Dębski Eugeniusz - Raptowny fartu brak

Szczegóły
Tytuł Dębski Eugeniusz - Raptowny fartu brak
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dębski Eugeniusz - Raptowny fartu brak PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dębski Eugeniusz - Raptowny fartu brak PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dębski Eugeniusz - Raptowny fartu brak - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz Dębski Raptowny fartu brak Na zboczu wzgórza, niemal na końcu podjazdu, usadowił się pasożytniczy wzgórek powodując, że łagodna już pozornie droga nagle stanęła dęba. Silnik sprężył się, wyciągnął nieco wyższą nutę, prawie zmarszczył się z wysiłku, ale pokonał wzniesienie, a potem samo wzgórze. Na szczycie jednak zapiszczał podejrzanie i raptownie ucichł. Siedzący w nieruchomym pojeździe Luk uniósł oczy ku górze i bezgłośnie sklął niebo. - Nie rób mi tego - poprosił. - Pusty zbiornik - beznamiętnie, zdyszanym głosem poinformował Silnik. - Może niezupełnie to mam na myśli, chociaż upraszczając... - Nie chrzań, chłopie. Całą drogę klnę jak szewc! - Ale jest pod górkę, a paliwo nie najwyższej marki. - C-co ty mi pieprzysz!? Jakiej marki? Jakiej marki, co? Teraz mi coś mówisz o marce? Jak się układałem, to było tylko o "mięsie", prawda? Miałem kląć przez całą drogę. Tak?! Gdybym wiedział coś o warunkach dodatkowych, to bym zaproponował inne paliwo. Silnik prychnął pogardliwie. -Jakie? Luk zacisnął zęby i chwilę walczył ze sobą. - Spermę! - splunął z całej siły w przydrożny pył. - Akurat by wystarczyło! - ironicznie sapnął Silnik. - Chciałeś przecież wyjechać poza garaż. Luk zeskoczył z siodełka i kopnął w oponę. - A na tym z kolei nic zajechałbyś nawet do peryferyjnego parku. Spokojnie, chłopie. Spokojnie. Tak nie ma sensu, uwierz mi. Spoko. - No to jak - klniesz czy nie? - nie ustawał Silnik. - Zaraz, przecież nie chcesz byle czego, ty parchu pustynny? - wstawił sprytnie. - Było. - Rusz się, nie wkurwiaj mnie! - No i ty masz pretensje, że nazwałem twoje przekleństwa marnym paliwem?! Luk zawirował na pięcie jednej nogi z łokciami przyciśniętymi do brzucha. - O. może trzeba było wybrać jakieś łamańce gimnastyczne? -Zamknij ryja! - huknął doprowadzony do szału. - Ty w pachę skubany, flegmotwórczy wyciorze! Ty w trzy pi... - Było - flegmatycznie przerwał Silnik. -Aaaa!!! Trzymajcie mnie! Ludzie! Lu-udzie-e! - A propos "ludzie"... - rzeczowo wtrącił Silnik. - Znasz taki dowcip: pewien miastowy zgubił się w lesie, w strasznym lesie, i zaczyna wrzeszczeć: "Ludzie, ludzie!", a zza drzewa wychyla się Czukcza i powiada: "Ha! Jak tutaj, to: >>ludzie<<, a Jak w mieście, to pogardliwie: Czu-u-ukcza!". - Oczy-reflektory patrzyły na zamarłego w bezruchu Luka, potem ich pokrywy zamknęły się i natychmiast otworzyły. - Hy-hy... - niepewnie roześmiał się Luk. - Idiota, jak boga kocham, wrobili mnie w Silnik-idiotę! - Mógłbyś mi to wyjaśnić, co? To słowo "Czukcza" i dlaczego to śmieszy... - Kpisz sobie ze mnie, tak? - Luk odsunął się o dwa kroki i położył rękę na kaburze. - Pokurczu moczem chłodzony... Gnido niewychechłana, jak ci wkopię kołek w tę niskochłodzoną dupę. to się sfajdasz aż po wycieraczki. - Odsunął się jeszcze o krok i zaczepił paznokieć o mosiężną klamerkę. - Tak cię, robaczku, wytrzepocę... -Ojej. dobrze już, z górki może wystarczy - stęknął Silnik, nie spuszczał oczu z kabury i gdy tylko zobaczył, że z człowieka uchodzi para, że ręka sięga do kieszeni po wodne dropsy, dodał przebiegle; - Ale wytłumaczysz dowcip i dołożysz jednak kilka jobów... Później, może jutro! - wrzasnął widząc, że człowiek bez ostrzeżenia wyszarpuje blaster z kabury. - W przyszłym tygodniu"! - Ruszaj, czterocylindrowa flądro! Silnik warknął, zapracował równym rytmem. Luk zabezpieczył klamerkę kabury. Silnik odczekał chwilę. -Oj-jej! Aleś mi dokuczył! - parsknął ironicznie Silnik, ale przedtem sprawdził, czy kabura jest zamknięta. Zgrzytnęła przekładnia, drgnęły baloniaste zbrojone tlenem opony. Dźwignia ręcznego hamulca zachrobotała i opadła, pojazd drgnął. Człowiek poruszył się i niedbale, demonstracyjnie oparł dłoń o pogięte nadkole, rozejrzał się starannie dokoła. -A rusz się o centymetr! - zagroził Silnikowi. - Już mam dość ciebie i całego tego cackania się. OK? Silnik zmrużył reflektory i pyrknął obraźliwie. Niewątpliwie starał się jak mógł zamanifestować swe niezadowolenie, tymczasem człowiek okazał się istotą na tyle gruboskórną, że jego usiłowania nie miały szans powodzenia. Luk poklepał protekcjonalnie nadkole, potem wskoczył na maskę i jeszcze raz, tym razem z rzeczywistej potrzeby, a nie dla czczej demonstracji, przeleciał wzrokiem horyzont; najpierw normalnie, potem przez wszczepione binokle, i było to na tyle nieciekawe, że nie chciało mu się nawet sięgnąć do lornetki. Zeskoczył na ziemię wzniecając obłoczki duszącego suchego pyłu. Przypomniał sobie o awanturze z Silnikiem i postanowił dopiec mu jeszcze bardziej. Pochylił się i poklepał jeszcze raz maskę. - Do-o-obry silniczek - powiedział. - Dobly pana silniczek, plawda? - Nie musisz mnie chwalić, znam moją wartość - powiedział Silnik, a w jego tonie zabrzmiały wyraźne nutki zadowolenia. -A dlaczego zmieniasz głoskę "er"? - zapytał naiwnie po chwili. - Debil - warknął Luk. - Nie rozumiem. Może tu trzeba odwrotnie: el na er? - Zabiję... - Luk zamierzył się nogą na koło, chciał wskoczyć na pakę. ale zamarł słysząc; . - Nie strasz, nie strasz, bo się... Luk odczekał chwilę z uniesioną do góry nogą, z otwartymi do kolejnego ciętego esprita ustami, wystraszony. Z tego co wiedział, a wiedział o Silnikach niemal wszystko, Silniki nie potrafiły grozić, bo nic potrafiły planować czegokolwiek, a przecież użycie groźby ma na celu jakieś korzyści w dalszej lub bliższej, ale jednak przyszłości- Popatrzył na Silnik. Zastanawiał się chwilę. - Jedźmy - powiedział nagle Silnik. W jego na ogół metalicznym głosie tym razem zabrzmiała wyraźna prośba. Luk wsunął się ostrożnie na siedzenie, poruszył dźwignię zamykającą owiewkę i delikatnie wcisnął pedał akceleratora. - Czy coś się stało? - zapytał starając się, by nie zdradzić emocji. -Lepiej nie pytaj. - Silnik sam zwiększył obroty. Wbrew zamierzeniom Luka już po chwili gnali w dół o kilkanaście kilometrów na godzinę za szybko. Droga wiodła zboczem wzgórza. wciąż w prawo, ciasnymi, nieregularnymi spiralami. - Skoncentruj się na prowadzeniu. No to nie gazuj za mnie. wiem. na ile mnie stać - warknął rozzłoszczony Luk. - Jeszcze... - Serce podskoczyło mu do gardła, gdy okazało się, że zakręt zacieśnia się do absurdalnych granic, że wewnętrzne koła zaczynają tracić oparcie w podłożu i niemal połowę czasu spędzają w powietrzu. Gwałtownie wdusił pedał hamulca. - Szszszsz... Jeszcze trochę i byśmy zrobili pa-pa w dół! -Jeszcze trochę i dogoni nas Kolbobum! - krzyknął histerycznie Silnik, zagłuszając terkot opon na nierównej powierzchni i trzask pracujących na maksymalnych obciążeniach resorów. zwłaszcza lewych. Krzyknął naprawdę głośno. Luk poczuł poruszenie wśród krótkich włosów na -karku i trochę wyżej. " Nie żałuj pedału... -Ale co to jest!? -Nie pytaj... Zakręt. Oczywiście w prawo, nagły uskok terenu, żołądek do gardła, oouuuops! Jakiś dziwny absurdalny kawałek prosto i znowu w prawo, ciaśniej, Luk zawisł nad prawymi kołami, coś z półki za plecami spadło i utkwiło na wysokości nerek gniotąc ciało za każdym razem, gdy pojazd podskakiwał, zmieniał -nawet nieznacznie - kierunek czy prędkość. Kanciasty przedmiot stale atakował nerki. Człowiek zacisnął zęby. Już dwie minuty wcześniej zdjął nogę z pedału gazu. bo i tak Silnik dawał pełną moc, skoncentrował się na hamulcu, używając go jednak oszczędnie w obawie, że Silnik wyłączy niepotrzebne w obecnej sytuacji urządzenie. Obecna sytuacja musiała być tragiczna. Luk wyszedł z kolejnego łuku. poszerzył promień skrętu, od razu zacieśnił i spazmatycznie zaczerpnął powietrza - środek drogi zajmował spory głaz. praktycznie uniemożliwiając ominięcie. W tym tempie wykluczone było również hamowanie. Silnik pisnął, pojazd szarpnął się do przodu, jeszcze szybciej. Luk mógł już tylko trzymać się kierownicy, zwłaszcza że i tak nie reagowała na jego ruchy. Pojazd wahnął się od lewej krawędzi szosy, uniósł się lekko na lewych kołach, musnął prawymi stok wzgórza, a nadkolami kanciastą zawadę i huknąwszy chyba wszystkim czym mógł o powierzchnię drogi, pognał dalej. Pojazd zanurkował, niemal wyrzucając człowieka z fotela. Luk jęknął. podkurczył nogi i przygotował się do opuszczenia szalonego wehikułu, nie widział możliwości opanowania wozu. Coraz bardziej był przekonany, że Silnik również stracił kontrolę nad pojazdem. - Trzymaj się, Lu-chu-chuk... - Wyboje zniekształciły imię pasażera. Na marginesie zwykłego w takiej sytuacji procesu myślowego - mieszanki strachu, analizy sytuacji, złości na siebie, na Silniki, które zapewniały o bezpieczeństwie planetki - odezwała się zwariowana myśl, która zachowywała się jak beztroskie dziecko. Nie dostrzegała grozy położenia, idiotycznie zdziwiona na przykład tym. że Silniki podskakując na wybojach również mają kłopoty z wymową. A przecież mówią nie przez otwór gębowy, a specjalne szczeliny nad oczami-reflektorami. -To ty... y-y... ty-t-ty... się zatrzy-yma... Jeden z gwałtownych podskoków z niemal jednoczesnym zatrzymaniem wehikułu spowodował, że język Luka dostał się między zęby i został nimi przytrzaśnięty. Luk zawył głośno, a potem, trzymając zaciekle kierownicę, przerzucony przez nią górną połową ciała, trzasnął twarzą w pokrywę silnika. W uszach, nie, nie w uszach - pod kopułą czaszki rozległ się wielodźwięczny trzask, przed oczami bezgłośnie eksplodowała jasność. I zamknęła się w Czarną Dziurę. Otworzyła znowu. Luk poczuł, że osuwa się po masce pojazdu, że kierownica ociera się o uda i za moment przekroczy granicę kolan, po przekroczeniu której nic już nic uratuje pasażera przed stoczeniem na grunt, może pod koła. Ryknął coś, nie zdążył nawet zaplanować krzyku, po prostu wrzasnął rozpaczliwie, ale Silnik albo zrozumiał o co chodzi, albo musiał przyspieszyć - pojazd runął do przodu, podskoczył i Luk dość gładko trafił niemal dokładnie w to samo miejsce, z którego przed chwilą pęd i rozhukana droga go wyrzuciły. Szlak opadał w sposób przynoszący zaszczyt odwadze projektanta, następnie, zaraz za najniższym punktem, skręcał w lewo. przenosząc się na bok siostrzanej góry. - Wielki Bo-oż... -Tam mamy kryjówkę! - krzyknął Silnik zagłuszając szurgot, charkot i wizg opon. - Skręcamy w prawo - ostrzegł. - Zgłupiałeś!? Tam nic nie... W tej właśnie chwili przednie kota przejęły na swoją oś niemal cały ciężar pojazdu, tylne zaterkotały uderzając we wmurowane w grunt kamienie, chwytając rozpaczliwie namiastkę przyczepności, Silnik wyhamował niemal całkowicie i - gdy Luk napiął mięśnie, chcąc wyskoczyć w biegu ze zfiksowanego wehikułu - przyspieszył skręcając absurdalnie kota w prawo. Za fałdą na stoku góry pojawił się kanion, naturalny twór o dnie strukturą przypominającym drogę, po której "zjeżdżali" przed chwilą. Silnik wyrwał do przodu i pognał, jakby nic zauważając. że teren wymagałby rozwagi od kozic, a uciekającemu wężowi sprawiłby niejedną niemiłą niespodziankę. Luk porzucił mysi o wyskakiwaniu, zaniechał prób kręcenia kierownicą, porzucił pomysł wyhamowania. I nadzieję. Zaparł się od dołu kolanami w koło kierownicy, zablokował stopy o pedały, palce dłoni wczepiły się w wolne centymetry kierownicy z taką siłą, że groziło im wtopienie się w jej tworzywo. - Matko - matko - matko... - Cicho! - syknął Silnik. Delikatnie zwolnił do prędkości, przy której koła nie skakały po nierównościach, a amortyzatory zaczęły spełniać swe zadanie, i to nawet nieźle. Dźwięk napędu zsunął się z akordowego, przypominającego kilkugłosowy i wduszony na stałe klakson, do szmeru niemal niesłyszalnego w ciszy wczesnego wieczoru. Pasażer poprawił się na fotelu, rozejrzał dokoła i płynnym, wytrenowanym ruchem wyjął z kabury siedemdziesięciodwustrzałowy pistolet. "Mogłem, pomyślał, nie pieprzyć się z zakazami i kupić jednak ten blazer. Stopiłbym pół góry". Wodząc wzrokiem za sobą, trzymał broń w pogotowiu, a kiedy wrócił spojrzeniem do drogi, napotkał oczy Silnika - przesunął wcześniej swoje narządy wzroku po masce do tyłu i do góry i mógł teraz obserwować siedzącego Luka. - Nie rozśmieszaj mnie - szepnął Silnik. - Najwyżej wystrzelisz przez nieuwagę i zdradzisz nas. Schowaj to. Luk pokręcił głową bez słowa. Silnik westchnął. Skręcił kołu zgodnie z biegiem dna kanionu i ustawił się na wprost niskiego ciemnego otworu. - Zeskakuj - mruknął.- Sprawdzę jaskinie, a ty przypadkiem nie wystrzel. Luk zeskoczył na kamienistą ścieżko, odszedł w bok, przytulił się piecami do zimnej, niemal pionowej skały. Miał na oku i jaskinię, i mały fragment drogi, lufę pistoletu ustawił tak. by móc ostrzeliwać oba kierunki. Serce biło mu mocno i głośno. niemal dziwił się. że nic słyszy złośliwych komentarzy Silnika. Pojazd wolno zbliżył się do otworu, na progu włączył reflektory, nasilił moc światła, wsunął się do połowy pod okap wejścia. Na tyle maski pojawiła się szczelina, rozszerzyła się. -Chodź - powiedział Silnik, używając po raz pierwszy zaskakujących tylnych ust. Wsunął się jeszcze bardziej do jaskini i ponaglił: - Czekasz na Kolbobuma? Człowiek obejrzał się i na palcach podszedł do rozświetlonej od środka dziury. Pochylił i niemal na czworakach, niezdarnie rozstawiając na boki kolana, wszedł do jaskini. Nie potrafiłby powiedzieć dlaczego. ale nie chciał wczołgiwać się do niej, ani tym bardziej podpierać rękami. W jaskini było jasno, zobaczył. że jest wielkości dwóch, może dwóch i pół standardowych komór mieszkalnych przeciętnego frachtowca. i w tej samej chwili Silnik stłumił oświetlenie, a potem zmienił kolor na czerwony. Ze ścian wysunęły się nieprzyjemne cienie. Załomy, dziury i szczeliny w skale zmówiły się chcąc zasugerować, że w ich wnętrzach siedzą węże. pająki i strachy. Luk starannie obejrzał ścianę, usiadł na kamieniu i otrząsnął się. Wyjął pistolet, sprawdził działanie bezpiecznika i zabezpieczony położył obok siebie na oczyszczonym z pyłu kamieniu. -Nieprzyjemne miejsce - powiedział półgłosem. Umyślnie nic używał szeptu, obawiając się złośliwych kpin Silnika. -Mysie, że aktualnie na zewnątrz może być jeszcze mniej przyjemnie - mruknął Silnik. - Kolbobum, bracie, to nie są żarty. Wpieprza Silniki, że tylko wióry lecą. Z ciebie by nawet wióry nic poleciały - dodał. "Usiłuje rżnąć dowcipaczka - pomyślał Luk - ale jest nielicho wystraszony. Dlaczego nikt nic nie mówił o tym potworze?" - Dlaczego nikt nic nie wie o tym Kolbobumie? - zapytał. - A kto się przejmuje naszą planetką? - zapytał Silnik. - Jeśli nawet są wycieczki, to krótkie, dobrze chronione i Kolbobum się ich nie czepia. On jest straszny, ale nie głupi. Pojedynczy wędrowcy, jak ty, zdarzają się nader rzadko i jeśli nawet któryś się z nim zetknął, to nie złoży meldunku do żadnej instancji... -A wy? - My? Nas również nie atakuje w skupiskach. - Nie. Pytam dlaczego wy nie złożycie meldunku... - Do kogo? - Silnik przetoczył się kilka razy, aż stanął tak. że miał na oku i wejście, i Luka. - Bez urazy i bez obłudy -traktujecie nas niczym jakąś dziecinną ciekawostkę, dziwoląg w bezgranicznym wszechświecie. -No. prawda. Ale sami dokładacie się do takiej opinii - nic nie wiecie o sobie, nic prowadzicie żadnych zapisów, nie macie historii, cywilizacji... W naszym rozumieniu - dodał szybko. - Dobrze, że to dodałeś - pochwalił Silnik. - A zresztą, wasza sprawa. - Machnął ręką Luk. - Co z tym stworem? I jak on wygląda? Co to jest? .-Nie wiem... Nie wiemy. Nie mamy radia ani innych sposobów łączności, kto go widział - nie żyje. Jeden czy dwaj ocaleni przekazali tylko uczucia tuż sprzed ataku, stąd wiem, że jest blisko... -A jest? - Luk wskazał palcem wejście do Jaskini. -Jest. - Silnik chwilę milczał. - A potem, kiedy jest bardzo blisko, dzieje się lak dużo i tak strasznie, że ci zaatakowani nie byli w stanic niczego powiedzieć. Wir śmierci. - No to, kurczę, fajnie - mruknął Luk. Zamyślił się wpatrując w kamienne, przyprószone piaskiem. drobnymi kamykami i pyłem podłoże. Przesunął nogę. wyrysował butem wachlarz w pyle. - Cicho... - Mogę być cicho, ale jak długo? - Nie wiem. - Właśnie. - Jeśli ci się nic podoba, możesz wyjść - rzucił zaczepnie Silnik. Luk zamyślił się nad jego słowami, a zwłaszcza intonacją, ale nie doszedł do żadnych wniosków. -Nie denerwuj siebie i mnie - powiedział pojednawczym tonem. - Przecież rozmawiamy, nie wiedziałem, że mamy zachować absolutną ciszę. -Rozmowa to co innego, a co innego szuranie po kamieniach. rezonans niesie daleko. - Nie bądź. bracie, taki upierdliwy: rozmowa tak, szumnie nie... Gadatliwość to wasza cecha gatunkowa, prawda? Silnik milczał chwilę, z jego maski, z całej sylwetki, będącej niemal dokładnym odwzorowaniem śmiesznego samochodziku z archiwalnych multiplakatów dla dzieci, nie można było niczego odczytać, całą informacją o procesach myślowych sterował Silnik, zaś Luk wiedział o nim tyle. ile dziwaczny mieszkaniec Jol-C powiedział. Ale tym razem milczenie Silnika miało nieprzyjemny odcień, Luk poczuł mrowienie w koniuszkach palców. na przedramionach i na karku. -Mylisz gadatliwość z ochotą do rozmowy - powiedział w końcu Silnik- - My lubimy słuchać, a do gadania większość ludzi trzeba zachęcać. - Czy wy naprawdę na tym jeździcie? -Yhy. - Silnik wyłączył lampy. Zrobiło się niemal całkiem ciemno. - Do wytwarzania energii potrzebny jest nam impuls. Informacja jest takim zapalnikiem. To wszystko. - No to moglibyście wziąć "Encyklopedię Galaktyczną", parę tysięcy tomów... -1 co dalej? - kpiącym tonem rzucił Silnik. ~ Przełkniemy wszystko i kropka. Poza tym -jakież to byłoby nudne! - Żartujesz? Nudne? No, nudne, ale... -Ale co? Dziwi cię. że takie głupiutkie samochodziki nic dość. że są żądne wiedzy i informacji, to jeszcze wybierają sposób zaspokajania tego głodu? Luk poczuł, usłyszał, że Silnik się złości, mówił głośniej i szybciej. -Cicho... Nic hałasuj - poprosił, zastanawiając się równocześnie, jak uciec od drażliwego tematu, który sam wywołał. Milczeli przez chwilę obaj. Potem Silnik westchnął: - No. dobrze, powiem ci prawdę: nie potrzebujemy żadnego od was paliwa ani "paliwa". Możemy poruszać się w nieskończoność. ale uznaliśmy, że nie byłoby honorowo dawać się wykorzystywać za bezdurno. Dlatego pobieramy taką opłatę. jaką może dany klient dać. Byle co. Ale informacja, nawet jakakolwiek. jest w tym "byle czym" na wysokiej pozycji. -Cos takiego podejrzewałem - powiedział ze złością Luk. -Wasze warunki są tak absurdalne... - Nic przesadzaj, na przykład nauczyliśmy się mówić... -A tam. mówić! Macie składnię z różnych planet, różnych okresów historycznych, trochę ten język taki, trochę inny... -Pomilczał chwilę. -Zresztą- wasza sprawa. Silnik również chwilę trwał w milczeniu. Luk nawet pomyślał, że obraził się za szczerą ocenę możliwości językowych, ale w końcu Silnik poprosił zupełnie normalnym tonem; - Możesz opowiedzieć o sobie? - O sobie? - zdziwił się Luk. - Po co ci to? - Po nic. Ciekawość. -Hm... Nie wiem. czy to cos ciekawego... - zastanawiał się chwilę. - Gram zawodowo, we wszystko. Wygrywam, bo mam szczęście i doświadczenie. Pewnego razu zmuszono mnie do wygrania fortuny dla pewnej planety. Nie będę wymieniał nazwy, w każdym razie wygrałem, choć było ze mną kiepsko. A potem trafiłem na tę planetę, gdzie wszystko co żyje atakuje ludzi. Okazało się... -Tak, wiem. Telepatyczna trawa, telepatyczne zwierzęta. telepatycznie odbierana przez całą planetę nienawiść wystraszonych ludzi. A ten strach wywołuje agresja planety, i tak dalej. -Silnik wydal odgłos splunięcia. - Opowiadano mi już o tym. To jest jakiś wasz mit czy legenda. Gadaj prawdę. Luk pokręcił głowa. Plasnął dłonią w kolano i wystraszony hałasem zamarł na chwilę. - Nie wiem. czy mi uwierzysz, ale moja opowieść jest niemal równie mało wiarogodna. - Silnik milczał. - Jestem zawodowym szczęściarzem. Nawet zmieniłem nazwisko i imię. tak długo mówiono o mnie Lucky. że w końcu nazwałem się Luk Ky. To właściwie wszystko. - Wzruszył w ciemności ramionami. -Wynajmuje mnie każdy, kto potrzebuje szczęścia w załatwieniu jakiejś sprawy. - Na przykład? -No... Gra w karty czy kości... Inne gry. giełda... Zdobywanie kobiet, zakłady. Eksperymenty naukowe. O! Dużo mam zamówień przy operacjach medycznych, rozumiesz - powiedzie się. nie powiedzie. Porody, nowe trasy w przestrzeni... - Żartujesz sobie ze mnie?! -Nie. - Ludzie w to wierzą? -A dlaczego niby nie maja wierzyć? Skoro mam 95,7 procent pewności fartu? - obruszył się Luk. -Żartujesz sobie ze mnie - powtórzył Silnik, ale już nie pytając. Raczej zaczynał się złościć. - No masz! Mówię ci. że nie. Posłuchaj: to, że niektórym ludziom sprzyja fortuna, a innym nic, wiadomo od dawna. Ja jestem najlepszym tego przykładem. Opowiem ci. Od dziecka byłem najbardziej pechowym, najbardziej niefartownym szczylem w okolicy. To był koszmar - łamałem sobie wszystko, co można było złamać, łącznie z chrząstką ucha. Kiedy rzucałem kamieniem, rykoszety łamały prawa fizyki i tłukły wszystko, co było najcenniejsze w danej okolicy. Kiedy skakałem do wody. w ułamku sekundy podnosiło się dno. Kiedy nakładałem jedzenie na talerz, pękał, choć był nowy i - rzecz jasna - nietłukący. Kwadrans przed randką wyrastał mi pypeć na języku i dwa czyraki na nosie, w dniu ślubu, co tam dniu - w drodze do urzędu - opadły mnie gzoły i pogryzły tak. że omal nic umarłem. Narzeczona uciekła- Każda firma, wszystkie cztery, które mnie przyjęły do pracy, splajtowały po tygodniu... - To taki jesteś Lucky? - Poczekaj. Doszedłem do myśli o samobójstwie. - Luk zachichotał. ale nagle urwał i milczał chwilę, potem kontynuował innym trochę tonem - Nie będę ci wszystkiego mówił, to była gehenna, znasz to słowo'? W skrócie - udało mi się zarobić trochę pieniędzy i postanowiłem polecieć na Tranej. Tam rośnie drzewo orzecha Kaloc. Słyszałeś o nim? -Nie... -Ten, kto chwyci spadający z drzewa ostatni orzech, będzie miał odtąd szczęście. Mnie się to udało i od tej pory... - Czekaj! Tak po prostu? Jeden orzech i już? - Niezupełnie. Pod drzewem w okresie wysypu kłębi się tłum, wszyscy tacy sami mądrzy. Trzeba spełnić kilka warunków. Raz: opłacić u kapłanów próbę. Dwa: ścisły post pod drzewem. mniej więcej półtora miesiąca. Trzy: męczące oczyszczenie w świątyni Kaloc. Cztery: kilka etapów selekcji i na do... -Ale... - przerwał Silnik - ... zarobiłeś jednak pieniądze, to nie był wystarczający fart? -Fart... - z goryczą mruknął Luk. - Dostałem wypłatę w fałszywych banknotach, przez nie spędziłem na Tranej dwa lata w więzieniu... -Aha... Zapadła cisza. - No? Opowiadaj - zażądał Silnik. -Odechciało mi się. - Dlaczego? I tak nic mamy nic do roboty. Musimy jeszcze poczekać kilka godzin, w każdym razie ja nie wyjdę stąd lak szybko. A poza tym - przypominam ci - twoje paliwo było kiepskiego gatunku i właściwie dokładam do interesu, - Skurwiel z ciebie - powiedział Luk. - Przecież przyznałeś. że nie potrzebujecie żadnego paliwa. - Silnik milczał w ciemnościach. Luk odczekał chwilę, westchnął. - Dobra, skończę. Więc odsiedziałem swoje, zarobiłem w więzieniu wkład, przeszedłem selekcję, przeżyłem post... Żyliśmy pod drzewem w nieustannym napięciu, nikt nie spał. drzemaliśmy z otwartymi oczami, ze wzrokiem skierowanym w górę. cierpieliśmy na chroniczne zapalenie spojówek. Cztery morderstwa. Zgony z wycieńczenia. Ostatnie dwie doby cała nasza piątka, tylu nas doczekało do końca, spędziła na nogach. Płakaliśmy z bólu. głodu i wyczerpania, ale nie mogliśmy usiąść - myśl, że orzech może spaść akurat z drugiej strony podrywała nas na nogi. Wtedy już zostały trzy orzechy, nas - pięciu. O trzeci od końca pobili się dwaj jeden nie przeżył... Czworo z nas krążyło pod drzewem i modliliśmy się. żeby przedostatni spadł jak najszybciej, a ostatni wprost do ręki. bo i tak żadnych szybkich ruchów nikt z nas zrobić nie mógł. Na ten przedostatni czekaliśmy dwie doby Spadł i nikt go nie złapał, choć wszyscy chcieli. Niby bezwartościowy, ale mówiło się. że to też okruch szczęścia. Potem czekaliśmy jeszcze półtorej doby... I spadł na mnie... - Luk zamilkł na chwilę. - Zabiłby mnie... - Odetchnął głęboko. - Ale od tej chwili sprzyjało mi już szczęście - natychmiast pojawili się kapłani, odpędzili tamtą trójkę. Nakarmili, napoili, podleczyli-- Dotknął zapiętej szczelnie kieszeni na piersi, - Mam go!* - Pokaż! - ożywił się Silnik. -O nic. tego nie było w umowie, a zresztą nikomu go nie pokazywałem i nikomu o tym nie mówiłem. W jaskini rozbłysło światło. Silnik włączył obu reflektory przesunął się bokiem do wejścia. -Nic wygłupiaj się. pokaż - poprosił. - Już nic będziesz musiał kląć. to będzie zapłata. Luk zmrużył oczy i zastanawiał .się chwile. - Dobrze, jeśli dołożysz opowieść o sobie, czym jesteś i tak dalej... - Nie. - No to nie. - Człowiek wzruszył ramionami i odwróć wzrok od Silnika. -Skurwiel z ciebie - powtórzył Silnik słowa Luka. Luk skrzywił się. drgnęły mu ramiona. - A co chcesz wiedzieć? -Na przykład: dlaczego nazywasz się Silnik? Przecież powinno być raczej Pojazd. Machina... Ty to nic tylko silnik, prawda? - Masz rację, ja to cały pojazd, a Silnik... Może od "silny" nic wiem. Chyba wszyscy zawsze tak się nazywaliśmy- - Zawsze - to od kiedy? -Aleś ty namolny! Od zawsze. cxi kiedy powstaliśmy. Dobrze. powiem. Jestem muta- bio-blok-klonem. zadowolony? - Muta?... - powtórzył Luk. - Co to jest? "-Zostaliśmy stworzeni... wyhodowani, czy jak tam nazwiesz. do przewożenia. Jako pojazdy. Rozumiesz? Niezniszczalne, samoodnawialne. samonapędowe pojazdy. -Tu? - Nie-e-e-- - Silnik parsknął śmiechem. - Tu nas zostawiono. może przez nieuwagę, nie wiemy. Podejrzewamy, że zostało kilka uszkodzonych czy zapomnianych. Rozmnożyliśmy się... - Rozmnażacie się!? -Tak, ale szczerze mówiąc niechętnie- Za dużo z tym kłopotu. Człowiek poderwał się z miejsca, zrobił kilka kroków, przypomniał sobie o zagrożeniu na zewnątrz. Wskazał jasną plamę wejścia palcem: - A tamto? Już go nie ma? Silnik milczał chwile, - Chyba się oddala - powiedział- - Odczucie słabnie. - Możemy już wyjść? -Ty. jeśli chcesz- tak. ja jeszcze zostaje, nie mam ochoty... - Dobrze - przerwał Luk. - Ja też. oczywiście. Zrobił kilka przysiadów. podskoczył kilka razy. Wrócił na swój kamień i usiadł. . - A orzech? - zapytał Silnik. - A-a-a... No. dobrze. - Luk sięgnął do kieszeni, długą chwilę manipulował przy dwóch rodzajach zapięć. wyjął metalową kulkę. podważy! paznokciem Jakiś skobelek. kulka otworzyła się. Luk wyciągnął dłoń i pokazał Silnikowi wnętrze futerału. Pojazd wpatrywał się uważnie w pomarszczoną powierzchnię czarnego w białe cętki owocu. - Niepozorny - mruknął Luk. Zatrzasnął wieczko i schował futerał do kieszeni. Starannie ją zapiął. - Ale dla mnie skuteczny. -Gówno skuteczny - warknął agresywnie Silnik. - To dlaczego lądowałeś w kapsule na Jol-C? -Statek został postrzelony przez konkurentów mojego ostatniego zleceniodawcy i nic... -Wielkie mi szczęście! -prychnął Silnik. - Ale mogłem się spalić, albo mogło nic być w pobliżu Jol-C! - Niby tak... - mruknął bez przekonania Silnik. Luk chwycił leżący obok pistolet, sprawdził bezpiecznik i schował broń do kabury. Silnik patrzył na niego, a później powiedział: - Zamierzam... Wiesz, zamierzam udowodnić, że twój orzech nie przynosi szczęścia. -A co ty masz do udowadniania!? - obruszył się Luk. -Czy ja ci go sprzedaję? Możesz sobie nie wierzyć, mnie to nie obcho... Ze szczeliny w przedniej ściance pojazdu trysnął pióropusz ciemnozielonej parującej cieczy. Luk szarpnął stopami, sięgnął w stronę biodra, ale dłoń nic dotarta do kabury. Zachwiał się i runął na bok, a potem, gdy nogi wyprężyły się, gdy kopnęły powietrze i grunt. Luk odwrócił się na wznak. Jego wytrzeszczone nieruchome oczy wpatrywały -się w Silnik. Pojazd cofnął się. skręcił, podjechał bliżej- Ustawił się na wprost stóp Luka. - Może gdy będę miał twój orzech, spotkam któregoś z Hon--Chayów - powiedział rozmarzonym tonem Silnik. - Och. chciałbym spotkać jednego z. nich. - Przysunął się jeszcze trochę i popatrzył Lukowi w oczy. - Zastanawiasz się. kto to są Hon- Chayowie? Powiem ci - oni nas stworzyli. - Silnik mrugnął do sparaliżowanego Luka reflektorem... Szczęknęła przednia ścianka, cos trzasnęło. karbowana maskownica pękła, a dolna jej część opadła. Silnik przesunął się do przodu i obie nogi Luka znalazły się we wnętrzu maszyny. Ścianki się zwarły, zgrzytnął metal na kościach, ucięte do kolan nogi opadły bezwładnie na ziemię. Chlusnęła krew. jeden ma strumyczek ściekał na kamienie. Luk nic czuł bólu. ale wybałuszone oczy świadczyły, że mimo kompletnego paraliżu wie, co się z nim dzieje. - Stworzyli nas, a potem uznali, że nie jesteśmy udanym tworem. rozumiesz? Ze szczeliny maski Silnika wyciekły dwie strużki krwi. Coś warknęło w jego wnętrzu. Podjechał bliżej, operacja otwierania ściany-gardzieli się powtórzyła, nogi Luka od kolan do krocza wjechały do niej. całe ciało drgnęło i uniosło się. kiedy Silnik podnosił dolną żuchwę, a potem gilotyna zwarła ostrza, broczący krwią kadłub opadł... - ... pamiętamy, że określili... Powiedzieli... nie nam. nami się nic przejmowali, jeden z nich powiedział do drugiego, ze jesteśmy schizo. że budzi się w nas rozdwojenie, mutacje klonów dały jakieś uboczne projekcje, że ożywają pierwotne instynkty Że jesteśmy niebezpieczni, w każdym razie możemy być niebezpieczni! - ostatnie zdanie wywrzeszczał i nagle roześmiał się: Gówno prawda! - Przyjrzał się Lukowi. - No, mógłbyś teraz z tym polemizować - rzucił beztrosko. - Rozumiem. Lecz powiem ci. że wcale nie muszę cię zjadać, to nie jest tak. że niespodziewanie budzi się we mnie potwór. Ja to po prostu lubię, nie muszę, ale lubię. A poza tym ty masz orzech. Może i nie wierzę w to. ale spróbować nie zawadzi. Bo widzisz, bardzo bym chciał spotkać jednego z Hon-Chayów... Gilotyna otworzyła się. Silnik wsunął do paszczy korpus Luka. aż do dolnej granicy żeber, zerknął z bliska w oczy ofierze zacisnął ostrza. Chrumknęło. polowa tułowia opadła na kamienie. pożerany żywcem sparaliżowany człowiek milczał. Wciąż przytomny. Parowały rozdarte trzewia. -Zjem orzech, bo nie mogę go wyjąć, bo... Hej! No nie-e. zesrałeś mi się prosto w pysk. Luk! Żeby cię... Tfu! Co się tak gapisz? Kolbobuma nic widziałeś? Takie proste. MUTABIOBLOK, od tyłu. Nie skupowałeś? Aha. Luk. nic wyjaśniłeś mi. co to jest "Czukcza" i dla... - Białka oczu Luka szarpnęły się ku górze, zadrżały. Znieruchomiały. - ...czego to jest śmieszne... Hej? Aj. niech cię diabli. Kolbobum - zachichotał. -Ty wiecznie spieszący się wariacie, i ta twoja żarłoczność...