Shaw Bob - Milion nowych dni
Szczegóły |
Tytuł |
Shaw Bob - Milion nowych dni |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Shaw Bob - Milion nowych dni PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Shaw Bob - Milion nowych dni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Shaw Bob - Milion nowych dni - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
BOB SHAW
Strona 3
Milion nowych dni
(przełożyła: Małgorzata Grabowska)
Rozdział pierwszy
Był wczesny ranek. Carewe siedział spokojnie przy biurku i nie robił dosłownie nic.
Dzięki bombie tlenowo-askorbinowej, którą zażył przed śniadaniem, nie odczuwał fizycznych
skutków kaca, niemniej jakieś ledwo wyczuwalne napijcie, leciutkie drżenie nerwów,
świadczyło, że natura nie daje się tak łatwo oszukać. Miał niejasne wrażenie, że czułby się
lepiej odpokutowując przepicie ostrym bólem głowy i mdłościami...
Mam czterdzieści lat, pomyślał, i już tak dobrze tego nie znoszę. Nie ma rady, w
niedalekiej przyszłości będę się musiał ostudzić. Odruchowo dotknął szczeciniastego zarostu
nad górną wargą i na brodzie. Zgodnie z panującą modą dla sprawnych w jego wieku był on
pięciomilimetrowy i kiedy naciskał go palcami, odchylając na boki, stawiał opór niemal jak
druciana szczotka, niczym rzędy małych przechylnych przełączników wyzwalających na
przemian przyjemność, ból i ukojenie. Zamiast umierać, utrwal się, powtórzył w duchu
popularne hasło.
Wyjrzał przez przezroczystą ścianę swojego pokoju biurowego. W oddali, za
błyszczącymi trapezoidalnymi budowlami miasta, połyskiwały bielą pulsującą w rytm bicia
jego serca Góry Skaliste. Tego ranka powinno spaść więcej śniegu, ale ekipy sterowania
pogodą pierwsze wkroczyły do akcji, przez co niebo nad lodowymi urwiskami wyglądało
dziwnie niespokojnie. Światło słoneczne-falowało sącząc się przez nieuchwytne membrany
magnetycznych pól sterujących, widoczne dzięki zawartym w nich cząsteczkom lodu. W
oczach przygnębionego Carewe'a niebo wyglądało jak panorama sfatygowanych szarych
flaków. Odwrócił głowę i w chwili kiedy usiłował skupić się na pliku kart komputerowych,
rozległ się cichy dzwonek telepresu. W ognisku projekcyjnym odbiornika pojawiła się głowa
Strona 4
Hyrona Barenboima, prezesa korporacji Farma.
- Jest pan tam, Willy? - Niematerialne oczy spoglądały pytająco, nic nie widząc. -
Chciałbym się z panem zobaczyć.
- Jestem, jestem - odparł Carewe i zanim włączył wizję, usunął z pola widzenia karty
komputerowe, z którymi powinien był się uporać dwa dni temu. - Czym mogę służyć?
Wzrok Barenboima znieruchomiał na twarzy Carewe'a i prezes obdarzył go
uśmiechem.
- Nie na falach eteru - powiedział. - Proszę przyjść za pięć minut do mojego biura.
Oczywiście jeżeli może się pan wyrwać.
- Naturalnie, że mogę.
- Doskonale. Chciałbym omówić coś z panem w cztery oczy - rzekł Barenboim i jego
bezwłosa twarz rozpłynęła się w powietrzu, wydając Carewe'a na pastwę niejasnych
niepokojów.
Prezes był wobec niego przyjazny - inaczej się do niego nie odnosił wbrew temu, co
mówiła o nim większość pracowników Farmy - ale przy tym dał mu wyraźnie poznać, że coś
zamierza. A Carewe niechętnie stykał się ze starymi ostudzonymi, nawet na gruncie czysto
towarzyskim. W jego pojęciu wiek stu lat stanowił granicę, poniżej której można było jeszcze
uważać ostudzonego za zwykłego człowieka. Ale jeśli miało się do czynienia z kimś takim,
jak Barenboim, który pięć lat temu obchodził dwusetne urodziny...
Carewe zaniepokojony wstał. Zmienił zewnętrzną ścianę w lustro, obciągnął tunikę i
przyjrzał się sobie uważnie. Wysoki, barczysty, choć nie wyróżniający się atletyczną budową
ciała, z prostymi, czarnymi włosami i bladą twarzą o cokolwiek desperackim wyrazie,
ocienioną szczeciniastym zarostem w kształcie hiszpańskiej bródki, prezentował się całkiem
dobrze, choć może niezupełnie jak ideał księgowego. Czemu więc bał się rozmawiać z
Strona 5
ostudzonymi w rodzaju Barenboima i jego zastępcy Manny'ego Pleetha? Dlatego, że już czas,
żebyś i ty się ostudził, odpowiedział mu wewnętrzny głos. Czas, żebyś się utrwalił, a nie
lubisz, kiedy ci się o tym przypomina. Jesteś sprawny w pełnym znaczeniu tego słowa, Willy,
i nie mówię tego w sensie: sprawny fizycznie lub czynny biologicznie, ale tak jak mówią to
ostudzeni. Po prostu sprawny!
Głaszcząc zarost pod włos, wbijając go w skórę aż do bólu, Carewe pośpiesznie
wyszedł z pokoju do sekretariatu. Wyminął sięgające pasa maszyny administracyjne, w
zamyśleniu skinął głową Mariannie Tonę, dozorującej elektroniczne urządzenia, i wszedł w
krótki korytarzyk prowadzący do biura Barenboima. Okrągłe czarne oko w drzwiach gabinetu
mrugnęło raz, rozpoznając go, po czym gładka drewniana płyta odsunęła się na bok. Carewe
wkroczył do dużego, słonecznego gabinetu, w którym zawsze pachniało kawą. Siedzący nad
papierami przy czerwono-niebieskim biurku Barenboim uśmiechnął się do niego i wskazał
mu krzesło.
- Proszę spocząć i chwilę zaczekać, synu. Manny zaraz tu do nas przyjdzie, chcę, żeby
i on był w to wprowadzony.
- Dziękuję, panie prezesie.
Tłumiąc ciekawość Carewe usiadł i przyjrzał się uważnie swojemu pracodawcy.
Barenboim był mężczyzną średniego wzrostu, o płaskim, cofniętym czole, z wydatnymi
łukami brwiowymi i z zadartym nosem o rozdętych nozdrzach. Z niemal małpio
ukształtowaną górną częścią twarzy kontrastowały drobne i delikatne usta i podbródek. Białe
dłonie porządkujące papiery i karty komputerowe były dość pulchne i bezwłose. W
przeciwieństwie do wielu ostudzonych rówieśników Barenboim pedantycznie dbał o strój,
wyprzedzając zawsze modę o kilka miesięcy. Wygląda na czterdziestkę, chociaż ma już
dwieście lat, pomyślał Carewe. Ma prawo zwracać się do mnie „synu", bo z jego punktu
Strona 6
widzenia nie osiągnąłem jeszcze wieku młodzieńczego. Znów dotknął zarostu i osadzone
głęboko w oczodołach oczy Barenboima drgnęły. Carewe wiedział, że jego odruchowy gest
nie uszedł uwagi i został odczytany w świetle nagromadzonego w ciągu dwustu lat
doświadczenia. Pojął też, że poruszając w sposób dostrzegalny oczami Barenboim oznajmia
mu, iż odgaduje jego myśli i chce, żeby wiedział o tym, że je zna... Poczuł pod czaszką
rosnący ucisk, poprawił się niespokojnie na krześle i wyjrzał przez ścianę. Wzburzone, szare
powietrze nadal przetrawiało śnieżycę. Przyglądał się tym gargantuicznym zmaganiom do
chwili, kiedy drzwi do pierwszego przejściowego gabinetu dały znać o przybyciu wiceprezesa
Pleetha.
W ciągu półrocznej pracy w Farmie Carewe widział Pleetha zaledwie kilka razy,
zwykle z daleka. Ten sześćdziesięciolatek utrwalił się, sądząc z jego chłopięcego wyglądu, w
wieku około dwudziestu lat. Podobnie jak wszyscy ostudzeni, miał twarz bez zarostu, jakby
mu ją wyszorowano pumeksem, żeby usunąć z niej nawet najdrobniejsze ślady meszku. Całą
skórę od włosów nad czołem aż do szyi oblewał mu jednolity jasny rumieniec, który
rozszerzał się nawet na białka bladoniebieskich oczu. Carewe'owi nasunęło się nieodparte
skojarzenie z postaciami z komiksów, jakie widział w programach poświęconych historii
literatury - karykaturzysta oddałby nos Pleetha pojedynczą, haczykowatą kreską, zaś wąskie
usta krótką wygiętą w górę linią odzwierciedlającą wymuszone rozbawienie jakąś
niezgłębioną, nieodgadnioną myślą czającą się pod gładkim jak plastik czołem.
Pleeth ubrany był w bursztynową tunikę i wąskie spodnie, a jedyną ozdobę całego
stroju stanowił cyzelowany w złocie wisiorek w kształcie cygara. Skinął głową Carewe'owi,
rozciągając odrobinę szerzej usta, i zajął miejsce u boku Barenboima, sadowiąc się na pozór
w powietrzu, ale podtrzymywało go magnetyczne krzesło model Królowa Wiktoria
wmontowane w siedzenie spodni.
Strona 7
- A więc do rzeczy - przemówił natychmiast Barenboim, odsuwając papiery na bok i
wbijając w Carewe'a poważne, przyjazne spojrzenie. - Od jak dawna pracuje pan dla Farmy,
Willy?
- Pół roku.
- Pół roku... a czy zdziwiłaby pana wieść, że odkąd pan tu pracuje, obaj z Mannym
pilnie pana obserwujemy?
- Mm... wiem oczywiście, że utrzymujecie ścisły kontakt z całym personelem -
odparował Carewe.
- To prawda, ale panem interesujemy się szczególnie. Interesujemy się osobiście
panem, bo pan nam się podoba. A podoba nam się pan dlatego, że posiada pan bardzo rzadką
cechę - rozsądek.
- Tak?
Carewe przyjrzał się uważnie obu szefom, szukając wyjaśnienia, ale twarz
Barenboima była, jak-zwykle, nieprzenikniona, natomiast Pleeth, z oczami jak wyblakłe
krążki, kołysał się lekko na swoim niewidzialnym krześle i uśmiechał się zaciśniętymi ustami,
kontemplując jakieś tajemne triumfy.
- Owszem - ciągnął Barenboim. - Zdrowy rozsądek, chłopski rozum, olej w głowie -
jak go zwał, tak go zwał - w każdym razie żadna firma nie może bez tego prosperować.
Powiadam panu, Willy, zabiegają u mnie o pracę naprawdę rozgarnięci chłopcy, a ja odsyłam
ich z kwitkiem, bo są za inteligentni i tacy wykształceni, że nikt ich nie przegada. Zupełnie
jak komputery, które wykonują milion obliczeń na sekundę, a w rezultacie wysyłają
noworodkowi tysiącdolarowy rachunek za elektryczność. Rozumiemy się?
- Tak, znam paru takich - odparł Carewe śmiejąc się przez grzeczność.
- I ja też, aż za wielu, ale pan jest inny. I właśnie dlatego tak szybko pana
Strona 8
awansowałem, Willy. Pracuje pan tu od pół roku, a już zajmuje się pan kontrolą kosztów
utrzymania całego działu biopoezy. Gdyby miał pan co do tego wątpliwości, to jest to
naprawdę bardzo szybki awans. Inni pracują u mnie od czterech, pięciu lat i nadal zajmują
najniższe stanowiska.
- Jestem szczerze wdzięczny za wszystko, co pan dla mnie zrobił -zapewnił Carewe z
rosnącym zaciekawieniem. Zdawał sobie sprawę, że jest całkiem dobrym księgowym -
czyżby mogło się zdarzyć, żeby jakieś osobliwe korzystne wzajemne oddziaływanie
osobowości wywindowało go na wiele lat przed terminem na najwyższy szczebel
zarządzania?
Barenboim spojrzał na Pleetha, który bawił się złotym cygarem, i znów na Carewe'a.
- Ponieważ określiłem jasno swoje stanowisko, czy pozwoli pan, że zadam bardzo
osobiste pytanie? Sądzi pan, że mam do tego prawo?
- Naturalnie - odparł Carewe przełykając ślinę. - Proszę pytać.
- Świetnie. Oto ono. Willy, ma pan czterdzieści lat i nadal jest pan czynnym
biologicznie mężczyzną. Kiedy zamierza się pan utrwalić?
Pytanie to uderzyło Carewe'a z okrutną siłą, druzgocąc go i dlatego, że zadano je
znienacka, i dlatego, że trafiało w samo sedno jego obaw o własne małżeństwo, które
wzbierały w nim od ponad pięciu lat, a więc od chwili, kiedy na skroni Ateny pojawił się
pierwszy siwy włos. Szukając z trudem odpowiednich słów czuł, że się rumieni.
- Jeszcze... jeszcze nie wyznaczyłem dokładnej daty. Oczywiście często rozmawiamy
o tym z Ateną, ale wydaje nam się, że jest jeszcze dużo czasu.
- Dużo czasu! Dziwię się. Przecież ma pan czterdzieści lat. Sterole na nikogo nie
czekają i wie pan równie dobrze jak ja, że rozwój miażdżycy naczyń to jedyny proces
fizjologiczny niemożliwy do odwrócenia za pomocą biostatów.
Strona 9
- Są przecież środki przeciwkrzepliwe - odparł Carewe szybko, bez najmniejszego
zastanowienia, jak bokser parujący cios.
Na Barenboimie nie zrobiło to wrażenia, ale widać postanowił zacząć z innej beczki,
bo wziął jakąś kartę komputerową i wsunął ją do czytnika.
- To pańskie akta personalne, Willy. Widzę, że... - urwał, wpatrując się w ekran
wielkości dłoni - ... pańska żona nadal figuruje w kartotece Ministerstwa Zdrowia jako
śmiertelna. A z akt wynika, że ma już trzydzieści sześć lat. Dlaczego tak długo zwleka?
- Trudno mi na to odpowiedzieć. - Carewe westchnął głęboko. - Atena ma swoje
dziwactwa. Powiedziała... powiedziała...
- Powiedziała, że nie zrobi sobie zastrzyku, dopóki pan tego nie zrobi. Sytuacja ta
występuje nadspodziewanie często wśród małżeństw monogamicznych, żyjących jeden na
jeden. Poniekąd nic w tym dziwnego, ale... -W uśmiechu Barenboima odbił się smutek dwóch
stuleci. - Ale tak naprawdę, Willy, jak długo może pan to ciągnąć?
- Właśnie... Prawdę mówiąc, za tydzień minie dziesiąta rocznica naszego ślubu.
Carewe ze zdumieniem wsłuchiwał się we własny głos, zastanawiając się, jakie
potworności za chwilę wypowie.
- Postanowiłem po cichu - ciągnął - że dla uczczenia tej rocznicy ja i Atena
powinniśmy powtórzyć swój miodowy miesiąc. Potem zamierzałem się utrwalić.
Z twarzą, na której odmalowały się zdumienie i ulga, Barenboim spojrzał na Pleetha, a
ten, rumiany i karykaturalnie zadowolony, skinął głową podskakując na sprężynującym
krześle.
- Nawet pan nie wie, Willy, jak się cieszę, że się pan zdecydował - powiedział
Barenboim. - Nie chciałem wywierać żadnego nacisku. Pragnąłem, żeby działał pan jak
człowiek najzupełniej wolny.
Strona 10
Co się ze mną dzieje? - zadał sobie w duchu pytanie Carewe. Z trudem hamował
odruch, żeby dotknąć zarostu na twarzy, gdy ta myśl zapłonęła mu w głowie zimnym ogniem
- nie planowałem wcale, że się za miesiąc utrwalę.
- Willy - zwrócił się do niego uprzejmie Barenboim. - Nie jest pan głupi. Jak dotąd
nasza rozmowa była bezprzedmiotowa, więc pewnie siedzi pan i zastanawia się, po co pana tu
poproszono. Mam rację?
Carewe skinął głową w roztargnieniu. Nie mogę się utrwalić, myślał. Wprawdzie
Atena mnie kocha, ale straciłbym ją w przeciągu roku.
- A więc przystąpmy do rzeczy. - W słowach Barenboima, sformułowanych i
wymówionych z wprawą nabraną w ciągu życia trzykrotnie dłuższego niż normalne,
zabrzmiało nieoczekiwanie pełne napięcia podniecenie i Carewe'a zmroziło złe przeczucie. -
Czy chciałby pan zostać pierwszym w dziejach rasy ludzkiej mężczyzną, który zdobywając
nieśmiertelność zachowa męską sprawność?
Umysł Carewe'a eksplodował obrazami, chaosem słów, pojęć, pragnień, obaw.
Przemierzył niezliczone nieskończoności, nad srebrzystymi morzami przetoczyły się czarne
gwiazdy.
- Widzę, że cios był mocny. Potrzeba chwili na oswojenie się z tą myślą - powiedział
Barenboim i z zadowoloną miną rozparł się w krześle, splatając białe palce.
- Przecież to niemożliwe - zaprotestował Carewe. - Powszechnie wiadomo, że...
- Nie różni się pan od nas, Willy. Nie może pan przyjąć do wiadomości, że hipoteza
Wogana jest tylko tym, czym jest, mianowicie hipotezą. Koncepcja, że istota nieśmiertelna
nie może być zdolna do reprodukowania się, jest bardzo zgrabna i efektowna. Wogan
twierdził, że jeśli związek biostatyczny pojawi się i zacznie działać przez przypadek bądź
umyślnie,natura zahamuje męską płodność dla zachowania równowagi biologicznej.
Strona 11
Czy jednak nie posunął się w swoich przypuszczeniach za daleko? Czy przypadkiem
nie podniósł lokalnego zjawiska do rangi uniwersalnego...?
- Macie go? - przerwał mu ostro Caiewe, którego otępiła myśl, że wszystkie firmy
farmaceutyczne na całym świecie od ponad dwustu lat nie zważając na koszty, zawzięcie i jak
dotąd bezskutecznie poszukują biostatu tolerującego spermatydy.
- Mamy - szepnął Pleeth, odzywając się po raz pierwszy w trakcie rozmowy, a
rumiane krągłości jego oblicza tchnęły nieludzką pewnością. Potrzebny nam jest teraz już
tylko królik doświadczalny wart miliard dolarów, czyli pan, Willy.
Rozdział drugi
- Muszę dokładnie wiedzieć, co się z tym wiąże - powiedział Carewe, mimo że podjął
już decyzję. Atena wyglądała atrakcyjnie jak nigdy, ale ostatnio spostrzegł na jej twarzy
pierwsze słabe znaki ostrzegawcze, że czas skończyć tę grę w dreptanie w kółko i udawanie,
że buty się od tego nie zdzierają... Spędzamy zachwycający weekend z księżycami w
purpurowej poświacie, a kiedy przeciekają nam przez palce ostatnie jego minuty, nie starcza
nam szczerości, by zapłakać z żalu. „Za tydzień będzie nam tak samo dobrze", mówimy,
udając, że nasz własny kalendarz powtarzających się tygodni, miesięcy i pór roku to
prawdziwa mapa czasu. Ale czas to prosta czarna strzała...
- Naturalnie, mój drogi - odparł Barenboim. - Przede wszystkim musi pan pamiętać o
konieczności zachowania najściślejszej tajemnicy. A może jestem jajem, które chce być
mądrzejsze od kury? - Spojrzał na Carewe'a z pełnym skruchy uznaniem, składając hołd
trzeźwości umysłu swojego księgowego. - To raczej pan mógłby mi powiedzieć, ile straciłaby
Firma, gdyby jakiś inny koncern przypadkiem dowiedział się o tym przedwcześnie.
- Zachowanie tajemnicy jest absolutną koniecznością - przyznał Carewe, wciąż mając
przed oczami twarz Ateny. - Czy to znaczy, że wraz z żoną musielibyśmy zniknąć?
Strona 12
- Skądże znowu! Wprost przeciwnie. Nic tak szybko nie zwróciłoby uwagi
przemysłowego szpiega, jak pańskie zniknięcie stąd i pojawienie się, powiedzmy, w naszych
laboratoriach na Przełęczy Randala. Obaj z Mannym uważamy, że najlepiej, gdybyście pan i
żona prowadzili dalej normalne życie, tak jakby nie zaszło nic nadzwyczajnego. Zwykłe
kontrole lekarskie, o których nikt nie będzie wiedział, może przechodzić pan tu, w moim
gabinecie.
- To znaczy mam udawać, że się nie utrwaliłem? Berenboim przyjrzał się uważnie
swojej delikatnej prawej ręce.
- Nie - rzekł. - Ma pan właśnie udawać, że się pan utrwalił, prawda, jakie to okropne
wyrażenie? Proszę pamiętać, że o żadnym utrwaleniu się nie ma mowy. Pozostanie pan
czynnym biologicznie mężczyzną, jednak bezpieczniej będzie, jeśli zacznie pan stosować
depilatory do twarzy i w ogóle zachowywać się jak na ostudzonego przystało.
- Ach tak - odparł Carewe zdumiony siłą wewnętrznego sprzeciwu, jaki to w nim
wywołało. Miał przecież niewiarygodne szczęście otrzymując propozycję nieśmiertelności
bez żadnych związanych z nią ograniczeń, co jeszcze kilka minut temu było nierealną,
utęsknioną mrzonką, a mimo to wzdragał się przed takim drobiazgiem, jak zgolenie
zewnętrznych oznak męskości. - Zgodzę się oczywiście na wszystko, ale jeżeli ten nowy
środek jest taki rewelacyjny, to czy nie lepiej, gdybym udał, że nie wziąłem zastrzyku?
- W innych okolicznościach, tak. Domyślam się jednak, że większość przyjaciół wie o
waszych oporach względem tych zastrzyków. Hm?
- Zdaje się, że tak.
- Więc zdziwi ich, jeżeli ni stąd, ni zowąd Atena stanie się nieśmiertelna, a pan na
pozór w ogóle się nie zmieni. Przecież pan wie, jak trudno jest kobiecie ukryć fakt, że wzięła
zastrzyk.
Strona 13
Carewe pokiwał głową, przypominając sobie, że to kobiety są prawdziwie
nieśmiertelnymi tworami natury, bo tylko one mogą przyjmować związki biostatyczne nie
niszcząc przy tym swojego układu rozrodczego. Działanie uboczne tego leku polegało na tym,
że idealnie regulował on wytwarzanie estradiolu, tworzył aurę wyzywająco kwitnącego
zdrowia, optymalne samopoczucie fizyczne, o jakim niegdyś kobiety mogły tylko marzyć.
Carewe wyobraził sobie Atenę w tym stanie boskiej doskonałości, zachowanej na zawsze, i
przeklął się w duchu za to, że zwlekał.
- Widzę, że nie nadążam za biegiem pańskich myśli, panie prezesie. Pewnie zechce
pan omówić to z moją żoną?
- Stanowczo nie. Nie miałem jak dotąd przyjemności poznać pańskiej żony i choć z jej
psychoteki wynika, że jest osobą dyskretną, lepiej, żebyśmy na razie pozostali sobie obcy.
Wasze domowe życie musi się toczyć zwykłym trybem, bez żadnych zmian. Rozumie pan?
- Mam jej sam to wszystko wyjaśnić?
- Właśnie. Panu zostawiam uzmysłowienie jej, jak ważne jest dochowanie tajemnicy -
- powiedział Barenboim i spojrzał na Pleetha. - Myślę, że możemy na tyle zaufać naszemu
Willy'emu, prawda, Manny?
- Tak sądzę.
Pleeth skinął głową i podskoczył sprężyście na krześle. Zaczerwienione białka oczu
lśniły mu w świetle poranka, a złote cygaro na piersiach błyszczało.
Barenboim mlasnął językiem z aprobatą.
- No, to załatwione. Życzylibyśmy sobie tylko, żeby zaraz po zastrzyku poddał się pan
kilkudniowym badaniom kontrolnym na Przełęczy Randala, ale z łatwością znajdziemy jakiś
pretekst wymagający wizyty rewidenta ksiąg w laboratorium biopoezy. Tajemnica zostanie
zachowana.
Strona 14
Carewe zdobył się na niewymuszony uśmiech.
- To kolosalne osiągnięcie naukowe, prawdziwy przełom. Ile mógłby mi pan
zdradzić...?
- Nic a nic, Willy. To temat tabu. Jak pan wie, związki biostatyczne z natury swej
szkodzą androgenom. To fizyczne prawidło leży u podstaw hipotezy Wogana, mianowicie że
niezmienność komórek, innymi słowy potencjalna nieśmiertelność, wyklucza zachowanie
męskich cech płciowych. Nam zaś udało się przezwyciężyć - lub raczej ominąć - ten skutek;
najlepiej jednak, żeby pan wiedział jak najmniej o stronie naukowej zagadnienia.
Oznaczyliśmy ten nowy środek kryptonimem E80, ale nawet i ta informacja nie jest panu
potrzebna.
- No, a czy w związku z tą próbą coś mi może grozić? - spytał oględnie Carewe.
- Może naraża się pan tylko na pewne rozczarowanie, bo jak dotąd nie
przeprowadziliśmy prób na pełną skalę. Sądzę jednak, że jakoś by pan to przeżył, gdyby
spotkał pana, co bardzo wątpliwe, zawód. Nie proponujemy ci tego za darmo, chłopcze,
pozwolisz, że będę ci mówił na ty.
- Ależ ja wcale...
- Dobrze, dobrze - przerwał mu Barenboim machając pulchną ręką. -Całkiem słusznie
zastanawiasz się, co będziesz z tego miał. Jeżeli widzę, że któryś z moich pracowników szasta
swoimi pieniędzmi, to zadaję sobie pytanie, co zrobi z moimi. Rozumiemy się?
Wygięte w górę kąciki ust Pleetha podjechały jeszcze wyżej i idąc za jego przykładem
Carewe uśmiechnął się z uznaniem.
- Dobre - przyznał.
- To, co powiem teraz, spodoba ci się jeszcze bardziej. Jak wiesz, wprowadziliśmy
ostatnio w księgowości sporo nowych metod. Zgodnie z dwudziestoletnim systemem
Strona 15
rotacyjnym mojego głównego księgowego czeka za trzy lata degradacja, ale w związku z
niedawnymi innowacjami proceduralnymi gotów jest przyśpieszyć swoje przejście na niższe
stanowisko. W ciągu niespełna roku mógłbyś awansować na jego miejsce. Carewe przełknął
ślinę.
- Ależ Walton to znakomity księgowy - powiedział. - Nie chciałbym spychać go...
- Bzdura! Walton pracuje u mnie od ponad osiemdziesięciu lat i zapewniam cię, że nie
może się doczekać, kiedy znów znajdzie się u dołu drabiny i zacznie się piąć w górę szczebel
za szczeblem. Dokonał tego już trzy razy i nic nie sprawia mu większej przyjemności!
- Naprawdę?
Carewe odsunął od siebie myśl, że w ramach systemu rotacyjnego on również będzie
w końcu zmuszony do zrezygnowania z kierowniczego stanowiska. Czuł, jak złote stulecia
rozścielają się przed nim niby miękki, nie kończący się kobierzec.
Wiedząc, że jego odwiedziny w gabinecie prezesa nie ujdą uwagi większości
pracowników, Carewe oparł się pokusie, żeby wyjść wcześniej z biura i podzielić się
nowinami z Ateną. Godziny pracy bez zmian, powiedział sobie w duchu, i siedział przykuty
do biurka, poddając się swobodnemu biegowi myśli, które chwilami przyprawiały go o
zawrót głowy. Zrobiło się późne popołudnie, kiedy przypomniał sobie, że obiecał Atenie
przyjechać punktualnie o piątej i pomóc jej w przygotowaniach do skromnego przyjęcia, które
dziś wydawała. Spojrzał na tarczę wytatuowaną na przegubie ręki, której skóra zmieniała
układ cząsteczek pigmentu w zależności od transmitowanych sygnałów czasu wzorcowego, i
zorientował się, że na podróż do domu zostało mu niespełna pół godziny.
Kiedy wychodził z biura, siedząca przy biurku z komputerem administracyjnym
Marianna Tonę uniosła głowę i spojrzała na niego.
- Wychodzisz wcześniej, Willy? - spytała.
Strona 16
- Troszeczkę. Wydajemy dziś przyjęcie i muszę zgłosić swój akces.
- Przyjdź do mnie, to urządzimy sobie prawdziwy bal - zaproponowała Marianna z
uśmiechem, lecz poważnie. - Będziemy tylko ty i ja.
Była wysoką, tęgawą brunetką o zmysłowej, rozłożystej w biodrach figurze i
rozczarowanym spojrzeniu. Wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat.
- Tylko ty i ja? - powtórzył Carewe, uchylając się od odpowiedzi. - Nie wiedziałem, że
w głębi ducha jesteś tak konwencjonalna.
- Nie jestem konwencjonalna, a zachłanna. I co ty na to, Willy?
- Kobieto, a gdzie twoja dziewicza skromność? - spytał, ruszając do wyjścia. - Do
czego to doszło? Człowiek nie jest bezpieczny we własnym biurze.
Marianna wzruszyła ramionami.
- Nie przejmuj się, w przyszłym tygodniu odchodzę - powiedziała.
- Naprawdę? Bardzo mi przykro. A dokąd?
- Do Swiftsa.
- O! - wykrzyknął Carewe, wiedząc, że Swifts to biuro komputerowe zatrudniające
wyłącznie kobiety.
- Sam widzisz. Ale tak chyba będzie najlepiej.
- Muszę lecieć, Marianno. Do zobaczenia, do jutra.
Z niejasnym poczuciem winy Carewe pośpieszył do windy. Biuro Swiftsa znane było
z działalności swojego Klubu Priapa, tak więc przenosiny Marianny oznaczały, że rezygnuje z
nieustannych prób zwrócenia na siebie uwagi sprawnych mężczyzn. Przypuszczał, że będzie
tam szczęśliwsza, choć ubolewał, że Marianna, dziewczyna o obłych udach i figurze jakby
stworzonej do rodzenia, skazuje się na praktyki z plastikowym fallusem.
Przed biurowcem Farmy panował przenikliwy jak na późną wiosnę chłód, mimo że
Strona 17
niedoszłą zawieruchę udało się zepchnąć w Góry Skaliste. Carewe wyregulował umieszczony
w pasku termostat i minął pośpiesznie strażnika, wciąż przygnębiony decyzją Marianny.
Eksperyment z E.80 musi się powieść, pomyślał. Dla dobra nas wszystkich.
Skręciwszy w stronę swojego bolidu dostrzegł kątem oka, że na ziemi, na skraju
parkingu, rusza się coś małego. W pierwszej chwili nie mógł odnaleźć wzrokiem, co takiego
zwróciło jego uwagę, ale w końcu wyłowił z tła kształt wielkiej żaby, całej oblepionej kurzem
i popiołem. Jej gardło nadymało się miarowo. Zrobił krok, przestępując przez żabę, podszedł
do bolidu i szybko do niego wsiadł. Wiedział, że przy wjeździe do stacji metra Three Springs
tworzy się już, jak to w godzinach szczytu, kolejka i że jeśli chce być wcześniej w domu, nie
ma ani chwili do stracenia. Włączył turbinę, dodał gazu i wyjechał na autostradę, kierując się
na południe. Po przejechaniu około kilometra raptownie zahamował i, pomrukując na siebie z
oburzeniem, zawrócił. Kiedy znalazł się znów przed budynkiem Farmy, wychodzili już inni
pracownicy i na parkingu reflektory rzucały oślepiające błyski, jednakże odnalazł żabę, która
tkwiła w tym samym miejscu i cały czas nadymała się wyzywająco.
- Chodź, malutka - powiedział zgarniając dłońmi zimnego, zapiaszczonego płaza. - Po
półrocznym śnie każdemu pomieszałyby się strony świata.
Poczekał na przerwę w ruchu, przeszedł na drugą stronę autostrady i wrzucił żabę do
zbiornika, którego ciemne wody podmywały drogę. Mijały go teraz nieprzerwanym
strumieniem bolidy i samochody, z trudem więc przedostał się z powrotem do swojego
pojazdu. Zastanawiając się nad tym, czy jego poczynania obserwowano z budki strażnika, na
siłę włączył się do ruchu, jednakże te kilka straconych minut okazało się decydujące. Na
dojazd do stacji metra zużył dalsze dziesięć minut i jęknął na widok kolejki bolidów u
wejścia.
Zmierzchało już, kiedy wreszcie dotarł do ładowni. Automatyczna ładowarka
Strona 18
sfotografowała tablicę rejestracyjną bolidu, po czym wsunęła go do tunelu metra, zostawiając
podwozie na pasie transmisyjnym, który uniósł je do północnego wyjścia, żeby mógł z niego
skorzystać jakiś przyjeżdżający pojazd. Kiedy jego maszyna przedostawała się przez śluzę
zwieraczową, Carewe usiłował się odprężyć. Dzięki wielotonowemu ciśnieniu sprężonego
powietrza mógł dojechać do odległych o sto mil Three Springs w dwadzieścia minut,
jednakże na północnym końcu trasy czekała na niego następna kolejka po podwozia, obliczał
więc, że spóźni się do domu o godzinę.
Rozważał, czy zadzwonić do Ateny z wyjaśnieniami korzystając z bolidofonu, ale się
rozmyślił. Zbyt wiele miał jej do powiedzenia.
Atena Carewe, wysmukła, szczupła w biodrach i zwinna jak wąż brunetka potrafiła
odpoczywając zwijać ciało jak sprężynę, a w przypływie gniewu wyprężać je jak stalowe
ostrze. Regularność jej rysów zakłócała jedynie lekko opadająca lewa powieka - pozostałość
po wypadku w dzieciństwie - przez co chwilami miała wyniosły, a kiedy indziej
konspiracyjny wyraz twarzy. Kiedy Carewe wszedł do typowego dla pracowników o średnich
dochodach kopułodomu, za który spłacał rozłożony na sto lat dług hipoteczny, Atena,
przygotowując się do przyjęcia, zdążyła już złożyć wewnętrzne ściany. Miała na sobie
świetlny naszyjnik, który odziewał ją w blask klejnotów i odbitych w jeziorze promieni
słońca.
- Spóźniłeś się - powiedziała bez żadnych wstępów. - Cześć.
- Cześć. Przepraszam, utknąłem po drodze.
- Musiałam sama składać ściany. Dlaczego nie zadzwoniłeś z biura?
- Mówiłem już, że przepraszam. Zresztą utknąłem dopiero po wyjściu z biura.
- Tak?
Carewe nie odpowiedział od razu - zastanawiał się, czy mówić Atenie o żabie,
Strona 19
ryzykując, że jeszcze bardziej ją rozzłości. Małżeństwa monogamiczne należały do rzadkości
w społeczeństwie, w którym liczba kobiet na wydaniu w stosunku do mężczyzn, którzy nie
zażyli jeszcze leku zapewniającego nieśmiertelność i zachowali potencję, miała się jak osiem
do jednego. Po podpisaniu zobowiązania, że przez kilkanaście lat się nie utrwali, powinien
był założyć małżeństwo poligamiczne, które dzięki nagromadzeniu posagów zapewniłoby mu
majątek. Jedno z niepisanych praw, jakimi rządził się jego związek z Ateną, głosiło, że jest
ona zwolniona z obowiązku okazywania mu pokory i wdzięczności, a kiedy ma ochotę
urządzić awanturę, robi to zawsze z autentyczną pasją. Pragnąc za wszelką cenę uniknąć
kłótni, Carewe skłamał na poczekaniu, napomykając o wypadku w pobliżu wjazdu do metra.
- Ktoś się zabił? - spytała ponuro Atena, rozstawiając popielniczki.
- Nie, wypadek nie był poważny. Tylko na jakiś czas zablokował drogę - odrzekł.
Poszedł do kuchni i nalał sobie szklankę wzbogaconego mleka. - Dużo dzisiaj przyjdzie
ludzi?
- Kilkanaścioro.
- Znam kogoś?
- Nie wygłupiaj się, Will, przecież znasz ich wszystkich.
To znaczy, że przyjdzie i May ze swoim najnowszym byczkiem? Atena postawiła
ostatnią popielniczkę z głośnym, podwójnym stuknięciem.
- A kto, jak nie ty, krytykuje zawsze ludzi za to, że są staroświeccy i konwencjonalni?
- Naprawdę? - zdziwił się Carewe i łyknął trochę mleka. - W takim razie nie
powinienem ich krytykować dlatego, że w żaden sposób nie mogę się przyzwyczaić do
widoku coraz to nowych trzynastolatków, którzy bez skrępowania spółkują z May na samym
środku mojego mieszkania.
- A może sam masz na nią ochotę? Poleci na każde twoje skinienie.
Strona 20
- Dość tego - przerwał jej. Chwycił ją, kiedy koło niego przechodziła, i przyciągnął do
siebie, odkrywając, że pod migotliwym blaskiem świetlnego naszyjnika nie ma na sobie nic. -
Aha, a co zrobisz, jak ci nawali elektryczność?
- Myślę, że jakoś zdołam się ogrzać - odparła przywierając niespodziewanie do niego
całym ciałem.
- Nie wątpię - rzekł Carewe, łapiąc oddech. - Nie pozwolę, żebyś się zestarzała choćby
o jeden dzień. To niedopuszczalne.
- Chcesz mnie zabić? - zażartowała, poczuł jednak, że jej szczupłe ciało sztywnieje mu
pod palcami.
- Nie. Zamówiłem już dla nas w Farmie zastrzyki. Dostanę na pewno najlepsze, ze
zniżką, ponieważ, jak wiesz, pracuję dla...
Atena wyrwała mu się z objęć.
- Nic się nie zmieniło, Will - powiedziała. - Nie zrobię tego i nie będę patrzeć, jak ty
się starzejesz i starzejesz...
- Nie martw się, kochanie, zrobimy to jednocześnie. Jeżeli sobie życzysz, ja mogę
pierwszy.
- O!
Piwne oczy Ateny pociemniały z niepewności, po czym poznał, że żona wybiega
myślami w przyszłość i zadaje sobie pytanie, na które odpowiedź obydwoje znali aż za
dobrze... Co dzieje się z pięknym snem o miłości, kiedy oblubieniec zostaje impotentem? Jak
długo przetrwa związek dusz atrofię jąder?...
- To już postanowione? - spytała.
- Tak. - Spostrzegł jej nagłą bladość i poczuł wyrzuty sumienia, że tak niezręcznie
poruszył ten temat. - Ale nie ma się co martwić, Farma wynalazła nowy biostat, a ja będę