Kameleon - McCLURE KEN

Szczegóły
Tytuł Kameleon - McCLURE KEN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kameleon - McCLURE KEN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kameleon - McCLURE KEN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kameleon - McCLURE KEN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ken McClure KAMELEON Przeklad Maciej Pintara "Coz, ze czlowiek dostrzega obracajace sie nieustannie kolo przeobrazen, ktorym ulegaja wszystkie smiertelne istoty.Gdyby nie to, ze mysli i czuje, ich niestalosc bylaby okrutna drwina co tak wielu doprowadza do upadku." Edmund Spenser PROLOG -Zadnych drinkow. Gdzie mieszkasz?-Spicers Row. To studio, a wlasciwie poddasze, ale jest przytulne. Samochod przemknal ciemnymi ulicami i zatrzymal sie piszczac na skrzyzowaniu pomiedzy Barton Road a Spicers Row. -Dalej pojdziemy pieszo. -Jak sobie zyczysz. Podazyli wzdluz Spicers Row i zatrzymali sie przed pograzonym w ciemnosciach wejsciem. Gail szperala przez chwile w torebce, sposrod licznych kobiecych drobiazgow wygrzebala wreszcie pek kluczy. Uniosla reke i wlozyla jeden z nich do zamka, niezgrabnie przytrzymujac torebke ramieniem. W oknie parteru po lewej stronie zza zaslony wyjrzala czyjas twarz. -Wscibska stara krowa! - syknela Gail. Mezczyzna odwrocil glowe w prawo i postawil kolnierz. Gail nie zastanowil wcale ten gest. Byla przyzwyczajona, ze mezczyzni w jej towarzystwie mieli postawione kolnierze i rzucali ukradkowe spojrzenia. To, ze chcieli dyskrecji, zwiazane bylo z jej praca. Zaczela wspinac sie na krete drewniane schody, nielitosciwie skrzypiace. W polowie drogi zatrzymala sie i powiedziala: -Nie zlapales mnie za tylek. Wszyscy to robia, kiedy wchodze po tych schodach. Ty masz klase. To mi sie w tobie podoba. Mezczyzna cos mruknal. Wdrapali sie wreszcie na gore, Gail otworzyla drzwi i zapalila swiatlo. Weszli do srodka i gdy Gail wlaczyla grzejnik, pokoj wypelnil sie zapachem przypalonego kurzu, ktory osiadl na czesciach dawno nie uzywanego urzadzenia. Zdjela zakiet i rzucila niedbale na lozko. Podeszla do mezczyzny i z usmiechem polozyla mu rece na ramionach. -Zabawimy sie? - spytala kuszaco. Mezczyzna rozgladal sie nie zwracajac uwagi na dziewczyne. Plakaty na scianie przedstawialy gwiazdy filmu i muzyki pop. Jeden duzy reklamowal greckie wyspy. -Bylas tam? - zapytal. -Jeszcze nie - odparla Gail. Mezczyzna przez chwile patrzyl na nia bezmyslnie, po czym z powrotem zaczal ogladac pokoj. -To niewiele, ale to moj dom. - Gail usmiechnela sie nieco sztucznie. Mezczyzna nie odpowiedzial usmiechem. Jego milczenie Gail wziela za niesmialosc. Cofnela sie o krok i zaczela zdejmowac ubranie ze zdecydowaniem i wprawa, jak kobieta, ktora wie, co podnieca mezczyzn. Gdy zostala w samej bieliznie, zapytala z udawana niesmialoscia: -Moze dalej mialbys ochote mi pomoc? -Kladz sie. -Wiec jestes typem wladczego mezczyzny... - znowu sie usmiechnela i polozyla na lozku wkladajac; rece pod glowe. Do wezglowia lozka przywiazane byly girlandy wstazek. Mezczyzna ujal je delikatnie w dlon i przeczesal palcami. Wygladal, jakby doznawal jakiegos zniewalajacego uczucia. -Ach, wiec to jest to, co lubisz... Dlaczego nie. - Gail uniosla przeguby rak. - Zwiaz mnie. Zwiaz mnie, a wtedy bede calkowicie na twojej lasce. Chcialbys tego? - wyszeptala ochryple. Po raz pierwszy mezczyzna usmiechnal sie, a Gail uznala to za pewien sukces. Czekala, az przymocuje przeguby jej rak do rogow lozka, a potem siegnie po dwie nastepne wstazki, by zrobic to samo z kostkami. -Nie sadzisz, ze najpierw powinienes zdjac mi majteczki? - zachichotala, jakby byla niesmiala uczennica. Ale mezczyzna robil wrazenie, ze tego nie slyszy. Kiedy skonczyl, wyprostowal sie i z podziwem patrzyl na swoje dzielo. Gail zaczela udawac, ze zmaga sie z wiezami. -Teraz mnie masz - wyszeptala. - Co ze mna zrobisz? Nad gorna warga mezczyzny pojawily sie kropelki potu. Miesnie lewego policzka lekko zadrzaly. Wymamrotal cos, moze w obcym jezyku, bo dziewczyna nie mogla nic zrozumiec. -O czym ty mowisz? - zapytala z odcieniem niepokoju w glosie. Mezczyzna siegnal do marynarki i wyciagnal aksamitna sciereczke. Rozwinal ja ostroznie i wydobyl metalowy przedmiot. Przysunal go do Gail. -Wiesz, co to jest? - zapytal chrapliwie. Jej oczy zrobily sie okragle ze strachu. -To noz... - wyjakala. - Jeden z takich, jakich uzywaja lekarze... Przerazenie scisnelo jej gardlo. Patrzyla bezradnie, jak mezczyzna wolno przysuwa ostrze do jej skory. Zawahal sie, a potem szybkim ruchem przecial jej ramiaczka biustonosza. Usunal material, przylozyl plaska strone ostrza do jej ciala i delikatnie przesunal nim wzdluz i w poprzek brzucha. Potem rozcial reszte bielizny. Na jego twarzy pojawil sie zagadkowy usmiech i Gail odzyskala glos. -Uwazaj, ta bielizna kosztowala fortune - zazartowala nerwowo. - Jest francuska. Mezczyzna spojrzal na Gail nieobecnymi oczami, ale za chwile jego wzrok nagle stal sie twardy. Jej strach przerodzil sie w przerazenie. Otworzyla usta do krzyku, ale natychmiast zakryl je reka i zblizyl swoja twarz do jej twarzy. -Masz racje... - wyszeptal. - Takich nozy uzywaja lekarze... * 1* Jak sie czujesz? - zapytala meza Sue Jamieson.Scott Jamieson spojrzal w gore na ladna dziewczyne, ktora stala nad nim z usmiechem, z lekko przechylona na bok glowa. -Zakochany - odparl. -Badz powazny. -Jestem powazny. -Nie jestes - zasmiala sie Sue. -Wracaj do lozka. -Nie ma czasu. Nie mozesz sie spoznic na spotkanie - usiadla na brzegu lozka i zartobliwie potargala mezowi wlosy. -Alez mamy czas... - Scott Jamieson objal ja ramieniem i przyciagnal do siebie. Ale Sue pozostala nieugieta. -Nie ma na to czasu! - powiedziala odpychajac go. Jamieson usmiechnal sie i rozluznil uscisk. -Kocham cie - powiedzial cieplo. -Wiem. Ja tez cie kocham. Ale teraz... prysznic! - zakomenderowala Sue. -Wygralas - przyznal Jamieson wyskakujac z lozka. Sue popatrzyla na blizny na jego ciele i w przyplywie czulosci pocalowala jego ramie. -Zmienilas zdanie? - zapytal. -Odczep sie! Przygotuje sniadanie. Jamieson odkrecil prysznic, gdy nagle poczul w dloni ostre uklucie. Zaklal cicho z bolu i uwaznie przyjrzal sie swoim palcom. Robil to tysiac razy przedtem, ale i tym razem nie zobaczyl niczego nienaturalnego, zadnego znieksztalcenia, zadnych oznak, z powodu ktorych nie powinien znow trzymac w reku skalpela. Gdyby jeszcze zniknelo to sztywnienie rak, ktore przeszkadzalo mu calkowicie panowac nad skalpelem. Wszystko w swoim czasie, Jamieson - powiedzial sobie i natychmiast uspokoilo go takie filozoficzne nastawienie. Bylo to zdanie, ktorego nie moglby wypowiedziec w pierwszych miesiacach powrotu do zdrowia, gdy mieszanina frustracji, wspolczucia dla samego siebie i slepej zlosci rzadzily jego umyslem, czyniac zycie nieznosnym. Za to Sue nigdy sie nie zalamala. Od czasu wypadku byla podpora, pielegnujac meza najpierw w cierpieniu fizycznym i pozniej, gdy nadeszlo psychiczne zalamanie. Sprawila, ze radzil sobie w sprawach codziennych. Wiedzial, ze musi zdecydowac sie na zmiane specjalizacji. Z poczatku nie mogl pogodzic sie z ta mysla, ostatecznie jednak ja zaakceptowal. Praca w dziedzinie patologii byla jakas ewentualnoscia, ale przebywanie wsrod trupow i mdlego zapachu formaliny nie bylo zbyt atrakcyjne. Wielu patologow, ktorych znal, popadalo w alkoholizm i Jamieson mogl ich zrozumiec. Dla niego medycyna oznaczala ratowanie zycia, a nie zajmowanie sie przyczynami zgonow. Jednoczesnie wiedzial, ze takie zapatrywanie jest uproszczeniem, ale obcowanie wylacznie ze smiercia nie bylo dla niego. Pozostawala radiologia i specjalizacje laboratoryjne - hematologia, biochemia i mikrobiologia. Jamieson spedzil juz poltora roku szukajac dla siebie odpowiedniego miejsca w medycynie, by w koncu przyznac, ze poniosl porazke. Jego teoretyczne osiagniecia podczas kursow doksztalcajacych byly wprawdzie bez zarzutu, ale od kiedy zapal do nauczenia sie czegos nowego oslabl, nie opuszczalo go niepokojace uczucie, ze zadna specjalizacja laboratoryjna nigdy go w pelni nie usatysfakcjonuje. Ze swoim usposobieniem nie nadawal sie do takiej pracy. Zbyt dobrze poznal podniecajace wyzwania chirurgii. Wreszcie Jamieson byl bliski porzucenia medycyny i zajecia sie interesami, ktore prowadzil jego ojciec. Wtedy jeden z konsultantow na ostatnim kursie doksztalcajacym przekonal go, by pozwolil zglosic swoja kandydature na pewne stanowisko. Konsultant uwazal, ze Jamieson doskonale sie do tego zajecia nadaje. Nie powiedzial jednak, na czym dokladnie ta praca mialaby polegac. Ograniczyl sie do informacji, ze nie bedzie to zwyczajne zajecie ani siedzenie za biurkiem. Przyznajac ostatecznie, ze nie ma nic do stracenia, Jamieson przyjal zaproszenie na rozmowe do Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Scott Jamieson mial trzydziesci trzy lata i byl o osiem lat starszy od swojej zony, Sue. Wychowal sie w miasteczku mlynow, Galashiels, usadowionym na brzegach rzeki Tweed w spokojnej, gorzystej Szkocji. Byl najstarszym synem zamoznego wlasciciela mlyna. Ksztalcil sie w szkole Merchiston Castle w Edynburgu, jak przedtem jego ojciec. Zdolnosci do nauki, sprawnosc Fizyczna i wdziek osobisty sprawily, ze szkolne lata uplywaly bez zadnej porazki i wyrobily mu pewnosc siebie, ktora nie przerodzila sie w wynioslosc. Zawdzieczal to swojemu ojcu oraz calemu srodowisku, z ktorego pochodzil, gdzie panowala trzezwosc myslenia oraz twarde stapanie po ziemi. Co innego byc kapitanem szkolnej druzyny rugby, a co innego wyjsc na boisko w sobotnie popoludnie z zawodnikami miejscowych druzyn, zwariowanymi na punkcie tego sportu. W rodzimym blocie zarozumialosc zle sie zazwyczaj konczyla. Po ukonczeniu szkoly Jamieson, zanim zaczal studiowac medycyne na uniwersytecie w Glasgow, przepracowal rok w mlynie ojca. Nowe doswiadczenie podobalo mu sie, ale wiedzial, ze jego zycie musi sie spelnic inaczej. Totez odetchnal z ulga widzac, ze ojciec zbyt na niego nie liczy, a nadzieje wiaze raczej z dwoma mlodszymi synami. Na uniwersytecie Jamieson nie od razu dostosowal sie do wymagan, jakie stawiano na pierwszym roku medycyny. Za bardzo udzielal sie towarzysko, a za malo przykladal do nauki i omal nie oblal egzaminow. Jednak jakos uporal sie z nimi, a potem pilnowal sie, by nie powtorzyc tego samego bledu. Ostatecznie ukonczyl studia jako jeden z trzech najlepszych w swojej grupie. Po zaliczeniu nadobowiazkowego przedmiotu studiow w szpitalu Bostonskiej Akademii Medycznej w Stanach Zjednoczonych przebywal w dwoch londynskich placowkach i potem podjal decyzje, ze zostanie chirurgiem. Sue byla studentka pielegniarstwa. Jamieson poznal ja, kiedy jako mlodszy chirurg pracowal w szpitalu Addenbrooke w Cambridge. Jak wielu jego kolegow mial sporo przyjaciolek, ale wpadl po uszy, gdy spotkal prawdziwa milosc. Od razu wiedzial, ze Sue jest dziewczyna, ktora chce poslubic. I tak sie stalo osiem miesiecy pozniej. Ojciec Sue, makler gieldowy z Surrey, wyprawil im wspaniale wesele w wiosce, w ktorej wychowala sie jego corka. Pobrali sie w wiejskim normandzkim kosciele w piekny sloneczny dzien. Scott i jego bracia ubrani byli w galowe szkockie stroje, ktore kolorystycznie wspolgraly ze szlachetna zielenia angielskiej laki. Szkocka krata mieszala sie z tafta, a szampan pienil sie w kieliszkach. Obie rodziny i tlum przyjaciol celebrowali slub mlodej pary, przed ktora perspektywy na nowej drodze zycia wydawaly sie nieograniczone. Teraz niestety nieprzygotowany na zadne przeciwnosci losu Jamieson nie byl w stanie pozbierac sie po wypadku samochodowym. Najpierw przez blisko dwa tygodnie byl nieprzytomny, a kiedy wreszcie odzyskal przytomnosc, byl bardzo slaby. I gdy tylko zaczely wracac mu sily, nabral przekonania, ze jego zycie bardzo szybko wroci do normy, ze znow bedzie operowal i na nowo podejmie wspinaczke na szczyty zawodowej kariery. Kiedy jednak zdal sobie sprawe z tego, ze powrot do zdrowia bedzie dlugim i powolnym procesem, a odzyskanie calkowitej sprawnosci rak wciaz stoi pod znakiem zapytania, zrobil sie drazliwy i poirytowany, jak nigdy dotad. Jego gwaltownosc w stosunku do personelu szpitalnego, a w szczegolnosci do ludzi, ktorzy sie najbardziej o niego troszczyli, polaczona byla z dlugimi okresami ogromnego rozczulania sie nad samym soba. Zaczal tez myslec o samobojstwie. Przez caly ten czas Sue wykazywala wyjatkowa jak na swoj wiek dojrzalosc i wspierala meza w tym najczarniejszym okresie zycia, W koncu pogodzil sie z tym, co go czekalo. A raczej, co ich czekalo, jak nieustannie podkreslala Sue. W rezultacie udalo sie jej doprowadzic Jamiesona do stanu, w ktorym poczul sie zawstydzony swym nieznosnym zachowaniem. Odtad z kazdym dniem jego stan poprawial sie i choc kariera jako chirurga byla bardzo niepewna, to wyraznie odrodzil sie dla Sue jako jej maz, ten dawny Scott Jamieson. -Powodzenia - powiedziala, gdy odwrocil sie ku drzwiom i pocalowal ja w policzek. -Jesli beda chcieli, zebym prowadzil ewidencje basenow dla chorych, nie przyjme tej pracy - ostrzegl Jamieson. - Zrozumiano? -Zrozumiano - odparla z usmiechem Sue. - Ale na wszelki wypadek przygotuje na kolacje cos wyjatkowego. Stala na drodze i machala, dopoki samochod nie zniknal za rogiem przy koncu alei. W lipcu lub sierpniu wyjazd do centrum Londynu ze spokojnej wsi w hrabstwie Kent, gdzie oboje z Sue mieszkali, zawsze wymagal od Jamiesona wielkiego mestwa. W sloneczne dni dokuczal upal i irytowaly tlumy ludzi. Dzis bylo duszno, mglisto i szaro, co dawalo budynkom londynskiego City oslone anonimowosci. Zatrzymal sie przy wjezdzie do podziemnego parkingu na tylach Trafalgar Square i odebral kwit. Przez piec minut krazyl wolno szukajac miejsca, az zobaczyl stanowisko, ktore zwalnial wlasnie jakis starszy jegomosc. Mezczyzna mial trudnosci z wyjazdem i kazdej probie wycofania samochodu towarzyszyl nadmierny wzrost obrotow silnika. Kiedy wreszcie wyjechal, caly poziom parkingu zasnuty byl unoszacym sie w powietrzu niebieskim dymem spalin. Jamieson zamknal samochod i pobiegl schodami w gore, by udac sie w kierunku Whitehall. Mijal grupy turystow spacerujacych bez celu, czasem przedzieral sie przez tlum i musial sie zatrzymywac. Trzykrotnie probowal wyminac jakiegos Japonczyka z aparatem "Nikon" przy twarzy, ktory zastapil mu droge, az zona cudzoziemca powstrzymala swego meza od tej natarczywosci i skonczylo sie na wymianie wschodniego uklonu i zachodnio-europejskiego usmiechu. Przy wejsciu do Ministerstwa Spraw Wewnetrznych Jamieson zostal zatrzymany przez straznika, ktoremu musial pokazac list polecajacy. Czekal chwile. Wartownik przeczytal list i przeprowadzil krotka rozmowe telefoniczna. Potem poprosil Jamiesona, by zaczekal na panne Roberts, i wskazal mu lawke w hallu. Siedzial wiec bezczynnie i obserwowal przechodzacych urzednikow. Mlody czlowiek z powazna mina, w okularach zsunietych na nos, szedl korytarzem szurajac nogami i przegladajac plik papierow. Stawial stopy skierowane na zewnatrz, co nadawalo mu wyglad komika z niemego filmu. Tak byl wpatrzony w swoje dokumenty, ze wszedl prosto na dwie dziewczyny niosace filizanki z herbata. Dziewczyny zachwialy sie i herbata chlapnela na podloge. Chlopak spojrzal nieprzytomnie znad papierow, jakby w ogole nie zauwazyl, ze to on byl powodem zamieszania. Usmiechnal sie zdawkowo i odszedl. Dziewczyny poslaly mu wsciekle spojrzenia. Jamieson usmiechnal sie do panienek wspolczujaco, a jedna z nich kiwnela mu porozumiewawczo glowa. Z przeciwnej strony nadeszli dwaj mezczyzni ubrani z nieco staroswiecka elegancja w ciemne garnitury. Szli wolno, rozmawiali podniesionymi glosami. Jamieson zauwazyl, ze umundurowani wartownicy wyprezyli sie na ich widok. -Oczywiscie - powiedzial jeden z panow. Mineli Jamiesona nie zwracajac uwagi na jego obecnosc. - Takiego upowaznienia moze udzielic tylko sam minister. Gdy mijali wartownikow, nie rzucili nawet okiem na ich sluzbista postawe, calkowicie pochlonieci rozmowa. Chron mnie Boze przed takim biurowym towarzystwem - pomyslal Jamieson. Nagle w drzwiach jednej z wind pojawila sie kobieta w kostiumie koloru fiolkowego i zdecydowanym krokiem podeszla do Jamiesona. W reku trzymala klipbord. -Doktor Jamieson? - zapytala. Potwierdzil i kobieta postawila na klipbordzie znaczek. - Jestem Roberts. Zechcialby pan pojsc ze mna... Wymienili krotkie usmiechy, gdy ich oczy spotkaly sie w windzie. Potem kobieta spuscila wzrok, a Jamieson przez reszte podrozy uwaznie wpatrywal sie w wyswietlane numery pieter. Poczul mocny zapach perfum, ktorych uzywala kobieta, i probowal przypomniec sobie ich nazwe. W zamknietym pomieszczeniu windy zapach byl silny i z jakiegos powodu wrecz drazniacy. "Femme"! - powiedzial w mysli, zanim drzwi windy zdazyly sie otworzyc. Zrozumial tez, dlaczego zapach tak go draznil. Jako nastolatek mial wakacyjny romans z dziewczyna, ktora pozniej skrapiala swoje listy tymi wlasnie perfumami. Drzwi windy zamknely sie i kobieta poprowadzila go korytarzem do drzwi z napisem "Sala nr 4". Jamieson zostal na chwile sam w malym przedpokoju, po czym kobieta wrocila i oznajmila: -Komitet oczekuje pana. Panna Roberts przytrzymala drzwi i Jamieson wszedl do duzego pokoju, ktory bylby sloneczny, gdyby nie zachmurzone niebo. W srodku siedzialo trzech mezczyzn. Ten, ktory zajmowal srodkowe miejsce, przedstawil pozostalych. -Doktor Armour - powiedzial wskazujac sasiada z lewej, drobnego, siwego mezczyzne z muszka. -Doktor Foreman - rzekl nastepnie, zwracajac sie w prawo. Krepy mezczyzna z prostymi wlosami nad niskim czolem lekko skinal glowa. -Ja nazywam sie Macmillan - zakonczyl prezentacje wracajac spojrzeniem do Jamiesona. W jego wzroku nie bylo natarczywosci, ale Jamieson mial swiadomosc, ze jest poddawany ocenie. Macmillan byl po piecdziesiatce. Lekko opalona cera tego wysokiego, szczuplego mezczyzny kojarzyla sie Jamiesonowi z wygodnym zyciem. Srebrzysta czupryna zaczesana do tylu opadala swobodnie na kolnierz niebieskiej koszuli w prazki. -Pozwoli pan, ze wyjasnie... - zaczal Macmillan -... iz reprezentujemy sekcje Kontroli Naukowo - Medycznej. Twarz Jamiesona nie wyrazala zadnego uczucia, wiec Macmillan kontynuowal. -Jestesmy stosunkowo malym zespolem, nasz personel liczy dwadziescia osob. Badamy i, jesli to mozliwe, rozwiazujemy problemy z dziedziny medycyny pojawiajace sie na polu nauki w naszym kraju. -Przepraszam, chyba nie rozumiem... - powiedzial Jamieson. -Szczerze mowiac, trudno to blizej sprecyzowac. Zakres naszych zainteresowan jest szeroki i roznorodny. -Powiedzial pan "problemy" - zauwazyl Jamieson. - Jakiego rodzaju? Macmillan zlaczyl dlonie tak, ze czubki palcow stykaly sie ze soba, a potem rozlozyl rece w nieokreslonym gescie. -Sprawy zwiazane z praktyka lekarska, z etyka, z wypadkami i od czasu do czasu z przestepczoscia. -Nadal nie rozumiem - wyznal Jamieson, patrzac na Foremana. -To chyba policja zajmuje sie sprawami natury kryminalnej? -W rzeczy samej - odparl Foreman. - Ale tylko wtedy, gdy zostanie ustalone, ze popelniono przestepstwo. A to czasami nie jest takie jednoznaczne. Bywaja wypadki, kiedy policja nie moze po prostu dzialac bez ekspertyzy. Maja oczywiscie specjalistow, na przyklad w brygadzie do scigania naduzyc, ale gdy wkraczaja na pole nauki i medycyny, potrzebuja pomocy ekspertow. -A zaklad medycyny sadowej? - zapytal Jamieson. - I ekspertyz naukowych? -Sluszna uwaga, ale to chlopcy z zaplecza. Zarowno jesli chodzi o posiadana praktyke, jak i nastawienie do pracy. Przewaznie sa potrzebni po wypadku. Od czasu do czasu potrzebujemy ludzi na pierwszej linii frontu. Wtedy wlasnie wkracza Kontrola Naukowo - Medyczna. Dam panu przyklad. Calkiem niedawno w pewnym uniwersyteckim miescie na polnocy kraju wyszlo na jaw przestepstwo zwiazane z narkotykami. Policji nie udawalo sie ustalic, skad pochodzil towar, dopoki nie wyslalismy na miejsce naszego czlowieka. Trzy tygodnie pozniej znalismy odpowiedz. Produkowalo go czterech doktorantow na wydziale medycyny. Malo brakowalo, a zarzuciliby rynek srodkami odurzajacymi. Wszyscy pracowali w roznych sekcjach i kazdy byl odpowiedzialny za zdobywanie kilku chemikaliow potrzebnych do produkcji. Poniewaz skladniki byly rozlozone na czterech roznych listach zamowien, nic nie wzbudzalo podejrzen. Dopiero nasz czlowiek, ktory mial dostep do dokumentow i czas, by sie temu uwaznie przyjrzec, zorientowal sie, o co chodzi. -Rozumiem - powiedzial Jamieson. - Ja bym na to nie wpadl. Nie mam pojecia, jak wyprodukowac LSD. -Nie oczekujemy tego od pana - odparl Armour. - Nasz czlowiek w tamtym przypadku byl biochemikiem. A, jak powiedzial Macmillan, zakres naszych dzialan jest szeroki, musimy dobierac ludzi roznych specjalnosci do naszej roboty. Oto jeszcze taki przyklad. Jedna z naszych najwiekszych firm farmaceutycznych znalazla sie w klopotliwym polozeniu z powodu poglosek, ze rzekomo odniosla sukces w walce z AIDS. Jeden z naszych ludzi trafil na slad pewnego naukowca, ktory pracowal w prestizowym instytucie biotechnologii na wiodacym uniwersytecie. Zainwestowal on wszystkie pieniadze w akcje wspomnianej juz firmy farmaceutycznej. Potem sfabrykowal historie o tym, ze instytut wynalazl skuteczna szczepionke, a wlasnie ta firma farmaceutyczna uzyskala prawo do jej wytwarzania. Wiadomosc dostala sie do gazet, a poniewaz pochodzila od autorytetow w swiecie nauki, prasa polknela haczyk i opublikowala to. Akcje firmy skoczyly w gore, a facet niezle zarobil. -Ja nie kupilem nawet jednej akcji British Gas - przyznal sie Jamieson. -Znow jestesmy zgodni co do tego, ze i w tej dziedzinie nie jest pan ekspertem - powiedzial Macmillan. -A zatem? -Jest pan chirurgiem, a ponadto ma pan duza wiedze z zakresu innych specjalizacji lekarskich dzieki dodatkowemu przeszkoleniu, ktore odbyl pan po tym nieszczesnym wypadku samochodowym. To sprawia, ze - wedlug nas - bedzie pan cennym nabytkiem dla Kontroli Naukowo - Medycznej. -Powiedzial pan, ze dazycie, by odpowiedni ludzie wykonywali odpowiednia robote. Czy w moim przypadku ma pan cos konkretnego na mysli? - spytal Jamieson. -Tak - odparl Macmillan. - To problem z dziedziny chirurgii, a nie kryminalistyki. Dlatego sadzimy, ze pan jest wlasciwym czlowiekiem. -Zamieniam sie w sluch - powiedzial zaintrygowany Jamieson, po raz pierwszy zainteresowany perspektywa nowej pracy. Macmillan otworzyl lezace przed nim akta i wyjal dokument znajdujacy sie na wierzchu. Byl to maszynopis sporzadzony na niebieskiej kartce. Wreczyl go Jamiesonowi. Jamieson zaczal czytac probujac sie skoncentrowac, mimo iz czul na sobie spojrzenia trzech mezczyzn. Z dokumentu dowiedzial sie, ze w ostatnim czasie na oddziale ginekologicznym szpitala Kerr Memorial w Leeds zmarly po operacji dwie kobiety na skutek infekcji. -Na czym polegal problem? - zapytal Jamieson. -Obie kobiety przeszly niewielki zabieg chirurgiczny, ktory wykonano prawidlowo. Po operacji pacjentki zostaly zakazone Pseudomonas, a leczenie okazalo sie nieskuteczne - wyjasnil Macmillan. -Wie pan dlaczego? -Nie dzialaja antybiotyki. -To typowe dla Pseudomonas - powiedzial Jamieson. -Zgadza sie - odparl Armour. - Ale ten przypadek okazal sie szczegolnie trudny. Nie daly mu rady nawet specjalne leki. -Paskudna sprawa - rzekl Jamieson. - Czy udalo sie ustalic zrodlo infekcji? -Nie. I to jest glowna zagadka w calej tej sprawie - odpowiedzial Macmillan. - Mimo ze personel laboratorium mikrobiologicznego przeprowadzil szczegolowe badania i dezynfekcje na wielka skale po drugim zgonie, problem nie zniknal. Trzy dni temu nastepna pacjentka dostala objawow tej samej infekcji. Jej stan jest bardzo ciezki. -To wszystko jest rzeczywiscie zagadkowe - powiedzial Jamieson. - Na pewno przy wspolpracy personelu chirurgicznego z laboratoryjnym mozna bedzie znalezc zrodlo infekcji i wyjasnic przyczyne epidemii. -Dotknal pan sedna sprawy mowiac "wspolpraca" - odezwal sie Armour. - Ordynator oddzialu chirurgii w Kerr Memorial to raczej trudny facet. Nazywa sie Thelwell. Obecnie wini laboratorium za niepowodzenia w odnalezieniu zrodla infekcji. Richardson, konsultant - bakteriolog, naturalnie nie zgadza sie z ta opinia. Twierdzi, ze - jesli sale oddzialowe i operacyjne sa czyste - wine za infekcje ponosi personel chirurgiczny. -Obie strony bronia swoich racji - dodal Macmillan. -To utrudnia sprawe - zauwazyl Jamieson. -Lokalna prasa nie zrobila jeszcze uzytku z rozdzwiekow wsrod personelu szpitala, ale to kwestia czasu. Sa juz oznaki wykorzystywania tej sprawy do rozgrywek politycznych. Wie pan, ciecia budzetowe to - brudne szpitale, zmniejszenie liczby personelu, pogorszenie warunkow dla pacjentow. -A jaka moja role widzi pan w tej sprawie? - zapytal Jamieson. -Jest pan chirurgiem. Potrafi pan odroznic dobra praktyke lekarska od zlej. Spedzil pan ponadto wystarczajaco duzo czasu w pracowniach mikrobiologicznych, by znac sie na tej stronie zagadnienia. Jesli zdecyduje sie pan do nas przylaczyc, chcielibysmy, aby pan tam pojechal i dobrze sie przyjrzal sytuacji. Sprobowal dowiedziec sie, gdzie tkwi problem i w miare mozliwosci uporzadkowal sprawy. -Moja obecnosc nie bedzie tam chyba mile widziana - zastanowil sie na glos Jamieson. -Na pewno - zgodzil sie Armour. - W zadnym zawodzie wtracanie sie kogos z zewnatrz nie jest mile widziane. A juz najmniej w naszym. Jamieson pokiwal glowa i spytal: -A jesli odmowia wspolpracy? -Nie moga - odrzekl Macmillan. - Bedzie pan mial wszelkie pelnomocnictwa rzadu Jej Krolewskiej Mosci, pozwalajace panu prowadzic dochodzenie wedlug panskiego uznania. Wolelibysmy, aby nie nadepnal pan na odcisk zbyt wielu osobom. Ale z drugiej strony, jesli paru facetow bedzie udawalo glupiego, to jednak gdy chodzi o ludzkie zycie, tytuly i stanowiska przestaja sie liczyc. -Rozumiem. -Jutro w porze lunchu musimy wiedziec, czy zdecydowal sie pan zasilic nasze szeregi - powiedzial Macmillan. -Czy to bedzie nie na miejscu, jesli... - zaczal pytajaco Jamieson. -Otrzyma pan wynagrodzenie rowne pensji starszego chirurga - powiedzial Macmillan. -Nie potrzebuje czasu na podjecie decyzji - odrzekl pewnym glosem Jamieson. - Juz zdecydowalem. Mozecie panowie na mnie liczyc. -Doskonale... - Macmillan wstal i uscisnal dlon Jamiesona. Armour i Foreman uczynili to samo. - Panna Roberts zapozna pana ze szczegolami, gdy bedzie pan wychodzil. Jesli juz zacznie pan dzialac, tym wieksza jest szansa, ze szybciej sprawa sie wyjasni. -Pojade tam jutro, jesli tak bedzie dobrze - odparl Jamieson. -Lepiej niech pan to zabierze - rzekl Macmillan wreczajac mu akta dotyczace Kerr Memorial. - Znajdzie pan tu informacje o kadrze lekarskiej. Dobrze jest wiedziec cos o miejscu, do ktorego sie jedzie. Jamieson opuscil pokoj i udzielil pannie Roberts informacji niezbednych do sporzadzenia dokumentacji zwiazanej z jego wyjazdem. Ona z kolei zaopatrzyla go w stosowne upowaznienia i dwie karty kredytowe. Zalaczyla tez wykaz dopuszczalnych wydatkow. Potem zapytala, czy moglby zrobic sobie fotografie i przejsc rutynowe badanie lekarskie jeszcze tego samego popoludnia. Jamieson obiecal wrocic po lunchu. Opuszczajac budynek stwierdzil, ze dawno juz nie mial tak dobrego samopoczucia. Znalazl wreszcie odpowiednia prace, a nie tylko miejsce na kursie doksztalcajacym czy uzupelniajacym. Praca zapowiadala sie niezwykle interesujaco. Zadzwonil do Sue z pierwszej napotkanej budki telefonicznej. -To wspaniale! - ucieszyla sie Sue. - Co to dokladnie jest? -Opowiem ci, jak wroce do domu. Ale to cos uzytecznego i podoba mi sie. -Poznaje po twoim glosie - rozesmiala sie, - Kiedy zaczynasz? -Jutro. -Tak szybko?! -W Leeds. -W Leeds?! - wykrzyknela Sue z przerazeniem. - Czy to znaczy, ze musimy sie przeprowadzic do... -Nie, nie znaczy - przerwal jej Jamieson. - Zostajemy na miejscu, ale jesli ta praca wypali, moze nie byc mnie w domu przez jakis czas. Porozmawiamy o tym, jak wroce. -O ktorej bedziesz w domu? -Wczesnym wieczorem. -Kup butelke wina - zakonczyla Sue. Zaczelo padac, gdy Jamieson wyruszyl w droge powrotna szosa A2 w kierunku Canterbury. Kiedy zostawil za soba miasto i podazal drogami wsrod sadow owocowych, widok ciezkich chmur zapowiadal prawdziwa ulewe. Gdy wrocil, Sue podala kolacje, a Jamieson snul swa opowiesc. Po szybach domku splywaly strugi wody. -Brzmi to tak, jakbys mial zostac czyms w rodzaju lekarza - detektywa - powiedziala. -Niezupelnie. Mysle, ze w tym wypadku chodzi raczej o to, by ktos z zewnatrz dojrzal cos, co ludzie zbyt zaangazowani w sprawe mogli przeoczyc. -Nie widac lasu spoza drzew. -Cos w tym rodzaju. -Chcesz jeszcze wina? -Musze popracowac - odrzekl Jamieson. -W nasz ostatni wspolny wieczor? -Musze przeczytac papiery dotyczace szpitala. Przepraszam, ale to wazne... Sue usmiechnela sie i pocalowala go w czolo. -Wiec zabieraj sie stad, a ja posprzatam. Jamieson wzial akta, ktore przywiozl do domu, i poszedl na gore. Wszedl do malego pokoju przeznaczonego do pracy i zapalil lampe stojaca na biurku tuz pod oknem. Przez chwile obserwowal strugi deszczu na szybie, potem ustawil odpowiednio lampe i zaczal wertowac papiery. Duzego swiatla nie zapalal. Latwiej mu bylo skoncentrowac sie przy malej lampie. Dwie godziny pozniej mial rozeznanie niezbedne do rozpoczecia dzialan w Kerr Memorial i byl z siebie zadowolony. Zapoznal sie z zyciorysami szesciu czlonkow kadry lekarskiej szpitala oraz z osobami nalezacymi do szpitalnej hierarchii. Zamknal teczke z aktami i przeciagnal sie na krzesle rozprostowujac rece. Do pokoju weszla Sue i stanawszy za mezem, otoczyla go ramionami. Policzek przytulila do jego glowy. -Nie dokonczylismy pewnej sprawy - powiedziala. -Czyzby? -Dzis rano... Nagle, jednoczesnie zamilkli. -Psssyt! Sluchaj! - odezwala sie Sue. Wsluchiwali sie razem w odglosy deszczu za oknem uderzajacego o dach i kropli spadajacych z galezi wierzby. -Kocham to miejsce - powiedziala Sue. Jamieson pocalowal jej wlosy. -Wiem. Ja tez. Chcialbym, zebysmy dozyli tu starosci. Chcialbym siedziec przed domem w letni wieczor i patrzec na nasze wnuki bawiace sie wokol starego domu, ktory stal tu sto lat wczesniej, niz Bonnie Prince Charlie pomaszerowal na poludnie. -I kto tu jest sentymentalnym starym gluptasem? - spytala Sue. -Ja - odparl Jamieson. - Do jutra. Odwrocila twarz w jego strone i powiedziala miekko: -Przynajmniej do tego czasu jestes moj. - Pociagnela jego glowe i pocalowala mocno w usta. Nastepnego ranka Jamieson wstal pierwszy. W lazience uslyszal, jak Sue wstala rowniez i zeszla na dol. Docieraly do niego takze dzwieki plynace z radia. Wycierajac sie wyjrzal przez okno, by stwierdzic, ze ciagle pada. Zaklal cicho na mysl, ze w taka pogode musi jechac na polnoc, mokra autostrada, wyprzedzajac wielkie ciezarowki ograniczajace widocznosc i chlapiace na boki blotem. Spojrzal na niebo, czy jakis przeswit dalby nadzieje na przejasnienie, ale skrzywil sie i powlokl do sypialni ubrac sie. Zszedl na dol w granatowym garniturze, poprawiajac za ciasno zawiazany krawat. -Czy wygladam na detektywa? - zapytal. -Nie. Wygladasz na lekarza. -Czy to niedobrze? Sue usmiechnela sie i powiedziala: -Nie, stary, wygladasz po prostu swietnie. -Moze powinienem miec na sobie stary plaszcz przeciwdeszczowy i ciagle drapac sie w glowe? -Pielegniarki prawdopodobnie zrobilyby ci kapiel - odparla Sue. -W porzadku - poddal sie Jamieson. -W Leeds znaleziono wczoraj zamordowana prostytutke. Slyszalam w radio - powiedziala Sue nalewajac kawe. -Nie jest to najbezpieczniejsza profesja. -Zachowam to w pamieci na wypadek, gdyby nie podobala ci sie twoja nowa praca. Jamieson usmiechnal sie. -Widze, ze jestes zdenerwowany. -Troche - przyznal. - Bede zadowolony, kiedy dzisiejszy dzien sie skonczy i bede to juz mial poza soba. -Rozumiem cie - powiedziala Sue. - Sprobujesz zadzwonic do mnie dzis wieczorem? -Oczywiscie - odparl. - Przy odrobinie szczescia to naprawde nie powinno trwac zbyt dlugo. -A bakteria, ktora stwarza tam te wszystkie problemy... Co to dokladnie jest? - zapytala Sue. -Nazywa sie Pseudomonas. To po prostu zwykla pospolita bakteria, ktora lubi wilgoc. Czesto wystepuje w wazonach z kwiatami oraz ogolnie w szpitalach. Problem zaczyna sie wtedy, gdy dostanie sie do otwartej rany i spowoduje infekcje, poniewaz trudno ja wyleczyc. Ta sprawa wyglada szczegolnie zle. -To jest absurdalny koszmar - isc do szpitala na zupelnie prosty zabieg i przypadkowo nabawic sie czegos takiego, co powoduje smierc - mowila smutnym glosem Sue. Jamieson przytaknal. -To zawsze latwo moze sie zdarzyc, a taka sprawa podrywa zaufanie do sluzby zdrowia. Dlatego rzad chce to szybko zakonczyc. - Jamieson podniosl torbe podrozna i wolna reka objal Sue. - Zadzwonie wieczorem. -Uwazaj na siebie - powiedziala. * 2* Gordon Thomas Thelwell byl wytworem swoistego wychowania.Jesli kiedykolwiek posiadal zdolnosc okazywania emocji, to zostal jej skutecznie pozbawiony podczas pobytu w ekskluzywnej prywatnej szkole, w ktorej obsesja byla samodyscyplina. W zyciu bezwzglednie przestrzegal, by jego nienaganne prowadzenie sie i postawa wzbudzaly powszechny szacunek i stwarzaly wizerunek odpowiadajacy wyobrazeniom o wyzszych warstwach klasy sredniej. Na jego waskich wargach rzadko goscil usmiech, a jesli juz sie pojawil, przypominal raczej jakis nienaturalny grymas. Kiedy mowil, monotonia jego glosu wspolgrala z monotonia jego ulubionych ciemnych garniturow. Nakrochmalone kolnierzyki koszul sprawialy wrazenie, jakby zostaly specjalnie skonstruowane, by zapewnic mu maksimum niewygody i przywodzily na mysl swieckich kaznodziejow. Thelwell potrafil byc wystarczajaco wymowny wyglaszajac swe zdania o innych, wydajac polecenia mlodszemu personelowi lekarskiemu lub czytajac lekcje podczas niedzielnych nabozenstw. Ale prywatne porozumiewanie sie z bliznimi zawsze sprawialo mu trudnosc. Towarzyska pogawedka byla mu obca, a wesolosc i poczucie humoru nalezalo - wedlug niego - do trywialnosci. Gdy byl zdenerwowany, mowil polykajac niektore sylaby, mial tez sklonnosc do sarkazmu, co dowodzilo, iz niewiele go obchodza uczucia innych. Gdy byl zadowolony, wyrazal to ledwo widocznym skinieniem glowy i krotkim sciagnieciem warg. Gordon Thomas Thelwell na pewno nie wygralby konkursu na najbardziej popularna osobe wsrod personelu szpitala Kerr Memorial. Szanowany byl jednak jako swietny, moze wrecz doskonaly chirurg i uwazany za filar lokalnej spolecznosci. Fakt, ze Thelwell byl ojcem dwoch dziewczynek, stanowil przedmiot lekcewazacych komentarzy wsrod mlodszych pielegniarek, ktore nie mogly, lub tez wolaly sobie nie wyobrazac Thelwella w lozku z jakakolwiek kobieta. Ci, ktorzy znali Marion, jego zone, uwazali, iz jest zenska kopia meza. Ale gdy Thelwell rzadko sie usmiechal, Marion obowiazkowo nosila na twarzy wieczny usmiech z gatunku tych, ktore przyobleka krolowa podczas otwarcia fabryki herbatnikow, gdy musi pozdrowic cala zaloge. Kiedy Marion nie musiala zajmowac sie codziennymi sprawami "dziewczat", jak miala zwyczaj mowic o swoich corkach, pograzala sie w dzialalnosci charytatywnej. Szczegolnie interesowal ja los zwierzat i uposledzonych dzieci. Ostatnimi czasy zabrala sie za organizowanie imprez, z ktorych fundusze przeznaczone byly na zakup wyposazenia dla miejscowego szpitala. Jako przewodniczaca Towarzystwa Przyjaciol Szpitala Kerr Memorial przekazala niedawno tej placowce dwa nowe inkubatory. Ceremonia wreczenia zostala opisana w lokalnej prasie, a zdjecie i artykul oprawione w ramke staly teraz na toaletce Marion. Podobnie jak maz, Marion uwazala, ze poczucie humoru i uleganie namietnosciom nie budza ludzkiego szacunku. W innej epoce oboje mogliby z powodzeniem znalezc dla siebie odpowiednie miejsce w Indiach lub jakims innym odleglym zakatku Imperium, gdzie Thelwell bylby autorytarnym Komisarzem Okregowym, a Marion odgrywalaby znaczaca role pomagajac w utrzymywaniu tubylcow w posluszenstwie. Budzik w sypialni Thelwellow zadzwonil o siodmej. Marion jak zawsze wstala pierwsza. Okryla sie luzno szlafrokiem i poszla do kuchni nastawic czajnik. Wracajac do sypialni sprawdzila, czy dziewczynki juz sie obudzily. Potem rozsunela zaslony. -O Boze... - powiedziala z niechecia - znowu pada. -Istotnie - odparl machinalnie jej maz. -Masz dzis duzo zajec, kochanie? -Dwie eksploracje i hysterotomie. No i ten cholerny facet przyjezdza z ministerstwa. -Jaki facet? -Jakis wscibski gosc z Ministerstwa Zdrowia przyjezdza z Londynu, by, jak to nazywaja, "rzucic okiem na nasz problem". -Jestem przekonana, ze chca tylko pomoc, kochanie. Sadzisz, ze do czwartej uda ci sie wrocic? -Nie wydaje mi sie. Wedlug naszego znakomitego dyrektora do spraw medycznych, mam obowiazek zabawiac tego natreta i udzielac mu wszelkiej pomocy - glos Thelwella byl pelen jadu. - Dlaczego pytasz? -O czwartej mam zebranie komitetu. Zastanawialam sie, czy nie powinnam poprosic pani Rivers, zeby przypilnowala dziewczynek? -Byloby dobrze. Zadzwonie do ciebie pozniej, kiedy skoncze z Panem Wscibskim. -Czy nie jestes zbyt surowy w ocenie tego czlowieka? Przeciez im wczesniej sprawa infekcji zostanie wyjasniona, tym lepiej dla wszystkich, prawda? -Thelwell rzucil zonie spojrzenie sugerujace, ze podaje w watpliwosc rzecz oczywista. -Czlowiek z Londynu nie jest tym, czego potrzebujemy w Kerr Memorial, Marion. Potrzebny jest nam kompetentny oddzial mikrobiologii. Gdybysmy mieli pracownie, ktora potrafilaby porzadnie wykonac swoja robote i znalezc zrodlo tej cholernej zarazy, nie potrzebowalibysmy interwencji z zewnatrz. Myslalem, ze to rozumiesz. -Tak, kochanie... -Dzien dobry, tatusiu. - Do pokoju weszla jedenastoletnia dziewczynka z buzia zarozowiona od mycia. -Dzien dobry, Nicola. -Dzien dobry, tatusiu. - Druga dziewczynka, nieco wyzsza od siostry, weszla do pokoju i stanela obok Nicoli. Buzie rowniez miala zarozowiona. -Dzien dobry, Patrycjo. - Rytual zostal dopelniony. Obie dziewczynki wyszly z pokoju wyprowadzone przez matke. Thelwell mogl wstac i stawic czolo nadchodzacemu dniu. -Policja znalazla w miescie zamordowana kobiete. Dzis w nocy - powiedziala Marion zaraz po tym, jak podala Thelwellowi sniadanie zlozone z dwoch jajek na miekko (ani mniej, ani wiecej, tylko trzy minuty, pietnascie sekund). - Prostytutke. Thelwell wydal cichy pomruk niezadowolenia rozgladajac sie za solniczka. Jego przesadne poruszenie sprawilo, ze Marion natychmiast mu ja wreczyla. -Biorac pod uwage, jakie zycie prowadza, dziwie sie, ze nie znajduja ich wiecej - powiedzial. Zdecydowanym ruchem noza odcial wierzch jajka. John Richardson, lekarz bakteriolog szpitala Kerr Memorial, ziewnal i podrapal sie po nie ogolonym podbrodku. Skrzywil sie, zobaczywszy za oknem deszcz. -Na Boga Ojca... Wpedzi mnie to do grobu - mruknal. -Juz wiem, dlaczego za ciebie wyszlam - odezwal sie spod koldry kobiecy glos. - Z powodu twojego zarazliwego optymizmu. -Cos mi sie zdaje, ze nie zalezy ci na tym, zeby dostac dzis herbate do lozka... -Cofam to, co powiedzialam - odparl rozleniwiony glos. Richardson usmiechnal sie. -Z takim przywiazaniem do zasad powinnas byla zostac politykiem. Kawa czy herbata? -Herbata... Wczesnie wstales. -Mam dzis mnostwo pracy i faceta z Londynu, wiesz, tego, o ktorym ci mowilem. Przyjezdza dzisiaj... - powiedzial Richardson wciaz patrzac na deszcz za oknem. -Detektyw z ramienia rzadu - rzekla Claire Richardson z uroczysta kpina. -To wlasnie on. -Kim on wlasciwie jest? Biurokrata? -Nie. O ile wiem, ma kwalifikacje lekarskie. Przysyla go pewna komisja zwana Kontrola Naukowo - Medyczna. -Myslisz, ze jego przyjazd cos zmieni? Richardson wzruszyl ramionami i znow podrapal sie w podbrodek. -W normalnych warunkach powiedzialbym, ze nie. Ale kto wie? Obecnie jestem gotow zgodzic sie na wszystko, zanim ktos jeszcze niepotrzebnie umrze. Sprawdzilismy wszystko, co tylko przyszlo nam do glowy, zeby znalezc zrodlo infekcji, i nadal jestesmy w martwym punkcie. -To frustrujace. -I zenujace - dodal Richardson. - Wychodze na kompletnego glupca, czego nigdy nie omieszka wytknac mi Thelwell. -Nie moga winic ciebie. Rejestrujesz wszystkie testy. Poza tym jestes jednym z najbardziej doswiadczonych bakteriologow w okregu. -To nic nie znaczy, kiedy kobiety zaczynaja umierac, a ja nie potrafie wyjasnic dlaczego. -W dalszym ciagu nie masz pojecia, skad moze sie brac ta infekcja? -Zadnego. -Czy to troche nie dziwne? Richardson usmiechnal sie cierpko. -Jakbym zaczynal slyszec Thelwella... -Przepraszam. Nie chcialam, zeby to tak zabrzmialo. Po prostu wydaje sie dziwne, ze nie mozna uporac sie ze znalezieniem zrodla infekcji, skoro sam mowiles, ze jest to pospolity rodzaj bakterii, o ktorym tak duzo wiadomo. Richardson spojrzal na zatroskana twarz zony i usmiechnal sie. -Wiem, ze nie mialas nic zlego na mysli - powiedzial lagodnie. - I masz racje. To dziwne. Dlatego mam wrazenie, ze nie przeoczylismy niczego w testach. Zrodlo infekcji nie jest ukryte w szpitalu. Ona jest przenoszona przez czlonka personelu. -Ale na pewno sprawdzaliscie caly personel? -Oczywiscie - przytaknal Richardson. - I wszystkie testy byly negatywne. -Jestescie w punkcie wyjscia. Richardson potakujaco skinal glowa i odwrocil sie slyszac z kuchni dzwiek wylaczajacego sie czajnika. Woda sie zagotowala. -Jak sie spisuje twoj nowy asystent? - zawolala Claire. -Evans? Jest pierwsza klasa. Claire Richardson usmiechnela sie czule, gdy maz pojawil sie z powrotem w drzwiach niosac tace z herbata i herbatnikami. -Mowisz tak o calym swoim personelu. Porzadny z ciebie facet, Johnie Richardson. -Nonsens... - odburknal Richardson. - On jest doskonalym mikrobiologiem i jego pomoc stanowi dla mnie duze odciazenie. Claire usmiechnela sie. Jakikolwiek komplement zawsze wprawial jej meza w zaklopotanie, ktore poznawala po okreslonym zachowaniu - wyciagal lewa reke i nerwowo drapal sie w szyje. Nigdy mu nie mowila o swoim spostrzezeniu. -Gdybym byla znowu mloda, zakochalabym sie w tobie po raz drugi - powiedziala. -Czego to niektore kobiety nie powiedza, zeby dostac herbate do lozka... - wymamrotal Richardson i szurajac nogami wyszedl z pokoju. Jamieson skrecil w brame Kerr Memorial, ale umundurowany straznik pilnujacy wjazdu nakazal mu gestem reki, by zatrzymal samochod. Spokojnie czekal, az czlowiek w mundurze przyjrzy sie dokladnie przedniej szybie samochodu. -Brak przepustki - zabrzmialo jak wyrok smierci, kiedy wykonal nastepne polecenie i opuscil boczna szybe. Jamieson siegnal do wewnetrznej kieszeni i przedstawil dowod tozsamosci wydany mu przez Whitehall. Mezczyzna spojrzal na fotografie, potem na Jamiesona. Powtorzyl te czynnosc trzykrotnie, zanim zdecydowal sie przeczytac to, co bylo napisane na karcie identyfikacyjnej. Uczynil to z taka starannoscia, jakiej nie powstydzilby sie nawet ksiegowy w Banku Angielskim. Mezczyzna wyprostowal sie i oddal Jamiesonowi karte. -Nie mam instrukcji - powiedzial zakladajac rece do tylu i nie majac zamiaru ruszyc sie z miejsca. -Ze co prosze?! - odezwal sie Jamieson widzac, ze straznik uznal sprawe za zakonczona. -Mam takie instrukcje - odparl czlowiek w mundurze - ze nikt nie przekroczy tej bramy bez przepustki wystawionej i podpisanej przez administracje szpitala. Bedzie pan musial odjechac. Jamieson spojrzal mu w twarz, ale on odwrocil wzrok i utkwil tepo w jednym punkcie myslac, ze taka postawa wzbudza wiekszy respekt. Jamieson chcial cos powiedziec, ale ugryzl sie w jezyk i wycofal samochod z bramy. Zalana deszczem tylna szyba nie ulatwiala zadania, co nie poprawialo mu humoru. -Ladny poczatek... - mruknal. - Wszelkie pelnomocnictwa rzadu Jej Krolewskiej Mosci, a ja nie moge wjechac przez jakas cholerna brame... Po pieciominutowym bladzeniu po ulicach znalazl miejsce do zaparkowania i z westchnieniem wylaczyl silnik. Przez kilka minut czekal w nadziei, ze zanim rozpocznie spacer z powrotem do szpitala, deszcz troche sie zmniejszy. Przez moment wydawalo mu sie nawet, ze dostrzegl na niebie oznaki przejasnienia. Ale to bylo zludzenie. Deszcz padal coraz mocniej i nastroj Jamiesona pogarszal sie tym bardziej, im bardziej mokre stawaly sie jego wlosy. Przyszlo mu na mysl, ze czlowiek przy bramie zostal poinstruowany, by uniemozliwic mu dostanie sie do szpitala. To miala byc czesc trudnosci, na jakie byl przygotowany. Ale zaraz odrzucil to podejrzenie. Czyz taka gra nie bylaby po prostu zbyt dziecinna? Przechodzac obok straznika nie patrzyl na niego. Czul sie jak wziety do niewoli zolnierz, ktoremu kazano maszerowac ulicami przed frontem zwycieskiej armii. Poszedl dalej wedlug znakow droga do administracji szpitala. -Czy byl pan umowiony? - uslyszal, gdy zazadal widzenia sie z dyrektorem administracyjnym. Kobieta mowila nosowym, placzliwym glosem, ktory czynil ja malo atrakcyjna bardziej niz fakt, ze byla przygarbiona i miala cere blada jak papier. Jej wlosy upiete byly w siwy kok, a okulary wisialy na zlotym lancuszku. -Niezupelnie... - odparl Jamieson. - Ale jestem pewien, ze mnie oczekuje. Kobieta poslala mu wymuszony usmiech, w ktorym nie bylo wesolosci, ale przekonanie, ze przylapala go na klamstwie. -Pan Crichton nie ma czasu dla nikogo, kto nie byl umowiony. Jamieson, ktorego wlosy wciaz byly mokre od deszczu, poczul, ze z trudem opanowuje irytacje. Wyciagnal dowod tozsamosci i po krotkim zastanowieniu polozyl go wolno na biurku tuz przed kobieta. Starajac sie trzymac jezyk na wodzy, powiedzial: -Prosze mu tylko powiedziec, ze przyjechalem. Urzedniczke zaczelo opuszczac zadowolenie z samej siebie.. -Bede musiala sprawdzic... - zajaknela sie. Odwrocila sie na piecie i wciaz sciskajac w dloni dowod Jamiesona, zniknela za drzwiami. Wrocila kilka sekund pozniej w towarzystwie niskiego, drepczacego za nia mezczyzny. Teraz on mial w lewej dloni dowod Jamiesona, prawa zas przyciskal do nosa wielka biala chustke. Jamieson musial odczekac, az facet skonczy wycieranie nosa. -W czym moge pomoc? -To pan jest dyrektorem administracyjnym szpitala? Czlowieczek usmiechnal sie przepraszajaco. -Niestety nie... Jestem Cartwright. Obawiam sie, ze pan Crichton nie ma czasu dla nikogo, kto nie byl umowiony. Zniecierpliwienie Jamiesona wzielo gore nad opanowaniem, gdy u jego stop utworzyla sie kaluza deszczowej wody. Wyciagnal sie nad pulpitem biurka i powiedzial z naciskiem: -Panie Cartwright, niech pan bedzie uprzejmy poinformowac pana Crichtona, ze czekam, ale juz! Sposob zachowania Cartwrighta natychmiast ulegl zmianie. Jego twarz przybrala wyraz ledwo tlumionego oburzenia. Nastroszyl sie. Jego autorytet zostal zakwestionowany. Jamieson zauwazyl, ze kobieta sztywnieje, gotowa wesprzec kolege w nowej kampanii przeciw niemu, postanowil wiec zaatakowac jako pierwszy. -Ministerstwo Spraw Wewnetrznych w porozumieniu z Ministerstwem Zdrowia przyslalo mnie tutaj, bym spotkal sie z dyrektorem administracyjnym szpitala. Ale panstwo oboje najwyrazniej zdecydowaliscie, ze nalezy mi to uniemozliwic. W czyim interesie lezy to, zebym umiescil ten fakt w moim sprawozdaniu? Proponuje, zeby sie panstwo nad tym zastanowili. Przez moment wygladalo na to, ze Cartwright nie zamierza ustapic. Po chwili jednak skapitulowal i wyszedl z pokoju. Kobieta, unikajac wzroku Jamiesona, wrocila do pisania na maszynie. Po kilku minutach pojawil sie przerazliwie chudy mezczyzna. Mierzyl dobrze ponad metr osiemdziesiat i mial duza, niemal calkiem lysa glowe. Okulary, ktore nosil, wydawaly sie dla niego za male. Zwrocil Jamiesonowi jego karte identyfikacyjna, usmiechnal sie i wyciagnal reke. -Doktor Jamieson? Jestem Hugh Crichton. Oczekiwalem pana... Przemokl pan. Zabral Jamiesona do swojego biura i zaproponowal whisky. Jamieson byl sklonny skorzystac z propozycji, ale uprzytomniwszy sobie, ze jest czwarta po poludniu, odmowil. Zauwazyl, ze cera Crichtona miala wyraznie zolty odcien. Zastanawial sie, czy mialo z tym cos wspolnego naduzywanie alkoholu. -Moze cos innego? - zapytal Crichton. -Poprosze o przepustke na wjazd. Crichton przechylil do tylu glowe i rozesmial sie. -Rozumiem... Mial pan utarczke z naszym Norrisem. Przepraszam, powinienem byl to przewidziec. Zaraz to zalatwimy. Nacisnal guzik interkomu i poprosil kobiete po drugiej stronie linii o przygotowanie przepustki dla Jamiesona. -Herbata? Kawa? - zapytal nie zdejmujac palca z przycisku. -Poprosze o herbate. Czekajac, az ja przyniosa, Crichton zapytal Jamiesona, czego bedzie potrzebowal, by zainstalowac sie w szpitalu. -Pokoju, telefonu, dostepu do rejestrow szpitalnych, byc moze rowniez miejsca w laboratorium. Crichton skinal glowa. -Mysle, ze przewidzialem wiekszosc pana potrzeb - powiedzial. - Zalatwilem panu pomieszczenie biurowe w bloku administracyjnym szpitala. Doktor Carew, nasz dyrektor do spraw medycznych, prosil poszczegolnych lekarzy, by wspolpracowali z panem w zakresie swoich specjalnosci i zapewnili panu odpowiednie warunki do pracy, jesli bedzie pan tego potrzebowal. Pozwolilem sobie rowniez zalatwic panu pokoj w czesci mieszkalnej dla lekarzy. Gospodyni juz go przygotowala, Nie wiedzialem, czy bedzie pan chcial mieszkac na terenie szpitala, czy tez nie? -Owszem - przytaknal Jamieson. - Jestem panu wdzieczny. -Nie ma za co. Moze chcialby pan tam teraz pojsc, zeby sie wysuszyc, zanim zacznie pan prace? Jamieson skinal glowa i dopil herbate. -A pozniej? - zapytal Crichton. - Od czego chce pan zaczac? -Jesli mozna, chcialbym najpierw zobaczyc sie z doktorem Carew. -To tez przewidzialem - usmiechnal sie Crichton. - Doktor Carew oczekuje pana o piatej. Teraz z kolei Jamieson sie usmiechnal. -Moze powinien mi pan po prostu powiedziec, co jeszcze pan przewidzial i od tego zaczniemy. -Pomyslalem, ze moze bedzie pan chcial zamienic kilk