Jak zostalem pisarzem - STASIUK ANDRZEJ
Szczegóły |
Tytuł |
Jak zostalem pisarzem - STASIUK ANDRZEJ |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jak zostalem pisarzem - STASIUK ANDRZEJ PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jak zostalem pisarzem - STASIUK ANDRZEJ PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jak zostalem pisarzem - STASIUK ANDRZEJ - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Stasiuk
Jak zostalem pisarzem
Kurcze, nikt wtedy nie jezdzil taksowkami, przynajmniej nikt z nas. Taryfiarze byli podejrzani. Jak sie ma szesnascie lat, to wiekszosc jest podejrzana. A zreszta nie mielismy kasy. Jak sie nie ma kasy, to wszystko od razu robi sie podejrzane, zwlaszcza ci, co maja. My w kazdym razie nie mielismy. Jezdzilo sie autobusami i tramwajami. Tramwaje skrzypialy jak nieszczescie. Skrzypialy na zakretach. Pierwszy byl na rondzie Starzynskiego, jak jechalo sie do Srodmiescia. Skrecaly w prawo i skrzypialy. Jak sie jechalo na Prage, to dopiero przy Ratuszowej byl ten cholerny skrzyp. Ale tam mozna bylo wysiasc i byla zielona budka z piwem. Mozna bylo pojsc w prawo i do zoo, popatrzec na malpy, slonie i hipopotamy. Jak sie doszlo do hipopotamow, to byl juz most Gdanski i mozna bylo zlapac tramwaj do Srodmiescia. Tak robilismy. Mozna tez bylo isc na piechote na druga strone i w lewo przez park, potem kolo fabryki pieniedzy i juz lapalo sie staromiejski klimat, kamieniczki, bruk, elegancka makieta i w Pasiece piwo kosztowalo dziesiec zlotych. Nikt sie nie pytal. Zreszta wygladalismy na wiecej. Rzadko jest tak, ze sie wyglada na mniej. Nam sie w kazdym razie nie zdarzylo. A moze kelnerki byly zdemoralizowane. To jest sprawa niejasna i dzisiaj raczej nie do rozkminienia. Pierwsza telefoniczna budka stala na rogu Freta i Koscielnej. Zawsze byla zepsuta. Guzik nas to obchodzilo, bo i tak nie mielismy do kogo dzwonic. W Bombonierce wieczorami koles gral na fortepianie przedwojenne szlagiery. Ciociosan byl po dwadziescia zlotych lampka, a cola po dziesiec. W sobote nie bylo gdzie usiasc i do tego jasno jaku lekarza. I wszyscy to samo: cola, ciocio-san i ciastko. Papierosy caro byly w miekkich blekitnych paczkach. Kosztowaly dwadziescia zlotych. Klubowe cztery piecdziesiat. To byl powazny rozrzut. Dzisiaj juz tak nie ma. Najchetniej palilismy extra mocne bez filtra,1 bo najbardziej szkodzily. Potem gdzies znikly i musielismy sie zadowalac byle czym. Ale zanim przepadly, kosztowaly chyba najpierw szesc piecdziesiat, a potem dziesiec. Zolty pasek i czarne litery. Zanim wylecial z nich tyton, byly grube jak maly palec. Wierzylismy, ze maja cos wspolnego z gitanesami. Nie mialy. Teraz to wiem. Koscielna mozna bylo zejsc kolo Najswietszej Marii Panny nad sama Wisle. Nikt tego nie robil, bo tam nic nie bylo. Chodzilo sie zawsze prosto. Ludzi robilo sie wiecej i wiecej, a przy Barbakanie juz przelewal sie tlum. To zawsze dzialalo troche podniecajaco. Nie wiadomo wlasciwie, dlaczego. Wszyscy paletalismy sie miedzy jednym Rynkiem a drugim i z powrotem. Po drodze zadnych atrakcji, a niektorzy potrafili robic to caly bozy dzien. Zawsze byla nadzieja, ze cos sie stanie i stawalo sie zazwyczaj mniej wiecej to samo. Spotykalismy sie i tyle. Niektorzy dzisiaj nie zyja. Nie wiadomo na przyklad, czy zyje Bobik. Byl ciut szurniety, wiec naprawde trudno cos powiedziec. Nosil chyba szalik i wygladal calkiem przystojnie. Troche jak ladny Niemiec. Co do innych tez nie mozna miec pewnosci. Chodzilo sie i czekalo. Siedzialo sie i czekalo, stalo i czekalo. Troche monotonne zajecie, ale nikt nie mowil, ze mu sie nudzi. Na Rynku jak zwykleStrona 1
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt wisialy obrazy i pilnowali tego artysci w sandalach. Czasami ustrzelili jakiegos jelenia i szli pic do Fukiera. Towaru pilnowal wtedy jakis wynajety. To bylo ekstra malarstwo. Zachody slonca, wschody, zaglowce, roslinnosc, postacie kobiece i staromiejskie widoki. Te ostatnie szly najlepiej, bo mozna bylo od razu porownac, ze to prawda. Niemcy brali po kilka sztuk. Holendrzy nic nie kupowali, bo na ogol tez mieli sandaly, byli podobni do malarzy i wiedzieli, co jest grane. Kiedys nie mialem papierosow i podszedlem do jednego Holendra. Zrobil skreta z druma i mi dal. To byl moj pierwszy skret i wcale
mi nie smakowal. Wieczorem chodzilo sie do Jaja. Palily sie swieczki, mozna bylo mazac po scianach i puszczac swoje tasmy. Tak wyobrazalismy sobie wolnosc. Wszedzie bylo tanio. Nie mielismy o tym pojecia. Czasami legitymowala nas milicja. To bylo cos. Nie wszystkich legitymowala. Jak sie chcialo miec spokoj, to sie szlo Celna na Gnojna Gore. Tam mozna bylo robic wlasciwie wszystko, byleby nie za glosno. Wierzylismy we wszystko, co sobie opowiadalismy i nie przychodzilo nam do glowy, by cokolwiek sprawdzac. Pisze w liczbie mnogiej, bo nie lubie zwierzen. Szlo sie Brzozowa w lewo i pod Barbakan. Wieczorem siedzieli tam pijaczkowie. Pod mostem bylo w cholere plastikowych korkow od alpag i blaszanych od piwa. Jak nie bylo pijaczkow, to tez mozna bylo robic, co sie chcialo. Gliny tam nie chodzily. Troche smierdzialo. Bylem tam z kilkoma dziewczynami. Nie ma sie czym chwalic. Wszyscy tam przychodzili. Stala jedna lawka. Gora szli japonscy turysci i sie usmiechali. Nikt ich wtedy nie traktowal powaznie. Imponowali nam Amerykanie i Anglicy. Francuzi juz nie tak bardzo. Mieli tylko Jean-Michel Jarre'a, ale nie wszyscy zalapy-wali sie na Oxygene. Prawde mowiac, prawie nikt. Zylismy jak zwierzeta. W stadzie. Niektorzy wygladali jak ostatni kretyni. Nikomu to nie przeszkadzalo. Niektorzy byli glupsi niz drewniane piec zlotych. Nikt im zlego slowa nie powiedzial. Podejrzewam, ze juz nigdy tak nie bedzie. Dlugie wlosy, kiepskie papierosy. Sluchalo sie Floydow, o Sex Pistols nikt jeszcze wtedy nie slyszal. Grali dla siebie, nie dla nas. Jakby sie zjawili na Piwnej, pewnie bysmy ich pogonili. Te agrafki, podarte koszulki i dzinsy. My tez nosilismy podarte wrangle. Podarte, ale polatane. Lata na lacie. Jedna na drugiej. Tak grubo, ze latem to niewyrobka z goraca. Musielismy troche smierdziec. Ale jak sie jest mlodym, to sie tak nie cuchnie. 11
Cuchnie sie pozniej, pozniej trzeba sie czesciej myc ze strachu przed bakteriami i przed innymi ludzmi. Tak, nakopalibysmy Rottenowi w 77-mym. Nie mial szans. Niektorzy sluchali Slade'ow, lecz sie nie przyznawali. Ja tez sluchalem, ale udawalem, ze tylko Floydzi, Hendrix i Joplinka. Co mial piernik do wiatraka. Jedlismy chleb i popijalismy mlekiem. W New Yorku Nico spiewala z Velvetem, a nas to gowno obchodzilo. Nie mielismy pojecia. Musialo byc dlugo, nudno i na powaznie. Piec minut gitarowej solowki wcale nas nie zadowalalo. Najlepiej jakby bylo dziesiec i to na perkusji. Jak Piotrowski z Apostolisem na kortach Legii. Publika szalala, chociaz wszystko razem, jak popatrzec, nie mialo zadnego sensu. Zwyczajnie sie scigali. Dziewczyny byly tak samo obdarte jak my. Trudno bylo odroznic. Zwlaszcza z tylu. Nosily spodnie. Pekaly na tylkach. Cos sie wtedy naszywalo. Najlepiej amerykanska flage. Angielska naszywalo nastepne pokolenie. Nikt nie naszywal sobie francuskiej. A niemieckiej to juz w ogole. Niemcy to nie byl zaden kraj. Nikt o nich nie myslal. Dopiero pozniej, jak niektorzy jezdzili na arbajt. Tak, ale to bylo naprawde pozniej. Juz razem z Rottenem i reszta. Na Krakowskie sie nie chodzilo, bo nie bylo po co. Do Zamkowego i z powrotem. Czasami, zeby bylo urozmaicenie, wracalo sie Kanonia i Jezuicka pod oknami komendy. Nosilismy podrobki adidasow i trampki. Albo zamszaki. Tak, zamszaki, przede wszystkim zamszaki. Bezowe, miekkie, sznurowane na cztery dziurki. Chodzilo chyba o pacyfizm, lagodnosc, te rzeczy, chociaz niektorzy czasem sie napierdalali. Z takiego zamszaka tez mozna bylo niezle komus zapalic. Jak padalo, robily sie calkiem do niczego. W ogole jak padalo, to trzeba bylo gdzies sie schowac. Kelnerki tego nie lubily, chociaz knajpy byly panstwowe i kobitki jechaly
Strona 2
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt na pensji. Jakbysmy wygladali troche normalniej, 12
to byloby nam lzej, ale mlodosc nie uznaje kompromisow i w koncu nas wywalali z kazdej knajpy. Taki na przyklad Jasio - w tamtych czasach wszyscy musieli go brac za wariata. Nawet teraz ludzie by sie za nim ogladali. Byl z jakiejs podlubelskiej wsi i chodzil z Pismem Swietym. Nie mielismy uprzedzen. Dopiero potem sie okazalo, ze naprawde chce nas nawracac na jakis zwariowany pury-tanizm. Przypominal Charlesa Mansona w takiej troche chlopskiej wersji. Bez przerwy gadal o milosci. Bralismy to doslownie i wtedy sie okazalo, ze zaszlo nieporozumienie. Nadawal nam jakies biblijne imiona. Tak, mial w sobie cos z apostola, ale wybral sobie kiepski czas i miejsce. Nie nadawalismy sie. Spokojnie mogl gdzies zagrac swietego Pawla. Strasznie sie wsciekal, gdy dziewczyny siadaly chlopakom na kolanach. Cholernie czarny, cholernie zarosniety i umiesniony jak kowal. Chodzil za nim Andzelo, najwierniejszy uczen. Tak musial wygladac swiety Jan. Blondyn, bez brody, z nieobecnym spojrzeniem, cichy jak swir, ktory moze w kazdej chwili odleciec. Pochodzili chyba z jednej wsi. Obydwaj mieli twarde, mocne dlonie wiesniakow. Niewykluczone, ze Pan poslal ich pomiedzy nas, ale niewiele zwojowali. Nie mieli pojecia o Floydach ani Joplince. Andzelo nosil w chlebaku flet i wygrywal jakies smutne, pastuszkowe melodyjki. Chyba sam je ukladal. Mialem dzinsowa kurtke z obcietymi rekawami, nic z tego nie rozumialem, ale wszystko mi sie podobalo. Przestalem chodzic do szkoly. Tramwaj ruszal z przystanku, rozpedzal sie i halasowal jak startujacy odrzutowiec. Polowa chlopakow z klasy nosila zaprasowane spodnie i kanciaste nesesery po czterysta piecdziesiat zlotych sztuka. Wszystkie byly czarne. Jak pierwsze samochody Forda. Poczatki elegancji zawsze sa skromne. Nesesery byly z twardego plastiku. Mozna bylo grac na nich w karty. Jak na stoliku. Nigdy 13
nie mialem nesesera. I nigdy nie przyszlo mi to do glowy. Bylem outsiderem. Pierwszy w szkole ostrzyglem sie. na lyso. W 77-mym. Po pijanemu. W wannie. Matka sie zalamala. Pierwszy i ostatni, bo nie pamietam, aby ktos potem wpadl na taki glupi pomysl. Chodzilem Zabkowska i starzy zlodzieje w bramach patrzyli na mnie ze wspolczuciem i zrozumieniem. Pierwszy w szkole nosilem kolczyk, ale zaraz go zgubilem i mi zaroslo. W ogole w szkole mieli ze mna ciezko. Jak przestalem przychodzic, to chyba odetchneli. Dyrektor nazywal sie Libera. Nosil czeresniackie baki i chabrowy garnitur. Moze go krzywdze, moze garnitur byl fiolkowy. W kazdym razie strasznie sie wydzieral. Jak wiekszosc byl sadysta. Guzik mnie to obchodzilo. Po prostu nie wysiadalem na tym przystanku. Jechalem dalej. Paru belfrow bylo OK, ale to jeszcze nie powod, zeby zaraz wysiadac. Wyskakiwalo sie przy Miedzyparkowej i od razu w Zakroczymska, kolo czerwonych murow Cytadeli i dalej. Mialem blekitna torbe na ramie. Wchodzilo do niej dziesiec piw. Bylismy idealistami. Nie chodzilo nam o kase. Zaraz ja puszczalismy. Mielismy taki knif, ze jak zabraklo, to sie podchodzilo do starszej eleganckiej pani i bardzo grzecznie i niesmialo opowiadalo sie historyjke, ze nam zabraklo do rachunku w kawiarni i dziewczyny tam siedza i czekaja. Damy na ogol wyjmowaly pugilaresy. Psychologia. Na chleb nikt by nie dal. Nosilismy rzemyki zamiast bransoletek. Giry nosily srebrne lancuszki z wisiorkiem w formie zyletki. Taka moda. Dziewczyny gitow mialy na szyjach czarne aksamitki. Ale to moglo byc troche wczesniej. W 74-tym, 75-tym. Mniej wiecej wtedy, gdy nosilo sie spodnice bananowy. To sa stare dzieje i moze mi sie mieszac. Oczywiscie czytalem Wojaczka i matka byla przerazona. Pilem mocna herbate i czytalem do rana. Kawa byla wtedy droga. U nas w domu uchodzi-14
la za luksus. Kawe zaczalem pic nalogowo dziesiec lat pozniej. Nie uprzedzajmy jednak faktow. Nie pamietam, jakie buty nosily gity. Ale najpewniej zwykle pantofle ze sklepu. Skajowe. Jak ich ojcowie. Wyobrazni to oni za duzo nie mieli. Konkretne chlopaki. Sluchali w
Strona 3
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kolko "Domu wschodzacego slonca". Grali to nawet na gitarach. Zamiast kostki uzywali grzebienia. Taki styl. Latwo mozna bylo ich poznac. Wcale nie musieli miec cyngwaj-sow. Na Starowce rzadzil Diabel. Duzy, kedzierzawy i nerwowy. Nigdy nikomu nie zrobil nic zlego. Po prostu siedzial na lawce na Rynku z kolesiami i naradzal sie w sprawie krajowego wina. Nawet nie wiem, czy mial cyngwajs. Nosil koszule z Rozyckiego. Takie w teczowe zygzaki. My nie mielismy szefa, tylko postacie charyzmatyczne. Nie wiadomo, skad sie to bralo. Zjawial sie taki jeden z drugim i robilo sie ciche szu-szu w stylu: "To jest ten i ten, wiesz? No co ty? Powaznie!". I tak to hulalo. Facet nie musial nic robic. Wystarczy, ze go wczesniej nie bylo i sie zjawial, a paru innych cos o nim wiedzialo. Najlepiej jeszcze od kogos innego. No i musial miec wyglad. Z tym bylo najtrudniej, bo wszyscy wygladalismy jakpojebancy. Nigdy nie mialem cierpliwosci, zeby zapuscic naprawde dlugie wlosy, wiec sobie tapirowalem. Mialem na to szybki i bezbolesny sposob. No i w ogole Hendrix byl idealem. Dla chlopcow. Dla dziewczynek Joplinka. Ale na przyklad Napior wytatuowal sobie cos takiego co miala Joplinka, wiec nie wszystko szlo tak prosto. Jak pierwszy raz zobaczylem Napiora, to mial na sobie ponczo ze starego koca. Wszyscy wokol robili szu-szu, wiec byl postacia charyzmatyczna. Potem sie przyjaznilismy. Pisal wiersze i siedzial na odwyku w Garwolinie. To mi imponowalo. Odwiedzalem go. Diabli wiedza, po co tam siedzial, ale najpewniej po to, zeby miec swiety spokoj. Malowal obrazy. Czysty taszyzm - 15
tak mowil. Rzeczywiscie. W Garwolinie mial farby za darmo i nikt sie nie przypieprzal. Wszystko zreszta w Garwolinie bylo za darmo. Zawsze chcialem sie tam zalapac, ale jakos nie mialem cierpliwosci. Odwiedzalem tylko Napiora, bo to bylo przy trasie na Kazimierz. Piekna trasa. Wtedy to byla E-81. Kolbiel, Garwolin, Ryki, Kurow. W Kurowie odbijalo sie na Pulawy. W Kurowie urodzil sie general Jaruzelski, ale wtedy nie mielismy o tym pojecia. Po prostu odbijalismy w prawo, zeby jak najpredzej dopasc kazimierskiej szosy. Niebieskie lustro Wisly lezalo na plask. Po obu stronach drogi rosly tysiacletnie drzewa, a co krok byly glebinowe studnie z zimna jak lod woda. Lessowe wzgorki, zawijasy, zakrety i robilo sie od razu cieplej. Wszystko tam szybciej dojrzewalo, bylo wieksze, lepsze, slodsze. A kiedys w nocy nic nas nie wzielo z tego zasranego Kurowa i przeszlismy prawie trzydziesci kilometrow, a geby nam sie nie zamykaly. Wiele bym dal, zeby pamietac, o czym rozmawialismy. Nad ranem bylismy w Kazimierzu i pachniala piekarnia. Pachniala tak, ze nigdy tego nie zapomne. Piekarz dal nam dwa bochenki chleba. Ledwo moglismy je utrzymac, takie byly gorace. A potem jakis facet po prostu nas zawolal, dal poduszki i pierzyne i kazal isc do stodoly na siano. Pewnie wygladalismy jak wcielenie bezsennosci. Tak bylo. Ciezarowki jezdzily wtedy wolniej, byly mniejsze i nie kazdy kierowca mial radio, wiec nas zabierali. W ogole auta byly brudniejsze i panstwowe, wiec nikomu nie bylo zal. Dzisiaj nawet jak chca, to nie maja sie jak zatrzymac. Tak zapierdalaja. Wszystkim sie spieszy, wszyscy wioza jakis towar i sie trzesa, ze ktos im cos ukradnie. Kiedys w ogole bylo lepiej. Wszyscy to mowia. Nawet jak ich wtedy nie bylo, nawet jak nic nie pamietaja. Tak. Garwolin byl dobry. Potem byl Monar i juz nikt sie tak nie zachwycal, nikomu sie specjalnie nie spieszy-16
lo. Kupilem sobie dzinsy za dziesiec dokow. Wallysy. Zadna firma, ale mnie sie podobaly. Chyba w Pewexie na Inzynierskiej kupilem. Niedaleko byl prywatny antykwariat, gdzie facet w granatowym kitlu mial chyba wszystkie zeszyty z Kapitanem Zbikiem. A moze Pewex byl na winklu Wilenskiej i Konopackiej? Bardzo mozliwe. W kazdym razie i tak mi zazdroscili. Lubilem atmosfere Pewexow. To byl elegancki swiat. Papierosy byly na ogol po czterdziesci piec centow. Po trzydziesci piec byly ba-stosy. Wchodzilo sie i glupialo. Same cuda. Jak na amerykanskim filmie. Gordon, Walker, napoleon, koronkowe majtki, kobiety w ondulacjach, mezczyzni w skorach. Czlowiek czul sie oniesmielony jak jakis Janko Muzykant. Kiedys
Strona 4
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kupilem sobie plastikowe philip morrisy. Kompletnie nie mialy smaku, ale pudelko nosilem przez miesiac. Niewykluczone jednak, ze tak nie bylo, ze pudelko od kogos dostalem. W koncu sie polapali i wywalili Napiora z Garwolina. Duzo rozmawialismy. Glownie o Allenie Ginsbergu. Czytal mi na glos "Sutre o sloneczniku" i czulem sie jak Jack Kerouac. Mielismy jakies smiertelnie zszargane niewyrazne odbitki na ksero. Jak pierwszy raz czytalem "Skowyt", to jezdzilem trzy razy od petli do petli autobusem H, a to jest kawal drogi. Z Dabrowki na Okecie. Czytalem i czytalem. W koncu pogonil mnie kierowca. Chyba gadalem do siebie. To byly czasy. Przed Poniatoszczakiem wsiadaly zawsze kanary. Najdluzszy przystanek i mialy czas wszystkich sprawdzic. Wtedy chodzili jeszcze w mundurach i mieli po piecdziesiat lat. W dodatku mieszane zestawy - facet z kobitka. Szanse byly wyrownane. W tramwajach rzadko wsiadali do drugiego wagonu. Bilety byly po zlotowce na tramwaj, po zloty piecdziesiat na autobus i po trzy na pospieszny. Na nocny tez chyba po trzy. Paczek kosztowal dwa zlote. Kielbasa z rozna siedem piecdziesiat,?00 17
mleko ze srebrnym kapslem chyba dwa osiemdziesiat. Wlasciwie caly czas. O swicie staly przed sklepami pojemniki ze smietana, kefirem, maslanka, twarozkami, skrzynki z bulkami i chlebem. Wtedy czesto rozmawialismy do bialego rana, wiec jakos to szlo. Nikt nie glodowal. Chyba ze byl leniem. Albo spiochem. Mleko ze zlotym kapslem kosztowalo chyba trzy dwadziescia, lecz moge sie mylic. W kazdym razie kielbasa zwyczajna cos kolo czterdziestu czterech zlotych. Ale nie zalezalo nam na miesie. Zalezalo nam na wolnosci. Dlatego tyle spacerowalismy. Cale dnie i noce. I jezdzilismy. Cale miesiace. Dopoki nie zrobilo sie naprawde zimno. Ale nawet wtedy probowalismy. Jak nie stopem, to pociagami bez biletow. Kwity przychodzily do domu. Tam bywalismy coraz rzadziej. Tak. Podrozowalismy jak jakies przyglu-py. Pojromania. W Zloczewie stalismy kiedys dwanascie godzin. Cala wies przychodzila nas ogladac. Grochal mial dwa metry i w maluchach zawsze kasowal kolanem pokretla od radia. Jak wsiadal, to uwazal, jak wysiadal, to zapominal. Stalo sie pare godzin i plulo. Asfalt byl tak zacharchany, ze trzeba sie bylo przenosic dalej. W nocy pod Kutnem wziela nas kobieta, a potem chciala wyrzucic, jak zobaczyla, ze Napior nie jest dziewczyna. W Jastrzebiej Gorze spalismy w filmowych dekoracjach na plazy. Takie Stonehenge z dykty i drewna. Robilo sie dziure i kimalo w megalicie. Faceci lazili z wiaderkami po grajdolach i krzyczeli: "Ogory, ogory z Jastrzebiej Gory!". Sprzedawali rano kiszone skacowanym. W Sopocie spalismy w piasku pod molo. W Zakopanem w wagonach na bocznicy. Najlatwiej bylo nie spac, tylko jechac bez przerwy. Kiedys jechalismy szescdziesiat godzin non stop i pod Slupskiem mielismy juz halucynacje bez zadnego podkladu. Dojechalismy nad Czaplinek nie wiadomo po co. Chyba, zeby zaraz wracac. Zawsze wracalismy, 18
zeby sie dowiedziec, czy ktos sie gdzies nie wybiera. Czasami przejezdzalismy Warszawe bez zatrzymywania, bez wysiadania. Kiedys gdzies pod Rzeszowem spalismy na przystanku i rano zbudzily nas dzieci z tornistrami. Zrozumielismy, ze jest wrzesien. Pojechalismy wiec do Wroclawia, bo wydawalo sie nam, ze tam ktos pozyczy nam pieniadze. Ale Dzonsona nie bylo w domu, w Em-piku tez pusto i musielismy jechac dalej. Pojechalismy nowiutkim berlietem z Jelcza. Do Lodzi. Moze zreszta zupelnie gdzie indziej. Cholera wie. Zily mialy jeszcze benzynowe silniki. Palily ponad trzydziesci na sto. Jezdzily na 78-oktanowej. Niebieskiej. W starach bylo gorzej, bo maska silnika grzala w dupe. To nie jest dobre, jak sie czlowiek przez tydzien nie myje. Ale kierowcy tez nie byli najczysciejsi. Czestowali nas papierosami. My ich tez, jak mielismy. Meczyla nas sraczka po zielonych jablkach. Ci, co walili, mieli zatwardzenie. Oni mieli lepiej. Gdzies kolo Stalowej Woli podarowalem wiejskim dzieciakom kopie niemieckiej parabelki. Oczy wyszly im na wierzch. Pewnie sie potem klocili o to, czyja jest. W Radomiu zawsze odliczalismy ostatnia setke, chociaz nie mialo to zadnego sensu. Jezdzilismy
Strona 5
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt przeciez w kolko. Siedemdziesiaty szosty, siedemdziesiaty siodmy. Kacz-kowski w Trojce puszczal w kolko Emersonow i Yesow. To nie bylo uczciwe. Zalatwil nas na cacy. Puszczal ten gnoj i rozmiekczal nam charaktery. Przy takiej muzyce mozna brac tylko heroine. Pewnie nie wiedzial. Mogl sie kogos spytac. Na przyklad Metysa. On sie na tym znal. Mieszkal na Kozlej i mielismy blisko. Wygladal jak mlody Robert Redford. Jakby tam wszedl Iggy Pop, to bysmy mu nakopali. Nie znalismy kolesia. Patti Smith tez bysmy pogonili. Co za czasy. I cale New York Dolls. Przegrane pokolenie. Mlodzi powinni sluchac ostrej muzyki, a nie takiego pitolenia, takiej pedalskiej brzdakaniny. Rick 19
Wakeman w nocnej koszuli jak jakis druid. Po kryjomu sluchalem Slade'ow. Gitowcy tez ich sluchali. Jimmy Lea nosil czarna aksamitke. Bylismy na koncercie The Mud. Kaszana. Ale grali szybko, prosto i bez namyslu. Brzmialo jak jakas parodia. Bylismy na Muddym Watersie i to bylo cos. Bylismy na Rorym Gallagherze i to bylo prawie tak dobre, jak Waters. Przynajmniej wtedy. Zadnej scierny. Wszedl koles we flanelowej koszuli i trampkach i zagral. Popijal cos z butelki. Niewykluczone, ze alkohol. Waters nic nie popijal. Nie musial. Tym sie roznili. Jak sie konczyly koncerty, to nie bylo czym wracac. Zostawal tylko nocny. 602, a potem 612. Przesiadalo sie przy Wilenskim. Lumpy klocily sie z menelkami. Podjezdzaly radiowozy z Cyryla i ich uspokajaly. Jak starzy znajomi. Jak w rodzime. Nikt nie mial pieniedzy i nie bylo sie czego bac. 612 jechalo na sam koniec miasta. Do Dabrowki. Spokojna trasa. W Dabrowce kompletnie nic nie bylo. Wszyscy spali, zeby wstac rano i jechac do FSO. Nie bylo Koreanczykow. Robilo sie poloneza i duzego fiata. Kazdy mial jakies zajecie. Dawali wode mineralna, sok, mleko i zbozowa kawe. Nawet wiezniarki z Toleda, a potem z Kamczatki mialy zajecie. Kiedys wetknely facetowi w tylek przewod ze sprezonym powietrzem. Nie przezyl. Zupelnie jak z tymi zabami, ktore sie nadmuchiwalo w dziecinstwie. Nie chcielismy isc do FSO. Nie ze wzgledu na wiezniarki. Nie chcielismy isc gdziekolwiek. To bylo jakies podejrzane: rok, dwa wczesniej wiedziec, gdzie sie pojdzie. Bylismy na koncercie Dextera Gordo-na. Mial kraciasta marynarke, troche go rzucalo po scenie, ale gral pieknie. Niby bialas, ale wystarczylo zamknac oczy i mozna sobie bylo wyobrazic, ze to Charlie Parker. Na Trane'a byl ciut za grzeczny. Czytalismy Cortazara. Jak wszyscy. Powinnismy czytac cos innego. Cortazar byl jak Muzyczna poczta UKF. Dla kazdego cos 20
milego. Wypaczal nam charaktery. Na koncerty przyjezdzali Wegrzy. Wszyscy mieli dlugie wlosy i amerykanskie wojskowe parki. Tego im zazdroscilismy. Przyjezdzali tez Niemcy. Na rekawach mieli przyszyte niemieckie flagi. Nigdy nie wpadlismy na to, zeby przyszyc sobie polska. Najwiekszy scisk byl na McLaughli-nie. Drzwi do Kongresowej poszly w drobne chujki. Nie bylo zadnej obstawy. Paru stojkowych i paru cieciow. McLaughlin siedzial na tapczanie w bialej koszuli i scigal sie z Hindusami, ktory zagra szybciej. Nic wielkiego. Jeszcze jeden charyzmatyk. Livin' Blues dawali w cyrku na Chlodnej. Mieli wokaliste z Filipin. Ci jechali calkiem niezle. Po bozemu i bez kompleksow. Siedzialem pod kolumna od basu. Nic mi sie nie stalo. Nie ten sprzet co teraz. Nigdy nie kupowalismy biletow. Nie mielismy za co. Nie przychodzilo nam to w ogole do glowy. A nawet jak mielismy, to wolelismy dac w lape. Taki styl. Ale na ogol nie dawalismy. Nikt sie nie przejmowal. Jak nie bylo extra mocnych, to palilismy popularne. Panowalo przekonanie, ze najlepsze sa radomskie. Po latach przekonalem sie, ze to nieprawda. O wina bylo latwiej niz o piwo. Pilismy wiec wino. W takich ilosciach, w jakich nalezaloby pic piwo. Wcale nam nie szkodzilo. Lubilismy to robic. Na Grenadierow byl sklepik, gdzie mozna bylo dostac jeszcze cieple. Prosto z Warsowinu na Zelaznej. Butelki parzyly w rece. Przywozili je w drewnianych skrzynkach. Nie to, co teraz. Czytalismy "Greka Zorbe" i Bakunina. Niezly zestaw. Zima robilismy grzanca. Ale tez nie zawsze. Czesciej wypijalismy od razu. Niby bylismy wolni, a jednak troche nam sie spieszylo.
Strona 6
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Powoli dawalismy sobie siana z Emersonami i Floydami. W sama pore. To byla droga donikad. Tak samo jak z Cortazarem. Zwietrzylismy zasadzke, jak to sie mowi. Olalismy Muzyczna poczte UKF. Raz pobilismy milicjanta. Ale byl w 21
cywilu i sam zaczal, wiac troche nie bardzo sie to liczy. Chodzilismy na Olszynke Grochowska, na Kozia Gorke, zeby widok smietnikow i przejezdzajacych pociagow podsycal w nas smutek i nostalgie. Sluchalismy Dylana. Pociagi jechaly do Lublina, do Chelma, a potem moze i do Ruskich. Syberia byla w koncu wieksza od Srodkowego Zachodu. Sluchalismy Wysockiego. Mieszal nam sie w glowach z Dylanem, tak samo jak Joau Baez mieszala sie z Zanna Biczewska. Wszystko bylo lepsze od Floy-dow i Emersonow. Czytalismy Faulknera i Dostojewskie-go. Nikt nie czytal Stachury. Jeden Napior go czytal, ale po drodze gdzies przepadl. Poszedl chyba na jakis powazniejszy odwyk. Zawsze byl marzycielem. Puszczalismy sobie plyty z Big Billem Bronzim i Leadbellym. Czarni byli konkretni. Od poczatku powinnismy sluchac Czarnych. Zero zludzen. Chcielismy zyc jak Czarni. Czulismy sie jak Czarni. Nic nie robilismy. Sluchalismy w kolko dziesieciu plyt i popijalismy na zmiane piwo i wino. Sluchalismy na zmiane bluesa z Delty i z Chicago. Chodzilismy po ulicach i kopalismy puszki po konserwach, bo wtedy nie bylo jeszcze puszek po piwie. To znaczy byly, ale w Pewexach, i jak juz ktos sobie kupil, to na pewno puszki nie wyrzucal, tylko stawial w charakterze ozdoby i wspomnienia. Pilismy po to, zeby na drugi dzien miec kaca. Tak sobie wyobrazalismy zycie Czarnych. Nie mielismy pojecia, ze tak wyglada zycie w ogole. Kuflowe bylo po dziesiec. Polskie plyty byly po szescdziesiat piec. Nie pamietam wiecej cen z tamtego czasu, ale wciaz moge zagwizdac "See see rider" i "Johna Henry", i "Take this hammer". W telewizji lecialy seriale, ale nikt ich nie ogladal. Ani dziennikow, ani w ogole czegokolwiek. Tak samo z radiem. Wiedzielismy, ze tam nic nie ma. W kolko puszczali Boney M., Africa Simon i Maryle Rodowicz. W telewizji nic nie puszczali. Co najwyzej Turniej miast 22
i Zbigniewa Wodeckiego. Palilismy marihuane. Rosla przy torach na Olszynce. Szybko nam sie znudzila. To nie byl najlepszy gatunek. Pare lat pozniej Fantomas z tej sa-mosiei wyselekcjonowal calkiem przyzwoity material. Suszyl sie w kuchni przy Szembeku i matka sie wsciekala, ze robi syf. Bez przerwy sie klocili. Matka lubila miec porzadek w kuchni. Jak to kobieta. A tu jej sie zielsko do rosolu sypalo. Fantomas odgrazal sie, ze jak nie da mu spokoju, to zacznie robic kompot. Nikt wtedy trawa jeszcze nie handlowal, a wszedzie jej bylo pelno. Tyle ze nie dzialala. To byly czasy. Wysocki i faja. Biczewska i skret. Nie mielismy pojecia, ze u Ruskich tez to rosnie. W Afganistanie byl jeszcze spokoj. Kazdy sie w kims kochal, ale sie nie afiszowalismy. Dziewczyny nie przepadaly za kumplami swoich chlopakow. Niektore zreszta byly zmyslone. W niczym to nie przeszkadzalo. Mielismy wiecej czasu i mielismy o czym gadac. O wymyslonych rzeczach lepiej sie gada. Nie ma potem czlowiek wyrzutow sumienia. Dalismy sobie siana ze Starowka. Czlowiek musi kiedys wydoroslec. Oni tam w kolko grali na fletach i chowali sie po bramach ze strzykawkami. Zupelnie jak dzieci. Sluchalismy Pete Seegera. Nie mielismy pojecia, ze jest komunista. Juraj czytal Kautsky'ego, zeby sie dowiedziec, co w trawie piszczy. Byl raczej odosobniony. Probowalem czytac Marksa, ale mnie znudzil. Kupilem go, bo byl bardzo gruby i bardzo tani. Kupilem tez Lenina, ale to byl zupelny belkot. Ani slowa o zyciu. Dzisiaj czuje, ze bylismy jakimis popieprzonymi lewakami. Zwlaszcza Dzojo, poniewaz pochodzil z bogatej rodziny. Mieli wille i ogrodek. Siedzieli w Erefenie na placowce. Dzojo tam jezdzil i przesiakl idealami. Czytal nawet kolesi ze szkoly frankfurckiej. My nie mielismy cierpliwosci. Wolelismy chalupniczo tlumaczyc Dylana. Nienawidzilismy kapitalizmu. Kochalismy Ameryke. 23
Ostas czytal "Grona gniewu" i plakal. Wszystko przez Marcusego. Ale o tym dowiedzialem sie
Strona 7
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt pozniej. Palilismy jednego za drugim i bylismy dosc obdarci. Oprocz Ostasa. Zawsze byl elegancki. Nosil nawet wasy. Wtedy nie byl to zaden obciach. Malo kto pamieta tamte czasy. Jak sie komus nie chcialo zapuszczac wlosow, to zapuszczal wasy. Mnie nie bardzo rosly, a poza tym lubilem sie golic. Sprawialo mi to przyjemnosc. Jezdzilismy szostka na Goclawek i wracalismy na piechote. Melancholia peryferii brala nas w objecia jak najlepsza kochanka. Po drodze byla Arizona i musielismy uwazac. W barze Grochowskim dalo sie wytrzymac. Zwlaszcza w niedziele, gdy przychodzili tez porzadni obywatele - czasami nawet z dziecmi. Najprzyjemniej bylo w Zaglobie. Nikt sie do nikogo nie przypierdalal. Rondo Wiatraczna niedaleko, wiec byl przeplyw i nie wiadomo, kto swoj, a kto obcy, wiec nikt sie nie wychylal. Stalismy godzinami nad piwem. To nie bylo w porzadku, bo kufli na cala sale barmanka miala z pietnascie i kolesi w kolejce szlag trafial, ale nic nie mogli zrobic. Takie czasy. Zawsze czegos brakowalo. Albo piwa, albo kufli, albo kasy. Myslelismy, ze to jest normalne i zawsze tak bedzie. Nie chcielismy nic zmieniac. Zajmowaly nas idee, a nie przedmioty. W niektorych barach przynosilo sie ze soba butelki od mleka i tez jakos hulalo. Nawet lepiej, bo w koncu litr to jest wiecej niz pol litra. A w takiej Pokusie to stalo sie nieraz godzine w kolejce i nikt sie nie buntowal, poniewaz wszyscy chcieli sie napic. Potem z Pokusy zrobili pizzerie i zaraz potem wyleciala w powietrze. Wtedy bylo spokojniej. Jak nie chcielismy zalapac sie na lomot, to przechodzilismy na druga strone ulicy i zulia na ogol to honorowala. Mielismy wpadki, ale zazwyczaj byla to nasza wina. Jak ktos o polnocy widzi siedmiu kolesi, powiedzmy, na Osowskiej i probuje przejsc miedzy nimi, mowiac 24
w dodatku "przepraszam", to sam sobie winien. W zasadzie jednak chronil nas instynkt dzieci peryferii. Jak chcielismy miec komfort, to jechalismy do Srodmiescia. Do Okraglaka. Tam bylo calkiem ekumenicznie. Opisalem to w jednej swojej ksiazce. Szczalo sie byle gdzie. Odchodzilo sie kawalek i juz. 102 zawijal przy samej knajpce. Wtedy jezdzily berliety. Mialy eleganckie czerwone siedzenia. Chuliganeria wciaz je ciela, bo byly delikatne i mieciutkie. W ikarusach tego nie ma. Na samym tyle berlieta przyjemnie bujalo. Przygladalismy sie dziewczynom. Wystarczyl jeden przystanek i juz byl czlowiek zakochany. Ona wysiadala, wsiadaly kanary, kwit przychodzil do domu. To wtedy moja matka zaczela sie bac listonosza i boi sie do dzisiaj. Krosbi mial zawsze wiecej kasy i mi stawial. Czasami nawet autobusowy bilet, jak chcielismy spokojnie pogadac. Bez przerwy gadalismy. Potrafilismy przejsc z Grochowa na Marszalkowska i bez przerwy nawijac. Wychodzi na to, ze wtedy powinnismy powiedziec sobie wszystko, ale jak teraz sie spotykamy, to tez gadamy. Ale wtedy mowilismy sobie same najwazniejsze rzeczy, a dzisiaj to raczej wspominamy. Tak, wtedy mniej sie wspominalo. Najwyzej to, co bylo wczoraj albo przedwczoraj. Taka informacja, zeby nie wypasc z kursu. Ten zrobil to, ten smo, na ogol na bance. Same bohaterskie czyny. Co wieczor cos sie dzialo. Heroizm i fabula. Rzadko pozwalalismy sobie na liryke. Najczesciej wtedy, gdy nie bylo swiadkow. 2Ibis jezdzilo tylko do Wiatracznej. Na trojce jezdzily stare wozy, takie kanciaste z wiecznie otwartymi drzwiami. Motorniczy siedzial na wysokim drewnianym stolku jak w barze. W tych staroswieckich tramwajach byly staroswieckie dzwonki. Jak byl odjazd, to odzywalo sie dzyn, dzyn, dzyn. Mozna bylo wskakiwac i wyskakiwac w biegu, co nie znaczy, ze bylo to dozwolone. Wtedy zreszta trudno sie bylo zo-25
rientowac, co jest dozwolone, a co nie. Prawdziwy raj dla anarchistow. Teraz na ogol wszystko mozna, wiec to juz nie jest to i pewnie nigdy nie bedzie. Aha, w tych starych tramwajach motorniczy mial przed soba taki zestaw korb, cos jak wielkie mlynki do kawy. Strasznie romantycznie to wygladalo, jak z dziewietnastego wieku. Korby byly mosiezne i blyszczace. Pamietam tez stare jelcze na mniej wytwornych trasach. Staly na petlach z wlaczonymi silnikami. Widac paliwa bylo do oporu, ale nie bylo dobrych akumulatorow. Najlepsze miejsce
Strona 8
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt bylo kolo kierowcy. Calkiem pojedyncze i czlowiek byl od reszty odgrodzony maska silnika, ktora wygladala jak odwrocona wanna i do tego obciagnieta bezowym skajem. Du-champ czegos lepszego by nie wymyslil. Tak. Czytalem i ogladalem surrealistow. Wtedy to dzialalo jak cholera. Zwlaszcza gdy padal deszcz. Sam nie wiem dlaczego. Moze w ogole, jak swiecilo slonce, to sie raczej nie czytalo? Krosbi sie zakochal, Juraj sie zakochal, Majeran sie zakochal, co do Fantomasa i Dzoja to nie ma pewnosci. Ja tez sie zakochalem. Kiedys to opisze. Ogolnie rzecz biorac, melancholia. Moze dlatego, ze wszyscy bylismy z Pragi. Tam czuc Wschodem. Nikt ze Srodmiescia nie wyprowadzal sie na Prage, a czyms trzeba j a bylo zaludnic. To sie zaludnialo synami i corami Mazowsza i Podlasia. Kiedys taki najmlodszy, co to dla niego nie starczylo ojcowizny, szedl na krucjate do Ziemi Swietej albo wyjezdzal do Ameryki. Po wojnie sie to skonczylo, wiec wedrowali na Prage. Grochowska od strony Goclawka wygladala jak Wegrow albo Sokolow Podlaski. Stad ta liryka i melancholia. Wierzby, fujarka, pastuszek, krowka, jesienne mgly i dymy na kartofliskach. To ma sie w sercu, nawet jak sie nosi levisy i slucha Dead Kenne-dys. Ale Kennedysow sluchalismy troche pozniej, tak samo jak Snakefingera. Levisy tez byly troche pozniej. 26
Chociaz nie: Dzojo juz mogl miec. Krosbi mial chyba wrangle. Na ogol nosilo sie podroby. Na Rozyckiego bylo tego do oporu. Z calego swiata. To znaczy naszywki byly z calego swiata, to znaczy napisy na nich. Wykonanie bylo z Zabek i Zielonki. Majeran mial jakies takie jasne i przez to caly czas troche zaswinione. Nikomu to nie przeszkadzalo. Nie bylismy szpanerami. Wlasciwie wyglad nam zwisal. Dezodorantow nie bylo za duzo. Ale jak czlowiek jest mlody, to tak strasznie nie capi. Dziewczyny troche nas cywilizowaly, ale to nie byla latwa sprawa, skoro idealem stroju byly dla nas westernowe longjohny - takie kombinezoniki, podkoszulek razem z dlugimi kalesonami i z klapa na tylku zapinana na guziki. No tak. Francja nie miala na nas wplywu. Kochalismy plebejska Ameryke. Moze z wyjatkiem Majerana, ktory czasem spiewal Brassensa. Ale nie robil tego nachalnie i zazwyczaj na wyrazne zyczenie. Surrealistow nie licze, bo to byla moja prywatna sprawa i sie nie obnosilem. Ktoregos dnia pojechalismy z Krosbim w Bieszczady. W Komanczy kupilismy sobie kuchenny noz z zolta plastikowa raczka, zeby cos w ogole w te gory miec. Potem przyszlo dwoch kolesi. Wyszli akurat z wiezienia w Lupkowie. Tam byly kamieniolomy. Bardzo nam sie spodobali i Krosbi chcial im zagrac "Juliana Johnsona" Leadbelle-go, bo jak wiadomo, Leadbelly byl wielokrotnym wyro-kowcem i nawet morderca, ale oni chcieli w kolko "Dom wschodzacego slonca". No to Krosbi im gral. W teczce mieli chyba z piec litrow wodki. Caly czas nam polewali. W koncu Krosbi stracil przytomnosc. Po prostu siedzial, gral i nagle sie przewrocil na plecy, i tak juz zostal. Ja zaraz po nim. Tyle tylko, ze na bok. Zwinalem sie w klebek i powtarzalem "mamusiu, mamusiu". Zbudzilismy sie wieczorem. Katorznikow juz nie bylo. Cierpielismy i nie chcialo nam sie podnosic z ziemi. Krosbiemu wcielo har-27
monijke, prawdziwego bluesharpa. Nigdy sie nie dowiemy, czy to tamci ja skroili. Rano poszlismy czerwonym szlakiem. Nad Oslawa, tam gdzie rzeka robi taka petelke, widzielismy jakiegos golasa. Myl sie. Potem zaczelo lac jak nagla cholera. Szlismy, wywracalismy sie, taplalismy sie w glinie i bylismy zachwyceni. Spalismy w jakims baraku kolo Baligrodu. Drwale powiedzieli, zebysmy sie kladli i nie pierdolili, ze bardzo przepraszamy. Porzadne chlopaki. Nic nam nie zrobili. W Baligrodzie Krosbi wyplacil z ksiazeczki PKO kase i pojechalismy na Mazury. Chcialem mu pokazac zlot hipisow w Zbicznie. Sam zreszta nie wiem. Moze najpierw bylismy na Mazurach? W kazdym razie to w Zbicznie rozpieprzyli nam namiot. Byl taki stary, ze do srodka wpadla pilka. Zrobila dziure jak stodola. Ciekawe, kto w nia gral? Polowa byla nawalona, a druga dyskutowala o milosci i pokoju. Lezymy sobie, a tu przez plotno wlatuje nam futbolowka. Love and peace, nie ma co. Wkurzylismy sie. Nie
Strona 9
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt mialem juz do tego serca, jak dwa lata temu. Zaczynaly mi sie podobac dziewczyny na obcasach. A tam wszystkie wygladaly jak Indianki z "Blekitnego zolnierza" albo "Jesieni Cheyennow". To znaczy gorzej. Strzelilem sobie raz z poltora centa, zeby sprawdzic, jak tam z moja silna wola, ale na wszelki wypadek zaraz sie zerwalismy. Z silna wola to jest niepewna sprawa. Poza tym juz kompletnie nas nie krecilo Wschodnie Wybrzeze ani tasiemcowe solowki, ani flety i bebenki, ani fredzle i paciorki, nie krecilo nas nawet cale to "Hair" - no, moze jeden Mor-rison, ale on tez, jak my, mial to wszystko gdzies. Tak, przypominam sobie. Stamtad polecielismy w Bieszczady. Zukiem, ktory wiozl odkurzacze. Krosbi cwaniaczek siedzial w szoferce, a ja z tylu. Narzekal na nerki i sikal co piec minut. W Krosnie bylismy na koncercie big bandu Woody Hermana. To bylo cos. Jakis koles wzial mnie za 28
puzoniste. Mowilem do niego po polsku, a on nic, tylko ze swietnie, swietnie i nigdy czegos takiego nie slyszal. To bylo w kiblu. Stalismy przy pisuarach. A wczesniej spalismy u jednej slawnej osoby, ale nie zdradze nazwiska, bo to nie jest plotkarska ksiazka, ani tekst z kluczem. Ta slawna osoba zalatwila nam wejscie na Hermana i ma piekny dom nad Sanem. Przyjela nas brudnych, glodnych i w srodku nocy. Zawsze bede to pamietal. Jedlismy chleb ze smalcem i skwarkami, a potem jak ostatni cham zapalilem papierosa, nie pytajac o pozwolenie. Jezdzilismy pociagami bez biletu. Gdzies w srodku Polski na korytarzu raz w zyciu udalo mi sie czysto zaspiewac drugim glosem. Krosbiemu az oczy wyszly. Nigdy tego nie powtorzylem. Do muzyki trzeba miec cierpliwosc. To jest zajecie dla ludzi z charakterem. Pisac moze kazdy. Wiekszosc to robi, tylko nie pokazuje. Bylismy w Golkowku, gdzie kiedys grasowal slynny wampir. Przespalismy sie w czystej poscieli u rodziny Krosbiego i pojechalismy. Wpadalismy w rozne, raz lepsze, raz gorsze towarzystwa. Interesowalo nas zycie, a ksiazki raczej tak sobie. Prowadzilem dziennik, w ktorym zapisywalem, ile ktorego dnia wypilem. Szkoda, ze gdzies mi zginal. Niewykluczone, ze go odnajde, zeby rozprawic sie z mitologia. Dziewczyny kompletnie nie kumaly, o co nam chodzi. Przyjezdzalismy i godzinami gadalismy, gdzie nas cholera nosila. Uwazaly nas za idiotow. Powinnismy wiecznie zapraszac je do kawiarn, ale my chodzilismy tylko tam, gdzie zadna kobieta nie miala odwagi sie pokazac. My tez sie balismy, ale preferowalismy meskie cnoty w rodzaju bezmyslnej odwagi. Cichym idealem byl dla nas proletariat, tyle ze nigdy za bardzo nie chcialo nam sie pracowac. Inteligencja kompletnie nam wisiala. Tak samo jak szkola. Krosbi nic nie skonczyl przeze mnie, ja nic nie skonczylem przez niego. Spotykalismy sie przed brama Zespolu Szkol 29
przy FSO i w dluga. Gdziekolwiek, w pinechy, na Centralny popatrzec, jak odjezdzaja pociagi, na lotnisko popatrzec, jak odlatuja samoloty, na Gdanski most popatrzec, jak odplywaja statki, na tramwajowa petle, zeby popatrzec, jak odjezdza osiemnastka i dwunastka. Starzy musieli nas diabelnie kochac, bo zadnego z nas nie wywalili z domu. A powinni. Byli madrzy. I tak nas nigdy nie bylo. Jak dobrze dostalismy w tylek, wpadalismy odespac i podjesc. Troche jednak sie pracowalo. Krosbi oblatywal samochody na probnym torze w FSO. Wypijali flaszke i sie scigali fiatami. Zazdroscilem mu. Do tej pory jest jedynym kierowca, z ktorym nie boje sie jezdzic. Ja pracowalem w Fabryce Mebli Artystycznych. Malo romantyczne zajecie poza tym, ze wszystkim facetom brakowalo jednego albo dwoch palcow. Wkladalem do maszyny kawalki drewna i z drugiej strony wylatywaly ostrugane. Mile zajecie, tylko glosne. Pierwsza wyplata to bylo 1800 zlotych. Czulem sie jak prawdziwy mezczyzna i wszystko zaraz puscilem. Nie wiem, skad mi to przyszlo, bo ojciec zawsze wszystko przynosil i oddawal. Tak, to byla fajna praca. Nauczylem sie rozrozniac gatunki drewna, brzoza, jesion, buk, mahon. Kladlo sie mokre deski na wozek i wio, do suszarni, a w srodku bylo jak w dzungli: duszno, goraco i pachnialo zywica. Robilem posadzki do Zamku Ujazdowskiego. Bylem dumny. Zapieprzalem na grubosciowkach i formatowkach. Stare
Strona 10
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt majstry pociagaly za maszynami winko. Sklep byl przez ulice. Stoi do tej pory. Taki samotny, pojedynczy dom na rogu Modlinskiej i Mehoffera. Szuflowalem trociny. Po dwoch miesiacach ktoregos dnia zapomnialem pojsc. Zupelnie jak do szkoly. To znaczy poszedlem, ale nie wysiadlem z autobusu i jakos tak samo wyszlo. Pojechalem do zoo. Byla jesien. Zloto, czerwono, hipopotamy, slonie, odglos Gdanskiego mostu - jeden z piekniejszych dzwiekow na swiecie -
i Najswietsza Maria Panna po drugiej stronie rzeki, nad ktora unosily sie mgly. Nigdy nie bylem dobrym pracownikiem. Krosbi byl troche lepszy. Mial ciekawsza prace. Brazowe niedzwiedzie przy Swierczewskiego, rude wieze swietego Floriana, dziwny skos Florianskiej i czarne dachy Krowiej i Blaszanej. W takich warunkach nie dalo sie pracowac. Albo zapach Praskiego Portu. Ludzie musieli byc kompletnie slepi, zeby tego wszystkiego nie widziec. Wystarczylo przeciez hycnac Zamoyskiego i juz byl park Skaryszewski i czekoladowy zapach od Wedla. Pekaesy przy Stadionie byly niebieskie bez wyjatku i mialy zolte emblematy. Po Jeziorku Kamionkowskim plywali kajakarze, a zulia czasami rzucala w nich flaszkami. Plywali wiec blizej srodka. Za plotem na zielonym boisku cwiczyly ubrane na bialo luczniczki. Przy Stanislawa Augusta byl zaklad naprawy akordeonow. Szlo sie i szlo, i zawsze cos mozna bylo zobaczyc, zawsze mozna bylo gdzies skrecic albo wrocic inna trasa. W barze mlecznym o nazwie Wiosenny staruszki jadly ryz z cukrem i popijaly mleko. To byly czasy. Pomidorowa kosztowala dwa szescdziesiat, ogorkowa cos kolo tego, a chleb byl bez ograniczen. Za zloty piecdziesiat kakao. Nikt sie nikogo nie czepial. Mozna bylo siedziec i siedziec, i patrzec przez zaparowana szybe, a z kuchni plynely zapachy nalesnikow, sosu pieczarkowego i jarskich kotletow. Bylem wolny i nie bylem glodny. Jak w jakims rewolucyjnym snie. Zainteresowanym przypominam, ze dwa szescdziesiat to wtedy byly pieniadze wiecej niz smieszne. Dwie puste flaszki albo i jedna. Jak nie chcialo mi sie nigdzie wracac, to sypialem w wagonowni na Olszynce. Wybieralem zawsze pierwsza klase. Rano budzily mnie sprzataczki. Zlego slowa od nich nie slyszalem. Mowilem "dzien dobry" i sie zbieralem. Czasami sypial ze mna Filip. On znal miasto jak wlasna kieszen. Mial metr piec-31
dziesiat, chodzil w drewniakach i nigdy tak nie bylo, zeby jakos nie bylo. Podziwialem go. Potrafil zalatwic towar nawet w przychodni na Nowowiejskiej. Jak byl jakis ciezki zjazd, to zalatwial hemineuryne. Zawsze potrafil zalatwic kase. Wszystkich znal. Gral na gitarze jednym palcem, ale potrafil spiewac jak Hooker. Tak, to byl ktos. Podobno umarl. Podobno huknal sobie olejek kanabilowy i cos bylo nie tak. Nie bardzo w to wierze. Caly czas wierze, ze i zejscie potrafilby sobie jakos zalatwic. Lepszy od niego byl tylko Jacus. Przekonal moja matke, ze jest studentem seminarium duchownego. Uwierzyla. Mowil po lacinie. O chemii wiedzial wszystko. Byl chudy jak wykrzyknik i tak samo czarny. Przypominal cpunskiego Mefistofelesa. To juz nie bylo zadne Stare Miasto i nawiedzone malolaty z koltunem a la Joplinka. To bylo calkowite zawodowstwo i najwyzszy profesjonalizm. Jak ktos mu uwierzyl, to bylo po chlopie. Lubilem skubanca. Prawdziwy straceniec i pelna samoswiadomosc. Na szczescie zniknal ktoregos dnia. Moglo byc niewesolo. Spotkalem go pozniej. Widzielismy sie piec minut. Dal mi kase. Po prostu dal bez slowa i poszedl. Nigdy tak bardzo nie potrzebowalem kasy, jak wtedy. I wcale nie na to, co sobie myslicie. Zupelnie na cos innego. Diabli wiedza, skad wiedzial. Zycie jest dziwne. No tak. Latem jezdzilem z Krosbim, a zima z Majeranem. Do Zakopanego. Nie wiadomo wlasciwie, dlaczego. Ktoregos wieczoru wstalismy i poszlismy na dworzec. Chryste, zakopianska rzeznia. Osiem godzin w osobowym na stojaco w umywalni. Wszyscy pili. Kanar bal sie pokazac. Zreszta nie mial szans zrobic trzech krokow. Ludzie stali na korytarzu jak papierosy w paczce. Jak nie mieli sily, to sie osuwali i lezeli. Umywalnia to byl luksus. Tak samo jak sracz. Jak ktos nie mogl wytrzymac, to sie go wpuszczalo. Ale dopiero jak blagal. Na zwykle "prosze" nikt nie reagowal.
Strona 11
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt 32
Szczalo sie na odleglosc przez plecaki i toboly. Nikt sie nie przejmowal. Takie czasy. Liczylo sie tylko, zeby dojechac. Jak w rewolucyjnej Rosji. Wszystko smierdzialo. Wszyscy palili. Wszyscy sie darli jak rezerwa. Zimowe ferie. Na wagon bylo po dziesiec gitar. Nikt nie umial grac. Wszyscy spiewali. Tak mniej wiecej do Skarzyska, bo potem tracili sily. Przewracali sie. Polowa wiozla narty. Wszystko zlatywalo na leb. Kijki tak samo. Pelne braterstwo. Nigdy juz tak nie bedzie. Za szybkie i za luzne pociagi. Wszyscy siedza i rozmawiaja o pieniadzach. Nigdy nie gadalismy o forsie. Mielismy wazniejsze sprawy. Tak naprawde forsa to gowno. Klocilismy sie do upadlego, ale nigdy o rzeczy. Skakalismy sobie do oczu o to, kto jest lepszy: czy Oscar Peterson, czy Errol Garner. Nigdy nic nie ustalilismy w tej sprawie. Tak. Porzygalem sie gdzies kolo Skarzyska. Potem sobie zasnalem na stojaco. Jak sie zbudzilem, byl juz jasny dzien. Niezly wynik. Ze cztery godziny na bacznosc bez przytomnosci. Majeran mial dwie nowe kolezanki. Zapraszal je do naszej umywalni, ale sie troche brzydzily. W koncu nawet w tamtych czasach nie wszyscy byli wyluzowani. Musialem wyrzucic szalik. Do niczego sie nie nadawal. Nigdy wczesniej nie bylem w Tatrach. Wydawalo mi sie, ze w Tatry jezdza tylko snoby albo frajerstwo z dobrych domow. Jak zwykle prawda lezala posrodku. Nie mielismy gdzie spac. Spalismy, gdzie sie dalo. Raz nawet w sniegu za jakas budka czy kioskiem. Ciekawe, dlaczego nie zamarzlismy. Robilismy wszystko, zeby tak sie stalo. Raz u jakichs panienek zapalil nam sie grzaniec. Powiedzialy, zebysmy sobie poszli. Poszlismy do innych. Te powiedzialy, zebysmy w ogole nie wchodzili. Ale nie bylo zle, bo w koncu gdzies sie udalo. Pokoj byl na dwie osoby, a mieszkalo tam chyba z dziesiec. Wszyscy z dobrych domow. Po prostu pilismy i rozmawialismy. Na parapecie stala Matka 33
Boska. Ktos odwrocil ja w strone okna, zeby patrzyla na gory, a nie na nas. Mieszkalismy tez na bocznicy w wagonach. To byl moj pomysl. Mialem wprawe. A moze Majeran na to wpadl? Skad mam wiedziec? Chodzilismy tez w gory. Ale ostroznie, zeby nic nam sie nie stalo. W gorach bylo slisko, niebezpiecznie i pelno ludzi. Wolelismy sobie usiasc i po prostu patrzec. Z daleka wygladaly bardzo dobrze. Bez przerwy gadalismy. Siadalismy byle gdzie, byle byl widok, wyjmowalismy wino i rozmawialismy. Bardzo roznilismy sie charakterami i to byly ciekawe rozmowy. Zadnej z nich juz nie pamietam. Nie mozna pamietac wszystkich rozmow. Czlowiek by wtedy oszalal. Skleroza jest dobra. Ma sie wrazenie, ze wciaz sie jest interesujacym. Niewykluczone ze wydawalo sie nam, ze jeden jest Patem Garretem, a drugi Billym the Kidem. Ale kto byl kim? Obydwaj chcielismy byc Grekiem Zorba. To sa proste wzorce, ale skuteczne. Ostas nie jezdzil z nami, bo pracowal. Wtedy chyba na wtryskarce, ale moge sie mylic. Juraj tez nie. Diabli wiedza, dlaczego. Jemu moglo sie po prostu nie chciec. Taki byl. Siedzial i czytal Bakunina. Tak, Juraj to byl ktos. Nie uznawal kompromisow. Jak potem spierdolil, to nie do jakichs zasranych Niemiec czy czeresniackiej Ameryki, tylko od razu do Australii. To rozumiem. Zadnej dziecinady. Dalej juz tylko zielona Nowa Zelandia, Maorysi i wieczna biel Antarktydy. Stamtad sie nie wraca. Z Ameryki zawsze mozna wrocic i opowiadac cuda-wianki, ze buty z wezowej skorki, a limony trzy razy kwasni ej sze niz u nas. Z Australia taki numer nie przechodzi. A ktoregos dnia poszedlem do wojska. Sam nie wiem, jak to sie stalo. Jakos tak przez nieuwage. Zagapilem sie i sie okazalo, ze to juz. I tak mi sie udalo urwac piec dni. Oczywiscie przez kolegow. Tak samo jak dzieki nim jednak w ogole sie wybralem, bo w koncu litosciwie zaprowadzili mnie 34
na dworzec i wsadzili do pociagu, poniewaz kompletnie utracilem wole. Wciaz mi chodzilo po glowie j echac-nie jechac, jechac-nie jechac. Jak jakas poborowa sojka. Jechac - niedobrze, zostac - tez nie najlepiej. No, kurde, nie chcialo mi sie. W koncu zaczynala sie wiosna, zielono, cieplo, a tutaj zadnych widokow na to, ze sobie pojezdze po kraju. Ale nic.
Strona 12
Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Pojechalem. Tyle dobrego, ze nie musialem jechac z ta banda wystraszonych ocipcow, co to chleja cala droge, kozacza, jakby szli na Berlin, a na miejscu przed brama to nic, tylko bojazn i drzenie. Mialem czas, zeby "przezyc to sam" jak w piosence. Jak wysiadlem, to bylo calkiem przyjemnie, slonecznie i pusto. Miasto Debica to nie jest zle miasto. Nikt mnie nie pilnowal. Tamtych sprzed pieciu dni to prosto z pociagu ladowali na samochody jak w lapance. A ja sam, spacerkiem, z papierosem, jak wolny czlowiek. Nawet sie ucieszyli na moj widok, bo to zawsze jest klopot, jak trzeba zandarmo