Tajemnica Wodospadu 27 - Siła Uczuć
Sofie po śmierci Mai dręczą straszne wizje. Jak długo zdoła utrzymać w tajemnicy przed Ludvigiem, że to ona zabiła jego siostrę? W Tangen Ole ma mnóstwo pracy. Nie dość, że Marte zniknęła, to jeszcze Mikkel uciekł z aresztu. Amalie obawia się o zdrowie męża, ponieważ Ole ostatnio jest bardzo zmęczony, a pewnego dnia, kiedy pracują w polu, na jej oczach traci przytomność.
Szczegóły |
Tytuł |
Tajemnica Wodospadu 27 - Siła Uczuć |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Tajemnica Wodospadu 27 - Siła Uczuć PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Tajemnica Wodospadu 27 - Siła Uczuć PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Tajemnica Wodospadu 27 - Siła Uczuć - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Jorunn Johansen
Siła uczuć
Tajemnica Wodospadu
Tom 27
Strona 2
Rozdział 1
Sofie za wszelką cenę usiłowała wydobyć się z lodowatej ciemności. Czuła dojmujący
ból w plecach. Zmusiła się, by otworzyć oczy. Z całych sił starała się wypłynąć na powierzch-
nię. Nie chciała umierać! Była na to zbyt młoda, całe życie miała jeszcze przed sobą!
Włosy oblepiły jej twarz, nagle jakby oprzytomniała. Woda była mętna, mimo to zdołała
coś przez nią dostrzec. Czyżby ktoś do niej machał? Nagle wśród drobinek mułu rozbłysło ostre
światło, naprowadzając ją ku powierzchni. Wiedziała, że to Ahti, bóg wody, wskazuje jej dro-
gę, bo pragnie, by przeżyła. Ojciec opowiadał jej o Ahtim, kiedy mieszkała w Furulii, bardzo
lubiła słuchać jego opowieści o bóstwach. Do Ahtiego modlili się tonący, to on wskazywał im
drogę, jeśli istniała nadzieja na uratowanie życia.
Miała wrażenie, że płuca zaraz jej pękną. Jeśli za chwilę nie zaczerpnie powietrza,
umrze! Machała nogami i wyciągała ręce do góry, zataczając nimi koła, byle tylko wzbić się w
górę, byle zbliżyć się do powierzchni wody.
Udało się! Wypłynęła! Nareszcie znów mogła oddychać.
Woda zachlupotała, kiedy obróciła głowę, żeby się rozejrzeć. Podniosła wzrok na wodo-
spad, chcąc sprawdzić, czy Adam lub Maja wciąż stoją u jego szczytu, ale nikogo nie dostrze-
gła. Dookoła panował spokój. Odetchnęła z ulgą.
Resztką sił podpłynęła do brzegu, wyczołgała się na ląd i na czworakach popełzła po
trawie. Źdźbła kłuły ją w twarz, ręce i nogi wydawały się bezwładne, wreszcie jednak udało jej
się dotrzeć do grubego pnia.
Oddychała płytko, jej pierś szybko podnosiła się i opadała. Z ubrania kapała woda i była
przemarznięta do szpiku kości, ale żyła. Uratowała się. Wyrwała się z rąk ducha i Adama.
Nagle z oczu trysnęły jej łzy. Słone krople ściekały do ust, a ciałem wstrząsało drżenie.
Skuliła się.
Otaczał ją gęsty las. Znów zerknęła na wodospad, na tamto miejsce, w którym stała, kie-
dy zobaczyła Maję. Przeraziła się tak bardzo, że mało nie postradała zmysłów. Ale najgorsza
była zdrada Adama. Jego śmiech i ten chłód w spojrzeniu. Uświadomiła sobie teraz, że on tylko
udawał. Podstępnie przekonał ją, że może mu zaufać, a tak naprawdę nastawał na jej życie.
Wiedział przecież, że zabiła Maję. Oszukał ją. Mimo wszystko musiał kochać Maję.
Co miała ze sobą teraz począć? Pogmatwała sobie życie. Opuściła dom, nic nie mówiąc
Amalie, mimo że siostra zawsze starała się zapewnić jej spokój i dostatek. Ale tak gorąco pra-
Strona 3
gnęła wyjechać, nieustannie trawił ją niepokój i miała wrażenie, że w Tangen się udusi. Teraz
jednak zrozumiała, że powinna tam wrócić. Innego wyboru nie miała.
Wstała i dotknęła ręką pleców. Bardzo ją bolały, ale wiedziała, że musi stąd odejść.
Prędko uświadomiła sobie, że nie zdoła dojść piechotą aż do Norwegii. Coś jednak przyszło jej
do głowy. Musi zakraść się z powrotem do obozu i zdobyć konia. To jej jedyna szansa.
Z trudem wspięła się po stromym zboczu i wkrótce znalazła się w tym samym miejscu, z
którego ją zepchnięto. Rozejrzała się i zadrżała. Ostrożnie zerknęła w dół. Spadła naprawdę z
wysoka, aż dziwne, że tak to się skończyło. To Ahti, bóg wody, ją ocalił.
Ruszyła przed siebie. Słońce już zaszło i zapadł zmrok, ale tak było lepiej. Cyganie
prawdopodobnie udali się już na spoczynek, mogła więc mieć nadzieję, że nikt jej nie zauważy.
Po pewnym czasie dostrzegła przed sobą zagrodę. Psy szczekały, z domu dobiegał płacz
dzieci, ale na podwórzu panował spokój. Pod zagajnikiem, na ogrodzonej łące konie drzemały
na stojąco. Podkradła się tam i szybko przykucnęła na widok Adama zmierzającego do obory.
R
Koń Adama. Właśnie jego ukradnie. To piękna, silna klacz.
Otworzyła bramę, która cichutko zazgrzytała, i weszła między konie. Rozejrzała się, ale
L
nikogo w pobliżu nie dostrzegła. Na szczęście zagroda dla koni była niewidoczna z domu.
Odszukała klacz Adama, wzięła ją za kantar i podprowadziła do zagajnika. Dopiero tam
T
ją dosiadła. Przydałyby jej się cugle, ale dobrze wiedziała, że nie może tracić czasu na szukanie
uprzęży w stajni.
- No, ruszaj - rzuciła, chwytając klacz za grzywę i kierując ją w stronę ścieżki.
Nie oglądała się za siebie. Nie chciała wracać myślą do czasu spędzonego w tym miejscu
ani do Adama, który ją oszukał i którego nie chciała więcej widzieć. Życie z Cyganami dobie-
gło końca.
Była teraz dojrzałą kobietą i zamierzała to udowodnić. Już nigdy nie pozwoli się tak
omamić. Poczuła gorycz rozczarowania. Mężczyźni są podli!
Mimo wszystko wierzyła, że słońce kiedyś znów dla niej zaświeci, ponieważ wciąż ko-
chała Ludviga. Ciekawe, dokąd poszedł? Czy i jemu coś się przytrafiło?
Nie powinna się teraz nad tym zastanawiać. Jeśli miała przeżyć, musiała się stąd wydo-
stać, uciec od ducha Mai i od Adama. Nie chce umierać, ani dla Ludviga, ani dla nikogo inne-
go. Czuła jednak dojmujący smutek. Pokochała Ludviga. Czyżby już nigdy nie miała go zoba-
czyć?
Strona 4
Jechała już od dłuższego czasu i tak przemarzła, że z trudem utrzymywała się na koń-
skim grzbiecie. Rozejrzała się i poczuła, jak ogarnia ją coraz większe przygnębienie. Ze
wszystkich stron otaczał ją las. A miała nadzieję, że trafi na jakiś opuszczony szałas. Chyba
liczyła na zbyt dużo.
Pozwoliła, by koń sam wybierał drogę. Była zmęczona i rozgoryczona, ale zdecydowana,
że się nie podda. Znajdowała się daleko od granicy i powrót do domu mógł zająć dużo czasu.
Gdzieś w oddali zahuczała sowa i Sofie mimowolnie się wzdrygnęła. W otaczającej ją
ciemności wszędzie widziała przemykające cienie. Przez chwilę zdawało jej się nawet, że ktoś
ją ściga.
Gdy dotarła do jakiejś polany, na tle nocnego nieba ze zdziwieniem dostrzegła wijącą się
smugę dymu. Zmrużyła oczy. Przed nią stała nieduża chata, w oknie się świeciło. Od razu zro-
biło jej się lżej na sercu. Poprowadziła konia przez wysoką trawę, potem zsiadła i puściła go
wolno.
R
Prędko wbiegła po kamiennych schodach i pięścią załomotała w drzwi. Nie wiedziała,
czy pozwolą jej tu przenocować, a musi się przespać, żeby odzyskać siły.
L
Nikt nie otwierał, zniecierpliwiona zapukała więc jeszcze raz. Po chwili drzwi się otwo-
rzyły i stanął w nich młody mężczyzna.
T
- Czego chcesz? - spytał ostrym tonem, marszcząc brwi.
Sofie zebrała się na odwagę.
- Szukam noclegu.
Mężczyzna spojrzał ponad jej ramieniem, omiótł wzrokiem polanę.
- Sama jesteś?
- Tak. Wybieram się do Norwegii.
Zorientowała się, że mężczyzna mówi mieszanką norweskiego i szwedzkiego. Zdziwiło
ją to, ale nie miała od wagi spytać, dlaczego przebywa w Finlandii. Najwyraźniej fiński nie był
jego językiem ojczystym.
- Sama? - powtórzył zdziwiony.
Kiwnęła głową.
- Tak.
Gospodarz szerzej otworzył drzwi i wpuścił ją do środka.
Przy palenisku spał duży pies. Szara sierść i wielkie łapy przywiodły Sofie na myśl wil-
ka. Pies ledwie uniósł powieki i zaraz znów je zamknął.
Strona 5
Jego pan usiadł na stołku i popatrzył na nią wyczekująco.
Sofie chrząknęła, zasłaniając usta ręką.
- To znaczy, że mogę przenocować? - Popatrzyła na mężczyznę pytająco.
Zauważyła, że ma przenikliwie patrzące zielone oczy i naznaczoną bliznami twarz.
Wolno skinął głową.
- Hm. Jakoś może i dałoby się to zrobić, ale nie wiem, gdzie byś miała spać. To jedyne
łóżko. - Ruchem głowy wskazał kąt w izbie.
Sofie poczuła, że na policzki wypełza jej rumieniec.
- Wobec tego pójdę dalej - wydusiła z siebie i już chciała się odwrócić, gdy powstrzymał
ją mocny uścisk dłoni.
- Możesz zostać tutaj - oświadczył mężczyzna. - Ale będziesz spała w jednym łóżku ze
mną.
Wyrwała mu rękę.
- Nie, nie mogę! - Już otworzyła drzwi, żeby wybiec z chaty, ale gospodarz znów ją po-
chwycił.
R
L
- Nigdzie nie pójdziesz!
Próbowała uwolnić się z jego uścisku, ale tym razem przytrzymywał ją tak mocno, że ca-
T
ły jej wysiłek spełzł na niczym.
- Puść mnie! - krzyknęła.
- Nie, zostaniesz tutaj! - Wciągnął ją do środka i mocno trzasnął drzwiami.
Pies, który do tej pory spał spokojnie, podszedł teraz do Sofie. Sierść miał zjeżoną.
Popatrzyła na niego przerażona, czując, jak ze strachu ściska ją w żołądku.
- Puść mnie! - zawołała jeszcze raz, ogarnięta narastającą paniką.
Mężczyzna rzucił ją na łóżko i przycisnął całym swoim ciężarem. Sofie leżała na brzu-
chu i czuła, że zaraz się udusi.
- Czego chcesz? - wykrztusiła, chociaż już wiedziała, jakie są jego zamiary. - Pozwól mi
odejść! - krzyknęła.
- Nigdzie cię nie puszczę. Sama do mnie przyszłaś i chcę, żebyś tu została - wydyszał
nad nią.
Próbowała się wyrwać, ale była bezsilna.
- Czego ode mnie chcesz? - powtórzyła zrozpaczona.
Strona 6
Serce waliło jej mocno, o mało nie wyskoczyło z piersi. Zapukała do obcych drzwi i na-
wet do głowy jej nie przyszło, że wśród tych ścian może mieszkać szaleniec.
Mężczyzna złapał ją za ramię i zmusił, by się obróciła i na niego spojrzała. Dopiero teraz
zauważyła pęcherze na jego rękach i jątrzące się rany. Na ten widok zrobiło jej się niedobrze i
jeszcze bardziej się przeraziła. Czyżby ten człowiek był chory?
Odwróciła głowę na bok i wybuchnęła płaczem. Ze strachu cała się trzęsła.
- Puść mnie, pozwól mi odejść! Jesteś chory, możesz...
- Milcz, dziewczyno! - krzyknął ostro. - Wcale nie jestem chory. Wszystkim się tylko tak
wydaje!
Sofie przygryzła wargę. Była pewna, że ten człowiek jest chory i chyba nawet wiedziała
na co. To ospa. Widziała już takie przypadki u doktora w Kongsvinger. Przybraną matka wy-
ciągnęła ją wtedy stamtąd, a wieczorem kazała jej się wykąpać w balii.
- Wydaje mi się, że masz ospę. Mogłabym ci pomóc, jeśli mi pozwolisz - powiedziała
R
prędko, chociaż z trudem oddychała.
Nacisk na jej ciało nieco zelżał i mężczyzna się odsunął. Sofie obróciła się i popatrzyła
L
na niego podejrzliwie.
- Jak mi możesz pomóc? - spytał.
T
- Na razie jeszcze nie wiem, ale nie wolno ci tak na mnie napadać. Nie jestem wrogiem. -
Zmrużyła oczy, gorączkowo się zastanawiając, co jeszcze może powiedzieć. - Mieszkasz tu
sam? - Rozejrzała się po izbie i aż się wzdrygnęła na widok panującego brudu i zapleśniałych
skórek chleba walających się po podłodze. Pies znów ułożył się przy palenisku, ale nie spusz-
czał z niej oczu, w każdej chwili gotów się na nią rzucić.
- Tak. Jestem samotnym człowiekiem - odparł. - Jeśli nie liczyć Hery. - Głową wskazał
na psa.
- Piękny pies - pochwaliła Sofie, chociaż wcale tak nie uważała.
- Hera wcale nie jest psem. - Mężczyzna się roześmiał. - To wilczyca. Znalazłem ją, kie-
dy była malutka.
Sofie popatrzyła na Herę i zadrżała.
- Jak udaje ci się przetrzymywać wilka w niewoli?
- To nic trudnego. Hera pilnuje domu i żaden nieproszony gość nie odważy się tu wejść.
Oczywiście oprócz ciebie.
- Od dawna chorujesz?
Strona 7
Mężczyzna pokręcił głową.
- Nie, ale wiem, że to nie ospa, chociaż tak ci się wydaje. To coś innego.
Sofie popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Więc co to może być?
- Nie mam pojęcia, ale zjadłem trochę jagód i...
- Jagód?
- Tak.
Nie wierzyła, że można dostać tak wielkich pęcherzy od zjedzenia jagód, ale pokiwała
głową.
- Wobec tego pewnie niedługo samo przejdzie - stwierdziła, chcąc go uspokoić. - Ale
dlaczego mnie zaatakowałeś?
R
Uśmiechnął się lekko.
- Jesteś bardzo ładna i wydawało mi się, że sama się o to napraszasz. Teraz już rozu-
L
miem, że wcale się do takich nie zaliczasz.
Sofie nie bardzo wiedziała, co o nim myśleć. Mężczyzna wydawał jej się dziwny. Czyż-
T
by nie był przy zdrowych zmysłach?
Usiadła na stołku. Była zmęczona i śpiąca, a zarazem wciąż wzburzona tym, co przed
chwilą zaszło. Nie miała pojęcia, czy może nieznajomemu ufać.
Ciemnowłosy mężczyzna był wysoki i silny, raczej nie mógł mieć więcej niż dwadzie-
ścia pięć lat. Pewności żadnej nie miała, ale wydawał się młody.
Chrząknęła.
- Jak ci na imię?
Popatrzył na nią najbardziej zielonymi oczami, jakie kiedykolwiek widziała.
- Jari.
- Jari?
- Tak. To fińskie imię i noszę je z dumą.
- Nie sądziłam, że jesteś Finem - powiedziała, spuszczając oczy, bo zaniepokoiło ją jego
świdrujące spojrzenie.
- Urodziłem się w Szwecji i przez kilka lat mieszkałem w Norwegii, zanim wróciłem do
domu ojca. Umarł wiele lat temu, a ja przejąłem zagrodę.
Strona 8
A więc takie jest wyjaśnienie, pomyślała Sofie, prostując się na stołku. Po upadku z wy-
sokości do wody bolały ją plecy i nogi. Mimowolnie spojrzała na łóżko i ziewnęła.
Jari zauważył to i uśmiechnął się życzliwie.
- Możesz spać tutaj. Sam położę się w suszarni.
- W suszarni? Można tam spać? - spytała zaskoczona.
- Owszem, ciepło tam i wygodnie. Mam nawet materac, na wypadek gdyby odwiedzili
mnie goście.
Sofie nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała.
- Goście?
- Tak. Często pojawiają się tu ludzie.
- Wydawało mi się, że mówiłeś...
Jari poderwał się gwałtownie i zamierzył się na nią ręką.
- Milcz! Niech ci się nic nie wydaje!
Znów się rozzłościł. Serce się Sofie ścisnęło strachem. Powiedziała za dużo. Coś dziw-
R
nego było w tym człowieku, tylko co? Zachowywał się coraz bardziej niezrozumiale i po chwili
L
namysłu stwierdziła, że boi się u niego zostać.
Wstała i wygładziła sukienkę.
T
- Mimo wszystko nie mogę tu nocować. Ojciec czeka na mnie niedaleko - skłamała.
Zdziwiony Jari uniósł brwi, widać było, że jej nie wierzy.
- A to ciekawe - rzekł. Dotknął palcem brody i lekko się uśmiechnął. - Chyba mnie teraz
nie okłamujesz?
Szybko pokręciła głową. Naprawdę było w nim coś niepokojącego.
- Nie - wydusiła z siebie. - Przyszłam sama, bo ojciec nie wierzył, że ktoś może tu
mieszkać. Czeka na mnie. - Podeszła do drzwi. - Dziękuję, że pozwoliłeś mi się trochę ogrzać.
Wstał, nie spuszczając z niej wzroku. Wilk też się podniósł, przeciągnął i podszedł bliżej.
Miała wrażenie, że tylko czeka na właściwy moment, by się na nią rzucić.
Odwróciła się, nacisnęła klamkę i pośpiesznie wymknęła się za drzwi.
Zaraz jednak zamarła, bo naraz przed nią wyrosła postać; ktoś, kogo dobrze znała.
Strona 9
Rozdział 2
Amalie spojrzała na męża, który leżał przy niej i bawił się jej włosami. Znów przyśnił jej
się Johannes i w całym ciele poczuła ból.
Zbudzony jej krzykiem Ole usiłował pocieszać ją najlepiej, jak umiał.
- Spróbuj się uspokoić - powiedział miękko, całując ją w czoło.
- Staram się, ale to nie takie proste. Kiedy pojawiają się te sny, są takie żywe. Sprawiają
mi wielkie cierpienie.
- Rozumiem.
Przytuliła się do męża i zamknęła oczy. To był ich ostatni dzień w Kongsvinger. Przed
wieczorem mieli wyruszyć z powrotem do Tangen.
Jakiś czas leżeli w milczeniu.
- Lepiej się już czujesz? - spytał Ole.
R
Amalie kiwnęła głową.
- Tak, chociaż wcale się nie cieszę, że wracamy. Z Tangen łączy się tyle wspomnień.
L
- Wiem. Ale to przecież nasz dom i musimy wracać do Kajsy.
- Oczywiście. - Popatrzyła na męża i pocałowała go w usta. - Kocham cię, Ole. Nie
T
wiem, co bym zrobiła bez ciebie. Cieszę się, że znów jesteś przy mnie, że się zjawiłeś, zanim
całkiem postradałam zmysły. Byłam taka samotna.
- Ja też się cieszę, że przybyłem w porę - szepnął z wargami przy jej ustach.
Amalie zdecydowała się porozmawiać o czymś innym. Wspomnienie Johannesa napawa-
ło ją ogromnym smutkiem.
- Nie potrafię się otrząsnąć po tej wizji, w której ujrzałam Hannę i tego mężczyznę -
przyznała. - Nie rozumiem, dlaczego nam się ukazała ani tego, że ty też ją widziałeś.
Myślała o Hannie, która krwawiła w trawie, i o Christianie, który pobiegł do lasu. Ten
obraz był taki rzeczywisty.
- Wydawała się żywą osobą - przyświadczył Ole. - Widziałem jej ślady na piasku.
- To wszystko było takie dziwne - stwierdziła Amalie w zamyśleniu.
Ole cofnął ramię i głowa Amalie opadła na poduszkę.
- Dokąd idziesz?
- Musimy już wstawać. - Uśmiechnął się. - Ulrik oczekuje, że przed wyjazdem do domu
wypijemy z nim kawę.
Strona 10
- Dlaczego?
- Nie pamiętasz, że mamy wspólne interesy? Sprowadzanie przypraw to również część
planu.
Amalie nie potrafiła przekonać się do planów męża. Nie chciała, żeby od niej odjeżdżał.
- Nie podoba mi się to.
- Można na tym dużo zarobić.
- Masz dość pieniędzy.
- Owszem, ale jeśli mam przestać być lensmanem, to muszę sobie znaleźć jakieś inne za-
jęcie. Nie mogę się zajmować wyłącznie gospodarstwem. Chyba mnie znasz. - Nalał wody do
miednicy i szybkimi ruchami obmył twarz.
- No tak, ale nie podoba mi się to, że wyjedziesz i mnie zostawisz.
Uśmiechając się, Ole wytarł twarz ręcznikiem.
- Znów myślisz tylko o sobie. Powinnaś z tym skończyć.
R
To była prawda. Teraz, kiedy Ole wreszcie wrócił, Amalie pragnęła mieć go blisko. Nie
chciała codziennie za nim tęsknić.
L
- Musisz spróbować mnie zrozumieć. Ja... - Urwała, kiedy rzucił się na łóżko, lądując tuż
obok niej. Oczy mu się śmiały.
T
- Nie mówmy już więcej o tym. Musimy się ubrać i wyruszać.
- Nie lubię Ulrika. Wygląda mi na nieuczciwego.
- Bzdury! - Ole zaśmiał się. - Ulrik to człowiek honoru.
- Jakoś w to nie wierzę - odrzekła.
Lekko zmierzwiwszy jej włosy, Ole wstał i wciągnął spodnie.
- Ubieraj się!
Usłuchała. Włożyła suknię, wyszczotkowała włosy i zaplotła warkocz.
Mąż obserwował ją z boku.
- Nagle tak ucichłaś. Coś się stało?
Zerknęła na niego.
- Nie, ale powinieneś mnie posłuchać. Jest w Ulriku coś, co mi się nie podoba. - Na
wspomnienie jego taksującego spojrzenia aż się wzdrygnęła.
Ole z rezygnacją pokręcił głową.
- Wytłumacz mi wobec tego, o co ci chodzi.
Stanęła przed nim.
Strona 11
- Masz zamiar wyłożyć jakieś pieniądze?
- Oczywiście.
- No, to Ulrik cię oszuka i wiele na tym stracisz.
- Daj spokój! Masz zbyt bujną wyobraźnię.
- Wcale nie. Nie możesz mu ufać. Nie wiem, co mi tak podpowiada, ale wierzę swoim
wizjom.
- Widziałaś to? - spytał zdumiony.
- Tak, on oszukał wiele osób. Właśnie dlatego jest taki bogaty.
Ole podszedł do okna.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Pokręcił głową. - Tym razem musisz się mylić. - Odwrócił
się i znów popatrzył na żonę.
Amalie była jednak przekonana, że przeczucia jej nie mylą, i nie zamierzała ustąpić.
- Naprawdę chcesz stracić pieniądze?
R
- Nie, ale... - Ole rozłożył ręce. - Doprawdy, nie wiem...
Zorientowała się, że stracił pewność siebie.
L
- Pójdziemy z nim porozmawiać. Może mimo wszystko się pomyliłam. Ale kiedy go
jeszcze raz zobaczę, będę już miała pełne rozeznanie - stwierdziła.
T
- Wobec tego tak zrobimy.
Ująwszy ją za rękę, Ole pociągnął ją za sobą.
Amalie pośpiesznie dreptała za mężem ulicą. Z trudem udawało jej się dotrzymać mu
kroku.
- Nie mam już siły dalej iść - poskarżyła się. Ole gwałtownie się zatrzymał.
- Musimy zdążyć na umówioną godzinę. Amalie ciężko dyszała.
- Czy to naprawdę takie ważne?
- Muszę dotrzymać umowy.
Znów ruszyli. Na szczęście Ole nie szedł już tak szybko jak przedtem.
- Nie pojmuję, jak możesz się tak upierać przy tych swoich wizjach. Wciąż uważam, że
Ulrik to uczciwy człowiek
Amalie poczuła złość.
- Wybór należy do ciebie, tylko żebyś mi się potem nie skarżył. Przyjdzie dzień, kiedy
zrozumiesz, że ten człowiek cię oszukał. Jesteś skłonny zaryzykować?
Strona 12
Znów Ulrik stanął jej przed oczami, tym razem z chytrym uśmieszkiem na ustach i pli-
kiem banknotów w dłoni. Te pieniądze należały do jej męża, tego była pewna.
Ole spojrzał na nią gniewnie.
- Dość już! Powiedziałaś, że zaczekamy i zobaczymy, co się stanie, kiedy tam przyj-
dziemy.
Amalie w milczeniu ruszyła za mężem po schodach. Służąca, która zdążyła już otworzyć
drzwi, zaprosiła ich do salonu.
Kiedy tam weszli, Ulrik powitał ich otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem.
- Nareszcie jesteście. Siadajcie! Kawa już podana.
Amalie usiadła obok męża, zastanawiając się, dlaczego Edna nie patrzy jej w oczy. Do-
piero gdy Ulrik chrząknął, kobieta jakby się ocknęła.
- Dzień dobry - powiedziała cicho.
- Dzień dobry - przywitała się Amalie, a Ole elegancko się ukłonił.
R
Ulrik przysunął sobie krzesło do stołu i zatarł ręce.
- Wszystko zapowiada się bardzo ciekawie. Nie mogę się już doczekać wyjazdu do Kri-
L
stianii.
- Nie powinieneś jechać - odezwała się Edna.
T
Mężczyzna spojrzał na nią tak, jakby była dokuczliwą muchą. Amalie zrobiło się jej żal.
- Milcz, kobieto! Nie masz na co narzekać. Dałem ci wszystko. Powinnaś raczej okazać
mi trochę wdzięczności.
W Amalie się zagotowało. Obróciła się do Ulrika i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie pojmuję, jak może pan w taki sposób traktować swoją kobietę! To wprost hanieb-
ne!
Ulrik zaczerwienił się i poderwał z krzesła.
- Doprawdy? Nie powinna się pani w to mieszać. Nie wie pani, ilu Edna miała mężczyzn.
To ladacznica - dodał i zacisnął usta.
Amalie aż dech zaparło z oburzenia.
- Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś bardziej obrzydliwego.
Szybko zerknęła na męża, w nadziei, że ją poprze i powie coś temu wstrętnemu człowie-
kowi. Ole jednak popijał kawę, udając, że nic się nie stało. Rozzłościła się jeszcze bardziej.
- Pan jest okrutnym człowiekiem! Mam szczerą nadzieję, że mój mąż nie będzie z panem
współpracował. Gra pan fałszywymi kartami i liczę, że w końcu wsadzi pana do więzienia.
Strona 13
Mina Ulrika zdradzała kompletne zaskoczenie.
- Do więzienia?! - zawołał.
- Właśnie tak powiedziałam.
- Dość już tego! - odezwał się wreszcie Ole. - Przyszliśmy tutaj napić się kawy, a nie po
to, żeby się kłócić. Amalie ma wyjątkowo wybuchowy temperament. Liczę, Ulriku, że wyba-
czysz jej ten brak powściągliwości.
Amalie miała ochotę uderzyć męża, ale poprzestała na posłaniu mu lodowatego spojrze-
nia. Sięgnęła po kawałek ciasta.
Gospodarz obrócił się do Olego i zaczął rozmawiać z nim o interesach. Amalie przysłu-
chiwała się jego opowieściom o podróżach, wspaniałych przyjęciach i wszystkich pięknych
strojach, które mógłby zdobyć. Nie mieściło jej się w głowie, że jej mąż nie dostrzega fałszu
tego człowieka.
- Brzmi to świetnie. - Ole wypił łyk kawy. - Ale czy cena za te stroje nie jest zbyt wyso-
R
ka? Będzie z tego jakiś zysk?
A więc jednak Ole powziął jakieś podejrzenia, pomyślała, oddychając z ulgą.
L
- Właśnie w taki sposób prowadzi się interesy. Z czasem oczywiście to już nie będzie ta-
kie drogie, ale na początku trzeba się liczyć z wydatkami.
T
Edna jadła ciasto. Sprawiała jednak wrażenie, jakby rosło jej ono w ustach. Amalie po-
stanowiła zaproponować jej przechadzkę po ogrodzie.
- Strasznie zrobiło się tu gorąco - powiedziała. - Może byśmy wyszły na powietrze?
- O tak, z największą przyjemnością. - Twarz Edny pojaśniała. - Pospacerujemy trochę.
W ogrodzie Amalie napawała się zapachem bzów, których kwiaty w wielkich kiściach
zwisały nad ich głowami.
- Nie mam siły dłużej tu mieszkać - oświadczyła gniewnie Edna.
Amalie zaskoczył ten wybuch.
- Aż tak źle się między wami układa? Kobieta pokiwała głową.
- Sądziłam, że Ulrik ma wobec mnie poważne zamiary, ale się pomyliłam. W ogóle się o
mnie nie troszczy.
- A gdzie pani zamieszka po wyprowadzeniu się stąd? Edna wzruszyła ramionami. Przy-
ciągnęła do siebie gałązkę bzu i wdychała zapach kwiatów.
- Nie wiem. Popełniłam w życiu wiele głupstw. Na statku płynącym do Ameryki poko-
chałam Hermanna, ale... - Westchnęła. - Ale źle się to skończyło. Jakiś czas potem poznałam w
Strona 14
Kristianii Jona. Myślałam, że on będzie dla mnie wszystkim, zakochałam się, lecz Ulrik
wszystko popsuł. Jestem zrozpaczona.
Dostrzegłszy łzy w jej oczach, Amalie pogładziła ją po ramieniu.
- Przykro mi słuchać, że tak źle się pani ułożyło. Ale czy jest pani pewna, że Ulrik...
- On z całą pewnością ma wiele kobiet - przerwała jej Edna.
- Naprawdę tak pani sądzi? Przecież może się pani mylić.
Kobieta pokręciła głową.
- Jestem pewna. Już zdążyłam go poznać. - Wbiła w Amalie błagalne spojrzenie. - Czy
mogłaby mi pani pomóc? - Pociągnęła nosem i otarła go palcem.
Przeszły kawałek dalej i usiadły na ławce pod oknem.
- Co pani ma na myśli? - spytała Amalie.
- Czy udzieli mi pani schronienia? To moja jedyna nadzieją - dodała z rozpaczą w głosie.
Amalie zaczęła rozważać wszystkie za i przeciw. Czy mogła się zgodzić? Nie. Musi naj-
R
pierw porozmawiać z Olem. Wszak Tangen to również jego dom.
- Nie mogę sama podjąć takiej decyzji. Muszę porozumieć się z mężem - odpowiedziała
L
przepraszającym tonem.
- Bardzo tęsknię za Svullrya. Tam było tak spokojnie.
T
Muszę też odnaleźć moje dzieci, Ingrid i to drugie, które urodziłam... - Edna umilkła.
Amalie dostrzegła na jej twarzy głęboki smutek.
- Spytam Olego, czy będzie mógł pani pomóc. Możliwe, że, zdoła odnaleźć dzieci. Jest
przecież lensmanem i zna wielu urzędników.
W oczach Edny błysnęła nadzieja.
- Tak bardzo tęsknię za Ingrid.
- Rozumiem, ale jak mówiłam... Nagle Edna wstała.
- Dziękuję za pomoc. - Uniosła spódnicę i pobiegła w głąb ogrodu.
Amalie patrzyła za nią zdumiona, ale jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy po chwili nad-
szedł Ole. Usiadł przy niej, przeczesał palcami włosy i westchnął.
- Nie wiem już, co mam myśleć o Ulriku. Zasiałaś we mnie wątpliwości.
- Bardzo możliwe, i dobrze się stało. Wciąż chcesz zaryzykować z nim współpracę?
- Sam już nie wiem - odparł ze smutkiem w głosie. Nakryła dłonią jego rękę.
- Ole?
- Słucham - odrzekł, ale widać było, że myślami jest gdzieś daleko.
Strona 15
- Edna spytała, czy mogłaby zamieszkać u nas w Tangen. Nie jest jej dobrze u Ulrika.
Sam to chyba zauważyłeś, prawda?
Ole przesunął się na ławce.
- Nie, Amalie. Nie możesz mnie o to prosić. Nie chcę się w to mieszać.
- Chyba możesz się zgodzić. - Spuściła wzrok.
- Nie możemy przyjmować każdego, kto potrzebuje pomocy, tyle chyba rozumiesz.
- Wiem, ale ona ma dwoje dzieci, za którymi bardzo tęskni.
- Dwoje dzieci?
Kiwnęła głową.
- Podobno mieszkają w Kristianii. Powiedziałam, że być może będziesz mógł jej pomóc.
Ole pokręcił głową.
- Nie, nie mam siły się w to mieszać. Wracamy do domu. - Wstał. - Wyjeżdżamy stąd i
zapominamy i o Ulriku, i o Ednie.
R
- Nie mówisz chyba poważnie. Jesteś przecież lensmanem, to twój obowiązek. - Nie mo-
gła pojąć jego niechęci. To było do niego zupełnie niepodobne, zwykle chętnie śpieszył lu-
L
dziom z pomocą.
- Nie tym razem. Chcę wrócić do domu, potrzebuję odpoczynku. Jestem naprawdę zmę-
T
czony tą pracą. Właśnie dlatego chciałbym zająć się czymś innym. Ale ty zniszczyłaś moje ma-
rzenia.
- Ja? - Spojrzała na niego z oburzeniem. - Naprawdę tak uważasz?
- Owszem. Zasiałaś we mnie wątpliwości.
Po wyrazie jego oczu poznała, że się gniewa, ale nie przejęła się tym.
- Powinieneś zatem zbadać, czym Ulrik się zajmuje. Prawdopodobnie przekonałbyś się,
że to same ciemne interesy. Jego miejsce jest w więzieniu. Oszukał wielu ludzi. Sprawdź to,
bardzo cię o to proszę.
Ole pokręcił głową.
- Nie, nie mam siły. Wracamy do domu i zapominamy o wszystkim.
Amalie zrozumiała, że dalsze przekonywanie go niej ma sensu, był zbyt zmęczony.
- Wobec tego jedźmy.
Nagle pojawił się przy nich Ulrik.
- Gdzie Edna? - spytał.
- Nie jest tu szczęśliwa i...
Strona 16
Mężczyzna uniósł brwi.
- Przepraszam, że przerwę, ale to naprawdę nie pani sprawa, pani Hamnes. Edna jest
skłonna do wybuchów i dużo płacze, ale to nie moja wina. Tęskni za dziećmi. Wszcząłem już
poszukiwania i liczę, że dzieci wkrótce się znajdą.
Jego słowa wprawiły Amalie w zakłopotanie.
- A ja sądziłam...
Ulrik się uśmiechnął.
- Edna nie wie, że usiłuję odnaleźć jej dzieci. Bardzo mi na niej zależy, choć ona tego nie
rozumie.
Ole dyskretnie chrząknął,
- Powinieneś powiedzieć jej, że ją kochasz, inaczej ją stracisz. Bardzo nieładnie się do
niej odezwałeś. Edna spytała Amalie, czy nie mogłaby u nas zamieszkać.
Z ust Ulrika zniknął uśmiech.
- Aha. A więc jest aż tak źle?
R
- Owszem - potwierdził Ole. - Powinieneś się nad tym zastanowię. My wracamy już do
L
domu. Niedługo się do ciebie odezwę.
- No to jesteśmy umówieni. - Ulrik odwrócił się i pobiegł w stronę domu.
T
- Dziwny z niego człowiek, tyle muszę przyznać. - Ole pokręcił głową.
Amalie wzięła go pod rękę.
- To prawda. Powinnam teraz znaleźć Ednę i przekazać jej, że nie może z nami jechać.
- Dobrze, zajmij się tym. Ja sprowadzę powóz.
Amalie wróciła do domu. W holu zastała siedzącą na kanapie zapłakaną Ednę.
- Edno?
Kobieta pociągnęła nosem i popatrzyła na nią.
- Nie możemy cię ze sobą zabrać. Ole nie chce się mieszać w nie swoje sprawy. Przykro
mi, naprawdę próbowałam go namówić,
Edna wstała i wygładziła suknię.
- Dziękuję za dobre chęci. - Obróciła się na pięcie i pobiegła na górę po schodach.
Amalie wciąż było przykro, że Ole nie zgodził się na przyjęcie Edny pod ich dach, ale
nic nie mogła na to poradzić.
Znalazła męża przy stajni.
- Rozmawiałaś z nią? - spytał, biorąc ją za rękę.
Strona 17
- Tak. A kiedy powiedziałam jej, że nie może z nami jechać, uciekła na górę. Bardzo mi
jej żal.
- Rozumiem. Muszę przed wyjazdem zrobić jeszcze kilka zakupów, po powóz przyj-
dziemy później.
Będąc już na ulicy, Amalie obejrzała się na dom. Edna stała w oknie, machając im na po-
żegnanie. Odmachnęła jej w odpowiedzi.
Ulrik powinien porozmawiać z Edną, ale najwyraźniej z jakiegoś powodu się z tym
wstrzymywał. Czyżby się pomyliła w jego ocenie? Może po prostu nie potrafił okazywać
uczuć? No cóż, tak naprawdę to nie jej sprawa, ale mimo wszystko nie potrafiła przestać o tym
myśleć.
Rozdział 3
R
Edna zacisnęła palce na parapecie. Płacz dławił ją w piersiach. Znalazła się w potrzasku.
Tak strasznie pogmatwała sobie życie. Ulrik używał tylko jej ciała, a potem wyrzucał ją jak
L
ścierkę. Czy właśnie na tym polega miłość? Nie, w to nie mogła uwierzyć.
Otarła łzy i przysiadła na łóżku. Nie czuła się tu szczęśliwa, dlatego już wielokrotnie
T
próbowała uciec. Najpierw wydawało jej się, że kocha Hermanna, później zadurzyła się w Jo-
nie. Ale tak naprawdę tylko się oszukiwała, żeby zapomnieć o mężczyźnie, który kiedyś zdołał
rozpalić ogień w jej sercu. O Eriku.
Nagle poderwała się i wybiegła z domu. Przestała już myśleć. Wiedziała tylko, że musi
wrócić do Svullrya. Wrócić do Erika i pozbyć się Vigdis, która jej go ukradła. Ta dziewczyna
zniszczyła jej życie, nadszedł wreszcie czas, by za to zapłaciła!
Zatrzymała się i rozejrzała po ulicy. Z ulgą odetchnęła, dostrzegłszy Hamnesów. To nic,
że nie chcieli jej zabrać do Svullrya. Musi podjąć jeszcze jedną próbę. Na pewno uda jej się ich
przekonać.
Pobiegła za nimi, nie oglądając się za siebie. Chciała zapomnieć o czasie spędzonym w
willi Ulrika. Musi zrobić coś, by znów mogła być szczęśliwa.
Czeka ją nowe życie!
Ole spojrzał na Ednę spod oka.
- Nie. Nie możemy przyjąć pod swój dach już nikogo więcej.
Edna prawie padła na kolana, błagając, by ją ze sobą zabrali.
Strona 18
- Tak gorąco pana proszę, panie Hamnes! Nie mogę tutaj zostać.
W odpowiedzi Ole pokręcił głową.
- Jak myślisz, co powie Ulrik, kiedy się dowie, że u nas mieszkasz?
- Nam mówił, że bardzo mu na tobie zależy - wtrąciła Amalie.
- Nie - zaprzeczyła Edna. - Nie chcę dłużej u niego być.
- Ulrik szuka twoich dzieci - oznajmił Ole.
- To kłamstwo. W ogóle mu na nich nie zależy.
- Tak nam przynajmniej powiedział. - Ole wzruszył ramionami.
- Ja mu nie wierzę - oświadczyła Edna. - On nie lubi dzieci, a ja już mu się znudziłam.
Tyle zdołałam zrozumieć. Muszę wracać do Svullrya.
- Ale u nas nie możesz zamieszkać - powtórzył stanowczo Ole.
Amalie stwierdziła, że dłużej już nie może milczeć.
- Ależ, Ole, musimy jej jakoś pomóc! Edna podeszła krok bliżej.
R
- Bardzo proszę, wysłuchajcie mnie. Naprawdę nie mogę tu zostać.
- A co tam będziesz robić? - spytał Ole, unosząc brwi.
L
Spuściła wzrok.
- Nie wiem.
T
- Możemy zawieźć cię do Svullrya, ale musisz poszukać sobie jakiegoś miejsca, gdzie
będziesz mogła zamieszkać - zaproponował Ole.
- Tylko gdzie go szukać?
- To już nie moja sprawa.
Patrząc na poważną twarz lensmana, Edna pomyślała, że musi zmienić taktykę. Kiedy
jednak Hamnes pociągnął za sobą żonę, zamierzając odejść, zrozumiała, że jej sytuacja jest
beznadziejna.
Pośpieszyła za nimi.
- Tak was proszę! Potrzebuję jakiegoś schronienia. W Svullrya nie znam nikogo oprócz
Erika, a...
Ole gwałtownie się zatrzymał.
- Do Erika nie możesz się zwrócić, to chyba rozumiesz?!
- Wcale nie chcę do niego iść - skłamała.
- Przecież mogłaby u nas pracować - podsunęła Amalie.
Strona 19
W istocie Edna wcale nie miała ochoty pracować. Pochodziła z bogatego domu i nie za-
mierzała poniżać się służeniem u kogoś. Lecz jeśli to jedyna możliwość...
- No, to by było jakieś rozwiązanie - przyznał Ole. - Ale nie mogę powiedzieć, żeby mi
się to podobało - dodał, marszcząc brwi.
Amalie westchnęła.
- Edna może pracować w gospodarstwie albo zająć się Elise i Kajsą, kiedy nas nie będzie
w domu, prawda? Berte spodziewa się dziecka, a Maren i tak ma dość roboty. Co prawda jest
jeszcze Ulla, ale nie wiem, jak długo uda mi się ją zatrzymać. Jest taka wścibska, że to wprost
przerażające.
Spojrzenie lensmana nieco złagodniało i Edna dostrzegła cień nadziei.
- No dobrze, wobec tego możesz jechać z nami. Ale jeśli nie będziesz się dobrze spisy-
wać, od razu opuścisz nasz dom. - Pogroził jej palcem.
W duchu Edna zaniosła dziękczynne modły do bogów za wsparcie Amalie. Sama by so-
R
bie nie poradziła.
- Bardzo dziękuję. Na pewno tego nie pożałujecie - zapewniła i wreszcie się uśmiechnę-
L
ła.
Ole pokiwał głową i ruszył przed siebie. Odwróciwszy głowę, Edna zerknęła na dom i
T
zadrżała. Miała nadzieję, że już nigdy w życiu nie zobaczy Ulrika.
Księżyc świecił nad Furulią. Wieczór był piękny. Tannel otworzyła okno i wciągnęła w
płuca rześkie powietrze. Powinna się przejść, zamiast tu tkwić i dumać. Znów jednak usiadła z
książką, otworzyła ją, ale nie była w stanie przeczytać nawet linijki. Myśli nie dawały jej spo-
koju, martwiła się o Petera.
Odłożyła książkę na komodę, sprawdziła, czy Matti śpi, i wymknęła się na korytarz. Za-
trzymała się u szczytu schodów i spojrzała w dół.
Coś było nie tak, wyczuwała to całą sobą. Coś się stało z Peterem. Ale o co mogło cho-
dzić?
Zbiegła po schodach, narzuciła żakiet i wyszła na dziedziniec. Rozejrzawszy się, pośpie-
szyła w stronę wąskiego przejścia między budynkami gospodarczymi. Dookoła wszystko
tchnęło takim spokojem, że aż się uśmiechnęła na myśl o swoich lękach.
Tyle głupstw potrafiła sobie wmówić. Z jej bratem na pewno nie dzieje się nic złego.
Najprawdopodobniej był w zagrodzie albo wybrał się do lasu na polowanie.
Strona 20
Zawróciła na dziedziniec i zobaczyła wychodzącego z obory męża. Czym prędzej do
niego podeszła.
- Tron!
- O co chodzi?
- Od dawna nie miałam już żadnych wieści od Petera. Może coś mu się stało? - Znów
ogarnął ją niepokój. Nie mogła już znieść tego uczucia, które stale ją nachodziło.
Tron przyjrzał się jej badawczo.
- Rzeczywiście, sporo czasu już minęło, ale na pewno nic mu nie jest. Peter jest przecież
dorosły.
Tannel przygryzła wargę. Mąż ani trochę jej nie uspokoił.
- Pojadę do zagrody i sama sprawdzę, czy wszystko z nim w porządku - oświadczyła.
Tron popatrzył na nią z przerażeniem.
- To bardzo zły pomysł! Spodziewasz się dziecka, nie powinnaś tak ryzykować.
R
Tannel z uśmiechem zerknęła na swój brzuch.
- Jazda konna nie jest niczym niebezpiecznym. Przecież Amalie też jeździła.
L
- Nie pozwalam ci!
Spojrzała na męża gniewnie.
T
- Wobec tego sam pojedź. Nie uspokoję się, dopóki się nie dowiem, co z Peterem. Poza
tym powinieneś już mnie znać. Czuję, że coś się dzieje.
- Dobrze. - Tron kiwnął głową. - Pojadę, ale później.
- Przecież wtedy będzie już całkiem ciemno.
- Wezmę ze sobą Wilka. On mnie przypilnuje.
Tannel nigdy nie lubiła Wilka, ale teraz uspokoiła się, słysząc, że drapieżnik będzie to-
warzyszył mężowi.
- Dobrze.
Tron nachylił się i pocałował ją w policzek.
- Zobaczymy się później, moja kochana - powiedział ii ruszył w stronę zagrody dla koni.
Tannel zawróciła do domu. Była już na progu, gdy za plecami usłyszała czyjeś kroki.
Odwróciła się i aż uniosła rękę do ust, by stłumić krzyk.
To była Johanne, dziewczyna, która kiedyś umizgiwała się do Trona. Ta, która umiała
puszczać krew z żył i była córką znachorki.
Zaciskając zęby, Tannel dumnie zadarła brodę, kiedy dziewczyna do niej podeszła.