Harr Jonathan - Adwokat

Szczegóły
Tytuł Harr Jonathan - Adwokat
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Harr Jonathan - Adwokat PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Harr Jonathan - Adwokat PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Harr Jonathan - Adwokat - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 N d GTO roa ark LIN st P BUR e For ad Wyman Ro Street um aw Robbinsowie ish M W inn Str ee t et Main Street S tre Ki lby Koœció³ Episkopalny Œwiêtej Trójcy et Harrison Ave nue m Stre Sale RATUSZ Pleasa nt Stre et Vernon Street reet Main St Green Staw Street Horna 6 Strona 2 Szosa nr 1 28 Oly Aberjona mp ia A WA ven ue LINIA KOLEJO Unifirst Corp. W. R. Grace Co. et Studnia H stre ood y w krow Studnia G Wild 93 lase n a s t o a rada nr Garbarnia Rileya nale¿¹ca do k Piêt Beatrice Foods Co. Autost t Stree Salem Pine st Aberjo Toomeyowie et re na Ro Zonowie ad Wood Street Aufiero (Richard i Lauren) Gamache’owie Aufiero (Robert Kane’owie i Diane) Andersonowie EHAM M on tva STON le t ee Str str ee t al ntr Ce 7 Strona 3 Ta powieœæ nie jest fikcj¹ literack¹, przedstawia autentyczne wydarzenia i oso- by. Oparta zosta³a przede wszystkim na moich w³asnych obserwacjach oraz licz- nych rozmowach z ludŸmi zaanga¿owanymi w opisywan¹ sprawê, prowadzonych w ci¹gu oœmiu lat, poczynaj¹c od jesieni 1986 roku. Drugim g³ównym Ÿród³em in- formacji by³ materia³ dowodowy, a zw³aszcza protoko³y z przes³uchañ i posiedzeñ s¹dowych, licz¹ce ³¹cznie oko³o piêædziesiêciu tysiêcy stron. Dok³adniejsze dane czytelnik znajdzie w moich podziêkowaniach zamieszczonych na koñcu ksi¹¿ki. Jonathan Harr 8 Strona 4 Boston, lipiec 1986 roku 1 B y³a sobota, lecz mimo to adwokat Jan Schlichtmann musia³ wyskoczyæ z ³ó¿- ka o wpó³ do dziewi¹tej rano. A nie doœæ, ¿e po³o¿y³ siê póŸno, to jeszcze d³ugo nie móg³ zasn¹æ. Kiedy obudzi³ go dzwonek telefonu, œni³ w³aœnie o m³odej pracownicy dzia³u rozrachunkowego bostoñskiej firmy ubezpieczeniowej, która mia³a g³adk¹ cerê, smutne piwne oczy i proste, siêgaj¹ce ramion ciemne w³osy. Od piêciu miesiêcy ka¿dego dnia siada³a niemal naprzeciwko niego na sali s¹do- wej, nie dalej ni¿ trzy metry. Przez ca³y ten czas nie zamienili ze sob¹ ani s³owa. Raz tylko na pocz¹tku rozprawy s³ysza³ jej g³os i teraz nawet nie móg³ sobie przy- pomnieæ jego brzmienia. Kiedy ich spojrzenia siê czasem spotyka³y, oboje szyb- ko odwracali wzrok, aby nie naruszyæ przepisów, które kategorycznie zabrania³y im jakiegokolwiek porozumiewania siê. Kobieta zasiada³a w ³awie przysiêg³ych. Schlichtmann mia³ nadziejê, ¿e wzbu- dzi³ jej zaufanie. Bardzo chcia³ siê dowiedzieæ, co ona myœli. I w swoim œnie sta³ obok niej w œrodku lasu gêsto zaroœniêtego krzewami i dzikim winem. Za nimi czeka³a grupa ludzi, których twarze tak¿e by³y mu ju¿ znane – pozosta³ych sê- dziów przysiêg³ych. Kobieta nie mog³a siê zdecydowaæ, któr¹ œcie¿k¹ dalej iœæ, on zaœ próbowa³ jej wskazaæ w³aœciwy kierunek. Gotów by³ j¹ ci¹gn¹æ na si³ê, lecz ona wci¹¿ siê waha³a. I nawet w tym proroczym œnie nie doczeka³ rozwi¹za- nia, gdy¿ obudzi³ go dzwonek telefonu. Pozosta³o po nim tylko wra¿enie narasta- j¹cego lêku. Rozmówca przedstawi³ siê jako urzêdnik Baybank South Shore, firmy, w któ- rej Schlichtmann zaci¹gn¹³ kredyt na samochód i od kilku miesiêcy zalega³ ze sp³at¹ rat. Kategorycznie za¿¹da³ natychmiastowego uregulowania nale¿noœci, wynosz¹cych ju¿ dziewiêæ tysiêcy dwieœcie trzy dolary, bo w przeciwnym razie firma bêdzie zmuszona odebraæ mu auto, czarnego porsche’a 928. Zaspany adwokat nawet nie móg³ sobie przypomnieæ, czy w ci¹gu ostatnich miesiêcy wp³aca³ jakieœ pieni¹dze na konto Baybank South Shore. Przeczucie mu jednak mówi³o, ¿e urzêdnik nie k³amie. 9 Strona 5 – Proszê siê skontaktowaæ z Jamesem Gordonem, który prowadzi moje spra- wy finansowe – odpar³ krótko, po czym przedyktowa³ numer Gordona i od³o¿y³ s³uchawkê. Po³o¿y³ siê z powrotem, ale nie zd¹¿y³ zasn¹æ, kiedy po dwudziestu minutach znów zadzwoni³ telefon. Tym razem by³ to szeryf okrêgu Suffolk. Powiedzia³, ¿e dzwoni z budki przy Charles Street, tylko dwie przecznice od domu Schlichtman- na, i przyjedzie za parê minut, aby odebraæ porsche’a. Adwokat poprosi³ o dziesiêciominutow¹ zw³okê. Zadzwoni³ do Gordona, ale nikt nie podnosi³ s³uchawki. Pad³ z powrotem na ³ó¿ko i przez parê minut bez- myœlnie gapi³ siê w sufit. Wreszcie znów zadzwoni³ telefon. – To jak? Poka¿e mi pan, gdzie stoi ten samochód? – zapyta³ szeryf. – Chyba nie mam innego wyjœcia – burkn¹³ Schlichtmann. Kiedy wyszed³ przed dom, potê¿nie zbudowany mê¿czyzna w niebieskiej blu- zie mundurowej z odznak¹ szeryfa ju¿ na niego czeka³. Od bezchmurnego nieba bi³ w oczy k³uj¹cy blask. Po rzece Charles, odbijaj¹cej setki s³onecznych reflek- sów, mimo wczesnej pory p³ywa³o sporo ¿aglówek. Szeryf wrêczy³ mu plik doku- mentów dotycz¹cych zajêcia niesp³aconego auta. Adwokat przebieg³ je tylko wzro- kiem i rzek³ krótko, ¿e samochód stoi w gara¿u trzy ulice dalej. Zostawiwszy sze- ryfa przed domem, ruszy³ do skrzy¿owania i skrêci³ w Charles Street, g³ówn¹ arteriê osiedla Beacon Hill. Z licznych kafejek wydostawa³y siê na zewn¹trz kusz¹ce aromaty œwie¿o parzonej kawy i p¹czków. Po chodniku spacerowa³y matki z ma- ³ymi dzieæmi w wózkach, amatorzy joggingu biegali wzd³u¿ nadrzecznej esplana- dy. Schlichtmann pomyœla³ nagle, ¿e jego kariera, a mo¿e nawet ca³a przysz³oœæ, znalaz³a siê w dziwnym zawieszeniu, podczas gdy dooko³a nadal toczy siê nor- malne ¿ycie. Otworzy³ gara¿ i krytycznym spojrzeniem omiót³ czarny sportowy wóz, gru- bo pokryty patyn¹ wielkomiejskiego brudu. Kupi³ go prawie dwa lata temu, lecz do tej pory przejecha³ zaledwie osiem tysiêcy kilometrów. Przez ca³¹ zimê auto sta³o nieu¿ywane w gara¿u. Gdy którejœ wiosennej niedzieli jego przyjació³ka zapragnê³a pojechaæ na wycieczkê, okaza³o siê, ¿e akumulator jest ca³kiem roz³a- dowany. A gdy na³adowano go w warsztacie i tydzieñ póŸniej wycieczka mog³a dojœæ do skutku, James Gordon ostrzeg³, ¿e up³yn¹³ termin obowi¹zkowych sk³a- dek ubezpieczeniowych i lepiej samochód zostawiæ w gara¿u. Schlichtmann wyprowadzi³ porsche’a na ulicê, wróci³ na Pinckney Street i przekaza³ kluczyki szeryfowi, który szybko zacz¹³ odkrêcaæ tablice rejestra- cyjne. Adwokat przygl¹da³ siê temu z za³o¿onymi rêkami. PóŸniej szeryf przy- niós³ z wozu patrolowego du¿y zielony plastikowy worek na œmieci i pocz¹³ wrzucaæ do niego kasety magnetofonowe, mapy i ró¿ne papiery powciskane do schowka w desce rozdzielczej. Na tylnym siedzeniu le¿a³o kilka ksi¹¿ek prawni- czych oraz kartonowe teczki z aktami sprawy „Anne Anderson i inni kontra W. R. Grace Co. i inni”. Wszystko jak leci l¹dowa³o w przepaœcistym worku. Szeryf dzia³a³ szybko i skutecznie, œwietnie wiedzia³, ¿e jego obecnoœæ zazwyczaj nie wzbudza entuzjazmu osób, z którymi ma do czynienia. Ale ciê¿kie teczki z ak- tami go zainteresowa³y. 10 Strona 6 – Jest pan adwokatem? – spyta³. Schlichtmann przytakn¹³ ruchem g³owy. – I uczestniczy pan w tej rozprawie? – Owszem. £awa przysiêg³ych obraduje ju¿ od tygodnia. Mam nadziejê, ¿e w poniedzia³ek zapadnie werdykt. Szeryf odpar³, i¿ widzia³ wywiad z t¹ kobiet¹, Anne Anderson, w telewizyj- nym programie „Szeœædziesi¹t minut”. PóŸniej wrêczy³ worek adwokatowi i po- prosi³ o podpis na pokwitowaniu. Z pewnym trudem wcisn¹³ siê za kierownicê porsche’a, przekrêci³ kluczyki w stacyjce, po czym wychyli³ g³owê za okno i po- wiedzia³: – Niez³a gablota. – Spojrza³ z ukosa na Schlichtmanna, który z kwaœn¹ min¹ tylko pokiwa³ g³ow¹, i doda³: – To musi byæ cholernie ciê¿ka sprawa. Adwokat zachichota³. Szeryf tak¿e uœmiechn¹³ siê szeroko i rzuci³: – No có¿, ¿yczê powodzenia. Zawróci³ ostro¿nie. Schlichtmann podszed³ do krawê¿nika i odprowadzi³ wzrokiem czarne auto, który skrêci³o w Brimmer Street i zniknê³o za rogiem. £a- two przysz³o, ³atwo posz³o – przemknê³o mu przez myœli. Dwa dni póŸniej, w poniedzia³kowy ranek, ubra³ siê szczególnie elegancko. W³o¿y³ ciemny garnitur, szyty na miarê w nowojorskim salonie Dmitriego, swoje najlepsze pantofe marki Bally oraz wiœniowy krawat firmy Hermès, który dot¹d przynosi³ mu szczêœcie. Zwykle zaje¿d¿a³ taksówk¹ pod gmach s¹du federalnego, ale poniewa¿ nie mia³ nawet centa przy duszy, poszed³ do œródmieœcia pieszo. Niedaleko budynku rady miejskiej z bramy wyszed³ jakiœ w³óczêga w brudnym p³aszczu, œciskaj¹cy w garœci ca³y swój dobytek wrzucony do plastikowego wor- ka na œmieci, i wyci¹gn¹³ rêkê po ja³mu¿nê. Schlichtmann z wahaniem odpowie- dzia³, ¿e w ogóle nie ma pieniêdzy. Poszed³ dalej, ra¿ony myœl¹, jak niepewny jest wywalczony status spo³eczny. Z formalnego punktu widzenia on sam móg³ siê teraz zaliczyæ do bezdomnych, gdy¿ administracja osiedla ju¿ wyst¹pi³a przeciwko niemu na drogê s¹dow¹ o za- leg³y pó³roczny czynsz. Nie potrafi³ nawet zliczyæ swoich d³ugów, zalega³ ze sp³a- tami a¿ trzech po¿yczek pod zastaw hipoteczny. Zanim ³awa przysiêg³ych rozpo- czê³a obrady, trwaj¹cy siedemdziesi¹t osiem dni proces poch³on¹³ wszelkie jego oszczêdnoœci. W trakcie ostatniego zebrania James Gordon oznajmi³ trzem wspól- nikom: – Zosta³o wam tylko powietrze do oddychania. Co prawda kancelaria Schlichtmann, Conway i Crowley otrzymywa³a jakieœ czêœciowe wynagrodzenia za ukoñczone dawno sprawy, ale by³o tego najwy¿ej sto piêædziesi¹t dolarów tygodniowo, podczas gdy na same pensje sekretarek i apli- kantów potrzeba by³o czterech tysiêcy. Pozew przeciwko firmie z³o¿y³ bank Ame- rican Express, gdy¿ od czterech miesiêcy nie wp³yn¹³ ani cent na pokrycie debetu kart kredytowych, siêgaj¹cego dwudziestu piêciu tysiêcy dolarów. Firma leasin- gowa Heller Financial wystosowa³a pismo, w którym grozi³a zdemontowaniem 11 Strona 7 terminali komputerowych kancelarii w dniu pierwszego sierpnia. Gdyby wiêc Schlichtmann przegra³ prowadzon¹ sprawê, musia³oby up³yn¹æ co najmniej piêæ lat, wed³ug ostro¿nych szacunków Gordona, zanim kancelaria zdo³a³aby siê wy- karaskaæ z d³ugów. Ale nawet pieni¹dze nie by³y jego najwiêkszym zmartwieniem, co wspólni- ków dziwi³o tym bardziej, ¿e cieszy³ siê u nich opini¹ szczególnie rozrzutnego. Najbardziej martwi³o go, i¿ tak bezgranicznie poœwiêci³ siê tylko tej jednej spra- wie. St¹d te¿ wynika³y jego obawy, ¿e jeœli siê pomyli³ i zapadnie niekorzystny dla niego wyrok, utraci coœ o wiele cenniejszego od pieniêdzy – pewnoœæ siebie, wraz z któr¹ jakimœ tajemniczym sposobem przepadnie równie¿ jego talent i za- pa³ do dalszej pracy. Oczyma wyobraŸni ju¿ widzia³ siebie œpi¹cego na parkowej ³awce, trzymaj¹cego pod g³ow¹ plastikowy worek ze starannie z³o¿onym eleganc- kim garniturem. Zwolni³ kroku dopiero w korytarzu s¹du. By³a dopiero za piêtnaœcie ósma, mia³ wiêc przed sob¹ jeszcze kwadrans oczekiwania. Rozk³ad pomieszczeñ w tej czêœci gmachu zna³ ju¿ na pamiêæ. Zwykle zatrzymywa³ siê przy ³awce stoj¹cej dok³adnie naprzeciwko biura sêdziego Waltera Skinnera, znacz¹cej dla niego tyle samo, co klêcznik w koœciele. Nieco dalej, za automatem telefonicznym, znajdo- wa³y siê masywne drzwi sali rozpraw, gdzie Schlichtmann spêdzi³ w sumie kilka- set godzin i dok¹d teraz wraca³ z niechêci¹. Dlatego wola³ czekaæ w korytarzu, którego przeciwleg³y koniec by³ oddalony o dobre sto metrów; po drodze mija³o siê dziesi¹tki zamkniêtych drzwi innych sal rozpraw, pokojów sêdziowskich, sal konferencyjnych i prywatnych gabinetów. A poniewa¿ w korytarzu nie by³o okien, wszystko tu wygl¹da³o dok³adnie tak samo o ósmej rano, na pocz¹tku dnia pracy, jak i o czwartej po po³udniu, gdy wszyscy rozchodzili siê do domów. Zawieszone pod sufitem jarzeniówki starego typu dawa³y tak ma³o œwiat³a, ¿e ca³e otoczenie wydawa³o siê pogr¹¿one w wiecznej mgle. Powietrze w korytarzu wype³nia³a mieszanina zapachów pasty do pod³óg, œrodków odka¿aj¹cych i zatêch³ego dymu papierosowego. Parê minut przed ósm¹ zaczêli siê pojawiaæ pierwsi sêdziowie przysiêgli. Obradowali w niewielkiej sali na pó³piêtrze, do której prowadzi³y w¹skie schodki na koñcu korytarza. Schlichtmann nigdy nie widzia³ tego pomieszczenia. Dot¹d przyje¿d¿ali najczêœciej parami b¹dŸ w wiêkszych grupach i dyskutowali zawziê- cie, wysiadaj¹c z windy, lecz milkli natychmiast na jego widok. Zwykle witali go ledwie zauwa¿alnym uœmiechem i sztywnym skinieniem g³owy. Stara³ siê spra- wiaæ wra¿enie ca³kiem obojêtnego, ale w rzeczywistoœci odprowadza³ ich badaw- czym spojrzeniem. Po minach, zachowaniu i ubiorach zawsze próbowa³ odgad- n¹æ nastroje ludzi. Tego dnia, kiedy w korytarzu ucich³y ju¿ kroki sêdziów przysiêg³ych, Schlicht- mann poczu³ siê przeraŸliwie osamotniony. 12 Strona 8 Woburn, lato 1966 roku 1 K iedy dwudziestooœmioletni wielebny Bruce Young obejmowa³ tego lata para- fiê Koœcio³a Episkopalnego Œwiêtej Trójcy w Woburn, pierwsz¹ w swojej ka- rierze, mia³ wiele ambitnych planów. Gmach koœcio³a by³ doœæ ma³y, pokryty stro- mym dwuspadzistym dachem, o wnêtrzu wy³o¿onym bia³ymi p³ytkami i wype- ³nionym œwiat³em wpadaj¹cym przez szeœæ wysokich okien. Nowy pastor od razu dostrzeg³ œlady zaniedbania. Na trawnikach królowa³y chwasty, miêdzy oazami czerwonawego zielska widaæ by³o pasy nagiej ziemi. ¯ywop³oty na gwa³t doma- ga³y siê strzy¿enia, gonty by³y powyginane ze staroœci, a ciê¿kich, utrzymanych w stylu gotyckim drzwi od dawna nie malowano. Koœció³, zbudowany w roku 1902, nawet w czasach œwietnoœci miasta nie przedstawia³ siê imponuj¹co. W okresie, gdy Bruce Young obejmowa³ parafiê, na niedzielne nabo¿eñstwa przychodzi³o regularnie oko³o piêædziesiêciu osób, w wiêkszoœci pamietaj¹cych jeszcze te czasy, kiedy parafia zosta³a utworzona. Pastora uderzy³o, ¿e koœció³ Œwiêtej Trójcy jest chyba jedynym episkopalnym przybytkiem na œwiecie, gdzie wierni nie mog¹ uzyskaæ bezp³atnej porady prawnej b¹dŸ lekarskiej. Dlatego te¿ doœæ szybko razem z ¿on¹, specjalistk¹ z zakresu opieki spo³ecznej, doszli do wniosku, ¿e Woburn jest niez³e na rozpoczêcie kariery, nie nale¿y jednak do tych miejsc, gdzie chcia³oby siê zostaæ na zawsze. Ca³e trzydziestoszeœciotysiêczne miasto, po³o¿one trzydzieœci kilometrów na pó³noc od centrum Bostonu, tak¿e wymaga³o gruntownego odmalowania. Parêset metrów na po³udnie od koœcio³a, za baz¹ transportow¹ Sunoco, oœrod- kiem rekrutacyjnym marynarki wojennej i kilkoma pawilonami handlowymi, znajdowa³ siê miejski rynek. By³a to wysepka zieleni wiecznie otoczona sznura- mi samochodów, nad któr¹ górowa³ odlany z br¹zu pomnik ku czci weteranów wojny domowej. W s³oneczne dni, w czasie przerw œniadaniowych, na ³awecz- kach skweru spotyka³o siê paru urzêdników z pobliskiego ratusza. Ka¿dej wio- sny s³u¿by miejskie obsadza³y rabaty tulipanami, nagietkami i petuniami, ale poniewa¿ rady nie staæ by³o na zatrudnienie sta³ego ogrodnika, skwer szybko 13 Strona 9 porasta³ zielskiem. I co roku ju¿ na pocz¹tku lata stawa³o siê jasne, ¿e chwasty znów bêd¹ gór¹ w walce z kwiatami. Wokó³ rynku sta³y dwu- i trzypiêtrowe kamienice, pamiêtaj¹ce okres gwa³- townego rozwoju miasta. Wiêkszoœæ pochodzi³a z prze³omu wieków, lecz ich ce- glane i kamienne fasady – wed³ug mody z lat piêædziesi¹tych, a wiêc ostatniego okresu prosperity w Woburn – pook³adano ¿ó³tozielonymi i pomarañczowymi ta- flami z t³oczonego plastiku. Teraz na nich tak¿e dominowa³a warstwa brudu, szy- by we frontowych oknach by³y zmatowia³e ze staroœci, a w bramach zalega³y ster- ty naniesionych wiatrem œmieci. W œlady zlikwidowanego wczeœniej salonu odzie- ¿owego Marrama i sklepu zoologicznego ostatnio poszed³ tak¿e sklep narzêdziowy Perillo. Za brudn¹ szyb¹ w drzwiach wisia³a tabliczka z napisem ZAMKNIÊTE, na której ktoœ, byæ mo¿e nawet sam w³aœciciel, dopisa³: NA DOBRE. Przy rynku przetrwa³o kilka pizzerii, krêgielnia Bowladrome, bank Tannera oraz salon fry- zjerski Mahoneya, za³o¿ony w 1899 roku. Pierwszym zak³adem przemys³owym w Woburn by³a garbarnia zbudowana przez braci Wymanów w 1648 roku. Wówczas osadê otacza³y jeszcze nieprzeby- te lasy porastaj¹ce pasma wzgórz na pó³nocy i zachodzie, a równinê na wscho- dzie, przeciêt¹ rzek¹ Aberjona, pokrywa³y bagna i mokrad³a. Firma Wymanów przetrwa³a a¿ do wojny Króla Filipa*, podczas której najstarszy syn Johna Wy- mana poleg³ na trzêsawiskach w walce z Indianami. Tej samej zimy spleœnia³ ca³y zapas wyprawionych skór i fabrykê zamkniêto. Nied³ugo potem inny przedsiê- biorca, niejaki Gershom Flagg, wykarczowa³ w pobli¿u hektar lasu i zbudowa³ kolejn¹ garbarniê. Do wojny domowej w Woburn powsta³o a¿ dwadzieœcia po- dobnych zak³adów, dziêki czemu w produkcji skór miasto zrówna³o siê z Filadel- fi¹. Wtedy te¿ zyska³o przydomek Miasta Garbarzy. Jak na ironiê, najsolidniej- szym bankiem w mieœcie okaza³ siê bank Tannera**, a dru¿yna footballowa tutej- szej szko³y œredniej do dzisiaj nosi nazwê „Garbarze”. Przetwórstwo skór zainicjowa³o rozwój innych ga³êzi przemys³u. W roku 1853 Robert Eaton za³o¿y³ w pó³nocnej czêœci miasta, nad Aberjon¹, zak³ady chemicz- ne, których wyroby – witriol miedziany, sól glauberska czy kwas siarkowy – by³y niezbêdne w garbarniach. I ju¿ u schy³ku wieku zak³ady Eatona sta³y siê jednym z najwiêkszych przedsiêbiorstw chemicznych w kraju. Z kolei przemys³ skórzany podupad³ po drugiej wojnie œwiatowej i pod koniec lat szeœædziesi¹tych zaczêto zamykaæ kolejne garbarnie z powodu nieop³acalnoœci produkcji wobec spadku cen towarów importowanych. W nastêpnym dziesiêcioleciu ju¿ tylko fabryka Ri- leya po³o¿ona we wschodniej czêœci miasta, nad Aberjon¹, nadal wyprawia³a skó- ry. Jej wielki, szeœædziesiêciometrowy komin z czerwonej ceg³y, z rozci¹gniêtym pionowo bia³ym napisem: J. J. Riley, by³ doskonale widoczny z rynku odleg³ego prawie o dwa kilometry. * Mowa o powstaniu Indian przeciwko osadnikom w Nowej Anglii, krwawo st³umionym w 1676 roku. Kierowa³ nim Metakomet, wódz plemienia Wampanoag, przez kolonistów pogar- dliwie zwany Królem Filipem (przyp. t³um.). ** Nazwisko Tanner po angielsku znaczy garbarz (przyp. t³um.). 14 Strona 10 W celu przyci¹gniêcia inwestorów w³adze miejskie zdecydowa³y siê wykar- czowaæ i przeznaczyæ pod hale przemys³owe wiele hektarów ziemi na pó³nocnym wschodzie. Wybuch³o przy tym kilka skandali, gdy wysz³o na jaw, ¿e czêœæ urzêd- ników jest powi¹zana finansowo z firmami staj¹cymi do licytacji udostêpnionych terenów. Niemniej nast¹pi³o pewne o¿ywienie. Przy Commerce Way, niedaleko autostrady numer 93, powsta³o parê wiêkszych fabryk i baz spedycyjnych. Stare zak³ady chemiczne Roberta Eatona nad Aberjon¹ przej¹³ koncern Monsanto. Na terenie dawnego sadu wybudowa³ niewielk¹ fabrykê W. R. Grace, inny finansista z bran¿y chemicznej. Tak wiêc Woburn nadal by³o miastem przemys³owym, ale jakimœ sposobem w kasie miejskiej nigdy nie starcza³o pieniêdzy na naprawê krzy- wych chodników czy ³atanie dziur w jezdniach. Bruce Young planowa³ zatem pozostaæ tu przez jakieœ piêæ lat, bo chocia¿ nie brakowa³o pracy dla pastora, przeczuwa³, ¿e ubóstwo, w jakim pozostawa³a parafia Koœcio³a Episkopalnego Œwiêtej Trójcy, jest w stanie ka¿dego pozba- wiæ zapa³u i energii. Zgodnie z tymi planami po kilku latach zacz¹³ siê rozgl¹- daæ za ciekawszymi propozycjami, ale miejsca w parafiach, o jakich marzy³, nie zwalniaj¹ siê nazbyt czêsto, a gdy ju¿ tak siê dzieje, rywalizacja o ich objê- cie jest ogromna. Tymczasem parafianie z Woburn polubili m³odego pastora, choæ nawet naj- bardziej pob³a¿liwi mówili otwarcie, ¿e nie jest on porywaj¹cym mówc¹. Wola³ odczytywaæ ni¿ wyg³aszaæ z pamiêci niedzielne kazania, a w dodatku czyni³ to w sposób monotonny i usypiaj¹cy. Na jego korzyœæ przemawia³o, ¿e zdawa³ sobie sprawê z w³asnych wad i nigdy zanadto nie przeci¹ga³ kazañ. Zawsze chêtnie udzie- la³ m¹drych, trafnych rad. ¯ywo interesowa³ siê wszelkimi problemami, z jakimi ludzie do niego przychodzili. Szczególnym talentem odznacza³ siê w niesieniu pociechy osobom chorym i kalekim, a poczynaj¹c od stycznia 1972 roku opieka nad cierpi¹cymi sta³a siê jego prawdziwym duszpasterskim powo³aniem. 2 Rodzice Jimmy’ego Andersona s¹dzili pocz¹tkowo, ¿e ch³opiec siê przeziê- bi³. W styczniu, kiedy pospolite infekcje zmog³y jego starsze rodzeñstwo, nikogo nie dziwi³y typowe objawy: kaszel, katar i lekka gor¹czka. Nawet matka Jimmy’ego, Anne, nie czu³a siê wtedy za dobrze. Ale po paru dniach, gdy inne dzieci szybko wraca³y do zdrowia, stan trzyletniego malca zacz¹³ budziæ niepokój. Gor¹czka to opada³a, to znów narasta³a, nie dopisywa³ mu apetyt. Oprócz wyraŸnej bladoœci uwagê matki przyku³y liczne siniaki na ca³ym ciele ch³opca, tym dziwniejsze, ¿e od paru dni w ogóle nie wstawa³ z ³ó¿ka. Dlatego te¿ razem z mê¿em, Charlesem, postanowi³a nastêpnego ranka z³o¿yæ wizytê lekarzowi rodzinnemu, specjaliœcie pediatrii. Doktor Donald McLean uzna³ objawy za wysoce niepokoj¹ce. Gor¹czka su- gerowa³a typow¹ infekcjê, któr¹ potwierdza³by tak¿e lekki obrzêk górnych dróg oddechowych. Ale pozosta³e symptomy wyda³y siê lekarzowi niezwyk³e. Uderzaj¹ca 15 Strona 11 bladoœæ skóry i ospa³oœæ wskazywa³y na powa¿n¹ anemiê. Uzna³ wiêc, ¿e za si- niaki na ca³ym ciele odpowiada niedobór trombocytów, p³ytek krwi reguluj¹cych powstawanie i usuwanie skrzepów w tkankach. Pobie¿ne badanie nie wykaza³o niczego niezwyk³ego poza lekkim powiêkszeniem gruczo³ów limfatycznych. Nie- mniej bladoœæ, siniaki oraz powracaj¹ca gor¹czka sugerowa³y jakieœ schorzenie uk³adu krwionoœnego. McLean od razu nabra³ podejrzeñ, ¿e Jimmy Anderson zachorowa³ na bia- ³aczkê, nie powiedzia³ o tym jednak rodzicom. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e to rzadko spotykana przypad³oœæ, która rocznie dotyka œrednio czworo spoœród stu tysiêcy dzieci. Dlatego przed postawieniem diagnozy wola³ siê zapoznaæ z wynikami ana- lizy krwi. I mimo ¿e by³o sobotnie przedpo³udnie, zdo³a³ nak³oniæ laboranta do przeprowadzenia badañ jeszcze tego samego dnia. Rodziców zaœ poprosi³, by wieczorem skontaktowali siê z nim telefonicznie. W drodze powrotnej do domu Anne powiedzia³a grobowym g³osem do mê¿a: – Podejrzewam, ¿e Jimmy ma bia³aczkê. Zarówno brzmienie jej g³osu, jak i troska maluj¹ca siê na twarzy sprawi³y, ¿e Charles spogl¹da³ na ni¹ przez d³u¿sz¹ chwilê. W jej oczach ujrza³ strach, tote¿ i jego nasz³y najgorsze obawy. Kiedy wieczorem zadzwoni³ do doktora, McLean odpowiedzia³ równie posêpnym tonem: – No có¿, wyniki analiz krwi nie s¹ dobre. Trzeba bêdzie przeprowadziæ dok³adniejsze badania, aby wykryæ przyczynê choroby. Doda³ jeszcze, ¿e na poniedzia³ek za³atwi Jimmy’emu miejsce w szpitalu Massachusetts General. Nie wspomnia³ nawet s³owem o bia³aczce, a Charlie wo- la³ siê nie dopytywaæ o wstêpn¹ diagnozê. – Gdyby mia³ ju¿ pewnoœæ, co Jimmy’emu dolega, na pewno by nam powie- dzia³ – uspokoi³ ¿onê. Tego wieczoru Andersonowie przyjmowali goœci. Anne pop³aka³a siê w kuch- ni, szykuj¹c obiad. Charles w ¿aden sposób nie móg³ jej wyperswadowaæ, ¿e cho- roba syna to nie bia³aczka. Dla Anne bowiem wi¹za³a siê ona z przykrymi wspo- mnieniami. W roku 1950, gdy mia³a czternaœcie lat i mieszka³a z rodzicami w Som- merville, pewna dziewczynka z s¹siedztwa zapad³a na bia³aczkê i zmar³a po kilku tygodniach. Co prawda Anne siê z ni¹ nie przyjaŸni³a, zna³a j¹ jednak z widzenia, a najwiêksze wra¿enie zrobi³y na niej przekazywane szeptem w domu i szkole przera¿aj¹ce wiadomoœci o tej chorobie. W³aœnie wtedy po raz pierwszy w ¿yciu zetknê³a siê z problemem œmiertelnoœci i utraty bliskich osób. Bia³aczka wyda- wa³a jej siê szczególnie groŸna, gdy¿ pozostawa³a wielk¹ tajemnic¹. Atakowa³a niespodziewanie, prowadzi³a do nieuchronnej œmierci i nikt nie wiedzia³, co j¹ wywo³uje. W poniedzia³kowy ranek 31 stycznia Anne i Charles pojechali z ma³ym Jim- mym do Massachusetts General, najwiêkszego szpitala w Bostonie, gdzie ch³op- ca zbada³ doktor John Truman kieruj¹cy oddzia³em hematologii dzieciêcej. W kar- cie odnotowa³: „Drobny, szczup³y, wiek trzy i pó³ roku, uderzaj¹co blady, ze sk³on- 16 Strona 12 noœci¹ do zasinieñ na ca³ym ciele. Ogólna ³agodna limfodenopatia, kilka lekkich siniaków, ale brak ¿ylaków. Powiêkszenie œledziony niewyczuwalne”. Truman zaordynowa³ badanie szpiku kostnego, zwróci³ przy tym uwagê na trudnoœci z pobraniem nawet najmniejszej próbki. Wynik analizy ujawni³ jednak a¿ trzydzieœci dwa procent zdegenerowanych bia³ych krwinek, wytwarzanych w nadmiarze, lecz nieosi¹gaj¹cych normalnego etapu dojrza³oœci. Rezultat ten nie pozostawia³ ¿adnych w¹tpliwoœci co do diagnozy: by³ to przypadek ostrej bia- ³aczki limfatycznej. Po po³udniu w swoim gabinecie doktor Truman zapozna³ rodziców z wyni- kami badañ. Anne zapamiêta³a, ¿e tego mroŸnego pogodnego dnia promienie ni- sko stoj¹cego s³oñca pod uniesionymi ¿aluzjami wpada³y ukoœnie do pokoju. Czu³a siê jakby wyrwana z rzeczywistoœci, s³owa lekarza z trudem do niej dociera³y, a przed oczyma mia³a jedynie drobiny kurzu unosz¹ce siê w tej smudze œwiat³a. Truman orzek³, ¿e najbli¿szych kilka tygodni bêdzie dla Jimmy’ego niezwy- kle wa¿nych. Chcia³ powstrzymaæ gwa³towny rozwój choroby, stosuj¹c kombina- cjê paru leków oraz naœwietlania. Istnia³y jeszcze spore szanse na zahamowanie bia³aczki. Nie ukrywa³ jednak, ¿e nawet na tym etapie w jednym przypadku na dziesiêæ nie udaje siê powstrzymaæ rozwoju choroby i pacjent umiera w ci¹gu miesi¹ca. Najwiêksze zagro¿enie stanowi³a teraz nie sama bia³aczka, ale mo¿li- woœæ przypadkowej infekcji. Chemioterapia mog³a doœæ skutecznie zwalczyæ ko- mórki rakowe we krwi i szpiku kostnym, ale jednoczeœnie powodowa³a znaczne obni¿enie naturalnych zdolnoœci obronnych organizmu. Dlatego te¿ podczas ku- racji ka¿da typowa u dzieci infekcja, choæby wietrzna ospa czy nawet zwyk³a gry- pa, mog³a przynieœæ fatalne skutki. Kiedy na pocz¹tku lat szeœædziesi¹tych Truman zacz¹³ siê specjalizowaæ w dzieciêcej bia³aczce, nie znano skutecznych leków na tê chorobê. Wiêkszoœæ ma³ych pacjentów umiera³a w ci¹gu paru tygodni od jej wykrycia. Ostatnio jed- nak poczyniono olbrzymie postêpy, g³ównie dziêki pracom prowadzonym w Pe- diatrycznym Szpitalu Badawczym Saint Jude w Memphis. Doktor szczegó³owo objaœnia³ Andersonom przebieg metody leczenia zwanej terapi¹ Saint Jude. Po pomyœlnym zakoñczeniu miesiêcznej kuracji, polegaj¹cej na stosowaniu okreœlo- nego zestawu leków na przemian z naœwietlaniami, James móg³by wróciæ do nor- malnego ¿ycia, ale przez najbli¿sze trzy lata pozostawa³by pod opiek¹ specjali- stycznej przychodni. Okresowo musia³by nadal przyjmowaæ spore dawki silnych leków wed³ug rygorystycznego harmonogramu. By³a to bardzo intensywna kura- cja, z wieloma efektami ubocznymi, stwarza³a jednak nadziejê na wyleczenie. – Je¿eli u ch³opca nast¹pi zahamowanie rozwoju bia³aczki pod wp³ywem pierwszej serii leków – oznajmi³ Truman – jego szanse na prze¿ycie kolejnych piêciu lat wzrosn¹ powy¿ej piêædziesiêciu procent. Doktor nawi¹za³ tak¿e do przyczyn wystêpowania ostrej bia³aczki. Mówi³, ¿e wiêkszoœæ rodziców niepotrzebnie zarzuca sobie brak dostatecznej troski o swoje dzieci, poniewa¿ nie ma sposobów na zapobie¿enie tej chorobie. Stara³ siê roz- wiaæ obawy, powtarzaj¹c z naciskiem, i¿ przyczyny bia³aczki limfatycznej wci¹¿ pozostaj¹ nieznane. Najnowsze badania pozwala³y okreœliæ niektóre czynniki cho- 17 2 – Adwokat Strona 13 robotwórcze, takie jak promieniowanie jonizacyjne czy pewne chemikalia, na przy- k³ad benzen, ale wywo³ywa³y one bia³aczkê mielocytyczn¹, a wiêc innego rodza- ju, ni¿ stwierdzono u Jamesa. Czêœæ naukowców podejrzewa³a, ¿e chorobê wy- wo³uj¹ wirusy, gdy¿ istnia³y uzasadnione podejrzenia, i¿ bia³aczka u kotów, krów, ptaków i gryzoni ma w³aœnie pod³o¿e wirusowe. Na Harvardzie trwa³y intensyw- ne prace zmierzaj¹ce do wyizolowania wirusa powoduj¹cego bia³aczkê u kotów. Truman by³ jednak przeœwiadczony, ¿e chodzi tu o innego rodzaju zaka¿enie ni¿ wystêpuj¹ce u ludzi. Ju¿ nastêpnego dnia, czyli we wtorek, rozpoczêto u ma³ego Jamesa terapiê Saint Jude. Na pocz¹tku wykonano mu kilka transfuzji krwi w celu obni¿enia bardzo wysokiej zawartoœci bia³ych krwinek. Truman odwiedza³ ch³opca co- dziennie i bada³ go sumiennie, zwracaj¹c uwagê na objawy ewentualnej infek- cji, jak te¿ na siniaki i ¿ylaki – skupiska drobnych zakrzepów we w³oskowatych naczyniach krwionoœnych skóry, tak charakterystyczne u osób chorych na bia- ³aczkê. Anne tak¿e zjawia³a siê wczesnym rankiem ka¿dego dnia. Pocz¹tkowo wraca³a na noc do domu, szybko jednak zaczê³a nocowaæ u boku syna w sali szpitalnej. Jej matka przyjecha³a do Woburn, aby zaopiekowaæ siê dwojgiem starszych dzieci. Pod koniec pierwszego tygodnia kuracji liczba bia³ych cia³ek we krwi Jamesa nadal utrzymywa³a siê na wysokim poziomie, ale ju¿ nie ros³a. Przesta³y siê te¿ pojawiaæ dalsze siniaki. Wskutek naœwietlañ zaczê³y mu wypadaæ w³osy, Jimmy ci¹gle narzeka³ na nudnoœci, ale doktor Truman by³ zadowolony z rezultatów. Po miesiêcznym leczeniu analizy nie wykaza³y ju¿ komórek rakowych ani we krwi ch³opca, ani w szpiku kostnym. Sprawdza³y siê wstêpne za³o¿enia, nic wiêc dziw- nego, ¿e Truman zacz¹³ mówiæ optymistycznie o perspektywach powrotu Jamesa do zdrowia. Tej zimy, kiedy u malca wykryto bia³aczkê, Anne Anderson skoñczy³a trzy- dzieœci piêæ lat. By³a bardzo ³adn¹ kobiet¹, wysok¹ i postawn¹, z lekko wystaj¹- cymi koœæmi policzkowymi, urzekaj¹cymi niebieskimi oczyma i jasnoblond w³o- sami, jednoznacznie œwiadcz¹cymi o norweskim pochodzeniu. Wychowywa³a siê w Somerville niedaleko Bostonu, po drugiej stronie rzeki Charles, i by³a najm³odsz¹ z czworga rodzeñstwa, jedyn¹ córk¹ œrednio zamo¿nych rodziców. Po ukoñcze- niu szko³y œredniej podjê³a pracê w tamtejszej bibliotece publicznej, a gdy mia³a dwadzieœcia cztery lata, podczas randki w ciemno pozna³a Charlesa Andersona, o rok od niej starszego syna robotnika portowego. Mia³ bardzo ambitne plany ¿yciowe, uczy³ siê w college’u i chcia³ pracowaæ nad projektowaniem kompute- rów. Chodzili ze sob¹ przez rok, wreszcie, w roku 1961, wziêli œlub. Wynajêli ma³e mieszkanie w Bostonie, ale ju¿ po czterech latach ma³¿eñstwa zaczêli siê rozgl¹daæ za w³asnym domem. Czêsto przyje¿d¿ali do Woburn, gdzie kilka lat wczeœniej zamieszka³a wraz z mê¿em Carol Gray, najlepsza przyjació³ka Anne z dzieciñstwa. Grayowie zaraz po œlubie zlecili agentowi handlu nierucho- moœciami, by wyszuka³ dla nich wiejsk¹ posiad³oœæ, le¿¹c¹ wœród drzew rozsia- 18 Strona 14 nych po otwartej przestrzeni i niezbyt odleg³¹ od Bostonu. Przyjêli ju¿ pierwsz¹ propozycjê i osiedlili siê na wschodnich krañcach Woburn. W po³owie lat szeœædziesi¹tych by³a to rzeczywiœcie malownicza okolica. Rzeka Aberjona, maj¹ca zaledwie kilka metrów szerokoœci i g³êboka do pasa, o brzegach poroœniêtych trzcin¹, pa³kami i kêpami wysokiej trawy, leniwie toczy- ³a wody przez odkryty teren, miêdzy polami uprawnymi, ³¹kami i sadami, z któ- rych do dzisiaj zachowa³o siê jedynie kilka. Wzd³u¿ samej rzeki, oraz na skraju pobliskich mokrade³, ros³y skupiska klonów, dêbów i hikory. Andersonom tak¿e siê tu podoba³o. Zw³aszcza Anne przypad³o do gustu osie- dle domków przy ulicy Pine Street, niedaleko posiad³oœci Carol Gray. By³o to niemal samodzielne miasteczko, poprzecinane kilkunastoma w¹skimi przeczni- cami, odleg³e o dwa kilometry od centrum Woburn, po³o¿one na niewysokim gar- bie ³agodnie opadaj¹cym ku wschodowi i mokrad³om po obu brzegach Aberjony. Wzd³u¿ cichych uliczek ocienionych wysokimi drzewami sta³y dosyæ skromne domy, w wiêkszoœci zbudowane przed drug¹ wojn¹ œwiatow¹. Na pewno nie sta- nowi³y ³akomych k¹sków dla ludzi z wypchanymi portfelami, a ponadto odnosi³o siê wra¿enie, ¿e w tym mi³ym i spokojnym s¹siedztwie ludzie osiadaj¹ ju¿ na sta- ³e. Charles znalaz³ wystawiony na sprzeda¿ dom w stylu ranczerskim, pochodz¹- cy z pocz¹tku lat piêædziesi¹tych. By³y w nim trzy ma³e sypialnie i du¿y salon z wielkim panoramicznym oknem. Gonty pokrywaj¹ce œciany od zewn¹trz wy- maga³y malowania, a zniszczon¹ pod³ogê w kuchni trzeba by³o zakryæ linoleum, ale dom kosztowa³ zaledwie siedemnaœcie tysiêcy dziewiêæset dolarów. Kiedy tylko Andersonowie siê w nim urz¹dzili, zaczêli uczêszczaæ do ko- œcio³a Œwiêtej Trójcy. Wielebny Young nie kry³ swej radoœci, ¿e jego trzódka powiêkszy³a siê o now¹ rodzinê. Charles by³ w przybli¿eniu równy pastorowi wiekiem i szybko zawi¹za³a siê miêdzy nimi niæ przyjaŸni. Wkrótce Anderson zosta³ w³¹czony do grona rady parafialnej, a póŸniej, na proœbê Younga, obj¹³ funkcjê skarbnika. Kiedy w po³owie lutego Jimmy Anderson wróci³ ze szpitala do domu, miesz- kañcy osiedla Pine Street zaczêli go odwiedzaæ, przynosz¹c rozmaite smako³yki i domowe wypieki. Podczas jednej z takich wizyt pewna kobieta, Kay Bolster, miesz- kaj¹ca nieco dalej, przy Gregg Street, wspomnia³a Anne, ¿e w jej s¹siedztwie a¿ w dwóch rodzinach s¹ mali ch³opcy chorzy na bia³aczkê. Kay dosz³a do wniosku, ¿e Andersonowie mogliby znaleŸæ wsparcie u ludzi, których ¿ycie doœwiadczy³o tak samo ciê¿ko jak ich. Matka jednego z tych ch³opców, Joan Zona, by³a sta³¹ klientk¹ salonu piêknoœci, w którym pracowa³a Bolster, i da³a siê poznaæ jako mi³a, sympa- tyczna kobieta, mimo ¿e – zdaniem Kay – z wielkim trudem znosi³a ciê¿k¹ chorobê syna. Ten¿e Michael podobno bardzo Ÿle przeszed³ intensywn¹ kuracjê. Drug¹ ro- dzinê, Naglesów, Bolster zna³a tylko z widzenia, s³ysza³a jednak od znajomych, ¿e stan zdrowia ma³ego Nagle’a doœæ szybko ulega³ poprawie. Krótko po tej rozmowie Anne zadzwoni³a do Joan Zony, która bardzo siê ucieszy³a i zaprosi³a j¹ na kawê. Spotkanie trwa³o dwie godziny, na po¿egnanie 19 Strona 15 zaœ Joan serdecznie uœciska³a now¹ znajom¹. Wkrótce wzajemne odwiedziny i rozmowy telefoniczne sta³y siê nieod³¹cznym elementem ich codziennego ¿y- cia. – Zawi¹za³a siê miêdzy nami prawdziwie g³êboka przyjaŸñ – wspomina³a po latach Anne. Michael Zona, najm³odszy spoœród czworga dzieci Joan, równie¿ by³ leczony w bostoñskim szpitalu dzieciêcym, gdzie przechodzi³ tak¹ sam¹ kuracjê jak Jim- my. Wykryto u niego bia³aczkê dziesiêæ miesiêcy wczeœniej, tote¿ matka zd¹¿y³a ju¿ œwietnie poznaæ szpitaln¹ rutynê, rytm dawkowania leków i naœwietlañ oraz skutki uboczne ich dzia³ania. Chêtnie dzieli³a siê t¹ wiedz¹ z Anne. Jednak¿e przypadek Michaela wydawa³ siê znacznie ciê¿szy, nie widaæ by³o ¿adnych perspektyw na wyzdrowienie ch³opca. U niego tak¿e zaczê³o siê od ³a- godnego kaszlu, z czasem przybieraj¹cego na sile. Lekarz domowy zapisa³ mu syrop i antybiotyki, lecz te nie przynios³y najmniejszej poprawy. Któregoœ wie- czoru, kiedy dziecko poczê³o siê skar¿yæ, ¿e w ogóle nie mo¿e oddychaæ, Joan pojecha³a z nim na pogotowie. Lekarz pocz¹tkowo uzna³, ¿e Michael cierpi na astmê oskrzelow¹, lecz przeœwietlenie szybko wykaza³o u niego z³oœliwy guz wiel- koœci oliwki, limfosarkomê umiejscowion¹ miêdzy lewym a prawym p³ucem. Poddano go cyklowi naœwietlañ. Dopiero gdy te nie przynios³y rezultatów, bada- nie szpiku kostnego ujawni³o ostr¹ bia³aczkê limfatyczn¹, dok³adnie tê sam¹ cho- robê, na któr¹ zapad³ Jimmy Anderson. Anne od pocz¹tku wyda³o siê dziwne, ¿e w tak ma³ym osiedlu, w promieniu kilkuset metrów, wyst¹pi³y a¿ trzy przypadki ostrej bia³aczki. Nie potrafi³a tego uznaæ za zbieg okolicznoœci, a przypomniawszy sobie obszerne wyjaœnienia dok- tora Trumana, dosz³a do wniosku, ¿e w okolicy mo¿e siê rozwijaæ jakiœ szczegól- ny wirus powoduj¹cy ow¹ chorobê. Pamiêta³a, ¿e nawet naukowcy nie s¹ pewni co do wirusowego pod³o¿a bia³aczki limfatycznej, niemniej poœwiêci³a wiele roz- mów z Carol Gray spekulacjom na ten temat. Zonie tak¿e powiedzia³a o swoich podejrzeniach, ta jednak – mimo ¿e przy- znawa³a, i¿ wyst¹pienie trzech przypadków rzadkiej choroby w tak nielicznej spo³ecznoœci daje do myœlenia – nie chcia³a zaprz¹taæ sobie g³owy podobnymi rozwa¿aniami. Nazbyt poch³ania³a j¹ troska o Michaela, którego stan zdrowia wci¹¿ budzi³ wiele obaw. W czerwcu 1972 roku, kiedy rekonwalescencja Jim- my’ego przebiega³a pomyœlnie i rokowania by³y coraz lepsze, u Michaela Zony wyst¹pi³ nawrót bia³aczki. Lekarze zdecydowali siê poddaæ go drugiej inten- sywnej terapii, tym razem z zastosowaniem eksperymentalnego leku o nazwie adriamycyna, nadzwyczaj silnego œrodka, który w dawkach niezbêdnych pod- czas leczenia ostrej bia³aczki powodowa³ znaczne os³abienie miêœnia sercowe- go. Okaza³ siê jednak skuteczny i w lipcu ch³opiec wróci³ do poprzedniej, ³a- godniejszej kuracji. Poprawa okaza³a siê niestety krótkotrwa³a. Pod koniec paŸ- dziernika, gdy wyniki analiz krwi wci¹¿ by³y niepokoj¹ce, lekarz opiekuj¹cy siê ch³opcem zarz¹dzi³ ponowne badania szpiku kostnego, te zaœ wykaza³y a¿ dwa- dzieœcia piêæ procent zdegenerowanych bia³ych cia³ek. Nast¹pi³ drugi nawrót choroby. Powtórzono intensywn¹ terapiê, a gdy ta zaskutkowa³a, znowu prze- 20 Strona 16 stawiono Michaela na ³agodniejsz¹ kuracjê. Ale w tym czasie nikt nie dawa³ mu ju¿ wiêkszych szans na wyzdrowienie. Tej samej wiosny, podczas kolejnej wizyty kontrolnej w szpitalu Massachu- setts General, Anne powiedzia³a doktorowi Trumanowi o swoich obserwacjach, o podobnych przypadkach w rodzinach Zonów i Naglesów. – Czy to nie jest podejrzane? – zapyta³a. Truman wys³ucha³ w skupieniu teorii wysokiej i ³adnej, acz nieco przygar- bionej ju¿ kobiety, póŸniej przyzna³ jednak szczerze, i¿ nie poœwiêci³ jej nale¿ytej uwagi. Wiedzia³ z wieloletnich doœwiadczeñ, ¿e rodzice dzieci chorych na bia- ³aczkê odznaczaj¹ siê tendencj¹ do wyolbrzymiania problemów zwi¹zanych z t¹ chorob¹. Z pozoru dostrzegali jej objawy na ka¿dym kroku, jakby z daleka wy- czuwali inne rodziny, które doœwiadczaj¹ tego samego co oni. Dla niego by³o to doœæ powszechnie znane zjawisko psychologiczne. Wiele lat póŸniej, w trakcie sk³adania zeznañ przed s¹dem, Truman tak oceni³ swoj¹ reakcjê na pytania Anne: – Wynika³a ona wy³¹cznie z posiadanej przeze mnie wiedzy na temat staty- stycznej zachorowalnoœci na ostr¹ bia³aczkê wœród dzieci. Wzi¹wszy pod uwagê liczbê mieszkañców Woburn, uzna³em, ¿e trzy przypadki w tej spo³ecznoœci nie stanowi¹ ¿adnego powodu do szczególnych obaw. Krótko mówi¹c, zlekcewa¿y- ³em zaniepokojenie pani Anderson. Jego obaw nie wzbudzi³ równie¿ kolejny przypadek, gdy w czerwcu 1973 roku wykryto tê sam¹ chorobê u innego ch³opca z Woburn, dwuipó³letniego Ke- vina Kane’a. Dziecko przywieziono ze szpitala Winchester, gdzie jego matka by³a pielêgniark¹. Zg³osi³a siê do lekarza z powodu nies³abn¹cej gor¹czki, nie- zwyk³ej bladoœci i ci¹g³ego rozdra¿nienia synka. Przez dwa tygodnie próbowa- no go leczyæ na zapalenie górnych dróg oddechowych, lecz nawet penicylina nie przynosi³a efektów. Lekarzy dodatkowo zmyli³o to, ¿e wczeœniej malec czê- sto chorowa³ na gard³o i oskrzela, kilkakrotnie skar¿y³ siê te¿ na bóle uszu. Kie- dy ostatecznie przekazano go pod opiekê doktora Trumana, podejrzewano ju¿ ostr¹ bia³aczkê limfatyczn¹. Wyniki badañ szybko potwierdzi³y tê diagnozê. Kevina poddano leczeniu zbli¿onemu do terapii Saint Jude i gdy po czterech tygodniach analizy szpiku kostnego da³y dobre rezultaty, przestawiono go na ³agodniejsz¹ kuracjê. Kevin Kane senior, ojciec ch³opca, mieszka³ wraz z ¿on¹ Patrici¹ oraz czwor- giem dzieci tak¿e we wschodnim Woburn, przy Henry Avenue, biegn¹cej szero- kim ³ukiem wzd³u¿ skraju drugiej, wy¿szej skarpy góruj¹cej nad mokrad³ami Aberjony. Z tylnego podwórka za domem, na tle otwieraj¹cych siê ku wschodowi ³¹k i bagien, doskonale widaæ by³o odleg³e o piêæset metrów osiedle Pine Street, a gdy wytê¿y³o siê wzrok, da³o siê nawet wyró¿niæ w¹sk¹ Orange Street i do- strzec miêdzy drzewami czerwon¹ dachówkê ranczerskiego domu Andersonów. Anne dowiedzia³a siê o chorobie ma³ego Kane’a od Carol Gray, której czter- nastoletni syn ka¿dego popo³udnia dostarcza³ mieszkañcom Henry Avenue gazetê „Woburn Daily Times”. Latem 1973 roku w trakcie rozwo¿enia prasy syn Carol 21 Strona 17 us³ysza³ plotki o ostrej bia³aczce Kevina. Powiedzia³ o tym matce, która natych- miast telefonicznie przekaza³a wiadomoœæ Andersonom. – Co tu siê dzieje, do cholery? – spyta³a zaskoczon¹ Anne. Ta zaœ po ujawnieniu kolejnego przypadku zaczê³a spisywaæ swoje obserwa- cje dotycz¹ce choroby. Na pierwszej stronie przeznaczonego specjalnie do tych celów notesu znalaz³a siê lista obejmuj¹ca imiona i nazwiska dzieci, ich wiek i adresy, oraz przypuszczalne daty wykrycia u nich bia³aczki. Œwiadomoœæ, ¿e wszystkie zachorowania musz¹ mieæ wspólne pod³o¿e, sta³a siê niemal obsesj¹ Anne, która po latach zeznawa³a przed s¹dem: – Wszyscy oddychaliœmy tym samym powietrzem i piliœmy tê sam¹ wodê. A woda by³a bardzo z³ej jakoœci. St¹d te¿ narodzi³y siê moje podejrzenia, ¿e jest ska¿ona jakimiœ zarazkami, byæ mo¿e wirusami powoduj¹cymi bia³aczkê. Zawsze mia³a kiepski smak, czasami bywa³a mêtna, a niekiedy odra¿aj¹co cuchnê³a. Raz by³a lepsza, raz gorsza, ale okresami, zw³aszcza latem, po prostu nie da³o siê jej piæ. Kiedy moja matka przyje¿d¿a³a na weekendy z Sommerville, czêsto przywo- zi³a ze sob¹ parê litrów wody pitnej. W ci¹gu tygodnia musieliœmy jednak korzy- staæ z wody wodoci¹gowej, zabijaj¹c jej odór sokiem pomarañczowym, kaw¹ zbo¿ow¹ b¹dŸ czymkolwiek innym, choæ i to zazwyczaj nie skutkowa³o. Zmy- warka do naczyñ bardzo szybko uleg³a zniszczeniu, drzwiczki skorodowa³y do tego stopnia, ¿e musieliœmy je wymieniæ. PóŸniej przerdzewia³y i popêka³y dru- ciane podstawki, na których ustawia siê talerze. Niemal bez przerwy przecieka³y kolanka pod zlewem w kuchni i umywalk¹ w ³azience. Regularnie trzeba by³o wymieniaæ krany. Z prysznica w ³azience bezustannie kapa³a woda. Kiedy tylko naprawiliœmy jedn¹ rzecz, natychmiast dawa³a o sobie znaæ kolejna usterka. 3 Jeszcze na d³ugo przed wykryciem bia³aczki u Jimmy’ego Andersona miesz- kañcy wschodniego Woburn rozmawiali o kiepskiej jakoœci wody, tak jak gdzie indziej dyskutuje siê o pogodzie. I tak jak z pogod¹, wygl¹da³o na to, ¿e nikt nie jest w stanie zaradziæ sytuacji, mimo i¿ podejmowano rozmaite próby. Kiedy w roku 1961 w Woburn osiedli³a siê Carol Gray, wszystko by³o jesz- cze w porz¹dku. Ale gdy cztery lata póŸniej Andersonowie kupowali dom przy Orange Street, mieszkañcy tej czêœci miasta zwrócili ju¿ uwagê na znaczne po- gorszenie siê jakoœci wody. – Nie s¹dzisz, ¿e tutejsza woda ma jakiœ dziwny smak? – spyta³a Anne przy- jació³ki pierwszego lata spêdzanego w Woburn. – A mo¿e tylko z nasz¹ instalacj¹ dzieje siê coœ niedobrego? PóŸniej dla wielu osób sta³o siê jasne, ¿e wyraŸna zmiana nast¹pi³a w listopa- dzie 1964 roku, kiedy do miejskiej sieci wodoci¹gowej pop³ynê³a woda z nowego ujêcia. To zaœ, nazwane studni¹ G – jako ¿e studnie od A do F oddawano do u¿yt- ku w centralnej czêœci Woburn w ci¹gu minionych czterdziestu lat – usytuowano wœród mokrade³ na wschodnim brzegu Aberjony, oko³o kilometra na pó³noc od 22 Strona 18 osiedla Pine Street. Studnia siêga³a dna pradoliny uformowanej przed dwunasto- ma tysi¹cami lat, podczas ostatniego zlodowacenia na terenie Nowej Anglii. Przez stulecia i³y, piasek i ¿wir wype³ni³y dolinê, a z rw¹cej niegdyœ polodowcowej rze- ki zosta³a w¹ziutka Aberjona. Przepuszczalne pod³o¿e dzia³a³o jednak jak g¹bka, przez co pod ziemi¹ utworzy³ siê rozleg³y zbiornik wodny. Nawet po uruchomieniu studni G Woburn odczuwa³o nadal niedostatek wody pitnej. W³adze miejskie nie chcia³y skorzystaæ z bardzo kosztownej metropolitar- nej sieci wodoci¹gowej pobliskiego Bostonu, a poniewa¿ miejscowa firma wiert- nicza oferowa³a tanie us³ugi i dzia³a³a bardzo operatywnie, podjêto decyzjê o uru- chomieniu kolejnego ujêcia, studni H, odleg³ej o sto metrów od poprzedniej. W ro- ku 1967, trzy lata po oddaniu do u¿ytku studni G, do kranów pop³ynê³a tak¿e woda ze studni H. I chocia¿ oba ujêcia zosta³y pod³¹czone do sieci miejskiej, zaopatrywa³y przede wszystkim wschodni¹ czêœæ Woburn; znacznie mniej wody z nich trafia³o do domów w pó³nocnej i centralnej czêœci miasta. Spó³ka Whitman & Howard, realizuj¹ca oba zlecenia na wyszukanie odpo- wiedniego ujêcia i wywiercenie studni, wystosowa³a do burmistrza pismo gratu- lacyjne z powodu dostêpnoœci zasobów wody pitnej. „Naszym zdaniem Woburn jest w szczególnie korzystnej sytuacji, poniewa¿ dysponuje bliskim zbiornikiem wód podziemnych o jakoœci wystarczaj¹cej do zasilenia ca³ej wschodniej czêœci miasta. Rozwój sieci wodoci¹gowej opartej na tych zasobach pozwoli za¿egnaæ wszelkie k³opoty z zaopatrzeniem ludnoœci w wodê w najbli¿szych latach”– pi- sa³ naczelny in¿ynier firmy, L. E. Pittendreigh. Jak siê mia³o wkrótce okazaæ, Pittendreigh by³ w wielkim b³êdzie, gdy¿ wraz z uruchomieniem studni G i H w mieœcie dopiero zaczê³y siê powa¿ne k³opoty z wod¹. Ju¿ latem 1967 roku Departament Zdrowia stanu Massachusetts wyst¹pi³ z wnioskiem o zamkniêcie obu nowych ujêæ z powodu „z³ych wyników badañ bakteriologicznych pochodz¹cej z nich wody”. W³adze miasta zaprotestowa³y. Po d³u¿szych deliberacjach inspektor sanitarny wyda³ zgodê na korzystanie ze studni pod warunkiem, ¿e czerpana z nich woda bêdzie chlorowana. Instalacja do odka¿ania zosta³a uruchomiona w kwietniu 1968 roku. Przez resztê wiosny i ca³e lato urzêdnicy magistratu i okrêgowy inspektorat sanitarny by³y zasypywane licznymi skargami mieszkañców na odra¿aj¹cy smak i zapach wody, jak równie¿ obecny w niej drobny rdzawy osad. „Nasza woda cuchnie jak preparat wybielaj¹cy. Dlaczego nie mo¿emy mieæ w kranach takiej samej wody, jak w pozosta³ych czêœciach miasta?” – pisa³ jeden z roz¿alonych ludzi. Pewna kobieta ze wschodniego Woburn napisa³a do „Joe Action Line”, codziennej ru- bryki w „Boston Herald Traveler”. Inni mieszkañcy zasypywali skargami redak- cjê „Daily Times”, w wielu listach powtarza³y siê zdania, ¿e woda w ogóle nie nadaje siê do spo¿ycia, jest wyj¹tkowo twarda i roztacza bardzo siln¹ woñ œrod- ków odka¿aj¹cych. W³adze miejskie powo³a³y specjaln¹ komisjê do zbadania tego problemu. G³ówny in¿ynier wyjaœnia³, ¿e chlorowanie, bêd¹ce przyczyn¹ nieprzyjemnego zapachu i smaku, na który skar¿¹ siê ludzie, musi byæ prowadzone w celu zabicia 23 Strona 19 obecnych w wodzie bakterii, natomiast obecnoœæ rdzawego osadu jest rezultatem wysokiej zawartoœci jonów ¿elaza i manganu, podczas chlorowania tworz¹cych nierozpuszczalne zwi¹zki. Zapewnia³ te¿ komisjê, ¿e wbrew pozorom ta woda nadaje siê do picia. Mimo jego zapewnieñ wiosn¹ 1969 roku mieszkañcy wschodniego Woburn powo³ali w³asn¹ komisjê, której g³ównym celem sta³o siê zmuszenie burmistrza do zamkniêcia studni G i H. W sierpniu z³o¿ono odpowiedni¹ petycjê i w paŸ- dzierniku, po zakoñczeniu sezonu wzmo¿onego zapotrzebowania na wodê, oba ujêcia zosta³y zamkniête. Jednak¿e ju¿ nastêpnej wiosny g³ówny in¿ynier poleci³ uruchomiæ studnie i wod¹ z nich zasiliæ sieæ miejsk¹. Ponownie skargi na odra¿a- j¹cy smak i zapach, wed³ug s³ów Geralda Mahoneya, reprezentuj¹cego w radzie miejskiej wschodnie Woburn, „poczê³y p³yn¹æ wielkim strumieniem, jak woda wyciekaj¹ca przez pêkniêt¹ tamê”. Nasta³o upalne i suche lato. G³ówny in¿ynier ci¹gle zapewnia³, ¿e woda jest „ca³kowicie bezpieczna”. Studnie zamkniêto po- nownie w styczniu, kiedy zapotrzebowanie uleg³o zmniejszeniu, lecz uruchomio- no je ju¿ po czterech miesi¹cach, w maju 1971 roku. Radny Mahoney powiedzia³ w wywiadzie dla „Woburn Daily Times”, ¿e „jest bombardowany skargami” do- tycz¹cymi „zgni³ej, cuchn¹cej, ohydnej wody w kranach”. Doda³ te¿, ¿e to „ju¿ czwarty rok z rzêdu, kiedy mieszkañcy zmuszeni bêd¹ piæ tê wodê i u¿ywaæ jej do innych domowych celów”. Dziewiêæ dni po otwarciu ujêæ Mahoneyowi uda³o siê przeforsowaæ w radzie miejskiej ich zamkniêcie. Ale ju¿ miesi¹c póŸniej, w czerw- cu, g³ówny in¿ynier musia³ je znów uruchomiæ. Wygl¹da³o na to, ¿e tej huœtawce nie bêdzie koñca. Anne Anderson codzien- nie dzwoni³a do dzia³u technicznego magistratu ze skargami. W jej œlady posz³y Carol Gray i Kay Bolster. – Dzwoni³aœ ju¿ dzisiaj? – dopytywa³y siê nawzajem. – I co ci odpowiedzieli? – Zawsze pada³y te same wyjaœnienia – wspomina³a póŸniej Anderson. – Z wod¹ jest wszystko w porz¹dku, badania wykazuj¹, ¿e nadaje siê do picia. Od- nosi³am wra¿enie, i¿ nie ma najmniejszych szans na zmianê tej sytuacji. Ludzie umawiali siê i masowo dzwonili ze skargami, a potem powtarzali sobie wzajem- nie te same, wymijaj¹ce odpowiedzi. Latem 1972 roku, szeœæ miesiêcy po wykryciu bia³aczki u Jimmy’ego Ander- sona, poziom wody w zbiorniku rezerwowym zasilaj¹cym wodoci¹gi centralnej czêœci miasta obni¿y³ siê tak bardzo, i¿ kierownik wydzia³u robót publicznych poleci³ mieszkañcom ograniczyæ jej zu¿ycie. Zagrozi³ otwarcie, ¿e jeœli nawza- jem nie bêd¹ kontrolowaæ niektórych swoich poczynañ, takich jak zbyt czêste mycie samochodów b¹dŸ nadmierne podlewanie trawników, w³adze miejskie zo- stan¹ zmuszone do ponownego do³¹czenia do sieci ujêæ G i H, które pozostawa³y nieczynne przez ca³¹ zimê. Apel odniós³ po¿¹dany skutek i tego lata nie zasz³a koniecznoœæ otwarcia obu studni. Anne poœwiêci³a siê ca³kowicie opiece nad cho- rym synem, a poniewa¿ z kranów p³ynê³a stosunkowo czysta woda, chwilowo prze- sta³¹ sobie zaprz¹taæ g³owê tym problemem. Nastêpnej wiosny, w roku 1973, po- nowiono apel o oszczêdne korzystanie z wody, nadesz³a jednak dotkliwa susza i w sierpniu trzeba by³o uruchomiæ studniê G. 24 Strona 20 Tymczasem Charles Anderson odnosi³ sukcesy jako specjalista od kompute- rów w firmie GTE. Praca wymaga³a od niego czêstych wyjazdów z miasta, ale na swój sposób przyjmowa³ to z ulg¹. W domu bowiem wszystko by³o teraz podpo- rz¹dkowane koniecznoœci opieki nad chorym Jimmym. Ch³opiec bardzo wyszczu- pla³, by³ ni¿szy od rówieœników i prawie nie rozstawa³ siê z matk¹. Anne trakto- wa³a go jak ca³kowicie bezbronn¹ istotê nara¿on¹ na same niebezpieczeñstwa, nic wiêc dziwnego, ¿e przede wszystkim pragnê³a go przed nimi chroniæ. Prawie dwa lata po wykryciu bia³aczki Jimmy rozpocz¹³ naukê w szkole. Matka kupi³a mu perukê, ¿eby zamaskowaæ efekt intensywnych naœwietlañ, kêpki rzadkich w³osów poprzedzielane p³atami nagiej skóry, ale i tak mia³a powa¿ne obawy, ¿e syn stanie siê poœmiewiskiem. Jimmy czêsto opuszcza³ lekcje, kiedy musia³ jechaæ do szpi- tala albo po prostu czu³ siê Ÿle. Zreszt¹ nie lubi³ szko³y i zdarza³o siê wielokrot- nie, ¿e prosi³ matkê, by pozwoli³a mu zostaæ w domu, ona zaœ najczêœciej siê zgadza³a. Charles by³ temu stanowczo przeciwny, zale¿a³o mu na tym, aby syn wiód³ na tyle normalne ¿ycie, na ile tylko to mo¿liwe. Ale Jimmy nie mia³ nawet ¿adnych przyjació³, wiêkszoœæ czasu spêdza³ w towarzystwie matki traktuj¹cej go ze szczególn¹ czu³oœci¹. Wystarczy³o, ¿e cmokn¹³ j¹ w policzek lub obj¹³ w pa- sie, a natychmiast rzuca³a wszystko, tuli³a go i g³aska³a po g³owie, mimo ¿e nie by³ ju¿ taki ma³y. Ka¿dej nocy sypia³ z Anne i Charlesem w ma³¿eñskim ³o¿u, bo choæ lata mija³y, ona nie potrafi³a zerwaæ z tym zwyczajem, zapocz¹tkowanym z chwil¹ wykrycia choroby synka. Wielebny Bruce Young czêsto wozi³ Anne i Jimmy’ego do szpitala Massa- chusetts General i czyni³ to z ochot¹. Traktowa³ tê pomoc jak swoj¹ duszpaster- sk¹ powinnoœæ, ponadto lubi³ umilaæ sobie czas rozmow¹ z doktorem Trumanem i pielêgniarkami. Z pewnym zdziwieniem obserwowa³ jednak szczególnie g³êbo- k¹ wiêŸ ³¹cz¹c¹ matkê z synem. – Wydawali siê ca³kowicie od siebie uzale¿nieni, zupe³nie obojêtni na wszyst- ko, co ich otacza – wspomina³ po latach. – Dla Anne nikt inny siê nie liczy³, ¿y³a wy³¹cznie dla Jimmy’ego, przejêta jego chorob¹ i koniecznoœci¹ zapewnienia mu wszechstronnej opieki. W³aœnie dlatego z tak¹ obsesj¹ poszukiwa³a przyczyny bia³aczki. Musia³a odnaleŸæ jej powód, konkretnego wroga, na którym mog³aby skupiæ swoj¹ z³oœæ za to, co dotknê³o jej syna. Charles cierpliwie wys³uchiwa³ wszelkich spekulacji ¿ony na temat zwi¹zku miêdzy bia³aczk¹ a z³¹ jakoœci¹ wody. Pocz¹tkowo przyjmowa³ to z pob³a¿liwo- œci¹, lecz im bardziej Anne zag³êbia³a siê w problem, tym bardziej sceptycznie traktowa³ jej teoriê. – Jakoœæ naszej wody nie jest ¿adn¹ tajemnic¹ – mawia³. – Wszyscy o niej wiedz¹, okrêgowy inspektorat sanitarny, rada miejska, sam burmistrz. Przecie¿ nie tylko ty skar¿ysz siê ci¹gle na jej paskudny smak i mêtnoœæ. Ilekroæ Anne sugerowa³a, ¿e zapewne to w³aœnie woda jest przyczyn¹ zacho- rowañ na bia³aczkê, ucina³ rozmowê stwierdzeniem, i¿ nabija sobie g³owê czczy- mi spekulacjami. – S¹dzisz, ¿e gdyby przyczyna zachorowañ by³a a¿ tak oczywista, nikt inny by dot¹d na to nie wpad³? 25