2452
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2452 |
Rozszerzenie: |
2452 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2452 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2452 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2452 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Richard Adams
.
OPOWIE�CI Z WODNIKOWEGO WZG�RZA
Copyright ^ by Richard Adams, 1996
Dla Elizabeth
z wyrazami wdzi�czno�ci i mi�o�ci
PODZI�KOWANIA
Pragn� wyrazi� ogromn� wdzi�czno�� mojej sekretarce, pani Eliza-
beth Aydon, kt�ra nie tylko dok�adnie i cierpliwie przepisywa�a m�j
manuskrypt, ale r�wnie� poprawia�a nie�cis�o�ci oraz wysuwa�a niezwy-
kle cenne sugestie podczas naszych dyskusji.
OD AUTORA
Wielu czytelnik�w pyta o prawid�ow� wymow� imienia El-ahrery,
dlatego uzna�em, �e nale�y o tym wspomnie�.
El-ahrairah (ang.)
Pierwsze dwie sylaby czytamy jak �e�skie imi� "Ella". Nast�pnie
pojedy�cza sylaba "hrair" rymuj�ca si� z "fair" i ko�cz�ca "rah" rymu-
j�ca si� z "car".
Wszystkie sylaby akcentujemyjednakowo z wyj�tkiem "la" w "El-
la", kt�rejest prawie (lecz nie ca�kiem) pomijane. Dwa "r" powinny by�
wymawiane z lekk� wibracj�.
WPROWADZENIE
Opowie�ci w tej ksi��ce zosta�y podzielone na trzy cz�ci. Pierwsza
zawiera pi�� tradycyjnych, znanych wszystkim kr�likom, przypowie�ci
o bohaterze El-ahrerze-Ksi�ciu zTysi�cem Wrog�w. O dw�ch z nich:
Gis w wodzie i Dziura w niebie, wspominaj� ju� Mlecz i Jastrz�biec pod
koniec rozdzia�u 30 Wodnikowego Wzg�rza, a tak�e Czubak, kt�ry
w czasie walki z Genera�em Czy��cem (rozdzia� 47) s�yszy za sob�
Dzwonka, kt�ry opowiada kr�liczkom histori� Gis w wodzie. T� cz��
zamykaj�: Opowie�� o kr�liczym ducitu oraz Opowie�� Przeracznika. Ta
ostatnia wyda�a mi si� warta przedstawienia, jako przyk�ad nonsensow-
nych opowie�ci, kt�re tak bardzo lubi� kr�liki.
Cz�� druga zawiera cztery spo�r�d licznych przyg�d El-ahrery
i jego wiernego towarzysza Rabsztoka, kt�re wydarzy�y si� po spotkaniu
z Czarnym Kr�likiem z Inle, podczas ich d�ugiego powrotu do domu.
Cz�� trzecia to opowie�ci o Leszczynku i jego kr�likach w czasie
zimy, wiosny i wczesnego lata po pora�ce Genera�a Czy��ca.
CZʌ� PIERWSZA
1. ZMYS� W�CHU
;, ..nozdrza maj�, ale nie czuj� zapachu"
Psalm 115
"Kto o�miela si� wygra�"
Motto z S.?v.S.
- Opowiedz nam jak�� histori�, Mleczu!
By�o wspania�e majowe popo�udnie pewnego wiosennego
dnia, nied�ugo po tym jak Genera� Czy�ciec i Efrafanowie
ponie�li pora�k�. Leszczynek w towarzystwie kilku spo�r�d
jego towarzyszy weteran�w, kt�rzy pozostawali z nim od
momentu opuszczenia Sandleford, wylegiwali si� na ciep�ej
darni. Nieopodal Kihar skuba� k�pki trawy, powodowany nie
tyle g�odem, co potrzeb� zu�ycia rozpieraj�cej go energii.
Kr�liki gaw�dzi�y, wspominaj�c wspania�e przygody z po-
przedniego roku: jak to opu�ci�y Kr�likarni� Sandleford po
tym, jak Fiver ostrzeg� je o nadchodz�cym niebezpiecze�-
stwie; jak przyby�y do Wodnikowego Wzg�rza i wykopa�y
now� kr�likarni� i dopiero wtedy zorientowa�y si�, �e nie ma
w�r�d nich ani jednej kr�liczki. Leszczynek przypomnia� im
histori� �le zaplanowanego najazdu na Farm� Nuthanger, kt�-
rego omal nie przyp�aci� �yciem. To z kolei przypomnia�o
niekt�rym o podr�y nad wielk� rzek�, a Czubak jeszcze raz
opowiedzia� o swoim pobycie w Efrafie, gdzie mia� zosta�
oficerem Genera�a Czy��ca, i o tym, jak uda�o mu si� nam�wi�
Hyzentlaj�, aby zebra�a grup� kr�liczek, kt�re potem uciek�y
w czasie burzy. Natomiast Je�ynek pr�bowa�, cho� bezskutecz-
nie, wyja�ni�, na czym polega�a jego sztuczka z �odzi�, dzi�ki
kt�rej uda�o im si� uciec w d� rzeki. Z kolei Czubak nie chcia�
opowiedzie� o swojej podziemnej walce z Genera�em Czy��-
cem, twierdz�c, �e chce o tym zapomnie�. Tak wi�c zamiast
niego g�os zabra� Mlecz, kt�ry wspomnia� o tym, jak pies
z Farmy Nuthanger, spuszczony przez Leszczynka, goni� jego
i Je�ynka, a� znale�li si� po�r�d Efrafan�w zebranych na
Wzg�rzu. Jeszcze nie sko�czy� m�wi�, kiedy rozleg�y si�
dobrze znane okrzyki:
- Opowiedz namjak�� histori�, Mleczu! Opowiedz nam
histori�!
Mlecz nie odpowiedzia� od razu. Zamy�lony skubn�� traw�
i pokica� w bardziej nas�onecznione miejsce, zanim ponownie
u�o�y� si� wygodnie. Wreszcie przem�wi�:
- Dzisiaj opowiem wam ca�kiem now� histori�. Tej jesz-
cze nigdy nie s�yszeli�cie. Opowiada ona o jednej z najwi�k-
szych przyg�d El-ahrery.
Zamilk� i wyprostowa� si�, pocieraj�c przednimi �apami
o nos. Nikt nie �mia� pop�dza� ich najlepszego gaw�dziarza,
kt�ry wygl�da� na zadowolonego, stoj�c tak mi�dzy nimi.
Lekki wietrzyk poruszy� traw�, a unosz�cy si� skowronek
zamilk�, opad� na chwil� i znowu wzbi� si� w g�r�.
Dawno temu (zacz�� Mlecz) kr�liki nie posiada�y zmys�u
w�chu. Z tego powodu ich �ycie by�o o wiele trudniejsze.
Traci�y po�ow� przyjemno�ci letniego poranka, poniewa� nie
wiedzia�y, co jedz�, dop�ki tego nie ugryz�y. Co gorsza nie
potrafi�y wyw�cha� wroga, przez co cz�sto pada�y ofiar�
gronostaj�w i lis�w.
Ot� El-ahrera zorientowa� si�, �e wrogowie kr�lik�w,
a tak�e inne zwierz�ta, nawet ptaki, maj� w�ch, dlatego posta-
nowi�, �e odszuka ten dodatkowy zmys� i zdob�dzie go dla
swoich pobraty�c�w za wszelk� cen�. Zacz�� wi�c rozpyty-
wa� dooko�a, gdzie mo�na znale�� zmys� w�chu. Niestety nikt
nie potrafi� mu tego powiedzie�, a� wreszcie spotka� bardzo
starego i bardzo m�drego kr�lika o imieniu Bratek.
- Przypominam sobie, �e kiedy by�em m�ody - powie-
dzia� Bratek - w naszej kr�likarni schroni�a si� ranna jas-
k�ka, kt�ra du�o i daleko podr�owa�a. Wsp�czuj�c nam
z powodu tego, �e nie mamy zmys�u w�chu, wyja�ni�a, �e
droga do niego prowadzi przez krain� Wiecznej Ciemno�ci,
a krainy tej strzeg� mieszkaj�ce w jaskiniach gro�ne i niebez-
pieczne stworzenia zwane Ilipami. Nic wi�cej nie potrafi�a
powiedzie�.
El-ahrera podzi�kowa� Bratkowi i po d�ugim namy�le uda�
si� do Ksi�cia T�czy. Opowiedzia� mu o swoim zamiarze
i poprosi� o rad�.
- El-ahrero, lepiej porzu� swoje zamiary-odrzek� Ksi�-
��. - Jak chcesz przej�� przez krain� Ciemno�ci i dotrze� do
miejsca, o kt�rym nic nie wiesz? Nawet ja nigdy tam nie
by�em, co wi�cej, nie zamierzam tam i��. Szkoda twojego
�ycia.
- Chc� to zrobi� dla moich kr�lik�w - odpowiedzia�
El-ahrera. - Nie mog� patrze�, jak gin� ka�dego dnia, tylko
dlatego �e nie maj� w�chu. Czy nie mo�esz mi niczego dora-
dzi�?
- Niewiele - powiedzia� Ksi��� T�czy. - Je�li spot-
kasz kogo� na swojej drodze, nie zdradzaj mu celu swojej
podr�y. Mieszkaj� tam bardzo dziwne stworzenia i gdyby
dowiedzia�y si�, �e nie posiadasz w�chu, m�g�by� si� znale��
w jeszcze wi�kszym niebezpiecze�stwie. Wymy�l jaki� po-
w�d. Zaczekaj, dam ci t� astraln� obro��. No� j� na szyi.
Otrzyma�em j� od Pana Frysa. Mo�e ci si� przyda�.
El-ahrera podzi�kowa� Ksi�ciu T�czy i wyruszy�ju� nast�-
pnego dnia. Kiedy wreszcie dotar� do granic krainy Wiecznej
Ciemno�ci, zobaczy�, �e zaczyna si� ona zmrokiem, kt�ry
przechodzi� w coraz ciemniejsz� noc. Nie wiedzia�, w kt�r�
stron� i��, a nie posiadaj�c poczucia kierunku, ba� si�, �e
b�dzie chodzi� w k�ko. S�ysza� poruszaj�ce si� dooko�a niego
w ciemno�ci inne stworzenia i wyczuwa�, �e i one s� �wiadome
jego obecno�ci. Nie wiedzia�jednak, czy s� mu przyjazne i czy
bezpiecznie b�dzie porozmawia� z nimi. Wreszcie, zdespero-
wany, usiad� w ciemno�ci i czeka� w ciszy, a� us�ysza�, �e co�
blisko podchodzi.
- Zgubi�em si�-powiedzia�.-Czy mo�eszmi pom�c?
Stworzenie zatrzyma�o si�. Po kilku chwilach odezwa�o si�
w dziwnym, lecz zrozumia�ym j�zyku.
- Dlaczego si� zgubi�e�? Sk�d przybywasz i dok�d zmie-
rzasz?
- Przybywam z krainy, gdzie panuje dzie� - odpowie-
dzia� El-ahrera. - A zgubi�em si�, poniewa� nic nie widz�
i nie jestem przyzwyczajony do takiej ciemno�ci.
- Nie potrafisz odszuka� drogi przy pomocy w�chu? Tak
jak my wszyscy?
El-ahrera mia� ju� odpowiedzie�, �e nie ma w�chu, ale
przypomnia� sobie s�owa Ksi�cia T�czy.
- Zapachy tutaj s�ca�kiem inne. Jestem zdezorientowany.
- Tak wi�c nie wiesz, jakim jestem zwierz�ciem?
- Nie wiem. Ale nie wydajesz si� by� czym� gro�nym.
El-ahrera us�ysza�, jak zwierz� siada.
- Jestem glanbrinem - odezwa� si� po chwili obcy. -
Czy tam sk�d pochodzisz s� glanbriny?
- Nie. Chyba nigdy o nich nie s�ysza�em. Ja jestem
kr�likiem.
- Ja za� nigdy nie s�ysza�em o kr�likach. Pozw�l, �e ci�
obw�cham.
El-ahrera stara� si� siedzie� spokojnie, tymczasem stwo-
rzenie, kt�re,jak wyczuwa�, by�o puszyste i mniej wi�cej tych
samych rozmiar�w co on, obw�chiwa�o go dok�adnie od st�p
do g�owy.
- Zdaje si�, �ejeste� zwierz�ciem podobnym do mnie-
odezwa� si� wreszcie glanbrin. - Nie jeste� drapie�nikiem
i masz chyba dobry s�uch. Czym si� �ywisz?
- Traw�.
- Tutaj nie ro�nie trawa. Jest za ciemno. My �ywimy si�
korzonkami. Wydaje mi si�, �e jeste�my do siebie podobni.
Nie chcesz mnie pow�cha�?
El-ahrera uda�, �e obw�chuje glanbrina. Zorientowa� si�,
�e stworzenie nie posiada oczu, aje�lije ma, to s� ma�e, twarde
i g��boko osadzone w jego g�owie. Zdezorientowany pomy-
�la�: "Je�li to nie jest jaka� odmiana kr�lika, to ja jestem
borsukiem", jednak g�o�no powiedzia� tylko:
- Chyba rzeczywi�cie nie r�nimy si� zbytnio, mo�e
poza tym, �e ja... - Ju� mia� powiedzie�, �e nie ma w�chu,
ale si� powstrzyma� i doda� szybko: - zupe�nie pogubi�em si�
w tej ciemno�ci.
- W takim razie dlaczego przyszed�e� tutaj, skoro. tam,
gdzie mieszkasz, panuje jasno��?
- Chcia�bym porozmawia� z Ilipami.
Us�ysza�, jak glanbrin podskakuje.
- Powiedzia�e� "Ilipami"?
- Tak.
- Wszyscy si� ich boj�. Ilipy ci� zabij�.
- Dlaczego?
- Przede wszystkim dlatego, �e �ywi� si� mi�sem i s�
bardzo dzikie. To najbardziej niebezpieczne stworzenia w ca-
�ej naszej . krainie. Pos�uguj� si� z�� magi� i potrafi� rzuca�
paskudne zakl�cia. Dlaczego chcesz z nimi rozmawia�? R�w-
nie dobrze mo�esz wskoczy� do Czarnej Rzeki?
Nie wiedz�c ju�, co jeszcze m�g�by wymy�li�, El-ahrera
wyjawi� wreszcie glanbrinowi pow�d, dla kt�rego przyby� do
krainy Ciemno�ci, i opowiedzia� mu, czego szuka� dla swoich
kr�lik�w. Glanbrin s�ucha� go w milczeniu. Wreszcie powie-
dzia�:
- Jeste� dobry i dzielny. Musz� to przyzna�, ale porwa�e�
si� na rzecz niemo�liw�. Lepiej wracaj do domu.
- Czy mo�esz zaprowadzi� mnie do Ilip�w? - spyta�
El-ahrera. - Zamierzam p�j�� dalej.
Po d�ugich dyskusjach glanbrin zgodzi� si� wreszcie zapro-
wadzi� El-ahrer� tak blisko Ilip�w jak tylko pozwala� mu na
to strach. Oznajmi� te�, �e czeka ich dwudniowa podr� przez
krain�, w kt�rej nigdy nie by�.
- W takim razie sk�d b�dziesz wiedzia�, kt�r�dy i��? -
spyta� El-ahrera.
- Pos�u�� si� w�chem. Ca�y ten kraj przesycony jest
zapachem Ilip�w. Czy chcesz powiedzie�, �e w og�le go nie
czujesz?
- Nie czuj� - odpowiedzia� El-ahrera.
- Teraz jestem pewien, �e nie posiadasz zmys�u w�chu.
Na twoim miejscu wcale bym go nie szuka�. Masz szcz�cie
nie czuj�c zapachu Ilip�w.
Wyruszyli razem. Po drodze glanbrin opowiada� du�o
o zwyczajach i �yciu swoich ziomk�w, kt�re nie wyda�o,si�
El-ahrerze specjalnie r�ne od �ycia kr�lik�w.
- Zdaje mi si�, �e �yjecie podobnie do nas-powiedzia�.
- Mam na my�li to, �e trzymacie si� w grupach. Dlaczego
wi�c by�e� sam, kiedy ci� spotka�em?
- To smutna historia - odpar� glanbrin. - Wybra�em
sobie towarzyszk�, pi�kn� glanbrink� o imieniu Z�otonoska.
Wszyscy zachwycaj� si�jej urod�. Mieli�my wsp�lnie wyko-
pa� nor� i mie� m�ode. Ale zjawi� si� obcy, ogromny glanbrin,
kt�ry nazywa si� Szwindyk. O�wiadczy�, �e b�dzie walczy� ze
mn� o Z�otonosk�. Okaza� si� silniejszy i wygra�. Odszed�em
ze z�amanym sercem. Wci�� op�akuj� strat� i nie wiem, co
pocz�� ze sob�. Kiedy si� spotkali�my, b��ka�em si� bez celu.
Dlatego zdecydowa�em si� p�j�� z tob�. Nie mia�em nic inne-
go do roboty.
El-ahrera wyrazi� swoje wsp�czucie.
- Nie m�wisz mi niczego nowego - powiedzia�. -
Tam, sk�d pochodz�, zdarzaj� si� podobne rzeczy i to cz�sto.
Nie jeste� odosobniony, je�li stanowi to dla ciebie jak��
pociech�.
Glanbrin powiedzia� wcze�niej, �e podr� potrwa "dwa
dni", lecz El-ahrera nie potrafi� liczy� dni w tej okropnej
krainie. Przez ca�y czas potyka� si� i obija� bole�nie, poniewa�
nie do��, �e nie potrafi� w�szy�, tojeszcze nic nie widzia�. Ca�e
jego cia�o pokry�y rany i siniaki. Glanbrin wykazywa� cierpli-
wo��, chocia� El-ahrera wyczuwa�, �e jego towarzysz dener-
wuje si� i pragnie jak najszybciej zako�czy� podr�.
Przebyli d�ug� drog� - El-ahrera mia� wra�enie, �e min�o
wiele dni - a� wreszcie glanbrin zatrzyma� si� po�r�d stos�w
porozrzucanych kamieni. Tyle przynajmniej potrafi� wyczu�.
- Dalej nie odwa�� si� p�j�� - o�wiadczy� glanbrin. -
Teraz musisz sobie sam radzi�. Kieruj si� wed�ug wiatru.
Wieje mniej wi�cej w tym samym kierunku.
- A ty co zrobisz? - spyta� El-ahrera.
- B�d� tutaj czeka� przez dwa dni, na wypadek gdyby�
wr�ci�, chocia� wiem, �e to niemo�liwe.
- Wr�c� - odpowiedzia� mu El-ahrera. - Odnajd� te
kamienie w ciemno�ci. Tak wi�c, m�wi� ci tylko do zobacze-
nia, mi�y glanbrinie.
Znowu wyruszy� w ciemno�� i szed� wolno zgodnie z kie-
runkiem s�abego wiatru, chocia� nie by�o to �atwe. Ciemno��
przygniata�a go coraz bardziej i zaczyna� mie� w�tpliwo�ci,
czy starczy mu si�, by wr�ci� do domu. Nie m�g� korzysta�
z wzroku lecz reagowa� na najs�absze d�wi�ki, potykaj�c si�
wci�� i przewracaj�c. Nie to jednak by�o najgorsze. Najbar-
dziej dokucza�a mu cisza. Mia� wra�enie, �e ciemno�� �yje
w�asnym �yciem i nienawidzi go; pozostawa�a wci�� tak samo
ciemna, nie odzywa�a si�, wci�� czuwa�a. Jakby czeka�a cier-
pliwie, a� on oszaleje, za�amie si� i podda. Lecz wtedy by prze-
gra�, a nieprzenikniona ciemno�� okaza�aby si� zwyci�zc�.
Przepe�niony strachem i niepewno�ci� coraz bardziej od-
czuwa� te� g��d i pragnienie. Nie jad� trawy od momentu
przybycia do tej strasznej krainy. Nie umiera� jeszcze z g�odu,
poniewa� glanbrin, zanim odszed�, wyw�szy� i wykopa� co�, co
przypomina�o zdzicza�� marchew, a czym - jak wyja�ni� -
�ywili si� g��wnie jego pobratymcy, kt�rzy nazywali to "bri-
rem". Korzenie okaza�y si� wystarczaj�co soczyste, by zaspo-
koi� jego g��d i pragnienie. El-ahrera wiedzia� jednak, �e bez
pomocy glanbrina nie znajdzie ich. Modli� si� wi�c do Frysa
o odwag�, chocia� zaczyna� w�tpi� czy sam Pan Frys mo�e
by� pot�niejszy od tej ciemno�ci.
Mimo to szed� przed siebie, poniewa� wiedzia�, �e je�li
ustanie, b�dzie to oznacza�o jego koniec. Czu� si� ogromnie
osamotniony i bardzo �a�owa�, �e nie ma z nim Rabsztoka.
Rabsztok bardzo chcia� z nim p�j��, lecz El-ahrera nie zgodzi�
si�.
Mija�y godziny. Przynajmniej wiatr si� nie zmienia�, cho-
cia� nie wiedzia� ilejeszcze b�dzie musia� przej�� ijak d�ugo.
Zdawa� sobie spraw�, �e powr�t by� teraz czym� r�wnie nie-
bezpiecznym jak dalsza droga. '
W�a�nie w chwili gdy ta ponura my�l wype�ni�a jego
umys�, us�ysza� w ciemno�ci ruch zbli�aj�cego si� stworzenia.
Wyczuwa�, �e jest to co� du�ego - o wiele wi�kszego od
niego-i �e stworzenie to czuje si� bezpieczne i pewne siebie.
Znieruchomia� i wstrzyma� oddech, w nadziei �e go minie.
Tak si�jednak nie sta�o. Najpewniej wyczu�o go, zanim on
sam si� zorientowa�. Podesz�o wprost do niego, znieruchomia-
�o na kilka chwil, po czym przycisn�o go do ziemi ogromn�,
mi�kk� �ap�. Wyczu� schowane pazury. Chwil� p�niej stwo-
rzenie przem�wi�o do innego, a El-ahrera zrozumia� je mniej
wi�cej tak:
- Zuron, mam go tutaj, cho� nie wiem, co to jest.
El-ahrera us�ysza� odg�osy zbli�aj�cych si� innych stwo-
rze� podobnych do pierwszego. Otoczy�y go, obw�chuj�c
i dotykaj�c ogromnymi �apami.
- Przypomina glanbrina - odezwa�o si� jedno ze stwo-
rze�.
- Co tu robisz? - spyta�o inne. - Odpowiadaj. Po co
tutaj przyszed�e�?
- Panie - odezwa� si� El-ahrera g�osem dr��cym ze
strachu. - Przyby�em tutaj z krainy s�o�ca w poszukiwaniu
Ilip�w.
- My jeste�my Ilipami. Zabijamy wszystkich obcych.
Czy nikt ci o tym nie m�wi�?
W tej samej chwili odezwa� si� inny Ilip.
- Zaczekaj. On ma na szyi co� w rodzaju obro�y.
Jeden' z Ilip�w przysun�� pysk do szyi El-ahrery i pow�cha�
obro��, prezent od Ksi�cia T�czy.
- To astralna obro�a. - El-ahrera poczu�, �e Ilipy odsu-
n�y si� nieco.
- Sk�d j� masz? - zapyta� pierwszy z Ilip�w. - Ukrad-
�e� j�?
- Nie, panie - odrzek� El-ahrera. - Otrzyma�em j�,
zanim wyruszy�em w podr�. Jest to podarunek od Pana Frysa,
kt�ry otrzyma�em w dow�d przyja�ni, aby chroni� mnie
w twojej krainie.
- Od Pana Frysa, powiadasz?
- Tak, panie. Za�o�y� mi j� na szyj� sam Ksi��� T�czy.
Zapad�a cisza. Potem Ilip zdj�� z niego �ap�, a inny powie-
dzia�:
- Po co tutaj przyby�e� i czego chcesz od nas?
- Panie - odpowiedzia� El-ahrera - moi pobratymcy,
kt�rzy nazywani s� "kr�likami", nie maj� w�chu. Przez to ich
�yciejest trudne i pe�ne niebezpiecze�stw. Cierpi� bardzo,jak
si� domy�lasz. Dowiedzia�em si�, �e tylko wy mo�ecie obda-
rzy� kogo� tym zmys�em, dlatego przyszed�em tutaj, aby b�a-
ga� was o ten podarunek dla moich kr�lik�w.
- A zatem jeste� przyw�dc� stworze� zwanych "kr�li-
kami?"
- Tak, panie.
- I przyby�e� tutaj sam?
- Tak, panie.
- Odwa�ny jeste�.
El-ahrera nic nie odpowiedzia� i znowu zapad�a cisza. Ilipy
otoczy�y go ko�em, tak �e czu� na sobie ich gor�ce oddechy.
Wreszcie przem�wi� jeden z nich:
- Prawd� jest, �e przez wiele lat strzegli�my Zmys�u
W�chu. Jednak�e na nic nam si� nie przyda�, poniewa� wszyst-
kie innego stworzeniaju� go mia�y. Sta� si� dla nas ci�arem,
wi�c pozbyli�my si� go.
- Jak to? - spyta� El-ahrera dr��cym g�osem.
- Dali�my go Kr�lowi Wczoraj. Przecie� nie mogli�my
odda� go nikomu innemu, czy� nie tak?
El-ahrera poczu� si� zdruzgotany. Przeby� tak dalek� drog�,
prze�y� w krainie strasznych Ilip�w po to tylko, �eby si�
dowiedzie�, i� nie maj�ju� tego, czego szuka�. Mimo to stara�
si� opanowa� sw�j smutek.'
- Panie - powied�ia�. - Gdzie jest ten kr�l i kt�r�dy
prowadzi droga do niego?
Przez chwil� Ilipy naradza�y si� mi�dzy sob�, po czym
odezwa� si� pierwszy z nich:
- Za daleko dla ciebie. Zgubi�by� si� i zgin�� z g�odu.
Mo�esz p�j�� ze mn�. Zabior� ci� tam na grzbiecie.
El-ahrera uk�oni� si� przed Ilipami i przepe�niony wdzi�cz-
no�ci� d�ugo im dzi�kowa�. Wreszcie jeden z Ilip�w powie-
dzia�:
- W takim razie ruszajcie. - Po czym chwyci� go mi�-
dzy z�by i posadzi� na grzbiecie innego Ilipa.. El-ahrera bez
trudu chwyci� si� g�stego futra.
Wyruszyli i poruszali si�, jak si� wydawa�o, szybko.
W drodze El-ahrera wyja�ni� Ilipowi, �e jego przyjaciel, glan-
brin, czeka na niego przy kamieniach, i zapyta�, czy mogliby
przej�� obok tamtego miejsca.
- Oczywi�cie, �e mo�emy si� tam zatrzyma� - odpar�
Ilip. - To nawet po drodze. Tylko obawiam si�, �e tw�j
przyjaciel ucieknie, gdy tylko mnie wyw�szy.
- W takim razie, panie, mo�e m�g�by� mnie zsadzi�
troch� wcze�niej - powiedzia� El-ahrera. - Odnajd� go
i wyja�ni� wszystko. Wtedy m�g�by� przyj�� i zabra� nas obu.
Ilip przysta� na t� propozycj�. El-ahrera odnalaz� glanbrina,
kt�ry najpierw bardzo si� przerazi� na sam� my�l o tym, �e
mia�by jecha� na grzbiecie Ilipa. W ko�cu jednak da� si�
przekona� i Ilip wyruszy� ponownie z El-ahrer� i glanbrinem.
Ilip porusza� si� tak szybko, �e nie wiadomo kiedy znale�li
si� w miejscu gdzie wcze�niej El-ahrera spotka� glanbrina.
Kiedy tam dotarli, opowiedzia� Ilipowi o tym, jak jego przy-
jaciel straci� swoj� pi�kn� glanbrink�.
- Czy daleko jest st�d do nory, kt�r� musia�e� opu�ci�?
- Och, nie, panie - odpar� glanbrin. - To ca�kiem
blisko.
Glanbrin pokaza� mu drog� i Ilip zani�s� ich tam. Kiedy
Szwindyk, wielki samiec, kt�ry zabra� glanbrinowi Z�otono-
sk�, wyw�szy� Ilipa, wypad� z nory i uciek� najszybciej jak
potrafi�. Glanbrin wyja�ni� wszystko Z�otonosce, a ona urado-
wana przyj�a go ponowniejako swojego towarzysza. Powie-
dzia�a, �e nienawidzi�a Szwindyka, ale nie mia�a wyboru.
�Glanbrin i El-ahrera po�egnali si� serdecznie i Ilip wyru-
szy� w dalsz� drog� z El-ahrer� na dw�r Kr�la Wczoraj.
Wkr�tce znale�li si� w zmroku, co bardzo ucieszy�o El-
-ahrer�. Ilip zsadzi� go z grzbietu na skraju lasu.
- Dw�r kr�la znajduje si� tam - powiedzia�. - Musz�
ci� tu zostawi�. Ciesz� si�, �e mog�em pom�c przyjacielowi
Pana Frysa. `
Ilip znikn�� w lesie, a El-ahrera ruszy� w kierunku dworu.
Opuszczaj�c las, znalaz� si� na polu zaro�ni�tym chwasta-
mi. Na drugim jego ko�cu wida� by�o �ywop�ot z g�ogu ze
zniszczon� furtk�. Kiedy El-ahrera przeszed� przez ni�, napo-
tka� stworzenie mniej wi�cej tego samego rozmiaru co on,
z d�ugimi uszami i d�ugim ogonem. Przywita� si� uprzejmie
i zapyta�, gdzie mo�e znale�� Kr�la Wczoraj.
- Zaprowadz� ci� do niego - odpowiedzia�o stworze-
nie. - Czy ty jeste� mo�e angielskim kr�likiem? Tak? No c�.
Od dawnaju� mia�em przeczucie, �e zjawi si� tu kto� taki.
- A ty kim jeste�?
- Jestem poturu. P�jdziemy t�dy, w kierunku rzeki. Znaj-
dziemy Kr�la na du�ym dziedzi�cu.
Poszli przez pole, potem przeszli przez dziur� w �ywo-
p�ocie, a� dotarli do brzegu bardzo leniwie p�yn�cej rzeki.
Towarzysz El-ahrery zagadn�� czapl� o br�zowych pi�rach
i czarnym �ebku, kt�ra brodzi�a na p�yci�nie. Ptak podszed�
bli�ej i popatrzy� uwa�nie na El-ahrer�, co wprawi�o go w za-
k�opotanie.
- Angielski kr�lik - wyja�ni� poturu. - Dopiero co
przyby�. Prowadz� go na dw�r.
Czapla nic nie odpowiedzia�a i podj�a swoj� w�dr�wk�.
El-ahrera i jego towarzysz poszli wzd�u� brzegu. �cie�ka
prowad�i�a mi�dzy g�sto rosn�cymi cisami i wawrzynem, za
kt�rymi trzy stare szopy tworzy�y trzy �ciany podw�rka. Zie-
mia tam by�a mocno ubita (albo udeptana), i le�a�y na niej
zwierz�ta, zupe�nie nieznane El-ahrerze. Pomi�dzy nimi, na
samym �rodku, sta�o du�e rogate stworzenie podobne troch�
do krowy; lecz bardziej kud�ate. Kiedy weszli na dziedziniec,
zwierz� podnios�o ogromny �eb z brod� i podesz�o do nich
wolno. El-ahrera odwr�ci� si� przestraszony, gotowy do ucie-
czki.
- Nie masz si� czego ba� - uspokoi� gojego towarzysz.
- To jest Kr�l. Nie zrobi ci krzywdy.
El-ahrera rozp�aszczy� si� na ziemi dr��cy, tymczasem
ogromne zwierz� obw�cha�o go dok�adnie, tak �e po kilku
chwilach by� ca�y mokry. Us�ysza� niski, ale nie wrogi g�os:
- Wsta�, prosz�, i powiedz mi, kim jeste�.
- Jestem angielskim kr�likiem, Wasza Mi�o��.
- Czy�by ju� wszystkie wygin�y?
- Wybacz, Wasza Mi�o��, ale nie rozumiem.
- Czy twoi ziomkowie nie wygin�li?
- Oczywi�cie, �e nie, Wasza Mi�o��. Z rado�ci� musz�
powiedzie�, �ejest nas wielu. Odby�em d�ug� i niebezpieczn�
podr�, by stan�� przed tob� i w imieniu mojego ludu prosi�
ci� o przys�ug�.
- Ale przyby�e� do Kr�lestwa Wczoraj. Czy wiedzia�e�
o tym, wyruszaj�c w podr�?
- S�ysza�em o takim kr�lestwie, Wasza Mi�o��, ale nie
wiem, co to znaczy.
- Wszystkie stworzenia z mojego kr�lestwaju� wymar-
�y. Jak si� tutaj dosta�e�, skoro tw�j lud nie wygin��?
- Ilip przeni�s� mnie na grzbiecie przez ciemny las. Nie-
mal oszala�em od tej ciemno�ci.
Kr�l pokiwa� ogromn� g�ow�.
- Rozumiem. Inaczej nigdy by� tutaj nie przyszed�. A Ilip
ci� nie zabi�? To znaczy, �e posiadasz magi�, czy tak?
- W pewnym sensie, Wasza Mi�o��. Mam b�ogos�awie�st-
wo Pana Frysa. Jak widzisz, nosz� na szyi astraln� obro��. Czy
wybaczysz mi �mia�o��, je�li zapytam, kim ty jeste�?
- Jestem bizonem orego�skim. Pan Frys obra� mnie kr�-
lem tej krainy. Mia�em w�a�nie uda� si� na przechadzk� do
moich poddanych. Mo�esz mi towarzyszy�.
Wyszli na pola. Roi�o si� tam od przer�nych zwierz�t,
a nad ich g�owami lata�o mn�stwo ptak�w. Ca�e to miejsce
wyda�o si� El-ahrerze raczej ponure, ale, oczywi�cie, nie po-
wiedzia� tego Kr�lowi. Przystan��, by przyjrze� si� ptakowi
ojasnoczerwonych skrzyd�ach, nakrapianego czarnymi c�tka-
mi, kt�ry zaj�ty by� dziobaniem pnia pobliskiego drzewa.
- To jest dzi�cio� z g�r Guadalupe - wyja�ni� Kr�l. -
Mamy tu za du�o dzi�cio��w.
W miar� jak si� posuwali, pojawia�o si� coraz wi�cej
zwierz�t i ptak�w. Kr�l opowiada� o nich i wypytywa� te�
o El-ahrer�. By�y tam Iwy i tygrysy, a tak�e zwierz� podobne
dojaguara, kt�re towarzyszy�o im przezjaki� czas, pocieraj�c
�bem o nog� Kr�la.
- Macie tu jakie� kr�liki? - spyta� El-ahrera.
- Jeszcze nie - odrzek� Kr�l. - Ani jednego.
S�ysz�c to, El-ahrera poczu� ogromne zadowolenie, ponie-
wa� przypomnia� sobie obietnic�, kt�r� dawno temu z�o�y� mu
Pan Frys: obieca� on wtedy, �e cho� kr�liczy lud b�dzie mia�
tysi�ce wrog�w; nigdy nie zostanie pokonany. Opowiedzia�
o tym Kr�lowi.
- Wszyscy spo�r�d moich poddanych zostali pokonani
przez ludzkie istoty - zauwa�y� Kr�l, kiedy zatrzyma� si�
przed wspania�ym nied�wiedziem grizli zjasnobr�zowym fu-
trem przetykanym srebrzystym w�osem. - Niekt�re, jak ten
tutaj m�j meksyka�ski przyjaciel, zosta�y wystrzelane z pre-
medytacj�, schwytane w pu�apk� albo wytrute. Wiele innych
wygin�o, dlatego �e cz�owiek zniszczy� ich �rodowisko natu-
ralne, a one nie potrafi�y przystosowa� si� do innego miejsca.
Zbli�ali si� do lasu, kt�rego wysokie drzewa poro�ni�te
pn�czami, zas�ania�y znaczn� cz�� nieba. El-ahrera mia� do��
lasu i spogl�da� nerwowo na drzewa. Na szcz�cie Kr�l wyda-
wa� si� jedynie zainteresowany ptakami na jego obrze�u.
A by�y to wspania�e okazy: zi�by, tanagry, ciemnoskrzyd�e
molokai, ary i wiele innych. Wszystkie wydawa�y si� �y�
w idealnej harmonii pod okiem swojego Kr�la.
- Ten wielki las wci�� ro�nie - powiedzia� Kr�l. -
Gdyby� wszed� do niego, szybko by� si� zgubi� i to na zawsze.
Sk�adaj� si� na niego wszystkie drzewa zniszczone przez
ludzkie istoty. Ostatnio ro�nie on tak szybko, �e Pan Frys
zastanawia si�, czy nie wyznaczy� drugiego kr�la, by sprawo-
wa� w nim rz�dy. - U�miechn�� si�. - Kr�la, kt�ry sam
m�g�by by� drzewem. Co o tym my�lisz, El-ahrero?
- Wasza Mi�o��, my�l�, �e wszystko, co czyni Pan Frys,
�wiadczy ojego m�dro�ci.
Kr�l roze�mia� si�.
- Bardzo dobra odpowied�. Chod�, wracamy. O zacho-
dzie s�o�ca zbierzemy si� wszyscy i wtedy b�dziesz mia�
okazj� poprosi� mnie o przys�ug� w imieniu swojego ludu.
Obiecuj�, �e pomog� ci, je�li tylko b�d� m�g�.
Szli wolno wzd�u� brzegu, a Kr�l pokazywa� mu r�ne
gatunki ryb: nowozelandzkiego, lipienia, gruboogoniastego
klenia, czarnop�etwego coregonus i wiele innych, kt�re tak�e
ju� wymar�y. Kiedy wr�cili na dziedziniec, zebra�o si� tamju�
sporo zwierz�t, a gdy zasz�o s�o�ce, Kr�l obwie�ci� rozpocz�-
cie spotkania.
Zacz�� od przedstawienia El-ahrery. Wyja�ni� zebranym,
�e kr�lik przyby� na Dw�r Wczoraj, by prosi� o przys�ug� dla
ludu, kt�remu przewodzi. Potem poprosi� El-ahrer�, by zaj��
miejsce w �rodku zgromadzenia i przedstawi� swoj� spraw�.
El-ahrera opowiedzia� o swoich towarzyszach, o tym jacy
s� silni, szybcy i przebiegli, a tak�e o tym, �e brakuje im tylko
jednego, by mogli sta� si� godnym przeciwnikiem innych
zwierz�t, Zmys�u W�chu. Kiedy sko�czy� swoje przem�wie-
nie, zorientowa� si�, �e zebrane zwierz�ta i ptaki rozumiej� go
i sk�onne s� mu pom�c.
Potem przem�wi� Kr�l.
- Dobry przyjacielu - powiedzia�. - Dzielny i zacny
kr�liku, ch�tnie bym ci podarowa� to, o co prosisz. Niestety!
W tym Kr�lestwie nie sprawujemy ju� kontroli nad Zmys�em
W�chu. Prawd� jest, �e Ilipy da�y nam go dawno temu, lecz
tutaj, w Krainie Wczoraj, nie potrafili�my u�y� go w jakikol-
wiek spos�b. I tak kt�rego� dnia przyby� do nas wys�annik
Kr�la Jutra, gazela, z pro�b�, aby�my po�yczyli im Zmys�
W�chu. Obieca�a, �e niebawem go zwr�c�. Dali�my go wi�c
jej Kr�lowi. Sam wiesz,jak to bywa z po�yczonymi przedmio-
tami, rzadko kiedy do nas wracaj�. Poniewa� tutaj nie mamy
�adnego po�ytku z w�chu, zapomnieli�my o nim. Podobnie
jak oni. Jest pewnie wci�� na dworze Kr�la Jutra. Mog� ci
tylko poradzi�, m�j przyjacielu, aby� tam poszuka� Zmys�u
W�chu. Przykro mi, �e ci� rozczarowa�em.
- Czy to daleko st�d? - spyta� El-ahrera. Czu� ogarnia-
j�c� go rozpacz, ale z drugiej strony, co innego m�g� zrobi�?
- Obawiam si�, �e tak - odpar� Kr�l. - Dla kr�lika to
podr� na wiele dni, niebezpieczna podr�.
- Wasza Mi�o�� - zawo�a� szary, c�tkowany wilk o wiel-
kim pysku. - Zanios� go tam na grzbiecie. Dla mnie to nic
trudnego.
El-ahrera ch�tnie przyj�� propozycj�. Wyruszyli jeszcze tej
samej nocy, poniewa� wilk Kenai wyja�ni� mu, �e woli podr�-
�owa� noc�, a w dzie� spa�.
Szli przez trzy noce, lecz El-ahrera niewiele widzia� z tego,
co mijali, poniewa� wszystko spowija�a ciemno��. Wilk wy-
ja�ni� mu, �ejego r�d nale�a� niegdy� do naj wi�kszych spo�r�d
wilk�w. Zamieszkiwali oni p�wysep Kenai, niezwykle zimne
miejsce, gdzie �yli, poluj�c na zwierz�ta podobne do jelenia,
kt�re nazywano "�osiem".
- Niestety, ludzkie istoty wytrzebi�y nas - zako�czy�
swoj� opowie��.
Kiedy po trzeciej nocy sp�dzonej razem, zbli�yli si� do
�witu, wilk zsadzi� El-ahrer� delikatnie na ziemi� i powiedzia�:
- Tutaj ci� zostawi�, m�j przyjacielu. Nale�� do wymar-
�ych zwierz�t i nie m�g�bym p�j�� do Krainy Jutra. Musisz
pyta� o drog� na kr�lewski dw�r. Powodzenia! Mam nadziej�,
�e wszystko p�jdzie dobrze i otrzymasz to, czego tak wytrwale
szukasz.
Tak wi�c El-ahrera wkroczy� do Krainy Jutra i zacz��
rozpytywa� o kr�lewski dw�r. Pyta� szopy, wiewi�rki ziemne,
�wistaki i wiele innych zwierz�t. Wszystkie okaza�y si� bardzo
�yczliwe, wi�c podr� nie by�a trudna. Wreszcie kt�rego�
ranka us�ysza� w oddali wielki harmider, jakby walczy�y ze
sob� wszystkie zwierz�ta �wiata.
- Co to za ha�asy? - zapyta� nied�wiadka koal�, kt�rego
dostrzeg� najednym z drzew.
- Ha�asy, m�wisz, kolego? Ach, to tylko spotkanie na
Kr�lewskim Dworze - odpowiedzia� koala. - Ha�a�liwa
banda, co? Przyzwyczaisz si� do tego. Niekt�rzy z nich s�
troch� nieokrzesani, ale niegro�ni.
El-ahrera poszed� dalej, a� dotar� do dw�ch ozdobnych
furt; obie by�y ze z�ota, osadzone w �ywop�ocie z miedzianoli-
stnych �liw obsypanych bia�ym kwiatem. Kiedy zagl�da�
przez furty do ogrodu, wy�oni� si� paw z roz�o�onym ogonem,
kt�ry podszed� do niego i zapyta�, czego szuka. El-ahrera
wyja�ni� mu, �e odby� d�ug� i niebezpieczn� podr�, by prosi�
o pos�uchanie na dworze Kr�la.
- Z przyjemno�ci� ci� wprowadz�- odpowiedzia� paw.
- Obawiam si� jednak, �e trudno ci b�dzie zbli�y� si� do
Kr�la, by m�c z nim porozmawia�. Tysi�ce innych tak�e tego
pragn�. Kr�l przyjmuje codziennie. Dzisiejsze spotkanie nie-
bawem si� zacznie. Wchod� i spr�buj szcz�cia- doda� paw,
otwieraj�c jedn� z bram.
Gdy tylko El-ahrera wszed� do ogrodu, natychmiast oto-
czy� go t�um .rozkrzyczanych zwierz�t, ptak�w i gad�w, kt�re
tak�e pragn�y porozmawia� z Kr�lem. Rozgl�da� si� zniech�-
cony, poniewa� nie wyobra�a� sobie, jak m�g�by dosta� si�
przed oblicze Kr�la, maj�c tylu konkurent�w. Mimo wszystko
zacz�� si� przepycha�.
Ta cz�� ogrodu ko�czy�a si� trawiastym polem, kt�re
opada�o �agodnie i przechodzi�o w p�aski trawnik. Na zboczu
zebra�o si� ju� troch� zwierz�t. El-ahrera zapyta� przechodz�-
cego rysia, na co wszyscy czekaj�.
- Niebawem pojawi si� Kr�l - odpowiedzia� ry�. -
Wys�ucha pr�b, z kt�rymi przyby�y zwierz�ta.
- Czy wielu przychodzi na audiencj�? - spyta� El-
-ahrera.
- O, tak. Jak zawsze - odrzek� ry�. - Nigdy nie udaje
si� Kr�lowi wys�ucha� wszystkich w ci�gu jednego dnia.
Niekt�re spo�r�d zwierz�t przychodz� tutaj od wielu dni,
a mimo to nie otrzyma�y jeszcze pos�uchania.
Kolejne zwierz�ta przybywa�y na zbocze. El-ahrera patrzy�
na nie z coraz wi�kszym niepokojem. Pomy�la�, �e nigdy nie
uda mu si� porozmawia� z Kr�lem. Chyba �e co� wymy�li.
Jaki� kr�liczy podst�p. Na Pana Frysa, kr�liczy podst�p!
Rozgl�daj�c si�, zauwa�y� u podn�a zbocza zdobiony
owalny zbiornik, dwukrotnie d�u�szy od niego, ustawiony
nieco powy�ej trawy na kamiennym pode�cie. Podszed� do
zbiornika. Wype�nia�a go ciecz, lecz nie woda. Co� srebrnego
i l�ni�cego, czego nigdy dot�d nie widzia�. Ciecz ta nie by�a
przezroczysta. W og�le nie da�o si� spojrze� w jej g��bi�,
poniewa� g�adka powierzchnia, niczym lustro, odbija�a pro-
mienie s�oneczne.
- Do czego to s�u�y? - Zapyta� jakie� zwierz� podobne
do kota.
- Do niczego - odpar�o zwierz�. - To jest rt��. Kr�l
otrzyma� j� w podarunku dawno temu i umie�ci� tutaj, �eby
wszyscy mogli j� podziwia�.
El-ahrera pomkn�� jak b�yskawica. Stan�� przednimi �apa-
mi na brzegu basenu, podci�gn�� si� i wskoczy� do �rodka.
Rt�� w niczym nie przypomina�a wody. By�a bardziej g�sta
i spr�ysta. Chocia� bardzo pr�bowa�, nie uda�o mu si� zanu-
rzy� w basenie. Zacz�� si� obraca� szybko, przebieraj�c �apa-
mi. Wok� basenu zebra�o si� natychmiast wiele zwierz�t.
- Co to zajeden? Co on wyprawia? Wyci�gnijcie go. Nie
wolno mu... Och, to jeden z tych g�upich kr�lik�w. Hej, ty,
wy�a�!
El-ahrera wygramoli� si� z trudem. Rt��, zamiast nas�czy�
jego futro, sp�ywa�a po nim ma�ymi kropelkami. Otrz�sn�� si�.
Niekt�re spo�r�d zwierz�t pr�bowa�y go powstrzyma�, lecz
on wyrwa� im si� i pomkn�� do podn�a zbocza, gdzie usiad�
przed ca�ym t�umem dok�adnie w chwili, gdy pojawi� si� Kr�l
w towarzystwie trzech dworzan.
Kr�lem okaza� si� wspania�y jele�. Jego g�adka sier��
l�ni�a w s�o�cujak sier�� dobrze utrzymanego konia, podobnie
jakjego czarne kopyta. Kr�l d�wiga� swoje roz�o�yste poro�e
z tak� godno�ci� i majestatem, �e samo jego pojawienie si�
natychmiast uciszy�o wszelkie rozmowy podd"nych. Prze-
szed� na �rodek trawnika, odwr�ci� si� i powi�d� �askawym
wzrokiem po zebranych.
Gdy jego spojrzenie napotka�o srebrzy�cie l�ni�cego kr�-
lika, spojrza� na niego uwa�niej.
- A c� to za zwierz�? - zapyta� niskim, mi�kkim
g�osem, g�osem, kt�ry nie zna� po�piechu, a kt�ry przyzwy-
czajony by� do pos�usze�stwa.
- Za pozwoleniem, Wasza Mi�o�� - odpowiedzia� El-
-ahrera. - Jestem angielskim kr�likiem i przyby�em z bardzo
daleka, by prosi� o kr�lewski dar.
- Podejd� tutaj - powiedzia� Kr�l.
El-ahrera zbli�y� si� i usiad� przed l�ni�cymi kopytami
Kr�la.
- Czego chcesz? - spyta� Kr�l.
- Przyby�em tutaj, aby prosi� ci� w imieniu mojego ludu,
Wasza Mi�o��. Ot� moje kr�liki nie posiadaj� w�chu - ani
troch� - co nie tylko utrudnia im bardzo po�ywianie si�
i orientowanie w terenie, lecz tak�e nieustannie wystawia na
pastw� ich wrog�w, drapie�c�w, kt�rych nie potrafi� wyw�-
szy�. Szlachet�y Kr�lu, pom� nam, prosz�.
Ponownie zapad�a cisza. Kr�l zwr�ci� si� do jednego ze
swojej �wity.
- Czy posiadam tak� moc?
- Tak, Wasza Mi�o��.
- Czy kiedykolwiek jej u�ywa�em?
- Nigdy, Wasza Mi�o��.
Kr�l wydawa� si� �astanawia� nad czym�. Przem�wi� ci-
cho do siebie:
- Gdybym przyzna� ca�emu gatunkowi zmys�, kt�rego
nie posiada, oznacza�oby to uczynienie czego�, co le�y w mocy
Pana Frysa.
- WaszaMi�o��-zawo�a�nieoczekiwanieEl-ahrera-
podaruj nam tylko ten zmys�, a obiecuj� tobie i wszystkim
zebranym tutaj stworzeniom, �e staniemy si� najgorsz� plag�
ludzkich istot. B�dziemy dla nich wsz�dzie najwi�kszym utra-
pieniem. B�dziemy pl�drowa� ich ogrody warzywne, kopa�
dziury pod ich ogrodzeniami, niszczy� ich plony, niepokoi�
ich w dzie� i w nocy.
Zebrany t�um wyda� okrzyk rado�ci.
- Daj im w�ch, Wasza Mi�o�� - zawo�a� kto�. - Niech
jego ludzie stan� si� najwi�kszym wrogiem ludzi, tak samojak
ludzie stali si� naszym najwi�kszym wrogiem!
T�um krzycza� jeszcze przez jaki� czas, a� wreszcie Kr�l
samym spojrzeniem nakaza� milczenie. Potem pochyli� dostoj-
n� g�ow� i dotkn�� pyskiem El-ahrery. Wydawa�o si�, �e
otoczy� swoim ogromnym poro�em Kr�liczego Ksi�cia ni-
czym niewidzialn� palisad�.
- Niech tak b�dzie - o�wiadczy�. - Zanie� swoim
ludziom moje b�ogos�awie�stwo, a wraz z nim Zmys� W�chu.
El-ahrera od razu poczu� zapachy: wo� wilgotnej trawy,
zapachy otaczaj�cych go zwierz�t, ciep�y oddech Kr�la. Po-
czu� te� tak wielk� wdzi�czno�� i rado��, �e z trudem znalaz�
odpowiednie s�owa podzi�kowania. Kiedy sko�czy� znowu
rozleg�y si� wiwaty t�umu.
Orze� z�ocisty zani�s� El-ahrer� do domu. Kiedy postawi�
go na jego ��ce, pierwszym kr�likiem, jakiego ujrza�, by�
Rabsztok i kilku innych wiernych towarzyszy zjego Ausli.
- Uda�o ci si�! Uda�o ci si�! - Zawo�ali, biegn�c do
niego.-Mamy w�ch! Wszyscy!
- Chod�, mistrzu - powiedzia� Rabsztok. - Pewnie
jeste� g�odny. Czujesz t� wspania�� kapust� w tamtym ogro-
dzie? Pom� nam upora� si� z ni�. Wykopa�em ju� tunel pod
ogrodzeniem.
Tak wi�c pami�tajcie wy wszyscy, kt�rzy s�uchali�cie tej
historii: kiedy nast�pnym razem b�dziecie kra�� ludziom fler�,
to nie tylko b�dziecie nape�nia� sobie brzuchy. Czyni�c to,
wype�niacie te� obietnic�, jak� El-ahrera z�o�y� Kr�lowi Jutra.
2. OPOWIE�� O TRZECH KROWACH
"Moj� pasj� s� krowy"
Charzes Dickens Dnmbey & Son
- Opowiadasz niedorzeczno�ci, Pi�tek - powiedzia� Czu-
bak.
By�o mokre, ch�odne popo�udnie wczesnego lata. Siedzieli
w Labiryncie razem z Wilturil� i Hyzentlaj�.
- Oczywi�cie, �e El-ahrera musi si� kiedy� zestarze�, tak
jak my wszyscy, jak ka�dy kr�lik. Nie by�by prawdziwym
kr�likiem, gdyby mia�o sta� si� inaczej.
- Nie zestarzeje si�-odpar� Pi�tek. -Zachowa sw�j wiek.
- Rozmawia�e� z nim kiedy� albo chocia� widzia�e� go?
- Wiesz, �e nie.
- Kim byli jego rodzice?
- Nie wiemy. Ale wiesz przecie�, co m�wi opowie��:
kiedy Pan Frys stworzy� zwierz�ta i ptaki, wszystkie one
pozostawa�y przyjaci�mi, a El-ahrera ju� wtedy by� w�r�d
nich. Widzisz wi�c, �e on si� nie starzeje, a przynajmniej nie
tak jak my.
- Jestem przekonany, �e si� mylisz. On musi si� starze�.
Przerwali sw�j sp�r, lecz tylko na jaki� czas. Kiedy wie-
czorem, tego samego dnia, wi�cej kr�lik�w zebra�o si� w La-
biryncie, Czubak podj�� na nowo dyskusj�.
- Skoro si� nie starzeje, to czy mo�liwe jest, �eby by�
prawdziwym kr�likiem?
- Je�li si� nie myl�, to m�wi o tym pewna opowie�� -
odpar� Pi�tek. - Nie pami�tam jej w tej chwili. Mleczu, czy
rzeczywi�cie istnieje o tym opowie��?
- Masz na my�li opowie�� o El-ahrerze i Trzech Krowach?
- O Trzech Krowach?- powt�rzy� Czubak. - Co z tym
maj� wsp�lnego trzy krowy? Musia�e� co� pomyli�.
- No c�, mog� wam o tym opowiedzie� - zapropono-
wa� Mlecz. - Opowiem wam to, co sam us�ysza�em dawno
temu, zanim tu przybyli�my. Niczego nie dodam i niczego nie
b�d� pr�bowa� wyja�nia�. Mo�eciejedynie pos�ucha� ca�o�ci.
- Jasne! - zawo�a� Czubak. - Pos�uchajmy. Trzy kro-
wy, te� co�! .
Podobno dawno temu (zacz�� Mlecz) El-ahrera �y� dok�ad-
nie w tym miejscu. Wi�d� �ycie podobne do naszego, do��
szcz�liwe: jad� traw� i od czasu do czasu wypuszcza� si�
w okolice tego du�ego domu w dole, sk�d krad� fler�. I jego
szcz�cie trwa�oby pewnie wiecznie, gdyby nie fakt, �e zacz��
odczuwa� w sobie powoln� zmian�. Dobrze wiedzia�, co to
oznacza. Powoli zacz�� si� starze�. Czu�, �e nie s�yszy ju� tak
dobrze, ajego przednie �apy stawa�y si� coraz bardziej sztywne.
Pewnego ranka, kiedy �erowa� przed swoj� nor�, ujrza�
trznadla, kt�ry skaka� po�r�d ga��zi g�ogu i ja�owca. Przygl�-
daj�c si� ptakowi przez jaki� czas, zrozumia�, �e trznadel
usi�uje mu co� powiedzie�. Jednak�e ptak wydawa� si� bardzo
nie�mia�y, dlatego �miga� tylko mi�dzy krzewami, pojawiaj�c
si� i znikaj�c. El-ahrera czeka� cierpliwie i wreszcie ptak
za�piewa� zrozumia�ym dla niego g�osem - tak mu si� przy-
najmniej wydawa�o.
El-ahrera nigdy si� nie zestarzeje,
Je�li umys� zachowa bystry i serce mu nie struchleje.
- Zatrzymaj si�, ptaszku! - powiedzia� El-ahrera. - Co
masz na my�li? Powiedz, co mam robi�?
W odpowiedzi ma�y ptaszekza�piewa�jeszcze raz.
El-ahrera nigdy si� nie zestarzeje,
Je�li umys� zachowa bystry i serce mu nie struchleje.
Ptaszek odlecia�, a El-ahrera usiad� na trawie i pogr��y� si�
w my�lach. Czu� si� odwa�ny - tak mu si� przynajmniej
wydawa�o - ale nie wiedzia�, co ma zrobi�, �eby to udowod-
ni�. Postanowi� dowiedzie� si�.
Ruszy� przed siebie. Wypytywa� ptaki, chrz�szcze, �aby,
a nawet ��to-br�zowe g�sienice z li�ci krostawca. Niestety
nikt nie potrafi� mu powiedzie�, gdzie m�g�by dowiedzie� si�
czego� wi�cej na temat zachowania m�odo�ci. W�drowa�
przez wiele dni, a� wreszcie napotka� starego zaj�ca, kt�ry
siedzia� skulony w k�pie wysokiej trawy. Stary zaj�c patrzy�
tylko na niego w milczeniu, tak �e dopiero po jakim� czasie
El-ahrera zdoby� si� na odwag�, by zada� mu pytanie.
- Spr�buj ksi�yca-powiedzia� stary zaj�c, prawie nie
patrz�c na El-ahrer�.
El-ahrera by� pewien, �e stary zaj�c wie wi�cej ni� m�wi,
dlatego podszed� bli�ej i powiedzia�:
- Wiem, �e jeste� wi�kszy ode mnie i szybciej biegasz,
ale przyszed�em tutaj, �eby si� nauczy� tego, co wiesz, i nie
dam ci spokoju, dop�ki nie powiesz mi wszystkiego. Nie
jestem jakim� g�upim, w�cibskim kr�likiem, kt�ry chcia�by
zabiera� ci niepotrzebnie czas. Wyruszy�em na poszukiwanie
z mocnym postanowieniem odnalezienia prawdy.
- W takim razie �al mi ciebie - odrzek� stary zaj�c -
poniewa� wydaje mi si�, �e postanowi�e� zmarnowa� swoje
�ycie na poszukiwaniu czego�, czego nie mo�na znale��.
- Powiedz mi tylko, a zrobi� wszystko, co w mojej mocy
- upiera� si� El-ahrera.
- Jest tylko jeden spos�b, kt�rego mo�esz spr�bowa� -
odpowiedzia� mu stary zaj�c. - Tajemnica, kt�rej szukasz,
zwi�zana jest z Trzema Krowami i z nikim innym: S�ysza�e�
kiedy� o Trzech Krowach?
- Nie-powiedzia�El-ahrera.-Cokr�likimaj�wsp�l-
nego z krowami? Owszem, widywa�em krowy, ale nigdy nie
mia�em z nimi nic wsp�lnego.
- Nie potrafi� powiedzie�, gdzie ich szuka� - odpowie-
dzia� stary zaj�c. - Wiem tylko, �e tajemnica Trzech Kr�w
- tajemnica, kt�rej strzeg� - mo�e stanowi� odpowied� na
twoje poszukiwania.
Po tych s�owach stary zaj�c zapad� w sen.
El-ahrera poszed� dalej, wypytuj�c wsz�dzie o Trzy Kro-
wy, lecz w odpowiedzi otrzyma� jedynie kpiny i szyderstwa,
a� pomy�la�, �e chyba robi z siebie g�upca. Zdarza�o si�, �e
kto� radzi� mu, gdzie ma i��, i dopiero, kiedy tam doszed�
okazywa�o si�, �e go nabrano. Mimo to nie zamierza� si�
podda�.
Pewnego wieczoru na pocz�tku maja, kiedy le�a� pod
kwitn�cym krzakiem tarniny i patrzy� na zachodz�ce s�o�ce,
znowu pojawi� si�jego przyjaciel, trznadel.
- Chod� tutaj, przyjacielu - zawo�a�. -Chod� i pom�
mi!
Wtedy trznadel za�piewa�:
Wzg�rze si� ko�czy i las zaczyna.
El-ahrera nie musi ju� dalej w�drowa�.
- Gdzie? Gdzie, ptaszku? - dopytywa� si� El-ahrera. -
Powiedz mi!
Na moje skrzyd�a, ogon i dzi�b,
Nie przyjdzie ci dtugo szuka� pierwszej krowy.
Ca�kieni niedaleko, u wzg�rza st�p
Ro�nie zaczarowany las c�tkowanej krowy.
Trznadel odlecia�, a El-ahrera siedzia� zdumiony po�r�d
kwitn�cych storczyk�w i pierwszych biedrze�c�w. Dobrze
wiedzia�, �e w pobli�u Wzg�rza nie ma �adnego lasu. Kiedy
jednak dotar� dojego podn�a, ze zdumieniem zobaczy�, �e po
drugiej stronie ��ki ro�nie g�sty las, a na jego skraju siedzi
bia�o-br�zowa krowa, najwi�kszajak� kiedykolwiek widzia�.
Domy�li� si�, �e jest to krowa, kt�rej szuka. Wiedzia� te�,
�e las musi by� w jaki� spos�b zaczarowany, bo jak inaczej
m�g�by si� tam pojawi�, skoro go tam przedtem nie by�o? Je�li
chcia� znale�� to, czego szuka�, to b�dzie musia� przeby� ten las.
Zbli�a� si� do krowy powoli, poniewa� nie wiedzia�, czy
go nie zaatakuje. Szed� ostro�nie, gotowy w ka�dej chwili do
ucieczki, lecz krowa patrzy�a tylko na niego swoimi ogromny-
mi br�zowymi oczyma i nic nie m�wi�a.
- Niech ci� Frys b�ogos�awi, matko! - powiedzia� El-
-ahrera. - Szukam drogi przez ten las.
Krowa nie odzywa�a si� tak d�ugo, �e zacz�� podejrzewa�,
i� w og�le go nie us�ysza�a. Wreszcie przem�wi�a.
- Nie mo�na przej�� przez ten las.
- Ale ja musz� i�� na drug� stron� - odpowiedzia� jej
El-ahrera.
Teraz zobaczy�, �e skraj lasu g�sto porastaj� kolczaste krze-
wy spl�tane tak mocno, �e mi�dzy ich ga��ziami nie m�g�by
si� przecisn�� nikt wi�kszy od chrz�szcza. Tylko w jednym
miejscu widnia� otw�r, lecz tam w�a�nie siedzia�a krowa.
Mo�e si� przesunie, chocia� nie ma sensu prosi�jej o to, skoro
sama powiedzia�a, �e nie mo�na przej�� przez las.
Zapad�a noc, a krowa wci�� siedzia�a na swoim miejscu.
Rano wci�� tam by�a i teraz El-ahrera wiedzia� ju�, �e jest
zaczarowana, poniewa� nie zauwa�y�, �eby jad�a czy pi�a.
Zrozumia�, �e b�dzie musia� uciec si� do jakiego� fortelu.
Wsta� i poszed� wolno skrajem lasu, a� dotar� do miejsca,
w kt�rym linia drzew i krzew�w, za�amywa�a si� troch� do
�rodka. Mia� nadziej�, �e mo�e uda mu si� obej�� las, lecz
g�stwina wydawa�a si� ci�gn�� w niesko�czono��. Wszed� na
chwil� w zag��bienie, po czym wynurzy� si� i wr�ci� szybko
do krowy.
- Matko, czyjeste� pewna, �e nikt nie mo�e przej�� przez
ten las? - spyta�.
- Nikt do niego nie wejdzie-odpowiedzia�a mu krowa.
- Jest to las po�wi�cony Panu Frysowi, ob�o�ony zakl�ciem
blasku s�o�ca i ksi�yca.
- No c�, nie znam blasku s�o�ca i ksi�yca -
powiedzia�El-ahrera-ale w miejscu, gdzie las troch� zakr�-
ca, pr�buj� si� do niego dosta� dwa borsuki. Kopi� jak w�ciek-
�e i chyba im si� uda.
- Nie maj� szans - odpar�a krowa. - Zakl�cie jest zbyt
silne, ale p�jd� ich przegoni�..- D�wign�a si� i ruszy�a
wolno przed siebie.
Gdy tylko znikn�a za zakr�tem, El-ahrera natychmiast
skoczy� w otw�r w g�szczu i zanurzy� si� w dziwnym �wietle
lasu.
By� to las, jakiego dot�d nie widzia�. Przede wszystkim
wype�nia�o go mn�stwo dziwnych d�wi�k�w, strasznych
d�wi�k�w, kt�re by� mo�e pochodzi�y od drzew albo zwierz�t,
chocia� nie potrafi� powiedzie�, jakie mog�yby to by� stwo-
rzenia. Po drugie nie by�o tam �adnych �cie�ek. Czasem wy-
dawa�o mu si�, �e czuje lub s�yszy wod�, lecz d�wi�k gubi� si�
po kilku krokach. Dot�d uwa�a�, �e kr�lik z jego wiedz�
i do�wiadczeniem poradzi sobie bez trudu, szybko jednak
przekona� si�, �ejest inaczej. Zorientowa� si�, �e chodzi w k�-
ko. Wiedzia� te�, �e w otaczaj�cej go g�stwinie nie ma �adnych
stworze�, chocia� s�ysza� tyle odg�os�w.
Cztery dni i jeszcze wi�cej - przez hrer dni - El-ahrera
w�drowa� przez ten straszliwy las bez jedzenia, poniewa� nie
ros�a tam trawa. Nie raz mia� ochot� wraca�, lecz powr�t
okaza� si� r�wnie trudny jak droga naprz�d. Wreszcie pewne-
go dnia dotar� do stromego zbocza, u st�p kt�rego p�yn��
strumyk schowany w zaro�lach. Postanowi� i�� jego biegiem.
Wiedzia�, �e pr�dzej czy p�niej strumie� wyprowadzi go
z lasu, nie wiedzia� tylko, po kt�rej stronie.
Dwa dni szed� wzd�u� strumienia i os�ab� tak bardzo, �e nie
m�g� i�� dalej. Osun�� si� na ziemi� i zasn��, a kiedy si�
obudzi�, dostrzeg� w dole strumienia migotanie ja�niejszego
�wiat�a. Powl�k� si� w tamt� stron� i dotar� do miejsca, w kt�-
rym strumie� wp�ywa� na rozleg��, zielon� ��k�. Porasta�a j�
przepyszna trawa i mn�stwo pierwiosnk�w. Najad� si� do syta,
po czym znalaz� nor� i przespa� w niej ca�y dzie� i noc.
Wyspany, zacz�� si� przechadza� po ogromnej ��ce. Ros�y
tam r�ne kwiaty: jaskry i stokrotki, pi�ciomiki, storczyki
i biedrze�ce. Szybko odzyska� si�y i zacz�� si� zastanawia�,
kt�r�dy p�j�� dalej. Kiedy odpoczywa� na brzegu strumienia
po�r�d aromatycznej waleriany, znowu zobaczy� swojego
przyjaciela, trznadla, kt�ry przemyka� na skraju lasu:
El-ahrera! Ed-ahrera! - za�piewa� trznadel.
El-ahrera wypocz�y i zdrowy
P�jdzie szuka� bia�ego byka.
El-ahrera s�ucha� go zdumiony, poniewa� przypuszcza�, �e
teraz b�dzie musia� odszuka� Drug� Krow�, kt�rej i tak nigdzie
nie widzia�. Lecz ufa� trznadlowi, dlatego natychmiast wyru-
szy� przez trawiast� r�wnin�. Nigdzie nie napotyka�jakichkol-
wiek zwierz�t i poczu� si� tak bezpieczny, �e przez dwie noce
spa� po prostu na ziemi.
Trzeciego dnia dotar� do miejsca, w kt�rym trawa by�a
wyjedzona i wydeptana, a kiedy podni�s� g�ow�, ujrza� bia�ego
byka. Nigdy wcze�niej nie widzia� r�wnie dostojnego stwo-
rzenia. Oczy mia� ogromne i b��kitne jak niebo, zakrzywione
rogi z�ociste, a sier�� g�adk� i bia��jak letnie chmury.
El-ahrera powita� byka przyja�nie, poniewa� widzia�, �e
zwierz� nie chce wyrz�dzi� mu krzywdy. Usiedli razem na
trawie i pogr��yli si� w rozmowie o niczym szczeg�lnym:
o s�o�cu i kwiatach.
- Czy sam tutaj mieszkasz? - spyta� El-ahrera.
- Niestety! Zupe�nie sam! - odpar� byk. - Bardzo
chcia�bym mie� towarzyszk�. Dawno, dawno temu Frys obie-
ca� mi t�, kt�r� nazywaj� Drug� Krow�, ale nie mog� si� do
niej dosta�. Otaczaj�j� ostre ska�y i g�azy, kt�re rani� mi nogi
i kopyta. Jestem tu ju� od wielu miesi�cy, lecz nie potrafi�
przeby� tej okrutnej przepa�ci.
- Poka� mi drog� - powiedzia� El-ahrera. - Mo�e
kr�likowi uda si� przej��.
Bia�y byk poprowadzi� go przez r�wnin�, a� dotarli na skraj
w�wozu, o kt�rym wcze�niej wspomina�. Jego zbocza -
d�ugie, wydawa�o si�, na mile - tworzy�y masy ostrych
kamieni.
- �aden byk t�dy nie przejdzie - westchn�� bia�y byk.
- A tylko t�dy mo�na przej�� do Drugiej Krowy.
- Kr�lik z pewno�ci� potrafi doj�� tam, gdzie nie mo�e
byk - odpowiedzia� mu El-ahrera. - P�jd� tam, przyjacielu
bykii, a kiedy wr�c�, powiem ci, co znalaz�em.
I tak El-ahrera zacz�� si� przeciska� mi�dzy spiczastymi
g�azami i ostrymi ska�ami. Nawet dla kr�lika by�a to trudna
droga, dlatego nie raz musia� si� zatrzymywa�, by wybra�
przej�cie. Przez trzy dni szed� po kamieniach, kt�re rani�y mu
�apy, przeciska� si� mi�dzy ska�ami, kt�re szarpa�y mu boki.
Wreszcie trzeciego dnia, o zachodzie s�o�ca, wyszed� na r�w-
nin� i ujrza� Drug� Krow�.
By�a bardzo wychudzona. Wystarczy�o jedno spojrzenie,
�eby przekona� si�, jak bardzo jest smutna i samotna. Przywi-
ta� j� rado�nie, lecz zaledwie odpowiedzia�a na jego powitanie.
Zaprosi�a go, by posili� si� rzadk� traw� i przespa� w jakiej�
dziurze na zboczu wzg�rza. Rano znowu zacz�� z ni� rozmawia�.
Opowiedzia� o swojej podr�y i n bia�ym byku, lecz krowa
wydawa�a si� tak um�czona, �e nie mia� pewno�ci, czy w og�le
go zrozumia�a.
El-ahrera pozosta� przez kilka dni z krow�, ale nie potrafi�
przerwa� jej przygn�bienia. Kt�rego� dnia, kiedy szed� za ni�
przez sk�p� traw�, zobaczy�, �e ze �lad�w jej kopyt wyrastaj�
ostre kamienie. Od razu domy�li� si�, na czym polega rzucony
na ni� urok. Ca�e ponure otoczenie, a nawet sam w�w�z,
odzwierciedla�y jedynie nastr�j jej kamiennego serca.
El-ahrera zebra� wszystkie si�y, by pocieszy� i rozweseli�
Drug� Krow�. Zacz��jej opowiada� o urokach p�ycizny stru-
mienia o zachodzie s�o�ca, gdzie p�ywaj� piskorze, a w p�yt-
kich zakolach rosn� g�sto nagietki. Opowiada� jej o ��kach
pe�nych szczawiu i jaskr�w, po kt�rych w letnie popo�udnie
przechadzaj� si� krowy, machaj�c ogonami. Opowiedzia�
o nowo narodzonych ciel�tach, kt�re brykaj� weso�o po tra-
wie. Opowiedzia� jej o wszystkim, co, jak s�dzi�, mog�o j�
rozweseli�.
Pocz�tkowo wydawa�a si� prawie nie zwa�a� na to, co do
niej m�wi�, lecz w miar�jak mija�y dni, spad� deszcz i znowu
za�wieci�o s�o�ce, jej serce budzi�o si� stopniowo. Wreszcie
kt�rej� nocy wyzna�a mu, �e je�li tylko poka�e jej drog�,
spr�buje przej�� przez w�w�z. I wyobra�cie sobie, �e gdy
rankiem stan�li nad kraw�dzi� przepa�ci, ujrzeli krusz�ce si�
kamienie i wyrastaj�ce spomi�dzy nich �d�b�a �wie�ej trawy.
Sta�o si� to za przyczyn�jej serca, kt�re tak�e skrusza�o.
El-ahrera poprowadzi� ostro�nie krow� w d� stromego
zbocza. Min�� dzie� i noc, a� wreszcie wspi�li si� na przeciw-
leg�y stok poro�ni�ty teraz bluszczykiem i dabr�wk�. Kiedy
stan�li na g�rze, czeka� tam na nich bia�y byk.
Nadszed� szcz�liwy czas dla ca�ej tr�jki na ogromnej
r�wninie. El-ahrera pozosta� tam przez ca�� zim� i lato, a z na-
dej�ciem jesieni Druga Krowa urodzi�a pi�kne ciel�, kt�re
nazwali G��g.
El-ahrera i G��g bardzo si� zaprzyja�n