2048
Szczegóły |
Tytuł |
2048 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2048 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2048 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2048 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Paolo Maurensig
WARIANT LUNEBURSKI
Przek�ad: Tadeusz Sierotowicz
Jak si� powszechnie g�osi, z wynalezieniem gry w szachy wi��e si� krwawe wydarzenie.
M�wi bowiem legenda, �e kiedy gra ta zosta�a po raz pierwszy zaprezentowana na su�ta�skim dworze, su�tan zapragn�� wynagrodzi� nieznanego tw�rc�, obiecuj�c spe�nienie ka�dego jego �yczenia. Ten za� za��da� zap�aty, kt�ra pocz�tkowo wyda�a si� bardzo u�omna: tyle ziarenek zbo�a, ile wynika z prostej operacji dodawania. Na pierwszym z sze��dziesi�ciu czterech p�l - jedno ziarno, a drugim - dwa, na trzecim - cztery, i tak dalej...
Su�tan najpierw ch�tnie zgodzi� si� na tego rodzaju zap�at�, kiedy jednak u�wiadomi� sobie, i� dla zrealizowania podobnego �yczenia nie wystarczy zawarto�� wszystkich spichrz�w jego kr�lestwa, mo�e i wszystkich spichrz�w �wiata, uzna� za stosowne rozwi�za� problem �cinaj�c g�ow� tw�rcy gry w szachy.
Legenda przemilcza pewn� okoliczno�� - t� mianowicie, i� p�niej w�adca ten musia� zap�aci� znacznie wy�sz� cen�. Szachy sta�y si� bowiem nami�tno�ci� jego �ycia i to do tego stopnia, �e straci� dla ich g�ow�. Zach�anno�� mitycznego tw�rcy mo�e by� tu por�wnana jedynie do zach�anno�ci samej gry w szachy.
Pierwsze strony dzisiejszych gazet donosz� o �mierci pewnego cz�owieka. Fakt ten mia� miejsce w miasteczku niezbyt odleg�ym od Wiednia. Wczoraj, to jest w niedziel� rano, cz�owiek o nazwisku Dieter Frisch zmar� z powodu rany postrza�owej. Jak stwierdza orzeczenie bieg�ego, musia�o to nast�pi� oko�o czwartej nad ranem.
Bezpo�redni� przyczyn� �mierci by� pocisk rewolwerowy - wystrzelony z niewielkiej odleg�o�ci, przebi� podniebienie ofiary i wyszed� w obszarze skroniowym czaszki.
W gazetach znajduje si� te� ostatnie zdj�cie zmar�ego. Wida� na nim przyzwyczajonego do �ycia na wsi d�entelmena, po powrocie z codziennej przechadzki w parku przy w�asnej willi. Ubrany jest w jasny komplet z lnu i siedzi wygodnie w wiklinowym fotelu. Wydaje si� wyci�ga� r�k�, by pog�adzi� g�ow� jednego z dw�ch ps�w le��cych u jego st�p. Nie potrafi� rozpozna� tej twarzy, na kt�r� pada cie� ronda lekkiego, s�omkowego kapelusza. Czym�e zreszt� jest fizjonomia? Stanem r�wnowagi pomi�dzy mas�, ci�arem i form� warstwy mi�ni? A mo�e czym�, co pozostaje naprawd� niezmienne pomimo up�ywu czasu? Zastanawiam si�, czy jest to mo�liwe, aby pod tym nazwiskiem i za tym wyrazem twarzy ukrywa�a si� osoba, kt�r� kiedy� zna�em? Wyt�am moj� pami�� i oto rysy twarzy, kt�re w niej zachowa�em, pokrywaj� si� idealnie z t� twarz� nabrzmia�� z powodu wieku, a pomimo to - zaryzykowa�bym takie okre�lenie - uparcie m�odzie�cz�.
Tytu�y pierwszych stron gazet m�wi� zgodnie o odej�ciu "wybitnej osobisto�ci", pomijaj�c jednak okoliczno�ci tego wydarzenia. W wyniku nacisk�w ze strony cz�onk�w rodziny zmar�ego, zdecydowanie odrzucaj�cych wersj� samob�jstwa, prawie wszystkie gazety pisz� o "wypadku", "nieszcz�ciu", albo te� o �mierci w "tajemniczych okoliczno�ciach". W sytuacji kiedy brak jakiegokolwiek motywu, nawet bezsporne fakty trac� swe znaczenie, bowiem wszyscy, kt�rzy go znali, gotowi s� przysi�c, i� nie istnia�a �adna racja mog�ca usprawiedliwi� samob�jczy gest ze strony zmar�ego. Nikt nie dostrzeg� najmniejszych objaw�w depresji czy te� zm�czenia. Wr�cz przeciwnie - wydaje si�, i� badania lekarskie, kt�rym podda� si� ostatnio, wypad�y nadzwyczaj pomy�lnie. Jego forma fizyczna - mimo sze��dziesi�ciu o�miu lat - musia�a budzi� zazdro��. Pomijaj�c lekkie utykanie spowodowane operacj� ��kotki po nieszcz�liwym upadku z konia, ci�gle uprawia� swoje ulubione sporty- tenis i jazd� konn�. Upada nawet hipoteza usi�uj�ca wyja�ni� to zdarzenie trudno�ciami finansowymi zwa�ywszy fakt, i� kilka dni wcze�niej zapewni� sobie wielomiliardowy interes wygrywaj�c przetarg na budow� zespo�u budynk�w dla Bundesbanku.
Frisch by� zatem jedn� z tych os�b, kt�rym zawsze i wsz�dzie sprzyja fortuna, nawet w �yciu prywatnym. Jego �ona odziedziczy�a znaczny spadek, a czterej synowie zajmowali wysokie stanowiska. Prowadzi� �ycie spokojne i regularne. Ka�dego tygodnia udawa� si� na cztery dni do Monachium, aby osobi�cie kierowa� w�asn� firm�, za� w pi�tki przyje�d�a� do Wiednia. Nast�pnie samochodem wybiera� si� do miejsca, gdzie najch�tniej sp�dza� sw�j wolny czas - do willi po�o�onej po�r�d rozleg�ego parku, otoczonego z kolei rezerwatem my�liwskim o obszarze oko�o pi��dziesi�ciu hektar�w. Willa, pochodz�ca z ko�ca siedemnastego wieku, znajdowa�a si� niedaleko od Wiednia i stanowi�a spor� atrakcj� turystyczn�. Latem jej bramy otwiera�y si� dla turyst�w, kt�rzy mogli zwiedza� stadnin� koni lipickich i spacerowa� do woli po parku. Ten ostatni by� prawdziwym arcydzie�em sztuki ogrodniczej i hydrauliki, stworzonym ponad sto lat temu. Jego najwi�ksz� atrakcj� by� geometryczny labirynt, kt�rego �cianami by�y trzymetrowej wysoko�ci tuje. W centrum tego labiryntu znajdowa� si� plac b�d�cy powi�kszon� szachownic�. Pola szachownicy wykonane by�y z bia�ego i czarnego marmuru. Na jej przeciwnych brzegach ros�y dwa rz�dy g�stych krzew�w - z jednej strony ciemne krzewy cisowe, z drugiej za� jasne, bukszpanowe. W krzewach sprawna r�ka ogrodnika "wyrze�bi�a" figury szachowe dor�wnuj�ce wysoko�ci� cz�owiekowi.
Frisch, jak niemal wszyscy ludzie w jego wieku, mia� swoje przyzwyczajenia. Ka�dego ranka, kiedy tylko przebywa� w willi, wstawa� punktualnie o si�dmej trzydzie�ci i nast�pnie zanurza� si� na przeci�g dok�adnie pi�ciu minut w basenie wype�nionym zimn� wod�. Po wyj�ciu z basenu wykonywa� kilka �wicze� gimnastycznych i oddawa� si� starannej toalecie. Oko�o �smej, elegancko ubrany, schodzi� do obszernego salonu, gdzie spo�ywa� lekkie �niadanie. Fili�anka kawy bez cukru, kilka herbatnik�w cienko posmarowanych d�emem, a wszystko to podane na kosztownej zastawie. Nast�pnie udawa� si� do swojego gabinetu-biblioteki, gdzie ca�e przedpo�udnie po�wi�ca� szachom - swej wielkiej pasji. W bibliotece znajdowa�o si� wszystko, co zosta�o napisane na temat szach�w. Posiada� te� kosztown� kolekcj� starych szachownic. Chocia� od wielu ju� lat nie uczestniczy� w turniejach, ci�gle piastowa� tytu� mistrza i kierowa� powa�nym czasopismem szachowym.
Wed�ug z�o�onych zezna�, a� do owego pi�tkowego wieczoru nie zdarzy�o si� nic, co mog�oby naruszy� te przyzwyczajenia. Jak zwykle kierowca oczekiwa� go na wiede�skiej stacji, za� w czasie jazdy zamienili jedynie kilka st�w. Do willi przyjechali p�n� noc� - za kwadrans pierwsza, dla �cis�o�ci (kierowca za ka�dym razem mierzy� czas przejazdu). Wysiad�szy z samochodu, Frisch, jak zwykle podszed� do ogrodzenia z psami, aby dotykiem d�oni uciszy� entuzjastyczne powitanie zgotowane mu przez jego "szczeniaki". Nast�pnie wszed� od razu do domu. Wszystko odby�o si� tak, jak w ka�dy pi�tek.
Ale ju� w sobot� rano jego stara pokoj�wka zauwa�y�a co� dziwnego w zachowaniu swego pana. S�dz�c z twarzy, Frisch musia� spa� tej nocy ma�o, albo wcale. Co wi�cej, kobieta by�a gotowa przysi�c, �e je�eli nawet si� po�o�y�, to z ca�� pewno�ci� w ubraniu. Rutyna codziennych wydarze� domowych, tocz�cych si� tak jakby to by� dobrze naoliwiony mechanizm, stanowi�a dla niej �r�d�o oparcia i pociechy. St�d te� nag�a zmiana w zwyczajach pana zaalarmowa�a j� natychmiast.
Pami�taj�c jednak o swej pozycji s�u��cej, nie odwa�y�a si� na najmniejsz� nawet uwag�. Z nikim te� o tym nie rozmawia�a. Nie zwierzy�a si� nawet reszcie s�u�by, ani tym bardziej �onie Frischa - ma��onkowie bowiem zajmowali oddzielne skrzyd�a willi, �yj�c w istocie niezale�nie i pokazuj�c si� razem jedynie przy okazji oficjalnych przyj��. Je�li wierzy� opowiadaniu kobiety, tego ranka doktor Frisch nie dotkn�� �niadania. To samo sta�o si� te� z obiadem, kt�ry podany o zwyk�ej porze wr�ci� nietkni�ty na tacy.
Wydaje si� by� zatem pewne, i� ca�y ten dzie� Frisch pozosta� zamkni�ty w domu nie przyjmuj�c �adnych wizyt, a� do p�nego wieczora. Gdy s�u��ca poda�a mu kolacj� w jego gabinecie, za�wieci� sobie lamp� i lampa ta pozosta�a zapalona a� do drugiej w nocy, kiedy to nasz �wiadek po�o�y� si� spa�.
W niedziel�, gdy min�a ju� godzina �sma i Frisch jeszcze si� nie pokaza�, pokoj�wka zaniepokojona tym niezwyk�ym op�nieniem uda�a si� do jego skrzyd�a. Zastawszy sypialni� pust� i ��ko nietkni�te, pomy�la�a najpierw, �e Pan sp�dzi� noc poza domem, cho� nie le�a�o to w jego zwyczajach. Ale w gara�u nie brakowa�o �adnego samochodu i w�a�nie to wzbudzi�o w niej pierwsze podejrzenia. Zacz�a puka� natarczywie do drzwi gabinetu, g�o�no wo�aj�c. Poniewa� nie by�o �adnej odpowiedzi, zdecydowa�a si� na otwarcie drzwi, w bibliotece jednak nie by�o nikogo. W tej sytuacji nie pozosta�o jej nic innego, jak tylko zbudzi� �on�. Nie by�o to pozbawione ryzyka, poniewa� Pani cierpia�a na bezsenno�� i zapewne o tej porze uda�o si� jej w ko�cu zasn��.
Chwil� p�niej ju� ca�a s�u�ba zosta�a zmobilizowana do przeszukiwania dwudziestu o�miu pokoi, licznych piwnic i pomieszcze� dla go�ci. Poszukiwania obj�y nawet najbli�sze otoczenie willi, ale nie przynios�y �adnego rezultatu. W ko�cu kto� wpad� na pomys� u�ycia ulubionych ps�w pana - dw�ch owczark�w alzackich, kt�re ca�y ten czas w�ciekle ujada�y. Natychmiast po otwarciu ogrodzenia pierwszy z nich rzuci� si� w g�szcz ogrodu, drugi za�, prowadzony na smyczy, bez najmniejszego wahania zaprowadzi� wszystkich do owego miejsca. Cia�o Frischa, le��ce w ka�u�y krwi, zosta�o odnalezione w �rodku labiryntu. W niewielkiej odleg�o�ci od cia�a znajdowa� si� jego s�u�bowy pistolet sprzed wielu lat. Nikt nie m�g� us�ysze� wystrza�u, poniewa� pistolet wyposa�ony by� w t�umik.
Daremnie szukano jakiego� listu po�egnalnego. Na stole w jego gabinecie znaleziono jedynie szachownic�. Rozgrywana na niej partia szach�w znajdowa�a si� w decyduj�cym momencie.
Prawd� powiedziawszy by�a to bardzo dziwna szachownica. Wykonana ze zszytych razem jasnych i ciemnych kawa�k�w zgrzebnego p��tna. Do gry s�u�y�y r�nej wielko�ci guziki, na kt�rych wyryto domowym sposobem - by� mo�e za pomoc� gwo�dzia - zarysy figur szachowych.
Po�r�d wszystkich dziennik�w opisuj�cych t� scen�, jedynie nie-; wielka gazeta z prowincji, by� mo�e z powodu braku informacji � z pierwszej r�ki, po�wi�ci�a tej pozornie nieistotnej informacji nieco \ uwagi. Opublikowany tam artyku� ko�czy� si� nast�puj�co: "Nigdy l, si� nie dowiemy, dlaczego tej nocy doktor Frisch wybra� ze swej bogatej kolekcji szachownic t� w�a�nie szmat�. By� mo�e aby rozegra� s sw� ostatni� parti�, parti� ze �mierci�?"
W tych nieco melodramatycznie brzmi�cych zdaniach kryje si� l ziarnko prawdy. Tym niemniej nikt z prowadz�cych �ledztwo nie zwr�ci� na nie uwagi. Oczywi�cie pobrano odciski palc�w nawet z niezwyk�ych figur szachowych. W trakcie tej operacji zmieniono jednak ich oryginalne ustawienie na szachownicy, zamazuj�c tym samym jedyny pewny �lad. Przyznam jednak, i� by� to �lad bardzo trudny do odczytania. Stawiano przer�ne hipotezy: samob�jstwo, nieszcz�liwy wypadek, a nawet zab�jstwo. Nikt jednak nie pomy�la� o tym, i� mog�o tutaj chodzi� o wykonanie wyroku �mierci - tyle tylko, �e znacznie op�nione w czasie i przestrzeni. Podobnie nikt te� nie zwr�ci� uwagi na ustawienie figur szachowych zawieraj�ce przes�anie czytelne dla s�dziego, kt�ry dopiero co skaza� Frischa. Prowadz�cy �ledztwo znale�li na tych figurach jedynie odciski palc�w Frischa, chocia� to w�a�nie ja rozgrywa�em wtedy t� parti� szach�w. Znaleziona szachownica by�a moj� w�asno�ci�, za� u�o�enie, kt�re zastano na szachownicy, potrafi�bym odtworzy� i rozegra�, w ka�dym jego wariancie, nawet z zamkni�tymi oczyma. Obrona, o kt�r� tutaj chodzi i kt�r� Frisch usi�owa� bezskutecznie prze�ama� na kartach swego czasopisma, by�a jedyn� nici� wi���c� nas obu z pewnym haniebnym koszmarem z przesz�o�ci. Obrona ta, bezczelnie nazwana przez Frischa "Wariantem luneburskim", sta�a si� nici�, kt�ra pozwoli�a mi - niczym do k��bka - dotrze� do jego osoby.
Wyrok zosta� og�oszony w pi�tek wieczorem, w poci�gu ekspresowym jad�cym z Monachium do Wiednia.
Jak ju� poda�em, Dieter Frisch ka�dego wtorku udawa� si� do filii swej firmy w Monachium, gdzie zatrzymywa� si� na cztery dni. W pi�tkowy wiecz�r wraca� do Wiednia zawsze tym samym poci�giem ekspresowym wyje�d�aj�cym o dziewi�tnastej dwadzie�cia. Trwa�o to ju� wiele lat i trzeba doda�, i� ta powrotna podr� by�a dla Frischa szczeg�lnie przyjemna oferuj�c mu kilka godzin odpr�enia. Zwykle bowiem sp�dza� j� w towarzystwie pana Bauma, dyrektora filii monachijskiej, kt�ry by� niezast�pionym wsp�pracownikiem i jednocze�nie przyjacielem z czas�w wojny. Zazwyczaj udawa�o im si� zdoby� ca�y przedzia� dla siebie i po zas�oni�ciu drzwi i okna, dla zniech�cenia ewentualnych natr�t�w, pan Baum wyci�ga� ze swej walizki przeno�n� szachownic� z magnetyzowan� powierzchni�. Tak zaczyna� si� rytua� pi�tkowego wieczoru. Czas mija� niczym z bicza trzasn�� i cz�sto nie udawa�o im si� zako�czy� rozgrywanej partii, poniewa� pan Baum wysiada� o jedn� stacj� wcze�niej. Tym sposobem ostatni odcinek jazdy, trwaj�cy oko�o czterdziestu minut, Frisch sp�dza� samotnie, dumaj�c z lubo�ci� na temat dopiero co rozegranych partii szach�w.
Kto nie zna dobrze gry w szachy, by�by mo�e sk�onny my�le�, i� jest to gra nudna i nadaj�ca si� jedynie dla sko�czonych dziwak�w albo os�b starszych. W ka�dym za� razie dla os�b obdarzonych anielsk� cierpliwo�ci� i maj�cych wiele czasu do stracenia.
Wszystko to jest prawdziwe jedynie w cz�ci, poniewa� szachy wymagaj� nies�ychanej energii i umys�owej �wie�o�ci dziecka. Je�eli zatem, od czasu do czasu, przedstawia si� szachist�w jako starc�w z pomarszczonym czo�em, to czyni si� tak tylko po to, by wyrazi� fakt, i� chodzi tutaj o aktywno��, w kt�rej - niczym w nieugaszonym ogniu - spalaj� si� dni, lata i ca�e istnienie cz�owieka. Ale w zamian za to po�wi�cenie szachista do�wiadcza swoistego zatrzymania si� czasu, czyli czego� w rodzaju realizuj�cej si� ju� teraz wieczno�ci. Kiedy za� znajduje si� on daleko od szachownicy, �ycie wydaje mu si� niezno�nie szybkie i pragnie jak najszybciej powr�ci� do stanu �aski - czyli owego nieokre�lonego, lecz jednocze�nie b�ogiego stanu wy�szo�ci, kt�ry jest jego udzia�em, gdy umys� ca�kowicie zanurza si� w grze w szachy. Gdy za� chodzi o nud� - uwierzcie mi, prosz� - szachista nie zna tego s�owa. Czy� mo�na sobie wyobra�a�, �e rzucaj�cy si� do ataku �o�nierz si� nudzi? W historii gry w szachy jedynie boski Capablanca, b�d�c u szczytu swej kariery, powiedzia� co� na temat nudy gry w szachy. Styl jego gry by� jednak tak doskona�y, i taka by�a oczywisto�� jego zwyci�stw, i� on sam - mo�e w�a�nie aby obroni� si� przed nud� -zaproponowa� pewn� modyfikacj� zwyk�ej szachownicy oraz jej powi�kszenie. Proponowa� te� dodanie nowych figur celem uatrakcyjnienia gry. Ale i on sam, wkr�tce po tych deklaracjach, mia� zap�aci� wysok� cen� za sw� zarozumia�o��.
Prawie wszyscy, w takich czy innych okoliczno�ciach, zetkn�li si� z szachownic�. Dotkn�li figur szachowych, wa�yli je w d�oni i przesuwali z p�l jasnych na ciemne, ulegaj�c przy tym urokowi tych�e figur przedstawiaj�cych kr�la, kr�low� oraz ich miniaturowe wojsko. By� mo�e te� wielu usi�owa�o zainicjowa� to, co nie jest niczym innym jak tylko namiastk� wojny, prze�ywaj�c rado�� zwyci�stwa, albo te� gorycz pora�ki. Niewielu wybra�c�w, albo mo�e lepiej przekl�tych - trudno os�dzi� - rozpozna�o w tych totemicznych figurach swych dalekich przodk�w i potem przez cale �ycie nie potrafili si� od nich uwolni�. Hans Mayer (m�j przybrany syn) i ja nale�ymy do tej rasy. Mam tylko nadziej�, i� dla Hansa nie jest jeszcze za p�no i �e - zwa�ywszy jego m�ody wiek - uda mu si� wyj�� z tego ca�o.
�ycz� mu, aby powr�ci� do malarstwa i �eby uda�o mu si� �y� spokojnie, a szachy niechby sta�y si� jedynie jego hobby. Dla mnie za� nie ma ju� ratunku. Pozosta�o mi niewiele �ycia i obawiam si�, �e �mier� nie b�dzie �adnym wyzwoleniem. Tak�e i Dieter Frisch nale�a� do tej rasy. Od wielu ju� lat posiada� now� to�samo��, nowe �ycie i now� karier�. M�wi�c kr�tko, by� ca�kowicie bezpieczny. By�o jednak co�, co go pozbawi�o tego bezpiecze�stwa -jego niezaspokojona nami�tno�� do gry w szachy.
Musimy zatem cofn�� si� o kilka dni w czasie, a dok�adnie do owego pi�tku, kt�ry zacz�� si� dla niego w spos�b niezwykle obiecuj�cy - pobyt w Monachium by� dla Frischa rodzajem wakacji. Ot� przebywaj�c w tym mie�cie zatrzymywa� si� on w komfortowym mieszkaniu kochanki przy Ludwigstrasse, kt�re to mieszkanie sam jej podarowa� kilka lat wcze�niej. Z tego te� powodu by� zmuszony do zmiany niekt�rych swoich przyzwyczaje� (ale czyni� to bez szczeg�lnego �alu). Tak wi�c �adnego wczesnego wstawania i �niada� na stoj�co. Zamiast tego d�ugie wylegiwanie si� w ��ku a� do dziewi�tej rano i obfite, bawarskie �niadanie, kt�rego nigdy nie zjada� do ko�ca - jedynie uszczkn�� troch� tego, troch� tamtego, tak dla skosztowania. W biurach firmy pojawia� si� oko�o godziny dziesi�tej, pozdrawiaj�c swoich podw�adnych i wasali na lewo i na prawo, tak jakby dokonywa� objazdu w�asnej posiad�o�ci feudalnej.
Tego ranka, oko�o �smej trzydzie�ci, obudzi� go telefon od pana Bauma. Pan Baum chcia� przypomnie�, i� tego dnia mia� zosta� podpisany wa�ny kontrakt i �e obecno�� Frischa by�a do tego niezb�dna.
Wyskoczy� wi�c z ��ka i zacz�� przygotowywa� si� do wyj�cia pod�piewuj�c sobie w �azience, jak to mia� w zwyczaju. Hilda, jego kochanka, przygotowa�a obfite �niadanie, kt�re tym razem jad� z wi�kszym ni� zwykle apetytem. Pogoda by�a �adna. P�no majowe s�o�ce przygrzewa�o jak nale�y, orzek� wi�c, �e rezygnuje z samochodu, kt�ry jak zwykle oczekiwa� przy bramie. Odprawi� kierowc� i pieszo uda� si� do biura.
Przedpo�udnie zaj�o mu dopracowanie niekt�rych szczeg��w kontraktu. Zrezygnowa� nawet z cz�ci przerwy obiadowej (Frischowi zale�a�o na tym, aby jego podw�adni widzieli, i� nie oszcz�dza si� w pracy). Oko�o drugiej uda� si� wraz z panem Baumem do ich ulubionej restauracji, gdzie tym razem nie tylko pozwoli� sobie na du�y kufel piwa w miejsce soku jab�kowego, ale tak�e - ca�kowicie
wbrew swym zwyczajom - po sko�czonym obiedzie zosta� jeszcze przy stole, by przy lu�nej pogaw�dce wypi� z przyjacielem kieliszek mro�onej w�dki Obstler.
Powr�ci� do swojego dyrektorskiego biura prawie o czwartej. Powiedzia� sekretarce, �e nie ma go dla nikogo, po czym wyci�gn�� si� na obitej pachn�c� sk�r� kanapie znajduj�cej si� w jego biurze i uci�� sobie drzemk�.
Zbudzi� si� o sz�stej trzydzie�ci. �ci�le bior�c, obudzi� go natarczywy sygna� telefonu wewn�trznego. Dzwoni�a sekretarka.
- Doktorze Frisch, przepraszam, ale chcia�abym pana poinformowa�, �e jest ju� sz�sta trzydzie�ci.
- Tak tak, wiem, kt�ra jest godzina - odpar� Frisch z pewn� z�o�ci� w g�osie w�a�ciw� wszystkim schwytanym na gor�cym uczynku. Pospa�by jeszcze troch�, a nawet teraz, kiedy rozmawia� przez telefon, nie by� ca�kiem pewny czy to sen, czy jawa...
-Jeszcze jedna sprawa... - zaryzykowa�a sekretarka. - Kto� bardzo chcia� z panem rozmawia�. Dzwoni� kilka razy utrzymuj�c, i� koniecznie musi si� z panem spotka�...
- Kto to by�?
- Nie wiem. Nie chcia� si� przedstawi�. Nie, Frisch nie �ni�. Pokonawszy chwilowe oszo�omienie, odzyska� swe normalne opanowanie i powag� g�osu.
- Wie pani doskonale, pani Hermes, �e w pi�tek nie przyjmuj� nikogo, a tym bardziej tych, co nie chc� si� przedstawi�.
- Oczywi�cie, wiem o tym - przytakn�a pani Hermes, czuj�c si� nies�usznie zbesztana i przypominaj�c sobie dwadzie�cia dwa lata pracy w charakterze sekretarki. -W�a�nie dlatego pozwoli�am sobie powiadomi� o tym pana.
- Co chce pani przez to powiedzie�? Przed udzieleniem odpowiedzi pani Hermes zawaha�a si� na moment. - Odnios�am wra�enie, �e chcia� mnie oszuka�.
- Oszuka�?
-Tak mi si� wydawa�o. Podawa� si� za pa�skiego przyjaciela z dawnych czas�w. Dok�adniej za�, podawa� si� za kogo� "pos�anego" przez starego przyjaciela...
- Starego przyjaciela?
- W�a�nie tak. My�l� jednak, �e chodzi�o jedynie o uzyskanie informacji na temat pa�skich ruch�w.
- Moich ruch�w? - Dopiero teraz Frisch zda� sobie spraw� z faktu, �e przez ca�� t� rozmow� nie robi� nic innego jak tylko stawia� znak zapytania po ostatnich s�owach sekretarki. W rzeczywisto�ci bowiem jego umys� przebiega� w pami�ci nazwiska wszystkich os�b, przyjaci� i nieprzyjaci�, kt�rzy mogli ukrywa� si� za tymi telefonami.
- Ile mia� lat?
- Sk�d mam to wiedzie�? - odpowiedzia�a zdumiona sekretarka. - Przecie� go nie widzia�am.
Frisch traci� cierpliwo��. - Na podstawie g�osu, prosz� pani, na podstawie g�osu, oczywi�cie. Wyda� si� pani cz�owiekiem m�odym czy te� starym? Z jakim akcentem m�wi�?
Pani Hermes przez chwil� milcza�a, usi�uj�c sobie co� przypomnie�. - S�dz�, �e raczej m�ody. I bez �adnego akcentu.
Frisch westchn�� prawie z ulg�. Je�eli bowiem mia� si� czego� obawia�, to jedynie ze strony ludzi starych, ludzi w jego wieku i maj�cych t� sam� co on przesz�o��.
- Co mu pani powiedzia�a?
- Nic, nic czego by�my ju� wszyscy nie wiedzieli - wyj�ka�a sekretarka z drugiej strony telefonu.
Frischowi wydawa�o si�, �e widzi pani� Hermes jak przygryza wargi i wyba�usza oczy spoza grubych szkie� okular�w. Jeden tylko B�g wie, ile to ju� razy przysz�a mu pokusa zwolnienia j ej. Je�eli tego jeszcze nie uczyni�, to tylko z powodu jej prawie stuprocentowej dyskrecji. Ale teraz...
- Czyli co, dok�adnie m�wi�c?
Wydawa�o si�, �e za chwil� sekretarka wybuchnie p�aczem.
- Powiedzia�am mu tylko, �e jeszcze dzisiaj wyje�d�a pan do Wiednia.
Us�yszawszy t� odpowied�, Frisch - sam nie wiedz�c dlaczego - wybuchn�� gniewem, kt�rego nie potrafi� dobrze zamaskowa�. Jego s�owa zabrzmia�y jak uderzenia bicza: - �le, prosz� pani, bardzo �le. Nie oczekiwa�em tego po pani!
- Ale� ja...
Frisch nie pozwoli� jej doko�czy�. Nacisn�� guzik i przerwa� po��czenie. Zajm� si� ni� po powrocie, pomy�la�.
Wsta�. Kr�ci�o mu si� w g�owie, mdli�o go w �o��dku. Min�a ju� sz�sta trzydzie�ci. Na zewn�trz �wiat�o si� zmieni�o i w jego biurze by�o prawie ciemno. Podszed� do okna i z wysoko�ci �smego pi�tra spojrza� w d� na ulic� oraz na przeje�d�aj�ce samochody. Ulica by�a pe�na pojazd�w, za� na chodnikach dwa sznury ludzi przemieszcza�y si� w przeciwnych kierunkach, przenikaj�c si� wzajemnie. Z tej wysoko�ci wszystko wydawa�o si� p�ynne i bezosobowe, niczym masa odpadk�w unoszonych przez wod�. Czy�by zatem wystarczy�o unie�� si� na pewn� wysoko�� nad ziemi�, aby perspektywa uleg�a zmianie staj�c si� bosk� i pozwalaj�c na decydowanie o ludzkich losach? Czy zatem wsp�czucie, lito�� i mi�o�� s� czym� wzgl�dnym, a nie absolutnym? Jaka� bowiem mi�o�� albo wsp�czucie mog� ��czy� szachist� z pionkiem po�wi�canym w trakcie gry? Na moment ow�adn�a nim niewyra�alna nostalgia za przesz�o�ci� i za w�asn� m�odo�ci�. U�wiadomi� sobie nagle, i� wszyscy taplaj� si� we w�asnej kl�sce. Ka�da rzecz, cho�by nie wiadomo jak l�ni�ca i bogata, nie jest niczym innym jak tylko wyrazem kolektywnego bankructwa, do kt�rego wszyscy zd��yli si� ju� przyzwyczai�.
Co mog�oby rozbudzi� te lunatyczne masy? Prawdopodobnie nawet wojna nie sprosta�aby temu zadaniu.
Znowu zadzwoni� telefon. To Baum, i wydawa� si� czym� zaniepokojony. - Co ty tam robisz? Samoch�d ju� na nas czeka.
Frisch otrz�sn�� si� ze swych my�li. -Ju� id�.
Ale powiedziawszy tak, nie �pieszy� si� z wyj�ciem. By� z�y sam na siebie, bo nie potrafi� przywo�a� �adnej przyjemnej kwestii do g�owy. I jeszcze ta Hermes! Ale� to gadu�a! �eby tak od razu m�wi� wszystko nieznajomym! Prawdopodobnie chodzi�o o przedstawiciela jakiej� firmy, albo gorzej jeszcze, o kogo� z agencji ubezpieczeniowej. Bo jak nie, to kto m�g� to by�? Przyjaciel... Czy�by mia� przyjaci�, o kt�rych istnieniu nic nie wiedzia�? A mo�e to wcale nie by� przyjaciel? Kt� to m�g� by�, do licha? Mia� oczywi�cie wielu przeciwnik�w, tych jednak zna� dobrze: konkurencja, politycy, kilka porzuconych kobiet, jaki� zdradzony m��... I kto jeszcze? W jego niespokojnej wyobra�ni przeciwnicy zacz�li si� mno�y�, tworz�c gro�ny legion. Jedn� w wielu powracaj�cych fobii Frischa by� strach przed zamachem na jego �ycie. Strach ten towarzyszy� mu niczym chroniczny b�l g�owy. Czasem by� ledwo odczuwalny, a czasem nie do zniesienia. Frisch nie otrzyma� nigdy �adnej pogr�ki, ale obawia� si�, �e jaki� najemny morderca mo�e go oczekiwa� na trasie jego zwyk�ych przejazd�w. Patrz�c z okna swego biura na ulic� w dole, zadawa� sobie czasem pytanie o wygl�d tego hipotetycznego m�ciciela. Wyobra�a� sobie, �e rozpoznaje go w t�umie. Raz m�g� to by� cz�owiek z psem stoj�cy na rogu ulicy, innym razem ubrany na czarno motocyklista, kr���cy swym pojazdem po pobliskich ulicach. Albo te� - jak my�la� akurat - ten student spaceruj�cy ulic� z r�kami w kieszeniach nieprzemakalnego p�aszcza.
Frisch wyszed� z biura. Zamkn�� za sob� drzwi na klucz i wind� zjecha� do podziemnego gara�u. Baum czeka� ju� na niego w samochodzie. Usiad� obok na tylnym siedzeniu i da� znak kierowcy.
- �le si� czujesz? - zapyta� Baum.
- Nie, nie, dlaczego pytasz?
-Jeste� blady.
- Zjad�em za du�o. - Powiedzia� to jednak bez wi�kszego przekonania. - Ach, by�bym zapomnia�! Po powrocie przypomnij mi o pani Hermes. Musz� podj�� pewne kroki w jej sprawie.
- Dobrze. - Baum nigdy nie kwestionowa� decyzji prze�o�onego.
Przez ca�� drog�, a� do stacji, pozostali w milczeniu. Po raz pierwszy odk�d si� znali, Frisch poczu� fizyczne obrzydzenie wobec Bauma. Szybko jednak zda� sobie spraw� z faktu, i� to nieprzyjemne uczucie obejmuje wszystko, co go otacza�o, z nim samym w��cznie.
W barze na stacji wypi� szybko kieliszek koniaku. Doda�o mu to troch� animuszu. Poci�g by� ju� podstawiony na peronie i na szcz�cie pozosta�o jeszcze kilka pustych przedzia��w. Zaj�li miejsca na kilka minut przed odjazdem. Dobry humor odzyska� dopiero w momencie, kiedy usiad�szy wygodnie na pokrytym pluszem fotelu poczu�, i� poci�g zacz�� sw�j bieg. Z now� sympati� spojrza� na szczup�� posta� Bauma i na niemal odruchowe gesty jego d�oni sk�adaj�cych starannie p�aszcz, kt�ry zawsze nosi�. Wyg�adza� kanty spodni, po czym k�ad� sk�rzany neseser na kolanach i otwiera� go naciskaj�c jednocze�nie przyciski bocznych zamk�w. Nast�pnie wyjmowa� z nesesera szachownic� i z tak� staranno�ci�, jakby to chodzi�o o jak�� relikwi�, k�ad� j� na rozk�adanym stoliku i starannie uk�ada� figury szachowe. W ostatnim ge�cie tego ceremonia�u wyci�ga� z kieszeni jednego feniga i k�ad� go obok szachownicy. To samo czyni� Frisch - by�a to ich symboliczna stawka.
Baum nie by� z�ym szachist�. Z ca�� pewno�ci� nie by� geniuszem, ale nie mo�na te� powiedzie�, �eby gra� �le. Brak talentu nadrabia� technik� godn� pozazdroszczenia. By� znakomitym teoretykiem i jego otwarcia zawsze okazywa�y si� doskona�e. Nie mia� zbyt wielu pomys��w, to prawda, i kiedy usi�owa� zboczy� z utartych szlak�w, zawsze popada� w tarapaty. Pomimo to by� znakomitym partnerem i wcale nie by�o �atwo go pokona�. W czasie wsp�lnej podr�y rozgrywali zwykle dwie albo nawet trzy partie. Po szybkim otwarciu nast�powa�a kr�tka potyczka z wzajemn� utrat� figur i zaraz potem mogli oceni� czy warto kontynuowa� parti�. Niekiedy partia w spos�b nieunikniony zamienia�a si� w sytuacj� patow�. Zaczynali wtedy od nowa, wybieraj�c coraz to ryzykowniejsze warianty. Prawd� powiedziawszy Baum by� zawsze bardzo ostro�ny, wykonuj�c posuni�cia pewne i sprawdzone. Zwykle zadowala� si� remisem, kt�ry dla niego by� sukcesem. Czasem jednak zdarza�o im si�, �e jaka� szczeg�lnie interesuj�ca rozgrywka poch�ania�a ca�kowicie ich uwag�. W takich sytuacjach przerywali gr� i razem analizowali dan� parti� w ka�dym jej wariancie.
Wydaje si�, i� cech� charakteryzuj�c� wszystkich szachist�w jest niezdolno�� do uznania w�asnej pozycji za beznadziejn�. Dotyczy�o to tak�e i Bauma, kt�ry usi�owa� analizowa� szczeg�owo ka�dy sw�j ruch, aby odkry� jak i gdzie pope�ni� b��d. Czasem te analizy wsp�lnych partii dostarcza�y Frischowi jakiego� smakowitego k�ska do prowadzonej przez niego rubryki szachowej.
Tym razem Baum gra� bia�ymi. Otwarcie pionkiem broni�cym hetmana by�o jego ulubionym debiutem. Uwielbia� p�ywa� po spokojnych wodach i na pewnych okr�tach. Frisch nie mia� jednak |ochoty na standardowe schematy i zdecydowa� si� na nieco ryzykowniejsz� gr�. Zreszt� graj�c z Baumem mo�na by�o sobie pozwoli� na luksus takiej gry.
- Zobaczymy, jak sobie z tym poradzisz, m�j drogi - powiedzia� Frisch, wykonuj�c szybko ruch otwieraj�cy parti�. Wkr�tce jednak jego schemat gry zacz�� znacznie odbiega� od zwykle stosowanej taktyki. Chcia� zobaczy�, jak zareaguje Baum, kiedy zorientuje si�, �e taki obra� wariant. Czy ta decyzja Frischa, aby zanurzy� si� w komplikacjach obrony nies�ychanie niebezpiecznej dla czarnych, by�a rodzajem �artu, czy te� raczej wyzwaniem rzuconym samemu sobie?
Ka�dy szachista my�li o grze w szachy dok�adnie tak, jak my�li si� o �wiecie. Znaczy to, �e szachista ma swoje preferencje i swoje antypatie, swoje przyzwyczajenia i rzeczy, kt�rych nie toleruje. Frisch uwa�a� siebie za puryst� gdy chodzi o gr� w szachy i zdecydowanie odrzuca� wszystko to, co wydawa�o mu si� nielogiczne, pogmatwane albo nie daj�ce si� sprowadzi� do jakiej� ju� istniej�cej teorii. Bardziej ufa� sile mierzonej ilo�ci� figur i pionk�w pozostaj�cych do dyspozycji ni� jako�ci gry. Ponadto nie potrafi� przegrywa� - zreszt� nie tylko gdy chodzi o szachy - ani te� zrezygnowa� ze swoich g��boko zakorzenionych przekona�.
Na wariant ten natkn�� si� mniej wi�cej rok temu, kiedy przygotowywa� dla przegl�du szachowego analizy r�nych partii. Wariant - rozgrywany przez czarne - zosta� zastosowany z du�ym sukcesem na kilku ostatnich turniejach. Przewidywa� on po�wi�cenie w pewnym momencie rozgrywki skoczka w zamian za dwa pionki. Dzi�ki temu jednak uniemo�liwia�o si� bia�ym skuteczn� obron� kr�la, stawiaj�c go tym samym w bardzo trudnej sytuacji. Je�eli bia�e chcia�y podtrzyma� liczebn� przewag� na szachownicy, musia�y przez d�u�szy czas pozostawa� w g��bokiej defensywie.
Nie potrzeba by�o wnikliwych analiz, aby zauwa�y�, i� wariant ten obra�a� wszystkie kanony estetyczne Frischa. St�d te� pisa� o nim obszernie na �amach swego czasopisma, usi�uj�c wykaza� bezzasadno�� i bezskuteczno�� tego posuni�cia. Po�wi�ci� mu rodzaj obszernej dysertacji opublikowanej w odcinkach w kilku kolejnych numerach pisma. Rozprawa nosi�a tytu� Wariant luneburski i stawia�a sobie za cel ca�kowite zniszczenie tytu�owego wariantu. Wed�ug Frischa wariant ten by� "sprzeczny", "ryzykancki" i "agresywny". Czasem jednak krytykujemy jakie� przekonanie z takim zaanga�owaniem, i� nie�wiadomie sami stajemy si� jego zwolennikami. I to w�a�nie przytrafi�o si� Frischowi, kt�ry w�a�nie teraz wykonywa� ruchy krytykowanego przeze� wariantu. Przecz�c samemu sobie i przekraczaj�c w�asne zasady odczuwa� oczywi�cie dreszczyk emocji, ale - by� mo�e po raz pierwszy - przyjmuj�c punkt widzenia swego przeciwnika zacz�� u�wiadamia� sobie -fakt, jak bardzo mog� zmienia� si� oceny po prostej zamianie stron przy szachownicy.
Kto wie, czy Baum pami�ta� jeszcze ten wariant?
Ale� tak! Z ca�� pewno�ci� tak! Baum przecie� s�u�y� mu wielk� pomoc� w wyczerpuj�cej analizie tych partii. Rozpozna� go, a jak�e!
- Ooo! - wykrzykn��, wyra�nie zaskoczony. Jakby chcia� powiedzie�: "I tu jest pies pogrzebany!"
Frisch gra� dalej. Chocia� studiowa� ten wariant bardzo uwa�nie, by�o w nim co�, co mu si� wymyka�o.
Pyta� sam siebie dlaczego zadaje sobie tyle trudu i przez moment przysz�a mu nawet pokusa, aby zaproponowa� przerwanie partii i przej�cie do nast�pnej. Powstrzyma� si� jednak, bo wiedzia�, i� Baum potraktowa�by t� propozycj� jako w�asne zwyci�stwo. A tego chcia� unikn�� za wszelk� cen�. Co najwy�ej mo�na mu by�o podarowa� remis, poniewa� nieliczne zwyci�stwa Bauma by�y dla niego powodem do przechwa�ek trwaj�cych ca�e tygodnie. Zreszt�, podobnie jak nawet jedno zwyci�stwo przekre�la d�ug� seri� pora�ek, tak te� i pora�ka kompromituje, o ile wr�cz nie anuluje bez reszty, najd�u�sz� nawet seri� zwyci�stw. W istocie rzeczy - pomy�la� Frisch z optymizmem - rozgrywaj�c uwa�nie t� parti�, mo�na b�dzie osi�gn�� co najmniej remis.
Zag��biony w swych my�lach nawet nie zauwa�y�, i� jaki� podr�ny wszed� do ich przedzia�u i usiad� na wolnym miejscu obok. Bardzo rzadko zdarza�o si�, by kto� mimo opuszczonych zas�on wchodzi� do ich przedzia�u. St�d te� Frisch uni�s� g�ow� znad szachownicy i spojrza� wzrokiem pe�nym zdumienia. Frisch unika� patrzenia innym prosto w twarz. By�o to jego dziedzictwo z czas�w wojny: nigdy nie patrzy� nikomu prosto w oczy, za� jego spojrzenie wyra�aj�ce rodzaj dezaprobaty, koncentrowa�o si� na bli�ej nieokre�lonym punkcie gard�a - tak jakby obserwowa� plamy na ko�nierzyku, albo odpruwaj�ce si� pagony.
Czuj�c na sobie wzrok, m�odzieniec mrukn�� co� pod nosem, doda�: "Dobry wiecz�r" i usiad�.
Intruz m�g� mie� jakie� dwadzie�cia lat. Mia� jasne w�osy opadaj�ce na plecy, by� niestarannie ogolony i nosi� nieco sp�owia�y, jasny ; p�aszcz nieprzemakalny zapi�ty a� pod szyj� - rzecz, kt�rej Frisch nie znosi�. M�odzieniec skurczy� si� w fotelu trzymaj�c ci�gle r�ce w kieszeni. Mia� p�ask� torb� ze sk�ry. Okoliczno��, i� nie posiada� �adnego innego baga�u, kaza�a Frischowi �ywi� nadziej�, �e chodzi�o tutaj o kr�tk� podr�.
Przez kilka minut patrzy� na nich uwa�nie, po czym otworzy� swoj� torb� i wyci�gn�� kilka arkuszy rysunkowego papieru. Nast�pnie chrz�kn�� lekko, aby zwr�ci� na siebie uwag�.
-Je�eli panowie pozwol� - powiedzia� - to zrobi� panom humorystyczne portrety podczas gry w szachy.
Frisch oschle odm�wi�, a zrezygnowany m�odzieniec znowu zwin�� si� w fotelu. Zdj�� torb� z ramienia i po�o�y� j� na miejscu obok siebie. Wcze�niej jednak wyj�� z niej niewielkie zawini�tko z szarego p��tna, kt�re w�o�y� do kieszeni p�aszcza.
Frisch powr�ci� do swoich my�li, ale obecno�� innego cz�owieka wyra�nie mu przeszkadza�a. Od czasu do czasu rzuca� szybkie spojrzenie w stron� nieznajomego, kt�ry nie odrywa� oczu od szachownicy. S�dz�c z ledwo dostrzegalnych ruch�w jego �renic, zdawa� si� "czyta�" r�ne warianty rozgrywanej partii. Baum, ze swej strony, nie wydawa� si� by� zak�opotany. Maj�c przewag� gra� z du�ym zaanga�owaniem i pewnie wykonywa� posuni�cia.
Grali tak jeszcze przez p� godziny, a� Frisch zaproponowa� remis przekonany, i� Baum -jak zwykle - przyjmie propozycj�. Ten jednak zawaha� si� i nadymaj�c wargi jakby w�a�nie degustowa� jaki� znakomity gatunek wina, odm�wi�.
-Je�eli nie masz nic przeciwko temu, wola�bym zobaczy� jak to si� sko�czy...
Partia potoczy�a si� wi�c dalej. Frisch, ruch po ruchu, zacz�� zdawa� sobie spraw�, i� w istocie rzeczy zrobi� wszystko, co by�o w jego mocy, aby doj�� do trudnej do zaakceptowania dla niego ko�c�wki. Ko�c�wk� t� zna� zreszt� bardzo dobrze, bo studiowa� j� w najmniejszych detalach. Prawd� powiedziawszy by�y to analizy cokolwiek stronnicze, ale Frisch by� zdania, �e "wariant luneburski" nie m�g� by� skuteczn� obron� i by� mo�e nie�wiadomie chcia� utwierdzi� si� w tym przekonaniu. W ko�cu, na kilka ruch�w przed matem, po�o�y� w�asnego kr�la na szachownicy poddaj�c parti�.
- Co by�o do udowodnienia, m�j drogi Baum - powiedzia� pewny siebie. Ale jednocze�nie nie potrafi� ukry� owego t�pego wyrazu twarzy w�a�ciwego tym, kt�rzy nie umiej� przegrywa�. - Ten wariant nie mo�e jednak funkcjonowa�.
A poniewa� po pora�ce wszyscy stajemy si� nieco bardziej tolerancyjni, odwr�ci� si� w stron� m�odzie�ca, jakby chcia� go wci�gn�� do rozmowy. Ten za� ci�gle jeszcze patrzy� na szachownic� tak, jakby rachunki si� nie zgadza�y. Trudno by�o jednak powiedzie�, na ile orientowa� si� w grze w szachy.
W ko�cu m�odzieniec kaszln�� dla odzyskania g�osu i powiedzia�:
-Jestem przekonany, �e ruchy, kt�re pan wykona�, nie by�y najlepszym rozwi�zaniem.
Frisch skamienia�. Musia� u�y� ca�ej si�y swej woli, aby znie�� t� obraz�. W ko�cu, kiedy ju� odzyska� spok�j - bo tylko spok�j by� potrzebny, aby m�c co� wyja�ni� ignorantom - u�miechn�� si�.
- Jest pan o tym przekonany?
Je�eli by�o co�, czego w �aden spos�b nie tolerowa�, to w�a�nie s�dy wypowiadane przez przygodnych obserwator�w, kt�rym z trudem przychodzi�y nawet najbardziej elementarne posuni�cia. Konduktor, dla przyk�adu, by� jednym z nich. Jego przybycie by�o zawsze widziane jako z�o konieczne i nigdy nie udawa�o si� trzyma� go na dystans. Gdy chodzi o szachy, jego pogl�dy by�y bardzo ograniczone i kr�tkowzroczne. Niczym fatamorgan� na pustyni widzia� mata wsz�dzie i cz�sto trzeba by�o powstrzymywa� jego d�o�, by nie opad�a na szachownic� powoduj�c nieszcz�cie. O ile jednak pojawienie si� konduktora by�o rodzajem ci�g�ego - ale zawsze przewidywalnego - zagro�enia, o tyle wej�cie do przedzia�u innego szachowego ignoranta, by�o z gruntu nieprzewidywalne. Nie chodzi o to, i� zdarzy�o si� to po raz pierwszy. W ci�gu ich wieloletnich wsp�lnych podr�y trafi�o si� ju� kilka razy, i� jaki� intruz wchodzi� do ich przedzia�u i zaczyna� rozmow�, chocia� obok znajdowa�y si� inne puste przedzia�y. By�y to jednak zawsze uwagi bardzo powierzchowne i bez �adnego znaczenia, kt�re te� �atwo by�o obali�. Ten jednak wydawa� si� by� znawc� gry w szachy. Co wi�cej, swoje s�owa wypowiedzia� z wyra�n� prowokacj� w g�osie.
W mi�dzyczasie Frisch odzyska� r�wnowag� ducha. Nagle przez jego g�ow� przemkn�a my�l, �e mo�na by si� rozerwa� na koszt tego typa.
- A co pana sk�ania do twierdzenia, i� w tej sytuacji mo�na by�o wykona� lepsze posuni�cia? - zapyta�, pochylaj�c si� nieco w jego stron�.
Na twarzy m�odzie�ca pojawi� si� nie�mia�y u�miech, prawie wstydliwy.
- Lepsze, ale nie w tej sytuacji, to jasne.
Frisch znowu musia� stoczy� ze sob� ci�k� walk�.
- Doprawdy?
- Ale� oczywi�cie. Ten wariant musi zachowa� sw� dynamik�, o ile to tylko mo�liwe, przez ca�y czas gry i nie mo�e sta� si� statyczny, jak to mia�o miejsce w pa�skim wykonaniu. Zasadniczym celem wariantu jest nadanie znaczenia pionkowi i to jest jego najgro�niejsza bro�. Po�wi�cenie skoczka na pocz�tku nie mo�e bowiem zosta� bez �adnego efektu, inaczej wszystko ko�czy si� bardzo �le. To oczywiste.
- To oczywiste - potwierdzi� Baum m�wi�c sam do siebie i nie odrywaj�c oczu od szachownicy. - To oczywiste - powt�rzy� s�abo, niczym powracaj�ce z oddali echo.
Frisch mia� ju� gotow� odpowied� na ko�cu j�zyka, ale m�odzieniec uprzedzi� go.
- Rozgrywa�em ten wariant niesko�czon� ilo�� razy - powiedzia�. - Co wi�cej: wyznam, i� przeciw otwarciu pionem hetmana zawsze stosowa�em ten wariant.
- Z sukcesem, jak si� domy�lam - zasugerowa� Frisch, nie bez nutki sarkazmu.
- Tak - odpar� pewnie m�odzieniec. - Co najmniej w o�miu przypadkach na dziesi��. Za� graj�c czarnymi, to pewny sukces.
Frisch nie potrafi� si� teraz opanowa�: - Powiem panu tylko tyle, m�j drogi: ta obrona jest bezwarto�ciowa. Powr�ci�a do obiegu mniej wi�cej rok temu i to raczej jako przej�ciowa moda (bo i szachy s� podatne na r�ne mody), tak �e poczu�em si� zobowi�zany do wykazania jej bezzasadno�ci w moim czasopi�mie. - M�wi� g�osem kogo�, kto jest uznanym autorytetem w poruszanej kwestii. - Jedyna, powtarzam, jedyna korzy�� jak� daje ten wariant to ta, i� �owi�c ryby w m�tnej wodzie potrafi wywo�a� taki chaos, �e �atwo jest w tych okoliczno�ciach po�lizgn�� si� na kamieniu. To wszystko. Opiera si� na zaskoczeniu, i koniec. Odwo�uje si� do sprytu, a nie do inteligencji. - Tutaj zamilk�, jakby wstydzi� si� pasji, z jak� wypowiedzia� te s�owa. W ko�cu przyj�� bardziej neutralny ton g�osu i uczyni� to z tak� sam� staranno�ci�, z jak� zaj��by si� dopasowaniem skromnego krawata do wieczorowego ubrania. -Jak si� wydaje - doda� - tak�e pan gra w szachy...
- Teraz ju� nie - odpowiedzia� m�odzieniec.
- A jednak, jak widz�, jest pan �wietnie poinformowany.
- Gra�em przez wiele lat, a� zosta�em mistrzem. Ale to przesz�o��, nie gram w szachy ju� od jakiego� czasu.
-Je�eli ma pan ochot�... - zaproponowa� Frisch wielkodusznie. Pojawienie si� na scenie tego intruza najpierw bardzo go zirytowa�o, ale teraz odkrywszy, i� ma przed sob� mistrza, wszystko zmieni�o si� diametralnie. -Je�eli ma pan ochot�... - powt�rzy� z naciskiem, wskazuj�c zapraszaj�cym gestem r�ki ma�� szachownic�,
na kt�rej znajdowa�o si� jeszcze zwyci�skie dla Bauma ustawienie figur, kt�re ten kontemplowa� jak zahipnotyzowany. M�odzieniec zawstydzi� si�: - Nie, nie, nie mog�.
- Dlaczego nie? Bardzo pana prosz�. Nie mog�a si� nam trafi� lepsza okazja. Nazywam si� doktor Frisch, mistrz i mi�dzynarodowy s�dzia szachowy. Ponadto kieruj� czasopismem "Der Turm".
M�odzieniec nie u�cisn�� wyci�gni�tej w jego kierunku d�oni i ograniczy� si� do zdawkowego uk�onu.
- Mayer - rzuci� p�g�osem.
Frisch nie rezygnowa�: - Je�eli pan chce, mo�e gra� bia�ymi. Albo czarnymi, wtedy b�dzie pan m�g� rozegra� ten sam wariant. M�odzieniec zdecydowanie odm�wi� ruchem g�owy.
- Nie chc� by� �le zrozumiany. Powiedzia�em ju� panu, �e nie m�g�bym... tak naprawd� to ja nie mog� gra� z nikim vis-a-vis.
Us�yszawszy te s�owa nawet Baum otrz�sn�� si� ze swego otumanienia i spojrza� na m�odzie�ca z wyrazem zapytania na twarzy. Ten za� (Mayer, chyba dobrze zapami�ta�? - tak przynajmniej wydawa�o si� Baumowi) poczu� si� zobowi�zany do udzielenia dalszych wyja�nie� w tej sprawie,
- S�dz�, �e to kwestia nerw�w. Ci�gle jednak uwa�am si� za dobrego gracza, tyle tylko, �e brak mi odwagi do gry z przeciwnikiem z krwi i ko�ci.
- Odwagi? - spyta� zdumiony Frisch. - Brakuje panu odwagi?
- To jest silniejsze ode mnie - przyzna� m�odzieniec - prawdopodobnie chodzi tutaj o rodzaj fobii czyli co�, czego nie potrafi� i opanowa�. Po�wi�ci�em szachom ca�e �ycie, prawie rozum straci�em dla nich. Nie mam nic. W kr�tkim czasie roztrwoni�em wszystko. r; Jeszcze teraz nie bardzo wiem, jak do tego dosz�o. Upad�em tak nisko, �e �y�em jak w��cz�ga. Spa�em pod mostem albo w przytu�kach. By� nawet taki czas, nie mog� temu zaprzeczy�, w kt�rym by�em przekonany o w�asnym szale�stwie. W miejscu, w kt�rym musia�em przebywa� przez czas jaki� razem z innymi m�tnymi typami, by� taki jeden, co to upar� si�, aby odkry�, co si� dzieje w naszych m�zgach. Dawa� nam ci�gle r�ne kwestionariusze do wype�nienia i ca�y czas zadawa� bardzo kr�puj�ce pytania. Za wszelk� cen� chcia� odkry� przyczyny naszego stanu. Chcia� wiedzie�, dlaczego stracili�my wszelk� ochot� do �ycia. No i tak�e jemu opowiedzia�em t� moj� histori� i on wydawa� si� tym bardzo zainteresowany. By� jedynym, kt�ry potraktowa� moj� opowie�� powa�nie i wys�ucha� jej do ko�ca. Doszed� do wniosku, �e nie mog�em gra� wi�cej w szachy, poniewa� w moim przeciwniku widzia�em figur� ojca, z kt�rym by�em w konflikcie. Jego diagnoza, chocia� oparta na b��dnych przes�ankach, by�a zasadniczo trafna. Nie chodzi�o jednak o figur� mojego prawdziwego ojca. To, co mu opowiedzia�em, z ca�� pewno�ci� nie by�o tworem mojej fantazji, ani te� wyrazem nieu�wiadomionej potrzeby ukarania samego siebie za kto wie jakie winy, jak utrzymywa�. Musz� jednak wyzna�, i� w tym czasie zaczyna�em i ja mie� pewne w�tpliwo�ci w tej kwestii. A wszystko zacz�o si� od mojej pasji dla szach�w - gry, kt�rej nauczy�em si� w raczej szczeg�lnych okoliczno�ciach...
Te ostatnie s�owa przyci�gn�y w ko�cu uwag� s�uchaczy. Frisch uni�s� po raz pierwszy swe bladoniebieskie oczy i spojrza� Mayerowi prosto w oczy, z pewn� - tak przynajmniej wydawa�o si� samemu Mayerowi - �yczliwo�ci�. W istocie rzeczy na takie w�a�nie spojrzenie oczekiwa� m�odzieniec; pe�en obaw, i� Frisch nie zerknie na niego w ten spos�b. Przypomina�o to troch� poszukiwanie ludzkich cech w spojrzeniu tresowanych zwierz�t. Twarz Frischa z�agodnia�a, prawie rozlu�ni�a si�, daj�c �wiadectwo temu, i� pozby� si� swych pierwotnych rezerw. Uczyni� to jednak raczej przez roztargnienie, ni� z jakiegokolwiek innego powodu.
Mayer westchn�� g��boko. Usztywniaj�ce go dot�d napi�cie min�o, przesz�a mu te� lekka chrypka w g�osie zdradzaj�ca podenerwowanie.
Trzymana w kieszeni p�aszcza d�o� mocniej �cisn�a znajduj�ce si� tam zawini�tko z p��tna, tak jakby chcia� upewni� si�, �e nie zapomnia� motywu tej podr�y. Teraz m�g� patrze� na swego przeciwnika bez �adnych obaw. Pomimo tego, co wiedzia� na temat Frischa, patrzy� na niego jak na ka�dego innego cz�owieka. Wydawa� si� bezbronny i kiedy opad�a ju� z niego ta sztywna maska, wida� by�o jego wiek. M�wi�c kr�tko: starszy ju� cz�owiek, z w�osami o szarostalowym kolorze, kr�tko obci�tymi dla zamaskowania rozleg�ej �ysiny, ze zdrowym i dobrze piel�gnowanym cia�em, kt�re z ca�� pewno�ci� drga�o zadowolone pod tym �wietnie skrojonym garniturem.
Baum natomiast na pierwszy rzut oka wydawa� si� zwyk�ym, szarym cz�owiekiem. Siedzia� bokiem do Mayera, z za�o�onymi nogami i d�o�mi splecionymi na kolanach. Pozornie zag��biony we w�asnych
my�lach - ale tylko po to, by m�c s�ucha� nie zdradzaj�c swego zainteresowania.
Poprzez okno przedzia�u wtargn�� o�lepiaj�cy blask jakiej� huty. Nast�pnie przemkn�y �wiat�a ca�ego miasteczka, zostawiaj�c za sob� o�wietlone b��kitem s�upy i mosty, po czym powr�ci�a drgaj�ca czer� lasu.
Milczenie dw�ch ludzi i uwa�ne, pozornie tylko pozbawione zainteresowania spojrzenie Frischa, sk�oni�y Mayera do rozpocz�cia swej opowie�ci.
To prawda, gra w szachy pasjonowa�a mnie ju� od dziecka. Pierwszych posuni�� nauczy� mnie ojciec, kt�ry by� dobrym szachist� amatorem. A jedno z mych naj�ywszych wspomnie� zwi�zanych z jego osob�, to w�a�nie widok jego postaci pochylonej w zamy�leniu nad szachownic�.
Musicie jednak wiedzie�, �e moi rodzice zgin�li w wypadku samochodowym, kiedy mia�em zaledwie sze�� lat. P�niej zamieszka�em u babci w Wiedniu.
Przed up�ywem trzynastego roku �ycia nie my�la�em zbytnio o szachach. Szachy by�y rodzajem wspomnienia zwi�zanego z magicznym �wiatem mej wczesnej m�odo�ci. W domu babci znajdowa�a si� jeszcze - ukryta w szufladzie biurka - szachownica ojca. Zamyka�a si� niczym skrzynka, a jej figury wykonane by�y z bukszpanu i z hebanu. Figury te, wraz z innymi przedmiotami nale��cymi kiedy� do ojca - metalowa tabakierka, kilka fajek i maszynka do golenia z uchwytem wykonanym ze skorupy ��wia - le�a�y sobie w biurku, ja za� wcale nie zastanawia�em si� nad nimi. By�y zwyk�ymi pami�tkami, kt�re nale�a�o przechowywa�.
Moja pasja do gry w szachy przebudzi�a si�, kiedy mia�em trzyna�cie lat. Musz� przyzna�, i� sta�o si� to w spos�b raczej dziwny. Jakby za po�rednictwem specjalnego znaku, gra w szachy objawi�a mi si� w swej podw�jnej naturze.
Pewnego wiosennego ranka siedzia�em razem z babci� przy ustawionym na zewn�trz stoliku jednej z centralnie po�o�onych kafejek. Obserwowa�em rozpuszczaj�ce si� resztki lod�w w moim szklanym pucharze. I nagle zobaczy�em, i� na bia�ym, marmurowym blacie stolika zacz�y pojawia� si� krople krwi. Babcia wtedy gwa�townie wsta�a i z pomoc� chusteczki usi�owa�a zatamowa� mi krwotok z nosa. Pami�tam, �e kiedy ju� umy�em si� w strumieniu wody z kranu, w�a�cicielka zaprowadzi�a mnie na zaplecze i pozwoli�a po�o�y� si� w bardzo wytwornej sali. �ciany tej sali pokryte by�y lustrami, ja za� mia�em w niej pozosta�, nieruchomy i rozlu�niony, a� do ca�kowitego ustania krwotoku. Nakazawszy mi ca�kowity bezruch, babcia wysz�a zostawiaj�c mnie samego. Lecz nie by�em ca�kiem sam, bowiem poprzez ci�k�, czerwon� kotar� z pluszu, dziel�c� to pomieszczenie na dwie cz�ci, przenika�y st�umione g�osy ludzi, kt�rzy starali si� rozmawia� szeptem. M�j przymusowy wypoczynek zaostrzy� ciekawo��. Le�a�em z odchylon� g�ow�, trzymaj�c worek z lodem na czole i patrz�c w jaki� punkt wprost nade mn�. Nagle zda�em sobie spraw�, i� przesuwaj�c wzrok z mojego zenitu w drugi koniec sali, w lustrach znajduj�cych si� w kasetonach sufitu mog�em dostrzec to, co dzia�o si� z drugiej strony kurtyny. Od razu te� rozpozna�em to, co by�o mi znajome: szachownic�, a wok� niej kilka os�b - s�dz�c z ich siwych w�os�w i �ysin, raczej starszych. Wszyscy patrzyli w ten b�yszcz�cy kwadrat, jakby oczekiwali jakiego� ol�nienia. W scenie tej by�o jednak co�, co wymyka�o si� mej uwadze i czego, mimo wysi�ku, nie potrafi�em dostrzec. Co�, co pozostawa�o w wyra�nym kontra�cie z raczej skromnym charakterem otoczenia, i czego nie potrafi�em rozpozna� pomi�dzy pochylonymi plecami i g�owami graczy. A jednak to co� wywo�ywa�o we mnie wra�enie jakiego� radosnego wydarzenia - tak jakby wszyscy ci ludzie oczekiwali na koniec �artu.
- Teraz ju� lepiej - us�ysza�em nagle g�os babci. - Mo�emy wraca� do domu.
Ale ja, jakby przechodz�c z jednego snu do drugiego, wsta�em i zdecydowanym krokiem przemierzy�em przestrze� dziel�c� mnie od kotary. Babcia by�a zbyt zaskoczona i zdumiona, aby mnie powstrzyma�, albo te� onie�mielona panuj�c� w tym pomieszczeniu cisz� nie zdecydowa�a si� na przywo�anie mnie do porz�dku. Podnios�a jedynie r�k� w ge�cie zdumienia, aleja prawie jej nie widzia�em, bo przeszed�em ju� na drug� stron� kotary i zbli�a�em si� do wianuszka ludzi otaczaj�cych st�. Nikt nie zwr�ci� na mnie uwagi, chocia� musia�em sobie pom�c �okciami, by dotrze� do szachownicy. Jak tylko zobaczy�em szachownic�, natychmiast u�wiadomi�em sobie przyczyny mojego poprzedniego dziwnego stanu. Przy stole znajdowa�y si� dwie osoby. Plecami do mnie siedzia� starszy ju� cz�owiek z bia�ymi w�osami na du�ej g�owie. Mia� na sobie ciemne ubranie. Z drugiej za� strony siedzia�o dziecko, w�t�e i o jasnych w�osach, s�dz�c z postawy - w moim wieku. Nieruchome i otoczone znacznie starszymi od niego lud�mi, przypomina�o ma�ego Jezusa w �wi�tyni, odpowiadaj�cego na zawi�e pytania m�drc�w.
By�o oczywiste, i� ruch nale�a� do starszego cz�owieka. I oto jego r�ka wyci�ga si�, unosi figur� i nast�pnie k�adzie j� na szachownicy w pe�nym rezygnacji ge�cie. Natychmiast potem to samo uczyni� ch�opiec, nie wypowiadaj�c przy tym �adnego s�owa. W jego ruchu by�o jednak takie zdecydowanie i taka �mieszna, a zarazem okrutna pewno��, i� od razu by�o wida�, �e chodzi tutaj o decyduj�ce posuni�cie.
By�em dot�d przekonany, i� w szachach dla zapewnienia sobie zwyci�stwa nale�a�o wypowiedzie� s�owa "mat", albo "szach-mat". Je�eli ju� nie z innych racji, to przynajmniej dla w�asnego zadowolenia. Ku mojemu zdumieniu jednak nic takiego nie nast�pi�o. Zwr�cony do mnie plecami starzec my�la� jeszcze przez chwil�, albo lepiej - wydawa� si� kontemplowa� jaki� rzadki okaz l