484

Szczegóły
Tytuł 484
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

484 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RIVELV - DEMON AUTOR - "DRAVEN HTML : ARGAIL Opowiadanie zamieszczone za wiedz� i zgod� Autora 1. Rivelv uni�s� wzrok znad czyszczonej szabli. Ostrze zal�ni�o w padaj�cym przez okno blasku promieni s�onecznych. Siedzia� na ��ku w ma�ym, zakurzonym pokoiku wy�cielonym nied�wiedzi� sk�r�. Za nim w zmi�tej po�cieli le�a�a filigranowa posta� o zgrabnych, okr�g�ych kszta�tach uwydatniaj�cych si� spod bia�ej cienkiej ko�derki. Po tym jak dosta� si� do Viliany, sam nie m�g� uwierzy� temu co si� sta�o. Temu jak to wszystko si� szybko potoczy�o. Przyby� tu na pro�b� ch�opca, pokona� czarownika i o ma�o nie straci� �ycia. A to wszystko dzia�o si� tak szybko. Za szybko. Wiedzia� kim jest, wiedzia� co musia� zrobi�, wiedzia� �e nie mo�e zgin��. Cho� gdy czarnoksi�nik Dewiusz d�gn�� go no�em, gdy upad� i wykrwawia� si� na ziemi, by�o mu wszystko jedno. Ale uda�o si�.. I to si� teraz liczy. Zerkn�� za siebie k�ad�c szabl� na stoliku, obok sporego glinianego kubka i tacy z nadkrojonym chlebem. Spojrza� na niedok�adnie przykryt�, spokojnie �pi�c� dziewczyn�- uosobienie ciszy. Jego ciszy. U�miechn�� si� pod nosem widz�c ten niewinny wr�cz obraz. Odgarn�� z jej czo�a kr�cone kosmyki ciemnoz�otych w�os�w, przykry� kocem a� po szyj�. Podziwia�. U�miechn�a si� nagle, poruszy�a. - No pi�knie- powiedzia� cicho, prawie szepc�c.- Obudzi�em ci�, Mina? Dziewczyna milcza�a. U�miecha�a si� z zamkni�tymi oczyma. - Nie chcia�em. - Wiem �e nie chcia�e�, Naytrel- u�miechn�a si� szeroko ukazuj�c szereg bia�ych z�bk�w. - To dobrze, chcia�em ci� tylko przykry�. Mina wyci�gn�a si� pod kocem, obr�ci�a si� w jego stron� le��c wspar�a si� na �okciu. - P�no ju�?- zapyta�a. - Prawie po�udnie. - Ojciec mnie nie szuka�? - Zdziwiona? - Ahm. Rzadko zdarza si�, aby jedna z jego c�rek wychodzi�a ze swojego pokoju w �rodku nocy, zakrada�a si� do pokoju rannego rivelva i .... - I zosta�a tam do po�udnia- przerwa�.- Ciekawe kiedy zauwa�y �e ci� nie ma? Mina u�miechn�a si�. - Jest w�jtem. Jest naprawd� bardzo zaj�ty.- powiedzia�a. - Domy�lam si�. Naytrel wsta�. By� na wp� nagi. - Kiedy za�o�y�e� spodnie?- zapyta�a zdziwiona. Nie odpowiedzia�. Za�mia� si�. Dziewczyna spojrza�a na czarny znak wypalony na torsie rivelva, na nic nie przypominaj�c� wypalon� sk�r�, sprawiaj�c� wra�enie bardziej bolesnej rany, ni� magicznego Znaku Dharmonu. Nic nie powiedzia�a. Dopiero po d�u�szej chwili, widz�c zadowolenie rivelva zapyta�a: - Co ci� tak bawi? - Nic- si�gn�� po dzbanek wody stoj�cy w rogu pokoiku.- Dziwi� si� sobie. Usiad� na ��ku, �ci�gn� serwetk� okrywaj�c� g�rn� cz�� dzbanka i nala� wody do stoj�cego na stole glinianego kubka. - Dziwi� si� sobie, Mina. - Hm? - Dziwi� si� temu, co zrobi�em. A bardziej tego, z kim. - Co ty gadasz?! - Nie wa�ne.- wypi� wod� z kubka, nala� znowu.- Chcesz? - Nie.- zmarszczy�a brwi dziewczyna.- Co� dziwnie si� zachowujesz, rivelvie. Wszystko jest dobrze? - Sam nie wiem. Chyba za d�ugo siedz� tu i nic nie robi�. - Dwa tygodnie to nie tak du�o! Musisz wyzdrowie�. Naytrel chwyci� si� za brzuch. Po g��bokiej ranie zadanej sztyletem pozosta�a tylko blizna. - Ju� wyzdrowia�em.- mrukn��. Mina westchn�a. - Jak to m�wi m�j ojciec, nigdy tego nie zrozumiem. Rana znikn�a po nieca�ym tygodniu. - Tak. One bardzo szybko znikaj�, w ka�dym razie u mnie. Ale jeszcze szybciej przybywaj�. Wiesz? - Wiem.- usiad�a otulaj�c si� kocem.- Teraz pewnie powiesz, �e odjedziesz? - W ko�cu musz�. Nie mog� tak siedzie� bezczynnie. - To te� wiem. A wr�cisz? Naytrel nie odpowiedzia�. Drzwiczki do pokoiku uchyli�y si� z donios�ym skrzypem. Mina rozwar�a szeroko swoje zielone oczy i w mgnieniu oka znikn�a pod kocem. Naytrel chwyci� niepewnie szabl� i �cierk�, udaj�c �e przed chwil� przerwa� czyszczenie. Drzwi zaskrzypia�y przeci�gle. Zza nich, bardzo powoli wychyli�y si� kolejno: sto�ek czarnego kaptura, wystaj�ce spod niego kosmyki czarnych w�os�w, sprytne, wyra�ne niebieskie oczka i krety�ski u�mieszek. Naytrel patrzy� na drzwi z niedowierzaniem. W ko�cu wykrztusi�: - K... Kostek? Do pokoiku wszed� ( a raczej wskoczy�) drobnej budowy m�czyzna w szerokich, ciemnoczerwonych spodniach, obcis�ej, czarnej szacie z bardzo lu�nymi r�kawami, z czarnym, obszywanym ciemnobr�zow� sk�r� kapturem, do kt�rego r�cznie doszyta by�a obdarta peleryna, si�gaj�ca wysoko powy�ej pasa, u kt�rego mia� d�ugi pugina�. Wygl�da� na sztyleciarza. - Witaj Naytrel!- roz�o�y� r�ce Kostek. By� nieogolony; jak zwykle zreszt�. - Co ty tu robisz?- u�miechn�� si� rivelv wstaj�c. - Sam nie wiem szczerze m�wi�c. Za Aplegate uciek� mi ko�. A raczej nie ko�. To by� raczej osio� albo wyro�ni�ty pies bo nie chcia� i�� a jak go klepn��em �eby jecha� to narobi� wrzasku i uciek�. Ot g�upie stworzenie! - Jak si� tu dosta�e�? - To d�uga historia- kiwn�� g�ow� Kostek.- A co? - Nic. Obiecano mi, �e nie wpuszcz� tu nikogo. - Hie, hie! Maj� problem! Bo ja TU jestem! Nie m�w mi �e si� nie cieszysz?! - Jasne, �e si� ciesz�, chod�, usi�d�, porozmawiamy. Z drugiego k�ta sali przyci�gn�li spore drewniane krzes�o z obijanym oparciem. - Masz jakie� piwo? Jakie� wino, czy co?- zapyta� sztyleciarz zacieraj�c r�ce i lustruj�c pokoik rozbieganym wzrokiem. - Wod� �r�dlan�, dla drobnej odmiany. - Heh... Cho� przy wodzie nie da si� zbyt dobrze pogaworzy�.- zerkn�� na prawo i lewo.- A od tych krasnoludzkich g�wien ju� mi �epetyna p�ka. - Zawsze mia�e� t�g� g�ow�, co si� sta�o, Kostek? - Nadal mam t�g� g�ow�!- oburzy� si� sztyleciarz- Tylko nie mam dukata na dzban piwa, ani anta�ek wina. - Znowu przegra�e� wszystko w tawernie? - Ej! Nie m�w tak nigdy! Ja nie przegrywam. Ja po prostu oddaj� moje pieni�dze na przechowanie. W pewnym sensie, oczywi�cie. - Hm? - Nie rozumiesz? Wczoraj przegra�em z takim jednym w dziupl� kopanym krasnoludem. Da�em mu na przechowanie moje trzydzie�ci dukat�w. Bo widzisz, gdy nast�pnym razem z nim zagram, wygram, a on nie do��, �e odda mi moje trzydzie�ci, to jeszcze dorzuci jakie� trzysta ze swoich! Naytrel wypi� wody. - Prawda- powiedzia�.- Przy tym nie mo�na sobie porozmawia�. - No. A nie m�wi�em ci? - M�wi�e�. Za plecami rivelva, spod zmi�tolonego koca, wyjrza�y zielone, dziewcz�ce oczy. Kostek wyszczerzy� si� weso�o, zerkn�� na Naytrela. - Go��beczka, co?- zapyta�. - Co? A, tak. To jest Mina. Dziewczyna wyjrza�a zza koca, u�miechn�a si� niepewnie. Kostek zrzuci� kaptur. Mia� kruczoczarne w�osy, spi�te w kr�ciutk� kitk�. - Witam go��beczk�!- chwyci� j� elegancko za d�o�, poca�owa�. Wr�ci� na krzes�o, wych�epta� wod� z naczynia. Mina spojrza�a ze zdziwieniem na Naytrela. Rivelv wzruszy� ramionami. - To m�j przyjaciel- wyja�ni�.- nazywa si� Kostek. Sztyleciarz odstawi� dzban, przetar� usta r�kawem i uk�oni� si� energicznie, o ma�y w�os nie uderzaj�c g�ow� w st�. - Dziwnych masz przyjaci�, rivelvie- powiedzia�a Mina.-Bardzo dziwnych. Naytrel pokiwa� g�ow�, po czym zwr�ci� si� do sztyleciarza: - O co chodzi, Kostek? Przyby�e� mnie tylko odwiedzi�? Czy co� si� sta�o? - No. - Co "no"? - Szczerze m�wi�c, i to i to. Ju� nied�ugo zima, Naytrel.- chwyci� kawa� chleba i ugryz� kawa�ek.- Czas rusza� w drog�. Czas zarobi� troch� pieni�dzy na �ar�o i prze�y� zim�. Czas pojecha� gdzie� do jakiego� wi�kszego miasta. Rivelv zerkn�� na smutn� min� dziewczyny. Potem spojrza� zn�w na Kostka. - Co masz na my�li? Jakie� konkretne miasto?- zapyta�. Kostek prze�kn��, zapi� wod�. - Talikard. - Chcesz jecha� do Talikard? - Ahm. Szykuje si� tam drobna rob�tka. - Jaka? - Powiem ci po drodze, mo�esz rusza�? Naytrel zn�w zerkn�� na Min�. Unika�a jego wzroku. - Mo�esz?!- zapyta� ponownie Kostek pluj�c okruchami chleba. Rivelv nie odpowiedzia�. Do pomieszczenia wpad� w�jt, przytrzymuj�c na g�owie wymi�ty beret z pi�rkiem. - Mo�ci Naytrelu!- krzycza�.- Kto� obcy jest we wsi! Pono� ten z�odziej, o kt�rym tyle m�wi�! Kostek uni�s� g�ow� znad chleba, spojrza� przed siebie okr�g�ymi, przestraszonymi oczyma. Naytrel zerkn�� na sztyleciarza, potem na w�jta, na le��c� w ��ku Min�. - Mo�ci Naytrelu.. Co si� tu.. Co ona, co oni? To znaczy.. Kostek wsta� od sto�u, szparko podszed� do w�jta. W jednej r�ce trzyma� kromk� chleba, w drugiej kubek wody. Nieudolnie udaj�c z�o�� zacz�� odwraca� uwag� w�jta: - Co to ma by�?! Co to ma by�? Wy jeszcze si� pytacie w�jcie!? - A kim ty u licha jeste�? - Ja? Kim ja jestem? Jam jest.. Nie wa�ne kim jam jest! Naytrel u�miechn�� si� paskudnie, otworzy� okno, da� znak Minie. Dziewczyna zabra�a ubranie, wspar�a si� o parapet i wyskoczy�a do ogr�dka, za oknem. - I co to jest, w�jcie!?- wrzeszcza� Kostek.- Mojego przyjaciela o chlebie i wodzie trzymacie?! Co? To ju� lepiej w lochu by mu by�o! On wam dupy poratowa�, a wy mu wod� i chleb dajecie?! - Ale..- zaj�ka� si� w�jt.- Przecie� mo�ci Nay.. - Nie ma �adnego "ale"! - Ale� mo�ci Naytrel sam chcia� wod� i chleb do pokoju! Kostek zamilk�. Zmru�y� jedno oko, co zazwyczaj oznacza�o, �e w tym momencie my�li i nie wolno mu przeszkadza�. Spojrza� na w�jta podejrzliwie, odgryz� kawa�ek chleba i popi� �ykiem wody, po czym odwr�ci� si� do ubieraj�cego si� ju� Naytrela. - Naprawd� nie chcia�e� wina? - Tak- przyzna� rivelv. Kostek zd�bia�, za�mia� si� z niedowierzaniem. - Mo�ci Naytrelu- zaj�ka� si� znowu w�jt.- A gdzie moja.. To znaczy tu w ��ku le�a�a.. To znaczy.. - S�ucham, w�jcie?- rivelv zapina� klamry w butach.- Co m�wicie? - Tu by�a... - Hm? - Nie wiem.. My�la�em, �e widzia�em tu moj� c�rk�. Kostek g�o�no zarechota�, a� zach�ysn�� si� pit� wod�, zakaszla�. - Tu nikogo nie by�o- powiedzia� Naytrel z lekkim u�mieszkiem. Zapi�� klamry pas�w przecinaj�cych jego kamizel�. Do pochew w�o�y� szable. - Chmm...- chrz�kn�� w�jt poprawiaj�c ko�nierz i wydymaj�c wargi.- Mo�liwe, mo�ci Naytrelu, ca�kiem, ca�kiem mo�liwe. Ale�, kim jest ten tutaj, w czer� odziany osobnik? - To Kostek, m�j przyjaciel. Sztyleciarz sk�oni� si� w p� �uj�c chleb. - Kostek? C� za dziwne imi�. - Bo to nie jest moje prawdziwe imi�- wyja�ni� Kostek podchodz�c do w�jta szlacheckim krokiem: dostojnie i z gracj�. - A wi�c jakie jest pana prawdziwe imi�? - Findariel de Bonteht- uk�oni� si� przypadkiem wylewaj�c wod� na pod�og�.- "Kostek" to przezwisko, jakie zyska�em w przydro�nych tawernach i zajazdach. - Otrzyma� je, bo ile razy gra� w ko�ci zawsze musia� przegra�- doda� rivelv. - Zamknij si�! Wiesz �e ja tylko... - Tak, tak. Dajesz na przechowanie. - No w�a�nie. - Niewa�ne- warkn�� Naytrel wchodz�c mi�dzy w�jta a Kostka.- Musz� podzi�kowa� za go�cin� i opu�ci� Vilian�. W�jt spojrza� na niego marszcz�c brwi: - Odje�d�asz ju� przyjacielu?- zapyta�. - Odje�d�am. - Chmm...- u�miechn�� si� smutno.- Wi�c ruszaj. Lekkiego stepu �ycz�. - Dzi�kuj�, w�jcie.- kiwn�� g�ow� rivelv i wyszed�. W�jt spu�ci� g�ow�, zerkn�� za nim, jak znika� w korytarzu. - Chod� Kostek!- wrzasn�� Naytrel. Sztyleciarz w po�piechu prze�u� k�s chleba i wyszed�, w�cibsko zezuj�c na w�jta. 2. Opu�cili Vilian� p�nym popo�udniem. Najpierw prowadzili konie, wspinaj�c si� na wzniesienia, a gdy wioska znikn�a z pola widzenia, gdy widzieli ju� tylko mkn�ce w niebo smugi szarego dymu z komin�w- dosiedli koni. Naytrel jecha� na swym karym ogierze, Kostek na tarantowatym sekielu. - Pyta�e� mnie o rob�tk�, pami�tasz?- zapyta� sztyleciarz. - No, m�w. - W Talikard, chc� �eby kto� zaopiekowa� si� c�rk� jednego z baron�w, czy jako� tak. Pomy�la�em sobie �e daliby�my rad�. Tak tylko, �eby przetrzyma� zim�. Co? Naytrel? - Jak to, zaopiekowa� si�? - W mie�cie maj� problemy. W�a�ciwie, to ten baron ma problemy, ale nie o to chodzi. Wielu najemnych chce dobra� si� do tej ma�ej i na pewno im si� to uda, ale je�li tam b�dziemy, to kto wie? - Pomy�l�. * Jechali d�ugo, przez trawiaste r�wniny i stepy. Podr�owali przez pag�rkowate polany i �wierkowe lasy, przez ��ki, w�r�d szumu rzek. Brodzili w szerokich, rw�cych potokach, przedostawali si� z brzegu na brzeg, w�r�d tn�cych okolic� drobnych potoczk�w i wielkich, g�rskich rzek. Podziwiali wodospady, przy kt�rych zdarzy�o im si� zatrzyma�, podziwiali g�rskie nied�wiedzie i or�y. Opuszczaj�c te krajobrazy, wjechali w nieko�cz�cy si� las, na zaro�ni�te paprociami w�skie �cie�ki i nie wydeptane dr�ki. Biwakowali na ma�ych polankach, spali nad ods�oni�tym niebem. Czasem zdarzy�o im si� zboczy� z drogi i sp�dzi� noc w zaje�dzie, kt�rych w okolicy by�o sporo. Jednak noc, kt�r� zapami�tali, sp�dzili przy ognisku w�a�nie na ma�ej polance, w nieko�cz�cym si� morzu paproci, w ogromnym, nie maj�cym ko�ca �wierkowym lesie. * - Zobacz- powiedzia� Kostek staj�c w strzemionach i wskazuj�c r�k�. Przed nimi, dr�ka kt�r� jechali ko�czy�a si� do�� szerokim i g��bokim ost�pem. Ost�p wype�niony by� po brzegi zesch�ymi ga��ziami i kamieniami. Nad nim, na drug� stron� prowadzi�y dwa szerokie, zwi�zane ze sob� powalone pnie drzew robi�ce tu za most. W "mo�cie" nie by�o por�czy- zosta�y wy�amane. Na ubitej powierzchni pni, le�a�o cia�o ros�ego m�czyzny, odzianego w d�ugie szaty, z he�mem na g�owie. M�czyzna le�a� nieruchomo na brzuchu, w czym� co musia�o by� niedawno wielk� ka�u�� krwi. Teraz pozosta�a tylko czerwona, ciemna plama. Drugie cia�o, innego m�czyzny, le�a�o po drugiej stronie mostu. Ten nie mia� g�owy, ani sporej cz�ci brzucha. Inny, ros�y i tyczkowaty le�a� plackiem na dole, w ost�pie. W sinej i granatowej ju� d�oni, trzyma� ca�y czas drzewiec w��czni. Konie zar�a�y donio�le, ta�cz�c w miejscu, tupi�c kopytami. Kostek uspokoi� sekiela i szepn��: - Tego tu nie by�o jak jecha�em ostatnio. - Domy�lam si�. - Hm? - To co si� tu wydarzy�o- powiedzia� Naytrel- mia�o miejsce wczorajszego wieczora lub dzisiejszej nocy. Zwr�� uwag� na cia�a, jakie s� sine i blade. - To tak jak twoja twarz- pokiwa� g�ow� Kostek.- Ale bez obrazy ma si� rozumie�. Rivelv zerkn�� na niego z ukosa: - Zamknij si�. Sztyleciarz za�mia� si� pod nosem mru��c oczy. - Mo�e to rozb�jnicy?- zapyta�.- S�ysza�em o rozbitej opodal armii. Wiesz chyba, �e takie niedobitki chwytaj� si� pierwszego lepszego zaj�cia? - Tak, wiem- Naytrel zszed� z siod�a.- Podobnie by�o te� ponad tydzie� temu, w kasztelu przy Vilianie. Niedobitki po��czy�y si� w jedn� grup� i razem grabili karawany. - By�o ich paru, co? Te! Nayt, gdzie idziesz? - Zobacz� co si� tu sta�o. - Nie widzisz? Go�ciom wypruli flaki, tak trudno to zobaczy�?! - Cicho. Kostek wzruszy� ramionami, rozejrza� si� woko�o. - Za�o�� si� w pierwszej lepszej tawernie Naytrel, �e ci tutaj, to ludzie z karawany, kt�r� zaatakowali rozb�jnicy. Rivelv stan�� na �rodku mostu obok le��cego twarz� do ziemi m�czyzny w p�aszczu, z wgniecionym he�mem na g�owie. Po pniach mostu, na zakrzep�ej plamie krwi w�drowa�y muchy, podobnie te� po we�nianym p�aszczu m�czyzny. Naytrel si�gn�� do pasa, ze sk�rzanej pochwy wyci�gn�� tani sztylet, o drewnianej r�koje�ci. Ko�cem ostrza odchyli� p�aszcz okrywaj�cy m�czyzn� w he�mie. - Przegra�by� zak�ad!- krzykn�� do Kostka. - Co? - Tego tutaj z�ar�o jakie� bydl�. - Jakie bydl� znowu?- sztyleciarz stan�� w strzemionach. - Nie wiem. Ale to co tu widz� nie wygl�da mi na robot� najemnych. - Hm? - Ten tutaj, co le�y przede mn� jest po�amany w p�. - W p�? Naytrel kiwn� g�ow�, zawr�ci�, dosiad� konia. - Jed�my st�d- powiedzia� d�gaj�c konia pi�tami. - Nie b�d� si� sprzeciwia�. Przejechali przez most. Kostek zmarszczy� twarz w obrzydzeniu, wykrzywi� si�. Splun�� za siebie. - Co ich tak za�atwi�o?- zapyta�. - �ebym to ja wiedzia�. - Ohyda! Mo�e wyverna albo jaki� wilko�ak? - Kto wie?- wzruszy� ramionami rivelv- Co� jest w tym lesie. �yje tu jakie� dziwne stworzenie kt�rego nie znam. Ca�kiem mo�liwe �e przesz�o przez g�ry w poszukiwaniu jad�a i zaszy�o si� gdzie� tutaj. Ale to nas nie interesuje. - Aha!- wyszczerzy� z�by Kostek.- Wiedzia�em �e jednak co� wiesz! - Po prostu wydedukowa�em. - Hm? - Na mo�cie le�a�y dwa cia�a. Jedno le�a�o po�rodku i by�o z�amane w p�, facet nie mia� w�troby. Jego przyjaciel te�. Ten stw�r wyszed� z lasu noc�, lub te� bardzo wczesnym rankiem. Musia� zaskoczy� tych ludzi i znienacka zaatakowa�. Zauwa�, Kostek, �e ten w ost�pie trzyma kawa�ek w��czni. Chcia� si� broni�, ale nie zd��y�. Co� wyrzuci�o go w d�, niszcz�c w drzazgi balustrad�. Milczeli, ca�y czas jad�c. Trzymali si� drogi prowadz�cej na Talikard, coraz to bardziej zag��biaj�c si� w las. - Dziwne.- powiedzia� w ko�cu Kostek. Rivelv nic nie powiedzia�, popatrzy� tylko na sztyleciarza. - Gdyby to byli jacy� rybacy, zrozumia�bym to. Sprawa wygl�da�aby inaczej: dw�ch rybak�w posz�o sobie nad rzeczk� �eby po�owi�, a tu nagle na mo�cie nad ost�pem napada ich wyverna, albo ghul. Ale tych dw�ch by�o uzbrojonych. Co si� tu mo�e dzia�? - To co zwykle- u�miechn�� si� kpi�co Naytrel.- Pewnie ten potw�r porwa� jak�� dam� dworu z Talikard i teraz ka�dy szlachcic rusza z mieczem �eby j� uratowa�. Zawsze jest to samo. - Pewnie!- wyszczerzy� si� Kostek.- �eby jeszcze chodzi�o o honor. A tu chodzi tylko o s�aw�, kobiet� i dukaty! - Powiedzia�, wz�r cn�t- prychn�� Naytrel. * W�r�d drzew zamajaczy�o ognisko. Wok� zata�czy�y cienie wysokich �wierk�w. Aksamit nieba, upstrzony setkami ma�ych, bladych punkcik�w, mlecznym blaskiem roz�wietla� blady ksi�yc w pe�ni. Wiecz�r by� zimny. Kostek otuli� si� szczelniej p�aszczem, przysun�� si� bli�ej ogniska. - Paskudnie zimno- zauwa�y�.- Brakuje mi tu jakiej� gospody. - Zapomnia�e� jak to jest nocowa� pod go�ym niebem, co Kostek? - Ca�kiem mo�liwe. Przez ostatnie trzy miesi�ce siedzia�em na dworze baronowej Elblair, robi�em tam za t�umacza. - T�umacza? - No.. Podawa�em si� za t�umacza i znawc� starych win. A ta baronowa przyjmowa�a wielu zacnych go�ci. Wszystkich spoza granicy. Byli to g��wnie jacy� nad�ci kupcy, arty�ci, wielmo�e, szlachta rodowa. - I co? T�umaczy�e�? Kostek u�miechn�� si� paskudnie, chowaj�c twarz w cieniu rzucanym przez kaptur. - T�umaczy�em tylko dla zachowania pozor�w- powiedzia�.- Gdy tylko wszyscy poszli spa� podkrada�em si� do ich komnat i "po�ycza�em" co si� da. - Tak jak my�la�em- pokiwa� g�ow� rivelv. - No chyba. Nie wiem co ty tam sobie o mnie my�lisz. - Chcesz troch� tego suszonego mi�sa? - Nie, nie jem niezdrowych potraw. Rivelv powstrzyma� si� od komentarza. Ognisko zacz�o przygasa�. P�omie� stawa� si� coraz mniejszy. Naytrel dorzuci� ga��zi. Posypa�y si� iskry, zaskwiercza�o. Kostek zatrz�s� si�. Rozchyli� p�aszcz, wysun�� r�k�, nasun�� sobie kaptur na oczy. - Dobranoc- powiedzia�. - Idziesz ju� spa�? - Nie. Posiedz� tak sobie a� mi ty�ek przyro�nie do ziemi! Co ty Naytrel, jasne �e id� spa�! U was w Dharmonie nie m�wiono "dobranoc" przed snem? - Nie. U nas nikt nie �yczy� drugiemu dobrej nocy. Bo po co niby. - A to niby czemu? - Bo ka�dy wiedzia�, �e lepiej by� ju� nie mo�e. Kostek pokr�ci� g�ow�, zdj�� kaptur. - Chyba wiem o co ci chodzi, Naytrel. - Ciekawe. - Je�li dobrze my�l�, traktujesz Dharmon jak swoje osobiste piek�o, przez kt�re musia�e� przej�� i kt�re zrobi�o z ciebie to, czym teraz jeste�. Zrobi�o z ciebie rivelva. Naytrel zmarszczy� brwi. - Mam racj�? Pami�tasz to czego nie powiniene� pami�ta� i prze�y�e� to czego nie powiniene� prze�y�. - Co niby takiego? Na wszystko zas�u�y�em. Wszystko jest w naturalnym porz�dku. Tak by� powinno. - Pieprzenie! Nikt nie zas�u�y� na przyk�ucie do blaszanego s�upa i wypalanie mu olbrzymiego znaku na torsie! Nikt! Chocia�by by� najgorszym morderc� na �wiecie, nawet gorszym od ciebie! - No w�a�nie... - W�a�nie, Naytrel. By�e� morderc�, najemnym, mia�e� wrog�w, z�apali ci� i zlali na �mier�. A� dziw �e unikn��e� pala. Le�a�e� umieraj�cy gdzie� na �mierdz�cym wrzosowisku i wtedy zjawili si� ci mnisi z Dharmonu. Mam racj�? - Dali mi wyb�r. - Ha! To jest wyb�r: �ycie czy �mier�? Idiota wybra�by �mier�! Sk�d mog�e� wiedzie� co z tob� zrobi�? - Nie mog�em.. - Zrobili z ciebie kap�ana magii, jeste� na ich us�ugach, masz w�drowa� po krainach i tropi� mag�w, zabija� ich, odbiera� im magi�. Prawda? Wina le�y po ich stronie. Pami�taj o tym i nie my�l ju�, spr�buj zapomnie�. - Prawda jest taka, �e to nie mnisi zrobili ze mnie rivelva. - A kto? - Ch�� �ycia, Kostek. - No prosz�.. Chcia�e� �y�, wi�c jeste� rivelvem? - No w�a�nie. - O rany, Naytrel... - Co? - Chmm.. Nic- u�miechn�� si� sztyleciarz.- Ale wiedz, �e i ja nie mia�em dobrze. - Jak rodowy szlachcic, �yj�cy w luksusach, mo�e narzeka� na to, �e jest mu �le? - Jak wida� mo�e, jestem tego najlepszym przyk�adem. - No tak- pokiwa� g�ow� rivelv.- Uciek�e� z domu i pokaza�e� �wiatu swoje zami�owanie do hazardu przegrywaj�c ca�y sw�j maj�tek. - No i popatrz, Naytrel. Du�o o sobie wiemy. A najlepsze jest to, �e siedzimy tu i gaworzymy a wok� nas, mo�e nawet za tamtymi krzakami, siedzi jaka� bestia, kt�ra czeka tylko a� zasn�, �eby zje�� moj� w�tr�bk�! Rivelv u�miechn�� si� pod nosem. - No. Pozwolisz �e p�jd� spa�. Chc� szybko zasn��, a nigdy dobrze nie zasypiam w lesie, na jakiej� polance. Dobrze zasypiam w gospodach. A nie na polankach, psia ich ma�! Obud� mnie na moj� wart�. Sztyleciarz zarzuci� kaptur na g�ow�, po�o�y� si� na ziemi i otuli� czarnym p�aszczem. - Dobranoc, Naytrel. Rivelv patrzy� w ogie�. Milcza�. * Obudzi� go krzyk. Gdy si� otrz�sn�� i przys�ucha�, zrozumia� �e to nie krzyk. To p�acz, p�acz dziecka. G�o�ny szloch dziewczynki. Zerwa� si� z ziemi, si�gn�� po szable. Ognisko zgas�o. Polank� roz�wietla� ksi�yc. Ksi�yc w pe�ni. - Co jest w mord�?- obudzi� si� Kostek.- Naytrel? Co to jest? Rivelv nie odpowiedzia�. Rozgl�da� si�, nas�uchiwa�. - Co to jest?- zapyta� ponownie sztyleciarz. - Nie wiem- sykn�� rivelv. Oczy p�on�y mu gniewem. Wrzask i krzyk nie ustawa�. Pot�ny charcz�cy ryk, mkn�cy w mroku w�r�d krzew�w. Ksi�yc w pe�ni. Zata�czy�y wierzcho�ki �wierk�w w ciemnym borze. P�acz dziewczynki coraz dalej. Dalej. Cisza. - Co to ma by�- szepn�� Kostek.- Co to kurwa ma by�?? - Cicho. Nasta�a grobowa cisza. G�o�no zawy� wiatr, rozdar� milczenie. Zagwizda� mi�dzy �wierkami, pomkn�� borem w dal, za oddalaj�cym si� w ciemno�� p�aczem ma�ej dziewczynki. - Cicho. - Co jest? - Cicho Kostek. - Ja chc� na dw�r baronowej.. Obiecuj� �e nie b�d� wi�cej krad�. - Zamknij si�. - Ale.. - Powiedzia�em zamknij si�. Nic nie s�ysz�. - Ja te� nic nie s�ysz�. - Cicho. - Tego tu nie ma. - Zamilcz.. - Tego tu nie ma, Naytrel. - Chyba odesz�o. - Odesz�o... ... .. Co? 3. Droga przecina�a rozleg�e pole faluj�ce z�ot� pszenic� i dwa ma�e zagajniki, granicz�ce z ciemnym lasem. Na drodze, przy zagajnikach sta�a grupka wie�niak�w wygl�daj�cych jak nieruchome pos�gi ze stercz�cymi w g�r� wid�ami i kosami. Stali w milczeniu, ze zrezygnowaniem patrz�c przed siebie, na swych "dow�dc�w", zajadle k��c�cych si� ze sob�. "Dow�dc�w" by�o dw�ch. Jeden- m�czyzna w sile wieku, kr�py, g�sto zaro�ni�ty o d st�p do g�owy, drugi- podstarza�y dziadunio, wspieraj�cy si� na wysokiej, pokr�conej lasce, o wiele od niego wy�szej. - Jeste� idiot�, Henryku!- wrzasn�� dziadunio trz�s�c z nerw�w pokr�con� lask�.- Skoro �lady prowadz� tam, w las, to dlaczego mamy i�� przez pole na wrzosowiska? - Bo wiem �e potw�r chcia� nas zmyli�- broni� si� zwany Henrykiem.- I nie nerw�j si� tak, dziadu, bo zadyszki dostaniesz.. - Ja ci dam, baranku ty jeden! Zaraz ci no poka��, co my�l� o tobie i twoich zadyszkach! -Spokojnie, dziadu. Spokojnie! Na pewno stw�r ruszy� o tam, na wrzosowiska. Zaufajcie, mi dziadku, zaufajcie. Ja wiem, �e wy i tak nie p�jdziecie z nami, bo zadyszka i tak was z n�g zniesie.. Staruszek zamachn�� si� lag�, przeci�gn�� lask� po twarzy Henryka. M�czyzna run�� na plecy kilka krok�w dalej. Wie�niacy ohn�li ch�rem. - Masz! Ot, co my�l� o twoich zadyszkach, kmiotku- powiedzia� dziadek i zrobi� gro�n� min�. Kostek zobaczy� wszystko pierwszy, zatrzyma� si� na skraju lasu i czeka� na Naytrela, kt�rego potrzeba zatrzyma�a z ty�u. Zarechota� weso�o, widz�c jak przygarbiony staruszek ok�ada kijem o wiele m�odszego od siebie w wie�niaka. - Z czego si� �miejesz?- us�ysza� nagle za sob�. Odwr�ci� si�. - Zobacz, tam w dole- wskaza� r�k�. - Hm? - Ten dziadu bije jakiego� wie�niaka. Naytrel u�miechn�� si� kpi�co. - Chod�, zobaczymy sobie. Sztyleciarz d�gn�� konia pi�tami, galopem pu�ci� si� �rodkiem drogi. Rivelv wolno ruszy� za nim. Staruszek wyci�gn�� r�k�, pomacha� do nadje�d�aj�cego Kostka. Kilku ch�op�w pomog�o wsta� poobijanemu Henrykowi. Sztyleciarz zatrzyma� si� przed dziadem, �ci�gn�� wodze, wzbi� tumany kurzu. - Witaj, zacny panie- powiedzia� staruszek.- Gdzie to zmierzacie? - Do Talikard, starcze. A za co to bijesz tego ch�opa?- za�mia� si� pod nosem.- Czym zas�u�y�? - Aa.. G�upie nasienie, mleko pod nosem jeszcze ma a k�uci si� ze mn�. - K�uci si�? - Bo widzicie panie, tragedia si� sta�a. Szukamy dziecka po lasach. - Zgubi�o si�? - Chyba tak. Znikn�o nam wczoraj male�stwo, z podw�rza co� je porwa�o. Wiecie, panie. Tak jak lis kradnie kury. - No, to co? - No i co� zabra�o nam dziecko z podw�rza. Od niedawna si� s�yszy, �e po lesie kr�ci si� jaki� stw�r przedziwny. Ni to ogr jest, a nawet i nie ghul. W�druje paskudztwo le�nymi drogami, a �pi podobno na li�ciach zgni�ych. Nocami wychodzi na pola i nam kartofle wyjada! Sztyleciarz uni�s� brwi z niedowierzaniem. - Co wy gadacie, dziadu?- zapyta�.- Jaki potw�r wam kartofle wyjada? Przecie� to si� kupy nie trzyma.. - Nie s�uchajcie go, mo�ci rycerzu- chwiejnym krokiem zbli�y� si� do nich Henryk, trzyma� si� za nos.- Ten dziadu g�upoty plecie. To� to bestia jest sprytna, ale nie wy�era nam ziemniak�w, bo po co by niby dziewczynk� porywa�a? - Zamknij g�b�, ch�opku roztropku!- uni�s� lag� dziad. Henryk zas�oni� si� r�koma. - Spokojnie- powiedzia� Kostek.- Bez nerw�w. - No- rzek� spokojniej Henryk zerkaj�c na dziada z ukosa.- To jakem m�wi�, stw�r ten porwa� nam c�rk� w�jta naszego, w�jt wyjecha�, do Talikard na targi pojecha�, bo on najs�awniejsz� hodowl� koni ma. - A, pojecha� na targ koni? - No przecie m�wi�- prze�kn�� s�yszalnie �lin�.- A wczoraj z wieczora, konie niespokojne jakie� by�y, psy ujada�y jak oszala�e, ju� przypuszcza�em, �e co z�ego idzie. - A ja to czu�em w ko�ciach!- wtr�ci� si� staruszek. Henryk zerkn�� na niego i powiedzia�: - No.. I jakem m�wi�, dziewczynka ma�a, c�rka w�jta, kt�r� ojciec zostawi� pod nasz� opiek�, wysz�a sobie w nocy na gwiazdy popatrze�. Jak na ni� co� wyskoczy�o, to tylko mrugn�� okiem zd��y�em! Paskudztwo jakie� z boru wysz�o, przeskoczy�o p�ot jak �aba, dorwa�o ma�� i uciek�o w las. A rycza�o przy tym!! Kto by pomy�la�. Powiedzia�bym �e to smok, albo jaki jaszczur! - I nie wiecie co to jest?- dopytywa� si� Kostek. - Nie. - No tak- powiedzia� dziadek.- Ja wiem jedno na pewno. Ten zwierz normalny nie by�. Sztyleciarz usiad� wygodniej w siodle. - To znaczy?- zapyta�. - Czu� od niego tym czym�.. - Czym? - Magi�. - Magi�? - No. Tropiciel powiedzia� nawet, �e ten stw�r zostawia �lady magiczne i �e nie pomo�e nam go znale��, bo �ycie mu jest mi�e, a kieszenie jak na razie ma pe�ne. - Kieszenie?- Kostek zareagowa� szerokim u�miechem. - Ano kieszenie. A bo co? - No, no.. Bo widzicie dziadku, ja to mam puste kieszenie. - Chmm... Ale my was nie potrzebujemy, panie. Wy nie tropiciel, wy podr�nik. Nam jaki� tropiciel jest potrzebny. - A sk�d wiecie kim jestem? - Widz� po odzieniu. Jeste� panie kupcem. Kostek zarechota� weso�o: - S�ysza�e� Naytrel?! Jestem kupcem!! Rivelv, kt�ry przez ca�y ten czas jecha� sobie spokojnie w �lad za Kostkiem, dopiero teraz ukaza� swoje oblicze. Wolniutko podjecha� do rechocz�cego sztyleciarza i zatrzyma� si� przy nim. - S�ysza�e�?- �mia� si� sztyleciarz. - S�ysza�em. Wie�niacy zaszemrali mi�dzy sob�. Ze strachem zerkali w stron� Naytrela. - A wy kto?- zapyta� w ko�cu Henryk wysuwaj�c si� na prz�d, wypinaj�c tors. - Chmm..- pomy�la� staruszek mru��c oczy, g�adz�c br�dk� d�oni�.- To jest rivelv- powiedzia�. Henryk cofn�� si� o krok, zmarszczy� czo�o. Wie�niacy zaszemrali jeszcze g�o�niej ni� poprzednio. - Rivelv...- szepn�� Henryk i popatrza� na staruszka.- Odsu� si� dziadu! On promieniuje z�� moc�! Staruszek spojrza� na niego krzywo: - Co ty gadasz, t�py baranku!? Oto jedyny, kt�ry mo�e nam teraz pom�c. - Rivelv?! - Ano- pokiwa� g�ow�.- Oto jedyny, kt�rego mo�emy teraz prosi�, o pomoc. Kostek spojrza� na staruszka, potem na Naytrela, znowu na staruszka. U�miechn�� si� paskudnie. - Tak, tak- powiedzia�.- Oto jedyny, kt�rego mo�ecie prosi�. Ale wiedzcie, �e nie pomaga on za darmo. - Co? - Ja i m�j drogi przyjaciel Naytrel, podr�ujemy ju� od jakiego� czasu. Jeste�my g�odni i spragnieni snu pod dachem; ale powiedzcie, starcze, gdzie ten stw�r uciek�? Staruszek westchn�� g��boko, zmru�y� oczy. Szuka� czego� w swej pami�ci.. W ko�cu powiedzia�: - To znaczy.. Tropiciel zgubi� �lad w�a�nie tutaj. W tym miejscu. Podobno �lady id� w las, cho� ja uwa�am, �e stw�r uciek� tam, na wrzosowiska. Zadudni�y kopyta. W chwil� potem na drog� wpadli okuci w stal je�d�cy, prowadzeni przez bogato wystrojonego jegomo�cia, w sporej czapie ze stercz�cym z niej fantazyjnie d�ugim pi�rem. - Hola!- zawo�a� szlachcic z pi�rem zatrzymuj�c konia.- Zacni panowie! Witajcie na ziemiach kr�la Eryka! Naytrel zerkn�� na Kostka, ten kpi�co u�miechn�� si� pod nosem- nie lubi� szlachcic�w. - Zacni m�owie- m�wi� szlachcic szczerz�c z�by- Widz�, �e nasi wie�niacy ju� wam obja�nili o c� chodzi? Doskonale. Jak wiecie szukamy potwora, kt�ry jakoby kryje si� w tych lasach. Dra� niszczy karawany id�ce do Talikard, sprawia tym problemy nam i naszemu w�adcy. Czy wy, zacni m�owie, zechcecie nas wspom�c. Kostek zerkn�� na Naytrela z ukosa i mimo tego, �e rivelv kr�ci� g�ow�, sztyleciarz powiedzia�: - Jeste�my tu przejazdem, panie. Spieszymy si�. - Ha!- klepn�� si� w udo szlachcic.-Jeste�cie na mojej ziemi, m�owie. Czy�by�cie nie wiedzieli �e mog� wam kaza� p�aci� za przejazd po niej? Kostek prychn��: - Potw�r nie p�aci. - Potw�r to potw�r.. Jak brzmi odpowied�? - Powtarzam. Jeste�my przejazdem, nie planujemy tu zostawa�, zaraz st�d odje�d�amy. Ale je�li jeste� m�dry wiesz zapewne, panie, �e nic nie trzyma podr�nika na miejscu tak bardzo jak brz�k monety. Szlachcic pokr�ci� g�ow�. - Tak jak my�la�em. Ile chcecie? Sztyleciarz zmarszczy� brwi. - Nale�y si� spyta�- powiedzia�.- Ilu by�o �owc�w i najemnych przed nami? Ilu chcia�o tego potwora ubi�? Ilu si� to nie uda�o? - Ha!- szlachcic znowu klepn� si� w udo-Nie jestem taki g�upi! Je�li powiem, �e by�o paru, podbijecie stawk� t�umacz�c si�, �e skoro tamtym si� nie uda�o to i niebezpiecze�stwo jest wi�ksze! - Racja. Ale skoro nie chcecie powiedzie�, drogi panie, oznacza to, �e by�o ich wi�cej ni� mog� sobie wyobrazi�, wi�c suma b�dzie jeszcze wi�ksza. - Psia wasza ma�! - Skoro tak.. Proponuj� sto monet. Nie musz� by� najlepszej jako�ci, byleby z�ote. Wa�ne jest, aby je w karczmach przyjmowali. - Stu nie dam. Siedemdziesi�t. - Ha!- Kostek klepn� si� w udo, parodiuj�c szlachcica.- Za siedemdziesi�t nie op�aca nam si� nosa z lasu wystawia�! - Siedemdziesi�t pi��! Ale to koniec! - Wiecie kim jest ten tutaj? M�j przyjaciel? To rivelv. Wiecie kim jest rivelv? Je�li wiecie, to od razu podbijcie do osiemdziesi�ciu, bo za siedemdziesi�t pi�� nic nie zrobimy. - Zgoda! - Doskonale, zrobili�cie dobry interes panie szlachcic. * Szary ry� odpoczywa� na drzewie krzywo wyros�ym nad id�c� t�dy le�n� dr�k�, zerka� spode �ba na ka�dego kto t�dy przeje�d�a�. Zwierz� unios�o �eb ze z��czonych �ap, nastawi�o uszy, porusza�o nosem, �ypn�o wielkimi, kocimi oczyma i zwinie zeskoczy�o z drzewa gin�� w zaro�lach. - Wydawa�o mi si� �e widzia�em kota- powiedzia� Kostek zerkaj�c w krzaki w kt�re wskoczy� przed chwil� ry�.- Tak.. To na pewno by� kot. Naytrel mia� kamienny wyraz twarzy. Sztyleciarz to zauwa�y�: - Co jest, Naytrel? - Wiesz dobrze, co jest. - Nie nie wiem.. O�wie� mnie. - Nie musia�e� naci�ga� tych ludzi. - Co?! O to ci chodzi? - A o co niby? Ci wie�niacy wyskrobi� dla nas ostatniego grosza, �eby tylko uratowa� to dziecko. - Pheeh... To nie o to chodzi, Naytrel. - A o co niby? Teraz ty mnie o�wie�. - Cz�owieku, ja wezm� pieni�dze od szlachcica, a nie od zgrai tych obdartych barank�w,spokojnie. - Akurat. Wiesz dobrze �e ten szlachetka zap�aci pieni�dzmi ch�op�w. - To ju� nie m�j, ani tw�j problem. - Daj spok�j. To jest w�a�nie nasz problem. - G�upi� czy co? Ty chyba zapomnia�e� jakie jest �ycie Naytrel. Zapomnia�e� �e teraz liczy si� moneta, bez monety nie ma �ycia. Wygrywaj� silniejsi i sprytniejsi i dlatego zarobimy na tym czy ci si� to podoba czy nie. - Nie rozumiesz mnie. - Masz racj�, nie rozumiem.. Jak mo�na �y� tak jak ty? Bez grosza w kieszeni, bez miedziaka, bez dachu nad g�ow�? Jak mo�na wala� si� po krainie od zajazdu do zajazdu, walczy� za nic, po nic, bez celu. - Jest cel.. - Jaki? Wybi� wszystkich mag�w? - Odebra� magi� i ... - G�upi jeste�. A je�eli nawet, mag te� cz�owiek, jego ci nie �al? Nie �al ci? Rivelv nie odpowiedzia�. Nie zd��y�, zatka�o go. Rycerz pojawi� si� na drodze ni st�d ni zow�d, niczym zjawa. By� daleko, a z tej odleg�o�ci rivelv dostrzeg�, �e m�czyzna ten mia� na sobie pe�n� zbroj�, odziany by� jak na turniej rycerski. W r�ce mia� kopi�. Jecha� w ich stron� powoli. Bardzo powoli. Jego bia�y rumak, przystrojony pikowanym kropierzem, brz�cza� postronkiem, gryz� w�dzid�o. W drugiej r�ce rycerz mia� tarcz�. Na g�owie mia� he�m wielki, z zas�on� w kszta�cie szerokiego krzy�a. - A to kto?- zapyta� Naytrel. - Nie widzisz?- za�mia� si� niepewnie Kostek.- Rycerz. - A co robi w �rodku lasu? Hm? - Zbiera grzyby? Rycerz nie ponagla� konia. Jecha� przed siebie spokojnie, bardzo spokojnie. Jego rumak szed� przed siebie z gracj�, szed� w wyuczonym marszu, wysoko unosi� kopyta. Rycerz patrzy� w ich stron�. Siedzia� w siodle sztywno. Milcza�, nie gestykulowa�. Zatrzyma� konia w odleg�o�ci trzydziestu krok�w od nich. Rivelv milcza�. Zobaczy� �e rycerz siedzia� w sporym siodle kopijniczym, opr�cz kopii i tarczy mia� nadziak przy siodle, toporek za pasem i miecz u boku. By� gro�nym przeciwnikiem. Kostek zacz�� rozmow�: - Witam waszmo��. Co robicie tu w lesie panie? Sami? Rycerz poruszy� he�mem. - Wy kto?- zabucza� z wn�trzno�ci he�mu. - Podr�ni. A wy ? Panie? - Na prz�d chc� wiedzie� czy li ze szlachcicami mam spraw�. - Ze szlachcicami, mo�ci rycerzu- odpar� Kostek k�aniaj�c si� w siodle.- Jam jest Findariel de Bonteht. A to mo�ci Naytrel z Dharmonu. Rycerz poruszy� he�mem. Zbrojn� r�kawic� uderzy� si� w praw� pier�. - Jam jest Hern z Talikard. Jestem tu w poszukiwaniu demona, kt�ry spok�j kap�an�w w �wi�tyni Talikardzkiej zak��ca. - My tak�e- odpar� Kostek.- I sami panie tu jeste�cie? - Sk�d�e. Skoro i wy szlachcice, zapraszam do obozu. Jest tam napitek i jad�o. Za mn�! Na miejsce dojechali w ciszy. Kostek i Naytrel, za plecami rycerza wymieniali ze sob� tylko spojrzenia, jakby boj�c si� cokolwiek powiedzie�. Ob�z znajdowa� si� na rozleg�ej polanie, przy wysokich ska�ach, na wydeptanej i ubitej trawie, otoczonej lasem. Nie rozpalone ognisko czeka�o na ogie� nieopodal ska�. Bardziej pod nimi sta� w�z wy�adowany po brzegi beczkami, futrami, przer�nymi skrzyniami i broni�. Zaraz za nim, sta�a ma�a dwuk�ka, zaprz�ona w osio�ka, z kt�rego wyprz�eniem m�czy�a si� jaka� kobieta. Opr�cz tego, na polance pas�y si� cztery konie, kt�rych w�a�cicielami byli najpewniej m�czy�ni siedz�cy przy ognisku: oty�y grubasek w habicie o wygl�dzie mnicha, m�czyzna odziany w kolorowe szaty, d�ugow�osy, �uj�cy prymk� tabaki i �ysawy m�czyzna, z obanda�owan� g�ow�. - To twoi kompani, mo�ci Hernie z Talikard?- przerwa� milczenie Kostek. Rycerz odwr�ci� si� do nich i dopiero teraz uni�s� zas�on� w kszta�cie krzy�a, ods�aniaj�c twarz. By� m�em w sile wieku, o twarzy zapracowanego m�czyzny, naznaczon� wieloma niepotrzebnymi zmarszczkami. - Tak- powiedzia�.- Chod� nie ze wszystkimi wyruszy�em z Talikardu na poszukiwanie demona. Chod�cie. Kopi� i he�m rzuci� na ziemi�, sam zgramoli� si� powoli z siod�a, rozejrza� si� dooko�a i zagwizda�. Zza wozu wychyli�a si� ry�a czupryna, potem piegowata buzia, a na ko�cu wybieg� zza niego ma�y ch�opak w odzieniu giermka. - Chod� tu Felst, podrostku jeden!- zawo�a� Hern.- Com ci m�wi� ch�opcze? - Wybaczy pan- przeprosi� ch�opak i zacz�� odpina� pasy trzymaj�ce napier�nik rycerza. Potem wzi�� si� za wspornik kopii, taszki i folgowy fartuch. Na ko�cu oswobodzi� rycerza z nakolannik�w i ci�kich but�w z ostrogami, a zrobi� to tak szybko, �e nie wiadomo kiedy, z wielkiego blaszanego rycerza, sir Hern zmieni� si� w tylko dobrze zbudowanego m�czyzn�. - Zapraszam- powiedzia� kieruj�c si� w stron� kompanii siedz�cej przy ognisku. Naytrel i Kostek dopiero teraz zwr�cili uwag� na to, �e przez ca�y czas mieli otwarte g�by ze zdziwienia. Zsiedli z koni i ruszyli za rycerzem. - Oto m�owie Findariel de Bonteht i Naytrel z Dharmonu- przedstawi� ich Hern. Z ludzi siedz�cych przy ognisku, tylko mnich uni�s� si� z miejsca i u�miechn�� przyjacielsko. - Brat Morten, panowie- powiedzia� �ciskaj�c ich d�onie.- Zawsze do us�ug. - To m�j kompan.- wyja�ni� rycerz- Z nim i tym podrostkiem Felstem ruszyli�my z Talikard w te lasy. Ci panowie i tamta dama, to napotkani tutaj poszukiwacze owego demona. A wi�c moi i wasi przyjaciele. Inni m�czy�ni siedzieli na swoich miejscach. Zerkali na nowo przyby�ych. Kobieta mocowa�a si� z uprz꿱 osio�ka. Kolorowo odziany m�czyzna, jeden z tych siedz�cych przy ognisku, mia� kpi�cy wyraz twarzy, jego ubi�r przypomina� str�j jaki zwykli nosi� b�a�ni na dworach kr�lewskich. R�ni�o ich tylko to, �e ten m�czyzna mia� u boku d�ug� szpad�, a b�a�ni na dworach, zwykli nosi� tylko zabawnie wygl�daj�c� kukie�k�. - Witam- powiedzia� podaj�c r�k�. Nie wsta�.- Nazywam si� Milton E. Milton. Witam nowych. Sk�d to wiatr przyni�s�? - Z Viliany- u�miechn�� si� Kostek. - Viliana?- zapyta� nagle �ysy z obanda�owan� g�ow� siedz�cy obok.- To tam gdzie ten rivelv jatk� urz�dzi� tak? Kostek zerkn�� na Naytrela. - No- powiedzia�. - Cholera- parskn�� �ysy.- Jestem Herfryn, "Sznyta" i by�em wtedy w Vilianie, razem z moimi druhami. Dowodzi� nami Castor zwany Krwawym, mocarz nad mocarzy. Gdy cz�� moich druh�w pojecha�a do wsi, ja zosta�em w kasztelu, �eby pilnowa� czarownika nazywanego Dewiuszem. We wsi rivelv zabi� mego przyjaciela. Prosto w pier� mu trafi�. Pies jeden. A p�niej sam Castor wr�ci� do kasztelu ze smutn� nowin�, ze w�ciek�o�ci zacz�� nas wszystkich obija�. Wi�c uciek�em. - Ciekawe- poda� mu r�k� Kostek. - A wy panie?- sztyleciarz zwr�ci� si� do kolejnego m�czyzny, tego d�ugow�osego. - To Anzeer- przedstawi� go Herfryn nazywany "Sznyt�". Anzeer podzi�kowa� Sznycie przelotnym spojrzeniem, wyplu� za siebie prymk� �utej tabaki i wsta�. - Anzeer- przedstawi� si� wyci�gaj�c �ylast�, pokaleczon� r�k�- �owca, tropiciel i najemnik. Jestem przyw�dc� tej drobnej gromadki. Naytrel sta� z ty�u w milczeniu. �owca mia� powa�n� twarz. Szorstk� nieogolon� brod�, wystaj�ce ko�ci policzkowe, puste, czarne oczy. Bez wyrazu. Na czerwon� koszul�, narzucony mia� kawa� grubej �wiekowanej sk�ry, sprawiaj�cej wra�enie prymitywnego naramiennika. Koszul� spi�t� mia� szerokim pasem, a przy nim zwyk�y, wyszczerbiony miecz. Na nogach wysokie je�dzieckie buty z ostrogami. - Mesfa!- zawo�a� Anzeer, najpewniej do kobiety mocuj�cej si� z uprz꿱 osio�ka. Dziewczyna obr�ci�a si� w ich stron�. Kostek u�miechn�� si� od ucha do ucha. Mesfa nie by�a pi�kno�ci�, ale Naytrel wiedzia� �e jego nierozgarni�ty kompan i tak zrobi zaraz jakie� g�upstwo. A odziana by�a w sk�rzany, obcis�y str�j je�dziecki z czarn� kurt� przyozdobion� paciorkami i �a�cuszkami. U pasa mia�a ma�y sztylet i kord, kt�rego r�koje�� zdobi�o do� przywi�zane orle pi�ro. Spojrza�a na nich zaskoczona. Jak na kobiet� mia�a kr�tkie w�osy; zakrywa�y jej zaledwie szyj�. Ich kolor by� nad wyraz dziwny. Naytrel stwierdzi� jednoznacznie, �e kobieta nie raz je farbowa�a, czy to tylko dla zabawy, czy ku uciesze kompanii, czy te� mo�e nale�a�a wcze�niej do jakiego� szczeg�lnego ludu, kt�rego zwyczajem by�o farbowanie pasemek w�os�w, tak jak ona to robi�a. Nie wiedzia� tego. Domy�la� si� jednak, �e nie mog�a by� wojowniczk�. �adna blizna nie znaczy�a jej twarzy; twarzy niezbyt pi�knej, ale maj�cej sw�j w�asny urok. Tak jak ona. - Findariel de Bonteht- wyszczerzy� si� Kostek padaj�c w uk�on przed id�c� Mesf�. Dziewczyna nie zwolni�a kroku, zignorowa�a go i wymin�a staj�c przy Anzeerze, obejmuj�c go czule. - Mi�o mi, tak czy inaczej- wzruszy� ramionami sztyleciarz. - To jest Mesfa, panowie- powiedzia� Anzeer: �owca, tropiciel i najemnik. - �adna Mesfa- pomacha� jej Kostek. �owca zamilk�. Pu�ci� mu wrogie spojrzenie. - Nied�ugo zmierzch nadejdzie- przerwa� Hern.- Przygotujmy si� wi�c na noc. Czas przygotowa� piecze� i napitek wyci�gn�� z juk�w. Dalej Felst! Wyskrobku jeden! Dalej! Wyjmij dzbany i anta�ki! A �wawo! 4. Ognisko p�on�o. Jasne p�omienie mkn�y ku gwiazdom li��c czer� nocy. Wszyscy wpatrywali si� w ogie�. Braciszek Morten stroi� lutni�, rycerz Hern obgryza� nabity na kij kawa� rozszarpanego mi�siwa, z ty�u za nimi ma�y Felst oblizywa� palce ko�cz�c w�a�nie sw�j kawa�ek kolacji. Czw�rka pod komend� Anzeera siedzia�a po drugiej stronie ogniska. Herfryn "Sznyta" wyciera� usta kawa�kiem szmaty. Twarz umazan� mia� w t�uszczu. Milton E. Milton spa�. Mesfa zerka�a na Naytrela, le��c na kolanach swego m�czyzny. Rivelv jednak nie zwraca� na ni� uwagi. Nie spuszcza� z oczu Herfryna. Dziwi� si� �e go jeszcze nie rozpozna�. Wszak to on, nikt inny zabi� strza�em z kuszy jednego z tych najemnik�w w wiosce Vilianie. Wiedzia�, �e pr�dzej czy p�niej to nast�pi. Dlatego te� zwr�ci� na niego swoj� uwag�. Herfryn na szcz�cie zaj�ty by� wy��cznie ocieraniem twarzy z t�uszczu. Kostek kt�ry ca�y czas siedzia� obok rivelva znikn��. Gdy Naytrel zwr�ci� na to uwag�, po sztyleciarzu zosta�a tylko wygnieciona trawa na kt�rej siedzia�. Anzeer �u� prymk� tabaki. Zauwa�y� jego zdziwienie wywo�ane nag�ym znikni�ciem przyjaciela. - Poszed� gdzie� sobie- powiedzia� jedn� r�k� g�adz�c w�osy Mesfy. - Zobacz�- odpar� rivelv wstaj�c. - Pewnie poszed� si� odla�. Daj mu spok�j. - Zobacz�. Anzeer zrobi� wredn� min�: - A co wy? Za r�czki si� prowadzacie? Mesfa patrzy�a na rivelva. Naytrel spojrza� na ni�. Na Anzeera, potem zn�w na ni�. Nie spuszcza�a z niego wzroku. Nie min�a chwila, us�ysza� w oddali g�o�ne bekni�cie, wtedy usiad� na miejsce. - Ju� jestem!- z ciemno�ci wy�oni� si� Kostek.- Podla�em krzaki jak trzeba... Anzeer u�miechn�� si� paskudnie. Splun�� w ognisko. - M�wi�em- powiedzia�. - Co m�wi�e�?- sztyleciarz usiad� na swoim miejscu. - �e� krzaki podla�. - A ty sk�d wiedzia�e�? Anzeer odwr�ci� wzrok. By� z�y. Braciszek Morten uderzy� w struny lutni zwracaj�c ich uwag�. Zacz�� gra� spokojn�, cich� melodi�. Mesfa u�miechn�a si� i po�o�y�a wygodniej na kolanach Anzeera. Kostek zbli�y� si� do Naytrela, poda� mu kubek z winem: - Znalaz�em kogo� w dwuk�ce - szepn�� tajemniczo. - Co? - W dwuk�ce tych �owc�w. Znalaz�em tam kogo�. - Kogo znalaz�e�? - Ciszej, Nayt. Id� i zobacz. W dwuk�ce le�y. Ma�y taki, chyba mocno go obili. Rivelv wypi� wino, wsta�, otrzepa� spodnie i poszed� nikn�c w czerni nocy. Wok� panowa� nieprzenikniony mrok, �piewa�y cykady, hucza�y sowy. Tylko ksi�yc i ognisko dawa�y tu nik�e �wiat�o pozwalaj�ce dojrze� co wi�kszy kamie� i unikn�� ewentualnego potkni�cia si�. Doszed� do g�az�w. Us�ysza� g�o�ne chrapanie dochodz�ce ze stoj�cego tutaj wozu. To zapewne Milton E. Milton, pomy�la� rivelv. Facet ubrany jest jak b�azen. Kto wie czy �pi, czy tylko udaje. Z takimi nigdy nic nie wiadomo. W dwuk�ce le�a� zakneblowany nizio�ek. W ka�dym razie przypomina� nizio�ka. By� ma�y, beczkowaty i odziany w �miesznie wygl�daj�cy zielony mundurek z mankietami na kt�rych wyszyty mia� kr�tki napis: "Bereen". Jego pyzat�, obro�ni�t� twarz zniekszta�ca�y ciemnogranatowe siniaki; jeden zamieni� jego oko w pulchn� �liw�. - A jednak Kostek by� trze�wy- mrukn�� do siebie Naytrel. Poklepa� go po twarzy, ocuci�. Gdy nizio�ek otworzy� zdrowe oko, rivelv nakaza� palcem milczenie i wyci�gn�� z jego ust brudn� szmat�. - Cicho- powiedzia�. Nizio�ek obliza� suche wargi: - Ty nie jeste� jednym z nich, panie- zaszepta�. - Ty chyba te� nie. - Nazywam si� Berfod Bereen, z Talikardu pochodz�.. Pom�cie mi!! - Ciszej!! - Ajj.. Wybacz mi panie.. - Co ty tu robisz?- zapyta� rivelv. - Wracam z Aplegate, z targ�w.. Wioz�em trunki, sk�ry i wybit� Aplegadzk� stal do Talikard, gdzie mam w posiadaniu gospod�. - A co tu robisz? - Nie pami�tam zbyt wiele..- zmarszczy� brwi Berfod- Gdy�my przez most na ost�pie przeje�d�ali, napadli nas zb�je i ograbi� chcieli... A to sprytne gady! - Nie mia�e� ochrony karle? - Mia�em Vighiego! Po co mi ochrona..- oburzy� si� nizio�ek- I �aden ze mnie karze� ty.. Ty.. Co� ty w og�le za jeden?! - Ciszej! Je�li jeszcze raz si� wydrzesz wetkn� ci t� szmat� z powrotem w g�b�. - Aj... Wybaczy pan.. Pomo�esz mi? - Najpierw musz� si� dowiedzie� co ty robisz w tej dwuk�ce. - Le�� w dwuk�ce!?- zakrzykn�� nizio�ek. Naytrel szybkim ruchem zatka� mu usta wygniecion� szmat�. Rozejrza� si� szybko. Berfod szamota� si� jak szalony, pr�bowa� wyplu� brudn� tkanin�. Us�ysza� kroki. Pech, pomy�la�. Kto� us�ysza� krzyki tego ma�ego kretyna. Powoli si�gn�� po szable, nie wyci�gn�� ich z pochew. Kto� szed� od ogniska. W �wietle ognia, Naytrel zobaczy� zgrabn�, szczup�� kobiec� sylwetk�. - Spokojnie- us�ysza�- Nie obawiaj si� mnie. Rivelv zmru�y� oczy. To by�a Mesfa. - Czego chcesz?- zapyta� niepewnie- Ja ju� wracam do obozu. Mesfa podesz�a do niego. Spojrza�a mu w twarz. U�miechn�a si�. - Pewnie, �e tak. Nie b�j si�. Niczego nie powiem. - Niby czego nie powiesz? - Nie umiesz k�ama�, podr�niku. Jak si� tam nazywasz? - Naytrel. - Wiem �e rozmawia�e� z karze�kiem. S�ysza�am wszystko. Jest �le, pomy�la� Naytrel. - Ale nic nikomu nie powiem- Mesfa podesz�a do dwuk�ki- Nie nara�� ci� na gniew Anzeera. - Niby dlaczego mia�aby� tego nie zrobi�, pani? - Bo Anzeer, to z�y cz�owiek a ja jestem jego �uczniczk�. - W takim razie dlaczego si� go trzymasz? - Gdybym tylko mog�a, ju� dawno bym go opu�ci�a. Ale jest to nie mo�liwe. Nawet je�eli uda�oby mi si� uciec, pr�dzej czy p�niej z�apa�by mnie i ukara�. - Wi�c co zrobisz? - Opowiem ci co�, Naytrel. Pos�uchasz? Uni�s� brwi ze zdziwienia. Zaskoczy�a go. - Pos�ucham- odpar�. - Chod�. Usi�d� obok mnie. Nie b�j si�. Nikt tego nie zobaczy. Usiad�. - Pochodz� z Fliari. Wiesz gdzie to jest? - Fliari czyli.. - "Wi�niowe Wzg�rza" wiesz gdzie to jest? - Nie. - To malownicza wioska na po�udnie st�d. Daleko na po�udnie-zastanowi�a si� chwil�-Cholera ju� sama nie pami�tam.. Nie wiem czy bym tam trafi�a. - Do domu zawsze si� trafia- u�miechn�� si� lekko rivelv. - Wiesz jak d�ugo nie widzia�am domu? Wiesz jak dawno mnie tam nie by�o? Bardzo dawno. I raczej tam nie wr�c�. - Dlaczego? - Wiesz kim jest Anzeer? Kim jest Milton i Sznyta? Wiesz kim ja jestem? Jeste�my... - przerwa�a. Wida� by�o, �e kolejne s�owa przychodz� jej z trudem- Jeste�my z�odziejami, mordercami i najemnikami. Porywamy ludzi, �eby potem sprzeda� ich na jakim� targu, jak przedmioty. Naytrel zmarszczy� brwi. - Napadli�my na tego nizio�ka kt�ry le�y w dwuk�ce. To jego w�z. Dwuk�ka nale�y do tego rycerza Herna, czy jak mu tam. - Dlaczego mi to m�wisz? - A komu mam to niby powiedzie�? Jestem uwi�ziona, Naytrel. Niedawno dowiedzia�am si�, �e kr�tko po moim wyje�dzie m�j rodzinny dom spalono a rodzic�w wywieziono gdzie� poza granice. - Anzeer? - Nie wiem. Pragn� �eby to nie by� on. - Dlaczego? - Bo... Sama nie wiem.. Chyba go... - Rozumiem. - Ale to ju� by�o.. To uczucie min�o. Teraz nikomu nie mog� ufa�. Teraz nie mog� nikomu. Tylko tobie. - Dlaczego akurat mi? Sk�d wiesz kim jestem? Nie znasz mnie przecie�. Mog� by� gorszy ni� Anzeer. Niespodziewanie przywar�a do niego, poca�owa�a. - Znam.. Nikt nie patrzy� na mnie tak jak ty. - To ty na mnie si� patrzy�a�... - Na razie chc� tylko jednego- szepn�a cicho k�ad�c mu d�o� na udzie. - Czego? - Zobaczysz...- przybli�y�a si� jeszcze bardziej. * Rankiem obudzi� go Hern- rycerz z Talikardu. Powiedzia� �e czas na przygotowania i niewiele czasu zosta�o. Nale�y wyruszy� p�ki mg�a osnuwa jezioro. Pono� demon w�a�nie tam ma sw� kryj�wk�. Naytrel wys�ucha� tych s��w na wp� przytomny. By� zm�czony, ale czu� si� �wietn