Schmitt Eric Emmanuel - Trucicielka
Szczegóły |
Tytuł |
Schmitt Eric Emmanuel - Trucicielka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Schmitt Eric Emmanuel - Trucicielka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Schmitt Eric Emmanuel - Trucicielka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Schmitt Eric Emmanuel - Trucicielka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Trucicielkd
Strona 2
Strona 3
- Uwaga, idzie trucicielka!
G ru p a dzieci nagle zn ieruch om iała, ja k za
m ykająca się dłoń. Po cłiw ili pognały sclironić
się w głębi wiaty nad ujęciem wodnym , pod ka
m ien ną ław ką, w cłiło d n ym kącie, z któ rego
wszystko widziały, lecz ich nie było widać. Tam,
żeby się jeszcze bardziej przestraszyć, dzieciaki
wstrzym ały oddech.
W prom ieniach południow ego słońca M arie
Maurestier przeszła przez ulicę. Była to wysoka
siedem dziesięcioletnia kobieta, powolna, pomar
szczona, zadbana, sztywna i często rozdrażniona.
W nakrochm alonym czarnym kostium ie, ściska
jącym ją na wysokości żołądka, posuwała się na
przód drobnym i krokam i, albo z obaw y przed
upałem, albo z pow odu zapalenia stawów, które
pow odowało przykurcze i spowalniało jej chód.
Kołysała się z niezdarnym majestatem, czym ro
biła wrażenie na otoczeniu.
Dzieci zaczęły szeptać:
- M yślisz, że nas widziała?
7
Strona 4
- Chodźcie, krzykniemy, to się przestraszy!
- Nie bądź głupi. O na się nie przejmuje niczym
ani nikim. To raczej ty powinieneś panikować.
- J a się nie boję.
-Jeżeli zrobisz coś, co jej się nie spodoba, p o
derżnie ci gardło! Jak tym wszystkim facetom.
- N ie boję się, mówię ci...
- A jej mężowie byli więksi i silniejsi od ciebie..,
- Pfff... Przecież się nie boję!
Byty ostrożne i pozwoliły Marie Maurestier się
oddalić, unikając wszelkich wyzwisk czy innych
złośliwych żartów.
Dwadzieścia lat wcześniej po dwóch procesach
sąd um orzył sprawę i zw olnił M arie M aurestier
z w ięzienia, gdzie przebyw ała w areszcie. W ięk
szość m ieszkańców Saint-Sorlin uważała, że M a
rie Maurestier jest niewinna, poza dziećmi, które
wolały mijać na ulicach miasteczka morderczynię,
bo ich życie stawało się od tego ekscytujące i nie
zwykłe. D orośli uważali, że Marie Maurestier jest
niewinna z nie bardziej racjonalnego powodu: po
prostu odrzucali myśl, że m ogą codziennie mijać
przestępczynię na wolności, pozdrawiać ją, cho
dzić tymi samymi co ona ulicami, do tego samego
kościoła i tych samych sklepów; dla spokoju d u
cha potrzebowali, aby była niew inna tak jak oni.
N ikt jej tu tak naprawdę nie lubił, ponieważ ta
dama, dum na, powściągliwa, zd oln a do ciętych
* 8 *
Strona 5
ripost, nie w zbudzała ani sympatii, ani przyjaźni;
wszyscy za to cieszyli się z popularności, jaką za
pewniała okolicy. „T rucicielka z S ain t-Sorlin ”,
„Diablica z Bugey”, „M essalina z Saint-Sorlin-en-
-Bugey” - przez kilka sezonów te krzykliwe tytuły
królowały na pierwszych stronach codziennych
gazet, od nich zaczynały się inform acje radiowe
i telewizyjne. Cały ten m edialny szum przyciąg
nął ciekaw skich; nawet jeżeli zainteresow anie
trucicielką uważano za chorobliwe, nazwa Saint-
-Sorlin zn alazła się na pierw szym planie, a n a
gły rozgłos m iasteczka skłaniał kierowców, aby
zjechać z autostrady i wpaść tu na kawę, prze
kąsić coś w miejscowej gospodzie, kupić chleb
w piekarni czy przejrzeć prasę, bo być m oże doj
rzą gdzieś Marie Maurestier. Wszyscy oni dziwili
się, że takie ładne, spokojne m iasteczko, usiane
ujęciami wody źródlanej, którego kam ienne b u
dowle pokryw ały się w pogodne dni m ilionam i
kwiatów róż, hodowlanych lub dzikich, że taka
niepozorna miejscowość nad Rodanem pełnym
pstrągów i szczupaków, m ogła dać schronienie
tak czarnej duszy. C ó ż za przewrotna reklama!
G dyby w tym m iasteczku z tysiącem d u sz był
ośrodek informacji turystycznej, jego pracownicy
nie w ym yśliliby nic lepszego niż M arie M aure
stier, aby je wypromować; zresztą czyż pewnego
dnia mer, zachwycony tym napływem turystów,
* 9
Strona 6
nie zadeklarował w porywie entuzjazm u, że jest
jej „fanem num er jeden”? Nie trzeba dodawać, że
pani Maurestier ostudziła jego zapał lodowatym
wzrokiem , w zm ocnionym wrogim milczeniem.
M arie M aurestier, z w iklinow ym koszykiem
w ręku, przeszła przed gospodą, w ogóle nie zer
kając do środka, ponieważ wiedziała, co się dzieje
za zielonkawym szkłem okien: przykleiwszy nosy
do szyb, klienci obserwowali ją uważnie,
- To morderczyni!
- Wygląda, jakby wszystko m iała gdzieś...
- Ale snobka!
- I pomyśleć, że przez to coś zginęli ludzie!
- Została oczyszczona z zarzutów...
- O czyszczonym m ożna być tylko wtedy, gdy
m a się brudne ręce, mój drogi! W łaściciel restau
racji, od którego przed chw ilą próbowałem coś
wyciągnąć, pow iedział mi, że nie m a dym u bez
ognia...
C h ociaż m ieszkańcy jej odpuszczali, nie roz
praszali podejrzeń turystów , poniew aż p o zb a
wianie ich tej atrakcji i zniechęcanie do wizyty
w Saint-Sorlin nie w ch odziły w grę. N ie dając
się prosić, dyskretnie w skazyw ali pod różn ym ,
którędy chadza M arie M aurestier, ja k i m a roz
kład dnia, zwyczaje, gdzie znajduje się jej dom
na wzniesieniu... A gdy ich pytano, czy uważają
ją za winną, odpowiadali ostrożnie: „Kto wie?”.
iS 10 *
Strona 7
Zresztą nie tylko oni dbali o zachowanie ta
jemnicy: o M arie M aurestier regularnie przypo
minały w swoich program ach stacje telewizyjne,
podkreślając dw uznaczności i strefy cienia w jej
życiu; chociaż dziennikarze musieli inform ować
o decyzji wym iaru sprawiedliwości - w przeciw
nym razie ad w okat M arie M aurestier zm uszał
ich do płacenia ciężkich odszkod ow ań - suge
rowali, że sprawę u m o rzo n o raczej w w yniku
„braku konkretnych d o w o d ó w ” niż w ykazan ia
niewinności.
Dziesięć metrów dalej, przed szyldem tapicera,
Marie Maurestier zatrzymała się i sprawdziła, czy
w środku jest jej najgorszy wróg. Ha! - był, Ray
m ond Poussin, stojąc tyłem do szyby, z p ró b
kam i m ateriałów w rękach, perorował w najlep
sze, zwracając się do pary, która powierzyła m u
do naprawy fotel.
„Ten głąb jest prostacki jak pakuły, którym i
wypycha oparcia, i brzydki jak to włosie, którego
używa” - pomyślała. W biła w niego ciężkie spoj
rzenie, kierując całą swoją nienawiść w jego kark,
choć nie słyszała jego przemowy.
- Maurestier, proszę państwa? To największa
zbrodniarka na wolności, jaka chodzi po francu
skiej ziemi. Trzy razy wyszła za bogatszych i star
szych od siebie m ężczyzn. W szyscy trzej zmarli
kilka lat po ślubie. Pech, prawda? I za każdym
#11
Strona 8
razem - ona dziedziczy! No tak, po co zm ieniać
dobre nawyki? To przy trzecim , G eorges’u Jar-
din, m oim koledze, podejrzenia jego pięciorga
dzieci rozpętały śledztwo: ich ojciec cieszył się
świetnym zdrowiem, a gdy tylko ożenił się z tym
potworem , zaczął gasnąć, p ołożył się, a dwa ty
godnie przed śmiercią wydziedziczył je na rzecz
obcej kobiety! Tego było ju ż za wiele! Policja od
kopała ciała poprzednich mężów, w których spe
cjaliści wykryli podejrzane ślady arszeniku. Wsa
dzili ją do więzienia, czekając na proces, ale za
późno - i dla mężów, i dla pieniędzy. A co wesoła
wdówka zrobiła z odziedziczoną fortuną? Wydała
na kochanka, to byl jakiś Rudy czy Johnny albo
Eddy, miał jakieś takie imię, niby amerykańskie.
A, ten to z kolei był m łody, nie jakieś próchno,
jak wcześniejsi, tylko przystojniak, m iłośnik sur
fin gu z Biarritz, który całą kasę przepuścił w ka
synie, strwonił na ciuchy i samochody. Z faceta
był niezły żigolak, taki tuman, rozum u nie miał
za grosz. N o, trudno mieć o to do niego preten
sje, on przynajmniej zabrał jej to, co ściągnęła od
innych. M ów i pan, że jest sprawiedliwość? Ano
nie! Jego też zgładziła, playboya. Nie dla forsy,
ale dlatego, że ją rzucił. N ik t go ju ż nigdy nie
widział. Ta Maurestier przysięga, że uciekł za gra
nicę. M oim zdaniem jego trup gnije na dnie m o
rza z kamieniem u nogi. Jedna tylko osoba miała
* 12 *
Strona 9
wiedzieć o jej zbrodn iach, jej siostra. Blanche.
Ładna dziewczyna, trochę niedorozwinięta; star
sza siostra, ta Marie Maurestier, od zawsze się nią
opiekowała. W sum ie nawet taka szm ata może
żywić szczere uczucia; są kwiaty, które rosną na
łajnie. Tak, tylko że jej siostra też zginęła! W sa
mym środku śledztwa! Dobrze, zgoda, tej śmierci
Maurestier nie m oże być winna, bo gdy jej siostra
zginęła, siedziała w areszcie, a to w dodatku była
kraksa samolotu, w której stu trzydziestu dwóch
pasażerów w jednej sekundzie zostało startych na
proszek. D oskonałe alibi... Ale m im o wszystko
jakie m iała szczęście! Jakby nad zbrodniarzam i
czuwał jakiś bóg! Bo od momentu, gdy zginęła jej
głupia siostra, która plątała się w zeznaniach na
każdym przesłuchaniu, raz jako świadek oskarże
nia, raz obrony, Maurestier i jej adwokat poczuli
się spokojniejsi, poprawili się, zaczęli opowiadać
wszystko w taki sposób, żeby uniewinnić diablicę.
M arie M aurestier, stojąc na ulicy, o d gad ła
z bezładnych ruchów Raym onda Poussina, który
stawał się coraz bardziej czerwony, że mówi o niej.
Klienci, zafascynowani całą sprawą, nie zauważyli,
zo kobieta, o której mowa, stoi naprzeciw nich,
Iu ż za rzucającym przekleństwami oskarżycielem.
W ykorzystała śm ierć swojej siostry do cna,
la M aurestier! T ryskając łzam i jak fo n tan n a,
pow tarzała, że poza w szystkim szczęśliw ie się
■:ł- 13 *
Strona 10
złożyło, że m łodsza siostra zginęła w tej strasz
nej katastrofie lotniczej, bo inaczej oskarżon o
by ją, Marie, o wysłanie siostry na tam ten świat.
Bo wszyscy uważali, że zabija ludzi, których ko
cha, swoich mężów, siostrę; miała nawet popełnić
zabójstwo bez trupa, tego Rudy’ego, Johnny’ego,
Eddy’ego - jakoś tak mu było, jak jakiem uś hip
pisowi - niby jej kochanka, a przecież on uciekł
z Francji przed wierzycielami i podejrzanym i in
teresami, które się za nim ciągnęły. Toczyły się
przeciw niej postępowania i cokolwiek się działo,
wszyscy uważali, że to krym inalistka. Jej adw o
kat trzym ał się tej linii i to się opłaciło. Badania
wykazały, że na cm entarzach w okolicy używano
środka chwastobójczego z arszenikiem, a wobec
tego każde zw łoki ekshum owane po latach leże
nia w ziem i wydawały się zatrute, zw łaszcza je
żeli dużo padało. O na i jej adw okat wygrali oba
procesy. Uwaga, panowie i panie, celowo powie
działem „ona i jej adw okat” . Nie sprawiedliwość.
Nie prawda.
W tym m om encie tapicer poczuł dotkliwy ból
w karku. Podniósł rękę, żeby odgonić owada, po
czym się odwrócił.
Marie Maurestier wpatrywała się w niego. Serce
starego mężczyzny zamarło, zabrakło m u tchu.
Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie, ona
twardo, on w panice. Emocje, których Raym ond
iK- 1 4 -*■
Strona 11
Poussin od zawsze doświadczał w pobliżu tej ko
biety, były bardzo silne; kiedyś wyobrażał sobie,
że to m iłość, do tego stopnia, że zaczął się zale
cać do Marie Maurestier; dziś ju ż wiedział, że to
nienawiść.
Po dobrej m inucie M arie M aurestier po sta
nowiła przerw ać tę walkę na spojrzenia, w zru
szyła ram ionam i i poszła dalej, jakby nic się nie
wydarzyło.
Prosta i sztywna przedefilowała przed ogród
kiem kawiarni, w którym rozm ow y natychm iast
umilkły, po czym weszła do rzeźnika.
Tu też od razu ucichło. Stanęła skromnie w ko
lejce za innymi klientami, lecz szef, jakby na mocy
m ilczącego porozum ienia, przerwał swoje czyn
ności, dając do zrozum ienia, że najpierw zajmie
się nią.
N ikt nie zaprotestował. Ludzie nie tylko uzna
wali ten szczególny status Marie Maurestier, ale
w jej obecności od razu stawali się zamyśleni, bo
leśnie zadum ani. N ie mając odwagi przy niej ga
wędzić ani nawet zwrócić się do niej, tak bardzo
onieśm ielała ich jej legenda, oczekiw ali, że jak
najszybciej się oddali.
D laczego o niej nie zap o m in ali? D laczego,
chociaż uniewinniona, stała się mitem? Dlaczego
wciąż o niej m ówili, choć m inęło dziesięć, dwa
dzieścia lat?
if;- 15
Strona 12
Ponieważ w postaci Marie Maurestier było w i
dać ten podstawowy dysonans, który sprawia, że
publiczność zaczyna marzyć, który czyni z ludzi
gwiazdy: jej wygląd nie pasował do jej zachow a
nia. W codziennym życiu pielęgniarka, która po
ślubia swoich bogatych, starszych pacjentów, to
raczej ładna, ujm ująca dziewczyna, o wydatnych
kształtach, podkreślająca je seksow nym i ubra
niami. A M arie M aurestier nawet za m łodu ni
gdy nie wyglądała m łodo - jej ciało było zwiędłe,
przekw itłe ju ż przed przekw itaniem ; ta w ielka
klacz o groźnej posturze, nieprzeniknionej twa
rzy stroiła się w bluzki z wysokim kołnierzykiem,
w wielkie okulary skrywające twarz, w buty raczej
solidne niż eleganckie. Kobieta, o której pismacy
wypisywali, że pożera m ężczyzn, w yglądała na
kobietę aseksualną, bez pragnień. Jaki m ógł być
związek między tą cnotliwą twarzą Marie a jej wie
lokrotnym i małżeństwami albo tą nam iętnością
do Rudy’ego, włochatego kochanka, palacza join-
tów, sportowca w rozpiętej koszuli, z której wyzie
rała opalona klatka? Inna sprzeczność; w opinii
zwykłych ludzi trucicielka, zwłaszcza trucicielka
recydywistka, ma rysy ostre, wyraziste, a zza nich
wyziera występek, chęć zemsty, niegodziwość; M a
rie M aurestier w yglądała zaś raczej jak sk ru p u
latna nauczycielka, a nawet katechetka - o b n o
siła się ze swoją wiarą, bo była bardzo pobożna.
-^1 6 *
Strona 13
Krótko mówiąc, cokolwiek o niej opowiadano, jej
wygląd nigdy do tego nie pasował: nie p rzy sta w i
ani do jej miłości, ani do jej zbrodni.
- N ie m a pow od u, żebym była o b słu żo n a
przed tymi paniam i i panam i - szepnęła Marie
M aurestier pokornym , łzaw ym głosem , jakb y
ofiarowano jej ten przywilej po raz pierwszy.
- W m oim sklepie robię to, co uważam za sto
sowne, proszę pani - odparł ze spokojem rzeź-
nik. - Ci państwo się zgadzają, prawda?
Stojący w kolejce ludzie pokiwali głowami.
- Więc wątróbka wołowa dla mnie i płucka dla
mojej kotki.
M im o woli wszyscy wysłuchali zamówienia jak
przepisu na ewentualną truciznę.
C zyż Marie M aurestier nie wyglądała po pro
stu na nieszkodliwą?
Gdy zaczynało się ją obserwować, pojawiały się
wątpliwości... Chw ilam i jej szare oczy błyszczały
twardo, nie do wytrzym ania. G dyby spojrzenie
mogło zabijać, w trakcie procesu na pewno sędzia,
prokurator generalny i św iadkow ie oskarżenia
padliby trupem! Jej wypowiedzi były autorytarne,
nieznoszące sprzeciwu; niektórych wyzywała od
imbecyli, kretynów, narcyzów, a potem obalała
ich zeznania; w takich przypadkach w zbudzała
podziw, bo jej repliki trafiały w sedno. Tym, któ-
>otem przywrócić
Strona 14
dobre imię; nic nie od rastało na ziem i, Ictórą
spałiła. Inteligencja tej Icobiety, cłioć w ogółe nie
wyglądała na inteligentną, czyniła z niej diablicę.
Jakąkolw iek by przyjęła postawę, w prow adzała
zamęt. Winna? Jej surowe oblicze nie było wystar
czająco zepsute. Niewinna? N a jej twarzy brako
wało czułości. Sprzedać ciało starym piernikom?
Nie, to ciało m usiałoby przynajmniej być godne
pożądania, w zbudzać pożądanie albo chociaż -
samo pożądać. Kochać szczerze tych podstarza
łych mężczyzn? Nie wydawała się do tego zdolna.
Stara dam a schwyciła dwa pakunki, które wrę
czył jej sprzedawca.
- D ziękuję, M ariuszu.
Rzeźnik zadrżał. Jego żona za kasą powstrzy
m ała czkawkę. Imię rozm ów cy w ustach M arie
M aurestier brzm iało kom prom itująco. Poza ro
dzin ą i przyjaciółm i n ikt w m iasteczku nie na
zywał pana Isidore imieniem, które m u dano na
chrzcie, ponieważ nie byt to człowiek, któ ry po
zw oliłb y sobie na taką poufałość. Przyjął cios
oszołom iony, podczas gdy jego żona, z zaciśnię
tym i zębam i, w ydaw ała M arie drobne, nie p o
zwalając sobie na żaden kom entarz. Wyjaśnią to
sobie z mężem później.
M arie M aurestier wyszła, życząc w szystkim
m iłego dnia. W o d pow ied zi na pozdrow ienie
usłyszała skwapliwy, lecz niewyraźny pom ruk.
18 *
Strona 15
Na chodniku m inęła Yvette i jej dziecko. Nie
witając się z m atką, rzuciła się do niemowlęcia.
- D zień dobry, kochanie, jak się nazywasz? -
zapytała słodkim głosem.
Jako że czterom iesięczne dziecko oczywiście
nie m ogło odpowiedzieć, Yvette odpow iedziała
/a nie.
- Marcello.
Ciągle traktując z góry matkę, Marie uśm iech
nęła się do chłopca, jakby to on do niej przemówił.
- Marcello? Jak ładnie... To dużo bardziej ele
ganckie imię niż Marcel.
- J a też tak uw ażam - p rzytakn ęła zadow o-
ktna Yvette.
- Ile m asz braci i sióstr?
- Dwie siostry, trzech braci.
- Więc jesteś szósty? To dobrze, to dobra cyfra.
- Tak? - zawołała Yvette zaskoczona.
Nie zwracając uwagi na jej pytanie, Marie ciąg
nęła rozm owę z dzieckiem:
- A d laczego M arcello? Bo twój ta ta jest
Włochem?
M atka oblała się rumieńcem. Całe miasteczko
wiedziało, że Yvette, która sypiała z byle kim, pew
nie nie m iała pojęcia, kto był ojcem tego dziecka,
podobnie jak poprzednich.
Odwracając się wreszcie do Yvette, M arie po
siała jej szeroki uśm iech i w eszła do piekarni
19
Strona 16
z ło t y Placełi. W szyscy w pieliarni słyszeli ro z
mowę dw óch kobiet i czuli się zażenowani.
C zy M arie M aurestier była w tej rozm ow ie
miła czy złośliwa? Nie da się powiedzieć. G dy wy
powiadała jakąś opinię, nikt nie wierzył, że mówi
szczerze, wszyscy uważali, że udaje. To, co demon-
strowała gestem czy słowem, wyrażało głównie jej
opanowanie: kontrolow ała najlżejsze drgnienie
rzęs, z wirtuozerią modulowała głos w taki sposób,
że litość, gniew, szloch, milczenie czy poruszenie
wydawały się w jej przypadku udawane. Była fascy
nującą aktorką - dlatego że jej aktorska gra była
wyraźnie widoczna. Nie kryła się z nią, nie miała
zam iaru sprawiać wrażenia naturalnej; przeciw
nie, sposób, w jaki grała, przypom inał, że sztuka
to przecież coś nienaturalnego. Marie Maurestier
była teatralna i nigdy nie porzucała swojej roli, bę
dąc zawsze św iadom ą siebie. N iektórzy widzieli
w tym dowód jej faiszywości; inni - wyraz godności.
- Pół bagietki poproszę!
N ikt poza Marie Maurestier nie kupow ał ju ż
połow y bagietki; a jeżeli ktoś zaryzykow ał, obu
rzony m łody piekarz posyłał takiego sknerę do
wszystkich diabłów. Ale gdy kiedyś spróbował wy
jaśnić Marie, że sprzedaje albo całą bagietkę, albo
nic, ona odrzekła:
- Bardzo dobrze. Gdy ju ż pan będzie w stanie
upiec chleb, który po trzech godzinach nie będzie
20
Strona 17
i /erstwy, będę go u pana kupow ać co dw a dni.
1’roszę mnie powiadomić. A do tego czasu będę
hrała codziennie pół bagietlci.
Gdy czeliała na drobne, jaltaś turysclia, nie mo-
j;ąc się powstrzym ać, zawołała;
- C zy m oże mi pani dać autograf?
Marie spoclim urniała, jakby miała się rozzłoś
cić, ale odpowiedziała wyraźnie:
- Oczywiście.
- O cłi, dzięliuję pani, dziękuję! Wie pani, tak
bardzo panią podziwiam . W idziałam wszystkie
programy o pani w telewizji.
Marie obrzuciła kobietę spojrzeniem oznacza
jącym „biedna kretynka”, złożyła podpis, oddała
jej notes i wyszła.
Jak Marie Maurestier żyła z tą sławą, która nie
mijała m im o upływu lat? Choć ostentacyjnie de
monstrowała, że jej ona ciąży, pewne szczegóły
zdradzały, że też się nią bawi; jako nieprzeciętna
obywatelka zgadzała się, w sposób całkiem natu
ralny, zasiadać na honorowym miejscu podczas
przyjęć, ślubów i bankietów. G dy m edia chciały
przeprowadzić z nią wywiad albo ją fotografować,
natychmiast dzwoniła do swojego adwokata, żeby
wynegocjował odpowiednie wynagrodzenie. Z e
szłej zimy, gdy powaliła ją ciężka grypa, po cichu
cieszyła się z przybywających do niej z miasteczka
pielgrzym ek mieszkańców, zaniepokojonych, że
21 -S
Strona 18
m ogą stracić swój historyczny zabytek, i pytają
cych ojej zdrowie. A tego lata, pewnego skwarnego
popołudnia, gdy zatrzym ała się w kawiarni, aby
napić się wody z miętą, ale nie miała drobnych, na
wet nie przeprosiła właściciela, tylko oświadczyła:
- W zam ian za wszystkie pieniądze, jakie pan
na mnie zarabia, m oże mi pan coś postawić.
Marie Maurestier, nieco przygarbiona, jakby
ciało jej ciążyło, zawróciła i zaczęła powoli piąć
się zboczem na wzniesienie, na którym mieszkała.
Z upływem czasu coraz lepiej grała rolę ofiary; te
raz doskonale ju ż wiedziała, jak nosić piętno po
myłki sądowej. Oczywiście na początku strzeliła
kilka gaf: na przykład po zwolnieniu z więzienia
w pewnym wysokonaklądowym czasopiśmie uka
zały się jej zdjęcia, na których głaskała swoją kotkę
lub zbierała w ogrodzie ulubione róże, zadow o
lona, uśmiechnięta, beztroska. Efekt był katastro
falny: ta szokująca wesołość nie pasowała ani do
wdowy, którą była, ani do kobiety złamanej przez
lata niesprawiedliwie spędzone za kratkami, którą
być powinna. Gdy tylko ukazał się ten reportaż,
inne gazety zaczęły od nowa masowo publikować
pełne nienawiści artykuły, które podnosiły wątpli
wości, węszyły kłam stwa, próbując znów zrobić
z niej winną. W skutek tego zaczęła się zachowy
wać pokornie, niczym wielki zraniony ptak, i ni
gdy ju ż nie porzuciła tej strategii.
22 *
Strona 19
W drapywała się po d górę głów ną ulicą mia-
sU‘czka. N a w zgórzu, ponad dacham i i gołym i
platanam i, rozpościerały się op u stoszałe mar-
( owe pola winorośli, przygnębiająco regularne,
ogołocone, sm utne niczym ściana z palików, na
których pom iędzy drutam i wiły się tylko poskrę-
I ane łodygi.
Przechodząc obok kaplicy, zadrżała.
Z budynku d ochodziły dźwięki psalmu. Co?
( ,'zy to możliwe, żeby...
Marie rzuciła się na schodki tak szybko, jak
rylko pozwalały jej na to artroza i odciski, pchnęła
drzwi, w których skrzypnął zam ek, po czym, nie
ruchom iejąc z wrażenia, dała się otoczyć falom
muzyki niczym upajającemu zapachowi, dała się
im m uskać, pieścić, przeniknąć.
M łody ksiądz grał na fisharm onii.
Jego uroda była czysta i bezczelna. M iał skórę
tak bladą, jakby ją pudrował, a usta jakby złożone
do pocałunku. Był sam w nawie; promieniał, oto
czony złotym światłem, które niczym jego sprzy
mierzeniec wpadało przez witraż i kładło się na
jego ramionach. O świetlony lepiej niż ołtarz, bar
dziej pociągający niż Chrystus na krzyżu, wydo
bywając z instrum entu subtelne dźwięki, które
unosiły się aż pod sklepienie, sam był centrum
kościoła. Zafascynow ana jego jasnym i, g ład zą
cymi klawisze dłońm i, Marie przyglądała m u się
5C- 23 *
Strona 20
ze wzruszeniem, jakie zwykle wywołuje widok zja
wiskowej postaci, aż do cłiwili, gdy na zewnątrz
kościoła ktoś włączył hałaśliwy silnik m otocykla,
co sprawiło, że obrócili się w stronę wejścia.
Ksiądz, odkryw szy obecność gościa, przerwał
grę i wstał, aby ją przywitać.
Marie Maurestier o mało nie zemdlała. Chudy,
niewiarygodnie wysoki, raczej chłopięcy niż mę
ski, rozjaśnił się na jej widok, jak am ant, który
sp otyka kochankę. O m al nie otw orzył ram ion,
aby ją objąć.
- Witaj, córko. Bardzo się cieszę, że przydzie
lono mi to miejsce, Saint-Sorlin. D opiero skoń
czyłem sem inarium , to będzie m oja pierwsza pa
rafia. Czyż to nie szczęście, że zaczynam w takim
ładnym miejscu?
Z m ieszan a brzm ieniem jeg o gło su , m ro cz
nym i aksamitnym, Marie wybełkotała, że to m ia
steczko pow inno się cieszyć.
Podszedł do niej energicznie.
-Jestem ojciec Gabriel.
Zadrżała. Anielskie imię, które kontrastowało
z poważnym brzm ieniem jego głosu.
- Z kim m am przyjem ność? - zapytał, zd zi
wiony, że się nie przedstawiła.
- Marie...
Zaw ah ała się, czy ujaw nić swoje nazw isko.
Bała się, że nazwisko, które tyle razy pojawiało
^ 2A ^