Długosz Leszek - Piwnica idzie do góry

Szczegóły
Tytuł Długosz Leszek - Piwnica idzie do góry
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Długosz Leszek - Piwnica idzie do góry PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Długosz Leszek - Piwnica idzie do góry PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Długosz Leszek - Piwnica idzie do góry - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Leszek Długosz Piwnica idzie do góry Ilustracje - Kazimierz Wiśniak Trudno mi dokładnie ustalić, kiedy po raz pierwszy zjawiłem się w Piwnicy pod Baranami. Z pewnością było to na początku łat sześćdziesiątych. Zaprosił mnie tam Piotr Skrzynecki, a zaprowadził Wiesiek Dymny. Podczas pierwszych piwnicznych występów akompaniował mi Zygmunt Konieczny, z którym pracowałem już wcześniej. Kiedy pisze te słowa, tamten czas i mój piwniczny początek widzę, jakby to było wczoraj... Przede wszystkim ludzie... (Nie spotykany gdzie indziej "gatunek piwniczny". Pojawiają się twarze, głosy, muzyka, światło... Uroda tamtych dziewczyn... Światło tamtych świec... W owym "katakumbowym" okresie korzystaliśmy z tego rodzaju oświetlenia nieustannie. To właśnie były światła Piwnicy. A wdzięk i uroda dziewczyn z czasów młodości? Cóż im może zagrozić? Cóż może być atrakcyjniejsze od obrazów przechowywanych w czułych magazynach pamięci? Zapach Piwnicy, "niezbywalny podkład piwniczny" plus świece, kłębowisko nikotyny i smugi alkoholu. Może to dziwne, ale ten zapach najbardziej kojarzy mi się z chryzantemami. Zapach jesiennych liści? Czasami na lokalnym tle pojawiała się egzotyka: wytworna smużka perfum dobijającego do tych podziemi światowca. Tłok. Gorąco. Ekwilibrystyka artystów na paru metrach kwadratowych estradki i publiczności szczelnie wypełniającej pomieszczenie, usiłującej - najdosłowniej - od posadzki po łuki gotyckiego sklepienia znaleźć jakiś punkt oparcia. Muzyka i piosenki - Tomaszów, Grand valse - których pierwsze wykonania powodowały, że widownia zamierała z zachwytu. Do dziś zapamiętane ciarki na plecach... "Co się z tym stało? Gdzie to poszło, gdzie to jest?" Stary refren pomaga kontynuować tę egzystencjalną poniekąd zabawę. Ale zabawa dawno przekroczyła granicę realnością. Mój pierwszy występ, pierwszy sezon Pod Baranami? Wszystko to żyje. Żaden komputer nie przywoła tego szybciej i wyraźniej. Wystarczy przymknąć powieki. Kalendarz tylko przypomina, że minęło trzydzieści parę lat. Bliżej już nawet czterdziestu. Tyle więc trwa mój związek z Piwnicą. Jak ten związek określić? O tym i po to jest ta książka. Niewtajemniczonym chciałbym uświadomić, że kabaret był częścią życia nieformalnej grupy umownie nazywanej Piwnicą pod Baranami. Ta grupa tworzyła kabaret, który stał się sposobem i miejscem prezentowani! gustu i opinii o ogromnej - jak się okazało - sile oddziaływania. Tak rozumiana i przeżywana Piwnica oznaczała określoną postawę i estetykę. Była deklaracją nieufności i wyznaniem wiary. Poetyka Piwnicy, jej śmiech, aluzyjność, ironia określały postawę i przynależność. Nawet coś więcej: przynajmniej dla niektórych Piwnica była sposobem porozumiewania się i wybaczania - sobie i światu, że tacy jesteśmy i że tkwimy w takiej oto rzeczywistości. Czyż mam dodawać, że "bez oparcia, bez osłony / bez niteczki choćby, co by / przytwierdzała nas do Ziemi" chcieliśmy się czuć (wydawać się?) jeśli już nie piękniejsi, bardziej swobodni, to przynajmniej bardziej zabezpieczeni? Może lepiej powiedzieć ubezpieczeni przed ograniczeniami tamtych czasów. Chcieliśmy w ten sposób uczynić rzeczywistość bardziej znośną i zabawniejszą. Znaleźć jakiś patent na ignorowanie jej. To słynne "wciąż się śmiejesz, lec: coś tkwi poza tym", zapożyczone z wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, ów wspomniany śmiech Piwnicy... Na ile obnażał i dyskredytował pozór, sztuczność, konwencjonalność, słowem - nieautentyczność? Na ile zaś chronił przed konfrontacją z rzeczywistością? Przed wzruszeniem zbyt mocnym? Zastanawiam się, czy możliwa jest jakaś uniwersalna Wielka Księga Piwniczna, oddająca wiernie bogactwo i komplikacje dziejów i bojów piwnicznych. Rzecz jasna, nie mówię o kronice. Taka Księga powinna składać się z wielu ksiąg i z wielu głosów. Istnieje bowiem tyle Piwnic, ile rejestrujących tamtą rzeczywistość kamer pamięci. Ta książka wynikła z mojej Piwnicy. Z mojej "piwnicznej materii". Był to wybór bezinteresownej, lecz widać tak napiętnowanej pamięci. Takie, a nie inne są jej podpowiedzi. Kazikowi Wiśniakowi, piwniczaninowi od początku, dziękuję za "scenografię" dołączoną do tego "teatrzyku pamięci". A Czytelników, po symbolicznym przywołaniu słynnego i wiadomo skąd dobiegającego dzwonka, zapraszam do lektury. Leszek Długosz Potem Jakiś czas jeszcze dogasamy Roznoszą nas tu Czyjeś języki coraz bardziej obce Pamięć bliska powierza nas Dalszej coraz dalszej pamięci Gruboziarnista Wciąż mniej -wyraźna odbitka Funkcjonuje - Już ułożona naszego życia Jakaś tu wersja ostateczna? Z całości - Tych osiem minut na ekranie Między centralną panoramą A lokalną kroniką Zdziwiłoby nas kiedyś wielce - Z bezmiaru cierpień Z miłości bezgranicznej Zgrabna opowiastka z magnetofonu Tak... z pół godziny? To nie aż nadto? Nie przesadzajmy Los nie każdemu podaruje prezent Taki pośmiertny Świat - ta maszyna do pisania Wyselekcjonuje fakty dobierze fikcję W miarę potrzeby ustali poetykę Spisze nas lepiej i skuteczniej Niż byśmy sami zdołali się wymyślić Wszystko tu z czasem z nas się ułoży W miarę nie naszych potrzeb Nic - od początku z naszej strony - Sprostowań komentarzy nie będzie ` Con Leggerezza Przylatują dusze Z tamtego świata I usiłują z nami grać Według starego scenariusza Jak dawniej Myślą że się nie zmieniło Rozkładają mapy notatniki I przysiadłszy na ramieniu To na mostku obok serca Zapytują: no jak?... Boże jakim do nich mówić językiem? Jak im wytłumaczyć Zmianę frontów Odwrócenie szyków Że boli co nawet nie było przypuszczalne A co się mocno obejmowało że się rozprysło (Na szczęście nawet się nie pamięta Jakie To miało imię?) I że ta gwiazda beznamiętności Oto jest - wedle dziś - triumf właściwy Batalia przeprowadzona do końca jak należy - My się za was modlimy - szepną niekiedy Bo cóż innego mogą jeśli cokolwiek z nas Z tego co tu się z nami dzieje pojmują?... Pomyszkują po szufladach obejdą kąty Przypatrzą się jeszcze swoim na ścianach Fotografiom I hop przez szpary w oknach Hop przez dziurkę od klucza Małe srebrne spiralki Chybotliwe płomyki Dawnych imion Być może pamiętają że jeśli nie - nagle To... tak to jest Tak to powoli dzieje się zwyczajnie tutaj Tak - coraz bardziej jest się ni z tego Ni z owego świata - Poco a poco. Jeszcze vivace ma non troppo Do Piotra Skrzyneckiego Piotrze jak suche liście Na krakowskim Rynku I nas Któraś zmiecie godzina I któż poświadczy żeśmy tędy biegli? Radosne okrzyki serc wczorajszych Czyjego serca radiostacja Pochwyci jeszcze i potwierdzi? Biedna piosenka z lat podziemnych Komu jak jedwab czule zaszeleści W pamięci - Na nowo jeszcze się rozśpiewa? Bogu dziękujmy i Wszystkim Jego Dobrym Wysłannikom Że tak i tyle do nas tu adresowano Niech będą dzięki Za zaistnienie ocalenie i urządzenie nam Wszystkich pokoi tego świata I tej jedynej w całym świecie Piwnicy Gdzie młodość "ta nasza młodość" Przetoczyła się rozprysła i przeszumiała Tak szumnie Że tak I że nam to właśnie się zdarzyło Bogu i Wszystkim Jego Dobrym Wysłannikom Dziękujmy Lecz póki jeszcze Słuchaj "dopóki jeszcze" - niech Muzyka Zerwie się poniesie Mozart niech gra i ze składnicy najświetniejszej Dopożyczmy Alleluja Haendla niech wraz Bukiety róż pofruną piosenek naszych stąd Wiązanki Obrazów gratów szmat piwnicznych Tani ekwipunek kabaretowej iluzji Niechaj wzlata Zapalcie się strzelajcie światła Aromat liści świec i alkoholu zaduch Niech się miesza Lecz nade wszystko Wskroś zamęt - śmiechu braw i przywoływań Cisz nagłych - że to nie w skroniach krew Lecz szum słyszeliśmy Przelatujących niżej sklepienia Aniołów Usiłujących pojąć i ponieść dalej Z tego pobojowiska Nadziei olśnień i rozczarowań tylu Usiłującą wznieść się (jakoś się wyrazić) Naszą jednak jakąś modlitwę Więc niechże - razem (A jednak nad tym wszystkim) - Niechże Twój dzwonek Piotrze dźwięczy Niech dzwoni dzwoni jeszcze dźwięczy - W podzięce I na pochwałę Dni i nocy Niemożliwie pięknie przyznaj jak niemożliwie Pięknie Dni i nocy wtedy tam Rozszastanych Leci leci czyli spotkanie z Bursą Andrzeju to jest ten chłopiec Dziecko z wyblakłej fotografii Zszedł z twojej ręki To jest ten facet Syn twój i dzisiaj Czterdziestoletni dobrze - myślę Czyli że w wieku jaki się tobie Dla ciebie nawet nie śnił Skóra powiadają ściągnięta z ciebie Ta sama - oliwkowa Mówią - ładniejszy i silniejszy Daruj mu to Nawet gdyby to była próżność Marność wedle ciebie tylko - Daruj mu te prezenty Jemu to jeszcze bardziej może się przydać Niż tobie ostatecznie Niosłem cię właśnie w sztywnym wydaniu Pod pachą przez twoją dzielnicę I nagle chichot - Peta jakby ktoś spod chmury cisnął - Róg Loretańskiej i Kapucyńskiej patrzę Przemykasz?... Panie Andrzeju zmiany zmiany Wiesz Pan na pewno jaka tu stąd Emigracja - Kolego Piwnica idzie do góry! Niezła kronika: - Dymny najpierwszy Piotr po zaciekłej walce Czycz... nic Pan nie słyszał? - Orła zwyczajnie w biały dzień wyrżnął Na ulicy Stober Jaś bez biadolenia Skromniutko jak to Stober bez hałasu Janina - w blokach startowych (Pewnie aniołowie kartę pokładowa Piszą) - Niezłe towarzystwo Może być ubaw jak za najlepszych czasów Wiem... leci leci - Każdy w swoją stronę "Leciuteńko na paluszkach" różnie Ja jeszcze z psem w Parku Jordana ostępy - Gdzieś Pan tak osobliwie lubił - muszę... Wiesz, upadł komunizm! Po literatach ani śladu na Krupniczej Rozwiało - Ty zostałeś klasykiem A tu?... A tu jest to ..życie moje" (Jeszcze jakiś kawałek) Robota wiecznie nieodrobiona Taki teatrzyk mały No bywaj rzeczywiście Jak się to powiada: Leci leci przeleciało. Ale kto leci ten leci Kto spada? Tak tu żyjemy... Jak jedno wielkie mieszkanie To miasto Niczym oddzielne pokoje - Dzielnice Nocne salony - Pod Baranami Błoga kuchenko Cioci Oli - Nie było i nie będzie świetniejszych Sympozjonów Jak tam na Groblach (Po kabaretach I o świcie) Wąskie popołudniowe korytarzyki Wenecji Loretańskiej Bursowe szlaki w stronę Jordana Skrzyni przemyślność: jak dojść Do Kolorowej nie opuszczając cienia? (Domyślasz się zapewne - czemu Czytelniku) Zimą do Sielanki na grzane piwo Letnie itinerarium - na Bielany I ów tak bliski mi akompaniament Z prawej - hejnalista Od góry - wiatr deszcz gołębie Gdym na poddaszu Szarej Kamienicy Przez lata Hodowlę metafor usiłował godzić Z prozą życia Na koniec - szczegół z tego mieszkania - Bibelot sercu najwdzięczniejszy: Niech no tak z wiosną (Tak środek kwietnia początek maja) Gdy zieleń w Rynku po straganach się rozniesie Niech no Cyganie Pójdą znów z muzyką... "Wtedy ach wtedy..." - Po co gdzieś jechać? Jakieś szykować gdzieś walizki?... W ogóle - czego po świecie wtedy szukać więcej? Groble Groble... Chodzę na Groble Ale nie szukam Grobli - To one same we mnie Się odnajdują (dopominają się przypominają) W znajomym oknie kadr wieczorny I wszyscy Oni - tam - Cienie spod powiek wyświetlone W pasemkach dymu W rozbłyskach świec W chryzantemach po pas złocistych - Z pokoju do pokoju Albo odwrotnie Takie (przez szybę) kino: Wir tumult taniec Barw pióropusze szklanek migotanie Arcydramatu Wyspiańskiego Dziesięć inscenizacji naraz Na nic! - Nic nie dorówna zamętowi Wesela tego tam - Na Groblach O świtaniu "Czaj mnisi piją solą słodzą" - O poezjo - O młodzieńcze rojenia - O paliwo wódczane Panie Ty osłoń litościwie W pe - er - e - low - ski listopadowy czas Pierwszej zmiany Do domu powrót I to na powrót do Kabaretu Pod wieczór się zbieranie (Ach jednak się zbieranie...) I obraz najpóźniejszy: - Jakby tam Rembrandt jaki podwawelski Ich wypatrzył: Lampa naci stołem Oni w krąg stołu Ciemność w kotarach - Szafy przy ścianach przyczajone Janina Piotr i Ciotki Albo już duchy? (Już rzeczywistość odwrócona - Ciotki Janina Piotr?) Artyści i Szmuglerzy Maniacy Samobójcy Wariactwo wszelkiej maści Hałastra Przeniewierców Mimozy i Lud prosty (Lud prosto-bogobojny) Inteligencja pracujące - Kombinująca Towar wszelaki słowem No jednym słowem LUDZKOŚĆ - I sunie taśma wokół stołu Ruszyły jadą twarze (Wsiadajcie wy Madonny) Ta fraza ich podkręca Wirują farby pędzle flaszki Szmatki kokardy fatałaszki Lalki baranki święci niepojęci Świętych złocone sukienki Rub iny ochry siwuchy Barszcze - Tymbarszcze - Brzuchy Gardła dekolty Pozy i gesty - Ja? - Ja tam jestem? - Siódma? - Czternasta? Czterdziesta pierwsza - moja? Czterdziesta pierwsza - wtedy to twarz wtedy moja? W narcyzach w kwietniu W lilii czerwcowych narkozie W jabłkach W fioletach adwentowych W herbacie w wódce W winie W Popielcu w śledziach w żurku W molach W pokoście w terpentynie W piecu zbuntowanym Na przedwiośniu W Królestwie Nikotyny nade wszystko - Groble Ach Groble Groble Groble - Jak ciebie nazwać mieszkanie dziwne O krok od Wisły Pod Wawelem - Bazo dziesięcioleci gorejących (Na przeciwległej pieców martenowskich) - Czarodziejska pieczaro Gdzie apolliński tlił się ogień Ziemio łaskawa dla poetów Azylu dusz cudownie zwichniętych Salonie szyderców Poczekalnio najcierpliwszych aniołów Młodości mej szlifiernio piękna... - Dla siwiejącej oto głowy Poduszko pełna snów (- Dziś jeszcze niespokojnych) Chodzę na Groble Zresztą bez potrzeby To one we mnie ze mną Chodzą poci powieką Ani ich wyrwać spłoszyć Ani kochać dalej Zgasną jak lampa - We mnie ze mną Do końca nigdy Nie wyświetlone Nie opowiedziane W wyprutych ścianach Biel sterylna Szum komputerów Biurka krzesła I szyld dziś oto przechodzień wypatrzyłem: NORWICH UNION Towarzystwo Ubezpieczeniowe "Przemija postać świata" Myśl pierwsza (poręcz asekuracyjna) Aby bezpieczniej Spokojnie adres minąć Ballada o Janinie Garyckiej Takiej Janiny takiej dziewczyny Już tu nie znajdziecie - Zamiast uczonymi na Uniwersytecie szeleścić księgami Do Piwnicy ją poniosło W kabarety poszła - Tańczyć z cyganami Na cóż jej tam przyszło? - Już stamtąd nie wyszła Ale jak się tam bawiła Świata ile umaiła Scenki malowidła i piosenki Frunęły jej wprost z ręki Pierwsza ona w tej Piwrnicy tanecznica - Janina Garycka Pokochała Piotra w ślad się za nim niosła A gdy go już wzięła stąd wieczności fala Rzuciła się za nim najdalej najdalej * * * W mieszkaniu na Groblach - karnawał wenecki Na ścianach anioły - pod sufitem kiecki W przecudnej pieczarze - artyści kuglarze Pędzi kawalkada parska wokół stołu I starzy i młodzi - Janina powozi Słota pogoda? Niech no stuknie w okno jaka przygoda Już ona pospiesza już ona z nią pierwsza Przez łąki pagórki - "idziemy jesteśmy" tak do świata woła - Ależ z niej piechurka! * * * Już jej tu nie ma. Wzięła ją ziemia - Powiadają że za takie ziemskie balowanie Odpracować musi w gospodarstwie Panu Mówią że ona tam Bogu sufity i płoty Maluje z Aniołem (z Buonarrotim) Dzwonią tu ptacy - Janina w pracy! Widziano wskroś chmury u Pańskiej winnicy Ze srebrnego drzewa ze Świętym Franciszkiem Zbierała jagody jagody złociste Poznali ją snadnie po barwnej spódnicy (Po urwanej listwie) Salwatorianie Siedzą na onej górze Pokoleniami porozkładani - W rozległych pokojach antyszambrach Na werandach cienistych Mają tu wszystko do życia co potrzeba Powiem że nawet więcej - Cmentarz tuż za plecami (Gdyby nie było zbytu mogliby dawać anonse: Że zdrowe powietrze dobra komunikacja Piękny widok) - Hodują koty ale powszechnie wiadomo Że jest odwrotnie - To oni pozostają we władaniu tych Egipskich bożków (I antenatów Co to bezgłośnie dyrygują nimi Z portretów) - Czasem wsiadają do ryczących maszyn Za bielańskimi giną zakrętami Za rogatkami nieba Ale wracają Magnesem jakby przepotężnym na powrót Sprowadzani Więc znowu zabierają się Do wertowania ksiąg Do tutejszej lokalnej odmiany Gry szklanych paciorków Do obierania ziemniaków na drugie danie Nie od dziś przekonani że wszędzie Więc i tu - co ma być - nie ominie A lepiej wszakże w życiu mieć takie miejsce Gdzie wszystko zawsze na swoim miejscu (Lub zaraz na nie wraca) Ot "życie jak krawat na gumce" Można by powiedzieć (gdyby ta sentencja W "Przekrojowym" dosyć guście Mogła mieć zastosowanie tu w tej okolicy - Na tej wysokości) i że właśnie - Spośród wszystkich innych Sposobnych do tego celu gór i dolin świata Wzgórze Świętej Bronisławy wcale nie najpodlejsze Powiem że nawet więcej Tamto okno Pamięci Edyty z Mertlików Gałuszkowej-Sicińskiej Edyto Austriaczko Polszczyzny niezwykła ogrodniczko Z miłości tu w Krakowie Nad Wisłą pozostałaś I dziś na Salwatorze Pod darnią leżą Twoje kości W trzydziestym dziewiątym Strzelali sobie w głowy Twoi bliscy I ów najbliższy - Ty w domu na wysokim brzegu Budowałaś mosty Po których - Tomasz Mann Broch Canetti i inni ziomkowie z Twojej mowy Przechodzili I byli po tej stronie Zrozumiali I najpiękniej polscy Hodowałaś koty Malowałaś owoce Egzotyczne gaje na balkonie sposobiłaś Rzadko bogowie obdarzając ziemiankę Taką urodą Takimi równocześnie umysłu zdobią cnotami (I rzadko kiedy tak powikłały się losy) Żem był gałązka Twej przyjaźni wyróżniony Wdzięczny Ci jestem. I dziś się nią szczycę Edyto te strofki Na tych samych miejscach w tej samej wciąż Obmyślam kawiarni - W Krakowie pod koniec dwudziestego wieku Wiesz - Czasem jakby na pamiątkę z Długiej Skręcam na Pędzichów żeby popatrzeć \V okno Gdzie dawno bo ..przed wojna" kochałaś najmocniej Gdzie jak mówiłaś" - był Tomaszów ale z piosenki Tuw imowskiej (tej piwnicznej) - W Wiedniu urodzona dozgonna i jeszcze więcej Mieszkanko Salwatora - dziś Jestem jednym z nielicznych pod gwiazdami Śmiertelników Którzy Cię wspominają I pewnie ostatnim który zna tajemnicę Tamtego okna Parlament dusz dyskutujący o ustanowieniu Święta Zmarłych Głos I W listopadzie - Wtedy chętniej! Gdy już słabnie w drzewach tętno Od pól pusta otchłań Wieje Kiedy ciemniej - Chłodniej - Senniej Gdy wątlutka skóra bytu Prawie równa ilość stóp: Być - pól tam Pól - istnieć tu Kiedy wszystkim łatwiej Zręczniej Pod osłona suchych liści W przeciwległe kąty Przemknąć - W listopadzie W tej to strefie mniej strzeżonej Pogranicznej Wtedy właśnie - Choćby ze względów praktycznych Proponuje się Tę datę Głos II Co do mnie Co do mnie: Niech się odczepi wreszcie - ciężar żywota - Rozżaleń - Utyskiwań - Wiecznego niedoczekania ziemski balast Co do mnie: Dość tych - na wieki Nieutulonych O znam ja znam - w zdrojowych parkach potem W toku wieczorków sanatoryjno-zapoznawczych zwłaszcza Na kwiatowych korsach - Potem t o zobaczcie! (Jak się to jednak pociesza! Utula się i owszem...) Dosyć tych - Kochających zawsze - Ale najpewniej raz do roku Z cmentarnym plastikowym kwiatkiem (Wieczysta warta miłości Bez względu na pogodę) Co do mnie - Nie uśmiecha mi się To nad grobami Nasze mistyczne - dalej razem (Cóż za alternatywa przy Świętych Obcowaniu) Niech zauważa: stało się! - Klamka zapadła bardziej niż w pacierzu amen W głębi duszy to jest - w istocie istoty - Nie żywię uczuć patriotycznych (Jakaś tęsknota za ojczyzną ziemską?... - Przeżytek w najdosłowniejszym sensie) Lecz jeśli już - Jeśli aż tak wpływowe za grobami "lobby" - Pierwszego listopada?... (gdy propozycja pada...) Cóż... Poświęćmy Im ten dzień - Stosownie krótki Ciemny Nieobudzony jakby Sam w sobie pół zamarły - Zaproszeni odtańcujmy przy ogarkach Taniec zaświatowych cieni I frrrrrrrr - znikajmy - Ani pół chwili nad ustalenia! A potem? - Na Elizeum czym prędzej Z powrotem W wieczności błogie piernaty Proponuję co do mnie... Głos III My Drodzy Nieobecni My Drodzy Nieobecni - Przecież zebrani na tej sali O długo jeszcze pokutuje (przecieka) Frazeologia minionego okresu... Tedy - Nieobecni, jednakowoż zebrani W gruncie rzeczy jesteśmy - Niezaangażowani Ani - tak Ani - przeciw Ale jak nawołują Ziomkostwa Kombatantów głosy liczne - W każdej postaci bądźmy Przezorni I pragmatyczni Czyli - - Dla umocnienia Świętego Spokoju Podtrzymujmy stosunki dobrosąsiedzkie Z istnienia każdą stroną (W tym także z Żywiołem Wcielonym) Chryzantemy Świeczki Listopadowych trochę szeptów?... - Koniunktura w pasie przygranicznym? Co szkodzi? - Raczej obopólne zyski... W konkluzji tedy: My Drodzy Nieobecni (Jednakowoż zebrani) Jesteś my z a Ostatecznie Raczej się przychylamy Do Pana Boga donos na Szczeklika Prof. Dr Andrzejowi Szczeklikowi - w swoim czasie, na imieniny - przypisane Panie Boże donoszę że Ten Szczeklik to jest taki facet Co zawraca (- Taka jego praca?) Człek na najlepszej już drodze By przejść na Abrahama łono A ten palcem grozi: No No! I z powrotem - Najlepiej do domu Panie Boże zwracam uwagę - komu To służy? Człek w jak najdalszej tu podróży - Śmierć już poprawiać chce statystyki A ten jej psuje szyki! Sklei podreperuje Na nogi postawi I... wypcha za drzwi I jak najdalej od tej Białej sali Co za natura jakie upodobanie - Za kawałeczkiem za chwilką życia Tak się uganiać? Jakby to było coś nadzwyczajnego - W całej wieczności coś niepowtarzalnego? A przecież jak powiada piosnka znana: - " Nie będzie to to będzie inne" co się strzykać? Co się łamać Panie Boże ja nie z tych żeby wnikać Gdzie nie potrzeba Lecz gołym okiem widać - Jak to wygląda? No na Skawińskiej... - Ta klinika A wieczorami? Żadne sekrety - Profesor (wiadomo Szczeklik) Na okrągło: Śpiew wino kobiety kabarety Śpiew wino kobiety kabarety... Czy to wypada? Czy to nie przesyt? Odpowiedź Pana Boga Dziecko Drogie donoszą mi w niebiosach O twych donosach (względem Szczeklika) Sprawy to znane i nic nowego dla nas Z nich nie wynika Działa on ci Szczeklik legalnie - I owszem należy mu się pochwała Że aż tak działa Czujny zręczny sprytny bystry (Szczeklik ze Szczeklików) Więc ma wyniki - Niechże tam ciągnie leczy zawraca Taka już jego praca Gdy przyjdzie pora - mój ty Boże (Jak wy to tam na Ziemi powiadacie) I Szczeklik nie pomoże! Lecz póki jeszcze w terminach luzy Jeśli możliwe przesunięcia Niech bierze do sekundy Co tam na Ziemi jest do wzięcia (Owszem podziwiam styl Śmiałość przedsięwzięcia) Zaś - co się tyczy prywatności? Cóż Dziecię... W tym co mi tu donosisz Nieścisłości widzę że tak to określę - Względem mnogości - Wino powiadasz śpiew - kobiety kabarety? Wszak jest odwrotnie! Wina i śpiewy?... - owszem i owszem Ale - kobieta i kabaret! W aspektach obu - stałość znana jest Nie-po-szla-ko-wa-na Czyli że - nie ponosi tu uszczerbku Cnota wierności Tedy aprobuję. I z góry mrugam Okiem Opatrzności. Baka z Dymnym Dymny z Baką Na niebieskich Dzikich Polach Dymny z Baka się spotkali - Czujesz Waszmość do Dymnego Baka rzecze - Chłodem ciągnie coś od spodu? Śliwowicą I kapustą i grzybami - Jesień w Połoneczce znaczy? - W Nowogródku nie inaczej? Ech no kumie Dymny jezuicie prawi - Kto na jakiej grzędzie siedział Tu nieważne Tuśmy równo poza - ziemsko Sąsiadami Ale ciągnie przyznam nęci - Nęci jeszcze owa przeszłość Trudno... Głowy nie połamiesz Konkluduje Dymny z Baką - Kijem światła nie zawrócisz Świata drugi raz nie wrócisz Nam już nic tam - Młodym Co na Ziemi teraz po nas - Może by co stąd posłali?... Gorzałeczki po kusztyczku Po ćwiarteczce pergaminu Wyciągnęli Pociągnęli - Pół rymując pół ucztując - Dymny z Baką Baka z Dymnym tak pospołu Pismo na dół szykowali Licho pismo pochwyciło I poniosło Pod Barany Durnie - w poprzek i na ukos Idioci zaś zygzakiem je czytali Ja com pojął przepisuję I podaję dalej Odezwa wiosenna do młodzieży Czyli nauczanie w stylu księdza Baki (z uwzględnieniem retoryki Wiesława Dymnego) Świat cały czas się zdarza Z wszystkim co mu się przydarza I co najbardziej niebywałe - Jednak się staje Nic nie zostaje Oprócz esencji - Prócz garstki minerałów (żelaza cynku wapnia et cetera) - Prócz chwili pamięci Droga Młodzieży - W Kosmicznej Dzieży Kosmiczny pyłek Dopiero szuka Gclzie by uderzyć - Dopiero jęknie chuć pograniczna Chętka przybliży się do życia Wybuchną schizmy Kabarety Rykną mężczyźni Jękną kobiety Zdziwi się wielce zadziwione Powszechne Mniemanie - Jak to? Zawoła: Nie było - Jest?... Jest?... - Nie ma? Jak to? - O kurcze blade! (To jest - Panowie Panie...) NASTANIE CISZA (Zwykle to tak się dzieje: Życie - od chętki Chętka odchodzi precz od życia) Lecz póki jeszcze Droga Młodzieży Lecz póki jeszcze... - Z wiosną gdy ruszasz na wycieczkę - Świat gdy przynęca w zielone gaje To zdążaj ruszaj WAL DO PRZODU! Z kukułką kukaj Brataj się z bratkiem Miej fioła z fiołkiem Jednakżeć radzę - ZWAŻAJ NA TECZKĘ!!! Bo co się nawet nie wyobraża To się przydarza Świat się powoli porządkuje - Chcąc nie chcąc klasycznieje Nawet najbardziej "niebywałe" Jednak się staje I czy uwierzysz Droga Młodzieży - W pobliskim gaju w zielonym maju - Na grobie Piotra Skrzyneckiego Płyta już marmurowa leży? Nic nie zostaje Oprócz esencji - Prócz garstki minerałów - Chwili pamięci (Przelotny koncert westchnień Ulotny kawałek piosenki) Dziś wieczór gramy Z tym jednym wieczorem Z tym jednym koncertem Wszystko - W okno Panu Bogu! Jednorazowo: Muzyka splecie się powikła I na wysokościach Jednorazowa Zniknie - Ten raz - Ta dzisiaj I łomot Bicie Jakie dziś pójdzie bicie - Od serca do serca Ping pong jaki (Paletki źrenic go przeniosą) Dziś wieczór Dziś wieczór gramy I jeśli po coś - Najbardziej - Może nawet jedynie po to Dziś się żyje po to Koncert? - W podmuchach szczęścia Chusteczka Pełna radosnych westchnień Ulatująca Ponad oklaskami Panu Bogu w okno W nocnym barze Singer Przepadłe w opowieściach Nie napisane (najpiękniejsze) wiersze Które się w pismo nigdy Zapędzie nie dały Świeca z daleka Dżwlęczą - Kryształy złudzeń Autoomamy Po latach Złom Onegclajszych uniesień Nie podjętych miłości O czwartej nad ranem W nocnym barze Singer Wraca (A jednak wraca - Bo przecież nie przywoływany) Na swoje znów pięć minut Złom a jednak jeszcze nieodżałowany Ironiczna ręka barmana Kieliszek chłodny podaje (Z ta sama od pokoleń wprawa Z tą samą od pokoleń znajomością sprawy) Wracajmy - Nikt na tę scenę już nie patrzy Nie woła I nie czeka Wracajmy Chociaż te same dawne głody - W oczach na sali rozpoznaję Dzielą nas kilometry pokonanych złudzeń Rozbrojone arsenały zachwytów Racjonalne do rozwagi doprowadzone W żyłach tętno Ze Stanisławem Balińskim rozmowa (Fragmenty) Baliński to był poeta nie nowy Rzekłbym poeta był to "dawnościowy" Ale jak nie tknąć tych linijek głosem Słyszysz od razu: poezja i śpiew to zarazem Porcelana w tym składzie Czuć po gatunku słowa Najbardziej ona z korca Biało-amarantowa - Dawnego szyku amator Zresztą miał dystans do tych - z wdziękiem Staroświeckim białych rękawiczek Porzuconych przy tomiku wierszy - Budowniczy dbały o szczegół Dostrzegał że w obrazie świata Z wiosną na przykład dla kompozycji Dla nastroju - Garść fiołków - W szklaneczce kryształowej To dobry pomysł? Nigdy by się nie zniżył do modern - chaosu "Nie przeskoczyłby siebie" Bieżącym mówiąc językiem - Nie zszedłby do współczesnej Komunikacji ulicy Jak u Lechonia (u kolegi) Tak i u niego - Marmur i róże wiersze owe I Ona... - Świetlana - Smutna - Utracona Najlepiej ujrzysz Ją na płótnach (U Grottgera Na kartonach) I klatka sercu wciąż za ciasna Ot wszystko jasne (Choć sedno ciemne wszystko jasne) * * * Mieliśmy z Balińskim wspólną piosenkę Z wiedzą wzajemną albo nie Złączyła nas ta melodia - Woda co w niej rwie I choć minęło wiele czasu Jak oni (tamci) w kawiarni tej nad rzeką W niedzielne letnie popołudnie siedli - Siedzą dalej... - Pochyłe panie i panowie Choć dawno inni wciąż ci sami - Ubrani jasno mile schludnie I tak jak wtedy Fala za falą świat za światem ginie Przez puste niebo toczy kulę smutku Demon A oni? Jak w zetlałym w dawnym filmie Siedzą - Piją herbatę za herbatą I rzeka pluszcze - szkoda Że jak ta rzeka jak ta woda - młodość... refren płynie - Szkoda no szkoda i jaka szkoda Szept się do szeptu skłania Łączy się potężnieje zewsząd Łamie się piosenka Zrywa się muzyka Głos - z drugiego brzegu ktoś zawołał? - Poczekaj poczekaj... Głos znów słychać?... * * * Nigdy nie spotkany Wielce Szanowny Drogi Panie Stanisławie - Żyliśmy obok choć w jednym czasie Myślę o Panu nieraz i o tej myślę Geografii Ducha Gdzie inne jest przestrzeni prawo - Czasu inna rachuba I co dalekie - tam dalekie być nie musi Bo inna jest miara: Wspólnoty myśli Wyobraźni Pobratymstwa uczuć Myślę o Pańskiej "Wielkiej Podróży" Co za przygoda - Strona po stronie wiersz za wierszem Iść Pańskim szlakiem Świat jest daleki powiada Pan i tak nieduży Gdy już nie tu czy się spotkamy Tam - jak Pan to nazwał "Po tamtej stronie snu?" - I na stronicy już pożółkłej A jakby w myślach własnych Czytam - W niedzielny wieczór późny Gdy wiatr od Plant Z jesiennym podwawelskim świstem W okna tłucze - Woda się w Wiśle w latarń kołysaniu Mroczy - Zalśni i zanika Czytam - czy słyszę? Refren: "Na palcach jak podchodzi" Odchodzi znów zawraca - Nie bój się wszystko wróci Choć nic się nie wraca Jak tłumaczy I nie wiem - słowom Co w refren się składają Mogę wierzyć? Gdy wiem: - Po to się refren składa Aby się śpiew powtarzał? - Z wszystkiego - I za wszystko Co się nie wraca To co zostaje - Klepsydra czasem Na murze długo targana (Klej widać ponad miarę serdeczny?) Przy domofonie nazwisko dalej zamieszkałe Pozycja w księgach w księgach wieczystych "Wspomnienia wspomnienia" (na Berdyczów listy) To co zostaje - Jeszcze czyli jak dawniej - Kto wie do końca i tak może? Mój dialog z tobą W myślach Albo głośny po pustej kiedy idę drodze To co zostaje - To co zostaje - I tak - Widzialni Z Niewidocznymi Nierozłączeni wciąż Przechodnie - Cienie poszeptujące z sobą Idziemy Oby tego pewni? - Kto z nas prowadzi - Kto odprowadza kogo? Nocne telefony Piotra S. Chodzi po moich snach Pół kot - pół Piotr Hybryda jakowaś Z białą różą w klapie Z kabaretu rodem Zjawa zaświatowa Chodzi tłucze się Wydzwania Wątłe straże snu przestrasza W końcu mówię mu: Człowieku (Jednak no bo jakże się odezwać?) - Tak nie można dłużej Było co było Siadaj pogadamy Jak tam teraz - Boli? - Tęsknisz? - Jest żeś tam szczęśliwy? Patrzę - a on patrzy Wzrokiem dawnym (Takim niebieskawosiwym) Najprawdziwszy Potem ręką machnie Śmiechem na głos parsknie "Ach kochany ach zwariowałbyś zwariował"... Opowieścią swoją prawie już się Dławi "Gdybym ja ci opowiedział słuchaj"... Patrzę A on strażak pod sufitem Na drabinie siedzi w kasku W gong bezgłośny wali Bańki z mydła dmucha - Słuchaj mówię mu człowieku (Jednak) Dość tych szpasów skrętów śmichów Sprawa w końcu raz poważna Myślisz że to się tak uda Wszystkim - ot jak drzwiami trzasnąć I po wszystkim? I już? Koniec Finis Kabaretu Życia? Słuchaj człowiek to jest tu coś więcej Dłużej Niewidzialne jego pasmo Tu rozsnute Jeszcze się przesnuwa Spojrzysz - pod powieką przemknie Wspomnisz - czoło muśnie (W środku draśnie Ani zgadłbyś - czemuś oto się zachmurzył?) - Słuchaj mówię A on prestidigitator Pelerynę w kłębek zwija Spłaszcza i już płyta czarną Kręci I już gnomik ludzik śmieszny Hop w tę tubę gramofonu Skacze - Słuchaj mówię mu człowieku Jak do studni za nim wołam No to niechby choć piosenka Z tą rozmową co to "smutnie Nieskończona" (ach już widzę Że na wieczność ona taka I już tylko) Albo: "wciąż się śmiejesz Lecz coś tkwi poza tym"... ten kawałek Czy pamiętasz? (To by było romantycznie) Lecz - czy płyta chroma tak już? Lub on - mara niema głucha Trzask... I tylko przez te trzaski Wciąż powtarza się i kręci Machinalnie Mechanicznie Jakby refren jaki: "Tkwi poza tym'' "Tkwi poza tym" "Tkwi poza tym" (Gdzież tak było? Po sąsiedzku u Kantora W sławnym teatrzyku śmierci?) - Słuchaj mówię kończmy seans Majak złudny To dzień biały Od Wawelu nad Groblami Leci piórko przez miasteczko Czy to nie od kapelusza? Słuchaj mówię On nie słucha "Tkwi poza tym" "Tkwi poza tym" "Tkwi poza rym" "Tkwi poza tym" Piosenka umarłych Śnią nam się nasze sny Coraz mniej ziemskie Bledsze Szarości coraz to więcej w nich l wszystko w nich coraz dalej Chwytamy pustkę - W pustych przestrzeniach Chwytamy puste obręcze powietrza Jeśli kochamy? - Jeśli kochamy nawet jeszcze To nie tak już jak przedtem Skurcz żaden nie obudzi nas - Wszechwładna jest już w nas zamieć serca O śpiewie aniołów Aniołowie Pańscy w niebie śpiewają Świat przywołują W czas się wikłają Czas się zawiera w śpiewie immanentnie Piękno gdy pełne Gdy ma być zupełne I w niebie musi być też trochę też ziemskie? Lękasz się duszo anima mea Jak z twym mieszkaniem potem co będzie? Odbiwszy od ramienia mego Do świata pójdziesz gdzie umyślonego? Gdzie sienie gdzie pokoje twoje z kim tam zasiędziesz? - Decorum wielce tam będzie strojne? Theatrum czeka na nas sposobne? To wiem to w Piśmie jest Wypowiedziane: Aniołowie Pańscy w niebie w głosy śpiewają Nad sztuki inne honor czyniąc dla Muzyki O radosne pienia Świętych zawodzenia Serafinów okrzyki Nie trwóż się - istności mojej istoto Co z egzystencją twoją co potem? Pomnij bywało - zachwycona Ze szczęścia prawie chciałaś konać Więc może tak - per analogiam - dalej? Tyle że tam już constans? - Constans constans na amen Aniołowie Pańscy w niebie śpiewają Świat przywołują W czas się wikłają Czas się zawiera w śpiewie immanentnie - Szczęście gdy pełne - Gdy ma być zupełne I w niebie musi być też trochę też ziemskie? Znak Na Rynku więc w Krakowie Gdy sezon rozprzestrzeni Ogrodowe krzesła Upadnie Wraz z hejnałem Na stolik kawiarniany Akacji kiść Dojrzała wonna duszna W kolorze écru To będzie znak A odzew? Leciutko zadrży Filiżanka - Wyleje się łyk kawy (Ofiara poświęcona duchom) Więc tak się umawiamy? Powtórzmy: W czerwcu w Krakowie Bar Vis a Vis W porze hejnału Akacji kiść (- Dojrzała wonna duszna W kolorze czerni)