Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Manfredi Valerio Massimo - Imperium Smoków PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Valerio Massimo Manfredi
Imperium
Smoków
PrzełoŜyła z włoskiego
Joanna Kluza
Wydawnictwo „ KsiąŜnica „
Strona 4
Tytut oryginału L'impero dei draghi
Opracowanie graficzne Marek J. Piwko
Copyright © 2005 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., Milano Pub-
lished by arrangement with Grandi & Associati
For the Polish edition
Copyright © by Wydawnictwo „KsiąŜnica”, Katowice 2006
ISBN 83-250-0004-X
978-83-250-0004-2
Wydawnictwo „KsiąŜnica” Sp. z o.o.
Al. W. Korfantego 51/8
40-160 Katowice
tel. (032) 203-99-05, 254-44-19
faks (032) 203-99-06
Sklep internetowy:
e-mail:
[email protected]
Wydanie pierwsze Katowice 2006
Skład i łamanie
Z.U. „Studio P”, Katowice
Strona 5
Mirelli i Danilowi
Ten, kto chce rządzić światem
za pomocą siły,
w końcu i tak nie spełnia
swych zamiarów.
Świat to beczka pełna duchów,
której nie da się uformować.
Laozi, „Księga drogi
Czytając na grobowcu imię cesarza Waleriana
wielu sądzi, Ŝe Persowie
oddali zwłoki tego samego Waleriana, którego pojmali...
Trebeliusz Polion, „Historia Augusta”, XXII, 8
Strona 6
PODZIĘKOWANIA
Przede wszystkim dziękuję mojemu przyjacielowi Lorenzowi De
Luca, który natchnął mnie i zachęcił do napisania tej powieści, a na-
stępnie wspierał wiedzą pasjonata w dziedzinie sztuki wojennej. Bez
niego ksiąŜka prawdopodobnie nie ujrzałaby światła dziennego. Na
specjalne podziękowania zasługuje Aurelio De Laurentis, który uwie-
rzył w tę opowieść od samego początku. Jestem równieŜ dłuŜnikiem
sinolog Rosy Cascino za nieustającą uwagę, z jaką śledziła moje sta-
rania, by umieścić akcję ksiąŜki w Chinach III stulecia naszej ery.
Dziękuję teŜ Marcowi Lucchettiemu z „Soldiers”, który przeprowadził
dla mnie szczegółowe badania na temat armii i sił zbrojnych Cesar-
stwa Rzymskiego w czasach Waleriana i Galiena. Dowolność, z jaką
potraktowałem to, co z taką pieczołowitością zdołał odtworzyć, wyni-
ka jedynie z potrzeb narracji.
Niechaj wyrazy wdzięczności przyjmą równieŜ Laura Grandi, Ste-
fano Tettamanti i Franco Mimmi za to, Ŝe przeczytali z wnikliwością i
cierpliwością niniejsze stronice, poświęcając na to własny czas. hast
but not least; czułe podziękowania naleŜą się teŜ mojej Ŝonie Christi-
ne, która jest najsurowszym z moich czytelników. Jej dokładność, a
zarazem kreatywność odegrały istotną rolę w pisaniu tej ksiąŜki.
V.M.M.
Strona 7
1
Przybrawszy róŜowy odcień, skąpane w promieniach za-
chodzącego słońca ośnieŜone szczyty gór Taurus połyskiwały niczym
klejnoty na tle pogrąŜonej jeszcze w ciemnościach doliny. Po chwili
wierzchołki i zbocza potęŜnego łańcucha górskiego jął zakrywać
lśniący woal budząc do Ŝycia uśpiony las.
Gwiazdy zbladły.
Pierwszy poszybował na powitanie słońca sokół; jego przenikliwe
wołanie odbiło się echem od skalistych ścian, wąwozów i stromych
zboczy, pośród których płynął spieniony Korsotes. Jego wody wezbra-
ły pod wpływem topniejącego śniegu.
Szapur I, Król Królów, władca Persów i nie tylko Persów, pan
czterech stron świata, wzdrygnął się słysząc ów krzyk, podniósł oczy
wpatrzone w lot tego pana przestworzy, po czym podszedł do araba
czystej krwi w olśniewającej uprzęŜy, trzymanego za uzdę przez sta-
jennego. Niewolnik ukląkł na ziemi, aby król mógł wesprzeć stopę na
jego ugiętej nodze i wskoczyć na siodło. Kolejni dwaj niewolnicy
podali mu łuk i bułat w pochwie ze złota, chorąŜy zaś stanął u jego
boku dzierŜąc królewski sztandar ze złotym wizerunkiem Ahury Maz-
dy.
Jego dowódcy czekali nań pośrodku pola bitwy w pełnym rynsz-
tunku, siedząc na krytych drogocennymi czaprakami rumakach, któ-
rych łby chroniły Ŝelazne płytki kolczugi. Naczelny wódz Ardawasd
pokłonił się nisko na jego widok, po czym to samo uczynili wszyscy
pozostali. Następnie na znak króla spiął konia i ruszył przed siebie.
Stanąwszy po obu stronach Szapura niczym wachlarz, wszyscy do-
wódcy zaczęli schodzić po zboczu.
9
Strona 8
Tymczasem promienie słońca zdąŜyły juŜ dotrzeć do doliny zale-
wając blaskiem wieŜe górującej nad stepowym płaskowyŜem, smaga-
nej pustynnym wiatrem Edessy.
Kogut przywitał wschodzące słońce długim pianiem.
Marek Metellus Akwila, legat Drugiego Legionu Augusta, od
dawna juŜ znajdował się na dziedzińcu swego domu, odziany i osło-
nięty zbroją.
Ten urodzony w południowej Italii Ŝołnierz zdąŜył się zahartować
podczas długiej słuŜby na wszystkich granicach cesarstwa; od ciągłe-
go wykrzykiwania rozkazów na polu bitwy jego głos stał się głęboki i
ochrypły, mowa zaś szorstka. Wysoko sklepione kości jarzmowe,
mocno zarysowana szczęka i prosty nos świadczyły o jego arystokra-
tycznym pochodzeniu, jednakŜe krótko, niemal grubiańsko obcięte
włosy i zarost, który nie oglądał brzytwy, świadczyły o surowym Ŝoł-
nierskim Ŝyciu i oswojeniu ze zmęczeniem. Z racji swego imienia
rodowego, a takŜe z powodu bursztynowych oczu i drapieŜnego spoj-
rzenia przed zbliŜającą się bitwą we wszystkich oddziałach na połu-
dnie od gór Taurus znany był jako „wódz Orzeł”.*
Właśnie przypiął u pasa gladius — odziedziczoną po przodkach
przestarzałą broń, której nie zamierzał odwiesić na kołek ani wymie-
nić na miecz, jaki Ŝołnierze mieli w rynsztunku. Co więcej, do siodła
miał przytroczony jeszcze jeden i zwykł mawiać, Ŝe za pomocą dwóch
gladiusów moŜe pokonać dłuŜsze od nich miecze.
— Pianie koguta w oblęŜonym mieście to dobry znak — powie-
dział, podczas gdy przyboczny przymocowywał mu na plecach czer-
wony płaszcz, znak jego pozycji. — Skoro mimo panującego wokół
głodu zdołał przeŜyć, my teŜ przeŜyjemy.
Podszedł do ołtarza lararium i złoŜył wprawdzie skromną, lecz jak-
Ŝe cenną w czasach tak dotkliwego niedostatku garść mąki orkiszowej
dla duchów przodków, po czym ruszył do wyjścia.
* Aquila (łac.) - orzeł (ten przypis i następne pochodzą od tłumaczki).
10
Strona 9
— Marku — zatrzymał go głos małŜonki.
— Klelio, dlaczego zerwałaś się tak wcześnie?
— Wychodzisz bez poŜegnania?
— Nie chciałem cię budzić. Wczorajszej nocy czuwałaś do późna
i źle spałaś.
— Martwię się. Czy to prawda, Ŝe cesarz chce się spotkać z Per-
sem?
— To nie do wiary, jak kobiety zawsze potrafią zgłębić tajemnice,
które staramy się przed nimi ukryć — uśmiechnął się Marek Metellus.
— Cesarz ma Ŝonę — odpowiedziała mu uśmiechem Klelia —
która ma swoje kobiety do towarzystwa, a te z kolei mają przyjaciół-
ki...
— No właśnie.
— A więc?
— Obawiam się, Ŝe tak.
— Pojedzie na spotkanie?
— To bardzo prawdopodobne.
— Ale dlaczego?
— Twierdzi, Ŝe dla pokoju warto nawet narazić Ŝycie.
— A ty? Nie zrobisz nic, Ŝeby go powstrzymać?
— Przemówię, jeśli zapyta mnie o zdanie, a wtedy postaram się
go przekonać. Kiedy jednak podejmie decyzję, moje miejsce będzie u
jego boku.
Klelia spuściła głowę.
— MoŜe chce jedynie zyskać na czasie. Galien jest w Antiochii.
Wystarczyłoby kilka dni szybkiego marszu, Ŝeby stanął tu z czterema
legionami i uwolnił miasto. — Chwyciwszy ją pod brodę, ujrzał, Ŝe
ma oczy pełne łez. — Klelio... Nie wiesz, Ŝe płacz przy poŜegnaniu
męŜa to zły znak?
Klelia usiłowała otrzeć łzy. W tej samej chwili rozległ się po-
spieszny tupot dziecięcych nóŜek po schodach i wołanie:
— Ojcze! Ojcze!
— Co ty tu robisz, Tytusie?! Wracaj natychmiast do łóŜka!
— Obiecałeś, Ŝe zabierzesz mnie wieczorem do palestry.
Marek Metellus przykucnął, by spojrzeć synkowi w oczy.
11
Strona 10
— Otrzymałem wezwanie od cesarza. On jest ojcem całego naro-
du, synu, kiedy więc nas wzywa, musimy stanąć u jego boku. A teraz
wracaj do łóŜka i postaraj się zasnąć.
Malec natychmiast spowaŜniał.
— Odejdziesz z cesarzem i zostawisz mnie samego.
Marek Metellus spochmurniał na twarzy.
— Co teŜ ty mówisz? MoŜesz być pewien, Ŝe wrócę. Obiecuję, Ŝe
wrócę przed wieczorem. PrzecieŜ wiesz, Ŝe Rzymianin zawsze do-
trzymuje słowa.
Ucałowawszy zalaną łzami małŜonkę, wyszedł.
Przed drzwiami czekali juŜ na niego dowódcy, centurioni Elius
Kwadratus i Sergius Balbus. Pierwszy z nich pochodził z Italii, z
Privernum, drugi zaś z hiszpańskiej Saragossy. Obaj mieli twarze
poorane bruzdami, noszące ślady licznych bitew stoczonych we
wszystkich zakątkach cesarstwa, twarze jak wykute z kamienia, krza-
czaste brwi i szorstki zarost. Kwadratus nosił krótkie włosy rzednieją-
ce na skroniach; był wysoki i barczysty, Balbus zaś odznaczał się
niŜszym wzrostem i śniadą skórą, miał wszakŜe jasne oczy i złamany
nos, świadczący o jego upodobaniu do bójek.
Metellus włoŜył na głowę hełm, zawiązał go pod brodą i rzuciwszy
im porozumiewawcze spojrzenie, oznajmił:
— Idziemy.
Przemierzali powoli puste i ciche o tej porze ulice miasta; kaŜdy z
nich pogrąŜył się z cięŜkim sercem we własnych myślach.
Nagle rozległo się ponowne pianie koguta, ulicę zaś zalało światło
promieni słonecznych, odbijając się w bazaltowym bruku, na którym
ich cienie kładły się aŜ do ostatnich domów, jakie mieli za plecami.
Na rozstaju dróg spotkali kolejną grupkę dowódców, którzy najwy-
raźniej zmierzali na to samo spotkanie. Marek rozpoznał swego przy-
jaciela.
— Witaj, Lucjuszu Domicjuszu.
— Witaj, Marku Metellusie — odrzekł tamten.
Doszedłszy razem do forum, ruszyli do kwatery głównej, skąd wi-
dać było galerię na przedpiersiu. Zmiana warty: rytmiczne kroki, me-
taliczny brzęk oszczepów ocierających się o tarcze. Powitania. Suche
rozkazy.
12
Strona 11
— Ostatnia straŜ właśnie schodzi — zauwaŜył Marek Metellus.
— W dniu dzisiejszym — poprawił go Lucjusz Domicjusz.
— W dniu dzisiejszym — potwierdził Metellus.
Lucjusz Domicjusz był przesądny.
Dotarli do wejścia do pustej kwatery głównej, gdzie czekał juŜ na
nich Kasjusz Silwa, dowódca twierdzy, długoletni towarzysz broni i
kompan Galiena, syna cesarza.
Na widok trzech legatów trzymający straŜ pretorianie wypręŜyli się
i wprowadzili ich do środka. Centurioni i niŜsi rangą dowódcy zostali
na zewnątrz.
Przywitał ich osobiście gotowy do drogi i uzbrojony cesarz Licy-
niusz Walerian.
— Oświadczam, Ŝe postanowiłem pojechać na spotkanie z Szapu-
rem. Wczoraj w nocy oddział naszych, składający się z jakichś pięć-
dziesięciu Ŝołnierzy, udał się na ziemię niczyją na prawym brzegu
Korsotesu. Po drugiej stronie rzeki tyle samo perskich jeźdźców pilnu-
je obszaru, gdzie ma się odbyć spotkanie. Wszystko zostało dokładnie
zaplanowane: nasi pełnomocnicy przygotowali zagadnienia, o których
będziemy rozprawiać, aby uprościć nam zadanie. Wygląda na to, Ŝe
chociaŜ Edessa odgrywa bardzo waŜną rolę jako miasto leŜące na
szlaku kupieckim między Anatolią i Syrią, Szapur jest skłonny zakoń-
czyć jej oblęŜenie w zamian za traktat, który określi na nowo stosunki
między obydwoma naszymi cesarstwami i zapewni trwały pokój. śą-
da, byśmy zrezygnowali z kilku ziem w Adiabene i Kommagenie, ale
bez ograniczeń. Jestem gotów pertraktować. PoniewaŜ wróŜby wydały
mi się pomyślne, postanowiłem pojechać na spotkanie.
— Podjąłeś mądrą decyzję, cezarze — przyznał Kasjusz Silwa.
Lucjusz Domicjusz Aurelian przysłuchiwał się słowom cesarza z
ponurą miną, zaciskając dłoń na jelcu miecza. Był zeń wspaniały Ŝoł-
nierz; podczas licznych kampanii powalił własnymi rękami niemal
dziewięciuset nieprzyjaciół i tyleŜ nacięć zrobił na drzewcu swego
oszczepu. Dobywał miecza z pochwy z taką szybkością, Ŝe Ŝołnierze
13
Strona 12
zwali go Aurelian manu in ferrum, „Aurelian z ręką na mieczu”. Po-
prosił o głos.
— Słyszałem, Ŝe twój syn Galien jest w Antiochii i Ŝe mógłby tu
dotrzeć wraz z czterema legionami w ciągu pięciu dni. Po co więc
naraŜać się na niebezpieczeństwo?
— PoniewaŜ mamy zapas jadła tylko na dwa dni — odparł Silwa.
— MoŜemy je tak podzielić, Ŝeby wystarczyło na dłuŜej; odrobi-
na głodu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
— Nie jest to wyłącznie sprawa jedzenia — odrzekł cesarz. —
Nie wiadomo na pewno, czy Galien nadejdzie i czy zajmie mu to je-
dynie pięć dni. Nasi szpiedzy donoszą, Ŝe wzdłuŜ całego szlaku pro-
wadzącego z Antiochii Persowie rozmieścili oddziały jeźdźców, które
mają na celu nie dopuścić, abyśmy się porozumiewali, i zatrzymać
dostawę poŜywienia. Nie. Muszę jechać na spotkanie z Szapurem.
ChociaŜby po to, by poznać jego zamiary. Jeśli zdołamy wznieść
podwaliny trwałej ugody, tym lepiej. JeŜeli uda mi się zyskać trochę
czasu i zapobiec zbrojnemu atakowi, dopóki nie nadejdzie Galien,
będę wielce rad z tego osiągnięcia. JuŜ samo to, Ŝe właśnie Szapur
poprosił o spotkanie, napełnia mnie otuchą. — Po czym zwrócił się do
Marka Metellusa: — A ty czemu nic nie mówisz? Co o tym sądzisz?
— Nie jedź, cezarze.
Walerian spojrzał nań bardziej zdziwiony niŜ zagniewany.
— Dlaczego? — zdumiał się.
— PoniewaŜ całe to przedsięwzięcie mi się nie podoba. Na milę
śmierdzi podstępem.
— Powziąłem wszelkie środki ostroŜności: spotkanie ma się od-
być na neutralnej ziemi, pod gołym niebem. KaŜda ze stron będzie
miała pięćdziesięcioosobową eskortę. Nic się nie moŜe stać. Pojadę,
juŜ postanowiłem. A poza tym nie chcę, aby Szapur pomyślał, Ŝe ce-
sarz Rzymian się boi.
Wyszedł w towarzystwie pozostałych dowódców.
— Wobec tego jadę z tobą — oświadczył Metellus stając u jego
boku.
— Nie — odrzekł cesarz. — Lepiej, Ŝebyś został tutaj. — Przysu-
nął się tak blisko, Ŝe następne słowa wypowiedział mu niemal prosto do
14
Strona 13
ucha. — Chcę mieć pewność, Ŝe kiedy wrócę, zastanę bramę otwartą.
— W takim razie zostaw Lucjusza Domicjusza; to najlojalniejszy
człowiek, jakiego znam. Cieszy się ogromnym powaŜaniem wśród
Ŝołnierzy i wiele razy znalazł się w podobnej sytuacji. Ja przydam ci
się bardziej za murami.
Przyjrzawszy się Metellusowi, a następnie stojącemu kilka kroków
z tyłu Lucjuszowi Domicjuszowi, cesarz skinął głową.
— Niech tak będzie. Ty pojedziesz ze mną, Lucjusz Domicjusz
zostanie w mieście. Niechaj niebiosa sprawią, by moja decyzja okaza-
ła się słuszna...
— Nie ma znaczenia, kto pojedzie z tobą, cezarze — uśmiechnął
się Kasjusz Silwa. — Tak czy inaczej wkrótce wszyscy zasiądziemy
wspólnie do wieczerzy, chyba Ŝe Szapur zechce cię zaprosić pod swój
zbytkowny namiot.
Kiedy stajenny przyprowadził cesarskiego wierzchowca, Marek
Metellus posłał po swojego. Jak zwykle przyboczny zdąŜył mu przy-
troczyć do siodła drugi gladius.
Lucjusz Domicjusz podniósł wzrok ku przedpiersiu. Stojący na
wieŜy straŜniczej Ŝołnierz trzykrotnie pomachał czerwonym płótnem.
— Dają znak, Ŝe wszystko gotowe — oznajmił.
Na przedpiersiu białe płótno poruszyło się, od prawej strony na le-
wą, a potem od lewej na prawą.
— I Ŝe wszędzie panuje spokój. Nie widać nic podejrzanego.
— Znakomicie — stwierdził Walerian. — W drogę.
Klelia zdołała połoŜyć synka z powrotem do łóŜka i szła właśnie
na górny taras w nadziei, Ŝe uda jej się zobaczyć, co się dzieje za mu-
rami miasta, gdy nagle usłyszała jakiś hałas.
Nadstawiła ucha, ale hałas się nie powtórzył. Widocznie jej się tyl-
ko wydawało. Ruszyła więc po schodach na górę, lecz znów usłyszała
wyraźny i ostry dźwięk, który zdawał się dochodzić z podziemi.
Klelia wzięła ze stolika świecę i zapaliwszy ją od płomienia lampy
oliwnej, zeszła na parter. Martwiła ją nieobecność męŜa i to, Ŝe jest
sama w domu. Co się mogło stać?
15
Strona 14
Usiłowała rozpoznać hałas: z pewnością pochodził z podziemi.
Otworzywszy drzwi do piwnicy, jęła schodzić po stopniach trzymając
wysoko świecę.
— Kto tam? — zapytała głośno. Odpowiedziało jej coś w rodzaju
rzęŜenia.
— Kto tam? — powtórzyła.
Gdy nadstawiła ucha, usłyszała odgłos szurania nogami dochodzą-
cy zza niewielkich Ŝelaznych drzwi. O ile wiedziała, zamykały one
kanały odpływowe starych term, które prowadziły poza mury miasta,
odkąd zaś mieszkała w tym domu, nigdy ich nie otwierano. Zajrzaw-
szy do środka, usłyszała kolejny hałas, zwielokrotniony przez pustkę.
Odsunęła więc rygiel i zaczęła ciągnąć z całych sił, aby otworzyć,
zapierając się dłońmi o krawędź. Drzwi zaskrzypiały, jęknęły i znie-
nacka ustąpiły. Klelia cofnęła się zaś, wrzeszcząc z przeraŜenia.
W progu stał półnagi zakrwawiony męŜczyzna, który spoglądał na
nią przez chwilę wytrzeszczonymi oczami, po czym zwalił się na zie-
mię rzęŜąc w agonii.
Klelia natychmiast zdała sobie sprawę, Ŝe ten nieszczęśnik nie sta-
nowi dla niej Ŝadnego zagroŜenia, poniewaŜ właśnie umiera. Przewró-
ciwszy go na plecy, połoŜyła mu pod głowę szal i poszła po czarkę,
aby dać mu wody.
Gdy męŜczyzna upił parę łyków, przemówił.
— Zostaliśmy zdradzeni... OstrzeŜcie... OstrzeŜcie...
— Kim jesteś? — zapytała Klelia. — Kim jesteś? MęŜczyzna był
u kresu sił.
— Napadli na nas z zaskoczenia i roznieśli w pył... ostrzeŜcie ce-
sarza, Ŝeby nie szedł... śeby nie szedł na... to pułapka... to... — Po
czym głowa opadła mu bez Ŝycia.
Klelia poczuła dreszcz, w jednej bowiem chwili uświadomiła so-
bie, co się stało i co moŜe się wkrótce stać, jeśli nie postara się po-
wstrzymać śmiercionośnej machiny, wprowadzonej w ruch przez
wroga.
Wbiegła czym prędzej po schodach na górę, przemierzyła korytarz
i wypadła na ulicę. Po czym puściła się pędem przez opustoszałe jesz-
cze miasto.
*
16
Strona 15
Gdy straŜe otworzyły bramę, niewielka świta cesarska wyruszyła
na spotkanie. Słońce, które znajdowało się juŜ wysoko nad horyzon-
tem, paliło gorącymi promieniami jałową, kamienistą ziemię wokół
miasta, porośniętą krzewami szarłatu i pistacji terpentynowej. Po pra-
wej stronie płynął przez chwilę Korsotes, po czym skręcał na zachód
przecinając im drogę.
StraŜ, która przez całą noc pilnowała brodu, czekała na nich nieda-
leko, na ziemi niczyjej, aby przeprowadzić ich na drugi brzeg, gdzie
mieli się spotkać z królem perskim Szapurem. Kiedy cesarz i jego
świta znaleźli się w odległości mniejszej niŜ sto stóp, zbliŜając się do
brodu, na spotkanie wyruszył im centurion, który uczynił znak powi-
tania, wraz z pięćdziesięcioma jeźdźcami.
ZauwaŜywszy coś dziwnego, Metellus spochmurniał na twarzy, po
czym skinął na Balbusa.
— Co się dzieje, wodzu? — zapytał tamten cicho.
— Białe nogi.
— Co takiego?
— Sam zobacz. Oni aŜ do wczoraj nosili spodnie. To Persowie, a
nie Rzymianie.
— A niech to! A gdzie nasi?
— Prawdopodobnie zostali zabici. OstrzeŜ cesarza, a ja spróbuję
dać znać Lucjuszowi Domicjuszowi. Jeszcze moŜemy się uratować.
Balbus podszedł do cesarza i szepnął mu coś na ucho.
Tymczasem Metellus, osłoniwszy oczy przed słońcem, jął wypa-
trywać w kierunku murów.
Lucjusz Domicjusz, który spoglądał z niepokojem na niewielką
grupkę zbliŜającą się do brodu, drgnął na widok znaków.
— Bia-łe-no-gi—wysylabizował bezgłośnie.— Białe nogi! —
wrzasnął po chwili. — Persowie! Zdrada! Cesarz zaraz wpadnie w
pułapkę. Trębaczu, trąb na trwogę! Larum! Wypuścić jazdę! Prędko,
prędko! Otwierać bramę!
Kiedy stojący na straŜy legioniści rozwarli wrota, trębacz zadął w
bucinę wzywając na zbiórkę oddział jazdy, który stacjonował w pobli-
Ŝu, niedaleko kwatery cesarza.
17
Strona 16
Wkrótce przed otwartą bramą stawiło się około stu jeźdźców, na-
stępni zaś gotowali się, by przyjść im z pomocą, powstrzymywał ich
wszakŜe Kasjusz Silwa dowodzący oddziałem pretorianów.
— Kto dał rozkaz wyjścia? Postradaliście zmysły? Stać, stać,
mówię!
— Ja dałem rozkaz! — krzyknął z przedpiersia Lucjusz Domi-
cjusz. — Cesarz jest w niebezpieczeństwie. Ktoś szykuje zasadzkę, ja
ich zabieram, i to natychmiast!
— Ja odpowiadam za twierdzę — odparł Silwa — rozkaz wymar-
szu zaś teraz, kiedy właśnie toczą się rozmowy, wydaje mi się szaleń-
stwem, oznacza bowiem naraŜenie naszych na gwałtowną reakcję
Persów, a więc na pewną śmierć. Nie ma powodu przypuszczać, Ŝe
cesarz jest w niebezpieczeństwie. Wszędzie panuje spokój. Zamknąć
bramę!
— Co ty wygadujesz? — zawołał Lucjusz Domicjusz podbiegając
do wrót. — To zdrada! Odpowiesz za to!
Silwa dał znak towarzyszącym mu pretorianom.
— Legat Lucjusz Domicjusz Aurelian zostaje zatrzymany
z powodu nieposłuszeństwa. Wykonać! A wy — zwrócił się do
Ŝołnierzy z oddziału straŜy — zamknijcie bramę.
Otoczywszy Lucjusza Domicjusza, który zmuszony był oddać im
miecz, pretorianie zabrali go ze sobą. śołnierze zaś jęli zamykać cięŜ-
kie wrota.
Tymczasem Klelia, która dotarła zdyszana do oddziału straŜy,
przyglądała się owej scenie czując, jak serce jej zamiera. Jej mąŜ był
za bramą, nie wiedząc o niczym, podczas gdy tutaj, w środku, właśnie
zawiązano spisek!
Rozejrzała się wokoło z niepokojem, na widok zaś stajennego, któ-
ry prowadził właśnie konia za uzdę, nie zawahała się ani chwili. Zaka-
sawszy stolę za kolana, odepchnęła go tak mocno, Ŝe upadł na ziemię,
po czym wskoczyła na grzbiet wierzchowca i pomknęła ku bramie.
Koń, który stanął dęba przed zamykającymi się właśnie wrotami,
kopnął w nie przednimi kopytami otwierając sobie drogę na zewnątrz.
Klelia popędziła go jeszcze mocniej i puściła się galopem.
Tymczasem oddział cesarski zbliŜał się do brodu, fałszywy orszak
zaś podchodził do brzegu strumienia. Nikt nie zdąŜył jeszcze wykonać
18
Strona 17
Ŝadnego ruchu, decyzja wszakŜe juŜ zapadła.
— Gdy tylko przekroczą rzekę — powiedział Metellus — zawró-
cimy i ruszymy w kierunku miasta. Zyskamy wystarczającą przewagę,
Ŝeby się uratować.
— O ile ktoś otworzy bramę — odrzekł Balbus. — Skoro otrzy-
mali naszą wiadomość, nie pojmuję, dlaczego nie przybiegli nam na
pomoc.
Jeszcze nie skończył mówić, gdy wszedł mu w słowo Kwadratus:
— Patrzcie, chyba zrozumieli. Ktoś nadjeŜdŜa od strony
miasta. AleŜ... aleŜ to kobieta! — zawołał po chwili.
Marek Metellus spojrzał na mury w osłupieniu.
— To Klelia! Moja Ŝona! — wykrzyknął.
Tymczasem fałszywy orszak zaczął przeprawiać się przez bród.
— Jedź! — cesarz dał znak Metellusowi.
Tamten zaś ruszył galopem, widząc, Ŝe Klelia pędzi ku niemu
krzycząc coś. Kiedy znalazła się niemal w połowie drogi między nim
a murami Edessy nadal mknąc naprzód, nagle z murów wyleciało coś
do góry szerokim łukiem: strzały!
Powietrze przeciął świst. Parę strzał wbiło się w ziemię, trzecia zaś
trafiła w cel i Klelia spadła z konia.
Metellus natychmiast rzucił się ku niej. Kiedy zeskoczył w biegu z
wierzchowca i chwycił ją w ramiona, jeszcze oddychała. Strzała zrani-
ła ją w plecy i przeszła na wylot, cała zaś stola poplamiona była
krwią.
Metellus przytulił ją mocno, płacząc ze złości i Ŝalu, całując posi-
niałe wargi, czoło, włosy.
— To pułapka — szepnęła Klelia. — Orszak został wybity... Sil-
wa jest... jest... Błagam, uciekaj, jedź do naszego syna. Teraz został
sam...
— Pojadę. Obiecuję.
Klelia opuściła głowę i osunęła się bez Ŝycia. Marek Metellus w tej
samej chwili poczuł, Ŝe umiera wraz z nią.
Gdy podniósł wzrok na uparcie zamkniętą bramę, na mury, rozpo-
znał czerwony płaszcz — z pewnością naleŜał do Silwy.
19
Strona 18
Zwróciwszy się zaś ku rzece, spostrzegł szalejącą bitwę. Cesarz
został otoczony!
Na ten widok Metellus opanował się; odzyskał zimną krew i de-
terminację. Rzuciwszy na ciało Ŝony garść ziemi na znak symbolicz-
nego pochówku, przełknął łzy i wskoczył na konia popędzając go do
szaleńczego galopu ku brzegowi Korsotesu.
Wpadłszy między szeregi perskich wojowników z fałszywego or-
szaku, trzymając miecz w kaŜdej ręce, dwóch z nich powalił do rzeki,
po czym rzucił się na pozostałych ze straszliwą zaciekłością. Uderzał
ze wszystkich stron, rozszarpywał na kawałki, przebijał, kaleczył i
rozłupywał kości i czaszki, otwierając sobie tym samym drogę ku
osaczonemu Walerianowi.
Zewsząd nadbiegali kolejni perscy Ŝołnierze, toteŜ Metellus pojął,
Ŝe zostało mu niewiele czasu, by umoŜliwić cesarzowi ucieczkę. Kie-
dy się jednak odwrócił, Walerian, którego zepchnięto z konia, wpadł
właśnie do wody otoczony chmarą nieprzyjaciół.
— Ratujcie cesarza! — krzyknął i rzucił się naprzód ni
czym szarŜujący byk.
Zeskoczywszy z konia, natarł na wroga wzywając swoich na po-
moc.
— Balbus, Kwadratus, do mnie!
Obaj centurioni stanęli u jego boku niczym mastyfy, po czym wy-
prostowani jak wieŜe jęli okładać tarczami kaŜdego, kto się nawinął,
przebijając mieczami tych z przodu, przewracając, depcząc i przy-
gwaŜdŜając do ziemi wewnętrzną krawędzią tarczy tych, którzy upa-
dli. Walerian bronił się zaciekle z niezwykłym jak na jego wiek ani-
muszem, musiał wszakŜe jednocześnie stawiać opór rwącej rzece i
odpierać ciosy wroga. Kiedy stracił równowagę, o mało nie został
zabity przez jakiegoś Persa, który właśnie podniósł oszczep. W tej
samej jednak chwili Persa zaatakował od tyłu Metellus, który odrąbał
mu ramiona dwoma ciosami zadanymi z błyskawiczną szybkością,
następnie zaś wepchnął do wody niczym wyrwane z korzeniami
drzewo i stanął u boku cesarza. Osłaniany przez Balbusa i Kwadratusa
pomógł mu wsiąść na konia, gdy zaś wierzchowiec poczuł na zadzie
20
Strona 19
klepnięcie klingą miecza, pogalopował ku miastu.
Walerian pędził co koń wyskoczy, zdawał sobie bowiem sprawę,
Ŝe jego ludzie naraŜali własne Ŝycie, by go ocalić. Zamierzał właśnie
wyprowadzić z Edessy wszystkie wojska, jakie tam stacjonowały, aby
przyjść im z odsieczą i odpłacić Persowi za jego dwulicowość, gdy
niespodziewanie ze znajdującego się po prawej stronie koryta rzeki
wyłonił się oddział nieprzyjaciół, który pomknął na zachód odcinając
mu drogę do miasta.
Skręcił w przeciwnym kierunku z nadzieją, Ŝe zdoła dotrzeć do
jednego z wysuniętych posterunków na szlaku do Nisibis, wtem jed-
nak wyrósł przed nim jak spod ziemi oddział piechoty zagradzając mu
przejście.
Walerian nie zwolnił ani trochę, przeciwnie, spiąwszy konia do
wspaniałego skoku, poszybował nad linią Ŝołnierzy. Gdy wylądował
po drugiej stronie za nimi, pognał jeszcze szybciej nabierając przeko-
nania, Ŝe teraz nic mu juŜ nie grozi, i snując plany pomszczenia swych
walecznych wojowników, pokrzyŜował mu je wszakŜe widok olbrzy-
miego hufca jeźdźców i piechoty, który wyłaniał się zza wznoszących
się przed nim wzgórz. Był to Szapur we własnej osobie, jadący wśród
łopoczących purpurowych sztandarów na czele armii perskiej, która
rozciągała się w długą linię zamykając wszelkie przejścia i drogi.
Zrozumiawszy, Ŝe nie ma juŜ Ŝadnej moŜliwości ucieczki, cesarz
Rzymian zawrócił ku rzece, by zginąć z mieczem w dłoni wraz ze
swymi Ŝołnierzami, by zakończyć godną śmiercią nienaganne Ŝycie,
kiedy jednak miał się rzucić w wir toczącej się jeszcze w wodzie wal-
ki, nagle zagrzmiały trąby, wszyscy zaś wojownicy perscy rozstąpili
się zostawiając Rzymian samych pośrodku szerokiego kręgu zbroj-
nych.
Zdyszani, zmęczeni, broczący krwią z licznych ran Ŝołnierze ma-
leńkiego oddziału wypręŜyli się, by powitać cesarza, który nie zdołał
się uratować.
Wydostawszy się z rzeki, Marek Metellus Akwila ustawił swych
ludzi wzdłuŜ brzegu, by wyszli na spotkanie przeznaczenia.
21
Strona 20
2
Uderzywszy piętami po bokach konia, Szapur podjechał niespiesz-
nie do grupki Rzymian.
Tymczasem Walerian dał znak swym Ŝołnierzom, by nie ruszali się
z miejsca, po czym wyszedł sam na spotkanie z wrogiem. Pers nosił
jedwabne, kunsztownie haftowane półprzezroczyste spodnie, miał
długie wąsy podkręcone do góry, na głowie mitrę o wypracowanych
kształtach, ozdobioną długimi strusimi piórami, a u boku zwisał mu
miecz w złotej pochwie wysadzanej klejnotami. Pokryty zaś błotem i
kurzem Rzymianin miał porozczepiany pancerz, podartą tunikę, a na
ramionach i nogach głębokie rany, z których ciekła krew.
Na znak Szapura dwaj Ŝołnierze gwardii rzucili się na cesarza
Rzymian i powalili go na ziemię zmuszając, by przed nim ukląkł.
Metellus zaś wyrwał się do przodu krzycząc:
— Puśćcie go, tchórze! Walcz ze mną, barbarzyńco, jeśli masz
odwagę! Zsiądź z konia! Wyrwę ci te pióra i wsadzę do gardła, łajda-
ku, psi synu!
W tej samej chwili spadła mu na głowę sieć, unieruchamiając go
niczym lwa w klatce. Pozostałych zaś otoczono i rozbrojono.
Szapur ledwie na nich spojrzał, po czym skinął swym Ŝołnierzom i
oddalił się między rzędy wojowników do obozu, z którego wyjechał
przed świtem.
Przez oka spowijającej go sieci Marek Metellus dostrzegł osobliwą
postać: męŜczyznę albo raczej, sądząc po budowie ciała, chłopca
odzianego podług mody, jakiej nigdy wcześniej nie widział, o twarzy
ukrytej za czarnym szalem, odsłaniającym jedynie czarne jak węgiel
oczy w kształcie migdałów. TuŜ przedtem, nim tajemniczy osobnik
zniknął zmieszany w orszaku Szapura, ukradkiem wymienili znaczące
spojrzenia.
Zostali kolejno skuci łańcuchami za ręce i nogi, począwszy od Wa-
leriana, po czym zaprowadzono ich do walącej się chaty. Na widok
cesarza w łańcuchach Metellus nie potrafił powstrzymać łez. Na-
stępnie przywiązano ich do siebie nawzajem, pierwszego z nich zaś,
22