Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody |
Rozszerzenie: |
Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Krantz Judith - Dom mody 01 - Dom mody Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
JUDITH KRANTZ
DOM MODY
Scruples
Przełożył Piotr Chojnacki
Dla Steve’a
Z całą moją miłością
Na zawsze
Strona 2
1
W Beverly Hills własnych samochodów nie prowadzą jedynie
inwalidzi i zgrzybiali starcy. Toteż miejscowa policja przywykła do
widoku najdziwniejszych zestawień kierowcy i wozu. Korpulentni,
krótkowzroczni emerytowani bankierzy wbrew zakazowi skręcają z
głównej w lewo w swoich Ferrari Dino, nastolatki całym gazem pędzą na
lekcje tenisa w Rolls - Royce’ach Corniche za pięćdziesiąt pięć tysięcy
dolarów, a zażywne radne miejskie beztrosko parkują swoje karminowe
jaguary pośrodku przystanku autobusowego.
Billy Ikehorn Orsini, która miała liczne przywary, lecz samochodem
na co dzień kierowała przytomnie, z niecierpliwym piskiem hamulców
osadziła swojego antycznego bentleya przed wejściem do Scruples,
najbardziej luksusowego magazynu mody na świecie, prawdziwego klubu
dla ludzi bardzo sławnych i bardzo, bardzo bogatych. Billy miała lat
trzydzieści pięć i była jedyną spadkobierczynią fortuny ocenianej przez
autorów list najbogatszych z Wall Street Journal na dwieście do dwustu
pięćdziesięciu milionów dolarów. Więcej niż połowę tego majątku Billy
zainwestowała bezpiecznie w zwolnionych od podatku obligacjach
miejskich, co ułatwiało jej życie, natomiast Federalny Urząd Podatkowy
doprowadzało do rozpaczy.
Mimo pośpiechu Billy zatrzymała się przed witryną sklepu, bacznym
okiem właścicielki lustrując swoją posiadłość na północno - zachodnim
rogu skrzyżowania Rodeo Drive z Dayton Way, gdzie jeszcze cztery lata
wcześniej skrzył się złoceniami, białym tynkiem i żelaznymi okuciami
zabytkowy magazyn Van Cleef & Arpels, podobny najbardziej do hotelu
Carlton z Cannes, przeniesionego żywcem do Kalifornii.
Strona 3
Luty 1978 roku był chłodny nawet tutaj, lecz Billy chroniło od zimna
wełniane bolero koloru sieny, obszyte sobolami. Billy otuliła się szczelniej
i rozejrzała po wystawnym centrum Rodeo Drive, gdzie stojące ze sobą
nos w nos rzędy zamożnych butików przekrzykiwały się bogactwem,
tworząc najbarwniejszą w zachodnim świecie paletę luksusu. Szeroki
bulwar zdobiły rozłożyste drzewa fikusowe, które zachowywały liście
przez okrągły rok, a panoramy dopełniały pobliskie łagodne, zalesione
wzgórza, przywodzące na myśl pejzaże z płócien Leonarda da Vinci.
Kilkoro przechodniów rozpoznało Billy. Mogła się o tym przekonać,
gdyż obrzucili ją tym samym trwającym sekundę spojrzeniem, którym
prawdziwy nowojorczyk czy mieszkaniec Beverly Hills od niechcenia
zaszczyca gwiazdy gromadzące tłumy w każdym innym mieście.
Od czasu dwudziestych pierwszych urodzin Billy setki razy stawała
przed obiektywami, lecz zdjęcia z gazet nigdy jakoś nie potrafiły oddać
całej jej niepokojącej powierzchowności. Długie włosy Billy miały barwę
futra z norek, a ich głęboki brąz wyglądał niczym czerń dotknięta
promieniem księżycowej poświaty. Zaczesane za uszy włosy odsłaniały
ulubione klejnoty Billy, dwa jedenastokaratowe brylanty, zwane
Bliźniakami z Kimberley – prezent od pierwszego męża Ellisa Ikehorna.
Nawet bez obcasów Billy miała sto siedemdziesiąt siedem
centymetrów wzrostu i dorównywała wysmukłością sylwetki niejednemu
mężczyźnie. Kiedy zbliżała się do wejścia do sklepu, nieświadomie
wstrzymała oddech wiedząc, co ujrzy za chwilę. Śniady, pełen gracji
portier z wysp Bali, w czarnej firmowej tunice i ciasno opiętych
spodniach, skłonił się nisko, otwierając podwójne drzwi na miarę
olbrzymów. Za skrzydłami drzwi rozpościerała się nowa kraina stworzona
Strona 4
po to, by zwodzić, oszałamiać i kusić. Dziś jednak Billy spieszyła się
bardzo, nie mogła więc fachowym okiem obrzucić terytorium stworzonego
kosztem prawie jedenastu milionów dolarów i zwanego przez nią nie
krainą z baśni, lecz „sklepikiem”, jak trzeźwo podpowiadało Wilhelminie
Hunnenwell Winthrop z jednego z najstarszych rodów Ameryki jej
trzeźwe bostońskie wychowanie. Billy wkroczyła do wnętrza
charakterystycznym dla niej, energicznym krokiem łowczyni i bez
wahania ruszyła ku windzie, postanawiając nie dać się zatrzymać na
pogwarki żadnej ze stałych klientek sklepu. Prawie w biegu rozpięła
bolero, odsłaniając wysmukłą szyję. Jako kobieta Billy miała w sobie owo
najbardziej niepokojące połączenie: wybujały seks i żelazny charakter,
dyktując otoczeniu własny styl. Dla każdego spostrzegawczego
mężczyzny było jasne, że co innego mówią ciemne oczy Billy o
tęczówkach w cieniutkie prążki barwy szylkretu i pełne usta koloru
pąsowej róży pod przezroczystą warstewką błyszczku, zupełnie zaś co
innego podpowiada wysmukła, wysoka sylwetka, w surowym stroju, który
składał się tego dnia z ciemnozielonych spodni z koźlej skórki i ciężkiej
tuniki z kremowego jedwabiu, rozciętej wysoko i niedbale przewiązanej w
pasie. Billy zdawała sobie doskonale sprawę, że podkreślając strojem biust
czy pośladki wymierzyłaby prawdziwej elegancji policzek. Szykowny,
chłodny strój kłócił się więc z wrodzoną zmysłowością Billy, która chyba
rozmyślnie wprawiała ludzi w zakłopotanie wspaniałym, z pozoru
przypadkowym ubiorem, z tych, które można równie łatwo zedrzeć z
siebie, by runąć na łóżko, jak i stanąć w nim przed fotografem
wykonującym serię zdjęć dla Womeris Wear Daily.
Billy udało się dotrzeć do windy zamieniając zaledwie pół tuzina
Strona 5
ukłonów z kobietami, którym dawała w ten sposób jednocześnie do
zrozumienia, że miło jej, iż ktoś uwalnia ją od brzemienia choćby cząstki
gigantycznego majątku, lecz że zarazem bardzo się w tej chwili spieszy.
Winda pojechała prosto na najwyższe piętro dowożąc Billy do celu,
którym było prywatne biuro. Czekało tam na właścicielkę dwoje
zarządców: Spider Elliott, który zawiadywał sklepem, i Valentine O’Neill,
odpowiedzialna za zakup kolekcji i projektowanie własnych modeli. Billy
zastukała na znak swego przybycia, a nie pytając o zgodę, po czym
wmaszerowała do wnętrza, którego rozmiary podkreślała tylko
niewiarygodna grupa starych angielskich mahoniowych biurek,
wypatrzona przez Spidera w sklepie z antykami na Melrose Avenue i
przetransportowana za jego poduszczeniem do Scruples. Biurka trwały
niczym ostoja spękanej rzeczywistości pośród sali przepełnionej
futurystycznymi odcieniami roztopionej, matowej czerni, kolorem
brunatnym, jasnobrązowym i beżowym, według projektu Edwarda
Taylora.
- Gdzie moi ludzie, do diabła - zaklęła pod nosem Billy, uchylając
drzwi do pokoju sekretarki. Pani Evans podskoczyła nerwowo, nie
spodziewając się szefowej tak wcześnie, i natychmiast zaklekotała
maszyna do pisania.
- Gdzie oni są? - zapytała Billy.
- Ojej, pani Ikehorn… Chciałam powiedzieć, pani Orsini… - w
pomieszaniu wybąkała sekretarka.
- Nic nie szkodzi, wszyscy się mylą - zapewniła ją automatycznie
Billy, która żoną Vito Orsiniego, najbardziej niezależnego spośród
wszystkich producentów filmowych, była dopiero od półtora roku - nic
Strona 6
więc dziwnego, iż ci, którzy przez lata czytali o niej w gazetach jako o
Billy Ikehorn, popełniali bezwiednie wciąż tę samą omyłkę.
- Pan Elliott obsługuje panią Maggie McGregor - poinformowała
wreszcie szefową pani Evans. - Dopiero co zaczął, i mówił, że zejdzie mu
co najmniej godzina. Valentine jest w atelier, robi przymiarkę dla pani
Woodstock. Długo już się tym zajmuje, bo od południowej przerwy.
Billy zacisnęła usta w irytacji, gdyż nawet ona nie mogła teraz
wezwać współpracowników - dokładnie w chwili, gdy byli jej najbardziej
potrzebni. Spider zaszył się gdzieś z najważniejszą kobietą w całej
telewizji, podczas gdy Val projektowała komplet kreacji dla żony nowego
ambasadora amerykańskiego we Francji. Gówno! Billy sama zapędziła się
w ślepą uliczkę, gdyż z godnością postanowiła od początku w takich
sprawach jak przymiarki i wizyty klientek w domu mody Scrupłes
zostawić współpracownikom wolną rękę. Dina Merrill mogła sobie grać,
Gloria Vanderbilt malować, Lee Radziwiłł projektować wnętrza na użytek
swoich przyjaciółek, a Charlotte Ford wraz z całą sforą dam z towarzystwa
„projektować” kolekcje mody; ona, Billy Ikehorn Orsini, stała na czele
kwitnącego, najbardziej luksusowego sklepu na świecie, przepysznego
połączenia butiku, sklepu z prezentami, stoiska z odzieżą gotową i
magazynu paryskiej haute couture. Nie zmieniał tej sytuacji nawet fakt, że
Scrupłes był najmniej znaczącą pozycją na liście posiadłości Billy; w
odróżnieniu bowiem od innych źródeł dochodów Billy Ikehorn sama
stworzyła Scrupłes i osobiście kierowała sklepem od samego początku.
Sklep był więc dla niej zarówno zabawką, jak i najukochańszą cząstką
majątku, skrytym marzeniem, które się nareszcie ziściło, stworzone na
ludzką skalę jako coś, co da się dotknąć, ujrzeć, powąchać, zmieniać i w
Strona 7
nieskończoność ulepszać.
- W tym rzecz: muszę ich jak najszybciej mieć u siebie. Proszę im
powiedzieć, że natychmiast kiedy skończą swoje sprawy, mają mnie
znaleźć. Będę na terenie sklepu.
Billy odwróciła się i swoim czujnym krokiem przeszła do własnego
gabinetu, zanim oblana pąsem pani Evans zdążyła życzyć jej szczęścia,
choć przygotowywała się do tej mówki od kilku tygodni. Nazajutrz jury
nagród Oscara miało podać listę swoich kandydatów. Film Vito Orsiniego
Zwierciadła miał szansę znaleźć się na tej liście jako jeden z pięciu
najlepszych obrazów kinematograficznych 1977 roku. Pani Evans kiepsko
się znała na branży filmowej, lecz aż za dobrze zdawała sobie sprawę, z
jakim napięciem pani Ikehorn - pani Orsini! - słucha krążących po sklepie
plotek na temat listy. Sekretarce przyszło nawet do głowy, że skoro
chlebodawczyni jest tego dnia tak niecierpliwa, może słuszniej było nie
odzywać się wcale. Pani Evans nie bardzo wiedziała, jak zachować się w
takich sytuacjach.
***
Dla Maggie McGregor gorączka zakupów stanowiła przeżycie tyleż
wyczerpujące co niosące jej upojenie. Wydała właśnie ponad siedem
tysięcy dolarów na ciuchy, które miała nosić przed kamerami w ciągu
dwóch najbliższych miesięcy, zamówiła też sobie kompletną garderobę na
festiwal filmowy w Cannes, który miała zaliczyć jako sprawozdawca w
maju. Festiwalowe stroje pociągnęły już za sobą wydatek kolejnych
dwunastu tysięcy dolarów za kreacje, które w Nowym Jorku szyto dla
Maggie w firmach Halstona i Adolfo. Specjalne kolory, specjalnie dla
Maggie dobrane tkaniny, wszystko to musiało się znaleźć w jej walizce
Strona 8
przed datą wyjazdu, inaczej - jak groziła Maggie - potoczą się głowy.
Kontrakt, jaki zawarła Maggie z telewizją, uściślał naturalnie, że za
wszystkie kreacje płacą bonzowie z sieci nadawczej. Gdzieżby przyszło
Maggie do głowy trwonić własne, dobre pieniądze.
Gdyby dziesięć lat wcześniej, gdy była jeszcze niską, pulchniutką
nastolatką imieniem Shirley Silverstein, córką najbogatszego handlarza
materiałami instalacyjnymi w całym miasteczku Fort John w stanie Rhode
Island, ktoś chciał jej wmówić, że można się dobrze umęczyć wydając
dziewiętnaście tysięcy dolarów na ubrania, wyśmiałaby go chyba. A może
by nie wyśmiała? Po namyśle Maggie uznała, że nawet w owej
zamierzchłej przeszłości hołubiła w sobie dosyć ambicji, by móc sobie
wyobrazić taką sytuację, była też na tyle inteligentna, by zrozumieć, że
szaleńcze zakupy rujnują nerwy, by już nie wspomnieć o pęcherzach na
stopach. Faktem jest, że dziesięć lat wcześniej Maggie nigdy nie
postawiłaby w myślach siebie w takiej sytuacji. Nawet i dziś, choć zakupy
stały się rutyną dla dwudziestosześciolatki, supergwiazdy telewizji,
opanowanej i twardej - jak mawiano - bardziej niż Mikę Wallace i o wiele
bardziej niż Wallace powściągliwej na własnym punkcie. Mawiano też o
Maggie, że jest przystojniejsza niż Dan Rather i ma wrodzony talent do
przeprowadzania wywiadów taki jak talent piosenkarski u Beverly Sills.
Maggie doczekała się własnego programu w najlepszym czasie
antenowym i w jednej z największych sieci telewizyjnych. W każdą sobotę
przez pół godziny w ponad jednej trzeciej telewizorów w Stanach
Zjednoczonych pokazywano Maggie w akcji, filmowaną przez wierną
ekipę z przenośnymi kamerami, które dosłownie wyrastały technikom z
ramion. Maggie miała dla telewidzów najnowsze plotki zza kulis
Strona 9
przemysłu rozrywkowego, zwłaszcza z Hollywood. Jej reportaże były
zawsze znakomicie udokumentowane i autorytatywne, nie miały więc nic
wspólnego z obrzydliwą plotkarską papką, jaką jeszcze trzy lata wcześniej
karmiono cierpiącą na nieuleczalne wścibstwo publiczność.
Teraz jednak Maggie była już tylko znękaną kobietą, której okrągłym
jak u Betty Boop czarnym oczom dane było przez ostatnie trzy godziny
oglądać stroje w takiej masie, iż w jej szykownie ufryzowanej głowie
powstał przeraźliwy mętlik. Dyrekcja sieci telewizyjnej trwała jednak przy
zasadzie, że osoba, która informuje widownię o życiu gwiazd, musi sama
wyglądać jak gwiazda. Maggie, czekająca aż Spider Elliott podejdzie do
niej i powie, w której spośród wybranych kreacji jego klientka wygląda
absolutnie zabójczo, była tak rozczochrana, że jej ciemne włosy i grzywka
sterczały na wszystkie strony. Prezenterka nie miała złudzeń co do
swojego wyglądu, wiedząc, że na nienaganny wygląd stać ją tylko przez
pół godziny tygodniowo, po długiej sesji z charakteryzatorem i fryzjerem
studia, przed wejściem na antenę.
Kiedy Spider zapukał, Maggie przywitała go krótkim: - Na pomoc!
Spider zamknął za sobą drzwi i oparł się o ścianę przymierzalni, z
czułością i uwagą spoglądając na swoją klientkę.
- Gadaj, Spidy, podpatrzyłeś tę pozę w starych filmach z Fredem
Astairem? Wiem, że uczyłeś się chodzić, siadać, więc pewnie i podpierać?
Tylko gdzie podziałeś cylinder?
- Nie próbuj mi tu zmieniać tematu, Maggie, za dobrze cię znam.
Pewnie się gryziesz, że nakupowałaś ciuchów, które tobie nie pasują, i
dlatego na mnie naskakujesz.
- Co za putz - przerwała Maggie i dźwięcznym, wyraźnym głosem
Strona 10
ciągnęła: - Co za schmekel, co za schmuck, schlong i schwantz. W dodatku
putz biały, anglosaski i protestancki.
- Księżniczko - tu Spider ucałował dłoń Maggie. - Nie ze mną te
komedie. Może znam tylko uniwerek w Los Angeles i plażę, ale zaraz się
orientuję, kiedy ktoś mnie wyzywa od kutasów. Widzę, że mamy coś na
sumieniu, tak? A przecież nawet nie widziałem tych łachów. Maggie,
jedna rzecz w kobietach zawsze stanowiła dla mnie zagadkę: dlaczego,
jeśli chcą obrazić mężczyznę, wyzywają go od kutasów? Co innego, gdyby
nas wyzywały od eunuchów.
Maggie odchrząknęła z rezygnacją, jako że sama już zrozumiała, jak
strasznych głupstw narobiła wybierając sobie wieczorowe suknie do
Cannes. Ten gówniarz Spider potrafił czytać w myślach, przynajmniej w
myślach kobiet, co do tego nie było wątpliwości. Skąd u takiego miłego
ogierka psychiczna więź z kobietami? Maggie wiedziała aż za dobrze, iż w
pełnokrwistym, amerykańskim mężczyźnie, który w łóżku woli kobiety od
facetów, taki błyskawiczny, instynktowny typ intuicji niewytłumaczalny
dla którejkolwiek z dziedzin psychologii, jest cechą niesłychanie rzadką -
tym bardziej u takiego samca jak Spider, pobudliwego jak stado młodych
kozłów.
Naciśnięciem guzika Spider przyzwał sprzedawczynię, która
obsługiwała Maggie. Arcyspokojna, o nienagannych manierach Rosel
Korman wetknęła głowę przez drzwi.
- Rosel, bądź tak miła i przynieś tu nowe zakupy Maggie - poprosił ją
Spider z uśmiechem. Choć ze Spiderem łączyły ją serdeczne stosunki,
kiedy asystentka oddaliła się, Maggie poczuła dreszcz niepokoju.
Pieprzony dyktator. Z drugiej strony, Spider nigdy się nie mylił. Maggie
Strona 11
wiedziała na przykład, że Spider kazałby z miejsca wyrzucić raglanową
pelerynkę firmy Bili Blass, którą tak uwielbiała. Chociaż jednak Spider
nieustannie mieszał jej szyki, łączyła go z Maggie więź, którą jeszcze
umacniał rozkoszny fakt nieskonsumowania przyjaźni. Spidera i Maggie
cieszyło, że nigdy nie poszli ze sobą do łóżka, gdyż dzięki temu wciąż
mieli dla siebie nawzajem mnóstwo ciepła, rzeczy o wiele ważniejszej dla
nich niż seks. Seks mogli w końcu znaleźć - i znajdowali - na każdym
kroku. O ciepło było już trudniej.
Jak na swoje trzydzieści dwa lata Spider Elliott uchodził w oczach
Maggie za jednego z najbardziej atrakcyjnych mężczyzn na świecie.
Oczom tym można było wierzyć, jako że ich właścicielka niejako
zawodowo badała mechanizmy, które czynią z mężczyzn i kobiet osoby
atrakcyjne. Inteligentnym, bacznym wzrokiem przywykła Maggie oceniać
najdrobniejszy szczegół, najtajniejsze arkana sztuki uwodzenia. Jeśli aktor,
osoba publiczna, nie ma w sobie nic z uwodziciela lub uwodzicielki, nigdy
nie stanie się gwiazdą. Zdaniem Maggie na korzyść Spidera przemawiały
pewne oczywiste cechy: miał złote włosy i twarz typowego
amerykańskiego chłopca, a także wspaniałą budowę - coś, co nigdy nie
wychodzi z mody. Jako nastolatek miał bardzo jasne włosy, które z
wiekiem pociemniały nieco, nabierając bogatego, złotawego odcienia.
Spider miał też oczy Wikinga, tak błękitne jak gdyby odbijała się w nich
morska toń. Kiedy Spider się uśmiechał, zaciskał oczy w szparki jak teraz,
gdy wydawał polecenie Rosel. Gwiazdki zmarszczek w kącikach jego
oczu pogłębiły się nieco, nadając Spiderowi wyraz wesołości i mądrości,
jak u podróżnika, który wojażował daleko i przywiózł z wyprawy
mnóstwo wspaniałych opowieści. Co więcej, nos Spidera, złamany w
Strona 12
jakimś dawno zapomnianym szkolnym meczu, i leciutko wyszczerbiony
przedni ząb nadawały jego twarzy mniej cukierkowy wyraz. Maggie
zdawała sobie jednak sprawę, że najważniejszy jest Spiderowy dar
rozumienia kobiet, dzielenia się z nimi myślami i spostrzeżeniami w ich
własnym języku, coś, dzięki czemu można było przekroczyć granice
dzielące męskość od kobiecości po prostu, nie zaś w pokrętny, oślizgły
sposób, zwykły przy takich okazjach. Spidera niezwykle interesowała
tajemnica zmysłowej, bezgranicznej kobiecości, nic więc dziwnego, że siłą
rzeczy królował na przesyconej erotyzmem i narcyzmem scenie, jaką
tworzył dom mody o nazwie Scruples. Spider stanowił na tej scenie
arcymęski kontrapunkt i był na niej niezbędny niczym pasza w haremie.
Nie nadużywał jednak tej władzy, choć sperma często rzucała mu się na
mózg. Gdyby bowiem mężczyźni z Beverly Hills, La Jolli i Santa Barbara
dowiedzieli się w jakiś sposób z niewątpliwie bezpośredniego źródła o
sławie Spidera jako światowej klasy samca, przestaliby zapewne płacić
rachunki swoich żon ze Scruples z dotychczasową dobroduszną
rezygnacją.
Rosel zjawiła się powtórnie, tym razem w towarzystwie asystentki
ciągnącej ciężki wózek obwieszony sukniami. Zawartość wózka maskował
pokrowiec z białego lnu. Billy Orsini obmyśliła taki system po to, by
klientki Scruples mogły się cieszyć dyskrecją prawie nieosiągalną w
innych kosztownych magazynach Beverly Hills. Rosel odchyliła zasłonę i
natychmiast zniknęła za drzwiami. Spider miał zwyczaj odbywać z
klientkami sesje sam na sam, bez przeszkadzających w rozmowie
asystentek, które zwykle zakochiwały się w sukience pasującej jak ulał nie
na klientkę, lecz właśnie na nie. Maggie i Spider sztuka po sztuce
Strona 13
przejrzeli zakupy. Niektóre kreacje Spider odłożył na bok bez komentarza,
inne odrzucił, pozostałe zaś kazał Maggie przymierzyć przed podjęciem
decyzji. Maggie przebierała się za parawanem w jednym z kątów
obszernej przymierzalni. Kiedy uporali się z całą partią ciuchów, Spider
zadzwonił do bufetu i kazał szefowi kuchni dostarczyć do przymierzalni
duży imbryk herbaty Earl Grey i butelkę dobrego koniaku oraz półmiski
kawioru i kanapek z wędzonym łososiem.
- Nawet się nie obejrzysz, jak poziom glukozy we krwi wróci ci do
normy - zapewnił Spider wyczerpaną klientkę. Racząc się herbatą z hojną
domieszką koniaku, odetchnęli obydwoje w poczuciu dobrze spełnionego,
trudnego obowiązku.
- Zdajesz sobie sprawę, Maggie - zaczął Spider leniwym tonem - że
najważniejszej kreacji w ogóle jeszcze nie wybrałaś.
- Co? - Maggie kręciło się w głowie z ulgi i zmęczenia. Poza tym
bolały ją plecy.
- Pytam, co założysz na grzbiet w wieczór wręczania Oscarów,
malutka?
- Kto to wie? Coś pewnie założę. Przecież nakupiłam dosyć,
chłopczyku?
- Właśnie, że nie. Chcesz mi zrujnować reputację? Ten sabat
wampirów idzie przez satelitę na całą kulę ziemską. Sto pięćdziesiąt
milionów telewidzów. Sto pięćdziesiąt milionów wlepionych w ciebie par
oczu! Dobrze zrobisz, jeśli założysz na siebie coś ekstra.
- Kurczę, Spider, przestań mnie straszyć!
- Kto straszy? Sama wiesz, że nigdy jeszcze nie prowadziłaś
osobiście wieczoru nagród Akademii. Najlepiej będzie, jeśli Valentine
Strona 14
zaprojektuje coś specjalnie dla ciebie.
- Valentine? - Maggie spojrzała niepewnie na Spidera. Dotychczas
ograniczała się zawsze do gotowych strojów, gdyż przy swoich licznych
obowiązkach nie mogła sobie pozwolić na przymiarki.
- Właśnie ona. I nie rób takiej miny, na pewno znajdziesz czas.
Przecież chcesz rzucić cały świat na kolana?
- Spider - zaczęła z wdzięcznością Maggie - jeżeli ucałuję twoje
stopy, pomyślisz sobie, że się do ciebie dobieram, nie?
- O nie. Odpadasz w przedbiegach - uspokoił ją Spider. - Daruj sobie
stopy, odpowiedz mi tylko na parę pytań. Jakie są szansę Vita na
nominację do Oscara? Tak między nami?
- Takie sobie, dobre albo znakomite, to zależy. Po kraju krąży
jeszcze z siedem dobrych filmów, które się uplasowały w pierwszych
dziesiątkach na rozmaitych listach. Wszystkie mogą liczyć na spore
poparcie. Sama bym oczywiście chciała, żeby nagrodę dostał Vito, ale…
Nie postawiłabym na niego swojego następnego czeku z telewizji.
- Jak to możliwe, że wiesz równie mało jak ja? - poskarżył się Spider.
- Tak już bywa w rozrywce. A czemu pytasz? Czy Billy zaczyna się
łamać? Naprawdę się zadurzyła w tym swoim niebiańskim makaroniarzu,
którego wzięła za męża.
- Czy się łamie? Nie, ale ma drobnego fioła na tym punkcie. Inna
rzecz, że odkąd ją znam, zawsze szła na całość w uczuciach. Gdyby miała
czekać na werdykt jeszcze parę tygodni, obudziłaby się pewnego ranka i
ujrzała w lustrze, że jest Lady Macbeth. Sam cholernie lubię Vita, facet ma
ogromny talent i tak dalej, ale czasem żałuję, że Billy nie poślubiła kogoś
normalnego, akrobatę spadochronowego albo, powiedzmy, kierowcę
Strona 15
formuły pierwszej.
- Tak wsiąkła?
- Gorzej niż myślisz.
Kiedy Maggie i Spider zajęci byli rozmową, Billy nerwowo
przeglądała zapasy towarów w stoisku z prezentami, buszując niczym
złodziej w Sezamie pośród gąszczu chińskich szkatuł zdobionych
osobliwymi symbolami, srebrnych wiktoriańskich pudeł na ciasteczka,
obszywanych paciorkami osiemnasto - wiecznych torebek wieczorowych,
francuskich klamer do butów zdobnych diamentowymi rozetkami,
świeczników z Battersea i georgiańskich tabakierek. Przeglądając towar
zarazem dyskretnie obserwowała sześciu mężczyzn schylonych nad
stolikami do gry w backgammona w sklepowym pubie. Sześciu ludzi
umilało sobie grą oczekiwanie na żony dokonujące zakupów. Nie ulegało
wątpliwości, że po tej sesji z rąk do rąk grających przejdzie co najmniej
trzy tysiące dolarów. Dom mody, jakim był Scruples, zmieniał się powoli
w nieoficjalny, lecz najpopularniejszy i najbardziej ekskluzywny męski
klub w całym mieście. Uwagi Billy nie uszły też dwie klientki z Teksasu,
które kupowały właśnie dla siebie cztery identyczne płaszczyki z
wigoniowymi wyłogami, obszyte szynszylami, norkami, nutriami i - dla
śmiechu - futerkiem z kreta, farbowanym w beżowe, brązowe i białe pasy.
Siostry? Przyjaciółki? Billy nie mieściło się w głowie, że istnieją kobiety,
które wspólnie chodzą po zakupy i wybierają dla siebie identyczne stroje.
Zgroza. Billy sama złapała się na tym, że jej irytacja w stosunku do
klientek bierze się po prostu z faktu, że Valentine nadal się grzebie. Niech
grom z jasnego nieba spali jej jaszczurkowatą klientkę Muffie Woodstock!
A gdzie Spider, gdzie ten się znowu zaszył?
Strona 16
Zirytowana obecnością postronnych osób, Billy przeszła przez jedne
z czworga podwójnych drzwi po północnej i południowej stronie
głównego salonu sklepu i znalazła się w otulającym Scruples ze
wszystkich stron ornamentalnym ogrodzie. Karłowate ligustry i szara
santonina skomplikowanym wzorem ścieliły się na tle bukszpanowych
żywopłotów okalających Scruples z trzech stron. Zaczynały już rozkwitać
trzy tuziny różnych odmian geranium w antycznych urnach z terakoty,
przywiezionych z należących do Billy szklarni. Billy czuła zapach polan
czereśni i eukaliptusa, płonących w mosiężnym palenisku w
edwardiańskim ogrodzie zimowym po drugiej stronie salonu, słyszała też
ściszone głosy kilkorga spóźnionych klientów, którzy popijali herbatę i
szampana. Żaden jednak spośród znajomych zapachów i dźwięków nie
mógł ukoić jej rozstrojonych nerwów.
Valentine O’Neill bawiła się doskonale przez całe popołudnie w
swoim atelier nad sklepem. Żona Amesa Woodstocka stanowiła
odpowiedni rodzaj wyzwania dla projektantki mody jako kobieta, która boi
się wykwintnych strojów, lecz którą okoliczności - i Valentine - zmuszają
do noszenia ich z uśmiechem na twarzy. Valentine nie były także obojętne
królewskie sumy, które mąż pani Woodstock, milioner doświadczony w
międzynarodowym handlu ropą naftową i mianowany właśnie nowym
ambasadorem we Francji, gotów był wydać za przywilej zamówienia całej
garderoby żony w Scruples. Na podobny gest nie mogła sobie pozwolić
żadna Francuzka.
Valentine opuściła wprawdzie Paryż pięć lat wcześniej i była
Irlandką ze strony ojca, lecz nawet w wieku dwudziestu kilku lat
francuskością dorównywała wieży Eiffla. Najgłębszym, najmniej
Strona 17
oczywistym szczegółem, który jednak, wbrew rudym irlandzkim włosom,
decydował o jej francuskim wyglądzie, były kapryśnie wykrzywione wargi
i wąski, cudownie zadarty nosek z trzema piegami, a może także
przemyślny błysk w oczach, zielonych jak młode liście. Valentine miała
oczy morskiej syreny, osadzone w niewielkiej, bladej, lecz niesłychanie
ożywionej twarzy, na której nigdy nie gościł wyraz nudy i która nigdy nie
była nadąsana. Valentine była zwinna niczym lisica i wesoła jak piosenka
Maurice’a Chevaliera, której tytuł natchnął stęsknioną za mężem -
żołnierzem matkę Valentine pomysłem na imię dla dziewczynki. Pod
wiecznie zmiennymi minami Valentine krył się jednak rozsądek,
fundament żelaznej francuskiej logiki, który aż za często łączył się z
wybuchowym celtyckim usposobieniem. Pani Woodstock pomyślała z
obawą, że nawet krótko przystrzyżone rude loczki projektantki, drapującej
właśnie na klientce kolejną belę jedwabiu, dowodzą jej zaciętości czy
nawet agresji nie spotykanej u innych kobiet.
Muffie Woodstock miała przerażoną minę kobiety, która całe życie
chodziła w bryczesach, w zaciszu domowym hodując psy i ujeżdżając
konie, a teraz musi oglądać szkic sukni na galowe przyjęcie w rezydencji
prezydenta Francji.
- Sama nie wiem, Valentine, ale mnie wydaje się to trochę, no… -
odezwała się bezradnie. W Waszyngtonie powiedziano jej, że musi zabrać
ze sobą przynajmniej pół tuzina kostiumów odpowiednich na
podwieczorki z udziałem pań, pewną liczbę sukienek na „kolacyjki” i
przynajmniej tuzin oficjalnych toalet wieczorowych i okryć na przyjęcia
dyplomatyczne.
- Wystarczy, że ja coś wiem, pani Woodstock - ucięła Valentine,
Strona 18
która spędziła większość dzieciństwa zaszyta w kąciku wielkiego atelier
domu mody Pierre’a Balmaina w Paryżu, obserwując przy odrabianiu
lekcji, jak powstają suknie wieczorowe. Biła wręcz z niej teraz absolutna
pewność siebie; co więcej, Valentine postanowiła natchnąć tą samą
pewnością swoją miłą klientkę.
- Nie uznaje pani takich spraw jak galowe przyjęcia, pani
Woodstock?
- Wielkie nieba, nienawidzę takich imprez, kochanie.
- Przecież znakomicie się pani nosi, pani Woodstock.
- Naprawdę?
- A poza tym ma pani znakomitą figurę do kreacji, najlepszą, jaką
można sobie wyobrazić. Nie prawię pani komplementów. Gdyby miała
pani jakieś defekty, usiadłybyśmy nad tym, jak by je tu zamaskować, ale
po co? Jest pani bardzo wysoka, bardzo szczupła, świetnie się pani
porusza. Doskonale sobie wyobrażam, jakie stroje wieczorowe są pani
zdaniem odpowiednie: proste, bezpretensjonalne, nieostentacyjne, takie
jakie noszą wszyscy.
Na szyi może jakiś klejnot, i tyle. Zgadłam? No właśnie, tak
myślałam. Rzeczywiście, takie rzeczy można nosić w pani chatce w
Dolinie Słońca, na ranczu w Kolorado, w rezydencji w Santa Barbara - ale
nie w Pałacu Elizejskim! Nie w Operze Paryskiej! Nie na wielkich rautach
w ambasadach! W żadnym razie, bo będzie się pani czuła głupio, nie na
miejscu, nie tak. Poczuje się pani dobrze dopiero wtedy, kiedy włoży pani
na siebie to samo co inne kobiety, dopiero kiedy przestanie pani rzucać się
w oczy, zniknie, tak jak pani lubi. Ciekawe, co? Tylko w bardzo, ale to
bardzo szykownych rzeczach nie będzie pani wyglądać jak cudzoziemka,
Strona 19
obca, nie ubrana.
- Chyba masz rację - przyznała z ociąganiem Muffie Woodstock,
przekonana ostatecznie przez Valentine.
- Doskonale! W takim razie do dzieła! Będę gotowa do pierwszej
przymiarki za dwa tygodnie. Kiedy będzie się pani tu wybierać, proszę z
łaski swojej wyjąć z sejfu biżuterię i wziąć ją ze sobą, dobrze? Chciałabym
zobaczyć wszystko, co pani posiada.
- Skąd ta pewność, że mam biżuterię w sejfie?
- Z pani stylem nie nosi się klejnotów częściej niż dwa razy w roku.
A szkoda, jestem pewna, że to wspaniała biżuteria.
Muffie Woodstock poczuła zakłopotanie. Valentine musiała być
jasnowidzącą wiedźmą. Lepiej będzie przed następną wizytą w jej atelier
kupić sobie nowe buty; inaczej projektantka niechybnie zauważy, że
wieczorowe czółenka klientki mają już okres świetności za sobą. Ach,
wielki Boże, dlaczego mężowi strzeliło do głowy, żeby zostawać
ambasadorem?
- Głowa do góry - pocieszyła ją Valentine. - Proszę tylko pomyśleć,
jakie cudowne będą konne przejażdżki we Francji.
Muffie Woodstock poweselała. Jedyną naprawdę poważną pozycję w
jej wydatkach stanowiły buty do konnej jazdy. Ale, ale… czy we Francji
też można jeździć w dżinsach i starym swetrze?
- Skoro już nad tym siedzimy - zaproponowała - może mogłabym
sobie tu zamówić stroje do konnej jazdy?
- Ależ skąd! - zgorszyła się Valentine. - Pierwsze, co musi pani
zrobić w Paryżu, to odwiedzić Hermes. Mogę pani uszyć wszystko, oprócz
stroju do konnej jazdy. Po prostu nie byłby taki jak trzeba.
Strona 20
Odprowadzając klientkę do drzwi atelier Valentine odczuwała
podwójną radość, bo po pierwsze jej projekty znów miały stanąć w szranki
z dziełami europejskiej sztuki krawieckiej, po drugie zaś dlatego, że pani
Woodstock, która nie miała dotąd pojęcia o własnych zaletach, wkrótce
dowie się o nich, kiedy ozdobią ją dramatyczne w wyrazie, lecz po ważne i
eleganckie ubiory, przygotowane dla niej w firmowym atelier Scruples.
„Nieostentacyjne”, dobre sobie! Przy swoim wzroście i postawie pani
Woodstock mogła dorównać każdej księżniczce. O żonie nowego
ambasadora będzie wkrótce mówił cały Paryż - ba, Paryż będzie się
wspinać na krzesła, by móc ją lepiej dojrzeć. Pani Woodstock nauczy się
zaś doceniać popularność! Zresztą może się nie nauczy. Niestety, choć
Valentine miała naturę sztukmistrza, nie potrafiła jeszcze wszystkiego.
Na dodatek Valentine znów udało się dowieść samej sobie, że
posiada cechy, które pozwalają jej doprowadzić do skutku transakcję
handlową, a tej zalety nie lekceważy żadna rodowita Francuzka. Szycie i
sprzedaż ubrań stanowiło w oczach Valentine zajęcie poważne i godne
szacunku, nawet jeśli widownią dla tego zajęcia było ekstrawaganckie,
ekscentryczne i ociekające dostatkiem wesołe miasteczko o nazwie
Scruples. Valentine dowiodła po raz kolejny, że nawet w Beverly Hills,
które wraz z Palm Springs jest amerykańską stolicą najgorzej ubranych
bogatych kobiet… możliwe jest tworzenie haute couture dla tych klientek,
które z najrozmaitszych powodów nie chcą chodzić w byle czym.
Nie zdejmując wykrochmalonego, bezosobowego białego fartucha, w
którym zawsze pracowała, Valentine przeszła z atelier do swojego
gabinetu. W ręku niosła kosztorys nowej garderoby pani Woodstock. W
gabinecie czekał już Spider, który oparł nogi o blat obitego starą czerwoną