2124
Szczegóły |
Tytuł |
2124 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2124 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2124 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2124 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Ludlum
PRZESY�KA Z ALONIK
Prze�o�y� JULIUSZ P. SZENIAWSKI
Panu Richardowi Markowi, Wydawcy, Inteligencji odzianej w p�aszczyk b�yskotliwego humoru; wyobra�ni bij�cej na g�ow� fantazj� ka�dego pisarza. Kr�tko m�wi�c - najlepszemu ze wszystkich. I pi�knej Margot, kt�ra �ycie zmienia w bajk�.
OD WYDAWCY
PRZESY�KA Z SALONIK jest ksi��k� nale��c� do ma�o u nas znanego gatunku fantastyki politycznej, osadzonej w realiach historii najnowszej. Akcja fantastyczna i rzeczywiste zdarzenia wzajemnie si� tu przeplataj�. Nie znaj�cy tej konwencji czytelnik mo�e mie� wra�enie, �e ma do czynienia z opisem prawdziwych wydarze�, zw�aszcza gdy autor napisa� rzecz sugestywnie i z talentem...
Uprzedzamy wi�c, �e ukazana w realiach historii najnowszej walka o zawarto�� tajemniczej urny z Salonik jest fikcyjna i wszystkie osoby wyst�puj�ce w powie�ci powo�a�a do �ycia wyobra�nia autora, a ewentualne szukanie ich odpowiednik�w w rzeczywisto�ci jest dzia�aniem czytelnika na ryzyko w�asne.
CZʌ� PIERWSZA
PROLOG
9 grudnia 1939
Saloniki, Grecja
Jedna za drug�, ci�ar�wki pi�y si� z trudem strom� drog� rozja�nian� jedynie nielicznymi �wiat�ami pogr��onych jeszcze we �nie Salonik. Na szczycie wszystkie nieco przyspieszy�y; kierowcom wyra�nie zale�a�o, �eby jak najszybciej wr�ci� pod os�on� ciemno�ci zalegaj�cych wiejsk� drog� wiod�c� w d� przez okoliczne lasy.
A jednak ka�dy kierowca ka�dej z pi�ciu ci�ar�wek musia� pow�ci�ga� sw� niecierpliwo��. �aden nie m�g� pozwoli�, �eby noga ze�lizn�a mu si� z hamulca, �aden nie m�g� zbyt mocno nacisn�� gazu; musieli dobrze wyt�a� wzrok, by dojrze� w ciemno�ciach niespodziewan� przeszkod� czy nag�y zakr�t.
Bo i by�y to ciemno�ci. Nie w��czono ani jednego reflektora, ca�a kolumna posuwa�a si� jedynie w szarawym �wietle greckiej nocy i nik�ej po�wiacie skrawka greckiego ksi�yca, t�umionej warstw� niskich chmur.
Wyprawa by�a sprawdzianem karno�ci i zdyscyplinowania. Zdyscyplinowania nieobcego tym kierowcom i siedz�cym obok nich pasa�erom.
Wszyscy byli duchownymi - mnichami. Z zakonu Ksenopy, bractwa monastycznego o najsurowszej regule ze wszystkich podleg�ych patriarsze Konstantyny. �lepe pos�usze�stwo po��czone z wiar� we w�asne si�y, absolutne zdyscyplinowanie a� do chwili �mierci.
Pasa�er pierwszej ci�ar�wki, m�ody brodaty mnich, zdj�� habit, zwin�� go i wepchn�� za wysokie oparcie siedzenia pod stert� pokrowc�w i szmat. Ubrany by� teraz w str�j zwyk�ego robotnika, w grub� koszul� i spodnie ze zgrzebnego materia�u.
- Zosta�o nam ju� nie wi�cej ni� osiemset metr�w - powiedzia� do odzianego w str�j zakonny kierowcy, pot�nie zbudowanego mnicha w �rednim wieku. - Na tym odcinku przez jakie� sto metr�w tory biegn� r�wnolegle do drogi. Na otwartej przestrzeni. To wystarczy.
- Poci�g b�dzie tam na nas czeka�? - spyta� kierowca, mru��c oczy, �eby przebi� wzrokiem ciemno�ci.
- Tak, cztery wagony towarowe, jeden maszynista. �adnych �adowaczy, nikogo wi�cej.
- Tak wi�c to ty we�miesz si� do �opaty - powiedzia� starszy mnich z u�miechem, ale jego oczy pozosta�y smutne.
- Ja wezm� si� do �opaty - odpar� z prostot� jego pasa�er. - Gdzie jest bro�?
- W schowku pod desk� rozdzielcz�.
Przebrany za robotnika zakonnik si�gn�� przed siebie i zwolni� zatrzask schowka. Drzwiczki odskoczy�y w d�. Wsun�� r�k� do �rodka i wydoby� ci�ki rewolwer du�ego kalibru. Wprawnym ruchem wytrz�sn�� ze� magazynek, sprawdzi�, czy zawiera kule, zatrzasn�� z powrotem ci�ki stalowy cylinder. W metalicznym trzasku by�o co� nieodwo�alnego.
- Ale� armata. W�oski, prawda?
- Tak - odpar� starszy zakonnik bez komentarza, tylko ze smutkiem w g�osie.
- To stosowne. Mo�e jest w tym palec Bo�y. - M�ody m�czyzna wepchn�� rewolwer za pasek. - Zadzwonisz do jego rodziny?
- Tak mi polecono... - Wida� by�o wyra�nie, �e kierowca chcia� powiedzie� co� wi�cej, ale si� powstrzyma�. W milczeniu zacisn�� r�ce na kierownicy mocniej, ni� by�o trzeba.
Promienie ksi�yca przedar�y si� na chwil� przez chmury o�wietlaj�c le�n� przecink�.
- Bawi�em si� tutaj jako dziecko - odezwa� si� ponownie m�ody mnich. - Biega�em po tych lasach i moczy�em sobie ubranie w strumieniach... Potem suszy�em je w g�rskich pieczarach i wyobra�a�em sobie, �e mam objawienia. By�em bardzo szcz�liwy tu, w�r�d tych wzg�rz. Z woli Pana dane mi by�o ujrze� je jeszcze raz. Pan nasz jest mi�osierny. I �askawy.
Ksi�yc znikn�� i zn�w zapanowa�y nieprzeniknione ciemno�ci.
Ci�ar�wki wjecha�y w szeroki zakr�t. Las zacz�� rzedn��, w przodzie zamajaczy�y ledwie widoczne zarysy s�up�w telegraficznych - czarne kolumny odcinaj�ce si� od t�a szarzej�cego nieba.
Droga wyprostowa�a si�, poszerzy�a i przeistoczy�a w polan� ci�gn�c� si� mi�dzy dwoma plamami lasu na przestrzeni jakich� stu metr�w. P�aska, naga przestrze� wci�ni�ta mi�dzy nie ko�cz�ce si� wzg�rza i drzewa. Na �rodku polany, ledwie widoczny na tle czarnej �ciany lasu po przeciwnej stronie, sta� poci�g.
Nieruchomy, lecz nie pozbawiony �ycia. Z lokomotywy bi�y w nocne niebo k��by wiruj�cego dymu.
- Za dawnych dni - przerwa� ci�gn�ce si� milczenie m�ody mnich - ch�opi sp�dzali tutaj owce i zwozili furmankami p�ody ze swych gospodarstw. Ojciec m�wi�, �e zawsze towarzyszy�o temu ogromne zamieszanie. Nieustannie wybucha�y k��tnie o to, co nale�y do kogo. Bardzo zabawne by�y te opowie�ci... O, jest!
Ze smolistych ciemno�ci wystrzeli� snop �wiat�a latarki. Zatoczy� dwa ko�a, po czym zastyg� w bezruchu skierowany na ostatni wagon. Mnich w ubraniu robotnika si�gn�� do kieszeni koszuli, odpi�� z niej male�k� latark� i wycelowawszy j� wprost przed siebie, przesun�� wy��cznik dok�adnie na dwie sekundy. Odblask w przedniej szybie ci�ar�wki o�wietli� na chwil� ma�� kabin�. Wzrok mnicha przyci�gn�a przelotnie twarzy kierowcy. Ujrza�, �e jego zakonny brat z ca�ych si� zagryza wargi. Stru�ka krwi �cieka�a mu na podbr�dek, wplataj�c si� w kr�tko przystrzy�on� siw� brod�.
Komentowanie tego nie mia�o sensu.
- Podjed� do trzeciego wagonu. Reszta wykr�ci i zacznie wy�adunek.
- Wiem - odrzek� po prostu kierowca. Skr�ci� �agodnie W prawo i skierowa� ci�ar�wk� ku trzeciemu wagonowi.
Kiedy m�ody mnich otworzy� drzwiczki i zeskoczy� na ziemi�, do samochodu podszed� maszynista w kombinezonie i czapce Z'ko�lej sk�ry. Popatrzyli na siebie, po czym chwycili si� w obj�cia.
! - Brak habitu bardzo ci� zmienia, Petridasie. Zapomnia�em jt�, jak bez niego wygl�dasz...
- Och, daj spok�j. Cztery lata z dwudziestu siedmiu to nie taki temat czasu.
' - Za rzadko ci� widujemy. Ca�a rodzina tak uwa�a. - Maszynista zdj�� du�e, pokryte odciskami d�onie z ramion mnicha. Ksi�yc zn�w przedar� si� przez chmury i wydoby� z mroku jego warz. By�a to wyrazista twarz m�czyzny bli�szego pi��dziesi�tki JH� czterdziestki, poorana zmarszczkami od s�o�ca i wiatru. $' �- Jak tam matka, Annaksasie?
- Dobrze. Z ka�dym miesi�cem odrobin� s�absza, ale wci�� jeszcze �wawa.
- A twoja �ona?
- Zn�w w ci��y, tylko tym razem ju� si� nie �mieje. �aje mnie.
- I s�usznie. Lubie�ny z ciebie cap, m�j bracie. A ja wyznam ci z prawdziw� rado�ci�, �e lepiej spe�nia� pos�ugi wobec Ko�cio�a - roze�mia� si� zakonnik.
- Powt�rz� jej to - powiedzia� z u�miechem maszynista. Chwil� trwa�o, nim Petridas odpar�: - Tak, powt�rz jej to.
Odwr�ci� si� w kierunku krz�taniny przy wagonach towarowych. Otwarto ju� drzwi za�adunkowe i zawieszono wewn�trz latarnie, niemal zupe�nie niewidoczne z zewn�trz, a jednocze�nie daj�ce do�� przy�mionego �wiat�a, by mo�na by�o przy nich pracowa�. Postacie w czarnych habitach zacz�y kursowa� spiesznie mi�dzy ci�ar�wkami a drzwiami wagon�w, przenosz�c paki i pud�a z grubej tektury, obite drewnianymi listwami. Ka�de z nich nosi�o widoczny z daleka znak - krucyfiks i ciernie, emblemat zakonu Ksenopy.
- �ywno��? - spyta� maszynista.
- Tak - odpar� jego brat. - Owoce, warzywa, suszone mi�so, zbo�e. Posterunki graniczne powinny by� usatysfakcjonowane.
- A gdzie...? - Nie by�o potrzeby precyzowa� tego pytania.
- W tym wagonie. W �rodkowej cz�ci, pod siatkami z tytoniem. Wystawi�e� czujki?
- Na torach i na drodze, w obu kierunkach na przestrzeni ponad kilometra. Nie masz si� o co martwi�. Przed brzaskiem niedzielnego poranka tylko wy, mnisi i nowicjusze, macie co robi� i dok�d jecha�.
Petridas rzuci� okiem na czwarty wagon. Robota post�powa�a w b�yskawicznym tempie, rozlokowywano ju� paki w jego wn�trzu. Te wszystkie godziny trening�w na co� si� przyda�y. W smudze przy�mionego �wiat�a padaj�cego z drzwi wagonu dostrzeg� mnicha, z kt�rym jecha�. Przystan�� na chwil� z pak� w r�kach i patrzy� w jego kierunku. Kiedy ich spojrzenia si� napotka�y, kierowca si�� oderwa� od niego wzrok i zmusi� si� do skoncentrowania z powrotem na pace. Podrzuci� j� i ustawi� na pod�odze wagonu.
Petridas odwr�ci� si� do swego brata.
- Czy rozmawia�e� z kim�, kiedy zabiera�e� poci�g?
- Tylko z dyspozytorem, naturalnie. Wypili�my razem herbat�.
- Co m�wi�?
- W wi�kszo�ci s�owa, kt�rymi nie b�d� obra�a� twoich uszu. Z dokument�w wynika�o, �e poci�g ma zosta� za�adowany przez ojc�w z zakonu Ksenopy na pewnej ustronnej bocznicy. Nie zadawa� �adnych pyta�.
Ojciec Petridas przeni�s� spojrzenie na drugi wagon, stoj�cy po jego prawej r�ce. Za�adowanie go by�o ju� tylko kwesti� minut i wtedy nadejdzie pora na wagon trzeci.
- Kto przygotowa� lokomotyw�?
- W�glarze i mechanicy. Wczoraj po po�udniu. Z polece�, kt�re otrzymali, wynika�o, �e to rezerwa. Najnormalniejsza rzecz w �wiecie. Nasz tabor ci�gle si� sypie. We W�oszech na�miewaj� si� z nas... Oczywi�cie sam sprawdzi�em wszystko jeszcze raz kilka godzin temu.
- Czy dyspozytor mo�e mie� jaki� pow�d, �eby zatelefonowa� na tamt� bocznic�? Gdzie rzekomo �adujemy wagony?
- Kiedy wychodzi�em z jego wie�y, zasypia� albo ju� w og�le spa�. Poranny ruch rozpocznie si�... - maszynista popatrzy� na zachmurzone niebo - nie wcze�niej ni� za godzin�. Nie ma �adnego powodu dzwoni� dok�dkolwiek, chyba �eby telegraf zawiadomi� go o jakim� wypadku, - By�o zwarcie na linii, woda w stacji przeka�nikowej - powiedzia� szybko zakonnik, jakby sam to sobie powtarza�.
- Po co?
- Na wypadek gdyby� jednak mia� jakie� trudno�ci. Nie rozmawia�e� z nikim wi�cej?
- Z nikim. Nawet z zestawiaczem. Sprawdzi�em te� wagony, �eby si� upewni�, czy nie ma nikogo w �rodku.
- Zd��y�e� ju� przestudiowa� nasz� tras�. Co o niej s�dzisz? Kolejarz zagwizda� cicho, kr�c�c g�ow� z podziwem.
- Czuj� si� oszo�omiony, m�j bracie. Czy tak� wypraw� da si� w og�le szczeg�owo zorganizowa�?
- Organizacj� zaj�� si� ju� kto inny. Mnie chodzi o czas. Czas jest tu najwa�niejszym czynnikiem.
- Je�li nie b�dziemy mieli �adnych awarii, to szybko�� damy fad� utrzyma�. Jugos�awia�ska policja graniczna w Bitoli jest chciwa na �ap�wki, a i w Banja Luce grecka przesy�ka to �akomy K�sek. W Sarajewie i Zagrzebiu nie b�dzie �adnych k�opot�w - oni Poluj� na zwierzyn� grubsz� ni� �ywno�� dla wiernych.
- Mniejsza o �ap�wki. Co z czasem?
- �ap�wki to tak�e czas. Trzeba si� targowa�.
- Tylko wtedy, je�li brak targowania m�g�by wzbudzi� czyje� poderzenia. Czy uda nam si� dotrze� do Monfalcone w trzy noce?
- Je�li zorganizowali�cie wszystko jak nale�y, owszem. Gdyby�my stracili gdzie� troch� czasu, zawsze mo�emy to nadrobi� w ci�gu dnia.
- Tylko w ostateczno�ci. Podr�ujemy wy��cznie noc�.
- Jeste� uparty jak kozio�.
- Jestem ostro�ny. - Petridas zn�w przeni�s� wzrok na wagony. Pierwszy i drugi zosta�y ju� za�adowane, praca przy czwartym powinna dobiec ko�ca w ci�gu minuty. Spojrza� z powrotem na brata. - Czy twoja rodzina my�li, �e prowadzisz towarowy do Koryntu?
- Tak, do Naupaktos. Do stoczni nad cie�nin� Patraik�s. Nie spodziewaj� si� mnie z powrotem wcze�niej ni� pod koniec tygodnia.
- W Patrai trwaj� strajki. W zwi�zkach zawodowych a� wrze. Gdyby nie by�o ci� kilka dni d�u�ej, domy�la si� dlaczego.
Annaksas przyjrza� si� uwa�niej swemu bratu. Wydawa� si� zaskoczony tym, sk�d u mnicha taka znajomo�� wie�ci ze �wiata. W jego odpowiedzi da�o si� s�ysze� wahanie.
- Domy�la si� dlaczego. Twoja bratowa si� domy�li.
- To dobrze - mrukn�� Petridas. Wszyscy mnisi zebrali si� w pobli�u jego ci�ar�wki i nie spuszczaj�c ze� wzroku czekali na dalsze instukcje. - Zaraz przyjd� do ciebie do parowozu.
- Jasne - odpar� kolejarz i odszed�, obrzucaj�c dyskretnym spojrzeniem zakonnik�w.
Ojciez Petridas wyj�� z kieszeni na piersi latareczk� i post�pi� O krok ku towarzyszom. Wyszuka� �wiat�em pot�nie zbudowanego kierowc� swej ci�ar�wki. Mnich zrozumia�, od��czy� od pozosta�ych 1 podszed� do samochodu, do Petridasa.
- To nasz ostatnia rozmowa - powiedzia� Petridas.
- Niechaj B�g ci b�o...
- Prosz� ci� - przerwa� mu Petridas. - Nie ma chwili do stracenia. Wyryj tylko sobie w pami�ci ka�dy ruch uczyniony dzisiejszej nocy. Ka�dy. Wszystko musi zosta� absolutnie wiernie skopiowane.
- Zostanie skopiowane. Ta sama droga, ta sama kolejno�� ci�ar�wek, ci sami kierowcy, identyczne dokumenty przy prze- kraczaniu granic na trasie do Monfalcone. Nic si� nie zmieni, poza tym, �e jednego z nas b�dzie brakowa�o.
- Z woli Pana. Na Jego chwa��. To zaszczyt, kt�rego nie jestem godzien dost�pi�.
Na drzwiach ci�ar�wki wisia�y dwie wielkie k��dki. Petridas wyj�� jeden klucz, jego kierowca drugi. Wsp�lnie podeszli do zamk�w, w�o�yli w nie swe klucze. K��dki odskoczy�y. Wysun�li je ze stalowych obejm, odbili skoble i rozwarli drzwi na ca�� szeroko��. Wysoko pod samym dachem zawiesili latarni�.
Wn�trze zape�nia�y paki oznaczone krucyfiksem i cierniami odmalowanymi na bokach mi�dzy drewnianymi listwami. Mnisi zacz�li je wy�adowywa�. Powiewaj�c w niesamowitym �wietle latarni habitami i wymijaj�c si� niczym tancerze, przenosili paki do drzwi trzeciego wagonu. Dw�ch z nich wyskoczy�o na �ebrowan� grubymi belkami pod�og� wagonu i zacz�to ustawia� skrzynie pod po�udniow� �cian�.
W kilka minut opr�niono p� ci�ar�wki. Dok�adnie na �rodku wielkiego samochodu ukaza�a si� w pewnym oddaleniu od wszystkich innych otaczaj�cych j� pak pojedyncza skrzynia przybrana czarnym materia�em. By�a nieco wi�ksza od pude� z �ywno�ci� i nie mia�a kszta�tu prostopad�o�cianu, lecz idealnego sze�cianu: dziewi��dziesi�t centymetr�w szeroko�ci, dziewi��dziesi�t d�ugo�ci i tyle� wysoko�ci.
Mnisi zastygli p�kolem przed otwartymi drzwiami ci�ar�wki. Snop przezieraj�cej zza chmur ksi�ycowej po�wiaty zmiesza� si� z ��tymi odblaskami latarni. Efekt tej przedziwnej mieszaniny: �wiat�a, jaskiniowe wn�trze ci�ar�wki i odziane w habity postaci, wszystko to przywiod�o ojcu Petridasowi na my�l katakumby, gdzie� g��boko pod ziemi�, kryj�ce prawdziwe relikwie Krzy�a.
Rzeczywisto�� niewiele od tego odbiega�a. Tyle tylko, �e to, co spoczywa�o zapiecz�towane wewn�trz �elaznej urny - bo tym w�a�nie by�a skrzynia - mia�o niesko�czenie wi�ksze znaczenie ni� zasuszone drewno Krzy�a.
Kilku mnich�w zamkn�o oczy i pogr��y�o si� w modlitwie. Pozostali wpatrywali si� przed siebie szeroko otwartymi oczami, pora�eni blisko�ci� �wi�tego przedmiotu, i wstrzymawszy wszelkie my�li, krzepili sw� wiar� tym, co wed�ug nich kry�a przywodz�ca na my�l grobowiec skrzynia.
Petridas obserwowa� ich, ale bez poczucia wi�zi, jak kto� zupe�nie postronny, i tak w�a�nie powinno by�. Powr�ci� my�lami do wydarze� sprzed, zdawa�oby si�, kilku godzin, kt�re w rzeczywisto�ci mia�y miejsce r�wne sze�� tygodni wcze�niej. Polecono mu wtedy zostawi� prac� na polach, zaprowadzono na bia�e pokoje prze�o�onego zakonu Ksenopy i postawiono przed oblicze tego naj�wi�tobliwszego starca. Opr�cz nich w komnacie znajdowa� si� tylko jeszcze jeden mnich, nikt wi�cej.
- Petridasie Dakakos - przem�wi� do� zza masywnego drewnianego sto�u s�dziwy kap�an - zosta�e� wybrany spo�r�d wszystkich ksenopit�w do wykonania najdonio�lejszego zadania ca�ego swego �ycia. Na chwa�� Pana i dla ratowania rozs�dku ca�ego chrze�cija�skiego �wiata.
Przedstawi� mu drugiego z obecnych. By� to ascetyczny mnich o przenikliwym spojrzeniu szeroko otwartych oczu. M�wi� powoli, precyzyjnie dobieraj�c s�owa.
- Jeste�my powiernikami urny, sarkofagu, je�li wolisz, kt�ra spoczywa�a zapiecz�towana w grobowcu w g��bi ziemi przez ponad p�tora tysi�ca lat. Chroni ona dokumenty o tak niszczycielskiej mocy, �e zagra�aj� ca�emu chrze�cija�stwu. Stanowi� niepodwa�alny dow�d naszych naj�wi�tszych wierze�, ale ujawnienie ich tre�ci rzuci�oby religi� przeciw religii, wyznanie przeciw wyznaniu, ca�e narody jedne przeciw drugim. Do �wi�tej wojny... Konflikt niemiecki zatacza coraz szersze kr�gi, a poniewa� od dziesi�tk�w lat kr��� pog�oski o istnieniu tych dokument�w, urna musi zosta� wywieziona z Grecji. Szukano by jej tutaj zacieklej i wytrwa�ej ni� najwi�kszego skarbu. Poczynili�my zatem przygotowania, by wywie�� j� w miejsce, w kt�rym nikt jej nie znajdzie. Powinienem raczej powiedzie� - wi�kszo�� przygotowa�. Ty stanowisz ich ostatnie ogniwo.
Zapoznano go z tras� podr�y i planem �wi�tego przedsi�wzi�cia. Z ca�� glori� i chwa��, jak� mu ono nios�o. I strachem.
- Skontaktujesz si� tylko z jednym jedynym cz�owiekiem. Jest nim Savarone Fontini-Cristi, wielki padrone p�nocnych W�och, mieszkaj�cy w posiad�o�ci Campo di Fiori. Odwiedzi�em go osobi�cie i sam przeprowadzi�em z nim rozmowy. To zupe�nie niezwyk�y cz�owiek - nieposzlakowanej uczciwo�ci i absolutnie oddany idei wolno�ci ludzi.
- Nale�y do Ko�cio�a rzymskiego? - spyta� z niedowierzaniem Petridas.
- On nie nale�y do �adnego ko�cio�a... i jednocze�nie nale�y do wszystkich. Jest pot�nym sprzymierze�cem tych, kt�rzy chc� my�le� samodzielnie. I jest przyjacielem naszego zakonu. To w�a�nie on ukryje urn�. On i ty, tylko wy dwaj. A potem ty... Ale do tego jeszcze dojdziemy. Przypad� ci w udziale zaszczyt, jakiego nie dost�pi� jeszcze �aden cz�owiek.
- Dzi�kuj� memu Bogu.
- Bo i jest za co, m�j synu - odezwa� si� �wi�tobliwy starzec, wpatruj�c si� w niego nieruchomym spojrzeniem.
- Jak nam wiadomo, masz brata, maszynist� na kolei.
- Tak jest.
- Ufasz mu?
- Jak nikomu na �wiecie. To najwspanialszy cz�owiek, jakiego znam.
- Spojrzysz w oczy Pana - powiedzia� s�dziwy kap�an - i nie zawahasz si�. W Jego oczach znajdziesz pe�ni� �aski.
- Dzi�kuj� memu Bogu.
Potrz�sn�� g�ow� i zamruga� oczami, �eby zmusi� si� do wyrwania z tych wspomnie�. Mnisi przy ci�ar�wce wci�� trwali w bezruchu; ciemno�� pulsowa�a pomrukiem modlitw dobiegaj�cych z szybko poruszaj�cych si� warg.
Nie by�o czasu na medytacje ani na modlitwy. Nie by�o czasu na nic poza sprawnym dzia�aniem - wype�nieniem rozkaz�w zakonu. Petridas delikatnie rozsun�� stoj�cych przed nim mnich�w i wskoczy� do ci�ar�wki. Wiedzia�, dlaczego jego w�a�nie wybrano. Dlatego, �e potrafi� zdoby� si� na tak� bezwzgl�dno��. �wi�ty starzec postawi� t� spraw� jasno.
Przyszed� czas dla takich jak on.
Bo�e, przebacz.
- Chod�cie - poleci� stoj�cym na ziemi. - Musicie mi pom�c. Najbli�si popatrzyli niepewnie po sobie, a potem, jeden za drugim, do �rodka wspi�o si� pi�ciu m�czyzn.
Petridas zdj�� czarn� draperi� okrywaj�c� urn�. �wi�te naczynie opakowane by�o w grub� tektur� z symbolami zakonu i obite drewnianymi listwami. Poza kszta�tem i wielko�ci� niczym nie r�ni�o si� od pozosta�ych skrzy�. Ale na tym podobie�stwo si� ko�czy�o. Trzeba by�o sze�ciu par krzepkich ramion, by ci�gn�c i popychaj�c przesun�� j� na kraw�d� ci�ar�wki i przemie�ci� do wagonu towarowego.
W chwili, w kt�rej znalaz�a si� na swym miejscu, wszyscy mnisi wznowili taneczn� krz�tanin�. Petridas pozosta� wewn�trz wagonu, ustawiaj�c paki tak, by zas�oni�y �wi�t� urn� i ukry�y mi�dzy sob�, jako jedn� spo�r�d wielu takich samych. Nic niezwyk�ego, nic co mog�oby przyci�gn�� czyj� wzrok.
Kiedy wagon zosta� za�adowany, Petridas zasun�� drzwi i za�o�y� �elazn� k��dk�. Spojrza� na fosforyzuj�cy cyferblat swojego zegarka. Wszystko razem trwa�o osiem minut i trzydzie�ci sekund.
Chyba musia�o to w tym momencie nast�pi�, lecz mimo to poczu� irytacj� - jego zakonni bracia ukl�kli na ziemi. Jeden z najm�odszych - m�odszy od Petridasa pot�ny Chorwat tu� po nowicjacie - nie zdo�a� zapanowa� nad sob�. Po policzkach potoczy�y mu si� �zy i zacz�� odmawia� nicejskie wyznanie wiary. Pozostali podchwycili je, tote� Petridas tak�e ukl�k�, w swym ubraniu robotnika, i s�ucha� �wi�tych s��w.
Ale ich nie odmawia�. Nie by�o na to czasu! Czy oni tego nie rozumieli?!
Co si� z nim dzia�o? �eby oderwa� my�li od �wi�tego szeptu, si�gn�� pod koszul� i namaca� sk�rzan� sakw� przywi�zan� rzemieniami na piersi. Wewn�trz tej p�askiej, niewygodnej teczki kurierskiej znajdowa�y si� rozkazy, kt�re mia�y go wie�� przez setki kilometr�w niepewno�ci. Dwadzie�cia siedem oddzielnych kartek papieru. Sakwa by�a dobrze zabezpieczona - rzemienie wrzyna�y si� g��boko w cia�o.
Modlitwa dobiega�a ko�ca, zakonnicy w milczeniu powstali z kolan. Petridas stan�� przed nimi i ka�dy po kolei podchodzi� do niego, obejmowa� go i �ciska� z mi�o�ci�. Ostatni podszed� jego kierowca, najbli�szy przyjaciel w klasztorze. �zy, kt�re zakr�ci�y mu si� w oczach, wyrazi�y wszystko, co by�o do powiedzenia.
Mnisi pospieszyli z powrotem do ci�ar�wek, a Petridas pobieg� na prz�d poci�gu i wspi�� si� do kabiny parowozu. Skin�� swemu bratu, kt�ry natychmiast zacz�� przesuwa� d�wignie i puszcza� w ruch ko�a. Ciemno�� nocy przeszy� przejmuj�cy zgrzyt metalu O metal.
Kilka minut p�niej poci�g mkn�� przed siebie z pe�n� szybko�ci�. Wyprawa rozpocz�a si�. Wyprawa na chwa�� Jedynego.
Petridas zacisn�� r�ce na �elaznej sztabie wystaj�cej z �elaznej �ciany parowozu. Zamkn�� oczy, ws�uchuj�c si� w wibruj�cy stukot 1 p�d powietrza, pomagaj�cy u�mierzy� strach.
A potem otworzy� je - na jedn� chwil� - i spojrza� na brata, wychylonego przez okno, dzier��cego pot�n� praw� d�oni� korb� przepustnicy, wpatrzonego wprost przed siebie w p�dz�ce im naprzeciw tory.
Annaksas Si�acz - tak go wszyscy nazywali. Ale Annaksas by� nie tylko silny, by� dobry. To on po �mierci ojca poszed� do pracy na stacji towarowej - wyro�ni�ty trzynastolatek - i harowa� na d�ugie zmiany, kt�re wyka�cza�y doros�ych m�czyzn. Dzi�ki pieni�dzom, kt�re przynosi� do domu, zdo�ali przetrwa� razem jako rodzina, a jego bracia i siostry mogli p�j�� do szko�y, by zdoby� tyle wiedzy, ile si� da�o. A jeden z braci zdoby� jej nawet wi�cej. Nie dla rodziny, lecz na chwa�� Boga.
Pan B�g wystawia� ludzi na pr�by. Teraz wystawia� na pr�b� i jego.
Petridas pochyli� g�ow�, w my�lach rozbrzmia�y mu �arliwe s�owa i sp�yn�y z jego warg nies�yszalnym szeptem: "Wierz� w jednego Boga, Ojca Wszechmog�cego, Stworzyciela wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych... I w jednego Pana, Jezusa Chrystusa, Nauczyciela, Syna Bo�ego... Boga prawdziwego z Boga prawdziwego pocz�tego, lecz nie stworzonego..." Dotarli do rozjazdu w Edessie. Tam niewidzialne r�ce przerzuci�y bez niczyjej wiedzy zwrotnic� i sk�ad z Salonik pomkn�� na p�noc, rozp�ywaj�c si� w ciemno�ci. Jugos�owia�ska stra� graniczna w Bitoli by�a r�wnie ciekawa nowin z Grecji, co �asa na greckie �ap�wki. Konflikt na p�nocy zatacza� coraz szersze kr�gi, a wojska Hitlera sk�ada�y si� z szale�c�w; powszechnie uwa�ano, �e nast�pne padn� Ba�kany. A i niestali W�osi gromadzili si� na swoich piazza, coraz cz�ciej daj�c pos�uch ob��ka�czym wrzaskom nawo�uj�cego do wojny Mussoliniego i jego pusz�cym si� jak pawie fascisti. Wszyscy m�wili tylko o inwazji.
Jugos�owianie przyj�li kilka skrzy� owoc�w - owoce z przy-klasztornych sad�w ksenopit�w uchodzi�y za najlepsze w ca�ej Grecji - i �yczyli Annaksasowi wi�cej szcz�cia, ni� ich zdaniem mia�o go spotka�, zw�aszcza �e kierowa� si� na p�noc.
Drugiej nocy pop�dzili do Mitrovicy. Zakon Ksenopy zrobi�, co do niego nale�a�o; wpuszczono ich na tor, na kt�rym rozk�ad nie przewidywa� �adnego ruchu, i przesy�ka z Salonik pojecha�a dalej, tym razem na wsch�d, do Sarajewa, gdzie z mroku wy�oni� si� jaki� cz�owiek i powiedzia� do Petridasa: - Za dwana�cie minut przerzuc� zwrotnic�. Pojedziecie na p�noc do Banja Luki. Dzie� sp�dzicie na stacji rozrz�dowej. Panuje tam ogromy ruch. Przed zapadni�ciem nocy kto� si� do was zg�osi. Na zat�oczonej stacji w Banja Luce dok�adnie kwadrans po sz�stej wieczorem podszed� do nich m�czyzna w roboczym kombinezonie.
- Dobrze si� spisali�cie - powiedzia� do Petridasa. - Wed�ug rozk�adu sygnalizacyjnego dyspozytora w og�le nie istniejecie.
A jednak dwadzie�cia minut p�niej otrzymali sw�j sygna�; przestawiono nast�pn� zwrotnic� i poci�g z Salonik wjecha� na tory do Zagrzebia.
O p�nocy na cichej bocznicy w Zagrzebiu z ciemno�ci wy�oni� si� kolejny m�czyzna i wr�czy� Petridasowi pod�u�n� szar� kopert�.
- To dokumenty podpisane przez Ministro di Yiaggio w rz�dzie samego // Duce. Stwierdzaj�, �e wasz sk�ad jest cz�ci� weneckiego ekspresu "Ferroyia". To oczko w g�owie Mussoliniego. Cho�by nie wiem co, nikt nie o�mieli si� go zatrzyma�. Zaczekacie na dworcu w Sezanie i do��czycie do "Ferrovii" za Triestem. Nie b�dziecie mieli �adnych k�opot�w z kontrol� graniczn� w Monfalcone.
Trzy godziny p�niej przystan�li w oczekiwaniu na torze w Sezanie, trzymaj�c wielk� lokomotyw� pod pe�n� par�. Petridas usiad� na jej stopniach, obserwuj�c, jak Annaksas manipuluje zaworami i d�wigniami.
- Robisz to genialnie - powiedzia�, traktuj�c komplement zupe�nie szczerze.
- To �adna umiej�tno�� - odpar� Annaksas. - Nie potrzeba do tego nauki, wystarczy tylko wci�� to samo powtarza�.
- Wed�ug mnie to wymaga wielkiego talentu. Ja nigdy bym tego nie potrafi�.
Brat spojrza� na niego w d�, z miejsca gdzie sta�; odblask paleniska zal�ni� na jego du�ej twarzy o szeroko rozstawionych oczach, tak stanowczej i silnej, a zarazem tak �agodnej. Kawa� ch�opa by� z tego jego brata. Poczciwego z ko�ciami.
- Ty by� wszystko potrafi� - odpar� nieporadnie Annaksas. - To ty masz g�ow� nie od parady. Gdzie mojej do twojej.
- Bzdura - roze�mia� si� Petridas. - By� czas, kiedy dawa�e� mi klapsy w ty�ek i m�wi�e�, �ebym my�la� przy tym, co robi�.
- By�e� m�ody, to by�o dawno temu. Przyk�ada�e� si� do nauki, solidnie si� przyk�ada�e�. Wyros�e� poza rampy stacji kolejowych. Wyrwa�e� si� z nich.
- Tylko dzi�ki tobie, m�j bracie.
- Odpoczywaj, Petridasie. Obaj musimy odpocz��.
Nic ich ju� ze sob� nie ��czy�o, a przyczyn� tego by�a dobro� i szlachetno�� Annaksasa. Starszy brat dostarczy� �rodk�w, dzi�ki kt�rym m�odszy m�g� si� wyrwa�, przerosn�� swego dobroczy�c�, a� przesta�o ich cokolwiek ��czy�. A prawd� t� czyni� zupe�nie niezno�n� fakt, �e Annaksas Si�acz zdawa� sobie spraw� z dziel�cej ich teraz przepa�ci, dlatego te� w Bitoli i Banja Luce nalega�, �eby odpoczywali, nie rozmawiali. Po przekroczeniu granicy w Monfalcone nie znajd� wiele czasu na sen. We W�oszech nie b�d� spa� ju� w og�le.
Pan B�g wystawia� ich na pr�b�.
W milczeniu, kt�re zapad�o mi�dzy nimi, w otwartej kabinie zawieszonej mi�dzy czarnym niebem a uciekaj�c� ciemn� ziemi�, przy palenisku maszyny przepe�niaj�cym hukiem nieustannego wysi�ku otaczaj�c� noc, Petridas do�wiadcza� przedziwnego zawieszenia my�li i uczu�. Mia� wra�enie, �e czuje i my�li z wielkiego oddalenia, jakby bada� doznania kogo� zupe�nie innego, spogl�daj�c przez ogromn� lunet� z jakiej� podniebnej grani. Zacz�� te� rozmy�la� o cz�owieku, z kt�rym mia� si� spotka� we w�oskich Alpach. Cz�owieku, kt�ry dostarczy� zakonowi skomplikowan� marszrut� przejazd�w przez p�nocne W�ochy, zbudowan� z wielu coraz szerszych kr�g�w, prowadz�cych ostatecznie na drug� stron� szwajcarskiej granicy tras� nie do wy�ledzenia.
Nazywa� si� Savarone Fontini-Cristi, a jego rodowa posiad�o�� Campo di Fiori. Starsi zakonu twierdzili, �e Fontini-Cristi s� najpot�niejsz� w�osk� rodzin� na p�noc od Wenecji. Zupe�nie mo�liwe, �e najbogatsz� na p�noc od Rzymu. Dwadzie�cia siedem oddzielnych dokument�w spoczywaj�cych w sk�rzanej sakwie tak solidnie przytwierdzonej do jego piersi bez w�tpienia �wiadczy�o o bogactwie i pot�dze. Bo kt� m�g�by si� o nie wystara�, je�li nie cz�owiek o nieograniczonych wprost wp�ywach? I w jaki spos�b Starsi do niego dotarli? Jakimi drogami? I dlaczego kto� o nazwisku Fontini-Cristi, kto swe pochodzenie musia� wywodzi� od Ko�cio�a rzymskiego, mia�by udziela� tak nies�ychanej pomocy zakonowi Ksenopy?
Zdawa� sobie spraw�, �e nigdy nie uzyska odpowiedzi na te pytania, lecz mimo to nie dawa�y mu one spokoju. Bo Petridas wiedzia�, co spoczywa w zapiecz�towanej �elaznej urnie w trzecim wagonie. Wiedzia�, �e to co� wi�cej ni� s�dzili jego zakonni bracia.
Znacznie wi�cej.
Starsi zdradzili mu te tajemnic�, �eby w pe�ni poj�� donios�o�� swojej misji. To ona w�a�nie stanowi�a naj�wi�tszy z nieodpartych motyw�w, kt�re mia�y mu pozwoli� spojrze� w oczy Pana bez cienia w�tpliwo�ci i wahania. A ta niezachwiana pewno�� mia�a mu by� potrzebna.
Pod�wiadomie si�gn�� pod zgrzebn� koszul� i namaca� sakw�. Sk�ra, w kt�r� wrzyna�y mu si� rzemienie, zaogni�a si�; czu� pod palcami jej szorstk�, sp�kana powierzchni� i powi�kszaj�c� si� opuchlizn�. Ju� wkr�tce wywi��e si� ostre zapalenie. Lecz nie wcze�niej, ni� dwadzie�cia siedem dokument�w dokona swego dzie�a. A potem nie b�dzie to ju� mia�o �adnego znaczenia.
Nagle osiemset metr�w dalej pojawi�a si� na p�nocnym torze p�dz�ca z Triestu "Ferrovia". Ich seza�ski kontakt wybieg� z dy�urki i krzykn��, by ruszali bez chwili zw�oki.
Annaksas pu�ci� w ruch ko�a stoj�cej na ja�owym biegu lokomotywy, otworzy� przepustnic� najszerzej jak si� da�o i maszyna pomkn�a w �lad za "Ferrovi�" ku Monfalcone.
Stra�nicy na granicy odebrali od nich szar� kopert� i przekazali j� swemu dow�dcy. Oficer rykn�� co si� w p�ucach na milcz�cego Annaksasa, by natychmiast rusza�. Rusza�, rusza�! Ten sk�ad to cz�� "Ferrovii"! Nie maj� prawa nawet do chwili zw�oki!
Szale�stwo rozpocz�o si� w Legnano, gdy Petridas poda� dyspozytorowi pierwszy z dokument�w Savarone Fontini-Cristiego. Dyspozytor zblad� i zmieni� si� w najbardziej s�u�alczego urz�dnika pa�stwowego, jakiego mo�na sobie wyobrazi�. M�ody mnich ujrza�, jak zagl�da mu strachliwie w oczy, pr�buj�c odkry�, jaki to szczebel w�adzy Petridas reprezentuje.
Bo strategia opracowana przez Savarone Fontini-Cristiego by�a wr�cz genialna. Jej si�a tkwi�a w prostocie; a skuteczno�� oddzia�ywania na ludzi oparta by�a na strachu - gro�bie natychmiastowego odwetu ze strony pa�stwa.
Przesy�ka z Grecji nie by�a w og�le przesy�k� z Grecji. Przeistoczy�a si� w jeden ze �ci�le tajnych sk�ad�w wysy�anych przez rzymskie Ministerstwo Transportu, generalnego inspektora w�oskich kolei. Poci�gi takie przemierza�y tory ca�ego kraju, kierowane przez urz�dnik�w maj�cych rozkaz sprawdza� i ocenia� wszystkie dzia�ania kolei, a nast�pnie sk�ada� odno�ne raporty, z kt�rych wiele trafia�o na biurko samego Mussoliniego.
�wiat naigrawa� si� z obsesji // Duce na punkcie kolei, ale spoza �art�w przeziera� respekt. W�oskie koleje by�y najlepsze w Europie. Osi�gni�to ten stan i utrzymywano go sprawdzon� metod� faszystowskiego pa�stwa - sekretnymi sprawdzianami efektywno�ci dzia�ania prowadzonymi przez nie ujawniaj�cych si� kontroler�w, tajnych esaminatori. Od wystawionej przez nich opinii zale�a�y cz�sto �rodki egzystencji niejednego cz�owieka - lub ich brak. Kilka kr�tkich chwil obserwacji owocowa�o decyzjami o zachowaniu stanowiska, awansie lub zwolnieniu z pracy. Rozumia�o si� samo przez si�, �e je�li jaki� esaminatore si� ujawnia, nale�y mu okaza� wszelk� pomoc i zachowa� absolutn� dyskrecj�.
Sk�ad z Salonik zmieni� si� teraz we w�oski poci�g ochraniany tarcz� tajnego przyzwolenia Rzymu. Jego przejazdami kierowa�y wy��cznie upowa�nienia p�yn�ce z przedk�adanych dyspozytorom dokument�w. A rozkazy zawarte w tych dokumentach by�y wystarczaj�co dziwne, by stanowi� element jakiej� zawi�ej machinacji samego // Duce.
Spiralna marszruta rozpocz�a si�. Miasteczka i wsie - San Giorgio, Latisana, Motta di Levenza - przemyka�y jedno za drugim, gdy poci�g z Salonik p�dzi� torami za w�oskimi sk�adami towarowymi i osobowymi. Treviso, Montebelluna i Ya�dagno, na zach�d do Malcesine nad jeziorem Garda; rozchybotanym promem towarowym na drugi brzeg i natychmiast na p�noc do Breno i Passo delia Presolana.
Napotykali wy��cznie podszyt� strachem, jak najdalej id�c� wsp�prac�. Wy��cznie i wsz�dzie.
Po dotarciu do Como sko�czyli z kluczeniem i zacz�li wy�cig z czasem. Pomkn�li na p�noc wzd�u� brzeg�w jeziora, zawr�cili na po�udnie w kierunku na Lugano, potem szlakiem wzd�u� szwajcarskiej granicy, zn�w na po�udnie i zach�d, dotarli do Santa Maria Maggiore i wreszcie w Saas Fee wjechali na terytorium Szwajcarii, gdzie poci�g z Salonik odzyska� sw� to�samo�� - z jedn� ma�� zmian�.
Wynika�a ona z dwudziestego drugiego dokumentu z sakwy Petridasa. Fontini-Cristi jeszcze raz dostarczy� niezwykle prostego wyja�nienia celu ich podr�y. Szwajcarska Mi�dzynarodowa Komisja Pomocy w Genewie udzieli�a ko�cio�om wschodnim zezwolenia na przekraczanie granicy i zaopatrywanie swych uchod�c�w w Val de Gressoney. Wynika� z tego wniosek, �e wkr�tce granica zostanie zamkni�ta dla tego rodzaju poci�g�w. Wojna nabiera�a straszliwego impetu; ju� niebawem mia�o w og�le nie by� �adnych poci�g�w z Ba�kan�w i Grecji.
Z Saas Fee sk�ad skierowa� si� na po�udnie i wjecha� na stacj� w Zermatcie. By�a noc; czekali, a� praca na g�rce rozrz�dowej zamrze i pojawi si� nast�pny ��cznik z potwierdzeniem, �e kolejna zwrotnica zosta�a przestawiona. Mieli teraz przed sob� ostr� wspinaczk� - na po�udnie, w Alpy Penni�skie, w okolice Cham-poluc.
Za dziesi�� dziewi�ta dostrzegli z dala jakiego� kolejarza wy�aniaj�cego si� z ciemno�ci zalegaj�cych dworzec w Zermatcie. Ostatnie kilkaset krok�w pokona� biegiem i zawo�a� podniesionym g�osem: - Szybko! Tor do Champoluc wolny! Zwrotnica pod��czona jest do g��wnej nastawni - kto� mo�e zauwa�y�! Zmiatajcie st�d!
Annaksas raz jeszcze uwolni� potworne ci�nienie nagromadzone w kot�ach stalowego kad�uba maszyny i raz jeszcze poci�g pomkn�� w mrok nocy.
Um�wiony sygna� mieli otrzyma� gdzie� wysoko w g�rach, w okolicach jednej z alpejskich prze��czy. Ale tylko jeden cz�owiek wiedzia�, gdzie dok�adnie.
Savarone Fontini-Cristi.
Pr�szy� drobny �nieg, k�ad�c si� kolejn� cieniutk� warstewk� na alabastrowej pokrywie zalanej po�wiat� ksi�yca ziemi. Przejechali wykutymi w skale tunelami zataczaj�cymi wok� g�rskich zboczy szeroki �uk na zach�d, zostawiaj�c po prawej stronie urwiska zdradliwych przepa�ci. Robi�o si� coraz mro�niej. Tego Petridas nie przewidzia�. Nie przysz�o mu do g�owy zastanawia� si� nad temperaturami, jakie b�d� tu panowa�y. �nieg i l�d; szyny pokrywa�a cienka warstewka lodu.
Ka�dy kilometr, kt�ry pokonywali, ci�gn�� si� jak dziesi��, ka�da minuta wydawa�a si� godzin�. M�ody mnich pr�bowa� przebi� wzrokiem ciemno�ci za przedni� szyb� parowozu, nie widzia� jednak nic poza snopem �wiat�a z reflektora i skrz�cymi si� w nim p�atkami sypi�cego �niegu. Wychyli� si� na zewn�trz przez boczne okienko, ale nadal widzia� tylko wy�aniaj�ce si� z mroku gigantyczne drzewa.
Gdzie si� znajdowali? Gdzie ten w�oski padrone, Fontini-Cristi? Mo�e si� rozmy�li�? O mi�osierny Bo�e, wszystko tylko nie to! Nie, nie, nie powinien dopuszcza� do siebie takich my�li. Zawarto�� �wi�tej urny, kt�r� przewozili, pogr��y�aby ca�y �wiat w kompletnym chaosie. W�och o tym wiedzia�. Patriarchat obdarza� go pe�nym zaufaniem...
Coraz bardziej bola�a go g�owa, zaczyna�o mu wali� w skroniach. Usiad� na stopniach tendra - musia� si� opanowa�. Spojrza� na fosforyzuj�c� tarcz� swego zegarka. Bo�e mi�osierny! Zajechali za daleko! Za p� godziny wyjad� w og�le z g�r!
- Masz ten sw�j sygna�! - zawo�a� Annaksas.
Petridas zerwa� si� na r�wne nogi i wychyli� g��boko w bok, przytrzymuj�c si� drabinki prowadz�cej na dach tendra. Puls wali� mu op�ta�czo, r�ce zaci�ni�te na szczeblu drabinki dr�a�y. Na torach przed poci�giem, nie wi�cej ni� czterysta metr�w w przodzie kto� podnosi� i opuszcza� latarni�, kt�rej �wiat�o migota�o spoza rzadkiej przes�ony �niegu.
Annaksas zacz�� wyhamowywa� lokomotyw�. Buchaj�ca par� maszyna wyda�a z siebie przeci�g�y ryk stygn�cego pieca, kt�rym w rzeczy samej by�a. Nieco dalej przed nimi w po�wiacie ksi�yca odbijaj�cej si� od �niegu i wzmocnionej s�upem �wiat�a pojedynczego reflektora parowozu Petridas ujrza� ma�� polan� przy torach i stoj�cego na niej m�czyzn�, a obok niego pojazd o dziwacznych kszta�tach. M�czyzna mia� na sobie ciep�e ubranie z futrzanym ko�nierzem i czapk�. Pojazd by� i zarazem nie by� czym� w rodzaju ci�ar�wki. Tylne ko�a mia� znacznie wi�ksze od przednich, jak u traktora. A jednak kabina za czo�ow� szyb� nie by�a ani kabin� ci�ar�wki, ani traktora. Przywodzi�a na my�li co� jeszcze innego.
Co to by�o?
Nagle zrozumia� i nie m�g� powstrzyma� u�miechu. W ci�gu ostatnich czterech dni widzia� setki takich pojazd�w. Przed jego dziwaczn� mask� dostrzega� przesuwny w pionie podno�nik.
Fontini-Cristi okaza� si� r�wnie zaradny jak mnisi z zakonu Ksenopy. Ale tego dowiod�a ju� przecie� sakwa przytwierdzona rzemieniami na piersi.
- Ty jeste� tym mnichem z Konstantyny? - Savarone Fontini--Cristi mia� g�os niski, arystokratyczny, wyra�nie nawyk�y do rozkazywania. By� wysokim m�czyzn� i pod grubym alpejskim ubiorem do�� szczup�ym; jego du�e oczy, osadzone g��boko w orlej twarzy, patrzy�y niezywkle przenikliwie. By� znacznie starszy, ni� s�dzi� Petridas.
- Tak, prosz� pana - odpar� schodz�c na zasypan� �niegiem ziemi�.
- Jeste� bardzo m�ody. �wi�tobliwi m�owie obdarzyli ci� nies�ychan� odpowiedzialno�ci�.
- Znam w�oski. I wierz� w s�uszno�� tego, co robi�. Padrone popatrzy� na niego przeci�gle.
- Nie w�tpi�. Co innego ci pozosta�o?
- Pan w to nie wierzy?
- Ja wierz� tylko w jedno, m�j m�ody ojcze - odpar� Fontini-Cristi. - Jest tylko jedna wojna, kt�r� nale�y toczy�. Mi�dzy tymi, kt�rzy walcz� z faszystami, nie mo�e by� �adnych podzia��w. Do tego w�a�nie sprowadza si� wszystko, w co wierz�. - Przeni�s� spojrzenie na poci�g. - Chod�my, nie ma chwili do stracenia. Przed �witem musimy by� z powrotem. W traktorze znajdziesz jakie� ubranie. Narzu� je szybko na siebie. Ja tymczasem powiem maszyni�cie, co ma robi�.
- On nie zna w�oskiego.
- Ale ja m�wi� po grecku. Pospiesz si�!
Annaksas ustawi� wagon towarowy dok�adnie na wprost traktora. �wi�t� urn� opasano nawijanymi na poziome b�bny �a�cuchami, kt�re napi�wszy si� do ostatnich granic, przesun�y z g�uchym poj�kiwaniem opakowany w tektur� i drewniane listwy ci�ki metalowy pojemnik na podno�nik traktora. �a�cuch zabezpiecza� go od przodu i z bok�w, od g�ry przypi�to go grubymi pasami.
Savarone Fontini-Cristi obszed� urn� doko�a, sprawdzaj�c dok�adnie ca�e umocowanie. Zadowoli�o go chyba, bo odst�pi� krok do ty�u i skierowa� sw� latark� na symbole zakonu wymalowane na opakowaniu urny.
- Tak wi�c po pi�tnastu wiekach sp�dzonych pod ziemi� ujrza�a �wiat�o dzienne - powiedzia� cicho. - Tylko po to, by powr�ci� pod ziemi�. Ziemia, ogie� i morska g��bina. Powinienem by� wybra� kt�re� z tych ostanich, m�j m�ody ojcze. Ogie� lub morsk� g��bin�.
- Nie taka by�a wola Pana.
- Cieszy mnie, �e komunikuje On j� w tak bezpo�redni spos�b. Wy, �wi�tobliwi m�owie, wci�� na nowo zaskakujecie mnie swym poczuciem absolutu. - Odwr�ci� si� do Annaksasa i powiedzia� p�ynnie po grecku: - Podci�gnij do przodu, �ebym m�g� przejecha� przez tory. Tu po drugiej stronie jest w lesie w�ska przecinka. Wr�cimy przed nastaniem �witu.
- Tak jest, ekscelencjo. - Annaksas skin�� g�ow�. Czu� si� skr�powany w obecno�ci kogo� takiego jak Fontini-Cristi.
- Nie jestem ekscelencj�. Ty za to jeste� wspania�ym maszynist�.
- Dzi�kuj� - odpar� Annaksas z zak�opotaniem i ruszy� do parowozu.
- Ten cz�owiek jest twoim rodzonym bratem? - spyta� cicho Fontini-Cristi Petridasa.
- Tak.
- I o niczym nie wie?
M�ody mnich potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- To ten tw�j B�g b�dzie ci rzeczywi�cie potrzebny. - Odwr�ci� si� na pi�cie i podszed� do traktora od strony kierowcy. - Chod�my, ojcze. Czeka nas mn�stwo roboty. T� maszyn� zbudowano na wypadek lawiny. Dostarczy nasz �adunek tam, gdzie nie da�by rady wnie�� go �aden cz�owiek.
Petridas wspi�� si� do kabiny i zaj�� swoje siedzenie. Fontini--Cristi uruchomi� pot�ny silnik, wprawnie wrzuci� bieg i opu�ci� podno�nik przed kabin�, by ods�oni� sobie widoczno��. Pojazd ruszy�, zadygota� pokonuj�c tory kolejowe i zag��bi� si� w alpejski las.
Petridas odchyli� si� w fotelu, zamkn�� oczy i pogr��y� w modlitwie. Fontini-Cristi manewrowa� pewnie pot�n� maszyn�, prowadz�c j� przez wznosz�ce si� lasy ku wy�szym szlakom g�rskim w rejonie Champoluc.
- Mam dw�ch syn�w starszych od ciebie - odezwa� si� po jakim� czasie. A po chwili doda�: - Wioz� ci� do grobu pewnego �yda. Wydaje mi si�, �e to stosowne miejsce.
\Vrocili na polank�, gdy czer� nieba zaczyna�a z wolna ust�powa� miejsca szaro�ci. Kiedy m�ody mnich wysiad� z dziwacznego pojazdu, Fontini-Cristi spojrza� na niego przenikliwie.
- Wiesz, gdzie mieszkam - powiedzia�. - M�j dom jest twoim domem.
- Wszyscy mieszkamy w domu Pana, signore.
- Niech i tak b�dzie. Do widzenia, m�j m�ody przyjacielu.
- Do widzenia. Z Bogiem.
- Je�li b�dzie chcia�.
W��czy� bieg i odjecha� szybko ledwie widoczn� drog� poni�ej tor�w. Petridas go rozumia�. W�och nie m�g� teraz traci� ani minuty. Ka�da dalsza godzina jego nieobecno�ci w Campo di Fiori powi�ksza�a list� pyta�, kt�re kto� m�g� zechcie� mu zada�. We W�oszech nie brakowa�o takich, kt�rzy uwa�ali rodzin� Fontini--Cristi za wrog�w pa�stwa.
Wszyscy jej cz�onkowie byli pod sta�� obserwacj�. Wszyscy co do jednego.
Petridas pobieg� w sypi�cym �niegu do parowozu. I swego brata.
�wit zasta� ich na Lago di Maggiore. P�yn�li promem kolejowym ze Stressy; dwudziestym sz�stym dokumentem z sakwy by� ich paszport. Petridas zastanawia� si�, jakie powitanie czeka ich w Mediolanie, cho� zdawa� sobie spraw�, �e nie ma to ju� �adnego znaczenia.
Teraz nic ju� nie mia�o znaczenia. Ich podr� dobiega�a ko�ca.
�wi�ty przedmiot dotar� do miejsca swego spoczynku, by pozosta� tam na lata - a mo�e tysi�clecia. Tego nikt nie m�g� wiedzie�.
Pomkn�li na po�udniowy wsch�d g��wn� tras� przez Varese a� do Castiglione. Nie czekali ju� na zapadni�cie nocy... Teraz ju� nic nie mia�o znaczenia. Na przedmie�ciach Yarese Petridas ujrza� w jaskrawym w�oskim s�o�cu drogowskaz: CAMPO DI FIORI - 20 KM B�g wybra� cz�owieka z Campo di Fiori. �wi�t� tajemnic� posiad�a teraz rodzina Fontini-Cristi.
Wsie i pola przemyka�y w pe�nym p�dzie, powietrze by�o czyste, ch�odne i upajaj�ce. Daleko w przedzie pojawi�y si� dachy Mediolanu. Ob�ok fabrycznych dym�w zak��ca� b��kit bo�ego nieba i wisia� p�asko nad horyzontem niczym szara p�achta brezentu. Poci�g zwolni� i wjecha� na bocznic� stacji rozrz�dowej. Tu po chwili oczekiwania jaki� apatyczny spedizioniere w mundurze kolei pa�stwowych wskaza� im skr�caj�cy tor, gdzie przed czerwon� tarcz� wyskoczy�a nagle zielona. Sygna� zezwalaj�cy im na wjazd na stacj� w Mediolanie.
- Jeste�my na miejscu! - zawo�a� Annaksas. - Jeden dzie� odpoczynku i do domu! Musz� powiedzie�, �e jeste�cie zupe�nie niezwykli.
- Tak - odpar� po prostu Petridas. - Jeste�my niezwykli. Spojrza� na brata. Odg�osy stacji kolejowej by�y muzyk� dla uszu Annaksasa; zacz�� nuci� jak�� greck� pie��, ko�ysz�c rytmicznie g�rn� po�ow� cia�a w takt ostrych, szybkich d�wi�k�w melodii.
Dziwna by�a ta pie�� �piewana przez Annaksasa. Nie by�a to pie�� kolei, ale morza. Ulubiona przez rybak�w z Thermaik�s. "Jak�e bardzo pasuje - pomy�la� Petridas - ta w�a�nie pie�� do takiej chwili".
Morze by�o boskim �r�d�em �ycia. To przecie� z morza B�g stworzy� ziemi�.
"Wierz� w jednego Boga... Stworzyciela wszystkich rzeczy..." Wyj�� spod koszuli wielki w�oski rewolwer. Podszed� dwa kroki do swego ukochanego brata i uni�s� luf� broni. Znalaz�a si� o centymetr zaledwie od podstawy czaszki Annaksasa.
"...widzialnych i niewidzialnych... I w jednego Pana, Jezusa Chrystusa..." Poci�gn�� za spust.
Huk wystrza�u wype�ni� ca�� kabin�. Krew, cia�o i jeszcze co� strasznego rozprysn�o si� w powietrzu i zbryzga�o metal i szk�o.
"...�wiat�o�ci ze �wiat�o�ci, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego..." Przymkn�� oczy i podnosz�c bro� do swej w�asnej skroni wykrzykn�� w pe�nej ekstazie: - ...pocz�tego, lecz nie stworzonego! Spojrz� w oczy Pana i nie zawaham si�!
Ponownie poci�gn�� za spust.
ROZDZIA� 1
1
29 grudnia 1939
Mediolan, W�ochy
Savarone min�� sekretark� swego syna, wszed� do jego gabinetu i podszed� do okna, kt�re wychodzi�o na ogromny kompleks fabryczny, stanowi�cy Zak�ady Przemys�owe Fontini-Cristi. Syna oczywi�cie nie by�o. Jego syn, najstarszy syn, rzadko bywa� w swoim biurze; prawd� m�wi�c, rzadko bywa� w og�le w Mediolanie. Jego pierworodny, prawowity dziedzic wszystkich tych fabryk, by� zupe�nie niepoprawny. I zadufany w sobie, i o wiele zanadto zaprz�tni�ty uciechami �ycia.
A Vittorio by� wszak b�yskotliwy. Znacznie bardziej ni� ojciec, od kt�rego pobiera� nauki. Co tylko jeszcze wi�cej rozw�ciecza�o Savarone; na cz�owieku obdarzonym takimi zdolno�ciami spoczywa�y wi�ksze obowi�zki ni� na innych. On sam nie zadowala� si� powszednimi sukcesami, kt�re przychodzi�y zupe�nie od niechcenia. Nie hula�, nie �ajdaczy� si�, nie grywa� w ruletk� ani w bakarata. Nie trwoni� nieprzespanych nocy z nagimi dzie�mi Morza �r�dziemnego. I nie zamyka� oczu na wydarzenia, kt�re wstrz�sa�y ca�ym krajem, popychaj�c go na skraj przepa�ci.
Us�ysza� za plecami delikatne pokas�ywanie i odwr�ci� si�. W drzwiach sta�a sekretarka Vittoria.
- Zostawi�am wiadomo�� dla pa�skiego syna w Borsa Yalori. Wydaje mi si�, �e mia� dzisiaj po po�udniu spotka� si� ze swoim maklerem.
- Mo�e si� tak pani wydawa�, ale w�tpi�, czy znajdzie si� taka pozycja w jego rozk�adzie dnia. - Spostrzeg�, �e dziewczyna si� czerwieni. - Prosz� mi wybaczy�. Pani nie odpowiada za mojego syna. Cho� pewnie ju� to pani zrobi�a, sugeruj�, �eby spr�bowa�a pani wszystkich prywatnych numer�w, jakie kiedykolwiek pani poda�. Ten gabinet jest mi dobrze znany. Zaczekam. - Zdj�� jasny p�aszcz z wielb��dziej we�ny i tyrolski kapelusz z zielonego filcu. Rzuci� je na fotel obok biurka.
- Oczywi�cie, prosz� pana. - Dziewczyna wysz�a szybko, zamykaj�c za sob� drzwi.
Gabinet syna rzeczywi�cie dobrze zna�, cho� musia� o tym dziewczynie przypomnie�. Jeszcze dwa lata temu nale�a� do niego. Teraz niewiele ju� nosi� �lad�w jego obecno�ci; pozosta�a po nim tylko ciemna boazeria. Ca�e umeblowanie zast�piono zupe�nie innym. Vittorio zaakceptowa� tylko te cztery �ciany. Nic wi�cej.
Usiad� za biurkiem w obszernym obrotowym fotelu. Nie lubi� takich foteli; by� ju� za stary na to, �eby dawa� si� gwa�townie obraca� i podrzuca� jakim� niewidocznym spr�onym i ukrytym �o�yskom. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� z niej telegram, kt�ry sprowadzi� go do Mediolanu z Campo di Fiori, telegram z Rzymu z wiadomo�ci�, �e los Fontini-Cristich zosta� przes�dzony.
Ale przez kogo? Na czyj rozkaz? Co to znaczy "przes�dzony"?
Pytania, kt�rych nie wolno by�o zada� przez telefon, bo telefon by� narz�dziem w r�ku pa�stwa. Pa�stwo. Zawsze pa�stwo. Widoczne i niewidzialne. Obserwuj�ce, �ledz�ce, pods�uchuj�ce, w�sz�ce. Nie mo�na by�o skorzysta� z �adnego telefonu, nie mo�na by�o uzyska� �adnej odpowiedzi od rzymskiego informatora, kt�ry u�y� prostego szyfru.
Z powodu braku jakiegokolwiek potwierdzenia ze strony Mediolanu, pozwalamy sobie telegrafowa� bezpo�rednio do pana. Pi�� przesy�ek samolotowych m�ot�w t�okowych wadliwe. Rzym nalega na ich natychmiastow� wymian�. Powtarzam: natychmiastow�. Prosz� potwierdzi� telefonicznie przed ko�cem dnia.
Cyfra "pi��" odnosi�a si� do Fontini-Cristich, bo w sk�ad rodziny wchodzi�o pi�ciu m�czyzn - ojciec i czterech syn�w. Wszystko, co w jakikolwiek spos�b wi�za�o si� ze s�owem "m�ot", oznacza�o nag�e i niezwykle powa�ne zagro�enie. Powt�rzenie s�owa "natychmiastow�" t�umaczy�o si� samo: nie by�o chwili do stracenia - telegram nale�a�o potwierdzi� w ci�gu kilku minut od jego nadej�cia do Mediolanu. Wtedy by�oby jeszcze do�� czasu na skontaktowanie si� z innymi, om�wienie strategii dzia�ania, poczynienie plan�w. Teraz by�o ju� za p�no.
Savarone otrzyma� sw�j telegram po po�udniu. Vittorio musia� otrzyma� sw�j przed jedenast�. A jednak nie tylko nie skontaktowa� si� z Rzymem, ale tak�e nie ostrzeg� swego ojca w Campo di Fiori. Do ko�ca dnia pozosta�o ju� niewiele czasu. Za p�no.
To niewybaczalne. Tylu ludzi codziennie ryzykowa�o �ycie swoje i swoich rodzin w walce przeciwko Mussoliniemu.
Savarone, wpatruj�c si� w drzwi gabinetu z nadziej�, �e lada chwila pojawi si� w nich sekretarka, by poinformowa� go o miejscu pobytu Vittoria, rozmy�la�, �e nie zawsze tak by�o. Kiedy� wszystko wygl�da�o zupe�nie inaczej. Z pocz�tku rodzina Fontini-Cristich popar�a // Duce. Chwiejny Emmanuel skazywa� W�ochy na powoln� �mier�. Benito Mussolini stanowi� alternatyw�. Sam osobi�cie pofatygowa� si� do Campo di Fiori na spotkanie z patriarch� rodu Fontini-Cristich. Zabiega� o poparcie - jak niegdy� Machiavelli, gdy szuka� sojuszu z ksi���tami - by� obietnic�, oddaniem i �yciem dla ca�ych W�och. To by�o przed szesnastu laty; od tego czasu Mussolini karmi� si� w�asn� retoryk�. Ograbi� nar�d z prawa do my�lenia, prawa do wolnego wyboru. Oszuka� arystokracj� - wykorzysta� j�, po czym wypar� si� jakichkolwiek wsp�lnych cel�w. Wpl�ta� kraj w zupe�nie bezsensown� wojn� w Afryce. A wszystko dla osobistej chwa�y tego Cezara Maximusa. Rozszabrowa� dusz� W�och i Savarone przysi�g� sobie, �e po�o�y temu kres. Fontini-Cristi zwo�a� zebranie "ksi���t" p�nocnych W�och i po cichu rozpocz�li przygotowania do wzniecenia buntu.
Mussolini nie m�g� sobie pozwoli� na otwarte zerwanie z rodem Fontini-Cristich. Chyba �e uda�oby si� dowie�� im zdrad� stanu, i to z tak� oczywisto�ci�, by nawet najzagorzalsi zwolennicy rodu musieli wyci�gn�� wniosek, �e Fontini-Cristi byli - niezale�nie od innych spraw - po prostu g�upi. W�ochy zmierza�y do w��czenia si� w niemieck� wojn�. Mussolini musia� by� ostro�ny. Ta wojna by�a ma�o popularna, a sami Niemcy jeszcze mniej.
Campo di Fiori sta�o si� miejscem spotka� wszystkich niezadowolonych. Hektary trawnik�w,