Wilson Jacqueline) Dziewczyny się zakochują Nadine spogląda na mnie prawie z litością. — Sama się przekonasz, Ellie, gdy w końcu znajdziesz sobie chłopaka. To przesądza sprawę. Moje usta otwierają się same i mówią: — Nie martw się, ja już mam chłopaka — wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Nadine wytrzeszcza na mnie oczy. Magda wytrzeszcza na mnie oczy. Czuję się, jak gdybym przeskoczyła na drugą stronę okularów i sama też wytrzeszczyła na siebie oczy. Co ja gadam? Co ja robię? Jak to się stało? Ale teraz już nie mogę się wycofać... - 2 CZE. 2005 31 PAŹ. 2003 2 3 CZE. 2004 U 5 2 0 CT" r"*ni -4 w im -6 KU. Z1K1I.U0L ^ 01 5 17 MAJ 2004 U 06. ----uo. tli xl 4 Ciąg dalszy przygód EHie, Magdy i Nadine znajdziecie u Książach o, Dziewczyny się* zakochują ilustrował >^ ^ Przełożyła MEDIA RODZINA Tytuł oryginału GIRLS IN LOVE jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy. MIEJSKA BfliL»?r«iA PUgJJCZMA w Zabrzu H\n, i ZN. KLAS. "" ' NR INW. i4sao ISBN 83-7278-038-2 Harbor Point, Sp. z o.o. Media Rodzina ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. (061) 820-34-75, fax 820-34-11 mediarodzina@mediarodzina.com. pl www .mediarodzina .com.pl Dział handlowy ul. Mrągowska 3/5, 60-161 Poznań tel./fax (061) 661-89-36 do 38 handlowy@mediarodzina.com.pl Łamanie i diapozytywy perfekt, ul. Grodziska 11, 60-363 Poznań tel. (061) 867-12-67, dtp@perfekt.pl Druk i oprawa Gazeta Handlowa Sp. z 0.0. ul. Forteczna 3-5, 61-362 Poznań szkoły dla dziewcząt w Coombe. ¦ ""' 7 Angeli Derby. ie go- ścinnie « latach 1995 i 1996. ścinnie « pozostać najlepszą przyjacióTKą Magdy i Nadine. "Rysować codziennie i zająć pierwsze miejsce w Klasie z piastyKi. Postarać się nie zająć ostatniego miejsca z pozostałych przedmiotów! gtosować dietę i WTRZYMAĆ (Koniec z lodami Magnum w sob. i niedz.) I Zrobić coś z włosami. CoKoiwieK. Zapuścić. Albo ściąć na jeża. CJfarbować??? v i czternastych urodzinach znaleźć jaKąś płatną pracę, żebym mogła... t7i Kupić sobie przyzwoite ciuchy. rtrt Bywać w Klubach. / Siódme Niebo & ZNALEŹĆ CHŁOPAKA! Pierwszy dzień szkoły po wakacjach. Idę pieszo, bo przegapiłam autobus. Niezbyt dobry początek. Dziewiąta klasa. Ciekawe, jak to będzie. Number nine, numer dziewięć, numer dziewięć... To z klasycznego Białego Albumu Beatlesów, ten zwariowany kawałek na samym końcu. John Lennon zawsze był dla mnie kimś bliskim, chociaż umarł, zanim się urodziłam. Lubię go za te małe, zwariowane obrazki, które rysował, i za to, że nosił okularki w drucianej oprawie, że był dowcipny, i że wszystko zawsze robił po swojemu. Ja też rysuję zwariowane małe obrazki, noszę okularki w drucianej oprawie i podobno (tak sądzą moi przyjaciele) jestem dowcipna. Nie mam tylko okazji robić wszystkiego po swojemu. Jest wpół do dziewiątej. Gdybym w tej chwili mogła robić, co zechcę, leżałabym w łóżku zwinięta w kłębek i spa- 10 ła jak kamień. John Lennon też lubił się wylegiwać, tak czy nie? Czasami razem z Yoko przez cały dzień nie wychodzili z łóżka. Nawet wywiadów udzielali w łóżku. Pełny luz. Więc gdybym mogła robić wszystko po swojemu, spałabym do południa. Potem śniadanie. Gorąca czekolada i pączki. Potem słuchałabym muzyki, robiąc odlotowe rysunki w szkicowniku. Czasem obejrzałabym jakiś film na wideo. Potem znów bym coś zjadła. Zamówiłabym pizzę. Chociaż może lepiej poprzestać na sałatkach. Dość łatwo utyć, kiedy się leży cały dzień w łóżku. A ja nie chcę wyglądać jak wieloryb wyrzucony falą na plażę. Niech więc będzie zielona sałata. I zielone winogrona. Czy jest jakiś zielony napój? Wiem, ten likier, którego próbowałam u Magdy, creme de menthe. Nie powiem, żeby mi specjalnie smakował. Przypominał pastę do zębów. W takim razie obejdę się bez napojów. Za to zadzwonię do Magdy i do Nadine, i z każdą utnę sobie dłuższą pogawędkę. A potem... A potem będzie już wieczór, więc wykąpię się, umyję włosy i przebiorę się w... Właśnie, w czym ja powinnam spać? Przecież nie w tej piżamie w misiaczki. Zbyt dziecinna. Błyszczące, jedwabne koszulki też odpadają. Już wiem: długa, biała koszula haftowana w róże we wszystkich kolorach tęczy, a na każdym palcu wielki, błyszczący pierścień — będę leżeć płasko na plecach w swoim łożu tak jak Frida Kahlo. To moje bożyszcze numer dwa: rewelacyjna malarka z Ameryki Południowej, miała niesamowite brwi, nosiła wielkie kolczyki i kwiaty we włosach. Okej, a więc leżę w łóżku i wyglądam pięknie. Ktoś otwiera drzwi domu. Słychać kroki. To mój chłopak, przyszedł mnie odwiedzić... Cały problem w tym, że ja nie marn chłopaka. Fakt, że stroju Fridy Kahlo też nie mam, ani telefonu przy łóżku, ani własnego telewizora, ani wideo, za to w materacu mam dół, bo mój braciszek Jajek używa go pod moją nieobec- 11 ność jako trampoliny. Ale te wszystkie braki jakoś bym zniosła, gdybym tylko miała chłopaka. Błagam! Zaledwie to pomyślałam, a oto zza samochodu zaparkowanego częściowo na chodniku wyłania się piękny blondyn o dużych piwnych oczach. Usuwa się na bok, żeby ustąpić mi z drogi, ale ja właśnie daję krok w tę samą stronę, więc on przechodzi na drugą stronę chodnika. Ja również! Wygląda to tak, jakbyśmy parodiowali jakiś taniec. — O! Uuups! Przepraszam! — dukam byle co i czuję, że robię się czerwona jak burak. A on stoi — spokojny, jedną brew ma leciutko uniesioną. Nie mówi nic, tylko uśmiecha się do mnie. Uśmiecha się do mnie! I przemyka zwinnie obok, gdy ja niepotrzebnie robię unik. Kręci mi się w głowie. Oglądam się przez ramię. On też się ogląda. Jak słowo daję. Może... może ja mu się spodobałam? Nie, co za głupi pomysł. Dlaczego taki niezwykły facet, który musi mieć co najmniej osiemnaście lat, miałby zwracać uwagę na głupią gimnazjalistkę, która nie umie nawet normalnie przejść obok niego? On wcale na mnie nie patrzy. Spogląda w górę... Spogląda w dół... Patrzy na moje nogi! O rany, może ta spódniczka naprawdę jest za krótka? Sama ją podwinęłam wczoraj wieczorem. Anna chciała to zrobić, ale byłam pewna, że skróci najwyżej o centymetr. A mnie zależało na naprawdę krótkiej spódniczce. Niestety, szycie nie jest moją mocną stroną. Brzeg trochę się sfałdował. A kiedy przymierzyłam ją po skróceniu, okazało się, że odsłania zaskakująco wysoko pulchne, różowe nogi! Anna nic nie powiedziała, ale dobrze wiem, co sobie pomyślała. Tata był bardziej bezpośredni: — Na litość boską, Ellie, całe majtki ci widać! — No wiesz, tato — westchnęłam z politowaniem — ta- 12 ki niby jesteś nowoczesny. Wszystkie dziewczyny teraz noszą spódnice tej długości. To prawda. Magda nosi nawet krótsze. Ale Magda ma długie nogi, zawsze lekko opalone. Ciągle na nie narzeka, mówi, że nie może patrzeć na ten sterczący mięsień z tyłu. Tańczyła kiedyś w balecie i stepowała, nadal ćwiczy taniec jazzowy. Jęczy i jęczy, ale wiadomo, że udaje. Wystawia nogi na pokaz przy każdej okazji. Nadine też nosi krótkie sukienki, ale jej nogi nigdy nie są opalone. Są albo czarne, gdy Nadine zakłada czarne rajstopy, albo białe, gdy musi iść do szkoły. Nadine nie znosi słońca i opalania, więc wygląda jak bohaterka powieści grozy i ma cerę wampira. Nie tylko jest biała, jest także chuda i wiotka. Krótkie spódniczki najlepiej pasują do szczupłych nóg. To bardzo przygnębiające, kiedy człowiek ma dwie najlepsze przyjaciółki i obie są znacznie chudsze od niego. A jeszcze bardziej przygnębiające jest, gdy nawet przyrodnia matka człowieka jest od niego chudsza. I w dodatku ma figurę rasowej modelki. Anna ma dopiero dwadzieścia siedem lat, ale wygląda na znacznie młodszą. Kiedy wychodzimy gdzieś razem, ludzie biorą nas za siostry, chociaż w ogóle nie jesteśmy do siebie podobne. Anna jest chuda i bardzo ładna. Ja jestem mała i niezgrabna. Ale nie gruba. Właściwie nie. Szkoda tylko, że mam taką okrągłą twarz. W ogóle wszystko mam zaokrąglone. I brzuch, i pupę. Nawet głupie kolana mam okrągłe. Całe szczęście, że biust też. Magda musi zakładać specjalny stanik, żeby pokazać jaki taki dekolt, a Nadine jest płaska jak deska. Ja z mojej góry jestem całkiem zadowolona. Chciałabym tylko, żeby dół trochę się zmniejszył. Boże, jak ja muszę okropnie wyglądać z tyłu... Nic dziwnego, że on się tak gapi. Chowam się za róg. Ale dałam plamę! Nogi tak mi drżą, że ledwo mogę iść. Wyglądają, jakby się wstydziły: dwie różowe szynki. Kogo ja oszukuję? Jasne, że jestem gruba. 13 Gumka nieprzyzwoif.je , w brzuch. Przytyłam pr fótkiej spódniczki wpija mi się bardziej przez te tr^y o'L' wakacje, przecież wiem. A naj- To niesprawiedliwe ^nie okropne tygodnie na wsi. że za granicę. Magd^ ^ szyscy jeżdżą w bajeczne podró-ce, a ja siedziałam w j/ 'x w Hiszpanii, Nadine w Amery-w Walii. Lało, lało i ^ej obskurnej, wilgotnej chałupie z Jajkiem w dziecinne ° Nudziłam się potwornie, grając no-biały ekran turystycgrV, gapiąc się w rozmazany, czar-szach po błocie. Z ty ^%° telewizora i brodząc w kalo- Trzy posiłki dzu^,'1^ całY czas jadłam, przegryzki. Batoniki M.l)( [ co najmniej trzydzieści trzy słodko-kwaśne i lody ^ 8alar^tki, czipsy tortilla, chrupki 8num- Mniam, mniam, mniam — to cud, że jeszcze chwili ledwo s f iszam! prawdę mówiąc, to w tej Nienawidzę łażenia Jr,Zam> tak mi drż3 kolana-taczać wielkie koło tyli iesze Wycieczki są bez sensu: za-wyszło? W Walii zaWs^ po tO) żebY wrócić tam, skąd się Tata z Anną zaws^ duzo y w kółko jak wariat. ja ., prują, przodem. Mały Jajek bryka kaloszami, i myślę :s()b-:l;ignę site' Ma8da była na grupowej wyciecz-tylko Orlando i DiSnJ^-mrówkowcu, a Nadine zwiedziła pewno miały co dzi^ ^and —- ale przynajmniej obie na A w naszym zaką^ łońce! wa. Czarne chmury Ną J Walii ?.awsze panuje pora deszczo-góry. Deszcz pada nav.tUl stałym elementem pejzażu, tak jak że sam potrafi zamx)c< ^ w naszej chacie, bo Tata twierdzi, się to nie udało. Po c ^ać dachówki, a jeszcze nigdy mu i rondle, do których d* Ym strVchu stoją więc kubły, miski grywając swoją symfo^^2 kapie i pluska dzień i noc, wy- 14 Miałam tego wszystkiego po dziurki w nosie i wpadłam w taką depresję, że podczas obowiązkowej wycieczki do arcynudnych ruin starego zamczyska chciałam się rzucić z zamkowej wieży. Oparta plecami o mur na samym jej czubku, z sercem bijącym jak szalone po morderczej wspinaczce, zastanawiałam się, co by było, gdybym tak skoczyła w przestrzeń? Czy ktokolwiek zmartwiłby się, widząc mnie rozkwaszoną na bruku tam, na dole? Tata i Anna trzymali mocno Jajka, ale mnie wcale nie trzymali, nawet gdy wychyliłam się głową w dół. Powiem więcej: wzięli go za ręce i poszli sobie, mamrocząc coś o murach obronnych i wrzącym oleju. Stanowczo przesadzają z rolą świadomych rodziców. Wątpię, czy Jajek wie, jak się pisze słowo zamek, więc z całą pewnością nie nadaje się jeszcze do poważnej edukacji. Kiedy ja byłam mała, Tata nigdy nie robił takich hec. Zawsze tylko pracował albo był zajęty. Na wakacjach oddalał się gdzieś i rysował. Ale mnie to nie przeszkadzało. Miałam Mamę. Wtedy jeszcze miałam... Na myśl o Mamie zrobiło mi się jeszcze gorzej. Wszystkim się zdaje, że już jej nie pamiętam. Chyba zwariowali! Pamiętam mnóstwo, mnóstwo rzeczy: jak bawiłyśmy się moimi lalkami Barbie, jak śpiewałyśmy piosenki, jak malowałam się Mamy szminką i tuszem, jak przymierzałam jej biżuterię, różowy jedwabny szlafroczek i buty na wysokich obcasach. Bardzo często chce mi się o niej porozmawiać, ale Tata, gdy tylko go zagadnę, robi się spięty i milknie. Marszczy brwi, jakby bolała go głowa. Tata nie chce pamiętać o Mamie, no bo ma teraz Annę. I oboje mają Jajka. A ja nie mam nikogo. Poczułam się tak strasznie nieszczęśliwa, że poszłam sobie sama w drugą stronę. Na przeciwległym krańcu murów obronnych odkryłam zmurszałą wieżę. Wejście było zagrodzone liną i tablicą ostrzegawczą. Przelazłam pod liną i zaczęłam wdrapywać się 15 po ciemku po omszałych schodkach. Nagle położyłam nogę na stopień, którego nie było, i obsunęłam się, raniąc łydkę. Nawet za bardzo nie bolało, ale łzy same pociekły mi z oczu. A ponieważ nie można płakać i wspinać się jednocześnie, usiadłam na schodach i rozbeczałam się na dobre. Po chwili przypomniałam sobie, że nie mam chusteczki. Okulary mokre, nos zasmarkany. Wytarłam szkła o ubranie, pociągając nosem. Kamienne stopnie były bardzo zimne, czułam ich wilgoć przez dżinsy, ale siedziałam dalej. Przypuszczam, że czekałam, aż Tata mnie tam znajdzie. Czekałam, i czekałam, i czekałam. Nagle usłyszałam kroki. Zamarłam i nadstawiłam ucha. Kroki były zbyt lekkie jak na Tatę, i zbliżały się zbyt szybko, abym zdążyła usunąć się z przejścia. Ktoś potknął się o mnie i oboje wrzasnęliśmy: — Au! — Au! — Przepraszam, nie miałem pojęcia, że ktoś tu siedzi! :— Klęczysz na mnie! — Strasznie przepraszam. Daj rękę, pomogę ci wstać. — Uważaj! Pociągnął mnie tak mocno, że oboje omal nie sturlali-śmy się po schodach. — Ups! — Uwaga! Wyswobodziłam się i oparłam plecami o wilgotną ścianę. On też się wyprostował. Za ciemno było, żeby dostrzec cokolwiek poza niewyraźną sylwetką. — Czemu siedzisz tu sama po ciemku? Nic ci się nie stało? — Przedtem nie. Może teraz. Czuję się całkiem zmiażdżona. — Przepraszam. Powtórzyłem to już ze sto razy, co? Ale faktem jest, że to trochę wariacki pomysł, tak się czaić 16 w ciemności. Następnym razem może cię tu stratować zastęp skautów albo wycieczka amerykańskich turystów w adidasach, albo... albo... Co ja bredzę? Ciężko się rozmawia, kiedy nic nie widać. Wejdźmy wyżej, może tam będzie więcej światła. — Chyba się nie da. Schody najwyraźniej tu się kończą. — No to trudno. Nie, to nie. W takim razie zejdźmy na dół. Zawahałam się, błyskawicznie przecierając twarz wierzchem dłoni. Nie było sensu siedzieć dalej w wieży. Tata, Anna i Jajek najprawdopodobniej całkiem o mnie zapomnieli. Wrócili do domu. Po trzech dniach może zreflektują się: „A gdzie Ellie?" I wzruszą ramionami. I znów zapomną. Ten chłopak chyba pomyślał, że boję się zejść. — Daj rękę, to ci pomogę, chcesz? — Dziękuję, poradzę sobie — powiedziałam. A jednak schodzenie po omacku okazało się dość karkołomne. Schody wydawały się jeszcze bardziej śliskie, a poręczy nie było. Potknęłam się w pewnej chwili, ale on mnie złapał. — Uważaj! — Przecież uważam -— burknęłam. — Założę się, że na dole czeka strażnik, żeby nas ochrzanić za to, że wleźliśmy tam mimo zakazu — powiedział chłopak. — To mój wieczny problem. Na widok liny i tabliczki „Wstęp wzbroniony" odczuwam nieodpartą chęć spenetrowania wnętrza. Dlatego stale pakuję się w tarapaty. Rodzina i znajomi, gdy chcą mi dokuczyć, mówią na mnie Denny Dan. Na imię mam Daniel. Denny Dan nazywają mnie tylko wtedy, kiedy już naprawdę eksplodują ze złości. Na ogół jestem pospolity Dan. Nawijał tak aż do chwili, gdy, mrugając gwałtownie, wyszliśmy na światło dzienne. „Pospolity Dan" pasowało do niego jak ulał. Miał dziko sterczące włosy i idiotycznie mały, zadarty nosek, którym mszał, żeby poprawić okulary. 17 Zamrugałam raz jeszcze spoza własnych zamazanych szkieł i przyjrzałam mu się uważniej. — To ty! — powiedzieliśmy równocześnie. Jego rodzina zajmowała wiejską chatę w dolinie, o pół mili od naszej rudery, równie wilgotną i podupadłą. Widywaliśmy ich, jak robili zakupy w wiejskim sklepie, dość często przesiadywali też wieczorami w pubie. Mój tata grywał czasem w rzutki z jego tatą. Anna i mama Dana prowadziły w tym czasie wymuszoną konwersację. Wyglądały, jakby przybyły z dwóch różnych planet, chociaż obie nosiły dżinsy, swetry i sportowe buty. Dżinsy Anny podkreślają jej zgrabną, małą pupę, sweter Anny to artystyczna ręczna robota, a jej buty mają metalowe sprzączki i spiczaste czubki. Mama Dana jest znacznie szersza w biodrach ode mnie. Swetry zawsze nosi przyciasne, a jeden nawet nadpruty. Co do jej butów, są to autentyczne traperki, oblepione błotem. Cała rodzina Dana uprawiała turystykę pieszą, i to bez względu na pogodę. Widzieliśmy ich nieraz, jak poubierani w pomarańczowe peleryny wyruszali w strugach deszczu, a po paru godzinach te same ruchome „nagietki" pojawiały się na zamglonym szczycie odległej góry. Dzieci było w tej rodzinie pięcioro, wszystkie poważne i staroświeckie. Dan, najstarszy, mniej więcej w moim wieku, mierzył o dobry cal mniej ode mnie, chociaż jestem niska. Z kieszeni jego peleryny wystawał opasły przewodnik po zamkach. Typowe. — Udało się! — obwieścił, jakbyśmy powrócili z kosmosu. Na znak triumfu chciał przeskoczyć linę, ale się zaczepił. — Nic dziwnego, że przezywają cię Denny Dan — mruknęłam, prześlizgując się dołem. Po Tacie, Annie i Jajku nie było ani śladu. Może rzeczywiście wrócili do domu beze mnie. — A ty jak masz na imię? — spytał Dan, otrzepując ubranie. — Rapunzel? — Co takiego? 18 — Przecież znalazłem cię przyczajoną w ciemnej wieży, zgadza się? Wtedy przypomniałam sobie małą książeczkę dla dzieci z serii z biedronką. — Pasjonujesz się bajkami? — spytałam. To miała być obelga, on jednak potraktował pytanie poważnie. — Nie mam nic przeciwko bajkom. Niektórym. Tata ostatnio, ponieważ jesteśmy w Walii, podsunął mi Mabinogion. Słowo to nic dla mnie nie znaczyło, nie rozumiem po walijsku. — To zbiór starych walijskich legend. Niektóre okropnie romantyczne. Chcesz przeczytać? Pożyczę ci. — Wydaje mi się, że to nie w moim stylu. — A co jest w twoim stylu? Co lubisz czytać? Co to za mała czarna książeczka, którą zawsze przy sobie nosisz? Zaskoczył mnie. Jego pytanie oznaczało, że musiał mnie uważnie obserwować. Zazwyczaj przecież noszę szkicow-nik głęboko schowany w kieszeni kurtki. — To tylko mój podręczny szkicownik. — Pokaż — powiedział, klepiąc mnie po kieszeni. — Nie! — No coś ty, nie wstydź się. — Wcale się nie wstydzę. To prywatna rzecz. — Co szkicujesz? Zamki? — Nie. — Góry? — Nie. — No więc co? — Nie masz trochę za długiego nosa? W odpowiedzi śmiesznie zmarszczył swój mały zadarty nos. Poddałam się. — Nie szkicuję z natury. Rysuję. Stylizowane obrazki. Sytuacje. 19 — O, to fantastycznie! Uwielbiam takie rzeczy. Komiksy też rysujesz? Uwielbiam Calvina i Hobbesa. I Asteriksa, mam wszystkie zeszyty. Patrz, noszę nawet skarpetki z Ide- fiksem. Podciągnął nogawkę dżinsów i poprawił opuszczoną skarpetkę, prawie całkiem wciągniętą do buta. — Bardzo zabawne — powiedziałam. — Dobra, dobra — wyszczerzył się od ucha do ucha. — Wiem, że moje ciuchy to nie jest ostatni krzyk mody. Co do tego miał świętą rację. W mieście bałabym się, żeby ktoś nie przyłapał mnie na rozmowie z takim typem. Chociaż był po swojemu głupkowato zabawny i natrętny jak mały psiak. Najwyraźniej w ogóle mu nie przeszkadzało, że tak go obcinam. Normalnie nie byłabym aż taka niegrzeczna, ale zaczynałam się serio martwić, co się stało z moją głupią rodziną. Jego rodzina, w komplecie, znajdowała się na obrzeżach zamku i wszyscy z minami znawców podziwiali kupki kamieni. Jedna z sióstr podniosła wzrok i zauważyła nas: — Hej, Dan! Chodź tu, szybko, potrzebna nam twoja książka o zamkach! Pozostałe „nagietki" też machały rękami i wołały. — Muszę lecieć — powiedział Dan. — Jak już zaczęli, to nie dadzą mi spokoju. Idziesz? Zeszłam za nim na dół. Taty, Anny ani Jajka nigdzie nie było widać. Może trzeba będzie przyłączyć się do „nagietków"? Sytuacja wyglądała tak beznadziejnie, że pomysł ten wydał mi się nawet atrakcyjny. Zgadnijcie jednak, na kogo się natknęłam, obchodząc mury z zewnątrz. Na Tatę, Annę i Jajka! Wcale nie wyglądali na zmartwionych. — Cześć, Ellie — powiedział Tata. — Znalazłaś sobie kolegę? To świetnie. Dan wyszczerzył się od ucha do ucha. Ja spojrzałam na Tatę morderczym wzrokiem. 20 — Gdzie byliście? — spytałam surowo. — Pokazywaliśmy Jajkowi, jak i gdzie średniowieczni mieszkańcy tego zamku korzystali z klopika, a potem Jajkowi samemu zachciało się siusiu, więc trzeba było odbyć spacer do toalety. Biedna Ellie, martwiłaś się? — Oczywiście, że nie — burknęłam z nadąsaną miną. — No to do zobaczenia... Ellie — powiedział Dan. Widziałam go jeszcze parę razy. Najczęściej był z „nagietkami", a ja z Jajkiem. Raz wybraliśmy się razem na piknik. Tego dnia wyjątkowo padała zaledwie mżawka, więc jedliśmy wilgotne kanapki, mokre parówki i rozmiękłe czipsy. Nikt poza mną oczywiście nie przejmował się tymi drobiazgami. Dan okazał się mistrzem w zabawianiu maluchów. Jajek był nim zachwycony. Mnie robiło się mdło od tej całej szopki, więc odeszłam na bok, usiadłam na mokrej skale i zajęłam się rysowaniem. Nagle na kartkę padł czyjś cień. Błyskawicznie zamknęłam szkicownik. — Pokaż — poprosił Dan. — Nie. — Skąpiradło. Tylko ten jeden raz, wyjątkowo. Przecież dzisiaj ostatni dzień wakacji. — Dzięki Bogu. — Co? — Nie cierpię tej zapadłej, mokrej wiochy. — Zwariowałaś? Tu jest fantastycznie! Zresztą, kto by chciał wracać do domu? W poniedziałek do szkoły. Ble, ble, ble. Ciekawe, jak będzie w dziewiątej klasie... — Przecież ty nie idziesz do dziewiątej klasy — wypomniałam mu. Zdążyłam się dowiedzieć, że Dan ma dopiero dwanaście lat. — Właśnie że tak. — Kłamiesz. Idziesz do ósmej. Razem z innymi małymi chłopczykami. — Nie, idę do dziewiątej. Słowo honoru. — Dan wyraź- 21 nie się zmieszał, co nie było w jego stylu. — Poszedłem do szkoły rok wcześniej, rozumiesz? — O rany! Pewnie jesteś wyjątkowo zdolny? — Jakbyś zgadła. — Wierzę ci na słowo. Chociaż wyglądasz na klasycznego kujona. — Powinnaś się cieszyć, że chodzisz z chłopakiem o nadzwyczajnych możliwościach intelektualnych. — My wcale z sobą nie chodzimy, głupku. — Wielka szkoda. — Co takiego? — Podobasz mi się, Ellie — powiedział z poważną miną. — Czy zostaniesz moją dziewczyną? — Nie! Jeszcze czego?! Chodzić z takim dzieciakiem? — Nie lubisz bawić się z chłopcami? — Jasne, że nie! — Czy mogę cię czasami odwiedzać? — Chyba zgłupiałeś, Dan. Przecież ty mieszkasz w Manchesterze, a ja w Londynie, zgadza się? — A czy możemy do siebie pisywać? Tak długo mnie męczył, aż w końcu nagryzmoliłam mu swój adres na kartce wyrwanej ze szkicownika. Jak znanj Dana, to na pewno już zdążył ją zgubić. Nie żebym chciała go znać. A nawet jeśli nie zgubił adresu, nie będzie mu się chciało napisać. Po co? Przecież to tylko irytujący smarkacz. W małych dawkach, przypuszczam, nawet do zniesienia. Ale na pewno nie jest to materiał na chłopaka, z którym chciałoby się chodzić. O rany. Gdyby tak miał o pięć lat więcej. I nie był ani kujonem, ani głupkiem. Dlaczego on nie może być na luzie, mieć fatastycznych blond włosów i ciemnobrązowych oczu??? Ciekawe, czy jutro znów spotkam tego blondyna? Na samą myśl o nim zwalniam kroku i wpadam w stan rozmarzenia. Kątem oka łowię swoje odbicie w szybie wystawo- 22 wej. Wyglądam jak bezmózgowiec: wzrok szklany, usta rozdziawione... Widzę też zegar w głębi sklepu: minęła dziewiąta. Minęła dziewiąta! Niemożliwe, lecz prawdziwe! Minęła dziewiąta, numer dziewięć, mój pierwszy dzień w dziewiątej klasie — jeszcze się nie zaczęło, a ja już pakuję się w kłopoty. John Lennon — ponieważ był najlepszym Beatlesem, dowcipnym artystą i cticiaT, żeby na świecie panował pokój. f|H t prida Kahlo ~ ponieważ malowała fantastyczne obrazy, leżąc na plecach i znosząc straszne bóle. Anna Frank ~ ponieważ pisała wspaniały dzienniK, ukrywając się podczas wojny w Komórce w Amsterdamie. Van Gogh — ponieważ był wielkim artystą i nie przestał malować, chociaż nigdy nie sprzedał ani jednego płótna. Annę "Rjce—ponieważ pisze o wampirach i ma wielki dom pełen porcelanowych lalek wielkości człowieka. Ii ^^^^%» y * 1 i i H|| iii li Maurice Cendak — ponieważ jego ilustracje są niesamowite, szczególnie w książce jam, gdzie wszystko jest dzikie" fj\ Julian ciary — ponieważ jest nieznośny i, moim zdaniem, W ogromnie przystojny. , Zoe Bali — ponieważ jest wesoła i bardzo lubiłam oglądać ' jej programy dla dzieci o sztuce. JUSSI^Ł W) Nick Park ~ ponieważ Wallace i Gromit są fantastyczni! Dziwnie jest wędrować korytarzem do klasy pani Hen-derson. Oczywiście, musieli nam dać akurat panią Hokejową Henderson na wychowawczynię w dziewiątej klasie! Co to właściwie jest z tymi nauczycielami wuefu?, Hendersonowa czepia się mnie od początku siódmej klasy. — Dołącz do szeregu, Eleonoro! — Znów obok bramki, Eleonoro. — Przecież ty wcale nie biegniesz, dziewczyno, ruszże się! Wymyślam więc różne wymówki: przed lekcjami wuefu nagle dopada mnie nieznośna migrena, albo wyjątkowo bolesny okres — ale ona szybko się na mnie poznała. Każe mi za karę po sześć razy okrążać biegiem boisko, a gdy tylko próbuję zwolnić, dmucha w ten swój przeklęty gwizdek. Nie cierpię pani Henderson. Nienawidzę wuefu. Magda czasami miga się razem ze mną i też udaje, że jest do niczego. Tak jak ja nie lubi gier zespołowych. Nie znosi być 26 potargana i z zasady nie łapie piłki, bo boi się złamać paznokieć. Jednak gdy uda się ją zmusić do udziału w lekcji, potrafi pognać jak wiatr, zdobyć sześć punktów pod rząd w siatkówce i posłać piłkę w hokeju na trawie przez całe boisko. Dobrze, że chociaż Nadine jest bardziej beznadziejna z wuefu niż ja. Nadine wygląda wdzięcznie, ale zmuszona do biegu, rusza się niezgrabnie, ze zwieszoną głową, wymachując bezładnie rękami i nogami jak połamana marionetka. Nie mogę się doczekać spotkania z Magdą i Nadine. Nie widziałam ich od kilku tygodni, bo dopiero wczoraj wróciliśmy z tej głupiej rudery w Walii. Dziwne: im bliżej klasy, tym moje nogi człapią coraz w-o-l-n-i-e-j, poskrzypując podeszwami butów na świeżo wypastowanej podłodze. Nie mogę patrzeć na te ohydne buciory, których wymaga szkolny regulamin — chyba nigdy nie widzieliście takiego paskudztwa, zupełnie jak z lamusa, kiedy w innych szkołach dziewczyny mogą nosić, co chcą: i wysokie obcasy, i tenisówki, i martensy... Jakie seksowne buty widziałam w sklepie Shelleys! Na obcasach, i to wysokich, a przy tym — co za niesamowity kolor, miedziany brąz z połyskiem. Czyli brązowe. A właściwie brązowawe. Błagałam Annę, żeby mi je kupiła do szkoły, ale nie dała się namówić. To niesprawiedliwość. Tylko dlatego, że sama zawsze nosi nudne płaskie czółenka. Anna jest o cal wyższa od Taty i bardzo uważa, żeby tego nie podkreślać. — Eleonora Allard? O Boże! To pani Trumper, wicedyrektorka. Jeszcze gorsza od pani Henderson. Rok szkolny zaczął się pięć minut temu, a ona już wkroczyła na wojenną ścieżkę. To doprawdy żałosne. Czemu te stare pudła nie zajmą się własnym życiem? — Co ty tu robisz na korytarzu, Eleonoro? — Nic, proszę pani. 27 — Właśnie widzę. Kto jest w tym roku twoją wychowawczynią? — Pani Henderson — odpowiadam, wskazując głową drzwi, przed którymi stoję. — No więc, na co czekasz? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że j u ż zdążyłaś zasłużyć na wyrzucenie za drzwi? — Nie Jeszcze nawet tam nie byłam. — Więc proszę wejść, Eleonoro. W tej chwili! Chwytam klamkę. Przez drzwi słyszę panią Henderson — jest w swoim żywiole: wygłasza wstęp do 1001 reguł, których pod żadnym pozorem nie wolno łamać w klasie dziewiątej „Neptun". Bo u nas w szkole panuje taki żałosny obyczaj że każdy rocznik nosi nazwę planety — Wenus, Mars, Merkury albo Neptun. Ciekawe, że nigdy nie trafia się Uran. My jesteśmy „Neptun" i nosimy znaczki z trójzębem. Co za nuda. Żadna z nas nie cieszy się, że jest w „Neptunie". Magda wolałaby być w „Wenus", Nadine — w !,Marsie", bo lubi czekoladki o tej nazwie, a ja w „Merkurym" * powodu sympatii do nieodżałowanej pamięci Fred- diego... . — Eleonoro! — pani Trumper stanęła w połowie korytarza i ogląda się na mnie. - Czyżbyś wpadła w trans ka- tatoniczny? Ch, cha, cha, im się zdaje, że są strasznie dowcipne. — Nie, proszę pani. — Więc proszę wejść do klasy. Biorę głęboki wdech i naciskana klamkę. Wchodzę. A oto pani Henderson — siedzi na swoim stole, wymachując nogami. Ma na sobie beznadziejną plisowaną spódnicę, żeby każdy widział, że jest wychowawczynią, ale na gołych nogach skarpetki i tenisówki - znak, że w każdej chwili, gdy tylko wszystkim uszy spuchną od jej pierwszego kazania, gotowa jest wrócić biegiem do sali gimnastycznej. Ja dostaję podwójne kazanie. Panią Henderson tak ponosi, że moje biedne uszy rozdymają się do proporcji sło- 28 niowych. Tematy typowe-, pierwszy dzień szkoły, lenistwo, niewłaściwa postawa, nieodpowiednie zachowanie. Pochylam nisko głowę i udaję skrajnie załamaną — żeby zmylić panią Henderson — a spod włosów rozglądam się za Magdą i Nadine. Super, siedzą z tyłu! Magda uśmiecha się do mnie. Nadine nieznacznie macha ręką. Zajęły mi miejsce między sobą. Nareszcie pani Henderson robi przerwę dla zaczerpnięcia powietrza i pozwala mi odejść na miejsce. Magda szepcze: „Cześć mała", Nadine daje mi kawałek gumy do żucia, siadam i czuję, że szkoła się zaczęła. Dobrze chociaż, że Hendersonowa nie kazała mi zostać po lekcjach za spóźnienie w pierwszym dniu! Pierwszy dzień zawsze jest spisany na straty. Nowy plan lekcji, nowe zeszyty, i każdy nauczyciel po kolei musi wygłosić tę samą gadkę pod hasłem: Rozpoczynacie naukę w klasie dziewiątej. W czasie przerwy śniadaniowej Chrissie pokazuje, wykonane przez siebie zdjęcia z wakacji na Barbados, potem skręcamy się ze śmiechu, kiedy Jess opowiada o obozie dla aktywnych, gdzie trenowała bungee-jum-ping, czyli skoki na linie, i próbuje nam pokazać, jak to robiła. Z tego wszystkiego dopiero po lunchu znajdujemy chwilę, żeby pobyć tylko we trzy: Magda, Nadine i Ellie. Wymykamy się na nasze ulubione miejsce na schodach do piwnicy. Siadujemy tam regularnie od dwóch lat. Ale dzisiaj w pobliżu kręci się masa nowej smarkaterii: poupychały spódniczki w ohydne, szare, regulaminowe spodenki gimnastyczne i ćwiczą stanie na rękach pod ścianą. — Kochane maleństwa — mówi Magda — czy byłybyście tak dobre i poszły machać nogami gdzie indziej? Wasza obecność nieco nas rozprasza. Małe stają na baczność, chichocząc głupkowato; dopiero gdy Magda przegania je, machając ręką, zmykają na wszystkie strony. — Załatwione — mówi Magda i siada, bardzo ostrożnie. Jej spódniczka jest o dobre sześć centymetrów krótsza od 29 Ja wciska StOp' * *¦ sposób Początku yr \ ^nastolatka, jE? *? W obawiałam. Już wtedy jako i d ^8^lała *>«**! %u; czesał!' powtórnie sob. spogIądała na ' z pierws- ła- Aż do lekcji/^6* Pfawie si? do mnie nie ^wego brulion^2*5 ^ "^owałam ka- dobiłam z t pSUPerm;dną, wyluzowaną fka^ i Puszysty^P"""2^ kOd ^ ła' ^ta mys;kę^ °», a siebie narysowałam mi' d^cą 2e s^^-kiem i podkulonymi t mi Pr2e2 ramię. jJchu P«ed Magdą. Nagle Magda ,a - Hej, E1Jieę( Wychmiast zrozumiała obrazek J Na^owałam w.mrukn?ła- - To jest sUpe r> V1?c cos jeszcze-i 30 bało. Od tego dnia zostałyśmy przyjaciółkami. Magda chciała, żebym była jej najlepszą przyjaciółką. Ale ja miałam przecież Nadine, której z początku Magda wcale się nie spodobała. Kiedy jednak Magda zaprosiła mnie któregoś dnia po szkole do siebie do domu, zmusiłam Nadine, żeby poszła razem z nami. Potrzebowałam jej jako wsparcia moralnego. Wyobrażałam sobie bowiem, że Magda wiedzie życie wyluzowane i niezależne. Trudno było bardziej się pomylić. Rodzina Magdy jest fantastycznie hałaśliwa i wścibska. Magdę traktują jak dzidziusia. Wszyscy wszystkich kochają. Magda zachowuje się w domu jak urocze, rozpieszczone maleństwo. Zabrała nas na górę, do swojego pokoju, i zrobiła Nadine i mnie pełny, profesjonalny makijaż. Byłam zachwycona. Moje oczy za okularami stały się wielkie i ciemne, a dzięki delikatnym cieniom różu przy skroniach uwydatniły się moje kości policzkowe. Dotychczas się nie malowałam i uznałam, że to fantastyczne. Nadine trochę się opierała, ale Magda powiedziała, że teraz jej kolej. Zrobiła z Nadine postać z filmu grozy: kre-dowobiała twarz, czarna szminka i dramatycznie podkreślone oczy. Gdy Nadine spojrzała w lustro, rozpromieniła się na widok swojej szokująco nowej twarzy i zapragnęła, żeby Magda została również jej przyjaciółką. Przez całą siódmą i ósmą klasę byłyśmy trzema najlepszymi przyjaciółkami. Teraz jesteśmy w dziewiątej i mamy po trzynaście lat — to znaczy, Magda ma prawie czternaście, a Nadine skończy czternaście w grudniu, ale ja muszę czekać aż do czerwca następnego roku. To irytujące. Teraz to już naprawdę wyglądam na najmłodszą: nie wyrośnięta i dziecinna przez te obrzydliwie pyzate policzki. Mam dołeczki w policzkach! — to nieznośne. Przyzwyczaiłam się, że Magda wygląda dorośle, szczególnie odkąd ufarbowała sobie włosy w jasne pasemka. Ale Nadine zawsze wyglądała zbyt młodo jak na swój wiek, z tą buzią w kształcie serduszka i długimi czarnymi włosa- 31 .vii na plecy — jak Alicja z Krainy Czarów . spadający11 , , mi * . > Ą teraz wygląda... inaczej. w f»e& y nje widziałyśmy! Co u was nowego? — py- .— Sto lat si** i nie robi przerwy na oddech, tylko zaraz za- ta ° ' v,dać o wakacjach w Hiszpanii, o kelnerach, cZyna p jskakiwali i o facecie na basenie, który co ktlk bardzo chciałaby mieć małego braciszka albo wzdydia' * ^ zeżark cztery lody; po czym puściła pawia różową koszulkę z Myszką Minnie - odpo- na wiada Nadine. I pracowicie maluje w poprzek serca jakieś imię. Nachylam się, żeby przeczytać. — Liam? — pytam Nadine. Nadine czerwieni się. A przecież Nadine nigdy się nie czerwieni — wygląda, jakby w ogóle nie miała krwi. Teraz jednak przez czarną firankę włosów wyraźnie prześwituje różowość. — Liam? — dziwi się Magda. — Nie wiedziałam, że jesteś wielbicielką Oasis. — To inny Liam — mówi Nadine. Magda spogląda na mnie pytająco. Kręcę głową. Obie patrzymy na Nadine. — Więc co to za Liam? — pyta Magda. — Taki jeden — mruczy Nadine. Chwila ciszy. — Mój chłopak. Wytrzeszczamy na nią oczy. — Twój chłopak? Z wrażenia omal nie sturlałam się w tył po schodach. Nadine ma chłopaka. Nie do wiary! Jak to możliwe, że Nadine znalazła sobie chłopaka wcześniej niż ja? I wcześniej niż Magda? Koło Magdy kręcą się stale tłumy wielbicieli — tak przynajmniej mówi Magda — ale ona z żadnym jeszcze nie chodziła. — Prawdziwy chłopak? — upewnia się Magda, a głos jej zdradza, że jest równie zaskoczona jak ja. .: — Przecież ty nie lubisz chłopców, Nadine — przypominam. — Liama lubię — mówi Nadine. — Zresztą on już właściwie nie jest chłopcem. Ma siedemnaście lat. Studiuje w college'u. — Gdzie go poznałaś? — pyta podejrzliwie Magda. — Dlaczego nigdy wcześniej o nim nie mówiłaś? — No właśnie, Nad, w żadnym liście nie wspomniałaś nie — dorzucam od siebie. 33 32 Siedząc na wsi, bez przerwy pisałam do Nadine i Magdy. Magda nigdy właściwie nie odpisuje. Przyśle najwyżej kartkę: „Pozdrowienia i ucałowania od Magdy" — co jest bardzo miłe, ale nie dostarcza zbyt wielu informacji. Nadine jest o wiele lepszą korespondentką: w każdej kopercie przysyła kilka stron zapisanych równym maczkiem i szczyptę cekinów w kształcie gwiazdek i księżyca. Tego lata pisała jednak tylko o dość niesamowitym nowym zespole, za którym przepada, o tym, że próbuje się sama nauczyć odczytywać tarota, plus zwykłe jęki na temat rodziny. Tata Nadine ciągle ją męczy, żeby więcej się uczyła, chociaż Nadine jest zawsze w pierwszej trójce uczniów szkoły. Tata Nadine nie rozumie, dlaczego Nadine nie jest pierwsza ze wszystkich przedmiotów, tak jakby nie wiedział, że zawsze ze wszystkiego pierwsza musi być Amna, która ma astronomiczny iloraz inteligencji — istny geniusz — i której nikt nie może prześcignąć, choćby pękł. Z kolei mama Nadine nie może znieść jej ciuchów, makijażu i uczesania, wolałaby, żeby Nadine ubierała się jak lalunia i szczerzyła zęby jak amerykańska paraderka. Co do Nataszy, jest to zaraza w białych skarpeteczkach: przy mamusi i tatusiu zgrywa aniołeczka, ale kiedy Nadine zostaje zmuszona do zajęcia się nią, z aniołeczka robi się wcielony diabeł. Nadine pisała mi o tych wszystkich starych problemach, ale Lamowi nie poświęciła ani linijeczki. Nie mogę się nie czuć urażona. Przecież zawsze wszystko sobie mówimy. — Dlaczego mi nie napisałaś? — pytam i głos mi się łamie, jakbym miała się rozpłakać. — Dopiero co go poznałam — odpowiada Nadine, prostując rękę i podziwiając ukończony tatuaż z symbolem miłości. — Aha! — Magda unosi brwi. — Więc to jest facet, którego parę razy widziałaś? Nie chodzisz z nim regularnie? 34 — Tylko wyobrażasz sobie, że z nim chodzisz, tak? — rozchmurzam się i postanawiam opowiedzieć przyjaciółkom o szałowym blondynie, którego spotkałam rano w drodze do szkoły. — Nie, nie. Byłam z Liamem na randce w sobotę wieczorem — mówi Nadine. — Poznaliśmy się tego samego dnia rano w sklepie z płytami. Szperaliśmy oboje w tym samym regale, szukając, jak się okazało, tego samego zespołu, w końcu znaleźliśmy, ale była tylko jedna płyta i Liam mi ją odstąpił. — A potem umówił się z tobą na randkę, tak ot? — pytam z niedowierzaniem. — No... najpierw trochę porozmawialiśmy. O n mówił. Mnie jakoś nic nie przychodziło do głowy. Stałam jak niemowa i błagałam w duchu, żeby udało mi się powiedzieć cokolwiek, wszystko jedno co. Wtedy on zaczął mówić o innym zespole, który miał grać wieczorem w pubie Chytry Lis, i nagle spytał, czy chcę tam pójść. Więc powiedziałam, że chcę. Chociaż nigdy nie byłam w Chytrym Lisie. Ani w ogóle w żadnym pubie. Znacie moich rodziców, wściekliby się, gdyby się dowiedzieli, więc powiedziałam im, że ty, Ellie, wcześniej wróciłaś ze wsi i idziemy obie do Magdy na małe przyjęcie, po którym twój tata odwiezie mnie do domu. Musiałam tak nakręcić, bo spodziewałam się, że z Chytrego Lisa wrócę bardzo późno. Nie gniewacie się, mam nadzieję? — I poszłaś tam sama? — Nie mogę w to uwierzyć. Nadine jest osobą bardzo spokojną. Najchętniej siedzi w swoim pokoju i do późnej nocy słucha odjazdowej muzyki. Nigdy nigdzie nie chodzi wieczorami. — I ten Liam tam przyszedł, tak jak obiecał? — dopytuje się Magda. — Nie myślałam, że przyjdzie — mówi Nadine. — Strasznie się bałam iść tam sama. Byłam pewna, że mnie wyrzucą jako nieletnią. 35 — Czemu do mnie nie zadzwoniłaś? Poszłabym z tobą — mówi Magda. — Wiem, ale bałam się, że Liam się zniechęci. Albo że ty spodobasz mu się bardziej ode mnie — wyjaśnia Nadine. Magda ze zrozumieniem kiwa głową. — Więc pomyślałam, że tylko zajrzę do środka i w razie czego ucieknę do domu. Ale on tam już był, zapłacił za nas oboje, żebyśmy mogli wejść do sali w głębi, gdzie grał ten zespół, a po koncercie odprowadził mnie do domu. To znaczy, do rogu ulicy. Dalej mu nie pozwoliłam, żeby mama albo tata nas nie zobaczyli. No i umówliśmy się znów na następną sobotę, więc czy mogę powiedzieć w domu, Ellie, że idę do ciebie? — Taak. Jasne — mówię, nadal skołowana. — Powiedz, jaki on jest — domaga się Magda. — Pełny luz. Ciemne włosy, marzycielskie ciemne oczy, super ubranie. — Mówiłaś mu, ile masz lat? — pytam. — Niezupełnie. Dałam do zrozumienia, że piętnaście. A on na to powiedział: „To prawie dość" — chichocze Nadine. — O Boże — wzdycha Magda. — Dobra, dobra, ale zaraz potem zaczęłam opowiadać 0 was, że z Ellie przyjaźnię się od niepamiętnych czasów, a z Magdą od dwóch lat, czyli od początku gimnazjum, 1 dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co wygaduję. Liam się skrzywił, ale nie był za bardzo zły. Nie przeszkadza mu, że mam dopiero trzynaście lat. Właściwie prawie czternaście. Mówi, że zachowuję się dorośle jak na swój wiek. — Aha — mówi Magda. — I co? Całowaliście się? — Jasne. Wiele razy. — A on przy tym otwierał usta? — Jasne — mówi Nadine. — Fantastycznie całuje. Łapię się na tym, że sama mam otwarte usta. Nieraz omawiałyśmy z Nadine francuski pocałunek i obu nam na samą myśl o dotknięciu cudzego śliskiego jęzora na podniebieniu robiło się niedobrze. — Zawsze mówiłaś... — protestuję. — Tak, ale z Liamem to co innego — chichocze Nadine. — Wspaniałe uczucie, co? — dopytuje się Magda, która wielokrotnie relacjonowała nam szczegóły swoich miłosnych podbojów. Nadine spogląda na mnie prawie z litością. — Sama się przekonasz, Ellie, gdy w końcu znajdziesz sobie chłopaka. To przesądza sprawę. Moje usta otwierają się same i mówią: — Nie martw się, ja już mam chłopaka — wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Nadine wytrzeszcza na mnie oczy. Magda wytrzeszcza na mnie oczy. Czuję się, jak gdybym przeskoczyła na drugą stronę okularów i sama też wytrzeszczyła na siebie oczy. Co ja gadam? Co ja robię? Jak to się stało? Ale teraz już nie mogę się wycofać... 36 * * * * * ****** * * * ********* *| Chciałabym mieć chłopaKa. Chciałabym ważyć o pięć Kiio mniej. Nie, o dziesięć. Chciałabym być o piętnaście centymetrów wyższa. Chciałabym mieć długie, jasne, jedwabiste włosy. Chciałabym mieć skórzaną KurtKę. Chciałabym mieć nowe buty firmy Cheiieys. 7 *> Chciałabym mieć osiemnaście lat. Chciałabym móc zrobić coś, żeby me było więcej wojen, biedy ani chorób. <\ i Chciałabym, żeby żyła moja Mama. Słyszę swój własny głos, mówiący o chłopaku poznanym na wakacjach w Walii. O chłopaku, którego stale widywałam z daleka, ale z którym nie miałam okazji porozmawiać — aż do pewnego burzliwego, wietrznego dnia, kiedy spotkaliśmy się w romantycznych ruinach starego zamczyska. — Dosłownie padliśmy sobie w ramiona! — opowiadam. I w zasadzie jest to prawda. Mówię przyjaciółkom, że chłopak ma na imię Dan. Natychmiast pytają o jego wiek. — Młodszy od twojego Liama, Nad — odpowiadam. To też prawda. — No więc ile dokładnie ma lat? — nalega Magda. — Dokładnie...-piętnaście — mówię. Tyle dokładnie będzie miał za trzy lata. 40 — Jak wygląda? Przystojny? Jak się ubiera? — nie ustępuje Magda. Porzucam rozpaczliwe wysiłki, by mówić prawdę. — Bardzo przystojny. Blondyn. Ma fantastyczne włosy, z falistą grzywą do przodu, lekko potarganą. I ciemne oczy, mocno ciemnobrązowe. Kiedy tak patrzy na człowieka... No, wygląda jak marzenie. Ubiera się bardzo luzacko, wcale nie na pokaz. Dżinsy, bluzy — ale to przecież było na wakacjach. Szkoda, że poznaliśmy się dopiero pod sam koniec, mimo to od pierwszej chwili rozmawialiśmy, jakbyśmy się znali sto lat. — Pocałował cię? — Nie było okazji. Co za pech. Prawie cały czas w pobliżu kręciła się moja głupia rodzina. Raz udało nam się wymknąć na bok podczas wspólnego pikniku, ale właśnie w chwili, gdy Dan zaczął wpadać w nastrój romantyczny, dopadł nas Jajek i za nic nie chciał się odczepić. Wszystko popsuł! Co za pech! — Cóż to cię tak zirytowało, Eleonoro? O Boże, to pani Henderson, już w swoim dresie, biegnie do sali gimnastycznej. Spuszczam wzrok i czerwienię się, z trudem powstrzymując chichot. — Jej chłopak! — odpowiada Magda. — Coś podobnego! — mówi pani Henderson. Wzdycha ciężko. — Wy, dziewczynki, prawie o niczym innym nie rozmawiacie. Myślicie tylko o jednym. Tysiące dzielnych, inteligentnych kobiet walczyło przez całe minione stulecie o poszerzenie waszych horyzontów intelektualnych, a wy mimo wszystko wolicie siedzieć w kącie i plotkować o chłopcach, zamiast skupić uwagę na wszechstronnej edukacji. — Święta prawda, proszę pani — odpowiada Magda. Niepotrzebnie. — W tej chwili przerwiecie swoje miłe pogaduszki, a jutro zostaniecie po lekcjach, gdyż pochłonięte pasjonującą 41 Dlaczego nie ugryzłam się w język? Zachowałam się jak jakaś stuknięta Dobra Wróżka-, machnęłam czarodziejską różdżką — i mały, kujonowaty durny Dan z Walii zamienił się w księcia z bajki, którego widziałam dziś rano. A najgorsze, że Magda i Nadine w to uwierzyły. Ja sama prawie wierzę. Zawsze dużo zmyślałam, taki to już mój głupi zwyczaj. Najwięcej, kiedy byłam mała. Na przykład po śmierci Mamy... Było mi okropnie źle i samotnie, więc wciąż udawałam, że Mama tak naprawdę wcale nie umarła i wystarczy wykonać kilka kretyńskich zadań — na przykład wytrzymać cały dzień bez chodzenia do toalety, albo całą noc bez spania — a ona znów wejdzie, jakby nigdy nic, do mojego pokoju i okaże się, że to była pomyłka, czyjaś inna mama umarła, ale nie m o j a. Czasami, gdy leżałam w łóżku z otwartymi oczami, zdawało mi się, że ona naprawdę jest blisko, stoi przy łóżku, zaraz pochyli się i mocno mnie przytuli, czułam jej śliczny, delikatny, pudrowy zapach. W końcu odechciało mi się tych głupich sztuczek — ale nie Mamy. Nadal bardzo chciałam, żeby była koło mnie. Mówiłam do niej w myślach, a ona mi odpowiadała, zwyczajnie, jak to Mama: żebym uważała, kiedy przechodzę przez jezdnię, żebym wszystko grzecznie zjadała; przed zaśnięciem gawędziłyśmy o moim minionym dniu i Mama zawsze szeptała: „dobranoc pchły na noc", a ja odszeptywa-łam: „karaluchy pod poduchy". Tak było jeszcze długo po ślubie Taty z Anną. Anna robiła i mówiła to, co Mama, ale to wcale nie było to samo. Nienawidziłam Anny właśnie za to, że nie jest Mamą. Ale teraz jestem starsza. Zrozumiałam, że to przecież nie wina Anny. Anna jest w porządku — czasami. Tylko że nie jest moją Mamą. Więc co by mi teraz powiedziała Mama? W tym właśnie problem. Wciąż umiem sprawić, żeby Mama mówiła do mnie różne rzeczy, tylko że są to same dawne rzeczy, te, które przydawały mi się, kiedy byłam mała. Moja zmy- 44 ślona mama nie może jakoś pogodzić się z tym, że jestem już duża. Dość duża, żeby chcieć chodzić z chłopakiem. I problem w tym, że nie mam chłopaka, a dwóm najlepszym przyjaciółkom powiedziałam, że mam. — Powiedz im prawdę, Ellie — radzi twardo Mama, głosem niespodziewanie donośnym i pewnym. Głos ten brzmi tak prawdziwie, że rozglądam się po klasie, czy nikt inny go nie usłyszał. Wiem, że Mama ma rację. Właściwie nawet już wymyśliłam, jak to zrobić. Powiem, że tak się tylko wygłupiałam, żeby sprawdzić, jak łatwo je nabrać. Że owszem, poznałam na wakacjach chłopaka imieniem Dan, ale on wygląda zupełnie inaczej — i opiszę go. Powiem im nawet o szałowym blondynie, którego spotkałam, idąc do szkoły. I narysuję karykaturę przedstawiającą prawdziwego Dana i mnie, z magiczną różdżką w dłoni, kiedy go zamieniam w księcia z bajki. Dziewczyny na pewno się uśmieją. W każdym razie uznają, że to zabawne. Przywykły już, że jestem trochę dziwna, więc nie przestaną mnie lubić, najwyżej pomyślą, że jeszcze bardziej mi odbiło. Wyznam im prawdę w drodze do przystanku. Problem będzie z głowy i wszystko wróci do normy. Gdyby nie to, że Nadine naprawdę ma chłopaka. Tego Liama. Chyba że... i ona go sobie zmyśliła. Nieraz przecież bawiłyśmy się wspólnie w udawanie. Nadine fantastycznie umie zmyślać, dlatego zawsze chciałam się z nią przyjaźnić. To byłby numer, gdyby się okazało, że Nadine też nas nabrała! Po niej można się tego spodziewać. Ale gdy po lekcjach wychodzimy we trzy ze szkoły i Magda zadaje mi kolejne pytanie o Dana, a ja już szykuję się do wyjawienia całej prawdy, chociaż w gardle mi zaschło ze zdenerwowania i czuję się jak ostatni głupek — Nadine nagle przystaje i mówi: „ojej!" — Nadine? Gapimy się na nią. Nadine rumieni się. Nie mogę przy- 45 wyknąć do tego, że jej śnieżnobiała cera nagle różowieje. — Co się dzieje, Nadine? — pytam. Magda jest szybsza ode mnie. Już wie, na co patrzy Nadine. Nie na c o, tylko na k o g o. — Ua! — mówi Magda. — Czy to Liam? Nadine z trudem przełyka ślinę. — Tak! O Boże, co ja mam robić? Jestem w mundurku! — Przecież on wie, że chodzisz do szkoły. — Ale w mundurku wyglądam jak idiotka. On nie może mnie tak zobaczyć! — Nadine kuli się i chowa za mnie. — Wracaj tyłem do szkoły, Ellie! — syczy mi do ucha. — Nie wygłupiaj się, Nadine — mówi Magda. — On i tak cię już widział. — Skąd wiesz? — mamrocze Nadine, wciąż schowana za moimi plecami. — Bo macha jak głupi w naszą stronę. A na pewno nie do mnie. Niestety. Jest naprawdę fantastyczny — mówi Magda. To fakt. Wysoki, ciemne włosy, czarne oczy, w obcisłej czarnej koszulce i czarnych dżinsach, wygląda super. Facet kompletnie spoza naszej kategorii. Tak jak mój blond Książę z Bajki. Tylko że Liam nie jest udawany. Jest jak najbardziej prawdziwy. I dalej macha do Nadine. Nadine wyłania się zza moich pleców, zaróżowiona i śliczna. Jakby stała się całkiem inną osobą, którą ledwo znam. Macha w odpowiedzi Liamowi, tak jakoś śmiesznie, samymi końcami palców, przyciskając łokieć do boku. I biegnie do murku, przy którym on na nią czeka. — Nie do wiary — mruczy Magda. — Taki świetny facet. Co on widzi w Nadine? — Magda! Nie bądź świnią! — karcę ją, chociaż powiedziała dokładnie to, co ja sama pomyślałam. Czuję się tak, jakbym biegła w zawodach z Nadine, zawsze pewna, że wygram, aż tu nagle ona wyrwała ostro do przodu i zostawiła mnie w ogonie. 46 — Chodź, Ellie, powiemy mu cześć — mówi Magda. — Nie! Nie możemy się tak narzucać. — Jasne, że możemy — mówi Magda i popycha mnie mocno w stronę Liama i Nadine. Sama przesuwa ręką po włosach, żeby je trochę wzburzyć, i rozpina górny guzik szkolnej bluzki. — Cześć, Nadine! — woła z daleka, slalo-mując ku nim przez boisko. Ja stoję jak głupek, nie wiem, czy biec za Magdą, czy nie. Podchodzę pomału, boczkiem, jak w zabawie „raz--dwa-trzy-Baba-Jaga-patrzy". Nadine siedzi na murku obok Liama. Magda stoi przed nimi z jedną ręką opartą na biodrze. Gada jak najęta, ale Liam nie zwraca na nią większej uwagi. Nadine prawie się nie odzywa. Patrzy pod nogi, chowając twarz za włosami. — A to jest moja druga przyjaciółka, Ellie — mamrocze, kiedy do nich podchodzę. Co się stało z głosem Nadine? Zrobił się dziwnie wilgotny i szemrzący. — Cześć — mówię z zażenowaniem. Liam odpowiada krótkim skinieniem głowy i odwraca się do Nadine. — Fajnie wyglądasz w mundurku — mówi. — Okropnie — poprawia go Nadine. — A co ty tu właściwie robisz? — Skończyłem wcześniej zajęcia w college'u i przyszedłem sprawdzić, czy cię poznam w tłumie innych małyd] uczenniczek. Chodź. Przejdziemy się kawałek. — Dobra — mówi Nadine, przerzucając nogi przez murek. Liam unosi brwi, a Nadine głupkowato chichocze. — No to cześć, Nadine. No to cześć, Liam! — woła Magda. Nadine macha nam na pożegnanie. Liam nie zniża si^ do odpowiedzi. — Więc to tak! — mówi Magda, odprowadzając ich wzrokiem. — Zostałyśmy małymi uczenniczkami, słyszałaś, Ellie? — Ona przy nim robi się zupełnie inna — mówię cicho. 47 - Nie można mu przydać dziesięciu punktów na dziesięć w kategorii dobrych manier - ocenia Magda. -Mam nadzieję, że Nadine wie, co robi. On jest dla me, o wiele za stary. - Mnie on sie nie podoba — mówię. - m" Z Z Cho^ nie wiem, -y nie zdania, Hdybym sama bardziej mu się spodobała CSwielka zaleta Magd, potran czasem ^ się jak ostatnia świnia, * zawsze sama się do tego ElHe, co zrobi,.. Odprowadzę aę do przy- Bier,e mnie pod rękę. Na przystanku ^f ^ chłopaków z gimnazjum i liceum męskiego Andersona. Na sza szkoła to też gimn^jum i liceum Andersona, ale zen skie. Zimujemy oddzielne budynki, po dwóch stronach ulicy. Jedna szkoła tylko dla dziewcząt druga - ty^odb chłopców. Bliźniacze szkoły, każda mne, płci. Niestety chłopcy od Andersona są przeważnie beznadziej Mniea zachowują się jak zwierzaki: wrzeszczą, kopią i b,ą s ? workami Za najbardziej wyrafinowany ^™^ puszcie bąków. Szczerze mówiąc, ci z dziewiąte, klasy zachowują się podobnie. Wszyscy są równie ob^ Z dziesiątej i jedenastej - też niewiele lepsi, chociaż ¦- i że zdarzają się nieliczne wyjątki. ku. Nazywa się UTCg . by ni^ to, że nie cierpi swoich ruaycu , .^ sie grubo żelem, żeby ^dały na aemnie,sze .Znaez sę w obiciach Grega i Posunąć palcami po jego fryzie to zapewne uczucie podobne do zanurzenia ręki w zimnym smalcu. Niezbyt przyjemna mysi. nndbie- M*gda nigdy na niego nie zważała, teraz )ednak Podble ga w podskokach. 48 — Cześć, Greg. Co u ciebie? Fajne miałeś wakacje? Co za pech, że trzeba wracać do starej budy, no nie? Żebyś wiedział, ile nam zadali, już pierwszego dnia! Zobacz, jaką mam ciężką torbę. I wciska Gregowi swoją torbę. Greg zatacza się i mruga z niedowierzaniem. Nie z powodu ciężaru torby Magdy. Raczej z powodu jej zmasowanego ataku. Osobiście nie pamiętam, żeby dotychczas powiedziała do niego chociaż słowo. Twarz Grega robi się czerwona, prawie tak jak jego włosy. Facet ma minę kompletnie zidiociała. Magda patrzy na niego z uwielbieniem, jakby był Keanu Reevesem albo Bra-dem Pittem. Wzdycha i pręży ramiona, demonstrując, jak ją okropnie rozbolały. Zdumiewający efekt tego gestu widać na jej szkolnej bluzce: guziki ledwo wytrzymują napięcie. Gregowi oczy wyłażą na wierzch. Z boku przygląda się tej scenie obleśna grupka ośmioklasistów: trącają się łokciami i wygłaszają nieprzyzwoite komentarze. Magda odwraca się do nich, bojowo potrząsa głową i rzuca kąśliwą aluzję do trzymania rączek pod kołderką. I już patrzy z powrotem na Grega. Jej niebieskie oczy błyszczą jak latarnie morskie. — Nie jesteś przypadkiem dobry z matmy, Greg? Bo ja jestem beznadziejna. Wcale nie jest. To ja nie umiem prawidłowo wykonać dodawania, nawet z pomocą kalkulatora. Nadine radzi sobie niewiele lepiej. Magda odrabia zawsze matmę za nas wszystkie. Chwilowo jednak postanowiła zgrywać głuptaka. — Z matmy akurat nie jestem zły — mówi Greg. — A o co konkretnie chodzi? — Och, to bardzo skomplikowane — odpowiada Magda. — Patrz, chyba jedzie twój autobus. Ja nie wsiadam, odprowadzam tylko koleżankę. Słuchaj, Greg, bywasz czasami w McDonaldzie przy rynku? — No jasne. 49 — To może się tam umówimy? około wpół do siódmej, może być? Przyniosę tę głupią matmę i zobaczymy, czy uda ci się rozjaśnć mi w głowie, okej? — No jasne — mówi Greg. — wpół do siódmej. Super. — Umówiliśmy się na randkę — zaznacza Magda i z olśniewającym uśmiechem odbiera od Grega swoją torbę. Odwraca się do mnie i puszcza oko. Greg macha jej na pożegnanie z okna autobusu. Przez chwilę myślę, że może usiądzie koło mnie — w końcu jestem przyjaciółką Magdy — ale on pruje prosto do przodu i siada z innymi chłopakami z Andersona, którzy wcześniej zajęli miejsca. Gada o czymś z ożywieniem, pewnie chwali się, że poderwał Magdę. Siedzę sama. I zaczyna mnie ogarniać czarna rozpacz. To już koniec. Nie przyznałam się Magdzie i Nadine, że wszystko zmyśliłam. No bo jakże, skoro nie miałam okazji? Tylko że Nadine naprawdę ma chłopaka. I Magda też już sobie znalazła, w pięć minut. Dlaczego j a nie umiem kogoś zagadać tak jak ona? Zdesperowana rozglądam się po autobusie. Naprzeciwko mnie siedzi dwóch kujonów z Andersona, którzy całkiem serio dyskutują o jakichś bzdurach z dziedziny scien-ce-fiction. Sami wyglądają jak przybysze z obcej planety, ale mnie jest już wszystko jedno, nie będę przebierać. Pokazuję zęby w uśmiechu oci ucha do ucha. Cofają się odruchowo, jak przed wściekłym psem, który chce ugryźć. Zasłaniam zęby i kulę się na swoim miejscu. To bez sensu. Nie jestem Magdą. O Boże. Mam wszystkiego dość. Nigdy nie znajdę sobie chłopaka. Nie ma takiego na świecie, któremu bym się spodobała. A jednak. Pomyliłam się. W domu czeka na mnie list. C\ począteK leKcji - //3L*i L' * za wcześnie. *?•& Nauczyciele-SZCZEGÓLNIE pani Henderson^f >i i pani Trumper. * *• Matma —obrzydliwość. Wuef—jeszcze gorsza obrzydliwość. szdtn m najmocniej Eleonoro i fv)agdo. czy mojaf obecność nie przeszkadza wam w rozmowie? Ironiczny sposób zwracania uwagi przez nauczycieli. Wstrętne dziewczyny, Które szepczą za plecami. [7j pośpiech - wszędzie trzeba biec i czlowieK stale się poci. Jasnoszara spódniczKa od mundurKa — nieustanne .'r-^-i' zmartwienie w pierwszym dniu oKresu. i Prace domowe — w dziewiątej Klasie mnóstwo nam zadają. .» * ' ¦ * f ¦¦¦¦¦......•* za chwieje ciągle coś «uOe szturcha, te szalej - eUŁt CześO Toj« ale jedziemy w a prowadzi H ^r potrafi pędztc w dał jto^ ale gdy tylko ktores z. ^ ^ cy sekund ha»w*je ^ p^ . L w Niezbyt to ro^t M^ ^mtytzl.LeT Może wLc, ^oze sprob.,, J ^ ^ Q zlotowtosej w u osWobodzo^j przez ^ ^ ^^ atecj(,tL>azy przystojnego ryoerz, J Ll? w walyf^y To tytut zbiom staru^ J^ ^ I Czerwonej. Aleja ^le piszę w feslędze, tylteo i^a świstku papieru., t\a iA,le masz złotych włosów, tylfeo clem.i^e, a ja i^le jestem przystojiA-y. Nie m.a co się łudzić, wiem., że uważasz nA,i/de za feujoiA-a I wariata. Ale chociaż teuję, to także ryi/wuję. A m.oje wariactwo v\it szfeodzl. 2Lwarlowa^y jestew. tylfeo \am twoIiaa. pu Bardzo żałuję, że n/deszteawiy tafe dalefeo od siebie, ale jeśli chcesz, w-ożesz do w.\Ait w feażdej chwili przyjechać, o lit i^le przeszkadza cl otoczenie mojego głupiego rodzeństwa. A in^oże j a MAÓgłbyi^ odwiedzić ciebie7?? To tylko aluzja'. całuję ps. Fa^tastyczn-le, że clę poznałem.. Kompletny wariat. Słowo daję. Gdyby tak był starszy... I mniej postrzelony. I przystojniejszy! — Od kogo ten list? — pyta Anna, która właśnie miesza zupę. Próbuje odrobinę. — Jeszcze trochę pieprzu, Jajek. Nie za dużo. Jajek lubi gotować. Pomaga nawet przyrządzać jajka po benędyktyńsku, od których wziął swój przydomek. Bo Jajek ma na imię Benedykt: to dość snobistyczne imię wybrała mu Anna, ale nikt tak Jajka nie nazywa. Na początku mówiło się o nim Baby Benny, ale od dwóch lat jest dla wszystkich Jajkiem. Czasem Sadzonym. Czasem Na Miękko. A najczęściej Zepsutym. — Dan coś nabazgrał — odpowiadam, wciskając list do kieszeni. Anna unosi brwi. — Tak mi się właśnie zdawało, że go złowiłaś. — No coś ty, Anno, przecież on ma dopiero dwanaście lat. Nie wygłupiaj się. — Mnie się ten Dan podoba. Będzie twoim chłopakiem? To świetnie! 53 52 Jajek gulgocze coś po swojemu, entuzjastycznie machając pieprzniczką. — Ostrożnie, jajek. Tylko szczypta — mówi Anna, łapiąc go za rękę. — Szczypta, szczypta, szczypta — chichocze Jajek i udaje, że szczypie Annę w ramię. __Moje ty głupiało — uśmiecha się czule Anna, podnosi Jajka do góry nogami i łaskocze go w goły brzuszek. — Idę odrabiać lekcje — oświadczam. Zazwyczaj przed lekcjami trochę kręcę się po kuchni, ale obserwowanie Anny z Jajkiem nie należy do moich największych przyjemności. Czuję się przy nich jakoś dziwnie. Jakbym była zazdrosna, sama nie wiem... Nie żebym uwielbiała sama bawić się z Jajkiem, skąd znowu. Na pewno też nie życzę sobie, żeby Anna mnie łaskotała! Zresztą i tak by mnie nie udźwignęła. Ważę więcej od niej, chociaż jest o wiele wyższa. Anna nigdy nie próbowała ze mną żadnych wygłupów, łaskotek, przytułek — żadnych mamusinych sztuczek. Ja jestem na to za stara, a ona za młoda. Oczywiście, znacznie większa różnica wieku dzieli Annę od Taty. Tata mógłby nieomal być jej tatą. Tata wykłada w szkole artystycznej, gd/ie Anna była studentką. Jej akurat nie uczył, bo studiowała na wydziale tkaniny. Potem pracowała dorywczo jako konsułtantka od dekoracji wnętrz, ale jej firma splajtowała i Anna od dawna szuka nowej pracy. Tata dalej wykłada w college'u. Rok akademicki jeszcze się nie rozpoczaj, ale wykładowcy ciągle mają jakieś zebrania. __Poczekaj jeszcze chwilkę, Ellie — mówi Anna. — Nie wiem, kiedy twój tata wróci. Z nim nigdy nic nie wiadomo. A ja zaczynam dzisiaj kurs włoskiego. Bądź aniołem i połóż Jajka spać, dobrze? __Przecież mówiłam, że mam dużo zadane — krzywię się. Ale tylko przez moment. Zaraz zmieniam taktykę 54 i uświadamiam Annie, że innym dziewczynom płaci się za siedzenie przy dzieciach. — Ja nie jestem dzieci! — wtrąca się Jajek. — Dlaczego to się nazywa siedzenie przy dzieciach? Czy trzeba cały czas siedzieć? — Zamknij się, Jajek — mówię — bo z największą radością usiądę na tobie! W końcu się zgadzam. Ale bardzo, bardzo niechętnie. W ogóle nie rozumiem, dlaczego Anna tak się uparła na ten kurs włoskiego? Przecież nie planujemy bajecznej podróży do Rzymu ani do Florencji. W następne wakacje znów będziemy moknąć w Walii, jak zwykle. Po kolacji Anna kąpie Jajka i szykuje go do spania, tak że mnie pozostaje tylko nadzorować jego ostatnie siusiu i zapakować go do łóżka. Cha, cha! Jajek natychmiast po jej wyjściu zaczyna skakać jak małpa i uciekać po całym domu, a ilekroć udaje mi się go złapać, piszczy przeraźliwie, chichocze i wyrywa się. Gdy w końcu wraca Tata, Jajek rzuca się do drzwi z głośnym wrzaskiem. — Hej, hej! A czemu to pan Jajecznica na Bekonie jeszcze nie w łóżku? — dziwi się Tata. I patrzy na mnie z wyrzutem. — Nie powinnaś pozwalać mu tak szaleć przed spaniem, Ellie, potem nie będzie mógł zasnąć. Więc to moja wina! Ładne mi podziękowanie. A najgorsze, że Jajek przy Tacie rzeczywiście się uspokaja. Kuli się na jego kolanach, Tata czyta mu bajeczkę o Małym Misiu, a Jajek z uśmiechem aniołeczka głaszcze paluszkiem wszystkie misie na obrazkach. To są właściwie moje książeczki o Małym Misiu. Nie pamiętam, żeby Tata kiedykolwiek mi je czytał. Na pewno nie czytał mi, gdy byłam śpiąca i kuliłam się tak, jak teraz Jajek. — Co tam, Ellie? — pyta nagle Tata. — Gniewasz się? — Nie gniewam się. Siedzę. Siedzenie chyba nie jest zabronione, prawda? 55 ^L. — Czytaj, Tata! — żąda Jajek. — Nie gadaj do Śmiier- dzieli! — Jajek! — strofuje go Tata, ale widzę, że chce mu się śmiać. Nagle mam ich obu serdecznie dość. Duszno się robii od siedzenia z nimi w jednym pokoju. Idę do siebie i naista-wiam muzykę. Głośno. Chyba powinnam wreszcie zabrać się do tych okropnych lekcji, ale przypadkiem łowię swoje odbicie w lustrze i widzę, że włosy mam w okropnym stanie, jakby eksplodowały we wszystkie strony naraz, więc huorę szczotkę i robię z nimi porządek, a potem eksperymentuję z kilkoma fryzurami. Mogę uczesać się gładko w ciasny koczek — wtedy włosy wyglądają schludnie, właściwie całkiem nieźle, ale za to twarz wydaje się bardziej pyzata. Bo jest pyzata! Jak wielka, biała piłka plażowa, a do tego robi mi się pryszcz na brodzie, i drugi na nosie — piłka plażowa w różowe groszki. Nienawidzę pryszczy. Anna mówi, że nie wolno ich ruszać, ale tak można sobie mówić, gdy się ma taką niesamowitą, brzoskwiniową cerę jak Anna, która na pewno nigdy w życiu nie miała ani jednego pryszcza. Odbywam małą sesję wyciskania pryszczy. Niewielki z tego pożytek. Teraz dopiero ślicznie wyglądam! Nic dziwnego, że nie mam chłopaka. Nikt nigdy nie zechce ze mną chodzić. Oprócz Dana, który jest krótkowidzem. Zresztą, na pewno nawet on zwiałby w popłochu, gdyby raz przetarł okulary i przyjrzał mi się z bliska. Wyciągam list od Dana i czytam go jeszcze raz. Nagle do mojego pokoju wchodzi Tata. — Tato! Wiesz, że nie wolno do mnie wchodzić bez pukania! — Zapukałem. Nie słyszałaś, bo radio ryczy. Ścisz trochę. Położyłem Jajka spać. Jajek, Jajek, Jajek, Jajek. Wyobrażam go sobie jako Wań- 56 kę Wstańkę z Alicji w krainie czarów, siedzącego na murku w szeregu identycznych przemądrzałych jaj^ Strącam jedno po drugim: brzdęk, brzdęk, brzdęk, brzdęk ' _ Oczywiście, nie wolno przecież przeszkadzać cudownemu dziecku - mówię, wyłączając odtwarzacz CD. - Teraz dobrze? Jesteś zadowolony? Cisza totalna, zęby ,e-go lordowska mość mógł się zdrzemnąć w V*** Nie orosiłem żebyś całkiem wyłączyła - mówi Tata Z Co Swlsdwie I tobą dzieje, ElUe? Zrobiłaś się ta ka opryskliwa. - Tata podchodzi bliżej, szarpiąc ekko brodę co robi zawsze, kiedy jest zmartwiony. - A cos ty zrobiła ze swoją buzią? Krew ci leci. _ Nic _ burczę i zasłaniam brodę ręką. — Czy mógł byś mnie teraz zostawić? Muszę odrabiać lekcje. _ To nie lekcje, tylko jakiś list. Od kogo? _ To jest list d o m n i e, Tato - odpowiadam mnąc kartkę w gaici. Niestety, nie dość szybko. Tata zobaczył końcówkę. — „Całuję — Dan"! To list miłosny! — Wcale nie! _„. , _ Co to za Dan? Gdzie poderwałaś chłopaka, Ellie? -ja nie mam żadnego chłopaka! Bądź uprzejmy zając się swoimi sprawami! - Złoszczę się i wciskam głupi Ust ^t^ia wzdycham głęboko i wę w rękach. Czuję, że zaraz się rozpłaczę, ale -- zasypiam. Budzę się ze sztywnym karkiem. A potem w łóżku nie mogę zasnąć. Tata jeszcze raz wtyka głowę do mo,ego poko,u, kiedy sam idzie się położyć. — Ellie? Śpisz? — P^a szeptem. — Tak I Anna mi powiedziała o twoim chłopaku. To ten mały mózgowiec w sztormiaku, tak? - Nie, nie i jeszcze raz nie. To n i e , e s t mo, chło 57 k O I3oże' mam Już tego P° dziurki w nosie — mówię fchowar^ gtowę pod poduszkę. OkeJ> °ke)- Nie złość się. Przepraszam. Anna mówiła, żebym sW z ciebie nie wyśmiewał. Ellie? " Dal • trzymam głowę pod poduszką. Chwila ciszy. Czuję lekki Aacisk: Tata P°chyla si? nade mna-- __ D(,branoc pchły na noc — mówi szeptem i całuje poduszkę /iimiast mnie- win chwilę- W końcu odpowiadam szeptem: __paluchy pod poduchy. jsuwam poduszkę. Ale Taty już nie ma w pokoju. N, jJ nie mogę zasnąć. Tulę się do poduszki, bo bar- i u -c się do czegoś przytulić. Szkoda, że nie zachowa- bie kilku pluszaków z dzieciństwa. Miałam kiedyś • l. Mego słonia, właściwie słoniczkę, nazywała się Nel- . .' cb' byłam w wieku Jajka, taszczyłam ją wszędzie ze k t «tale do niej mówiłam, jakby była żywa. Nikt nigdy ¦j^iał mnie samej, tylko zawsze w duecie: Ellie i Nel- lie M- {;itn też misia pandę, który nazywał się Bartłomiej, c jjnieniem Mabel i wielką, szmacianą lalkę z poma-^vymi włosami, zwaną Marmolada. zCze przed narodzeniem Jajka wyrosłam z wszystkich zabawek oprócz jednej — tym wyjątkiem była Nellie. A kiedy Jaiek zacza-ł raczkować, nie obchodziły go jego i e pluszaki, tylko zawsze domagał się moich. Raz pobiliśmy się o Nellie. Jajek darł się wniebogłosy jL nie chciał mi jej oddać. Wiedziałam, że to śmiesz--ygląda, kiedy taka duża dziewczynka szarpie się ,zl1vm malcem o brudnego, pluszowego słonia z wy-,bą — ale nie chciałam ustąpić. I nagle Jajek zwy-vjł wprost na Nellie. Byłam pewna, że zrobił to spe-¦ i [e Płakałam, że Nellie została bezpowrotnie zniszczo-a viszyła ją dla mnie Mama, kiedy byłam malutka. Ry-^ałaill jak mały dzidziuś. Anna wypłukała Nellie pod kranem i wrzuciła do pralki. Po praniu Nellie przybrała kolor bladofioletowy i całkowicie sflaczała. Mimo że coś w niej zostało z dawnej Nellie, oświadczyłam, że teraz jest do niczego i wyrzuciłam ją do kosza. Bardzo tego żałuję. Było mi przykro gdy widziałam, jak zabiera ją śmieciarka. Wiem, że to głupie, ale do dziś wyobrażam sobie czasami, jak leży ze smętnie poskręcaną trąbą na cuchnącym wysypisku, wśród gnijących resztek chińskich potraw na wynos i wyciśniętych herbat w torebkach. Inne zabawki wyrzuciłam, kiedy urządzałam na nowo swój pokój, ponieważ postanowiłam wszystko wokół siebie zmienić i przestać być niemądrą, łzawą grubaską, która żyje wspomnieniami. Do nowego pokoju chciałam potem dopasować nową, supermodną wersję Ellie. Pomalowałam ściany na niebiesko, meble wybrałam czerwone, a firanki żółte — czyli tak zwane barwy podstawowe, albo „pierwsze", według mojego nowego drugiego stylu. Próbowałam się dostosować do pokoju, być wesoła i energiczna — ale nic z tego nie wyszło. Prawdę mówiąc, dopiero teraz czuję się tak dennie i ponuro, że powinnam chyba zamieszkać w rurze kanalizacyjnej. Z całych sił tulę poduszkę. Gdy byłam młodsza, co najmniej raz w tygodniu nocowała u mnie Nadine. Nie uznawałyśmy połówek ani śpiworów, tylko cisnęłyśmy się razem w moim łóżku. Nadine nie jest może ideałem do przytulania — ma ostre łokcie i okropnie się wierci — ale i tak było strasznie fajnie. Wymyślałyśmy historie o duchach, takie niesamowite i krwawe, że potem śniły mi się koszmary, ale to nic, bo mogłam wtedy przycisnąć się do Nadine, poczuć sterczące kostki jej kręgosłupa i łaskotanie długich .włosów. A teraz Nadine ma Liama i do niego się przytula. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, chociaż widziałam go na własne oczy. Ciekawe, jak im się udał spacer. A Magdzie — rand- 58 59 a * Gregiem. Nadine i Liam, Magda i Greg, Ellie i — nikt, zuPełnie nikt; nikt ^ końcu jakoś zasypiam. Śnią mi się Ellie i Dan. Nie ten dzityy, lylko tamten blondyn z ciemnymi oczami. Cze- na mnie przed szkołą i idziemy razem na spacer nad kę. Na ulicy on trzyma mnie za rękę, ale gdy dochodzi-mV w ustronne miejsce nad rzeką, obejmuje mnie mocno 1 depczę mi do ucha różne miłe rzeczy, unosi moje włosy 1 całuje rnnie w szyję, w ucho, w usta, całujemy się całkiem f^io — jest cudownie, leżymy przytuleni na omszałym gu rzeki, on jest mój, a ja jestem jego, on szepcze, że e kocha, że zakochał się we mnie od pierwszego wej-rZ^riia, gdy wyszedł spoza zaparkowanego samochodu 1 brawie zderzył się ze mną; ja szepczę, że też go kocham. KOcham cię — mówię szeptem i budzę się. Jeszcze nie miałam tak wyrazistego snu. Pamiętam świetnie i słońca na jego i mojej skórze, czuję jego miodowy Z4pach, bicie jego serca, ciepło jego ciała... To mój świat, chcę tam zostać. Jestem obcym przybyłem w tym banalnym świecie łazienki i śniadania. Bez sło-™* sączę kawę i łykam płatki na mleku. Siedzimy przy sto-e. Tata, Anna, Jajek i ja. Cztery strony stołu, czworo członów roaziny — ja jednak nie czuję, abym miała z nimi ja-^olwiek 2wiąZek. Tata coś do mnie mówi, ale nie słucham. Dziwi mnie, że 'eUynym powodem, dla którego siedzimy razem przy tym j^le, jest to, że cztery i pół litra krwi płynącej w jego cie-e Jest podobne do mojej krwi. Tata jest grubasem w śred-nim wieku, 2 karygodną fryzurą i brodą, w głupkowatej ko-s?Ulce, na którą jest o wiele za stary. Jeszcze mniej ma ze j^ną wspóinego ten mały chłopczyk, który ze śmiechu kl^tusi Się płatkami. A spokojna kobieta w białej koszuli mi całkiem obca. Mówi coś do mnie, ostrzega, że spóźnię się na autobus i mą rację. Widzę autobus na przystanku, gdy dochodzę 60 do połowy ulicy. Mogłabym podbiec, ale boję się, że w biegu moja spódniczka podjedzie za wysoko, a poza tym, chyba mi wcale nie zależy na złapaniu tego głupiego autobusu. Mogę dojść pieszo do szkoły. A nuż... Mijam przystanek i skręcam w boczną uliczkę. Samochodu, który tu wczoraj parkował, dzisiaj nie ma, jego też nie ma... Jest! To on, tam, na końcu ulicy. Idzie w moją stronę! Przez ten niesamowicie realistyczny sen wydaje mi się, że znam go doskonale, że naprawdę byliśmy na spacerze i całowaliśmy się nad rzeką. On się zbliża, dzisiaj jest w niebieskiej dżinsowej koszuli, która świetnie pasuje do koloru jego skóry i włosów. Patrzy przed siebie. Szuka kogoś? Może mnie? Może i ja śniłam mu się dziś w nocy? Może jakimś cudem mieliśmy ten sam sen? Idę dalej, on też. Widzę już rysy jego twarzy, brązowe oczy, prosty nos, piękne usta; uśmiecha się, uśmiecha się do mnie. Ja też się uśmiechnę, wymownie, na znak, że łączy nas sekret... — Cześć — mówi on z odległości kilku kroków. Cześć! Do mnie! Odezwał się do mnie! To niesamowite! Odruchowo odwracam się, żeby sprawdzić, czy nikt za mną nie idzie. Nie ma nikogo. Tylko ja. O Boże, czuję się jak kompletna idiotka. Próbuję odpowiedzieć „cześć", ale w gardle robi mi się sucho jak na Saharze i wydaję z siebie tylko żałosny skrzek. A jego już nie ma, poszedł dalej. Skno-ciłam, zmarnowałam swoją szansę. On na pewno uznał mnie za kretynkę, zdolną przemawiać tylko głosem żaby! Znowu spóźniłam się do szkoły. Pani Henderson kuże mi za karę zostać po lekcjach. To już drugie zatrzymanie. W ciągu dwóch dni. Pani Henderson pyta ironicznie, czy nie zamierzam przypadkiem pobić jakiegoś rekordu. — Niezbyt to mądre posunięcie, Eleonoro — dodaje z pogróżką w głosie. 61 dezodorantów i romans z mom, w. Nie chodzi mi o starą Hokejowe Nie wiem, co tobieJ^ ^ ^ ze powoli wanuję. Henderson. Chód; Dopiero teraz w sz nisówek, frytek zej ciwtrądzikowej moj czynałam wierzyć, _ . blondynem. . bciej skończyć. Muszę pow.e- Trzeba z tym jak ) wszystko zmyśliłam. dzieć Nadine i Magdzte, « Y głosU; et na Niestety, znów nie ^^my\a naszych schodkach. dużej porwie, którt spęda y Liam Wymalo. Snfma tylko ied^^^J^ całą senę -c. wała sobie dhigop**^ jak nie będz.e uwazaU- jeszcze dostame *k^ y jego imiemem, boo m Chyba mózg tez ma -T ^^. z Li podob -y- -^rrr:- on * ^* ^n^t mózgowiec, ale W kuta pała. - Niekonieczne ko dać trochę cz^ broni go Magda. - Muszę mu ty - ^ burzliwego tempe E"fe? ' pro1 Nie, s kąd. — Może martwisz się troszeczkę, że zostałaś na lodzie? — drąży Nadine. — Nie, absolutnie! — Jest jej na pewno przykro, że Dan mieszka tak daleko i nie mogą się widywać — mówi Magda. — O ile on w ogóle istnieje — dopowiada Nadine i patrzy mi prosto w oczy. Serce pod szkolną bluzką wali mi jak oszalałe. Nadine przecież świetnie mnie zna. Nie podoba mi się ten błysk w jej zielonych oczach. — Zgadłaś, on jest wytworem mojej wyobraźni — oświadczam, patrząc na nie śmiało. Chwila ciszy. Sprawdzam kieszeń spódniczki i wyciągam zmięty list. — "Wytworem wyobraźni, który jakimś cudem napisał do mnie list! Macham listem przed ich nosami, zakrywając cały tekst, tak żeby było widać tylko to, co najważniejsze: „Całuję — Dan". 62 2 NAJSMUTNIEJSZY- widzę Mamę w tłumie i chcę ją dogonić, ale nie mogę, więc Krzyczę i wrzeszczę, ona jednaK nie słyszy i idzie dalej, aż zniKa mi z oczu. 3. NAJGŁUPSZY'- Magda, Nadine i ja mamy po trzynaście lat, ale znów jesteśmy w przedszkolu i lepimy ludziKi z ciasta; mój tudziK nie udaje roi się, wciąż zmienia się z powrotem w nieforemną KulKę. ł. NAJWSTYDLMSZY- idę do autobusu z dużą grupą cnlopaKów z Andersona, Którzy strasznie się ze mnie nabijają. Nagle spoglądam w dół-, spódniczka podjechała mi aż do pasa i widać całe majtKi. 5. NAJDZIWNIEJSZY- sfruwam w dół po schodach, ale niziutKo, tuż nad posadzKą, taK że szuram o nią podeszwami. czuje się Ellie. Oboje z Tatą patrzymy na Annę z lekkim niedowierzaniem. Na ogół nie staje w7 mojej obronie. Może pokłóciła się z Tatą? Po jej ostatnim powrocie wieczorem z kursu włoskiego słyszałam z ich sypialni gniewne szepty. Nie wiem, co się z nimi dzieje. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Przez kilka dni nie widziałam wy śnionego Dana. Jeździłam do szkoły autobusem, bo pani Henderson kazała mi tyle razy zostać po lekcjach, że wyglądało na to, iż wkrótce będę musiała spędzić w szkole całą dobę. Ale dzisiaj postanowiłam pójść pieszo. Nawet przystaję na sekundę na tym odcinku, gdzie spotkaliśmy się dwa razy. Właściwie na dłużej niż sekundę. Coś około piętnastu minut. Ale on nie przychodzi, a ja dostaję kolejną odsiadkę po lekcjach. Tym razem się nie skarżę, bo Nadine też została zatrzymana. Tylko my dwie. Pani Henderson — chyba nie uwierzycie! — kazała każdej z nas napisać po sto razy jedno zdanie. Na mnie wypadło-. MUSZĘ WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ I ZADBAĆ O PUNKTUALNOŚĆ. Przepisuję je sto razy. Jakoś nie czuję, żebym brała się w garść, raczej mam wrażenie, że się rozpadam. A co do punktualności, to bardzo pilnie o nią zadbałam, wychodząc na spotkanie wyśnionego Dana. Nie mogłabym być bardziej punktualna, nawet gdybym przepisała to głupie zdanie milion razy. Nadine dostała zdanie krótsze od mojego, więc chociaż kaligrafuje z wymyślnymi zawijasami, to i tak kończy pierwsza. NIE BĘDĘ BESZCZELNA — napisała sto razy. Nadine zjawiła się dzisiaj w szkole z szokującym śladem namiętnego pocałunku na szyi — szkarłatną plamą, która na jej białej skórze robi podwójne wrażenie. — O rany, ten twój Liam musi mieć usta jak odkurzacz! — skomentowała Magda. — Wiadomo, że Nadine zawsze miała pociąg do wampirów — dorzucam, siląc się na ton lekki i żartobliwy. 68 Przez cały dzień nie mogłam oderwać oczu od śladu na szyi Nadine. Kiedy byłyśmy małe, wsysałyśmy się sobie nawzajem w ręce, żeby sprawdzić, jak to jest. Gdy podrosłyśmy, zgodnie doszłyśmy do wiosku, że ślady miłosnych ukąszeń są nieprzyzwoite. A dziś Nadine paraduje z takim śladem na samym przodzie szyi, gdzie go nawet nie zasłaniają włosy. Staram się sobie nie wyobrażać, jak Liam jej to zrobił, ale moje staranie nie na wiele się zdaje. Robi mi się jakoś dziwnie. Sama nie wiem, czy więcej czuję obrzydzenia, czy zazdrości. Za to pani Henderson nie miała żadnych wątpliwości co do swoich odczuć. — Proszę pójść do apteczki po plaster, Nadine — poleciła zimnym tonem. — Nie mam zamiaru dłużej oglądać tego głupiego śladu na twojej szyi. Zdajesz sobie sprawę, mam nadzieję, z głupoty, jaką jest pozwolić sobie na coś takiego. Trudno to uznać za oznakę szacunku, prawda? Że już nie wspomnę o ryzyku zakażenia krwi. Nadine krzywi się i mruczy pod nosem: — Założę się, że mi pani zazdrości. Nie dość cicho. I właśnie za to zostaje po lekcjach. Pani Henderson usadza nas do przepisywania zdań, a sama idzie nadzorować trening hokeja. — Już! Skończyłam głupie przepisywanie, więc chyba mogę sobie pójść — niecierpliwi się Nadine. — Kazała nam czekać, aż wróci. — Co za komedia. Ona nie ma prawa wtrącać się w to, co ja robię po szkole — mówi Nadine, dotykając plastra na szyi. — A co powiedzieli twoi rodzice, jak to zobaczyli? — Zgłupiałaś? Chyba jasne, że obwiązałam szyję szalikiem. Lepiej nie myśleć, co by zrobili, gdyby się dowiedzieli o Liamie. — Nadine? — Co? Nie patr?u i zaczyna 2 "* "^ Wydą§a 2 tOfby kolorowe Pismo ' lJr2erzucac strony Zawsze pQ-, ., ' kie fanzinyt fe P?™1 ^ nastola*k. Czytywała dzi-A teraz stud', "^ ulubio^h zespołach oraz horrory, zależało. ^ P°rady Psychologa, jakby jej życie od tego wiem łunku? ' ' tO Iest? No wiesz- Przy takim pocą- Nadine w-,- _ , . Grusza ramionami. - Onłf*' ŻCby d tak Zr°bił? - A ^ Chciał ° wiele więcej. y"- pozwalasz mu? Nadine ^^ się T^tr°SZeCZk^ ~ milknie n* chwilę. - Po-Chociaż w7f°mU me ^^ zg°da? Nawet Magdzie, chylą się i lS2p °Pr,ÓCZ naS nie ma nłk°go, Nadine po- Ja- ePcze mi do ucha. - Nadine! - No i Cn ~~ WyiyWa mi Się °krZyk Sumienia. wo daję, Eli W,tym ^ 2łe8°? - P^a Nadine. - Sło- - Wcale niealC Z C16bi dik mówi Na- din7i patrzy ^ 2 Wyjątkiem ciebie J Próbuję ^ mmeZ WyrZUtem-ma moimi Danle T^^ tak [^mne "potkanie z obo-nie krwi w ST^ myśl ° Danie 2e s"u czuję pulsowa-mnie śmiech. ^ myŚ1 ° Prawdziwym Danie ogarnia jeżeli to - Przecie* 8 - Wiesz, że s^82 Dan a? ~ P^a Nadine. _ Aha, wi- ? Z tym s^im Danem. raCZej błazeńskie- ^ ^ midiŚmy °ka2'i ~ mamroczę, nie widujemy. iście ten prawdziwy) wciąż mnie męczy, że- 70 bym do niego przyjechała albo zaprosiła go do Londynu. Zniechęcam go skomplikowanymi wymówkami, ale sytuacja staje się coraz bardziej niezręczna. Wzdycham bezwiednie na myśl o tym, w co się wpakowałam. — Bardzo za nim tęsknisz, Ellie? — pyta ze współczuciem Nadine i ogarnia mnie ramieniem, mnąc swoje pismo. Przytulam się do niej, chociaż dręczy mnie sumienie. — No wiesz... Tak bym chciała móc ci wszystko wyjaśnić, Nad — mówię szeptem. — Ja wszystko rozumiem — zapewnia mnie Nadine, chociaż nic nie wie. — Mnie się też ostatnio nie za dobrze układa z Liamem. Wczoraj nawet trochę się pokłóciliśmy. — O co? — O to, że ja nie chcę, no wiesz, iść na całość. Jeszcze nie jestem gotowa. A we wszystkich pismach radzą nie robić tego, dopóki się nie jest gotową — patrz, tutaj też. Nadine sięga po pisemko i pokazuje mi list do redakcji. — Bla, bla, bla... „więc nie pozwalaj chłopcu..." Oho ho! „A jeżeli skarży się, że jego interes..." Teraz o interesach? Nic nie rozumiem. Dostajemy obie ataku śmiechu. — Nie, głupku. Interes to jest jego... no, wiesz. No wiem. Jasne. Teraz nawet ja już rozumiem. Czytam dalej list do redakcji. — I ten twój Liam napala się tak samo jak facet z tego listu? — Wczoraj tak. Powiedział, że już za długo czekał cierpliwie, i że ja go wcale nie kocham. A ja mu powiedziałam, że kocham go do szaleństwa, tylko jeszcze nie jestem gotowa. On wtedy stwierdził, że jak teraz nie jestem gotowa, to nigdy nie będę, i że chyba coś jest ze mną nie tak, skoro nie chcę, żeby nasz związek się rozwijał. Nadine już nie chichocze: jest bliska płaczu. — Och, Nad. On się zachował jak prawdziwy... człowiek interesu! 71 Miałam nadzieję, że ją rozśmieszę, ale widzę łzę, która stacza się po jej policzku. — Nie, Ellie, ja go rozumiem. Rozumiem, jak się męczy... — Bzdura! Przecież ty w ogóle nie musisz nic takiego z nim robić. Masz dopiero trzynaście lat, na litość boską! To jest niezgodne z prawem! — Wiem, ale nikt się tym nie przejmuje. Wszystkie jego poprzednie dziewczyny robiły to bez problemu. — No właśnie! Nie chcesz chyba znaleźć się na długiej liście jego głupich dziewczyn! Obudź się, Nadine, gdzie ty masz rozum? — Od dawna zadaję sobie to samo pytanie — mówi pani Henderson, wkraczając do klasy. Nadine chowa pismo pod ławką i pochyla głowę, zasłaniając włosami zapłakaną twarz. Pani Henderson podchodzi do niej. Wygląda na szczerze przejętą. — No, co się z tobą dzieje? — pyta całkiem nieznanym mi głosem. — Ja wiem, że wy, dziewczynki, patrzycie na mnie jak na stworzenie z obcej planety, ale może potrafiłabym jakoś pomóc. W czym problem? Nadine wierci się, ukryta za włosami. Ja patrzę pod nogi. — Nadine? — zagaduje pani Henderson. — Masz kłopoty z chłopcem, prawda? Chyba nietrudno to zgadnąć, kiedy widziało się ślad na szyi Nadine. Nadine milczy. — Szczera rozmowa bardzo pomaga — mówi pani Henderson. — Żaden problem nie jest wyjątkowy. Zapewniam cię, że ja też przeżywałam kiedyś coś podobnego. Wyobraźnia natychmiast podsuwa mi obraz pani Henderson, która robi wiadomo co z panem Hendersonem. Muszę z całej siły zagryźć usta, żeby nie parsknąć śmie- 72 chem. Plecy Nadine wyraźnie się trzęsą. Na pewno wyobraziła sobie to samo, co ja. Dzięki Bogu, że pani Henderson nie rozwija tematu. — Nie płacz, Nadine — pociesza łagodnie. Nadine wydaje nieartykułowany odgłos. Pani Henderson interpretuje go jako szloch. — Dość już, dziecko, dość. No cóż, nie mogę zmusić cię do zwierzeń. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz do mnie przyjść. A jak tam zdania? Ile razy przepisałaś? Nadine podaje jej kartkę, nie podnosząc głowy. — „Nie będę beszczelna". Sto razy. A to dopiero! Powinnam zadać ci następną setkę do przepisania, tym razem zdanie: „Będę pisać ortograficznie". Pisze się „bez-czel-na", Nadine. No, trudno. Możesz już iść. Ty też, Eleonoro. Wręczam jej swoją kartkę, z nadzieją, że nie zacznie liczyć linijek, bo skończyłam na siedemdziesiątej którejś. Pani Henderson przebiega kartkę wzrokiem, unosi jedną brew — ale ostatecznie wygania mnie z klasy machnięciem ręki. Obie z Nadine wstrzymujemy oddech aż do chwili znalezienia się w bezpiecznie odległej części korytarza i tam dopiero zaczynamy krztusić się ze śmiechu. Nadine przynajmniej na chwilę się rozchmurzyła, ale widać, że nadal zupełnie nie wie, jak ma się zachować. Następnego dnia rozmawiam z Magdą na osobności. — Ona kompletnie zwariowała — mówi Magda. — Wiem. Powiedziałam jej to, ale do niej nic nie dociera. — Ja spróbuję — postanawia Magda. — Spróbuj. Tylko ostrożnie. I nie zdradź się, że ja ci coś mówiłam, pamiętaj — ostrzegam ją, ale Magda już mnie nie słucha. — Nadine! Chodź no tutaj! Ellie mówi, że masz zamiar zrobić to z Liamem, ty głupia krowo. Chyba wszystkie dziewczyny na boisku odwracają się z rozdziawionymi gębami. 73 — Magda! Ale ty masz długi jęzor! — To raczej t y masz za długi jęzor, Ellie — mówi Nadine. — Serdeczne dzięki. — Hej, nie bądź taka! — woła Magda, podbiega do Nadine i obejmuje ją za szyję. — Odczep się, Magda! — Chciałam tylko z tobą pogadać, Nadine. — Ale ja nie mam ochoty rozmawiać z tobą, jasne? — Przecież się przyjaźnimy. — To nie jest sprawa, która dotyczy ciebie i Ellie, tylko mnie i Liama, więc nie wtykaj nosa, gdzie nie trzeba, dobra? Ty tak samo, Ellie — mówi Nadine i odchodzi. — Idziemy za nią? — pyta Magda. — To strata czasu — odpowiadam zdruzgotana. Znam Nadine, aż za dobrze. Teraz już nie posłucha żadnej z nas. Czuję, że wszystko sknociłam. Zawiodłam zaufanie Nadine — a nie pomogłam jej ani trochę. Nadine przez cały dzień prawie się do nas nie odzywa. Zaraz po lekcjach pędzi pod murek, gdzie czeka na nią Liam. — Chodź, pogadamy z nim — proponuje Magda. — Coś ty! — protestuję. — Ani się waż! Nadine chyba by nas zabiła. Zresztą i tak nie mamy szansy, bo Nadine z Liamem oddalają się pospiesznie. Jest zimno; Liam ma na sobie nieprawdopodobną czarną skórzaną kurtkę. — Autentycznie seksowna kurtka! — wzdycha z zazdrością Magda. — Może on i jest świnią, ale wygląda super, nie ma co. Dlaczego Greg nie sprawi sobie skórzanej kurtki? Nosi coś takiego na suwak; co wygląda jak dziecinna wiatrówka. — A jak tam w ogóle z Gregiem? — pytam. — Tak sobie... — wzdycha Magda. — On cię przynajmniej nie namawia, żebyś... — Daj spokój! — mówi Magda. — Greg??? Skąd. On jest 74 w porządku, naprawdę, bardzo miły i tak dalej, ale rozmawiamy tylko o lekcjach i wysiadujemy w McDonaldzie. O! Coś mi się przypomniało. Kumpel Grega, Adam, urządza imprezę w sobotę. Jego rodzice wyjeżdżają na weekend, więc szykuje się niezła balanga. Chcesz pójść? Patrzę na nią i serce mi wali. Magda źle odczytuje moje wahanie. — Ja rozumiem, że jesteś dziewczyną Dana i na pewno nie chcesz teraz poznać nikogo nowego. No bo masz już chłopaka. Och, Magdo! Gdybyś znała prawdę! Impreza. Jeszcze nigdy nie byłam na prawdziwej imprezie! Chodziłam tylko na przyjęcia urodzinowe z mnóstwem małych dziewczynek, balonikami i tortem, ale nigdy nie byłam na imprezie z chłopcami. — Proszę cię, Ellie, przyjdź. Przynajmniej się powygłu-piamy. Może tam poznam nowego chłopaka? Greg jest okej, ale w sprawach pozaszkolnych ma spore braki. Może jego koledzy wykażą więcej inicjatywy? Nie wiem, co powiedzieć; nie wiem, co robić. Niezła balanga. Bez rodziców. I chłopcy, chłopcy, chłopcy. Brzmi to niewiarygodnie. Brzmi to niewiarygodnie niebezpiecznie. Alkohol? Narkotyki? Łóżko? Mam ochotę pójść. Może znajdę prawdziwego chłopaka? Któregoś z kumpli Grega? Chociaż oni pewnie wszyscy już mają dziewczyny. — Jesteś pewna, że to nie jest impreza dla samych par? — upewniam się. — Jasne, że jestem, właśnie o to chodzi! Ten Adam zaprosił pół jedenastej klasy z Andersona, a większość jego kumpli jest kompletnie bez pary. Marzą, żeby przyszły jakieś dziewczyny. Greg dosłownie mnie błagał, żebym zaprosiła koleżanki. Tak się właśnie zastanawiam, kogo by tu jeszcze zaprosić, co? 75 Zapraszanie Nadine raczej mija się z celem. Magda zwraca się z propozycją do Chrissie, ale ona już gdzieś idzie w tę sobotę. Jessie odpowiada, że dzięki, to nie w jej stylu. Amna zapewnia, że przyszłaby z największą ochotą, gdyby nie jej tata, który na wieść o imprezie dostałby białej gorączki. — Mnie też tata może nie puścić — mamroczę pod nosem. — Co ty gadasz. Twój tata to luzak, przecież wiem — mówi Magda. Kiedy Magda mnie odwiedza, Tata zawsze przyjmuje ją z wielkimi honorami. — Sama go poproszę, jak chcesz — oferuje się Magda. — Dobrze? Wcale nie chcę, żeby go prosiła. Nie jestem pewna, czy mam ochotę iść na tę imprezę. W co się ubrać? Co mówić? Co robić? — Co z tobą? — dziwi się Magda. — Twój tata przecież wie, że chodzisz z Danem, więc nie dasz szans żadnemu chłopakowi na imprezie. Na pewno ci pozwoli, zobaczysz. Ratunku! Nie mogę za nic dopuścić do rozmowy Magdy z Tatą. Tata uważa to za przezabawne, że tak często koresponduję z prawdziwym Danem. Zaraz zacząłby opowiadać o nim Magdzie, a ona w mig zorientowałaby się, jaki Dan jest naprawdę. — Nie, sama sobie poradzę z Tatą — mówię twardo. — Okej, Magda, pójdę z tobą na tę imprezę. — Zobaczysz, że nie pożałujesz — mówi Magda. Żałuję niemal natychmiast. Mówię Tacie o imprezie, z cichą nadzieją, że zabroni mi iść. Anna ma duże wątpliwości, od razu pyta, czy w domu będą rodzice, jak się przedstawia sytuacja alkoholowo-narkotykowa i czy wiem, że na imprezę mogą wtargnąć chuligani. — Wybacz, Anno, nie chcę być niegrzeczna, ale pytałam o pozwolenie Tatę, a nie ciebie — uświadamiam jej. 76 Chociaż w głębi duszy cieszę się, że zgłosiła tyle obiekcji. Mam nadzieję, że Tata weźmie jej słowa pod uwagę i zadecyduje, że nie ma mowy. Ale nic z tego. — Dajże spokój, Anno, zrzędzisz jak stara ciotka — mówi Tata. — Przecież to dziecinna zabawa u kolegi w domu. Dlaczego Ellie nie miałaby tam pójść? Skoro Magda idzie, to na pewno Ellie też nic się nie stanie. Magda wie, co robi, nie ma obawy. — Nie obchodzi mnie Magda. Obchodzi mnie Ellie. Czy ona wie, co robi? — odpowiada Anna. — Musimy ufać, że ma trochę oleju w głowie. Na pewno swoje wie i nie popełni żadnego głupstwa, prawda, Ellie? Więc idź sobie na tę swoją imprezę i baw się dobrze. — Uważam, że nie postępujesz jak odpowiedzialny ojciec — mówi Anna. — Ale wiadomo, że odpowiedzialność nie jest twoją mocną stroną, prawda? — Co masz na myśli? — pyta Tata. — Sądzę, że dobrze wiesz — odpowiada Anna. — Nie mam zielonego pojęcia — mówi Tata. Ja też nie mam zielonego pojęcia, ale zostawiam ich samych — niech się kłócą — i idę do swojego pokoju. Wyciągam z szafy wszystkie ciuchy i przymierzam po kolei. W każdym wyglądam tragicznie. Grubo. Dziecinnie. Beznadziejnie. Wpadam w rozpacz. Rozpacz nie opuszcza mnie nawet w sobotę wieczorem, chociaż Magda przychodzi wcześniej, żeby mi doradzić, co mam włożyć. — Ubierz się zwyczajnie. Jak przyjdziesz wystrojona, będzie widać, że za bardzo ci zależy. Włóż dżinsy. Nie, nie te wystrzępione. Czarne. Dobra. Niech będą czarne dżinsy, chociaż są takie ciasne, że chyba mnie przetną na pół, jeżeli usiądę. — Nie martw się, mała, nie usiądziesz. Będziesz tańczyć — obiecuje Magda. Patrzy na moje buty. — Albo raczej 77 szurać. — Widząc moją minę, dodaje szybko: — Żartowałam, Ellie! Mnie się wcale nie chce śmiać. Czuję się taka tłusta, że sięgam po największą, najluźniejszą koszulkę, żeby włożyć ją do czarnych spodni. — Nie, nie, nie! — protestuje Magda. — Ubierz się zwyczajnie, ale i seksownie. — Nie jestem seksowna. — Nie musisz taka być. Wystarczy, że będziesz tak wyglądać. Góra musi być mała i obcisła. Dopiero bez stanika widać, jaki masz ekstra biust. Jest się czym pochwalić. Chyba nigdy w życiu nie byłam mniej skłonna do chwalenia się, ale wykonuję polecenie Magdy i wkładam starą fioletową koszulkę z czasów dzieciństwa. Koszulka ciasno opina mój szokujący biust. Wyglądam jak w wielkiej opasce elastycznej, ale Magda uważa, że tak jest świetnie. Maluje mi fioletowe cienie na powiekach, pod kolor koszulki, i martwi się, że nie mamy fioletowego lakieru do paznokci. Tata ma nas podrzucić pod dom tego Adama. (Magda umówiła się tam z Gregiem). Tata z uznaniem puszcza oko do Magdy, która prezentuje się rewelacyjnie w miniaturowej czarnej spódniczce i czarno-białej koszulce, tak krótkiej, że przy każdym ruchu odsłania jej cienką talię. Na mój widok Tata nie puszcza oka, tylko mruga gwałtownie. ¦ — Ellie! — Słucham? — silę się na ton pewny i arogancki, ale głos mi się załamuje. — Hmmm... jakby to powiedzieć... Wyglądasz bardzo... — Tata ogląda się na Annę. — Może to rzeczywiście nie jest dobry pomysł z tą imprezą? Nie spodziewałem się takiej... dorosłości. Anna unosi brwi. Jajek wskakuje na fotel. — Patrzcie, patrzcie, jak urosłem! Jestem dorosły. Chcę iść na imprezę! — Przeskakuje na oparcie i oczywiście spada na podłogę. Anna musi się zająć uciszaniem jego wycia i masowaniem wszystkich obolałych miejsc. Tata wzdycha i podaje każdej z nas ramię. — Panie pozwolą, że je odprowadzę — mówi. W samochodzie Tata pęka: wypytuje Magdę dokładnie 0 Grega i innych chłopaków. Zadaje wszystkie pytania Anny — o rodziców, alkohol i narkotyki — a na koniec oświadcza, że o dwunastej przyjedzie zabrać nas do domu. — Będzie jak w bajce o Kopciuszku — podsumowuje. — Tylko suknie balowe nieco się zmieniły — dodaje, zerkając nerwowo na moją koszulkę. Uspokaja się nieco, kiedy zajeżdżamy pod typową pseu-dorenesansową willę z sadzawką na złote rybki i gipsowym krasnalem w czerwonej czapce i butach. Na podjeździe stoi samochód. — Widzę, że jego rodzice są jednak w domu — oddycha z ulgą Tata. — To taki chytry wybieg — szepcze mi do ucha Magda. Lecz tu niespodzianka! To nie żaden chytry wybieg. Drzwi otwiera mama Adama, ubrana w pastelowy sweter 1 legginsy. W ręku trzyma wielki plastikowy talerz z przegródkami na orzechy, czipsy i paluszki. — A wy dziewczynki... — Ja jestem Magda, a to jest Ellie — mówi Magda. — I jesteście obie koleżankami Adama? — Ja właściwie jestem koleżanką Grega. Który jest kolegą Adama — wyjaśnia Magda. — A Ellie jest moją koleżanką. Wcale nie jestem tego taka pewna, nie po dzisiejszym wieczorze! Nie było żadnej superbalangi. Tylko jedno wielkie, żałosne nic. Ten Adam wygląda prawie tak dziecinnie jak Dan, chociaż chodzi do jedenastej klasy. Jest mały, chudy, i ma wydatne jabłko Adama (ale dowcip!), które przesuwa się z góry w dół i z powrotem, gdy Adam coś mówi. 78 79 Przez nieznośnie długą chwilę jest nas w pokoju tylko troje — Adam, Magda i ja — nie licząc mamy Adama, która wciąż wbiega i wybiega, częstując nas przekąskami i obrzydliwym ponczem, który zawiera najwyżej kieliszek wina na galon soku owocowego. Z każdym łykiem tego świństwa włókienka wisienek koktajlowych i mandarynek z puszki włażą mi między zęby. Adam wyjaśnia szeptem, że rodzice zrezygnowali z wyjazdu na weekend, bo tata strasznie się przeziębił. Rzeczywiście, z góry co chwila słychać salwy kichnięć. Nie grożą nam więc podczas dzisiejszej imprezy niebezpieczne sesje w sypialni. W końcu zjawia się Greg, i dostaje za swoje: Magda szepcze mu coś z wściekłością w purpurowe ucho. Mija następne pół godziny i przychodzi jeszcze jeden chłopak. Trzyma w garści puszkę piwa i przechwala się, że po drodze wypił jeszcze parę. Beka co chwila. Adam uważa to za wielce zabawne i sam pociąga z puszki, kiedy jego mama wychodzi z pokoju. Wolałabym już chodzić z Danem niż z którymkolwiek z nich. Nawet Jajek byłby lepszy. Dlaczego nikt więcej nie przychodzi??? Po kilku koszmarnych stuleciach rozlega się pukanie do drzwi. Sądząc po głosach, na progu stoi cały tłum chłopaków — kiedy jednak mama Adama otwiera, słychać bełkotliwy chór przeprosin i czyjeś wyjaśnienie, że pomylili adres, po czym cała banda ucieka. Siedzimy sami. W piątkę. To się nazywa impreza. Nie piję, nie biorę narkotyków, nie idę do łóżka z chłopakiem. Nawet nie rozmawiam z chłopakiem. Nudzę się na pierwszej i najgorszej imprezie w swoim życiu. % i. IDEALNA, WMAR2ONA-.ty|Koja i wyśniony Dan. ^OJE, * # 3. MOJE NAJLEPSZE PRZYJĘCIE DLA DUŻYCH DZIEWCZYNEK1- na dwunaste urodziny, Kiedy były lody we wszystkich smaKacn, mrożona lemoniada i wielKi tort lodowy. 5. NAXEPLZE PRZYJĘCIE U MAGDY: kiedy jej rodzice zabrali nas do planet Hoiiywood apotemnafiimzBradem pittem. ^NAJBARDZIEJ MOKRE PRZYJĘCIE: p/Kn/K u, LL wedy s/ąpifo od samego rana, a w Końcu zaczęło z cebra. Denny Dawygia jeszcze mniej pociągająco w moKrym Kapturze. 9. NAJGOI^ZE PRZYJĘ impreza u Adama! Drogi Danie! W sobotę byTam na fantastycznej imprezie. Superbalanga! TańczyTam. PiTam. ZawarTam mnóstwo znajomości. Do domu wróciTam dopiero nad ranem. Drogi Danie! To wszystko kTamstwa. Dobrze, że nie widzisz mojego języka. K.iedy byTam maTa, straszyliśmy się, że od kTamstwa robią się czarne plamy na języku. Mój jest w tej chwili czarny jak węgiel. Jeśli chcesz znać prawdę, to impreza byTa beznadziejna. Do tego stopnia, że zadzwoniTam do Taty, żeby przyjechał po mnie wcześniej. 83 fl CzuTam się tam jak GŁUPEK.. W prasie roi się od histerycznych artykuTów o dzisiejszych nastolatkach, z których wszystkie, bez wyjątku, zajmują się tylko piciem, narkotykami i seksem. W takim razie ja wiodę najżałośniej przyzwoite życie z możliwych. Czyli skrajnie nudne. Czuję się WYŁĄCZONA z życia. Jakbym nigdzie nie pasowaTa. Znasz to uczucie? Na pewno nie. Przecież jesteś chłopakiem, więc nie wiesz, jak to jest. Nie musisz się martwić tym, jak wyglądasz, w co się ubierzesz, ani co o Tobie mysią. Nie wiem, po co właściwie piszę te bzdury. Jest bardzo późno, nie mogę zasnąć, wszystko jest beznadziejne, a ja nie mam właściwie z kim pogadać, więc masz pecha, Dan, bo muszę wyżalić się Tobie. Zawsze dotąd mogTam pogadać z Magdą albo z Nadine — ale to się zmieniło. Z Magdą nadal się przyjaźnię, tylko że Magda jest typem dziewczyny wesoTej i energicznej, więc nie zawsze rozumie, dlaczego jestem smutna. W dodatku ma teraz chłopaka, Grega, z którym dość często się spotyka. Nie zależy jej na nim Z A bardzo, chociaż Greg jest okej. Przyszli razem na tę denną imprezę, ale im byTo wszystko jedno, bo i tak siedzieli caTy czas w kącie i obściskiwali się. ZaczęTa Magda. Po prostu rzuciła się na niego i nie miał wyjścia, ale za bardzo się nie broniT. Nic dziwnego. Magda jest bardzo atrakcyjną dziewczyną. Na ogóT, gdy jest mi smutno, zwierzam się Nadine, która jest z natury ponura. Przyjaźnimy się od wczesnego dzieciństwa. Kiedyś nawet ubierałyśmy się podobnie i udawałyśmy bliźniaczki (pomysł raczej bez sensu, bo ja zawsze byłam niska, pyzata i kudłata, a Nadine jest wysoka, chuda i ma włosy proste jak druty, co nas mimo wszystko nie zniechęcało). Teraz jednak Nadine ma chłopaka, Liama, który jest od niej 84 znacznie starszy i podobno fantastyczny — tak przynajmniej twierdzi Nadine, boja bym się go bała: dziwnie odnosi się do Nadine, żąda od niej różnych rzeczy — WIESZ JAKJCH — o czym Nadine mi sama powiedziała, a ja powiedziałam Magdzie, a Magda powiedziała Nadine, żeby nie robiła głupstw i wtedy Nadine przestała się do nas odzywać. Nie daje się przeprosić, a ja bardzo się 0 nią martwię. Martwię się też o mojego Tatę 1 przybraną matkę, którzy właśnie kłócą się w swojej sypialni. Słyszę ich, chociaż mówią szeptem. Nie wiem, o co się tak stale kłócą. Kiedyś świetnie się zgadzali. Szczerze mówiąc, kiedy Anna u nas zamieszkała, bardzo chciałam, żeby pokłóciła się na dobre z Tatą: specjalnie ją denerwowałam i opowiadałam Tacie niemiłe historyjki na jej temat. Nie mogę powiedzieć, że jej nienawidziłam — Anna jest właściwie w porządku. Przynajmniej na ogół. Ale jest moją macochą, a ja nigdy nie chciałam mieć zastępczej matki, bo moja Mama była najlepsza na świecie! Nie napiszę więcej o Mamie, żeby się przypadkiem nie rozbeczeć. W każdym razie, jakoś przywykłam do Anny. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniłyśmy. Może nie SERDECZNIE, ale tak zwyczajnie, jak koleżanki. Anna jest opanowana, cicha i zawsze uśmiechnięta — całe szczęście, bo ja często miewam dołki i różne humory. Mój braciszek Jajek to, jak już wiesz, chodząca udręka, a Tata, jak wpadnie w szał, jest najgorszy z nas wszystkich, ale Anna jakoś sobie z nim radzi i zawsze umie go uspokoić. Tata jest jak wielki zły pies, na któreąo Anna znalazła sposób: wystarczy krzyknąć i zaraz potem pogłaskać, a bestia zamienia się w przymilnego szczeniaka. Ostatnio jednak sposób Anny nie działa. A może jej się znudziło grać wciąż tę samą komedię? — nie wiem. Anna teraz jakby bardziej chciała być sobą, szczególnie odkąd Jajek poszedł do przedszkola. 85 PróbowaTa wrócić do projektowania, ale nie znalazTa pracy — trochę ją to podłamało, w końcu jednak zapisała się na kurs wieczorowy włoskiego, no i w ostatni wtorek wybuchTa afera, boja poszTam do Magdy, a Tacie, który obiecaT wrócić i zająć się Jajkiem, coś wypadło na uczelni i spóźnił się do domu, przez co Anna nie mogła iść na zajęcia. Kjedy wróciTam od Magdy, zauważyTam, że Anna pTakaTa. Nie rozumiem, czemu ten kurs wieczorowy jest dla Anny taki ważny. Jest to kurs konwersacji włoskiej, a przecież my nigdy nie pojedziemy do Wioch, bo musimy jeździć do starej, zadeszczonej Walii. (NAPRAWDĘ Ci się tam podoba?) Osobiście strasznie bym chciaTa pojechać do Wioch, żeby obejrzeć wToską sztukę, a poza tym Magda mówi, że wToskie lody są superfantastyczne. Nie mówiąc o samych Wiochach, którzy są podobno najseksowniejsi na świecie. Przypuszczam, że Annę interesuje sztuka — w końcu studiowała na akademii sztuk pięknych — ale lodów nawet by nie tknęTa, bo za bardzo dba o figurę. Seksowni Włosi też jej nie obchodzą, bo ma Tatę. Chyba że... O rany, coś mi nagle przyszło do talowy. Może Anna ma innego faceta? Jakiegoś seksownego WTocha? A może kurs wToskiego jest tylko pretekstem, aby wymykać się na potajemne randki? Zawsze mnie dziwiTo, co Anna widzi w Tacie: on jest przecież taki stary, a ona taka ładna; w dodatku Tata ma duży brzuch, chociaż wciąga go, ile razy spojrzy w lustro, i upiera się, że to nie tłuszcz, tylko same mięśnie — a do tego ubiera się w dżinsy i dżinsowe kurtki, jak chTopak, którym, niestety, od dawna nie jest, i nosi tę okropną brodę i długie wTosy, a latem chodzi w okropnych sandałach. Charakter też ma, delikatnie mówiąc, nie najłatwiejszy... Co za pech! Tata właśnie przechodził do Tazienki i zobaczył" u mnie światło. „Co ty jeszcze robisz o tej porze, Ellie?" — rozzłościł" się i zgasił mi lampę, więc teraz piszę na ślepo i na pewno nie odczytasz, ale to nie szkodzi, bo i tak chyba nie wyślę tego listu, to kompletne bzdury, jeszcze sobie pomyślisz, że całkiem zgłupiałam. Całuję Ellie Wcale nie zgłupiałaś. Cieszę się, że wystałaś ten List. To najLepszy List, jatei dostałem, w życiu.. PoczutenA. się tate, iatebym zajrzał przez m.ałe oteienteo wprost do Twojej głowy, czytam, go w feółfeo. i wszędzie z soba_ noszę, oczywiście, dobrze schowamy. straszcie mnie zaskoczyło, że masz tafcie tełopoty, że wszystkiego ci się odechciewa, i w ogóLe. Mnie też, mnie też, mule też! MyLisz się CAfc-KpW(C!5 co do tego, że chłopcy nie wi.edza_, jate to jest.ja stale mam wrażenie, że nigdzie nie pasuję. Czuję się, jatebym spadł tu z mojej osobistej PLan-ety T>(ntM błcjfeam się po całkowicie obcym terytorium, a wszyscy Ziemianie wyśmiewają się ze mnie. Wprost pęteajc} ze śmiechu, zawłaszcza ostatnio, od\ząd mój organizm reaguje v^a obcy teLimat erupcją obrzydLLwych pryszczy iA,a całej twarzy, tfu, tfu, tfu, i nie pomaga nawet smarowanie świństwami, tetóre Mama znosi z aptefei. cait moje ciało zaczęło wariować. Nie chcę się wdawać w szczegóły, aLe dziewczęta Nie MAJĄ zublonbć^o pojęciA,jateie to bywa żenujące. Najchętniej przebrałbym się w kombinezon kosmiczny, z hełmem w kształcie słoja na złote rybki, żeby już na zawsze uniknąć wszeLfeiego teontatetuz otoczeniem. Z. wyja.tteiem ciebie. 86 87 Po raz pierwszy napisałaś „całuję - ellie". To jest najlepszy fragment Twojego listu. Czytam I czytam w feółteo te dwa w.alt słówfea — aż dziwne, że laserowy promień mojego wzroteu nie wywabiłjeszcze całego tuszu z tearttei. całuję mocno Drogi Danie! Wcale nie miałam zamiaru wysyłać tamtego listu! Po prostu rano odruchowo wsadziTam go w kopertę i biegnąc do szkoTy, wrzuciłam do skrzynki — dopiero WTEDY przypomniało mi się, co napisałam: ze wstydu rzuciłam się z powrotem do skrzynki i próbowałam wcisnąć rękę przez szparę, żeby wyciągnąć swój list. Ale przejeżdżający wóz policyjny nagle zwolnił, a ja pomyślałam: „O Dożę, jeszcze mnie aresztują za wykradanie poczty z publicznej skrzynki!" Więc wyszarpnęłam rękę i wyszczerzyłam się potulnie do policjantów, a oni zaczęli się ze mnie śmiać. WIĘKSZOŚĆ ludzi śmieje się ze mnie. Pomysł z kombinezonem kosmicznym uważam za doskonały! Ja tez chcę mieć taki kombinezon. Tylko jak będziemy się komunikować w hełmach-akwariach? Na przykład w sklepie trzeba będzie odebrać dziką pantomimę, aby pokazać, ze chce się kupić najnowszą płytę, której zresztą potem nawet nie będzie można POSŁUCHAĆ. I jak rozmawiać z przyjaciółmi? (Chociaż jedna z moich najlepszych przyjaciółek i tak nadal ze mną nie rozmawia). A odpowiedzi na lekcjach??? Nie jestem wprawdzie takim mózgowcem jak Ty, więc mój kontakt z nauczycielami nawet w najlepszych momentach bywa ograniczony — ale jednak. A teraz są NAJGORSZE czasy. Naprawdę, mam wszystkiego do6ć\ Och, lepiej juz skończę to pisanie, zanim ZNÓW zamieni się w rozwlekłą, łzawą epistołę. Naprawdę podpisałam ostatni list „Całuję — Ellie"? To niemożliwe. W każdym razie nie pamiętam. Nigdy do nikogo tak nie piszę, nawet żartem. Podpisuję się samym imieniem — Ellie AJEV>NAK napisałaś „całuję — ellle". Mam Twój list I noszę go v\,a s,evcu. To tylfeo ta te poetycteo brzmi, ale nie jest zbyt doteładne w sensie anatomicznym, gdyż nie mam ani jednej teleszenl iam poziomie telatfel piersiowej, twój list noszę w teieszeni spodni. Więc, doteładnie mówiąc, Twoje całmjc (bez żadnych żartów) ociera się o moje udo, co z teoLei, brzmi zbyt intymnie, a ja nie chciałbym, popaść w ton perwersyjno-pornograflczny, wjafelm nlefetórzw faceci z mojej szteoły pisują do dziewczyn. Właściwie nie t>O dziewczyn, tylteo o dziewczynach. Nie chcę myśleć o Tobie w ten sposób, ellie. Co nie znaczw, że nie jesteś absolutnie superatratecyjna Itp., Itd.jatejwż mówiłem., zakochałem się w Tobie od pierwszego wejrzenia. Wiem, żejesteś dziewczyną stworzoną dla v^vJit. Myślę o Tobie cały czas.jeszcze nigdy nie byłem zafcochany. oczywiście, teocham. swoich rodziców (chociaż czadami trochę Pf^Z^BSAl^Z.A.JĄ, strojąc \m.Lia,ij I obrażając się, gdy chcę zrobić coś, iADYm.ali^tqo — na przyteład obejrzeć „Czerwonego Karła" albo „B-ottom", zagrać w grę feomputerową albo Iść \Aa mecz — bo sami tylteo by czytali tesiążtel, słuchali kw-uzyfel feiasycznej, nosili użuwawt ciuchu, gromadzili surowce wtórne i ogólnie wiedli życie Zmielone jate Trawa, więc wydaje Im. się, że ija powinienem, lubić to samo). Kocham też, przynajmniej trochę, moich braci i siostry (chociaż, podobnie jak. Twój bratjajete, są to nieznośne b a c h o r ij —a raczej u^ i o r \a t potwory, szczególnie teledy włam.ują ml się do poteoju, czytają moje prywatne notattel i szydzą z mojej nowej fryzury), usiłuję przeistoczyć się w superm.odnego faceta, abyś bez wahania zgodziła się Iść za m.tAĄ na teoniec świata. Myślisz, że ml odbito? Wcale nie — przwnajmnlej nie bardziej mż zwyfele. Tafe mówljulla. wy też obawiacie teraz „R5HA.ea Ijullę"? Niezła rzecz, chociaż w mojej szfeole głośne czytacie tej lefetury to utordęga, bo jest to szfeota dla chłopców, w zwlązfeu z czymjwfelś nleszczęśnlfe musi zawsze byćjullą. Tafe się sfełada, że ty ma. nleszczęśnlfelem zostałem ja: cala felasa pofetadflła się ze śmiechu, więc w trosce o własną nadwerężoną reputację zacząłem czytać rolęjulllplsfellwym, dzlewczyńsfelm głosem, co z feolel ściągnęło ima rn.iA.ie gniew nauczyciela — szfeoda, bo to całfelem porządny facet, pożyczył mi nawet parę feslążefe — aLe w oczach felasy wyszedłem, przynajmniej na błazna, a nie v^a feujona — nie żebym chciał uchodzić za błazna, tylfeo co ja mogę zrobić z mojej nędzną -figurą i parszywej cercj, sfeoro nawet y to BCDZJE??? Możesz w feażdej chwili przyjechać do nas via weefeend, tylteo że u mnie w domujest jedno wleLfele przedszkole. W tej chwili \r^a flanelfeach w łazience wschodzi OjOrcziAca I rzeżucha, przy stole w jadalni jeść się nie da, bo przyferywa go wlelfea u\zlttdaiA)za, a w wannie pływają feaczfel (na ogół plastlfeowe, ale nigdy nic nie wiadomo). Jedyne wolne łóżfeo, w fetorym mogłabyś spać, stoi naprzeciw piętrowego łóżfea moich sióstr, i^hlanne I Lary: Rhlanne bez przerwy śpiewa, nawet przez sen, a Lara o czwartej v^ad rawtw. wpafeowałaby się do deble, bo tafel m.a zwyczaj, z całą menażerią pluszafeów. więc czefea Clę tu bardzo, M^ŁO ciepłe przyjęcie, tylfeo bez wygód. A gdybym, tafeja przyjechał do debit? Mój feuzyn, fetory chodzi z dziewczyną z uniwersytetu Londyńsfelego I prawie co piątefe jeździ sam.ochodem do Londynu, mówi, że m.oże mnie podrzucić — to się świetnie sfełada. odpowiada cl przyszły weefeend? Na wszelfel wypadefe sprawię sobie chyba hełm \zos.m.o\^autij, tafel z czar^t^o szfeła. B>o ta nowa ¦frijzura to był s,^orij błąd, niestety. Mama \A,a mój widofe poferęciła głową I głośno westchnęła, rata przeraził się, że wstąpiłem do ba^di^ sfelnów, a moje rodzeństwo tarzało się ze śmiechu. Ale to jeszcze nic w porównaniu z reafecją chłopafeów w szfeole. Moja reputacja wariata została ugruntowana \A,a dobre. Ty też się uśmlejesz, jafe mnie zobaczysz, Cllle. A więc... do przyszłgo tygodnia, tafe? Przyjadę między ósmą a dziewiątą wieczorem, zależy od feorfeów wtt drogach. v>o zobaczenia WKi^ÓTCe! Całuję mnóstwo, mnóstwo, mnóstwo razy Drogi Daniel Nie przyjeżdżaj w przyszłym tygodniu! Przepraszam Cię, ale wypadają akurat imieniny Magdy: w sobotę spotykamy się u niej i na pewno pójdziemy gdzieś świętować, ale będą, niestety, same dziewczyny, w'\ęc nie mogę Cię zaprosić. W ogóle Twój przyjazd nie wydaje mi się dobrym pomysłem, ponieważ u nas w domu też jest krucho z noclegiem. (Jajek pozrywaT sprężyny w gościnnym Tózku, więc zostaje tylko połówka, która ma zwyczaj składać się nieoczekiwanie, gdy tylko człowiek się na niej położy). Lepiej poczekajmy, aż spotkamy się znowu w Walii, dobrze? Jedziecie tam na Boże Narodzenie? My jedziemy — to kompletnie wariacki pomysł, trzeba będzie nosić po sześć swetrów, bo tam stale pada śnieg, a na oknach nawet OD ŚRODKA jest szron, nie mówiąc o tym, co na zewnątrz, ale tego wymaga kretyńska rodzinna tradycja, niestety. Ale gdybyś 90 91 /jechał, w Hillaryego TytezPrzy^TTen5i^zdobyWCÓW 5w Mount Everestu. Ellie Nie Na»flte6^- w , mnóstwo QU o • s o pff Denny Dan pisze niezłe listy. Papieros fajnie wygląda, ale oKropnie smaKuje. [3| ger oKropnie śmierdzi, ale dobrze smaKuje. \ąi jajeK wygląda sIodKo, Kiedy śpi. \S\ Jeden głupi, miKrosKopijny batoniK zawiera 350 Kalorii! — ' —"""^ 161 NajradyKainiejsi rocKersi mają najbardziej mamuśKowate mamuśKi. 0 Ciuchy, Które wyglądają super w sKiepowej przymierzami, oKazują się beznadziejne po przyniesieniu do domu. 01*) samo z nowymi butami-, w sKiepie pasują idealnie, a od pierwszego wyjścia na ulicę cisną i obcierają. 1 guperinteiigentni chłopcy czasami bardzo wolno myślą. I 0 1 i 0 I I 0 ¦ - a ¦ ¦ ° Oczywiście, że Dan może przyjechać i zanocować u nas w zaprzyszły weekend — mówi Anna. —Jajek! Co ty robisz z tym sokiem? Wszystko rozlewasz. __Chyba nie słyszałaś, co mówiłam — złoszczę się. — Ja nie chcę, żeby on przyjeżdżał. __Zdawało mi się, że mówiłaś odwrotnie — odpowiada Anna, rozbierając Jajka do rosołu i wrzucając jego piżamę do pralki. — Jestem goły! Patrz, Ellie, jakiego mam siusiaka! — krzyczy Jajek, machając do mnie wspomnianą częścią ciała. __Ble! — krzywię się. — Najlepiej wrzuć go całego do pralki, Anno. Anna klęczy i sortuje rzeczy w koszu z brudną bielizną, wyławiając pozwijane kulki skarpetek. — Sama byś chciała mieć siusiaka! — nie ustępuje Jajek. 94 — A fe, Jajek! — karci go Tata, dopijając kawę. — Nie wolno obrażać dam. No dobra, to ja lecę. — Dlaczego tak wcześnie? — dziwi się Anna. — Nie możesz poczekać chwilę i odwieźć Jajka do przedszkola? — Nie, muszę koniecznie kogoś złapać z samego rana — odpowiada Tata, przyciąga Jajka jedną ręką i daje mu całusa. — Kogo? — pyta Anna, a jej pięści się zaciskają. — O mój Boże! Jima Deana, takiego grafika. Nie zaczynaj znowu, Anno. — To nie ja zaczynam, tylko ty — mówi Anna. — W porządku, w porządku, idź do pracy. Tylko wróć do domu, o której trzeba. Żeby mi znów nie przepadł kurs włoskiego. — Diabli nadali te twoje głupie kursy. Robisz z nich hecę, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie — złości się Tata, a Jajek wyrywa mu się i ucieka. — A co ja innego mam z życia? — pyta z wyrzutem Anna, demonstrując pełne naręcze brudnych skarpetek. — Moje życie jest ciekawe, barwne i ekscytujące. Właśnie po-sortowałam twoje brudne skarpetki. Cóż to za pasjonujące zajęcie! Ciekawe właściwie, dlaczego sam nie możesz ich porządnie składać? Dlaczego ja muszę to robić? Dlaczego sam ich nigdy nie wrzucisz do pralki? Ciągle sobie wmawiasz, że jesteś jeszcze taki młody. Czemu więc nie zachowasz się jak nowoczesny mężczyzna i nie przejmiesz części domowych obowiązków? — A ty czemu nie zachowujesz się jak młoda kobieta, tylko jak stara, zrzędliwa ciotka? — odcina się Tata i wychodzi. Słychać trzaśniecie drzwiami i nagle Anna wybucha płaczem. — Mamo? — niepokoi się Jajek. — Uderzyłaś się? — Idź się myć, Jajek. I ubieraj się! — komenderuję, wypychając go z kuchni. 95 — Mamusia umyje! — marudzi Jajek. — Nie jesteś dzidziusiem. Mama się zmęczyła. No już, zmykaj. Odprowadzę cię do przedszkola. — Nie chcę z tobą do przedszkola. Tata mnie odprowadzi. — Cicho, smarkaczu. Myć się. Ubierać się. I to już. Jak będziesz grzeczny, opowiem ci po drodze Jajkową Bajeczkę. — Uau! Dobra. Okej — mówi Jajek i pędzi do drzwi. Przystaje w progu. — Mamo? Już cię nie boli? — Już nie. Mmm. Już dobrze — pociąga nosem Anna. — Umyj się, bo wyglądasz jak straszydło. Jajek zmyka, pomrukując-. — Straszne mydło, straszne mydło, straszne mydło. — Dzięki, Ellie — mówi Anna. — Anno? Czy ty i Tata...? — Nie przejmuj się, to przejdzie. Staję pośrodku ogarniętej ciszą kuchni. — Anno... Chyba nie ma kogoś innego, prawda? Anna odwraca się do mnie, zaskoczona. — Kogoś innego? — powtarza. Patrzy na mnie i robi się bardzo blada. — Dlaczego? Skąd ten pomysł? Ty coś wiesz, Ellie? — Nic nie wiem. Tak tylko pomyślałam... Wiadomo, jaki Tata bywa czasem nieprzyjemny, więc jeżeli poznałaś kogoś na lekcjach włoskiego, to... to jest okropne, że tak się teraz z Tatą kłócicie, ale ja cię rozumiem. Dawniej zawsze stawałam po stronie Taty, ale teraz jestem starsza — nie miałabym ci za złe, Anno, gdybyś wdała się w romans. Anna gapi się na mnie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. I kręci głową, prawie rozbawiona, chociaż wciąż ma łzy w oczach. — To nie ja mam romans, głuptasie. — Nie ty...? — nagle zaczynam rozumieć. — Więc to Tata? 96 — Nie jestem pewna. On twierdzi, że nie. Ja twierdzę, że tak. Ale czasami myślę, że to on mówi prawdę, a ja mam urojenia. A czasami mam pewność, że on kłamie — mówi Anna, wpychając do pralki brudne skarpetki razem z innymi rzeczami Taty. — Jak myślisz, kto to jest? — Jakaś jego studentka. Nie wiem, jak się nazywa, ale widziałam, jak szła z nim pod rękę na ulicy. Bardzo młoda, bardzo ładna, bujne blond włosy. — Może tak sobie po prostu razem szli? — Może. Ale widziałam, jak on na nią patrzył. Tak jak kiedyś na mnie. — Och, Anno... — wyrywa mi się desperacki jęk. — Przepraszam cię — mówi Anna, domyka pralkę i wstaje. — Niepotrzebnie ci to wszystko powiedziałam. To pewnie tylko wina mojej wyobraźni. Najgorsze, że kiedy zaczynam o tym myśleć, nie mogę przestać. Bo ja... ja go bardzo kocham. Właśnie to mnie najbardziej dziwi. Odprowadzając Jajka do przedszkola, zastanawiam się, jak to możliwe? Jednocześnie muszę wymyślać kolejny odcinek zwariowanego serialu o Jajecznie Jajowych Jajach: występują w nim Mama Jajowa, Tata Jajowy, Babcia i Dziadek Jajowie oraz setki małych Jajątek — Janek, Janinka, Jagódka, Jadwisia, Jacuś, Jakubek, Jaremek... i wszyscy oni sypiają w Jajami, która jest jednym wielkim łożem z owalnymi zagłębieniami, w których każdy członek rodziny Jajów może się wygodnie skulić, a gdy wstają z rana, toczą się wszyscy po kolei do otworu w podłodze i zjeżdżają po zjeżdżalni prosto do kuchni na śniadanie. Jedzą wyłącznie płatki z mlekiem, nie lubią ciężkich śniadań. Kuzynami Jajów są Czekoladowie, którzy ich odwiedzają tylko na Wielkanoc i bardzo źle znoszą upały... Plotę tak i plotę, historyjka staje się coraz głupsza, ale Jajek ją uwielbia. Po jakimś czasie moje usta opowiadają 97 p " i r właściwie same, a umysł może zająć się roztrząsaniem problemu Anny i Taty. Jak ona może go mimo wszystko kochać? Ja też go kocham, ale to co innego — jest moim Tatą. Jako partnera nie zniosłabym go ani przez chwilę, szczególnie gdyby robił takie numery. Annie musiało się przywidzieć. To niemożliwe, żeby jakaś ładna studentka poleciała na mojego Tatę. Ale przecież tak samo było z Anną! Nic nie rozumiem. Niektórzy starsi faceci są nawet przystojni, ale nie mój Tata. Dlaczego te dziewczyny nie wolą kogoś młodego i szałowego, jak na przykład... O Boże, to on! Mój Dan! Wyśniony blondyn z piwnymi oczami. Nie widziałam go od stu lat. W końcu straciłam nadzieję i zaczęłam jeździć do szkoły autobusem. A tu nagle widzę go, jest coraz bliżej. Chyba patrzy na mnie — tak! Co robić? Odwracam głowę. Żebym się tylko nie zaczerwieniła. Gorąco mi się robi, on jest już całkiem blisko... — Ellie? Ellie, co się stało? Opowiadaj o Jajowych! —Jajek szarpie mnie za rękę, jakby pompował wodę w ulicznej studni. — Chwileczkę — mruczę przez zęby. — Teraz! — żąda Jajek. — Obiecałaś. On stoi tuż przede mną. Podnoszę wzrok i widzę, że się uśmiecha, naprawdę się uśmiecha. Ruchem głowy wskazuje Jajka. — Braciszek? Oniemiała kiwam głową. — Do zobaczenia — mówi i idzie dalej. — Do zobaczenia — odpowiadam jak w transie. — Ellie? Co to za pan? — pyta Jajek. — Ćśśś! Nie wiem. — Dlaczego się zrobiłaś czerwona? — O Boże! Naprawdę? —Jeszcze jak. Opowiedz dalej o Jajowych, proszę cię. Wymyślam jeszcze parę głupich jajowych scenek, wpro- wadzając do akcji nowe jajo, szczerozłote i tak błyszczące, że wszystkich oślepia. Zostawiam Jajka w przedszkolu i kieruję się bez pośpiechu w stronę swojej szkoły. Spóźnię się, to oczywiste, ale nie mam najmniejszego zamiaru pędzić. Muszę nacieszyć się minioną chwilą. Powiedział: „Do zobaczenia". Tak powiedział. Nie wymyśliłam go sobie. Istnieje, mówił do mnie, powiedział: „Do zobaczenia". To znaczy: „Zobaczymy się znów". A może nawet: „Chciałbym cię znów zobaczyć"! Och, jak bardzo ja chciałabym cię znów zobaczyć! Problem natarczywości prawdziwego Dana nagle wydaje mi się całkiem nieważny. Nie martwię się już sprawą Taty i Anny. Przeżyłam jedną z najbardziej magicznych chwil w swoim życiu. Czuję się jak... Julia. Żałuję, że nie mam odwagi pójść na wagary i cały dzień włóczyć się po okolicy z moim magicznym wspomnieniem. Mimo wszystko docieram do szkoły, gdzie otrzymuję surową naganę za swoje poświęcenie. Nadine wciąż się dąsa. Na wuefie zauważamy u niej drugi ślad po miłosnym ukąszeniu, tym razem niżej. Obie z Magdą bezwiednie wytrzeszczamy oczy. — Na co się tak gapicie? — fuka Nadine, wkładając szybko koszulkę gimnastyczną. — Chyba wiesz na co, Nadine? — odpowiada Magda. — Lepiej powiedz temu swojemu Liamowi, żeby zjadał porządny obiad przed randką z tobą, bo wygląda na to, że chce cię pożreć po kawałku. — Nie wtrącaj się, dobra? — burczy Nadine. Magda wzrusza ramionami i wychodzi z przebieralni. Ja jeszcze się ociągam. Nadine wie, że nie wyszłam, ale udaje bardzo zajętą wiązaniem sznurowadła. Włosy opadły jej do przodu, odsłaniając niesamowicie biały przedziałek. Przypominam sobie, jak dawniej bawiłyśmy się w fryzjera: uwielbiałam szczotkować długie, miękkie, sze- 98 99 leszczące włosy Nadine, zupełnie inne od mojej pokręconej czupryny. — Nadinka Brzydka Dziewczynka — mówię cicho. Nie nazywałam jej tak od czasów przedszkolnych. Nadine spogląda na mnie i nagle znów staje się sobą. — Ela Śmierdziela — odpowiada. — Och, Nad. Nie gniewamy się już? — Ja się nigdy nie gniewałam. — Ale byłaś zła i nie odzywałaś się do mnie. — To twoja wina, bo wygadałaś wszystko Magdzie. — Wiem, przepraszam. Chętnie bym sobie za to odgryzła język. Patrz. — Wysuwam język i udaję, że go odgryzam, z nadmiaru entuzjazmu rzeczywiście trochę za mocno zwieram zęby. — Au! — Oj, Ellie, ty naprawdę jesteś stuknięta — mówi Nadine i przytula mnie na chwilę. — No to zgoda, tak? — Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Nie znoszę, kiedy się gniewamy — mówię, cmoktając obolałym językiem. — Z Magdą też się przeprosisz? — Tylko pod warunkiem, że przestanie wygłaszać uwagi na temat Liama. Po prostu jest zazdrosna, bo Liam jest ekstra, sto razy lepszy niż ten jej cały Greg. — Co za bezczelność! — oburza się Magda, która właśnie przybiegła zobaczyć, co się ze mną dzieje. Zaraz jednak parska śmiechem. — Chociaż w pewnym sensie masz rację- Pod względem urody Greg się do niego nie umywa. Przyznaję, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam tego twojego Liama, byłam śmiertelnie zazdrosna. Ale teraz... Nadine, czy ty naprawdę nie widzisz, że on cię wykorzystuje? — Wcale nie — protestuje Nadine. — Jemu na mnie bardzo zależy. Kiedy zostajemy sami, nie może się ode mnie oderwać. — Ale to jest tylko seks, Nadine. Tylko na tym mu zależy. Wy przecież nawet nigdzie razem nie chodzicie. Tylko pa te spacery. 100 — Właśnie że chodzimy. W sobotę idziemy do Siódmego Nieba. Liam dostał darmowe bilety od jednego kumpla. — Co? Do Siódmego Nieba? — dziwię się. Siódme Niebo to najnowszy, najmodniejszy i najniebezpieczniejszy klub. Każdy chciałby tam pójść. Ale nikomu z naszych znajomych jeszcze się to nie udało. — A moje urodziny? — pyta Magda. — Myślałam, że przyjdziecie do mnie i pójdziemy sobie gdzieś razem, same dziewczyny! — O rany! — mówi Nadine. — Magda, ja zapomniałam! A te bilety są tylko na sobotnią noc. Co ja mam teraz zrobić? — Nic nie szkodzi — mówi Magda. — Idź do klubu. Kto by przegapił szansę zabawy w Siódmym Niebie? Hej, Ellie! A może i my byśmy tam poszły? Wyciągnę forsę od taty. Nie martw się. Ty też się nie martw, Nadine, nie wejdziemy ci w paradę. Będziemy się trzymać z dala od ciebie i Draculi. — Dracula? Też mi dowcip — mówi Nadine, ale sama się śmieje. Nareszcie wszystko wróciło do normy. Znów przyjaźnimy się we trzy. I idziemy do Siódmego Nieba! Ciekawe, czy mój blond książę z bajki, Dan, bywa w klubach? Nadine mówi rodzicom, że w sobotę wybiera się do Magdy. Ja naprawdę się tam wybieram — ale oczywiście nie informuję Taty i Anny, że planujemy wypad do Siódmego Nieba. Mój Tata badzo chętnie zgrywa luzaka, ale do tego klubu nie puściłby mnie za nic w świecie, bo gazety od kilku tygodni piszą o bójkach, które odbywają się tam 0 czwartej nad ranem, o dziewczynach odwożonych do szpitala po przedawkowaniu narkotyków i o innych tego typu poważnych sensacjach. Więc powiem tylko, że Magda organizuje małe przyję"cie, po którym u niej zanocuję 1 wrócę do domu w niedzielę. 101 — Jak chcesz się ubrać na to przyjęcie? — zagaduje Tata. — Mam nadzieję, że nie tak, jak ostatnio? Tata wrócił do domu pół godziny wcześniej, więc Anna ^zykuje się do wyjścia na kurs włoskiego. Tata zachowuje gię, jakby porannej awantury w ogóle nie było. — Może powinnaś sobie kupić coś nowego, Ellie. Proszę — wręcza mi dwadzieścia funtów. Zaraz jednak uświadamia sobie, że to za mało. Grzebie w portfelu. — Nie fnam więcej gotówki. Słuchaj, a może wybierzesz się na za-Kupy z Anną i zapłacicie kartą kredytową? — zerka na Annę. — Za to obie kupicie sobie coś nowego, hę? Anna jest wyraźnie spięta. Boję się, czy nie zacznie nowej kłótni, o pieniądze za nieczyste sumienie — wtedy nic by nie wyszło z moich zakupów. Ale Anna w końcu wzrusza ramionami. — Jasne. Proszę bardzo. Ellie, jutro wieczorem idziemy na zakupy. — Ale możesz, Tato, znów wczesnej wrócić do domu i zająć się Jajkiem? — pytam. — Zakupy z nim to żadna przyjemność. Świetnie. Dzięki mnie Tata będzie siedział w domu, zamiast włóczyć się gdzieś po nocy. Anna zerka na mnie z uznaniem i lekko kiwa głową. Okazuje się, że badzo fajnie jest robić zakupy z Anną. Prawie tak jak z Magdą albo z Nadine. Obchodzimy wielkie sklepy — Jigsaw, Warehouse, River Island, Miss Self-ridge — i Anna w każdym przymierza wszystkie najbardziej odlotowe stroje, a gdy paraduje po przebieralni w naprawdę nieprzyzwoitym kostiumie, z pępkiem na 'wierzchu, dostajemy obie ataku śmiechu, zupełnie jak dwie koleżanki. Ja też odważnie wbijam się w dość seksowny strój, ale zaraz widzę, że był to GRUBY błąd. Ten błąd to ja. Bo jestem gruba. Tak. GRUBA. — Nie jesteś gruba, Ellie. Masz zupełnie normalną figurę — przekonuje mnie Anna, ale dobrze jej mówić, skoro 102 sama jest Panną Patyczanką. A ja jestem Panną Pulpecian-ką, szczególnie w dolnych partiach. — W co ja się mam ubrać? — pytam, przymierzywszy i odrzuciwszy 101 strojów. — Chcę mieć coś luzackiego i modnego, ale w tym wszystkim wyglądam po prostu nieprzyzwoicie. — Bo jesteś odrobinę zbyt zaokrąglona, jak na dzisiejszą modę — mówi Anna. — Nie powinnaś nosić obcisłych bluzeczek i krótkich spódniczek. — A co? Czarny plastikowy wór na śmieci? — Zaraz coś dla ciebie znajdziemy, zobaczysz — obiecuje Anna. I rzeczywiście! Znajduje długą, wąską spódnicę, która mnie z początku przeraża swoją powagą, ale okazuje się, że z tyłu ma seksowne rozcięcie — a do tego satynową bluzkę na wierzch. Przymierzam całość i jest... super! Wyglądam zupełnie jak nie ja. Nie jak głupia, tłusta smarkula, tylko o wiele doroślej. Na jakieś piętnaście lat. Albo nawet szesnaście. __Och, Anno, to jest super! Ale obie rzeczy na pewno strasznie drogo kosztują! __No to co? — mówi Anna. — Zaszalejemy. Dla siebie Anna kupuje krótką kolorową spódniczkę, zupełnie nie w swoim dotychczasowym stylu „młoda matka w dżinsach i kraciastej koszuli". Anna w tej spódniczce nie wygląda doroślej. Raczej jeszcze młodziej. __ Chodź, kupimy sobie do tego jakieś nieprzyzwoite buty — proponuje. Spacerujemy niepewnie w różnych okropnych butach na wysokich obcasach, w końcu jednak obie decydujemy się na identyczne, czarne, zamszowe, z małymi sprzączkami. __Ty je sobie kup, Ellie, mnie nie zależy — mówi Anna. __Nie, ty je pierwsza zauważyłaś. Niech będą twoje. __Bardzo jesteście miłe dla siebie jak na siostry — śmieje się sprzedawczyni. 103 — Nie jesteśmy siostrami — prostuje Anna. — Chociaż mnie się nieraz tak zdaje. — Jesteśmy przyjaciółkami — dodaję, i to jest prawda. Przynajmniej w tej chwili. Obie kupujemy sobie czarne buty ze sprzączkami i wracamy w nich w podskokach do domu, po czym obie mamy bąble na nogach. Anna jest taka miła, że mam wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa o sobocie, ale wiem, że gdybym tylko wspomniała o Siódmym Niebie, wpadłaby w rolę surowej macochy i powiedziała: Nie ma mowy. Więc w sobotę idę na rodzinne przyjęcie urodzinowe do Magdy i bawimy się fantastycznie. Trzeba było widzieć te prezenty, które Magda dostała od rodziny! A nie jest to wcale rodzina, która cierpi na nadmiar pieniędzy. Magda dostała własne wideo i satynową bluzkę, trochę podobną do mojej, tylko bardziej obcisłą, i wielkiego pluszowego królika, i koszulę nocną z koronkami, i wielkie pudło czekoladek, i superszminkę oraz lakier do paznokci, i mnóstwo płyt kompaktowych, i perfumy, i naszyjnik, i duży koszyk perfumowanego suszu. Nadine przysłała jej kartkę z nadrukiem „Przyjaźń jest wieczna", na znak, że naprawdę się już nie gniewa, a w środku superseksowne czarne majtki. Ja sama namalowałam kartkę dla Magdy: Magda stoi na piedestale, uwielbiana przez tłum samców, wśród których jest nie tylko Greg i jego kolesie, z ofermą Adamem włącznie, ale nawet takie osoby jak pan Lanes, nauczyciel historii, całkiem niezły, jeśli ktoś lubi styl „dojrzały", oraz wszyscy ulubieni aktorzy i piosenkarze Magdy. Nie chcę się chwalić, ale Magdzie moja kartka naprawdę się spodobała — tak samo jak mój prezent. Też sama go zrobiłam, wczoraj wieczorem. Anna trochę mi pomogła. Magda zawsze lubiła Ciasteczko-wego Potwora z Ulicy Sezamkowej, więc upiekłam dla niej mnóstwo różnych ciasteczek, z czekoladą, z rodzynkami 104 i z wiśniami, a kiedy ostygły, włożyłam wszystkie do blaszanej puszki. Puszka ma hermetyczne zamknięcie, więc można w niej przechowywać ciastka bardzo długo, ale ponieważ większość sobotniego popołudnia spędziłyśmy w pokoju Magdy, wygłupiając się i oglądając filmy na wideo, co chwila każda z nas sięgała po ciastko, tak że w końcu zostało ich bardzo niewiele. Całe szczęście, że moja nowa spódnica ma gumkę w pasie, bo mama Magdy podała wspaniały tort, płonące lody, tiramisu, placek bananowy — i całego łososia z wody, i jarzyny w cieście francuskim, i kurczaka, i małe parówki na patyczkach. — Musimy uważać na to, co będziemy pić w Siódmym Niebie, żeby nie doszło do wielkiego pawia — szepcze do mnie Magda. Mnie już przy wyjściu z domu robi się niedobrze. Nawet nie z przejedzenia, tylko dlatego, że nagle Siódme Niebo wydaje mi się ostatnim miejscem, w którym chciałabym się znaleźć. Żeby tam wejść, trzeba odstać swoje w długiej kolejce i przejść koło okropnego bramkarza w drzwiach, który może uznać, że jesteś za młoda, pijana albo nudna — i w ogóle cię nie wpuścić. Nie chcę tam iść — a mimo to przeraża mnie myśl, że mogą mnie nie wpuścić! — Szybciej, Ellie! Co się tak guzdrzesz? — pogania mnie Magda. — Buty mnie uwierają — mówię, co jest świętą prawdą. A rozcięcie z tyłu spódnicy też nie jest takie duże, więc idę z lekko skrępowanymi nogami. — Magda... A jak nas nie wpuszczą? — Wpuszczą, wpuszczą. Zostaw to mnie — mówi Magda. — Nie znamy nikogo, kto tam bywa. — I co z tego? Dołączymy do wielkiego tłumu nowicjuszy. Zresztą, znamy Nadine, prawda? 105 Ustawiamy się w kolejce przed klubem i dopiero wtedy robi mi się naprawdę dziwnie. Przed nami stoi kilka bardzo wysokich i efektownych dziewczyn, w superseksownych ciuchach i z ostrym makijażem — czuję się przy nich jak mała myszka. — Nie daj się nabrać! — trąca mnie łokciem Magda. Przyglądam się uważniej. Magda ma rację: to faceci, widać pod makijażem. Są także zwyczajni geje w obcisłych koszulkach i fantastycznie wąskich skórzanych spodniach, podkreślających każde napięcie mięśni. Dziewczyny stoją razem i chichoczą, większość ma kolczyk w nosie i bardzo krótkie włosy. — Zdaje mi się, że to wieczór gejowski — syczę przez zęby. — Może lepiej nie wchodźmy, bo się wygłupimy. — Spoko, dziecino. To jest wieczór dla wszystkich — uspokaja mnie Magda i ruchem głowy wskazuje grupę chłopaków stojących bliżej wejścia. — Świetni., co? To na pewno nie geje, założę się. Jest też pełno zwyczajnych par. Widzisz gdzieś Nadine z Draculą? Nigdzie ich nie widzę. Widzę za to tłum modnych, wy-luzowanych bywalców klubu i z chwili na chwilę staję się coraz mniejsza i smutniejsza. Jesteśmy już całkiem blisko wejścia; przeraża mnie myśl, że bramkarz wrzaśnie: „Co wy, z byka spadłyście? Zmiatać stąd, głupie smarkule, to nie miejsce dla was!" — wtedy chyba zapadnę się w swoje zamszowe buty i skonam. Ale Magda puszcza oko do bramkarza, a on wyszczerza się od ucha do ucha i machnięciem ręki zagania nas do środka — tak po prostu. Nie mogę w to uwierzyć. Siódme Niebo od środka jest fantastyczne. Całe ciemnoniebieskie, migoczące gwiazdami i niesamowitym światłem stroboskopowym. Muzyka ogłusza, a unoszący się wszędzie dym jest tak gęsty, że w jednej chwili przestaję być sobą. Zamieniam się w wyluzowaną nowicjuszkę klubowego życia, która przyszła tu dobrze się zabawić. Ra- zem z Magdą okrążamy szybko cały lokal, wypatrując Nadine, ale jeszcze jej nie ma. Magda wciąga mnie za rękę na parkiet. Tańczę nie najgorzej, choć zwykle wstydzę się, że ktoś na mnie patrzy i widzi moją dużą pupę — a tu wcale się nie wstydzę: po prostu łapię rytm i skaczę razem z tłumem. Ten tłum to my wszyscy — fantastyczne uczucie. W końcu, zmęczone, idziemy się napić. Magda zamawia dwie wódki z sokiem z czarnej porzeczki, ale barman tylko się z niej śmieje. Więc wypijamy sam sok, bez wódki. Na pewno działa bardziej orzeźwiająco. Nagle podchodzi znacznie starszy od nas chłopak i zaczyna przystawiać się do Magdy — coś jej szepcze do ucha. Serce mi wali, bo co ja zrobię, jeśli Magda pójdzie się bawić z kimś innym? — ale Magda kręci głową i chłopak odchodzi. — Co on ci mówił? — pytam. — Wciskał narkotyki, ekstazę, koks, takie tam — odpowiada Magda. — Naprawdę? — oglądam się za żywym handlarzem narkotyków. — Już w porządku. Dałam mu jasno do zrozumienia, że narkotyki nas nie interesują. Ale interesują bardzo wiele innych osób. Z każdą chwilą przybywa zataczających się ludzi o wielkich, dziwnie szklanych oczach. Tuż koło nas dziewczyna nagle siada na ziemi i wybucha płaczem. Patrzę na nią: może coś jej się stało? Nagle czuję, że w Siódmym Niebie wcale nie jest tak cudownie. Wciąż nie widać Nadine. Może wcale nie przyjdzie. Magda i ja znów idziemy tańczyć, muszę jednak zdjąć buty, ale boję się je zostawić na podłodze, bo ktoś kopnie przypadkiem i potem ich nie znajdę, więc trzymam dyndające buty za paski, co nie jest zbyt wygodne. W ogóle jestem już zmęczona. Zdaje mi się, że Magda też. 106 107 I nagle w drugim końcu sali, pod samą ścianą, widzę — tak mi się przynajmniej zdaje — blond czuprynę. Chłopak z mojego snu! A może nie, tu nic za dobrze nie widać. Mnóstwo facetów ma takie zaskakująco złote włosy — a jednak to może być on, tylko że w tej chwili rozdziela nas gęsty tłum. — Przejdźmy na chwilę na tamtą stronę — proponuję Magdzie, siląc się na pełny luz, co nie jest takie proste, gdy trzeba wrzeszczeć na całe gardło, żeby przekrzyczeć muzykę. Przeciskamy się przez tłum i wtedy nareszcie dostrzegamy Nadine. Tańczy jak szalona, jej czarne włosy fruwają wokół twarzy, oczy ma bardzo duże, bardzo czarne i bardzo szeroko otwarte. — O kurczę, ona coś brała, tylko co? — mówi Magda. Liam tańczy obok Nadine. I tak wstrętnie, obleśnie się na nią gapi. — Hej, Nadine! — wrzeszczy Magda, przepychając się do niej. — Strasznie się zgrzałaś. Na pewno chcesz się czegoś napić. Chodź na chwilę do toalety, co? Liam każe Magdzie spływać. Ale Magda się nie przejmuje. — Nadine, no chodź! — bierze ją za jedną rękę, ja za drugą, i obie wyciągamy ją z tłumu. • Po drodze odwracam się, ale blond głowy już nie widać. Pewnie i tak się pomyliłam. Nadine jest cała spocona i patrzy na nas błędnym wzrokiem, jak nieprzytomna. — Co ta świnia ci dała? — pyta rozwścieczona Magda. — Musisz napić się wody. Sporo. Jesteś odwodniona. Ale nie z a dużo! — ostrzega, kiedy Nadine pochyla się nad umywalką i zaczyna siorbać prosto z kranu. — Co ty wyrabiasz, Nadine? Jak małe dziecko. Całe szczęście, że ja i El-lie tu jesteśmy, żeby cię przypilnować. Magda przynosi jednorazowy kubek i pozwalamy Nadine opróżnić go parę razy. Potem Nadine idzie chwiejnie do ubikacji. Nagle do toalety wpada spora grupka dziewczyn. — My nie stoimy w kolejce, czekamy tylko na koleżankę — informuje je Magda. — Czy przypadkiem nie na tę czarną, co chodzi z Lia-mem? — pyta jedna z dziewczyn. — A jeśli na nią, to co? — podchwytuje Magda. — To jej powiedzcie, żeby trzymała się od niego z daleka. Kręcił się kiedyś koło dziewczyny z naszej szkoły. Ona jest teraz w ósmej klasie, albo w dziewiątej, ale wtedy była dużo młodsza. Magda i ja słuchamy z przerażeniem. — Facet ma dziwny pociąg do bardzo młodych dziewczyn. Mówi, że najbezpieczniej jest uprawiać seks z dziewicami, bo od nich się przynajmniej niczego nie złapie. — Co takiego? — wyrywa mi się. — Nie mogę w to uwierzyć! — mówi Magda. — To prawda. Miał już masę dziewczyn, każdą rzuca, kiedy tylko mu ulegnie. Tej dziewczynie z naszej szkoły jeden raz wystarczył — zaszła w ciążę, ale on kazał jej się odczepić i nie chciał jej znać. Nazwał ją szmatą i powiedział, że jak robiła to z nim, to na pewno z każdym innym też. Magda i ja patrzymy na siebie ze zgrozą. A potem obie spoglądamy na drzwi ubikacji, za którymi znajduje się Nadine. Musiała wszystko słyszeć. Dziewczyny wychodzą, ale Nadine dalej nie otwiera. Po chwili słyszymy, że płacze. — Otwórz, Nadine — proszę szeptem. — Wyłaź, mała, nikogo nie ma, tylko my — dodaje Magda. Nadine wychodzi, cała zabeczana. Wszystko słyszała. — Idziemy do domu — mówi Magda, otaczając ją ramieniem. — Wymkniemy się tyłem, żeby nas nie widział. Mam na taksówkę. Pojedziemy do mnie i będziemy nocować wszystkie trzy w moim pokoju. 108 109 Tak właśnie robimy. A kiedvn S2ę' Że Nad«e płacze w śi" ' Że g i mocno ft przytulam płacze w gościn" I"""6" "^^ SiC j ^ lam ł°Zku' **«<* *C do ULWIOW CHŁOPAK: Wyśniony Dan. aLOBIONA DZIEWCZYNA: Nadine i Magda • - nie umiem wybrać. Se SSN^ KLCi?: ?iÓdfrie Nieba W innym K|^ie' co Prawda, me byfóm, ale i taK ten jest najlepszy. i dodatKami, ULUBIONA PRZEGRYZKA: lody Magnum. $} ULUBIONE ZWIERZĘ: tfoii. K* Młode sfonice towarzyszą swoim matkom przez cale życie—to faKt. aLOBIONYKOLOTl: fioletowy. '8} DLOBIONY KWIAT: brateK. ¦ ULUBIONY PROGRAM TELEWIZYJNY^ OłOł Drogi Danie! Bardzo mi przykro, ale naprawdę NIE MOŻESZ do mnie przyjechać. FrosiTam, ale moja macocha, Anna, kategorycznie się nie zgadza. Nie wiem, czy to zauważyłeś podczas wakacji, ale Anna jest bardzo surowa, a ostatnio jeszcze bardziej, odkąd dowiedziała się, że byłam w pewnym niesamowitym klubie o fatalnej reputacji: mam za to szlaban do końca semestru i nikt nie może przez ten czas u mnie nocować, więc obawiam się, że jednak trzeba poczekać do Bożeno Narodzenia, kiedy znów zobaczymy się w Walii. Mam nadzieję, że to rozumiesz i za bardzo się na mnie nie gniewasz. C. Ellie 112 Mój język pewnie sczerniał na węgiel. To cud, że nie skruszał na popiół. Czuję się podle, wypisując takie złe rzeczy o Annie. Anna naprawdę jest dla mnie super. O nocnym przyjęciu u Magdy nie wspomniała nigdy ani słowem. Wróciłam wtedy do domu w niedzielę, jakby nigdy nic, i opowiedziałam z detalami, jakie świetne i długie było urodzinowe przyjęcie — ale kiedy zrzuciłam z nóg te koszmarnie niewygodne buty, Anna musiała dostrzec, że rajstopy mam całe w dziurach, co oznacza, że bardzo dużo tańczyłam. A jednak zachowała to dla siebie. Jeszcze bardziej nie fair jest oskarżać ją, że nikomu nie pozwala u mnie nocować, bo akurat w przyszłym tygodniu, z piątku na sobotę, będą u mnie spać Magda i Nadine. Idziemy wszystkie razem na urodziny do Stacy. Byłoby super, gdyby wszystkie dziewczyny zaczęły wydawać przyjęcia urodzinowe — chodziłoby się na balangi przez okrągły rok! Chociaż przyjęcie u Stacy nie zapowiada się na balangę. Naprawdę nie wiem, czemu Stacy nas zaprosiła, bo wcale się tak blisko nie kolegujemy, właściwie mało się znamy — ale z drugiej strony okazuje się, że zaprosiła całą klasę i sporo dziewczyn z pozostałych dziewiątych klas. — Rodzice wynajęli salę w domu kultury, będzie ciisco i darmowy bufet, od ósmej wieczorem do oporu — recytuje Stacy. — Rewelacja! — mówi Magda, ale Stacy nie łapie ironii i uśmiecha się zadowolona. — Fantastycznie, co? No to do zobaczenia na zabawie, przyjdźcie wszystkie trzy. — Dzięki, na pewno będzie super... — mówi Magda. — ...nudno — dodaje, gdy tylko Stacy znika nam z oczu. — Cicho bądź, jeszcze usłyszy — karcę ją. Zawsze mi bardzo żal takich głupio egzaltowanych dziewczyn jak Stacy, które nie mają za grosz poczucia humoru. Gdybym nie 113 Pr2Vjaźniła się z Magdą i Nadine i nie starała się na każ-dyro kroku do nich upodobnić, pewnie byłabym taka jak Stacy. Ale Magda potrafi też być troskliwa. Spogląda na Na-, która nie powiedziała dotąd ani słowa. Bo Nadine w ogóle się nie odzywa od tamtego wieczoru ^ Siódmym Niebie, kiedy uciekła przed Liamem. Snuje się tylko za nami jak mały, blady duszek. Sine ślady na jej szyi ^akną powoli, ale ślady w sercu przetrwają na pewno 0 wiele dłużej. ¦*"¦•- A zresztą, kto wie, może będzie całkiem śmiesznie na przyjęCju u stacy — mówi Magda. — Usiądziemy sobie we t z boczku i pośmiejemy się za wszystkie czasy. Dziew- ska balanga to niezły pomysł, prawda? ¦**•"- Prawda — przytakuję. — Zgadzasz się, Nadine? dopiero po moim drugim szturchnięciu kiwa głową, ^kazuje się jednak, że to wcale nie jest dziewczyńska Możecie przyprowadzić chłopców — oznajmia Stacy. przyjdę z moim chłopakiem, Paulem. To ma być po-a impreza. - Osobiście wolę nieporządne imprezy — wtrąca A ja w takim razie nie mogę przyjść — odzywa się e — go nje mam chłopaka. Już nie. —¦"•¦ Och, tylko nie zaczynajcie znów marudzić, dziewczy-Vx^- Nie znoszę tego — denerwuje się Magda. — Oczywiste, że idziesz na imprezę — zwraca się do Nadine. ~*-» Właśnie, idziesz ze mną — dodaję. —Ja też nie mam ^8° przyprowadzić. Mój Dan siedzi przecież w Manchesterze —"•» Zawsze mogę poprosić Grega, żeby przyprowadził ^ócjh kolegów — proponuje Magda. —- Tylko nie to! Tylko nie to! — protestuję katego- Ni stąd, ni zowąd, okazuje się że Greg odmawia pójścia na imprezę do Stacy. Magda nie może w to uwierzyć. — Co za bezczelność! Mówi, że nie pójdzie na dziecinny bal urodzinowy dziewięcioklasistki, bo koledzy będą się z niego śmiali, jak się dowiedzą — a kto mnie zaciągnął na skrajnie drętwą prywatkę do nudziarza Adama? Powiedziałam mu, żeby się wypchał. W każdym razie, coś w tym duchu. — Magda uśmiecha się szeroko. — Więc ja też zostałam bez chłopaka, widzisz, Nadine? Stanowimy teraz żałosny tercet. Jeden chłopak stale nieobecny i dwóch byłych. — No i dobrze — podsumowuję. — Pójdziemy do Stacy we trzy, tak jak planowałyśmy na początku. Urządzimy sobie prawdziwy dziewczyński wieczór. A potem obie przenocujecie u mnie, zgoda? Magda godzi się na to z entuzjazmem. Nadine wcale nie wygląda na zachwyconą, ale wyraźnie nie ma siły się kłócić. — Martwię się poważnie o Nadine — szepcze mi Magda podczas lekcji. — Ellie... nie wiesz, jak daleko zabrnęły sprawy między nią a Liamem? — Nie jestem pewna. Wiem, że dała mu się namówić do różnych rzeczy, ale czy do wszystkiego, tego nie wiem. — Nie myślisz, że... ona może być w ciąży? — No coś ty! — Taka jest blada. — Zawsze była blada. — Tak, ale teraz wygląda jak trup. I nic jej się nie chce. — Bo tęskni za Liamem. — Jak może tęsknić za tym padalcem, odkąd dowiedziała się prawdy? — Myślę, że mimo wszystko może. — Coś ty. Ja nie rozumiem takich łzawych hec. Sama dopiero co zerwałam z Gregiem i jakoś nie rozpaczam. — Tak, ale nigdy ci na nim za bardzo nie zależało, przyznaj się. 114 115 — Skąd wiesz? Może Greg był mężczyzną mojego życia, moim pierwszym panieńskm uniesieniem, płomieniem mego serca, żarem mego łona...? Obie z Magdą krztusimy się ze śmiechu. Nadine patrzy na nas z boku, ale nawet nie pyta, z czego się śmiejemy. Patrzę na jej ściągniętą, bladą twarz i ciemne kręgi pod oczami. Zaczynam się bać. A jeżeli Magda ma rację? Jeżeli Nadine jest w ciąży przez Liama, tak jak tamta dziewczyna? Wiem, że nie ma sensu pytać jej wprost, na pewno nie w szkole. Musimy pogadać prywatnie, bez Magdy. Po podwieczorku mówię Annie, że muszę iść pożyczyć od Nadine podręcznik, z którego mamy zadane do domu. Anna sama jest trochę niespokojna, bo Tata znów spóźnia się do domu. — Pewnie siedzi na zebraniu — pocieszam ją. — Albo studenci go zatrzymali. Nie martw się, Anno. Na pewno nie... Na pewno zaraz wróci, zobaczysz. Czuję się podle, zostawiając ją samą, ale muszę pogadać z Nadine. Mama Nadine pyta mnie, jak się miewam, tata Nadine po dawnemu nazywa mnie Kudłatkiem, a mimo to powitanie wypada dziwnie chłodno. Natasza, wstrętna zaraza, bryka jak zwykle. — Cześć, Ellie! Chcesz zobaczyć moje nowe majtki? Patrz, z falbankami! Trudno nie zauważyć, skoro zadarła sukienkę do pasa. Dlaczego małe dzieci są takimi ekshibicjonistami? Nas, młodzież, za takie zachowanie zaraz by pozamykali — a podobno właśnie nam tylko seks w głowie. — Nataszko, kochanie! — strofuje ją czule mama. — Gdzie twój braciszek Jajek, Ellie? Dlaczego go nie przyprowadziłaś, żeby się ze mną pobawił? Ja lubię Jajka! — paple szybko Natasza, poruszając brwiami. — Ty mała katarynko — mówi do niej tata i daje jej klapsa na niby w ozdobioną falbankami pupę. 116 Nadine przez cały ten czas w ogóle się nie odzywa- Siedzi zgarbiona na kanapie i nawet na mnie nie patrzy. — Nadine? Nie spytasz Ellie, czy chce się napić coli, soku albo czegoś innego? — cedzi przez zęby jej mama. — Nie, dziękuję — wtrącam pospiesznie. — Przed chwilą piłam herbatę. Ja tylko na chwileczkę, po tę książkę do historii, no wiesz, Nadine. Nadine patrzy na mnie zdziwiona, bo w tym tygodniu nie mamy nic zadane z historii. — Chodźmy do twojego pokoju — proponuję. Nadine dźwiga się ciężko, jakby to był dla niej wielki wysiłek. — Na litość boską, Nadine, weźże się w garść! — denerwuje się jej mama. — Przepraszam cię, Ellie — dodaje, zwracając się do mnie — ale będę musiała ograniczyć te ciągłe wizyty Nadine u ciebie i Magdy. Zdaje mi się, że kiedy nocujecie jedna u drugiej, nie kładziecie się spać do późna w nocy. Nadine snuje się ostatnio jak cień, tak nie może być. Spójrz tylko, jak ona wygląda! — Tak, wiem, przepraszam — mamroczę pod nosem. W holu Nadine żałośnie unosi brwi: jest jej przykro, że używała mnie jako alibi. Idę za nią na górę. Głęboka czerń ścian i łagodne szklane spirale zwieszające się z sufitu czynią z pokoju Nadine kryjówkę, w której można odpocząć od agresywnych tapet w różyczki i różowego chodnika na podeście. Nadine pada bezwładnie na łóżko. Siadam przy niej, skubiąc skraj czarnej narzuty. Nadine wyhaftowała na niej srebrne gwiazdy. — Nadine? — śledzę palcem kształt gwiazdy, zbierając odwagę do postawienia pytania, z którym przyszłam- — Co? — Wiesz, Naddie, chciałam pogadać z tobą w cztery oczy. Żeby cię spytać... jak się czujesz. — Chyba widać, jak się czuję — burczy Nadine, odwracając się na bok. 117 — Widać, że masz wszystkiego dość. — To największe niedomówienie stulecia. — Przepraszam. Gadam bez sensu. Chodzi o to... och, Nadine, ja nie mogę patrzeć, jak ty się męczysz. Boimy się z Magdą, czy przypadkiem... czy przypadkiem...? — Czy przypadkiem co? Byłabym wdzięczna tobie i Magdzie, gdybyście przestały dyskutować na mój temat. Chyba wreszcie jesteście zadowolone? — pyta Nadine z gorzką ironią. — Możecie triumfować, w końcu to wy miałyście rację co do Liama, a ja się wygłupiłam. — Och, Nad, nam wcale o to nie chodzi. Sama mi mówiłaś, co robisz z Liamem, więc chyba nic dziwnego, że zaczęłam się zastanawiać, czy... no, czy nie doszło między wami do czegoś i czy ty przypadkiem nie jesteś... — spuszczam głowę i szepczę jej prosto do ucha: — ...w ciąży. Nadine przez chwilę leży nieruchomo. Ja wstrzymuję oddech. Wreszcie Nadine odwraca się do mnie. Jej rzęsy, posklejane od łez, wyglądają jak kolce. — Nie — mówi. — Nie doszło. I nie jestem. Nawet już chciałam to zrobić, żeby pokazać Liamowi, jak go kocham, ale za każdym razem, gdy próbowaliśmy, stawałam się nagle taka spięta, że nic z tego nie wychodziło, więc Liam powiedział, że jestem oziębła. — Daj spokój, Nadine! To jest przecież najstarszy i naj,-podlejszy numer na świecie. — Wiem, ale ja bardzo chciałam sprawić mu przyjemność. Dlatego w sobotę dał mi ten środek na odprężenie. Mieliśmy potem iść do jego kumpla i spróbować na prawdziwym łóżku, bo Liam doszedł do wniosku, że może ja się wstydzę tak pod gołym niebem... Ale wtedy zjawiłyście się ty i Magda. A potem usłyszałam, co mówią te dziewczyny... — Domyślam się, że to dla ciebie straszne, ale przynajmniej wiesz teraz, jaki on jest naprawdę. — A jeżeli... tak mi przyszło do głowy... jeżeli te dziewczyny mówiły o jakimś innym Liamie? — Chyba żartujesz. Przecież go tam widziały. Tego twojego. — Więc może specjalnie to mówiły, z zazdrości, żeby mi go odbić? — Nadine, chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz! — Nie wiem, w każdym razie tak myślałam. I dlatego postanowiłam spotkać się z Liamem i spytać go, czy to prawda. — Nie! — Tak, wczoraj po szkole poszłam go szukać. Stał z dużą grupą przed sklepem wideo i nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Powiedział tylko, że nie chce mnie znać po tym, jak go wystawiłam w Siódmym Niebie. Nazwał mnie drętwą, zimną dziwką, z którą jest taka przyjemność jak z paczką mrożonego groszku. Jego kumple rechotali, a dziewczyna, która przy nim stała, zaczęła się do niego przytulać i robić do mnie głupie miny... — Oj, Naddie, Naddie! — objęłam ją mocno. — Nie mów nic Magdzie, dobrze? — Nie powiem, przysięgam. — Tak się ośmieszyć. Strasznie mi wstyd. On był dla mnie okropny, a jednak... a jednak zdaje mi się, że ciągle go kocham. Czy myślisz, Ellie, że ja całkiem zgłupiałam? — Skąd, wcale nie. To on jest beznadziejnie głupi. — Chciałabym jakoś się pozbierać. Znaleźć kogoś, kto mnie pokocha. Kogoś romantycznego. Jak twój Dan, który cię zasypuje listami. Biorę głęboki wdech. — Wiesz, Nadine, jeśli chodzi o Dana... — To co? — patrzy mi w oczy Nadine. Otwieram usta. Gotowe do wymówienia słowa brzęczą mi w głowie. Trzeba tylko zmusić język do akcji. Powiedz to, Ellie. Powiedz! — Ja go zmyśliłam. Mówię to tak szybko, że brzmi jak jedno słowo: jago-zmyśliłam. 118 119 Nadine * , - Elliei'?e2J?Wll? mrU§a 2 niedowierzaniem. — No nZm^sllłas 8°. naprawdę? na wakacja'eZTełnie- Jest taki chłopak, którego poznałam skl, który r ' 6 tO n'e On- j ^ ten drugi, absolutnie bo- ? \ ^ d° mnie ode2w^ ale on nie ma na imię Dan, ten pierwszy d bo a pr24 - Mnie I sama miałaJ wiaryg( ylko ten p — Co tv k j • ' bredzisz? o to7żeUmój^a niC Tem- "^^0 pokręciłam. Chodzi Dan. Więc ^^ "1C jest mój i nawet nie nazywa się bo lł^1 T ^ ^etnie Z§łuPiał' to wł^nie ja, J ° T^' ktÓreg° ^ nie było, C W tym wła^iwym sensie. to ™cu^me mieści w głowie. Z początku sci, ale wszystko to brzmiało tak e'a^dj > j ze mnie Śmi2 "'m-^ "^ S'C dowie^ieć! Dopiero by się - Obiea 1C P°WieSZ ^ Prawda, Nad? - Ty mi 5 ZC me" ° rany- E1U«- niezła z nas para, co? lo mówisz? — Niezła > < nas para. ~ Ty ^ ki mówisz? ~ Niezła < nas... — Ty mi t^ Zaśmiewa z Y ^ ' ,Ze nie możemy mówić. To nasz okropnie nas , C2asoJ' 8dy miałyśmy może po siedem lat-riacki chichot T Y bawiło-iaka to dobra rzecz, taki wa-chem. Czuję '..Tar2amy sie łk r z Nadine, ocli^/ .m' °a całe życie. du Liama, ak^5^' me pr2estała rozpaczać z powo-w transie. Przyna)mniej nie zachowuje się już jak Informuję JVj Na pew^f Pr°blem ciaży J^st nieaktualny. Wiem' że ni8dy tego nie robili. 120 — No, to już coś. Chociaż nadal nie rozumiem, co strzeliło Nadine do głowy, żeby chodzić z takim facetem. — Każdemu czasem odbije — odpowiadam wymijająco. — Nie mówmy już o tym, dobrze? Magda z chęcią zmienia temat, bo właśnie dowiedziała się, że Stacy ma starszego brata imieniem Charles, który będzie nadzorował imprezę, a podobno z wyglądu jest całkiem niezły, blondyn. — Ile ma lat? — Około osiemnastu, tak mówiła Amna. Była kiedyś u Stacy na podwieczorku. Stacy ma duże, piwne oczy. — A nie ma on przypadkiem piwnych oczu? — pytam, chociaż wiem, że szansa jest jedna na milion. No, może mniej, bo w naszym mieście nie ma miliona ludzi. Dziesięć tysięcy? Tylu jest wszystkich. A ilu w tym choćby średnio przystojnych osiemnastoletnich chłopaków? Prawdopodobieństwo znacznie się zwiększa. Jeden do tysiąca? Może nawet jeden do stu? — Nie wiem, jakie ma oczy. Rozmiaru jego spodni też nie znam, jeśli cię to ciekawi. Zapytaj Amnę. A najlepiej Stacy. Czułabym się jak głupek, wypytując Stacy o kolor oczu jej brata. Lepiej poczekam i sama sprawdzę. O ile on, oczywiście, raczy w ogóle przyjść. Może raczy, bo fama o imprezie już się rozniosła i wybiera się na nią sporo ekstralu-dzi. Na przykład duża grupa dziewczyn z dziesiątej klasy, które chodzą ze Stacy na lekcje tańca, a część z nich ma chłopaków w jedenastej klasie. Greg czeka na Magdę przed szkołą. — Czego chcesz? — pyta Magda, biorąc pod rękę mnie i Nadine. Greg drepcze za nami. — Chodzi o tę piątkową imprezę — sapie. — Hej, Magda, poczekaj. Chcę z tobą pogadać. 121 — Szkoda czasu, Greg — rzuca Magda przez ramię. — Spadaj, co? — Nie bądź taka. Słuchaj, namyśliłem się. Pójdę z tobą, Magda, okej? Przecież ci zależało, no nie? Magda wzdycha demonstracyjnie. Zatrzymuje się. — Kiedyś mi zależało. Bóg wie czemu. A teraz już wcale nie. Idę z przyjaciółkami. Prawda, dziewczyny? — Magda uśmiecha się do nas, my do niej, i oddalamy się wszystkie trzy, trzymając się pod ręce. Chwila ciszy. — Nie to nie! — woła za nami Greg. Wyraźnie szuka jakiejś druzgocącej obelgi. — Wiecie, kto wy jesteście? Głupie lesbije! Wybuchamy śmiechem. — Biedny Greg. Przeszedł do historii — mówi Magda. — Ten Charles brzmi obiecująco. Mam dziwne przeczucie. Może impreza u Stacy stanie się przełomowym wydarzeniem w naszym życiu, chociaż zapowiadała się na najbardziej drętwe antywydarzenie roku? Może każda z nas spotka księcia z bajki? Słuchasz mnie, Nadine? Może i ty, Ellie, poznasz tam faceta swoich marzeń — chyba że cię to nie interesuje, bo wolisz swojego Dana? Waham się. Nie mam odwagi spojrzeć na Nadine. Mam-' roczę, że nowa znajomość zawsze mnie interesuje — i szybko zmieniam temat. A jednak w piątek wieczorem, gdy spotykamy się u mnie przed wyjściem na imprezę do Stacy, nie mogę porzucić nadziei, że Magda ma dobre przeczucie. Może brat Stacy naprawdę okaże się moim wyśnionym Danem? Nie widziałam go ani razu od dnia, w którym powiedział mi „Do zobaczenia". Niech on tam będzie dziś wieczorem! — błagam w duchu, wkładając moją nową bluzkę, spódnicę i niewygodne buty. Stwierdzam, że prezentuję się nawet nieźle — ale na widok Magdy wpadam w rozpacz. Magda ma na sobie no- 122 wiuteńką, wściekle czerwoną kieckę, a jej usta, pomalowane nową błyszczącą szminką, wyglądają po prostu niesamowicie, jak łuk Amora. — Pożyczyć ci szminki, Ellie? — pyta Magda. Próbuję, ale moje usta są za duże, a twarz zbyt pyzata. Wyglądam jak mała dziewczynka, która dorwała się do dżemu truskawkowego. Z ciężkim westchnieniem ścieram szminkę i próbuję jeszcze raz. — A ty, Nadine? — pyta Magda. — Nie chcesz sobie zrobić rumieńców zdrowia? — Żadnych rumieńców! — wzdraga się Nadine. Upu-drowała twarz na biało, a oczy obwiodła czarną kredką. Ciemnofioletowa szminka na jej ustach wydaje się czarna, tak samo jak lakier na paznokciach. W czarnej spódniczce, czarnej ażurowej bluzce i butach ze spiczastymi czubkami Nadine robi niesamowite wrażenie. — Miło cię widzieć w dawnym wcieleniu wampira, Nadine — mówię jej. Ciekawe, co będzie wolał mój wyśniony Dan: gotycką czerń Nadine czy seksowną czerwień Magdy. Bo nie ma co się łudzić, że z nas trzech wybierze właśnie mnie — byłby to gruby błąd. Gruby — oto słowo klucz. Ale na miejscu okazuje się, że brat Stacy, Charles, nie interesuje się żadną z nas. Nie jest on oczywiście moim wyśnionym Danem. Wiedziałam, że byłby to nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Mimo to, rzeczywiście jest dość atrakcyjny: typ subtel-no-romantyczny. Stacy, w krótkiej balowej sukience, biega z kąta w kąt, wznosząc teatralnie piskliwe okrzyki panienki, która obchodzi urodziny, więc zadanie powitania nas i wskazania, gdzie możemy zostawić kurtki i inne rzeczy, spada na jej starszego brata, Charlesa. — To bardzo miło, że przyszłyście — uśmiecha się Charles, patrząc na nas dużymi niebieskimi oczami (które nie są tak wymowne jak oczy piwne, ale też robią wrażenie). 123 Zaczynam chichotać, Nadine zdobywa się na uśmiech, a Magda przeistacza się w zniewalającego w a m-p a.- otwiera szeroko czerwone usteczka, jakby chciała połknąć Charlesa. Wtedy jednak zjawia się tamta dziewczyna, też uśmiechnięta. Jest wyższa od nas, starsza i umalowana jeszcze lepiej od Magdy. Charles obejmuje ją. To jego narzeczona. — Co tam, nie szkodzi, miejmy nadzieję, że będzie mnóstwo innych chłopaków bez pary — mówi Magda i strzela oczami po zatłoczonej sali. — Coś podobnego! Słyszałam, że to ma być panieński wieczór — mówię do Nadine. — Patrz na Magdę, ma oczy na słupkach, zaraz jej wyskoczą. — Nie przejmuj się. Ja w każdym razie nie mam zamiaru nikogo poznawać — odpowiada Nadine. — Mam dość chłopaków na dobre sto lat. Albo i na zawsze. Nadine wygląda już o wiele lepiej, ale prawdopodobnie miną jeszcze miesiące, zanim zupełnie wyleczy się z Liama. W każdym razie chodziła z kimś na serio, nawet jeśli ten ktoś okazał się świnią. A mój jedyny chłopak był zmyślony — to żałosne. Impreza wcale nie jest zła. Muzyka fantastyczna, mnóstwo dobrego jedzenia i dużo ponczu z czerwonym winem, który podają zawsze na tych młodzieżowych imprezach, na których dba się o trzeźwość uczestników. Wypijamy po szklance, trochę tańczymy, a potem gadamy i wygłupiamy się z innymi dziewczynami z naszej klasy. Naprawdę całkiem miły wieczór — ale co ja poradzę, że robi mi się przykro, gdy okazuje się, że Stacy ma całkiem przystojnego chłopaka, a wiele innych dziewczyn też przyszło ze swoimi sympatiami, i chociaż widzę w tłumie paai chłopaków bez pary, to żaden nawet nie spojrzy w moją stronę. Oczywiście, wielu ogląda się na Magdę. Nadine też budzi spore zaciekawienie. A na mnie nikt nie zwraca uwagi. Nikt się mną nie interesuje. Nikt a nikt. 124 — Ellie? — podbiega do mnie nagle Stacy. — Ellie, przyszedł jakiś chłopak, mówi, że cię zna. Chce wejść na imprezę. Znasz go? Pokazuje mi kogoś w drzwiach. Wytężam wzrok przez zamglone szklą okularów: może to mój wyśniony Dan? Owszem, to Dan. Tyle że nie ten wyśniony. Prawdziwy Dan... HT] Kiedy Dan zjawił się na imprezie u Ltacy. |2| Kiedy zsiusiałam się na scenie w przedszKoinym przedstawieniu. Kiedy Kąpałam się w biKini i rozpiął mi się staniK. Kiedy spałam u Nadine, w nocy zaczął mi się oKres i zaKrwawiłam jej całą pościel. ^ I Kiedy śpiewałyśmy z Magdą na KaraoKe i usłyszałam, jaK ^N* f Is J naprawdę brzmi moi głos. Kiedy mierzyłam ciuch w przymierzami pełnej pięknych dziewczyn, z Których Każda ważyła najwyżej czterdzieści Kilo. Kiedy wyrósł mi wrzód na pupie i musiałam go poKazać leKarzowi. i o i Kiedy specjalnie zapomniałam szortów, żeby nie grać w hoKeja 1 na trawie, a pani Henderson Kazała mi grać w szKoinej bluzce i zwyczajnych maJtKach. Ton Zawsze Kiedy spotyKam wyśnionego^ Dana i robię z siebie Kompletną idiotKę. • / t Wytrzeszczam oczy. To nie może być on! To on. Ale jakim cudem? Pisałam mu, żeby nie przyjeżdżał, więc co, do licha, tu robi? Skąd wiedział, gdzie mnie szukać? Jeszcze mnie nie zauważył. Niestety. Już widzi. Szczerzy się od ucha do ucha. Macha. Do mnie. — Co się dzieje? — pyta Magda. — Kto to jest? — szepcze Nadine. Wszyscy na niego patrzą. Wszyscy się gapią. O rany, on wygląda gorzej, niż myślałam! Te włosy! Żeby chociaż był ogolony na łyso. Ale jego głowę porasta stercząca trzycen-tymetrowa szczecina, jakby był na stałe podłączony do prądu. Co gorsza, ubrany jest w beznadziejną, wielką, białą koszulkę z kretyńskim napisem i przykrótkie dżinsy, sięgające nad kostkę, a na nogach ma stare adidasy, których podeszwy skrzypią, gdy Dan maszeruje po lśniącym par- kiecie. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Coraz bliżej. A wszyscy nadal się gapią, szepczą, chichoczą. — Co to za model? — trąca mnie łokciem Magda. — Nie mam pojęcia — mamroczę w panice. — Cześć, Filie! — wrzeszczy Dan, przekrzykując muzykę disco. — On cię zna! — dziwi się Nadine. — To pomyłka — mówię i rozglądam się desperacko za drogą ucieczki. — Ellie? Hej, poczekaj! To ja, Dan! — Dan? — powtarza Magda. — Dan? — powtarza Nadine. — Jak to Dan? Podobno go wymyśliłaś? — Ten koleś wygląda aż zanadto prawdziwie — chichocze Magda. — Więc to jest twój chłopak, Ellie? — Nie, skąd! — protestuję, ale Dan już się do mnie przecisnął, tratując wszystkich po drodze swoimi okropnymi adidasami: stoi i szczerzy się głupkowato od ucha do ucha. — Cześć, Ellie. Niespodzianka! — woła i daje krok do przodu. Zaraz rzuci mi się na szyję, przy ludziach! Przerażona, cofam się gwałtownie i nadeptuję obcasem na nogę Stacy. Stacy wydaje dziki pisk. Dan został z otwartymi ramionami. Obejmuje powietrze. Przestaje się uśmiechać. Nerwowo przełyka ślinę. Nie wie, co powiedzieć, co zrobić. A wszyscy nadal się na niego gapią. Dan czerwieni się po same czubki uszu. Bardzo odstających, co świetnie widać przy nowej fryzurze. Jego okulary zasnuwają się mgłą. W oczach ma panikę. Ojej, biedny Dan! — Cześć — mówię cicho. — Poznaj moje najlepsze przyjaciółki, Magdę i Nadine. Obie wciąż gapią się na niego jak na przybysza z Planety Koszmaru. 128 129 — Mój kolega Dan — przedstawiam. Magda i Nadine witają go lekkim skinieniem głowy, ale nie są zdolne wykrztusić ani słowa. — No a... co ty tu właściwie robisz? — pytam w końcu. — Chciałem sprawić ci niespodziankę. Nastawiłem się już na ten weekend, więc kiedy napisałaś, że twoja przybrana mama się nie zgadza, postanowiłem przyjechać tak czy owak, z nadzieją, że jakoś ją namówię, bo na wakacjach wydawała się bardzo sympatyczna — i rzeczywiście jest bardzo sympatyczna: powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, żebym spędził u was weekend, chociaż może być trochę ciasno, bo akurat nocują u ciebie koleżanki. A twój tata podwiózł mnie tutaj, no i... jestem. — No tak. Właśnie. To rzeczywiście spora niespodzianka... — Raczej szok, jak widzę — mówi Dan. — Nie wiem, czy zauważyłaś, Ellie, że omal nie zostałam przez ciebie kaleką — skarży się Stacy, rozcierając obolałą stopę. — Przepraszam. — No więc jak? To jest twój chłopak? — niecierpliwi się Stacy. — Nie! — odpowiadam. — Tak! — odpowiada Dan. O rany! Stacy ma naprawdę niezły ubaw. Jak wszyscy zresztą. Nikt już nie tańczy. Wszyscy oglądają kabaret. Para klaunów. Ellie i Dan. — Tak czy nie? — dopytuje się Stacy. — Że chłopak, to chyba widać — mówię i odwracam się do Dana. — Chodźmy się czegoś napić. Idziemy razem do bufetu. Ja postukuję, stuk-stuk-stuk, morderczymi obcasami. Dan poskrzypuje, skrzyp-skrzyp--skrzyp, sfatygowanymi adidasami. — Wszyscy się na nas gapią — mówi Dan. — Wiem. — To chyba nie był świetny pomysł. — Ehem... — Na pewno jesteś zła, że przyszedłem. Skompromitowałem cię przed wszystkimi koleżankami. — No coś ty... — odpowiadam całkiem bez przekonania. — Najlepiej szybko mnie pocałuj — mówi Dan. — Co??? — Wtedy zrzucę z siebie rozpinany na suwak kombinezon żaby i okażę się zabójczo przystojnym księciem — wyjaśnia Dan, przesuwając dłonią po żałosnej szczecinie na głowie. Melancholijnie skubie sterczący kosmyk. — Nowa fryzura nie pomogła, co? — Ty to powiedziałeś. Co chcesz do picia? Właściwie wybór jest niewielki. Coca-cola albo czerwony poncz. — Mój ulubiony — mówi Dan. — Wezmę też parę kanapek, bo umieram z głodu. Jechaliśmy całą drogę non stop, nie zatrzymując się w przydrożnych barach. Nie mogłem się doczekać spotkania z tobą. — Przestań, Dan. — Naprawdę! Może jestem ostatnim chłopakiem na świecie, z którym chciałabyś chodzić, ale ja wszystko bym oddał, żebyś była moją dziewczyną. Wyglądasz fantastycznie, Ellie. — Bredzisz. — Skąd, ja tylko próbuję być bardzo romantyczny. Jak Romeo. Chociaż gdybym w nocy zaczął śpiewać serenady pod twoim balkonem, prawdopodobnie wylałabyś na mnie kubeł wody, co? — Prawdopodobnie tak. — No właśnie. Ja już naprawdę nie wiem, czym mógłbym ci zaimponować. Jadę z daleka, żeby cię zobaczyć — niedobrze. Mówię ci słodkie słówka — ty się krzywisz. Z góry wykluczam próbę oczarowania cię moim atletycznym ciałem. Dan napina mizerny biceps, wprawiając w ruch rozciągnięty rękaw koszulki. 130 131 — Jak powiedziałeś? Atletycznym czy anemicznym? — Okrutna! Okej, zostawmy na razie Schwarzenegera. Może docenisz chociaż mój jasny umysł? — Ehem... jasny, czy ciasny? — Uch. Ale ty masz cięty język. — Dan wnosi szklanką toast na moją cześć. Pije i wzdryga się. — Co to za ciecz? Smakuje jak sok z czarnej porzeczki. — Podejrzewam, że to jest właśnie jej główny składnik. — No, trudno. Muszę wypić jeszcze co najmniej szklankę, albo z sześć, zanim zdobędę się na odwagę, aby poprosić cię do tańca. — Myślę, że z tym możemy jeszcze poczekać — zapewniam go. I słusznie, jak się za chwilę okazuje. Ktoś nastawia tę niecenzuralną wersję przeboju Living Next Door to Alice i wszyscy wracają do tańca. — Chodź, spróbujemy — naprasza się Dan. To wielki błąd. Dan ma własny, całkowicie oryginalny styl tańca. Skacze jak wariat w skrzypiących adidasach. Trzęsie przy tym głową i wymachuje ramionami. Trafia kogoś w ramię, kogoś innego w brzuch. — Przepraszam, przepraszam! — woła i odsuwa się od poszkodowanych. Co znaczy, że przysuwa się do mnie. Kolejny podskok — i ląduje prosto na uwierających mnie butach! — O Boże, Ellie! Przepraszam! Nic ci nie zrobiłem? — Drobiazg. Najwyżej zostanę kaleką do końca życia, ale na pewno się przyzwyczaję. Myślę, źe następny utwór lepiej przesiedzimy? Siadamy z boku i, sącząc płyn ze szklanek, obserwujemy innych. Magda tańczy z Nadine. Dosyć często zerkają w naszą stronę. — Twoje przyjaciółki to świetne dziewczyny — mówi Dan. 132 — Wiem. — Ale daleko im do ciebie. — Nie wygłupiaj się! — Kiedy ci prawię komplementy, powinnaś się cznie krygować. — Krygować czy korygować? — Słuchaj, jesteś przecież księżniczką, którą uwolniłern z zamknięcia w wieży, zgadza się? Więc powinni ulet przemożnej władzy mego męstwa. — Co proszę? — Widzę, że powinienem raczej dokonać jakiegośinn<^ go rycerskiego wyczynu. Zabić smoka lub dwa? WYbawK" cię od losu gorszego niż śmierć? — Chwilowo nie czuję się zagrożona przez hordy czyńców. Ledwie wypowiadam te słowa, od wejścia g krzyk, podniesione głosy, głupi rechot, przekleiistwa. Wszyscy przestają tańczyć i odwracają się w tamtą stronę. Do środka pakuje się wielka banda obcych chłop^ków: prawdziwe ogolone głowy, prawdziwe tatuaże, prawdziw^ puszki piwa w rękach. Brat Stacy i chłopak Stacy, z pomocą paru innych kole-gów, próbują ich wyprosić. — O nie, my tu zostajemy, prawda, chłopaki? — l>ełka cze największy typek, chlupocząc zawartością pus/M — Przyszliśmy się zabawić, wypić i potańczyć — rozgląda si{i po sali, chwiejąc się lekko na nogach, najwyraźniej już pijany. Kolesie potakują i pakują się za nim. — Przydałoby się coś poderwać, no nie? Gdzie & lalu~ nia, co ma dzisiaj urodziny? Stacy, blada jak ściana, chowa się za swojego chk>Paka Skin jej nie zauważa. Tylko jedna dziewczyna zn*JduJe się poza parkietem. To ja. — A czemu ty tak siedzisz z boku, malutka? Podpierasz ścianę, co? Chodź no tutaj, zatańczymy — mówi do innie- 133 Zamieram ze strachu. — Ona jest ze mną — protestuje Dan głosem przypominającym skrzypienie jego własnych adidasów. — Mówiłeś coś? — patrzy na niego skin. — Spadaj, gnojku. No, chodź, malutka, hopsa-hopsa. — Ciągnie mnie za rękę. — Siup! Wstajemy grzecznie. — Ona nie ma ochoty z tobą tańczyć — mówi Dan. — Właśnie, że ma, prawda, malutka? — bełkocze skin, uwieszając się na mnie. — Chodź, potańczysz sobie ze mną i z moimi kolegami. — Głuchy jesteś, czy co? — woła desperacko Dan. — Dan! Cicho bądź. Nie kłóć się z nimi — syczę przez zęby. Boję się, żeby nie doszło do bójki. Oni mogą mieć noże. — Widzisz? Ona chce z nami tańczyć, prawda, kiciu? — skin obejmuje mnie i chucha mi piwem prosto w twarz. — Poprzytulamy się i będzie miło, no nie? — mówi, kładąc łapy na mojej pupie. — Zostaw ją! — wrzeszczy Dan i doskakuje do niego. — Przymknij go, Sandy, co? — mówi skin. Najpotężniejszy z jego kumpli ciężkim krokiem zbliża się do Dana. Słychać tępe uderzenie, jęk — i Dan leży płasko na ziemi. — Dan! — Zamknij się, bo sama oberwiesz — poucza mnie skin. — Poczęstowałeś go, Sandy? — Ratunku! — krzyczy Dan, dźwigając się chwiejnie na nogi. Na jego białej koszulce widać ciemną plamę krwi. — Dźgnął mnie nożem! Ja krwawię, patrzcie! Krzyk Dana rozlega się echem po sali, a on sam daje jeszcze parę kroków i osuwa się na kolana. — Coś ty zrobił, Sandy? Chodu! Zjeżdżamy stąd! — wrzeszczy główny skin, odpycha mnie na bok i rzuca się do wyjścia. Reszta za nim. Nikt nie ma odwagi ich zatrzymać. 134 — Dan! — klękam przy nim i kładę jego głowę na swoich kolanach. — O Boże! Niech ktoś zadzwoni po pogotowie, 999! — Wszystko w porządku — mówi nagle Dan, dźwigając się na łokciach. — Nie potrzeba karetki. — Zwariowałeś? Przecież jesteś ranny! — Nie jestem — szczerzy się Dan. — Ci dranie już uciekli, prawda? Miałem nadzieję, że zwieją ze strachu: przecież mogłem się wykrwawić na śmierć. Tamten łobuz chyba nawet nie miał noża. Dał mi tylko pięścią w żołądek i upadłem. — A krew? — Powąchaj — mówi Dan, podsuwając mi pod nos czerwoną plamę. — Ble! — odsuwam sę z obrzydzeniem. — To poncz. Cały się nim polałem. — Ty głupku! — złoszczę się, ale zaraz olśniewa mnie myśl: Jednak to zadziałało! Uciekli! — Błyskawiczny refleks, kolego! — mówi z uznaniem Charles. — Mogło się zrobić naprawdę gorąco. — Dzięki, Dan, uratowałeś moją imprezę urodzinową przed absolutną klęską! — emocjonuje się Stacy. — Gratulacje, Dan. — To był superpomysł. — Jesteś ekstra. — Słyszałaś, Ellie? Jestem ekstra — mówi Dan. — Jesteś mokry i lepki — odpowiadam, spychając jego głowę z kolan. — Wstawaj, i to już. Nie chcę mieć całej nowej spódnicy w winie. — Tak mi się odwdzięczasz za wybawienie od losu gorszego niż śmierć? Jestem zdruzgotany. Powinnaś przecież wyznać, że mnie kochasz i błagać, żebym nie umierał — mówi Dan, dźwigając się z pewnym trudem i masując brzuch. — Jeszcze czego — mruczę, bo nie mam zamiaru niczego więcej mówić przy ludziach. 135 Czekam, aż znajdziemy się sami, gdzieś na boku. Co następuje o wiele, wiele później, bo ludzie długo tłoczą się wokół Dana: każdy chce mu coś powiedzieć i pogratulować. — Ale masz guza, chyba stąd nie wyjdziesz, bo nie zmieścisz się w drzwiach! — mówię wreszcie. — W takim razie całe szczęście, że się chociaż ostrzygłem. — Ty wariacie! — śmieję się i przesuwam ręką po jego szczecinie. — Ty odważny wariacie. Stanąłeś w mojej obronie przeciwko takiej strasznej bandzie... — Teraz oni będą się trząść ze strachu, myśląc, że mnie zamordowali — mówi Dan. — Mam nadzieję, że naprawdę uciekli, a nie czają się na nas gdzieś za rogiem. Całe szczęście, że Tata przyjeżdża po nas samochodem. — Hej, Ellie — podchodzi do nas Magda. — Uzgodniłyśmy sobie z Nadine, że pojedziemy spać do mnie zamiast do ciebie. Na pewno nie chcesz, żebyśmy u ciebie nocowały, skoro masz Dana. — Oo? Więc ja będę spał z Ellie? — szczerzy się Dan. — Jeszcze czego! Najpewniej wylądujesz w jednym łóżku z moim braciszkiem Jajkiem — i dobrze ci tak. Magdo, Nadine, jedźcie do mnie, błagam was. Będzie fajnie, zobaczycie. O dziwo, rzeczywiście jest fajnie. Tata przyjeżdża dokładnie o północy. Stacy, żegnając się z całą naszą czwórką, wciąż nie posiada się z wdzięczności i z tego powodu całuje na dobranoc nie tylko mnie, lecz także Dana. — Uau! — wykrzykuje Dan. — To jest naprawdę moja szczęśliwa noc! — Widać, że dobrze się bawiłeś — komentuje Tata, patrząc na jego dramatycznie splamioną koszulkę. — Dan został bohaterem wieczoru — mówi Magda. — Bił się ze skinheadami w obronie Ellie — dodaje Nadine. 136 — No, niezupełnie — wtrącam. — Widzisz, Ellie? Twoje przyjaciółki mnie doceniają — mówi Dan. — Nadine, Magdo, jadę z wami. Wcisnę się na tylne siedzenie między was, a Ellie niech siada z przodu koło swojego taty. Może zzielenieje z zazdrości. — Chciałbyś — mówię. Dojeżdżamy do domu. Staramy się wejść do środka jak najciszej, ale Jajek i tak się budzi, a na widok Dana wpada w ekstazę. Rzuca mu się na szyję i obślinia mu policzek całusem. A kiedy się dowiaduje, że Dan ma spać w jego łóżku, dostaje zupełnego kręćka — skacze jak szalony, aż spodnie piżamy opadają mu do pięt. — Hej, proszę się nie obnażać w obecności dam! — Dan jednym ruchem poprawia Jajkowi piżamę i bierze go na ręce. — Chodź, krasnoludku, idziemy do łóżka. Anna tak sprytnie porozdzielała poduszki, kołdry i śpiwory, że każdy ma swoją pościel. — Przepraszam, że Dan tak spadł jak grom z jasnego nieba — szepczę do Anny. — Nic nie szkodzi. Prawdę mówiąc, bardzo mnie wzruszył, gdy stanął w drzwiach z przywiędłym bukietem kwiatów i pogniecionym pudłem czekoladek. Błagał mnie prawie na kolanach, żebym mu pozwoliła przenocować. Widocznie uznał mnie za potwora bez serca, którego trzeba obłaskawić prośbą i darami. — Ciekawe, kto mu poddał taki pomysł — mruczę zawstydzona. — W każdym razie, wielkie dzięki, Anno. — Nie ma sprawy. Polubiłam Dana, to uroczy chłopak. Co dziwniejsze, tak samo uważają Magda i Nadine. Gadamy i chichoczemy do późnej nocy. Zostaję zmuszona do opowiedzenia całej historii z Danem, od samego początku, oraz do wyjaśnienia, jakim cudem prawdziwy Dan przeistoczył się w zabójczego przystojniaka, wzorowanego na blondynie, którego spotkałam, idąc do szkoły. Okazuje się, że wcale nie jest tak trudno mówić praw- 137 dę, chociaż nie wykluczam, że tych parę szklaneczek pon-czu wypitych na imprezie nieco ułatwia mi zadanie. A poza tym jest ciemno, więc nawet gdy pąsowieję jak wino, koleżanki tego nie widzą. Na koniec Magda i Nadine stwierdzają, że mam ostrego świra, ale wcale się nie oburzają. Magdę wyraźnie zainteresował bohater moich snów. — Więc on istnieje naprawdę, tak, Ellie? I naprawdę jest taki super-super-superprzystojny? Może przejdę się któregoś dnia twoją trasą do szkoły i sprawdzę? — Ręce przy sobie! Ja go pierwsza zobaczyłam! — Ale ty masz swojego prawdziwego Dana — mówi Nadine i dodaje z zazdrością: — Widać, że szaleje za tobą. — Widać, że szaleje i kropka — poprawia ją Magda. — Co on zrobił z włosami, Ellie? — Wiem, wiem. — Zawsze uważałam Grega za lekkiego dziwaka —- graniczny przypadek kujona w kurtce z kapturem, ale Dan to największy dziwoląg wszech czasów. Mimo to muszę przyznać, że jest uroczy — mówi Magda. — Można się z nim powygłupiać — przyznaję. — No tak, ale co z całowaniem? — pyta Magda. Wyobrażam sobie pocałunek z Danem. Magda i Nadine widocznie też, bo wszystkie razem wybuchamy takim śmiechem, że musimy schować głowy pod kołdry, żeby nie obudzić całego domu. Wystawiam nos dopiero po jedenastej rano. Magda i Nadine jeszcze smacznie śpią. Magda leży na boku, ściska oburącz poduszkę i seksownie wydyma usta. Najwyraźniej z kimś się całuje we śnie. Nadine śpi na brzuchu, przykryta peleryną czarnych włosów. Nie widzę jej twarzy, ale słyszę ciche cmoktanie. Przypuszczam, że Nadine ssie palec. Siadam na łóżku i uśmiecham się do przyjaciółek, a potem drepczę do łazienki. Trochę się grzebię z myciem i ubieraniem, żeby wyglądać jako tako, gdy zejdę na dół. W kuchni nie widać jednak ani śladu Dana. Anna podaje mi kubek kawy. — Biedny Dan. Jajek obudził go o szóstej rano i zmusił do zabawy. — A gdzie są teraz? Gdzie Tata? — Pojechali wszyscy na basen. Nie wiem, jak sobie Dan poradzi bez spodenek. Spodenki twojego taty są na niego 0 wiele za duże, a spodenki Jajka o wiele za małe. Może zaryzykuje pływanie w zwykłych gatkach. — Daj spokój, Anno, wolę sobie tego nie wyobrażać — wzdycham, siorbiąc kawę. — Rozumiem, że nie ma mowy o romansie stulecia między tobą a Danem? — mówi Anna. — Więc gdybyśmy, ja 1 twój tata, zostawili was dziś wieczorem samych w domu, nie musimy się obawiać, że odbędą się tu jakieś niedozwolone szaleństwa na łóżkach? — Obiecuję, że jeżeli ktokolwiek będzie szalał po łóżkach, to tylko Jajek. Chcesz, żebyśmy go razem przypilnowali? — Twój tata wpadł na taki pomysł... Poszlibyśmy na koncert jazzowy. A przedtem może na kolację. Chociaż naprawdę nie chciałabym cię krępować. Na pewno planowaliście jakiś wyskok z Danem. — Nie, wy idźcie. Koniecznie, Anno... a jak tam wasze sprawy? Anna zaciska kciuki. Chyba nie jest tak źle, widać to, gdy wychodzą z domu o szóstej wieczorem. Anna założyła nową spódniczkę, która Tacie wyraźnie się podoba, bo klepie Annę lekko po pupie, gdy myśli, że ja nie widzę. A fe! Tata naprawdę zachowuje się czasem jak seksistow-ska świnia. Zaprosił Annę do włoskiej restauracji, żeby mogła poćwiczyć z kelnerami konwersację w nowym języku. Moim zdaniem propozycja brzmi dość lekceważąco, ale Anna wygląda na zachwyconą. Miłość jest ślepa. Ja nie jestem zakochana. Aż za dobrze widzę, jaki jest Dan. Anna wyprała mu koszulkę, więc jest czysty — ale to 138 139 chyba jedyna zaleta jego wyglądu. Chlorowana woda z basenu spotęgowała podobieństwo jego fryzury do szczotki ryżowej. No i co z tego? Za to naprawdę fajnie jest się z nim bawić i wygłupiać. Kiedy wraca z basenu, a Magda i Nadine w końcu wygrzebują się z łóżka, rozgrywamy we czwórkę szalony mecz scrabble'a, zakończony przez Jajka, który specjalnie-niechcący potyka się o planszę, zazdrosny, że z nami nie gra. Słuchamy moich płyt: widzę, że Magda i Nadine trochę się krzywią, bo Dan nie ma wyrobionego gustu muzycznego. Ale potem puszczamy coś ze zbiorów Taty, czyli z lat siedemdziesiątych — i tu okazuje się, że Dan jest w swoim żywiole. Fantastycznie naśladuje Freddiego Mercury, skacząc po całym pokoju, aż skręcamy się ze śmiechu — po czym przechodzimy do dostojnego, zamierzchłego repertuaru Stones'ów, a na koniec aż do samego Elvisa. Dan uczy Jajka zarzucać lok nad czołem i kręcić biodrami. Potem chłopcy oświadczają, że kolej na mnie. Grzebię w swojej kolekcji Beatlesów i śpiewam With a Little Help of My Friends (rzeczywiście z niewielką pomocą moich przyjaciół), Nadine wykonuje własną wersję Lucy in the Sky with Diamonds, a Magda wybiera Ali You Need Is Love. Na koniec wszyscy śpiewamy Hey Jude, parę razy pod rząd, i Hello, Goodbye. Magda i Nadine idą do domu, a Dan, Jajek i ja oglądamy na wideo przygody Wallace'a i Gromita. Jajek zmusza mnie, żebym mu ulepiła Wallace'a i Gromita z plasteliny. Dan też próbuje lepić, ale jego garbate, kluskowate figurki przypominają raczej przybyszów z kosmosu, więc zaczynamy wszyscy lepić kosmitów. Mój jest bardzo chudy, ma sterczące włosy i wielkie uszy. Dan pęka ze śmiechu, a Jajek bawi się ludzikiem tak energicznie, że kosmicie odpadają nogi. — Wyobraźcie sobie, że wam odpadły nogi! — mówi Dan i wali się bezwładnie na kanapę, udając, że właśnie go 140 to spotkało. Jajek z piskiem wskakuje mu na brzuch, wrzeszcząc: — Ty też chodź, Ellie! — Nie, dziękuję. Jajek wciąż szaleje w najlepsze, gdy Tata z Anną wychodzą na swój koncert. Anna zostawiła nam różne przysmaki do jedzenia w lodówce, a Tata dał dziesięć funtów na wypadek, gdybyśmy jednak woleli pójść do McDonalda. Wybieramy McDonalda. Podjechać nie ma czym, a jest to dobre pół godziny pieszo, spacerem, ale może przynajmniej uda się wreszcie zmęczyć Jajka. Niepokoję się trochę, czy nie spotkam w McDonaldzie kogoś ze znajomych, ale jest jeszcze wcześnie i w lokalu siedzą głównie rodziny z dziećmi. Dan udaje, że my też stanowimy rodzinę. Mama, Tata i mały Jajomir — słysząc to imię, Jajek piszczy ze śmiechu. Nie wiedziałam, że z chłopcami też można się bawić w udawanie. Dan jest w tym naprawdę dobry. Kiedyś świetna w takich zabawach była Nadine, ale twierdzi, że już z tego wyrosła. A Magda nigdy za tym nie przepadała. W drodze do domu spotykam jednak kogoś znajomego. Właściwie go nie znam, ale tak wiele o nim myślałam, że czuję, jakbym znała go całe życie. Gapię się na niego i przez sekundę prawda miesza się z udawaniem — zaraz jednak znów się rozdzielają: ze mną jest prawdziwy Dan, a tamten drugi — to mój wyśniony Dan, który na pewno nawet nie nazywa się Dan i na pewno nigdy o mnie nie śnił. Idzie z kimś. Nie z dziewczyną. Z chłopakiem, prawie tak samo przystojnym jak on, tylko ciemnowłosym, z niebieskimi oczami. Wyśniony Dan jest ubrany na czarno, ciemnowłosy chłopak — na biało. Razem wyglądają fantastycznie. I nagle olśniewa mnie myśl: przecież oni s ą razem. Rozmawiają, śmieją się, patrzą sobie w oczy... Gdy się mijamy, wyśniony Dan poznaje mnie. — Cześć! — mówi. 141 — Cześć — odpowiadam ze smutnym uśmiechem. Prawdziwy Dan wytrzeszcza oczy. — Znasz go? — pyta po chwili. — Tak... Tak jakby. — Ale przystojny! — wzdycha Dan z prawdziwym żalem. Ogląda się za tamtymi. — To jego chłopak? — Na to wygląda — wzdycham. — A ty jesteś chłopak Ellie? — dopytuje się Jajek. — Bezwarunkowo — odpowiada Dan. — Pod żadnym warunkiem — poprawiam go. Dan nie jest moim chłopakiem. Okej, jest świetnym kolegą. Lubię spędzać z nim czas. Właściwie o wszystkim mogę z nim rozmawiać. Chociaż ma beznadziejnie ku-jonowaty styl, jest jednak odważny. I bystry. Ma bujną wyobraźnię. Jego głupi wygląd nie jest właściwie najważniejszy. Ze mnie też nie taka znowu Pamela Anderson. Dan nie jest nowpczesnym chłopakiem, ale może p r a w d z i-w i e nowoczesny chłopak właśnie nie przejmuje się tym, czy jest nowoczesny, czy nie. Mimo to Dan nie jest moim chłopakiem, bo nie budzi we mnie uczuć romantycznych. W stylu, na przykład, Romea i Julii. Nie przepadam za nim, jak Julia za Romeem. Nie umieram z miłości. Ale... Bawimy się w mamę i tatę: kąpiemy Jajka i kładziemy go do łóżka (co wymaga ofiarnej walki i trwa godzinami). Potem, z coca-colą i chrupkami, siadamy przed telewizorem. Chrupiemy i gawędzimy sobie przyjemnie. Nagle zaczynamy się śmiać z czegoś na wideo, Dan zatacza się na kanapę w moją stronę, ja w jego stronę — i zgadnijcie, co? Całujemy się. Mój pierwszy prawdziwy pocałunek. Wcale nie było tak, jak myślałam. Nie parsknęłam śmiechem. Podobało mi się. Chociaż to tylko Dan. Może właśnie dlatego, że to Dan... 142 Romeo i Julia. John Lennon i Yoko Ono. Królowa Wiktoria i Książę Albert. Kermit i Miss Piggy. Julian Clary i Cudowny pies Fanny. Jane Eyre i pan"Rpcnester z KsiązKi Chariotte Brónte. Elizabeth Bennett i pan Darcy z KsiążKi jane Austen. ^J Morticia i Gotnez Addams <\) Ellie i Dan??? 143