139
Szczegóły |
Tytuł |
139 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
139 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 139 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
139 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Co� za nic"
autor: Robert Sheckley
tytu� orgina�u: (Something for nothing)
t�um. Jolanta Kozak
Opracowanie - Marac
Czy�by istotnie co� us�ysza�? Nie by� tego pewien. Odtwarzaj�c zdarzenia w chwil� p�niej, Joe Collins przypomnia� sobie, �e le�a� na w�asnym ��ku, tak straszliwie zm�czony, �e nie mia� nawet si�y zdj�� z koca przesi�kni�tych wod� but�w. Z wzrokiem utkwionym w sieci p�kni�� na brudnym ��tym suficie, obserwowa� wolno, �a�obnie kapi�c� do �rodka wod�. To si� musia�o zdarzy� w�a�nie wtedy. Collins k�tem oka z�owi� b�ysk metalu tu� ko�o ��ka. Usiad�. Na pod�odze, tam, gdzie nigdy nie by�o �adnej maszyny, sta�a maszyna. W pierwszym momencie zaskoczenia, Collinsowi wyda�o si�, �e s�yszy bardzo odleg�y g�os, kt�ry m�wi: - Ju�! Gotowe.
Co do g�osu - nie by� go pewien. Ale maszyna pozostawa�a faktem niezaprzeczalnym. Collins przykl�kn��, �eby j� lepiej obejrze�. Maszyna mog�a mie� ze trzy stopy kwadratowe powierzchni i cicho szumia�a. Sp�kana, szara powierzchnia pozbawiona by�a cech szczeg�lnych, z wyj�tkiem czerwonego przycisku w jednym rogu i mosi�nej p�ytki po�rodku. P�ytka informowa�a: UTYLIZATOR KLASY A, SERIA AA - 1256432. Pod spodem za� - UWAGA! MASZYNA DO WY��CZNEGO U�YTKU OSOBNIK�W KLASY A! I to by�o wszystko.
Collins nie zauwa�y� �adnych pokr�te�, wskaz�wek, prze��cznik�w i tym podobnych urz�dze�, kt�re zawsze kojarzy�y mu si� z maszynami. Tylko mosi�na p�yta, czerwony guzik i ten szum. - Sk�de� si� tu wzi�o? - zapyta�. Utylizator Klasy A szumia� dalej. Collins i tak nie spodziewa� si� odpowiedzi. Siedz�c na skraju ��ka, patrzy� w zamy�leniu na Utylizator. Pozostawa�o pytanie - co z nim zrobi�? Ostro�nie nacisn�� czerwony guzik, �wiadom swojego braku do�wiadczenia z maszynami, kt�re spada�y nie wiadomo sk�d. Co si� stanie, kiedy uruchomi urz�dzenie - pod�oga si� rozst�pi? Z sufitu zaczn� spada� ma�e zielone ludziki? Ale do stracenia mia� mniej ni� nic. Nacisn�� guzik. Lekko. Nic si� nie sta�o.
- No, co jest, r�b co�! - zirytowa� si� Collins, wyra�nie zawiedziony. Utylizator dalej tylko cicho szemra� i nic wi�cej. Zawsze mo�na go odda� w zastaw. Uczciwy handlarz da�by mu za z�om przynajmniej dolara. Spr�bowa� podnie�� Utylizator. Okaza�o si� to niemo�liwe. Spr�bowa� raz jeszcze, tym razem anga�uj�c wszystkie si�y i zdo�a� unie�� jeden r�g o cal nad ziemi�. Pu�ci� ci�ar i siad� na ��ku, dysz�c ci�ko. - Trzeba by�o przys�a� ze dw�ch facet�w do pomocy - zwr�ci� si� Collins do Utylizatora. W mgnieniu oka szum nasili� si� i ca�a maszyna zacz�a wibrowa�. Collins obserwowa� j� uwa�nie, ale dalej nic si� nie dzia�o. Wiedziony impulsem, wyci�gn�� r�k� i pacn�� w czerwony guzik. W mig pojawili si� dwaj pot�ni faceci, odziani w zgrzebne stroje robocze. Z uznaniem popatrzyli na Utylizator. - Bogu dzi�ki - odezwa� si� jeden - �e to ma�y model. Z tymi du�ymi cz�owiek si� nau�era jak g�upi. - I tak lepsze to ni� marmurowe kamienio�omy, no nie? - odezwa� si� drugi. Spojrzeli na Collinsa, kt�ry wytrzeszcza� na nich ga�y. W ko�cu pierwszy powiedzia�: - No dobra, szefie, nie b�dziem tu stercze� do nocy. Gdzie przestawi�? - Kim panowie s�? - wyduka� Collins.
- Przenosicielami. A co, mo�e wygl�damy jak siostry Vanizaggi? - Ale sk�d panowie si� tu wzi�li? - pyta� dalej Collins. - I dlaczego? - Wzi�li�my si� z firmy przenosicielskiej Powha Minnile Movers, Incorporated - wyja�ni� facet. - A dlatego, �e pan szanowny �yczy� sobie co� przestawi�. Gdzie to postawi�? - Prosz� sobie i�� - powiedzia� Collins. - P�niej pan�w wezw�. Przenosiciele wzruszyli ramionami i znikn�li. Collins przez d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w miejsce po nich. Potem przeni�s� spojrzenie na Utylizator Klasy A, kt�ry z powrotem szumia� sobie z cicha. Utylizator? Znalaz�by dla niego lepsz� nazw�. Spe�niarka �ycze�, na przyk�ad. Collins nie by� specjalnie wstrz��ni�ty. Kiedy zdarza si� cud, tylko t�pe, przyziemne umys�y nie potrafi� go spokojnie zaakceptowa�. Collins z ca�� pewno�ci� do nich nie nale�a�. Mia� doskona�y grunt do akceptacji wszelkich zjawisk. Wi�ksz� cz�� �ycia sp�dzi� na marzeniach, nadziejach i modlitwach o to, �eby zdarzy� mu si� cud. W gimnazjum marzy� o tym, �e kt�rego� dnia obudzi si� i b�dzie umia� ca�� prac� domow� bez nudnej konieczno�ci uczenia si�. W wojsku marzy� o tym, �eby jaki� czarodziej albo d�inn zmieni� dyspozycje i przydzieli� go do dekorowania �wietlicy, zamiast zmusza� go, �eby robi� to, co wszyscy - czyli trenowa� musztr�. Po wyj�ciu z wojska Collins unika� pracy, gdy� by� do niej psychicznie nieprzystosowany. Obija� si�, z nadziej�, �e jaka� bajecznie bogata osoba, pod wp�ywem nag�ego impulsu zmieni sw�j testament, zapisuj�c mu Wszystko. W gruncie rzeczy, nigdy si� niczego nie spodziewa�. Ale kiedy cud nast�pi�, by� przygotowany. - Chcia�bym dosta� tysi�c dolar�w w drobnych banknotach - odezwa� si� ostro�nie Collins. Kiedy szum si� nasili�, wcisn�� guzik. Wyros�a przed nim spora kupa podniszczonych banknot�w jedno-, pi�cio- i dziesi�ciodolarowych. Nie by�y zbyt pi�kne, to fakt, ale bez w�tpienia by�y to pieni�dze. Collins wyrzuci� gar�� banknot�w w powietrze i patrzy�, jak z gracj� osiadaj� na pod�odze. Wyci�gn�� si� na ��ku i pocz�� snu� plany. Przede wszystkim, wyjedzie z maszyn� poza Nowy Jork - mo�e gdzie� na prowincj�, gdzie w�cibscy s�siedzi nie b�d� mu przeszkadzali. Mog� by� hece z podatkiem dochodowym. Kiedy si� ju� ustawi, powinien wyjecha� do Ameryki �rodkowej, albo... W pokoju rozleg� si� podejrzany odg�os.
Collins skoczy� na r�wne nogi. W �cianie otwiera�a si� wyrwa, przez kt�r� kto� pr�bowa� wtryni� si� do �rodka. - Ej�e! Przecie� ci� o nic nie prosi�em! - powiedzia� Collins do maszyny. Dziura w �cianie powi�kszy�a si� i wielki, czerwony na g�bie go�� wkroczy� jedn� nog� do pokoju, z furi� napieraj�c na brzeg wyrwy. W tym momencie Collins przypomnia� sobie, �e maszyny na og� miewaj� w�a�cicieli. Ktokolwiek by� posiadaczem spe�niarki �ycze�, na pewno nie przyj��by jej utraty ze stoickim spokojem. Zrobi�by wszystko, �eby j� odzyska�. Mo�liwe, �e nie zawaha�by si� nawet przed... - Bro� mnie! - wrzasn�� Collins do Utylizatora i d�gn�� czerwony guzik. Pojawi� si� drobny, �ysy cz�owieczek w krzykliwej pi�amie, zaspany i ziewaj�cy. - Sanisa Leek, Gwarantowane Remonty �cian - wyrecytowa�, tr�c oczy. - Jestem Leek. Czym mog� s�u�y�? - Wyrzu� go st�d! - wrzasn�� Collins. Czerwony na g�bie, wymachuj�c dziko ramionami, zdo�a� ju� prawie przecisn�� si� przez otw�r w �cianie. Leek wygrzeba� z kieszeni pi�amy b�yszcz�cy kawa�ek metalu. Czerwony na g�bie zacz�� wrzeszcze�. - Chwileczk�! Pan nie rozumie! Ten cz�owiek...
Leek wycelowa� w niego b�yszcz�c� blaszk�. Czerwony na g�bie wrzasn�� i znikn��. Po chwili znik�a r�wnie� dziura w �cianie. - Zabi� go pan? - zapyta� Collins.
- Sk�d�e znowu - odpar� Leek, chowaj�c blaszk�. - Ja go tylko zawr�ci�em jego w�asnym kana�em. T� drog� wi�cej nie spr�buje. - Czy to ma znaczy�, �e spr�buje inn�? - zapyta� Collins. - To mo�liwe - powiedzia� Leek. - Mo�e pr�bowa� mikrotransferu, a nawet animacji. - Spojrza� surowo na Collinsa. - To jest pa�ski Utylizator, tak? - Jasne - powiedzia� Collins i zacz�� si� poci�.
- I ma pan klas� A?
- Naturalnie - zapewni� go Collins. - Gdybym nie mia� klasy A, to co by u mnie robi� Utylizator? - Nie chcia�em pana urazi� - uspokoi� go sennym g�osem Leek. - Tak tylko zgaduj� - wolno pokiwa� g�ow�. - Wy, ludzie klasy A, to sobie podr�ujecie! Pan tutaj wr�ci�, �eby pisa� powie�� historyczn�? Collins tylko u�miechn�� si� zagadkowo.
- No, b�d� lecia� - powiedzia� Leek, ziewaj�c jak naj�ty. - Dzie� i noc na nogach. Ju� bym chyba wola� kamienio�omy. I znikn�� w p� ziewni�cia. Deszcz ci�gle b�bni� w dach. Z drugiej strony wywietrznika nadal dobiega�o chrapanie, niczym nie zak��cone. Collins by� znowu sam, sam ze swoj� maszyn�. I z tysi�cem dolar�w w drobnych banknotach, rozsianych po ca�ej pod�odze. Czule poklepa� Utylizator. Ci z klas� A rzeczywi�cie nie�le sobie �yli. Pan sobie czego� �yczy? Wystarczy wym�wi� �yczenie i nacisn�� guzik. Nie ma w�tpliwo�ci, �e prawdziwy w�a�ciciel t�skni za swoj� maszynk�. Leek ostrzega�, �e go�� mo�e pr�bowa� dobra� si� do niego inn� drog�. Tylko jak�? A zreszt�, co za r�nica. Collins zgarn�� banknoty, pogwizduj�c pod nosem. Wiedzia�, �e dop�ki ma spe�niark� �ycze�, potrafi o siebie zadba�.
Kilka nast�pnych dni przynios�o wielkie zmiany w �yciu Collinsa. Z pomoc� firmy przenosicielskiej Powha Minnile przetransportowa� Utylizator w g��b stanu Nowy Jork. Tam zakupi� �redniej wielko�ci g�r� w ma�o ucz�szczanym zak�tku Adirondak�w. Ledwie dosta� papiery do r�ki, uda� si� w samo serce swojej posiad�o�ci, o kilka mil od autostrady. Dwaj przenosiciele, poc�c si� jak myszy, taszczyli Utylizator w �lad za nim, kln�c przy tym monotonnie, w miar� jak forsowali g�szcz. - Postawi� mi go tutaj i zje�d�a� - poleci� Collins. Ostatnie dni znacznie wzmog�y jego pewno�� siebie. Przenosiciele westchn�li, nieco zdziwieni, i ulotnili si�. Collins rozejrza� si� dooko�a. Ze wszystkich stron, jak okiem si�gn��, otacza� go g�sty las brzozowo-sosnowy. Powietrze by�o s�odkie i wilgotne. Ptaki �wierka�y rado�nie w koronach drzew, od czasu do czasu przemkn�a wiewi�rka. Natura! Collins zawsze kocha� przyrod�. Miejsce by�o idealne pod budow� du�ego, efektownego domu, z basenem, kortami tenisowymi, a nawet - czemu nie? - ma�ym lotniskiem. - Chc� mie� dom - o�wiadczy� stanowczo Collins i wcisn�� czerwony guzik. Pojawi� si� cz�owiek w nienagannym szarym garniturze urz�dnika i z pince-nez. - S�u�� uprzejmie, sir - rzek�, patrz�c po drzewach. - Jestem jednak zmuszony prosi� o bardziej szczeg�ow� specyfikacj�. Czy �yczy pan sobie co� klasycznego - bungalow, ranczo, willa dwupoziomowa, dworek, zameczek lub pa�ac? Czy te� model prymitywny typu igloo albo sza�as? Jako A, mo�e pan wymaga� czego� supernowoczesnego - mo�e by� P�-Fronton, Nowo�� Rozwini�ta, albo Zatopiona Miniatura. - Co� podobnego - powiedzia� Collins. - Sam nie wiem. Co pan by proponowa�? - Niedu�y dworek - odpar� tamten bez wahania. - Na og� zaczyna si� od niedu�ego dworku. - Czy�by?
- Tak. Potem przeprowadzka w ciep�y klimat i tam pa�ac.
Collins mia� ochot� zada� wi�cej pyta�, ale powstrzyma� si�. Wszystko sz�o jak po ma�le. Tamci naprawd� brali go za A - legalnego w�a�ciciela Utylizatora. Nie by�o powodu, �eby pozbawia� ich iluzji. - Niech pan si� sam wszystkim zajmie - poleci� Collins urz�dnikowi. - Naturalnie, sir - odpar� tamten. - Zawsze to robi�.
Przez reszt� dnia Collins spoczywa� na kanapie i popija� mro�one napoje, podczas gdy Towarzystwo Budowlane Maxima Olph materializowa�o sprz�t i stawia�o mu dom. Owocem tych dzia�a� by�a niewysoka budowla, licz�ca oko�o dwudziestu pokoi, kt�r� Collins oceni� jako skromn�, uwzgl�dniaj�c okoliczno�ci. Dom wzniesiono z materia��w najwy�szej klasy, wed�ug projekt�w Moga z Degmy, wn�trza projektowa� Towige, basen - Mula, a ogr�d francuski - Vierien. Do wieczora dzie�o by�o uko�czone, szczup�a armia budowlanych zwin�a sw�j sprz�t i ulotni�a si�.
Collins zezwoli� �askawie, �eby szef kuchni przyrz�dzi� dla niego kolacj�. Nast�pnie zasiad� w przestronnym, ch�odnym salonie, aby rzecz ca�� przemy�le�. Przy nim, szumi�c �agodnie, przycupn�� Utylizator. Collins zapali� cheroota i wci�gn�� nosem aromat egzotycznego cygara. Na pocz�tek odrzuci� wszelkie wyja�nienia o charakterze nadprzyrodzonym. Wykluczy� demony i diab�y. Jego dom wzniesiony zosta� przez normalne ludzkie istoty, kt�re gada�y, �mia�y si� i rzuca�y mi�sem jak ka�da inna normalna ludzka istota. Utylizator by� niczym wi�cej jak eksperymentalnym gad�etem, dzia�aj�cym na zasadach, kt�rych Collins nie rozumia� i na zrozumieniu kt�rych wcale mu nie zale�a�o. Czy�by aparat pochodzi� z obcej planety? Ma�o prawdopodobne. Kto by specjalnie dla Collinsa opanowywa� j�zyk angielski? Utylizator musia� zatem pochodzi� z ziemskiej przysz�o�ci. Ale jak trafi� do Collinsa? Collins rozpar� si� wygodnie i zaci�gn�� cygarem. Wypadki si� zdarzaj�, pouczy� sam siebie. Ca�kiem mo�liwe, �e Utylizator po prostu o s u n � � s i � w przesz�o��. Potrafi� przecie� tworzy� co� z niczego, a to ju� by�a sprawa skomplikowana. C� to musi by� za wspania�a przysz�o��, my�la� Collins. Maszyny do spe�niania �ycze�! Co za kultura! Cz�owiekowi pozostawa�o do roboty tylko jedno: wymy�la� �yczenia. Hokus-pokus - i gotowe. Z czasem wyeliminuj� pewnie i ten czerwony przycisk. Wszelkie dzia�anie manualnie stanie si� zbyteczne. Oczywi�cie b�dzie musia� bardzo uwa�a�. Nadal przecie� istnia� prawowity w�a�ciciel, i reszta tych ca�ych A. Na pewno b�d� pr�bowali odebra� mu maszyn�. Mo�e to klika rodowa... K�tem oka dostrzeg� jaki� ruch. Podni�s� wzrok. Utylizator dr�a� jak listek na wietrze. Collins podszed� do niego, surowo marszcz�c brwi. Utylizator spowity by� ledwie widocznym ob�okiem pary. Aparat najwyra�niej si� przegrzewa�. Czy�by Collins go przeforsowa�? Mo�e kube� wody...
Wtem zauwa�y�, �e Utylizator wyra�nie si� zmniejsza. Mia� ju� najwy�ej dwie stopy kwadratowe powierzchni i kurczy� si� dalej na oczach Collinsa. W�a�ciciel! Albo ca�a kasta A! To musi by� ten mikrotransfer, o kt�rym m�wi� Leek. Collins zrozumia�, �e je�eli nie zadzia�a natychmiast, spe�niarka �ycze� skurczy si� do nico�ci i zniknie. - S�u�ba pomocnicza Leeka! - zakomenderowa�. Pacn�� guzik i szybko cofn�� r�k�. Maszyna by�a bardzo gor�ca. Leek zjawi� si� w k�cie pokoju, ubrany w lu�ne portki i koszulk� gimnastyczn�, z kijem golfowym w r�ku. - Czy musi mi pan przeszkadza� zawsze, kiedy...
- Niech pan dzia�a! - wrzasn�� Collins, wskazuj�c na Utylizator, kt�ry mierzy� ju� zaledwie stop� kwadratow� powierzchni i dysza� dymn� czerwieni�. - Ja tu nic nie poradz� - powiedzia� Leek. - Mam licencj� tylko na �cian� czasu, a tu potrzebni s� ludzie od mikrokontroli. Poprawi� uchwyt kija golfowego i ju� go nie by�o.
- Mikrokontrola! - zadysponowa� Collins i wyci�gn�� r�k� w stron� guzika. Cofn�� j� po�piesznie. Czterocalowej szeroko�ci Utylizator pa�a� czerwieni� barwy wi�ni. Guzik wielko�ci �ebka od szpilki, by� ledwo widoczny. Zjawi�a si� dziewczyna w rogowych okularach, z notesem w d�oni, i gotowym do notowania o��wkiem w drugiej. - Z kim chcia�by si� pan skontaktowa�? - zapyta�a z niezm�conym spokojem. - Pomocy, szybko! - rykn�� Collins, patrz�c, jak jego bezcenny Utylizator kurczy si� i kurczy. - Pan Vergon wyszed� na lunch - powiedzia�a dziewczyna, w zamy�leniu gryz�c koniec o��wka. - Wystrefowa� si�, nie mam z nim ��czno�ci. - A z kim ma pani ��czno��?
Dziewczyna skonsultowa�a si� z notesem.
- Pan Vis przebywa w Ci�g�o�ci Dieg, a pan Elgis dzia�a gdzie� w terenie, w Europie ery paleolitycznej. Je�eli to naprawd� pilne, radz� si� skontaktowa� z Kontrol� Transfer�w Punktowych. To niedu�a firma, ale... - Kontrola Transfer�w Punktowych! Natychmiast!
Ca�� uwag� skupi� na Utylizatorze. Zaatakowa� go osmalon� ju� poduszk�. Nic si� nie sta�o. Utylizator mia� powierzchni� po�owy cala kwadratowego i poduszka - uzmys�owi� sobie Collins - nie mog�a wcisn�� niewidocznego prawie guzika. Przez moment Collins waha� si�, czy nie darowa� sobie Utylizatora. Mo�e w�a�nie nadszed� w�a�ciwy moment. M�g�by sprzeda� dom, z urz�dzeniem, i dalej �y� sobie ca�kiem nie�le. Nie! Przecie� jeszcze niczego wa�nego nie za��da�! Nikt mu nie odbierze skarbu bez walki! Zmusi� si� do trzymania oczu otwartych, kiedy d�ga� rozgrzany do bia�o�ci guzik sztywno wypr�onym palcem wskazuj�cym. Stan�� przed nim mikry, n�dznie odziany staruszek, kt�ry trzyma� w r�kach co� jakby weso�o pokolorowan� wielkanocn� pisank�. Jajo p�k�o, a z jego wn�trza wydoby� si� pomara�czowy dym, kt�ry natychmiast wessany zosta� przez niewidoczny go�ym okiem Utylizator. Buchn�� straszny dym; Collins omal si� nie ud�awi�. Utylizator zacz�� powraca� do dawnych rozmiar�w. Wkr�tce odzyska� pierwotn� wielko��. Wydawa� si� nienaruszony. Staruszek skromnie skin�� g�ow�. - My si� tam nie cackamy - powiedzia� - ale za to dzia�amy solidnie, mucha nie siada. Jeszcze raz kiwn�� g�ow� i znikn��.
Collins mia� wra�enie, �e s�yszy z oddali w�ciek�e wrzaski. Roztrz�siony, usiad� na pod�odze przed maszyn�. B�l w palcu �mi� nielito�ciwie. - Ulecz mnie - wymamrota� Collins przez spierzchni�te wargi, przyciskaj�c guzik zdrow� r�k�. Utylizator jeszcze chwil� szumia� g�o�niej, po czym ucich�. B�l ulotni� si� z poparzonego palca i Collins stwierdzi�, �e nie wida� ani �ladu po oparzeniu - w og�le nie wiadomo, gdzie to by�o. Collins strzeli� sobie spor� brandy i poszed� prosto do ��ka. Tej nocy �ni�o mu si�, �e �ciga go wielka litera A, ale rankiem nic z tego nie pami�ta�.
Po tygodniu Collins zorientowa� si�, �e wzniesienie domu w lesie by�o najgorszym pomys�em, na jaki m�g� wpa��. Zmuszony by� wynaj�� pluton stra�nik�w dla utrzymania ciekawskich z daleka, a my�liwi uparli si� biwakowa� w�a�nie w jego francuskich ogrodach. Na domiar z�ego, jego sprawami zacz�� si� �ywo interesowa� urz�d podatkowy. Ale przede wszystkim Collins doszed� do wniosku, �e wcale nie szaleje za urokami przyrody. Nie mia� nic przeciwko ptaszkom i wiewi�rkom, ale trudno je by�o uzna� za partner�w do konwersacji. Drzewa, chocia� bezsprzecznie dekoracyjne, wysiada�y w charakterze kompan�w od kieliszka. Collins skonstatowa�, �e w g��bi duszy jest sko�czonym mieszczuchem. W zwi�zku z tym, korzystaj�c z pomocy towarzystwa przenosicielskiego Powha Minnile, towarzystwa budowlanego Maxima Olph, biura podr�y Jagton Instantaneous, oraz lokuj�c spor� fors� w odpowiednich r�kach, Collins przeprowadzi� si� do ma�ej republiki w Ameryce �rodkowej. Tam, korzystaj�c z cieplejszego klimatu i braku podatku dochodowego, wybudowa� obszerny, przewiewny, wystawny pa�ac. Przez kr�tki czas wszystko uk�ada�o si� sympatycznie.
Kt�rego� ranka Collins podszed� do Utylizatora z niezbyt sprecyzowan� intencj� za��dania samochodu sportowego i mo�e niewielkiego stadka rodowodowego byd�a na dodatek. Pochyli� si� nad szarym blatem maszyny, si�gn�� r�k� do guzika... A wtedy Utylizator cofn�� si� przed nim.
Przez chwil� Collins my�la�, �e ma przywidzenia i bliski by� podj�cia decyzji, �e ju� nie b�dzie pi� szampana przed �niadaniem. Da� krok do przodu i si�gn�� do guzika. Utylizator wykona� zgrabny unik i truchcikiem wycofa� si� z pokoju. Collins skoczy� za nim, przeklinaj�c w�a�ciciela i ca�� klas� A. To na pewno by�a ta animacja, o kt�rej opowiada� Leek - w�a�cicielowi uda�o si� w jaki� spos�b o�ywi� maszyn�. Ale nie to by�o najwa�niejsze. Najwa�niejsze by�o dogoni� aparat, wcisn�� guzik i wezwa� fachowc�w z Kontroli Animacji. Utylizator p�dzi� �rodkiem hallu, Collins tu� za nim. Pomocnik lokaja, poleruj�cy w�a�nie masywn� ga�k� u drzwi, spojrza� na nich z rozdziawion� g�b�. - Zatrzymaj to! - wrzasn�� Collins.
Pod-lokaj niezdarnie zablokowa� drog� Utylizatorowi. Maszyna wymin�a go z wdzi�kiem i sprintem pu�ci�a si� ku drzwiom wej�ciowym. Collins nacisn�� guzik i drzwi zatrzasn�y si� z g�o�nym hukiem. Utylizator wzi�� rozp�d i staranowa� zamkni�te drzwi. Znalaz�szy si� na zewn�trz, zawadzi� o szlauch ogrodowy, natychmiast odzyska� r�wnowag� i ruszy� ku otwartej przestrzeni. Collins pu�ci� si� za nim. Gdyby tylko uda�o mu si� zbli�y� jeszcze o kawa�ek... Utylizator nagle wyskoczy� w g�r�. Na moment zawis� w powietrzu, po czym opad� na ziemi�. Collins rzuci� si� do guzika. Utylizator przeturla� si� na bok, podbieg� kawa�ek i zn�w podskoczy�. Przez chwil� wisia� dwadzie�cia st�p nad g�ow� Collinsa, podci�gn�� si� jeszcze o kilka st�p do g�ry, zamar� bez ruchu, obr�ci� si� gwa�townie i spad� na ziemi�. Collins przerazi� si�, �e za trzecim skokiem maszyna ju� nie opadnie. Kiedy Utylizator niech�tnie wraca� na ziemi�, Collins by� ju� przygotowany. Przyczai� si� i przypad� do guzika. Utylizator zrobi� unik, ale za p�no. - Kontrola Animacji! - rykn�� triumfalnie Collins.
Nast�pi� drobny wybuch i Utylizator potulnie osiad� w miejscu. Nie by�o w nim ani �ladu �ycia. Collins otar� czo�o i przysiad� na maszynie. Tamci s� coraz bli�ej. Powinien teraz, p�ki jest okazja, wyg�osi� jakie� wa�ne �yczenie. Jednym tchem za��da� pi�ciu milion�w dolar�w, trzech czynnych szyb�w naftowych, studia filmowego, doskona�ego stanu zdrowia, jeszcze dwudziestu pi�ciu tancerek, nie�miertelno�ci, samochodu sportowego i stada rodowodowego byd�a. Wyda�o mu si�, �e kto� sykn�� z niesmakiem. Rozejrza� si� woko�o. Nikogo nie by�o. Kiedy si� odwr�ci�, Utylizatora te� nie by�o.
Collins tylko wytrzeszczy� oczy. A po chwili nie by�o r�wnie� i jego...
Kiedy otworzy� oczy, okaza�o si�, �e stoi przed biurkiem. Po drugiej stronie biurka siedzia� pot�ny facet, czerwony na g�bie, ten sam, kt�ry kiedy� pr�bowa� si� wedrze� do jego pokoju. Facet nie wygl�da� na zagniewanego. Min� mia� raczej zmartwion�, wr�cz melancholijn�. Collins przez kr�tk� chwil� sta� w milczeniu. �al mu by�o, �e to ju� koniec. W�a�ciciel i ci A jednak go w ko�cu dopadli. Ale dop�ki trwa�o, by�o fantastycznie. - No - odezwa� si� bez ogr�dek Collins. - Ma pan z powrotem swoj� maszynk�. Czego jeszcze? - Moj� maszynk�? - powt�rzy� czerwony na g�bie, z niedowierzaniem podnosz�c wzrok. - To nie moja maszynka. Bynajmniej. Collins wyba�uszy� oczy.
- Nie bujaj, szefie. Wy, A klasa, dobrze dbacie o ochron� swojego monopolu, co? Czerwony na g�bie od�o�y� papier na biurko.
- Panie Collins - o�wiadczy� sztywno. - Moje nazwisko Flign. Jestem agentem Obywatelskiej Jednostki Ochronnej, organizacji bezdochodowej, kt�rej celem jest ochrona jednostek takich jak pan przed b��dami w ocenie. - Jak to, to pan nie jest A?
- Szanowny pan dzia�a na podstawie fa�szywych przes�anek - odpar� Flign z cich� godno�ci�. - Klasa A nie oznacza grupy spo�ecznej, jak zdaje si� pan s�dzi�. Jest to po prostu kategoria kredytowa. - Co takiego? - Collins przeci�ga� sylaby.
- Kategoria kredytowa - Flign zerkn�� na zegarek. - Czasu mamy niewiele, wi�c b�d� si� streszcza�. �yjemy w epoce decentralizacji, panie Collins. Nasze przedsi�biorstwa, instytucje i us�ugi rozsiane s� na znacznych obszarach przestrzeni i czasu. Korporacja utylizacyjna jest ogniwem niezb�dnym. Zapewnia transfer d�br i us�ug z jednego punktu czasoprzestrzeni do drugiego. Czy pan mnie rozumie? Collins pokiwa� g�ow�.
- Kredyt jest, rzecz jasna, przywilejem automatycznym. Jednak w ko�cu za wszystko trzeba p�aci�. Collinsowi nie spodoba�o si� to ostatnie zdanie. Jak to - zap�aci�? A wi�c nie by� to �wiat a� tak cywilizowany, jak mu si� zdawa�o. Nikt wcze�niej nie wspomina� o p�aceniu. Dlaczego wyskakuj� z tym dopiero teraz? - Dlaczego kto� mnie nie powstrzyma�? - zapyta� zrozpaczony Collins. - Przecie� musieli wiedzie�, �e nie mam odpowiedniej kategorii. Flign pokr�ci� g�ow�.
- Kategorie kredytowe maj� charakter sugestii, nie przepis�w. W cywilizowanym �wiecie jednostka ma prawo do decydowania o sobie. Bardzo mi przykro, sir - zn�w zerkn�� na zegarek i wr�czy� Collinsowi papier, kt�ry uprzednio studiowa�. - Zechce pan rzuci� okiem na ten rachunek i powiedzie� mi, czy wszystko si� zgadza? Collins wzi�� od niego kartk� i przeczyta�:
Jeden pa�ac z wyposa�eniem...............................kred. 45 000 000 Us�ugi Przenosicielskie, Maxima Olph..............................111 000 122 tancerki..................................................122 000 000 Doskona�y stan zdrowia........................................888 234 031
Szybko przelecia� wzrokiem reszt� listy. Suma opiewa�a na nieco ponad osiemna�cie miliard�w kredyt�w. - Jedn� chwileczk�! - zaprotestowa� Collins. - Nie mog� za to wszystko odpowiada�! Ten ca�y Utylizator wpad� mi do pokoju przypadkiem! - Jest to fakt, na kt�ry zamierzam zwr�ci� ich uwag� - odpar� Flign. - Kto wie, mo�e oka�� zdrowy rozs�dek. Nigdy nie zaszkodzi spr�bowa�. Collins poczu�, �e pok�j si� ko�ysze. Twarz Fligna rozp�ywa si� przed jego oczami. - Czas min�� - powiedzia� Flign. - Powodzenia.
Collins zamkn�� oczy.
Kiedy je zn�w otworzy�, sta� na ponurej r�wninie, a przed nim wznosi� si� �a�cuch ko�kowatych g�r. Zimny wicher smaga� po twarzy, niebo mia�o barw� stali. Ko�o niego sta� jaki� obdartus.
- Trzymaj - powiedzia� i wr�czy� Collinsowi kilof.
- Co to jest?
- To jest kilof - wyja�ni� cierpliwie obdartus. - A tam - o tam, s� kamienio�omy, z kt�rych ty, i ja, i inni te�, b�dziemy wydobywa� marmur. - Marmur?
- A jak! Zawsze si� znajdzie jaki� dra�, kt�remu si� zamarzy marmurowy pa�ac. - Obdartus u�miechn�� si� kwa�no. - Mo�esz mi m�wi� Jang. Sp�dzimy razem kawa� czasu. Collins, og�upia�y, zamruga� oczami.
- Ile?
- Sam sobie oblicz - powiedzia� Jang. - Stawka jest pi�tna�cie kredyt�w za miesi�c, do chwili ca�kowitego sp�acenia d�ugu. Kilof wypad� z r�ki Collinsa. Nie mogli mu zrobi� czego� takiego! Korporacja Utylizacyjna na pewno ju� dostrzeg�a swoj� omy�k�?! To oni si� pomylili, przez nich maszyna omskn�a si� w przesz�o��! Czy� tego nie rozumiej�? - To pomy�ka! - powiedzia� Collins.
- Nie ma �adnej pomy�ki - powiedzia� Jang. - Oni tu stale cierpi� na brak r�k do pracy. Prowadz� rekrutacj� gdzie si� da. Nie przejmuj si�. Najgorsze pierwsze tysi�c lat, potem si� przyzwyczaisz. Collins ruszy� za Jangiem w stron� kamienio�om�w. Nagle zatrzyma� si�. - Pierwsze tysi�c lat? Przecie� cz�owiek tyle nie �yje!
- Niekt�rzy �yj� - uspokoi� go Jang. - Nie prosi�e� przypadkiem o nie�miertelno��? Istotnie, prosi�. Za��da� nie�miertelno�ci tu� przed tym jak cofn�li mu maszyn�. A mo�e cofn�li mu maszyn� tu� po tym jak za��da� nie�miertelno�ci? Collins co� sobie przypomnia�. Dziwne, ale na rachunku, kt�ry przedstawi� mu Flign, nie�miertelno�� nie figurowa�a. - Nie wiesz czasem, ile bior� za nie�miertelno��? - zapyta�. Jang popatrzy� na niego i parskn�� �miechem.
- Nie b�d� naiwny, synku. Powiniene� si� ju� dawno po�apa�. Podprowadzi� Collinsa pod kamienio�omy.
- Nie�miertelno�� dostajesz za frajer, to chyba jasne.
KONIEC