950
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 950 |
Rozszerzenie: |
950 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 950 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 950 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
950 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Anne Rice Krzyk w niebiosa
Cz�� pierwsza
Guido Maffeo zosta� wykastrowany i wys�any na nauki do najlepszych mistrz�w �piewu w Neapolu, kiedy sko�czy� sze�� lat. Przedtem zna� tylko niezmienny g��d i okrucie�stwo du�ej wie�niaczej rodziny, kt�rej by� jedenastym potomkiem. Przez ca�e �ycie Guido pami�ta�, �e pierwszy dobry posi�ek i mi�kkie ��ko dali mu ci, kt�rzy uczynili z niego eunucha. Pok�j, do kt�rego zaprowadzono go w g�rskim miasteczku Caracena, by� przepi�kny. Mia� prawdziw� pod�og�, wy�o�on� g�adkimi kamiennymi p�ytami, a na �cianie Guido po raz pierwszy w �yciu ujrza� tykaj�cy zegar i bardzo si� go przestraszy�. M�czy�ni o �agodnych g�osach, kt�rym odda�a go matka, poprosili, �eby dla nich za�piewa�. W nagrod� dosta� p�niej kielich czerwonego wina, szczodrze os�odzonego miodem. Kiedy rozebrali go i po�o�yli w ciep�ej k�pieli, by� ju� tak s�odko senny, �e niczego si� nie ba�. Delikatne r�ce masowa�y mu kark. Ponownie zanurzaj�c si� w wodzie, Guido czu�, �e dzieje si� z nim co� cudownego i wa�nego. Nikt i nigdy jeszcze tak si� nim nie zajmowa�. Prawie ju� spa�, kiedy wyj�to go z k�pieli i przywi�zano do sto�u. Przez moment czu�, �e spada. G�ow� mia� ni�ej ni� nogi. W chwil� p�niej, ciasno przymocowany, znowu zasypia�, czuj�c g�adz�ce go mi�dzy nogami jedwabiste d�onie. Dawa�y mu cie� grzesznej rozkoszy. Kiedy zobaczy� n�, zacz�� krzycze�, otwieraj�c szeroko oczy. Wygina� si�. Usi�owa� zerwa� wi�zy. Ale tu� obok zabrzmia� karc�co jaki� mi�kki, koj�cy g�os: - Och, Guido, Guido! Te wspomnienia nigdy go nie opu�ci�y. Tamtej nocy obudzi� si� na �nie�nobia�ych prze�cierad�ach, przesi�kni�tych woni� zmia�d�onych zielonych li�ci. Mimo b�lu mi�dzy nogami wygramoli� si� z ��ka i stan�� zdumiony przed ch�opczykiem w lustrze. Szybko zorientowa� si�, �e to jego w�asne odbicie, kt�re dotychczas widzia� tylko w spokojnej tafli wody. Przygl�da� si� swoim ciemnym lokom, dok�adnie dotyka� ca�ej twarzy, szczeg�lnie ma�ego, p�askiego nosa, kt�ry wydawa� mu si� podobny raczej do grudki mokrej gliny ni� do nos�w innych ludzi. M�czyzna, kt�ry wszed� wtedy do pokoju, nie ukara� go, tylko nakarmi�, podaj�c zup� srebrn� �y�k�. Dodawa� mu odwagi, przemawiaj�c w dziwnym j�zyku. Na �cianach wisia�y ma�e, kolorowe wizerunki wielu twarzy. Wschodz�ce s�o�ce wydoby�o ich szczeg�y. Na pod�odze Guido zobaczy� par� b�yszcz�cych, czarnych but�w z cienkiej sk�rki, tak ma�ych, �e pasowa�y na jego stop�. Wiedzia�, �e je dostanie. By� rok 1715. Ludwik XIV, le roi soleil Francji, w�a�nie zmar�. Rosj� w�ada� car Piotr Wielki. W dalekiej p�nocnoameryka�skiej kolonii Massachusetts Benjamin Franklin ko�czy� dziewi�� lat. Jerzy I wst�pi� w�a�nie na tron angielski. Afryka�scy niewolnicy uprawiali pola Nowego �wiata po obu stronach r�wnika. W Londynie wieszano ludzi za kradzie� bochenka chleba. W Portugalii palono �ywcem za herezj�. Wytworni panowie zak�adali ogromne bia�e peruki, kiedy wychodzili z domu; nosili szable i za�ywali tabaki z ma�ych, zdobnych tabakierek. Ubierali si� w spodnie zapinane pod kolanem na sprz�czk�, po�czochy, buty na wysokich obcasach. Ich p�aszcze ozdabia�y olbrzymie kieszenie. Damy w gorsetach z mn�stwem falbanek przykleja�y do policzk�w zalotne muszki, ta�czy�y menueta w krynolinach, prowadzi�y salony, zakochiwa�y si�, cudzo�o�y�y. Ojciec Mozarta jeszcze si� nie urodzi�. Jan Sebastian Bach mia� trzydzie�ci lat. Galileusz nie �y� od siedemdziesi�ciu trzech lat. Izaak Newton by� starcem, Jean Jacques Rousseau dzieckiem. Opera w�oska podbi�a �wiat. Tego� roku Neapol mia� ujrze� "Il Tigrane" Alessandra Scarlattiego, a Wenecja "Narone fatta Cesare" Vivaldiego. Najznamienitszym kompozytorem Londynu by� Georg Friedrich Haendel. Du�a cz�� s�onecznego P�wyspu Apeni�skiego znajdowa�a si� pod obc� dominacj�. Arcyksi��� Austrii w�ada� Mediolanem na p�nocy i Kr�lestwem Neapolu na po�udniu. Guido nie wiedzia� nic o wielkim �wiecie. Nie m�wi� nawet j�zykiem swojego ojczystego kraju. Nie widzia� niczego, co mog�oby si� r�wna� z Neapolem, a konserwatorium, w kt�rym go umieszczono, z widokiem na morze i miasto wydawa�o mu si� ol�niewaj�cym pa�acem. Nigdy jeszcze nie dotyka� tkaniny r�wnie delikatnej jak ta, z kt�rej uszyto podarowane mu czarne szaty i czerwon� szarf�. Nie m�g� uwierzy�, �e naprawd� tu zostanie, aby - ju� zawsze - �piewa� i gra�. Niemo�liwe, �eby to by�o przeznaczone w�a�nie jemu. Kiedy� w ko�cu ode�l� go do domu. Nie zrobili tego. Kiedy w duszne popo�udnia fiesty w nieskazitelnym odzieniu kroczy� zat�oczonymi ulicami razem z innymi wykastrowanymi dzie�mi, a jego czyste, br�zowe loki l�ni�y w s�o�cu, by� dumny, �e jest jednym z nich. Ich hymny wznosi�y si� w powietrze jak szczeg�lna wo� lilii i �wiec. Kiedy weszli do wysokiego ko�cio�a i ich cienkie g�osy rozbrzmia�y nagle pot�g� w�r�d osza�amiaj�cego Guida splendoru, po raz pierwszy poczu� si� naprawd� szcz�liwy. Ca�ymi latami powodzi�o mu si� doskonale. Obowi�zuj�ca w konserwatorium dyscyplina by�a dla niego niczym. �piewa� sopranem, na kt�rego d�wi�k p�ka�o szk�o. Odk�d tylko dosta� do r�ki pi�ro, zapisywa� niezdarnie melodie, ucz�c si� komponowa�, zanim jeszcze umia� czyta� i pisa�. Nauczyciele go uwielbiali. Jednak wraz z up�ywem czasu zacz�� pojmowa� coraz wi�cej. Bardzo szybko zorientowa� si�, �e nie wszyscy muzycy, z kt�rymi si� styka, zostali wykastrowani jako mali ch�opcy. Niekt�rzy z nich byli m�czyznami, �enili si�, p�odzili dzieci. Jednak�e nawet dla najlepszego skrzypka, najbardziej tw�rczego kompozytora s�awa, bogactwo, splendor wielkich �piewak�w-kastrat�w pozostawa�y niedosi�ne. Ch�ry ko�cielne, dworskie orkiestry i opery ca�ego �wiata poszukiwa�y w�oskich muzyk�w. Ale �wiat wielbi� tylko sopranist�w. To o nich wiedli spory kr�lowie, to na ich widok publiczno�� wstrzymywa�a oddech. To �piewak nadawa� operze prawdziwy sens. Nicolino, Cortono, Ferreri pami�tani byli jeszcze d�ugo po tym, kiedy ci, kt�rzy dla nich komponowali, odeszli w zapomnienie. A w ma�ym �wiatku konserwatorium Guido nale�a� do grupy uprzywilejowanych wybra�c�w, kt�rych lepiej �ywiono, ubierano, umieszczano w cieplejszych pokojach, piel�gnuj�c ich niezwyk�y talent. Obserwuj�c wci�� powi�kszaj�ce si� zast�py kastrat�w, patrz�c, jak w miejsce starych pojawiaj� si� m�odsi, Guido zauwa�y� wkr�tce, �e z setek id�cych corocznie pod n� zaledwie garstka obdarzona jest pi�knym g�osem. Przybywali zewsz�d: Giancarlo, wiod�cy �piewak toska�skiego ch�ru, wykastrowany w wieku dwunastu lat dzi�ki uprzejmo�ci maestra, kt�ry przywi�z� go do Neapolu; Alonso, pochodz�cy z rodziny muzyk�w, kt�rego operacj� zaaran�owa� jego wuj - eunuch; albo dumny Alfredo, mieszkaj�cy w domu swego protektora od tak dawna, �e nie pami�ta� ju� ani swoich rodzic�w, ani chirurga. No i byli jeszcze niedomyci, niepi�mienni ch�opcy, nie znaj�cy dialektu Neapolu - ch�opcy jak on sam. Teraz sta�o si� dla niego jasne, �e rodzice sprzedali go bez zastanowienia. By� ciekaw, czy przedtem jaki� maestro odpowiednio ws�ucha� si� w jego g�os. Niczego takiego sobie nie przypomina�. Mo�liwe, �e z�apano go w sie� zarzucon� bez namys�u, z przekonaniem, i� zawsze znajdzie si� w niej co� godnego uwagi. Wszystko to Guido zauwa�a� tylko mimochodem. By� wiod�cym �piewakiem ch�ru, solist� na scenie konserwatorium, sam pisa� ju� �wiczenia dla m�odszych uczni�w. Zanim sko�czy� dziesi�� lat, mia� okazj� s�ysze� Nicolina w operze, dosta� w�asny klawikord, zezwolono mu �wiczy� do p�nej nocy. W nagrod� otrzyma� ciep�e koce, �adny p�aszcz - wi�cej ni� kiedykolwiek mia�by odwag� za��da�. Od czasu do czasu pozwalano mu �piewa� przed zachwycon� publiczno�ci� w ol�niewaj�cych wn�trzach prawdziwego pa�acu. Zanim pojawi�y si� w�tpliwo�ci drugiej dekady �ycia, Guido nauk� i regularnymi �wiczeniami stworzy� sobie solidne podstawy do robienia kariery. Jego wysoki, czysty, nadzwyczajnie d�wi�czny i elastyczny g�os by� ju� teraz otwarcie podziwiany. Jednak, jak to bywa z ka�d� ludzk� istot�, krew jego przodk�w, mimo zmian wywo�anych kastracj�, nie przestawa�a go kszta�towa�. Jego krewni byli smagli i przysadzi�ci, wi�c on te� nie wyr�s� na wiotkiego i prostego niczym trzcina eunucha, jak wi�kszo�� jego koleg�w. Jego kr�pa, proporcjonalna sylwetka dawa�a z�udzenie si�y. Chocia� br�zowe k�dziory i nami�tne usta czyni�y twarz Guida podobn� do oblicza cherubinka, ciemny puch nad g�rn� warg� dodawa� jej m�sko�ci. W�a�ciwie by�by ca�kiem poci�gaj�cy, gdyby jego nos, sp�aszczony na skutek upadku w dzieci�stwie, nie wygl�da� jakby zgniot�a go jaka� pot�na pi��, a z br�zowych, pe�nych uczucia oczu nie wyziera�a podst�pna, wie�niacza brutalno�� jego dziad�w. Ich ma�om�wno�� i spryt objawi�y si� w nim jako pilno�� i stoicyzm. Podczas kiedy oni walczyli z �ywio�ami, on z �arem godzi� si� po�wi�ci� wszystko dla swojej muzyki. W jego manierach i wygl�dzie nie mo�na by�o jednak wyczu� braku og�ady. Ch�on��, co tylko m�g�, na�laduj�c pe�en wdzi�ku spos�b bycia swych nauczycieli, ucz�c si� od nich poezji, �aciny i klasycznego j�zyka w�oskiego. Wyr�s� wi�c na m�odego �piewaka o niez�ej prezencji, niepokoj�co przy tym powabnego dzi�ki �atwo zauwa�alnym cechom szczeg�lnym. Przez ca�e �ycie mia� s�ysze�, jak m�wiono: "Jaki� on brzydki" lub "Sk�d, jest uroczy!" Nie zdawa� sobie sprawy tylko z tego, jak gro�ne jest jego spojrzenie. By� potomkiem ludzi brutalniejszych ni� zwierz�ta, kt�rymi si� opiekowali, i sam te� wygl�da� jak kto�, kto nie zawaha si� przed niczym. W oczach, p�askim nosie, lubie�nych ustach, w ca�ej twarzy Guida by� gniew. Nie zdaj�c sobie z tego sprawy, os�oni� si� nim jak tarcz� ochronn�. Nikt nie pr�bowa� go napastowa�. By� jednak powszechnie lubiany. Normalni ch�opcy czuli do niego tak� sam� sympati� jak kastraci. Skrzypkowie przepadali za nim, bo ka�dy z nich go fascynowa�, pisa� te� dla nich wspania�e utwory. Zacz�� by� znany jako ciche, powa�ne, delikatne nied�wiedzi�tko, kt�rego nie mo�na si� by�o ba�, je�li si� je zna�o. Pewnego ranka, kiedy Guido mia� ju� prawie pi�tna�cie lat, obudzono go i kazano zej�� do gabinetu Maestra. Nie zaniepokoi�o go to. Nigdy nie by� w tarapatach. - Usi�d�! - powiedzia� jego ulubiony nauczyciel, Maestro Cavalla. Pozostali otoczyli go ko�em. Nigdy jeszcze nie traktowali go tak przyjacielsko, jednak ten kr�g twarzy sprawia� na nim nieprzyjemne wra�enie. Od razu domy�li� si�, dlaczego. Odezwa�o si� wspomnienie pokoju, w kt�rym go wykastrowano, pomy�la� sobie jednak, �e to o niczym nie �wiadczy. Maestro, siedz�cy za rze�bionym biurkiem, zanurzy� pi�ro w ka�amarzu, wypisa� na kawa�ku pergaminu jakie� cyfry i poda� mu go. Grudzie� 1727. C� to mo�e znaczy�? Przez cia�o Guida przebieg� dreszcz. - To data - powiedzia� Maestro prostuj�c si� - twojego pierwszego wyst�pu jako primo uomo w rzymskiej operze. A wi�c uda�o mu si�. Nie b�dzie �piewa� w ch�rze ko�cielnym w parafiach w g��bi kraju ani w katedrach wielkich miast. Nie czeka� na niego nawet ch�r Kaplicy Syksty�skiej. To wszystko by�o poza nim, a marzenie, kt�re rok po roku inspirowa�o ich wszystkich, bez wzgl�du na to, czy byli biedni czy bogaci i sk�d pochodzili, mia�o si� w�a�nie dla niego spe�ni�: opera. - Rzym - szepta�, wychodz�c samotnie na korytarz. Na zewn�trz sta�o dw�ch uczni�w. Wydawa�o si�, �e na niego czekaj�. Przeszed�, jakby ich nie zauwa�y�. Wyszed� na podw�rze. - Rzym - szepn�� raz jeszcze i rozkoszowa� si� tym d�wi�kiem, eksplozj� g�osek, kt�re od dw�ch tysi�cy lat ludzie wypowiadali z zachwytem i przera�eniem: Rzym. Tak, Rzym, potem Wenecja, Bolonia, Wiede�, Drezno, Pary�, Praga - wszystkie linie frontu, kt�re zdobywali kastraci. Londyn, Moskwa, znowu Palermo. Nieomal roze�mia� si� w g�os. Kto� dotkn�� jego ramienia. Nie spodoba�o mu si� to. Ci�gle jeszcze widzia� rz�dy l� i wiwatuj�c� publiczno��. Kiedy wizja znikn�a, ujrza� wysokiego, smuk�ego eunucha o sko�nych oczach, kt�ry pochodzi� z p�nocy W�och i zawsze by� od niego lepszy. Tu� obok sta� Alfredo, bogacz, kt�ry mia� stale kieszenie pe�ne pieni�dzy. Chcieli, �eby poszed� z nimi do miasta; m�wili, �e Maestro da� mu ca�y dzie� na �wi�towanie. Wtedy zorientowa� si�, kim jest. Ci ch�opcy byli wschodz�cymi gwiazdami konserwatorium. On sta� si� teraz jednym z nich. 2 Kiedy Tonio Treschi mia� pi�� lat, matka zepchn�a go ze schod�w. Nie zrobi�a tego specjalnie. Chcia�a go tylko uderzy�, a on ze�lizgn�� si� w ty� po marmurowej p�ycie i, spadaj�c bez ko�ca, czu�, jak ogarnia go przera�enie. Nawet to m�g�by zapomnie�, jednak jej mi�o�� na co dzie� pe�na by�a nieprzewidywalnego okrucie�stwa. Emanuj�ce z niej szalone ciep�o z minuty na minut� mog�o przeistoczy� si� w brutalno��. Tonio �y� rozdarty mi�dzy przera�aj�c� potrzeb� jej obecno�ci i nieopanowanym strachem. Jednak tego wieczora, chc�c mu to wynagrodzi�, wzi�a go do Bazyliki �wi�tego Marka, �eby m�g� ujrze� swego ojca, id�cego w procesji. Ogromny ko�ci�, do kt�rego si� udawali, by� kaplic� do�y, a ojciec Tonia by� Wielkim Radc�. Wszystko to wydawa�o mu si� p�niej snem; ale to nie by� sen. Tonio zapami�ta� te chwile na ca�e �ycie. Po upadku ukry� si� przed ni� na wiele godzin w czelu�ciach ogromnego Palazzo Treschi. Nikt nie zna� lepiej od niego wszystkich czterech pi�ter tej wielkiej, chyl�cej si� ku upadkowi renesansowej rezydencji. �aden pok�j czy skrzynia, w kt�rej mo�na by�oby si� schowa�, nie by�y mu obce i zawsze m�g� tam si� skry�, na jak d�ugo chcia�. Mrok nie przera�a� go. Nie martwi� si�, �e mo�e si� gdzie� zgubi�. Nie ba� si� szczur�w, a nawet z pewn� ciekawo�ci� �ledzi� ich spieszne w�dr�wki po korytarzach. Lubi� cienie na �cianach, drobne fale zamglonego �wiat�a z Canale Grande, przebiegaj�ce przez sufity zdobne w wizerunki starc�w. Zna� te st�ch�e pokoje lepiej ni� �wiat poza nimi. To by� krajobraz jego dzieci�stwa, a wszystkie zagmatwane �cie�ki poznaczone zosta�y �ladami jakich� ucieczek i wypraw. Jednak chwile sp�dzone bez matki by�y cierpieniem, wi�c udr�czony i dr��cy przywl�k� si� w ko�cu do niej, jak zawsze, gdy s�u�ba przerwa�a ju� poszukiwania. Le�a�a szlochaj�c, kiedy si� pojawi�: pi�cioletni spragniony zemsty m�czyzna o twarzy czerwonej i brudnej od p�aczu. Postanowi� oczywi�cie, �e nie odezwie si� do niej, jak d�ugo b�dzie �y�. To nic, �e nie m�g� bez niej wytrzyma� nawet chwili. Kiedy otworzy�a ramiona, wskoczy� jej na kolana i jedn� r�k� obejmuj�c j� za szyj�, a drug� �ciskaj�c rami� a� do b�lu, siedzia� przytulony do jej piersi nieruchomo, jakby nie �y�. Nie wiedzia�, �e sama by�a wtedy jeszcze prawie dzieckiem. Czu�, jak go ca�uje po policzkach, po w�osach i ta czu�o�� rozbroi�a go. Gdzie� po�r�d b�lu b�ysn�a my�l, �e je�li mocno j� przytuli, je�li j� tak zatrzyma, to pozostanie taka jak teraz, a ta druga istota nie wy�oni si� ju� z niej, aby go zrani�. Matka wyprostowa�a si�, przyg�adzaj�c niesforne loki swoich sztywnych czarnych w�os�w, a jej br�zowe oczy, wci�� zaczerwienione od p�aczu, zab�ys�y nagle podnieceniem. - Tonio! - powiedzia�a, ko�ysz�c si� jak dziecko. - Jest jeszcze troch� czasu. Sama ci� ubior�. - Zaklaska�a w r�ce. - Zabieram ci� do Bazyliki �wi�tego Marka. Chocia� piastunki Tonia powiedzia�y "nie", nic nie mog�o jej powstrzyma�. Jaka� rado�� wype�ni�a ca�y pok�j, �wiece mruga�y i dr�a�y w r�kach pod��aj�cych za nimi s�u��cych, palce matki zr�cznie zapina�y jego satynowe spodenki i kamizelk� z brokatu. �piewaj�c star� pie��, zacz�a czesa� grzebieniem jedwabiste, czarne loki Tonia i gwa�townie poca�owa�a go dwa razy. Kiedy szli przez korytarz, a on, podekscytowany stukiem na marmurze swoich zdobnych pantofli, wysun�� si� do przodu, ca�y czas s�ysza� za plecami jej cichy �piew. By�a �liczna w swojej czarnej aksamitnej sukni, z rumie�cem barwi�cym ciemn� sk�r�. Kiedy usiad�a w mrocznym felze gondoli, jej twarz o sko�nych oczach wygl�da�a w �wietle latarni jak oblicze Madonny na starych bizantyjskich malowid�ach. Wzi�a go na kolana. Zaci�gni�to zas�ony. - Kochasz mnie? - spyta�a. Dra�ni� si� z ni�. Zbli�y�a sw�j policzek do jego twarzy, dotyka�a jego rz�s swoimi tak d�ugo, a� wybuchn�� niepowstrzymanym �miechem. - Kochasz mnie? - zawo�a�a, �ciskaj�c jego rami�. A kiedy powiedzia�: - Tak - czu� jak gor�co go obejmuje i przez chwil� le�a� nieruchomy, jakby sparali�owany, w jej ramionach. Prawie ta�czy�, kiedy prowadzi�a go przez plac. Wszyscy tu byli! K�ania� si� i k�ania�, r�ce wyci�ga�y si� do jego w�os�w, damy przytula�y go do wonnych sp�dnic. Signore Lemmo, m�ody sekretarz ojca, podrzuci� Tonia w g�r� siedem razy, zanim matka powiedzia�a, �eby przesta�. A pi�kna kuzynka, Catrina Lisani, z dw�jk� w�asnych syn�w u boku, podnios�a welon, wzi�a Tonia na r�ce i przytuli�a z moc� do swych bia�ych, pachn�cych piersi. Kiedy tylko przekroczyli pr�g ogromnego ko�cio�a, Tonio zamilk�. Po raz pierwszy widzia� co� takiego. Wszystkie marmurowe kolumny otoczone by�y wie�cami �wiec, pochodnie gorza�y w lichtarzach, podsycane podmuchami powietrza z otwartych drzwi. Z olbrzymich kopu� patrzy�y na niego anio�y i �wi�ci, wsz�dzie doko�a �uki, �ciany, sklepienia pulsowa�y niezliczon� ilo�ci� z�otych iskier. Zapragn��, �eby matka wzi�a go w ramiona, i bez s�owa zacz�� si� wdrapywa� na ni� jak na drzewo. Pod jego ci�arem zatoczy�a si� ze �miechem w ty�. Nagle t�um zaszele�ci� jak li�cie na wietrze. Zagrzmia�y tr�by. Tonio obraca� si� desperacko we wszystkie strony, pr�buj�c je zobaczy�. - Sp�jrz! - szepn�a matka, �ciskaj�c go za r�k�. Nad g�owami ludzi, pod ko�ysz�cym si� baldachimem, pojawi� si� do�a na swoim pot�nym tronie. Powietrze wype�ni�a ostra, dusz�ca wo� kadzid�a. Tr�by brzmia�y teraz przenikliwie, wspaniale, zimno. Nadeszli odziani w ol�niewaj�ce szaty cz�onkowie Wielkiej Rady. Tonio us�ysza� przepe�niony dziewcz�c� ekscytacj� szept matki: - Tw�j ojciec! Pojawi�a si� wysoka, ko�cista posta� Andrei Treschiego. R�kawy jego szaty si�ga�y ziemi, siwe w�osy wygl�da�y jak lwia grzywa, g��boko osadzone jasne oczy patrzy�y wprost przed siebie jak oczy pos�gu. - Tatu�! - zabrzmia� przenikliwy szept Tonia. Ludzie odwracali g�owy, rozleg� si� st�umiony �miech. Kiedy spojrzenie Radcy znalaz�o w t�umie syna, jego stara twarz zmieni�a si�, rozb�ys�a niemal�e ekstatycznym u�miechem, o�ywi�y si� oczy. Matka zaczerwieni�a si�. Niespodziewanie i jakby znik�d wybuchn�y pot�nym �piewem wysokie, czyste g�osy. Tonio poczu�, jak co� �ciska go za gard�o. Przez sekund� siedzia� sztywny, tak zaskoczony pie�ni�, �e nie m�g� si� poruszy�. Potem zacz�� si� wierci�, wzni�s� oczy do g�ry, tak �e przez chwil� �wiece o�lepi�y go. - Sied� grzecznie! - Matka prawie nie mog�a go utrzyma�. �piew rozbrzmiewa� d�wi�czniej, pe�niej. Przychodzi� falami z obu stron ogromnej nawy. Tonio niemal�e widzia� splataj�ce si� melodie: du�� z�ot� siatk� zarzucon� na pluskaj�ce morze w drgaj�cych promieniach s�o�ca. Nawet powietrze by�o muzyk�. I wreszcie, tu� nad sob�, ujrza� �piewak�w. Stali na wielkich galeriach po obu stronach ko�cio�a; mieli otwarte usta, ich twarze b�yszcza�y w �wietle. Wygl�dali jak anio�y na mozaikach. Tonio b�yskawicznie zsun�� si� na ziemi�. Czu� dotyk r�ki matki, kt�ra pr�bowa�a go z�apa�. Szed� szybko po�r�d otaczaj�cych go sp�dnic i peleryn, przez wo� perfum i zimowe powietrze, a� zobaczy� otwarte drzwi, a za nimi schody. Kiedy pi�� si� w g�r�, �ciany dooko�a niego wydawa�y si� pulsowa� akordami muzyki organ�w, a� nagle stan�� w cieple galerii, w�r�d tych wysokich �piewak�w. Zapanowa�o poruszenie. Tonio by� ju� przy samej barierce i patrzy� w oczy olbrzymowi, z kt�rego ust p�yn�� g�os tak czysty i z�oty, jak d�wi�k tr�bki. m�czyzna �piewa� tylko jedno s�owo: "Alleluja", brzmi�ce niczym szczeg�lny apel, wezwanie. Pozostali podj�li nagle jego wo�anie i powtarzali je raz po raz; ich g�osy nak�ada�y si� na siebie, a ch�r po przeciwnej stronie ko�cio�a odpowiedzia� im jeszcze dono�niej. Tonio otworzy� usta i wraz z wysokim ch�rzyst� za�piewa� "Alleluja". R�ka m�czyzny zacisn�a si� przyja�nie na jego ramieniu, a on sam kiwa� g�ow� i, nie wypowiadaj�c ani s�owa, m�wi� swoimi du�ymi, br�zowymi, jakby zaspanymi oczami: - Tak, �piewaj! - Tonio poczu� przez szat� jego szczup�y bok, a tu� potem rami�, obejmuj�ce go w pasie i podnosz�ce w g�r�. Pod nim, w dole, by� blask, do�a na swoim obci�gni�tym z�ot� materi� tronie, cz�onkowie Senatu w purpurowych szatach, radcy w szkar�acie, wszyscy patrycjusze Wenecji w bia�ych perukach, ale on utkwi� oczy w twarzy �piewaka i s�ucha� w�asnego g�osu, brzmi�cego jak dzwoneczek na tle �piewu tamtego. Cia�o Tonia odp�yn�o. Opu�ci� je, wyd�wigni�ty w powietrze, kiedy ich g�osy zla�y si� z sob�. Ujrza�, jak rozkosz zast�puje senno�� w dr��cych oczach ch�rzysty. Zadziwia� go pot�ny d�wi�k, dobywaj�cy si� z piersi m�czyzny. Kiedy spoczywa� zn�w w ramionach matki, ona unios�a wzrok ku k�aniaj�cemu si� g��boko ros�emu �piewakowi i rzek�a: - Dzi�kuj�, Alessandro. * * * - Alessandro, Alessandro - szepta� Tonio i, tul�c si� do niej w gondoli, spyta� z desperacj�: - Mamo, b�d� �piewa� tak jak on, kiedy urosn�? B�d� �piewa� jak Alessandro? - Nie potrafi� jej tego wyja�ni�. - Mamo, chc� by� jednym z tych �piewak�w! - Och, na Boga, Tonio, nie! - Wybuchn�a �miechem i, czyni�c jaki� skomplikowany ruch nadgarstkiem, skierowany do jego piastunki Leny, podnios�a oczy ku niebu. W ca�ym domu, a� po dach, co� j�cza�o i stuka�o. Kiedy Tonio spojrza� w stron� uj�cia Canale Grande, oczekuj�c niesko�czonej ciemno�ci laguny, ujrza� morze w ogniu: setki, tysi�ce �wiate�ek podskakuj�cych na wodzie, zupe�nie jakby wyla�o si� na ni� ca�e dr��ce �wiat�o wype�niaj�ce bazylik�. Matka powiedzia�a mu pe�nym szacunku szeptem, �e to urz�dnicy pa�stwowi p�yn� odda� cze�� relikwiom �wi�tego Jerzego. Przez chwil� nie by�o s�ycha� nic pr�cz �wistu wiatru, kt�ry dawno ju� po�ama� kruche kratki podpieraj�ce ro�liny zniszczonego ogr�dka na dachu. Gdzieniegdzie le�a�y jeszcze przy nich uschni�te, wyrwane z korzeniami drzewka. Ich li��mi szarpa� i szele�ci� wicher. Tonio pochyli� g�ow� i delikatn� szyj� ku ciep�ym r�kom matki. Tuli� si� do niej, czuj�c niemy, obezw�adniaj�cy strach. Tej nocy le�a� w ��ku przykryty po brod� i nie m�g� zasn��. Usta �pi�cej obok matki by�y rozlu�nione, twarz, jakby wbrew jej woli, sta�a si� �agodna. Brwi mia�a �ci�gni�te, wydawa�o si�, �e co� j� dr�czy, �e nie �pi. Ojciec nigdy nie sp�dza� nocy z nimi, zawsze pozostawa� w swoich apartamentach. Tonio boso wysun�� si� spod przykrycia na zimn� pod�og�. By� pewien, �e gdzie� w�r�d nocy chodz� uliczni �piewacy. Z trudem otworzy� drewniane okiennice i s�ucha� z zadart� g�ow�, dop�ki nie wpad� mu w ucho daleki g�os tenora. Do��czy� si� do niego bas, zagrzmia� dysonans strun i g�o�niej, wy�ej ponios�a si� melodia. W nocnej mgle nikn�y formy i kszta�ty, poni�ej l�ni�a tylko aureola jedynej �ywicznej pochodni, kt�rej ci�ka wo� miesza�a si� ze s�onym zapachem id�cym od morza. Kiedy s�ucha�, obejmuj�c d�o�mi kolana, z g�ow� wspart� o wilgotn� �cian�, by� znowu na galerii ch�ru w bazylice. G�os Alessandra umyka� mu, ale doskonale pami�ta� to uczucie, ten senny podmuch muzyki. Otworzywszy usta, zawt�rowa� dalekim ulicznym �piewakom i na ramieniu poczu� zn�w d�o� Alessandra. Co zacz�o go tak nagle dr�czy�? Co go tak niepokoi�o? Przenikliwy, nie zamglony jeszcze j�zykiem pisma umys� podsun�� mu znowu obraz tej d�oni, spoczywaj�cej tak delikatnie na jego szyi, i faluj�cych r�kaw�w, z kt�rych si� wysuwa�a. Wszyscy inni znani mu wysocy m�czy�ni musieli si� pochyla�, �eby pog�aska� ch�opca tak ma�ego jak on. Przypomnia� sobie, �e nawet wtedy na galerii, w czasie �piewu, by� zaskoczony, i� ta r�ka spocz�a na nim bez trudno�ci. Rami�, kt�re unios�o go w g�r�, oraz d�o�, obejmuj�ca jego pier�, jakby by� lalk�, i unosz�ca ku muzyce, wydawa�y si� monstrualne, magiczne. Pie�� dr�czy�a go, odci�ga�a od tych my�li. Melodia zawsze tak na niego dzia�a�a, sprawia�a, �e pragn�� klawikordu, na kt�rym gra�a matka, jej tamburynu lub po prostu d�wi�ku ich splecionych g�os�w. Czegokolwiek, byle tylko trwa�a. Niespodziewanie, dr��c z zimna na parapecie, zasn��. Mia� siedem lat, kiedy dowiedzia� si�, �e Alessandro i wszyscy wysocy �piewacy z Bazyliki �wi�tego Marka s� eunuchami. 3 Zanim sko�czy� dziewi�� lat, wiedzia� ju� te� dok�adnie, co wyci�to, a co zostawiono tym podobnym do paj�k�w istotom oraz �e to z powodu tej potwornej operacji s� tak wysocy, maj� niezwykle d�ugie ko�czyny, a ich ko�ci nie staj� si� tak twarde, jak ko�ci zdolnych do ojcostwa m�czyzn. By�o ich wielu. �piewali we wszystkich ko�cio�ach Wenecji, a kiedy nadchodzi�a staro��, uczyli muzyki. Guwerner Tonia, Beppo, by� eunuchem. W operze, do kt�rej go nie zabierano, gdy� by� jeszcze na to zbyt ma�y, traktowano ich jak cud objawiony. Nazajutrz po ka�dym przedstawieniu s�u�ba z westchnieniem zachwytu wymawia�a imiona Nicolina, Carestiniego, Senesina. Raz nawet matka zdecydowa�a si� opu�ci� swoj� samotni�, skuszona wyst�pem Farinellego: m�odego eunucha z Neapolu, kt�rego nazywano Ch�opcem. Tonio bardzo wtedy p�aka�, �e nie mo�e z ni� i��. Kiedy wiele godzin p�niej obudzi� si�, zobaczy�, �e wr�ci�a ju� i siedzi w ciemno�ci przy klawikordzie. Jej welon skrzy� si� kroplami deszczu, a ona, z twarz� bia�� jak buzia porcelanowej lalki, niepewnym, cichym g�osem nuci�a arie Farinellego. C�, ubodzy robili, co mogli, �eby zarobi� na straw�. Te cudowne, wysokie g�osy b�d� brzmie� ju� zawsze. Jednak ilekro� Tonio zobaczy� na ulicy Alessandra, zastanawia� si�, czy Alessandro wtedy p�aka�, czy nie usi�owa� uciec i dlaczego matka nie pr�bowa�a go ukry�. W jego poci�g�ej twarzy o niemal�e dziewcz�cej, delikatnej sk�rze, obramowanej l�ni�cymi kasztanowymi w�osami mo�na by�o zauwa�y� tylko senne zadowolenie. Gdzie� w g��bi drzema� g�os, czekaj�cy na chwile na galerii ch�ru ko�cielnego, na z�ote opony w tle, kt�re w oczach Tonia zr�wnywa�y Alessandra z anio�ami. W tym czasie Tonio zdawa� ju� sobie te� spraw� z tego, �e nazywa si� Marc Antonio Treschi i jest synem Andrei Treschiego, kt�ry kiedy� komenderowa� okr�tami la Serenissimy na dalekich morzach, a po latach s�u�by w Najwy�szym Senacie zosta� w�a�nie wybrany do Rady Trzech: budz�cego strach triumwiratu s�dzi�w, kt�ry mia� prawo dokonywa� aresztowa�, s�dzi�, wydawa� wyroki i wykonywa� je bez wzgl�du na to, kogo dotyczy�y, nawet gdyby by�a to kara �mierci. Innymi s�owy, ojciec Tonia nale�a� do ludzi pot�niejszych od samego do�y. Nazwisko Treschich widnia�o w Z�otej Ksi�dze od tysi�clecia. D�ugo trzeba by wylicza� nale��cych do tego rodu admira��w, ambasador�w, prokurator�w i senator�w. R�wnie� nie�yj�cy od dawna trzej bracia Tonia - synowie pierwszej, tak�e spoczywaj�cej ju� w mogile, �ony Radcy - zajmowali wysokie stanowiska. On sam, kiedy tylko sko�czy dwadzie�cia trzy lata, niew�tpliwie b�dzie jednym z dostojnik�w, przemierzaj�cych piazzett� przed Broglio mieszcz�cym urz�dy pa�stwowe. Przedtem czeka go nauka na uniwersytecie w Padwie, dwa lata s�u�by na morzu, pewnie jakie� dalekie podr�e po �wiecie. Na razie sp�dza� d�ugie godziny w bibliotece palazzo pod cierpliwym, acz czujnym okiem nauczycieli. * * * Na �cianach wisia�y portrety czarnow�osych Treschich o jasnych cerach i szerokich, wysokich czo�ach, zwie�czonych obfito�ci� zaczesanych w ty� w�os�w; m�czyzn drobnych, lecz wysokich, m�czyzn ulepionych z tej samej gliny. Ju� jako ma�y ch�opiec Tonio zauwa�y�, �e przypomina niekt�rych z nich bardziej ni� pozosta�ych; zmar�ych wujk�w, kuzyn�w. No i braci: Leonarda, strawionego przez gru�lic� w pokoju na g�rze, Giambattist�, kt�ry zaton�� u wybrze�y Grecji, i Philippo, zmar�ego na malari� na jakim� dalekim przycz�ku imperium. Gdzieniegdzie, w�r�d g�stego t�umu bogato odzianych postaci, na obrazach przedstawiaj�cych m�odego jeszcze Andre� w otoczeniu braci i bratank�w, pojawia�a si� twarz �udz�co podobna do twarzy Tonia, oblicze m�odego cz�owieka o szeroko rozstawionych oczach i szerokich, pe�nych ustach, zawsze gotowych do �miechu. Trudno by�o jednak przypisa� ka�dej postaci imi�, odr�ni� w�r�d tego t�umu jedn� osob� od drugiej. Istnia�y ju� tylko w historii, w pi�knych opowie�ciach o odwadze i po�wi�ceniu. Wszyscy trzej bracia, ojciec i jego pos�pna pierwsza �ona spogl�dali z najwi�kszego obrazu w z�oconych ramach, umieszczonego w d�ugiej jadalni. - Obserwuj� ci� - dokucza�a Toniowi jego piastunka Lena, nalewaj�c zup�. Pr�bowa�a go w ten spos�b rozbawi�, bo chocia� by�a stara, wci�� tryska�a humorem. W�a�ciwie bardziej opiekowa�a si� matk� ch�opca ni� nim samym. Nie domy�la�a si� nawet, jak cierpia�, patrz�c na te rumiane, doskonale oddane twarze. Tak bardzo pragn��, �eby jego bracia �yli, byli z nim tu i teraz. Chcia�, by pokoje wype�nia� cichy �miech i zgie�k g�os�w. Czasem pr�bowa� sobie wyobrazi�, jak by to by�o: bracia siedz�cy przy d�ugim stole, Leonardo podnosz�cy w g�r� kielich, Philippo opisuj�cy bitwy morskie i matka Tonia rozwieraj�ca szeroko z ekscytacji swoje w�skie oczy, kt�re robi�y si� takie ma�e, kiedy by�a smutna. Powoli zacz�� sobie jednak zdawa�. spraw�, jak absurdalna by�a ta zabawa. Przerazi� si�. Zanim m�g� doceni� wag� tej wiadomo�ci, powiedziano mu, �e tylko jeden z syn�w znamienitych weneckich rodzin �eni si�. Dzia�o si� tak w imi� tradycji, kt�ra by�a ju� prawem. Przed laty w ich rodzie �on� wzi�� sobie Philippo. Nie mieli dzieci, wi�c po jego �mierci wr�ci�a do swojej rodziny. Gdyby kt�ry� z tych cieni zd��y� sp�odzi� syna, nosz�cego nazwisko Treschich, Tonia wcale by nie by�o! Jego ojciec nigdy nie o�eni�by si� po raz drugi. Tonio po prostu by nie istnia�. Umieraj�c bezpotomnie, darowali mu �ycie. Pocz�tkowo nie m�g� sobie tego uprzytomni�, wkr�tce jednak przyzwyczai� si� do my�li, �e on i jego bracia nigdy nie mogliby si� spotka�. Mimo to ci�gle fantazjowa�, ziej�ce pustk� pokoje zape�nia� �wiat�em, d�wi�kami muzyki, �ciszonymi g�osami m�czyzn i kobiet - swoich krewnych, t�umem bezimiennych kuzyn�w. Zawsze by� tam ojciec - jad� kolacj�, ta�czy�, bra� w ramiona swego najm�odszego syna i pokrywa� go gor�cymi poca�unkami. Tonio rzadko widywa� ojca. Kiedy Lena przychodzi�a po niego, szepc�c nerwowo, i� Andrea pos�a� po syna, nie mia� jednak w�tpliwo�ci, �e jak zawsze b�dzie wspaniale. Ubiera�a go w �akiecik z rdzawego lub ciemnoniebieskiego aksamitu, kt�ry szczeg�lnie lubi�a matka. W�osy, kt�rym z tej okazji pozwolono zwisa� lu�no, bez podtrzymuj�cej je zwykle wst��ki, szczotkowa�a, dop�ki nie nabra�y po�ysku. Z�o�ci� si� wtedy, �e b�dzie wygl�da� jak ma�e dziecko. Wyci�ga�a potem zdobne szlachetnymi kamieniami pier�cienie, pelerynk� podbit� futrem i jego ma��, wysadzan� rubinami szpad�. By� got�w. Obcasy stuka�y rozkosznie po marmurze. Spotkanie odbywa�o si� zawsze w Wielkim Salonie na pierwszym pi�trze. By�a to najwi�ksza z ogromnych komnat pa�acu, ozdobiona jedynie d�ugim, obficie rze�bionym sto�em. Mog�o na nim le�e� trzech m�czyzn, jeden za drugim. Pod�oga z kolorowego marmuru przedstawia�a map� �wiata, sufit by� bezkresn� niebiesk� przestrzeni�, a zawieszone w niej anio�y rozwija�y d�ug�, kr�t� wst�g� z �aci�skim napisem. Z otwartych drzwi prowadz�cych do innych pokoj�w dochodzi�o przy�mione �wiat�o. Kiedy pada�o na wiotk�, niemal�e widmow� posta� Andrei Treschiego, pe�ne by�o jednak ciep�a poranka. Tonio sk�ania� si�, podnosi� wzrok i napotyka� niezmiennie zadziwiaj�ce go przera�aj�c� witalno�ci� spojrzenie ojca, jego oczy tak m�ode, jakby nie nale�a�y do tej ko�cistej twarzy, p�on�ce niepowstrzyman� dum� i mi�o�ci�. Andrea schyla� si�, �eby uca�owa� syna. D�ugo, bezd�wi�cznie dotyka� jego policzka mi�kkimi jak py� ustami, a czasem, chocia� Tonio stawa� si� z ka�dym rokiem ci�szy i wy�szy, bra� w ramiona, podnosi� i przyciska� z moc� do piersi, szepc�c jego imi�, jakby to by�o, b�ogos�awie�stwo. W pobli�u stali s�u��cy. U�miechali si�, mrugali. Wprowadzali do komnaty podmuch o�ywienia. I nagle by�o ju� po wszystkim. Podbieg�szy szybko do okna w pokoju matki na g�rze, Tonio patrzy�, jak gondola ojca odp�ywa kana�em w kierunku piazzetty. Nikt nie musia� mu m�wi�, �e jest ostatnim z Treschich. �mier� do�wiadczy�a wszystkie ga��zie ogromnego rodu tak dotkliwie, �e nie �y� ju� nawet �aden kuzyn nosz�cy to nazwisko. Tonio "o�eni si� m�odo", musi by� przygotowany do przyj�cia na siebie rozlicznych obowi�zk�w. Czasem, kiedy bywa� chory, dr�a�, widz�c w nocy pojawiaj�c� si� w drzwiach twarz ojca, i zasypia�, czuj�c, �e dzieli �o�e ze wszystkimi krewnymi. Podnieca�o go to i przera�a�o. Nie m�g� sobie przypomnie� chwili, kiedy dostrzeg� pe�ne wymiary swojego kosmosu. Wydawa�o si�, �e ca�y �wiat przep�ywa przed jego progiem szerokimi, zielonymi wodami Canale Grande. Przez okr�g�y rok sun�y t�dy setki czarnych, l�ni�cych gondoli, bior�cych udzia� w regatach; w sobotnie wieczory lata odbywa�y si� bogate parady, a peotti znamienitych rodzin przyozdobione by�y wtedy girlandami i z�oconymi figurami bog�w i bogi�; dzie� w dzie� mo�na by�o zobaczy� pochody patrycjuszy, pod��aj�cych w �odziach ozdobionych barwnymi kobiercami, aby wype�nia� obowi�zki pa�stwowe. Z ma�ego, drewnianego balkonu nad frontowymi drzwiami Tonio widzia� zakotwiczone w lagunie dalekie statki. S�ysza� cichy odg�os wydawanych przez nie salw i d�wi�k tr�b przed Pa�acem Do��w. Bez ko�ca brzmia�y pie�ni gondolier�w, rytmiczne g�osy tenor�w, odbijaj�ce si� echem od oliwkowych i r�owych �cian, g��bokie, s�odkie brzd�kanie p�ywaj�cych orkiestr. W nocy pod gwiazdami kr��yli kochankowie. Bryza nios�a daleko serenady. Nawet nad ranem, kiedy by�o mu nudno lub smutno, m�g� zawsze obserwowa� nieko�cz�cy si� ha�a�liwy poch�d �odzi, wioz�cych warzywa na targi w Rialto. Jeszcze zanim Tonio sko�czy� trzyna�cie lat, mia� dosy� ogl�dania �wiata przez okno. Gdyby tak znalaz�a si� tu chocia� cz�� tego, co widzia�, albo, jeszcze lepiej, gdyby on m�g� si� st�d wydosta�! Palazzo Treschi by�o dla niego nie tylko domem, by�o wi�zieniem. Nauczyciele starali si� nigdy nie zostawia� go samego. Beppo, stary kastrat, kt�ry dawno ju� straci� g�os, uczy� go francuskiego, poezji i kontrapunktu, a Angelo, m�ody, powa�ny ksi�dz o ciemnych w�osach i drobnej sylwetce - �aciny, w�oskiego i angielskiego. Dwa razy w tygodniu przychodzi� mistrz fechtunku. Tonio musia� wiedzie�, jak poprawnie pos�ugiwa� si� szpad�, chocia� nie wydawa�o si�, �e ta umiej�tno�� kiedykolwiek mu si� przyda, i �wiczenia traktowano raczej jako rozrywk�. By� te� i ballerino, uroczy Francuz, ucz�cy go drobnych kroczk�w kadryla i menueta w takt odpowiedniej, radosnej melodii, wygrywanej przez Beppa na klawikordzie. Wprowadza� on r�wnie� ucznia w tajniki gentelma�skich manier - m�wi�, jak uca�owa� d�o� damy, kiedy i jak si� k�ania�... Toniowi sprawia�o to przyjemno��. Czasem w samotno�ci udawa�, �e walczy, przecinaj�c szpad� powietrze, lub ta�czy z dziewczyn� podobn� do tych, kt�re widywa� na w�skich calli. Jednak poza nieko�cz�cymi si� �wi�tami ko�cielnymi, Wielkim Tygodniem, Wielkanoc�, zwyk�ym splendorem i muzyk� niedzielnych mszy, nie by�o dla niego ucieczki innej ni� wyprawa w g��b domu, do zaniedbanych pokoi najni�szego pi�tra, gdzie nikt nie m�g� go znale��. Tutaj, ze �wieczk� w d�oni, zag��bia� si� czasem w grube tomy rodzinnych archiw�w, w zadziwiaj�ce, pokryte ple�ni� zapisy zagmatwanej historii rodu. Nawet suche fakty i daty, kruche kartki szeleszcz�ce niebezpiecznie w palcach, rozpala�y jego wyobra�ni�: kiedy doro�nie, b�dzie przemierza� oceany, nosi� szkar�atne szaty senatora; nawet tron do�y nie by� poza jego zasi�giem - by� w ko�cu jednym z Treschich. Krew pulsowa�a mu w �y�ach z ekscytacji. Myszkowa� z jeszcze wi�ksz� ochot�. Mocowa� si� z nie u�ywanymi od lat zasuwami, wpatrywa� si� w obce twarze na wiekowych obrazach, wyci�gni�tych z wilgotnych k�t�w. Stare magazyny ci�gle pachnia�y korzeniami z Orientu. �odzie przywozi�y je kiedy� wprost pod drzwi palazzo, gdzie roz�adowywano maj�tek w postaci dywan�w, drogich kamieni, cynamonu, jedwabiu. Ci�gle znajdowa�y si� tu wilgotne zwoje konopnej liny, �d�b�a s�omy i intensywne, r�norakie, kusz�ce wonie. Od czasu do czasu przystawa�. Tajemniczy p�omyczek ta�czy� niepewnie w przeci�gu. S�ysza� przep�ywaj�c� pod domem wod�, g�uche skrzypienie pali. Kiedy zamyka� oczy, gdzie� z wysoka dobiega�o go wo�anie matki. Tutaj nikt nie m�g� go odnale��. Paj�ki przebiega�y lekko po krokwiach, a kiedy gwa�townie przesun�� d�o� ze �wieczk�, ukaza�a si� sie�: kunsztowna, z�ota. Po�amane okiennice otworzy�y si� pod dotykiem r�ki, przez zakratowane szk�o dosta�o si� do wn�trza szare popo�udniowe �wiat�o, a Tonio zobaczy� szczury, p�yn�ce statecznie przez za�miecon�, leniw� wod�. Zrobi�o mu si� smutno. Wystraszy� si�. Niespodziewanie poczu� nieokre�lony b�l i strach, kt�ry odbiera� wszystkiemu blask. Jego ojciec by� tak stary. Matka tak m�oda. Gdzie� w g��bi czyha�a na niego groza. Czego si� ba�? Nie wiedzia�. Ale wydawa�o mu si�, �e samo powietrze wok� przesi�kni�te jest tajemnic�. Jakie� wypowiedziane szeptem imi�, kt�rego nie chciano powt�rzy�, dawne wa�nie wspominane ukradkiem w rozmowach s�u�by. Ogarn�a go niepewno��. Mo�e zreszt� przyczyn� by� fakt, �e jego mama czu�a si� przez ca�e �ycie tak nieszcz�liwa. 4 Odk�d wybrano Guida do robienia kariery scenicznej, pracowa� zaci�cie i sp�dza� ka�d� noc w�r�d blasku opery, obserwuj�c artyst�w i �piewaj�c w ch�rze, je�li zachodzi�a taka potrzeba. Wychodzi� z g�ow� szumi�c� od oklask�w oraz zapachem perfum i pudru w nozdrzach. Sam ju� nie komponowa�, zarzuci� to na rzecz licznych �wicze� i arii autorstwa innych, przeznaczonych na ten i nast�pny sezon. Owe lata przepojone by�y tak cudown� intensywno�ci�, �e nie zboczy� z obranego kursu, nawet mimo budz�cych si� w nim nami�tno�ci. Ju� znacznie wcze�niej Guido pogodzi� si� z my�l�, �e wszelkie nami�tno�ci pozostan� dla niego obce. Poci�ga�o go �ycie w celibacie. Wierzy� w to, co m�wiono na kazaniach. Jako eunuch nigdy nie b�dzie m�g� si� o�eni�, bo celem ma��e�stwa jest p�odzenie potomstwa. Papie� nigdy jeszcze nie da� dyspensy eunuchowi. B�dzie wi�c wi�d� �ycie kap�ana, jedyne �ycie pe�ne dobra i �aski, jakie wolno mu by�o prowadzi�. Poniewa� uwa�a� eunuch�w za kap�an�w muzyki, ca�kowicie si� z tym pogodzi�. Je�li w og�le zastanawia� si�, co b�dzie musia� po�wi�ci� w zamian, czu� niem� pewno��, �e nigdy nie dane mu b�dzie tego poj�� w pe�ni. - C� to dla mnie? - my�la�, wzruszaj�c ramionami. Jego wola by�a niez�omna, a �piew znaczy� wszystko. Mimo to, pewnej nocy, po p�nym powrocie z opery, mia� niesamowity sen. Pie�ci� w nim ma�� pulchn� �piewaczk�, kt�r� dostrzeg� na scenie. Widzia� jej nagie, kr�g�e ramiona i miejsce, w kt�rym z ich spadzistej pe�no�ci wy�ania�a si� kszta�tna szyja. Przebudzi� si� spocony, nieszcz�liwy. W ci�gu nast�pnych kilku miesi�cy sen pojawi� si� jeszcze dwa razy. Ca�owa� t� kobiet�, zgina� jej rami� w �okciu i dotyka� ustami tworz�cej si� tam delikatnej fa�dki. Pewnej nocy, kiedy si� ockn��, wydawa�o mu si�, �e s�yszy jakie� g�osy w ciemnej bursie, szepty, ciche kroki. Wok� raz po raz rozbrzmiewa� st�umiony �miech. Wcisn�� g�ow� w poduszk�. Przed oczyma przesuwa�y mu si� r�ne obrazy: czy to byli lubie�ni kastraci, czy kobiety? W kaplicy nie m�g� potem oderwa� oczu od st�p stoj�cego obok niego Gina. Widok wrzynaj�cego si� w jego wysokie podbicie sk�rzanego paska sprawi�, �e co� dziwnego �cisn�o go za gard�o. Obserwowa� mi�nie przesuwaj�ce si� pod obcis�ymi po�czochami Gina. Wypuk�a �ydka wydawa�a mu si� pi�kna, zach�caj�ca. Pragn�� jej dotkn�� i patrzy� zasmucony, jak ch�opak odchodzi, aby przyj�� przy o�tarzu komuni�. Pewnego popo�udnia, pod koniec lata, czarny �akiet, ciasno opinaj�cy sylwetk� stoj�cego przed nim m�odego maestra, tak go rozproszy�, �e wcale nie m�g� �piewa�. By� to cz�owiek �onaty, mia� dzieci. Przychodzi� codziennie uczy� poezji i dykcji, kt�r� ka�dy �piewak musi dok�adnie opanowa�. - No dlaczego - mrukn�� Guido sam do siebie - tak si� gapi� na ten p�aszcz? - Jednak ilekro� m�czyzna odwraca� si�, Guido obserwowa� tkanin�, przylegaj�c� ciasno do karku i opinaj�c� mocno pas, faluj�c� delikatnie w okolicy bioder, i zn�w pragn�� jej dotkn��. Ilekro� przesun�� po niej wzrokiem, czu� co� zbli�onego do bezg�o�nego i niewidzialnego uderzenia. Zamkn�� oczy. Kiedy je otworzy�, mia� wra�enie, �e maestro u�miecha si� do niego. M�czyzna usiad� i, przesuwaj�c si� na krze�le, szybkim ruchem d�oni u�o�y� wygodniej spoczywaj�cy mi�dzy nogami ci�ar. Spojrza� na Guida niewinnym wzrokiem. Niewinnym? W czasie kolacji ich oczy ponownie si� spotka�y. P�niej, przy wieczornym posi�ku, tak�e. Powoli, leniwie, ciemno�� pokry�a g�ry, zasnu�a witra�e matow� czerni�, kiedy Guido, jakby wbrew swej woli, szed� pustym korytarzem, mijaj�c od dawna ju� nie zamieszkane pokoje. Dotar� do drzwi maestra i k�tem oka ujrza� niewyra�n� m�sk� sylwetk�. Srebrne �wiat�o, wlewaj�ce si� przez otwarte okno z kwaterami, pada�o na jego kolana i za�o�one r�ce. - Guido! - szepn�� w mroku maestro. To by�o jak sen, tylko wyra�niejsze i nie tak naturalne; ten ostry, skrzypi�cy odg�os st�p Guida, przesuwaj�cych si� po kamiennej pod�odze, i cicho zamykaj�ce si� za nim drzwi. Chwiej�ce si� cienie drzew raz po raz przys�ania�y �wiat�a mrugaj�ce na wzg�rzu za oknem. M�ody nauczyciel wsta� i zatrzasn�� malowane okiennice. Guido przez moment nic nie widzia�, oddycha� chrapliwie, gwa�townie, a� nagle dostrzeg� zn�w te jasne, skupiaj�ce w sobie ca�e �wiat�o r�ce, rozpinaj�ce spodnie maestra. A wi�c nauczyciel zna� i dzieli� z Guidem sny o tajemnym grzechu! Guido wyci�gn�� d�o�, jakby jego w�asne cia�o nie by�o mu pos�uszne. Pad� na kolana i natychmiast wzi�� w usta t� tajemnic�, ten organ grubszy i d�u�szy od jego w�asnego, przedtem czuj�c jeszcze przez chwil� g�adk�, nie ow�osion� sk�r� brzucha maestra. Niepotrzebne mu by�y �adne wskaz�wki. Czu�, jak cz�onek p�cznieje mu w ustach, reaguj�c na dotyk j�zyka i z�b�w. Ca�y by� ju� ustami, wbija� palce w po�ladki nauczyciela, nagli�, �eby wysun�� biodra do przodu, a jego rytmiczne desperackie j�ki zag�usza�y powolne westchnienia tamtego. - Powoli - szepn�� maestro - ooch, powoli! - Ale wypchn�� biodra w prz�d i przycisn�� do twarzy Guida wszystkie spl�tane zapachy swojego cia�a, wilgotne, kr�te w�osy i sam� sk�r� o smaku soli i pi�ma. Guido wyda� gard�owy krzyk, czuj�c suche, szarpi�ce spe�nienie w�asnej nami�tno�ci. W tej samej chwili, kiedy os�abiony i dr��cy od szoku, przylgn�� do �ona maestra, poczu� strumie� nasienia m�czyzny, wype�niaj�cy jego usta. Otworzy� si� na t� pr�buj�c� go zd�awi� wy�mienito�� i gorycz. Opu�ci� g�ow�, upad� bezw�adnie. Nagle zda� sobie spraw�, �e je�li nie zdo�a tego prze�kn��, dostanie torsji. Nie spodziewa� si�, �e to si� tak nagle i ca�kowicie sko�czy. Wreszcie naprawd� poczu� md�o�ci i musia� odsun�� si�, usi�uj�c nie otwiera� ust pod ich naporem. - Chod�... - szepn�� nauczyciel. Chwyci� Guida za ramiona i pr�bowa� go podnie��, ale Guido po�o�y� si� na pod�odze. Wczo�ga� si� pod klawikord, przycisn�� czo�o do zimnych kamieni. Ch��d by� mu potrzebny. Wiedzia�, �e maestro kl�czy przy nim. Odwr�ci� twarz. - Guido - szepn�� delikatnie m�czyzna. - Guido... - powt�rzy� karc�cym g�osem. Kiedy ostatnio s�ysza� ten zwodniczy g�os? J�k, kt�ry Guido wyda� z siebie, by� tak pe�en rozpaczy, �e zaskoczy� jego samego. - Nie, Guido, nie... - maestro kucn��. - Pos�uchaj mnie, m�odzie�cze - przekonywa�. Guido zakry� uszy d�o�mi. - S�uchaj - nalega� uparcie m�czyzna, pocieraj�c palcami w�osy na jego szyi. - Sprawiasz, �e wszyscy uginaj� przed tob� kolana - szepn��. Odpowiedzia�a mu cisza. Za�mia� si� cicho, delikatnie, bez cienia drwiny. - Jeszcze si� przekonasz - powiedzia�. Wsta�. - Przekonasz si�, kiedy w uszach zabrzmi� ci brawa, kiedy obsypi� ci� ho�dami i kwiatami. 5 Mariannie rzadko zdarza�o si� teraz uderzy� Tonia. Mia� trzyna�cie lat i by� ju� prawie jej wzrostu. Nie odziedziczy� jej ciemnej sk�ry ani bizantyjskich oczu. Jego cera by�a jasna, ale mia� r�wnie g�ste czarne loki i zwinn�, niemal�e koci� sylwetk�. Kiedy jak zwykle ta�czyli razem, za� ona ko�ysa�a biodrami i klaska�a w d�onie, a Tonio zatacza� wok� niej szybkie kr�gi, uderzaj�c przy tym w tamburyn, wygl�dali jak bli�ni�ta; jak �wiat�o i ciemno��. Pl�sali w rytm gor�czkowego ulicznego ta�ca furlana, kt�rego nauczy�y ich s�u��ce. Kiedy stary ko�ci�, znajduj�cy si� za pa�acem, organizowa� sw�j doroczny targ sagra, wychylali si� z tylnych okien domu, �eby obserwuj�c dziewcz�ta s�u�ebne, wiruj�ce w kr�tkich sp�dnicach, nauczy� si� jeszcze lepiej ta�czy�. Cokolwiek robili wsp�lnie - czy by� to taniec, �piew, gra czy te� czytanie ksi��ek, Tonio zawsze przewodzi�. Szybko zorientowa� si�, �e by�a bardziej dzieckiem ni� on sam. Nigdy nie chcia�a go skrzywdzi�. Kiedy by�a w ponurym nastroju, czu�a si� bezradna; ca�y �wiat wali� jej si� na g�ow�, a Tonio lgn�cy do niej z zap�akan� twarz� i przestraszony, przera�a� j�. Wtedy wymierza�a nerwowe klapsy, krzycza�a przera�liwie, czasem nawet rzuca�a czym� w kierunku Tonia, zas�aniaj�c uszy d�o�mi, �eby nie s�ysze� jego �kania. Nauczy� si� ukrywa� sw�j strach w takich chwilach, usi�owa� j� ukoi�, odwr�ci� uwag� od tego, co j� dr�czy�o. Je�li tylko m�g�, wyci�ga� Mariann� na dw�r i zapewnia� jej rozrywki. Jedynym niezawodnym sposobem by�a zawsze muzyka. Wychowa�a si� na muzyce. Osierocona tu� po urodzeniu, zosta�a umieszczona w Ospedale della Pieta, jednym z czterech s�awnych klasztornych konserwatori�w Wenecji, kt�rego ch�r i orkiestra, sk�adaj�ce si� wy��cznie z dziewcz�t, zadziwia�y Europ�. Kiedy by�a ma�� dziewczynk�, tamtejszym Maestro di Capella by� nie kto inny, jak sam Antonio Vivaldi. Uczy� j� �piewa� i gra� na skrzypcach, gdy mia�a zaledwie sze�� lat. Ju� wtedy ujawni� si� niezwyk�y talent Marianny. W jej pokoju le�a�y stosy nut utwor�w Vivaldiego. By�y tam wokalizy dla dziewczynek zapisane jego w�asn� r�k�. Zawsze posy�a�a po partytury jego najnowszych oper. Od chwili, kiedy dostrzeg�a, �e Tonio odziedziczy� jej talent wokalny, obdarzy�a go desperack�, gorzk� mi�o�ci�. To ona nauczy�a go pierwszych pie�ni; uczy�a gra� i �piewa� ze s�uchu wszystko i to tak, �e nauczyciele mogli si� tylko dziwi�. Czasem m�wi�a: Gdyby� urodzi� si� bez s�uchu muzycznego, utopi�abym ci�. Albo siebie". Wierzy� w to, kiedy by� ma�y. Nawet w najgorszych chwilach, kiedy oddech matki cuchn�� winem, a jej oczy by�y szkliste i okrutne, Tonio pojawia� si�, jasny i kapry�ny, aby zwabi� j� do klawikordu. - Chod�, mamo - m�wi� spokojnie, jakby nic si� nie sta�o. - Chod�, mamo, za�piewaj ze mn�. Jej komnaty, zalane s�o�cem poranka, wygl�da�y zawsze tak �licznie: �o�e zas�ane by�o bia�ym jedwabiem, a w szeregu luster odbija�y si� tapety zdobne w wizerunki cherubin�w i girlandy. Zegary, przer�ne zegary, kt�re tak lubi�a, tyka�y na stolikach, skrzyniach, na marmurowym kominku. Po�r�d tego wszystkiego by�a ona, z w�osami w nie�adzie, ze szklank� wydzielaj�c� kwa�ny zapach w d�oni. Patrzy�a na niego, jakby nie poznaj�c. Nie czeka� d�u�ej. Zdejmowa� pokrowiec z podw�jnego rz�du klawiszy z ko�ci s�oniowej i zaczyna� gra�. Cz�sto by�y to utwory Vivaldiego, Scarlattiego lub �agodniejsze i melancholijne kompozycje patrycjusza Benedetta Marcello. Ju� po chwili czu�, jak matka mi�kko siada przy nim na �awce. D�wi�k splataj�cych si� g�os�w przepe�nia� go rado�ci�. Jego mocny, jasny sopran wznosi� si� wy�ej, lecz jej mia� bogatsz�, fascynuj�c� barw�. Niecierpliwie przesuwa�a stare partytury w poszukiwaniu swoich ulubionych arii albo sama uk�ada�a nowe melodie do fragment�w nowo poznanych przez niego poezji, kt�re na jej �yczenie recytowa�. - �wietnie potrafisz na�ladowa�! - m�wi�a, kiedy idealnie powt�rzy� po niej jaki� skomplikowany pasa�. Powoli, umiej�tnie wzmacnia�a kolejno i przycisza�a nut�, aby us�ysze�, jak Tonio bezb��dnie j� odtwarza. Nagle chwyta�a go ciep�ymi, bardzo silnymi d�o�mi i szepta�a: - Kochasz mnie? - Oczywi�cie, �e ci� kocham. M�wi�em ci to wczoraj i przedwczoraj, a ty ci�gle zapominasz - dra�ni� si� z ni�. Odpowiada�a przeszywaj�cym, pe�nym uczucia okrzykiem. Przygryza�a usta, jej oczy robi�y si� niezwykle szerokie, potem zw�a�y si�. Zawsze wtedy dawa� jej to, czego chcia�a, ale gdzie� w �rodku cierpia�. Codziennie rano, kiedy si� budzi�, wiedzia�, czy jest weso�a, czy smutna. Czu� to. Odlicza� godziny nauki, my�l�c, kiedy b�dzie m�g� si� wymkn�� i i�� do niej. Ale nie rozumia� jej. Zaczyna� te� zdawa� sobie spraw� z tego, �e samotno��, kt�rej do�wiadcza� jako dziecko, te ciche i puste pokoje, wielki, mroczny pa�ac, by�y takie nie tylko z powodu wieku i staro�wieckiej srogo�ci ojca, ale i jej nie�mia�o�ci, samotnictwa. Dlaczego nie mia�a przyjaci�, skoro Pieta r�wnie pe�na by�a dam z towarzystwa, co i sierot, a wiele z nich przez ma��e�stwo wesz�o do dobrych rodzin? Nigdy nie m�wi�a o tym miejscu; nigdy nie wychodzi�a z domu. A kiedy kuzynka Catrina Lisani przychodzi�a z wizyt�, Tonio wiedzia�, �e zostaje tak kr�tko przez uprzejmo��. Marianna �y�a jak zakonnica w klasztorze. Nosi�a si� na czarno, r�ce sk�ada�a na kolanach, jej ciemne w�osy mia�y po�ysk i g�adko�� satyny. Catrina, ubrana w weso�y, wzorzysty jedwab z mn�stwem ��tych kokardek, musia�a sama prowadzi� rozmow�. Czasem przychodzi� z ni� jej towarzysz, bardzo uk�adny i przystojny cavalier servente, b�d�cy r�wnie� jakim� dalekim kuzynem, chocia� Tonio nie m�g� nigdy zapami�ta� dok�adnego pokrewie�stwa. By�a to prawdziwa rozrywka, gdy� szed� on z Toniem do Wielkiego Salonu, gaw�dz�c o tym, co pisa�y gazety i co dzia�o si� w teatrze. Nosi� buty o czerwonych obcasach i monokl na niebieskiej wst��ce. Chocia� by� patrycjuszem, sp�dza� czas na nier�bstwie, w towarzystwie kobiet. Tonio wiedzia�, �e Andrea nie pochwala�by obecno�ci kogo� takiego przy jego �onie i on sam te� by si� na to nie zgodzi�. Mimo to wydawa�o mu si�, �e gdyby Marianna mia�a takiego kawalera, zacz�aby wychodzi� z domu i spotyka� si� z lud�mi, kt�rzy od czasu do czasu przychodziliby te� do pa�acu, a ca�y �wiat sta�by si� zupe�nie inny. Jednak my�l o obecno�ci jakiego� cavalier servente tak blisko niej, w gondoli, przy stole, na mszy, odstr�cza�a Tonia. Czu� pal�c�, rozdzieraj�c� zazdro��. �aden m�czyzna pr�cz niego nie by� jeszcze tak blisko niej. - Gdybym tylko m�g� by� jej cavalier servente... - wzdycha�. Z lustra patrzy� na niego wysoki m�ody m�czyzna z twarz� dziecka. - Dlaczego nie mog� jej broni�? - szepn��. - Dlaczego nie mog� jej uratowa�? 6 C�