaste czubki. Mama Dana jest znacznie szersza w biodrach ode mnie. Swetry zawsze nosi przyciasne, a jeden nawet nadpruty. Co do jej butów, są to autentyczne traperki, oblepione błotem.
Cała rodzina Dana uprawiała turystykę pieszą, i to bez względu na pogodę. Widzieliśmy ich nieraz, jak poubierani w pomarańczowe peleryny wyruszali w strugach deszczu, a po paru godzinach te same ruchome „nagietki" pojawiały się na zamglonym szczycie odległej góry. Dzieci było w tej rodzinie pięcioro, wszystkie poważne i staroświeckie. Dan, najstarszy, mniej więcej w moim wieku, mierzył o dobry cal mniej ode mnie, chociaż jestem niska. Z kieszeni jego peleryny wystawał opasły przewodnik po zamkach. Typowe.
— Udało się! — obwieścił, jakbyśmy powrócili z kosmosu. Na znak triumfu chciał przeskoczyć linę, ale się zaczepił.
— Nic dziwnego, że przezywają cię Denny Dan — mruknęłam, prześlizgując się dołem.
Po Tacie, Annie i Jajku nie było ani śladu. Może rzeczywiście wrócili do domu beze mnie.
— A ty jak masz na imię? — spytał Dan, otrzepując ubranie. — Rapunzel?
— Co takiego?
18
— Przecież znalazłem cię przyczajoną w ciemnej wieży, zgadza się?
Wtedy przypomniałam sobie małą książeczkę dla dzieci z serii z biedronką.
— Pasjonujesz się bajkami? — spytałam.
To miała być obelga, on jednak potraktował pytanie poważnie.
— Nie mam nic przeciwko bajkom. Niektórym. Tata ostatnio, ponieważ jesteśmy w Walii, podsunął mi Mabinogion.
Słowo to nic dla mnie nie znaczyło, nie rozumiem po walijsku.
— To zbiór starych walijskich legend. Niektóre okropnie romantyczne. Chcesz przeczytać? Pożyczę ci.
— Wydaje mi się, że to nie w moim stylu.
— A co jest w twoim stylu? Co lubisz czytać? Co to za mała czarna książeczka, którą zawsze przy sobie nosisz?
Zaskoczył mnie. Jego pytanie oznaczało, że musiał mnie uważnie obserwować. Zazwyczaj przecież noszę szkicow-nik głęboko schowany w kieszeni kurtki.
— To tylko mój podręczny szkicownik.
— Pokaż — powiedział, klepiąc mnie po kieszeni.
— Nie!
— No coś ty, nie wstydź się.
— Wcale się nie wstydzę. To prywatna rzecz.
— Co szkicujesz? Zamki?
— Nie.
— Góry?
— Nie.
— No więc co?
— Nie masz trochę za długiego nosa?
W odpowiedzi śmiesznie zmarszczył swój mały zadarty nos.
Poddałam się.
— Nie szkicuję z natury. Rysuję. Stylizowane obrazki. Sytuacje.
19
— O, to fantastycznie! Uwielbiam takie rzeczy. Komiksy też rysujesz? Uwielbiam Calvina i Hobbesa. I Asteriksa, mam wszystkie zeszyty. Patrz, noszę nawet skarpetki z Ide-
fiksem.
Podciągnął nogawkę dżinsów i poprawił opuszczoną
skarpetkę, prawie całkiem wciągniętą do buta.
— Bardzo zabawne — powiedziałam.
— Dobra, dobra — wyszczerzył się od ucha do ucha. — Wiem, że moje ciuchy to nie jest ostatni krzyk mody.
Co do tego miał świętą rację. W mieście bałabym się, żeby ktoś nie przyłapał mnie na rozmowie z takim typem. Chociaż był po swojemu głupkowato zabawny i natrętny jak mały psiak. Najwyraźniej w ogóle mu nie przeszkadzało, że tak go obcinam. Normalnie nie byłabym aż taka niegrzeczna, ale zaczynałam się serio martwić, co się stało
z moją głupią rodziną.
Jego rodzina, w komplecie, znajdowała się na obrzeżach zamku i wszyscy z minami znawców podziwiali kupki kamieni. Jedna z sióstr podniosła wzrok i zauważyła nas:
— Hej, Dan! Chodź tu, szybko, potrzebna nam twoja
książka o zamkach!
Pozostałe „nagietki" też machały rękami i wołały.
— Muszę lecieć — powiedział Dan. — Jak już zaczęli, to nie dadzą mi spokoju. Idziesz?
Zeszłam za nim na dół. Taty, Anny ani Jajka nigdzie nie było widać. Może trzeba będzie przyłączyć się do „nagietków"? Sytuacja wyglądała tak beznadziejnie, że pomysł ten wydał mi się nawet atrakcyjny.
Zgadnijcie jednak, na kogo się natknęłam, obchodząc mury z zewnątrz. Na Tatę, Annę i Jajka! Wcale nie wyglądali na zmartwionych.
— Cześć, Ellie — powiedział Tata. — Znalazłaś sobie
kolegę? To świetnie.
Dan wyszczerzył się od ucha do ucha. Ja spojrzałam na
Tatę morderczym wzrokiem.
20
— Gdzie byliście? — spytałam surowo.
— Pokazywaliśmy Jajkowi, jak i gdzie średniowieczni mieszkańcy tego zamku korzystali z klopika, a potem Jajkowi samemu zachciało się siusiu, więc trzeba było odbyć spacer do toalety. Biedna Ellie, martwiłaś się?
— Oczywiście, że nie — burknęłam z nadąsaną miną.
— No to do zobaczenia... Ellie — powiedział Dan.
Widziałam go jeszcze parę razy. Najczęściej był z „nagietkami", a ja z Jajkiem. Raz wybraliśmy się razem na piknik. Tego dnia wyjątkowo padała zaledwie mżawka, więc jedliśmy wilgotne kanapki, mokre parówki i rozmiękłe czipsy. Nikt poza mną oczywiście nie przejmował się tymi drobiazgami. Dan okazał się mistrzem w zabawianiu maluchów. Jajek był nim zachwycony. Mnie robiło się mdło od tej całej szopki, więc odeszłam na bok, usiadłam na mokrej skale i zajęłam się rysowaniem.
Nagle na kartkę padł czyjś cień. Błyskawicznie zamknęłam szkicownik.
— Pokaż — poprosił Dan.
— Nie.
— Skąpiradło. Tylko ten jeden raz, wyjątkowo. Przecież
dzisiaj ostatni dzień wakacji.
— Dzięki Bogu.
— Co?
— Nie cierpię tej zapadłej, mokrej wiochy.
— Zwariowałaś? Tu jest fantastycznie! Zresztą, kto by chciał wracać do domu? W poniedziałek do szkoły. Ble, ble, ble. Ciekawe, jak będzie w dziewiątej klasie...
— Przecież ty nie idziesz do dziewiątej klasy — wypomniałam mu. Zdążyłam się dowiedzieć, że Dan ma dopiero dwanaście lat.
— Właśnie że tak.
— Kłamiesz. Idziesz do ósmej. Razem z innymi małymi
chłopczykami.
— Nie, idę do dziewiątej. Słowo honoru. — Dan wyraź-
21
nie się zmieszał, co nie było w jego stylu. — Poszedłem do szkoły rok wcześniej, rozumiesz?
— O rany! Pewnie jesteś wyjątkowo zdolny?
— Jakbyś zgadła.
— Wierzę ci na słowo. Chociaż wyglądasz na klasycznego kujona.
— Powinnaś się cieszyć, że chodzisz z chłopakiem o nadzwyczajnych możliwościach intelektualnych.
— My wcale z sobą nie chodzimy, głupku.
— Wielka szkoda.
— Co takiego?
— Podobasz mi się, Ellie — powiedział z poważną miną. — Czy zostaniesz moją dziewczyną?
— Nie! Jeszcze czego?! Chodzić z takim dzieciakiem?
— Nie lubisz bawić się z chłopcami?
— Jasne, że nie!
— Czy mogę cię czasami odwiedzać?
— Chyba zgłupiałeś, Dan. Przecież ty mieszkasz w Manchesterze, a ja w Londynie, zgadza się?
— A czy możemy do siebie pisywać?
Tak długo mnie męczył, aż w końcu nagryzmoliłam mu swój adres na kartce wyrwanej ze szkicownika. Jak znanj Dana, to na pewno już zdążył ją zgubić. Nie żebym chciała go znać. A nawet jeśli nie zgubił adresu, nie będzie mu się chciało napisać. Po co? Przecież to tylko irytujący smarkacz. W małych dawkach, przypuszczam, nawet do zniesienia. Ale na pewno nie jest to materiał na chłopaka, z którym chciałoby się chodzić.
O rany. Gdyby tak miał o pięć lat więcej. I nie był ani kujonem, ani głupkiem. Dlaczego on nie może być na luzie, mieć fatastycznych blond włosów i ciemnobrązowych oczu???
Ciekawe, czy jutro znów spotkam tego blondyna? Na samą myśl o nim zwalniam kroku i wpadam w stan rozmarzenia. Kątem oka łowię swoje odbicie w szybie wystawo-
22
wej. Wyglądam jak bezmózgowiec: wzrok szklany, usta rozdziawione... Widzę też zegar w głębi sklepu: minęła dziewiąta. Minęła dziewiąta! Niemożliwe, lecz prawdziwe! Minęła dziewiąta, numer dziewięć, mój pierwszy dzień w dziewiątej klasie — jeszcze się nie zaczęło, a ja już pakuję się w kłopoty.
John Lennon — ponieważ był najlepszym Beatlesem, dowcipnym artystą i cticiaT, żeby na świecie panował pokój. f|H t
prida Kahlo ~ ponieważ malowała fantastyczne obrazy, leżąc na plecach i znosząc straszne bóle.
Anna Frank ~ ponieważ pisała wspaniały dzienniK, ukrywając się podczas wojny w Komórce w Amsterdamie.
Van Gogh — ponieważ był wielkim artystą i nie przestał malować, chociaż nigdy nie sprzedał ani jednego płótna.
Annę "Rjce—ponieważ pisze o wampirach i ma wielki dom pełen porcelanowych lalek wielkości człowieka.
Ii
^^^^%» y * 1 i
i H||
iii li
Maurice Cendak — ponieważ jego ilustracje są
niesamowite, szczególnie w książce jam, gdzie wszystko jest dzikie"
fj\ Julian ciary — ponieważ jest nieznośny i, moim zdaniem, W ogromnie przystojny.
, Zoe Bali — ponieważ jest wesoła i bardzo lubiłam oglądać
' jej programy dla dzieci o sztuce.
JUSSI^Ł
W) Nick Park ~ ponieważ Wallace i Gromit są fantastyczni!
Dziwnie jest wędrować korytarzem do klasy pani Hen-derson. Oczywiście, musieli nam dać akurat panią Hokejową Henderson na wychowawczynię w dziewiątej klasie! Co to właściwie jest z tymi nauczycielami wuefu?, Hendersonowa czepia się mnie od początku siódmej klasy.
— Dołącz do szeregu, Eleonoro!
— Znów obok bramki, Eleonoro.
— Przecież ty wcale nie biegniesz, dziewczyno, ruszże się! Wymyślam więc różne wymówki: przed lekcjami wuefu
nagle dopada mnie nieznośna migrena, albo wyjątkowo bolesny okres — ale ona szybko się na mnie poznała. Każe mi za karę po sześć razy okrążać biegiem boisko, a gdy tylko próbuję zwolnić, dmucha w ten swój przeklęty gwizdek.
Nie cierpię pani Henderson. Nienawidzę wuefu. Magda czasami miga się razem ze mną i też udaje, że jest do niczego. Tak jak ja nie lubi gier zespołowych. Nie znosi być
26
potargana i z zasady nie łapie piłki, bo boi się złamać paznokieć. Jednak gdy uda się ją zmusić do udziału w lekcji, potrafi pognać jak wiatr, zdobyć sześć punktów pod rząd w siatkówce i posłać piłkę w hokeju na trawie przez całe boisko.
Dobrze, że chociaż Nadine jest bardziej beznadziejna z wuefu niż ja. Nadine wygląda wdzięcznie, ale zmuszona do biegu, rusza się niezgrabnie, ze zwieszoną głową, wymachując bezładnie rękami i nogami jak połamana marionetka.
Nie mogę się doczekać spotkania z Magdą i Nadine. Nie widziałam ich od kilku tygodni, bo dopiero wczoraj wróciliśmy z tej głupiej rudery w Walii. Dziwne: im bliżej klasy, tym moje nogi człapią coraz w-o-l-n-i-e-j, poskrzypując podeszwami butów na świeżo wypastowanej podłodze. Nie mogę patrzeć na te ohydne buciory, których wymaga szkolny regulamin — chyba nigdy nie widzieliście takiego paskudztwa, zupełnie jak z lamusa, kiedy w innych szkołach dziewczyny mogą nosić, co chcą: i wysokie obcasy, i tenisówki, i martensy... Jakie seksowne buty widziałam w sklepie Shelleys! Na obcasach, i to wysokich, a przy tym — co za niesamowity kolor, miedziany brąz z połyskiem. Czyli brązowe. A właściwie brązowawe. Błagałam Annę, żeby mi je kupiła do szkoły, ale nie dała się namówić. To niesprawiedliwość. Tylko dlatego, że sama zawsze nosi nudne płaskie czółenka. Anna jest o cal wyższa od Taty i bardzo uważa, żeby tego nie podkreślać.
— Eleonora Allard?
O Boże! To pani Trumper, wicedyrektorka. Jeszcze gorsza od pani Henderson. Rok szkolny zaczął się pięć minut temu, a ona już wkroczyła na wojenną ścieżkę. To doprawdy żałosne. Czemu te stare pudła nie zajmą się własnym życiem?
— Co ty tu robisz na korytarzu, Eleonoro?
— Nic, proszę pani.
27
— Właśnie widzę. Kto jest w tym roku twoją wychowawczynią?
— Pani Henderson — odpowiadam, wskazując głową
drzwi, przed którymi stoję.
— No więc, na co czekasz? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że j u ż zdążyłaś zasłużyć na wyrzucenie za drzwi?
— Nie Jeszcze nawet tam nie byłam.
— Więc proszę wejść, Eleonoro. W tej chwili! Chwytam klamkę. Przez drzwi słyszę panią Henderson
— jest w swoim żywiole: wygłasza wstęp do 1001 reguł, których pod żadnym pozorem nie wolno łamać w klasie dziewiątej „Neptun". Bo u nas w szkole panuje taki żałosny obyczaj że każdy rocznik nosi nazwę planety — Wenus, Mars, Merkury albo Neptun. Ciekawe, że nigdy nie trafia się Uran. My jesteśmy „Neptun" i nosimy znaczki z trójzębem. Co za nuda. Żadna z nas nie cieszy się, że jest w „Neptunie". Magda wolałaby być w „Wenus", Nadine — w !,Marsie", bo lubi czekoladki o tej nazwie, a ja w „Merkurym" * powodu sympatii do nieodżałowanej pamięci Fred-
diego... .
— Eleonoro! — pani Trumper stanęła w połowie korytarza i ogląda się na mnie. - Czyżbyś wpadła w trans ka-
tatoniczny?
Ch, cha, cha, im się zdaje, że są strasznie dowcipne.
— Nie, proszę pani.
— Więc proszę wejść do klasy.
Biorę głęboki wdech i naciskana klamkę. Wchodzę. A oto pani Henderson — siedzi na swoim stole, wymachując nogami. Ma na sobie beznadziejną plisowaną spódnicę, żeby każdy widział, że jest wychowawczynią, ale na gołych nogach skarpetki i tenisówki - znak, że w każdej chwili, gdy tylko wszystkim uszy spuchną od jej pierwszego kazania, gotowa jest wrócić biegiem do sali gimnastycznej.
Ja dostaję podwójne kazanie. Panią Henderson tak ponosi, że moje biedne uszy rozdymają się do proporcji sło-
28
niowych. Tematy typowe-, pierwszy dzień szkoły, lenistwo, niewłaściwa postawa, nieodpowiednie zachowanie.
Pochylam nisko głowę i udaję skrajnie załamaną — żeby zmylić panią Henderson — a spod włosów rozglądam się za Magdą i Nadine. Super, siedzą z tyłu! Magda uśmiecha się do mnie. Nadine nieznacznie macha ręką. Zajęły mi miejsce między sobą. Nareszcie pani Henderson robi przerwę dla zaczerpnięcia powietrza i pozwala mi odejść na miejsce. Magda szepcze: „Cześć mała", Nadine daje mi kawałek gumy do żucia, siadam i czuję, że szkoła się zaczęła. Dobrze chociaż, że Hendersonowa nie kazała mi zostać po lekcjach za spóźnienie w pierwszym dniu!
Pierwszy dzień zawsze jest spisany na straty. Nowy plan lekcji, nowe zeszyty, i każdy nauczyciel po kolei musi wygłosić tę samą gadkę pod hasłem: Rozpoczynacie naukę w klasie dziewiątej. W czasie przerwy śniadaniowej Chrissie pokazuje, wykonane przez siebie zdjęcia z wakacji na Barbados, potem skręcamy się ze śmiechu, kiedy Jess opowiada o obozie dla aktywnych, gdzie trenowała bungee-jum-ping, czyli skoki na linie, i próbuje nam pokazać, jak to robiła. Z tego wszystkiego dopiero po lunchu znajdujemy chwilę, żeby pobyć tylko we trzy: Magda, Nadine i Ellie.
Wymykamy się na nasze ulubione miejsce na schodach do piwnicy. Siadujemy tam regularnie od dwóch lat. Ale dzisiaj w pobliżu kręci się masa nowej smarkaterii: poupychały spódniczki w ohydne, szare, regulaminowe spodenki gimnastyczne i ćwiczą stanie na rękach pod ścianą.
— Kochane maleństwa — mówi Magda — czy byłybyście tak dobre i poszły machać nogami gdzie indziej? Wasza obecność nieco nas rozprasza.
Małe stają na baczność, chichocząc głupkowato; dopiero gdy Magda przegania je, machając ręką, zmykają na
wszystkie strony.
— Załatwione — mówi Magda i siada, bardzo ostrożnie. Jej spódniczka jest o dobre sześć centymetrów krótsza od
29
Ja wciska
StOp'
*
*¦
sposób
Początku yr \
^nastolatka, jE? *? W obawiałam. Już wtedy jako i d ^8^lała *>«**! %u; czesał!'
powtórnie
sob. spogIądała na '
z pierws-
ła- Aż do lekcji/^6* Pfawie si? do mnie nie ^wego brulion^2*5 ^ "^owałam ka- dobiłam z t pSUPerm;dną, wyluzowaną
fka^ i Puszysty^P"""2^ kOd ^
ła' ^ta mys;kę^ °», a siebie narysowałam
mi' d^cą 2e s^^-kiem i podkulonymi t mi Pr2e2 ramię. jJchu P«ed Magdą. Nagle Magda ,a - Hej, E1Jieę( Wychmiast zrozumiała obrazek J
Na^owałam w.mrukn?ła- - To jest sUpe r> V1?c cos jeszcze-i
30
bało. Od tego dnia zostałyśmy przyjaciółkami. Magda chciała, żebym była jej najlepszą przyjaciółką.
Ale ja miałam przecież Nadine, której z początku Magda wcale się nie spodobała. Kiedy jednak Magda zaprosiła mnie któregoś dnia po szkole do siebie do domu, zmusiłam Nadine, żeby poszła razem z nami. Potrzebowałam jej jako wsparcia moralnego. Wyobrażałam sobie bowiem, że Magda wiedzie życie wyluzowane i niezależne. Trudno było bardziej się pomylić. Rodzina Magdy jest fantastycznie hałaśliwa i wścibska. Magdę traktują jak dzidziusia. Wszyscy wszystkich kochają. Magda zachowuje się w domu jak urocze, rozpieszczone maleństwo. Zabrała nas na górę, do swojego pokoju, i zrobiła Nadine i mnie pełny, profesjonalny makijaż. Byłam zachwycona. Moje oczy za okularami stały się wielkie i ciemne, a dzięki delikatnym cieniom różu przy skroniach uwydatniły się moje kości policzkowe. Dotychczas się nie malowałam i uznałam, że to fantastyczne. Nadine trochę się opierała, ale Magda powiedziała, że teraz jej kolej. Zrobiła z Nadine postać z filmu grozy: kre-dowobiała twarz, czarna szminka i dramatycznie podkreślone oczy. Gdy Nadine spojrzała w lustro, rozpromieniła się na widok swojej szokująco nowej twarzy i zapragnęła, żeby Magda została również jej przyjaciółką.
Przez całą siódmą i ósmą klasę byłyśmy trzema najlepszymi przyjaciółkami. Teraz jesteśmy w dziewiątej i mamy po trzynaście lat — to znaczy, Magda ma prawie czternaście, a Nadine skończy czternaście w grudniu, ale ja muszę czekać aż do czerwca następnego roku.
To irytujące. Teraz to już naprawdę wyglądam na najmłodszą: nie wyrośnięta i dziecinna przez te obrzydliwie pyzate policzki. Mam dołeczki w policzkach! — to nieznośne. Przyzwyczaiłam się, że Magda wygląda dorośle, szczególnie odkąd ufarbowała sobie włosy w jasne pasemka. Ale Nadine zawsze wyglądała zbyt młodo jak na swój wiek, z tą buzią w kształcie serduszka i długimi czarnymi włosa-
31
.vii na plecy — jak Alicja z Krainy Czarów
. spadający11 , ,
mi * . > Ą teraz wygląda... inaczej.
w f»e& y nje widziałyśmy! Co u was nowego? — py-
.— Sto lat si**
i nie robi przerwy na oddech, tylko zaraz za-
ta ° ' v,dać o wakacjach w Hiszpanii, o kelnerach,
cZyna p jskakiwali i o facecie na basenie, który co
kt<Xzy )e) na rcCe j wrzucał do wody, i o drugim face-
cł;W1 a X pzym, który koniecznie chciał jej kupić drinka c\e, uzo s basenem... Takie typowe Magdowe gadanie,
vJ ^ .[ami słucham jednym uchem, ponieważ przy-
ktO . nadine. Ona także najwyraźniej udaje, że słu-
r rM głowę tak, że włosy zasłaniają jej twarz jak
'¦fta' ^itna kurtyna. Czarnym długopisem maluje so-
t.?arna,
. To cos iały na W
lę zamkn^'1
U ""
urtyna. Czarnym długp j
na nadgarstku: serce z misterną falban-
nowego u Nadine. Jej tatuaże przedsta-
ki jub pająki
Nadine? — pytam, gdy Magda na chwi-
lę zamk^ J^;iSZ na myśli wakacje? Widziałyśmy się - U ""'ed twoim wyjazdem na wieś. To było piekło, przecież Pf/fQSne: zabawy. Godzinami czekało się w kolej-Piekło b&* dJzieciaki nosiły uszy Myszki Miki, a na kazkach, wszy- nachały do człowieka gigantyczne makiety po-dym krokXl.!kówek. Wszystko w jaskrawych kolorach, aż staci z Kroczy bolały. z powrotem do swojej trumny, Wampi--^'CZinieje się Magda. - Założę się, że Natasza była rzyco —' '
zachwy^ ^^ siostrzyczka Nadine. Nadine i ja nie NataSZJ ale Magda jest pod tym względem niesamowi- znosimy lc1 . ie lubi małe dzieci. Nawet Jajka. Stale ta - ault>lk bardzo chciałaby mieć małego braciszka albo wzdydia' *
^ zeżark cztery lody; po czym puściła pawia
różową koszulkę z Myszką Minnie - odpo-
na
wiada Nadine. I pracowicie maluje w poprzek serca jakieś
imię.
Nachylam się, żeby przeczytać.
— Liam? — pytam Nadine.
Nadine czerwieni się. A przecież Nadine nigdy się nie czerwieni — wygląda, jakby w ogóle nie miała krwi. Teraz jednak przez czarną firankę włosów wyraźnie prześwituje różowość.
— Liam? — dziwi się Magda. — Nie wiedziałam, że jesteś wielbicielką Oasis.
— To inny Liam — mówi Nadine.
Magda spogląda na mnie pytająco. Kręcę głową. Obie
patrzymy na Nadine.
— Więc co to za Liam? — pyta Magda.
— Taki jeden — mruczy Nadine. Chwila ciszy. — Mój
chłopak.
Wytrzeszczamy na nią oczy.
— Twój chłopak?
Z wrażenia omal nie sturlałam się w tył po schodach. Nadine ma chłopaka. Nie do wiary! Jak to możliwe, że Nadine znalazła sobie chłopaka wcześniej niż ja? I wcześniej niż Magda? Koło Magdy kręcą się stale tłumy wielbicieli — tak przynajmniej mówi Magda — ale ona z żadnym
jeszcze nie chodziła.
— Prawdziwy chłopak? — upewnia się Magda, a głos jej zdradza, że jest równie zaskoczona jak ja.
.: — Przecież ty nie lubisz chłopców, Nadine — przypominam.
— Liama lubię — mówi Nadine. — Zresztą on już właściwie nie jest chłopcem. Ma siedemnaście lat. Studiuje
w college'u.
— Gdzie go poznałaś? — pyta podejrzliwie Magda. —
Dlaczego nigdy wcześniej o nim nie mówiłaś?
— No właśnie, Nad, w żadnym liście nie wspomniałaś
nie — dorzucam od siebie.
33
32
Siedząc na wsi, bez przerwy pisałam do Nadine i Magdy. Magda nigdy właściwie nie odpisuje. Przyśle najwyżej kartkę: „Pozdrowienia i ucałowania od Magdy" — co jest bardzo miłe, ale nie dostarcza zbyt wielu informacji.
Nadine jest o wiele lepszą korespondentką: w każdej kopercie przysyła kilka stron zapisanych równym maczkiem i szczyptę cekinów w kształcie gwiazdek i księżyca. Tego lata pisała jednak tylko o dość niesamowitym nowym zespole, za którym przepada, o tym, że próbuje się sama nauczyć odczytywać tarota, plus zwykłe jęki na temat rodziny. Tata Nadine ciągle ją męczy, żeby więcej się uczyła, chociaż Nadine jest zawsze w pierwszej trójce uczniów szkoły. Tata Nadine nie rozumie, dlaczego Nadine nie jest pierwsza ze wszystkich przedmiotów, tak jakby nie wiedział, że zawsze ze wszystkiego pierwsza musi być Amna, która ma astronomiczny iloraz inteligencji — istny geniusz — i której nikt nie może prześcignąć, choćby pękł. Z kolei mama Nadine nie może znieść jej ciuchów, makijażu i uczesania, wolałaby, żeby Nadine ubierała się jak lalunia i szczerzyła zęby jak amerykańska paraderka. Co do Nataszy, jest to zaraza w białych skarpeteczkach: przy mamusi i tatusiu zgrywa aniołeczka, ale kiedy Nadine zostaje zmuszona do zajęcia się nią, z aniołeczka robi się wcielony diabeł.
Nadine pisała mi o tych wszystkich starych problemach, ale Lamowi nie poświęciła ani linijeczki. Nie mogę się nie czuć urażona. Przecież zawsze wszystko sobie mówimy.
— Dlaczego mi nie napisałaś? — pytam i głos mi się łamie, jakbym miała się rozpłakać.
— Dopiero co go poznałam — odpowiada Nadine, prostując rękę i podziwiając ukończony tatuaż z symbolem miłości.
— Aha! — Magda unosi brwi. — Więc to jest facet, którego parę razy widziałaś? Nie chodzisz z nim regularnie?
34
— Tylko wyobrażasz sobie, że z nim chodzisz, tak? — rozchmurzam się i postanawiam opowiedzieć przyjaciółkom o szałowym blondynie, którego spotkałam rano w drodze do szkoły.
— Nie, nie. Byłam z Liamem na randce w sobotę wieczorem — mówi Nadine. — Poznaliśmy się tego samego dnia rano w sklepie z płytami. Szperaliśmy oboje w tym samym regale, szukając, jak się okazało, tego samego zespołu, w końcu znaleźliśmy, ale była tylko jedna płyta i Liam mi ją odstąpił.
— A potem umówił się z tobą na randkę, tak ot? — pytam z niedowierzaniem.
— No... najpierw trochę porozmawialiśmy. O n mówił. Mnie jakoś nic nie przychodziło do głowy. Stałam jak niemowa i błagałam w duchu, żeby udało mi się powiedzieć cokolwiek, wszystko jedno co. Wtedy on zaczął mówić o innym zespole, który miał grać wieczorem w pubie Chytry Lis, i nagle spytał, czy chcę tam pójść. Więc powiedziałam, że chcę. Chociaż nigdy nie byłam w Chytrym Lisie. Ani w ogóle w żadnym pubie. Znacie moich rodziców, wściekliby się, gdyby się dowiedzieli, więc powiedziałam im, że ty, Ellie, wcześniej wróciłaś ze wsi i idziemy obie do Magdy na małe przyjęcie, po którym twój tata odwiezie mnie do domu. Musiałam tak nakręcić, bo spodziewałam się, że z Chytrego Lisa wrócę bardzo późno. Nie gniewacie się, mam nadzieję?
— I poszłaś tam sama? — Nie mogę w to uwierzyć. Nadine jest osobą bardzo spokojną. Najchętniej siedzi
w swoim pokoju i do późnej nocy słucha odjazdowej muzyki. Nigdy nigdzie nie chodzi wieczorami.
— I ten Liam tam przyszedł, tak jak obiecał? — dopytuje się Magda.
— Nie myślałam, że przyjdzie — mówi Nadine. — Strasznie się bałam iść tam sama. Byłam pewna, że mnie wyrzucą jako nieletnią.
35
— Czemu do mnie nie zadzwoniłaś? Poszłabym z tobą — mówi Magda.
— Wiem, ale bałam się, że Liam się zniechęci. Albo że ty spodobasz mu się bardziej ode mnie — wyjaśnia Nadine.
Magda ze zrozumieniem kiwa głową.
— Więc pomyślałam, że tylko zajrzę do środka i w razie czego ucieknę do domu. Ale on tam już był, zapłacił za nas oboje, żebyśmy mogli wejść do sali w głębi, gdzie grał ten zespół, a po koncercie odprowadził mnie do domu. To znaczy, do rogu ulicy. Dalej mu nie pozwoliłam, żeby mama albo tata nas nie zobaczyli. No i umówliśmy się znów na następną sobotę, więc czy mogę powiedzieć w domu, Ellie, że idę do ciebie?
— Taak. Jasne — mówię, nadal skołowana.
— Powiedz, jaki on jest — domaga się Magda.
— Pełny luz. Ciemne włosy, marzycielskie ciemne oczy, super ubranie.
— Mówiłaś mu, ile masz lat? — pytam.
— Niezupełnie. Dałam do zrozumienia, że piętnaście. A on na to powiedział: „To prawie dość" — chichocze Nadine.
— O Boże — wzdycha Magda.
— Dobra, dobra, ale zaraz potem zaczęłam opowiadać
0 was, że z Ellie przyjaźnię się od niepamiętnych czasów, a z Magdą od dwóch lat, czyli od początku gimnazjum,
1 dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co wygaduję. Liam się skrzywił, ale nie był za bardzo zły. Nie przeszkadza mu, że mam dopiero trzynaście lat. Właściwie prawie czternaście. Mówi, że zachowuję się dorośle jak na swój wiek.
— Aha — mówi Magda. — I co? Całowaliście się?
— Jasne. Wiele razy.
— A on przy tym otwierał usta?
— Jasne — mówi Nadine. — Fantastycznie całuje. Łapię się na tym, że sama mam otwarte usta. Nieraz
omawiałyśmy z Nadine francuski pocałunek i obu nam na
samą myśl o dotknięciu cudzego śliskiego jęzora na podniebieniu robiło się niedobrze.
— Zawsze mówiłaś... — protestuję.
— Tak, ale z Liamem to co innego — chichocze Nadine.
— Wspaniałe uczucie, co? — dopytuje się Magda, która wielokrotnie relacjonowała nam szczegóły swoich miłosnych podbojów.
Nadine spogląda na mnie prawie z litością.
— Sama się przekonasz, Ellie, gdy w końcu znajdziesz sobie chłopaka.
To przesądza sprawę.
Moje usta otwierają się same i mówią:
— Nie martw się, ja już mam chłopaka — wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Nadine wytrzeszcza na mnie oczy. Magda wytrzeszcza na mnie oczy. Czuję się, jak gdybym przeskoczyła na drugą stronę okularów i sama też wytrzeszczyła na siebie oczy. Co ja gadam? Co ja robię? Jak to się stało? Ale teraz już nie mogę się wycofać...
36
* * * * * ******
* * *
********* *|
Chciałabym mieć chłopaKa.
Chciałabym ważyć o pięć Kiio mniej. Nie, o dziesięć.
Chciałabym być o piętnaście centymetrów wyższa.
Chciałabym mieć długie, jasne, jedwabiste włosy.
Chciałabym mieć skórzaną KurtKę.
Chciałabym mieć nowe buty firmy Cheiieys.
7 *> Chciałabym mieć osiemnaście lat.
Chciałabym móc zrobić coś, żeby me było więcej wojen,
biedy ani chorób.
<\ i Chciałabym, żeby żyła moja Mama.
Słyszę swój własny głos, mówiący o chłopaku poznanym na wakacjach w Walii. O chłopaku, którego stale widywałam z daleka, ale z którym nie miałam okazji porozmawiać — aż do pewnego burzliwego, wietrznego dnia, kiedy spotkaliśmy się w romantycznych ruinach starego zamczyska.
— Dosłownie padliśmy sobie w ramiona! — opowiadam.
I w zasadzie jest to prawda.
Mówię przyjaciółkom, że chłopak ma na imię Dan. Natychmiast pytają o jego wiek.
— Młodszy od twojego Liama, Nad — odpowiadam. To też prawda.
— No więc ile dokładnie ma lat? — nalega Magda.
— Dokładnie...-piętnaście — mówię. Tyle dokładnie będzie miał za trzy lata.
40
— Jak wygląda? Przystojny? Jak się ubiera? — nie ustępuje Magda.
Porzucam rozpaczliwe wysiłki, by mówić prawdę.
— Bardzo przystojny. Blondyn. Ma fantastyczne włosy, z falistą grzywą do przodu, lekko potarganą. I ciemne oczy, mocno ciemnobrązowe. Kiedy tak patrzy na człowieka... No, wygląda jak marzenie. Ubiera się bardzo luzacko, wcale nie na pokaz. Dżinsy, bluzy — ale to przecież było na wakacjach. Szkoda, że poznaliśmy się dopiero pod sam koniec, mimo to od pierwszej chwili rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali sto lat.
— Pocałował cię?
— Nie było okazji. Co za pech. Prawie cały czas w pobliżu kręciła się moja głupia rodzina. Raz udało nam się wymknąć na bok podczas wspólnego pikniku, ale właśnie w chwili, gdy Dan zaczął wpadać w nastrój romantyczny, dopadł nas Jajek i za nic nie chciał się odczepić. Wszystko popsuł! Co za pech!
— Cóż to cię tak zirytowało, Eleonoro?
O Boże, to pani Henderson, już w swoim dresie, biegnie do sali gimnastycznej.
Spuszczam wzrok i czerwienię się, z trudem powstrzymując chichot.
— Jej chłopak! — odpowiada Magda.
— Coś podobnego! — mówi pani Henderson. Wzdycha ciężko. — Wy, dziewczynki, prawie o niczym innym nie rozmawiacie. Myślicie tylko o jednym. Tysiące dzielnych, inteligentnych kobiet walczyło przez całe minione stulecie o poszerzenie waszych horyzontów intelektualnych, a wy mimo wszystko wolicie siedzieć w kącie i plotkować o chłopcach, zamiast skupić uwagę na wszechstronnej edukacji.
— Święta prawda, proszę pani — odpowiada Magda. Niepotrzebnie.
— W tej chwili przerwiecie swoje miłe pogaduszki, a jutro zostaniecie po lekcjach, gdyż pochłonięte pasjonującą
41
Dlaczego nie ugryzłam się w język? Zachowałam się jak jakaś stuknięta Dobra Wróżka-, machnęłam czarodziejską różdżką — i mały, kujonowaty durny Dan z Walii zamienił się w księcia z bajki, którego widziałam dziś rano.
A najgorsze, że Magda i Nadine w to uwierzyły. Ja sama prawie wierzę. Zawsze dużo zmyślałam, taki to już mój głupi zwyczaj. Najwięcej, kiedy byłam mała. Na przykład po śmierci Mamy...
Było mi okropnie źle i samotnie, więc wciąż udawałam, że Mama tak naprawdę wcale nie umarła i wystarczy wykonać kilka kretyńskich zadań — na przykład wytrzymać cały dzień bez chodzenia do toalety, albo całą noc bez spania — a ona znów wejdzie, jakby nigdy nic, do mojego pokoju i okaże się, że to była pomyłka, czyjaś inna mama umarła, ale nie m o j a. Czasami, gdy leżałam w łóżku z otwartymi oczami, zdawało mi się, że ona naprawdę jest blisko, stoi przy łóżku, zaraz pochyli się i mocno mnie przytuli, czułam jej śliczny, delikatny, pudrowy zapach.
W końcu odechciało mi się tych głupich sztuczek — ale nie Mamy. Nadal bardzo chciałam, żeby była koło mnie. Mówiłam do niej w myślach, a ona mi odpowiadała, zwyczajnie, jak to Mama: żebym uważała, kiedy przechodzę przez jezdnię, żebym wszystko grzecznie zjadała; przed zaśnięciem gawędziłyśmy o moim minionym dniu i Mama zawsze szeptała: „dobranoc pchły na noc", a ja odszeptywa-łam: „karaluchy pod poduchy". Tak było jeszcze długo po ślubie Taty z Anną. Anna robiła i mówiła to, co Mama, ale to wcale nie było to samo. Nienawidziłam Anny właśnie za to, że nie jest Mamą. Ale teraz jestem starsza. Zrozumiałam, że to przecież nie wina Anny. Anna jest w porządku — czasami. Tylko że nie jest moją Mamą.
Więc co by mi teraz powiedziała Mama? W tym właśnie problem. Wciąż umiem sprawić, żeby Mama mówiła do mnie różne rzeczy, tylko że są to same dawn