Naylor Clare & Hare Mimi - Druga asystentka

Szczegóły
Tytuł Naylor Clare & Hare Mimi - Druga asystentka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Naylor Clare & Hare Mimi - Druga asystentka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Naylor Clare & Hare Mimi - Druga asystentka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Naylor Clare & Hare Mimi - Druga asystentka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Podziękowania Chcemy podziękować kilku bliskim osobom, które po­ mogły n a m stworzyć tę opowieść: Blonde, naszej „szarej e m i n e n c j i " - j e s t e ś geniuszką, wierną przyjaciółką i najbardziej szaloną, najwspanial­ szą dziewczyną na świecie. Barneyowi Cordellowi, z wyrazami miłości - za eks­ pertyzę w pokerze i innych rzeczach, które tak doskona­ le potrafisz robić. E m m i e Parry, która w magiczny sposób potrafi być j e d n o c z e ś n i e R u m p o l e m z Bailey, D o n e m Kingiem i troskliwą mateczką. To cudowne, że cię spotkałyśmy. Molly Stern, za wizję, entuzjazm i nieocenioną pomoc. Jonowi Levinowi, j e d n e m u z niezwykłych ludzi - od­ d a n e m u agentowi i c u d o w n e m u człowiekowi. Kaminie Mohammadi, za zachętę i ś m i a n i e się za­ wsze w o d p o w i e d n i c h m o m e n t a c h . Meg Davidson, za stół kuchenny, niezawodną gościn­ ność i rozmowy. Marcie Hartley, za to, że z radością witała nas w swo­ im życiu za każdym razem, gdy pojawiałyśmy się w Los Angeles. Jasonowi Blumowi, naszemu u l u b i o n e m u p r o d u c e n ­ towi i w s p a n i a ł e m u przyjacielowi, którego nikt nigdy nie zobaczy martwego w swetrze z wełny jaka. Dzięku­ jemy za całą tę cudowną zachodnią miłość. Lloydowi Levinowi - choć tego nie wiesz, wiele po­ mysłów wykorzystanych w tej książce narodziło się 7 Strona 3 w jaskini Twego domu. Obiecujemy, że sprawimy ci no­ we „Popowe Suczki". R i c h a r d o w i Charkinowi, za koktajle. Mamy nadzieję, że p a p i e r y adopcyjne są już w drodze. Simonowi Amiesowi, za w s p i e r a n i e i z a c h ę t ę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - nawet gdy nie m i a ł e ś na to ochoty. Wszystkim naszym przyjaciołom, którzy ze stoickim spokojem znosili ataki paniki i krytykę, i którzy zawsze byli na miejscu, gdy potrzebowałyśmy margarity. Strona 4 Prolog Kiedy zamkniesz oczy, usłyszysz stukot szkarłatnych pantofelków aktorki Christian Louboutin, która prze­ myka lekko po m a r m u r o w y c h podłogach atrium, podpi­ sawszy przed chwilą k o n t r a k t swojego życia. Gdy otwo­ rzysz oczy, zobaczysz, jak przez ogromne okna w p a d a do środka światło tak j a s n e , że n a t y c h m i a s t sięgniesz do torebki po okulary przeciwsłoneczne od Gucciego - a potem szybko schowasz je z powrotem, ponieważ zdasz sobie sprawę, że j e s t to model tegoroczny, a n i e z nadchodzącego sezonu. Chyba że jesteś asystentką Ca­ m e r o n Diaz. Ona z a p e w n e rzuciłaby ci d a r m o w ą p a r ę , przedzierając się przez s t e r t ę upominków przysyłanych jej n i e m a l przez wszystkich przedstawicieli handlo­ wych na świecie w nadziei, że b ę d ą p o t e m mogli napo­ mknąć o używaniu przez nią ich k r e m u do twarzy lub koszmarnych dżinsów. Gdy twoje oczy przyzwyczają się już do blasku, zrozu­ miesz, że stoisz w świętych progach Agencji, prawdopo­ dobnie najważniejszego miejsca w Hollywood. Na ścia­ nie przed sobą ujrzysz obrazy J a s o n a Pollocka większe niż twoje mieszkanie. Usiądziesz na tej samej skórza­ nej k a n a p i e , na której przycupnął niegdyś nerwowo by­ ły goniec Tom Cruise, w czasach, gdy Top Gun był tylko jego odległym m a r z e n i e m . Jeżeli zaś zdecydujesz się zo­ stać, jeżeli zgodzisz się przyjąć posadę drugiej asystent­ ki najmodniejszego młodego agenta Hollywoodu, twoje życie zmieni się bezpowrotnie. 9 Strona 5 Tak przynajmniej było w moim przypadku. W wyłożonej lustrami windzie zastała woń perfum Must de C a r t i e r n i e u d o l n i e maskuje wszechpotężny za­ pach wielkich pieniędzy. Śmiem twierdzić, że poza astronomicznymi gażami negocjowanymi przez Agen­ cję, duża część jej wartości lokuje się w butach. N i e my­ ślę tu wyłącznie o pantofelkach aktorek, ale też o obec­ nych w całym budynku b u t a c h od Manola, które wystają spod biurek, podczas spotkań nerwowo huśtają się na koniuszkach pielęgnowanych trzy razy w tygodniu stóp, a nawet, o zgrozo, zdzierają noski o podłogę, gdy właści­ cielka ozdabianych przez nie cudownych, gładkich klę­ czących nóg w imię k a r i e r y obciąga swojemu szefowi d o k ł a d n i e tak, j a k on to lubi. Robiąc ukłon w s t r o n ę równości seksualnej, p o w i n n a m dodać, iż niszczone w t e n sposób buty mogłyby należeć do szefowej, która praktykuje fellatio na swoim młodym, przystojnym asy­ s t e n c i e - chociaż z mojego doświadczenia, takim cudeń­ kom Manola pisany jest zwykle zgoła inny los. Są także buty męskie. Jeżeli nie pochodzicie z Medio­ lanu lub z Hollywood, nie przyjdzie wam nigdy do gło­ wy, że mężczyźni też potrafiliby oddać życie za P r a d ę . W tym mieście to n o r m a l n e . Za Gucciego również. Tu­ tejsi faceci ślinią się zwłaszcza do wszystkiego, co po­ chodzi z E u r o p y i jest ręcznie robione. Jeżeli kiedykol­ wiek będziecie na kolacji z mężczyzną z Hollywood i z a b r a k n i e wam t e m a t u do rozmowy, sugeruję zacząć od jego butów. Zawsze będzie z nimi związana jakaś hi­ storia. Poza tym oszczędzi to wam konwersacji na tema­ ty intymne, co mogłoby na trzy sposoby obrzydzić wam foie gras - specjalność restauracji Spago - której cu­ downego smaku nic nie powinno zniszczyć. Parking przed Agencją to kolejne miejsce, gdzie moż­ na znaleźć niecodzienne, piękne przedmioty - oczywi­ ście, jeśli ktoś zaryzykuje zaczadzenie oraz towarzystwo parkingowych. Ci ostatni są, moim zdaniem, najbardziej onieśmielającymi ludźmi w całym mieście. Być może wynika to z tego, że jestem właścicielką ciemnozielonej 10 Strona 6 hondy civic, j e d n a k ż e moim największym p r a g n i e n i e m , oprócz pokoju na świecie i zdobycia sekretnego n u m e r u telefonu do rezerwacji stolików w Ivy, jest a p r o b a t a ze strony pewnego parkingowego w Penisuli. Kiedy przyje­ chałam tam na mój pierwszy w życiu lunch biznesowy, spojrzał na m n i e jak na wyjątkowe paskudztwo, na któ­ re właśnie n a d e p n ą ł gołą stopą. Dzień, w którym poja­ wię się tam w takim samochodzie, że na jego widok ów człowiek podrzuci w ręku kluczyki i z u ś m i e c h e m usado­ wi się za kółkiem, aby go odstawić na parking, będzie dniem, w którym przejdę na e m e r y t u r ę . Zrozumcie, pro­ szę - nie jestem płytka jak kałuża. Po prostu, b ę d ą c w Rzymie, nie chcielibyście chyba poczuć się jak gruby turysta, który właśnie ubrudził sobie lodami koszulkę Chicago Bulls. Zostawię j e d n a k t e n problem dla mojego terapeuty. Wróćmy do parkingu Agencji. J e s t to miejsce s c h o w a n e pod ziemią t a k głęboko, że graniczy chyba z niższymi kręgami piekieł. Znajdują się na nim najwspanialsze auta, jakie kiedykolwiek jeździ­ ły po ziemi. Wszystkie w kolorze czarnym. W Hollywood czarny zawsze lśni nowością. Nawet prawdziwe cudeń­ ka, jak bmw seria 7 rzadko pojawiają się w innym kolo­ rze. Nie jestem, niestety, znawcą samochodów, nie mo­ gę więc wymienić wszystkich tych seksownych marek, które z pewnością zmiękczyłyby s e r c e każdego mężczy­ zny. Mogę wam j e d n a k powiedzieć, że parking mieni się od symboli skaczących koni, czarno-żółtych herbów i srebrnych pacyfek. Widuje się tam również kołpaki tak p r z e c u d n e , że n i e m a l każdy mężczyzna pracujący w budynku sprzedałby za nie swoją własną matkę - i to po c e n i e zniżkowej. Chociaż właściwie wszyscy agenci filmowi robią to na co dzień. Taka to już robota. Jeśli chodzi o sekrety, to mury Agencji słyszały histo­ rie, które każdego d z i e n n i k a r z a uczyniłyby bogatszym niż R u p e r t Murdoch. Słuchawki telefonów pękają od „wiadomości z pierwszej r ę k i " o tym, kto co robi (i ko­ mu), kto co bierze oraz czyje kolekcje nosi (albo i nie). 11 Strona 7 Dyskretni pracownicy Agencji zabierają te sekrety do grobu. Chyba że po d r o d z e na c m e n t a r z pojawi się moż­ liwość ich intratnej publikacji, chociaż zazwyczaj ozna­ cza to rezygnację z obcowania w letnim ośrodku wypo­ czynkowym H a m p t o n s ze Spielbergami i innymi ludźmi jego pokroju. Tak więc dyskrecja wciąż jest tu na po­ rządku dziennym. Witajcie zatem w najlepszej agencji filmowej Holly­ woodu. Jej klientami są wszyscy ci, których nigdy się n i e spotyka, chociaż zawsze wiadomo, z kim sypiają. Wi­ tajcie w branży, w której wszystko działa na wariackich p a p i e r a c h . Witajcie w mieście, gdzie jedynymi rodzimy­ mi gatunkami fauny i flory są kaktusy i kojoty, cokol­ wiek zaś kwitnie w tych okolicach, j e s t z definicji wy­ brykiem natury. Innymi słowy, witajcie w moim świecie. Strona 8 Żeby założyć przytułek dla wariatów, potrzebny jest tylko pusty pokój i odpowiedni rodzaj ludzi. Eugene Pallette jako Alexander Bullock (Mój pan mąż) - Masz za z a d a n i e oddzielić b i a ł e pinezki od koloro­ wych. Upewnij się, że kolorowe zostały wyrzucone. Mu­ szą opuścić ten budynek. Jeśli tego nie dopilnujesz, ty sama stąd wylecisz. Nasz prezes, Daniel Rosen, toleru­ je w Agencji wyłącznie b i a ł e pinezki. Poza tym, gdyby kiedykolwiek przyszło ci zaserwować mu coś do picia, w jego dietetycznej coli muszą znaleźć się cztery kostki lodu. Jeżeli będzie ich więcej, rzuci w ciebie n a d p r o ­ gramową kostką, jeśli włożysz m n i e j , wyleje na ciebie całą zawartość szklanki. Było to pierwsze moje zlecenie w Hollywood. Wiem, że to nie jest n o r m a l n e . Wówczas też byłam tego świado­ ma. Każdy jednak, kto doświadczył toksycznego związ­ ku powie wam, iż przypomina on proces erozji. N i e jest tak, że facet na pierwszej r a n d c e od razu wali cię po gę­ bie. O nie - to bardziej subtelny, podkopujący twoją sta­ bilność p r o c e s p r a n i a mózgu. Zaczyna się od drobiaz­ gów, które ignorujesz, bo przecież wydają się zbyt b ł a h e , żeby robić z nich sprawę. I oto w pewnym m o m e n c i e niepostrzeżenie zaczynasz wierzyć, że białe jest czarne, d o b r e jest złe. Twój cały świat wywraca się do góry no­ gami, tyłek jest nad głową, a wariaci przejmują kontro­ lę nad szpitalem psychiatrycznym. 13 Strona 9 Mój toksyczny związek z Hollywood zaczął się nie od pocałunku, ale od pinezki. Są tu również i n n e n i e n o r m a l n e zjawiska, ale od kie­ dy zaczęłam swój r o m a n s z miastem filmu, k o m p l e t n i e nie zwracam na nie uwagi. Należą do nich: 1. Mężczyźni, którzy pomiędzy zabiegami trwałego farbowania rzęs malują je tuszem. 2. N a p i s w łazience przy moim b i u r z e : „ P a l e n i e i wy­ miotowanie wzbronione". 3. Woda K a b a ł a po 126 dolarów za butelkę. 4. Mężczyźni, którzy na pierwszą r a n d k ę zabierają cię do strzelnicy w Beverly Hills. 5. Kobiety, które łykają środki antykoncepcyjne, na­ wet gdy nie mają faceta. 6. C e n t r u m rehabilitacji „ P r o m i s e s " w Malibu, ofe­ r u j ą c e swoim pacjentom h i p o t e r a p i ę , albowiem „konie n i e mają własnych planów, n i e są egois­ tyczne i reagują na kontakt, a nie na tytuły, s t a t u s czy s ł a w ę " (Mówię poważnie. Do weryfikacji na: www.promisesmalibu.com). 7. Mężczyźni proszący, abyś nie pozywała ich do sądu za to, że cię pocałowali. 8. Aktorzy. Obojga płci. - W p o r z ą d k u . To n i e p o w i n n o t r w a ć długo. - U ś m i e c h n ę ł a m się i u s i a d ł a m przy swoim biurku. Bardzo chciałam zrobić dobre wrażenie wydajnym sortowaniem pinezek. To był mój pierwszy dzień w Agen­ cji - pierwszy dzień na stanowisku drugiej asystentki Scotta Wagnera, jednego z najlepszych agentów w Holly­ wood. I nawet jeżeli kariera w tym mieście nie była mo­ ją życiową ambicją, zamierzałam włożyć w tę p r a c ę całą duszę i serce. Zostanę tu może p a r ę lat, zobaczę, jak kil­ ka moich ulubionych powieści dostaje nagrody, obejrzę p a r ę oscarowych filmów, a potem wrócę na Wschodnie Wybrzeże z odpowiednim mężem i opalenizną. Urodziłam się i - pomijając okazjonalne wakacje w E u r o p i e i na Florydzie - wychowałam w Rockville 14 Strona 10 w stanie Maryland, na p r z e d m i e ś c i a c h Waszyngtonu. Od kiedy p a m i ę t a m , zawsze p r a g n ę ł a m zrobić w życiu coś wartościowego. W wieku lat czterech c h c i a ł a m zo­ stać a s t r o n a u t ą , ale po katastrofie C h a l l e n g e r a zaczę­ łam myśleć o bardziej przyziemnej k a r i e r z e lekarza. Zostałam e k s p e r t e m z plastikowym stetoskopem, a każ­ dy członek mojej rodziny otrzymywał ratującą życie szczepionkę z napoju Cool-Aid. Geny j e d n a k miały co do mnie swoje w ł a s n e plany. Ponieważ moi rodzice za­ wsze byli zaangażowani w p r a c e rządowe, a w każde Święta Dziękczynienia serwowali zupki bezdomnym, koniec końców podążyłam ostatnią, wyłożoną żółtymi cegłami ścieżką oporu wprost ku k a r i e r z e politycznej. Zdobyłam dyplomy summa cum laude z ekonomii i n a u k politycznych na u n i w e r s y t e c i e w Georgetown. N a s t ę p n i e , po niezliczonych p r z e s ł u c h a n i a c h i rozmo­ wach wstępnych, zaoferowano mi p r a c ę u k o n g r e s m a n a Edmundsa. Kochałam politykę. Uwielbiałam być częścią jego drużyny. Z radością zostawałam w b i u r z e po północy, fo- tokopiując ulotki. P o m p o w a ł a m hel do balonów, poda­ wałam kawę. Z zacięciem czytałam wszystkie gazety, od „Washington Post" do „ N a t i o n " i wyczekiwałam dnia, gdy b ę d ę mogła zająć się p r o j e k t e m ustawy o utylizacji odpadów publicznych, albo gdy poproszą m n i e o przy­ gotowanie petycji w i m i e n i u uchodźców. N i e m i a ł a m czasu na b ł a h e związki i nigdy nie rozjaśniałam sobie włosów. Kiedy k a m p a n i a k o n g r e s m a n a E d m u n d s a legła w gruzach z powodu wątpliwych sposobów zdobywania przezeń funduszy, znalazłam się nagle na lodzie. N i e chciałam zostać stażystką, a chyba raczej zjadłabym własną matkę, niż zaakceptowałabym p r o p o n o w a n ą mi posadę u republikańskiego s e n a t o r a oskarżonego o mor­ derstwo. Konieczność s p ł a c e n i a s t u d e n c k i c h długów nie pozostawiała j e d n a k zbyt wielu możliwości. Wtedy właś­ nie odkryłam w kieszeni kurtki zniszczoną wizytówkę Daniela Rosena. Wcisnął mi ją kilka tygodni wcześniej, 15 Strona 11 na imprezie związanej ze zbiórką pieniędzy. Gdybym wiedziała, że t e n były Młody Gniewny, j e d e n z kontro­ wersyjnych s u p e r a g e n t ó w Hollywoodu, obecnie zaś pre­ zes Agencji, jest uznawany w Los Angeles za Mesjasza, zachowałabym się inaczej. Wówczas j e d n a k nie m i a ł a m o tym zielonego pojęcia. Wiedziałam jedynie, że ów męż­ czyzna złożył mi ofertę pracy, ja zaś byłam dostatecznie zdesperowana, aby ją przyjąć. D a n i e l Rosen stał przy t a c c e z szaszłykami z kurcza­ ka po tajsku i w zamyśleniu gładził swój k r a w a t od H e r m e s a , próbując p r z e k o n a ć mnie, że moje uzdolnie­ nia polityczne bardzo się przydadzą w przemyśle roz­ rywkowym. Powiedział, że Hollywood zawsze potrzebu­ je świeżych, inteligentnych umysłów. I chociaż n i e obiecał mi, że za rok b ę d ę s a m o d z i e l n i e p r o w a d z i ł a studio filmowe, to j e d n a k w s p o m n i a ł , że wkrótce b ę d ę może wpływać na m o r a l e i myśli całej planety. Oznaj­ mił, że władza polityczna jest niczym w p o r ó w n a n i u z potęgą Hollywoodu. Koniec końców, ilu d e m o k r a t ó w potrafi zebrać w jednym miejscu więcej ludzi niż nowy film z Vinem Dieslem, co? Ilu przywódców świata mo­ że przez j e d e n w e e k e n d zarobić 104 miliony dolców? U ś m i e c h n ę ł a m się u p r z e j m i e i w ł a ś n i e z a m i e r z a ł a m uścisnąć mu r ę k ę i u p r z e j m i e odmówić, gdy nagle Da­ niel wyśledził Kevina Spaceya przy półmisku z goto­ wanym łososiem. N i e m i a ł a m więc szans się z nim po­ żegnać. Był to chyba jedyny szczęśliwy przypadek w ciągu ca­ łego miesiąca. Gdy wreszcie zadzwoniłam do jego biu­ ra, s e k r e t a r k a zapisała m n i e na rozmowę z szefem dzia­ łu z a t r u d n i e n i a . Przygotowując się do s p o t k a n i a , odwiedziłam Blockbustersa i wypożyczyłam wszystkie filmy, j a k i e p o d o b n o należało obejrzeć - począwszy od Taksówkarza i Ojca chrzestnego, kończąc na Mrówce Z. Potem zużyłam cały kredyt z karty bankowej i polecia­ łam do Los Angeles. Dostałam p r a c ę , chociaż facet przeprowadzający rozmowę kwalifikacyjną nie zapytał m n i e ani razu o filmy, chciał n a t o m i a s t wiedzieć, jak L6 Strona 12 szybko piszę na maszynie i czy w mojej rodzinie ktoś kiedyś chorował psychicznie. Po powrocie do Rockville s p a k o w a ł a m walizki i prze­ czytałam n i e a u t o r y z o w a n ą biografię Stevena Spielber­ ga. Zignorowałam chichoty ojca, gdy wręczał mi ogrom­ ny pojemnik gazu pieprzowego, ze słowami, że kiedy Bóg stworzył Amerykę, wszyscy w a r i a c i wylądowali w Los Angeles. Teraz, pierwszego d n i a pracy, ssąc pokaleczone pal­ ce, otrzymałam n a s t ę p n e p o l e c e n i e : - Kiedy skończysz już z pinezkami, przejrzymy razem listę telefonów. - D o s k o n a l e - z a p r e z e n t o w a ł a m mój odświeżony miętą u ś m i e c h Z u p e ł n i e Nowej Osoby. Nie w i e d z i a ł a m jeszcze, że przez n a s t ę p n e pół roku mojego życia ta nie­ winnie wyglądająca lista nazwisk z n u m e r a m i telefo­ nów stanie się dla m n i e większą zagadką niż t e o r i e An- tionio Gramsciego o hegemonii i przysporzy mi więcej bezsennych nocy niż widmo konfliktu atomowego. Osobą wprowadzającą m n i e w t e n obcy, niebezpiecz­ ny świat była L a r a Brooks. Miała czerwoną p o s z a r p a n ą fryzurę, c z a r n e s p o d n i u m , na twarzy zaś wieczny gry­ mas kojarzący się z zakonnicą, której w ł a ś n i e kazano zrobić komuś loda. J a k o pierwsza asystentka Scotta, by­ ła moją b e z p o ś r e d n i ą przełożoną. Właśnie m i a ł a m n i e wprowadzić w zawiłości listy te­ lefonów, gdy w szklanych drzwiach j e d n e g o z gabinetów pojawiła się gotycko c h u d a kobieta z prostymi jak dru­ ty włosami. - Gdzie jest Scott? - warknęła. - W Szwajcarii. Wymienia krew z Keithem Richard- sem, bo jego jest czystsza - o d p a r ł a Lara z k a m i e n n ą twarzą. - Pytam poważnie. - Nieznajoma wyraźnie nie była w nastroju do żartów. Ani trochę. - Na zebraniu marketingowym w Dreamworks. - Dupek. - Kobieta zniknęła za drzwiami i w po­ mieszczeniu zapanowała cisza. 17 Strona 13 - Powiedz mi, jaki właściwie jest Scott? - spytałam. P r z e s ł u c h i w a ł m n i e ktoś z działu z a t r u d n i e n i a , więc jeszcze do tej pory nie s p o t k a ł a m swojego szefa. Wy­ o b r a ż a ł a m sobie, że j e s t dość uprzejmy, d y s k r e t n i e in­ teligentny i ł a d n i e się wysławia - ale z fantazją. N i e byłam na tyle naiwna, aby wyobrażać sobie, że jaki­ kolwiek agent w przemyśle rozrywkowym może być w c i e l e n i e m łagodności. Ale przyznaję, że oszołomiła m n i e wiwisekcyjna analiza c h a r a k t e r u Scotta w wyda­ niu Lary. - Scott jest niewykształconym, nieradzącym sobie bez pomocy, wciągającym kokę, łykającym X* i k o d e i n ę ć p u n e m . Ma platynowe członkostwo we wszystkich klu­ b a c h ze striptizem w LA, a u b i e r a się j a k pracownik sta­ cji benzynowej. Moim z a d a n i e m j e s t pilnowanie, żeby był wypłacalny i nie lądował zbyt często na odwyku. - Rozumiem. - Twoim zaś z a d a n i e m jest p o m a g a n i e mi w wypeł­ nianiu moich powinności. Po to w ł a ś n i e poszłaś na stu­ dia, n i e p r a w d a ż ? - Eeee... - zająknęłam się, n i e p e w n a , co właściwie powinnam odpowiedzieć. - Zakładam, że największą ambicją w twoim życiu by­ ło n i a ń c z e n i e faceta, który w każdym innym mieście, poza LA, pytałby cię: „Czy chciałaby p a n i większą por­ cję milkshake'a?". Nie mam racji? D o s t r z e g ł a m sarkastyczny błysk w jej zielonych oczach i p a r s k n ę ł a m śmiechem. L a r a nie była suką, po prostu nienawidziła wszystkiego i wszystkich w Holly­ wood. Bez wyjątku. Przynajmniej j e d n a k miała poczu­ cie h u m o r u . Czarnego, n a t u r a l n i e . - Nie przejmuj się. - Spojrzała mi prosto w oczy. - Te­ r a p i a jest wliczona w twój pakiet zdrowotny. Okazało się, że nie muszę czekać tak długo, jak myś­ lałam, na s p o t k a n i e z moim nowym pracodawcą. Kilka sekund później drzwi do b i u r a otworzyły się z trza- * Ecstasy (przyp. tłum.). 18 Strona 14 skiem i do środka wkroczył p r z e c i ę t n i e zbudowany mężczyzna w bojówkach i swetrze khaki, które doskona­ le nadawałyby się dla n a s t o l e t n i c h deskorolkowców. przybyły podszedł prosto do biurka, przy którym praco­ wałyśmy z Larą. - Lara?! Jego głos odbił się od ścian pomieszczenia. Czarne, postawione w szpic włosy n a d a w a ł y mu młody wygląd, ale zmarszczki wokół nieco przekrwionych oczu wska­ zywały na to, że b r u t a l n a o c e n a Lary nie odbiegała zbyt daleko od prawdy. Był solidnie wyimprezowanym trzy- dziestoczterolatkiem. - Scott? - odpowiedziała bez c i e n i a uległości czy strachu. Gdyby ktoś wykrzyknął moje imię w ten sposób, pad­ łabym pewnie na kolana. L a r a wyglądała na znudzoną. - Co dzisiaj mamy - wypowiedziane raczej jako pole­ cenie, nie pytanie. - Wiadomości. - L a r a wyciągnęła przed siebie wiot­ kie r a m i ę i Scott chwycił listę telefonów. - Tak jest. Zaczął ją przeglądać, idąc w k i e r u n k u ciężkich, klo­ nowych drzwi prowadzących do jego biura. Tak przy­ najmniej zakładałam, bo nie było na nich żadnej ta­ bliczki, wyłącznie naklejka Lakersów. - A to jest Elizabeth, twoja nowa druga asystentka - powiedziała Lara. - Jasne. Chyba w ogóle m n i e nie zauważył. N a d a l p r z e r z u c a ł kartki z listą petentów, gdy nagle zatrzymał się d r a m a ­ tycznie. - Ashton dzwonił? - spytał. - J e s t w plenerze, na Hawajach. - Połącz m n i e z nim. Zignorował to, że wstałam z krzesła, oczekując for­ malnego przedstawienia, gotowa dygnąć w razie potrze­ by. Do diabła, w razie konieczności mogłam nawet od­ dać krew! 19 Strona 15 - Spróbuję. - Lara wzruszyła r a m i o n a m i bez krzty optymizmu. - Ach, jeszcze j e d n o , Scott! - Spojrzał na nią z wyczekiwaniem, a Lara uczyniła gest w moim kie­ runku. - To jest Elizabeth. - Och. Tak, tak, oczywiście! Nagle w jego mózgu zapłonęło światełko zrozumienia i utkwił we m n i e intensywne spojrzenie. U ś m i e c h n ę ­ łam się u p r z e j m i e i wyciągnęłam rękę, którą uścisnął z entuzjazmem. - Elizabeth. Bardzo miło. Cię poznać. - P a n a też, p a n i e Wagner. P a n a też... Jeśli będzie m n i e pan potrzebował, b ę d ę w pobliżu... - Powiedz mi, skąd jesteś, Elizabeth - zapytał. Już zaczęłam sobie wyobrażać c u d o w n ą przyszłość. B ę d ę się pławić w cieple szacunku i podziwu ze strony szefa. Że nie w s p o m n ę o możliwości protekcji j e d n e g o z najsłynniejszych agentów w mieście. Był przystojny, młody i n a p r a w d ę fajny. Moja p r a c a będzie d o b r ą zaba­ wą: koktajle, premiery, gwiazdy filmowe... czyż Ashton n i e był t y m Ashtonem? - Z Rockville, w Maryland. To właściwie p r z e d m i e ­ ścia Waszyngtonu. P r a c o w a ł a m przez rok dla s e n a t o r a E d m u n d s a , dopóki jego k a m p a n i a . . . - No, n o ! Robiłaś w polityce? -T a k . - Niesamowite. Musi być z ciebie s p r y t n a chiquita. - Cóż, nie j e s t e m pewna, ale na pewno b ę d ę się sta­ r a ł a i... Nagle j e d n a k światełko z a i n t e r e s o w a n i a w mózgu Scotta zgasło. Spojrzał w dół, na jakieś trzy tysięczne sekundy, ale to wystarczyło, żeby stracił wątek. - Dzwoniła R e e s e ? - zawył w k i e r u n k u listy telefo­ nów, a ja s t a ł a m się niczym więcej niż dalekim wspo­ m n i e n i e m jego wczesnych dni dzieciństwa. - Dlaczego do cholery nie powiedziałaś mi tego od razu? Jezu Chryste, Lara! Dzwoniła Reese, a ty mi nic nie mówisz? - Kazałeś mi wstrzymać wszystkie rozmowy. - To była Reese, do kurwy nędzy! 20 Strona 16 - Kazałeś mówić każdemu, że j e s t e ś w windzie. - Chryste, L a r a - wmaszerował do swojego g a b i n e t u i opadł na fotel za biurkiem. - Połącz m n i e z nią natych­ miast. I to już wszystko. P r a w d o p o d o b n i e była to najdłuższa rozmowa, j a k ą u d a ł o mi się kiedykolwiek przeprowa­ dzić ze Scottem. Kolejną wyróżniającą c e c h ą mieszkań­ ców Hollywood j e s t to, że potrafią skupić na czymś uwa­ gę n i e dłużej niż na czas t r w a n i a bardzo szybkiej, błyskotliwej zajawki filmowej, czyli około dwóch i pół minuty. I to wyłącznie wtedy, gdy zwiastuje wysokobu- dżetowy film. Pokaż im coś poniżej miliona i stracisz ich z a i n t e r e s o w a n i e na „dzień dobry". Strona 17 2 Nie chciałbym cię skosztować. Jesteś ciastkiem pełnym arszeniku. Burt Lancaster jako J. J. Hunsecker (Słodki zapach sukcesu) Moje p i ę t r o w Agencji przypominało kurzą fermę. Stało tam około dwudziestu schludnych biurek, każde z nich posiadało: • Około d w u d z i e s t o l e t n i ą , o d z i a n ą w p r z e p i s o w ą czerń asystentkę o twarzy, która z a p e w n e rozpadła­ by się przy p r ó b i e u ś m i e c h u (choć oczywiście nikt nie przetestował tej teorii). • Cudownego, białego, przesłodzonego, tryfidopodob- nego IMACa, z wygaszaczem e k r a n u obowiązkowo przedstawiającym obcojęzyczną maksymę życiową, np. „Plus est en vous" albo „Carpe diem". Większość asystentów skończyła szkołę filmową w Nowym Jor­ ku lub zdobyło dyplom ze znajomości literatury na jednym z uniwersytów zaliczanych do Ivy League* i była to ich jedyna możliwość do zaprezentowania swojego wartego ciężkie setki tysięcy dolarów wy­ kształcenia. • Puszkę jakiegoś dietetycznego napoju. • Oprawiony w ramki plakat jakiegoś genialnego fil­ mu, zrobionego przynajmniej pięćdziesiąt lat temu, * Liga skupiająca n a j b a r d z i e j p r e s t i ż o w e u n i w e r s y t e t y a m e r y k a ń ­ skie, j a k H a r v a r d , P r i n c e t o n czy C o l u m b i a (przyp. ttum.). 22 Strona 18 zazwyczaj z J a c k i e m L e m m o n e m lub Audrey Hep- b u r n w roli głównej. • Opakowanie Advilu lub, na poważniejsze okazje, s r e b r n e pudełeczko na leki od Tiffany'ego, zawie­ rające r e l a n i u m . Wszystkie powyższe szczegóły były d o k ł a d n i e ukryte za podniebnymi s t e r t a m i scenariuszy w błyszczących czarnych okładkach ze złotym nagłówkiem Agencja. Zajmowały one całą wolną p o w i e r z c h n i ę biurek, każdy wolny skrawek podłogi, a często również i r ę c e umęczo­ nego, przygarbionego nastoletniego stażysty, który pę­ dził do pokoju z kserokopiarkami. Na grzbiecie każde­ go skryptu wypisany był rozklekotaną czcionką tytuł. Nikt nigdy nie słyszał o tych projektach. Po pewnym czasie dowiedziałam się, że nikt nigdy się o nich nie do­ wie, chyba że J u l i a Roberts zakocha się w jednym ze scenariuszy. Było piątkowe p o p o ł u d n i e mojego pierwszego d n i a pracy i właśnie przed chwilą połączyłam p r e z e s a Uni- versal Studios z recepcją, zamiast ze Scottem. Dzięki Bogu, Scott w ogóle tego n i e zauważył, oglądał bowiem w swoim b i u r z e zwiastun najnowszego filmu j e d n e j z je­ go klientek i śmiał się przy tym na c a ł e gardło. - Hej, dziewczyny, chodźcie tutaj. Musicie to zoba­ czyć - zawołał. Drzwi do jego gabinetu były otwarte. Zdjęłyśmy z La­ ra zestawy słuchawkowe, weszłyśmy do środka i przy­ siadłyśmy na o p a r c i u skórzanej sofy. - Czy to nie jest genialne? - Scott włączył pilotem od­ t w a r z a n i e i r a d o ś n i e zakręcił się dookoła na fotelu. La­ ra i ja zaczęłyśmy oglądać zwiastun. Nie był genialny, powiedziałabym raczej, że bezna­ dziejny. Występowała w nim j e d n a k j e d n a z najważ­ niejszych klientek Scotta, która w ł a ś n i e odbyła d i e t ę stulecia. Właściwie to na ciekłokrystalicznym e k r a n i e zajmującym całą ścianę jego gabinetu wyglądała na­ p r a w d ę nieźle, chociaż gdy p a r ę dni temu pojawiła się 23 Strona 19 w naszym biurze, ciągnąc za sobą stylistkę i pół tuzina toreb od Barneysa, pod swetrem m i a ł a tylko skórę i ko­ ści, a jej twarz pokryta była malutkimi białymi włoska­ mi, które wyrastają zagłodzonym ludziom. - Wstąpiła w szeregi anorektyków. - Lara wywróciła oczami. - Wygląda jak prawdziwa gwiazda rocka - westchnę­ ła zazdrośnie Talitha, również asystentka. Scott przewinął t a ś m ę i zatrzymał ją na scenie, w któ­ rej aktorka robiła pompki w bluzeczce bez rękawów. - Świetne, no nie? - zachwycił się znowu. Nie zwrócił j e d n a k uwagi, gdy o d p a r ł a m : - J a s n e , wygląda nieźle. Na pewno będzie m i a ł a do­ b r e notowania w box office*. To kasowa aktorka. Czytywałam teraz tzw. „branżówki", czyli magazyny filmowe, jak ,Variety" i „Hollywood R e p o r t e r " , które lą­ dują co r a n o na b i u r k u każdego mieszkańca tego mia­ sta. Przedstawiają szczegółowo wszystko, co dotyczy Hollywood; od fotografii gwiazd filmowych z premier, do sum zarobionych przez filmy w lokalnym box office. W związku z tym o p a n o w a ł a m mowę filmową niemal tak szybko, j a k sztukę u b i e r a n i a się na czarno. - P o p a t r z c i e na jej kształty. - Scott klepnął się po udach. - Lara, połącz m n i e z nią. P o d r e p t a ł a m za L a r ą w k i e r u n k u naszych biurek. Właśnie m i a ł a m usiąść, gdy zadzwonił telefon. - Czy rozmawiam z Elizabeth? - zapytał kobiecy głos. - Tak, słucham. - Mówi Victoria. - Victoria? - Kim do d i a b ł a była Victoria? Czyżby to kolejna Angelina lub Urna, która nie musiała podawać nazwiska, a o której istnieniu nie dowiedziałam się jeszcze z magazynów filmowych? - Obserwuję cię, Elizabeth. - O, to s u p e r ! Mój pierw­ szy prześladowca. Swoją drogą, jakie to typowe, że oka­ zał się kobietą. * Listy p r z e b o j ó w f i l m o w y c h (przyp. tłum.). 24 Strona 20 - N a p r a w d ę ? - zapytałam. - Chciałabym, żebyś przyszła do mojego biura. - Dobrze, ale... - Najlepiej teraz - i odłożyła słuchawkę. Przez chwilę s i e d z i a ł a m przy b i u r k u i r o z g l ą d a ł a m się wokoło w p o s z u k i w a n i u podpowiedzi. Wszystkie i n n e asystentki pochyliły nisko głowy, niczym w modli­ twie, L a r a zaś s ł u c h a ł a Scotta, który z a p e w n i a ł przez telefon zasuszoną a k t o r k ę , j a k k u r e w s k o c u d o w n i e za­ p o w i a d a się jej nowy film. Kolejną rzeczą, do której m u s i a ł a m się wciąż jeszcze przyzwyczaić w mojej pra­ cy, było p o d s ł u c h i w a n i e rozmów telefonicznych. Kłó­ ciło się to z moimi m o r a l n y m i i n s t y n k t a m i i zazwyczaj byłam tak z a ż e n o w a n a tą czynnością, że z a p o m i n a ł a m robić notatki dotyczące tytułów scenariuszy, nazwisk aktorów, nazw r e s t a u r a c j i , godzin s p o t k a ń i tym po­ dobnych, po to, by Scott mógł s p o k o j n i e czytać „Hust- l e r a " i d ł u b a ć w nosie, wiedząc, że n i e musi o niczym pamiętać. Lara s ł u c h a ł a , gryząc końcówkę ołówka i u ś m i e c h a ­ jąc się do siebie. Scott rozmawiał z klientką, trzymając nogi na b i u r k u i oglądając MTV Nigdzie j e d n a k nie mo­ głam dostrzec Victorii. Pochyliłam się w k i e r u n k u Tali- thy, która siedziała przy s ą s i e d n i m biurku. - Hej, Talitha, czy p o w i n n a m wiedzieć, kim j e s t Vic- toria? - Victoria? - Tak. Właśnie do m n i e zadzwoniła i kazała mi przyjść do swojego biura, tylko że ja nie mam bladego pojęcia, gdzie się ono znajduje. - Można się tego było spodziewać. - Można? - Z a s t a n a w i a ł a m się, czego niby można się było spodziewać: telefonu Victorii czy mojej ignorancji. - Biuro Victorii jest tam - wskazała na drzwi po drugiej stronie korytarza, zza których mojego pierwszego dnia pracy wynurzyła się kobieta z prostymi jak drut włosami. - A c h , to ona... - Wstałam i wygładziłam d ł o ń m i zmarszczki na spodniach. - Świetnie, dzięki. 25