2417

Szczegóły
Tytuł 2417
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2417 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2417 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2417 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV GWIAZDY JAK PY� IMPERIUM GALAKTYCZNE * PRZE�O�YLI: PAULINA BRAITER-ZIEMKIEWICZ PAWE� ZIEMKIEWICZ TYTU� ORYGINA�U THE STARS LIKE DUST SCAN-DAL 1. SZEPCZ�CA SYPIALNIA �ciany sypialni mrucza�y do siebie �agodnie. By�o to prawie poni�ej granicy s�yszalno�ci - urywany cichy odg�os, niemo�liwy jednak do pomylenia z jakimkolwiek innym d�wi�kiem. Odg�os �mierci. Ale to nie on obudzi� Birona Farrilla z ci�kiego, nie przynosz�cego wypoczynku snu. Biron potrz�sn�� g�ow� w daremnej walce z ci�g�ym brz�czeniem rozlegaj�cym si� ze sto�u. Z zamkni�tymi oczami wyci�gn�� niezgrabnie r�k� i nacisn�� prze��cznik. - Halo - wymamrota�. Z g�o�nika wyla�a si� fala d�wi�k�w. By�y g�o�ne i szorstkie, ale Biron nie zamierza� ich �cisza�. - Czy mog� rozmawia� z Bironem Farrillem? Otwarte oczy Birona napotka�y jedynie ciemno��. Poczu� nieprzyjemn� sucho�� w ustach i s�aby zapach unosz�cy si� w pokoju. - Przy aparacie. Kto m�wi? Ignoruj�c jego wypowied�, w nocnej ciszy ponownie rozleg� si� dono�ny g�os: - Jest tam kto? Chcia�bym rozmawia� z Bironem Farrillem. Biron uni�s� si� na �okciu i popatrzy� na wizjofon. Nacisn�� przycisk kontroli obrazu i ma�y ekran rozjarzy� si� jasnym �wiat�em. - Przy aparacie - powt�rzy�. Rozpozna� lekko asymetryczne rysy Sandera Jonti. - Zadzwo� do mnie rano. Jonti. Ju� chcia� wy��czy� wizjofon, kiedy Sander odezwa� si� ponownie: - Ha�o, halo! Jest tam kto? Czy to hotel uniwersytecki, pok�j 26? Halo! Biron u�wiadomi� sobie nagle, �e lampka kontrolna obwodu nadawczego nie �wieci. Zakl�� cicho i nacisn�� przycisk. Bez rezultatu. Jonti zrezygnowa� w ko�cu i ekran zn�w sta� si� tylko bia�ym kwadratem �wiat�a. Biron wy��czy� wizjofon. Zgi�� r�k� i usi�owa� ponownie ukry� twarz w poduszce. By� zirytowany. Po pierwsze, nikt nie mia� prawa wydzwania� do niego w �rodku nocy. Rzuci� szybkie spojrzenie na delikatnie �wiec�ce tu� nad jego g�ow� cyfry. Pi�tna�cie po trzeciej, �wiat�o zapali si� wi�c dopiero za prawie cztery godziny. Poza tym, nie lubi� budzi� si� w kompletnych ciemno�ciach, mimo �e sp�dzi� na Ziemi cztery lata, nie zdo�a� przyzwyczai� si� o niskich, przysadzistych konstrukcji ze zbrojonego betonu, ca�kowicie pozbawionych okien. Tradycja ta liczy�a sobie tysi�c lat i pochodzi�a z czas�w, kiedy nie potrafiono jeszcze kontrolowa� prymitywnych bomb atomowych za pomoc� ochronnych p�l si�owych. Ale to nale�a�o ju� do przesz�o�ci. Wojna nuklearna zrobi�a z Ziemi� wszystko, co najgorsze. Wi�kszo�� jej terytori�w, radioaktywna, by�a bezu�yteczna. Cho� jednak nie zosta�o nic, o co warto by�oby walczy�, architektura wci�� odzwierciedla�a stare l�ki, dlatego kiedy Biron si� obudzi�, w pokoju by�o kompletnie ciemno. Ponownie uni�s� si� na �okciu. Dziwne. Czeka�. Ale to nie szmer sypialni przyci�gn�� jego uwag�. To by�o co� nawet jeszcze mniej zauwa�alnego i z pewno�ci� niesko�czenie mniej zab�jczego. Wyczu� brak delikatnego ruchu powietrza, kt�ry zawsze od�wie�a� atmosfer� w pokoju. Z trudem prze�kn�� �lin�. Odk�d to zauwa�y�, wyda�o mu si�, �e powietrze g�stnieje z minuty na minut�. No tak. Klimatyzacja przesta�a dzia�a� i znalaz� si� w prawdziwych k�opotach. Nawet nie m�g� u�y� wizjofonu, �eby powiadomi� kogo� z obs�ugi. Dla pewno�ci spr�bowa� jeszcze raz. Mleczny kwadrat wype�ni� si� �wiat�em i rzuci� delikatny poblask na ��ko. Obw�d odbiorczy dzia�a� bez zarzutu, nadawczy pozostawa� martwy. No c�, niewa�ne. I tak przed �witem nic nie mo�na zrobi�. Ziewn�� i po omacku poszuka� pantofli, wierzchem d�oni przecieraj�c oczy. Brak wentylacji? To by t�umaczy�o ten dziwaczny zapach. Skrzywi� si� i kilkakrotnie poci�gn�� nosem. Nic z tego. Zapach by� znajomy, ale nie potrafi� go zidentyfikowa�. Poszed� do �azienki i chocia� nie potrzebowa� �wiat�a, �eby nala� sobie wody do szklanki, odruchowo si�gn�� do kontaktu. Nic. Z irytacj� nacisn�� jeszcze kilka razy. Czy wszystko przesta�o dzia�a�? Wzruszy� ramionami, napi� si� po ciemku i natychmiast poczu� si� lepiej. Ponownie ziewn��, wracaj�c do ��ka nacisn�� g��wny kontakt. Nie zapali�o si� �adne �wiat�o. Biron usiad� na ��ku, po�o�y� r�ce na silnie umi�nionych udach i zastanowi� si�. Normalnie taka awaria wywo�a�aby potworn� awantur� z obs�ug�. Akademik to wprawdzie nie luksusowy hotel, ale, na przestrze�, mo�na oczekiwa� cho�by podstawowych wyg�d. Teraz jednak nie by�o to takie wa�ne. Zbli�a�o si� zako�czenie roku, a on zda� ju� ostatnie egzaminy. Za trzy dni ostatecznie po�egna si� z Uniwersytetem Ziemskim i z sam� Ziemi�. Mo�na by jednak zawiadomi� o tym bez jakiego� specjalnego komentarza. Powinien wyj�� z pokoju i zadzwoni� z aparatu w hallu. Przynajmniej przynie�liby tu jak�� lamp�, mo�e nawet pod��czyliby wentylator, dzi�ki czemu m�g�by spa�, nie maj�c uczucia, �e si� dusi. Je�li nie, to przestrze� z nimi! Jeszcze tylko dwie noce. W �wietle padaj�cym z ekranu bezu�ytecznego wizjofonu znalaz� szorty. W�o�y� jednocz�ciowy kombinezon i stwierdzi�, �e to wystarczy. Nie zmieni� pantofli. Nawet gdyby wyszed� na korytarz w podkutych butach, nie by�o niebezpiecze�stwa, �eby kogo� obudzi� - pod�ogi pokrywa�a wyciszaj�ca wyk�adzina. Nie widzia� jednak powodu, �eby zmienia� kapcie. Podszed� do drzwi i poci�gn�� d�wigni�. Poruszy�a si� lekko, us�ysza� szcz�kni�cie oznaczaj�ce uruchomienie zamka. Tyle �e drzwi si� nie otworzy�y. I chocia� napi�� musku�y, ci�gn�c z ca�ej si�y, nic nie osi�gn��. Odszed� od drzwi. To �mieszne. Czy�by mieli awari� zasilania? Nie, to nie mog�o si� zdarzy�. Zegar chodzi�. Wizjofon wci�� odbiera�. Chwileczk�! To mo�e by� robota ch�opak�w, tych cholernych narwa�c�w. Czasami tak si� wyg�upiali. Dziecinada, ale sam te� nieraz bra� udzia� w r�nych numerach. To zapewne nie by�o trudne; jeden z nich m�g� si� zakra�� do pokoju w ci�gu dnia i wszystko przygotowa�. Ale nie, kiedy k�ad� si� spa�, wentylacja i �wiat�a dzia�a�y. W porz�dku, a wi�c zrobili to w nocy. Hali jest stary i zbudowany wed�ug przestarza�ych plan�w. Nie trzeba by� geniuszem in�ynierii, �eby co� zmajstrowa� przy instalacji elektrycznej i klimatyzacji. Albo zablokowa� drzwi. A teraz czekaj� la ranek, �eby zobaczy�, co zrobi dobry stary Biron, kiedy odkryje, �e nie mo�e wyj��. Prawdopodobnie wypuszcz� go oko�o po�udnia i b�d� si� za�miewa� do rozpuku. - Cha, cha - powiedzia� ponuro pod nosem. Je�li tak si� sprawy maj�, to p� biedy. Ale przecie� m�g� co� z tym zrobi�; przynajmniej troch� zmieni� ich scenariusz. Wracaj�c do pokoju kopn�� jaki� przedmiot, kt�ry z metalicznym d�wi�kiem potoczy� si� po pod�odze. W delikatnej po�wiacie ; ekranu wizjofonu ledwie dostrzeg� jego cie�. Szuka� pod ��kiem macaj�c szerokim �ukiem. Znalaz� i przysun�� go bli�ej �wiat�a. (Nie byli zbyt sprytni. Powinni ca�kowicie od��czy� wizjofon, a nie tylko zepsu� obw�d nadawczy). Stwierdzi�, �e trzyma w r�ku ma�y pojemnik z niewielkim otworkiem w kopu�ce umieszczonej na wierzchu. Przysun�� przedmiot do nosa i pow�cha�. Wyja�ni�a si� obecno�� dziwnej roni w pokoju. To by� hypnit. Oczywi�cie ch�opcy u�yli tego, by nie obudzi� si�, gdy oni manipulowali z instalacj� elektryczn�. Biron potrafi� ju� odtworzy� krok po kroku wszystkie wydarzenia. Drzwi prawdopodobnie bez trudu da�y si� wywa�y�. To by� zreszt� jedyny ryzykowny moment - m�g� si� obudzi�, zreszt� w ci�gu dnia drzwi mo�na by�o odpowiednio przygotowa�, tak �e potem tylko wygl�da�y na zamkni�te. Nie sprawdza� ich. Niewa�ne. W ka�dym razie po otwarciu drzwi wstawili pewnie do �rodka puszk� hypnitu i zamkn�li pok�j. Narkotyk ulatnia� si� powoli, a� wreszcie wytworzy� takie st�enie w powietrzu, �eby go porz�dnie u�pi�. Wtedy pewnie weszli, oczywi�cie w maskach... Jasne! Na kosmos! Wilgotna chusteczka do nosa zatrzymuje hypnit przez kwadrans. Nie potrzebowali wi�cej czasu, �eby zrobi� wszystko, co zaplanowali. To wyja�nia�o spraw� klimatyzacji. Musieli j� wy��czy�, �eby hypnit zbyt szybko nie znikn�� z powietrza. No tak, wszystko jasne. Od��czony wizjofon uniemo�liwia� wezwanie pomocy, zablokowane drzwi nie pozwala�y wyj��, a brak �wiat�a mia� wywo�a� panik�. Mi�e ch�opaki! Biron prychn��. Nie by�o powodu �eby tak si� tym przejmowa�. Dowcip to dowcip, i tyle. Najch�tniej jednak po prostu wy�ama�by drzwi i sko�czy� ten cyrk. Wytrenowane mi�nie napi�y si� na sam� my�l, ale rozs�dek podpowiedzia�, i� nie mia�oby to sensu, drzwi zosta�y obudowane z my�l� o wojnie atomowej. Przekl�ty zwyczaj! Musi by� jednak jakie� wyj�cie! Nie mo�e da� im takiej satysfakcji. Po pierwsze, potrzebuje �wiat�a, prawdziwego, a nie nieruchomego i md�ego l�nienia ekranu wizjofonu. Nie ma sprawy. W szafie na ubrania jest latarka. Przez chwil�, kiedy naciska� przyciski sterowania drzwiami szafy, pomy�la�, �e je tak�e uszkodzili. Ale otworzy�y si� normalnie i g�adko wsun�y w �cian�. Pokiwa� g�ow�. To mia�o sens. Po co mieliby zamyka� szaf�? Zreszt� na wszystko nie starczy�oby im czasu. Nagle, kiedy z latark� w r�ku wycofywa� si� do pokoju, w jednej przera�aj�cej chwili zawali�a si� ca�a misterna konstrukcja jego domys��w. Zamar� w napi�ciu i wstrzyma� oddech nas�uchuj�c. Po raz pierwszy od przebudzenia us�ysza� pomruk sypialni. S�ucha� cichej, nieregularnej rozmowy �cian i natychmiast rozpozna� d�wi�k. Nie mo�na by�o go nie rozpozna�. To by� "szmer umierania Ziemi". G�os, kt�ry da� si� s�ysze� po raz pierwszy tysi�c lat temu. Dok�adniej m�wi�c, s�ysza� licznik promieniowania zliczaj�cy cz�steczki jonizuj�ce i twarde promieniowanie gamma; ciche, elektroniczne tykanie przechodz�ce w delikatny szelest. To by� odg�os urz�dzenia odmierzaj�cego jedn� jedyn� rzecz - �mier�! Delikatnie, na palcach, Biron wycofa� si�. Z odleg�o�ci dw�ch metr�w skierowa� �wiat�o latarki do wn�trza szafy. W g��bi, w k�cie, sta� tam licznik, ale jego widok nic mu nie powiedzia�. Urz�dzenie znajdowa�o si� tam od jego pierwszych dni na uniwersytecie. Nowi studenci z przestrzeni kupowali zazwyczaj liczniki w pierwszym tygodniu pobytu na Ziemi. Bali si� promieniowania radioaktywnego na planecie i potrzebowali ochrony. Zwykle po roku sprzedawali je nast�pnym naiwnym, ale Biron nigdy si� swojego nie pozby�. Teraz w duchu podzi�kowa� niebiosom za swe niedbalstwo. Podszed� do biurka, na kt�rym k�ad� na noc sw�j zegarek. R�ka zadr�a�a mu lekko z emocji, kiedy podnosi� go do �wiat�a. Plastikowy splot bransolety by� wci�� bia�y. Bia�y! Biron odsun�� zegarek od oczu i spojrza� pod innym k�tem. Czysta biel. Pasek by� jeszcze jednym nabytkiem �wie�o upieczonego studenta. Twarde promieniowanie zmienia�o jego barw� na niebiesk�, a kolor ten oznacza� na Ziemi �mier�. Nietrudno tu by�o zgubi� drog� i wej�� przez nieuwag� na pas ska�onej gleby. W�adze oczy�ci�y tyle powierzchni, ile by�y w stanie, i nikt oczywi�cie nie zbli�a� si� do rozleg�ych ska�onych po�aci rozpo�cieraj�cych si� kilka kilometr�w od miasta. Pasek stanowi� jednak dodatkowe zabezpieczenie. Gdyby zmieni� kolor na jasnob��kitny, w�a�ciciel musia�by natychmiast zg�osi� si� do szpitala i podda� badaniom. Nie by�o �adnej wym�wki. Pasek zawiera� substancj�, kt�ra by�a dok�adnie tak czu�a na promieniowanie jak cz�owiek. Odpowiedni czytnik fotoelektryczny analizowa� intensywno�� barwy, dzi�ki czemu natychmiast mo�na by�o okre�li� wch�oni�t� dawk�. Jasny, intensywny b��kit oznacza� koniec. Tak jak czujnik nie potrafi� z powrotem zmieni� barwy, tak ludzkie cia�o nie mog�o odda� wch�oni�tego promieniowania. Nie by�o lekarstwa, szansy, nadziei. Po prostu oczekiwa�e� z dnia na dzie�, a szpitalowi pozostawa�o jedynie zaj�� si� za�atwieniem kremacji. Ale pasek wci�� by� bia�y i w Bironie co� a� krzycza�o z rado�ci. Zatem promieniowanie nadal nie by�o zbyt silne. Czy�by mia� to by� tak�e element dowcipu? Biron zastanowi� si� i stwierdzi�, �e nie. Nikt nie zrobi�by czego� takiego innemu cz�owiekowi. W ka�dym razie nie tu, na Ziemi, gdzie pok�tny handel materia�ami radioaktywnymi uwa�ano za najci�sze przest�pstwo. Tutaj, na Ziemi, traktowano radioaktywno�� bardzo powa�nie. Z konieczno�ci. Nikt bez bardzo wa�nej przyczyny nie posun��by si� do czego� takiego. Stara� si� ch�odno rozwa�y� zaistnia�e okoliczno�ci. Bardzo wa�ne przyczyny - na przyk�ad ch�� morderstwa. Ale dlaczego? Nie by�o motyw�w. W swoim dwudziestotrzyletnirn �yciu nigdy nie mia� powa�nych wrog�w. A� tak powa�nych. �miertelnych wrog�w. Z�apa� si� za kr�tko ostrzy�one w�osy. �mieszny tok rozumowania, ale nie do podwa�enia. Ostro�nie podszed� do szafy. Gdzie� tutaj musi znajdowa� si� co�, co wysy�a promieniowanie; co�, czego nie by�o jeszcze cztery godziny temu. I wreszcie to zobaczy�. Ma�e pude�ko o bokach nie d�u�szych ni� pi�tna�cie centymetr�w. Biron rozpozna� je i dolna warga lekko mu drgn�a. Nigdy wcze�niej nie widzia� niczego takiego, ale s�ysza� o podobnych urz�dzeniach. Wzi�� licznik i zani�s� go do sypialni. Cichy szmer zamar�, prawie zamilk�. Odezwa� si� ponownie, gdy cienka p�ytka i miki, przez kt�r� przenika�o promieniowanie, zosta�a skierowana na pude�ko. Nie mia� ju� w�tpliwo�ci. To by�a bomba radiacyjna. Obecny poziom promieniowania nie by� �miertelny; na razie to tylko zapalnik. Gdzie� wewn�trz zainstalowany by� ma�y �adunek j�drowy. Sztuczne izotopy o kr�tkim czasie rozpadu powoli go rozgrzewa�y. Promieniowanie przenikliwe kumulowa�o si�; kiedy temperatura i zag�szczenia cz�steczek przekrocz� warto�� graniczn�, nast�pi reakcja. Nie wybuch, chocia� wydzielone w czasie reakcji ciep�o mo�e zmieni� bomb� w bry�k� stopionego metalu, ale olbrzymi wyrzut promieniowania, kt�ry b�dzie w stanie zabi� ka�d� �yw� istot� w zasi�gu dw�ch metr�w do dwudziestu kilometr�w, zale�nie od mocy �adunku. Nie by�o sposobu, �eby stwierdzi�, kiedy to mo�e nast�pi�. R�wnie dobrze za kilka godzin, jak i za chwil�. Biron u�wiadomi� sobie to wszystko stoj�c bezradnie z latark� w bezw�adnie opuszczonej r�ce P� godziny temu, kiedy obudzi� go wizjofon, chcia� tylko spokoju. Teraz wiedzia�, �e umrze. Nie chcia� umiera�, ale zosta� uwi�ziony i nie mia� gdzie si� schroni�. Zna� rozk�ad pokoi. Jego znajdowa� si� na ko�cu korytarza, w zwi�zku z czym s�siadowa� tylko z jednym i oczywi�cie z sypialniami na g�rze i na dole. Nic nie m�g� zrobi� z pokojem nad sob�. S�siedni po�o�ony by� po stronie �azienki i przylega� swoj� �azienk� do jego. W�tpi�, czy s�siad mo�e go us�ysze�. Zosta�o wi�c pomieszczenie poni�ej. W pokoju znajdowa�o si� kilka sk�adanych krzese�, na wypadek gdyby przyszli go�cie. Wzi�� jedno. Kiedy uderzy� nim o pod�og�, rozleg� si� g�uchy d�wi�k. Odwr�ci� je kantem i ha�as sta� si� dono�niejszy. Po ka�dym uderzeniu czeka�, zastanawiaj�c si�, czy obudzi �pi�cego poni�ej i sprowokuje go do z�o�enia mu wizyty z awantur�. Nagle us�ysza� s�aby odg�os. Zamar� z krzes�em uniesionym nad g�ow�. D�wi�k powt�rzy� si�, brzmia� jak s�aby krzyk. Dobiega� od strony drzwi. Rzuci� krzes�o i wrzasn�� w odpowiedzi. Przy�o�y� ucho do �ciany, w miejscu gdzie ��czy�a si� z drzwiami, ale izolacja by�a bardzo dobra i ledwie rozr�nia� d�wi�ki. Jednak us�ysza� wykrzykiwane w�asne nazwisko. - Farrill! Farrill! - a potem jeszcze co�. By� mo�e: "Jeste� tam?" lub "Wszystko w porz�dku?" - Otw�rzcie drzwi! - krzykn�� kilkakrotnie. Dr�a� z niecierpliwo�ci. Bomba mog�a eksplodowa� w ka�dej chwili. Wyda�o mu si�, �e go us�yszeli. W ko�cu dobieg� go przyt�umiony g�os: "Uwa�aj!" Co� tam, co� tam... "blaster". Domy�li� si�, o co im chodzi, i szybko odsun�� si� od drzwi. Rozleg�o si� kilka ostrych trzask�w i poczu� dr�enie powietrza w pokoju. Potem dobieg� go g�os rozdzieranego metalu i drzwi wpad�y do �rodka. Z korytarza przenikn�o �wiat�o. Biron wybieg� na zewn�trz z szeroko roz�o�onymi ramionami. - Nie wchod�cie! - krzykn��. - Na mi�o�� Ziemi, nie wchod�cie! Tu jest bomba radiacyjna. Zobaczy� dw�ch m�czyzn. Jeden to by� Jonti. W drugim, cz�ciowo tylko ubranym, rozpozna� Esbaka, kierownika hotelu. - Bomba radiacyjna? - wyj�ka� kierownik. A Jonti spyta�: - Jakiej wielko�ci? Blaster, wci�� tkwi�cy w jego r�kach, kontrastowa� z eleganckim nawet o tej porze nocy strojem. Biron m�g� tylko pokaza� r�kami przybli�ony rozmiar. - W porz�dku - powiedzia� Jonti. Wygl�da� na spokojnego, kiedy zwraca� si� do swego towarzysza. - Lepiej ewakuujcie pokoje w tym sektorze. A je�li macie gdzie� na terenie uniwersytetu arkusze blachy o�owianej, wy��cie nimi korytarz. I nie wpuszcza�bym tutaj nikogo przed rankiem. Zwr�ci� si� do Birona. - Prawdopodobnie ma zasi�g ra�enia cztery do sze�ciu metr�w. Jak si� tu znalaz�a? - Nie wiem - odpowiedzia� Biron. Podrapa� si� w g�ow�. - Je�li nie masz nic przeciwko temu, chcia�bym gdzie� usi���. Spojrza� na r�k� i zorientowa� si�, �e jego zegarek zosta� w pokoju. Odczu� nieodpart� ochot�, aby po niego wr�ci�. Trwa�a ewakuacja. Studenci pospiesznie opuszczali pokoje. - Chod� - powiedzia� Jonti. - My�l�, �e rzeczywi�cie powiniene� usi���. - Co ci� sprowadzi�o do mojego pokoju? - spyta� Biron. - Nie �ebym nie by� wdzi�czny, rozumiesz. - Dzwoni�em do ciebie. Nie by�o odpowiedzi, a ja musia�em si� z tob� zobaczy�. - Zobaczy� si� ze mn�? - M�wi� powoli, staraj�c si� uspokoi� nieregularny oddech. - Dlaczego? - �eby ci� ostrzec. Twoje �ycie jest w niebezpiecze�stwie. - Ju� to wiem - roze�mia� si� Biron chrapliwie. - To by� tylko wst�p. Znowu spr�buj�. - Kim oni s�? - Nie tutaj, Farrill - powiedzia� Jonti. - Potrzebujemy spokojnego miejsca. Jeste� wystawiony i by� mo�e ja te� nara�am si� na strza�. 2. KOSMICZNA SIE� Studencka �wietlica by�a pusta i ciemna. Zreszt� o czwartej trzydzie�ci rano trudno oczekiwa� czego� innego. Jednak Jonti przez chwil� zawaha� si�, trzymaj�c otwarte drzwi i nas�uchuj�c, czy wewn�trz na pewno nie ma nikogo. - Nie - powiedzia� cicho. - Nie zapalaj �wiat�a. Nie potrzebujemy go do rozmowy. - Jak na jedn� noc mam do�� ciemno�ci - zaoponowa� Biron. - Zostawimy uchylone drzwi. Biron nie znalaz� kontrargumentu. Opad� na najbli�sze krzes�o i patrzy�, jak prostok�t �wiat�a wpadaj�cego przez szczelin� zamykaj�cych si� drzwi zmienia si� w w�sk� lini�. Teraz, gdy by�o ju� po wszystkim, zacz�y wstrz�sa� nim dreszcze. Jonti przytrzyma� drzwi i opar� o nie swoj� eleganck� lask� stawiaj�c j� w plamie padaj�cego �wiat�a. - Sp�jrz tutaj. Je�li kto� b�dzie podchodzi� albo drzwi si� porusz�, zauwa�ymy to natychmiast. - Prosz�. Nie jestem w nastroju do konspiracji - mrukn�� Biron. - Je�li nie masz nic przeciwko temu, wola�bym, �eby� powiedzia� wszystko, co masz do powiedzenia. Uratowa�e� mi �ycie i jutro b�d� w stanie ci podzi�kowa�. Teraz jednak chcia�bym si� czego� napi� i odpocz��. - Wiem, co czujesz. Ale przed chwil� uda�o ci si� w�a�nie unikn�� zbyt d�ugiego wypoczynku. Wo�a�bym, �eby nie by�o to jedynie na chwile. Czy wiesz, �e zna�em twojego ojca? Zaskoczony pytaniem Biron uni�s� brwi. co by�o jednak zupe�nie niewidoczne. - Nigdy mi wspomina�, �e ci� zna. - By�bym bardzo zdziwiony, gdyby to zrobi�. Nie znal mnie pod nazwiskiem, kt�rego teraz u�ywam. A tak przy okazji, czy mia�e� ostatnio od ojca jakie� wiadomo�ci? - Dlaczego pytasz? - Poniewa� jest w wielkim niebezpiecze�stwie. - Co? R�ka Jomiego odnalaz�a w mroku rami� Birona i u�cisn�a je delikatnie - Prosz�. Nie podno� g�osu, Biron po raz pierwszy u�wiadomi! sobie, te ca�y czas m�wili szeptem. - B�d� wyra�a� si� ja�niej - ci�gn�� Jonti. - Tw�j ojciec zosta� uwi�ziony. Rozumiesz, co to oznacza? - Nie, nic nie rozumiem Kto go uwi�zi�? Do czego zmierzasz? I dlaczego mnie dr�czysz? t�tni�o mu w g�owie. Wp�yw hypnitu i niedawna blisko�� �mierci sprawi�y, ze Biron nie by� zdolny do szermierki s�ownej ze spokojnym dandysem, kt�ry siedzia� tu tak blisko, �e jego szepty brzmia�y niczym krzyk. - Z pewno�ci� masz jakie� wyobra�enie o pracy swojego ojca - dolecia� go szept. - Je�li go znasz, wiesz zapewne, �e jest rz�dc� Widemos. To jest jego praca. - W porz�dku, nie ma �adnych powod�w, �eby� mi zaufa�, poza tym �e narazi�em dla ciebie swoje �ycie. Ale i tak wiem wszystko, co m�g�by� mi powiedzie�. Na przyk�ad, �e tw�j ojciec spiskowa� przeciwko Tyrannejczykom. - Zaprzeczam temu - oznajmi� gwa�townie Biron. - Dzisiejszej nocy wyrz�dzi�e� mi przys�ug�, ale to nie upowa�nia ci� do formu�owania podobnych insynuacji. - M�ody cz�owieku, g�upio si� wykr�casz i marnujesz m�j czas. Czy nie widzisz, �e sytuacja jest zbyt powa�na na s�owne potyczki? Powiem ci prawd�. Tw�j ojciec jest w niewoli u Tyrannejczyk�w. By� mo�e, ju� nie �yje. - Nie wierz� ci. - Biron zerwa� si� z krzes�a. - Mam uzasadnione powody, �eby tak s�dzi�. - Sko�czmy z tym, Jonti. Nie jestem w nastroju do tajemnic, a twoje oburzaj�ce pr�by. aby... - Aby co? - z g�osu Jontiego znikn�y wszystkie �agodne tony - Co niby zyskam, m�wi�c ci te rzeczy? Mam ci przypomnie�, �e ta w�a�nie wiedza, kt�ra tak ci� wzburzy�a, pozwoli�a mi przewidzie� zamach na twoje �ycie? Rozwa� wszystko, co si� sta�o, Farrill. - Zacznij od pocz�tku, tylko m�w ja�niej. Pos�ucham. - W porz�dku. Wyobra�am sobie, Farrill, �e rozpozna�e� we mnie rodaka z Kr�lestw Mg�awicy, chocia� przedstawiam si� jako Wega�czyk. - Owszem, podejrzewa�em to, ze wzgl�du na tw�j akcent. Nie s�dzi�em jednak, �e to wa�ne. - Bardzo wa�ne, przyjacielu. Przyjecha�em tutaj, bo - tak jak tw�j ojciec - nie lubi� Tyrannejczyk�w. Gn�bi� naszych rodak�w od pi��dziesi�ciu lat. To bardzo d�ugo. - Nie zajmuj� si� polityk�. W g�osie Jontiego znowu zabrzmia�a irytacja. - Och, nie jestem ich agentem, kt�ry usi�uje wci�gn�� ci� w k�opoty. Powiedzia�em ci prawd�. Schwytali mnie rok temu, tak jak teraz pojmali twojego ojca. Ale uda�o mi si� uciec i przyjecha� na Ziemi�. S�dzi�em, �e tutaj zdo�am ukry� si� bezpiecznie, dop�ki nie b�d� gotowy do powrotu. To wszystko, co musisz o mnie wiedzie�. - To wi�cej, ni� oczekiwa�em, prosz� pana. Biron bezskutecznie usi�owa� wyzby� si� nieprzyjaznego tonu. Wystudiowane zachowanie Jontiego dra�ni�o go do g��bi. - Wiem. Ale musia�em powiedzie� ci co najmniej tyle, w tych bowiem okoliczno�ciach pozna�em twojego ojca. Pracowa� ze mn�, a raczej dla mnie. Zna� mnie, ale nie z racji swojej oficjalnej pozycji najznamienitszego obywatela planety Nefelos. Rozumiesz? - Tak - Biron bezsensownie skin�� g�ow� w ciemno�ciach. - Nie ma potrzeby zag��bia� si� w ten temat. Mam kontakty tak�e i tutaj, st�d wiem, �e zosta� uwi�ziony. To pewne. Nawet gdybym mia� w�tpliwo�ci, dzisiejszy zamach na twoje �ycie z pewno�ci� by je rozwia�. - Dlaczego? - Skoro Tyrannejczycy maj� ojca, czy zostawiliby w spokoju syna? - Wi�c to Tyrannejczycy pod�o�yli bomb� radiacyjn� w moim Pokoju? To niemo�liwe. - Dlaczego? Nie rozumiesz ich post�powania? Rz�dz� pi��dziesi�cioma �wiatami, lecz poddani stokrotnie przewy�szaj� ich liczebnie. W takiej sytuacji zwyk�a przemoc nie wystarczy. Ich specjalno�ci� s� spiski, morderstwa i inne pokr�tne dzia�ania. Kosmiczna sie� intryg, kt�r� stworzyli, jest ogromna i bardzo g�sta. Bez trudu mog� uwierzy�, �e si�ga na odleg�o�� nawet pi�ciuset lat �wietlnych, a� do Ziemi. Biron wci�� tkwi� w swoim koszmarze. Z daleka dobiega�y przyt�umione stukoty towarzysz�ce uk�adaniu o�owianych p�yt. W jego pokoju licznik zapewne wci�� pracowa� jak szalony. - To nie ma sensu. W tym tygodniu wracam na Nefelos. Musz� o tym wiedzie�. Dlaczego mieliby zabija� mnie tutaj? Gdyby poczekali, z pewno�ci� wpad�bym im w r�ce. - Odetchn�� z ulg�. Podobny b��d logiczny z pewno�ci� podwa�a argumenty Jontiego, pomy�la�, staraj�c si� uwierzy� we w�asne rozumowanie. Jonti przysun�� si� bli�ej i jego oddech wzburzy� w�osy na skroni Birona. - Tw�j ojciec jest popularny. Jego �mier� - a odk�d zosta� uwi�ziony przez Tyrannejczyk�w, nale�y liczy� si� z mo�liwo�ci� egzekucji - poruszy�aby nawet pokornych niewolnik�w, kt�rych usi�uj� wychowa� Tyrannejczycy. Jako nowy rz�dca m�g�by� podsyca� te nastroje, a stracenie ciebie podwoi�oby niebezpiecze�stwo. Tworzenie m�czennik�w nie le�y w ich zamiarach. Ale gdyby� zgin�� w nieszcz�liwym wypadku, gdzie� na odleg�ej planecie... o, to by�oby dla nich bardzo wygodne. - Nie wierz� ci - powiedzia� Biron. To by�a jego ca�a obrona. Jonti wsta�, poprawiaj�c swe cienkie r�kawiczki. - Posuwasz si� za daleko, Farrill. Twoja rola by�aby bardziej przekonywaj�ca, gdyby� przesta� okazywa� kompletn� ignorancj�. Domy�lam si�, �e ojciec chroni� ci� dla twojego w�asnego dobra, ale ufam, �e jego pogl�dy pozostawi�y w tobie jaki� �lad. Nic nie mo�esz na to poradzi�. Twoja nienawi�� do Tyrannejczyk�w stanowi odbicie jego uczu�. Jeste� got�w do walki z nimi. By� mo�e, ojciec uzna� ci� za do�� doros�ego, by ci� wykorzysta�. Umie�ci� ci� tutaj, na Ziemi, i wcale niewykluczone, �e z twoj� edukacj� wi��e si� jakie� zadanie. Zadanie tak wa�ne, �e Tyrannejczycy s� gotowi ci� zabi� tylko dlatego, aby uniemo�liwi� jego wykonanie - doda� Jonti. - To g�upi melodramat. - Tak my�lisz? Niech i tak b�dzie. Je�li prawda ci� w tej chwili nie przekonuje, mo�e przekonaj� ci� p�niej fakty. B�d� nast�pne zamachy na twoje �ycie, i w ko�cu kt�ry� si� powiedzie. Od tej chwili, Farrill, jeste� martwy. Biron uni�s� wzrok. - Zaczekaj! Jaki masz w tym interes? - Jestem patriot�. Chcia�bym znowu ujrze� wolne Kr�lestwa, rz�dzone przez w�asnych w�adc�w. - Nie. Tw�j osobisty interes. Nie przekonuje mnie sam idealizm, bo nie wierz�, �eby� ty si� wy��cznie nim kierowa�. Przepraszam, je�li ci� urazi�em - w s�owach Birona zabrzmia� ton zawzi�to�ci. Jonti ponownie usiad�. - Moje posiad�o�ci zosta�y skonfiskowane. Zreszt� zanim zosta�em wygnany, przyjmowanie rozkaz�w od tych kar��w nie nale�a�o do przyjemno�ci. Od tamtej pory moim d��eniem jest sta� si� takim cz�owiekiem, jakim by� m�j dziad - zanim przybyli Tyrannejczycy. Czy� to niewystarczaj�cy pow�d, aby wznieci� rewolucj�? Tw�j ojciec mia� by� przyw�dc� tej rewolucji. Zajmij jego miejsce! - Ja? Ja mam dwadzie�cia trzy lata i nic o tym nie wiem. Z �atwo�ci� m�g�by� znale�� wielu lepszych ode mnie. - Bez w�tpienia, ale nikt nie jest synem twojego ojca. Je�li go zamorduj�, ty zostaniesz rz�dc� Widemos, a w�wczas b�dziesz dla mnie cenny nawet jako niedorozwini�ty dwunastolatek. Jeste� mi potrzebny z tych samych powod�w, dla kt�rych Tyrannejczycy musz� ci� wyeliminowa�. I je�li moje argumenty ci� nie przekonaj�, z pewno�ci� dokona tego si�a tyrannejskiej perswazji. W twoim pokoju by�a bomba. Niew�tpliwie mia�a ci� zabi�. Komu innemu mog�oby zale�e� na twojej �mierci? - Nikomu - odpar� Biron. - Nikomu, kogo bym zna�. Czyli ta opowie�� o moim ojcu r�wnie� musi by� prawd�! - To jest prawda. Pomy�l, �e zgin�� na polu walki. - My�lisz, �e dzi�ki temu poczuj� si� lepiej? Mo�e kiedy� postawi� mu pomnik? Taki ze �wiec�cym napisem widocznym z kosmosu - w jego g�osie zabrzmia�a w�ciek�o��. - S�dzisz, �e to mnie uszcz�liwi? Jonti odczeka� chwil�, ale Biron nie powiedzia� ju� nic wi�cej. - Co zamierzasz robi�? - spyta� w ko�cu. - Wracam do domu. - Wci�� nie rozumiesz swojej sytuacji. - Powiedzia�em, �e jad� do domu. Czego po mnie oczekujesz? Je�li �yje, wyci�gn� go stamt�d. A je�li nie �yje, ja... ja... - Zamilcz! - w g�osie starszego m�czyzny d�wi�cza�a irytacja. - Zachowujesz si� jak dziecko. Nie mo�esz jecha� na Nefelos. Nie rozumiesz tego? Czy m�wi� do dziecka, czy do cz�owieka obdarzonego cho�by minimum zdrowego rozs�dku? - Co proponujesz? - wymamrota� Biron. - Znasz suwerena Rhodii? - Przyjaciela Tyrannejczyk�w? S�ysza�em o nim. Wiem, kim jest. Ka�dy w Kr�lestwach to wie. Hinrik V, suweren Rhodii. - Widzia�e� go kiedy�? - Nie. - Tak my�la�em. Je�li go nie widzia�e�, nie znasz go. On jest kretynem, Farrill. Dos�ownie. Ale kiedy Tyrannejczycy skonfiskuj� w�o�ci rz�dcy Widemos, tak jak to kiedy� zrobili z moimi otrzyma je Hinrik. Wtedy b�d� uwa�ali je za bezpieczne. I tam w�a�nie musisz jecha�. - Dlaczego? - Poniewa� Hinrik ma jednak pewne wp�ywy w�r�d Tyrannejczyk�w, cho� nie s� one zbyt wielkie, jak przysta�o i stuprocentow� marionetk�. Mo�e jednak przekona� ich, aby c uznali. - Nie rozumiem dlaczego. Bardziej mu b�dzie zale�a�o na wydaniu mnie w ich r�ce. - Tak. Ale b�dziesz si� mia� na baczno�ci i istnieje spora szansa, �e uda ci si� tego unikn��. Pami�taj, tw�j tytu� jest znany i og�lnie szanowany, ale to nie wystarczy. W konspiracji nale�y przede wszystkim mie� na uwadze wzgl�dy praktyczne. Ludzie zbior� si� wok� ciebie ze wzgl�du na sentyment i szacunek dla twojego nazwiska, ale �eby utrzyma� ich przy sobie, b�dziesz potrzebowa� pieni�dzy. Biron zastanowi� si�. - Musz� si� namy�li�. - Nie masz czasu. Tw�j czas sko�czy� si�, w chwili gdy w pokoju zosta�a umieszczona bomba. Musimy zacz�� dzia�a�. Mog� da� ci list polecaj�cy do Hinrika z Rhodii. - Znasz go a� tak dobrze? j - Zawsze podejrzliwy, co? Kiedy� sta�em na czele misji wys�anej na dw�r Hinrika przez autarch� Lingane. Jego krety�ska pami�� pewnie mnie nie zarejestrowa�a, ale nie da po sobie pozna�, �e zapomnia�. To ci pos�u�y za bilet wst�pu, dalej b�dziesz musia� improwizowa�. Przygotuj� ci list na rano. W po�udnie odlatuje statek na Rhodi�. Ja te� wyje�d�am, ale inn� drog�. Nie zwlekaj. Chyba nic ci� ju� tutaj nie trzyma? - Zosta�o jeszcze wr�czenie dyplom�w. - Kawa�ek papieru. Ma dla ciebie a� takie znaczenie? - Teraz ju� nie. - Masz pieni�dze? - Wystarczy. - Bardzo dobrze. Za du�o mog�oby wzbudzi� podejrzenia. Jonti doda� ostro. - Farrill! Biron otrz�sn�� si� z zamy�lenia. - Co? - Wracaj do swoich. Nic nie m�w, �e wyje�d�asz. Pozw�lmy m�wi� czynom. Biron w milczeniu skin�� g�ow�. Gdzie� w zakamarkach pami�ci ko�ata�a my�l, �e nie wype�ni� swojej misji i tak�e w ten spos�b zawi�d� swojego umieraj�cego ojca. Poczu� gorycz. Mogli powiedzie� mu wi�cej. Dzieli�by ich niebezpieczny los. Dlaczego pozwolili mu dzia�a� w nie�wiadomo�ci? A teraz, kiedy pozna� prawd� - a przynajmniej znaczna jej cze�� - o roli ojca w konspiracji, dokument, kt�ry mia� wydosta� z ziemskich archiw�w, nabra� dodatkowego znaczenia. Lecz jego czas ju� si� sko�czy�. Nie zd��y zdoby� dokumentu. Nie ma czasu na rozmy�lania. Na ratowanie ojca. By� mo�e, nie pozosta�o mu ju� zbyt wiele czasu na �ycie. - Zrobi� tak, jak mi powiedzia�e�. Sander Jonti przystan�� na chwil� na schodach akademika i rozejrza� si� szybko po terenie uniwersytetu. W jego spojrzeniu nie by�o podziwu. Kiedy szed� brukowan� �cie�k� wij�ca si� po campusie. utrzymanym w stylu rustykalnym, jak wszystkie campusy uniwersyteckie od czas�w staro�ytnych, widzia� �wiat�a jedynej licz�cej si� ulicy miasta. Za nimi, przyt�umiony �wiat�em poranka, ale jeszcze widoczny, po�yskiwa� b��kitem radioaktywny horyzont. niemy �wiadek prehistorycznych wojen. Jonti zapatrzy� si� przez chwil� w niebo. Min�o ju� ponad pi��dziesi�t lat, odk�d przybyli Tyrannejczycy i nagle po�o�yli kres istnieniu dw�ch tuzin�w podupadaj�cych i rozkrzyczanych jednostek politycznych w g��bi Mg�awicy. Teraz, nieoczekiwanie i przedwcze�nie, na ich gard�ach zacisn�a si� d�awi�ca r�ka Pokoju. Burza, jaka dosi�g�a ich w jednym pot�nym uderzeniu. wywo�a�a wstrz�s, po kt�rym wci�� nie mogli doj�� do siebie. Pozosta� jedynie t�py b�l. Czasem jakie� kr�lestwo protestowa�o nie�mia�o. Zorganizowanie owych protest�w, po��czenie ich w jeden pot�ny wybuch stanowi trudne zadanie i potrwa wiele lat. C�, i tak zbyt d�ugo ju� oddawa� si� lenistwu na Ziemi. Pora wraca�. Odrobin� przyspieszy� kroku. Gdy wszed� do pokoju, natychmiast odebra� przekaz. To by promie� osobisty i Jonti nie obawia� si�, �e kto� inny mo�e go pods�ucha�. Niepotrzebny by� �aden specjalny odbiornik, kawa�ek metalu ani drutu, aby z�apa� nik�y strumie� elektron�w, nios�cy przez nadprzestrze� wie�ci ze �wiata odleg�ego o pi��set lat �wietlnych. Przestrze� w jego pokoju zosta�a spolaryzowana i przygotowana do odbioru. By�a wolna od zak��ce�. Nie istnia� �aden spos�b wykrycia tej polaryzacji z wyj�tkiem odbioru wiadomo�ci. A w tym szczeg�lnym fragmencie przestrzeni tylko jego w�asny umys� m�g� dzia�a� jako odbiornik. Jedynie jego osobiste pole magnetyczne reagowa�o na przekazuj�ce informacji drgania. Ka�da wiadomo�� by�a r�wnie osobista, jak niepowtarzalny jest zapis fal m�zgowych. W ca�ym wszech�wiecie, z jego kwadrylionami ludzkich istot, prawdopodobie�stwo natkni�cia si� na cz�owieka zdolnego do odbioru wezwania osobistego innej osoby by�o jak jeden do jedynki z dwudziestoma zerami. M�zg Jontiego pocz�� b�yskawicznie t�umaczy� pozornie bezsensowne fale nadprzestrzenne. - ...wzywam... wzywam... wzywam... wzywam... Wys�anie wiadomo�ci nie by�o ju� tak proste jak odbi�r. Do wytworzenia wysoce specyficznych fal, kt�re mog�y nawi�za� kontakt spoza Mg�awicy, potrzebna jest specjalna aparatura Zamontowano j� w ozdobnym guziku, kt�ry Jonti nosi� na prawym ramieniu. Gdy odbiorca znalaz� si� w spolaryzowanej przestrzeni, aparatura uruchamia�a si� automatycznie - musia� tylko pomy�le� i skoncentrowa� si�. - To ja! - nic wi�cej nie by�o potrzebne do identyfikacji. Monotonne powt�rzenia sygna�u wywo�awczego umilk�y i w jego go g�owie rozbrzmia�y s�owa. - Witamy. Widemos zosta� stracony. Jak dot�d, informacja o egzekucji jest utrzymywana w tajemnicy przed opini� publiczn� - To mnie nie dziwi. Czy jeszcze kto� zosta� oskar�ony? - Nie, panie. Rz�dca nic nie zezna�. Dzielny i lojalny cz�owiek - Tak. Trzeba jednak czego� wi�cej ni� odwaga i lojalno��, Najlepszy dow�d, �e zosta� schwytany. Odrobina tch�rzostwa mo�e si� czasem przyda�. Zreszt� to niewa�ne! Rozmawia�em z jego synem, nowym rz�dc�. Otar� si� ju� o �mier�. Wykorzystamy go. - Czy mo�emy wiedzie�, w jaki spos�b? - Lepiej, �eby pokaza�y to fakty. Na tak wczesnym etapie nie mog� przewidzie� wszystkiego. Jutro rusza w podr� do Hinrika z Rhodii. - Hinrik! Ten m�ody cz�owiek podejmuje ryzykown� gr�. Czy jest �wiadom, �e... - Powiedzia�em mu tyle, ile mog�em - odpar� szorstko Jonti. - Nie mo�emy mu zbytnio ufa�, zanim si� nie sprawdzi. W obecnej sytuacji nale�y traktowa� go jak zwyk�ego cz�owieka, takiego jak inni. Nie jest niezast�piony. Nie wywo�ujcie mnie tu wi�cej, opuszczam Ziemi�. W ciszy i zadumie rozwa�a� wypadki minionej doby. Powoli u�miech rozja�ni� jego twarz. Wszystko zosta�o doskonale przygotowane, teraz dramat mo�e rozwija� si� sam. Niczego nie pozostawiono przypadkowi. 3. PRZYPADEK I ZEGAREK Pierwsza godzina lotu statku kosmicznego up�yn�a zwyczajnie. Od kiedy pierwsza d�ubanka zanurzy�a si� w nurcie rzeki, zamieszanie zwi�zane z wyjazdem jest zawsze takie samo. Otrzymujesz swoje miejsce, oddajesz baga�e; nadchodzi pierwsza chwila obco�ci i bezsensownej krz�taniny. Ostatnie okrzyki po�egnania, zapadaj�ca cisza, metaliczny odg�os zamykanych �luz i nast�puj�cy po nim delikatny po�wist po kiedy drzwi �luz przekr�caj� si� wolno niczym ogromne �ruby a� do osi�gni�cia pe�nej hermetyzacji. Wreszcie wszechogarniaj�ca cisza i czerwone sygna�y rozb�yskuj�ce w ka�dym pokoju: "Dopasowa� kombinezony antyprzyspieszeniowe... Dopasowa� kombinezony antyprzyspieszeniowe... Dopasowa� kombinezony antyprzyspieszeniowe". Stewardowie porz�dkuj� korytarze, pukaj� do drzwi kabin i zagl�daj�c do �rodka m�wi�: - Prosz� uprzejmie za�o�y� kombinezon. Walczysz z kombinezonem, zimnym, ciasnym, niewygodnym - ale wyposa�onym w hydrauliczne systemy r�wnowa��ce przeci��enia, niezb�dne przy starcie. W dali rozbrzmiewa odg�os silnik�w nuklearnych, pracuj�cych na ma�ej mocy manewrowej, i towarzysz�cy mu syk oleju w uginaj�cych si� hydraulicznych amortyzatorach kombinezon�w. Odchylasz si� do ty�u, a potem wraz ze spadkiem przeci��enia wracasz do pozycji wyj�ciowej. Je�li w tym momencie przetrzymasz md�o�ci, prawdopodobnie uda ci si� unikn�� choroby morskiej do ko�ca podr�y. Przez pierwsze trzy godziny lotu sala widokowa by�a zamkni�ta dla pasa�er�w. D�uga kolejka ch�tnych czeka�a, a� statek opu�ci atmosfer� i otworz� si� podw�jne drzwi. Czekali nie tylko stuprocentowi planetarianie (ci, kt�rzy nigdy jeszcze nie byli w kosmosie), ale tak�e sporo bardziej bywa�ych podr�nych. Obejrzenie Ziemi z przestrzeni kosmicznej by�o jednym z turystycznych "obowi�zk�w". Sala widokowa stanowi�a p�cherz na "sk�rze" statku, ba�k� z wygi�tego, metrowej grubo�ci plastiku o wytrzyma�o�ci stali. Ruchome os�ony ze stali irydowej chroni�y jego pow�ok� przed uszkodzeniami, gdy statek mkn�� przez atmosfer�. Wygaszono �wiat�a i galeria by�a pe�na ludzi. W blasku rzucanym przez Ziemi� wyra�nie rysowa�y si� spogl�daj�ce ponad os�onami twarze. Patrzyli na zawieszon� nad nimi Ziemi�, gigantyczny, l�ni�cy pomara�czowo-niebiesko-bia�ymi plamami balon. Widoczna p�kula ja�nia�a w s�onecznym blasku; kontynenty przys�oni�te chmurami, pomara�czowe pustynie poprzecinane cienkimi liniami zieleni. Niebieskie morza ostro kontrastowa�y z otaczaj�c� glob czerni� kosmosu. W czystej czerni dooko�a planety �wieci�y gwiazdy. Obserwatorzy czekali cierpliwie. P�kula dzienna nie by�a t�, na kt�r� oczekiwali. Polarna czapa, o�lepiaj�co jasna, przesun�a si� ku do�owi. Statek, niezauwa�alnie przyspieszaj�c, opuszcza� p�aszczyzn� ekliptyki. Powoli wpe�zn�� na planet� cie� nocy i wielka wyspa Afryki i Eurazji majestatycznie zaj�a miejsce na scenie, p�nocn� stron� "w d�". Jej chore, martwe ziemie ukrywa�y swoj� groz� pod nocnym p�aszczem z klejnot�w. Radioaktywne gleby l�ni�y opalizuj�cym b��kitem, w miejscach gdzie niegdy� spad�y bomby atomowe ozdobionym girlandami rozb�ysk�w. Dzia�o si� to o ca�e pokolenie wcze�niej, nim wynaleziono pola si�owe, kt�re chroni�y przed wybuchami nuklearnymi, aby �aden inny �wiat nigdy ju� nie Pope�ni� samob�jstwa w ten spos�b. Oczy spogl�da�y tak d�ugo, a� po up�ywie wielu godzin Ziemia zmieni�a si� w jasn� po��wk� monety po�r�d niesko�czonej czerni. W�r�d widz�w by� Biron Farrill. Pogr��ony w zadumie siedzia� w pierwszym rz�dzie, trzymaj�c r�ce na oparciach. Nie tak spodziewa� si� opu�ci� Ziemi�. Nie w ten spos�b, nie tym statkiem, nie w tym kierunku. Opalonym przedramieniem potar� zarost na podbr�dku. Zrobi�o mu si� g�upio, �e nie ogoli� si� rano. Za chwil� wr�ci do kabiny i naprawi to zaniedbanie, ale teraz nie mia� ochoty wychodzi�. Tutaj byli ludzie. W kabinie by�by sam. A mo�e w�a�nie dlatego powinien wyj��? Zdecydowanie nie odpowiada�o mu to nowe, nie znane dot�d do�wiadczenie: czu� si� �ciganym i zosta� bez przyjaci�. Przyjaci� utraci�, gdy nieca�e dwadzie�cia cztery godziny temu w jego pokoju zad�wi�cza� telefon. Nawet w akademiku by� w k�opotliwej sytuacji. Gdy tylko wr�ci� ze �wietlicy po rozmowie z Jontim, rzuci� si� na niego stary Esbak. - Szuka�em pana, panie Farrill - zwr�ci� si� do niego piskliwym ze wzburzenia g�osem. - To naprawd� niefortunny incydent. Nie rozumiem, jak do tego dosz�o. Czy mo�e mi pan to wyja�ni�? - Nie - prawie krzykn��. - Nie mam poj�cia. Kiedy b�d� m�g� wej�� do pokoju i zabra� swoje rzeczy! - Rano, z pewno�ci� rano. W�a�nie sprowadzili�my sprz�t, �eby zbada� ca�e pomieszczenie. Poziom radioaktywno�ci nie przekracza ju� normy. Szcz�liwie zdo�a� pan uciec. Dos�ownie w ostatniej chwili. - Tak, tak, ale, je�li pan pozwoli, chcia�bym teraz odpocz��. - Prosz� skorzysta� z mojego pokoju. Rano przeniesiemy pana na te kilka dni, kt�re pan u nas sp�dzi. Aha, panie Farrill, za pozwoleniem, jest jeszcze jedna sprawa - doda� z przesadn� grzeczno�ci�. - Jaka sprawa? - spyta� Biron zm�czonym g�osem. - Czy zna pan kogo�, komu zale�a�oby na, hmm, pozbyciu si� pana? - W taki spos�b? Oczywi�cie, �e nie. - Co pan zamierza? W�adze uczelni wola�yby, rzecz jasna, unikn�� podawania do wiadomo�ci publicznej tego wypadku. Uparcie nazywa� to "wypadkiem"! Biron powiedzia� sucho: - Rozumiem pana. Ale prosz� si� nie denerwowa�. Nie zamierzam wzywa� policji ani wszczyna� �ledztwa. Wkr�tce opuszczam Ziemi� i nie chcia�bym, aby ta sprawa wp�yn�a na moje plany. Nie wnosz� �adnej skargi. W ko�cu przecie� �yj�. Esbak okazywa� niestosowne w tej sytuacji zadowolenie. To by�o wszystko, czego pragn��. �adnych nieprzyjemno�ci. Po prostu wypadek, o kt�rym nale�y zapomnie�. Biron wszed� do swojego pokoju oko�o si�dmej rano. Panowa�a cisza, w szafie nic nie szumia�o. Nie by�o ju� bomby ani licznika. Prawdopodobnie Esbak wzi�� go i cisn�� do jeziora. Podpada�o to pod niszczenie dowod�w, ale to problem szko�y. Wrzuci� sw�j dobytek do walizek i zadzwoni� do recepcji w sprawie nowego pokoju. Zauwa�y�, �e �wiat�a ju� dzia�aj�, podobnie jak wizjofon. Jedynym �ladem ostatniej nocy by�y wy�amane drzwi ze stopionym zanikiem. Dali mu inny pok�j. Stanowi�o to kolejny dow�d, �e zamierza zosta� jeszcze kilka dni - je�li komu� w og�le zale�a�o, by to sprawdza�. Potem, z aparatu w korytarzu, Biron wezwa� taks�wk� powietrzn�. Nie przypuszcza�, �eby kto� go widzia�. Niech w szkole g�owi� si� nad zagadk� jego znikni�cia tak d�ugo, jak b�d� chcieli. W kosmoporcie mign�� mu przed oczami Jonti. Spotkali si� niczym b�yskawica. Jonti nic nie powiedzia�; nie da� po sobie pozna�, �e go zna, ale gdy go min��, w r�ku Birona zosta�a niczym nie wyr�niaj�ca si� ma�a czarna kulka - kapsu�a osobista - oraz bilet na Rhodi�. Przez chwil� zaj�� si� kapsu��. Nie by�a zapiecz�towana. P�niej, ju� w kabinie, przeczyta� wiadomo��. By� to zwyk�y list polecaj�cy, napisany przy u�yciu minimalnej liczby s��w. My�li Birona, kiedy tak siedzia� w sali widokowej i przygl�da� si� malej�cej Ziemi, kr��y�y wok� osoby Sandera Jontiego. Zna� go ledwie z widzenia, p�ki Jonti nie wtargn�� gwa�townie w jego �ycie, najpierw mu je ratuj�c, a potem kieruj�c na nowe i niespodziewane tory. Biron pami�ta� jego nazwisko; wymieniali uk�ony, czasami kilka uprzejmych s��w, ale to wszystko. Nie lubi� go, nie podoba� mu si� jego ch��d, wymuskany str�j i zawsze nienaganne maniery. Wszystko to jednak nie mia�o nic wsp�lnego z obecnymi wydarzeniami. Biron nerwowym gestem potar� kr�tko ostrzy�one w�osy 1 westchn��. Pragn�� obecno�ci Jontiego. Ten cz�owiek przynajmniej panowa� nad sytuacj�. Wiedzia�, o robi�, wiedzia�, jak Powinien post�pi� Biron, i potrafi� zmusi� go do tego. A teraz Biron by� sam i czu� si� bardzo m�ody, bezradny, pozbawiony Przyjaci� i prawie przestraszony. Ca�y czas uporczywie unika� my�lenia o ojcu. To jeszcze pogorszy�oby spraw�. Panie Malaine. Nazwisko zosta�o powt�rzone dwa czy trzy razy, zanim Biron zareagowa� na delikatne dotkni�cie czyjej� r�ki i uni�s� wzrok. Robot powt�rzy�: - Panie Malaine. Biron przez pi�� sekund patrzy� bezmy�lnie, zanim u�wiadomi sobie, �e jest to jego nowe nazwisko. Zosta�o zapisane o��wkiem na bilecie, kt�ry otrzyma� od Jontiego. Kabina by�a zarezerwowana na to w�a�nie nazwisko. - Tak. O co chodzi? Jestem Malaine. G�os z ta�my, w miar� odwijania si� szpuli, przekazywa� wiadomo��: - Polecono mi poinformowa� pana, �e otrzyma� pan inn� kabin� i pa�ski baga� jest ju� przeniesiony. Ochmistrz da panu nowy klucz. Mamy nadziej�, �e nie przysporzy to panu zbytnich niedogodno�ci. - O co tu chodzi? - Biron odwr�ci� si� w swoim fotelu i kilku pasa�er�w, wci�� jeszcze ogl�daj�cych panoram�, popatrzy�o w ich stron�. - Co to za pomys�? Oczywi�cie k��tnia z maszyn� nie mia�a sensu. Robot po prostu spe�nia� wydane mu polecenia. Teraz sk�oni� z szacunkiem swoj� metalow� g�ow�, widoczna na jego twarzy imitacja ludzkiego u�miechu nie zmieni�a si� ani na jot�, i oddali� si�. Biron wyszed� z sali widokowej i zaczepi� stoj�cego przy drzwiach stewarda, nieco ostrzej, ni� zamierza�. - S�uchaj, chc� si� widzie� z kapitanem. Ten nie okaza� zaskoczenia. - Czy to wa�ne, prosz� pana? - Na przestrze�, tak. Bez mojej zgody zamieniono mi kabin� na inn� i chcia�bym wiedzie�, co to ma znaczy�. Nawet w tej chwili Biron czu�, �e jego gniew jest niewsp�mierny do przyczyny, ale odzwierciedla� ca�e napi�cie ostatnich dni. Ledwo uszed� �mierci; zosta� zmuszony do opuszczenia Ziemi jak ukrywaj�cy si� kryminalista; jecha� nie wiadomo dok�d, nie mia� poj�cia, co robi�, a teraz jeszcze zmuszaj� go do w��cz�gi po pok�adzie. Tego ju� by�o za wiele. Poza tym mia� niezno�ne uczucie, �e Jonti w jego sytuacji post�pi�by inaczej, prawdopodobnie bardziej rozwa�nie. No c�, nie jest Jontim. - Poprosz� ochmistrza - oznajmi� steward. - Chc� rozmawia� z kapitanem. - Skoro pan nalega. - Po kr�tkiej rozmowie przez ma�y komunikator pok�adowy, zwisaj�cy z jego piersi, steward powiedzia� uprzejmie: - Prosz� zaczeka�. Za chwil� zostanie pan poproszony. Kapitan Hirm Gordell by� do�� niskim i kr�pym m�czyzn�. Na widok wchodz�cego do gabinetu Birona uprzejmie podni�s� si� z krzes�a i u�cisn�� r�k� go�cia. - Bardzo mi przykro, �e sprawili�my panu k�opot, panie Malaine. Mia� prostok�tn� twarz, stalowoszare w�osy, kr�tkie, dobrze utrzymane w�sy w nieco ciemniejszym odcieniu i przylepiony do warg u�miech. - Mnie tak�e - odpowiedzia� Biron. - Mia�em zarezerwowan� kabin�, do kt�rej ju� si� wprowadzi�em i s�dz�, �e nikt, nawet pan, nie ma prawa przenosi� mnie bez mojej zgody. - S�usznie, panie Malaine. Ale prosz� zrozumie�, to by�a wy�sza konieczno��. Przyby�y w ostatniej chwili przed startem pasa�er, wa�na osobisto��, nalega�, aby go przenie�� do kabiny po�o�onej bli�ej centrum grawitacyjnego statku. Ma k�opoty z sercem i dlatego powinien przebywa� w strefie jak najni�szej grawitacji. Nie mieli�my wyboru. - No dobrze, ale dlaczego wybrali�cie akurat mnie? - Kogo� musieli�my przenie��. Pan podr�uje samotnie; jest pan m�ody i nieco wy�sza grawitacja nie powinna by� dla pana uci��liwa. - Kapitan odruchowo taksowa� wzrokiem muskularn� sylwetk� Birona. - Poza tym przekona si� pan, �e nowa kabina jest bardziej luksusowa. Z pewno�ci� nic pan nie straci� na tej zamianie. Kapitan wyszed� zza biurka. - Czy mog� osobi�cie pokaza� panu nowy pok�j? Biron stwierdzi�, �e trudno mu zapanowa� nad swoimi uczuciami. Ca�a sprawa wygl�da�a zupe�nie racjonalnie, z drugiej za� strony wydaje si�, �e nie ma za grosz sensu. Kiedy wychodzili, kapitan spyta�: - Czy mog� zaprosi� pana do mojego sto�u na jutrzejsz� kolacj�? Na t� por� wypada nasz pierwszy skok. Biron us�ysza� swoj� odpowied�: - Dzi�kuj� panu. To dla mnie zaszczyt. Uzna� jednak to zaproszenie za dziwne. Zgoda, kapitan stara� si� za�agodzi� sytuacj�, Biron uwa�a� jednak, i� zastosowane �rodki znacznie wykracza�y poza konieczno��. Kapita�ski st� by� bardzo d�ugi. Biron nieoczekiwanie znalaz� si� blisko �rodka, mi�dzy najznakomitszymi go��mi. Przed nakryciem le�a� bilet wizytowy z jego nazwiskiem, nie by�o wi�c mowy o pomy�ce. Steward zreszt� potwierdzi� to uprzejmie, acz stanowczo. Biron nie nale�a� do przesadnie skromnych. Jako syn rz�dcy Widemos, nigdy nie musia� rozwija� tej cechy charakteru. Ale jako Biron Malaine by� zupe�nie zwyczajnym obywatelem, a zwyczajnym ludziom nie przytrafiaj� si� podobne rzeczy. Po pierwsze, kapitan mia� ca�kowit� racj� co do jego nowej kabiny. Niew�tpliwie by�a bardziej luksusowa. Pierwsza dok�adnie odpowiada�a rezerwacji: pojedyncza, drugiej klasy, teraz dosta� podw�jn�, pierwszej. Nowa kabina mia�a te� oddzieln� �azienk�, z prysznicem i powietrznym suszeniem. Po�o�ona by�a w pobli�u "terytorium oficerskiego" i liczba mundur�w w okolicy znacznie przewy�sza�a �redni�. Lunch podano mu w kabinie na srebrnej zastawie. Tu� przed kolacj� nieoczekiwanie pojawi� si� fryzjer. Mo�na spodziewa� si� takich rzeczy podr�uj�c pierwsz� klas� luksusowego liniowca, ale dla Birona Malaine'a by�o tego zbyt wiele. Stanowczo zbyt wiele. Kiedy przyszed� fryzjer, Biron w�a�nie wr�ci� z popo�udniowej przechadzki, kt�ra wiod�a go korytarzami statku w chytrze opracowanej trasie. Wsz�dzie po drodze spotyka� personel - uprzejmy i nadskakuj�cy. Pozby� si� ich i odnalaz� kabin� 140 D, t� pierwsz�, w kt�rej nigdy nie nocowa�. Zatrzyma� si�, �eby zapali� papierosa. Wykorzysta� ten moment, aby widoczny w perspektywie korytarza pasa�er skr�ci� za r�g. Biron dotkn�� dzwonka, nikt jednak nie odpowiedzia�. W porz�dku, nie zabrano mu jeszcze starego klucza. Bez w�tpienia przez przeoczenie. Wsun�� cienki pod�u�ny kawa�ek metalu w otw�r, a wtedy niepowtarzalny wz�r drobin o�owiu w aluminiowej os�onie uruchomi� ma�� fotokom�rk�. Drzwi otworzy�y si� i Biron zrobi� jeden krok do �rodka. To mu wystarczy�o. Wszed� i drzwi automatycznie zamkn�y si� za nim. Natychmiast zauwa�y�, �e jego stara kabina nie jest zaj�ta, ani przez wa�nego osobnika chorego na serce, ani przez nikogo innego. ��ko i inne sprz�ty by�y we wzorowym porz�dku, �adnych baga�y ani drobiazg�w w zasi�gu wzroku, nawet atmosfera panuj�ca w kabinie sugerowa�a opuszczenie. A zatem luksusowe warunki, jakie mu stworzono. mia�y powstrzyma� jego dalsze dzia�ania w celu odzyskania pierwotnej kwatery. Dlaczego? Kto� interesowa� si� jego kabin� czy nim samym? Teraz siedzia� przy kapita�skim stole, a pytania k��bi�y mu si� w g�owie. Wraz z pozosta�ymi go��mi wsta� uprzejmie, gdy wszed� kapitan, wkroczy� na stopnie podium, na kt�rym sta� d�ugi st�, i zaj�� swoje miejsce. Dlaczego go przeniesiono? Na statku rozbrzmiewa�a muzyka, a �ciany oddzielaj�ce salon od sali widokowej zosta�y rozsuni�te. Przygaszone �wiat�a jarzy�y si� pomara�czowoczerwonym blaskiem. Wi�kszo�� pasa�er�w mia�a ju� za sob� najgorsze md�o�ci wywo�ane pierwszym etapem przyspieszania i r�nicami w strefach grawitacji i salon by� pe�en. Kapitan wychyli� si� lekko i powiedzia� do Birona: - Dobry wiecz�r, panie Malaine. Jak si� panu podoba nowa kabina? - Bardziej, ni� mog�em oczekiwa�. Troch� za luksusowa jak na m�j styl �ycia - odpar� beznami�tnie i wyda�o mu si�, �e po twarzy kapitana przemkn�� lekki grymas konsternacji. Po deserze pokrywy sali widokowej odsun�y si� na boki, a �wiat�a przygas�y prawie ca�kowicie. Z wielkiego czarnego ekranu znikn�y ju� S�o�ce. Ziemia i inne planety. Mieli przed sob� Drog� Mleczn�, rozleg�y widok na p�aszczyzn� Galaktyki, kt�ra tworzy�a l�ni�cy uko�ny szlak w�r�d zimnych, b�yszcz�cych gwiazd. Fala rozm�w zamar�a. Krzes�a ustawiono przodem do gwiazd. Jadalnia zamieni�a si� w widowni�, muzyka zamilk�a w cichym westchnieniu. W ciszy, kt�ra zapad�a, dochodz�cy z g�o�nik�w g�os zabrzmia� czysto i d�wi�cznie. - Panie, panowie! Jeste�my gotowi do naszego pierwszego skoku. Wi�kszo�� z pa�stwa, jak przypuszczam, wie raczej teoretycznie, czym jest skok. Wielu z was, z regu�y wi�cej ni� Po�owa, nigdy go nie do�wiadczy�o. Dlatego chcia�bym to pa�stwu wyja�ni�. Skok jest dok�adnie tym, co wynika z jego nazwy. W kosmicznej czasoprzestrzeni niemo�liwa jest podr� z pr�dko�ci� wi�ksz� ni� szybko�� �wiat�a. To prawo natury, odkryte przez jednego ze staro�ytnych, mo�e legendarnego Einsteina, kt�remu zreszt� tak r�nych odkry� si� przypisuje. Oczywi�cie przy pr�dko�ci �wiat�a trzeba wielu lat, �eby dotrze� do gwiazd. A �alem musimy opu�ci� nasz� przestrze� i wej�� w ma�o znan� nadprzestrze�,