1722
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1722 |
Rozszerzenie: |
1722 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1722 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1722 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1722 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Gustaw Holoubek
Wspomnienia z niepami�ci
Gustaw Holoubek. Aktor. Urodzony w Krakowie 21 kwietnia 1923 roku. Od uko�czenia studi�w w krakowskiej Pa�stwowej Szkole Dramatycznej w roku 1947 po dzie� dzisiejszy uczestniczy nieprzerwanie w �yciu artystycznym polskiego teatru. Ma za sob� ponad trzysta r�l teatralnych, filmowych, telewizyjnych i radiowych. Kultywuje sobie tylko w�a�ciwy styl gry aktorskiej, kt�ry zjedna� mu opini� artysty wybitnego. Sam o sobie zwyk� m�wi�, �e �yje w dw�ch odr�bnych �wiatach, �wiecie codzienno�ci i sztuki, �e wymy�lony, iluzoryczny �wiat teatru jest dla niego ucieczk� i schronieniem przed skazaniem na realizm �ycia.
sam swoi
Gustaw Holoubek
Wspomnienia z niepami�ci
ttusfracie Kazimierz Wi�niak
Warszawskie
Wydawnictwo
Literackie
MUZA SA
Warszawa 2000
Projekt ok�adki - Kazimierz Wi�niak Projekt graficzny serii - Maciej Sadowski Redakcja - Maja Lipowska Redakcja techniczna - Mariusz Ja�tak Korekta - Stanis�awa Staszkiel
(c) by Gustaw Holoubek
(c) for this edition by MUZA SA, Warszawa 1999, 2000
l
ISBN 83-7200-593-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA Warszawa 2000
Ojciec
Matka moja by�a ze wsi. Pochodzi�a gdzie� ze wschodniej Ma�opolski i nigdy nie dowiedzia�em si�, jakim cudem znalaz�a si� w Krakowie, aby wyj�� za m�� za magistrackiego urz�dnika. Zd��y�a z nim mie� trzech syn�w, kiedy ten cichy, ujmuj�cy cz�owiek zmar� na serce w wieku trzydziestu sze�ciu lat. Na fotografii mia� ogromne, ciemne oczy, drobn�, blad� twarz i czarne, podkr�cone do g�ry w�sy. Ojciec m�j mieszka� na tej samej ulicy - naprzeciwko. Mia� mo�e czterdzie�ci trzy albo czterdzie�ci cztery lata, kiedy umar�a jego czeska �ona, zostawiaj�c syna i c�rk�. Matka m�wi�a, �e by� pi�kny, kiedy w letni� s�oneczn� niedziel� stawa� na balkonie swojego mieszkania, w�r�d pelargonii i nasturcji, rozgl�daj�c si� pogodnie i bez powodu. Zw�aszcza jego koszula by�a ol�niewaj�ca, bia�a a� do niebiesko�ci, dopasowana �ci�le do cia�a.
Tak wi�c kiedy si� pobierali, mieli ju� pi�cioro dzieci. Matka lubi�a opowiada�, jak to kry�a si� ze mn� przez pierwsze par� miesi�cy, zanim objawi�a ojcu radosn� niespodziank�.
7
Nie bardzo mog� sobie wyobrazi�, jak to si� odby�o w naszym dwupokojowym mieszkaniu. Czy ojciec siedzia� zamkni�ty w kuchni z pi�ciorgiem dzieci, czy wys�ano je do s�siad�w, kiedy akuszerka wnios�a mnie na d�oni. Ojciec, w�ciek�y, zapyta�: "Ch�opiec czy dziewczynka?". "Dziecko" - odpowiedzia�a basem i zanurzy�a mnie w wanience.
Pami�tam zapach matki, gdy pochyla�a si� wieczorem nad moim ��eczkiem, ubrana do wyj�cia, wydekoltowana, ze sznurem pere� zwisaj�cym z szyi. K�ad�a je ci�ko na moich piersiach i ustami dziwnie ma�ymi i wilgotnymi dotyka�a mojej buzi. By� to zapach perfum, s�odkich, rozlewaj�cych si� perfum. Zapach, kt�ry utkwi� mi w pami�ci na zawsze, poniewa� nigdy ju� takiego nie spotka�em. ��eczko by�o �elazne, z siatk�, kt�ra zamyka�a si� z trzaskiem, odcinaj�c mnie od bezpiecznego �wiata, gdzie wszystko by�o dost�pne i pe�ne przestrzeni. Teraz trzeba by�o si� kuli�, wtula� w najdalszy k�t, przykrywa� szczelnie a� po czubek g�owy, by sta� si� niewidzialnym dla oczu wszystkich potwor�w i zm�r, kt�re przychodzi�y do mnie zaraz po zamkni�ciu oczu. Mia�y kszta�t przenikaj�cych si� nawzajem ramion i rozwartych ust - chcia�y mnie po�kn��, udusi�, wch�on��. Tylko raz jeszcze powr�ci�y do mnie te sny - p�niej, w okresie dojrzewania, inne, ale r�wnie uporczywe. Wtedy prze�ladowa�y mnie formy mniej konkretne, ob�e, cielesne, ale
8
bez twarzy, w ci�g�ym ruchu szukania najdogodniejszej pozycji do wzajemnego kontaktu, czu�e, tul�ce si� do siebie. Nie budzi�y grozy, ale m�czy�y ogromnie tym, �e ucieka�y przed dotkni�ciem mojej d�oni, �e nie dawa�y si� obj��. Od tego czasu opu�ci�y mnie sny albo straci�em umiej�tno�� ich zapami�tywania. Ale te pierwsze, pe�ne zm�r powodowa�y, �e za ka�dym razem by�em bliski umierania i gdyby nie m�j krzyk, wydarty ostatnim wysi�kiem woli i rozpaczy, pewnie dosz�oby do tego. P�aka�em potem cichutko, szcz�liwy z odzyskanej rzeczywisto�ci, czekaj�c na ojca sakramentalne: "Chod� ju�, chod�". Bieg�em w d�ugiej a� do ziemi r�owej koszulce, w�lizgiwa�em si� dok�adnie w tym miejscu, gdzie schodzi�y si� dwa ��ka, potem, zagarniany przez matk�, ze szcz�cia traci�em zmys�y, zapada�em w sen bez sn�w.
A ojciec by� rzeczywi�cie cudowny. Widz� go na ko�cu naszej ulicy, kiedy skr�caj�c z placu na Stawach, idzie prosto w kierunku domu, coraz bardziej wyrazisty, wsparty na lasce, kt�r� za ka�dym krokiem wyrzuca wysoko w g�r�, w kapeluszu na bakier, w szerokim rozpi�tym palcie, z pakunkiem zwisaj�cym na sznurku zaczepionym o �rodkowy guzik kamizelki. P�yn�� jak okr�t, ko�ysz�c si� lekko na boki, a mnie zamiera�o serce z l�ku i dzikiej ciekawo�ci - co za jego powrotem spadnie na mnie nowego, ol�niewaj�cego. P�dzi�em jak wariat na g�r�,
krzycz�c od progu: "Ojciec idzie!", i dom w jednej chwili zamienia� si� w ul rojny od czynienia porz�dk�w, ustawiania wszystkiego na swoim miejscu - jakby z�apany na gor�cym uczynku chcia� zd��y� jeszcze zatrze� �lady wyst�pku. Bo ojciec by� wojakiem z temperamentu i powo�ania. Oficer Drugiej Brygady Legion�w Polskich, uczestnik kampanii karpackiej, sw� niewielk� resztk� �ycia, t� w�a�nie, kt�r� wype�ni� moje dzieci�stwo, po�wi�ci� innym, poza w�asnym domem. Dzia�acz "Soko�a" krakowskiego, je�dzi� na zloty do miasteczek ma�opolskich, do Pragi czeskiej, przybrany w pi�kn� czamar� zwisaj�c� z jednego ramienia, w p�sowej koszuli, w butach z cholewami, w czapce z go��bim pi�rem piecz�towanym bia�o-czerwon� rozet�. Patronowa� klubom sportowym, uczy� gimnastyki. W zapami�taniu, bez chwili zm�czenia. Ucieka� z domu o �smej rano, by wraca� - niekoniecznie tego samego dnia - p�nym popo�udniem albo wieczorem. I te powroty w�a�nie by�y jak powr�t s�o�ca. Rozpromieniony, oszala�y z rado�ci, obdarowywa� nas jakimi� straszliwymi dziwad�ami. Za du�ymi albo za ma�ymi butami, nie na t� por� roku, albo kwiatami zakl�tymi w szklanych kulach, albo ciastkami w ilo�ci mog�cej po�ywi� kompani� wojska. Nie mia� gustu, a mo�e jeszcze bardziej wstydzi� si� kupowa�. Bra� wszystko, co mu podsuni�to albo co wydawa�o mu si� �adne, bez wybierania, w panicznym po�piechu. Biedna matka musia�a
10
u�ywa� podst�p�w, aby dowiedzie� si�, sk�d wytrzasn�� dla niej na przyk�ad niebieskie po�czochy. Bieg�a potem do sklepu z pretensjami, domagaj�c si� zamiany: "Ten pan - m�wi�a sprzedawczyni - ��da� tych z wystawy. T�umaczy�am mu, �e s� sp�owia�e od s�o�ca, ale on o�wiadczy�, �e nic mnie to nie obchodzi". "Na drugi raz niech pani nie s�ucha wariat�w" - o�wiadczy�a matka.
Czy pami�tam ojca? Wy�ania mi si� tylko z mg�y, z nierzeczywisto�ci, w kilku miejscach, na chwil�. W sali "Soko�a". W czasie popis�w gimnastycznych. W�r�d widz�w otaczaj�cych parkiet siedzi na wydzielonej �awce, po�rodku d�u�szego boku prostok�ta, w otoczeniu w�satych pan�w, z kt�rych ka�dy ma za�o�on� nog� na nog�, cwikiery na nosie i zwisaj�ce przy kamizelce dewizki od zegark�w. Ojciec ma przyklejony do twarzy napi�ty u�miech i od czasu do czasu, podczas oklask�w po udanym �wiczeniu, sprawdza, jakie wra�enie zrobi�o to na s�siadach. Albo w czasie �wi�t Bo�ego Narodzenia. Przed wojn� w dniach Wigilii i Bo�ego Narodzenia zawsze pada� �nieg. Zmierzch zapada� podobnie jak dzi� ko�o wp� do czwartej i wtedy w blasku gazowych latarni mo�na by�o zobaczy� tysi�ce ta�cz�cych p�atk�w, kt�re bardzo d�ugo utrzymywa�y si� w powietrzu, zanim z niech�ci� k�ad�y si� na chodniku lub jezdni. Patrz�c z okna ciep�ego domu przez wychucha-n� "dziurk�" w zamarzni�tej szybie, nie mo�na
11
by�o oderwa� oczu od tego bia�ego wirowania. Na ulicy robi�o si� coraz ciszej, tak �e krok�w biegn�cych przechodni�w nie by�o ju� s�ycha�. A spieszyli si� wszyscy. W dzie� wigilijny by�o nie do pomy�lenia, by po godzinie pi�tej pozostawa� poza domem. Kiedy prze�wit w szybie znowu wype�nia� si� szronem, wraca�em do pokoju. Pachnia� �wie�� past� do pod�ogi, czysto�ci� olbrzymiego sto�u nakrytego bia�ym obrusem i ledwie wyczuwalnym zapachem choinki. Nie by�o jej jeszcze. Sta�a, by�em tego prawie pewien, w s�siednim pokoju zamkni�tym na klucz, do kt�rego wst�p by� kategorycznie wzbroniony. Drzwi otwiera�y si� niesko�czenie p�niej, po wigilijnej wieczerzy, kiedy z olbrzymiej tuby gramofonu, z szumu i char-kotu postarza�ej p�yty wybucha�a kol�da.
Ale najpierw by� ranek tego cudownego dnia. A w�a�ciwie �wit. Zdumiewaj�cy jest �wiat widziany oczami nagle obudzonego dziecka. W ten niezupe�nie jeszcze jasny dzie�, roz�wietlony sztucznie przez pierwszy �nieg. Ci�ar snu opada tak nagle, jak gwa�townie zdarta zas�ona z czarodziejskiego lustra i widzi si� wszystko w ostro�ci jednoczesnej wszystkich plan�w. W�ochatego konia na biegunach, ciep�� puszys-to�� dywanu, przejrzysto�� firanek, �pi�ce jeszcze okna domu naprzeciwko, graficzn� sucho�� zmarzni�tych wok� niego drzew. Pora�aj�ca rado�� sprawia, �e chcia�oby si� posi��� to wszystko naraz, wtuli� w siebie, nikomu nigdy
12
nie odda�. Sk�d si� bierze to ol�nienie, to samolubne przyw�aszczanie �wiata, jakby dany by� tylko nam i nam jedynie objawiony? Mo�e z potwornie mocnego bicia serca, z krwi, kt�ra - s�yszysz to - p�ynie zasobnie przez wszystkie arterie, dociera w niezmierzonej obfito�ci do policzk�w, brzucha, czubk�w palc�w. Albo z wcze�niejszego wyroku, z kt�rego w�wczas, u zarania �wiadomo�ci, nie zdajemy sobie sprawy, kt�rego nie tylko nie przeczuwamy, ale o kt�rym w og�le nie wiemy, �e zapad�. �e oto w tym u�amku sekundy, w tej jednej chwili niezawinionego uniesienia powiek zostali�my skazani na wieczn� pami�� o pi�kno�ci �wiata. Cho� ca�e �ycie b�dzie temu przeczy�. Choroby, ciemnota naszego umys�u, brzydota i nikczem-no�� ludzi, rozpaczliwa odleg�o�� Boga i codzienna blisko�� z�a - na tym jednym �ladzie, na tym jednym pora�aj�cym skurczu pami�ci oprzemy ca�y sens istnienia, nieustaj�c� t�sknot� do mi�o�ci. Bo czym�e innym, je�li nie znakiem mi�o�ci jest owo pragnienie, aby cho� raz otoczy� czu�o�ci� wszystko: ludzi, przedmioty, niebo i ziemi�.
Ojciec siedzia� u szczytu wigilijnego sto�u. Ju� przy barszczu z uszkami sytuacja by�a napi�ta. Wyszukana grzeczno�� dzieci i liryczne milczenie matki nie mog�y zmyli� nikogo. Katastrofa wisia�a w powietrzu. Jedynie ojciec nic nie przeczuwa�. Gada� i by� szcz�liwy. I dok�adnie wtedy gdy nasza wytrzyma�o�� osi�ga�a kres
13
- zawsze o tej samej porze, przy pierwszych k�sach sma�onego karpia - ojciec przerywa w p� zdania, czerwienieje jak indyk, oczy wychodz� mu z orbit, rozpoczynaj�c dziki taniec �ci�ga wraz z obrusem fili�anki i talerze, po czym uderzony w kark przez najbli�szego pasierba w szalonych spazmach odzyskuje oddech. "Ta cholerna ryba" - brzmi w ustach ojca jak triumfalne bicie dzwon�w. Na to w�a�nie czekali�my. Dalej leci ju� wszystko jak lawina. Babki, makowce, serniki, przek�adance, boski strudel jeszcze gor�cy, pachn�cy jab�kami i cynamonem, wreszcie otwarcie zakazanych drzwi, a za nimi roz�arzona choinka, wielka, do sufitu, i prezenty, prezenty. A wszystko w ob��dnej rado�ci, �miechu i �zach.
By�a w naszym mieszkaniu ny�a. Nie pami�tam, czy w jednym z pokoi, czy mo�e w kuchni. Chyba w kuchni, kt�ra by�a olbrzymia i pe�na zakamark�w. W tej ny�y sta�o ��ko, szerokie, przyparte do �ciany, otoczone makatkami. Spa�y tam od czasu do czasu osoby spoza domu. Jakie� ciotki z prowincji, zap�nieni koledzy braci albo szwaczka, kt�ra obszywa�a dom. Na d�u�szy czas zajmowa�em to ��ko ja, kiedy nawiedza�a mnie gor�czka. Na taborecie, tu� przy mojej g�owie, siadywa�a siostra i przy naftowej lampie, bo elektryczno�� tam nie dociera�a, czyta�a mi ksi��ki.
Wtedy w ka�dym domu by�y jeszcze naftowe lampy. Najbiedniejsze wisia�y na gwo�dziach
14
wbitych w �ciany mrocznych, zagraconych pomieszcze�. W piwnicach albo na strychach. Niedu�e, wsparte o metalow� tarcz�, mia�y zakopcone szkie�ka, sczernia�e knoty i przysadziste zbiorniczki na naft�. �wieci�y tak, jak wygl�da�y - nik�ym, niedom�wionym �wiat�em. Dlatego aby zajrze� do miejsc szczeg�lnie skrytych, trzeba by�o zdejmowa� je ze �cian. Ostro�nie, powoli, koniecznie w pozycji pionowej, w�drowa�y w�r�d kurzu i paj�czyn, k�ad�c si� ostr� teraz smug� na dziwacznych, fantastycznych przedmiotach. �elaznych konstrukcjach zapomnianych ��ek, narz�dziach do niczego nie s�u��cych, rozprutych, porzuconych lalkach, na ci�gle jeszcze kolorowych zwa�ach drewnianych pak po egzotycznych kolonialnych wiktua�ach, na spi�trzonych do sufitu wilgotnych stertach granatowych w�gli, skrzyniach poro�ni�tych ju� ziemniak�w albo na beczkach z kiszon� kapust� na zim�, nakrytych deseczkami przywalonymi olbrzymimi kamieniami. Potem, zdmuchiwane dok�adnie przez nios�cych je ludzi, zawisa�y znowu na �cianie, porzucone nie-czu�o�ci�, zatrza�ni�te drzwiami, zamkni�te na wielkie zardzewia�e k��dki. Te na wolno�ci, w salonach i sypialniach rozleg�ych mieszka�, by�y wspania�e. Zwisa�y z sufitu nad jadalnymi sto�ami, sta�y na nocnych stolikach po obu stronach ma��e�skich ��ek albo przy g��bokich, mi�kkich fotelach, gdzie najwygodniej by�o czyta� i zasypia� w atmosferze tej szczeg�lnej bez-
15
troski, kiedy pami�� spo�ytego obiadu nie pozwala my�le� o niczym. Lampy te prze�ciga�y si� w urodzie. Majestatyczne wielko�ci�, zmys�owe wyszukan� form�, walczy�y o oryginalno��, o niepowtarzalny, sobie tylko w�a�ciwy wyraz. Jak to si� dzia�o, �e prawie niepodobie�stwem by�o spotka� dwie takie same. Czy tylu by�o pomys�odawc�w, rzemie�lnik�w, aby spo�r�d tysi�cy nie znale�� sobie podobnych? In-krustacje naftowych zbiornik�w z r�nobarwnego szk�a mia�y posta� r�, lilii, b�awatk�w ��czonych spl�tanymi �odygami. Na wp� ubrane damy z w�osami upi�tymi w kok omdlewa�y secesyjnie na szezlongach, kanapach, po�r�d zwiewnych mu�lin�w i drapowanych jedwabi�w. P�kate amorki zawieszone na b��kitnym niebie dmucha�y wzd�tymi policzkami w srebrzyste albo z�ote tr�by, zwiastuj�c pochwal� mi�o�ci. Nad zbiorniczkami tkwi�y szkie�ka mieni�ce si� przezroczysto�ci�, smuk�e albo subtelnie wybrzuszone, a w nich serca lampy - naftowe p�omyki, na kt�re mo�na patrze� �mia�o, bez zmru�enia powiek, daj�ce tylko tyle jasno�ci, ile trzeba dla wydobycia z mroku miejsca, kt�re o�wietla�y. I wreszcie wie�cz�ce klosze. Najbardziej wyrafinowane, bo najbardziej odpowiedzialne za ostateczny kszta�t i urod�. Zawieszone niezale�nie nad korpusem lampy albo umieszczone na metalowych kr�gach, �ci�le wkomponowanych w ca�o�� konstrukcji. Forma ich mia�a da� ostateczn� odpowied� na sens
16
pomys�u tw�rcy i za�wiadczy� o jego gu�cie. By�y wi�c klosze skromne, z bia�ego, mlecznego szk�a, jak obci�te g�rne po�owy butli przeznaczonych do przechowywania octu albo fermentacji owocowych win. Inne, o kszta�tach olbrzymich odwr�conych talerzy albo owalnych firanek ze szklanych dzwoni�cych wisiork�w, albo przygi�tych ci�arem dojrza�o�ci tulipan�w - mieni�y si� wszystkimi kolorami �wiata, chc�c za wszelk� cen� da� �wiadectwo jego bogactwa.
�wiat�o �adnej z tych lamp nie pada�o na mojego ojca, kiedy widzia�em go po raz przedostatni. Cho� nie jestem pewien, czy go widzia�em. Zaciera mi si� w mroku, w oddaleniu, w niedost�pno�ci. Bo przecie� gdybym m�g� by� blisko niego, gdyby pora�aj�cy strach nie broni� mi dost�pu, pami�ta�bym dotyk jego r�k albo jego s�owa, albo niemo�no�� ich wypowiedzenia. Wiem tylko, �e cierpia� ponad si�y, �e potem w miar� up�ywu godzin cich� coraz bardziej, jakby przygotowuj�c si� na przyj�cie czego�, co ma nadej��, a co trzeba przywita� w milczeniu.
A mo�e by�o inaczej. Mo�e to on mnie odepchn��, uciek�, skry� si� przede mn� w kuchennej ny�y, w najdalszym k�cie �wiata i zgasi� wszystkie �wiat�a, �ebym nie m�g� zobaczy� jego brzydoty i poni�enia. Tak. Wszystko wtedy dzia�o si� poza nim. W jego obecno�ci, ale poza nim. Lekarz pochylony nad ��kiem,
17
a potem w przyciszonej rozmowie z matk�, gdzie� w przedpokoju, ju� ko�o drzwi wyj�ciowych. My wszyscy bez s�owa kr���cy po mieszkaniu, zamarli, kiedy w szalonym po�piechu wpadli sanitariusze z noszami i wynie�li go okrytego pledem, jako� tak krzywo, przekrzywionego, w ciemno�� schod�w.
By� chyba pi�tek. Na pewno. Bo potem przez d�ugie jeszcze lata my�la�em sobie, �e w tym dniu, co Chrystus. Albo w tydzie� przed, albo po Wielkim Pi�tku, w kwietniu. Pada� deszcz, kiedy wieczorem jecha�em z matk� doro�k� do szpitala na ulic� Kopernika. Nienawidz� tej ulicy. Od ko�cio�a �wi�tego Miko�aja a� do jej ko�ca po obu stronach ci�gn� si� szpitale. Brzydkie, zimne, sterylne, w oparach karbolu i zawsze w deszczu. Stoj� obok siebie osobno, do wyboru, zapraszaj�co, ale ich bramy wygl�daj� tak, jakby otwiera�y si� tylko do wewn�trz. W zakrytej budzie doro�ki matka trzyma�a mnie za r�k� i p�aka�a. M�wi�a, �ebym si� nie ba�, �e ojciec wygl�da pi�knie, jakby spa�, �e zawsze by� pi�kny, �e powinienem by� z niego dumny, tylko �e si� nie szanowa�, nie s�ucha�, cho� tyle razy prosi�a, b�aga�a.
Zatrzymali�my si� pod numerem pi�tnastym albo dwudziestym pierwszym. Portier, kt�ry zamyka� za nami bram�, wygl�da� jak obudzony ze snu. Szli�my szerokimi schodami na pi�tro w zupe�nej ciszy. Od momentu otwarcia drzwi wszystko wydawa�o mi si� ogromne
18
i przera�aj�co puste. Przestrze� pokoju, okna, za kt�rymi nie by�o nic, ��ko, na kt�rym le�a�. Tylko on sam by� niewielki. O wiele mniejszy ni� za �ycia. Le�a� na wznak, mia� zamkni�te oczy i doln� szcz�k� zaci�ni�t� opask�. Matka poprawi�a mu r�ce le��ce na kocu, a ja ukl�k�em na ceratowej pod�odze, blisko jego g�owy i miotany dreszczami p�aka�em. Mia�em dziesi�� lat.
Zwierzyniec
Zwierzyniec, a �ci�le P�wsie Zwierzynieckie, jest, jak wiadomo, w Krakowie. Na Zwierzy�cu za� Wzg�rze Salwatorskie. U jego podn�a, gdzie rzeka Rudawa wpada do Wis�y, stoi ko�ci� i klasztor ss. Norbertanek. Troch� wy�ej nad nimi budowla drewniana i okr�g�a, bardzo tajemnicza i niedost�pna, o kt�rej zawsze si�
20
m�wi�o, �e jest staros�owia�sk� gontyn�. Jeszcze par� krok�w w g�r�, po prawej stronie, na niewielkim dziedzi�cu bia�y ko�ci� �wi�tego Salwatora. W tym zak�tku w�a�nie, u st�p wzg�rza, w�r�d dziesi�tk�w sad�w, straszliwie bogatych w czere�nie, jab�ka, gruszki i �liwki, gnie�dzi�y si� wille, omsza�e, staro�ytne, strze�one przez psy, a mieszka�c�w tych domostw, przynajmniej za mojego dzieci�stwa, nikt nigdy nie widzia�. Nic wi�c dziwnego, �e w tym miejscu zatopionym w wiecznym cieniu mia�y swoje siedlisko wszystkie strachy �wiata. Wampiry, po�eraczki niemowl�t, nocni dusiciele. To stamt�d wyrusza�y, aby na nas polowa� jesieni� albo s�otn� zim�, kiedy rodzice wieczorem zostawiali nas samych w pustych mrocznych mieszkaniach, albo kiedy na nas, zapatrzonych w migotanie �wiec w bocznych nawach ko�cio��w, z ram obraz�w wychodzili brodaci �wi�ci, by grozi� piek�em za zatajone grzechy, albo kiedy zmrok zapada� tak pr�dko, �e ju� nikogo nie by�o na ulicy i musia�o si� biec do dalekiego jeszcze domu tunelem otwartych, czarnych bram kamienic. Tote� ci�gn�o nas w to salwatorskie osiedle, aby poprzez szpary w sztachetach, rozsun�wszy kryj�ce widok zaro�la, ujrze� wreszcie, jak w bia�y dzie� wygl�daj� upiory. Ale ledwo drgn�a zas�ona jakiego� zapomnianego okna albo z trudem zacz�y si� uchyla� nie otwierane nigdy drzwi - brali�my nogi za pas i uciekali�my jak �cigane
21
i
zaj�ce. A by�o gdzie ucieka�. Poni�ej, od p�tli tramwaju numer sze��, kt�ry tam ko�czy� sw�j bieg i szykowa� si� do nast�pnego najazdu na �r�dmie�cie, sz�a wzd�u� koryta Rudawy weso�a ulica Kr�lowej Jadwigi. Na pocz�tku zabudowana ubogo i niezbyt urodziwie niskimi kamieniczkami z czerwonej ceg�y albo wiejskimi jeszcze cha�upami. W miar� pokonywania drogi w kierunku Woli Justowskiej zaludnia�a si� coraz schludniej szymi, bardziej nowoczesnymi willami. Te po prawej stronie sytuowa�y si� blisko rzeki. Te po lewej unoszone zboczem wzg�rza �wieci�y czysto�ci� tynk�w i kolorowymi kwiatami ogrod�w. Mia�y te� inn� fascynuj�c� atrakcj�. Kiedy �ledzi�o si� d�u�ej tajemnic� ich mieszka�c�w, mo�na by�o si� doczeka�, �e jedna z wi�kszych bram, kt�ra nie mog�a by� ani drzwiami wej�ciowymi, ani tym bardziej piwnicznym zamkni�ciem - otwiera�a si� majestatycznie i z ciemnego wn�trza wynurza� si� nagle wspania�y potw�r na czterech ko�ach, l�ni�cy srebrzystymi szprychami, niklem ci�gn�cych si� w niesko�czono�� oku�, sklepiony mask� silnika zapinan� na wspania�e klamry jak ozdobna skrzynia kryj�ca niezmierzone skarby. Otwarty dach zwini�ty na ty� wozu jak porzucony niedbale kosztowny p�aszcz odkrywa� obite br�zow� albo jasno-be�ow� sk�r� siedzenia, obszerne, g��bokie, kt�re wygl�da�y tak, jakby tolerowa�y na sobie tylko wytworne ci�ary. Pan�w w obcis�ych
22
garniturach z kamizelk� w innym kolorze, w jasnych albo sztuczkowych spodniach, w trzewikach nieskalanych b�otem, l�ni�cych od pasty wtartej irchowym ga�gankiem. Panie spowite w mi�kkie p�aszcze zwie�czone futrzanym ko�nierzykiem opasuj�cym ciasno d�ug�, nieco podan� do przodu szyj�. G��wki tych pa�, niezale�nie od tego z jakiego samochodu wygl�da�y, by�y jednakowe, nie do odr�nienia. Przyci�te kr�tko w�osy, prawie zawsze czarne, okala�y buzi� �cis�ym, dopasowanym do g�owy, g�adko odprasowanym he�mem. Obci�te r�wno nad oczami, po obu bokach zawija�y si� skr�conymi ku g�rze cienkimi kosmykami kryj�cymi uszy, czyni�c z twarzy plam� w kszta�cie przyrz�dzonego do zjedzenia jajka na twardo. Na powierzchni tej bia�ej tarczy dominowa�y trzy akcenty: uniesione w ge�cie zdziwienia, bezw�ose, cienko narysowane brwi, czarne, wyodr�bnione grub� czarn� szmink�, patrz�ce zawsze spod rz�s oczy i usta piecz�towane male�kim, karminowym serduszkiem. Pasa�er�w tych aut nie widywa�o si� spaceruj�cych wa�ami Rudawy. Ani w�r�d kupuj�cych na placu Na Stawach, na codziennym targowisku rojnym od bab z okolicznych wiosek, odmierzaj�cych pokrywkami od blaszanych baniek �wie�utkie mleko prosto od krowy, oferuj�cych w li�ciach chrzanu ose�ki mas�a pi�knie rze�bione, zroszone kroplami wody, albo jajka z wy�cie�anych sieczk� koszyk�w, tak du�e, �e ju� nigdy potem
23
takich nie spotka�em. Nie widywa�o si� te� tych ludzi na mszach niedzielnych w parafialnych Norbertankach, ani nawet w procesji Bo�ego Cia�a, kiedy co najprzedniejsi zwierzynieccy obywatele dzier��c baldachim nad Przenaj�wi�tszym Sakramentem, od�wi�tnie ubrani, godni, �wiadczyli o tradycji i przynale�no�ci do naszej zamkni�tej spo�eczno�ci.
O tych nieobecnych-niedost�pnych snu�o si� natomiast opowie�ci. O ich domniemanych bogactwach i o ich rozwi�z�o�ci. O c�reczkach kszta�conych w ekskluzywnych szko�ach przy-klasztornych albo o synalkach od male�ko�ci ubieranych w doros�e garnitury z d�ugimi spodniami, w bia�e koszule z muszkami pod brod�, synalkach wysy�anych potem do dalekich miast dla nabrania og�ady, na pobieranie nauk, na kosztowanie wielkiego �wiata.
Kim byli ci ludzie. Kim byli dla nas. Na pewno jedn� z fascynacji, po�ywk� dla wyobra�ni, kt�ra lubi w tym wieku tworzy� fantastyczne fabu�y o nieprawdopodobnych przygodach ludzi, o ich nadludzkich mo�liwo�ciach.
Gdyby nie ta sk�onno�� do obcowania z nie-rzeczywisto�ci�, gdyby nie ta cudowna dyspozycja do tworzenia fikcji, kt�r� dobry B�g obdarzy� w�a�nie dziecko - dot�d nie lataliby�my po niebie, ani nie dotarliby�my do g��bin ocean�w.
Ale mieszka�cy tych dom�w pe�nych kwiat�w, w�a�ciciele tych wspania�ych maszyn,
24
kojarzyli nam si� jeszcze z czym� bardziej realnym, bli�szym ziemi. Stanowili rzeczywisty kontakt ze �wiatem nieznanym, kt�ry, byli�my tego pewni, gdzie� tam istnia� naprawd�.
Do jakiego stopnia sprosta� on naszym domniemaniom, a o ile r�ni� si� od naszych o nim wyobra�e� - mieli�my si� dowiedzie� znacznie p�niej. Ale faktem jest, �e pr�ba dotarcia do tego �wiata, ambicja uczestniczenia w nim, a nawet wzi�cia go w posiadanie, zrodzi�a si� wtedy, tam, w wytrzeszczonych, ch�onnych oczach dzieci.
Cho� ju� teraz musz� zdradzi�, �e w ko�cu dobrn� do jednego z tych niedost�pnych dom�w, zostan� wpuszczony do wn�trza i na d�ugo pozostan� jego go�ciem - ale to dopiero za par� dobrych lat, w czasie wojny. Przyjdzie mi si� tam zatrzyma�, aby zwierzy� si� ze stanu p� snu, p� jawy - z pierwszych uczu� czego� nieokre�lonego i pora�aj�cego - z czasu dojrzewania, kt�ry definitywnie i nieodwo�alnie pozostawi za sob� cudowny �wiat dzieci�stwa.
Tymczasem trzeba by�o ucieka� dalej, w g�r� Rudawy, a� za czwarty most. A za czwartym mostem ko�czy�o si� miasto i z nim poczucie przynale�no�ci do sprawdzonych miejsc i znanych ludzi.
Kiedy mimo to p�dzi�o si� dalej, to po pierwsze dlatego, �e droga, piaszczysta, zakurzona �cie�ka biegn�ca grzbietem wa��w Rudawy, nios�a nas sam� sob�, a po drugie mieli�my wytkni�ty cel - za ka�dym razem ten sam
25
- dotarcia za wszelk� cen� do �r�de� rzeki, miejsca sk�d wyp�ywa.
Kto nie dotkn�� go�ymi stopami ziemi pokrytej grubym dywanem kurzu, ten w og�le nie dozna� rozkoszy dotyku. Kurz jest ciep�y i bezinteresowny. Pozwala si� rozdeptywa�, maltretowa� i nie tylko si� nie broni, ale jeszcze tak zwanymi tumanami, kt�re za ka�dym naszym st�pni�ciem wznosi, daje radosne przyzwolenie naszej brutalno�ci. Nigdy nie dotarli�my do �r�de� Rudawy, nawet do sz�stego mostu; pi�ty by� kresem naszej wytrzyma�o�ci. Padali�my ze ' zm�czenia a woko�o nas nie by�o ju� nikogo. Wtedy dopiero okazywa�o si�, �e od pierwszej chwili, od startu spod Wzg�rza Salwatorskiego, do niczego innego nie zmierzali�my. Bo kiedy le�y si� w trawie zielonej i nie stratowanej, w�r�d p�l kolorowych od rozmaito�ci zb�, warzyw i owocowych drzew, kiedy oddech i szybkie bicie serca na tyle si� uspokajaj�, aby us�ysze� granie owad�w, kiedy s�o�ce wybiera wy��cznie nas, aby okry� swym ciep�em i wonn� chmur� zapach�w - wtedy si� wie, jest si� pewnym, �e nic ju� nie zagra�a, �e strach by� tylko urojeniem.
S�o�ce przesun�o si� znad kopca Ko�ciuszki nad lasy Woli Justowskiej i za chwil� za nie zajdzie. Trzeba wraca� do domu, najszybciej i najkr�tsz� drog�, zanim zapadnie zmierzch. Najlepiej przek�tn� B�o�, od Cichego K�cika do stadionu Cracovii.
26
Krakowskie B�onia. Nigdy nie liczy�em, ile maj� morg�w i dot�d nie wiem, mo�e dwie�cie, a mo�e dwa tysi�ce. S� w kszta�cie tr�jk�ta, kt�rego podstaw� s� w�a�nie wa�y Rudawy, a wierzcho�kiem wylot ulicy Wolskiej. Jednym bokiem przylegaj� do d�ugiego pasma zieleni parku Jordana, boiska Wis�y, stadionu AZS-u, drugim - do zachodnich zabudowa� mojego Zwierzy�ca. Nie odznaczaj� si� niczym szczeg�lnym. Ro�nie na nich trawa i wszystkie z traw� zwi�zane kwiatki �wiata. A przecie� te B�onia by�y i s� jednym z firmowych znak�w Krakowa, jak Wawel, ko�ci� Mariacki, Sukiennice, Wis�a czy Planty.
Ju� na wiosn�, a potem w ci�gu lata, a pory te przed wojn� by�y zawsze pogodne, gdzie� ko�o �smej rano naprzeciwko mojego mieszkania po drugiej stronie ulicy otwiera�o si� okno na poddaszu i ukazywa�a si� g�owa mojego przyjaciela. Mia� jasne w�osy, teraz zlane wod� po porannej toalecie i ma�ym grzebieniu, kt�ry nikn�� w jego d�oni, wyznacza� w nich przedzia�ek. Ani jeden w�osek nie przecina� precyzyjnie wypracowanej dr�ki mi�dzy mniejsz� i wi�ksz� cz�ci� czaszki. Tak pi�knie ulizany dawa� znak, �e czas ju� wyj�� z domu. Kopa�o si� wszystko, kamienie na drodze, szmacianki, zszywane ze starych szmat w jako tako foremne kule, zo�k�, to jest kawa�ek metalu, najlepiej o�owiu - ubranego kunsztownie w sukienk� z w��czki. Gra polega�a na podbijaniu jej nog� w niesko�czo-
27
no��, to jest do czasu kiedy nie "zesz�a" z nogi i nie spad�a na ziemi�. Mia�a to do siebie, �e podbita wzbija�a si� w g�r� za pomoc� w��czkowych fr�dzli, a spada�a zawsze metalowym ci�arkiem. Rekord naszej dzielnicy do wojny wynosi� sto dziewi��dziesi�t osiem bez skuchy. Ale marzeniem by�a oczywi�cie prawdziwa sk�rzana pi�ka no�na. Nikt z nas, o ile pami�tam, nie mia� jej na w�asno��, nie sta� nas by�o na ten luksus. Ale znajdowa�a si� jako�, prawdopodobnie z wykopanych ju� doszcz�tnie zapas�w s�siedniej Cracovii. Sk�ada�a si� z dw�ch cz�ci, pokrowca i szlauchu.
Wa�ne to rozr�nienie, zwa�ywszy, �e rzadko nam by�o dane mie� je w komplecie. Zawsze jednak jako� si� udawa�o i mo�na by�o rozpocz�� ceremonia� ostatecznego zmajstrowania pi�ki. Ca�a reprezentacja ulicy z napi�ciem �ledzi�a g��wnego majstra, kt�ry przez otw�r w pokrowcu wciska� gumowy szlauch tak, aby cycek pozosta� na zewn�trz, po czym przez niego rozpoczyna�o si� pompowanie, na og� pompk� od roweru, a� do odpowiedniej twardo�ci. I wreszcie najtrudniejsza czynno�� - wi�zanie sznurkiem cycka po od��czeniu pompki, tak aby nie uroni� ani jednej cz�stki zawarto�ci powietrza. Wepchni�cie cycka do wewn�trz i zasznurowanie otworu wie�czy�o dzie�o. Rusza�a kawalkada ch�opak�w na ca�� szeroko�� ulicy, a podawana z r�k do r�k i od nogi do nogi pi�ka, dla sprawdzenia wysoko�ci koz�a
28
i siedzenia na bucie, wypuszczona wreszcie na dalekiego fora wyznacza�a zawsze ten sam kierunek: przestrze� B�o�. Nie pami�tam, abym kiedykolwiek dozna� podobnego uczucia rado�ci, podniecenia, kt�re bierze si� z nieograniczonej pojemno�ci p�uc, sprawno�ci n�g i ca�ego cia�a, z pewno�ci sukcesu - jak wtedy kiedy naprzeciwko nas z r�wni B�o� zacz�a wynurza� si� grupa innych ch�opak�w z innej ulicy, z kt�rymi mieli�my rozpocz�� b�j. Co jest w tej pi�ce, �e siedzi w nas do ko�ca �ycia i nawet kiedy ju� dawno przestali�my rusza� nogami, fascynuje.
�e rz�dzi si� podziwu godn� technik�, kt�ra wymaga od pi�karza szczeg�lnej sprawno�ci, od przyswojenia umiej�tno�ci trzymania pi�ki przy nodze, panowania nad jej kr�g�o�ci�, znajomo�ci w�asnych st�p, w kt�rych ka�da cz�� ma swoj� odr�bn� dynamik�, do jasno�ci widzenia ca�ego boiska i w zwi�zku z tym wybrania odpowiedniego wariantu zagrania - o tym wszystkim wiemy. I wiemy, �e od stopnia tej technicznej doskona�o�ci zale�y poziom pi�karskiego widowiska. Ale przecie� inne dyscypliny wymagaj� nie mniejszej, a niekiedy o wiele wy�szej sprawno�ci, jak na przyk�ad gimnastyka sportowa, a ich widownia ani nie sk�ada si� z miliard�w ludzi, ani nie popada w stan amo-kalnej ekscytacji, jak to ma miejsce w pi�ce. Musi by� wi�c co�, co j�, je�li mo�na tak powiedzie�, wyr�nia. I my�l� sobie, �e tym czym�
29
jest fakt r�wnie oczywisty, co fantastyczny. Pi�karski mecz daje nam okazj� do ogl�dania z bardzo bliska bitwy, bitwy w pe�nym znaczeniu tego s�owa, bo rz�dz�cej si� zasadami strategii wojennej. Wszystko w niej jest. Wst�pne harce, s�u��ce do zbadania mo�liwo�ci bojowych przeciwnika, pr�by atak�w ma�ymi si�ami, wypady w g��b linii obronnej wroga, generalne ofensywy podj�te z pewno�ci przewagi albo z determinacji w obliczu kl�ski, dba�o�� o zabezpieczenie w�asnych ty��w, od krycia poszczeg�lnych napastnik�w do skomasowanej defensywy. I bro� zasadnicza - strza�y - tak w�a�nie si� nazywaj� i maj� miejsce po wypracowaniu najdogodniejszych pozycji dla ich celno�ci. Wszystko to jest prawdziw� bitw�. Z jedn� tylko r�nic�, �e nam, siedz�cym na widowni, spok�j sumienia gwarantuje pewno��, �e nikt w tej wojnie nie zginie. �e to, co jest przedmiotem atak�w, to nie szaniec naje�ony armatami i determinacj� kanonier�w, ale jedynie prostok�t bramki zamkni�tej siatk� i jeden cz�owiek broni�cy do niej dost�pu.
Kto nigdy nie gra� w pi�k�, ten nie wie, czym jest bramka. Jak jest w�ciekle obszerna dla bramkarza i jak w�ska i niska dla tego, kto j� atakuje. Jakiego treningu wymaga od bramkarza, aby szybko�ci� i skoczno�ci� zwi�kszaj�c� obj�to�� cia�a, d�ugo�� ramion i n�g, m�g� uzyska� poczucie zaw�enia pola obrony, przybli�y� do siebie s�upki wyznaczaj�ce szeroko��, obni�y�
30
poprzeczk� znacz�c� wysoko�� bramki. Jaki stres spada na napastnika decyduj�cego si� na strza�, wszystko jedno czy z najwi�kszej odleg�o�ci, kiedy musi si� przedrze� przez las n�g, znale�� luk� mi�dzy nimi a jedynym nie strze�onym jeszcze punktem bramki, czy z czystej pozycji, uwolnionej od obro�c�w, kiedy ostatni� przeszkod� do zdobycia bramki pozosta� bramkarz. Prawie zawsze stres odbiera mu po�ow� umiej�tno�ci i skazuje albo na maksymaln� si�� uderzenia, albo przerafinowan� chytro��, w obu wypadkach kieruj�ce pi�k� poza �wiat�o bramki.
Dlatego zawodnikom bramka si� �ni. Prawdziwym snem. Kiedy ka�da obrona ko�czy si� efektown� robinsonad�, a ka�dy strza� jest nie do obrony - w sam r�g, albo pod poprzeczk�.
Mo�na by podwa�y� t� moj� wojenn� teoryj-k� argumentem, �e wiele innych gier zbiorowych rz�dzi si� tak� sam� strategi�. B�d� si� jednak upiera� przy wyj�tkowo�ci futbolu. Rzut do kosza czy �ci�cie pi�k� siatkow� maj� miejsce w ci�gu meczu tyle razy, �e natura gry przestaje by� trudem walki rozci�gni�tej w czasie, umo�liwiaj�cej zbudowanie dramaturgii, a staje si� tylko popisem szybko�ci, gr� i tylko gr�, jak dziesi�tki innych gier sportowych, w kt�rych fizyczna sprawno�� zawodnik�w staje si� g��wnym przedmiotem naszego zachwytu. A w�a�nie dramaturgia, o kt�rej m�wi�, mieszcz�ca si� klasycznej formule poetyki Arystotelesa,
w
32
z ekspozycj�, kulminacj� i katastrof�, trwaj�ca w trzech jedno�ciach, czasu, miejsca i akcji, dramaturgia, kt�ra ma niew�tpliwie miejsce na meczu pi�karskim, nam, widzom, daje szans� wyj�cia wyobra�ni� poza sportowe widowisko.
Tak, ten ca�kowicie abstrakcyjny pomys� cz�owieka na gr� w pi�k� no�n�, na sformu�owanie jej zasad w �cis�ym kodeksie przepis�w, sprawi�, �e obcowanie z tym zjawiskiem sta�o si� nam tak potrzebne jak kontakt ze sztuk�.
A wtedy kiedy biegali�my po B�oniach, uganiaj�c za pi�k�, nie przeczuwali�my nawet, �e za kilkadziesi�t lat zaw�adnie ona ca�ym �wiatem. �e turnieje wielkich klub�w i wielkich pa�stwowych reprezentacji zatrzymaj� tok codzienno�ci na czas swoich rozgrywek i dadz� szans� ludziom na refleksje o innych, ni� wzajemne zabijanie si�, mo�liwo�ciach pojmowania �ycia.
Wracali�my do domu zziajani i szcz�liwi, �e uda�o nam si� ten czas zabawy wykra�� przymusowi obowi�zk�w, konieczno�ci jedzenia, spania i nauki.
A poza pi�k�? Gdybym chcia� w syntetycz
nym skr�cie, a �ci�lej w tym, co zanotowa�a
moja niepami��, okre�li� czas od wczesnych
sygna��w kszta�towania �wiadomo�ci do daty
wybuchu wojny, cezury zasadniczej dla mojego
pokolenia, cezury brzemiennej w nieopisane
skutki, powiedzia�bym, �e by� to czas szko�y
i Ko�cio�a. \
Szko�a
Na pocz�tku chcia�bym kategorycznie przypomnie�, �e wszystko w Krakowie jest staro�ytne.
To, �e m�drzy ludzie i dobry B�g zrobili wszystko, aby to miasto trwa�o w tym samym miejscu przez tysi�c lat mimo r�nych �ywio�owych zagro�e� i pomna�a�o sw�j dorobek, da�o rezultat ol�niewaj�cy i bezcenny - sta�o si� �ywym uosobieniem tradycji. Jest widomym dowodem, �e trwanie, uporczywe trwanie jest podstawowym gwarantem rozwoju, zasadniczym pokarmem post�pu. Bo czym�e jest tradycja, jak nie wiedz�. Sum� pami�ci gromadz�cej kolejne do�wiadczenia, wyselekcjonowanym katalogiem dokona� i przez ten fakt drogowskazem dla nowych my�li, wskaz�wk� dla tw�rczych wybor�w, kt�re w�a�nie w oparciu na wiedzy ju� znanej pobudzaj� instynktowne pragnienie inno�ci.
Do szko�y chodzi�o si� dwana�cie lat, sze�� lat do powszechnej, cztery do gimnazjum i dwa lata do liceum. M�j rocznik by� pierwszy po reformie. Poprzednio obowi�zywa� dwustopniowy
34
program nauczania, cztery lata szko�y powszechnej i osiem klas gimnazjum. Do pierwszych czterech w mojej szkole powszechnej chodzi�o si� na ulic� Smole�sk, dwie ostatnie klasy mie�ci�y si� w barakach przy alei Krasi�skiego, niedaleko mostu D�bnickiego. By�a imienia �wi�tego Jana Kantego i cieszy�a si� dobr� s�aw�. Nie wiem, kiedy zosta�a za�o�ona, cho� przecie� m�g�bym si� dowiedzie�, wiem tylko, �e �wi�ty Jan Kanty le�y w najpi�kniejszym krakowskim baroku, w ko�ciele �wi�tej Anny, przy ulicy �wi�tej Anny. Corocznie w dniu jego imienia, obchodzonym uroczy�cie, odwiedzali�my jego alabastrow� trumn�. Ze szko�y powszechnej nie pami�tam nic. Mo�e tylko ksi�dza katechet�, kt�ry odznacza� si� tym, �e by� bardzo poczciwy i �e na skutek r�wnoczesnego nauczania w szkole dla g�uchoniemych mia� zwyczaj podpowiada� nam odpowiedzi na swoje pytania na migi, r�kami. Dzi�ki niemu zapami�ta�em do dzi�, co Pan Jezus powiedzia� �wi�temu Piotrowi w kwestii zleconej mu ziemskiej pos�ugi. Mianowicie: "Co - tu ksi�dz katecheta wykonywa� szybki m�ynek d�o�mi wok� siebie - zwi��esz - wskazywa� wyra�nie palcem w d� - na ziemi - znowu m�ynek d�o�mi - b�dzie zwi�zane - palec w g�r� - w niebie". I zapami�ta�em jeszcze, �e w tej szkole nie trzeba by�o niczego si� uczy�. Jako� tak si� dzia�o, �e nabywana wiedza sama wchodzi�a do g�owy. Przyczyn� tego b�ogostanu by�a okoliczno��, �e dzieci wte-
35
dy czyta�y. Czyta�y w domu ksi��ki kupowane przez rodzic�w albo po�yczane od koleg�w. By�o ambicj� zna� podstawow� lektur� danego okresu g��wnie po to, aby m�c si� �ciga� z innymi znajomo�ci� wyczytanej wiedzy. Na pocz�tku by�y oczywi�cie bajki - Andersena, braci Grimm, Marii Konopnickiej, niejakiego bardzo wspania�ego pana Wyrobka, czeskiej Bo�eny Niemcowej. Potem na firmamencie zaja�nia� Kornel Makuszy�ski. I coraz wi�cej i coraz dojrzalej. Walery Przyborowski, Karol May, Cooper, Stevenson, Curwood, London, Kipling, Amicis, Molnar, wreszcie Quo Yadis, Krzy�acy i, po raz pierwszy w dwunastym roku �ycia, korona wszechrzeczy, Trylogia. Jak wiadomo, wszystko ju� o Trylogii powiedziano. Od zachwyt�w na temat talent�w Sienkiewicza w konstruowaniu fabu�y, mistrzostwa w kreowaniu postaci i rozmachu malarskiej wizji w tworzeniu pejza�u itd. itd. - do ods�dzania pisarza od czci i wiary za fa�szerstwo historyczne, naiwny prymitywizm g��wnych bohater�w, za infantylny gust. Nie mam ani kompetencji, ani zamiaru dodawa� swoich trzech groszy do sporu uczonych w tej sprawie. Musz� jednak powt�rzy� to, co te� zosta�o stwierdzone, a co umyka wszelkiej ocenie. Dzie�o Henryka Sienkiewicza sta�o si� dla mojego pokolenia w�asno�ci� duchow�, jak polska ksi��eczka do nabo�e�stwa, jak polski krajobraz ze s�otn� jesieni�, �nie�n� zim�, kwietn� wiosn� i latem z p�acz�cymi wierzbami
36
i p�czniej�cymi od dostatku zbo�ami. Czy to dobrze, czy �le? Chyba dobrze, �e mamy co� w�asnego, co niepowtarzalne, i jak idiom nie daj�ce si� przet�umaczy� na �aden inny j�zyk �wiata bez utraty tego szczeg�lnego wizerunku rzeczywisto�ci, kt�ry bierze si� z naszych historycznych uwarunkowa�, narodowego charakteru, s�owem - z tej a nie innej szeroko�ci geograficznej. Ale prawd� jest tak�e, �e my, kt�rzy z tego dzie�a czerpali�my bezkrytycznie i z pe�n� wiar� w spisywan� prawd�, zostali�my zaszczepieni chorob�. Chorob� o pocz�tkowo �agodnym przebiegu, ale pozostawion� bez leczenia, w skutkach tragiczn�. Przecie� nie sk�din�d a przede wszystkim z Sienkiewicza, z jego kodeksu patriotyzmu, wzi�a si� u nas wiara w nasz� mocarstwo-wo��, w niezwyci�on� si�� naszego or�a, w pos�annictwo w obronie wiary i wszystkiego co szlachetne przed najazdem wszelkiego autoramentu barbarzy�c�w. To z tego powodu nie trzeba nas by�o namawia�, aby�my w roku trzydziestym �smym wyszli na ulic� pod pomniki naszych bohater�w z transparentami i krzykiem: "Prowad�, wodzu, na Kowno i Zaolzie". Aby�my potem w trzydziestym dziewi�tym z rado�ci�, w cudownym poczuciu niezagro�enia, my, szesnastoletni, zarzucili karabiny na rami� i poszli na wojn�. By w ko�cu w czterdziestym czwartym w Warszawie, ju� bez broni, ale z dziedzict-
37
wem tych samych idea��w w sercu, run�� na wroga i odda� si� �mierci tak gigantycznej, jakiej �wiat nigdy nie widzia� i - aby dope�ni� miary tragizmu - nie chcia� zobaczy�.
P�jd� na wojn� jak wszyscy moi r�wie�nicy. Ale zanim to si� stanie, musz� sko�czy� gimnazjum.
Nie pami�tam, czy trzeba by�o do niego zdawa�, czy te� wystarczy�o �wiadectwo uko�czenia szko�y powszechnej, do�� �e dosta�em si� do najwspanialszego w Krakowie, naznaczonego 350-letni� tradycj� - I Gimnazjum imienia Bart�omieja Nowodworskiego. Sta�o przy placu Na Groblach, dwie�cie metr�w od Wawelu. Po przekroczeniu tego gmachu zosta�em poinformowany, �e moimi starszymi kolegami byli mi�dzy innymi Jan (III) Sobieski, Stanis�aw Wyspia�ski, Jan Matejko. W �rodku znajdowa�y si� schody do�� strome, rozchodz�ce si� na pi�trze w dw�ch przeciwnych kierunkach, korytarze przestronne z wysokimi oknami, klasy obszerne i troch� ciemnawe, pewnie na skutek zieleni za oknami.
Sercem szko�y by�a aula, uroczysta, od�wi�tna, miejsce wszystkich akademii "ku czci", teatralnych wewn�trzuczelnianych przedstawie� i przede wszystkim nabo�e�stw, w niedziel� bowiem aul� w�ada� ksi�dz katecheta i co tydzie� mieli�my mo�no�� potwierdza� liturgi� to, czego dowiedzieli�my si� na lekcjach religii. Znowu nie pami�tam, czy ta aula w godzinach
38
lekcyjnych by�a sal� gimnastyczn� z drabinkami przy �cianach i sprz�tem do �wicze�, maskowanych na czas szkolnych uroczysto�ci, czy te� mieli�my j� osobno na dole, na parterze, a mo�e na poziomie suteren. Wiem tylko, �e by� to drugi co do wielko�ci obiekt szko�y. Wtedy �wiczyli�my trzy razy w tygodniu i gimnastyka by�a przedmiotem zaliczanym do og�lnej oceny. Obowi�zek ten w pe�ni aprobowali�my. Nie do�� �e stanowi� po��dan� przerw� w nauce przedmiot�w n�kaj�cych nasze t�pe g�owy, to jeszcze proponowa� pasjonuj�c� zabaw� - uczyli�my si� i grali�my w kosza i siatk�wk�, a opanowanie tych dyscyplin mia�o charakter docelowy. Sz�o o mistrzostwa wszystkich krakowskich gimnazj�w, co roku rozgrywanych w prawdziwych halach sportowych. Dostanie si� do reprezentacji gimnazjum by�o wyczynem, rywalizacja mi�dzy dru�ynami zapiera�a dech w piersiach.
A czego uczono jeszcze? Ano wszystkiego, tak jak dzisiaj. Tyle �e w naukach �cis�ych tego "wszystkiego" by�o niepor�wnanie mniej. Nie tylko dlatego, �e og�lny zakres wiedzy w tych przedmiotach by� w�wczas szczuplejszy, ale g��wnie z powodu przyj�tego przez szko�� kierunku nauczania. Gimnazjum Bart�omieja Nowodworskiego by�o humanistyczne, a nazwa ta oznacza�a dok�adnie to, co przez wiedz� humanistyczn� nale�a�o rozumie�. Chodzi�o nie tylko o opanowanie wiadomo�ci z dziedziny
39
j�zyka polskiego, historii, geografii czy biologii, ale przede wszystkim o wpojenie �wiadomo�ci, �e tylko suma tej wiedzy, wzajemne tych przedmiot�w przenikanie i wsp�zale�no�� daj� szans� na ukszta�towanie pogl�du o obecno�ci cz�owieka, o sensie jego egzystencji, na poszerzenie wyobra�ni w stopniu umo�liwiaj�cym ogl�d �wiata w jego globalnym wymiarze. To stamt�d, ze �wiat�a tej wspania�ej uczelni, z talent�w jej �wietnych nauczycieli mog� czerpa� pewno��, �e wychowanie w duchu humanistycznym to dochowanie si� cz�owieka z takim poczuciem godno�ci, jakie wynika z przekonania, �e najwy�sz� warto�ci� doczesn� jest drugi cz�owiek. Cz�owieka, kt�ry by z nauki religii wyni�s� wiar� w po�ytek czynienia dobra oraz poczucie hierarchii, �wiadomo�� nadrz�dnej tajemnicy, b�d�cej drogowskazem �ycia. Kt�ry by z nauki �aciny przyswoi� sobie niezachwiane kryteria harmonii i pi�kna uporz�dkowanego, logik� my�lenia i wyrazisto�� mowy, jej formalne mo�liwo�ci i ducha - poczucie to�samo�ci z miejscem, z kt�rego kulturowo pochodzi, sk�d wywodzi si� jego dom. Kt�ry by zna� warto�� ludzkiego wysi�ku i najwy�szym szacunkiem darzy� ludzkie umiej�tno�ci - gwarancj� szacunku dla w�asnej pracy. Kt�ry by nauczy� si� kultury uczu�, tego szczeg�lnego taktu, szczeg�lnej dyskrecji, kt�ra umo�liwia obcowanie z drugim cz�owiekiem i stwarza pole dystansu dla jego przywar i ich pochopnej
40
oceny - kultury uczu�, kt�ra z kobiety czyni przedmiot szczeg�lnego kultu, kobiety, kt�rej przeznaczeniem jest mi�o��, a dramatem jej utrata, kt�rej biologia uczy nas, m�czyzn, obcowania z ziemi�, a kobiet�, za naszym po�rednictwem, styczno�ci z poezj�.
Nadszed� rok 1939. Czwarta klasa, w perspektywie ma�a matura i wst�pny egzamin do liceum. Odg�osy zbli�aj�cej si� burzy nie dotyczy�y nas. Je�eli co� nam si� udzieli�o z tej atmosfery, to tylko wzbieraj�ce w nas radosne podniecenie.
Instruktorem - dow�dc� naszego oddzia�u przysposobienia wojskowego, formacji powo�anej do �ycia przed wojn� i obejmuj�cej, je�li dobrze pami�tam, ostatnie roczniki szk� �rednich, by� porucznik K. Szkolenie obejmowa�o nauk� pos�ugiwania si� broni�, teori� z zakresu obronno�ci i oczywi�cie musztr�. Porucznik K. by� niedu�y, czarniawy i pospolity, i wbrew temu jak wygl�da�, nie wymawia� litery "r". G��wnym terenem �wicze� by� plac Na Groblach, pi�kny, zamkni�ty obiekt sportowy nale��cy do dw�ch szk�, naszej i �e�skiego gimnazjum TSL - Towarzystwa Szk� Ludowych, s�siada z tej samej ulicy. Porucznik K. traktowa� swoj� funkcj� powa�nie i tylko ulewny deszcz m�g� mu przeszkodzi� w gonieniu nas po manowcach trudnej sztuki wojennej. Trzeba przyzna�, �e uzasadnione by�o jego przywi�zanie do cielesnych �wicze�, bo kiedy raz jeden obe-
41
rwanie chmury i burza z piorunami zmusi�y nas do pozostania w murach szko�y, zdoby� si� na wyk�ad i powiedzia�: "Dzisiaj porozmawiamy teoretycznie. O gazach. Rozr�niamy r�ne gazy. Truj�ce. Dusz�ce i �r�co-parz�ce. Do �r�co-
-parz�cych zaliczamy: luizyt i iperyt. A wi�cej wam nie powiem, bo mi si� nie chce". Ulubion� jego ofiar� by�em ja. Kiedy w czasie �wicze� musztry, po rozkazie: "Baczno��! Na rami� bro�! Prezentuj bro�!" rozpoczyna� przegl�d kompanii - wiedziony moim regulaminowym spojrzeniem �o�nierza oddanego na �mier� i �ycie swemu dow�dcy - zatrzymywa� si� przede mn� i m�wi�: "Junak Holoubek! Taki daszek
- a daszkiem nazywa si� uk�ad czterech palc�w prawej r�ki usytuowany nad zamkiem karabinu, podczas gdy pi�ty - kciuk, obejmuje korpus broni od ty�u, tu� pod j�zykiem spustowym
- mo�ecie sobie zrobi� przy jiszczaniu". Ale nawet on, porucznik K., nie wiedzia�, jakich prze�omowych zmian w moim �yciu b�dzie sprawc�.
W kolejny pi�kny dzie� wiosenny wkroczyli�my w szyku marszowym na plac Na Groblach. Zdarzy�o si�, �e opodal na boisku do siatk�wki gra�y dziewczyny, nasze gimnazjalne s�siadki. Nie wiem, co mnie podkusi�o, pewnie ch�� zab�y�ni�cia przed kolegami, �e krzykn��em: "Co ta mleczarnia tu robi!". Us�ysza� to porucznik K. Komenda: "Kompania (krok defiladowy) st�j! Czw�rki w prawo zwrot!",
42
zabrzmia�a wyj�tkowo energicznie. "Kt�ry junak to powiedzia�!?" Wyst�pi�em trzy kroki i stan��em w pozycji na baczno��. Powiedzia�: "Junak Holoubek! Biegiem marsz do dziewcz�t! Powt�rzy� zarzut! I przeprosi�!". Wykona�em. Dziewczyny tarza�y si� ze �miechu, a ja nie do�� upokorzony musia�em jeszcze na rozkaz porucznika trzykrotnie okr��y� biegiem nasz oddzia�, oddzia� w marszu, defiluj�cy przed dziewczynami �e�skiego gimnazjum. Duch opieku�czy porucznika nie opuszcza� mnie. W jaki� czas potem nasza klasa IV B otrzyma�a od dziewcz�t z TSL-u zaproszenie na bal maturalny. Takimi samymi czcionkami jak samo zaproszenie by�o wydrukowane: "Z wyj�tkiem kolegi Gustawa Holoubka, kt�remu w ta�cu boimy si� nast�pi� na uszy". Podpisa� w�jt klasy czwartej. Nast�pnego dnia w czasie wielkiej przerwy na Plantach przed szko�� wypatrzy�em w�jta chichocz�c� ze swoimi kole�ankami, chytrze podbieg�em, tak zwanym "czeskim" kopn��em j� w ty�ek i uciek�em. Ale w�a�nie! Jaki los jest pokr�tny i nie do przewidzenia. Nie uciek�em daleko i stosunkowo nie na d�ugo.
Dok�adnie rok potem, w 1940, nic na to nie poradz�, ale znowu w kwietniowy s�oneczny poranek stan��em na balkonie mojego mieszkania, aby odetchn�� upragnionym powietrzem mojej ulicy. W�a�nie wr�ci�em z niewoli niemieckiej, d�ugiej, przera�aj�co mro�nej, z�ej niewoli, kiedy nagle, jak mi si� zdawa�o z na-
43
przeciwka, dobieg� mnie cichutki, ale wystarczaj�co wyrazisty, g�os dziewczyny: "K�a-pouch". Poniewa� nie mog�em zidentyfikowa� �r�d�a, "K�apouch" powt�rzy� si� raz jeszcze, wyra�nie daj�c do zrozumienia, �e chce by� zdemaskowany. I zobaczy�em naprzeciwko, w odleg�o�ci pi�tnastu metr�w, w oknie spowitym w lekko drgaj�c� mu�linow� firank�, w�r�d doniczek pelargonii, twarz... w�jta. Sk�d si� tam wzi�a? Zawsze by�a paskudna, a teraz, tego ranka, pi�kna. Co to si� sta�o? Czy s�o�ce tak pada�o, �e jego promienie �ama�y si� na czerwonych pelargoniach, odbijaj�c si� na jej ustach r�ow� po�wiat�? Czy jej oczy przez a�ur firanek nabra�y przenikliwo�ci? Czy mo�e to ja, przez p� roku izolowany od �ycia, st�skniony
44
za czu�o�ci�, w instynktownych przeczuciach czego� niezwyk�ego, zobaczy�em j� tak�, jak� chcia�em zobaczy�? Nie wiem. W ka�dym razie zacz�o si�. I mia�o sko�czy� si� dopiero z ko�cem wojny.
Najpierw skrada�em si�, wracaj�c do domu, aby wypatrzy� j� w oknie wcze�niej, zanim ona mnie zobaczy. Mia�em wtedy szans� odpowiednio zagra� powr�t do domu. Wyprostowany, nonszalancko rozlu�niony, albo przeciwnie, skupiony, zaprz�tni�ty my�lami, wyobcowany z otoczenia, intelektualista. Mia�o to ten skutek, �e kiedy po paru dniach zdoby�em si� na odwag� i ze swojego balkonu zapyta�em j� siedz�c� w oknie, czy nie ma ksi��ki... zapomnia�em tytu�u - odpowiedzia�a, �e ma i ch�tnie mi j� po�yczy. "Pani Basiu! Czy ma pani ksi��k�...?" "Mam". "Czy mog�aby mi pani j� po�yczy�?" "Mog�abym". "To �wietnie". "Niech pan zajdzie do mnie dzi� o czwartej, mo�e pan?" "Oczywi�cie, naturalnie".
Sprowadzi�a si� tutaj niedawno. By�a sierot� i mieszka�a z dziadkiem, kt�ry by� bardzo przystojny i elegancki. Wychodzi� na spacery popo�udniowe zawsze o tej samej godzinie, podpieraj�c si� lask� ze srebrn� ga�k�. Mieszkanie by�o od p�nocy, a wi�c mroczne, ale do�� obszerne. Kiedy wszed�em, sta�a na �rodku pokoju z ksi��k� w r�ce. Zbli�y�em si�, aby j� wzi��, ale nie wypuszcza�a jej z r�ki. Stali�my tak d�ugo, zdawa�o mi si�, �e wieczno��, na-
45
przeciwko siebie, bardzo blisko, a� wreszcie, dr��c z l�ku, poca�owa�em j� w usta.
Ale to wszystko by�o potem, bo przed tym wybuch�a wojna.
Ko�ci�
Religia towarzyszy�a mi od zarania. Tak jak nam wszystkim. Urodzi�a si� w Bo�e Narodzenie, w oczekiwaniu na Pana Jezusa, razem z anio�ami, pastuszkami, trzema kr�lami. Jak ju� wspomnia�em, pada� �nieg, by�o ciep�o od rozgrzanych w�glem piec�w, �wieci�a choinka, w ka�dym domu �piewano kol�dy, a kol�dy by�y pogodne i dobre, tak jak bywa dobre serce. L�k nadszed� p�niej, ju� w szkole, na lekcjach religii. Okaza�o si�, �e dziecko jest grzeszne, �e grzechu trzeba si� strzec, je�li si� nie chce sma�y� w piekle. Pierwszy krzy�, z nieznanym dot�d Jezus