Gore Kristin - Sammy 01 - Sammy w Waszyngtonie

Szczegóły
Tytuł Gore Kristin - Sammy 01 - Sammy w Waszyngtonie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Gore Kristin - Sammy 01 - Sammy w Waszyngtonie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Gore Kristin - Sammy 01 - Sammy w Waszyngtonie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Gore Kristin - Sammy 01 - Sammy w Waszyngtonie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Ranny ptaszek Impreza rozkręciła się na dobre, gdy k o n g r e s m a n Willie Nelson i królowa Nefretete zaczęli nalewać drinki. Opróż­ niłam kieliszek i n a t y c h m i a s t poczułam, jak mój żołądek zmienia się w wielkie likierowe ognisko, a płomienie roz­ chodzą się po klatce piersiowej i liżą w n ę t r z e gardła. Willie nachylił się i wyszeptał, że Kubuś Puchatek ma na m n i e oko. O rany! Uwielbiałam tego gościa! Patrząc na Kubusia rozłożonego na parkiecie i rzucającego w moją stronę gorą­ ce misiowate spojrzenia, nagle poczułam, że się unoszę. M a ­ chając rękoma, w z l a t y w a ł a m coraz wyżej. Wkrótce znalaz­ ł a m się na pułapie trzydziestu tysięcy stóp i poczułam lekki chłód. Chwyciłam brzeg najbliższej c h m u r k i i otuliłam nią ramiona niczym c u m u l u s o w o - n i m b u s o w y m szalem. Tak nie­ zwykle m o d n i e przystrojona zlustrowałam krajobraz w dole. Dostrzegłam górskie szczyty, rozległe oceany, m a l u t k i e mias­ teczka... - ... wyjątkowo długie kolejki na stacjach benzynowych. Kongresmanie Francis, oczekuje p a n jakiegoś wsparcia fi­ n a n s o w e g o dla E x x o n ? 1 Poranny radiowy program informacyjny wdarł się do mojej świadomości, przypominając, że nie byłam imprezującą cza­ rodziejką, lecz członkiem ekipy na wzgórzu Capitol Hill i m i a ł a m tylko dwadzieścia m i n u t , by dotrzeć do pracy. Największa firma paliwowa w Stanach Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłu­ maczki). 7 Strona 5 H m m . Jeśli nie wypiłam paru głębszych z Williem Nelso­ n e m i Nefretete, to skąd się wziął kac? Szybkie spojrzenie do kuchni przywróciło wspomnienia. Tak, butelka wina ze sklepu z towarami za dziewięćdziesiąt dziewięć centów. A wydawało się, że to taka świetna okazja. Dobra, dwadzieścia m i n u t . Postanowiłam, że będę m e ­ dytować przez pół godziny dziennie, ale w tej sytuacji m u ­ siałam przełożyć to na później. J a k również zrezygnować z p i ę t n a s t o m i n u t o w e g o ćwiczenia brzuszków, samodzielne­ go m a n i c u r e i n o w e g o „słówka d n i a " ze słownika. Obieca­ ł a m sobie zabrać się za wszystko później, ale wiedziałam, że kłamię. W rzeczywistości będę pracować do nocy i p o ­ wlokę się do d o m u zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek, może tylko spróbować tequili za dziewięćdziesiąt dziewięć centów. J e d n a k było jeszcze za wcześnie na taki cynizm. J a k za­ wsze m a w i a ł tata, „rano wszystko jest możliwe". Nigdy nie byłam r a n n y m ptaszkiem. Spojrzałam na zegar. Siedemnaście m i n u t , coraz mniej czasu. Gdy k a r m i ł a m Shackletona i rozpoczęłam poszuki­ w a n i a czystych u b r a ń , przyszło mi do głowy, jak t r u d n e byłyby te proste czynności, gdybym nie miała prawej ręki. Co b y m zrobiła, gdybym straciła ją w jakiejś windzie albo podczas spotkania z głodnym l w e m ? Możecie się śmiać, ale m i e s z k a m tylko kilka mil od zoo. Postąpiłam więc tak samo jak zawsze przy a t a k u neurozy. Ze stosu przyborów medycz­ nych w y d o b y ł a m temblak, obwiązałam go wokół prawej ręki i k o n t y n u o w a ł a m w y k o n y w a n i e codziennych czynności z tym n o w y m upośledzeniem, p e w n a , że to ja będę się śmiać ostatnia, tak świetnie przygotowana do życia bez prawej ręki. „Niesłychane - powiedzą. - Widzicie, jak szybko się przy­ stosowała? Doprawdy, radzi sobie równie dobrze jak wcześ­ niej! Może n a w e t lepiej!". 8 Strona 6 Dzięki mojej niewiarygodnej dalekowzroczności byłaby to prawda. Kiwałabym tylko głową, uśmiechałabym się i wiodła żywot dobrze przygotowanego jednorękiego geniusza. W y r w a ł a m się z tego snu na jawie i s k o n c e n t r o w a ł a m na niesamowicie t r u d n y m zadaniu otworzenia jogurtu tylko le­ wą ręką. Potem, gdy zbierałam materiały do pracy, sprytnie używając stopy, by postawić teczkę na stole, zauważyłam omszałe skrzela Shackletona. Och, nie. Skazany na śmierć przez omszałe skrzela. W ciągu m i n i o n y c h j e d e n a s t u miesięcy udało mi się nie­ umyślnie z a m o r d o w a ć osiem bojowników wspaniałych. Nie zamierzałam ich zabić. Przeciwnie, stosowałam się do wszel­ kich zaleceń, ale i tak umierały. P a n Lee, właściciel sklepu zoologicznego, zapewniał m n i e , że nie robię niczego źle. Po cichu podejrzewałam jednak, iż coś przede m n ą ukrywa - jakąś kluczową wskazówkę dotyczącą hodowli lub preparat do oczy­ szczania wody, który utrzymałby rybki przy życiu - cokolwiek by to było, nie zdradzając sekretu, zapewniał sobie regularny dochód. M i m o to u d a w a ł troskliwego doradcę i twierdził, że bojowniki, jeśli w ich otoczeniu nastąpi jakaś zmiana, czasami po prostu tracą chęć do życia i popełniają rodzaj rybiego harakiri. Trzy osłabły, d w a obrzydliwie spuchły, a Jacques, Moby i Ballard zapadły na chorobę omszałych skrzeli. Spojrzałam s m u t n o na dziewiątą, najbardziej długowiecz­ ną z moich rybek, sześciomiesięcznego wyjadacza, o k t ó r y m sądziłam, że odmienił mojego pecha. S h a c k l e t o n , n a z w a n y 1 tak z p o w o d u c u d o w n e g o przeżycia zimą nagłej przerwy w dostawie prądu, kiedy a k w a r i u m zmieniło się w skute lodem pustkowie, dzielnie odwzajemnił moje spojrzenie. O dziwo przetrwał rozmrażanie. W moich oczach oznaczało to, że jest j a k i m ś rybim mesjaszem, p o t ę ż n y m d u c h o w y m przywódcą morskiego królestwa. P o w i n n a m była j e d n a k 1 Badacz Antarktydy. 9 Strona 7 wiedzieć, że n a w e t najdzielniejsze z ryb nie mogły długo przetrwać w m y c h morderczych szponach. Zaczęłam właśnie niepokoić się o swoje zadatki na przyszłą m a t k ę - skoro n a w e t maleńkiej rybki nie potrafiłam utrzy­ m a ć przy życiu dłużej niż kilka miesięcy - gdy spojrzałam na zegar. Dwanaście m i n u t . Szybko chwyciłam kilka m a g a ­ zynów na drogę i wybiegłam, ledwo pamiętając, by po drodze zrzucić temblak. Dobrą stroną pracy dla senatora, którego szanowałam, by­ ło poczucie, że m o g ę codziennie zmieniać świat na lepsze. Złą - że p r a c o w a ł a m tak ciężko, iż nie m i a ł a m czasu zauwa­ żać takich drobiazgów jak dwa różne buty na nogach, dopóki nie znalazłam się w w a g o n i e m e t r a szybko zbliżającego się do mojego przystanku. Najgorsze, że pewnie wcale bym tego nie dostrzegła, gdybym nie pochwyciła rozbawionych spojrzeń dwóch idealnie zadba­ nych sekretarek i nie zerknęła w dół, by także się pośmiać. W m o i m przekonaniu nie jest zupełnie bezsensowne pomy­ lenie d w ó c h par b u t ó w w tym s a m y m stylu, lecz nieco innego koloru, na przykład granatowego i czarnego pantofla. Zawsty­ dzające, z pewnością, ale zrozumiałe, zwłaszcza gdy nie miało się wolnej prawej ręki, by zapalić światło w garderobie, i m a ­ cało się na oślep jedyną zdrową kończyną. Ale sandał i jaskra- woczerwona tenisówka? Byłam całkowicie przekonana, że ludzie zdolni uczynić coś takiego musieli być w jakiś sposób upośledzeni umysłowo. Najwyraźniej się do nich zaliczałam. Postanowiłam zachowywać się tak, jakbym dokładnie wie­ działa, co robię, i rzuciłam obu p a n i e n k o m współczujące spojrzenie - spojrzenie mówiące, jak bardzo mi ich żal, bo p o m i m o nieskazitelnych fryzur najwyraźniej nie słyszały o najnowszej modzie obowiązującej na wybiegach. A ja, któ­ ra w drodze do pracy czytałam dla przyjemności „The Eco­ n o m i s t " , ponieważ owszem, byłam tak inteligentna i na­ prawdę interesowałam się tym, co mieli t a m do powiedzenia, 10 Strona 8 należałam do a w a n g a r d y mody. Jakie to dla nich przykre, zamruczało moje ego. J a k fantastycznie być m n ą . Załatwiwszy tę sprawę, opuściłam metro na Union Station i z wysoko uniesioną głową udałam się wzdłuż First Street do Russel Senate Building, po cichu przeklinając, że nie m a m czasu pobiec do sklepu obuwniczego i kupić czegoś, w czym nie wyglą­ dałabym jak skończona idiotka. Ale, pomyślałam, nawet gdy­ bym miała czas, pewnych rzeczy nie da się kupić za pieniądze. Gdy w e s z ł a m do biura, Janet, u l t r a k o m p e t e n t n a pomoc­ nica w średnim wieku, uniosła wzrok. Nie przerywając roz­ m o w y przez zestaw słuchawkowy, przerzucała stos listów jedną ręką i nanosiła zmiany w planie drugą (niełatwa wielo- zadaniowość n a w e t z obiema r ę k o m a w n i e n a r u s z o n y m sta­ nie); zdołała również rzucić mi uśmiech. - RG będzie za pięć m i n u t . Trzeba mu n a t y c h m i a s t przed­ stawić sytuację w komisji - powiedziała miłym, ale niedo- puszczającym głupich odpowiedzi t o n e m . - Wszystko gotowe, nie ma sprawy - u ś m i e c h n ę ł a m się, starając się promieniować pewnością siebie i profesjonali­ zmem, co przed wypiciem kawy stanowiło nie lada osiągnięcie. RG było u ż y w a n y m przez p r a c o w n i k ó w biura skrótem oznaczającym Roberta Gary'ego, młodszego senatora z m o ­ jego rodzinnego stanu Ohio. Chodziło zaś o przesłuchanie w senackiej komisji do spraw opieki zdrowotnej na t e m a t przepisywania leków osobom starszym. Byłam odpowiedzial­ na za informowanie o tym senatora oraz za nadzór n a d oby­ watelem mającym zeznawać, ponieważ pełniłam funkcję do­ radcy Gary'ego w kwestiach polityki w e w n ę t r z n e j . Fakt, że w wieku d w u d z i e s t u sześciu lat udało mi się zo­ stać analitykiem w dziedzinie opieki zdrowotnej, pracującym dla senatora Stanów Zjednoczonych, wciąż m n i e zdumiewał. Żyłam w ciągłym strachu, iż ktoś wreszcie dostrzeże, jak śmieszne było udzielenie mi tego rodzaju władzy, i z miejsca m n i e zwolni. Strona 9 Urodzona i wychowana w Ohio, swoją polityczną pasję za­ wdzięczałam matce, profesorowi n a u k politycznych, dla której krzewienie zainteresowania służbą publiczną było czymś na­ turalnym. Już na s a m y m początku okazałam się pilną i pełną zapału uczennicą. I co zapewne najważniejsze, jedyną uczen­ nicą m a m y w pełnym wymiarze godzin. Pod jej k i e r o w n i c t w e m wcześnie doszłam do przekonania, że najbardziej liczy się udział i że wielkie zmiany wymagają tylko odrobiny wysiłku. Razem przygotowywałyśmy plakaty wyborcze lokalnych k a n d y d a t ó w , rozdawałyśmy formularze zgłoszeniowe dla wyborców i werbowałyśmy sąsiadów do udziału w akcjach, w które wierzyłyśmy. Rano, n i m poszłam do szkoły, m a m a pomagała mi czytać gazetę i odpowiadała na moje pytania. Wieczorami poprawiała błędy ortograficzne w listach pisanych przeze m n i e do prezydenta. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że w rezultacie staję się m o n s t r u a l n y m dziwadłem. Uwielbiałam to wszystko. W szkole podstawowej zaczęłam podejmować w ł a s n e ini­ cjatywy. Próbowałam ratować lasy deszczowe, walczyć o czy­ ste autostrady, protestować przeciwko testom na zwierzę­ tach, wysyłać przybory szkolne dla ubogich dzieci na Haiti i ogólnie ocalać świat, organizując kiermasze d o m o w y c h wy­ pieków. W szkole średniej zafascynowały mnie kwestie wolności słowa i walka z cenzurą. Apelowałam do autorów gazetki szkolnej, by się wznieśli ponad ograniczenia. Pisałam namięt­ ne wypracowania o tym, że wolność i b u n t stanowią bijące serce demokracji. Nie bałam się poruszać tych tematów ani demaskować tyranii przepisów dotyczących ubioru i godziny policyjnej dla nieletnich. Od czasu do czasu ubiegałam się o miejsce w samorządzie klasowym, ale na ogół poświęcałam się szerszej działalności. Dopiero w czasie studiów na Uniwersytecie Cincinnati po­ głębiłam swoje zainteresowanie polityką zdrowotną. Zrodziło 12 Strona 10 się ono na pierwszym roku podczas niezwykle fascynującego s e m i n a r i u m dotyczącego chorób zakaźnych - s e m i n a r i u m , które wzbudziło we m n i e zarówno żarliwe poparcie dla refor­ my opieki zdrowotnej, jak i przerażenie kruchością i nieczys­ tością ludzkiego ciała. Odtąd ból gardła nigdy nie był już tylko bólem gardła - podejrzewałam raczej początkowy etap gorączki krwotocznej, krzywicy lub przewlekłej choroby wy­ niszczającej. I od tej pory robiłam co w mojej mocy, by przy­ gotować się na nieszczęścia, które z pewnością miały dotknąć me s t o s u n k o w o bezbronne ciało. Poświęciłam się również studiowaniu złożoności i wad pań­ stwowego systemu opieki zdrowotnej. Jego niedociągnięcia i niesprawiedliwości raziły m n i e i zdumiewały. Nie rozumia­ łam, jak rząd mógł pozwalać, by prawie czterdzieści cztery miliony Amerykanów, w tym wiele dzieci, było nieubezpie- czonych. Z przerażeniem odkryłam praktykę śrubowania cen oraz żniwo, jakie zbierała ona wśród rodzin ubogich i z klasy średniej. A jako córka mojej matki postanowiłam zrobić, co tylko mogłam, by wprowadzić zmiany. Ślęcząc n a d pracą magisterską, przeprowadziłam wywiady z dziewiętnastoma członkami Izby Reprezentantów ze stanu Ohio i d w o m a senatorami. Senator Robert Gary zrobił na m n i e dobre wrażenie jako inteligentny człowiek z głęboką znajomością systemu opieki zdrowotnej i dalekosiężną wizją. Gdy odpowiadał na moje pytania i mówił o p l a n a c h reform, czułam podziw połączony z inspiracją. Wysłałam Gary'emu kopię pracy magisterskiej i po zakoń­ czeniu studiów natychmiast zgłosiłam się do udziału w k a m ­ panii o jego reelekcję. Poczułam się doceniona i jednocześnie przerażona, gdy przypomniał mnie sobie, pochwalił pracę ma­ gisterską i zaproponował, żebym pracowała w jego zespole do spraw w e w n ę t r z n y c h właśnie n a d kwestiami opieki zdro­ w o t n e j . Z zapałem przystąpiłam do dzieła, napisałam kilka świetnych raportów, a gdy Gary wygrał polityczną bitwę, 13 Strona 11 poproszono m n i e o dołączenie do ekipy w D C . I tak nagle 1 znalazłam się na bardzo w p ł y w o w y m stanowisku. Przeraża­ jące, ale prawdziwe. Ledwo zdążyłam włączyć BlackBerry i przejrzeć e-maile, a już zadzwoniła Janet. - RG jest na miejscu. Doszło mu przywitanie się i wymia­ na uprzejmości ze związkiem nauczycielskim, więc masz tyl­ k o dziesięć m i n u t właśnie t e r a z , żeby poinformować go o przesłuchaniu. Ruszaj. Gdy w p a d ł a m do biura RG, z a s t a n a w i a ł a m się, czy była­ b y m w stanie przekazać mu wszystkie informacje w zaledwie dziesięć m i n u t , gdybym nie miała języka. Pewnie by mi się to udało, gdybym posiadała markery i plansze oraz bardziej rozwiniętą umiejętność przedstawiania kalamburów niż obecnie, ale zadanie nie byłoby łatwe. M ó w i o n o mi, że m a m bardzo wyraziste spojrzenie, więc jeśli m o g ł a b y m je w y k o ­ rzystać... Oj, brak języka i ślepota, to by m n i e pewnie po­ grążyło. J a k b y m sobie poradziła z... - Mogę w czymś pomóc? Niecierpliwy sarkazm senatora Gary'ego położył kres rozmy­ ślaniom i uświadomił mi, że pewnie przez dobre dziesięć se­ kund stałam jak jakaś idiotka w transie. Szybko postanowiłam zrezygnować z tłumaczenia, że wyobrażałam sobie egzystencję na ślepo i bez języka, i po prostu przeszłam od razu do raportu. - Przyszłam przygotować p a n a na przesłuchanie, sir. To odpowiednia pora? Popatrzył na m n i e przez chwilę i skinął głową. Zauważy­ łam, że był zmęczony. Przystojny mężczyzna - w e d ł u g m n i e siwe p a s m a w ciemnych włosach n a d a w a ł y mu dystyngowa­ ny wygląd - ale pogłębiające się zmarszczki na czole i worki pod oczami pogarszały wrażenie. Był pracoholikiem, ojcem Waszyngton jest zazwyczaj nazywany przez jego mieszkańców DC albo The District, gdyż obecnie miasto całkowicie wypełnia Dystrykt Kolumbii. 14 Strona 12 jednorocznych bliźniaków, co stanowiło p e w n i e częściową przyczynę, ale m i a ł a m wrażenie, że po cichu m a r t w i się czymś i n n y m , w ten typowy dla niego mrukliwy sposób. Niebieski garnitur, biała koszula i czerwony k r a w a t były świeże i w y p r a s o w a n e jak zawsze, ale zauważyłam, że ma na kołnierzyku żółtawą plamę. Postanowiłam delikatnie w s p o ­ mnieć o tym po zakończeniu raportu. RG będzie wdzięczny i nie okaże zawstydzenia. Wiedziałam już, jakiego tonu użyję. - W porządku, sir, dziś komisja wysłucha zeznań Alfreda J a c k m a n a , wyborcy z p a n a d a w n e g o okręgu. J a c k m a n ma osiemdziesiąt trzy lata i cierpi na schorzenie nerek, przez większość czasu bardzo bolesne. Jego ubezpieczenie społecz­ ne i emerytura nie pokrywają kosztu leków, których potrze­ buje, więc regularnie jeździ do Kanady, by kupić tańsze od­ powiedniki, jakie p o w i n n y być d o s t ę p n e w kraju. - A Medicare 1 w obecnym wcieleniu nie pokrywa jego potrzeb, zgadza się? - Nawet nie w części, sir. - Dzięki kontroli cen w Kanadzie może oszczędzić około czterdziestu do sześćdziesięciu procent? - Na kosztach leków oszczędza średnio pięćdziesiąt pięć procent. RG kiwał głową, a ja z n o w u poczułam się szczęśliwa, że pracuję dla kogoś, kto n a p r a w d ę rozumie kwestie, które mu przedstawiam. J e d n y m z największych szoków, jakich do­ z n a ł a m w ciągu dwudziestu sześciu lat życia, było odkrycie, że przerażająco dużo osób trzymających cugle naszej d e m o ­ kracji było zabiegającymi o popularność zerami. Lecz nie RG. J e m u rzeczywiście zależało. - To wszystko? Jeśli tylko tyle przygotowałaś, to leżymy. I jedynie dlatego, że mu zależało, warto było wytrzymywać jego głupie uwagi. Rządowy system ubezpieczeń zdrowotnych dla ludzi po 65 roku życia. 15 Strona 13 - Cóż, sir, nie, m a m listę odpowiednich pytań, które po­ winien pan zadać, naszkicowałam również uwagi pozwalają­ ce osadzić zeznania p a n a J a c k m a n a w szerszym kontekście, czyli obrazie opieki zdrowotnej, który stał się parodią p a ń ­ stwowego systemu. - Chciałbym u n i k n ą ć słowa „parodia", S a m a n t h o . Nie m o ż e m y jedynie wskazać problemu. Ludzie tego nie lubią. Czy uwagi zawierają plany przyszłej przebudowy? Uwielbiałam to wyrażenie. Zawsze sprawiało, że czułam się jak architekt, którym chciałam zostać w trzeciej klasie. W r a m a c h ćwiczeń przygotowałam n a w e t kilka projektów, a najbardziej z a a w a n s o w a n y m była wioska w pudle po bu­ tach pracowicie stworzona dla wiewiórek zamieszkujących podwórze. Z wielkimi nadziejami umieściłam pudełko w ga­ łęziach dębu blisko o k n a mojej sypialni, ale zostało ono bru­ talnie zignorowane. Zawsze u w a ż a ł a m , że wiewiórki ponios­ ły stratę - Reebokville było p r a w d z i w y m rajem dla gryzoni, z olśniewającymi drucikami, a n a w e t słupem do zjeżdżania w kurorcie w Żołędziowym Holu. - Oczywiście, sir. S t a n d a r d o w e przemówienie z nakreśle­ n i e m kroków w kierunku stworzenia powszechnego systemu jednego płatnika. - Dobrze. Ważne, żeby się dziś udało. C-SPAN transmituje na żywo. - Będzie p a n świetny, sir. - Nie o siebie się martwię. Ten J a c k m a n został dokładnie sprawdzony? Spędziłam około stu trzydziestu sześciu godzin przy telefo­ nie, rozmawiając z Alfredem J a c k m a n e m , jego licznymi le­ karzami, kanadyjskimi a p t e k a m i , kim chcecie. Znałam his­ torię chorób J a c k m a n a lepiej niż własnych. Na przykład wiedziałam, że miał kciuk z podwójnym stawem, który rwał, gdy zbierało się na deszcz, ale nie wiedziałam, czy nadal byłam w posiadaniu wyrośli adenoidalnych. Zostały u s u n i ę - 16 Strona 14 te, kiedy m i a ł a m sześć lat, a może nie? M a m a twierdziła, że celem operacji było jedynie wycięcie migdałków, ale w takim razie dlaczego n a z w a ł a m lalkę, którą wtedy dostałam, Ade- noida? Nie mógł to być przypadek, niezależnie od tego, jak ładne to było imię. - W m o i m przekonaniu p a n J a c k m a n złoży wstrząsające zeznanie, sir. - Wstrząsające? Naprawdę? Czy wszyscy odczują te wstrząsy? RG potrafił w m g n i e n i u oka przejść od niecierpliwej iry­ tacji do żartobliwego przekomarzania się. To j e d n a k dobry znak, bo nie drażniłby się ze m n ą , gdyby nie był zadowolony z raportu. - W którymś momencie m u s i m y przedyskutować wieczor­ ne przyjęcie, będzie t a m p a r u . . . Umilkłam, widząc, że RG powraca do e-maili, całkowicie m n i e ignorując. Po kilku chwilach uniósł wzrok. - Wciąż tu jesteś? J a n e t w e t k n ę ł a głowę w drzwi. - Nauczyciele przyjechali, senatorze - powiedziała, rzuca­ jąc w m o i m k i e r u n k u pytające spojrzenie. - Przyślij ich, ale przerwij mi za dziesięć m i n u t z p o w o d u w a ż n e g o telefonu. - Oczywiście. Pora iść. Jeśli zamierzałam w s p o m n i e ć o plamie na koł­ nierzyku, m u s i a ł a m to zrobić teraz albo nigdy. Nie było cza­ su, by wyczarowywać idealny ton, którego wcześniej posta­ n o w i ł a m użyć. Rozważałam wycofanie się z misji. Może dzięki plamie na kołnierzyku RG wyglądał bardziej „ludzko"? A może byłam gigantycznym tchórzem. - Hm, sir? RG spojrzał na m n i e poirytowany. - Ja tylko... Hm, ma p a n coś na koszuli, sir. Coś żółtego. Nie białego. J a k reszta koszuli. 17 Strona 15 W s k a z a ł a m pomocnie w k i e r u n k u kołnierzyka. Zerknął w dół i dostrzegł p l a m ę . - Mleko w proszku. Zajmę się tym. No, nie poszło tak źle. Nawet się do m n i e uśmiechał. Dziw­ ne, bo był to jakby kpiący uśmiech, ale p o s t a n o w i ł a m brać wszystko za dobrą m o n e t ę . Ruszyłam w k i e r u n k u drzwi. - Dzięki za rady dotyczące ubioru, S a m a n t h o . Widzę, że m o g ę się od ciebie wiele nauczyć. Wpatrywał się przesadnie uważnie w moje niedopasowane buty. Świetnie. W y m r u c z a ł a m coś o nowej modzie, ale on już witał n a ­ uczycieli przepychających się obok m n i e , podekscytowanych swoimi dziesięcioma m i n u t a m i . Gdy wróciłam, m i a ł a m na sekretarce pięć wiadomości od policji Capitol Hill. Przykładowa próbka: „ P a n n o Joyce, m a ­ my tu niejakiego Alfreda J a c k m a n a . Powoduje włączanie się wykrywacza metali, ale o d m a w i a zdjęcia k u r t k i lub bu­ tów, z a n i m z panią nie porozmawia. Proszę oddzwonić po otrzymaniu tej wiadomości". Czyżby to już dziewiąta? Zegar na komputerze wskazywał, że mógł być n a w e t k w a d r a n s po. Telefon dzwonił oskarżycielsko. - Idę! - k r z y k n ę ł a m w jego stronę i wybiegłam z biura. Gdy żenująco z a s a p a n a po p o k o n a n i u trzech kondygnacji schodów znalazłam się przy stanowisku ochrony na parte­ rze, służbę pełnił właśnie Ralph. Według m n i e Ralph wyglądał jak basset po liftingu powiek. Leniwy i smutny, ale z nieustan­ n y m wyrazem nienaturalnego zdziwienia na twarzy. Pewnego wieczoru kilka miesięcy t e m u znaleźliśmy się w tym s a m y m wagonie m e t r a i wtedy zwierzył mi się, że jego n o w a praca nie kryje w sobie ani odrobiny tego dreszczyku, który dawało mu dawniej jeżdżenie w ó z k i e m z h o t - d o g a m i po parku The Mall. Czuł się j e d n a k z m u s z o n y spełnić oczekiwania swojej dziew­ czyny i zamienić sprzedawanie hot-dogów na bardziej statecz­ ną i p o w a ż a n ą pracę strażnika na Capitol Hill. 18 Strona 16 - Hej, S a m m y - wycedził. - Twój chłopak został zatrzy­ many. Wskazał kciukiem w stronę biura strażników, gdzie przez o k r a t o w a n y pleksiglas dojrzałam Alfreda J a c k m a n a gapią­ cego się w sufit. - Zrobił coś złego? Alfred J a c k m a n miał zeznawać przed komisją za trzynaście m i n u t . Dlaczego męczyli nieszkodliwego, pomarszczonego, osiemdziesięciotrzyletniego staruszka z chorobą nerek? Czu­ łam, jak mój nastrój przechyla się niebezpiecznie w stronę furii, ale z m u s i ł a m się do uprzejmości. - Nie w y o b r a ż a m sobie, by stanowił p o w a ż n e zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Uśmiechnęłam się, ale Ralph nie wyglądał na przekonanego. - Zachowywał się bez cienia szacunku. Jest obywatelem S t a n ó w Zjednoczonych? O Boże. Nie bądź paranoikiem, Ralphie. Tylko nie dzisiaj. - Oczywiście. Zrozum, tak n a p r a w d ę to moja w i n a . Mia­ ł a m się z n i m tu spotkać, gdy przyjedzie. On po prostu jest bardzo stary. Zlituj się, n a k a z y w a ł a m w myślach Ralphowi. J u ż milion razy żałowałam, że nie jestem rycerzem Jedi stosującym wyjąt­ k o w o skuteczne metody kontroli u m y s ł ó w za pośrednictwem Mocy. I milion razy musiało mi wystarczyć trzymanie kciuków. - Twierdził, że przyjechał na spotkanie komisji - powie­ dział Ralph z w y r a ź n y m sceptycyzmem. Skinęłam głową potwierdzająco. - Bardzo s m u t n a historia choroby. Wiele przeszedł, by m ó c się tu dzisiaj znaleźć. Jeśli poszukacie wyrażenia „profesjonalny, lecz p o w a ż n y " w leksykonie t o n ó w głosu, znajdziecie moje nazwisko obok „mistrz w jego stosowaniu". Ralph się zaśmiał. - Założę się, że tak. 19 Strona 17 Dobra, bądź cyniczny, ty głuchy na subtelne tony bassecie po botoksie. Ale nie próbuj sabotować mojego przesłuchania w komisji. - Proszę, Ralph, n a p r a w d ę m u s z ę go t a m doprowadzić. Nie możesz go wypuścić? Na p e w n o nie był aż tak niechętny do współpracy. Ralph pokręcił głową. Żarty sobie stroił? Czy trzeba się było s k o n t a k t o w a ć z ACLU ? Czy mieli oddział do spraw 1 emerytów? Zerknęłam na zegarek i poczułam nadchodzące t s u n a m i paniki. Chwyciłam Ralpha za ramię i i n t e n s y w n i e w p a t r z y ł a m mu się w oczy. - Ralph, los naszego narodowego systemu opieki zdrowot­ nej spoczywa w twoich rękach. Jeśli zależy ci na biednych, nieubezpieczonych dzieciach, jeśli poruszają cię cierpienia starszych obywateli, jeśli troszczysz się o sprawiedliwość... cóż, myślę, że wiesz, co powinieneś zrobić. Niemal słyszałam akordy patriotycznej pieśni The Battle Hymn oj the Republic pobrzmiewające e c h e m w tle, gdy pat­ rzyłam błagalnie w oczy Ralpha, po cichu starając się zmusić go do postąpienia słusznie. On zaś odpowiedział na zew obowiązku w y b u c h e m his­ terycznego śmiechu. - Jesteś nie do pobicia - wykrztusił między salwami śmie­ chu. - Uwielbiam nowicjuszy takich jak ty. U ś m i e c h n ę ł a m się przez zaciśnięte usta. - Czy m o g ę teraz zaprowadzić p a n a J a c k m a n a na posie­ dzenie komisji? Ralph ledwo mógł złapać oddech. - Biedne nieubezpieczone dzieci... - zachichotał zupełnie nie po m ę s k u . - Pewnie, idź i weź go - m a c h n ą ł ręką. - Po­ wodzenia. Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich. 20 Strona 18 Pokazałam plecy wesołkowi i pospieszyłam do Alfreda Jack- m a n a . W p a d ł a m do biura z nadzieją, że Ralph nie zraził za bardzo naszego głównego świadka. - Przepraszam za nieporozumienie, panie J a c k m a n . Jeśli pójdzie p a n ze m n ą . . . Urwałam, albowiem w m a ł y m pomieszczeniu wykryłam znajomy zapach. Dobry Boże, czyżby strażnicy palili tu traw­ kę? Czy to tłumaczyło paranoję Ralpha i niekontrolowany chichot? Och nie, czy p o w i n n a m to zgłosić? Nie m i a ł a m z a d a t k ó w na kapusia. Szybko p o s t a n o w i ł a m udać, że j e s t e m przeziębiona. Albo że straciłam w ę c h po tragicznie n i e u d a ­ n y m eksperymencie chemicznym. Mogło się przecież tak zdarzyć. Teraz też. Starałam się nie czuć niczego, a zwłaszcza e w i d e n t n e g o zapachu m a r i h u a n y dochodzącego z jednego z pomieszczeń policji Capitol Hill. - Więc, h m , m a m nadzieję, że nie było p a n u bardzo nie­ w y g o d n i e . . . - rzuciłam dzielnie. Alfred J a c k m a n utkwił we m n i e n i e p r z y t o m n e spojrzenie przekrwionych oczu. - Patrzcie, patrzcie, to ładna paniusia. - Uśmiechnął się głupkowato. - Czy masz czasami wrażenie, że mogłabyś po prostu usiąść i całymi dniami wpatrywać się w ściany? To takie piękne. N a w e t gdy dojrzałam buteleczkę kropli do oczu wystającą z kieszeni Alfreda J a c k m a n a , desperacko starałam się nie dostrzegać prawdy. Ale on nie przestawał mówić. - Czy na przesłuchaniu będą chipsy? Wziąłem coś na uspoko­ jenie nerwów, ale teraz obawiam się, że muszę czymś przegryźć. Prawda przedarła się do m n i e . Osiemdziesięciotrzyletni, chory na nerki pacjent, którego wybrałam, by przekonał se­ nacką komisję do spraw zdrowotnych do przyjęcia projektu senatora Gary'ego dotyczącego refundowania leków - ten siedzący przede m n ą m a ł y pobladły dziadek d w u n a s t u w n u ­ cząt - był na niezłym haju. Strona 19 Lipcowe wzloty Tylko spokojnie, powiedziałam do siebie. Podejdź do prob­ lemu w sposób konstruktywny. - Nie wiedziałam, że p a n pali - zdołałam wykrztusić. - Och, nie papierosy, nigdy nie t y k a m papierosów. Przez to m o ż n a umrzeć. Aha. - Ale uwielbiam trawkę! No właśnie. - A ty lubisz trawkę? - zapytał Alfred J a c k m a n , gdy stara­ ł a m się spowolnić hiperwentylację. Okay, przejmij kontrolę. Poradzisz sobie. Albo uciekniesz. Rzuciłam spojrzenie na Ralpha wciąż chichoczącego przy wykrywaczu metali. Pokazał mi uniesiony kciuk. - Nie, panie J a c k m a n , nie lubię trawki - odparłam głosem tak napiętym, że wibrował. Czy byłam całkowicie szczera? - To niedobrze. M a m najlepszej jakości towar z Kanady. P o w i n n a ś spróbować. M u s i a ł a m usiąść. Na kilka miesięcy. - Myślałam, że jeździ p a n do Kanady po lipitor i n e x i u m , i i n n e przepisane p a n u leki - rzuciłam oskarżająco. - Tak p a n powiedział. Na to liczyłam. Wyglądał na lekko urażonego, w naprawdę naćpany sposób. - Owszem - odparł. - Ale gandzia też jest bardzo tania. I p o m a g a na ból. Zebrałam w sobie resztki współczucia. Ten stary człowiek przez większość czasu bardzo cierpiał. To najważniejsze. 22 Strona 20 A z p o w o d u b r a k u odpowiednich leków w naszym kraju kilka pozostałych mu lat życia będzie k o s z m a r e m . Może nie było to takie straszne, że miał trochę n a r k o t y k u w organi­ zmie, skoro biło t a m duże kochające serce. Starałam się spoj­ rzeć na ten kryzys świeżym, mniej m ś c i w y m spojrzeniem. - Jeśli nie macie chipsów, wystarczy popcorn - zapro­ ponował. BlackBerry, brzęcząc, wwiercało mi się w u d o i n a w e t nie patrząc na zegarek, wiedziałam, że m i n ę ł a 9.30. Przesłucha­ nie się zaczęło. M u s i a ł a m coś zrobić. Gdy do wejścia zbliżyła się grupa dziennikarzy, ujęłam mojego wesołka pod ramię i poprowadziłam go z d e c y d o w a n y m krokiem do komisyjnej poczekalni. Minęliśmy podwójne drzwi pokoju Russella Cau- cusa, gdzie ujrzałam przewodniczącego komisji zwracającego się właśnie z w s t ę p n y m i u w a g a m i do zatłoczonej, wypełnio­ nej k a m e r a m i sali. Pozostali senatorowie w ciemnych gar­ n i t u r a c h i z p o s ę p n y m i m i n a m i otaczali go z obu stron, two­ rząc jednolity potężny łuk. Gdy przechodziliśmy, RG spojrzał prosto na m n i e . Zauważyłam w jego oczach zaniepokojenie i poczułam, że s p a d a m w otchłań bez d n a . M u s i a ł a m zebrać wszystkie siły, by rzucić mu p e w n y siebie uśmiech, ale nie wyglądał na pocieszonego. Nie było to wcale zaskakujące, bo zgodnie z licznymi d o w o d a m i w postaci zdjęć moje nie­ szczere u ś m i e c h y n a d a w a ł y mi wygląd pijanej ofiary apo­ pleksji. Co czyniło m n i e tylko nieco lepszą k a n d y d a t k ą do składania zeznań niż Alfred J a c k m a n . Stanęliśmy w drzwiach poczekalni. Obróciłam się do m o ­ jego palacza trawki z epoki k a m i e n i a ł u p a n e g o i p o n o w n i e obezwładnił m n i e ostry zapach m a r i h u a n y , który zdawał się wydobywać przez jego skórę. Po raz pierwszy u ś w i a d o m i ł a m sobie, że nie było r a t u n k u . Nie mógł t a m wejść i zeznawać, niezależnie od tego, jak poruszająca była jego historia. A wiel­ kie zwycięstwo RG miało się zmienić w k o m p l e t n ą porażkę. Cholera, cholera, cholera. 23