2452

Szczegóły
Tytuł 2452
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2452 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2452 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2452 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Richard Adams . OPOWIE�CI Z WODNIKOWEGO WZG�RZA Copyright ^ by Richard Adams, 1996 Dla Elizabeth z wyrazami wdzi�czno�ci i mi�o�ci PODZI�KOWANIA Pragn� wyrazi� ogromn� wdzi�czno�� mojej sekretarce, pani Eliza- beth Aydon, kt�ra nie tylko dok�adnie i cierpliwie przepisywa�a m�j manuskrypt, ale r�wnie� poprawia�a nie�cis�o�ci oraz wysuwa�a niezwy- kle cenne sugestie podczas naszych dyskusji. OD AUTORA Wielu czytelnik�w pyta o prawid�ow� wymow� imienia El-ahrery, dlatego uzna�em, �e nale�y o tym wspomnie�. El-ahrairah (ang.) Pierwsze dwie sylaby czytamy jak �e�skie imi� "Ella". Nast�pnie pojedy�cza sylaba "hrair" rymuj�ca si� z "fair" i ko�cz�ca "rah" rymu- j�ca si� z "car". Wszystkie sylaby akcentujemyjednakowo z wyj�tkiem "la" w "El- la", kt�rejest prawie (lecz nie ca�kiem) pomijane. Dwa "r" powinny by� wymawiane z lekk� wibracj�. WPROWADZENIE Opowie�ci w tej ksi��ce zosta�y podzielone na trzy cz�ci. Pierwsza zawiera pi�� tradycyjnych, znanych wszystkim kr�likom, przypowie�ci o bohaterze El-ahrerze-Ksi�ciu zTysi�cem Wrog�w. O dw�ch z nich: Gis w wodzie i Dziura w niebie, wspominaj� ju� Mlecz i Jastrz�biec pod koniec rozdzia�u 30 Wodnikowego Wzg�rza, a tak�e Czubak, kt�ry w czasie walki z Genera�em Czy��cem (rozdzia� 47) s�yszy za sob� Dzwonka, kt�ry opowiada kr�liczkom histori� Gis w wodzie. T� cz�� zamykaj�: Opowie�� o kr�liczym ducitu oraz Opowie�� Przeracznika. Ta ostatnia wyda�a mi si� warta przedstawienia, jako przyk�ad nonsensow- nych opowie�ci, kt�re tak bardzo lubi� kr�liki. Cz�� druga zawiera cztery spo�r�d licznych przyg�d El-ahrery i jego wiernego towarzysza Rabsztoka, kt�re wydarzy�y si� po spotkaniu z Czarnym Kr�likiem z Inle, podczas ich d�ugiego powrotu do domu. Cz�� trzecia to opowie�ci o Leszczynku i jego kr�likach w czasie zimy, wiosny i wczesnego lata po pora�ce Genera�a Czy��ca. CZʌ� PIERWSZA 1. ZMYS� W�CHU ;, ..nozdrza maj�, ale nie czuj� zapachu" Psalm 115 "Kto o�miela si� wygra�" Motto z S.?v.S. - Opowiedz nam jak�� histori�, Mleczu! By�o wspania�e majowe popo�udnie pewnego wiosennego dnia, nied�ugo po tym jak Genera� Czy�ciec i Efrafanowie ponie�li pora�k�. Leszczynek w towarzystwie kilku spo�r�d jego towarzyszy weteran�w, kt�rzy pozostawali z nim od momentu opuszczenia Sandleford, wylegiwali si� na ciep�ej darni. Nieopodal Kihar skuba� k�pki trawy, powodowany nie tyle g�odem, co potrzeb� zu�ycia rozpieraj�cej go energii. Kr�liki gaw�dzi�y, wspominaj�c wspania�e przygody z po- przedniego roku: jak to opu�ci�y Kr�likarni� Sandleford po tym, jak Fiver ostrzeg� je o nadchodz�cym niebezpiecze�- stwie; jak przyby�y do Wodnikowego Wzg�rza i wykopa�y now� kr�likarni� i dopiero wtedy zorientowa�y si�, �e nie ma w�r�d nich ani jednej kr�liczki. Leszczynek przypomnia� im histori� �le zaplanowanego najazdu na Farm� Nuthanger, kt�- rego omal nie przyp�aci� �yciem. To z kolei przypomnia�o niekt�rym o podr�y nad wielk� rzek�, a Czubak jeszcze raz opowiedzia� o swoim pobycie w Efrafie, gdzie mia� zosta� oficerem Genera�a Czy��ca, i o tym, jak uda�o mu si� nam�wi� Hyzentlaj�, aby zebra�a grup� kr�liczek, kt�re potem uciek�y w czasie burzy. Natomiast Je�ynek pr�bowa�, cho� bezskutecz- nie, wyja�ni�, na czym polega�a jego sztuczka z �odzi�, dzi�ki kt�rej uda�o im si� uciec w d� rzeki. Z kolei Czubak nie chcia� opowiedzie� o swojej podziemnej walce z Genera�em Czy��- cem, twierdz�c, �e chce o tym zapomnie�. Tak wi�c zamiast niego g�os zabra� Mlecz, kt�ry wspomnia� o tym, jak pies z Farmy Nuthanger, spuszczony przez Leszczynka, goni� jego i Je�ynka, a� znale�li si� po�r�d Efrafan�w zebranych na Wzg�rzu. Jeszcze nie sko�czy� m�wi�, kiedy rozleg�y si� dobrze znane okrzyki: - Opowiedz namjak�� histori�, Mleczu! Opowiedz nam histori�! Mlecz nie odpowiedzia� od razu. Zamy�lony skubn�� traw� i pokica� w bardziej nas�onecznione miejsce, zanim ponownie u�o�y� si� wygodnie. Wreszcie przem�wi�: - Dzisiaj opowiem wam ca�kiem now� histori�. Tej jesz- cze nigdy nie s�yszeli�cie. Opowiada ona o jednej z najwi�k- szych przyg�d El-ahrery. Zamilk� i wyprostowa� si�, pocieraj�c przednimi �apami o nos. Nikt nie �mia� pop�dza� ich najlepszego gaw�dziarza, kt�ry wygl�da� na zadowolonego, stoj�c tak mi�dzy nimi. Lekki wietrzyk poruszy� traw�, a unosz�cy si� skowronek zamilk�, opad� na chwil� i znowu wzbi� si� w g�r�. Dawno temu (zacz�� Mlecz) kr�liki nie posiada�y zmys�u w�chu. Z tego powodu ich �ycie by�o o wiele trudniejsze. Traci�y po�ow� przyjemno�ci letniego poranka, poniewa� nie wiedzia�y, co jedz�, dop�ki tego nie ugryz�y. Co gorsza nie potrafi�y wyw�cha� wroga, przez co cz�sto pada�y ofiar� gronostaj�w i lis�w. Ot� El-ahrera zorientowa� si�, �e wrogowie kr�lik�w, a tak�e inne zwierz�ta, nawet ptaki, maj� w�ch, dlatego posta- nowi�, �e odszuka ten dodatkowy zmys� i zdob�dzie go dla swoich pobraty�c�w za wszelk� cen�. Zacz�� wi�c rozpyty- wa� dooko�a, gdzie mo�na znale�� zmys� w�chu. Niestety nikt nie potrafi� mu tego powiedzie�, a� wreszcie spotka� bardzo starego i bardzo m�drego kr�lika o imieniu Bratek. - Przypominam sobie, �e kiedy by�em m�ody - powie- dzia� Bratek - w naszej kr�likarni schroni�a si� ranna jas- k�ka, kt�ra du�o i daleko podr�owa�a. Wsp�czuj�c nam z powodu tego, �e nie mamy zmys�u w�chu, wyja�ni�a, �e droga do niego prowadzi przez krain� Wiecznej Ciemno�ci, a krainy tej strzeg� mieszkaj�ce w jaskiniach gro�ne i niebez- pieczne stworzenia zwane Ilipami. Nic wi�cej nie potrafi�a powiedzie�. El-ahrera podzi�kowa� Bratkowi i po d�ugim namy�le uda� si� do Ksi�cia T�czy. Opowiedzia� mu o swoim zamiarze i poprosi� o rad�. - El-ahrero, lepiej porzu� swoje zamiary-odrzek� Ksi�- ��. - Jak chcesz przej�� przez krain� Ciemno�ci i dotrze� do miejsca, o kt�rym nic nie wiesz? Nawet ja nigdy tam nie by�em, co wi�cej, nie zamierzam tam i��. Szkoda twojego �ycia. - Chc� to zrobi� dla moich kr�lik�w - odpowiedzia� El-ahrera. - Nie mog� patrze�, jak gin� ka�dego dnia, tylko dlatego �e nie maj� w�chu. Czy nie mo�esz mi niczego dora- dzi�? - Niewiele - powiedzia� Ksi��� T�czy. - Je�li spot- kasz kogo� na swojej drodze, nie zdradzaj mu celu swojej podr�y. Mieszkaj� tam bardzo dziwne stworzenia i gdyby dowiedzia�y si�, �e nie posiadasz w�chu, m�g�by� si� znale�� w jeszcze wi�kszym niebezpiecze�stwie. Wymy�l jaki� po- w�d. Zaczekaj, dam ci t� astraln� obro��. No� j� na szyi. Otrzyma�em j� od Pana Frysa. Mo�e ci si� przyda�. El-ahrera podzi�kowa� Ksi�ciu T�czy i wyruszy�ju� nast�- pnego dnia. Kiedy wreszcie dotar� do granic krainy Wiecznej Ciemno�ci, zobaczy�, �e zaczyna si� ona zmrokiem, kt�ry przechodzi� w coraz ciemniejsz� noc. Nie wiedzia�, w kt�r� stron� i��, a nie posiadaj�c poczucia kierunku, ba� si�, �e b�dzie chodzi� w k�ko. S�ysza� poruszaj�ce si� dooko�a niego w ciemno�ci inne stworzenia i wyczuwa�, �e i one s� �wiadome jego obecno�ci. Nie wiedzia�jednak, czy s� mu przyjazne i czy bezpiecznie b�dzie porozmawia� z nimi. Wreszcie, zdespero- wany, usiad� w ciemno�ci i czeka� w ciszy, a� us�ysza�, �e co� blisko podchodzi. - Zgubi�em si�-powiedzia�.-Czy mo�eszmi pom�c? Stworzenie zatrzyma�o si�. Po kilku chwilach odezwa�o si� w dziwnym, lecz zrozumia�ym j�zyku. - Dlaczego si� zgubi�e�? Sk�d przybywasz i dok�d zmie- rzasz? - Przybywam z krainy, gdzie panuje dzie� - odpowie- dzia� El-ahrera. - A zgubi�em si�, poniewa� nic nie widz� i nie jestem przyzwyczajony do takiej ciemno�ci. - Nie potrafisz odszuka� drogi przy pomocy w�chu? Tak jak my wszyscy? El-ahrera mia� ju� odpowiedzie�, �e nie ma w�chu, ale przypomnia� sobie s�owa Ksi�cia T�czy. - Zapachy tutaj s�ca�kiem inne. Jestem zdezorientowany. - Tak wi�c nie wiesz, jakim jestem zwierz�ciem? - Nie wiem. Ale nie wydajesz si� by� czym� gro�nym. El-ahrera us�ysza�, jak zwierz� siada. - Jestem glanbrinem - odezwa� si� po chwili obcy. - Czy tam sk�d pochodzisz s� glanbriny? - Nie. Chyba nigdy o nich nie s�ysza�em. Ja jestem kr�likiem. - Ja za� nigdy nie s�ysza�em o kr�likach. Pozw�l, �e ci� obw�cham. El-ahrera stara� si� siedzie� spokojnie, tymczasem stwo- rzenie, kt�re,jak wyczuwa�, by�o puszyste i mniej wi�cej tych samych rozmiar�w co on, obw�chiwa�o go dok�adnie od st�p do g�owy. - Zdaje si�, �ejeste� zwierz�ciem podobnym do mnie- odezwa� si� wreszcie glanbrin. - Nie jeste� drapie�nikiem i masz chyba dobry s�uch. Czym si� �ywisz? - Traw�. - Tutaj nie ro�nie trawa. Jest za ciemno. My �ywimy si� korzonkami. Wydaje mi si�, �e jeste�my do siebie podobni. Nie chcesz mnie pow�cha�? El-ahrera uda�, �e obw�chuje glanbrina. Zorientowa� si�, �e stworzenie nie posiada oczu, aje�lije ma, to s� ma�e, twarde i g��boko osadzone w jego g�owie. Zdezorientowany pomy- �la�: "Je�li to nie jest jaka� odmiana kr�lika, to ja jestem borsukiem", jednak g�o�no powiedzia� tylko: - Chyba rzeczywi�cie nie r�nimy si� zbytnio, mo�e poza tym, �e ja... - Ju� mia� powiedzie�, �e nie ma w�chu, ale si� powstrzyma� i doda� szybko: - zupe�nie pogubi�em si� w tej ciemno�ci. - W takim razie dlaczego przyszed�e� tutaj, skoro. tam, gdzie mieszkasz, panuje jasno��? - Chcia�bym porozmawia� z Ilipami. Us�ysza�, jak glanbrin podskakuje. - Powiedzia�e� "Ilipami"? - Tak. - Wszyscy si� ich boj�. Ilipy ci� zabij�. - Dlaczego? - Przede wszystkim dlatego, �e �ywi� si� mi�sem i s� bardzo dzikie. To najbardziej niebezpieczne stworzenia w ca- �ej naszej . krainie. Pos�uguj� si� z�� magi� i potrafi� rzuca� paskudne zakl�cia. Dlaczego chcesz z nimi rozmawia�? R�w- nie dobrze mo�esz wskoczy� do Czarnej Rzeki? Nie wiedz�c ju�, co jeszcze m�g�by wymy�li�, El-ahrera wyjawi� wreszcie glanbrinowi pow�d, dla kt�rego przyby� do krainy Ciemno�ci, i opowiedzia� mu, czego szuka� dla swoich kr�lik�w. Glanbrin s�ucha� go w milczeniu. Wreszcie powie- dzia�: - Jeste� dobry i dzielny. Musz� to przyzna�, ale porwa�e� si� na rzecz niemo�liw�. Lepiej wracaj do domu. - Czy mo�esz zaprowadzi� mnie do Ilip�w? - spyta� El-ahrera. - Zamierzam p�j�� dalej. Po d�ugich dyskusjach glanbrin zgodzi� si� wreszcie zapro- wadzi� El-ahrer� tak blisko Ilip�w jak tylko pozwala� mu na to strach. Oznajmi� te�, �e czeka ich dwudniowa podr� przez krain�, w kt�rej nigdy nie by�. - W takim razie sk�d b�dziesz wiedzia�, kt�r�dy i��? - spyta� El-ahrera. - Pos�u�� si� w�chem. Ca�y ten kraj przesycony jest zapachem Ilip�w. Czy chcesz powiedzie�, �e w og�le go nie czujesz? - Nie czuj� - odpowiedzia� El-ahrera. - Teraz jestem pewien, �e nie posiadasz zmys�u w�chu. Na twoim miejscu wcale bym go nie szuka�. Masz szcz�cie nie czuj�c zapachu Ilip�w. Wyruszyli razem. Po drodze glanbrin opowiada� du�o o zwyczajach i �yciu swoich ziomk�w, kt�re nie wyda�o,si� El-ahrerze specjalnie r�ne od �ycia kr�lik�w. - Zdaje mi si�, �e �yjecie podobnie do nas-powiedzia�. - Mam na my�li to, �e trzymacie si� w grupach. Dlaczego wi�c by�e� sam, kiedy ci� spotka�em? - To smutna historia - odpar� glanbrin. - Wybra�em sobie towarzyszk�, pi�kn� glanbrink� o imieniu Z�otonoska. Wszyscy zachwycaj� si�jej urod�. Mieli�my wsp�lnie wyko- pa� nor� i mie� m�ode. Ale zjawi� si� obcy, ogromny glanbrin, kt�ry nazywa si� Szwindyk. O�wiadczy�, �e b�dzie walczy� ze mn� o Z�otonosk�. Okaza� si� silniejszy i wygra�. Odszed�em ze z�amanym sercem. Wci�� op�akuj� strat� i nie wiem, co pocz�� ze sob�. Kiedy si� spotkali�my, b��ka�em si� bez celu. Dlatego zdecydowa�em si� p�j�� z tob�. Nie mia�em nic inne- go do roboty. El-ahrera wyrazi� swoje wsp�czucie. - Nie m�wisz mi niczego nowego - powiedzia�. - Tam, sk�d pochodz�, zdarzaj� si� podobne rzeczy i to cz�sto. Nie jeste� odosobniony, je�li stanowi to dla ciebie jak�� pociech�. Glanbrin powiedzia� wcze�niej, �e podr� potrwa "dwa dni", lecz El-ahrera nie potrafi� liczy� dni w tej okropnej krainie. Przez ca�y czas potyka� si� i obija� bole�nie, poniewa� nie do��, �e nie potrafi� w�szy�, tojeszcze nic nie widzia�. Ca�e jego cia�o pokry�y rany i siniaki. Glanbrin wykazywa� cierpli- wo��, chocia� El-ahrera wyczuwa�, �e jego towarzysz dener- wuje si� i pragnie jak najszybciej zako�czy� podr�. Przebyli d�ug� drog� - El-ahrera mia� wra�enie, �e min�o wiele dni - a� wreszcie glanbrin zatrzyma� si� po�r�d stos�w porozrzucanych kamieni. Tyle przynajmniej potrafi� wyczu�. - Dalej nie odwa�� si� p�j�� - o�wiadczy� glanbrin. - Teraz musisz sobie sam radzi�. Kieruj si� wed�ug wiatru. Wieje mniej wi�cej w tym samym kierunku. - A ty co zrobisz? - spyta� El-ahrera. - B�d� tutaj czeka� przez dwa dni, na wypadek gdyby� wr�ci�, chocia� wiem, �e to niemo�liwe. - Wr�c� - odpowiedzia� mu El-ahrera. - Odnajd� te kamienie w ciemno�ci. Tak wi�c, m�wi� ci tylko do zobacze- nia, mi�y glanbrinie. Znowu wyruszy� w ciemno�� i szed� wolno zgodnie z kie- runkiem s�abego wiatru, chocia� nie by�o to �atwe. Ciemno�� przygniata�a go coraz bardziej i zaczyna� mie� w�tpliwo�ci, czy starczy mu si�, by wr�ci� do domu. Nie m�g� korzysta� z wzroku lecz reagowa� na najs�absze d�wi�ki, potykaj�c si� wci�� i przewracaj�c. Nie to jednak by�o najgorsze. Najbar- dziej dokucza�a mu cisza. Mia� wra�enie, �e ciemno�� �yje w�asnym �yciem i nienawidzi go; pozostawa�a wci�� tak samo ciemna, nie odzywa�a si�, wci�� czuwa�a. Jakby czeka�a cier- pliwie, a� on oszaleje, za�amie si� i podda. Lecz wtedy by prze- gra�, a nieprzenikniona ciemno�� okaza�aby si� zwyci�zc�. Przepe�niony strachem i niepewno�ci� coraz bardziej od- czuwa� te� g��d i pragnienie. Nie jad� trawy od momentu przybycia do tej strasznej krainy. Nie umiera� jeszcze z g�odu, poniewa� glanbrin, zanim odszed�, wyw�szy� i wykopa� co�, co przypomina�o zdzicza�� marchew, a czym - jak wyja�ni� - �ywili si� g��wnie jego pobratymcy, kt�rzy nazywali to "bri- rem". Korzenie okaza�y si� wystarczaj�co soczyste, by zaspo- koi� jego g��d i pragnienie. El-ahrera wiedzia� jednak, �e bez pomocy glanbrina nie znajdzie ich. Modli� si� wi�c do Frysa o odwag�, chocia� zaczyna� w�tpi� czy sam Pan Frys mo�e by� pot�niejszy od tej ciemno�ci. Mimo to szed� przed siebie, poniewa� wiedzia�, �e je�li ustanie, b�dzie to oznacza�o jego koniec. Czu� si� ogromnie osamotniony i bardzo �a�owa�, �e nie ma z nim Rabsztoka. Rabsztok bardzo chcia� z nim p�j��, lecz El-ahrera nie zgodzi� si�. Mija�y godziny. Przynajmniej wiatr si� nie zmienia�, cho- cia� nie wiedzia� ilejeszcze b�dzie musia� przej�� ijak d�ugo. Zdawa� sobie spraw�, �e powr�t by� teraz czym� r�wnie nie- bezpiecznym jak dalsza droga. ' W�a�nie w chwili gdy ta ponura my�l wype�ni�a jego umys�, us�ysza� w ciemno�ci ruch zbli�aj�cego si� stworzenia. Wyczuwa�, �e jest to co� du�ego - o wiele wi�kszego od niego-i �e stworzenie to czuje si� bezpieczne i pewne siebie. Znieruchomia� i wstrzyma� oddech, w nadziei �e go minie. Tak si�jednak nie sta�o. Najpewniej wyczu�o go, zanim on sam si� zorientowa�. Podesz�o wprost do niego, znieruchomia- �o na kilka chwil, po czym przycisn�o go do ziemi ogromn�, mi�kk� �ap�. Wyczu� schowane pazury. Chwil� p�niej stwo- rzenie przem�wi�o do innego, a El-ahrera zrozumia� je mniej wi�cej tak: - Zuron, mam go tutaj, cho� nie wiem, co to jest. El-ahrera us�ysza� odg�osy zbli�aj�cych si� innych stwo- rze� podobnych do pierwszego. Otoczy�y go, obw�chuj�c i dotykaj�c ogromnymi �apami. - Przypomina glanbrina - odezwa�o si� jedno ze stwo- rze�. - Co tu robisz? - spyta�o inne. - Odpowiadaj. Po co tutaj przyszed�e�? - Panie - odezwa� si� El-ahrera g�osem dr��cym ze strachu. - Przyby�em tutaj z krainy s�o�ca w poszukiwaniu Ilip�w. - My jeste�my Ilipami. Zabijamy wszystkich obcych. Czy nikt ci o tym nie m�wi�? W tej samej chwili odezwa� si� inny Ilip. - Zaczekaj. On ma na szyi co� w rodzaju obro�y. Jeden' z Ilip�w przysun�� pysk do szyi El-ahrery i pow�cha� obro��, prezent od Ksi�cia T�czy. - To astralna obro�a. - El-ahrera poczu�, �e Ilipy odsu- n�y si� nieco. - Sk�d j� masz? - zapyta� pierwszy z Ilip�w. - Ukrad- �e� j�? - Nie, panie - odrzek� El-ahrera. - Otrzyma�em j�, zanim wyruszy�em w podr�. Jest to podarunek od Pana Frysa, kt�ry otrzyma�em w dow�d przyja�ni, aby chroni� mnie w twojej krainie. - Od Pana Frysa, powiadasz? - Tak, panie. Za�o�y� mi j� na szyj� sam Ksi��� T�czy. Zapad�a cisza. Potem Ilip zdj�� z niego �ap�, a inny powie- dzia�: - Po co tutaj przyby�e� i czego chcesz od nas? - Panie - odpowiedzia� El-ahrera - moi pobratymcy, kt�rzy nazywani s� "kr�likami", nie maj� w�chu. Przez to ich �yciejest trudne i pe�ne niebezpiecze�stw. Cierpi� bardzo,jak si� domy�lasz. Dowiedzia�em si�, �e tylko wy mo�ecie obda- rzy� kogo� tym zmys�em, dlatego przyszed�em tutaj, aby b�a- ga� was o ten podarunek dla moich kr�lik�w. - A zatem jeste� przyw�dc� stworze� zwanych "kr�li- kami?" - Tak, panie. - I przyby�e� tutaj sam? - Tak, panie. - Odwa�ny jeste�. El-ahrera nic nie odpowiedzia� i znowu zapad�a cisza. Ilipy otoczy�y go ko�em, tak �e czu� na sobie ich gor�ce oddechy. Wreszcie przem�wi� jeden z nich: - Prawd� jest, �e przez wiele lat strzegli�my Zmys�u W�chu. Jednak�e na nic nam si� nie przyda�, poniewa� wszyst- kie innego stworzeniaju� go mia�y. Sta� si� dla nas ci�arem, wi�c pozbyli�my si� go. - Jak to? - spyta� El-ahrera dr��cym g�osem. - Dali�my go Kr�lowi Wczoraj. Przecie� nie mogli�my odda� go nikomu innemu, czy� nie tak? El-ahrera poczu� si� zdruzgotany. Przeby� tak dalek� drog�, prze�y� w krainie strasznych Ilip�w po to tylko, �eby si� dowiedzie�, i� nie maj�ju� tego, czego szuka�. Mimo to stara� si� opanowa� sw�j smutek.' - Panie - powied�ia�. - Gdzie jest ten kr�l i kt�r�dy prowadzi droga do niego? Przez chwil� Ilipy naradza�y si� mi�dzy sob�, po czym odezwa� si� pierwszy z nich: - Za daleko dla ciebie. Zgubi�by� si� i zgin�� z g�odu. Mo�esz p�j�� ze mn�. Zabior� ci� tam na grzbiecie. El-ahrera uk�oni� si� przed Ilipami i przepe�niony wdzi�cz- no�ci� d�ugo im dzi�kowa�. Wreszcie jeden z Ilip�w powie- dzia�: - W takim razie ruszajcie. - Po czym chwyci� go mi�- dzy z�by i posadzi� na grzbiecie innego Ilipa.. El-ahrera bez trudu chwyci� si� g�stego futra. Wyruszyli i poruszali si�, jak si� wydawa�o, szybko. W drodze El-ahrera wyja�ni� Ilipowi, �e jego przyjaciel, glan- brin, czeka na niego przy kamieniach, i zapyta�, czy mogliby przej�� obok tamtego miejsca. - Oczywi�cie, �e mo�emy si� tam zatrzyma� - odpar� Ilip. - To nawet po drodze. Tylko obawiam si�, �e tw�j przyjaciel ucieknie, gdy tylko mnie wyw�szy. - W takim razie, panie, mo�e m�g�by� mnie zsadzi� troch� wcze�niej - powiedzia� El-ahrera. - Odnajd� go i wyja�ni� wszystko. Wtedy m�g�by� przyj�� i zabra� nas obu. Ilip przysta� na t� propozycj�. El-ahrera odnalaz� glanbrina, kt�ry najpierw bardzo si� przerazi� na sam� my�l o tym, �e mia�by jecha� na grzbiecie Ilipa. W ko�cu jednak da� si� przekona� i Ilip wyruszy� ponownie z El-ahrer� i glanbrinem. Ilip porusza� si� tak szybko, �e nie wiadomo kiedy znale�li si� w miejscu gdzie wcze�niej El-ahrera spotka� glanbrina. Kiedy tam dotarli, opowiedzia� Ilipowi o tym, jak jego przy- jaciel straci� swoj� pi�kn� glanbrink�. - Czy daleko jest st�d do nory, kt�r� musia�e� opu�ci�? - Och, nie, panie - odpar� glanbrin. - To ca�kiem blisko. Glanbrin pokaza� mu drog� i Ilip zani�s� ich tam. Kiedy Szwindyk, wielki samiec, kt�ry zabra� glanbrinowi Z�otono- sk�, wyw�szy� Ilipa, wypad� z nory i uciek� najszybciej jak potrafi�. Glanbrin wyja�ni� wszystko Z�otonosce, a ona urado- wana przyj�a go ponowniejako swojego towarzysza. Powie- dzia�a, �e nienawidzi�a Szwindyka, ale nie mia�a wyboru. �Glanbrin i El-ahrera po�egnali si� serdecznie i Ilip wyru- szy� w dalsz� drog� z El-ahrer� na dw�r Kr�la Wczoraj. Wkr�tce znale�li si� w zmroku, co bardzo ucieszy�o El- -ahrer�. Ilip zsadzi� go z grzbietu na skraju lasu. - Dw�r kr�la znajduje si� tam - powiedzia�. - Musz� ci� tu zostawi�. Ciesz� si�, �e mog�em pom�c przyjacielowi Pana Frysa. ` Ilip znikn�� w lesie, a El-ahrera ruszy� w kierunku dworu. Opuszczaj�c las, znalaz� si� na polu zaro�ni�tym chwasta- mi. Na drugim jego ko�cu wida� by�o �ywop�ot z g�ogu ze zniszczon� furtk�. Kiedy El-ahrera przeszed� przez ni�, napo- tka� stworzenie mniej wi�cej tego samego rozmiaru co on, z d�ugimi uszami i d�ugim ogonem. Przywita� si� uprzejmie i zapyta�, gdzie mo�e znale�� Kr�la Wczoraj. - Zaprowadz� ci� do niego - odpowiedzia�o stworze- nie. - Czy ty jeste� mo�e angielskim kr�likiem? Tak? No c�. Od dawnaju� mia�em przeczucie, �e zjawi si� tu kto� taki. - A ty kim jeste�? - Jestem poturu. P�jdziemy t�dy, w kierunku rzeki. Znaj- dziemy Kr�la na du�ym dziedzi�cu. Poszli przez pole, potem przeszli przez dziur� w �ywo- p�ocie, a� dotarli do brzegu bardzo leniwie p�yn�cej rzeki. Towarzysz El-ahrery zagadn�� czapl� o br�zowych pi�rach i czarnym �ebku, kt�ra brodzi�a na p�yci�nie. Ptak podszed� bli�ej i popatrzy� uwa�nie na El-ahrer�, co wprawi�o go w za- k�opotanie. - Angielski kr�lik - wyja�ni� poturu. - Dopiero co przyby�. Prowadz� go na dw�r. Czapla nic nie odpowiedzia�a i podj�a swoj� w�dr�wk�. El-ahrera i jego towarzysz poszli wzd�u� brzegu. �cie�ka prowad�i�a mi�dzy g�sto rosn�cymi cisami i wawrzynem, za kt�rymi trzy stare szopy tworzy�y trzy �ciany podw�rka. Zie- mia tam by�a mocno ubita (albo udeptana), i le�a�y na niej zwierz�ta, zupe�nie nieznane El-ahrerze. Pomi�dzy nimi, na samym �rodku, sta�o du�e rogate stworzenie podobne troch� do krowy; lecz bardziej kud�ate. Kiedy weszli na dziedziniec, zwierz� podnios�o ogromny �eb z brod� i podesz�o do nich wolno. El-ahrera odwr�ci� si� przestraszony, gotowy do ucie- czki. - Nie masz si� czego ba� - uspokoi� gojego towarzysz. - To jest Kr�l. Nie zrobi ci krzywdy. El-ahrera rozp�aszczy� si� na ziemi dr��cy, tymczasem ogromne zwierz� obw�cha�o go dok�adnie, tak �e po kilku chwilach by� ca�y mokry. Us�ysza� niski, ale nie wrogi g�os: - Wsta�, prosz�, i powiedz mi, kim jeste�. - Jestem angielskim kr�likiem, Wasza Mi�o��. - Czy�by ju� wszystkie wygin�y? - Wybacz, Wasza Mi�o��, ale nie rozumiem. - Czy twoi ziomkowie nie wygin�li? - Oczywi�cie, �e nie, Wasza Mi�o��. Z rado�ci� musz� powiedzie�, �ejest nas wielu. Odby�em d�ug� i niebezpieczn� podr�, by stan�� przed tob� i w imieniu mojego ludu prosi� ci� o przys�ug�. - Ale przyby�e� do Kr�lestwa Wczoraj. Czy wiedzia�e� o tym, wyruszaj�c w podr�? - S�ysza�em o takim kr�lestwie, Wasza Mi�o��, ale nie wiem, co to znaczy. - Wszystkie stworzenia z mojego kr�lestwaju� wymar- �y. Jak si� tutaj dosta�e�, skoro tw�j lud nie wygin��? - Ilip przeni�s� mnie na grzbiecie przez ciemny las. Nie- mal oszala�em od tej ciemno�ci. Kr�l pokiwa� ogromn� g�ow�. - Rozumiem. Inaczej nigdy by� tutaj nie przyszed�. A Ilip ci� nie zabi�? To znaczy, �e posiadasz magi�, czy tak? - W pewnym sensie, Wasza Mi�o��. Mam b�ogos�awie�st- wo Pana Frysa. Jak widzisz, nosz� na szyi astraln� obro��. Czy wybaczysz mi �mia�o��, je�li zapytam, kim ty jeste�? - Jestem bizonem orego�skim. Pan Frys obra� mnie kr�- lem tej krainy. Mia�em w�a�nie uda� si� na przechadzk� do moich poddanych. Mo�esz mi towarzyszy�. Wyszli na pola. Roi�o si� tam od przer�nych zwierz�t, a nad ich g�owami lata�o mn�stwo ptak�w. Ca�e to miejsce wyda�o si� El-ahrerze raczej ponure, ale, oczywi�cie, nie po- wiedzia� tego Kr�lowi. Przystan��, by przyjrze� si� ptakowi ojasnoczerwonych skrzyd�ach, nakrapianego czarnymi c�tka- mi, kt�ry zaj�ty by� dziobaniem pnia pobliskiego drzewa. - To jest dzi�cio� z g�r Guadalupe - wyja�ni� Kr�l. - Mamy tu za du�o dzi�cio��w. W miar� jak si� posuwali, pojawia�o si� coraz wi�cej zwierz�t i ptak�w. Kr�l opowiada� o nich i wypytywa� te� o El-ahrer�. By�y tam Iwy i tygrysy, a tak�e zwierz� podobne dojaguara, kt�re towarzyszy�o im przezjaki� czas, pocieraj�c �bem o nog� Kr�la. - Macie tu jakie� kr�liki? - spyta� El-ahrera. - Jeszcze nie - odrzek� Kr�l. - Ani jednego. S�ysz�c to, El-ahrera poczu� ogromne zadowolenie, ponie- wa� przypomnia� sobie obietnic�, kt�r� dawno temu z�o�y� mu Pan Frys: obieca� on wtedy, �e cho� kr�liczy lud b�dzie mia� tysi�ce wrog�w; nigdy nie zostanie pokonany. Opowiedzia� o tym Kr�lowi. - Wszyscy spo�r�d moich poddanych zostali pokonani przez ludzkie istoty - zauwa�y� Kr�l, kiedy zatrzyma� si� przed wspania�ym nied�wiedziem grizli zjasnobr�zowym fu- trem przetykanym srebrzystym w�osem. - Niekt�re, jak ten tutaj m�j meksyka�ski przyjaciel, zosta�y wystrzelane z pre- medytacj�, schwytane w pu�apk� albo wytrute. Wiele innych wygin�o, dlatego �e cz�owiek zniszczy� ich �rodowisko natu- ralne, a one nie potrafi�y przystosowa� si� do innego miejsca. Zbli�ali si� do lasu, kt�rego wysokie drzewa poro�ni�te pn�czami, zas�ania�y znaczn� cz�� nieba. El-ahrera mia� do�� lasu i spogl�da� nerwowo na drzewa. Na szcz�cie Kr�l wyda- wa� si� jedynie zainteresowany ptakami na jego obrze�u. A by�y to wspania�e okazy: zi�by, tanagry, ciemnoskrzyd�e molokai, ary i wiele innych. Wszystkie wydawa�y si� �y� w idealnej harmonii pod okiem swojego Kr�la. - Ten wielki las wci�� ro�nie - powiedzia� Kr�l. - Gdyby� wszed� do niego, szybko by� si� zgubi� i to na zawsze. Sk�adaj� si� na niego wszystkie drzewa zniszczone przez ludzkie istoty. Ostatnio ro�nie on tak szybko, �e Pan Frys zastanawia si�, czy nie wyznaczy� drugiego kr�la, by sprawo- wa� w nim rz�dy. - U�miechn�� si�. - Kr�la, kt�ry sam m�g�by by� drzewem. Co o tym my�lisz, El-ahrero? - Wasza Mi�o��, my�l�, �e wszystko, co czyni Pan Frys, �wiadczy ojego m�dro�ci. Kr�l roze�mia� si�. - Bardzo dobra odpowied�. Chod�, wracamy. O zacho- dzie s�o�ca zbierzemy si� wszyscy i wtedy b�dziesz mia� okazj� poprosi� mnie o przys�ug� w imieniu swojego ludu. Obiecuj�, �e pomog� ci, je�li tylko b�d� m�g�. Szli wolno wzd�u� brzegu, a Kr�l pokazywa� mu r�ne gatunki ryb: nowozelandzkiego, lipienia, gruboogoniastego klenia, czarnop�etwego coregonus i wiele innych, kt�re tak�e ju� wymar�y. Kiedy wr�cili na dziedziniec, zebra�o si� tamju� sporo zwierz�t, a gdy zasz�o s�o�ce, Kr�l obwie�ci� rozpocz�- cie spotkania. Zacz�� od przedstawienia El-ahrery. Wyja�ni� zebranym, �e kr�lik przyby� na Dw�r Wczoraj, by prosi� o przys�ug� dla ludu, kt�remu przewodzi. Potem poprosi� El-ahrer�, by zaj�� miejsce w �rodku zgromadzenia i przedstawi� swoj� spraw�. El-ahrera opowiedzia� o swoich towarzyszach, o tym jacy s� silni, szybcy i przebiegli, a tak�e o tym, �e brakuje im tylko jednego, by mogli sta� si� godnym przeciwnikiem innych zwierz�t, Zmys�u W�chu. Kiedy sko�czy� swoje przem�wie- nie, zorientowa� si�, �e zebrane zwierz�ta i ptaki rozumiej� go i sk�onne s� mu pom�c. Potem przem�wi� Kr�l. - Dobry przyjacielu - powiedzia�. - Dzielny i zacny kr�liku, ch�tnie bym ci podarowa� to, o co prosisz. Niestety! W tym Kr�lestwie nie sprawujemy ju� kontroli nad Zmys�em W�chu. Prawd� jest, �e Ilipy da�y nam go dawno temu, lecz tutaj, w Krainie Wczoraj, nie potrafili�my u�y� go w jakikol- wiek spos�b. I tak kt�rego� dnia przyby� do nas wys�annik Kr�la Jutra, gazela, z pro�b�, aby�my po�yczyli im Zmys� W�chu. Obieca�a, �e niebawem go zwr�c�. Dali�my go wi�c jej Kr�lowi. Sam wiesz,jak to bywa z po�yczonymi przedmio- tami, rzadko kiedy do nas wracaj�. Poniewa� tutaj nie mamy �adnego po�ytku z w�chu, zapomnieli�my o nim. Podobnie jak oni. Jest pewnie wci�� na dworze Kr�la Jutra. Mog� ci tylko poradzi�, m�j przyjacielu, aby� tam poszuka� Zmys�u W�chu. Przykro mi, �e ci� rozczarowa�em. - Czy to daleko st�d? - spyta� El-ahrera. Czu� ogarnia- j�c� go rozpacz, ale z drugiej strony, co innego m�g� zrobi�? - Obawiam si�, �e tak - odpar� Kr�l. - Dla kr�lika to podr� na wiele dni, niebezpieczna podr�. - Wasza Mi�o�� - zawo�a� szary, c�tkowany wilk o wiel- kim pysku. - Zanios� go tam na grzbiecie. Dla mnie to nic trudnego. El-ahrera ch�tnie przyj�� propozycj�. Wyruszyli jeszcze tej samej nocy, poniewa� wilk Kenai wyja�ni� mu, �e woli podr�- �owa� noc�, a w dzie� spa�. Szli przez trzy noce, lecz El-ahrera niewiele widzia� z tego, co mijali, poniewa� wszystko spowija�a ciemno��. Wilk wy- ja�ni� mu, �ejego r�d nale�a� niegdy� do naj wi�kszych spo�r�d wilk�w. Zamieszkiwali oni p�wysep Kenai, niezwykle zimne miejsce, gdzie �yli, poluj�c na zwierz�ta podobne do jelenia, kt�re nazywano "�osiem". - Niestety, ludzkie istoty wytrzebi�y nas - zako�czy� swoj� opowie��. Kiedy po trzeciej nocy sp�dzonej razem, zbli�yli si� do �witu, wilk zsadzi� El-ahrer� delikatnie na ziemi� i powiedzia�: - Tutaj ci� zostawi�, m�j przyjacielu. Nale�� do wymar- �ych zwierz�t i nie m�g�bym p�j�� do Krainy Jutra. Musisz pyta� o drog� na kr�lewski dw�r. Powodzenia! Mam nadziej�, �e wszystko p�jdzie dobrze i otrzymasz to, czego tak wytrwale szukasz. Tak wi�c El-ahrera wkroczy� do Krainy Jutra i zacz�� rozpytywa� o kr�lewski dw�r. Pyta� szopy, wiewi�rki ziemne, �wistaki i wiele innych zwierz�t. Wszystkie okaza�y si� bardzo �yczliwe, wi�c podr� nie by�a trudna. Wreszcie kt�rego� ranka us�ysza� w oddali wielki harmider, jakby walczy�y ze sob� wszystkie zwierz�ta �wiata. - Co to za ha�asy? - zapyta� nied�wiadka koal�, kt�rego dostrzeg� najednym z drzew. - Ha�asy, m�wisz, kolego? Ach, to tylko spotkanie na Kr�lewskim Dworze - odpowiedzia� koala. - Ha�a�liwa banda, co? Przyzwyczaisz si� do tego. Niekt�rzy z nich s� troch� nieokrzesani, ale niegro�ni. El-ahrera poszed� dalej, a� dotar� do dw�ch ozdobnych furt; obie by�y ze z�ota, osadzone w �ywop�ocie z miedzianoli- stnych �liw obsypanych bia�ym kwiatem. Kiedy zagl�da� przez furty do ogrodu, wy�oni� si� paw z roz�o�onym ogonem, kt�ry podszed� do niego i zapyta�, czego szuka. El-ahrera wyja�ni� mu, �e odby� d�ug� i niebezpieczn� podr�, by prosi� o pos�uchanie na dworze Kr�la. - Z przyjemno�ci� ci� wprowadz�- odpowiedzia� paw. - Obawiam si� jednak, �e trudno ci b�dzie zbli�y� si� do Kr�la, by m�c z nim porozmawia�. Tysi�ce innych tak�e tego pragn�. Kr�l przyjmuje codziennie. Dzisiejsze spotkanie nie- bawem si� zacznie. Wchod� i spr�buj szcz�cia- doda� paw, otwieraj�c jedn� z bram. Gdy tylko El-ahrera wszed� do ogrodu, natychmiast oto- czy� go t�um .rozkrzyczanych zwierz�t, ptak�w i gad�w, kt�re tak�e pragn�y porozmawia� z Kr�lem. Rozgl�da� si� zniech�- cony, poniewa� nie wyobra�a� sobie, jak m�g�by dosta� si� przed oblicze Kr�la, maj�c tylu konkurent�w. Mimo wszystko zacz�� si� przepycha�. Ta cz�� ogrodu ko�czy�a si� trawiastym polem, kt�re opada�o �agodnie i przechodzi�o w p�aski trawnik. Na zboczu zebra�o si� ju� troch� zwierz�t. El-ahrera zapyta� przechodz�- cego rysia, na co wszyscy czekaj�. - Niebawem pojawi si� Kr�l - odpowiedzia� ry�. - Wys�ucha pr�b, z kt�rymi przyby�y zwierz�ta. - Czy wielu przychodzi na audiencj�? - spyta� El- -ahrera. - O, tak. Jak zawsze - odrzek� ry�. - Nigdy nie udaje si� Kr�lowi wys�ucha� wszystkich w ci�gu jednego dnia. Niekt�re spo�r�d zwierz�t przychodz� tutaj od wielu dni, a mimo to nie otrzyma�y jeszcze pos�uchania. Kolejne zwierz�ta przybywa�y na zbocze. El-ahrera patrzy� na nie z coraz wi�kszym niepokojem. Pomy�la�, �e nigdy nie uda mu si� porozmawia� z Kr�lem. Chyba �e co� wymy�li. Jaki� kr�liczy podst�p. Na Pana Frysa, kr�liczy podst�p! Rozgl�daj�c si�, zauwa�y� u podn�a zbocza zdobiony owalny zbiornik, dwukrotnie d�u�szy od niego, ustawiony nieco powy�ej trawy na kamiennym pode�cie. Podszed� do zbiornika. Wype�nia�a go ciecz, lecz nie woda. Co� srebrnego i l�ni�cego, czego nigdy dot�d nie widzia�. Ciecz ta nie by�a przezroczysta. W og�le nie da�o si� spojrze� w jej g��bi�, poniewa� g�adka powierzchnia, niczym lustro, odbija�a pro- mienie s�oneczne. - Do czego to s�u�y? - Zapyta� jakie� zwierz� podobne do kota. - Do niczego - odpar�o zwierz�. - To jest rt��. Kr�l otrzyma� j� w podarunku dawno temu i umie�ci� tutaj, �eby wszyscy mogli j� podziwia�. El-ahrera pomkn�� jak b�yskawica. Stan�� przednimi �apa- mi na brzegu basenu, podci�gn�� si� i wskoczy� do �rodka. Rt�� w niczym nie przypomina�a wody. By�a bardziej g�sta i spr�ysta. Chocia� bardzo pr�bowa�, nie uda�o mu si� zanu- rzy� w basenie. Zacz�� si� obraca� szybko, przebieraj�c �apa- mi. Wok� basenu zebra�o si� natychmiast wiele zwierz�t. - Co to zajeden? Co on wyprawia? Wyci�gnijcie go. Nie wolno mu... Och, to jeden z tych g�upich kr�lik�w. Hej, ty, wy�a�! El-ahrera wygramoli� si� z trudem. Rt��, zamiast nas�czy� jego futro, sp�ywa�a po nim ma�ymi kropelkami. Otrz�sn�� si�. Niekt�re spo�r�d zwierz�t pr�bowa�y go powstrzyma�, lecz on wyrwa� im si� i pomkn�� do podn�a zbocza, gdzie usiad� przed ca�ym t�umem dok�adnie w chwili, gdy pojawi� si� Kr�l w towarzystwie trzech dworzan. Kr�lem okaza� si� wspania�y jele�. Jego g�adka sier�� l�ni�a w s�o�cujak sier�� dobrze utrzymanego konia, podobnie jakjego czarne kopyta. Kr�l d�wiga� swoje roz�o�yste poro�e z tak� godno�ci� i majestatem, �e samo jego pojawienie si� natychmiast uciszy�o wszelkie rozmowy podd"nych. Prze- szed� na �rodek trawnika, odwr�ci� si� i powi�d� �askawym wzrokiem po zebranych. Gdy jego spojrzenie napotka�o srebrzy�cie l�ni�cego kr�- lika, spojrza� na niego uwa�niej. - A c� to za zwierz�? - zapyta� niskim, mi�kkim g�osem, g�osem, kt�ry nie zna� po�piechu, a kt�ry przyzwy- czajony by� do pos�usze�stwa. - Za pozwoleniem, Wasza Mi�o�� - odpowiedzia� El- -ahrera. - Jestem angielskim kr�likiem i przyby�em z bardzo daleka, by prosi� o kr�lewski dar. - Podejd� tutaj - powiedzia� Kr�l. El-ahrera zbli�y� si� i usiad� przed l�ni�cymi kopytami Kr�la. - Czego chcesz? - spyta� Kr�l. - Przyby�em tutaj, aby prosi� ci� w imieniu mojego ludu, Wasza Mi�o��. Ot� moje kr�liki nie posiadaj� w�chu - ani troch� - co nie tylko utrudnia im bardzo po�ywianie si� i orientowanie w terenie, lecz tak�e nieustannie wystawia na pastw� ich wrog�w, drapie�c�w, kt�rych nie potrafi� wyw�- szy�. Szlachet�y Kr�lu, pom� nam, prosz�. Ponownie zapad�a cisza. Kr�l zwr�ci� si� do jednego ze swojej �wity. - Czy posiadam tak� moc? - Tak, Wasza Mi�o��. - Czy kiedykolwiek jej u�ywa�em? - Nigdy, Wasza Mi�o��. Kr�l wydawa� si� �astanawia� nad czym�. Przem�wi� ci- cho do siebie: - Gdybym przyzna� ca�emu gatunkowi zmys�, kt�rego nie posiada, oznacza�oby to uczynienie czego�, co le�y w mocy Pana Frysa. - WaszaMi�o��-zawo�a�nieoczekiwanieEl-ahrera- podaruj nam tylko ten zmys�, a obiecuj� tobie i wszystkim zebranym tutaj stworzeniom, �e staniemy si� najgorsz� plag� ludzkich istot. B�dziemy dla nich wsz�dzie najwi�kszym utra- pieniem. B�dziemy pl�drowa� ich ogrody warzywne, kopa� dziury pod ich ogrodzeniami, niszczy� ich plony, niepokoi� ich w dzie� i w nocy. Zebrany t�um wyda� okrzyk rado�ci. - Daj im w�ch, Wasza Mi�o�� - zawo�a� kto�. - Niech jego ludzie stan� si� najwi�kszym wrogiem ludzi, tak samojak ludzie stali si� naszym najwi�kszym wrogiem! T�um krzycza� jeszcze przez jaki� czas, a� wreszcie Kr�l samym spojrzeniem nakaza� milczenie. Potem pochyli� dostoj- n� g�ow� i dotkn�� pyskiem El-ahrery. Wydawa�o si�, �e otoczy� swoim ogromnym poro�em Kr�liczego Ksi�cia ni- czym niewidzialn� palisad�. - Niech tak b�dzie - o�wiadczy�. - Zanie� swoim ludziom moje b�ogos�awie�stwo, a wraz z nim Zmys� W�chu. El-ahrera od razu poczu� zapachy: wo� wilgotnej trawy, zapachy otaczaj�cych go zwierz�t, ciep�y oddech Kr�la. Po- czu� te� tak wielk� wdzi�czno�� i rado��, �e z trudem znalaz� odpowiednie s�owa podzi�kowania. Kiedy sko�czy� znowu rozleg�y si� wiwaty t�umu. Orze� z�ocisty zani�s� El-ahrer� do domu. Kiedy postawi� go na jego ��ce, pierwszym kr�likiem, jakiego ujrza�, by� Rabsztok i kilku innych wiernych towarzyszy zjego Ausli. - Uda�o ci si�! Uda�o ci si�! - Zawo�ali, biegn�c do niego.-Mamy w�ch! Wszyscy! - Chod�, mistrzu - powiedzia� Rabsztok. - Pewnie jeste� g�odny. Czujesz t� wspania�� kapust� w tamtym ogro- dzie? Pom� nam upora� si� z ni�. Wykopa�em ju� tunel pod ogrodzeniem. Tak wi�c pami�tajcie wy wszyscy, kt�rzy s�uchali�cie tej historii: kiedy nast�pnym razem b�dziecie kra�� ludziom fler�, to nie tylko b�dziecie nape�nia� sobie brzuchy. Czyni�c to, wype�niacie te� obietnic�, jak� El-ahrera z�o�y� Kr�lowi Jutra. 2. OPOWIE�� O TRZECH KROWACH "Moj� pasj� s� krowy" Charzes Dickens Dnmbey & Son - Opowiadasz niedorzeczno�ci, Pi�tek - powiedzia� Czu- bak. By�o mokre, ch�odne popo�udnie wczesnego lata. Siedzieli w Labiryncie razem z Wilturil� i Hyzentlaj�. - Oczywi�cie, �e El-ahrera musi si� kiedy� zestarze�, tak jak my wszyscy, jak ka�dy kr�lik. Nie by�by prawdziwym kr�likiem, gdyby mia�o sta� si� inaczej. - Nie zestarzeje si�-odpar� Pi�tek. -Zachowa sw�j wiek. - Rozmawia�e� z nim kiedy� albo chocia� widzia�e� go? - Wiesz, �e nie. - Kim byli jego rodzice? - Nie wiemy. Ale wiesz przecie�, co m�wi opowie��: kiedy Pan Frys stworzy� zwierz�ta i ptaki, wszystkie one pozostawa�y przyjaci�mi, a El-ahrera ju� wtedy by� w�r�d nich. Widzisz wi�c, �e on si� nie starzeje, a przynajmniej nie tak jak my. - Jestem przekonany, �e si� mylisz. On musi si� starze�. Przerwali sw�j sp�r, lecz tylko na jaki� czas. Kiedy wie- czorem, tego samego dnia, wi�cej kr�lik�w zebra�o si� w La- biryncie, Czubak podj�� na nowo dyskusj�. - Skoro si� nie starzeje, to czy mo�liwe jest, �eby by� prawdziwym kr�likiem? - Je�li si� nie myl�, to m�wi o tym pewna opowie�� - odpar� Pi�tek. - Nie pami�tam jej w tej chwili. Mleczu, czy rzeczywi�cie istnieje o tym opowie��? - Masz na my�li opowie�� o El-ahrerze i Trzech Krowach? - O Trzech Krowach?- powt�rzy� Czubak. - Co z tym maj� wsp�lnego trzy krowy? Musia�e� co� pomyli�. - No c�, mog� wam o tym opowiedzie� - zapropono- wa� Mlecz. - Opowiem wam to, co sam us�ysza�em dawno temu, zanim tu przybyli�my. Niczego nie dodam i niczego nie b�d� pr�bowa� wyja�nia�. Mo�eciejedynie pos�ucha� ca�o�ci. - Jasne! - zawo�a� Czubak. - Pos�uchajmy. Trzy kro- wy, te� co�! . Podobno dawno temu (zacz�� Mlecz) El-ahrera �y� dok�ad- nie w tym miejscu. Wi�d� �ycie podobne do naszego, do�� szcz�liwe: jad� traw� i od czasu do czasu wypuszcza� si� w okolice tego du�ego domu w dole, sk�d krad� fler�. I jego szcz�cie trwa�oby pewnie wiecznie, gdyby nie fakt, �e zacz�� odczuwa� w sobie powoln� zmian�. Dobrze wiedzia�, co to oznacza. Powoli zacz�� si� starze�. Czu�, �e nie s�yszy ju� tak dobrze, ajego przednie �apy stawa�y si� coraz bardziej sztywne. Pewnego ranka, kiedy �erowa� przed swoj� nor�, ujrza� trznadla, kt�ry skaka� po�r�d ga��zi g�ogu i ja�owca. Przygl�- daj�c si� ptakowi przez jaki� czas, zrozumia�, �e trznadel usi�uje mu co� powiedzie�. Jednak�e ptak wydawa� si� bardzo nie�mia�y, dlatego �miga� tylko mi�dzy krzewami, pojawiaj�c si� i znikaj�c. El-ahrera czeka� cierpliwie i wreszcie ptak za�piewa� zrozumia�ym dla niego g�osem - tak mu si� przy- najmniej wydawa�o. El-ahrera nigdy si� nie zestarzeje, Je�li umys� zachowa bystry i serce mu nie struchleje. - Zatrzymaj si�, ptaszku! - powiedzia� El-ahrera. - Co masz na my�li? Powiedz, co mam robi�? W odpowiedzi ma�y ptaszekza�piewa�jeszcze raz. El-ahrera nigdy si� nie zestarzeje, Je�li umys� zachowa bystry i serce mu nie struchleje. Ptaszek odlecia�, a El-ahrera usiad� na trawie i pogr��y� si� w my�lach. Czu� si� odwa�ny - tak mu si� przynajmniej wydawa�o - ale nie wiedzia�, co ma zrobi�, �eby to udowod- ni�. Postanowi� dowiedzie� si�. Ruszy� przed siebie. Wypytywa� ptaki, chrz�szcze, �aby, a nawet ��to-br�zowe g�sienice z li�ci krostawca. Niestety nikt nie potrafi� mu powiedzie�, gdzie m�g�by dowiedzie� si� czego� wi�cej na temat zachowania m�odo�ci. W�drowa� przez wiele dni, a� wreszcie napotka� starego zaj�ca, kt�ry siedzia� skulony w k�pie wysokiej trawy. Stary zaj�c patrzy� tylko na niego w milczeniu, tak �e dopiero po jakim� czasie El-ahrera zdoby� si� na odwag�, by zada� mu pytanie. - Spr�buj ksi�yca-powiedzia� stary zaj�c, prawie nie patrz�c na El-ahrer�. El-ahrera by� pewien, �e stary zaj�c wie wi�cej ni� m�wi, dlatego podszed� bli�ej i powiedzia�: - Wiem, �e jeste� wi�kszy ode mnie i szybciej biegasz, ale przyszed�em tutaj, �eby si� nauczy� tego, co wiesz, i nie dam ci spokoju, dop�ki nie powiesz mi wszystkiego. Nie jestem jakim� g�upim, w�cibskim kr�likiem, kt�ry chcia�by zabiera� ci niepotrzebnie czas. Wyruszy�em na poszukiwanie z mocnym postanowieniem odnalezienia prawdy. - W takim razie �al mi ciebie - odrzek� stary zaj�c - poniewa� wydaje mi si�, �e postanowi�e� zmarnowa� swoje �ycie na poszukiwaniu czego�, czego nie mo�na znale��. - Powiedz mi tylko, a zrobi� wszystko, co w mojej mocy - upiera� si� El-ahrera. - Jest tylko jeden spos�b, kt�rego mo�esz spr�bowa� - odpowiedzia� mu stary zaj�c. - Tajemnica, kt�rej szukasz, zwi�zana jest z Trzema Krowami i z nikim innym: S�ysza�e� kiedy� o Trzech Krowach? - Nie-powiedzia�El-ahrera.-Cokr�likimaj�wsp�l- nego z krowami? Owszem, widywa�em krowy, ale nigdy nie mia�em z nimi nic wsp�lnego. - Nie potrafi� powiedzie�, gdzie ich szuka� - odpowie- dzia� stary zaj�c. - Wiem tylko, �e tajemnica Trzech Kr�w - tajemnica, kt�rej strzeg� - mo�e stanowi� odpowied� na twoje poszukiwania. Po tych s�owach stary zaj�c zapad� w sen. El-ahrera poszed� dalej, wypytuj�c wsz�dzie o Trzy Kro- wy, lecz w odpowiedzi otrzyma� jedynie kpiny i szyderstwa, a� pomy�la�, �e chyba robi z siebie g�upca. Zdarza�o si�, �e kto� radzi� mu, gdzie ma i��, i dopiero, kiedy tam doszed� okazywa�o si�, �e go nabrano. Mimo to nie zamierza� si� podda�. Pewnego wieczoru na pocz�tku maja, kiedy le�a� pod kwitn�cym krzakiem tarniny i patrzy� na zachodz�ce s�o�ce, znowu pojawi� si�jego przyjaciel, trznadel. - Chod� tutaj, przyjacielu - zawo�a�. -Chod� i pom� mi! Wtedy trznadel za�piewa�: Wzg�rze si� ko�czy i las zaczyna. El-ahrera nie musi ju� dalej w�drowa�. - Gdzie? Gdzie, ptaszku? - dopytywa� si� El-ahrera. - Powiedz mi! Na moje skrzyd�a, ogon i dzi�b, Nie przyjdzie ci dtugo szuka� pierwszej krowy. Ca�kieni niedaleko, u wzg�rza st�p Ro�nie zaczarowany las c�tkowanej krowy. Trznadel odlecia�, a El-ahrera siedzia� zdumiony po�r�d kwitn�cych storczyk�w i pierwszych biedrze�c�w. Dobrze wiedzia�, �e w pobli�u Wzg�rza nie ma �adnego lasu. Kiedy jednak dotar� dojego podn�a, ze zdumieniem zobaczy�, �e po drugiej stronie ��ki ro�nie g�sty las, a na jego skraju siedzi bia�o-br�zowa krowa, najwi�kszajak� kiedykolwiek widzia�. Domy�li� si�, �e jest to krowa, kt�rej szuka. Wiedzia� te�, �e las musi by� w jaki� spos�b zaczarowany, bo jak inaczej m�g�by si� tam pojawi�, skoro go tam przedtem nie by�o? Je�li chcia� znale�� to, czego szuka�, to b�dzie musia� przeby� ten las. Zbli�a� si� do krowy powoli, poniewa� nie wiedzia�, czy go nie zaatakuje. Szed� ostro�nie, gotowy w ka�dej chwili do ucieczki, lecz krowa patrzy�a tylko na niego swoimi ogromny- mi br�zowymi oczyma i nic nie m�wi�a. - Niech ci� Frys b�ogos�awi, matko! - powiedzia� El- -ahrera. - Szukam drogi przez ten las. Krowa nie odzywa�a si� tak d�ugo, �e zacz�� podejrzewa�, i� w og�le go nie us�ysza�a. Wreszcie przem�wi�a. - Nie mo�na przej�� przez ten las. - Ale ja musz� i�� na drug� stron� - odpowiedzia� jej El-ahrera. Teraz zobaczy�, �e skraj lasu g�sto porastaj� kolczaste krze- wy spl�tane tak mocno, �e mi�dzy ich ga��ziami nie m�g�by si� przecisn�� nikt wi�kszy od chrz�szcza. Tylko w jednym miejscu widnia� otw�r, lecz tam w�a�nie siedzia�a krowa. Mo�e si� przesunie, chocia� nie ma sensu prosi�jej o to, skoro sama powiedzia�a, �e nie mo�na przej�� przez las. Zapad�a noc, a krowa wci�� siedzia�a na swoim miejscu. Rano wci�� tam by�a i teraz El-ahrera wiedzia� ju�, �e jest zaczarowana, poniewa� nie zauwa�y�, �eby jad�a czy pi�a. Zrozumia�, �e b�dzie musia� uciec si� do jakiego� fortelu. Wsta� i poszed� wolno skrajem lasu, a� dotar� do miejsca, w kt�rym linia drzew i krzew�w, za�amywa�a si� troch� do �rodka. Mia� nadziej�, �e mo�e uda mu si� obej�� las, lecz g�stwina wydawa�a si� ci�gn�� w niesko�czono��. Wszed� na chwil� w zag��bienie, po czym wynurzy� si� i wr�ci� szybko do krowy. - Matko, czyjeste� pewna, �e nikt nie mo�e przej�� przez ten las? - spyta�. - Nikt do niego nie wejdzie-odpowiedzia�a mu krowa. - Jest to las po�wi�cony Panu Frysowi, ob�o�ony zakl�ciem blasku s�o�ca i ksi�yca. - No c�, nie znam blasku s�o�ca i ksi�yca - powiedzia�El-ahrera-ale w miejscu, gdzie las troch� zakr�- ca, pr�buj� si� do niego dosta� dwa borsuki. Kopi� jak w�ciek- �e i chyba im si� uda. - Nie maj� szans - odpar�a krowa. - Zakl�cie jest zbyt silne, ale p�jd� ich przegoni�..- D�wign�a si� i ruszy�a wolno przed siebie. Gdy tylko znikn�a za zakr�tem, El-ahrera natychmiast skoczy� w otw�r w g�szczu i zanurzy� si� w dziwnym �wietle lasu. By� to las, jakiego dot�d nie widzia�. Przede wszystkim wype�nia�o go mn�stwo dziwnych d�wi�k�w, strasznych d�wi�k�w, kt�re by� mo�e pochodzi�y od drzew albo zwierz�t, chocia� nie potrafi� powiedzie�, jakie mog�yby to by� stwo- rzenia. Po drugie nie by�o tam �adnych �cie�ek. Czasem wy- dawa�o mu si�, �e czuje lub s�yszy wod�, lecz d�wi�k gubi� si� po kilku krokach. Dot�d uwa�a�, �e kr�lik z jego wiedz� i do�wiadczeniem poradzi sobie bez trudu, szybko jednak przekona� si�, �ejest inaczej. Zorientowa� si�, �e chodzi w k�- ko. Wiedzia� te�, �e w otaczaj�cej go g�stwinie nie ma �adnych stworze�, chocia� s�ysza� tyle odg�os�w. Cztery dni i jeszcze wi�cej - przez hrer dni - El-ahrera w�drowa� przez ten straszliwy las bez jedzenia, poniewa� nie ros�a tam trawa. Nie raz mia� ochot� wraca�, lecz powr�t okaza� si� r�wnie trudny jak droga naprz�d. Wreszcie pewne- go dnia dotar� do stromego zbocza, u st�p kt�rego p�yn�� strumyk schowany w zaro�lach. Postanowi� i�� jego biegiem. Wiedzia�, �e pr�dzej czy p�niej strumie� wyprowadzi go z lasu, nie wiedzia� tylko, po kt�rej stronie. Dwa dni szed� wzd�u� strumienia i os�ab� tak bardzo, �e nie m�g� i�� dalej. Osun�� si� na ziemi� i zasn��, a kiedy si� obudzi�, dostrzeg� w dole strumienia migotanie ja�niejszego �wiat�a. Powl�k� si� w tamt� stron� i dotar� do miejsca, w kt�- rym strumie� wp�ywa� na rozleg��, zielon� ��k�. Porasta�a j� przepyszna trawa i mn�stwo pierwiosnk�w. Najad� si� do syta, po czym znalaz� nor� i przespa� w niej ca�y dzie� i noc. Wyspany, zacz�� si� przechadza� po ogromnej ��ce. Ros�y tam r�ne kwiaty: jaskry i stokrotki, pi�ciomiki, storczyki i biedrze�ce. Szybko odzyska� si�y i zacz�� si� zastanawia�, kt�r�dy p�j�� dalej. Kiedy odpoczywa� na brzegu strumienia po�r�d aromatycznej waleriany, znowu zobaczy� swojego przyjaciela, trznadla, kt�ry przemyka� na skraju lasu: El-ahrera! Ed-ahrera! - za�piewa� trznadel. El-ahrera wypocz�y i zdrowy P�jdzie szuka� bia�ego byka. El-ahrera s�ucha� go zdumiony, poniewa� przypuszcza�, �e teraz b�dzie musia� odszuka� Drug� Krow�, kt�rej i tak nigdzie nie widzia�. Lecz ufa� trznadlowi, dlatego natychmiast wyru- szy� przez trawiast� r�wnin�. Nigdzie nie napotyka�jakichkol- wiek zwierz�t i poczu� si� tak bezpieczny, �e przez dwie noce spa� po prostu na ziemi. Trzeciego dnia dotar� do miejsca, w kt�rym trawa by�a wyjedzona i wydeptana, a kiedy podni�s� g�ow�, ujrza� bia�ego byka. Nigdy wcze�niej nie widzia� r�wnie dostojnego stwo- rzenia. Oczy mia� ogromne i b��kitne jak niebo, zakrzywione rogi z�ociste, a sier�� g�adk� i bia��jak letnie chmury. El-ahrera powita� byka przyja�nie, poniewa� widzia�, �e zwierz� nie chce wyrz�dzi� mu krzywdy. Usiedli razem na trawie i pogr��yli si� w rozmowie o niczym szczeg�lnym: o s�o�cu i kwiatach. - Czy sam tutaj mieszkasz? - spyta� El-ahrera. - Niestety! Zupe�nie sam! - odpar� byk. - Bardzo chcia�bym mie� towarzyszk�. Dawno, dawno temu Frys obie- ca� mi t�, kt�r� nazywaj� Drug� Krow�, ale nie mog� si� do niej dosta�. Otaczaj�j� ostre ska�y i g�azy, kt�re rani� mi nogi i kopyta. Jestem tu ju� od wielu miesi�cy, lecz nie potrafi� przeby� tej okrutnej przepa�ci. - Poka� mi drog� - powiedzia� El-ahrera. - Mo�e kr�likowi uda si� przej��. Bia�y byk poprowadzi� go przez r�wnin�, a� dotarli na skraj w�wozu, o kt�rym wcze�niej wspomina�. Jego zbocza - d�ugie, wydawa�o si�, na mile - tworzy�y masy ostrych kamieni. - �aden byk t�dy nie przejdzie - westchn�� bia�y byk. - A tylko t�dy mo�na przej�� do Drugiej Krowy. - Kr�lik z pewno�ci� potrafi doj�� tam, gdzie nie mo�e byk - odpowiedzia� mu El-ahrera. - P�jd� tam, przyjacielu bykii, a kiedy wr�c�, powiem ci, co znalaz�em. I tak El-ahrera zacz�� si� przeciska� mi�dzy spiczastymi g�azami i ostrymi ska�ami. Nawet dla kr�lika by�a to trudna droga, dlatego nie raz musia� si� zatrzymywa�, by wybra� przej�cie. Przez trzy dni szed� po kamieniach, kt�re rani�y mu �apy, przeciska� si� mi�dzy ska�ami, kt�re szarpa�y mu boki. Wreszcie trzeciego dnia, o zachodzie s�o�ca, wyszed� na r�w- nin� i ujrza� Drug� Krow�. By�a bardzo wychudzona. Wystarczy�o jedno spojrzenie, �eby przekona� si�, jak bardzo jest smutna i samotna. Przywi- ta� j� rado�nie, lecz zaledwie odpowiedzia�a na jego powitanie. Zaprosi�a go, by posili� si� rzadk� traw� i przespa� w jakiej� dziurze na zboczu wzg�rza. Rano znowu zacz�� z ni� rozmawia�. Opowiedzia� o swojej podr�y i n bia�ym byku, lecz krowa wydawa�a si� tak um�czona, �e nie mia� pewno�ci, czy w og�le go zrozumia�a. El-ahrera pozosta� przez kilka dni z krow�, ale nie potrafi� przerwa� jej przygn�bienia. Kt�rego� dnia, kiedy szed� za ni� przez sk�p� traw�, zobaczy�, �e ze �lad�w jej kopyt wyrastaj� ostre kamienie. Od razu domy�li� si�, na czym polega rzucony na ni� urok. Ca�e ponure otoczenie, a nawet sam w�w�z, odzwierciedla�y jedynie nastr�j jej kamiennego serca. El-ahrera zebra� wszystkie si�y, by pocieszy� i rozweseli� Drug� Krow�. Zacz��jej opowiada� o urokach p�ycizny stru- mienia o zachodzie s�o�ca, gdzie p�ywaj� piskorze, a w p�yt- kich zakolach rosn� g�sto nagietki. Opowiada� jej o ��kach pe�nych szczawiu i jaskr�w, po kt�rych w letnie popo�udnie przechadzaj� si� krowy, machaj�c ogonami. Opowiedzia� o nowo narodzonych ciel�tach, kt�re brykaj� weso�o po tra- wie. Opowiedzia� jej o wszystkim, co, jak s�dzi�, mog�o j� rozweseli�. Pocz�tkowo wydawa�a si� prawie nie zwa�a� na to, co do niej m�wi�, lecz w miar�jak mija�y dni, spad� deszcz i znowu za�wieci�o s�o�ce, jej serce budzi�o si� stopniowo. Wreszcie kt�rej� nocy wyzna�a mu, �e je�li tylko poka�e jej drog�, spr�buje przej�� przez w�w�z. I wyobra�cie sobie, �e gdy rankiem stan�li nad kraw�dzi� przepa�ci, ujrzeli krusz�ce si� kamienie i wyrastaj�ce spomi�dzy nich �d�b�a �wie�ej trawy. Sta�o si� to za przyczyn�jej serca, kt�re tak�e skrusza�o. El-ahrera poprowadzi� ostro�nie krow� w d� stromego zbocza. Min�� dzie� i noc, a� wreszcie wspi�li si� na przeciw- leg�y stok poro�ni�ty teraz bluszczykiem i dabr�wk�. Kiedy stan�li na g�rze, czeka� tam na nich bia�y byk. Nadszed� szcz�liwy czas dla ca�ej tr�jki na ogromnej r�wninie. El-ahrera pozosta� tam przez ca�� zim� i lato, a z na- dej�ciem jesieni Druga Krowa urodzi�a pi�kne ciel�, kt�re nazwali G��g. El-ahrera i G��g bardzo si� zaprzyja�n