Rekonstrukcja - McCLURE KEN

Szczegóły
Tytuł Rekonstrukcja - McCLURE KEN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Rekonstrukcja - McCLURE KEN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Rekonstrukcja - McCLURE KEN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Rekonstrukcja - McCLURE KEN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KEN McCLURE Rekonstrukcja "KB" Jedyna rzecza konieczna do zatriumfowania zla jest bezczynnosc dobrych ludzi.Edmund Burke (1729-1797) Prolog Edynburg, Szkocja sierpien 1997 Dzieci nagle ucichly. Ich matka, ktora siedziala na trawie pograzona w lekturze nowej powiesci Virginii Andrews, uniosla wzrok znad ksiazki i zaczela nasluchiwac. -Jemma? Graham? - zawolala. - Gdzie sie podzialiscie? Co tam znowu kombinujecie? Odpowiedzi nie bylo. Matka obrocila glowe w strone drzew i zawolala ponownie. Po chwili rozlegl sie dziwnie stlumiony glos coreczki. -Mamusiu? Tu jest... jakis pan... Kobieta odlozyla ksiazke, podniosla sie niezgrabnie i boso, tylko w ponczochach, potruchtala miedzy drzewa. Przestraszyla sie, ze jakis zboczeniec mogl napasc na jej dzieci. Zatrzymala sie na skraju polanki, skad dobiegl glos Jemmy, i zobaczyla dzieci wpatrujace sie w korone drzewa. Gdy podniosla wzrok, ulga ustapila miejsca zgrozie. Na wysokosci swojej twarzy ujrzala pare powoli obracajacych sie jasnobrazowych butow. Przemknela jej przez glowe niedorzeczna mysl, ze mezczyzna lewituje, nim zdala sobie sprawe z rzeczywistosci. -Och, moj Boze! - wykrzyknela. - Chodzcie tutaj, obydwoje! Dzieci podbiegly do matki. Zgarnela je w ramiona. Wcisnely twarzyczki w poly jej spodnicy, szukajac bezpieczenstwa i pociechy. Kobieta nadal wpatrywala sie w korone drzewa. Z poczatku niewiele widziala przez listowie, ale gdy wiatr zakolysal cialem, zdala sobie sprawe, ze niczego wiecej i tak nie chce ogladac. Brazowe sztruksowe spodnie i zielonkawobrunatna kurtka stanowily niezamierzony kamuflaz. Kobieta podniosla jeszcze bardziej wzrok i czekala, az trup odwroci sie do niej przodem. Wciagnela gwaltownie oddech na widok wpatrujacej sie w nia spomiedzy galezi wykrzywionej, purpurowej twarzy z wytrzeszczonymi oczyma i wystajacym z ust jezykiem. -Ten pan nie zyje, mamusiu? - zapytala Jemma. -Chyba tak, coreczko. Musimy wezwac policje. Funkcjonariusze przybyli fordem panda piec minut po wezwaniu. Po kolejnych dziesieciu minutach zjawily sie trzy nastepne samochody, torujace sobie droge syrenami i migajacymi swiatlami. Dookola miejsca wypadku rozciagnieto kraciaste tasmy znakujace. Zanim kobieta zdolala ochlonac, wyciagnieto z niej wszystko, co wiedziala - czyli niewiele. Kazano jej podac nazwisko i adres, na wypadek gdyby byla jeszcze potrzebna, chociaz policjanci watpili, czy okaze sie to konieczne. Kobieta czula wyrazny zawod, ze na tym skonczyl sie jej udzial w calej sprawie. Przeciez to ona podniosla alarm - bez niej nic by sie nie stalo, a potraktowano ja jak osobe zupelnie pozbawiona znaczenia. Miala nadzieje dowiedziec sie czegos wiecej: kim byl ten czlowiek i dlaczego to zrobil - ale policjanci nie chcieli jej nic powiedziec. Po odegraniu glownej roli w krotkim koszmarze ponownie zostala usunieta poza nawias, zatrzasnieto za nia drzwi. Zarowno ona, jak i dzieci okazali sie zbedni. Trzymajac matke za rece, maluchy rzucaly za siebie wystraszone, ukradkowe spojrzenia w strone zarosli. Bylo pewne, ze ten piknik pozostanie im w pamieci do konca zycia; wiszacy na galezi mezczyzna bedzie dekorowac drzewa w ich snach az do samej smierci. -No i? - zapytal inspektor dochodzeniowy swego podwladnego, gdy martwego mezczyzne ulozono na ziemi, by przeprowadzic wstepne ogledziny zwlok. - Co o tym myslisz? -Wydaje mi sie, ze to zwyczajne samobojstwo, panie inspektorze. Obcokrajowiec, doktorant na tutejszym uniwersytecie. Mial ze soba legitymacje. Nazywal sie Hammadi, Ali Hammadi. Legitymacja ze zdjeciem? Tak, to na pewno on. Sierzant podal inspektorowi legitymacje i przetrzasnal zawartosc portfela nieboszczyka. -Trzydziesci piec funtow gotowka, dwie karty kredytowe, pare nazwisk i numerow telefonow, karta telefoniczna, zaproszenie na przyjecie i elektroniczny klucz do budynku Instytutu Nauk Molekularnych. Pojawil sie sadowy anatomopatolog, niski, lysy mezczyzna z nadwaga. Zanim dotarl na polanke, zdazyl sie zadyszec od dzwigania swojej torby. Mila odmiana, nie powiem - stwierdzil. Odmiana? Kiedy wzywaja mnie stroze prawa z Lothian, zwykle leje jak z cebra i jest srodek nocy. Bardzo smieszne. Patolog przykleknal obok ciala i rozpoczal obdukcje. Wiemy o nim cokolwiek? - zapytal, nie przerywajac badania. Student. Chyba uczyl sie nauk molekularnych. -Na pewno nie fizyki - powiedzial lekarz, przygladajac sie karkowi trupa. - Spartaczyl skok. Nie zlamal sobie karku, udusil sie. -Ach, ci studenci. - Na twarzy inspektora pojawil sie wyraz niesmaku. - Dlaczego musza wszystkim zawracac glowe, jesli maja klopoty z egzaminami? Nie wiemy, czy oblal jakie egzaminy, panie inspektorze - powiedzial sierzant z nalezytym szacunkiem, chociaz przez zacisniete zeby. Byl znacznie mlodszy od przelozonego. To ich zwykly powod, do cholery, moze nie? - Inspektor rzucil funkcjonariuszowi gniewne spojrzenie. - W gazetach na pewno ochrzcza go "doskonale sie zapowiadajacym". Zawsze tak jest. 1 Arabia Saudyjska wrzesien 1997 Kola land-rovera o dlugim rozstawie osi przestaly wgryzac sie w piach. Silnik zamarl. Pojazd zatrzymal sie w glebokim rozstepie miedzy dwiema rownoleglymi wydmami. Czterech mezczyzn w wozie terenowym zdjelo z twarzy keffije. Wysiedli, by wytrzasnac piasek z ubrania i napawac sie aksamitna nocna cisza. Blask gwiazd na bezchmurnym niebie sprawial, ze zdawali sie karzelkami posrod ksiezycowego krajobrazu. Czuli sie jak jedyni mieszkancy dalekiej, osobliwej planety.-Czas sie rozejrzec - powiedzial dowodca. Mimo iz ubrany w arabski stroj, mezczyzna mowil po angielsku - podobnie jak pozostali. Jeden z nich zostal przy wozie, podczas gdy trzej pozostali wspieli sie niemal na szczyt wydmy po polnocnej stronie zaglebienia. Tam rozciagneli sie plasko na piasku, podpelzli ostatnie pare metrow i zaczeli rozgladac sie po pustyni. Byli wyposazeni w najlepszej jakosci noktowizory, jak przystalo na czlonkow elitarnej angielskiej jednostki wojskowej. Oficjalnie zostali przydzieleni do saudyjskich sil zbrojnych jako "doradcy". Nieoficjalnie nosili arabskie stroje, nie mieli przy sobie zadnych dokumentow i robili to, co im sie podobalo. Obecnie stanowili jeden z patroli w strefie, gdzie stykaly sie ze soba Kuwejt, Arabia Saudyjska i Irak. Chcieli byc pierwszymi, ktorzy sie dowiedza o wszelkich ewentualnych posunieciach Saddama w tej okolicy. Cicho jak w grobie - szepnal jeden z mezczyzn. Piach, piach i jeszcze wiecej tego cholernego piasku - mruknal drugi. Dowodca sprawdzil ich pozycje na przenosnym odbiorniku GPS - satelitarnego systemu nawigacyjnego. W myslach podziekowal Amerykanom, ze ich satelity umozliwily mu okreslenie polozenia na powierzchni Ziemi z dokladnoscia do trzech metrow. Zanotowal pozycje w ksiazce raportow, dodajac dokladny czas. ~ Szefie, cos sie tam dzieje - powiedzial jeden z zolnierzy cicho i bez emocji. Unikanie emfazy bylo dla nich kwestia zawodowej dumy. Pozostali popatrzyli w miejsce wskazane przez towarzysza, gdzie po irackiej stronie granicy jechaly dwa pojazdy. ~ Konwoj dwoch wozow zmierza prosto w strone granicy. Chyba nie konwoj... raczej poscig. Masz racje. Powinnismy sie tym zainteresowac. Dwaj zolnierze nadal sledzili przez noktowizory zblizajace sie pojazdy, podczas gdy dowodca patrolu rozejrzal sie po okolicy. W myslach opracowywal plan najskuteczniejszego zatrzymania wozow, gdyby przekroczyly granice i wdarly sie na terytorium saudyjskie. Pojazdy wojskowe - zameldowal jeden z zolnierzy. Jeden czlowiek w pierwszym, trzech w drugim - dodal jego kolega. A wiec scigaja kogos, kto chce przedrzec sie przez granice. Pewnie powinnismy go automatycznie uznac za przyjaciela. Ruszamy. Trzej mezczyzni szybko spakowali sprzet i na poly stoczyli sie, na poly zsuneli po wydmie w strone land-rovera. Widzac ich pospiech, pilnujacy wozu zolnierz zapuscil silnik. -Posun sie! - zawolal dowodca, wcisnal sie za kierownice i powoli dodajac gazu, zjechal po zboczu stromego wciecia pomiedzy wydmami. Pozostali mezczyzni sprawdzali bron i na powrot owijali keffijami twarze. -Jezeli utrzymaja obecny kierunek, przetna granice na polnoc od plaskiego kawalka terenu miedzy dwiema skalnymi wychodniami, okolo osmiuset metrow na zachod stad. Beda musieli przejechac wlasnie tamtedy, wiec rozstawimy sie z obydwu stron. - Dowodca prawie krzyczal, starajac sie przebic przez ryk silnika. Pozostali trzej pokiwali glowami na znak potwierdzenia. Land-rover zatrzymal sie. Mezczyzni podzielili sie w pary i zajeli stanowiska po bokach waskiego pasa rownego terenu, obrzezonego skalnymi formacjami. Ciasny wlot przesmyku zapewnial, ze przejezdzajace przezen pojazdy zwolnia. Podczas gdy zolnierze okopywali sie w piasku i ustawiali bron, dobiegal ich juz szum silnikow zblizajacych sie pojazdow. Gdy pierwszy woz pojawil sie wreszcie w polu widzenia, zaczajeni zolnierze poczuli niepokoj. Pojazd jechal zygzakiem, dzieki czemu drugi woz powoli go doganial. Skurczybyk na pewno sie urznal - stwierdzil jeden z zolnierzy. Myslalem, ze Arabusy nie pija. Szybciej, szybciej! - mruczal pod nosem dowodca, nie zwracajac uwagi na komentarze podwladnych. Zdawal sobie doskonale sprawe, jak szybko scigajacy zblizaja sie do ofiary. - Szybciej! Uda ci sie, kimkolwiek jestes! Jezu! - wykrzykneli rownoczesnie Brytyjczycy, gdy ciezarowka na przedzie podskoczyla, uderzywszy w wielki glaz. Przez chwile wydawalo sie, ze sie przewroci, jednak wreszcie opadla z powrotem na cztery kola. Scigajacy ja pojazd znajdowal sie zaledwie sto metrow z tylu. Gdy woz na przedzie dotarl do wzniesienia, gwaltownie zwolnil. Jego kola zagrzebaly sie w nawiany miekki piasek; silnik zawyl, gdy zaczely buksowac. Posuwal sie dalej do przodu, lecz bardzo wolno. Druga ciezarowka niemal go doscignela, kiedy wreszcie zdolal pokonac szczyt wzniesienia. Przyspieszyl, ale gdy samochodem zarzucilo w bok, kierowca nie skontrowal w pore. Woz zatoczyl sie, jak gdyby prowadzacy calkowicie stracil kontrole nad kierownica, i rabnal w skaly dokladnie ponizej zaczajonych zolnierzy. Mezczyzni popatrzyli na dowodce. Ten uniosl dlon na znak, ze na razie maja powstrzymac sie od dzialania. Czekal, az scigajacy pokonaja wzniesienie. Nastapilo to po paru chwilach; ciezarowka zatrzymala sie w srodku waskiego przesmyku. Wysiedli z niej trzej iraccy zolnierze i ostroznie ruszyli w strone sciganego pojazdu. Sprawiali wrazenie zaleknionych, co zaskoczylo Brytyjczykow. Niewatpliwie widzieli przewieszonego przez kierownice nieprzytomnego mezczyzne. Czego wiec sie obawiali? Czyzby mysleli, ze scigany jedynie udaje? Irakijczycy ostroznie podchodzili do ciezarowki, trzymajac bron w pogotowiu. W odleglosci pieciu metrow od niej zatrzymali sie i uniesli lufy. Stalo sie oczywiste, ze zamierzaja zabic sciganego czlowieka. Dowodca Brytyjczykow zerwal sie na rowne nogi i krzyknal po arabsku: -Stac! Rzucic bron! Zaskoczeni Irakijczycy podniesli glowy i natychmiast zdali sobie sprawe, ze znajduja sie w beznadziejnym polozeniu. Ze zboczy przesmyku mierzylo do nich czterech nieprzyjaciol. Rozsadek dyktowal Arabom, iz powinni posluchac rozkazu, ale panika zatriumfowala nad roztropnoscia. Jeden z Irakijczykow przypadl na kolano i zaczal strzelac. Dwaj pozostali usluchali instynktu stadnego i zrobili to samo. Wszyscy trzej zgineli w gradzie kul, Brytyjczycy bowiem rowniez otworzyli ogien. Po chwili ciemna noc na powrot pograzyla sie w ciszy. -Kurwa! Zeby tylko nie pkazalo sie, ze byli po swojej stronie granicy - powiedzial jeden z zolnierzy. -Sapo naszej, ale szarzom i tak sie to nie spodoba - odparl dowodca. - Na pewno. "Incydent graniczny zagraza pokojowi na Srodkowym Wschodzie" - zaintonowal jeden z pozostalych. Cholera. Co teraz? Sprawdzmy, kogo tak gonili. Jezeli dowiemy sie, dlaczego uciekal, moze uda sie nam wyjsc na bohaterow. Sprobowali otworzyc drzwi rozbitej ciezarowki, okazalo sie jednak, ze sie zaklinowaly, zdeformowane wskutek zderzenia. -Wyciagnijcie go przez okno. Jeden z zolnierzy wsunal ramiona przez okno i zdolal objac nieprzytomnego mezczyzne. Odciagnal go od kierownicy i przy pomocy swoich kolegow wywlokl z samochodu. Polozyli rannego na piasku, i zdjeli mu keffije. Jezu Chryste! - wykrzyknal zolnierz, ktory pierwszy zdolal przyjrzec sie twarzy Irakijczyka. Odskoczyl z odraza i upadl na piach. Pozostali pochylili sie, by zobaczyc, co nim tak wstrzasnelo. Boze wszechmogacy, popatrzcie tylko na niego - powiedzial drugi z Brytyjczykow. Tego tylko nam brakowalo - stwierdzil dowodca, przyjrzawszy sie oswietlonemu blaskiem ksiezyca czlowiekowi na piasku. Kazdy centymetr kwadratowy twarzy mezczyzny pokrywaly niewielkie, saczace sie krosty. Zasychajaca ropiejaca masa zamienila jego powieki w szparki. Nic dziwnego, ze prowadzil woz z takim trudem - byl wlasciwie slepy. Co mu jest, do diabla? Bog jeden wie, ale na pewno myslal, ze po tej stronie granicy moze liczyc na lepsza pomoc - odparl dowodca, krecac powoli glowa. Saddam znow bawil sie swoimi chemicznymi zabawkami? Raczej biologicznymi. Biedny skurczybyk. Chryste, co teraz z nami bedzie? Oto rozstrzygajace pytanie dzisiejszego teleturnieju - odrzekl dowodca. - Jezeli to bron biologiczna, na przyklad wirus, juz zostalismy wystawieni na jej dzialanie. Wszyscy. Chryste, moze to dlatego Saddam nie zgadzal sie na inspekcje Narodow Zjednoczonych?! - wykrzyknal jeden z zolnierzy. - Byli zbyt blisko wykrycia, co jest grane. Cos mi podpowiada, ze do rana nie bedziesz jedynym, ktory tak mysli - odparl dowodca. No to, co robimy? Proponuje, zeby skrocic cierpienia tego nieszczesnika i spadac stad w trymiga. Glosujemy? - powiedzial trzeci zolnierz, ktory tkwil nieruchomo obok nieprzytomnego mezczyzny, jak gdyby hipnotyzowal go widok jego zeszpecenia. Nigdzie sie nie ruszamy - odparowal ostro dowodca. - Wszyscy bylismy na to wystawieni... cokolwiek to jest. Istnieje ryzyko, ze roznieslibysmy zaraze. Musimy wezwac jajoglowych. Jezeli to zrobimy... To co? Zolnierz zastanowil sie chwile nad odpowiedzia. -Nie sadzi pan, ze jakis skurwiel uzna, ze najbezpieczniej bedzie od reki nas wszystkich skasowac? Pewnie przyjdzie to komus do glowy, ale do tego nie dojdzie - powiedzial dowodca. Dlaczego nie? Poniewaz jestesmy po wlasciwej stronie, prawda? - Zapadlo milczenie, swiadczace wystarczajaco wymownie, ze nikogo to nie przekonalo. Dowodca poczul sie zmuszony dodac: - Poza tym na pewno beda chcieli ustalic, co to takiego. To trafia mi do przekonania. Dosc dyskusji. Wsadzcie tamtych trzech do ciezarowki i oblejcie ja benzyna. A co z nim? - zapytal zolnierz, ktory wciaz tkwil przy chorym mezczyznie. Postaraj sie jak najbardziej mu ulzyc. Dowodca wrocil do land-rovera, by porozumiec sie przez radio z baza. Wczesniej nie zamierzal tego robic; nie zalecano bowiem kontaktow radiowych. Jednak wydarzenia tej nocy zmusily go do zmiany decyzji. Tak jak sie spodziewal, kazano mu czekac. Wsadzil kij w mrowisko, co wywolalo zrozumiale zamieszanie. Podpalamy? - zapytal jeden z zolnierzy, polewajac iracka ciezarowke benzyna. Jeszcze nie. Wdrap sie na wydme i miej oczy otwarte. Irakijczycy moga przyslac wsparcie, jezeli czekajana meldunek od tych trzech. W razie jakichkolwiek oznak klopotow natychmiast podpalamy ciezarowka. Powinnismy zniechecic Irakijczykow do przekraczania granicy, podczas gdy szarze beda wpatrywaly sie w swoje pepki. Przez dziesiec minut nic sie nie dzialo. Czterej zolnierze siedzieli skuleni, drzac z zimna, i czekali na polecenia. Chory Irakijczyk lezal obok ciezarowki. Otulili go kocami, pod glowe wsuneli prowizoryczna poduszke. A jezeli dowodztwo wiedzialo o wszystkim wczesniej? - zapytal jeden z zolnierzy. - A jesli nie musza dostac tego goscia w rece, zeby ustalic, co sie dzieje? Im dluzej sie nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem pewny, ze nas skasuja. Nie uwazacie, ze mam racje? Zamknij sie! Radio zatrzeszczalo, uslyszeli kodowe oznaczenie patrolu: Sierra Mike Zulu. Dowodca podszedl do land-rovera i usiadl na przedzie, by przyjac rozkazy. Chyba sie rusza - powiedzial jeden z Brytyjczykow, spogladajac na Araba.- Moze powinnismy dac mu jakis zastrzyk? Watpie, czy znalazlbys na nim miejsce nadajace sie do wbicia igly. Pewnie cale jego cialo wyglada tak jak twarz. Biedny skurczybyk. Jezeli to wirus, sami bedziemy niedlugo biedni. Bylismy przeciez szczepieni. Miejmy nadzieje, ze na to, co trzeba. Dam mu troche wody. Dobry z ciebie czlowiek, Charlie Brown. Ja sie do niego nie zblizam. Wysylaja helikopter - powiedzial dowodca, wrociwszy od land-rovera. Po niego? Po nas wszystkich. Miejsce spotkania cztery mile na poludnie stad, o trzeciej zero zero. Zostala nam godzina i kwadrans. Zrobcie miejsce na tyle land-rovera dla naszego przyjaciela i ruszamy. Dowodca podszedl do zolnierza, ktory probowal napoic Irakijczyka woda z manierki. Mezczyzna sprawial wrazenie polprzytomnego: wysuwal wargi i jezyk w strone chlodnej cieczy. Co z nim? Zyje, ale nie zaloze sie, ze wytrzyma jeszcze kwadrans. Wynosimy sie stad. Wysylaja po nas helikopter. Do tego czasu zrob dla niego, co tylko bedziesz mogl. Dowodca odpial kanister z benzyna z rozbitej ciezarowki i wylal zawartosc na drugi pojazd Irakijczykow, po czym wrzucil pojemnik do srodka samochodu. Gdy nieprzytomnego mezczyzne zaladowano na prowizorycznych noszach na tyl land-rovera i Brytyjczycy byli gotowi do odjazdu, dowodca podpalil dwie szmaty i wrzucil je do irackich samochodow. Benzyna zajela sie ogniem, w nocne niebo buchnely pomaranczowe plomienie. Dowodca oslonil twarz i po chwili odwrocil sie, podbiegl do land-rovera i wskoczyl na siedzenie obok kierowcy. -Jedziemy. Brytyjczycy uslyszeli helikopter na dlugo, nim go zobaczyli. Cholerny chinook - skonstatowal jeden z nich, rozpoznawszy ton silnikow. Pozostali wpatrywali sie w niebo. W glosie zolnierza slychac bylo zaskoczenie. Dlaczego, u diabla, wyslali chinooka? - zapytal jego towarzysz. Nie powiedzial im pan, ze chodzi tylko o jednego faceta, a nie o caly iracki pulk, szefie? Powiedzialem. Odsuncie sie, zapalam flare. Rakieta sygnalowa wyprysla w nocne niebo i zaplonela, oswietlajac teren jak miniaturowy swit. Po paru minutach potezne reflektory pod kadlubem olbrzymiego helikoptera marki Chinook z podwojnymi wirnikami przejely funkcje oswietlania terenu. Smiglowiec zawisl nad land-roverem i unoszacymi ku niemu twarze mezczyznami. -Czekamy na rozkazy. Ledwie dowodca wypowiedzial te slowa, gdy rozlegl sie glosnik ze smiglowca: -Sierra Mike Zulu, tu helikopter Tango Charlie. Pozostancie dokladnie tam, gdzie jestescie. Nie robcie nic, zanim nie dolacza do was nasi ludzie. Zamrugajcie reflektorami, jezeli zrozumieliscie. Dowodca skinal glowa. Kierowca zapalil i zgasil swiatla land-rovera. -Nie podoba mi sie to - szepnal zolnierz zajmujacy sie Irakijczykiem. Drzwi w kadlubie chinooka otworzyly sie powoli. Pojawilo sie w nich kilku mezczyzn w strojach przypominajacych kombinezony kosmiczne. Wyladowali pare skrzyn, wreszcie ruszyli w strone land-rovera, zabierajac je ze soba. Nie przejmujcie sie dramatyczna scenografia - kontynuowal glos z helikoptera. - Czeka was jednak kwarantanna az do odwolania. Czy ktokolwiek oprocz jenca jest chory? Mrugnijcie swiatlami raz, jezeli tak, dwa razy, jesli nie. Dlaczego po prostu nie skorzystaja z radia, na milosc boska? - poskarzyl sie jeden z zolnierzy. -Irakijczycy na pewno zdolali sie juz zorientowac, ze stracili patrol, i monitoruja wszystkie zakresy fal - odpowiedzial dowodca, podczas gdy kierowca dwukrotnie zapalil i zgasil swiatla wozu. -Dobrze. Zachowajcie spokoj. Mezczyzni w kombinezonach kosmicznych dotarli do land-rovera i okrazyli pojazd. Jasna cholera - szepnal jeden z zolnierzy. - Wiem, ze po tygodniu na pustyni nasza higiena osobista pozostawia nieco do zyczenia, ale to juz przesada. To kombinezony zabezpieczajace przed skazeniem, zapewniajace zupelne odciecie od otoczenia - odparl dowodca. - Nikt nie zamierza niepotrzebnie ryzykowac. Dowodzacy ludzmi w kombinezonach mezczyzna dal sygnal, ze zolnierze maja wysiasc z land-rovera. Usluchali polecenia. Stali, czujac sie bardzo niepewnie, podczas gdy ludzie w kombinezonach otwierali swoje skrzynie. Wyglada na to, ze nas tez zapakuja w kombinezony - powiedzial jeden z zolnierzy, gdy zdolali dojrzec, co jest w najblizszym pojemniku. Roznica polega na tym, ze oni je nosza, by nic nie dostalo sie do srodka, a my - by nic sie nie wydostalo. Trudno w takim ukladzie o zachowanie godnosci, prawda? Zolnierze zalozyli wreczone im pomaranczowe kombinezony, podczas gdy Irakijczyka wyciagnieto z tylu land-rovera i pobieznie zbadano. Nastepnie jemu rowniez zalozono kombinezon - z niejaka trudnoscia, nie byl bowiem w stanie przy tym pomagac. Gdy wszyscy byli ubrani, mezczyzni z chinooka sprawdzili szczelnosc strojow i rozpylili na nie roztwor dezynfekujacy. Land-rovera wysadzono w powietrze bomba zapalajaca. -Pewnie nie zaliczyl przegladu technicznego - mruknal jeden z zolnierzy. Wnetrze smiglowca bylo przedzielone uszczelnionymi plastikowymi plachtami. Czlonkow patrolu i chorego Irakijczyka umieszczono w hermetycznie izolowanym od reszty helikoptera przedziale, wyposazonym w oddzielny doplyw powietrza i system filtrujacy. Pozostawiono dla nich zywnosc i butelki z woda. Kwarantanna juz sie rozpoczela. W trakcie lotu zadnemu z zolnierzy nie przychodzilo do glowy nic sensownego, czym mozna by sie podzielic. Milczeli wiec, pograzeni we wlasnych myslach. W szpitalu w bazie w Dhahranie przygotowano dla zolnierzy komore izolacyjna. Nie wymagalo to wielkiego wysilku: komore zainstalowano juz wczesniej, w ramach przygotowan do wojny o Kuwejt. Do tej pory z niej nie korzystano, okazala sie przydatna dopiero po raz pierwszy. Zolnierze z ulga uwolnili sie od niezgrabnych kombinezonow, wzieli prysznic i przebrali sie w swieze mundury polowe. Nastepnie rozpoczela sie odprawa, prowadzona przez zamkniety system telewizyjny. -Mozna by pomyslec, ze wlasnie wrocilismy z Marsa - powiedzial jeden z zolnierzy do swych towarzyszy. - Za chwile pewnie pojawi sie prezydent Stanow Zjednoczonych. Ich raport byl bardzo prosty. Zatrzymali dwa pojazdy, ktore wjechaly z Iraku na terytorium Arabii Saudyjskiej. Irakijczycy nie posluchali wezwania do rzucenia broni i jako pierwsi otworzyli ogien. Trzech z nich zginelo, czwarty, chory, zostal zabrany w celu udzielenia pomocy. Oba irackie pojazdy zostaly spalone. A zabici Irakijczycy? Spaleni razem z samochodami. Prowadzacy odprawe oficer wciagnal powietrze przez zeby. Dowodca patrolu poczul sie zobowiazany bronic swojej decyzji. Uznalem, ze zwazywszy na okolicznosci - skoro nie wiedzielismy, jaka jest przyczyna choroby Irakijczyka - najlepiej bedzie wszystko spalic - powiedzial. Coz, na razie Irakijczycy nie robia zadnego halasu - odpowiedzial oficer. - O niczym nawet nie pisneli. To dobrze czy zle, sir? Moim zdaniem zle. Milczenie zwykle oznacza wine. Gdyby chodzilo o patrol, ktory przypadkowo przekroczyl granice, Irak wrzeszczalby na cale gardlo, domagajac sie zwolania specjalnej sesji Narodow Zjednoczonych. A co z Irakijczykiem, ktorego zabralismy? Z tego, co wiem, jeszcze zyje. Czekamy na przybycie ekspertow. Zatem nikt jeszcze nie wie, co mu jest? Niestety nie. Bedziecie informowani na biezaco, ale na razie musze was prosic o zachowanie cierpliwosci. Tak jest. Nadal czujecie sie dobrze? Tak jest. Nic nam nie dolega. Zolnierzy zachecono, aby sie przespali, sen jednak nie nadchodzil. Chociaz zwykli sypiac, gdzie i kiedy popadnie, zmuszaly ich bowiem do tego warunki operacyjne, w obecnej sytuacji, pozostawieni wlasnym posepnym myslom, nie potrafili zasnac nawet mimo wygodnych pryczy. Natkneli sie na nieuchwytnego wroga i nie potrafili sobie poradzic z tym uczuciem. Niewidzialny, smiercionosny nieprzyjaciel mogl juz zagoscic w ich organizmach; mozliwe nawet, ze juz odniosl zwyciestwo. Zolnierze stali sie nadmiernie wyczuleni na plynace z ich cial sygnaly. Gdy ktorys kichal, pozostali zamierali w trwodze, zastanawiajac sie, czy to pierwsza oznaka choroby. Najdrobniejsze uklucie bolu w konczynach czy chocby minimalna sztywnosc miesni nabieraly calkowicie nowego znaczenia. -Oszaleje od tego wyczekiwania - powiedzial jeden z mezczyzn trzeciego dnia. - Na pewno dzis cos wymysla - odparl drugi. - Wczoraj caly dzien ladowaly helikoptery z ekspertami z Porton Down, z Centrum Epidemiologicznego w Atlancie, a nawet grupa ze Szwecji. ~ Ze Szwecji? - zapytali chorem pozostali. Podobno maja doswiadczenie w organizowaniu ruchomych jednostek izolacyjnych na wypadek wybuchu epidemii. Grupa powstala pare lat temu, gdy jedno z tamtejszych miast bylo zagrozone epidemia jakiejs choroby, wywolywanej przez filowirusy. Bija wszystkich na glowe. A wiec sadza, ze to wirus? - r Chyba tak, skoro tak sie zachowuja - przyznal dowodca. Chryste, na pewno go zlapalismy - powiedzial jeden z zolnierzy. Wstal i zaczal nerwowo krecic sie w kolko. Minely trzy dni i nic nam nie jest - zaoponowal inny. Wiem, ale... Boze, na pewno go zlapalismy. Coz bylaby warta taka bron biologiczna, gdybysmy sie nie zarazili? Gowno warta. Nie mialbym nic przeciwko temu - odparl dowodca. - Tak samo, jak gowniane byly rakiety Saddama. Rownie dobrze moglby rzucac w Izraelczykow ryzowym puddingiem zamiast SCUD-ami. A moze poskutkowaly nasze szczepienia? Moze rzeczywiscie sie uodpornilismy? Wlasnie. Optymizm nigdy nie zaszkodzi. Natychmiast chorem odspiewano "Always Look on the Bright Side of Life", bardziej dla dodania sobie otuchy niz z radoscia. Sprowokowalo to czuwajacych nad zolnierzami Saudyjczykow do wypytywania, czy nic im sie nie stalo. -Nigdy nie czulismy sie. lepiej - odpowiedzial dowodca, nie wdajac sie w dalsza dyskusje. O siodmej wieczor trzeciego dnia kwarantanny drzwi do komory izolacyjnej nagle stanely otworem i do czworki zolnierzy dolaczyli brytyjscy i saudyjscy oficerowie. -Nadszedl kres waszego uwiezienia, panowie - oswiadczyl jeden z nich. - Jestescie wolni. Zolnierze byli zaskoczeni. Padlo pytanie, czy Irakijczyk wyzdrowial. - Nie. Niestety, nie zyje, ale z radoscia moge stwierdzic, ze nie zmarl wskutek jakiegokolwiek koszmarnego nowego wirusa. -W takim razie dlaczego? -Nasz miedzynarodowy zespol ekspertow stwierdzil, ze zmarl wskutek czegos, co zwie sie uogolnionym odczynem poszczepiennym. Po prostu nie mial szczescia. -Przepraszam, sir, ale nie rozumiem - odrzekl dowodca. Najwidoczniej u tego mezczyzny wystapil niepozadany odczyn po szczepieniu przeciw ospie. Szczepieniu? Powiedziano mi, ze w kazdej populacji istnieje pewien odsetek ludzi z nadwrazliwoscia na wirus krowianki, ktory sie podaje dla obrony przed zapadnieciem na te chorobe. Nasz biedaczysko wlasnie do nich nalezal. Wiec nic nam nie bedzie? - W rzeczy samej. Bogu dzieki, sir! Swiete slowa, sierzancie. 2 Swiatowa Organizacja Zdrowia Miedzynarodowy Wydzial Kontroli Zachorowan Genewa, wrzesien 1997 Bylo gorace popoludnie. Na zatloczone ulice padalo jaskra we swiatlo slonca, lecz wewnatrz gmachu klimatyzacja dawala przynoszacy ulge chlod, a dzieki opuszczonym zaluzjom panowal przyjemny polmrok. Zamknieto drzwi i dwadziescia cztery osoby zgromadzone w sali obrad zajely miejsca. Przewodniczacy oficjalnie otworzyl posiedzenie.-Panie i panowie, dziekuje za przybycie. Zwolalem specjalne spotkanie grupy do spraw patogenow wirusowych, by stlumic w zarodku plotki, ktore juz zdolaly do mnie dotrzec. Chcialbym rowniez przekazac raport, ktory przedstawili mi koledzy z Wydzialu Kontroli Zachorowan Organizacji Narodow Zjednoczonych. Sprawa przedstawia sie nastepujaco: dwa tygodnie temu podczas rutynowego patrolu na pustyni, tuz przy granicy Arabii Saudyjskiej z Irakiem natknieto sie na chorego irackiego zolnierza. Nie wiadomo dokladnie, dlaczego przekroczyl granice, wydaje sie jednak, ze byl scigany przez swoich rodakow i szukal pomocy, a moze nawet azylu. Byl w zbyt ciezkim stanie, by udzielic informacji czlonkom patrolu, ale jeden z nich, majacy specjalistyczne przeszkolenie w dziedzinie broni biologicznej, zdal sobie sprawe z potencjalnego zagrozenia i poprosil przez radio o pomoc ekspertow. Chorego Irakijczyka oraz czlonkow patrolu przetransportowano droga powietrzna do szpitala w Dhahranie, gdzie wszyscy zostali poddani kwarantannie. Wladze obawialy sie poczatkowo, ze Irakijczyk ulegl wypadkowi podczas testow broni biologicznej lub chemicznej. Jeden z lekarzy rozpoznal jednak u zolnierza objawy ospy. Po sali przeszedl szmer. -Wlasnie - przyznal przewodniczacy. - Ogloszono ogolny alarm. Eksperci z Centrum Epidemiologicznego w Atlancie oraz czlonkowie grupy Niklassona ze Szwecji ustalili, ze Irakijczyk nie choruje na ospe, lecz wystapila u niego reakcja na szczepionke przeciw tej wlasnie chorobie. Scisle rzecz biorac, ujawnil sie uogolniony odczyn poszczepienny. Chory nalezal do bardzo nielicznej grupy ludzi, u ktorych wystepuje nietolerancja na wirusa krowianki. Nie przypominam sobie w tej chwili dokladnie, jak czesto sie to zdarza. Raz na sto tysiecy przypadkow - podpowiedzial mezczyzna siedzacy po prawej stronie stolu. Dzieki, Sven - odparl przewodniczacy. - Oczywiscie, natychmiast po ustaleniu, ze to nie ospa, zapanowala powszechna ulga, skonczyl sie trzy - czy czterodniowy koszmar. Niestety, Irakijczyk zmarl, nie bedac w stanie podac nam jakichkolwiek szczegolow, co sie wlasciwie stalo. Czlonkow patrolu zwolniono z kwarantanny i zezwolono im na powrot do pelnienia obowiazkow. Wszyscy jednak najedli sie strachu. Po sali przetoczyl sie szmer wyrazajacych zrozumienie szeptow. -Zwazywszy na rozejscie sie w kregach fachowcow, zarowno tutaj, jak i w gmachu Narodow Zjednoczonych, pogloski o wybuchu epidemii ospy - kontynuowal przewodniczacy - uznalem, ze nalezy zdementowac te informacje. Poprosilem rowniez doktora Jacques'a Langa z powolanej wspolnie przez ONZ i Swiatowa Organizacje Zdrowia grupy ekspertow do spraw ospy, by towarzyszyl nam dzisiaj i udzielil informacji, jak aktualnie wyglada sytuacja, jesli chodzi o te chorobe. Wysoki, przygarbiony mezczyzna ze strzecha zwichrzonych ciemnych wlosow wstal i posortowal swoje notatki. Przed rozpoczeciem przemowy upil lyk wody. Jak wiecie, koledzy, od roku tysiac dziewiecset siedemdziesiatego siodmego nie zanotowano ani jednego przypadku naturalnego zachorowania na ospe. Ostatnia smiertelna jej ofiara byl mezczyzna w Somalii. Po dwuletniej obserwacji, w tysiac dziewiecset osiemdziesiatym roku, Swiatowa Organizacja Zdrowia uznala, ze swiat jest wolny od ospy. Co prawda pozniej zmarla jeszcze jedna osoba, lecz byl to przypadek demona, ktory wydostal sie z butelki, czy raczej, mowiac doslownie, z probowki. Chodzi mi o wypadek w laboratorium w Birmingham w Anglii. Uwazam, ze wszyscy nauczylismy sie czegos dzieki tej tragedii. Byla to dramatyczna demonstracja faktu, iz wirus jest w stanie pokonac najwymyslniejsze srodki zabezpieczajace. Od tamtej pory przechowywanie zywego wirusa ospy odbywa sie w warunkach scislej kontroli. Obecnie trzyma sie go tylko w dwoch miejscach na Ziemi: w Centrum Epidemiologicznym w Atlancie w Stanach Zjednoczonych oraz w Panstwowym Osrodku Badan Wirusologicznych i Biotechnologicznych w Kolcowie, w okregu nowosybirskim Federacji Rosyjskiej. W obu osrodkach obowiazuja najscislejsze z mozliwych zabezpieczenia. Nawet w Rosji? - zapytal jeden ze zgromadzonych. Doceniam panski sceptycyzm. - odparl Lang. - Rosyjska infrastruktura pozostawia obecnie wiele do zyczenia, ale instytutowi w Kolcowie nie mozna nic zarzucic. Jesli wiec wirusa przechowuje sie bezpiecznie w tylko dwoch miejscach na swiecie i nikt nie moze sie do niego dobrac, dlaczego iracki zolnierz w ogole zostal zaszczepiony przeciwko tej chorobie? - zagadnela jedna z kobiet, dobiegajaca piecdziesiatki Niemka. Szepty pozostalych zebranych swiadczyly, ze sformulowala pytanie, ktore stawialo sobie wielu sposrod nich. Pani doktor Lehman zadala trafne pytanie - odrzekl Lang. - Szczerze mowiac, nie wiemy. Mozliwe, ze to standardowe postepowanie, ktorego po prostu nikt nie odwolal. Tego rodzaju rzeczy czesto sie zdarzaja w armiach, gdzie nie zacheca sie do kwestionowania zastanego stanu, a rutyna staje sie tradycja. Kolejny niezwykly fakt to to, ze, o ile mi wiadomo, Irakijczycy do tej pory nie przyznali, ze ich zolnierz zdezerterowal, a trzech innych zginelo w incydencie granicznym, do ktorego doszlo podczas jego ucieczki. Co sie dokladnie stalo? - zapytala doktor Lehman. Z tego, co wiem, rodacy chorego zolnierza starali sie go zabic, nim do sprawy wtracil sie patrol graniczny. Nie znam jednak szczegolow - wtracil przewodniczacy. Dlaczego chcieli zabic chorego czlowieka, skoro wystapilo u niego tylko powiklanie po standardowym szczepieniu? - dociekala pani doktor. -Moze nie wiedzieli, ze o to wlasnie chodzilo - odparl przewodniczacy. - Moze rozpoznali u niego objawy niezmiernie groznej w ich mniemaniu choroby i przerazili sie tak bardzo, ze postanowili wziac sprawe we wlasne rece. Mozliwe, jezeli decyzje taka podjeli zolnierze lokalnego, odizolowanego posterunku granicznego - powiedzial Lang. - Jezeli jednak byl to rozkaz z gory, oznacza to, ze Irakijczycy nie chcieli, by ktokolwiek dowiedzial sie o szczepieniach. Otoz to. Musimy rozwazyc mozliwosc, ze dobrali sie do wirusa i zamierzaja wykorzystac go jako bron - powiedzial jeden z Amerykanow. Niemiecka lekarka przytaknela skinieniem glowy. To chyba zbyt daleko idacy wniosek, Hank - odparl przewodniczacy. Nie mam pojecia, skad Irakijczycy mogliby wziac zywego wirusa - stwierdzil Lang. - W zadnym z osrodkow, w ktorych jest przechowywany, nie doszlo do naruszenia bezpieczenstwa. W przypadku ospy brak tez rezerwuaru wirusa wsrod dzikich zwierzat. Choroba ta dotyka wylacznie ludzi, i jest to jedna z przyczyn, dla ktorych udalo nam sie tak dokladnie ja wyeliminowac. Druga byla dostepnosc skutecznej szczepionki. Uwazam, ze martwimy sie na wyrost. Z teoretycznego punktu widzenia, jak skuteczna bylaby ospa jako bron biologiczna? - zapytal mezczyzna azjatyckiego pochodzenia. Nie jest to wlasciwie moja specjalnosc, osobiscie jednak uwazam taka mozliwosc za zbyt przerazajaca, by chocby sie nad nia zastanawiac - odpowiedzial Lang. - Wirus ospy jest jednym z najgrozniejszych znanych ludzkosci zabojcow. Towarzyszy jej od co najmniej dwoch tysiecy lat. Byl przyczyna smierci egipskiego faraona, kilku koronowanych glow w Europie i niezliczonych milionow zwyklych ludzi, nim szczepienia doprowadzily wreszcie do jego wyeliminowania. Jest gorszy niz waglik? Rownie smiertelny i latwiejszy w zastosowaniu. Laseczki waglika sa niezwykle skuteczne, jezeli chodzi o powodowanie smierci, ale trudno chronic przed nimi wlasna armie, a gdy sie juz ich uzyje, nie sposob sie ich pozbyc. Potrafia przetrwac w glebie przez cale dziesieciolecia. W przypadku ospy mozna ochronic wlasne sily zbrojne dzieki bardzo skutecznej, praktycznie wolnej od skutkow ubocznych szczepionce. Po zniszczeniu wroga wirus szybko ginie, jesli nie ma ludzkich gospodarzy. Wlasnie powszechne szczepienia ludnosci cywilnej zapobiegly wykorzystaniu ospy jako broni. Jednak ich zaprzestano - stwierdzila Niemka, po czym na sali zapadla dluga cisza. Istotnie - rzekl Amerykanin. - w Stanach Zjednoczonych ze szczepien przeciwko ospie zrezygnowano juz w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym pierwszym roku. W Wielkiej Brytanii mniej wiecej w tym samym czasie - dodal jeden z Anglikow. Dorosly wiec dwa pokolenia, ktore nie byly chronione przed mozliwoscia zakazenia - powiedzial przewodniczacy. Bo nie bylo wirusa, przed ktorym trzeba by bylo sie chronic - zaoponowal Lang. - Ospa to pod kazdym wzgledem choroba historyczna. W sali znow zapadla cisza. Nikt nie zaprzeczyl slowom Langa, czuc bylo jednak, ze nikt nie jest gotow przyznac mu racji. Informacje przewodniczacego wzbudzily zaniepokojenie. Szkoda, ze nie zniszczylismy tego diabelstwa do reszty, kiedy mielismy na to szanse w dziewiecdziesiatym piatym - powiedzial jeden z Anglikow. Niestety, przegralismy glosowanie - odparl przewodniczacy. - Gdybyscie chociaz zastanawiali sie nad zrobieniem czegos podobnego, natychmiast bysmy temu zapobiegli. Do tego narazilibyscie sie na postepowanie karne. I slusznie - stwierdzil. - Tym razem jednak nie mozemy sobie pozwolic na bezczynnosc. - Zawiesil glos. Pozostali czekali w milczeniu, az bedzie kontynuowal. - Zrozumiale, ze incydent z chorym Irakijczykiem budzi nasze obawy, nie mozemy jednak zalecac powrotu do powszechnych szczepien. Stosowanie jakichkolwiek programow szczepien wiaze sie z okreslonymi zagrozeniami, poza tym jak bysmy usprawiedliwili sie przed tymi, u ktorych wystapilyby efekty uboczne? Moze jednak nalezaloby powrocic do szczepien, ale w ograniczonym zakresie? Nadmiar ostroznosci nie zaszkodzi - zasugerowal jeden z zebranych. Istnieje taka mozliwosc, lecz decyzje w tej sprawie musialby podjac rzad kazdego z zainteresowanych panstw. - Wszyscy zrozumieli, ze uwaga ta stanowi aluzje przede wszystkim do Izraela. - Zanim jednak sformulujemy takie czy inne zalecenia, sugeruje, ze powinnismy zapytac Irakijczykow otwarcie, dlaczego ich zolnierz zostal zaszczepiony przeciwko ospie, i swoje wnioski oprzec na ich reakcji. Propozycja przewodniczacego zyskala ogolna akceptacje. W takim razie wiemy, co robic - podsumowal narade. - Postaram sie, by wspolna delegacja ONZ i WHO sporzadzila szkic noty z zapytaniem. Zbierzemy sie ponownie, kiedy otrzymamy odpowiedz. Do tego czasu moze doktor Lang i jego koledzy sprawdza raz jeszcze, jak wyglada sytuacja w osrodkach, gdzie jest przechowywany zywy wirus, oraz w jaki sposob kontroluje sie obieg jego fragmentow? Oczywiscie - zgodzil sie Lang. Osiem dni pozniej w tym samym miejscu - Panie i panowie, otrzymalismy odpowiedz z Bagdadu - oznajmil przewodniczacy. - Irak twierdzi, ze podczas standardowego programu szczepien przeciwko wirusowemu zapaleniu watroby w czesci jednostek pomylkowo uzyto starej serii szczepionki przeciw ospie. Podobno nizszy personel medyczny, ktory wykonywal iniekcje, nie zauwazyl zadnej roznicy miedzy fiolkami liofilizowanych szczepionek. Irakijczycy przepraszaja rowniez za incydent graniczny i wywolane nim obawy. Przepraszaja? Co wzbudza moje podejrzenia. - Przewodniczacy zdjal okulary i odczekal, az ucichna komentarze, zanim dodal: - Mozliwe, ze Irakijczycy mowia prawde. W odroznieniu od wielu szczepionek, liofilizowana szczepionke przeciwko ospie mozna przechowywac przez dlugi czas. Mozliwe, ze doszlo do takiej wlasnie pomylki. Pytanie tylko, czy tak bylo istotnie? Uwazam, ze powinnismy zachowac wielka ostroznosc - powiedziala doktor Lehman. Doktorze Lang, czy ma pan nam cos do powiedzenia? - zapytal przewodniczacy. Porozumielismy sie zarowno z Centrum Epidemiologicznym w Atlancie, jak i z rosyjskim instytutem. W zadnym nie doszlo do naruszenia zasad bezpieczenstwa, a ilosc przechowywanego wirusa jest taka, jak byc powinna. No dobrze. A obieg fragmentow? Z tym jest troche gorzej - przyznal Lang. - Wiele laboratoriow z calego swiata wystapilo o wydzielenie fragmentow winisa dla potrzeb programow naukowych, chociazby do badan nad AIDS. W przypadku AIDS sprawdza sie wszystko. Bo chodzi o wielkie pieniadze! - pozwolil sobie na cyniczny komentarz jeden z czlonkow grupy. System kontroli gwarantuje, ze jedno laboratorium moze dostac najwyzej dwadziescia procent genomu wirusa, czy tak? - wtracil przewodniczacy. Tak... - odparl niepewnym glosem Lang. Sformuluje to inaczej. Czy jest mozliwe, iz podjeto probe odtworzenia z tych fragmentow czynnego wirusa ospy? - zapytal przewodniczacy. Nie sadze... Ale nie ma pan calkowitej pewnosci? Nigdy nie mozna byc zupelnie pewnym. Jezeli ktos jest dostatecznie zdeterminowany, to kto wie? Przewodniczacy nie zamierzal pozwolic wykrecic sie Langowi od precyzyjnej odpowiedzi. -Zalozmy, ze jakis naukowiec wystepuje z wnioskiem o wydanie paru fragmentow wirusa dla jednej placowki, a nastepnie przenosi sie do innej - powiedzial. - Czy byloby wowczas mozliwe, ze zdola zamowic wiecej fragmentow, a nikt sie nie zorientuje, co sie dzieje? -Nasze rejestry dotycza tylko instytucji - przyznal Lang. - Nie prowadzi sie ksiegowosci, komu konkretnie byly wydawane fragmenty wirusa. A wiec wydzial uniwersytetu lub instytut badawczy teoretycznie moze miec trzy fragmenty, natomiast w praktyce zatrudniony wczesniej gdzie indziej naukowiec moze przywiezc ze soba kolejne trzy, co daje w sumie szesc? Chyba tak. Odpowiedz Langa wzbudzila duze zaniepokojenie. Przewodniczacy uniosl dlon, by uciszyc zebranych. Panie, panowie, prosze o spokoj. Proponuje, bysmy nie wyolbrzymiali znaczenia tego, czego sie wlasnie dowiedzielismy. Rozmyslnie staralem sie nakreslic najgorsza z mozliwych wersje rozwoju wydarzen. Wstrzymajmy sie na chwile i sprobujmy dokonac obiektywnej oceny faktow. - Na sali z powrotem zapanowala cisza. - Uwazam, ze mozemy przyjac za pewnik, ze zapasy zywego wirusa pozostaly nienaruszone i nie doszlo do bezprawnych prob wejscia w ich posiadanie. - Wniosek ten spotkal sie z potakiwaniami na znak zgody. - Jesli zas chodzi o dostepnosc fragmentow wirusa, sytuacja jest niejasna. Potrzebujemy dokladniejszych informacji. Stawiam wniosek, bysmy tymczasowo zalecili calkowity zakaz obiegu fragmentow wirusa - powiedziala doktor Lehman. Propozycja ta spotkala sie z poparciem uczestnikow narady, wzbudzila jednak wyrazne niezadowolenie przewodniczacego. Uwazam, ze przeciwko takiej decyzji przemawiaja dwa argumenty - stwierdzil. - Po pierwsze, niewatpliwie utrudni to realizacje wielu programow badan nad AIDS na calym swiecie. Nie wiemy, jak bardzo. Byc moze w znikomym stopniu, zwazywszy na powolne tempo postepow w tej dziedzinie. Z pewnoscia bedzie to jednak niedogodnosc, ktora wzbudzi niechec spolecznosci naukowej. Zarowno Organizacji Narodow Zjednoczonych, jak i Swiatowej Organizacji Zdrowia zalezy na powszechnej dobrej woli i obawialbym sie robic cokolwiek, co stawaloby temu na przeszkodzie. Panie przewodniczacy, krazy rowniez opinia, ze nadmierna troska o sposob, w jaki jestesmy postrzegani, czyni nas nieskutecznymi w dzialaniu. Chcialbym zwrocic uwage zebranych na ostatni raport sporzadzony przez inspektorow ONZ w Iraku, zanim nie uniemozliwiono im prowadzenia kontroli. Odkryli oni, ze w wadi Ras istnieje fabryka, w ktorej, jak podejrzewaja, wytwarza sie bron biologiczna. Irakijczycy z powodzeniem argumentowali, ze w zakladach tych w istocie produkuje sie szczepionki. W swietle tego, co uslyszelismy, nie uwazam, bysmy mogli czerpac otuche z faktu... Polemiczne argumenty padaly do chwili, gdy przewodniczacy zlozyl propozycje: -Koledzy, przeprowadzmy glosowanie. Zebranym rozdano karteczki. Naukowcy zaznaczyli na nich swoje stanowisko i zwrocili je przewodniczacemu. Ten posegregowal kartki na dwa stosiki. Widac bylo, ze glosy rozlozyly sie prawie rowno. Odlozywszy ostatnia kartke, przewodniczacy wstal i oswiadczyl: -Wiekszoscia dwoch glosow rekomendujemy wprowadzenie natychmiastowego zakazu obiegu fragmentow wirusa ospy. Niektorzy z zebranych zareagowali na to usmiechem, inni wzruszali ramionami. Doktorze Lang? Ma pan cos do dodania? Moze powinienem tylko stwierdzic, ze poproszono juz poszczegolne panstwa o kontrole fragmentow, ktorymi dysponuja ich placowki naukowe. -Dobrze, to sie przyda - stwierdzil przewodniczacy. - Miejmy jednak nadzieje, ze nasze zalecenia okaza sie niepotrzebne. Oby nasze obawy okazaly sie nieuzasadnione, a podejrzenia zasluzyly na miano paranoi. Byl to wlasciwy ton zakonczenia narady. Ministerstwo Spraw Wewnetrznych Londyn, pazdziernik 1997 Adam Dewar przybyl do gmachu ministerstwa zaledwie na dwie minuty przed wyznaczona pora spotkania. Opuszczajac swoje mieszkanie nad rzeka, myslal, ze ma mnostwo czasu, by dotrzec na czas, musial jednak przebic sie przez tlumy zwiedzajacych stolice turystow. Kiedy wreszcie okrazyl ostatnia grupke, czul sie doszczetnie sponiewierany. Po co im kamery wideo? Chca uwiecznic na tasmie kazda psia kupe w Londynie? - poskarzyl sie sekretarce swojego szefa, Jean Roberts. Gdy wchodzil do sekretariatu, byl jeszcze troche zdyszany. Turystyka sluzy ekonomii, panie doktorze - odparla sekretarka z usmiechem. - Milo mi pana widziec w tak dobrej formie. Prosze bardzo, moze pan wejsc. Dewar pracowal w Inspektoracie Nauki i Medycyny, agendzie rzadu powolanej do prowadzenia wstepnych dochodzen w sprawach, ktore wymagaly wiedzy fachowej. Zatrudnieni w inspektoracie naukowcy i lekarze prowadzili dyskretne, a czasami tajne dochodzenia w szarej strefie dzielacej niekompetencje od ewidentnego lamania prawa. Dyskrecja wiec - przynajmniej do czasu poznania faktow - miala w pracy Dewara kluczowe znaczenie. Adam Dewar byl lekarzem i specjalizowal sie w dochodzeniach w dziedzinie medycyny. Zdawal sobie doskonale sprawe, ze trudno o bardziej nadwrazliwych i konserwatywnych ludzi niz lekarze. Zwieranie szeregow stanowilo wsrod nich niemal automatyczny odruch na postronne indagowanie. W medycynie konca dwudziestego wieku nadal kultywowano otaczajaca niegdys szamanow mistyke: im mniej wie pacjent, tym lepiej. Przez ostatnie cztery tygodnie Dewar byl na urlopie. Stanowilo to element schematu, wedlug ktorego przebiegala jego praca. Dochodzenia czesto wymagaly mnostwa wysilku oraz wiazaly sie z duzym napieciem. Bywaly takze niebezpieczne. Jednak po kazdym Dewar dostawal dlugi urlop. Wyjezdzal zawsze do malej, znanej od dziecinstwa wioski na poludniu Francji, gdzie sycil sie winem, jedzeniem i sloncem Prowansji. Ostami tydzien urlopu poswiecal na intensywne cwiczenia fizyczne, by odzyskac forme przed powrotem do pracy. Codziennie przeplywal piec kilometrow w morzu kolo San Raphael, a wieczorami przebiegal dlugie dystanse wzdluz winnic ciagnacych sie miedzy sasiednimi wioskami. Podobnie postapil i tym razem, chociaz ostatnie dochodzenie nie bylo zbyt wyczerpujace. Polecono mu zbadanie przyczyn duzego odsetka zgonow wsrod pacjentow chirurga z hrabstwa Lincoln, o wiele wyzszego niz u lekarzy podobnej specjalnosci w innych czesciach kraju. Okazalo sie, ze sprawa nie ma kryminalnego aspektu. Chirurg po prostu postarzal sie i nie zdawal sobie sprawy, ze zawodza go sily. Jego koledzy zdawali sobie sprawe, co sie dzieje, zaden jednak nie odwazyl sie wypowiedziec tego na glos. Chirurg mial duze wplywy w kierowniczych kregach medycznych i mogl lamac lub przyspieszac kariery. Sytuacja ta trwala do czasu, az komputer inspektoratu zwrocil uwage na fatalna statystyke. Dewar nie byl uzalezniony od wplywow chirurga, a wynikajace z pracy w Inspektoracie Nauki i Medycyny uprawnienia umozliwialy mu rozwiazanie tej sytuacji. Skorzystal z nich, i chirurg zostal wyslany na emeryture. Na szczescie obylo sie bez skandalu czy zlej krwi, gore bowiem wzial zdrowy rozsadek. Dewar zastukal do drzwi i natychmiast rozleglo sie zaproszenie do srodka. Wysoki, siwowlosy mezczyzna wstal zza biurka i wyciagnal dlon. Byl to John Macmillan - dyrektor Inspektoratu Nauki i Medycyny. Milo cie widziec, Dewar. Jak tam po urlopie? Dziekuje, bardzo dobrze, panie dyrektorze. Swietnie. Co wiesz o ospie? Obawiam sie, ze niewiele - odpowiedzial Dewar. - Swego czasu byla to straszna choroba, jednak zlikwidowano ja juz ladne pare lat temu. O ile sobie przypominam, dzieki Swiatowej Organizacji Zdrowia. Kiedy studiowalem medycyne, przytaczano to jako przyklad potegi programow szczepien ochronnych. Prace nad zapobieganiem tej chorobie prowadzil juz w osiemnastym wieku Edward Jen-ner. Az dwustu lat potrzeba bylo, by wyeliminowac chorobe, ktora towarzyszyla ludzkosci od jej zarania. Wyeliminowanie to moze za duze slowo - rzekl Macmillan. -Znowu pojawily sie zachorowania? - zapytal z niedowierzaniem Dewar. - Niezupelnie, ale wlasnie dostalem dokumentacje ze wspolnej agendy ONZ i WHO. Potrzebna jest twoja pomoc. Macmillan podal papiery Dewarowi, ktory przekartkowal je i zdal sobie sprawe, ze potrzebuje wiecej czasu na ich dokladne przeczytanie. -Chce, zebys zabral sie do roboty, kiedy tylko bedziesz gotow - powiedzial Macmillan. 3 Instytut Nauk Molekularnych Edynburg, Szkocja, pazdziernik 1997 Do laboratorium 512 wszedl wysoki, dystyngowany mezczyzna. Minal pracujacych ludzi i zajrzal do gabinetu po przeciwnej stronie. Stwierdzil, ze w srodku jest pusto.Doktora Malloya nie ma - oznajmil. Piec punktow dla tego pana - szepnal jeden z mezczyzn do pracujacego obok mlodszego kolegi. Mowil pan cos, Ferguson? - spytal wysoki mezczyzna. -Po prostu zgodzilem sie z panska obserwacja, profesorze - odparl Ferguson. Obydwaj mezczyzni popatrzyli sobie przez chwile w oczy. Wysoki profesor niemal nie kryl swojej niecheci. Starszy od niego Ferguson z nieprzenikniona mina wykorzystywal uhonorowana przez czas tradycje niemej bezczelnosci. -Mozna sie spodziewac, ze sie dzisiaj pojawi? -Nie powiedzial, ze go nie bedzie - odpowiedzial mlody, wygladajacy na gorliwego, chlopak w rozchylonym fartuchu laboratoryjnym i czarnej koszulce z krotkimi rekawami, opatrzonej nazwa grupy pop. -Chyba zdenerwowal sie wynikami wczorajszych prob ze szczepionka - dodala rudowlosa, dwudziestoparoletnia kobieta. - Pewnie po smierci Alego byla to dla niego kropla, ktora przepelnila czare. Wszyscy musimy sie godzic z niepowodzeniami w badaniach, to nalezy do naszej profesji - stwierdzil wysoki mezczyzna. Rozejrzal sie po stolach w laboratorium i burknal: - Rany boskie, tylko popatrzcie, jaki tu bajzel. Powinniscie pojsc za przykladem doktora Pearsona, zajmuje przeciez sasiednie laboratorium. Jego ludzie utrzymuja tam nienaganny porzadek. Nie znajdziecie ani sladu balaganu. Ani tworczej mysli - mruknal Ferguson. Nozdrza wysokiego mezcz