Thomas Arnold - 33 dni prawdy
Szczegóły |
Tytuł |
Thomas Arnold - 33 dni prawdy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Thomas Arnold - 33 dni prawdy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Thomas Arnold - 33 dni prawdy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Thomas Arnold - 33 dni prawdy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona redakcyjna
Thomas Arnold
33 dni prawdy
Redakcja
Robert Ratajczak
Współpraca
Sabina Zarzycka
Korekta
Katarzyna Spyrka
Danuta Dworaczek
© by Thomas Arnold
Wydanie II
Skład i łamanie
Artur Kaczor
PUK KompART, Czerwionka-Leszczyny
ISBN 978-83-60891-66-7
Wydawca
Agencja Reklamowo-Wydawnicza „Vectra”
Czerwionka-Leszczyny 2016
www.arw-vectra.pl
Publikacja elektroniczna
Strona 4
Powieść ta jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci, miejsca i zdarzenia
są dziełem wyobraźni autora. Użyto ich w sposób fikcyjny i nie
powinny być interpretowane jako rzeczywiste. Wszelkie podobieństwa
do prawdziwych zdarzeń, miejsc, organizacji lub osób są wyłącznie
dziełem przypadku.
Strona 5
Książka ta ujrzała światło dzienne, dzięki osobom bardziej wierzącym
we mnie, niż ja sam. Dziękuję Agencji Reklamowo-Wydawniczej
„Vectra” za radę, wsparcie i wszelką pomoc oraz Pani Danucie
Dwomczek za ogromne zaangażowanie w powstanie tej powieści.
Strona 6
TYDZIEŃ PRZED GŁÓWNYMI
WYDARZENIAMI
Detroit Ave., Cleveland
Jednemu z samochodów mknących główną ulicą nieoczekiwanie
zaświeciły się czerwone światła stopu. Kierowca pojazdu jadącego tuż za nim
mocno wcisnął pedał hamulca i odbił na sąsiedni pas ruchu. Rozległ się
klakson ciężarówki nadjeżdżającej z naprzeciwka.
— Co za cholerny bałwan! — krzyknął mężczyzna po powrocie na swój
pas. Trzeźwość umysłu uchroniła go przed czołowym zderzeniem z dużym
samochodem-chłodnią. Błyskawiczny refleks uratował mu życie.
Tymczasem kierowca czarnego, starego mustanga, który spowodował
groźną sytuację, jak gdyby nigdy nic wjechał na wysoki krawężnik i
przejeżdżając przez chodnik, wtargnął na pas zieleni oddzielający
kilkupiętrowy budynek od jezdni.
Przypadkowi przechodnie patrzyli na niego jak na wariata. Jakiś staruszek
pogroził mu pięścią i poklepał się palcem w skroń, mrucząc pod nosem
obelgi.
Mężczyzna miał gdzieś, co o nim pomyślą i dodał gazu. Spod tylnych kół
wydobyły się grudki ziemi i trawa. Po przejechaniu pięćdziesięciu metrów
skręcił kierownicę i zaciągnął ręczny hamulec, blokując tym samym koła.
Samochód wpadł w kontrolowany poślizg i zatrzymał się niemalże przed
samym wejściem do czteropiętrowej kamienicy, pozostawiając głębokie
ślady na trawniku.
Drzwi zaskrzypiały i podejrzany typ w spranych jeansach i białym
podkoszulku opuścił pojazd. Miał krótko ścięte włosy, na szyi połyskiwały
dwa grube, złote łańcuchy, a na ręce zegarek z tego samego kruszcu. Większą
część skóry na jego ciele pokrywały tatuaże — od pajęczyny na prawym
ramieniu po wizerunek nagiej kobiety ciągnący się niemalże przez całą lewą
rękę.
Bezpardonowy kierowca nazywał się Stephen Fox i był doskonale znany
każdemu podejrzanemu typowi szwendającemu się nocą po ciemnych
zakamarkach miasta.
Strona 7
Zabrał kurtkę leżącą na tylnym siedzeniu. Z kieszeni wyciągnął paczkę
papierosów, włożył jednego do ust i sięgnął po zapalniczkę. Zaciągnął się
głęboko i wypuścił obłok gęstego dymu. Zarzucił kurtkę na plecy, trzasnął
drzwiami i poszedł w kierunku wejścia.
Dawniej ten rozpadający się i zniszczony kompleks biurowców,
zlokalizowany nieopodal głównej drogi, był postrachem dla wszystkich
przejeżdżających lub przechodzących obok. Władze miasta przez długi czas
starały się znaleźć inwestora, który przekształciłby tę ruinę w miejsce
przyjazne dla oka. Lokalizacja jednak nie była najlepsza, a spora inwestycja o
dużym stopniu ryzyka nikomu nie była na rękę. Jednak okazja do
zagospodarowania tego terenu nadarzyła się sama.
Zbliżające się wybory wymusiły na władzach miasta, pragnących utrzymać
obecne stanowiska, ukierunkowanie działań na poprawę egzystencji
najbiedniejszych obywateli. Obecna pani burmistrz wraz ze swoim zespołem,
korzystając z państwowych funduszy, przekazała kilka milionów dolarów na
odnowienie zniszczonych budynków i przekształcenie ich w osiedle socjalne.
Stworzenie kilkuset nowych mieszkań udobruchało opinię publiczną i władze
miasta mogły spokojnie przygotowywać się do następnej kadencji.
Gangster z niedowierzaniem przekroczył próg odnowionego budynku.
Rozejrzał się po klatce schodowej. Wszystko pachniało jeszcze świeżością.
Na drzwiach zobaczył tabliczkę z napisem ZAKAZ PALENIA. Uśmiechnął
się, pokręcił głową i strzepnął popiół z papierosa na nową posadzkę. Nie
mógł zrozumieć, jak ktoś taki, jak Daniel Young — życiowy nieudacznik i
ofiara losu — mógł mieć takie szczęście.
Ruszył na górę. Schody pokonał w niecałą minutę. Stanął przed drzwiami
mieszkania, które władze miasta przydzieliły dawnemu kompanowi.
Zadzwonił, a następnie głośno zapukał. Po kilku sekundach powtórzył obie
czynności. Przystawił ucho do drzwi. Nie usłyszał nawet najmniejszego
szmeru. Zaczął się niecierpliwić, wiercić i przestępować z nogi na nogę. W
jego zachowaniu widać było podenerwowanie. Już miał zadzwonić kolejny
raz, kiedy usłyszał szczęk zamka.
— Nareszcie — warknął i zgasił papierosa na futrynie drzwi,
pozostawiając czarny ślad.
W niewielkiej szczelinie pojawiła się znajoma twarz.
— Fox? — zaczął niepewnie lokator.
— A kogo się spodziewałeś? Co jest? Jeżeli nie masz zamiaru mnie
Strona 8
wpuścić, to chociaż powiedz, po cholerę gnałem tutaj na złamanie karku.
— A kto ci kazał gnać na złamanie karku? Powiedziałem, że masz się
zjawić jak najszybciej. Nie mówiłem, że masz się po drodze zabić...
Fox zagryzł zęby i zacisnął pięści. Kotłowała się w nim złość. Najchętniej
od razu dałby jej upust.
Gospodarz był opanowany i niewzruszony postawą gościa, a jego blada i
zmizerniała twarz wyglądała, jakby była całkowicie pozbawiona uczuć.
Rzucił puste spojrzenie w stronę przybysza i bez słowa odblokował
łańcuszek. Otworzył drzwi na oścież, co miało oznaczać „wejdź” i wolno
poszedł przodem w kierunku małego pomieszczenia pełniącego zarówno
funkcję salonu, jak i pokoju gościnnego.
Opryszek wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
— Nie chcę zachowywać się jak twoja matka, ale nie wyglądasz najlepiej.
Powiem więcej, wyglądasz jak kupa gówna.
— Dziękuję.
— Nie ma za co. Wiesz, że szczerość zawsze była moją mocną stroną.
— Na razie uznajmy, że zapomniałem rano zjeść witaminy.
— Na razie? Zresztą... Jak chcesz. Widzę, że nieźle się urządziłeś. Pewnie
wieczorami sprowadzasz tutaj panienki. Założę się, że kilka naraz. —
Spojrzał podejrzliwie na kolegę. — Aaa... Tu cię mam. Już wiem, dlaczego
jesteś taki wypompowany. — Zaniósł się śmiechem.
Gospodarz odwrócił się i pobłażliwie zerknął na gościa.
— No już dobrze. Ty i te twoje zasady. Mówię ci, daleko z nimi nie
zajdziesz.
Young przeszedł do skromnie urządzonego aneksu kuchennego i wyjął z
szafki szklankę. Nalał do niej soku pomarańczowego i wrzucił dwie kostki
lodu z zamrażarki. Tak przygotowany napój podał znajomemu.
— Przynajmniej jakieś zasady mam.
— Nie to, co ja? — Fox kilkoma haustami pochłonął zawartość szklanki i
odstawił ją na pobliską szafkę.
— Tego nie powiedziałem.
— Ale tak pomyślałeś. Dobra... Dajmy temu spokój. Nie przyszedłem tutaj
debatować nad sensem życia. Mów, o co chodzi, bo nie mam dla ciebie
całego dnia.
— A gdzie ci się spieszy?
Strona 9
— Do swoich spraw. Nie wszyscy dostają chatę za darmo. Ja muszę na nią
zapracować.
Gospodarz wysilił się na uśmiech i wbił wzrok w podłogę.
— Dziesięć lat kryłem twoją dupę! Dziesięć pieprzonych lat! Tak więc
chyba możesz poświęcić mi trochę uwagi, gdy o to proszę! — Spokojny jak
dotąd Daniel Young, w ciągu kilku sekund zmienił się nie do poznania.
Gość przewrócił oczami i westchnął głęboko.
— Chyba nie zaczniesz znowu wywlekać na wierzch tej sprawy? Ile razy
będziemy do niej wracać?
Dwudziestodziewięcioletni mężczyzna nie odpowiedział. Zmrużył oczy i
założył ręce na piersiach.
— Przecież pomogłem ci stanąć na nogi — kontynuował Fox. — Czego
jeszcze chcesz? Kasy, panienek? Wymień, to ci załatwię.
— Twojego bezwzględnego oddania.
— Co? Chyba cię popieprzyło.
— To całkiem prawdopodobne.
— Słuchaj... — Fox nachylił się i spojrzał rozmówcy prosto w oczy. —
Jeżeli uważasz, że przez wzgląd na dawne czasy będę twoim chłopcem na
posyłki, to się grubo mylisz!
— Masz rację.
— W czym znowu mam rację?
— W tym, że poprzestawiało mi się w głowie.
— Cieszę się, że wreszcie się zgadzamy!
— Mam guza mózgu.
Nastała grobowa cisza. Gościa zamurowało. Gangster mający się za
największego twardziela w okolicy, nie wiedział, jak zareagować.
— Coś tak nagle ucichł? — Young wstał i wyjrzał przez okno.
— Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś?
— A co miałem powiedzieć?
— Że jesteś chory... że...
— Umieram? — dokończył Young.
— Na przykład. — Fox całkowicie zmienił ton i styl wypowiedzi. Sam się
dziwił, ale zaczynał współczuć przyjacielowi z podwórka. Coś w nim
drgnęło.
Strona 10
— Daj spokój. Przecież to by niczego nie zmieniło.
— Moglibyśmy poszukać środków na leczenie.
— Zabawiłbyś się w Robin Hooda? Zabrał bogatym i rozdał biednym?
— Nie wiem. Coś by się wymyśliło.
— Za późno na leczenie. Doszło już do przerzutów. Lekarz dał mi pół
roku.
— A kiedy u niego byłeś?
— Rok temu.
Foxa znowu zamurowało. Rzadko mu się to zdarzało. A dokładniej...
nigdy.
— Jeżeli przeżyłeś pół roku dłużej, nic nie stoi na przeszkodzie, abyś
pożył jeszcze kolejne pół roku albo nawet rok, albo...
— Nie, nie. Czuję się coraz gorzej i nie będę już w stanie zbyt długo
oszukiwać śmierci. Wystarczająco się na mnie naczekała.
— Chyba zaczynam się domyślać, po co mnie tu wezwałeś.
— Oj... Wierz mi, że nie.
Gość ściągnął brwi.
Daniel Young nie należał do ludzi skrytych. Zawsze mówił, co myśli i
nigdy nie owijał w bawełnę. Teraz zachowywał się, jakby był zupełnie kimś
innym.
Biorąc pod uwagę nieubłaganie zbliżającą się śmierć przyjaciela, Fox
zaczął zastanawiać się, czego on może chcieć. Kiedy trochę oprzytomniał po
wstrząsających informacjach, zebrał się w sobie i poprawił na krześle.
— Widzę, że wreszcie przykułem czymś twoja uwagę — powiedział z
lekkim uśmieszkiem Young.
— A jak myślisz? Nie co dzień dowiadujesz się, że twój przyjaciel umiera.
— Były przyjaciel.
— Ja dalej...
— Dajmy już temu spokój. W końcu nie ściągnąłem cię tutaj, żeby się z
tobą kłócić.
— Racja. Tak więc... Jak mogę ci pomóc?
— I to mi się podoba. — Young przyklasnął w dłonie.
Fox mimowolnie uśmiechnął się. Pomimo złego charakteru, który
ukształtowało w nim trudne życie, gdzieś tam, głęboko w środku, miał
jeszcze niewielkie pokłady dobroci. Z niecierpliwością i lekką obawą czekał,
Strona 11
o co zostanie poproszony.
— Mów, co mam ci załatwić. Może panienkę? Albo dwie? Szybki
samochód? Chcesz zaszaleć nocą po ulicach, jak za dawnych, dobrych lat?
Chory wykrzywił usta.
— To raczej kiepski pomysł.
— No. Masz rację. To może strzelnica? Zabijemy ten twój smutek. Albo
przejdziemy się do knajpy i spasiemy tego raka tak, że przestanie wyżerać ci
resztki mózgu.
Obaj zanieśli się śmiechem.
— Muszę przyznać, że dawno cię takiego nie widziałem.
— Poczekaj, bo się zawstydzę.
Fox wytarł oczy. Śmiali się do łez.
— To było dobre — zauważył szczerze Young.
— To co? Powiesz mi, co tam się zrodziło w tym twoim chorym umyśle?
— Dosłownie chorym — podchwycił gospodarz i ponownie wybuchnął
śmiechem. Kiedy w końcu się opanował, wstał i wyjrzał przez okno.
— Jak ci się podoba nowy wzór na trawniku przed wejściem?
— Jaki wzór?
— Wjechałem na ręcznym.
— Ach, ten... Jak zwykle się popisujesz. Wjechałeś na trawnik? To się nie
spodoba lokatorom.
— Zatrzymałem się przed samymi drzwiami — zaznaczył dumnie. — Nie
wiedziałem, co szykujesz. Miałeś głos, jakbyś kogoś zabił. Pomyślałem, że
możesz potrzebować pomocy w pozbyciu się trupa. Stanąłem więc blisko
wejścia, żebyśmy nie musieli daleko nosić zwłok — rzucił wesoło Fox.
Daniel Young milczał. Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie usłyszał
ostatniego zdania.
Gościa przeszły ciarki.
— Chyba sobie ze mnie kpisz — warknął, widząc poważną minę
przyjaciela siadającego na krześle.
— Dlaczego?
— Chcesz powiedzieć, że kogoś zabiłeś?
— Nie.
— To dlaczego masz minę, jakbyś właśnie to zrobił?
Strona 12
Schorowany mężczyzna nie odpowiedział, tylko podał koledze kremową
kopertę, która do tej pory cały czas leżała na stoliku.
— Co to?
— Otwórz i zobacz.
— Zaczynam się ciebie bać.
Young uśmiechnął się i spokojnie poczekał na reakcję rozmówcy.
— Co to ma być? Czekaj, czy to nie ta siksa... Oczywiście! — Fox trzymał
przed sobą zdjęcie młodej dziewczyny. — Chyba mi nie powiesz, że masz
pretensje o tę lalunię, którą ci sprzątnąłem sprzed nosa.
— Nie. Absolutnie. Wręcz przeciwnie.
— To o co chodzi?
— Szukaj dalej.
— Czego?
Young zastanowił się przez chwilę.
— W kopercie nie ma niczego więcej oprócz zdjęcia?
— Przecież widzisz, co trzymam w ręce. Czekaj... Dobra, mam. —
Wyciągnął z koperty zagiętą kartę. Rozłożył ją i zaczął wgłębiać się w treść.
— Co to za medyczny bełkot? — zapytał po chwili.
— To zwolnienie ze szpitala tej... Jak ją nazwałeś? Laluni?
— To jakaś staroć... Sprzed trzech lat. Skąd to masz i po cholerę ci to?
— Otóż, mój drogi przyjacielu, tę dziewczynę znałem znacznie wcześniej
niż ty.
— Nic z tego nie rozumiem.
— Przypomnij sobie, co robiliście tamtej pamiętnej nocy.
— Byłem tak pijany, że nie pamiętam.
— Założę się, że nie czytaliście książek.
— Pewnie nie.
— A pamiętasz, co działo się później?
— Jak mógłbym zapomnieć? Przez kilka tygodni nie wychodziłem z łóżka.
Tak się wtedy załatwiłem, że szkoda gadać.
— Myślałeś, że masz grypę.
— Bo miałem.
— Nie miałeś.
— Jak to?
Strona 13
— Przyjrzyj się tej kartce jeszcze raz i powiedz, co widzisz na dole, po
prawej stronie.
— Jakieś wyniki badań. Pozytywne. W co ty ze mną grasz?
— W nic. Przestań wreszcie komentować i skup się na chwilę. Wczytaj się
dobrze, to zrozumiesz.
Fox coraz szybciej tracił cierpliwość. Jeszcze raz spojrzał na kartkę. Ze
złości miał zamiar podrzeć ją na strzępy, ale wtedy jego wzrok padł na dwa
sąsiadujące pola. Po lewej stronie widniał napis HIV, po prawej znak „+”.
Zatrzymał się na tej wartości. W szkole nie był prymusem, ale nie musiał
posiadać stopnia doktora, aby stwierdzić, z czym ma do czynienia. Pot
wystąpił mu na czoło. Jednocześnie poczuł lodowaty dreszcz i uderzenie
gorąca. Spojrzał z przerażeniem na towarzysza siedzącego naprzeciwko.
— Już rozumiesz?
— Chcesz powiedzieć, że ta siksa ma AIDS?
— Tak... A dokładniej miała AIDS.
Opryszek poczuł ogarniającą go niemoc.
— Zmarła kilka tygodni temu.
— Czyli ta moja choroba... to nie była grypa, tylko...
— Pierwsze stadium zakażenia wirusem HIV. Teraz przechodzisz fazę
drugą.
— Nie... Nie wierzę!
— Po co miałbym cię okłamywać?
— Od kiedy o tym wiesz?
— Od dawna.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Postradałeś zmysły, żeby zwlekać z
czymś takim?!
Young nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się.
— I z czego rżysz? Przecież... jeżeli już od dawna o tym wiesz, to dlaczego
mi nie powiedziałeś wcześniej, zanim się z nią... Ty gnido! — Fox zerwał się
z kanapy i wystartował do towarzysza z pięściami. — Sprytnie to sobie
wymyśliłeś! — Złapał go za koszulkę. — A myślałem, że wyjaśniliśmy sobie
pewne kwestie!
Young nawet nie drgnął, kiedy osiłek pochylił się nad nim.
— Owszem, ale to ja spędziłem najlepsze lata życia w więzieniu, a nie ty.
Wyszedłem i co? Dowiaduję się, że za chwilę umrę. Ty w tym czasie
Strona 14
balowałeś w najlepsze. Dwa razy mnie odwiedziłeś! Dwa pieprzone razy!
— I postanowiłeś się na mnie odegrać?!
— Nie.
— To jak inaczej to nazwiesz? Wiedziałeś, że ma AIDS i pozwoliłeś mi się
z nią przespać.
— To prawda... — Young wstał. Stanął twarzą w twarz ze swoim gościem.
Fox zacisnął dłoń tak mocno, że aż palce mu strzeliły. Był gotów do
wymierzenia ciosu. Tylko stan zdrowia Younga powstrzymywał go przed
brutalnym atakiem. Ostatecznie zwolnił uścisk, złapał się za głowę i
wrzasnął.
Jego przeciwnik ani myślał stawać do nierównej walki. Odwrócił głowę w
stronę szafki.
— Myślałem, że nasza przyjaźń coś dla ciebie znaczyła — kontynuował
Fox. — A to co? — Zdziwił się, dostrzegając kolejną kopertę w rękach
gospodarza. — Długo jeszcze będziesz się ze mną bawił w kotka i myszkę?
Young milczał i podał mu kolejną nieopisaną przesyłkę.
— Wyniki następnej dziwki?! — Mówił przez zaciśnięte zęby.
— Weź i otwórz. Po to cię tu wezwałem.
Gangster roześmiał się.
— Chcesz tym samym powiedzieć, że to, czego się dotychczas
dowiedziałem, to nie wszystko?
— Zgadza się, przyjacielu... To dopiero początek twoich zmartwień.
Fox wyciągnął broń, przeładował i wycelował w głowę Younga.
— Nie radziłbym tego robić. Myślisz, że zapraszając cię tu i mając zamiar
powiedzieć to, co powiedziałem, nie wziąłem pod uwagę takiego rozwoju
wydarzeń? Na twoim miejscu zastanowiłbym się dwa razy. — Wskazał na
niewielką kamerkę umieszczoną w obudowie monitora. — Obraz z tego
zmyślnego urządzenia jest przekazywany gdzieś daleko stąd. Ktoś właśnie
obserwuje twoje poczynania, więc uspokój się i siadaj.
— Gadaj zdrów!
— Jest coś jeszcze. Coś, co ci się bardzo nie spodoba, jeżeli spotka mnie
jakakolwiek krzywda.
— Masz pięć sekund i lepiej się streszczaj.
Young podszedł do komputera. Wszystko miał przygotowane.
Wystarczyło nacisnąć ENTER. Uruchomił się odtwarzacz i pojawiło okienko.
Strona 15
Włączył pełny ekran i odsunął się, aby gość mógł lepiej przyjrzeć się
wydarzeniom uwiecznionym na nagraniu video.
Fox, po obejrzeniu kilkuminutowego filmu, opuścił pistolet i usiadł na
sofie. Poczuł bezradność.
— Nie muszę chyba mówić, co stanie się z tym nagraniem, jeżeli spadnie
mi choć jeden włos z głowy...
— Powiedz w końcu, czego ode mnie chcesz?
— Otwórz kopertę, to się dowiesz.
— Przysięgam, że jeżeli będzie w niej kolejna tego typu wiadomość, co w
poprzedniej, to nie ręczę za siebie.
Mężczyzna energicznym pociągnięciem oderwał zabezpieczenie. Na
podłogę wypadło zdjęcie, a w jego dłoni pozostała mała kartka papieru.
Podniósł fotografię i przyjrzał się osobie widniejącej na niej.
— Kim jest ta kobieta?
— To nieistotne.
— A co jest dla ciebie istotne?!
— To, co masz z nią zrobić.
Strona 16
TYDZIEŃ I
PONIEDZIAŁEK
Późny wieczór przyniósł ze sobą ochłodzenie. Wreszcie ludzie mogli
otworzyć okna. Ci, którzy w swoich mieszkaniach nie mieli klimatyzacji,
przeżywali w upalne dni prawdziwe katusze. Lato, chociaż jeszcze się nie
skończyło, już zostało okrzyknięte najgorętszym w stuleciu. W ciągu dnia,
termometry regularnie pokazywały ponad trzydzieści stopni w cieniu.
Kiedy Dona Jonson, niespełna sześćdziesięcioletnia przedszkolanka,
otworzyła drzwi i przekroczyła próg swojego domu, uderzyło w nią gorące
powietrze. Miała wrażenie, jakby weszła do wnętrza olbrzymiego pieca. W
pierwszej chwili myślała, że tę noc spędzi na tarasie. W środku nie dało się
wytrzymać. Szczelnie zamknięte okna i drzwi uwięziły wewnątrz domu
olbrzymie ilości ciepła. Nie było czym oddychać.
Drzwi wejściowe pozostawiła otwarte. Było już ciemno i po omacku
odszukała na ścianie włącznik. Kiedy trzy żarówki w małej lampie wiszącej
w holu rozświetliły przestrzeń, kobieta zamarła. To, co zobaczyła, było
trudne do opisania.
Ściany i podłogę pokrywały czarno-białe zdjęcia dzieci w różnym wieku,
ubranych w takie same mundurki. Już na pierwszy rzut oka można było
powiedzieć, że fotografii jest kilkaset. Część z nich się powtarzała. Niektóre
wielokrotnie.
Przedszkolanka zaczęła głęboko oddychać. Próbowała się uspokoić, ale
czuła, że zaczyna brakować jej tchu. Szybko oparła się o ścianę i wtedy
zobaczyła, że drzwi wejściowe są nadal otwarte. Z impetem pchnęła
skrzydło, które huknęło o futrynę. Niewielka szybka w drzwiach zatrzęsła się
od uderzenia, a głuchy trzask rozniósł się po pokojach. U sąsiadów ktoś
zgasił światło i ukradkiem wyjrzał przez okno.
Kobieta natychmiast oprzytomniała. Wyłączyła światła i zamknęła drzwi
na klucz. Zerknęła przez szybkę, sprawdzając, czy aby ktoś się nie zbliża.
Wiedziała, że sąsiedzi w tej okolicy często bywali aż nadto troskliwi. Chwilę
pozostała w bezruchu. Bała się odwrócić i spojrzeć na to, co znajdowało się
za nią.
Wiedziała, że nikt nie może tego zobaczyć. Oparła się plecami o drzwi.
Strona 17
Stała na początku korytarza i nie mogła zrobić kroku. Na jasnej bluzce
pojawiły się ciemniejsze przebarwienia. Poczuła krople potu spływające po
jej ciele. Mimo że na zewnątrz temperatura spadła poniżej dwudziestu stopni,
w środku panowało istne piekło.
Sięgnęła do szuflady małego stoliczka stojącego nieopodal drzwi
wejściowych i wyciągnęła latarkę. Miała nadzieję, że stare baterie zadziałają.
Niepewnie nacisnęła czerwony guzik. Smuga światła przeszyła ciemność
panującą na korytarzu. Ruszyła naprzód.
Oświetliła najbliższe fotografie. Od razu rozpoznała znajdujące się na nich
dzieci. Pamięć odżyła. Dwadzieścia parę lat skurczyło się do krótkiej chwili.
Stawiając kolejne kroki, walczyła z własnym ciałem. Coś zaszeleściło pod jej
stopami. Skierowała latarkę w dół. Nie zauważyła, że nastąpiła na fotografie
rozrzucone na podłodze. Natychmiast cofnęła się. Przykucnęła i odgarnęła je
na bok.
Na zdjęciach znajdowali się jej dawni wychowankowie z sierocińca, w
którym niegdyś pełniła funkcję opiekunki. Pomimo upływających lat,
doskonale kojarzyła wszystkie twarze. Zatrzymała się na fotografii nieco
odróżniającej się od pozostałych. Oprócz małego chłopca widniała na niej
również kobieta ubrana w zakonny habit. Bez problemu rozpoznała swoją
twarz.
Odsunęła kolejne fotografie i ruszyła przed siebie. Przeskakując wzrokiem
ze zdjęcia na zdjęcie, przywoływała w myślach obrazy z przeszłości.
Przypominała sobie sylwetki dawnych wychowanków.
Wróciła pamięcią do dnia, w którym zdecydowała się wstąpić do zakonu,
aby uciec przed światem zewnętrznym. W klasztornych murach i sierocińcu
spędziła ponad dwadzieścia lat, po czym zakochała się i postanowiła
ponownie zakosztować życia zwyczajnej kobiety.
Jej szczęście nie trwało jednak długo. Wybranek, dla którego porzuciła
powołanie, znęcał się nad nią. Często bił ją do nieprzytomności. Po roku
uciekła z toksycznego związku i znalazła pracę jako opiekunka w prywatnym
przedszkolu. Zamieszkała w domu rodziców, którzy zmarli kilka lat później.
Patrząc na kolejne fotografie, była już pewna, że ktoś chce jej boleśnie
przypomnieć o błędach, jakie popełniła. Bezwiednie stawiała kroki. Przestała
odgarniać zdjęcia. Nieumyślnie deptała je.
W oddali dostrzegła pulsującą łunę światła. Zatrzymała się i przeżegnała. Z
mocno bijącym sercem weszła do salonu.
Strona 18
Na stoliku stała do połowy wypalona świeczka. Część stopionego wosku
utworzyła plamę na szklanym blacie. Tuż obok leżała stara książka.
Usłyszała hałas za oknem. Ze strachem odwróciła się i spojrzała za siebie.
Na udrapowanej kotarze zobaczyła tylko własny cień. Rozejrzała się, ale
nikogo nie dostrzegła. Podeszła do kanapy i usiadła. Przeczytała napis na
księdze — ROCZNIKI. Ten tytuł utkwił jej w pamięci już dawno temu.
Zawierał spis wszystkich wychowanków sierocińca z danego okresu wraz ze
zdjęciami. Podczas służby w murach tej placówki wielokrotnie do niego
wracała.
Nie odważyła się dotknąć księgi. Czuła strach przed tym, co mogła
zobaczyć na jej stronach.
Rozległ się dźwięk telefonu. Drgnęła. Dreszcz przeszył jej ciało. Pomimo
gorąca, które wypełniało przestrzeń, poczuła przejmujący chłód.
Wstała i podeszła do aparatu, który nieustannie dzwonił. Podniosła
słuchawkę, ale nie odezwała się ani słowem. Wyraźnie słyszała czyjś oddech.
— Halo? — Przemogła się wreszcie.
Odpowiedź nie padła, ale świszczący oddech ustał. Nagle w słuchawce
pojawiły się głosy śmiejących się dzieci. Poczuła, jak jej ciało zaczyna drżeć.
Nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Chciała puścić słuchawkę, ale
mięśnie odmówiły posłuszeństwa.
— Kim... jesteś? — wyjąkała ze strachem.
Śmiechy ucichły i ponownie usłyszała głośne oddechy.
— Twoim sumieniem — padła odpowiedź.
Rzuciła słuchawką i oparła się plecami o ścianę. Niechcący potrąciła
ramieniem stojący na szafce wazon ze zwiędłymi kwiatami, który upadając
na podłogę, rozbił się w drobny mak. Odskoczyła w bok. Woda rozlała się po
posadzce.
Telefon ponownie się odezwał. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwoniono z
tego samego numeru co poprzednio. Stała jak sparaliżowana, nie wiedząc, co
ma zrobić. Po kilkunastu sygnałach przenikliwy dźwięk ucichł. Przywołała w
myślach jedyne zdanie, które usłyszała.
Wkrótce aparat odezwał się po raz trzeci. Nie wytrzymała i gwałtownie
podniosła słuchawkę.
— Czego ode mnie chcesz?! — wrzasnęła przerażona.
— Niczego konkretnego — odezwał się tajemniczy głos. — Myślę jednak,
Strona 19
że powinnaś wytrzeć podłogę i dywan, bo może zostać plama.
Dona Jonson wypuściła słuchawkę z ręki. Z trwogą spojrzała w okno.
Mogłaby przysiąc, że widzi czyjąś sylwetkę. Nagle cień poruszył się i
zniknął. Zerwała się i pobiegła do kuchni. W ostatnim momencie dobiegła do
tylnych drzwi i zablokowała zamek. Odskoczyła, kiedy ktoś stanął po drugiej
stronie. Było zbyt ciemno i nie potrafiła rozpoznać twarzy.
Osobnik złapał gałkę. Próbował otworzyć, ale bezskutecznie. Szarpnął
kilka razy, a następnie uderzył ramieniem w drzwi. Na szczęście, zamek
mocno trzymał.
Kobieta zrobiła kilka kroków w tył. Nieumyślnie trąciła krzesło, straciła
równowagę i wylądowała na ziemi, rozbijając przy tym łokieć. Mocny
zastrzyk adrenaliny zniwelował ból. Złapała się krawędzi stołu i z grymasem
na twarzy podciągnęła się. Stanęła na nogach, ale czuła, że są jak z waty.
Szarpnęła za uchwyt szuflady. Musiała znaleźć coś, czym mogłaby się
bronić.
Zabezpieczenie nie zadziałało. Szuflada wypadła z kredensu i wraz z całą
zawartością wylądowała na płytkach. Wśród sztućców i przyborów
kuchennych przedszkolanka odnalazła to, czego szukała — duży nóż do
krojenia mięsa.
Odwróciła się w stronę przeciwnika, ale za drzwiami nikogo już nie było, a
odgłosy ucichły. Zamarła. Usłyszała szelest, jakby ktoś przedzierał się
pomiędzy gęsto posadzonymi krzewami na tyłach domu. Pobiegła do
frontowych drzwi i zamknęła drugi zamek oraz założyła łańcuszek. Szybko,
prawie po omacku, zaciągnęła wszystkie zasłony. Ostatecznie stanęła w
korytarzu otoczona zdjęciami. Próbowała złapać oddech. Brak świeżego,
chłodnego powietrza dawał się jej coraz bardziej we znaki. Wokoło
zapanowała śmiertelna cisza. Słyszała tylko swoje sapanie.
Czwarty raz rozbrzmiał znienawidzony dzwonek. Podeszła do telefonu.
Uniosła nieco słuchawkę i natychmiast ją odłożyła. Jej wzrok utkwił na
numerach alarmowych, które miała przyklejone na aparacie. Wystukała 911 i
zaczekała na zgłoszenie się operatora.
— 911, w czym mogę pomóc? — odezwał się męski głos.
— Nazywam się Dona Jonson. Ktoś próbuje wejść do mojego domu!
— Wiem...
— Jak to?
— Wiem...
Strona 20
Zaniemówiła. W pierwszym momencie nie zrozumiała, ale po chwili
dotarło do niej. Ktoś podłączył się do jej linii. Z trwogą odłożyła słuchawkę.
Odłączyła kabel aparatu od gniazdka.
Kilka sekund później usłyszała inny, dobrze znany dźwięk. Do jej uszu
dotarł przyciszony dzwonek komórki. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie ją
zostawiła. Poszła korytarzem w kierunku drzwi. Odgłos był coraz
wyraźniejszy. Znalazła torebkę, którą położyła na stoliczku nieopodal
wejścia. Drżącymi rękami odszukała telefon. Bała się, co zobaczy na
wyświetlaczu.
Ku jej zdziwieniu dzwonił dawny znajomy, dyrektor sierocińca, w którym
pracowała kilkanaście lat. Pomyślała, że to może być jedyna okazja do
wezwania pomocy i szybko odebrała połączenie.
— Carl?!
— Dona? Coś się stało? — zapytał Carl Grant, słysząc poddenerwowanie
w jej głosie.
— Potrzebuję pomocy!
— Domyślam się... — powiedział ostro, czym zupełnie zaskoczył kobietę.
— Nie rozumiem...
— Domyślam się, że potrzebujesz pomocy, ale najpierw chciałbym
usłyszeć kilka wyjaśnień.
— Przepraszam, ale...
— Przed godziną otrzymałem dziwną przesyłkę.
— To znaczy?
— Kopertę wypchaną dziecięcą pornografią.
— Co takiego?
— Myślę, że dobrze słyszałaś.
— A co ja mam z tym wspólnego?
— W środku było jedno zdjęcie nie pasujące do całości. Byłaś na nim ty i
kilkunastu naszych dawnych wychowanków.
Kobieta bez odpowiedzi podbiegła do ściany. Zaczęła nerwowo oświetlać
kolejne fotografie, aż wreszcie znalazła tę, której szukała. Zdziwiło ją, że
wcześniej nie zwróciła na nią uwagi.
— Dona, jesteś tam?
Nie odpowiedziała. Szarpnęła fotografię przypiętą do ściany. Metalowa
pinezka spadła na ziemię. Spojrzała na te wszystkie uśmiechnięte twarze