Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody

Szczegóły
Tytuł Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 JUDITH KRANTZ DOM MODY Scruples Przełożył Piotr Chojnacki Dla Steve’a Z całą moją miłością Na zawsze Strona 2 1 W Beverly Hills własnych samochodów nie prowadzą jedynie inwalidzi i zgrzybiali starcy. Toteż miejscowa policja przywykła do widoku najdziwniejszych zestawień kierowcy i wozu. Korpulentni, krótkowzroczni emerytowani bankierzy wbrew zakazowi skręcają z głównej w lewo w swoich Ferrari Dino, nastolatki całym gazem pędzą na lekcje tenisa w Rolls - Royce’ach Corniche za pięćdziesiąt pięć tysięcy dolarów, a zażywne radne miejskie beztrosko parkują swoje karminowe jaguary pośrodku przystanku autobusowego. Billy Ikehorn Orsini, która miała liczne przywary, lecz samochodem na co dzień kierowała przytomnie, z niecierpliwym piskiem hamulców osadziła swojego antycznego bentleya przed wejściem do Scruples, najbardziej luksusowego magazynu mody na świecie, prawdziwego klubu dla ludzi bardzo sławnych i bardzo, bardzo bogatych. Billy miała lat trzydzieści pięć i była jedyną spadkobierczynią fortuny ocenianej przez autorów list najbogatszych z Wall Street Journal na dwieście do dwustu pięćdziesięciu milionów dolarów. Więcej niż połowę tego majątku Billy zainwestowała bezpiecznie w zwolnionych od podatku obligacjach miejskich, co ułatwiało jej życie, natomiast Federalny Urząd Podatkowy doprowadzało do rozpaczy. Mimo pośpiechu Billy zatrzymała się przed witryną sklepu, bacznym okiem właścicielki lustrując swoją posiadłość na północno - zachodnim rogu skrzyżowania Rodeo Drive z Dayton Way, gdzie jeszcze cztery lata wcześniej skrzył się złoceniami, białym tynkiem i żelaznymi okuciami zabytkowy magazyn Van Cleef & Arpels, podobny najbardziej do hotelu Carlton z Cannes, przeniesionego żywcem do Kalifornii. Strona 3 Luty 1978 roku był chłodny nawet tutaj, lecz Billy chroniło od zimna wełniane bolero koloru sieny, obszyte sobolami. Billy otuliła się szczelniej i rozejrzała po wystawnym centrum Rodeo Drive, gdzie stojące ze sobą nos w nos rzędy zamożnych butików przekrzykiwały się bogactwem, tworząc najbarwniejszą w zachodnim świecie paletę luksusu. Szeroki bulwar zdobiły rozłożyste drzewa fikusowe, które zachowywały liście przez okrągły rok, a panoramy dopełniały pobliskie łagodne, zalesione wzgórza, przywodzące na myśl pejzaże z płócien Leonarda da Vinci. Kilkoro przechodniów rozpoznało Billy. Mogła się o tym przekonać, gdyż obrzucili ją tym samym trwającym sekundę spojrzeniem, którym prawdziwy nowojorczyk czy mieszkaniec Beverly Hills od niechcenia zaszczyca gwiazdy gromadzące tłumy w każdym innym mieście. Od czasu dwudziestych pierwszych urodzin Billy setki razy stawała przed obiektywami, lecz zdjęcia z gazet nigdy jakoś nie potrafiły oddać całej jej niepokojącej powierzchowności. Długie włosy Billy miały barwę futra z norek, a ich głęboki brąz wyglądał niczym czerń dotknięta promieniem księżycowej poświaty. Zaczesane za uszy włosy odsłaniały ulubione klejnoty Billy, dwa jedenastokaratowe brylanty, zwane Bliźniakami z Kimberley – prezent od pierwszego męża Ellisa Ikehorna. Nawet bez obcasów Billy miała sto siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu i dorównywała wysmukłością sylwetki niejednemu mężczyźnie. Kiedy zbliżała się do wejścia do sklepu, nieświadomie wstrzymała oddech wiedząc, co ujrzy za chwilę. Śniady, pełen gracji portier z wysp Bali, w czarnej firmowej tunice i ciasno opiętych spodniach, skłonił się nisko, otwierając podwójne drzwi na miarę olbrzymów. Za skrzydłami drzwi rozpościerała się nowa kraina stworzona Strona 4 po to, by zwodzić, oszałamiać i kusić. Dziś jednak Billy spieszyła się bardzo, nie mogła więc fachowym okiem obrzucić terytorium stworzonego kosztem prawie jedenastu milionów dolarów i zwanego przez nią nie krainą z baśni, lecz „sklepikiem”, jak trzeźwo podpowiadało Wilhelminie Hunnenwell Winthrop z jednego z najstarszych rodów Ameryki jej trzeźwe bostońskie wychowanie. Billy wkroczyła do wnętrza charakterystycznym dla niej, energicznym krokiem łowczyni i bez wahania ruszyła ku windzie, postanawiając nie dać się zatrzymać na pogwarki żadnej ze stałych klientek sklepu. Prawie w biegu rozpięła bolero, odsłaniając wysmukłą szyję. Jako kobieta Billy miała w sobie owo najbardziej niepokojące połączenie: wybujały seks i żelazny charakter, dyktując otoczeniu własny styl. Dla każdego spostrzegawczego mężczyzny było jasne, że co innego mówią ciemne oczy Billy o tęczówkach w cieniutkie prążki barwy szylkretu i pełne usta koloru pąsowej róży pod przezroczystą warstewką błyszczku, zupełnie zaś co innego podpowiada wysmukła, wysoka sylwetka, w surowym stroju, który składał się tego dnia z ciemnozielonych spodni z koźlej skórki i ciężkiej tuniki z kremowego jedwabiu, rozciętej wysoko i niedbale przewiązanej w pasie. Billy zdawała sobie doskonale sprawę, że podkreślając strojem biust czy pośladki wymierzyłaby prawdziwej elegancji policzek. Szykowny, chłodny strój kłócił się więc z wrodzoną zmysłowością Billy, która chyba rozmyślnie wprawiała ludzi w zakłopotanie wspaniałym, z pozoru przypadkowym ubiorem, z tych, które można równie łatwo zedrzeć z siebie, by runąć na łóżko, jak i stanąć w nim przed fotografem wykonującym serię zdjęć dla Womeris Wear Daily. Billy udało się dotrzeć do windy zamieniając zaledwie pół tuzina Strona 5 ukłonów z kobietami, którym dawała w ten sposób jednocześnie do zrozumienia, że miło jej, iż ktoś uwalnia ją od brzemienia choćby cząstki gigantycznego majątku, lecz że zarazem bardzo się w tej chwili spieszy. Winda pojechała prosto na najwyższe piętro dowożąc Billy do celu, którym było prywatne biuro. Czekało tam na właścicielkę dwoje zarządców: Spider Elliott, który zawiadywał sklepem, i Valentine O’Neill, odpowiedzialna za zakup kolekcji i projektowanie własnych modeli. Billy zastukała na znak swego przybycia, a nie pytając o zgodę, po czym wmaszerowała do wnętrza, którego rozmiary podkreślała tylko niewiarygodna grupa starych angielskich mahoniowych biurek, wypatrzona przez Spidera w sklepie z antykami na Melrose Avenue i przetransportowana za jego poduszczeniem do Scruples. Biurka trwały niczym ostoja spękanej rzeczywistości pośród sali przepełnionej futurystycznymi odcieniami roztopionej, matowej czerni, kolorem brunatnym, jasnobrązowym i beżowym, według projektu Edwarda Taylora. - Gdzie moi ludzie, do diabła - zaklęła pod nosem Billy, uchylając drzwi do pokoju sekretarki. Pani Evans podskoczyła nerwowo, nie spodziewając się szefowej tak wcześnie, i natychmiast zaklekotała maszyna do pisania. - Gdzie oni są? - zapytała Billy. - Ojej, pani Ikehorn… Chciałam powiedzieć, pani Orsini… - w pomieszaniu wybąkała sekretarka. - Nic nie szkodzi, wszyscy się mylą - zapewniła ją automatycznie Billy, która żoną Vito Orsiniego, najbardziej niezależnego spośród wszystkich producentów filmowych, była dopiero od półtora roku - nic Strona 6 więc dziwnego, iż ci, którzy przez lata czytali o niej w gazetach jako o Billy Ikehorn, popełniali bezwiednie wciąż tę samą omyłkę. - Pan Elliott obsługuje panią Maggie McGregor - poinformowała wreszcie szefową pani Evans. - Dopiero co zaczął, i mówił, że zejdzie mu co najmniej godzina. Valentine jest w atelier, robi przymiarkę dla pani Woodstock. Długo już się tym zajmuje, bo od południowej przerwy. Billy zacisnęła usta w irytacji, gdyż nawet ona nie mogła teraz wezwać współpracowników - dokładnie w chwili, gdy byli jej najbardziej potrzebni. Spider zaszył się gdzieś z najważniejszą kobietą w całej telewizji, podczas gdy Val projektowała komplet kreacji dla żony nowego ambasadora amerykańskiego we Francji. Gówno! Billy sama zapędziła się w ślepą uliczkę, gdyż z godnością postanowiła od początku w takich sprawach jak przymiarki i wizyty klientek w domu mody Scrupłes zostawić współpracownikom wolną rękę. Dina Merrill mogła sobie grać, Gloria Vanderbilt malować, Lee Radziwiłł projektować wnętrza na użytek swoich przyjaciółek, a Charlotte Ford wraz z całą sforą dam z towarzystwa „projektować” kolekcje mody; ona, Billy Ikehorn Orsini, stała na czele kwitnącego, najbardziej luksusowego sklepu na świecie, przepysznego połączenia butiku, sklepu z prezentami, stoiska z odzieżą gotową i magazynu paryskiej haute couture. Nie zmieniał tej sytuacji nawet fakt, że Scrupłes był najmniej znaczącą pozycją na liście posiadłości Billy; w odróżnieniu bowiem od innych źródeł dochodów Billy Ikehorn sama stworzyła Scrupłes i osobiście kierowała sklepem od samego początku. Sklep był więc dla niej zarówno zabawką, jak i najukochańszą cząstką majątku, skrytym marzeniem, które się nareszcie ziściło, stworzone na ludzką skalę jako coś, co da się dotknąć, ujrzeć, powąchać, zmieniać i w Strona 7 nieskończoność ulepszać. - W tym rzecz: muszę ich jak najszybciej mieć u siebie. Proszę im powiedzieć, że natychmiast kiedy skończą swoje sprawy, mają mnie znaleźć. Będę na terenie sklepu. Billy odwróciła się i swoim czujnym krokiem przeszła do własnego gabinetu, zanim oblana pąsem pani Evans zdążyła życzyć jej szczęścia, choć przygotowywała się do tej mówki od kilku tygodni. Nazajutrz jury nagród Oscara miało podać listę swoich kandydatów. Film Vito Orsiniego Zwierciadła miał szansę znaleźć się na tej liście jako jeden z pięciu najlepszych obrazów kinematograficznych 1977 roku. Pani Evans kiepsko się znała na branży filmowej, lecz aż za dobrze zdawała sobie sprawę, z jakim napięciem pani Ikehorn - pani Orsini! - słucha krążących po sklepie plotek na temat listy. Sekretarce przyszło nawet do głowy, że skoro chlebodawczyni jest tego dnia tak niecierpliwa, może słuszniej było nie odzywać się wcale. Pani Evans nie bardzo wiedziała, jak zachować się w takich sytuacjach. *** Dla Maggie McGregor gorączka zakupów stanowiła przeżycie tyleż wyczerpujące co niosące jej upojenie. Wydała właśnie ponad siedem tysięcy dolarów na ciuchy, które miała nosić przed kamerami w ciągu dwóch najbliższych miesięcy, zamówiła też sobie kompletną garderobę na festiwal filmowy w Cannes, który miała zaliczyć jako sprawozdawca w maju. Festiwalowe stroje pociągnęły już za sobą wydatek kolejnych dwunastu tysięcy dolarów za kreacje, które w Nowym Jorku szyto dla Maggie w firmach Halstona i Adolfo. Specjalne kolory, specjalnie dla Maggie dobrane tkaniny, wszystko to musiało się znaleźć w jej walizce Strona 8 przed datą wyjazdu, inaczej - jak groziła Maggie - potoczą się głowy. Kontrakt, jaki zawarła Maggie z telewizją, uściślał naturalnie, że za wszystkie kreacje płacą bonzowie z sieci nadawczej. Gdzieżby przyszło Maggie do głowy trwonić własne, dobre pieniądze. Gdyby dziesięć lat wcześniej, gdy była jeszcze niską, pulchniutką nastolatką imieniem Shirley Silverstein, córką najbogatszego handlarza materiałami instalacyjnymi w całym miasteczku Fort John w stanie Rhode Island, ktoś chciał jej wmówić, że można się dobrze umęczyć wydając dziewiętnaście tysięcy dolarów na ubrania, wyśmiałaby go chyba. A może by nie wyśmiała? Po namyśle Maggie uznała, że nawet w owej zamierzchłej przeszłości hołubiła w sobie dosyć ambicji, by móc sobie wyobrazić taką sytuację, była też na tyle inteligentna, by zrozumieć, że szaleńcze zakupy rujnują nerwy, by już nie wspomnieć o pęcherzach na stopach. Faktem jest, że dziesięć lat wcześniej Maggie nigdy nie postawiłaby w myślach siebie w takiej sytuacji. Nawet i dziś, choć zakupy stały się rutyną dla dwudziestosześciolatki, supergwiazdy telewizji, opanowanej i twardej - jak mawiano - bardziej niż Mikę Wallace i o wiele bardziej niż Wallace powściągliwej na własnym punkcie. Mawiano też o Maggie, że jest przystojniejsza niż Dan Rather i ma wrodzony talent do przeprowadzania wywiadów taki jak talent piosenkarski u Beverly Sills. Maggie doczekała się własnego programu w najlepszym czasie antenowym i w jednej z największych sieci telewizyjnych. W każdą sobotę przez pół godziny w ponad jednej trzeciej telewizorów w Stanach Zjednoczonych pokazywano Maggie w akcji, filmowaną przez wierną ekipę z przenośnymi kamerami, które dosłownie wyrastały technikom z ramion. Maggie miała dla telewidzów najnowsze plotki zza kulis Strona 9 przemysłu rozrywkowego, zwłaszcza z Hollywood. Jej reportaże były zawsze znakomicie udokumentowane i autorytatywne, nie miały więc nic wspólnego z obrzydliwą plotkarską papką, jaką jeszcze trzy lata wcześniej karmiono cierpiącą na nieuleczalne wścibstwo publiczność. Teraz jednak Maggie była już tylko znękaną kobietą, której okrągłym jak u Betty Boop czarnym oczom dane było przez ostatnie trzy godziny oglądać stroje w takiej masie, iż w jej szykownie ufryzowanej głowie powstał przeraźliwy mętlik. Dyrekcja sieci telewizyjnej trwała jednak przy zasadzie, że osoba, która informuje widownię o życiu gwiazd, musi sama wyglądać jak gwiazda. Maggie, czekająca aż Spider Elliott podejdzie do niej i powie, w której spośród wybranych kreacji jego klientka wygląda absolutnie zabójczo, była tak rozczochrana, że jej ciemne włosy i grzywka sterczały na wszystkie strony. Prezenterka nie miała złudzeń co do swojego wyglądu, wiedząc, że na nienaganny wygląd stać ją tylko przez pół godziny tygodniowo, po długiej sesji z charakteryzatorem i fryzjerem studia, przed wejściem na antenę. Kiedy Spider zapukał, Maggie przywitała go krótkim: - Na pomoc! Spider zamknął za sobą drzwi i oparł się o ścianę przymierzalni, z czułością i uwagą spoglądając na swoją klientkę. - Gadaj, Spidy, podpatrzyłeś tę pozę w starych filmach z Fredem Astairem? Wiem, że uczyłeś się chodzić, siadać, więc pewnie i podpierać? Tylko gdzie podziałeś cylinder? - Nie próbuj mi tu zmieniać tematu, Maggie, za dobrze cię znam. Pewnie się gryziesz, że nakupowałaś ciuchów, które tobie nie pasują, i dlatego na mnie naskakujesz. - Co za putz - przerwała Maggie i dźwięcznym, wyraźnym głosem Strona 10 ciągnęła: - Co za schmekel, co za schmuck, schlong i schwantz. W dodatku putz biały, anglosaski i protestancki. - Księżniczko - tu Spider ucałował dłoń Maggie. - Nie ze mną te komedie. Może znam tylko uniwerek w Los Angeles i plażę, ale zaraz się orientuję, kiedy ktoś mnie wyzywa od kutasów. Widzę, że mamy coś na sumieniu, tak? A przecież nawet nie widziałem tych łachów. Maggie, jedna rzecz w kobietach zawsze stanowiła dla mnie zagadkę: dlaczego, jeśli chcą obrazić mężczyznę, wyzywają go od kutasów? Co innego, gdyby nas wyzywały od eunuchów. Maggie odchrząknęła z rezygnacją, jako że sama już zrozumiała, jak strasznych głupstw narobiła wybierając sobie wieczorowe suknie do Cannes. Ten gówniarz Spider potrafił czytać w myślach, przynajmniej w myślach kobiet, co do tego nie było wątpliwości. Skąd u takiego miłego ogierka psychiczna więź z kobietami? Maggie wiedziała aż za dobrze, iż w pełnokrwistym, amerykańskim mężczyźnie, który w łóżku woli kobiety od facetów, taki błyskawiczny, instynktowny typ intuicji niewytłumaczalny dla którejkolwiek z dziedzin psychologii, jest cechą niesłychanie rzadką - tym bardziej u takiego samca jak Spider, pobudliwego jak stado młodych kozłów. Naciśnięciem guzika Spider przyzwał sprzedawczynię, która obsługiwała Maggie. Arcyspokojna, o nienagannych manierach Rosel Korman wetknęła głowę przez drzwi. - Rosel, bądź tak miła i przynieś tu nowe zakupy Maggie - poprosił ją Spider z uśmiechem. Choć ze Spiderem łączyły ją serdeczne stosunki, kiedy asystentka oddaliła się, Maggie poczuła dreszcz niepokoju. Pieprzony dyktator. Z drugiej strony, Spider nigdy się nie mylił. Maggie Strona 11 wiedziała na przykład, że Spider kazałby z miejsca wyrzucić raglanową pelerynkę firmy Bili Blass, którą tak uwielbiała. Chociaż jednak Spider nieustannie mieszał jej szyki, łączyła go z Maggie więź, którą jeszcze umacniał rozkoszny fakt nieskonsumowania przyjaźni. Spidera i Maggie cieszyło, że nigdy nie poszli ze sobą do łóżka, gdyż dzięki temu wciąż mieli dla siebie nawzajem mnóstwo ciepła, rzeczy o wiele ważniejszej dla nich niż seks. Seks mogli w końcu znaleźć - i znajdowali - na każdym kroku. O ciepło było już trudniej. Jak na swoje trzydzieści dwa lata Spider Elliott uchodził w oczach Maggie za jednego z najbardziej atrakcyjnych mężczyzn na świecie. Oczom tym można było wierzyć, jako że ich właścicielka niejako zawodowo badała mechanizmy, które czynią z mężczyzn i kobiet osoby atrakcyjne. Inteligentnym, bacznym wzrokiem przywykła Maggie oceniać najdrobniejszy szczegół, najtajniejsze arkana sztuki uwodzenia. Jeśli aktor, osoba publiczna, nie ma w sobie nic z uwodziciela lub uwodzicielki, nigdy nie stanie się gwiazdą. Zdaniem Maggie na korzyść Spidera przemawiały pewne oczywiste cechy: miał złote włosy i twarz typowego amerykańskiego chłopca, a także wspaniałą budowę - coś, co nigdy nie wychodzi z mody. Jako nastolatek miał bardzo jasne włosy, które z wiekiem pociemniały nieco, nabierając bogatego, złotawego odcienia. Spider miał też oczy Wikinga, tak błękitne jak gdyby odbijała się w nich morska toń. Kiedy Spider się uśmiechał, zaciskał oczy w szparki jak teraz, gdy wydawał polecenie Rosel. Gwiazdki zmarszczek w kącikach jego oczu pogłębiły się nieco, nadając Spiderowi wyraz wesołości i mądrości, jak u podróżnika, który wojażował daleko i przywiózł z wyprawy mnóstwo wspaniałych opowieści. Co więcej, nos Spidera, złamany w Strona 12 jakimś dawno zapomnianym szkolnym meczu, i leciutko wyszczerbiony przedni ząb nadawały jego twarzy mniej cukierkowy wyraz. Maggie zdawała sobie jednak sprawę, że najważniejszy jest Spiderowy dar rozumienia kobiet, dzielenia się z nimi myślami i spostrzeżeniami w ich własnym języku, coś, dzięki czemu można było przekroczyć granice dzielące męskość od kobiecości po prostu, nie zaś w pokrętny, oślizgły sposób, zwykły przy takich okazjach. Spidera niezwykle interesowała tajemnica zmysłowej, bezgranicznej kobiecości, nic więc dziwnego, że siłą rzeczy królował na przesyconej erotyzmem i narcyzmem scenie, jaką tworzył dom mody o nazwie Scruples. Spider stanowił na tej scenie arcymęski kontrapunkt i był na niej niezbędny niczym pasza w haremie. Nie nadużywał jednak tej władzy, choć sperma często rzucała mu się na mózg. Gdyby bowiem mężczyźni z Beverly Hills, La Jolli i Santa Barbara dowiedzieli się w jakiś sposób z niewątpliwie bezpośredniego źródła o sławie Spidera jako światowej klasy samca, przestaliby zapewne płacić rachunki swoich żon ze Scruples z dotychczasową dobroduszną rezygnacją. Rosel zjawiła się powtórnie, tym razem w towarzystwie asystentki ciągnącej ciężki wózek obwieszony sukniami. Zawartość wózka maskował pokrowiec z białego lnu. Billy Orsini obmyśliła taki system po to, by klientki Scruples mogły się cieszyć dyskrecją prawie nieosiągalną w innych kosztownych magazynach Beverly Hills. Rosel odchyliła zasłonę i natychmiast zniknęła za drzwiami. Spider miał zwyczaj odbywać z klientkami sesje sam na sam, bez przeszkadzających w rozmowie asystentek, które zwykle zakochiwały się w sukience pasującej jak ulał nie na klientkę, lecz właśnie na nie. Maggie i Spider sztuka po sztuce Strona 13 przejrzeli zakupy. Niektóre kreacje Spider odłożył na bok bez komentarza, inne odrzucił, pozostałe zaś kazał Maggie przymierzyć przed podjęciem decyzji. Maggie przebierała się za parawanem w jednym z kątów obszernej przymierzalni. Kiedy uporali się z całą partią ciuchów, Spider zadzwonił do bufetu i kazał szefowi kuchni dostarczyć do przymierzalni duży imbryk herbaty Earl Grey i butelkę dobrego koniaku oraz półmiski kawioru i kanapek z wędzonym łososiem. - Nawet się nie obejrzysz, jak poziom glukozy we krwi wróci ci do normy - zapewnił Spider wyczerpaną klientkę. Racząc się herbatą z hojną domieszką koniaku, odetchnęli obydwoje w poczuciu dobrze spełnionego, trudnego obowiązku. - Zdajesz sobie sprawę, Maggie - zaczął Spider leniwym tonem - że najważniejszej kreacji w ogóle jeszcze nie wybrałaś. - Co? - Maggie kręciło się w głowie z ulgi i zmęczenia. Poza tym bolały ją plecy. - Pytam, co założysz na grzbiet w wieczór wręczania Oscarów, malutka? - Kto to wie? Coś pewnie założę. Przecież nakupiłam dosyć, chłopczyku? - Właśnie, że nie. Chcesz mi zrujnować reputację? Ten sabat wampirów idzie przez satelitę na całą kulę ziemską. Sto pięćdziesiąt milionów telewidzów. Sto pięćdziesiąt milionów wlepionych w ciebie par oczu! Dobrze zrobisz, jeśli założysz na siebie coś ekstra. - Kurczę, Spider, przestań mnie straszyć! - Kto straszy? Sama wiesz, że nigdy jeszcze nie prowadziłaś osobiście wieczoru nagród Akademii. Najlepiej będzie, jeśli Valentine Strona 14 zaprojektuje coś specjalnie dla ciebie. - Valentine? - Maggie spojrzała niepewnie na Spidera. Dotychczas ograniczała się zawsze do gotowych strojów, gdyż przy swoich licznych obowiązkach nie mogła sobie pozwolić na przymiarki. - Właśnie ona. I nie rób takiej miny, na pewno znajdziesz czas. Przecież chcesz rzucić cały świat na kolana? - Spider - zaczęła z wdzięcznością Maggie - jeżeli ucałuję twoje stopy, pomyślisz sobie, że się do ciebie dobieram, nie? - O nie. Odpadasz w przedbiegach - uspokoił ją Spider. - Daruj sobie stopy, odpowiedz mi tylko na parę pytań. Jakie są szansę Vita na nominację do Oscara? Tak między nami? - Takie sobie, dobre albo znakomite, to zależy. Po kraju krąży jeszcze z siedem dobrych filmów, które się uplasowały w pierwszych dziesiątkach na rozmaitych listach. Wszystkie mogą liczyć na spore poparcie. Sama bym oczywiście chciała, żeby nagrodę dostał Vito, ale… Nie postawiłabym na niego swojego następnego czeku z telewizji. - Jak to możliwe, że wiesz równie mało jak ja? - poskarżył się Spider. - Tak już bywa w rozrywce. A czemu pytasz? Czy Billy zaczyna się łamać? Naprawdę się zadurzyła w tym swoim niebiańskim makaroniarzu, którego wzięła za męża. - Czy się łamie? Nie, ale ma drobnego fioła na tym punkcie. Inna rzecz, że odkąd ją znam, zawsze szła na całość w uczuciach. Gdyby miała czekać na werdykt jeszcze parę tygodni, obudziłaby się pewnego ranka i ujrzała w lustrze, że jest Lady Macbeth. Sam cholernie lubię Vita, facet ma ogromny talent i tak dalej, ale czasem żałuję, że Billy nie poślubiła kogoś normalnego, akrobatę spadochronowego albo, powiedzmy, kierowcę Strona 15 formuły pierwszej. - Tak wsiąkła? - Gorzej niż myślisz. Kiedy Maggie i Spider zajęci byli rozmową, Billy nerwowo przeglądała zapasy towarów w stoisku z prezentami, buszując niczym złodziej w Sezamie pośród gąszczu chińskich szkatuł zdobionych osobliwymi symbolami, srebrnych wiktoriańskich pudeł na ciasteczka, obszywanych paciorkami osiemnasto - wiecznych torebek wieczorowych, francuskich klamer do butów zdobnych diamentowymi rozetkami, świeczników z Battersea i georgiańskich tabakierek. Przeglądając towar zarazem dyskretnie obserwowała sześciu mężczyzn schylonych nad stolikami do gry w backgammona w sklepowym pubie. Sześciu ludzi umilało sobie grą oczekiwanie na żony dokonujące zakupów. Nie ulegało wątpliwości, że po tej sesji z rąk do rąk grających przejdzie co najmniej trzy tysiące dolarów. Dom mody, jakim był Scruples, zmieniał się powoli w nieoficjalny, lecz najpopularniejszy i najbardziej ekskluzywny męski klub w całym mieście. Uwagi Billy nie uszły też dwie klientki z Teksasu, które kupowały właśnie dla siebie cztery identyczne płaszczyki z wigoniowymi wyłogami, obszyte szynszylami, norkami, nutriami i - dla śmiechu - futerkiem z kreta, farbowanym w beżowe, brązowe i białe pasy. Siostry? Przyjaciółki? Billy nie mieściło się w głowie, że istnieją kobiety, które wspólnie chodzą po zakupy i wybierają dla siebie identyczne stroje. Zgroza. Billy sama złapała się na tym, że jej irytacja w stosunku do klientek bierze się po prostu z faktu, że Valentine nadal się grzebie. Niech grom z jasnego nieba spali jej jaszczurkowatą klientkę Muffie Woodstock! A gdzie Spider, gdzie ten się znowu zaszył? Strona 16 Zirytowana obecnością postronnych osób, Billy przeszła przez jedne z czworga podwójnych drzwi po północnej i południowej stronie głównego salonu sklepu i znalazła się w otulającym Scruples ze wszystkich stron ornamentalnym ogrodzie. Karłowate ligustry i szara santonina skomplikowanym wzorem ścieliły się na tle bukszpanowych żywopłotów okalających Scruples z trzech stron. Zaczynały już rozkwitać trzy tuziny różnych odmian geranium w antycznych urnach z terakoty, przywiezionych z należących do Billy szklarni. Billy czuła zapach polan czereśni i eukaliptusa, płonących w mosiężnym palenisku w edwardiańskim ogrodzie zimowym po drugiej stronie salonu, słyszała też ściszone głosy kilkorga spóźnionych klientów, którzy popijali herbatę i szampana. Żaden jednak spośród znajomych zapachów i dźwięków nie mógł ukoić jej rozstrojonych nerwów. Valentine O’Neill bawiła się doskonale przez całe popołudnie w swoim atelier nad sklepem. Żona Amesa Woodstocka stanowiła odpowiedni rodzaj wyzwania dla projektantki mody jako kobieta, która boi się wykwintnych strojów, lecz którą okoliczności - i Valentine - zmuszają do noszenia ich z uśmiechem na twarzy. Valentine nie były także obojętne królewskie sumy, które mąż pani Woodstock, milioner doświadczony w międzynarodowym handlu ropą naftową i mianowany właśnie nowym ambasadorem we Francji, gotów był wydać za przywilej zamówienia całej garderoby żony w Scruples. Na podobny gest nie mogła sobie pozwolić żadna Francuzka. Valentine opuściła wprawdzie Paryż pięć lat wcześniej i była Irlandką ze strony ojca, lecz nawet w wieku dwudziestu kilku lat francuskością dorównywała wieży Eiffla. Najgłębszym, najmniej Strona 17 oczywistym szczegółem, który jednak, wbrew rudym irlandzkim włosom, decydował o jej francuskim wyglądzie, były kapryśnie wykrzywione wargi i wąski, cudownie zadarty nosek z trzema piegami, a może także przemyślny błysk w oczach, zielonych jak młode liście. Valentine miała oczy morskiej syreny, osadzone w niewielkiej, bladej, lecz niesłychanie ożywionej twarzy, na której nigdy nie gościł wyraz nudy i która nigdy nie była nadąsana. Valentine była zwinna niczym lisica i wesoła jak piosenka Maurice’a Chevaliera, której tytuł natchnął stęsknioną za mężem - żołnierzem matkę Valentine pomysłem na imię dla dziewczynki. Pod wiecznie zmiennymi minami Valentine krył się jednak rozsądek, fundament żelaznej francuskiej logiki, który aż za często łączył się z wybuchowym celtyckim usposobieniem. Pani Woodstock pomyślała z obawą, że nawet krótko przystrzyżone rude loczki projektantki, drapującej właśnie na klientce kolejną belę jedwabiu, dowodzą jej zaciętości czy nawet agresji nie spotykanej u innych kobiet. Muffie Woodstock miała przerażoną minę kobiety, która całe życie chodziła w bryczesach, w zaciszu domowym hodując psy i ujeżdżając konie, a teraz musi oglądać szkic sukni na galowe przyjęcie w rezydencji prezydenta Francji. - Sama nie wiem, Valentine, ale mnie wydaje się to trochę, no… - odezwała się bezradnie. W Waszyngtonie powiedziano jej, że musi zabrać ze sobą przynajmniej pół tuzina kostiumów odpowiednich na podwieczorki z udziałem pań, pewną liczbę sukienek na „kolacyjki” i przynajmniej tuzin oficjalnych toalet wieczorowych i okryć na przyjęcia dyplomatyczne. - Wystarczy, że ja coś wiem, pani Woodstock - ucięła Valentine, Strona 18 która spędziła większość dzieciństwa zaszyta w kąciku wielkiego atelier domu mody Pierre’a Balmaina w Paryżu, obserwując przy odrabianiu lekcji, jak powstają suknie wieczorowe. Biła wręcz z niej teraz absolutna pewność siebie; co więcej, Valentine postanowiła natchnąć tą samą pewnością swoją miłą klientkę. - Nie uznaje pani takich spraw jak galowe przyjęcia, pani Woodstock? - Wielkie nieba, nienawidzę takich imprez, kochanie. - Przecież znakomicie się pani nosi, pani Woodstock. - Naprawdę? - A poza tym ma pani znakomitą figurę do kreacji, najlepszą, jaką można sobie wyobrazić. Nie prawię pani komplementów. Gdyby miała pani jakieś defekty, usiadłybyśmy nad tym, jak by je tu zamaskować, ale po co? Jest pani bardzo wysoka, bardzo szczupła, świetnie się pani porusza. Doskonale sobie wyobrażam, jakie stroje wieczorowe są pani zdaniem odpowiednie: proste, bezpretensjonalne, nieostentacyjne, takie jakie noszą wszyscy. Na szyi może jakiś klejnot, i tyle. Zgadłam? No właśnie, tak myślałam. Rzeczywiście, takie rzeczy można nosić w pani chatce w Dolinie Słońca, na ranczu w Kolorado, w rezydencji w Santa Barbara - ale nie w Pałacu Elizejskim! Nie w Operze Paryskiej! Nie na wielkich rautach w ambasadach! W żadnym razie, bo będzie się pani czuła głupio, nie na miejscu, nie tak. Poczuje się pani dobrze dopiero wtedy, kiedy włoży pani na siebie to samo co inne kobiety, dopiero kiedy przestanie pani rzucać się w oczy, zniknie, tak jak pani lubi. Ciekawe, co? Tylko w bardzo, ale to bardzo szykownych rzeczach nie będzie pani wyglądać jak cudzoziemka, Strona 19 obca, nie ubrana. - Chyba masz rację - przyznała z ociąganiem Muffie Woodstock, przekonana ostatecznie przez Valentine. - Doskonale! W takim razie do dzieła! Będę gotowa do pierwszej przymiarki za dwa tygodnie. Kiedy będzie się pani tu wybierać, proszę z łaski swojej wyjąć z sejfu biżuterię i wziąć ją ze sobą, dobrze? Chciałabym zobaczyć wszystko, co pani posiada. - Skąd ta pewność, że mam biżuterię w sejfie? - Z pani stylem nie nosi się klejnotów częściej niż dwa razy w roku. A szkoda, jestem pewna, że to wspaniała biżuteria. Muffie Woodstock poczuła zakłopotanie. Valentine musiała być jasnowidzącą wiedźmą. Lepiej będzie przed następną wizytą w jej atelier kupić sobie nowe buty; inaczej projektantka niechybnie zauważy, że wieczorowe czółenka klientki mają już okres świetności za sobą. Ach, wielki Boże, dlaczego mężowi strzeliło do głowy, żeby zostawać ambasadorem? - Głowa do góry - pocieszyła ją Valentine. - Proszę tylko pomyśleć, jakie cudowne będą konne przejażdżki we Francji. Muffie Woodstock poweselała. Jedyną naprawdę poważną pozycję w jej wydatkach stanowiły buty do konnej jazdy. Ale, ale… czy we Francji też można jeździć w dżinsach i starym swetrze? - Skoro już nad tym siedzimy - zaproponowała - może mogłabym sobie tu zamówić stroje do konnej jazdy? - Ależ skąd! - zgorszyła się Valentine. - Pierwsze, co musi pani zrobić w Paryżu, to odwiedzić Hermes. Mogę pani uszyć wszystko, oprócz stroju do konnej jazdy. Po prostu nie byłby taki jak trzeba. Strona 20 Odprowadzając klientkę do drzwi atelier Valentine odczuwała podwójną radość, bo po pierwsze jej projekty znów miały stanąć w szranki z dziełami europejskiej sztuki krawieckiej, po drugie zaś dlatego, że pani Woodstock, która nie miała dotąd pojęcia o własnych zaletach, wkrótce dowie się o nich, kiedy ozdobią ją dramatyczne w wyrazie, lecz po ważne i eleganckie ubiory, przygotowane dla niej w firmowym atelier Scruples. „Nieostentacyjne”, dobre sobie! Przy swoim wzroście i postawie pani Woodstock mogła dorównać każdej księżniczce. O żonie nowego ambasadora będzie wkrótce mówił cały Paryż - ba, Paryż będzie się wspinać na krzesła, by móc ją lepiej dojrzeć. Pani Woodstock nauczy się zaś doceniać popularność! Zresztą może się nie nauczy. Niestety, choć Valentine miała naturę sztukmistrza, nie potrafiła jeszcze wszystkiego. Na dodatek Valentine znów udało się dowieść samej sobie, że posiada cechy, które pozwalają jej doprowadzić do skutku transakcję handlową, a tej zalety nie lekceważy żadna rodowita Francuzka. Szycie i sprzedaż ubrań stanowiło w oczach Valentine zajęcie poważne i godne szacunku, nawet jeśli widownią dla tego zajęcia było ekstrawaganckie, ekscentryczne i ociekające dostatkiem wesołe miasteczko o nazwie Scruples. Valentine dowiodła po raz kolejny, że nawet w Beverly Hills, które wraz z Palm Springs jest amerykańską stolicą najgorzej ubranych bogatych kobiet… możliwe jest tworzenie haute couture dla tych klientek, które z najrozmaitszych powodów nie chcą chodzić w byle czym. Nie zdejmując wykrochmalonego, bezosobowego białego fartucha, w którym zawsze pracowała, Valentine przeszła z atelier do swojego gabinetu. W ręku niosła kosztorys nowej garderoby pani Woodstock. W gabinecie czekał już Spider, który oparł nogi o blat obitego starą czerwoną