890

Szczegóły
Tytuł 890
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

890 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Dokument Matlocka" autor: Robert Ludlum korekta: [email protected] Robert Ludlum urodzi� si� w Nowym Jorku w 1927 roku. Nim ol�ni� �wiat talentem literackim pracowa� jako aktor, a p�niej producent teatralny. Najwyra�niej to zaj�cie roznieci�o jego wyobra�ni� i wyczuli�o zmys� dramaturgiczny. Do�wiadczenia teatralne sprawi�y, �e w �wiecie fikcji porusza si� z i�cie fenomenaln� pewno�ci� i swobod�. Po��czenie talentu narracyjnego i umiej�tno�ci snucia zawi�ej acz precyzyjnej intrygi zaowocowa�o spektakularnym debiutem. Takie powie�ci jak "To�samo�� Bourne'a" i "Mozaika Parsifala" wynios�y Ludluma od razu na czo�owe miejsca list �wiatowych bestseller�w. Od jego ksi��ek nie mo�na si� oderwa�: pe�ne dynamicznej akcji, przemocy i brutalno�ci fascynuj� zawrotnym tempem; doskona�a konstrukcja dramaturgiczna, precyzyjne dawkowanie napi�cia wci�ga czytelnika bez reszty. Pisarstwo Ludluma jest tak sugestywne, �e w pewnym momencie tracimy orientacj� co jest fikcj�, a co rzeczywisto�ci�; wpadamy w hipnotyczny trans. Dlatego za nic w �wiecie nie wejdziemy do ciemnego pokoju i podejrzliwie przygl�damy si� otaczaj�cym nas ludziom, zewsz�d oczekuj�c zasadzki. W tym chyba tkwi sedno fenomenalnej poczytno�ci ksi��ek Ludluma. Kreowany przez pisarza �wiat walki dobra ze z�em jest tak wiarygodny, tak namacalnie realny, �e zaczynamy w nim �y� do�wiadczaj�c najbardziej nieprawdopodobnych i karko�omnych przyg�d. Do dzi� Ludlum napisa� 17 powie�ci: (w tym dwie pod pseudonimem Jonathan Ryder: "Halidon" i "Trevayne"). Zosta�y one wydane w ponad trzydziestu krajach w ��cznym nak�adzie 200 mln egzemplarzy. * * * Dla Pat i Billa Jak m�wi stare hinduskie przys�owie: "Kiedy olbrzymy rzucaj� cie�, nadzieja w tym, �e ci� os�oni". Para Macellich to olbrzymy! * * * 1 Loring wyszed� bocznymi drzwiami z departamentu sprawiedliwo�ci i zacz�� si� rozgl�da� za taks�wk�. By�o wiosenne pi�tkowe popo�udnie, dochodzi�a ju� niemal pi�ta trzydzie�ci i ruch na ulicach Waszyngtonu osi�gn�� szczyt. Loring z nik�� nadziej� stan�� przy kraw�niku machaj�c lew� r�k�. Mia� ju� zrezygnowa�, kiedy zatrzyma�a si� przed nim taks�wka, z�apana przez kogo� innego par� metr�w wcze�niej. - Jedzie pan w kierunku wschodnim? Niech pan wsiada, ten pasa�er nie ma nic przeciwko temu. Loring by� zawsze za�enowany w takich sytuacjach. Mimo woli podkurczy� prawe rami�, chowaj�c d�o� jak najg��biej w r�kaw, �eby os�oni� cienki czarny �a�cuszek okalaj�cy nadgarstek, zapi�ty na r�czce teczki. - Dzi�kuj� bardzo, ale przy nast�pnej przecznicy skr�cam na po�udnie. Odczeka�, a� taks�wka w��czy si� z powrotem do ruchu i zn�w zacz�� beznadziejnie macha�. Kiedy indziej zmobilizowa�by wszystkie si�y i ruszy� do akcji. Rozgl�da�by si� w obu kierunkach, wypatruj�c wysiadaj�cych pasa�er�w lub nik�ego �wiate�ka na dachu taks�wki, sygnalizuj�cego, �e jest do wzi�cia, je�li zdo�a j� dopa�� przed innymi. Dzisiaj jednak Ralph Loring nie mia� ochoty na biegi z przeszkodami. Nie potrafi� si� otrz�sn�� z przygn�bienia. W�a�nie by� �wiadkiem skazania cz�owieka na �mier�. Cz�owieka, kt�rego nie zna� osobi�cie, ale o kt�rym bardzo du�o wiedzia�. Pewnego nieznajomego, lat trzydzie�ci trzy, kt�ry mieszka� i pracowa� w odleg�ym o sze��set czterdzie�ci kilometr�w miasteczku w Nowej Anglii i nie mia� poj�cia ani o jego, Loringa, istnieniu, ani tym bardziej o zainteresowaniu, jakie budzi� w departamencie sprawiedliwo�ci. My�li Loringa wraca�y do du�ej sali konferencyjnej z ogromnym prostok�tnym sto�em i siedz�cych przy nim ludzi, kt�rzy wydali wyrok. Sam ostro si� temu sprzeciwi�. To wszystko, co m�g� zrobi� dla nieznanego cz�owieka, kt�rego z tak� precyzj� wmanewrowano w sytuacj� bez wyj�cia. - Pozwol� sobie panu przypomnie�, panie Loring - powiedzia� zast�pca prokuratora generalnego, kt�ry niegdy� sprawowa� funkcj� s�dziego w marynarce wojennej - �e gdzie drwa r�bi�, tam wi�ry lec�. Pewna liczba ofiar jest nieunikniona. - Ale tutaj okoliczno�ci s� inne. Ten cz�owiek jest niewyszkolony. Nie wie, kto jest wrogiem ani gdzie go szuka�. Sk�d m�g�by wiedzie�? Sami tego nie wiemy. - O to w�a�nie chodzi. - Tym razem zabra� g�os inny zast�pca prokuratora, ten z kolei zwerbowany z biura prawnego jakiej� korporacji, rozmi�owany w posiedzeniach i, jak Loring podejrzewa�, niezdolny do podj�cia samodzielnej decyzji. - Nasz obiekt jest wysoce mobilny. Niech pan spojrzy na charakterystyk� psychologiczn�: "nie bez wad, ale w najwy�szym stopniu mobilny." Dok�adnie tak. Stanowi jedyny logiczny wyb�r. - "Nie bez wad, ale mobilny!" Co to, do diab�a, ma znaczy�? Mo�e teraz ja pozwol� sobie przypomnie� szanownym zgromadzonym, �e pracuj� w bran�y od pi�tnastu lat. Charakterystyki psychologiczne to tylko og�lne wskaz�wki, s�dy, kt�re mog� si� potwierdzi� albo nie. By�bym r�wnie sk�onny wmiesza� w spraw� infiltracji obcego cz�owieka, co wzi�� na siebie odpowiedzialno�� za obliczenia matematyczne NASA. Odpowiedzia� mu przewodnicz�cy konferencji, zawodowy wy�szy urz�dnik. - Rozumiem pana obiekcje, w normalnych okoliczno�ciach przyzna�bym panu racj�. Jednak�e to nie s� normalne okoliczno�ci. Mamy zaledwie trzy tygodnie. Kwestia czasu przewa�a nad zwyk�ymi w takich razach �rodkami ostro�no�ci. - To ryzyko, kt�re musimy podj�� - oznajmi� by�y s�dzia. - Pan go nie podejmuje - zareplikowa� Loring. - Czy chce pan zrezygnowa� z tego zadania? - zapyta� przewodnicz�cy bez ogr�dek. - Nie, wezm� to na siebie. Ale niech�tnie. I chc� to oficjalnie zaznaczy�. - Jeszcze jedno, zanim si� rozejdziemy, panowie. - Radca prawny nachyli� si� nad sto�em. - To polecenie z g�ry. Wszyscy wiemy, �e za tym cz�owiekiem przemawia jego silna motywacja. Wynika to jasno z charakterystyki. Z naszych akt musi r�wnie jasno wynika�, �e wszelka zaoferowana nam pomoc nast�pi�a z jego strony dobrowolnie i na ochotnika. Jeste�my w delikatnej sytuacji. Nie mo�emy, powtarzam, nie mo�emy bra� na siebie za to odpowiedzialno�ci. Najlepiej by by�o, gdyby z akt wynika�o, �e to on sam si� do nas zg�osi�. Ralph Loring odwr�ci� si� z niesmakiem. Ruch na jezdni osi�gn�� apogeum. Loring w�a�nie mia� zamiar ruszy� pieszo przez dwadzie�cia par� przecznic do swojego mieszkania, kiedy przy kraw�niku zatrzyma�o si� bia�e volvo. - Wsiadaj! Wygl�dasz g�upio wymachuj�c tak r�k�. - Ach, to ty. Wielkie dzi�ki. - Loring otworzy� drzwi i wsun�� si� na przednie siedzenie, k�ad�c teczk� na kolanach. Tu nie musia� ukrywa� cienkiego czarnego �a�cuszka okalaj�cego nadgarstek. Cranston by� koleg� po fachu, specjalist� od zagranicznych tras przerzutowych. Wykona� wi�kszo�� prac przygotowawczych do operacji, kt�r� teraz przej�� Loring. - D�ugo trwa�a ta wasza konferencja. Osi�gn��e� co�? - Zielone �wiat�o. - Najwy�szy czas. - To zas�uga dw�ch zast�pc�w prokuratora generalnego i ponaglaj�cej notatki z Bia�ego Domu. - Nareszcie. Dzi� rano do wydzia�u geograficznego dotar�y ostatnie meldunki grupy �r�dziemnomorskiej. Potwierdzaj� masowy charakter zmiany szlak�w dostaw. Pola pod Ankar� i w Konya na p�nocy, o�rodki w Sidi Barrani i Rashid, a nawet w Algierii systematycznie ograniczaj� produkcj�. Bardzo nam to komplikuje �ycie. - Czego wy, do diab�a, chcecie? My�la�em, �e waszym celem jest wykurzenie ich. Niczym was nie mo�na zadowoli�. - Ty te� nie by�by� zachwycony. Mo�emy kontrolowa� trasy, kt�re znamy, ale co, na lito�� bosk�, wiemy o takich miejscach jak Porto Belocruz, Pilcomayo i dziesi�tki trudnych do wym�wienia miejscowo�ci w Paragwaju, Brazylii, Gujanie? To ca�kiem nowa dzia�ka, Ralph. - Wezwijcie do pomocy specjalist�w od Ameryki Po�udniowej. W CIA si� od nich roi. - Nie ma mowy. Nie wolno nam nawet poprosi� ich o mapy. - To idiotyzm. - To szpiegostwo. Musimy by� czy�ci. Musimy si� �ci�le trzyma� przepis�w. My�la�em, �e wiesz. - Wiem - odpowiedzia� Loring znu�onym tonem. - Ale to idiotyzm. - Martw si� o Now� Angli� w Stanach Zjednoczonych. Zostaw nam pampasy, czy jak im tam. - Nowa Anglia to cholerny osobny mikro�wiatek. To mnie w�a�nie przera�a. Co si� sta�o z tymi wszystkimi poetyckimi opisami jankeskiego ducha, wiejskich p�ot�w i oplecionych bluszczem ceglanych domk�w? - Nowa poezja. Daj sobie z tym spok�j. - Dzi�ki za g��bokie i szczere zrozumienie. - Widz�, �e jeste� zniech�cony. - Mamy za ma�o czasu. - Zawsze mamy za ma�o czasu. Cranston skr�ci� na szybsze pasmo tylko po to, aby zaraz si� przekona�, �e jest zakorkowane przy najbli�szej przecznicy. Z westchnieniem przesun�� d�wigni� automatycznej skrzyni bieg�w na pozycj� neutraln� i wzruszy� ramionami. Spojrza� na Loringa, kt�ry siedzia� ze wzrokiem wbitym pos�pnie w przedni� szyb�. - Przynajmniej masz zielone �wiat�o. To ju� co�. - Jasne. I do tego zielonego wsp�pracownika. - Ach, rozumiem. Czy to on? - Cranston wskaza� g�ow� teczk� Loringa. - Tak. Od dnia, kiedy si� urodzi�. - Jak si� nazywa? - Matlock. James B. Matlock II. "B" to Barbour; pochodzi z bardzo starej rodziny, a w�a�ciwie z dw�ch bardzo starych rodzin. Jest doktorem filozofii i wybitnym autorytetem w dziedzinie politycznych i spo�ecznych nurt�w w literaturze el�bieta�skiej. - Wielki Bo�e! I to maj� by� jego kwalifikacje? Gdzie i komu ma zacz�� zadawa� pytania? Na herbatce dla emerytowanych profesor�w wydzia�u? - Nie, je�li chodzi o wiek, jest w porz�dku. Jego kwalifikacje mieszcz� si� w tym, co s�u�ba bezpiecze�stwa okre�la mianem: "nie bez wad, ale w najwy�szym stopniu mobilny." Czy to nie pyszne okre�lenie? - Nowatorskie. Co to ma znaczy�? - Ma okre�la� m�czyzn�, kt�ry co� tam nabroi�. Mo�e nie spisa� si� w wojsku albo rozwi�d� z �on�, zapewne to pierwsze, ale mimo tego niewybaczalnego b��du da si� lubi�. - Ja ju� go lubi�. - Ja te�. To w�a�nie m�j problem. Obaj m�czy�ni zamilkli. Cranston pracowa� w bran�y do�� d�ugo, by wiedzie�, kiedy kolega musi pewne sprawy przemy�le� sam. I sam doj�� do konkretnych wniosk�w czy postanowie�. W wi�kszo�ci przypadk�w nie by�o to trudne. Ralph Loring my�la� o cz�owieku, kt�rego �ycie mia� opisane w teczce do ostatniego szczeg�u. Wy�owione z wielu bank�w danych. Jego nazwisko brzmia�o James Barbour Matlock, ale osoba za tym nazwiskiem nie chcia�a si� jako� wykrystalizowa�. I to go niepokoi�o - �ycie Matlocka obfitowa�o w dziwne, cz�sto nieprzewidziane zwroty. By� jedynym pozosta�ym przy �yciu synem bardzo bogatych rodzic�w, kt�rzy w podesz�ym wieku do�ywali swych dni w Scarsdale, w stanie Nowy Jork. Odebra� nale�n� jego sferom edukacj� w Andover i Amherst, kt�ra mia�a zapewni� mu odpowiednio p�atne zaj�cie na Manhattanie - w bankowo�ci, maklerstwie albo reklamie. Nic w jego szkolnych czy studenckich czasach nie wskazywa�o na mo�liwo�� odst�pstwa od tego schematu. Przeciwnie, jego ma��e�stwo z dziewczyn� z prominenckich sfer Greenwich zdawa�o si� potwierdza� tak obrany kierunek. A potem z Jamesem Barbourem Matlockiem zacz�y si� dzia� dziwne rzeczy. kt�rych Loring nie potrafi� zrozumie�. Najpierw kwestia wojska. By�o to we wczesnych latach sze��dziesi�tych i przez proste wyra�enie zgody na przed�u�enie s�u�by o sze�� miesi�cy, Matlock m�g� jako oficer s�u�b pomocniczych siedzie� sobie gdzie� wygodnie za biurkiem - przy rodzinnych koneksjach by�oby to zapewne w Waszyngtonie lub Nowym Jorku. Tymczasem jego przebieg s�u�by wojskowej przedstawia� si� �a�o�nie: ca�ym szeregiem narusze� przepis�w i niesubordynacji zapewni� sobie najmniej po��dany przydzia� - Wietnam z rosn�c� tam eskalacj� dzia�a� wojennych. W delcie Mekongu jego zachowanie dwukrotnie zawiod�o go przed s�d wojenny. Mimo wszystko za tym post�powaniem nie kry�y si� �adne widoczne racje ideologiczne, raczej brak przystosowania. Jego powr�t do �ycia cywilnego nadal cechowa�y konflikty, najpierw z rodzicami, potem z �on�. Z nie wyja�nionych przyczyn James Barbour Matlock, kt�rego post�py akademickie by�y przyzwoite ale niczym si� nie wyr�niaj�ce, wynaj�� nagle ma�e mieszkanie w Morningside Heights i zapisa� si� na Uniwersytet Columbia. Jego ma��e�stwo przetrwa�o jeszcze trzy i p� miesi�ca, po czym po cichym rozwodzie �ona znikn�a na zawsze z �ycia Matlocka. Na nast�pne kilka lat sk�ada�y si� monotonne notatki wywiadowcze. Matlock-buntownik przekszta�ca� si� w Matlocka-naukowca. Pracowa� dzie� i noc, zdobywaj�c tytu� magistra w czterna�cie miesi�cy, a doktorat w dwa lata p�niej. Pogodzi� si� jako� z rodzicami i dosta� posad� na wydziale anglistyki Uniwersytetu Carlyle w Connecticut. Od tej pory opublikowa� kilka ksi��ek i artyku��w i zdoby� godn� pozazdroszczenia pozycj� w �rodowisku akademickim. By� zdecydowanie popularny"mobilny w najwy�szym stopniu" (co za idiotyczne wyra�enie); dobrze mu si� powodzi�o i najwyra�niej zmieni� sw�j wrogi stosunek do �wiata, kt�ry cechowa� go we wcze�niejszych latach. Swoj� drog�, nie mia� chyba zbyt wielu powod�w do niezadowolenia, pomy�la� Loring. Jego �ycie toczy�o si� r�wnym, spokojnym rytmem i by�o w pe�ni satysfakcjonuj�ce, zw�aszcza �e mia� te� dziewczyn�. James Barbour Matlock II by� obecnie zaanga�owany w dyskretny romans z absolwentk� uczelni, Patrycj� Ballantyne. Mieszkali osobno, ale wed�ug posiadanych informacji byli kochankami. Niemniej, o ile si� mo�na by�o zorientowa�, nie my�leli o ma��e�stwie. Dziewczyna ko�czy�a studia doktoranckie na archeologii i czeka�o ju� na ni� par� stypendi�w fundowanych. Stypendi�w, kt�re zawiod� j� do odleg�ych kraj�w i przysz�ych odkry�. Dane Patrycji Ballantyne wskazywa�y, �e nie szykuje si� ona do ma��e�stwa. Ale co z Matlockiem, zastanawia� si� Ralph Loring. Co m�wi� o nim fakty? Jak uzasadniaj� jego wyb�r? Nie uzasadnia�y. Nie mog�y uzasadnia�. Tylko wyszkolony zawodowiec m�g� podo�a� wymogom obecnej sytuacji. Ca�a sprawa by�a zbyt skomplikowana, zbyt usiana pu�apkami dla kogo�, kto jest amatorem. Gorzka ironia polega�a na tym, �e pope�niaj�c b��dy i wpadaj�c w pu�apk�, Matlock osi�gnie szybko o wiele wi�cej ni� jakikolwiek zawodowiec. I straci przy tym �ycie. - Dlaczego uwa�acie, �e on si� zgodzi? Cranston zbli�a� si� ju� do mieszkania Loringa i ciekawo�� nie dawa�a mu spokoju. - Co? Przepraszam, o co pyta�e�? - Z jakiego powodu mia�by si� zgodzi�? Co za tym stoi? - M�odszy brat. Dziesi�� lat m�odszy, dok�adnie m�wi�c. Jego rodzice s� ju� starzy. Bardzo bogaci, ca�kiem oderwani od �ycia. Matlock obarcza siebie ca�� odpowiedzialno�ci�. - Odpowiedzialno�ci�? Za co? - Za �mier� brata. Zmar� trzy lata temu na skutek przedawkowania heroiny. Ralph Loring jecha� wolno wynaj�tym samochodem szerok�, trzypasmow� ulic� obok du�ych starych domostw z wypiel�gnowanymi trawnikami. By�o w�r�d nich te� par� klub�w studenckich, ale o wiele mniej ni� przed dekad�. Socjalna ekskluzywno�� lat pi��dziesi�tych i wczesnych sze��dziesi�tych ulega�a zmianie. Kilka z wielkich budynk�w mia�o teraz inne nazwy. "The House", "Aquarius" (naturalnie), "Afro-Commons", "Warwick", "Lumumba Hall". Uniwersytet Carlyle w Connecticut by� jednym z tych niezbyt du�ych, "presti�owych" o�rodk�w akademickich, rozsianych po krajobrazie Nowej Anglii. W�adze administracyjne pod �wiat�ym kierownictwem rektora Adriana Sealfonta rekonstruowa�y uczelni�, staraj�c si� przystosowa� j� do drugiej po�owy dwudziestego wieku. Nieuniknione protesty, gromadne zapuszczanie br�d i murzy�scy studenci wyst�powali obok statecznej zamo�no�ci, klubowych marynarek i regat sponsorowanych przez by�ych wychowank�w. Hard rock i spokojne wieczorki ta�cuj�ce uczy�y si� pokojowej koegzystencji. Patrz�c na ciche budynki w jasnym wiosennym s�o�cu, Loring pomy�la�, �e trudno uwierzy�, aby ta spo�eczno�� mog�a mie� jakie� g��bsze problemy. A ju� z pewno�ci� nie ten, kt�ry go tu przywi�d�. A jednak. Carlyle by�o bomb� zegarow�, kt�ra gdy wybuchnie, poci�gnie za sob� nie byle jakie ofiary. A �e wybuch by� nieunikniony, o tym wiedzia�. Wypadki, kt�re go poprzedz�, pozostawa�y wielk� niewiadom�. To on, Loring, mia� stara� si� temu zapobiec. Kluczem do wszystkiego by� James Barbour Matlock, wyk�adowca literatury, doktor filozofii. Loring przejecha� obok eleganckiego pi�trowego budynku, w kt�rym mie�ci�y si� cztery mieszkania, ka�de z osobnym wej�ciem. By� to jeden z lepszych uczelnianych dom�w mieszkalnych, zajmowany zazwyczaj przez obiecuj�cych m�odych pracownik�w, zanim osi�gn�li status, przy kt�rym nale�a�o posiada� w�asny dom. Mieszkanie Matlocka znajdowa�o si� na parterze, od zachodniej strony. Loring objecha� budynek i zaparkowa� nieco na ukos, po drugiej stronie ulicy. Nie m�g� sta� tu zbyt d�ugo; kr�ci� si� w fotelu, obserwuj�c samochody i niedzielnych przechodni�w, zadowolony, �e nikt go nie �ledzi. To najwa�niejsze. W niedziel�, wed�ug informacji zebranych o Matlocku, m�ody wyk�adowca zwykle czyta� do po�udnia gazety, a potem jecha� na p�nocny kraniec Carlyle, gdzie w jednej z kawalerek zarezerwowanych dla absolwent�w mieszka�a Patrycja Ballantyne. To znaczy, jecha� do niej, je�li nie sp�dzi�a z nim akurat poprzedniej nocy. Potem przewa�nie udawali si� gdzie� razem na lunch i wracali do mieszkania Matlocka albo jechali na po�udnie do Hartford lub New Haven. By�y oczywi�cie odst�pstwa od tego schematu. Cz�sto dziewczyna i Matlock sp�dzali gdzie� razem weekend, melduj�c si� w recepcji jako m�� i �ona. Nie tym razem jednak. Inwigilacja to potwierdzi�a. Loring spojrza� na zegarek. By�a dwunasta czterdzie�ci, a Matlock nadal tkwi� w mieszkaniu. Zaczyna�o brakowa� czasu. Za kilka minut Loringa oczekiwano na Crescent Street pod numerem 217, gdzie mia� po raz drugi zmieni� samoch�d. Wiedzia�, �e ostatecznie nie musi wcze�niej ogl�da� Matlocka na w�asne oczy. W ko�cu dok�adnie przeczyta� zgromadzone o nim dane, obejrza� dziesi�tki fotografii, a nawet rozmawia� przez chwil� z doktorem Sealfontem, rektorem Carlyle. Niemniej ka�dy agent ma swoje w�asne metody dzia�ania, a do jego metod nale�a�a obserwacja obiektu przez par� godzin, zanim nawi�za� z nim kontakt. Koledzy z departamentu sprawiedliwo�ci uwa�ali, �e daje mu to poczucie si�y. Loring wiedzia� tylko, �e daje mu to poczucie pewno�ci. Drzwi frontowe otworzy�y si� i w s�o�cu stan�� wysoki m�czyzna. By� ubrany w spodnie khaki, mokasyny i br�zowy golf. Loring dojrza�, �e ma przystojn� twarz o ostrych rysach i do�� d�ugie jasne w�osy. Matlock sprawdzi�, czy dobrze zamkn�� drzwi, w�o�y� okulary przeciws�oneczne i poszed� chodnikiem za r�g, najpewniej na parking. W chwil� p�niej wyjecha� na ulic� sportowym triumphem. Agent pomy�la�, �e obiekt jego zainteresowania wiedzie �ycie, jakiego tylko pozazdro�ci�. Ma przyzwoite dochody, �adnej odpowiedzialno�ci, prac�, kt�r� lubi i na dodatek udany zwi�zek z atrakcyjn� dziewczyn�. I zada� sobie pytanie, jak to b�dzie wygl�da� za trzy tygodnie. Bo �wiat Jamesa Barboura Matlocka by� na granicy przepa�ci. * * * 2 Matlock docisn�� peda� gazu i nisko zawieszony triumph zadygota�, kiedy wskaz�wka szybko�ciomierza podskoczy�a raptownie do niemal stu kilometr�w na godzin�. Przy czym nawet si� nie spieszy� - Pat Ballantyne nigdzie nie wychodzi�a - ale po prostu by� z�y. No, mo�e nie z�y, tylko zirytowany. Zawsze by� zirytowany po telefonie z domu. Czas nic tu nie zmieni. Ani pieni�dze, nawet je�li kiedykolwiek zarabia�by sumy, kt�re ojciec uzna�by za godne wzmianki. G��wnym powodem jego irytacji by�a w�a�nie ta cholerna protekcjonalno��. W miar� jak ojciec i matka si� starzeli, by�o coraz gorzej. Zamiast pogodzi� si� z zaistnia�� sytuacj�, coraz bardziej j� rozpami�tywali. Nalegali, �eby sp�dzi� z nimi wiosenn� przerw� semestraln� w Scarsdale i je�dzi� codziennie wraz z ojcem do miasta. Do bank�w, do prawnik�w. Aby si� przygotowa� na to, co nieuniknione, kiedy ju� nadejdzie. -...B�dziesz musia� wiele si� nauczy�, synu - m�wi� ojciec grobowym tonem. - Sam wiesz, �e masz niewielkie do�wiadczenie -...Jeste� wszystkim, co nam zosta�o, kochanie - dodawa�a matka �ami�cym si� z b�lu g�osem. Matlock wiedzia�, �e rozkoszuj� si� swoim przysz�ym, m�cze�skim zej�ciem z tego �wiata. Zaznaczyli ju� na nim swoj� obecno�� - przynajmniej jego ojciec. Naj�mieszniejsze, �e rodzice byli silni jak wo�y i zdrowi jak ryby. Z pewno�ci� prze�yj� go o ca�e lata. Prawda by�a taka, �e ze swej strony o wiele bardziej pragn�li by� z nim, ni� on w domu z nimi. Tak by�o od trzech lat, od �mierci Davida na Cape Cod. Mo�e, pomy�la� Matlock podje�d�aj�c pod dom Pat, �r�d�o irytacji le�a�o w jego w�asnym poczuciu winy. Nigdy nie przebaczy� sobie �mierci Davida. I nigdy nie przebaczy. Nie chcia� by� w Scarsdale w czasie przerwy semestralnej. Nie chcia� wspomnie�. Mia� teraz kogo�, kto mu pomaga� zapomnie� o tych strasznych latach - o �mierci, braku mi�o�ci, niezdecydowaniu. Obieca� zabra� Pat na Wyspy Dziewicze. Nazwa gospody wiejskiej brzmia�a: "Kot z Cheshire", co samo przez si� wskazywa�o, �e jest prowadzona w stylu angielskiego pubu. Jedzenie by�o tu przyzwoite a trunki niedrogie, dzi�ki czemu restauracja szybko sta�a si� popularnym miejscem spotka� za miastem. Sko�czyli w�a�nie drug� "Krwaw� Mary" i zam�wili rosbef i piecze� w cie�cie. W obszernej jadalni siedzia�o jeszcze kilka par i dwie czy trzy rodziny. Miejsce w rogu zaj�� samotny m�czyzna, kt�ry czyta� "The New York Timesa", z�o�ywszy gazet� pionowo wzd�u�, jak czyni� to pasa�erowie kolejki podmiejskiej. - To zapewne jeden z tych rozsierdzonych ojc�w czekaj�cych na syna, kt�ry ma w�a�nie wylecie� z uczelni. Znam ten typ. Co rano pe�no ich w poci�gu ze Scarsdale. - Jest zbyt na luzie. - Ucz� si� ukrywa� napi�cie. Tylko ich lekarze wiedz�, ile si� na�ykaj� �rodk�w uspokajaj�cych. - Zawsze mo�na co� po nich pozna�. A ten siedzi sobie jakby nigdy nic. Wygl�da na ca�kiem zadowolonego z siebie. Mylisz si�. - Po prostu nie znasz Scarsdale. Zadowolenie z siebie jest tam obowi�zkiem obywatelskim. Bez tego nie ma co marzy� o kupnie domu. - Skoro ju� o tym mowa, to co zrobisz? My�l�, �e powinni�my zrezygnowa� z wyjazdu na Wyspy Dziewicze. - A ja nie. Mieli�my ci�k� zim�, nale�y nam si� troch� s�o�ca. Tak czy owak, to nie ma �adnego sensu. Nie mam najmniejszej ochoty uczy� si� niczego z manipulacji pieni�nych firmy ojca. To czysta strata czasu. W razie zupe�nie nieprawdopodobnego przypadku, �e oni kiedy� umr�, kto inny si� tym zajmie. - Zgodzili�my si� przecie�, �e to tylko wybieg. Chc� mie� ci� przez chwil� przy sobie. Uwa�am to za wzruszaj�ce, �e robi� to w ten spos�b. - Nie ma w tym nic wzruszaj�cego, to oczywista pr�ba przekupstwa ze strony ojca... Popatrz, nasz przyjezdny rezygnuje. M�czyzna z gazet� sko�czy� drinka i t�umaczy� kelnerce, �e nie zamawia lunchu. - Dwa do jednego, �e wyobrazi� sobie fryzur� swego syna i jego sk�rzan� kurtk�, a mo�e tak�e bose stopy, i skrewi�. - Wydaje mi si�, �e �yczysz tego temu biednemu cz�owiekowi. - Wcale nie. Mam dobre serce. Nie cierpi� zacietrzewienia, kt�re idzie w parze z buntem. Czuj� si� wtedy zdeprymowany. - Bardzo zabawny z was osobnik, szeregowcu Matlock - powiedzia�a Pat, robi�c aluzj� do jego nies�awnej kariery w wojsku. - Kiedy zjemy, jed�my do Hartford. Jest jaki� nowy dobry film. - Och, przepraszam, zapomnia�em ci powiedzie�. Dzisiaj nie mo�emy. Sealfont wezwa� mnie rano na popo�udniow� konferencj�. Powiedzia�, �e to wa�ne. - O co chodzi? - Nie bardzo wiem. Mo�e s� jakie� k�opoty z murzy�skimi studentami. Ten facet, kt�rego zwerbowa�em z Howard, to prawdziwy okaz. My�l�, �e jest troch� bardziej na prawo od Ludwika XIV U�miechn�a si�. - Jeste� naprawd� okropny. Matlock wzi�� j� za r�k�. Rezydencja rektora Adriana Sealfonta robi�a odpowiednio imponuj�ce wra�enie. By� to du�y, bia�y, kolonialny budynek z szerokimi, marmurowymi schodami wiod�cymi do podw�jnych, rze�bionych drzwi. Wzd�u� frontu na ca�� szeroko�� sta�y kolumny jo�skie. O zmierzchu na trawniku zapalano reflektory. Matlock wszed� po schodach i nacisn�� dzwonek. Trzydzie�ci sekund p�niej zosta� wpuszczony przez pokoj�wk� i poprowadzony przez hol na ty� domu, do ogromnej biblioteki. Adrian Sealfont sta� na �rodku pokoju z dwoma innymi m�czyznami. Matlock, jak zawsze, spojrza� na niego z podziwem. Wysoki na ponad metr osiemdziesi�t, szczup�y, o orlich rysach, rektor emanowa� ciep�em i serdeczno�ci�. Mia� w sobie ujmuj�c� skromno��, pod kt�r� kry� si� prawdziwie �wietny umys�, doceniany przez tych, kt�rzy mieli szcz�cie bli�ej go zna�. Matlock darzy� go szczer� sympati�. - Witaj, James. - Sealfont wyci�gn�� do niego r�k�. - Panie Loring, mog� przedstawi� doktora Matlocka? - Dzie� dobry panu. Cze��, Sam. - To ostatnie Matlock skierowa� do trzeciego m�czyzny, Samuela Kressela, prorektora do spraw studenckich w Carlyle. - Jak si� masz, Jim. - Ju� pana chyba gdzie� widzia�em, prawda? - zapyta� Matlock patrz�c na Loringa. - Usi�uj� sobie przypomnie�, gdzie. - B�d� bardzo zak�opotany, je�li si� to panu uda. - Z pewno�ci�! - za�mia� si� Kressel swoim sardonicznym, lekko obra�liwym �miechem. Matlock lubi� tak�e Sama Kressela, bardziej z powodu jego nie�atwej pracy i wszystkiego z czym si� musia� boryka�, ni� dla niego samego. - Co masz na my�li, Sam? - Ja ci odpowiem - wtr�ci� Adrian Sealfont. - Pan Loring jest pracownikiem departamentu sprawiedliwo�ci. Zgodzi�em si� zaaran�owa� wasze wsp�lne spotkanie, co nie znaczy, �e zgadzam si� z tym, do czego w�a�nie nawi�zali obaj panowie. Jak s�ysz�, pan Loring uzna� za stosowne wzi�� ci� na pocz�tek - jak si� to fachowo nazywa - pod osobist� obserwacj�. Zg�osi�em stanowczy sprzeciw. - Co takiego? - zapyta� Matlock spokojnie. - Bardzo przepraszam - powiedzia� Loring usprawiedliwiaj�co. - To m�j prywatny nawyk i nie ma nic wsp�lnego z nasz� spraw�. - Pan jest tym pasa�erem kolejki podmiejskiej, kt�ry siedzia� w "Kocie z Cheshire". - Kim? - spyta� Sam Kressel. - M�czyzn� z gazet�. - To prawda. Mia�em wra�enie, �e pan na mnie patrzy. Pomy�la�em nawet, �e z pewno�ci� od razu mnie pan rozpozna. Nie wiedzia�em, �e wygl�dam jak pasa�er kolejki podmiejskiej. - To przez t� gazet�. Nazwali�my pana rozsierdzonym ojcem. - Czasem nim bywam. Ale niezbyt cz�sto. Moja c�rka ma dopiero siedem lat. - S�dz�, �e powinni�my przyst�pi� do rzeczy - powiedzia� Sealfont. - Nawiasem m�wi�c, ciesz� si�, �e tak spokojnie to przyj��e�. - Przyj��em to przede wszystkim z ciekawo�ci�. I ze strachem. Prawd� m�wi�c, jestem �miertelnie przera�ony. - Matlock u�miechn�� si� z rezerw�. - O co w�a�ciwie chodzi? - Napijmy si� najpierw. - Adrian Sealfont odda� mu u�miech i podszed� do barowego stolika o miedzianym blacie. - Ty bourbona z wod�, tak, James? A ty Sam podw�jn� szkock� z lodem? Co dla pana, panie Loring? - Te� szkock�, z odrobin� wody. - Chod�, James, pomo�esz mi. Matlock podszed� do Sealfonta i zaj�� si� trunkami. - Zdumiewasz mnie, Adrianie - powiedzia� Kressel, siadaj�c w sk�rzanym fotelu. - Po co, u licha, obci��asz sobie pami�� upodobaniami alkoholowymi swoich podw�adnych? Sealfont roze�mia� si�. - Z czystego wyrachowania. I nie ograniczam si� tylko do koleg�w. Zdoby�em wi�cej pieni�dzy dla tej instytucji za pomoc� alkoholu ni� poprzez setki raport�w przygotowywanych przez najlepsze analityczne umys�y w ko�ach zaj�tych zbi�rk� fundusz�w. - Sealfont przerwa� i zachichota�, zar�wno do siebie jak i do reszty zebranych. - Wyg�asza�em kiedy� mow� na forum Stowarzyszenia Rektor�w. W trakcie p�niejszej dyskusji zapytano mnie, czemu zawdzi�czam datki na Carlyle... Odpar�em: "Tym ludom w staro�ytno�ci, kt�re opanowa�y sztuk� fermentacji winogron." Moja �wi�tej pami�ci �ona wybuchn�a �miechem, ale p�niej mi powiedzia�a, �e ju� niepr�dko dostan� jak�kolwiek dotacj�. Trzej m�czy�ni si� roze�mieli; Matlock rozda� drinki. - Zdrowie go�ci - powiedzia� rektor Carlyle, podnosz�c szklank�. Ale nie przed�u�a� toastu. - Nie bardzo wiem, jak zacz��, James... Sam... Par� tygodni temu skontaktowa� si� ze mn� prze�o�ony pana Loringa. Prosi�, �ebym przyjecha� do Waszyngtonu w niezwykle wa�nej sprawie dotycz�cej Carlyle. Pojecha�em i dowiedzia�em si� rzeczy, w kt�re nadal nie potrafi� uwierzy�. Pewne informacje, kt�re przeka�e wam pan Loring, na pierwszy rzut oka mog� wydawa� si� nie do podwa�enia. Ale tylko na pierwszy rzut oka: sk�adaj� si� na nie plotki, zdania wyrwane z kontekstu, pisemnego lub ustnego, sztucznie skonstruowane dowody, kt�re mog� by� bez znaczenia. Z drugiej strony, mo�e by� w tym doza prawdy. Bior�c pod uwag� i tak� mo�liwo��, zgodzi�em si� na to spotkanie. Chc� jednak jasno postawi� spraw�, �e ja nie mog� by� w to zamieszany. Carlyle nie mo�e by� w to zamieszane. Cokolwiek postanowicie w tym pokoju, ma moj� milcz�c� zgod�, ale nie oficjalne poparcie. B�dziecie dzia�a� jako osoby indywidualne, a nie pracownicy uczelni. Pod warunkiem, oczywi�cie, �e w og�le zdecydujecie si� dzia�a�... Je�li powiesz, �e to ci� nie przera�a, James, to ci nie uwierz�. - Przera�a mnie - przyzna� Matlock spokojnie. Kressel odstawi� szklank� i pochyli� si� w fotelu. - Czy mamy rozumie�, �e nie aprobujesz obecno�ci tutaj pana Loringa? Ani jego ewentualnych �ycze�? - To delikatna materia. Je�li jego zarzuty maj� podstawy, z pewno�ci� nie mog� odwr�ci� si� plecami. Z drugiej strony, �aden rektor nie b�dzie w obecnych czasach wsp�pracowa� otwarcie z agentami rz�dowymi na podstawie czystej spekulacji. Prosz� mi wybaczy�, panie Loring, ale zbyt wielu ludzi w Waszyngtonie nadu�ywa�o uprawnie� w stosunku do spo�eczno�ci akademickich. Wystarczy wspomnie� Michigan, Columbi�, Berkeley... i inne. Zwyk�a pomoc udzielona policji to jedna sprawa, a infiltracja... no c�, to zupe�nie co innego. - Infiltracja? To mocne s�owo - powiedzia� Matlock. - Mo�e zbyt mocne. Spraw� termin�w zostawiam panu Loringowi. Kressel podni�s� szklank�. - Mog� zapyta�, dlaczego to w�a�nie my, Matlock i ja, zostali�my wybrani? - spyta�. - To tak�e wyja�ni wam pan Loring. Niemniej, poniewa� ty jeste� tu niejako za moim po�rednictwem, Sam, podam ci moje powody. Jako prorektor do spraw studenckich jeste� bli�ej zwi�zany ze wszystkim, co si� dzieje na uczelni, ni� ktokolwiek inny. Zorientujesz si� tak�e, gdyby pan Loring lub jego koledzy przekroczyli swoje uprawnienia... My�l�, �e to wszystko, co mia�em do powiedzenia. Id� na zebranie. Ma tam dzi� przemawia� ten filmowiec, Strauss, i musz� si� pokaza�. Sealfont podszed� do barku i odstawi� szklank� na tac�. Trzej m�czy�ni wstali. - Jeszcze jedno, zanim wyjdziesz - powiedzia� Kressel, zmarszczywszy czo�o. - A gdyby�my obaj lub jeden z nas zdecydowali, �e nie chcemy mie� nic wsp�lnego z... pro�b� pana Loringa? - To odm�wcie. - Adrian Sealfont podszed� do drzwi biblioteki. - Nie macie absolutnie �adnych zobowi�za�; chc�, �eby to by�o ca�kiem jasne. Pan Loring zrozumie. Z tymi s�owami rektor wyszed� do holu, zamykaj�c za sob� drzwi. * * * 3 Trzej m�czy�ni pozostali w ciszy, stoj�c bez ruchu, Us�yszeli trzask zamykanych drzwi frontowych. Kressel odwr�ci� si� i spojrza� na Loringa. - Wygl�da na to, �e zosta� pan zdany na w�asne si�y. - Jestem do tego przyzwyczajony. Mo�e najpierw powiem kilka s��w o sobie, co cz�ciowo wyt�umaczy nasze spotkanie. Przede wszystkim powinni panowie wiedzie�, �e pracuj� w departamencie sprawiedliwo�ci, w Biurze Narkotyk�w. Kressel usiad� i poci�gn�� �yk ze szklanki. - Nie przyjecha� pan chyba tutaj, �eby nam powiedzie�, �e czterdzie�ci procent student�w pali trawk� i za�ywa r�ne inne �wi�stwa? Bo je�li tak, to dla nas nic nowego. - Nie, nie w tym celu przyjecha�em. Zak�adam, �e panowie o tym wiedz�. Jak wszyscy. Cho� nie by�bym pewien co do odsetka. Mo�e by� zani�ony. Matlock sko�czy� bourbona i zdecydowa� si� nala� sobie nast�pn� szklaneczk�. Id�c do krytego miedzi� stolika barowego, powiedzia�: - Mo�e by� zani�ony czy zawy�ony, ale og�lnie rzecz bior�c, w por�wnaniu do innych o�rodk�w studenckich, nie ma powodu do paniki. - S�usznie. W ka�dym razie je�li o to chodzi. - A jest co� jeszcze? - Jak najbardziej. Loring podszed� do biurka Sealfonta i pochyli� si�, podnosz�c z pod�ogi swoj� teczk�. By�o jasne, �e rozmawia� przedtem z rektorem. Po�o�y� j� na biurku i otworzy�. Matlock wr�ci� na fotel. - Chcia�bym panom co� pokaza�. Loring si�gn�� do teczki i wyj�� grub� kartk� papieru listowego o srebrzystym odcieniu, �ci�t� uko�nie jakby gilotyn� do papieru. Srebrna powierzchnia by�a zabrudzona, z licznymi odciskami palc�w i zat�uszczonymi plamami. Podszed� do fotela Matlocka i poda� mu kartk�. Kressel wsta� i zbli�y� si�. - To chyba list. Lub o�wiadczenie. Z jakimi� liczbami - powiedzia� Matlock. - W j�zyku francuskim; nie, mo�e w�oskim. Nie mog� odcyfrowa�. - Bardzo dobrze, doktorze - pochwali� go Loring. - W jednym i drugim, bez przewagi �adnego z nich. To dialekt korsyka�ski w formie pisemnej. Nazywa si� oltremonta�ski i jest u�ywany w g�rach na po�udniu. Podobnie jak etruski, nie jest do ko�ca przet�umaczalny. Ale je�li w tym dokumencie u�yto szyfru, to jest on tak prosty, �e nawet trudno nazwa� go szyfrem. Mo�e zreszt� wcale go nie szyfrowano, znak�w jest i tak niewiele. Do�� jednak, aby zdradzi� nam to, co trzeba. - To znaczy co? - spyta� Kressel, bior�c dziwnie wygl�daj�cy papier z r�k Matlocka. - Najpierw chcia�bym wyt�umaczy�, jak si� dosta� w nasze r�ce. Bez tego, ta informacja nic panom nie powie. - S�uchamy. Kressel odda� brudn� srebrn� kartk� agentowi, kt�ry zani�s� j� na biurko i ostro�nie w�o�y� do teczki. - Jeden z kurier�w narkotykowych - to jest cz�owiek, kt�ry je�dzi w okre�lone rejony dostaw z instrukcjami, pieni�dzmi, wiadomo�ciami - wyjecha� z kraju sze�� tygodni temu. W�a�ciwie by� wi�cej ni� kurierem, mia� ca�kiem wysok� pozycj� w hierarchii dystrybucji; mo�na powiedzie�, �e pojecha� sobie nad Morze �r�dziemne sp�dzi� urlop przy pracy zawodowej. A mo�e sprawdza� inwestycje... W ka�dym razie zosta� zabity przez g�rali z Toros Daglari - to Turcja, rejon uprawy. Powiedziano nam, �e zlikwidowa� tam interesy i nast�pi�a strzelanina. Uwa�amy to za prawdopodobne; �r�dziemnomorskie rynki zaopatrzenia s� zamykane na prawo i lewo i przenoszone do Ameryki Po�udniowej... Ten papier znaleziono przy jego zw�okach, w pasie noszonym na ciele. Jak panowie widz�, zd��y� przej�� przez wiele r�k. R�s� w cenie w drodze z Ankary do Marakeszu. W ko�cu naby� go tajniak z Interpolu i przekazano go nam. - Z Toros Dag-co�-tam do Waszyngtonu. Ta kartka odby�a d�ug� podr� - powiedzia� Matlock. - I kosztown� - doda� Loring. - Tylko �e teraz nie jest w Waszyngtonie, a tutaj. Przyby�a z Toros Daglari do Carlyle w stanie Connecticut. - Jak rozumiem, to co� znaczy. - Sam Kressel usiad�, patrz�c z oczekiwaniem na agenta. - To znaczy, �e informacje na tej kartce dotycz� waszej uczelni. Loring opar� si� o biurko i m�wi� spokojnie, bez �ladu emfazy. Jak nauczyciel stoj�cy przed klas�, kt�rej trzeba wyt�umaczy� nudny, ale konieczny do przyswojenia wz�r matematyczny. - Z kartki wynika, �e dziesi�tego maja, od jutra za trzy tygodnie, odb�dzie si� pewna konferencja. Liczby na kartce to wsp�rz�dne geograficzne okolic Carlyle, dok�adna d�ugo�� i szeroko�� do jednej dziesi�tej stopnia. Dokument umo�liwia jego posiadaczowi wst�p na t� konferencj�. Dla dodatkowej asekuracji ka�da z takich kartek ma albo drug� pasuj�c� do siebie po��wk�, albo jest przeci�ta wed�ug innego wzoru, kt�ry mo�na dopasowa�. Nie znamy tylko dok�adnego miejsca spotkania. - Chwileczk�. - G�os Kressela by� opanowany, ale ostry. Wyczuwa�o si� w nim zdenerwowanie. - Czy si� pan aby zbytnio nie zagalopowa�, Loring? Podaje nam pan informacje, najwyra�niej poufne, zanim sprecyzowa� pan swoj� pro�b�. W�adza administracyjna tego uniwersytetu nie ma zamiaru bawi� si� w agent�w �ledczych rz�du. Zanim pan przejdzie do fakt�w, niech pan lepiej powie, czego pan chce. - Przepraszam, panie Kressel. Sam pan powiedzia�, �e zosta�em zdany na w�asne si�y, i rzeczywi�cie. Pewno �le to rozgrywam. - Akurat. Jest pan ekspertem. - Poczekaj, Sam. - Matlock podni�s� r�k� uspokajaj�cym gestem. Nag�a wrogo�� Kressela wydawa�a mu si� niczym nie uzasadniona. - Sealfont powiedzia�, �e mamy prawo odm�wi�. Je�li zechcemy skorzysta� z tego prawa, a prawdopodobnie zechcemy, wol� wiedzie�, �e zrobili�my to na podstawie w�asnego os�du a nie �lepej reakcji. - Nie b�d� naiwny, Jim. Otrzymujesz poufne albo tajne informacje i tym samym, post factum, jeste� wci�gni�ty w spraw�. Nie mo�esz zaprzeczy�, �e je otrzyma�e�. Nie mo�esz powiedzie�, �e nic nie wiesz. Matlock spojrza� na Loringa. - Czy to prawda? - Do pewnego stopnia, tak. Nie zamierzam k�ama�. - Wi�c dlaczego mieliby�my pana dalej s�ucha�? - Poniewa� Uniwersytet Carlyle jest w tym pogr��ony po uszy i to od dobrych paru lat. I mamy krytyczn� sytuacj�. Tak krytyczn�, �e zosta�y nam tylko trzy tygodnie, �eby wykorzysta� informacj�, kt�r� posiadamy. Kressel wsta� z fotela, wzi�� g��boki oddech i wolno wypu�ci� powietrze. - Najlepiej przedstawi� kryzys, bez dowod�w, i wymusi� wsp�prac�. Potem kryzys rozchodzi si� po ko�ciach, a akta wskazuj�, �e uczelnia po cichu wsp�pracowa�a z biurem �ledczym. Tak by�o z Uniwersytetem Wisconsin. - Kressel odwr�ci� si� do Matlocka. - Pami�tasz to, Jim? Sze�� dni zamieszek. I p� semestru stracone na uspokojenie nastroj�w. - To by�a sprawka Pentagonu - powiedzia� Loring. - Okoliczno�ci by�y ca�kiem inne. - My�li pan, �e departament sprawiedliwo�ci b�dzie im bardziej w smak? Niech pan przeczyta kilka studenckich gazetek. - Na lito�� bosk�, Sam, daj temu cz�owiekowi wyt�umaczy�, o co chodzi. Je�li nie chcesz s�ucha�, to id�. Ja chc� wiedzie�, co ma do powiedzenia. Kressel obrzuci� Matlocka gniewnym spojrzeniem. - W porz�dku. Chyba rozumiem. Niech pan m�wi, Loring. Tylko prosz� pami�ta�: �adnych zobowi�za�. I nie b�dziemy przyrzeka�, �e zachowamy wszystko w tajemnicy. - Licz� na pan�w zdrowy rozs�dek. - To mo�e by� b��d. - Kressel podszed� do baru i ponownie nape�ni� szklank�. Loring usiad� na brzegu biurka. - Zaczn� od pytania. Czy m�wi co� panom s�owo "nemrod"? - "Nemrod" to imi� hebrajskie - odpowiedzia� Matlock. - Ze Starego Testamentu. Potomek Noego, w�adca Niniwy i Babilonu. Legendarny dzielny my�liwy, co przes�oni�o wa�niejszy fakt, �e za�o�y�, czy zbudowa�, liczne miasta w Asyrii i Mezopotamii. Loring u�miechn�� si�. - Zn�w bardzo dobrze, doktorze. "My�liwy" i "budowniczy". Jednak chodzi mi o bardziej wsp�czesne czasy. - Je�li tak, to nic mi to nie m�wi. A tobie, Sam? Kressel podszed� z powrotem do fotela, nios�c szklank�. - Mnie te� nie. Nie wiedzia�em nawet tego, co przed chwil� powiedzia�e�. My�la�em, �e nemrod to rodzaj muszki w�dkarskiej. U�ywanej na pstr�gi. - Wi�c najpierw na�wietl� troch� t�o... Nie zamierzam nudzi� pan�w danymi statystycznymi na temat narkotyk�w, z pewno�ci� jeste�cie nimi bombardowani bez przerwy. - Bez przerwy - zgodzi� si� Kressel. - Ale jest te� osobna statystyka geograficzna, o kt�rej mo�ecie nie wiedzie�. Ot� obr�t narkotykami w stanach Nowej Anglii ro�nie znacznie szybciej ni� w innych cz�ciach kraju. Tworzy to ju� zatrwa�aj�cy schemat. Od 1968 roku systematycznie spada tu skuteczno�� naszych dzia�a�... Patrz�c z perspektywy geograficznej, w Kalifornii, Illinois, Luizjanie kontrola antynarkotykowa poprawi�a si� do tego stopnia, �e przynajmniej uda�o si� sp�aszczy� krzyw� wzrostu. Na nic wi�cej nie mo�emy liczy�, dop�ki ustalenia mi�dzynarodowe nie b�d� skuteczniejsze. Ale nie dotyczy to Nowej Anglii. W tym rejonie mamy do czynienia z lawinow� ekspansj�. Uderza to szczeg�lnie w o�rodki uczelniane. - Sk�d wiecie? - spyta� Matlock. - S� dziesi�tki sposob�w i zawsze jest za p�no, �eby zapobiec dystrybucji. Informatorzy, oznakowane partie towaru znad Morza �r�dziemnego, z Azji i Ameryki �aci�skiej, wytropione depozyty w Szwajcarii. To rzeczywi�cie poufny materia�. - Loring spojrza� na Kressela i u�miechn�� si�. - Doprawdy zupe�nie was nie rozumiem - powiedzia� Kressel z nut� niech�ci. - Wydawa�oby si�, �e skoro mo�ecie udowodni� te zarzuty, to dlaczego nie zrobicie tego publicznie i to z wielkim hukiem? - Mamy swoje powody. - Zapewne te� poufne - mrukn�� Kressel z lekkim niesmakiem. - To nie ma w tej chwili nic do rzeczy - uci�� agent. - W najbardziej presti�owych uczelniach wschodniego wybrze�a, du�ych i ma�ych - jak Princeton, Amherst, Harvard, Vassar, Williams, Carlyle - spory procent student�w stanowi� dzieci wa�nych osobisto�ci z wy�szych sfer, zw�aszcza rz�dowych i przemys�owych. To daje du�e pole do szanta�u. Tacy ludzie jak ognia boj� si� skandalu na tle narkotyk�w. - Przyjmuj�c, �e to co pan m�wi jest prawd� - przerwa� Kressel - cho� osobi�cie w�tpi�, mamy tu mniej k�opot�w ni� wi�kszo�� innych uczelni na p�nocnym wschodzie. - Wiemy o tym. I wiemy te� chyba dlaczego. - To brzmi bardzo tajemniczo, panie Loring. Niech�e pan wreszcie powie, co ma do powiedzenia. - Matlock nie lubi� zabawy w kotka i myszk�. - Ka�da siatka dystrybucyjna, zdolna systematycznie obs�ugiwa�, powi�ksza� i kontrolowa� ca�y rejon danego kraju, musi mie� swoj� baz� operacyjn�. Biuro, ksi�gowo�� i tak dalej, s�owem, posterunek dowodzenia. Ot�, wierzcie mi, panowie, lub nie, ale taka baza operacyjna, posterunek dowodzenia zajmuj�cy si� przerzutami narkotyk�w do wszystkich stan�w Nowej Anglii mie�ci si� w�a�nie na terenie Uniwersytetu Carlyle. Samuel Kressel, prorektor do spraw studenckich, upu�ci� szklank� na parkiet Adriana Sealfonta. Ralph Loring kontynuowa� swoj� nieprawdopodobn� histori�. Matlock i Kressel siedzieli bez ruchu w fotelach. Kilka razy podczas jego spokojnej, metodycznej relacji Kressel usi�owa� przerywa� i protestowa�, ale rzeczowe s�owa narratora nie zostawia�y miejsca na ja�owe spory. Obserwacja Uniwersytetu Carlyle zacz�a si� p�tora roku temu. Zosta�a wywo�ana odkryciem ksi�gi rachunkowej przez francusk� Suret� podczas jednego z licznych polowa� na narkotyki w Marsylii. Kiedy stwierdzono, �e musia�a by� prowadzona w Ameryce, za zgod� Interpolu przes�ano j� do Waszyngtonu. Raz po raz przy poszczeg�lnych pozycjach w rejestrze pojawia� si� zapisek "C-22�-59�", zawsze z imieniem "Nemrod". Liczby oznaczone stopniami odcyfrowano jako wsp�rz�dne geograficzne p�nocnego Connecticut, ale brakowa�o dziesi�tnych. Po prze�ledzeniu setek potencjalnych szlak�w transportu wiod�cych z atlantyckich port�w i z lotnisk powi�zanych z operacj� marsylsk�, wyznaczono okolice Carlyle i poddano je �cis�ej obserwacji. W ramach obserwacji za�o�ono pods�uch telefoniczny u os�b, o kt�rych wiedziano, �e zajmuj� si� rozprowadzaniem narkotyk�w z takich miejscowo�ci jak Nowy Jork, Hartford, Boston i New Haven. Nagrano na ta�my rozmowy ludzi ze �wiata podziemnego. Wszystkie rozmowy z Carlyle dotycz�ce narkotyk�w prowadzono z automat�w. Utrudnia�o to pods�uch, ale nie uniemo�liwia�o. Zn�w te nasze tajne metody. W miar� zbierania materia�u informacyjnego, wyszed� na jaw zdumiewaj�cy fakt. Grupa z Carlyle by�a niezale�na. Nie mia�a �adnych formalnych powi�za� ze zorganizowanym �wiatem przest�pczym, nie przynale�a�a do �adnej struktury. Pos�ugiwa�a si� znanymi przest�pcami, ale sama nie �wiadczy�a im us�ug. Stanowi�a �ci�le powi�zan� odr�bn� ca�o��, obejmuj�c� swoimi wp�ywami wi�kszo�� uniwersytet�w w Nowej Anglii. I najwyra�niej nie ogranicza�a si� tylko do narkotyk�w. Istniej� dowody, �e obj�a te� kontrol� hazard, prostytucj� a nawet rozdzia� posad w�r�d absolwent�w wy�szych uczelni. Ponadto mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e za zyskami z dzia�alno�ci przest�pczej kryje si� jaki� cel, jaki� zamiar. Grupa z Carlyle mog�a uzyska� o wiele wi�ksze profity o wiele mniejszym kosztem robi�c interesy bezpo�rednio ze znanymi przest�pcami, dostawcami towaru na ka�dym rynku. Tymczasem wyda�a mn�stwo pieni�dzy, �eby za�o�y� w�asn� organizacj�. Jest sama sobie panem, sama kontroluje w�asne �r�d�a dostaw i dystrybucj�. Ale jej ostateczne cele pozostaj� niejasne. W ko�cu sta�a si� tak pot�na, �e zagrozi�a przyw�dcom zorganizowanej mafii na p�nocnym wschodzie. Z tego powodu szefowie �wiata podziemnego za��dali konferencji z lud�mi stoj�cymi na czele organizacji z Carlyle. Kluczowym s�owem, oznaczaj�cym grup� albo pojedynczego cz�owieka, jest tu "Nemrod". Celem tej konferencji, o ile mo�na si� zorientowa�, jest osi�gni�cie porozumienia mi�dzy Nemrodem a bossami podziemia, kt�rzy czuj� si� zagro�eni jego niebywa�� ekspansj�. Na konferencj� przyb�d� dziesi�tki znanych i nie znanych przest�pc�w ze wszystkich stan�w Nowej Anglii. - Panie Kressel - Loring zwr�ci� si� do prorektora i chwil� si� zawaha�. - Jak przypuszczam ma pan list� - student�w, wyk�adowc�w, personelu - ludzi, o kt�rych pan wie lub podejrzewa, �e s� wpl�tani w narkotyki. Wi�kszo�� uczelni ma takie listy. - Nie odpowiem na to pytanie. - To ju� wystarczaj�ca odpowied� - powiedzia� Loring spokojnie, a nawet �yczliwie. - Nic podobnego! Macie w waszej firmie zwyczaj przyjmowania za pewnik tego, w co chcecie wierzy�. - Dobrze, dobrze, czuj� si� skarcony. Ale nawet gdyby odpowiedzia� pan twierdz�co, nie mia�em zamiaru o ni� prosi�. Chcia�em tylko powiedzie� panu, �e my mamy tak� list�. Lepiej, �eby pan wiedzia�. Kressel zrozumia�, �e wpad� w pu�apk�; szczero�� Loringa tylko jeszcze bardziej go rozz�o�ci�a. - Z pewno�ci� macie. - Nie musz� dodawa�, �e z ch�ci� j� panu udost�pnimy. - Obejdzie si�. - Jeste� uparty jak mu� - powiedzia� Matlock. - Dlaczego chowasz g�ow� w piasek? Zanim Kressel zd��y� odpowiedzie�, g�os zabra� Loring. - Pan prorektor wie, �e zawsze mo�e zmieni� zdanie. I zgodzili�my si� przecie�, �e nie ma tu kryzysu. To zdumiewaj�ce, ile os�b czeka, a� im si� zawali dach nad g�ow�, zanim poprosz� o pomoc. Albo j� przyjm�. - Ale nie ma nic zdumiewaj�cego w tym, z jak� �atwo�ci� pa�ska firma potrafi zamieni� trudn� sytuacj� w katastrof�, prawda? - odparowa� Kressel wrogo. - Zdarza�o nam si� pope�nia� b��dy. - Skoro macie nazwiska - ci�gn�� Kressel - dlaczego nie we�miecie si� za tych ludzi? Zostawcie nas w spokoju, sami zr�bcie swoj� brudn� robot�. Aresztujcie ich, przedstawcie zarzuty. Nie ka�cie nam tego robi� za siebie. - Wcale nie mamy takiego zamiaru... Poza tym wi�kszo�� naszych dowod�w jest nie do ujawnienia. - Tak w�a�nie my�la�em - warkn�� Kressel. - I c� by�my przez to zyskali? Co wy by�cie zyskali? Zwin�liby�my kilkuset palaczy marihuany, kilkudziesi�ciu amator�w proch�w, jakich� drobnych narkoman�w i podrz�dnych handlarzy. Czy pan nie rozumie, �e to niczego nie rozwi�zuje? - Co nas sprowadza do punktu wyj�cia i tego, czego pan naprawd� chce, tak? - Matlock zag��bi� si� zn�w w fotelu i uwa�nie obserwowa� elokwentnego agenta. - Tak - potwierdzi� Loring mi�kko. - Chcemy Nemroda. Chcemy zna� miejsce tej konferencji dziesi�tego maja. Mo�e to by� gdziekolwiek w promieniu od osiemdziesi�ciu do stu sze��dziesi�ciu kilometr�w. Chcemy by� na to przygotowani. Chcemy po�o�y� kres dystrybucji narkotyk�w i z�ama� kark organizacji Nemrod z przyczyn daleko wykraczaj�cych poza Uniwersytet Carlyle. - W jaki spos�b? - zapyta� James Matlock. - Rektor Sealfont ju� to powiedzia�. Przez infiltracj�... Doktorze Matlock, jest pan, jak si� to okre�la w ko�ach wywiadowczych, osob� wysoce mobiln� w swoim �rodowisku. Jest pan akceptowany przez r�ne, nawet zwalczaj�ce si� strony - zar�wno w�r�d wyk�adowc�w jak i w�r�d student�w. My mamy nazwiska, pan ma mobilno��. - Loring si�gn�� do teczki i wyj�� uci�ty sko�nie papier listowy - Gdzie� tutaj jest informacja, kt�rej potrzebujemy. Gdzie� tutaj jest kto�; kto ma tak� sam� kartk�; kto� kto wie to, co my musimy wiedzie�. James Barbour Matlock siedzia� nieruchomo w fotelu, wpatruj�c si� w agenta rz�dowego. Zar�wno Loring jak i Kressel wiedzieli, o czym my�li. James Matlock mia� przed oczyma pewien dzie� trzy, w�a�ciwie niemal ju� cztery lata temu. I pewnego jasnow�osego, dziewi�tnastoletniego ch�opca, kt�ry by� mo�e niezbyt dojrza�y na sw�j wiek, ale z gruntu dobry i uczciwy. Ch�opca z problemami. Znaleziono go podobnie jak tysi�ce mu podobnych w tysi�cach miast i miasteczek w ca�ym kraju. Robota innego Nemroda. Brat Matlocka, David, wbi� sobie ig�� w prawe rami� i wstrzykn�� trzydzie�ci miligram�w bia�ego p�ynu. Zrobi� to na ��dce w cichej zatoce Cape Cod. Ma�a �agl�wka dryfuj�c dop�yn�a do trzcin w pobli�u brzegu; kiedy j� znaleziono, ch�opak ju� nie �y�. Matlock podj�� decyzj�. - Mo�e mi pan przekaza� te nazwiska? - Mam je ze sob�. - Zaraz, chwileczk�. - Kressel wsta� i kiedy si� odezwa�, w jego tonie nie by�o z�o�ci tylko strach. - Czy zdaje pan sobie spraw�, o co go pan prosi? Nie ma �adnego do�wiadczenia w tego typu dzia�alno�ci. Jest niewyszkolony. U�yjcie jednego z w�asnych ludzi. - Nie ma na to czasu. Nie mamy jak wstawi� w�asnego cz�owieka. B�dziemy go chroni�, pan mo�e w tym pom�c. - Mog� pana powstrzyma�! - Nie, Sam, nie mo�esz - powiedzia� Matlock z fotela. - Jim, na mi�o�� bosk�, czy masz poj�cie, czego on od ciebie chce? Je�li w tym, co m�wi�, jest cho� krztyna prawdy, znajdziesz si� w najgorszej z mo�liwych pozycji - informatora. - Nie musisz si� w to anga�owa�. Moja decyzja nie musi by� twoj� decyzj�. Mo�e by� poszed� do domu? - Matlock wsta� i ruszy� wolno do barku nios�c szklank�. - To ju� niemo�liwe i on dobrze o tym wie - odpar� Kressel, zwracaj�c si� do agenta. Loring poczu� smutek. Matlock by� zacnym cz�owiekiem; podj�� si� tego zadania, bo uwa�a�, �e ma d�ug do sp�acenia. A wszystko zosta�o na zimno, profesjonalnie zaaran�owane, prowadz�c go tym samym na niemal pewn� �mier�. Straszna cena, ale cel by� tego wart. Konferencja by�a tego warta. Nemrod by� tego wart. Ta konkluzja pocieszy�a Loringa. I pozwoli�a mu kontynuowa� operacj�. * * * Nic nie mog�o by� zapisane na papierze, wszystkie instrukcje Loring podawa� wolno, wielokrotnie je powtarzaj�c. Ale by� profesjonalist� i wiedzia�, jak wa�ne s� chwile przerw w trakcie przyswajania sobie zbyt wielu informacji na raz. Podczas tych przerw pr�bowa� wyci�gn�� Matlocka na spytki, dowiedzie� si� czego� wi�cej o cz�owieku, kt�rego �ycie zosta�o tak �atwo spisane na straty. By�a ju� niemal p�noc, Sam Kressel wyszed� przed �sm�. Nie by�o ani potrzebne, ani wskazane, �eby uczestniczy� w precyzowaniu szczeg��w. By� ��cznikiem, pionkiem, nie g��wn� figur�. Kressel nie mia� nic przeciwko zostawieniu ich samych. Ralph Loring szybko zrozumia�, �e Matlock jest osob� skryt�. Jego odpowiedzi na niewinnie sformu�owane pytania by�y kr�tkie, wymijaj�ce, wnosz�ce niewiele nowego. Po chwili Loring da� spok�j. Matlock zgodzi� si� wykona� okre�lone zadanie, a nie ujawnia� swoje my�li czy motywacje. To nie by�o konieczne, Loring zna� te ostatnie. W gruncie rzeczy