Andrzej Stasiuk Jak zostalem pisarzem Kurcze, nikt wtedy nie jezdzil taksowkami, przynajmniej nikt z nas. Taryfiarze byli podejrzani. Jak sie ma szesnascie lat, to wiekszosc jest podejrzana. A zreszta nie mielismy kasy. Jak sie nie ma kasy, to wszystko od razu robi sie podejrzane, zwlaszcza ci, co maja. My w kazdym razie nie mielismy. Jezdzilo sie autobusami i tramwajami. Tramwaje skrzypialy jak nieszczescie. Skrzypialy na zakretach. Pierwszy byl na rondzie Starzynskiego, jak jechalo sie do Srodmiescia. Skrecaly w prawo i skrzypialy. Jak sie jechalo na Prage, to dopiero przy Ratuszowej byl ten cholerny skrzyp. Ale tam mozna bylo wysiasc i byla zielona budka z piwem. Mozna bylo pojsc w prawo i do zoo, popatrzec na malpy, slonie i hipopotamy. Jak sie doszlo do hipopotamow, to byl juz most Gdanski i mozna bylo zlapac tramwaj do Srodmiescia. Tak robilismy. Mozna tez bylo isc na piechote na druga strone i w lewo przez park, potem kolo fabryki pieniedzy i juz lapalo sie staromiejski klimat, kamieniczki, bruk, elegancka makieta i w Pasiece piwo kosztowalo dziesiec zlotych. Nikt sie nie pytal. Zreszta wygladalismy na wiecej. Rzadko jest tak, ze sie wyglada na mniej. Nam sie w kazdym razie nie zdarzylo. A moze kelnerki byly zdemoralizowane. To jest sprawa niejasna i dzisiaj raczej nie do rozkminienia. Pierwsza telefoniczna budka stala na rogu Freta i Koscielnej. Zawsze byla zepsuta. Guzik nas to obchodzilo, bo i tak nie mielismy do kogo dzwonic. W Bombonierce wieczorami koles gral na fortepianie przedwojenne szlagiery. Ciociosan byl po dwadziescia zlotych lampka, a cola po dziesiec. W sobote nie bylo gdzie usiasc i do tego jasno jaku lekarza. I wszyscy to samo: cola, ciocio-san i ciastko. Papierosy caro byly w miekkich blekitnych paczkach. Kosztowaly dwadziescia zlotych. Klubowe cztery piecdziesiat. To byl powazny rozrzut. Dzisiaj juz tak nie ma. Najchetniej palilismy extra mocne bez filtra,1 bo najbardziej szkodzily. Potem gdzies znikly i musielismy sie zadowalac byle czym. Ale zanim przepadly, kosztowaly chyba najpierw szesc piecdziesiat, a potem dziesiec. Zolty pasek i czarne litery. Zanim wylecial z nich tyton, byly grube jak maly palec. Wierzylismy, ze maja cos wspolnego z gitanesami. Nie mialy. Teraz to wiem. Koscielna mozna bylo zejsc kolo Najswietszej Marii Panny nad sama Wisle. Nikt tego nie robil, bo tam nic nie bylo. Chodzilo sie zawsze prosto. Ludzi robilo sie wiecej i wiecej, a przy Barbakanie juz przelewal sie tlum. To zawsze dzialalo troche podniecajaco. Nie wiadomo wlasciwie, dlaczego. Wszyscy paletalismy sie miedzy jednym Rynkiem a drugim i z powrotem. Po drodze zadnych atrakcji, a niektorzy potrafili robic to caly bozy dzien. Zawsze byla nadzieja, ze cos sie stanie i stawalo sie zazwyczaj mniej wiecej to samo. Spotykalismy sie i tyle. Niektorzy dzisiaj nie zyja. Nie wiadomo na przyklad, czy zyje Bobik. Byl ciut szurniety, wiec naprawde trudno cos powiedziec. Nosil chyba szalik i wygladal calkiem przystojnie. Troche jak ladny Niemiec. Co do innych tez nie mozna miec pewnosci. Chodzilo sie i czekalo. Siedzialo sie i czekalo, stalo i czekalo. Troche monotonne zajecie, ale nikt nie mowil, ze mu sie nudzi. Na Rynku jak zwykleStrona 1 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt wisialy obrazy i pilnowali tego artysci w sandalach. Czasami ustrzelili jakiegos jelenia i szli pic do Fukiera. Towaru pilnowal wtedy jakis wynajety. To bylo ekstra malarstwo. Zachody slonca, wschody, zaglowce, roslinnosc, postacie kobiece i staromiejskie widoki. Te ostatnie szly najlepiej, bo mozna bylo od razu porownac, ze to prawda. Niemcy brali po kilka sztuk. Holendrzy nic nie kupowali, bo na ogol tez mieli sandaly, byli podobni do malarzy i wiedzieli, co jest grane. Kiedys nie mialem papierosow i podszedlem do jednego Holendra. Zrobil skreta z druma i mi dal. To byl moj pierwszy skret i wcale mi nie smakowal. Wieczorem chodzilo sie do Jaja. Palily sie swieczki, mozna bylo mazac po scianach i puszczac swoje tasmy. Tak wyobrazalismy sobie wolnosc. Wszedzie bylo tanio. Nie mielismy o tym pojecia. Czasami legitymowala nas milicja. To bylo cos. Nie wszystkich legitymowala. Jak sie chcialo miec spokoj, to sie szlo Celna na Gnojna Gore. Tam mozna bylo robic wlasciwie wszystko, byleby nie za glosno. Wierzylismy we wszystko, co sobie opowiadalismy i nie przychodzilo nam do glowy, by cokolwiek sprawdzac. Pisze w liczbie mnogiej, bo nie lubie zwierzen. Szlo sie Brzozowa w lewo i pod Barbakan. Wieczorem siedzieli tam pijaczkowie. Pod mostem bylo w cholere plastikowych korkow od alpag i blaszanych od piwa. Jak nie bylo pijaczkow, to tez mozna bylo robic, co sie chcialo. Gliny tam nie chodzily. Troche smierdzialo. Bylem tam z kilkoma dziewczynami. Nie ma sie czym chwalic. Wszyscy tam przychodzili. Stala jedna lawka. Gora szli japonscy turysci i sie usmiechali. Nikt ich wtedy nie traktowal powaznie. Imponowali nam Amerykanie i Anglicy. Francuzi juz nie tak bardzo. Mieli tylko Jean-Michel Jarre'a, ale nie wszyscy zalapy-wali sie na Oxygene. Prawde mowiac, prawie nikt. Zylismy jak zwierzeta. W stadzie. Niektorzy wygladali jak ostatni kretyni. Nikomu to nie przeszkadzalo. Niektorzy byli glupsi niz drewniane piec zlotych. Nikt im zlego slowa nie powiedzial. Podejrzewam, ze juz nigdy tak nie bedzie. Dlugie wlosy, kiepskie papierosy. Sluchalo sie Floydow, o Sex Pistols nikt jeszcze wtedy nie slyszal. Grali dla siebie, nie dla nas. Jakby sie zjawili na Piwnej, pewnie bysmy ich pogonili. Te agrafki, podarte koszulki i dzinsy. My tez nosilismy podarte wrangle. Podarte, ale polatane. Lata na lacie. Jedna na drugiej. Tak grubo, ze latem to niewyrobka z goraca. Musielismy troche smierdziec. Ale jak sie jest mlodym, to sie tak nie cuchnie. 11 Cuchnie sie pozniej, pozniej trzeba sie czesciej myc ze strachu przed bakteriami i przed innymi ludzmi. Tak, nakopalibysmy Rottenowi w 77-mym. Nie mial szans. Niektorzy sluchali Slade'ow, lecz sie nie przyznawali. Ja tez sluchalem, ale udawalem, ze tylko Floydzi, Hendrix i Joplinka. Co mial piernik do wiatraka. Jedlismy chleb i popijalismy mlekiem. W New Yorku Nico spiewala z Velvetem, a nas to gowno obchodzilo. Nie mielismy pojecia. Musialo byc dlugo, nudno i na powaznie. Piec minut gitarowej solowki wcale nas nie zadowalalo. Najlepiej jakby bylo dziesiec i to na perkusji. Jak Piotrowski z Apostolisem na kortach Legii. Publika szalala, chociaz wszystko razem, jak popatrzec, nie mialo zadnego sensu. Zwyczajnie sie scigali. Dziewczyny byly tak samo obdarte jak my. Trudno bylo odroznic. Zwlaszcza z tylu. Nosily spodnie. Pekaly na tylkach. Cos sie wtedy naszywalo. Najlepiej amerykanska flage. Angielska naszywalo nastepne pokolenie. Nikt nie naszywal sobie francuskiej. A niemieckiej to juz w ogole. Niemcy to nie byl zaden kraj. Nikt o nich nie myslal. Dopiero pozniej, jak niektorzy jezdzili na arbajt. Tak, ale to bylo naprawde pozniej. Juz razem z Rottenem i reszta. Na Krakowskie sie nie chodzilo, bo nie bylo po co. Do Zamkowego i z powrotem. Czasami, zeby bylo urozmaicenie, wracalo sie Kanonia i Jezuicka pod oknami komendy. Nosilismy podrobki adidasow i trampki. Albo zamszaki. Tak, zamszaki, przede wszystkim zamszaki. Bezowe, miekkie, sznurowane na cztery dziurki. Chodzilo chyba o pacyfizm, lagodnosc, te rzeczy, chociaz niektorzy czasem sie napierdalali. Z takiego zamszaka tez mozna bylo niezle komus zapalic. Jak padalo, robily sie calkiem do niczego. W ogole jak padalo, to trzeba bylo gdzies sie schowac. Kelnerki tego nie lubily, chociaz knajpy byly panstwowe i kobitki jechaly Strona 2 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt na pensji. Jakbysmy wygladali troche normalniej, 12 to byloby nam lzej, ale mlodosc nie uznaje kompromisow i w koncu nas wywalali z kazdej knajpy. Taki na przyklad Jasio - w tamtych czasach wszyscy musieli go brac za wariata. Nawet teraz ludzie by sie za nim ogladali. Byl z jakiejs podlubelskiej wsi i chodzil z Pismem Swietym. Nie mielismy uprzedzen. Dopiero potem sie okazalo, ze naprawde chce nas nawracac na jakis zwariowany pury-tanizm. Przypominal Charlesa Mansona w takiej troche chlopskiej wersji. Bez przerwy gadal o milosci. Bralismy to doslownie i wtedy sie okazalo, ze zaszlo nieporozumienie. Nadawal nam jakies biblijne imiona. Tak, mial w sobie cos z apostola, ale wybral sobie kiepski czas i miejsce. Nie nadawalismy sie. Spokojnie mogl gdzies zagrac swietego Pawla. Strasznie sie wsciekal, gdy dziewczyny siadaly chlopakom na kolanach. Cholernie czarny, cholernie zarosniety i umiesniony jak kowal. Chodzil za nim Andzelo, najwierniejszy uczen. Tak musial wygladac swiety Jan. Blondyn, bez brody, z nieobecnym spojrzeniem, cichy jak swir, ktory moze w kazdej chwili odleciec. Pochodzili chyba z jednej wsi. Obydwaj mieli twarde, mocne dlonie wiesniakow. Niewykluczone, ze Pan poslal ich pomiedzy nas, ale niewiele zwojowali. Nie mieli pojecia o Floydach ani Joplince. Andzelo nosil w chlebaku flet i wygrywal jakies smutne, pastuszkowe melodyjki. Chyba sam je ukladal. Mialem dzinsowa kurtke z obcietymi rekawami, nic z tego nie rozumialem, ale wszystko mi sie podobalo. Przestalem chodzic do szkoly. Tramwaj ruszal z przystanku, rozpedzal sie i halasowal jak startujacy odrzutowiec. Polowa chlopakow z klasy nosila zaprasowane spodnie i kanciaste nesesery po czterysta piecdziesiat zlotych sztuka. Wszystkie byly czarne. Jak pierwsze samochody Forda. Poczatki elegancji zawsze sa skromne. Nesesery byly z twardego plastiku. Mozna bylo grac na nich w karty. Jak na stoliku. Nigdy 13 nie mialem nesesera. I nigdy nie przyszlo mi to do glowy. Bylem outsiderem. Pierwszy w szkole ostrzyglem sie. na lyso. W 77-mym. Po pijanemu. W wannie. Matka sie zalamala. Pierwszy i ostatni, bo nie pamietam, aby ktos potem wpadl na taki glupi pomysl. Chodzilem Zabkowska i starzy zlodzieje w bramach patrzyli na mnie ze wspolczuciem i zrozumieniem. Pierwszy w szkole nosilem kolczyk, ale zaraz go zgubilem i mi zaroslo. W ogole w szkole mieli ze mna ciezko. Jak przestalem przychodzic, to chyba odetchneli. Dyrektor nazywal sie Libera. Nosil czeresniackie baki i chabrowy garnitur. Moze go krzywdze, moze garnitur byl fiolkowy. W kazdym razie strasznie sie wydzieral. Jak wiekszosc byl sadysta. Guzik mnie to obchodzilo. Po prostu nie wysiadalem na tym przystanku. Jechalem dalej. Paru belfrow bylo OK, ale to jeszcze nie powod, zeby zaraz wysiadac. Wyskakiwalo sie przy Miedzyparkowej i od razu w Zakroczymska, kolo czerwonych murow Cytadeli i dalej. Mialem blekitna torbe na ramie. Wchodzilo do niej dziesiec piw. Bylismy idealistami. Nie chodzilo nam o kase. Zaraz ja puszczalismy. Mielismy taki knif, ze jak zabraklo, to sie podchodzilo do starszej eleganckiej pani i bardzo grzecznie i niesmialo opowiadalo sie historyjke, ze nam zabraklo do rachunku w kawiarni i dziewczyny tam siedza i czekaja. Damy na ogol wyjmowaly pugilaresy. Psychologia. Na chleb nikt by nie dal. Nosilismy rzemyki zamiast bransoletek. Giry nosily srebrne lancuszki z wisiorkiem w formie zyletki. Taka moda. Dziewczyny gitow mialy na szyjach czarne aksamitki. Ale to moglo byc troche wczesniej. W 74-tym, 75-tym. Mniej wiecej wtedy, gdy nosilo sie spodnice bananowy. To sa stare dzieje i moze mi sie mieszac. Oczywiscie czytalem Wojaczka i matka byla przerazona. Pilem mocna herbate i czytalem do rana. Kawa byla wtedy droga. U nas w domu uchodzi-14 la za luksus. Kawe zaczalem pic nalogowo dziesiec lat pozniej. Nie uprzedzajmy jednak faktow. Nie pamietam, jakie buty nosily gity. Ale najpewniej zwykle pantofle ze sklepu. Skajowe. Jak ich ojcowie. Wyobrazni to oni za duzo nie mieli. Konkretne chlopaki. Sluchali w Strona 3 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kolko "Domu wschodzacego slonca". Grali to nawet na gitarach. Zamiast kostki uzywali grzebienia. Taki styl. Latwo mozna bylo ich poznac. Wcale nie musieli miec cyngwaj-sow. Na Starowce rzadzil Diabel. Duzy, kedzierzawy i nerwowy. Nigdy nikomu nie zrobil nic zlego. Po prostu siedzial na lawce na Rynku z kolesiami i naradzal sie w sprawie krajowego wina. Nawet nie wiem, czy mial cyngwajs. Nosil koszule z Rozyckiego. Takie w teczowe zygzaki. My nie mielismy szefa, tylko postacie charyzmatyczne. Nie wiadomo, skad sie to bralo. Zjawial sie taki jeden z drugim i robilo sie ciche szu-szu w stylu: "To jest ten i ten, wiesz? No co ty? Powaznie!". I tak to hulalo. Facet nie musial nic robic. Wystarczy, ze go wczesniej nie bylo i sie zjawial, a paru innych cos o nim wiedzialo. Najlepiej jeszcze od kogos innego. No i musial miec wyglad. Z tym bylo najtrudniej, bo wszyscy wygladalismy jakpojebancy. Nigdy nie mialem cierpliwosci, zeby zapuscic naprawde dlugie wlosy, wiec sobie tapirowalem. Mialem na to szybki i bezbolesny sposob. No i w ogole Hendrix byl idealem. Dla chlopcow. Dla dziewczynek Joplinka. Ale na przyklad Napior wytatuowal sobie cos takiego co miala Joplinka, wiec nie wszystko szlo tak prosto. Jak pierwszy raz zobaczylem Napiora, to mial na sobie ponczo ze starego koca. Wszyscy wokol robili szu-szu, wiec byl postacia charyzmatyczna. Potem sie przyjaznilismy. Pisal wiersze i siedzial na odwyku w Garwolinie. To mi imponowalo. Odwiedzalem go. Diabli wiedza, po co tam siedzial, ale najpewniej po to, zeby miec swiety spokoj. Malowal obrazy. Czysty taszyzm - 15 tak mowil. Rzeczywiscie. W Garwolinie mial farby za darmo i nikt sie nie przypieprzal. Wszystko zreszta w Garwolinie bylo za darmo. Zawsze chcialem sie tam zalapac, ale jakos nie mialem cierpliwosci. Odwiedzalem tylko Napiora, bo to bylo przy trasie na Kazimierz. Piekna trasa. Wtedy to byla E-81. Kolbiel, Garwolin, Ryki, Kurow. W Kurowie odbijalo sie na Pulawy. W Kurowie urodzil sie general Jaruzelski, ale wtedy nie mielismy o tym pojecia. Po prostu odbijalismy w prawo, zeby jak najpredzej dopasc kazimierskiej szosy. Niebieskie lustro Wisly lezalo na plask. Po obu stronach drogi rosly tysiacletnie drzewa, a co krok byly glebinowe studnie z zimna jak lod woda. Lessowe wzgorki, zawijasy, zakrety i robilo sie od razu cieplej. Wszystko tam szybciej dojrzewalo, bylo wieksze, lepsze, slodsze. A kiedys w nocy nic nas nie wzielo z tego zasranego Kurowa i przeszlismy prawie trzydziesci kilometrow, a geby nam sie nie zamykaly. Wiele bym dal, zeby pamietac, o czym rozmawialismy. Nad ranem bylismy w Kazimierzu i pachniala piekarnia. Pachniala tak, ze nigdy tego nie zapomne. Piekarz dal nam dwa bochenki chleba. Ledwo moglismy je utrzymac, takie byly gorace. A potem jakis facet po prostu nas zawolal, dal poduszki i pierzyne i kazal isc do stodoly na siano. Pewnie wygladalismy jak wcielenie bezsennosci. Tak bylo. Ciezarowki jezdzily wtedy wolniej, byly mniejsze i nie kazdy kierowca mial radio, wiec nas zabierali. W ogole auta byly brudniejsze i panstwowe, wiec nikomu nie bylo zal. Dzisiaj nawet jak chca, to nie maja sie jak zatrzymac. Tak zapierdalaja. Wszystkim sie spieszy, wszyscy wioza jakis towar i sie trzesa, ze ktos im cos ukradnie. Kiedys w ogole bylo lepiej. Wszyscy to mowia. Nawet jak ich wtedy nie bylo, nawet jak nic nie pamietaja. Tak. Garwolin byl dobry. Potem byl Monar i juz nikt sie tak nie zachwycal, nikomu sie specjalnie nie spieszy-16 lo. Kupilem sobie dzinsy za dziesiec dokow. Wallysy. Zadna firma, ale mnie sie podobaly. Chyba w Pewexie na Inzynierskiej kupilem. Niedaleko byl prywatny antykwariat, gdzie facet w granatowym kitlu mial chyba wszystkie zeszyty z Kapitanem Zbikiem. A moze Pewex byl na winklu Wilenskiej i Konopackiej? Bardzo mozliwe. W kazdym razie i tak mi zazdroscili. Lubilem atmosfere Pewexow. To byl elegancki swiat. Papierosy byly na ogol po czterdziesci piec centow. Po trzydziesci piec byly ba-stosy. Wchodzilo sie i glupialo. Same cuda. Jak na amerykanskim filmie. Gordon, Walker, napoleon, koronkowe majtki, kobiety w ondulacjach, mezczyzni w skorach. Czlowiek czul sie oniesmielony jak jakis Janko Muzykant. Kiedys Strona 4 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kupilem sobie plastikowe philip morrisy. Kompletnie nie mialy smaku, ale pudelko nosilem przez miesiac. Niewykluczone jednak, ze tak nie bylo, ze pudelko od kogos dostalem. W koncu sie polapali i wywalili Napiora z Garwolina. Duzo rozmawialismy. Glownie o Allenie Ginsbergu. Czytal mi na glos "Sutre o sloneczniku" i czulem sie jak Jack Kerouac. Mielismy jakies smiertelnie zszargane niewyrazne odbitki na ksero. Jak pierwszy raz czytalem "Skowyt", to jezdzilem trzy razy od petli do petli autobusem H, a to jest kawal drogi. Z Dabrowki na Okecie. Czytalem i czytalem. W koncu pogonil mnie kierowca. Chyba gadalem do siebie. To byly czasy. Przed Poniatoszczakiem wsiadaly zawsze kanary. Najdluzszy przystanek i mialy czas wszystkich sprawdzic. Wtedy chodzili jeszcze w mundurach i mieli po piecdziesiat lat. W dodatku mieszane zestawy - facet z kobitka. Szanse byly wyrownane. W tramwajach rzadko wsiadali do drugiego wagonu. Bilety byly po zlotowce na tramwaj, po zloty piecdziesiat na autobus i po trzy na pospieszny. Na nocny tez chyba po trzy. Paczek kosztowal dwa zlote. Kielbasa z rozna siedem piecdziesiat,?00 17 mleko ze srebrnym kapslem chyba dwa osiemdziesiat. Wlasciwie caly czas. O swicie staly przed sklepami pojemniki ze smietana, kefirem, maslanka, twarozkami, skrzynki z bulkami i chlebem. Wtedy czesto rozmawialismy do bialego rana, wiec jakos to szlo. Nikt nie glodowal. Chyba ze byl leniem. Albo spiochem. Mleko ze zlotym kapslem kosztowalo chyba trzy dwadziescia, lecz moge sie mylic. W kazdym razie kielbasa zwyczajna cos kolo czterdziestu czterech zlotych. Ale nie zalezalo nam na miesie. Zalezalo nam na wolnosci. Dlatego tyle spacerowalismy. Cale dnie i noce. I jezdzilismy. Cale miesiace. Dopoki nie zrobilo sie naprawde zimno. Ale nawet wtedy probowalismy. Jak nie stopem, to pociagami bez biletow. Kwity przychodzily do domu. Tam bywalismy coraz rzadziej. Tak. Podrozowalismy jak jakies przyglu-py. Pojromania. W Zloczewie stalismy kiedys dwanascie godzin. Cala wies przychodzila nas ogladac. Grochal mial dwa metry i w maluchach zawsze kasowal kolanem pokretla od radia. Jak wsiadal, to uwazal, jak wysiadal, to zapominal. Stalo sie pare godzin i plulo. Asfalt byl tak zacharchany, ze trzeba sie bylo przenosic dalej. W nocy pod Kutnem wziela nas kobieta, a potem chciala wyrzucic, jak zobaczyla, ze Napior nie jest dziewczyna. W Jastrzebiej Gorze spalismy w filmowych dekoracjach na plazy. Takie Stonehenge z dykty i drewna. Robilo sie dziure i kimalo w megalicie. Faceci lazili z wiaderkami po grajdolach i krzyczeli: "Ogory, ogory z Jastrzebiej Gory!". Sprzedawali rano kiszone skacowanym. W Sopocie spalismy w piasku pod molo. W Zakopanem w wagonach na bocznicy. Najlatwiej bylo nie spac, tylko jechac bez przerwy. Kiedys jechalismy szescdziesiat godzin non stop i pod Slupskiem mielismy juz halucynacje bez zadnego podkladu. Dojechalismy nad Czaplinek nie wiadomo po co. Chyba, zeby zaraz wracac. Zawsze wracalismy, 18 zeby sie dowiedziec, czy ktos sie gdzies nie wybiera. Czasami przejezdzalismy Warszawe bez zatrzymywania, bez wysiadania. Kiedys gdzies pod Rzeszowem spalismy na przystanku i rano zbudzily nas dzieci z tornistrami. Zrozumielismy, ze jest wrzesien. Pojechalismy wiec do Wroclawia, bo wydawalo sie nam, ze tam ktos pozyczy nam pieniadze. Ale Dzonsona nie bylo w domu, w Em-piku tez pusto i musielismy jechac dalej. Pojechalismy nowiutkim berlietem z Jelcza. Do Lodzi. Moze zreszta zupelnie gdzie indziej. Cholera wie. Zily mialy jeszcze benzynowe silniki. Palily ponad trzydziesci na sto. Jezdzily na 78-oktanowej. Niebieskiej. W starach bylo gorzej, bo maska silnika grzala w dupe. To nie jest dobre, jak sie czlowiek przez tydzien nie myje. Ale kierowcy tez nie byli najczysciejsi. Czestowali nas papierosami. My ich tez, jak mielismy. Meczyla nas sraczka po zielonych jablkach. Ci, co walili, mieli zatwardzenie. Oni mieli lepiej. Gdzies kolo Stalowej Woli podarowalem wiejskim dzieciakom kopie niemieckiej parabelki. Oczy wyszly im na wierzch. Pewnie sie potem klocili o to, czyja jest. W Radomiu zawsze odliczalismy ostatnia setke, chociaz nie mialo to zadnego sensu. Jezdzilismy Strona 5 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt przeciez w kolko. Siedemdziesiaty szosty, siedemdziesiaty siodmy. Kacz-kowski w Trojce puszczal w kolko Emersonow i Yesow. To nie bylo uczciwe. Zalatwil nas na cacy. Puszczal ten gnoj i rozmiekczal nam charaktery. Przy takiej muzyce mozna brac tylko heroine. Pewnie nie wiedzial. Mogl sie kogos spytac. Na przyklad Metysa. On sie na tym znal. Mieszkal na Kozlej i mielismy blisko. Wygladal jak mlody Robert Redford. Jakby tam wszedl Iggy Pop, to bysmy mu nakopali. Nie znalismy kolesia. Patti Smith tez bysmy pogonili. Co za czasy. I cale New York Dolls. Przegrane pokolenie. Mlodzi powinni sluchac ostrej muzyki, a nie takiego pitolenia, takiej pedalskiej brzdakaniny. Rick 19 Wakeman w nocnej koszuli jak jakis druid. Po kryjomu sluchalem Slade'ow. Gitowcy tez ich sluchali. Jimmy Lea nosil czarna aksamitke. Bylismy na koncercie The Mud. Kaszana. Ale grali szybko, prosto i bez namyslu. Brzmialo jak jakas parodia. Bylismy na Muddym Watersie i to bylo cos. Bylismy na Rorym Gallagherze i to bylo prawie tak dobre, jak Waters. Przynajmniej wtedy. Zadnej scierny. Wszedl koles we flanelowej koszuli i trampkach i zagral. Popijal cos z butelki. Niewykluczone, ze alkohol. Waters nic nie popijal. Nie musial. Tym sie roznili. Jak sie konczyly koncerty, to nie bylo czym wracac. Zostawal tylko nocny. 602, a potem 612. Przesiadalo sie przy Wilenskim. Lumpy klocily sie z menelkami. Podjezdzaly radiowozy z Cyryla i ich uspokajaly. Jak starzy znajomi. Jak w rodzime. Nikt nie mial pieniedzy i nie bylo sie czego bac. 612 jechalo na sam koniec miasta. Do Dabrowki. Spokojna trasa. W Dabrowce kompletnie nic nie bylo. Wszyscy spali, zeby wstac rano i jechac do FSO. Nie bylo Koreanczykow. Robilo sie poloneza i duzego fiata. Kazdy mial jakies zajecie. Dawali wode mineralna, sok, mleko i zbozowa kawe. Nawet wiezniarki z Toleda, a potem z Kamczatki mialy zajecie. Kiedys wetknely facetowi w tylek przewod ze sprezonym powietrzem. Nie przezyl. Zupelnie jak z tymi zabami, ktore sie nadmuchiwalo w dziecinstwie. Nie chcielismy isc do FSO. Nie ze wzgledu na wiezniarki. Nie chcielismy isc gdziekolwiek. To bylo jakies podejrzane: rok, dwa wczesniej wiedziec, gdzie sie pojdzie. Bylismy na koncercie Dextera Gordo-na. Mial kraciasta marynarke, troche go rzucalo po scenie, ale gral pieknie. Niby bialas, ale wystarczylo zamknac oczy i mozna sobie bylo wyobrazic, ze to Charlie Parker. Na Trane'a byl ciut za grzeczny. Czytalismy Cortazara. Jak wszyscy. Powinnismy czytac cos innego. Cortazar byl jak Muzyczna poczta UKF. Dla kazdego cos 20 milego. Wypaczal nam charaktery. Na koncerty przyjezdzali Wegrzy. Wszyscy mieli dlugie wlosy i amerykanskie wojskowe parki. Tego im zazdroscilismy. Przyjezdzali tez Niemcy. Na rekawach mieli przyszyte niemieckie flagi. Nigdy nie wpadlismy na to, zeby przyszyc sobie polska. Najwiekszy scisk byl na McLaughli-nie. Drzwi do Kongresowej poszly w drobne chujki. Nie bylo zadnej obstawy. Paru stojkowych i paru cieciow. McLaughlin siedzial na tapczanie w bialej koszuli i scigal sie z Hindusami, ktory zagra szybciej. Nic wielkiego. Jeszcze jeden charyzmatyk. Livin' Blues dawali w cyrku na Chlodnej. Mieli wokaliste z Filipin. Ci jechali calkiem niezle. Po bozemu i bez kompleksow. Siedzialem pod kolumna od basu. Nic mi sie nie stalo. Nie ten sprzet co teraz. Nigdy nie kupowalismy biletow. Nie mielismy za co. Nie przychodzilo nam to w ogole do glowy. A nawet jak mielismy, to wolelismy dac w lape. Taki styl. Ale na ogol nie dawalismy. Nikt sie nie przejmowal. Jak nie bylo extra mocnych, to palilismy popularne. Panowalo przekonanie, ze najlepsze sa radomskie. Po latach przekonalem sie, ze to nieprawda. O wina bylo latwiej niz o piwo. Pilismy wiec wino. W takich ilosciach, w jakich nalezaloby pic piwo. Wcale nam nie szkodzilo. Lubilismy to robic. Na Grenadierow byl sklepik, gdzie mozna bylo dostac jeszcze cieple. Prosto z Warsowinu na Zelaznej. Butelki parzyly w rece. Przywozili je w drewnianych skrzynkach. Nie to, co teraz. Czytalismy "Greka Zorbe" i Bakunina. Niezly zestaw. Zima robilismy grzanca. Ale tez nie zawsze. Czesciej wypijalismy od razu. Niby bylismy wolni, a jednak troche nam sie spieszylo. Strona 6 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Powoli dawalismy sobie siana z Emersonami i Floydami. W sama pore. To byla droga donikad. Tak samo jak z Cortazarem. Zwietrzylismy zasadzke, jak to sie mowi. Olalismy Muzyczna poczte UKF. Raz pobilismy milicjanta. Ale byl w 21 cywilu i sam zaczal, wiac troche nie bardzo sie to liczy. Chodzilismy na Olszynke Grochowska, na Kozia Gorke, zeby widok smietnikow i przejezdzajacych pociagow podsycal w nas smutek i nostalgie. Sluchalismy Dylana. Pociagi jechaly do Lublina, do Chelma, a potem moze i do Ruskich. Syberia byla w koncu wieksza od Srodkowego Zachodu. Sluchalismy Wysockiego. Mieszal nam sie w glowach z Dylanem, tak samo jak Joau Baez mieszala sie z Zanna Biczewska. Wszystko bylo lepsze od Floy-dow i Emersonow. Czytalismy Faulknera i Dostojewskie-go. Nikt nie czytal Stachury. Jeden Napior go czytal, ale po drodze gdzies przepadl. Poszedl chyba na jakis powazniejszy odwyk. Zawsze byl marzycielem. Puszczalismy sobie plyty z Big Billem Bronzim i Leadbellym. Czarni byli konkretni. Od poczatku powinnismy sluchac Czarnych. Zero zludzen. Chcielismy zyc jak Czarni. Czulismy sie jak Czarni. Nic nie robilismy. Sluchalismy w kolko dziesieciu plyt i popijalismy na zmiane piwo i wino. Sluchalismy na zmiane bluesa z Delty i z Chicago. Chodzilismy po ulicach i kopalismy puszki po konserwach, bo wtedy nie bylo jeszcze puszek po piwie. To znaczy byly, ale w Pewexach, i jak juz ktos sobie kupil, to na pewno puszki nie wyrzucal, tylko stawial w charakterze ozdoby i wspomnienia. Pilismy po to, zeby na drugi dzien miec kaca. Tak sobie wyobrazalismy zycie Czarnych. Nie mielismy pojecia, ze tak wyglada zycie w ogole. Kuflowe bylo po dziesiec. Polskie plyty byly po szescdziesiat piec. Nie pamietam wiecej cen z tamtego czasu, ale wciaz moge zagwizdac "See see rider" i "Johna Henry", i "Take this hammer". W telewizji lecialy seriale, ale nikt ich nie ogladal. Ani dziennikow, ani w ogole czegokolwiek. Tak samo z radiem. Wiedzielismy, ze tam nic nie ma. W kolko puszczali Boney M., Africa Simon i Maryle Rodowicz. W telewizji nic nie puszczali. Co najwyzej Turniej miast 22 i Zbigniewa Wodeckiego. Palilismy marihuane. Rosla przy torach na Olszynce. Szybko nam sie znudzila. To nie byl najlepszy gatunek. Pare lat pozniej Fantomas z tej sa-mosiei wyselekcjonowal calkiem przyzwoity material. Suszyl sie w kuchni przy Szembeku i matka sie wsciekala, ze robi syf. Bez przerwy sie klocili. Matka lubila miec porzadek w kuchni. Jak to kobieta. A tu jej sie zielsko do rosolu sypalo. Fantomas odgrazal sie, ze jak nie da mu spokoju, to zacznie robic kompot. Nikt wtedy trawa jeszcze nie handlowal, a wszedzie jej bylo pelno. Tyle ze nie dzialala. To byly czasy. Wysocki i faja. Biczewska i skret. Nie mielismy pojecia, ze u Ruskich tez to rosnie. W Afganistanie byl jeszcze spokoj. Kazdy sie w kims kochal, ale sie nie afiszowalismy. Dziewczyny nie przepadaly za kumplami swoich chlopakow. Niektore zreszta byly zmyslone. W niczym to nie przeszkadzalo. Mielismy wiecej czasu i mielismy o czym gadac. O wymyslonych rzeczach lepiej sie gada. Nie ma potem czlowiek wyrzutow sumienia. Dalismy sobie siana ze Starowka. Czlowiek musi kiedys wydoroslec. Oni tam w kolko grali na fletach i chowali sie po bramach ze strzykawkami. Zupelnie jak dzieci. Sluchalismy Pete Seegera. Nie mielismy pojecia, ze jest komunista. Juraj czytal Kautsky'ego, zeby sie dowiedziec, co w trawie piszczy. Byl raczej odosobniony. Probowalem czytac Marksa, ale mnie znudzil. Kupilem go, bo byl bardzo gruby i bardzo tani. Kupilem tez Lenina, ale to byl zupelny belkot. Ani slowa o zyciu. Dzisiaj czuje, ze bylismy jakimis popieprzonymi lewakami. Zwlaszcza Dzojo, poniewaz pochodzil z bogatej rodziny. Mieli wille i ogrodek. Siedzieli w Erefenie na placowce. Dzojo tam jezdzil i przesiakl idealami. Czytal nawet kolesi ze szkoly frankfurckiej. My nie mielismy cierpliwosci. Wolelismy chalupniczo tlumaczyc Dylana. Nienawidzilismy kapitalizmu. Kochalismy Ameryke. 23 Ostas czytal "Grona gniewu" i plakal. Wszystko przez Marcusego. Ale o tym dowiedzialem sie Strona 7 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt pozniej. Palilismy jednego za drugim i bylismy dosc obdarci. Oprocz Ostasa. Zawsze byl elegancki. Nosil nawet wasy. Wtedy nie byl to zaden obciach. Malo kto pamieta tamte czasy. Jak sie komus nie chcialo zapuszczac wlosow, to zapuszczal wasy. Mnie nie bardzo rosly, a poza tym lubilem sie golic. Sprawialo mi to przyjemnosc. Jezdzilismy szostka na Goclawek i wracalismy na piechote. Melancholia peryferii brala nas w objecia jak najlepsza kochanka. Po drodze byla Arizona i musielismy uwazac. W barze Grochowskim dalo sie wytrzymac. Zwlaszcza w niedziele, gdy przychodzili tez porzadni obywatele - czasami nawet z dziecmi. Najprzyjemniej bylo w Zaglobie. Nikt sie do nikogo nie przypierdalal. Rondo Wiatraczna niedaleko, wiec byl przeplyw i nie wiadomo, kto swoj, a kto obcy, wiec nikt sie nie wychylal. Stalismy godzinami nad piwem. To nie bylo w porzadku, bo kufli na cala sale barmanka miala z pietnascie i kolesi w kolejce szlag trafial, ale nic nie mogli zrobic. Takie czasy. Zawsze czegos brakowalo. Albo piwa, albo kufli, albo kasy. Myslelismy, ze to jest normalne i zawsze tak bedzie. Nie chcielismy nic zmieniac. Zajmowaly nas idee, a nie przedmioty. W niektorych barach przynosilo sie ze soba butelki od mleka i tez jakos hulalo. Nawet lepiej, bo w koncu litr to jest wiecej niz pol litra. A w takiej Pokusie to stalo sie nieraz godzine w kolejce i nikt sie nie buntowal, poniewaz wszyscy chcieli sie napic. Potem z Pokusy zrobili pizzerie i zaraz potem wyleciala w powietrze. Wtedy bylo spokojniej. Jak nie chcielismy zalapac sie na lomot, to przechodzilismy na druga strone ulicy i zulia na ogol to honorowala. Mielismy wpadki, ale zazwyczaj byla to nasza wina. Jak ktos o polnocy widzi siedmiu kolesi, powiedzmy, na Osowskiej i probuje przejsc miedzy nimi, mowiac 24 w dodatku "przepraszam", to sam sobie winien. W zasadzie jednak chronil nas instynkt dzieci peryferii. Jak chcielismy miec komfort, to jechalismy do Srodmiescia. Do Okraglaka. Tam bylo calkiem ekumenicznie. Opisalem to w jednej swojej ksiazce. Szczalo sie byle gdzie. Odchodzilo sie kawalek i juz. 102 zawijal przy samej knajpce. Wtedy jezdzily berliety. Mialy eleganckie czerwone siedzenia. Chuliganeria wciaz je ciela, bo byly delikatne i mieciutkie. W ikarusach tego nie ma. Na samym tyle berlieta przyjemnie bujalo. Przygladalismy sie dziewczynom. Wystarczyl jeden przystanek i juz byl czlowiek zakochany. Ona wysiadala, wsiadaly kanary, kwit przychodzil do domu. To wtedy moja matka zaczela sie bac listonosza i boi sie do dzisiaj. Krosbi mial zawsze wiecej kasy i mi stawial. Czasami nawet autobusowy bilet, jak chcielismy spokojnie pogadac. Bez przerwy gadalismy. Potrafilismy przejsc z Grochowa na Marszalkowska i bez przerwy nawijac. Wychodzi na to, ze wtedy powinnismy powiedziec sobie wszystko, ale jak teraz sie spotykamy, to tez gadamy. Ale wtedy mowilismy sobie same najwazniejsze rzeczy, a dzisiaj to raczej wspominamy. Tak, wtedy mniej sie wspominalo. Najwyzej to, co bylo wczoraj albo przedwczoraj. Taka informacja, zeby nie wypasc z kursu. Ten zrobil to, ten smo, na ogol na bance. Same bohaterskie czyny. Co wieczor cos sie dzialo. Heroizm i fabula. Rzadko pozwalalismy sobie na liryke. Najczesciej wtedy, gdy nie bylo swiadkow. 2Ibis jezdzilo tylko do Wiatracznej. Na trojce jezdzily stare wozy, takie kanciaste z wiecznie otwartymi drzwiami. Motorniczy siedzial na wysokim drewnianym stolku jak w barze. W tych staroswieckich tramwajach byly staroswieckie dzwonki. Jak byl odjazd, to odzywalo sie dzyn, dzyn, dzyn. Mozna bylo wskakiwac i wyskakiwac w biegu, co nie znaczy, ze bylo to dozwolone. Wtedy zreszta trudno sie bylo zo-25 rientowac, co jest dozwolone, a co nie. Prawdziwy raj dla anarchistow. Teraz na ogol wszystko mozna, wiec to juz nie jest to i pewnie nigdy nie bedzie. Aha, w tych starych tramwajach motorniczy mial przed soba taki zestaw korb, cos jak wielkie mlynki do kawy. Strasznie romantycznie to wygladalo, jak z dziewietnastego wieku. Korby byly mosiezne i blyszczace. Pamietam tez stare jelcze na mniej wytwornych trasach. Staly na petlach z wlaczonymi silnikami. Widac paliwa bylo do oporu, ale nie bylo dobrych akumulatorow. Najlepsze miejsce Strona 8 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt bylo kolo kierowcy. Calkiem pojedyncze i czlowiek byl od reszty odgrodzony maska silnika, ktora wygladala jak odwrocona wanna i do tego obciagnieta bezowym skajem. Du-champ czegos lepszego by nie wymyslil. Tak. Czytalem i ogladalem surrealistow. Wtedy to dzialalo jak cholera. Zwlaszcza gdy padal deszcz. Sam nie wiem dlaczego. Moze w ogole, jak swiecilo slonce, to sie raczej nie czytalo? Krosbi sie zakochal, Juraj sie zakochal, Majeran sie zakochal, co do Fantomasa i Dzoja to nie ma pewnosci. Ja tez sie zakochalem. Kiedys to opisze. Ogolnie rzecz biorac, melancholia. Moze dlatego, ze wszyscy bylismy z Pragi. Tam czuc Wschodem. Nikt ze Srodmiescia nie wyprowadzal sie na Prage, a czyms trzeba j a bylo zaludnic. To sie zaludnialo synami i corami Mazowsza i Podlasia. Kiedys taki najmlodszy, co to dla niego nie starczylo ojcowizny, szedl na krucjate do Ziemi Swietej albo wyjezdzal do Ameryki. Po wojnie sie to skonczylo, wiec wedrowali na Prage. Grochowska od strony Goclawka wygladala jak Wegrow albo Sokolow Podlaski. Stad ta liryka i melancholia. Wierzby, fujarka, pastuszek, krowka, jesienne mgly i dymy na kartofliskach. To ma sie w sercu, nawet jak sie nosi levisy i slucha Dead Kenne-dys. Ale Kennedysow sluchalismy troche pozniej, tak samo jak Snakefingera. Levisy tez byly troche pozniej. 26 Chociaz nie: Dzojo juz mogl miec. Krosbi mial chyba wrangle. Na ogol nosilo sie podroby. Na Rozyckiego bylo tego do oporu. Z calego swiata. To znaczy naszywki byly z calego swiata, to znaczy napisy na nich. Wykonanie bylo z Zabek i Zielonki. Majeran mial jakies takie jasne i przez to caly czas troche zaswinione. Nikomu to nie przeszkadzalo. Nie bylismy szpanerami. Wlasciwie wyglad nam zwisal. Dezodorantow nie bylo za duzo. Ale jak czlowiek jest mlody, to tak strasznie nie capi. Dziewczyny troche nas cywilizowaly, ale to nie byla latwa sprawa, skoro idealem stroju byly dla nas westernowe longjohny - takie kombinezoniki, podkoszulek razem z dlugimi kalesonami i z klapa na tylku zapinana na guziki. No tak. Francja nie miala na nas wplywu. Kochalismy plebejska Ameryke. Moze z wyjatkiem Majerana, ktory czasem spiewal Brassensa. Ale nie robil tego nachalnie i zazwyczaj na wyrazne zyczenie. Surrealistow nie licze, bo to byla moja prywatna sprawa i sie nie obnosilem. Ktoregos dnia pojechalismy z Krosbim w Bieszczady. W Komanczy kupilismy sobie kuchenny noz z zolta plastikowa raczka, zeby cos w ogole w te gory miec. Potem przyszlo dwoch kolesi. Wyszli akurat z wiezienia w Lupkowie. Tam byly kamieniolomy. Bardzo nam sie spodobali i Krosbi chcial im zagrac "Juliana Johnsona" Leadbelle-go, bo jak wiadomo, Leadbelly byl wielokrotnym wyro-kowcem i nawet morderca, ale oni chcieli w kolko "Dom wschodzacego slonca". No to Krosbi im gral. W teczce mieli chyba z piec litrow wodki. Caly czas nam polewali. W koncu Krosbi stracil przytomnosc. Po prostu siedzial, gral i nagle sie przewrocil na plecy, i tak juz zostal. Ja zaraz po nim. Tyle tylko, ze na bok. Zwinalem sie w klebek i powtarzalem "mamusiu, mamusiu". Zbudzilismy sie wieczorem. Katorznikow juz nie bylo. Cierpielismy i nie chcialo nam sie podnosic z ziemi. Krosbiemu wcielo har-27 monijke, prawdziwego bluesharpa. Nigdy sie nie dowiemy, czy to tamci ja skroili. Rano poszlismy czerwonym szlakiem. Nad Oslawa, tam gdzie rzeka robi taka petelke, widzielismy jakiegos golasa. Myl sie. Potem zaczelo lac jak nagla cholera. Szlismy, wywracalismy sie, taplalismy sie w glinie i bylismy zachwyceni. Spalismy w jakims baraku kolo Baligrodu. Drwale powiedzieli, zebysmy sie kladli i nie pierdolili, ze bardzo przepraszamy. Porzadne chlopaki. Nic nam nie zrobili. W Baligrodzie Krosbi wyplacil z ksiazeczki PKO kase i pojechalismy na Mazury. Chcialem mu pokazac zlot hipisow w Zbicznie. Sam zreszta nie wiem. Moze najpierw bylismy na Mazurach? W kazdym razie to w Zbicznie rozpieprzyli nam namiot. Byl taki stary, ze do srodka wpadla pilka. Zrobila dziure jak stodola. Ciekawe, kto w nia gral? Polowa byla nawalona, a druga dyskutowala o milosci i pokoju. Lezymy sobie, a tu przez plotno wlatuje nam futbolowka. Love and peace, nie ma co. Wkurzylismy sie. Nie Strona 9 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt mialem juz do tego serca, jak dwa lata temu. Zaczynaly mi sie podobac dziewczyny na obcasach. A tam wszystkie wygladaly jak Indianki z "Blekitnego zolnierza" albo "Jesieni Cheyennow". To znaczy gorzej. Strzelilem sobie raz z poltora centa, zeby sprawdzic, jak tam z moja silna wola, ale na wszelki wypadek zaraz sie zerwalismy. Z silna wola to jest niepewna sprawa. Poza tym juz kompletnie nas nie krecilo Wschodnie Wybrzeze ani tasiemcowe solowki, ani flety i bebenki, ani fredzle i paciorki, nie krecilo nas nawet cale to "Hair" - no, moze jeden Mor-rison, ale on tez, jak my, mial to wszystko gdzies. Tak, przypominam sobie. Stamtad polecielismy w Bieszczady. Zukiem, ktory wiozl odkurzacze. Krosbi cwaniaczek siedzial w szoferce, a ja z tylu. Narzekal na nerki i sikal co piec minut. W Krosnie bylismy na koncercie big bandu Woody Hermana. To bylo cos. Jakis koles wzial mnie za 28 puzoniste. Mowilem do niego po polsku, a on nic, tylko ze swietnie, swietnie i nigdy czegos takiego nie slyszal. To bylo w kiblu. Stalismy przy pisuarach. A wczesniej spalismy u jednej slawnej osoby, ale nie zdradze nazwiska, bo to nie jest plotkarska ksiazka, ani tekst z kluczem. Ta slawna osoba zalatwila nam wejscie na Hermana i ma piekny dom nad Sanem. Przyjela nas brudnych, glodnych i w srodku nocy. Zawsze bede to pamietal. Jedlismy chleb ze smalcem i skwarkami, a potem jak ostatni cham zapalilem papierosa, nie pytajac o pozwolenie. Jezdzilismy pociagami bez biletu. Gdzies w srodku Polski na korytarzu raz w zyciu udalo mi sie czysto zaspiewac drugim glosem. Krosbiemu az oczy wyszly. Nigdy tego nie powtorzylem. Do muzyki trzeba miec cierpliwosc. To jest zajecie dla ludzi z charakterem. Pisac moze kazdy. Wiekszosc to robi, tylko nie pokazuje. Bylismy w Golkowku, gdzie kiedys grasowal slynny wampir. Przespalismy sie w czystej poscieli u rodziny Krosbiego i pojechalismy. Wpadalismy w rozne, raz lepsze, raz gorsze towarzystwa. Interesowalo nas zycie, a ksiazki raczej tak sobie. Prowadzilem dziennik, w ktorym zapisywalem, ile ktorego dnia wypilem. Szkoda, ze gdzies mi zginal. Niewykluczone, ze go odnajde, zeby rozprawic sie z mitologia. Dziewczyny kompletnie nie kumaly, o co nam chodzi. Przyjezdzalismy i godzinami gadalismy, gdzie nas cholera nosila. Uwazaly nas za idiotow. Powinnismy wiecznie zapraszac je do kawiarn, ale my chodzilismy tylko tam, gdzie zadna kobieta nie miala odwagi sie pokazac. My tez sie balismy, ale preferowalismy meskie cnoty w rodzaju bezmyslnej odwagi. Cichym idealem byl dla nas proletariat, tyle ze nigdy za bardzo nie chcialo nam sie pracowac. Inteligencja kompletnie nam wisiala. Tak samo jak szkola. Krosbi nic nie skonczyl przeze mnie, ja nic nie skonczylem przez niego. Spotykalismy sie przed brama Zespolu Szkol 29 przy FSO i w dluga. Gdziekolwiek, w pinechy, na Centralny popatrzec, jak odjezdzaja pociagi, na lotnisko popatrzec, jak odlatuja samoloty, na Gdanski most popatrzec, jak odplywaja statki, na tramwajowa petle, zeby popatrzec, jak odjezdza osiemnastka i dwunastka. Starzy musieli nas diabelnie kochac, bo zadnego z nas nie wywalili z domu. A powinni. Byli madrzy. I tak nas nigdy nie bylo. Jak dobrze dostalismy w tylek, wpadalismy odespac i podjesc. Troche jednak sie pracowalo. Krosbi oblatywal samochody na probnym torze w FSO. Wypijali flaszke i sie scigali fiatami. Zazdroscilem mu. Do tej pory jest jedynym kierowca, z ktorym nie boje sie jezdzic. Ja pracowalem w Fabryce Mebli Artystycznych. Malo romantyczne zajecie poza tym, ze wszystkim facetom brakowalo jednego albo dwoch palcow. Wkladalem do maszyny kawalki drewna i z drugiej strony wylatywaly ostrugane. Mile zajecie, tylko glosne. Pierwsza wyplata to bylo 1800 zlotych. Czulem sie jak prawdziwy mezczyzna i wszystko zaraz puscilem. Nie wiem, skad mi to przyszlo, bo ojciec zawsze wszystko przynosil i oddawal. Tak, to byla fajna praca. Nauczylem sie rozrozniac gatunki drewna, brzoza, jesion, buk, mahon. Kladlo sie mokre deski na wozek i wio, do suszarni, a w srodku bylo jak w dzungli: duszno, goraco i pachnialo zywica. Robilem posadzki do Zamku Ujazdowskiego. Bylem dumny. Zapieprzalem na grubosciowkach i formatowkach. Stare Strona 10 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt majstry pociagaly za maszynami winko. Sklep byl przez ulice. Stoi do tej pory. Taki samotny, pojedynczy dom na rogu Modlinskiej i Mehoffera. Szuflowalem trociny. Po dwoch miesiacach ktoregos dnia zapomnialem pojsc. Zupelnie jak do szkoly. To znaczy poszedlem, ale nie wysiadlem z autobusu i jakos tak samo wyszlo. Pojechalem do zoo. Byla jesien. Zloto, czerwono, hipopotamy, slonie, odglos Gdanskiego mostu - jeden z piekniejszych dzwiekow na swiecie - i Najswietsza Maria Panna po drugiej stronie rzeki, nad ktora unosily sie mgly. Nigdy nie bylem dobrym pracownikiem. Krosbi byl troche lepszy. Mial ciekawsza prace. Brazowe niedzwiedzie przy Swierczewskiego, rude wieze swietego Floriana, dziwny skos Florianskiej i czarne dachy Krowiej i Blaszanej. W takich warunkach nie dalo sie pracowac. Albo zapach Praskiego Portu. Ludzie musieli byc kompletnie slepi, zeby tego wszystkiego nie widziec. Wystarczylo przeciez hycnac Zamoyskiego i juz byl park Skaryszewski i czekoladowy zapach od Wedla. Pekaesy przy Stadionie byly niebieskie bez wyjatku i mialy zolte emblematy. Po Jeziorku Kamionkowskim plywali kajakarze, a zulia czasami rzucala w nich flaszkami. Plywali wiec blizej srodka. Za plotem na zielonym boisku cwiczyly ubrane na bialo luczniczki. Przy Stanislawa Augusta byl zaklad naprawy akordeonow. Szlo sie i szlo, i zawsze cos mozna bylo zobaczyc, zawsze mozna bylo gdzies skrecic albo wrocic inna trasa. W barze mlecznym o nazwie Wiosenny staruszki jadly ryz z cukrem i popijaly mleko. To byly czasy. Pomidorowa kosztowala dwa szescdziesiat, ogorkowa cos kolo tego, a chleb byl bez ograniczen. Za zloty piecdziesiat kakao. Nikt sie nikogo nie czepial. Mozna bylo siedziec i siedziec, i patrzec przez zaparowana szybe, a z kuchni plynely zapachy nalesnikow, sosu pieczarkowego i jarskich kotletow. Bylem wolny i nie bylem glodny. Jak w jakims rewolucyjnym snie. Zainteresowanym przypominam, ze dwa szescdziesiat to wtedy byly pieniadze wiecej niz smieszne. Dwie puste flaszki albo i jedna. Jak nie chcialo mi sie nigdzie wracac, to sypialem w wagonowni na Olszynce. Wybieralem zawsze pierwsza klase. Rano budzily mnie sprzataczki. Zlego slowa od nich nie slyszalem. Mowilem "dzien dobry" i sie zbieralem. Czasami sypial ze mna Filip. On znal miasto jak wlasna kieszen. Mial metr piec-31 dziesiat, chodzil w drewniakach i nigdy tak nie bylo, zeby jakos nie bylo. Podziwialem go. Potrafil zalatwic towar nawet w przychodni na Nowowiejskiej. Jak byl jakis ciezki zjazd, to zalatwial hemineuryne. Zawsze potrafil zalatwic kase. Wszystkich znal. Gral na gitarze jednym palcem, ale potrafil spiewac jak Hooker. Tak, to byl ktos. Podobno umarl. Podobno huknal sobie olejek kanabilowy i cos bylo nie tak. Nie bardzo w to wierze. Caly czas wierze, ze i zejscie potrafilby sobie jakos zalatwic. Lepszy od niego byl tylko Jacus. Przekonal moja matke, ze jest studentem seminarium duchownego. Uwierzyla. Mowil po lacinie. O chemii wiedzial wszystko. Byl chudy jak wykrzyknik i tak samo czarny. Przypominal cpunskiego Mefistofelesa. To juz nie bylo zadne Stare Miasto i nawiedzone malolaty z koltunem a la Joplinka. To bylo calkowite zawodowstwo i najwyzszy profesjonalizm. Jak ktos mu uwierzyl, to bylo po chlopie. Lubilem skubanca. Prawdziwy straceniec i pelna samoswiadomosc. Na szczescie zniknal ktoregos dnia. Moglo byc niewesolo. Spotkalem go pozniej. Widzielismy sie piec minut. Dal mi kase. Po prostu dal bez slowa i poszedl. Nigdy tak bardzo nie potrzebowalem kasy, jak wtedy. I wcale nie na to, co sobie myslicie. Zupelnie na cos innego. Diabli wiedza, skad wiedzial. Zycie jest dziwne. No tak. Latem jezdzilem z Krosbim, a zima z Majeranem. Do Zakopanego. Nie wiadomo wlasciwie, dlaczego. Ktoregos wieczoru wstalismy i poszlismy na dworzec. Chryste, zakopianska rzeznia. Osiem godzin w osobowym na stojaco w umywalni. Wszyscy pili. Kanar bal sie pokazac. Zreszta nie mial szans zrobic trzech krokow. Ludzie stali na korytarzu jak papierosy w paczce. Jak nie mieli sily, to sie osuwali i lezeli. Umywalnia to byl luksus. Tak samo jak sracz. Jak ktos nie mogl wytrzymac, to sie go wpuszczalo. Ale dopiero jak blagal. Na zwykle "prosze" nikt nie reagowal. Strona 11 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt 32 Szczalo sie na odleglosc przez plecaki i toboly. Nikt sie nie przejmowal. Takie czasy. Liczylo sie tylko, zeby dojechac. Jak w rewolucyjnej Rosji. Wszystko smierdzialo. Wszyscy palili. Wszyscy sie darli jak rezerwa. Zimowe ferie. Na wagon bylo po dziesiec gitar. Nikt nie umial grac. Wszyscy spiewali. Tak mniej wiecej do Skarzyska, bo potem tracili sily. Przewracali sie. Polowa wiozla narty. Wszystko zlatywalo na leb. Kijki tak samo. Pelne braterstwo. Nigdy juz tak nie bedzie. Za szybkie i za luzne pociagi. Wszyscy siedza i rozmawiaja o pieniadzach. Nigdy nie gadalismy o forsie. Mielismy wazniejsze sprawy. Tak naprawde forsa to gowno. Klocilismy sie do upadlego, ale nigdy o rzeczy. Skakalismy sobie do oczu o to, kto jest lepszy: czy Oscar Peterson, czy Errol Garner. Nigdy nic nie ustalilismy w tej sprawie. Tak. Porzygalem sie gdzies kolo Skarzyska. Potem sobie zasnalem na stojaco. Jak sie zbudzilem, byl juz jasny dzien. Niezly wynik. Ze cztery godziny na bacznosc bez przytomnosci. Majeran mial dwie nowe kolezanki. Zapraszal je do naszej umywalni, ale sie troche brzydzily. W koncu nawet w tamtych czasach nie wszyscy byli wyluzowani. Musialem wyrzucic szalik. Do niczego sie nie nadawal. Nigdy wczesniej nie bylem w Tatrach. Wydawalo mi sie, ze w Tatry jezdza tylko snoby albo frajerstwo z dobrych domow. Jak zwykle prawda lezala posrodku. Nie mielismy gdzie spac. Spalismy, gdzie sie dalo. Raz nawet w sniegu za jakas budka czy kioskiem. Ciekawe, dlaczego nie zamarzlismy. Robilismy wszystko, zeby tak sie stalo. Raz u jakichs panienek zapalil nam sie grzaniec. Powiedzialy, zebysmy sobie poszli. Poszlismy do innych. Te powiedzialy, zebysmy w ogole nie wchodzili. Ale nie bylo zle, bo w koncu gdzies sie udalo. Pokoj byl na dwie osoby, a mieszkalo tam chyba z dziesiec. Wszyscy z dobrych domow. Po prostu pilismy i rozmawialismy. Na parapecie stala Matka 33 Boska. Ktos odwrocil ja w strone okna, zeby patrzyla na gory, a nie na nas. Mieszkalismy tez na bocznicy w wagonach. To byl moj pomysl. Mialem wprawe. A moze Majeran na to wpadl? Skad mam wiedziec? Chodzilismy tez w gory. Ale ostroznie, zeby nic nam sie nie stalo. W gorach bylo slisko, niebezpiecznie i pelno ludzi. Wolelismy sobie usiasc i po prostu patrzec. Z daleka wygladaly bardzo dobrze. Bez przerwy gadalismy. Siadalismy byle gdzie, byle byl widok, wyjmowalismy wino i rozmawialismy. Bardzo roznilismy sie charakterami i to byly ciekawe rozmowy. Zadnej z nich juz nie pamietam. Nie mozna pamietac wszystkich rozmow. Czlowiek by wtedy oszalal. Skleroza jest dobra. Ma sie wrazenie, ze wciaz sie jest interesujacym. Niewykluczone ze wydawalo sie nam, ze jeden jest Patem Garretem, a drugi Billym the Kidem. Ale kto byl kim? Obydwaj chcielismy byc Grekiem Zorba. To sa proste wzorce, ale skuteczne. Ostas nie jezdzil z nami, bo pracowal. Wtedy chyba na wtryskarce, ale moge sie mylic. Juraj tez nie. Diabli wiedza, dlaczego. Jemu moglo sie po prostu nie chciec. Taki byl. Siedzial i czytal Bakunina. Tak, Juraj to byl ktos. Nie uznawal kompromisow. Jak potem spierdolil, to nie do jakichs zasranych Niemiec czy czeresniackiej Ameryki, tylko od razu do Australii. To rozumiem. Zadnej dziecinady. Dalej juz tylko zielona Nowa Zelandia, Maorysi i wieczna biel Antarktydy. Stamtad sie nie wraca. Z Ameryki zawsze mozna wrocic i opowiadac cuda-wianki, ze buty z wezowej skorki, a limony trzy razy kwasni ej sze niz u nas. Z Australia taki numer nie przechodzi. A ktoregos dnia poszedlem do wojska. Sam nie wiem, jak to sie stalo. Jakos tak przez nieuwage. Zagapilem sie i sie okazalo, ze to juz. I tak mi sie udalo urwac piec dni. Oczywiscie przez kolegow. Tak samo jak dzieki nim jednak w ogole sie wybralem, bo w koncu litosciwie zaprowadzili mnie 34 na dworzec i wsadzili do pociagu, poniewaz kompletnie utracilem wole. Wciaz mi chodzilo po glowie j echac-nie jechac, jechac-nie jechac. Jak jakas poborowa sojka. Jechac - niedobrze, zostac - tez nie najlepiej. No, kurde, nie chcialo mi sie. W koncu zaczynala sie wiosna, zielono, cieplo, a tutaj zadnych widokow na to, ze sobie pojezdze po kraju. Ale nic. Strona 12 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Pojechalem. Tyle dobrego, ze nie musialem jechac z ta banda wystraszonych ocipcow, co to chleja cala droge, kozacza, jakby szli na Berlin, a na miejscu przed brama to nic, tylko bojazn i drzenie. Mialem czas, zeby "przezyc to sam" jak w piosence. Jak wysiadlem, to bylo calkiem przyjemnie, slonecznie i pusto. Miasto Debica to nie jest zle miasto. Nikt mnie nie pilnowal. Tamtych sprzed pieciu dni to prosto z pociagu ladowali na samochody jak w lapance. A ja sam, spacerkiem, z papierosem, jak wolny czlowiek. Nawet sie ucieszyli na moj widok, bo to zawsze jest klopot, jak trzeba zandarmow wysylac. Na poczatek obiecali mi tydzien aresztu, ale nigdy jakos nie dotrzymali. Kiedys slowo oficera bylo chyba wiecej warte. A tak w ogole to mi sie podobalo. JW 2265 robila przyjemne wrazenie. Zolte budynki, czerwona dachowka, wiezyczki, pierdulki. Przedwojenne koszary kawalerii, a teraz batalion saperow. Nie mialem zadnych oczekiwan, to sie i nie rozczarowalem. Ustawiali nas w rzedach i szeregach, wydawali rozkazy, myje wypelnialismy, nie trzeba bylo myslec. To zawsze jest pewna ulga. Oni tez niespecjalnie mysleli, wiec rzecz odbywala sie raczej bez zgrzytow. Kapral Brzuchacz (nic nie poradze...) podciagal sie sto razy na drazku i podziwialismy go. Porucznik Sury ze stu metrow trafial z kalacha dziesiec razy pod rzad w betonowy slupek od ogrodzenia. I to stojac, bez zadnej podporki. Tez go podziwialismy. Jeszcze bardziej go podziwialismy, jak podczas akcji powodziowej wlecial do wody i trzeba go bylo ratowac. To 35 bylo wtedy, gdy ewakuowalismy jakis magazyn z winami. Wyciagnelismy go, a on wciaz wydawal rozkazy. Podziwialismy starszego kaprala Lenczewskiego, ktory tak sie darl, ze wszyscy mysleli, ze cos mu sie stanie, ze padnie trupem, a on nie padal. Podziwialismy naszego dowodce batalionu majora Maruszaka za to, ze byl naszym dowodca. On tez sie darl, ale raczej na oficerow. Latem okna w sztabie byly otwarte i slyszelismy. Podziwialismy naszego dowodce kompanii porucznika Bednarza, ktory potrafil sie drzec nie gorzej od majora Maruszaka. Lepszy od niego byl tylko starszy kapral Lenczewski, o ktorym porucznik Bednarz mowil, ze autentycznie kocha wojsko i to byla prawda. Wszyscy przepowiadali starszemu kapralowi Lenczewskiemu wojskowa kariere i to tez sie sprawdzilo: nie poszedl do cywila, tylko zostal plutonowym. Byl jeszcze jeden kapral, w cywilu lesnik i widac lubil cisze, bo strasznie sie zmuszal do krzyku. O niego tez sie balismy, bo bardzo czerwienial. I to nawet bez krzyku. Czerwienil sie, jak musial nam wydac jakikolwiek rozkaz. Musial byc po prostu niesmialy. Bylo nam go zal. Kapral Brzuchacz nigdy nie czerwienial. To nie bylo sprawiedliwe. Na przysiedze stalem w pierwszym szeregu i musialem poruszac ustami. Poruszalem, ale bezdzwiecznie. Tak na wszelki wypadek. Wolalem miec czyste sumienie. Potem oczywiscie upilem sie w gronie rodziny i kolegow. Jak tylko rodzina i koledzy sobie poszli, to od razu zagonili nas za kare do obierania ziemniakow. Zeby nam sie w glowach nie przewrocilo. Najbardziej lubilem warty. Zwlaszcza w nocy. Zostawialem w krzakach tego cholernego kalacha i lazilem sobie pod gwiazdami, marzylem i wspominalem. Bardzo mile chwile. Raz cos mi wyskoczylo na czlonku, badala mnie pani doktor i to tez bylo calkiem przyjemne. Troche gorsze byly warty z aresztantami. Trzeba bylo pilnowac, czy nie idzie 36 jakis zawodowy. Aresztanci spali w slomie i nie wolno ich bylo budzic z byle powodu, bo sie strasznie wsciekali. Czasem robili nam alarmy i cala noc musielismy siedziec w jakims rowie. Czasami wyjezdzalismy na poligon. Piecdziesiat kilometrow i polowa samochodow nie dojezdzala na miejsce. Zupelnie jak na wojnie. Na poligonie sprzedawalismy miejscowym chleb w puszkach jako tuszonke. Wrocili i chcieli nas bic. Obronili nas oficerowie. Porucznik Sury kazal im po prostu wypierdalac z terenu wojskowego, bo jak nie, to zacznie strzelac. To byl blef. Nie mial nic do strzelania, ale sie wystraszyli. W ogole porucznik Sury czesto nas bronil, bo dobrze znal zycie. Mam nadzieje, ze jest juz co najmniej pulkownikiem i moze sobie strzelac z kalacha, ile dusza zapragnie. A raz do porucznika Surego przyszedl chlop. Chcial, Strona 13 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt zeby mu wojsko pomoglo zabic byka. Porucznik nie mial zadnej broni, bo to byl roboczy, a nie bojowy poligon. Zlapali wiec tego byka i do lba przywiazali mu kostke trotylu oraz pol metra lontu ze splonka. Zapalili, ale byk sie troche wystraszyl i pobiegl do rodzinnej obory. Znow bylo jak na wojnie. Na innym poligonie wybudowalismy most. Wycielismy troche lasu i z tego drzewa zrobilismy most. Bardzo mi sie to podobalo. Nie podejrzewalem, ze dziesieciu chlopa moze podniesc i przeniesc'kilkaset metrow zajebiste drzewo, a potem zrobic z niego most przy pomocy paru siekier. Takie rzeczy widzialem tylko na filmach wojennych. Za poligonem bylo wielkie wysypisko smieci. Chodzilem do ciecia i popijalismy wino. Na wysypisku lezalo w cholere miesa z miejscowych skladow. Nikt tego nie bral. Nie to, co teraz. Czasami pozwalali nam postrzelac na poligonie, ale nie za duzo. Saperzy nie strzelaja. To do saperow sie strzela. Porucznik Sury lojalnie nas o tym uprzedzal zaraz po przysiedze. Mielismy w batalionie dwie amfibie. Zawsze marzylem, zeby zoba-37 czyc, jak plywaja, ale byly chyba zepsute, albo czekaly na jakas wyjatkowa okazje. Nigdy sie tego nie dowiem. Na zajeciach pokazywali nam wredne amerykanskie miny ze sztucznego tworzywa, ktorych nie wylapuje zaden wykrywacz. Znow podziwialismy Amerykanow. W kantynie byly herbatniki i oranzada. Dostawalismy wode kolonska Polarna. Nie pamietam, jakie dostawalismy mydlo, ale gacie byly granatowe i zamiast gumek mialy sznurki. Ciekawe, dlaczego? Do golenia krem Pollena i zyletki Pol-silver. Niektorzy wyskakiwali do kiosku i kupowali sobie iridium. O dwa zlote drozsze od polsilverow. Kalesony mialy troczki przy nogawkach. Stad sie pewnie wzielo powiedzenie "jestes glupi jak troki od kaleson". Przez dziewiec miesiecy nie przeczytalem zadnej ksiazki i to bylo dobre. Probowalem jedna przeczytac, ale natychmiast mnie znudzila. Wczesniej czytalem "Stad do wiecznosci" Jamesa Jonesa, ale to byla dziecinada. Wzruszala mnie. W JW 2265 nic mnie nie wzruszalo. Jak sie jechalo na poligon, to kazdy dostawal kilogramowa puszke wolowiny. Od razu to zjadalismy. Byla pyszna. Chuda, pachnaca i z taka slona galaretka. W sklepach takiej nie bylo. W sklepach w ogole wtedy bylo malo. Myslelismy, ze tak ma byc. Rodzice mowili, ze powinno byc inaczej, ale kto wtedy sluchal rodzicow. Jak sie podeszlo do betonowego plotu za parkiem maszynowym, to w oddali na poludniu widac bylo zielone wzgorza we mgle. To mnie jednak troche wzruszalo. Myslalem sobie: troche prosto, potem w lewo i juz Bieszczady. Jakies sto piecdziesiat kilometrow. Stalem i sie gapilem, dopoki nie pogonil mnie kapral Brzuchacz albo starszy kapral Lenczewski, albo w ogole ktokolwiek. Wszyscy wszystkich ganiali. To szlo od gory i majora Maruszaka tez ktos musial ganiac. Moze general Baryla albo general Oliwa. Wcale nie zmyslam. Tak sie nazywali. Major Maruszak czesto sie na nich po-38 wolywal. Tylko my nie mielismy kogo ganiac, bo bylismy najmlodsi. W nagrode mozna bylo ogladac telewizje po dzienniku. Nigdy nic nie obejrzalem. Najgorzej mieli ci, co nie palili. Nigdy nie mieli przerwy. Przerwy byly tylko na papierosa. Wielu nauczylo sie palic dla tych pieciu minut. Kapral Brzuchacz sprawdzal, czy sie zaciagaja. Zaciagali sie i potem rzygali. Ale tylko przez pierwsze dni. Opisalem to wszystko w jednej swojej ksiazce. Na szczescie maszynopis zaginal. Bylem za mlody, zeby napisac porzadna ksiazke. Jak sie jest mlodym, mozna pisac wiersze i to tez nie za dlugie. Dopiero teraz widze, ze moje zycie skladalo sie ze zdarzen. Kiedys zdawalo mi sie, ze z mysli i uczuc. Podstawowy blad. Po pol roku dostalismy stopnie i rozeslali nas po swiecie. Ja nie skonczylem wczesniej nawet zawodowki i dostalem tylko starszego szeregowego. Jakbym mial mature, tobym dostal kaprala. Pogodzilem sie z losem. Nigdy nie mialem ambicji. Matka zawsze mi to wytykala. Wyslali nas w swiat, ale akurat ja niezbyt daleko ujechalem, bo tylko do Rzeszowa. Tez do batalionu saperow. Tam bylo calkiem inaczej. Nie bylo porucznika Surego, nie bylo kaprala Brzuchacza, nie bylo nawet starszego kaprala Lenczewskiego ani porucznika Bednarza. Byly za to same jakies Strona 14 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kutafo-ny. To nie jest zadna zemsta, wiec nie bede sobie przypominal nazwisk. Przepadna w niebycie, tak jak sie z niego wylonily. Zamiatalismy liscie. Nie bylo widac zadnych wzgorz. Nic, tylko smutek jesieni, beton, asfalt i zimno jak nagla cholera. Teraz wiem, ze gdybym zostal w JW 2265, bylbym przyzwoitym zolnierzem. Ci, co tym wszystkim rzadzili, nie mieli za grosz rozumu. Bylbym przyzwoitym saperem i kto wie, moze podczas ewentualnej wojny dalbym sie bez oporu zastrzelic przy budowie jakiegos mostu. Rzeszow nie byl dla mnie. W ogole nie byl dla nikogo przy zdrowych zmyslach. Wszystko razem 39 T i wygladalo tak, jakby cala wladza przeszla akurat w rece ludu. Jak w rewolucyjnej Rosji. Jakas ochujala robotni-czo-chlopska republika. Zwazywszy, ze to Rzeszow, bardziej chlopska. Wszyscy mieli wladze, tylko nie my z mlodego rocznika. Ja sie zgadzam, ze wladze ma pare osob, tak zawsze bylo i prawdopodobnie bedzie, ale nie bardzo, jak wladze maja wszyscy. Anarchizm zaczal wychodzic mi bokiem. Utopia, jaka by nie byla, predzej czy pozniej daje czlowiekowi w dupe. Wystarczy j a zrealizowac. Poza zamiataniem lisci sprzatalismy sale i korytarze. Kurde, jakie to wielkie bylo. Jak sie stanelo z jednego konca, to nie bylo widac drugiego. Zarowki mialy po czterdziesci wat i nawet na trzecim pietrze bylo jak w piwnicy. Sprzatalismy srednio dwadziescia godzin na dobe. W przerwach robilismy pompki. Czystosc i tezyzna fizyczna. Jak w Trzeciej Rzeszy. Wladza jak na Ukrainie miedzy 18-tym a 20-tym rokiem: biali, czerwoni, mach-nowcy, Dyrektoriat - kto jak i kiedy chcial. Kazdy byl dowodca. Przez to nawet nie pamietam, jak sie nazywal dowodca calego tego batalionu. Chociazbym chcial, to sobie nie przypomne. Chyba go nawet nie widzialem. Moze nawet nie bylo zadnego dowodcy. Czasem zjawial sie jakis sierzant. W mundurze lotnika. W promieniu stu kilometrow nie bylo zadnego wojskowego lotniska, a on paradowal w szarym gajerze, gdy reszta miala zielone. W dodatku nosil czarne saperki. I bialo-czerwone szachownice w klapach. Wygladal jakby skads uciekl. Od jakichs partyzantow. Tylko mu kordzika przy pasku brakowalo. Albo szabli. Chyba sie bal, bo rzadko sie zjawial. Za to na wartowni bez przerwy siedzialy jakies panienki. Jak skonczyly sie liscie, to grabilismy trawe. W przerwach miedzy pompkami i bieganiem w gore i w dol przez cztery pietra. Bylo jak w jakiejs klatce: wszyscy na wszystkich, starzy na mlodych, starzy na starych, szeregowi na podoficerow, kaprale na kaprali, a wszystko w ciemnosciach i pizdziawie jak w kieleckiem. Warty byly do dupy. Zero gwiazd, zero nieba, wszedzie beton i za kazdym winklem kapus. Nie dalo sie oka zmruzyc. Nawet sie specjalnie nie darli. Tak sie nienawidzili, ze im glos odebralo. Jak mlodszy widzial starszego, to bez slowa lecial na cztery lapy. Intuicyjna wiez. Na pierwsza przepustke pojechalem, jak ten wariat zastrzelil Johna Lennona. Zawsze bede to pamietal. Zlapalem zuka na wylotowce. Jechal do Ilzy. Gdzies w polowie drogi troche przez sen uslyszalem z radia, ze Lennon nie zyje. Kierowce guzik to obchodzilo. Pomyslalem, ze cos sie konczy, ze swiat sie jednak zmienia. W Ilzy poszedlem do knajpy i strzelilem sobie setke. Ktos postawil mi druga. Wyszedlem na trase. Zimno, ciemno, srodek Polski, zadupie, ja sam jak palec i jeszcze Lennon. To sie pamieta. Wozili nas do roboty na poligon do Nowej Deby. Ukladalismy jakies betonowe drogi. Tyralismy na budowie. Pol Nowej Deby chodzila na wojskowo. Chlopy nosily cale mundury prosto z magazynow. My mielismy jakies wytarte i dziurawe. Calego tego poligonu pilnowala straz przemyslowa. Widac juz wojsko samemu sobie nie ufalo. Mieszkalismy w barakach. Pisalem listy do Dlugiego, a Dlugi do mnie. Mielismy o czym, bo jego tez wzieli. Do wojsk radiowych. Siedzial w jakiejs puszczy nad niemiecka granica i nasluchiwal, czy faszysci nie nadlatuja. Glownie lapali zagraniczne stacje z rokendrolem albo Wolna Europe. Pili piwo, mieli cieplo i jakies przyzwoite dowodztwo. Ale i tak mu sie nie podobalo. Po roku troszke zwariowal i puscili go do domu. W kazdym razie poki co pisalismy sobie listy. Podejrzewam, ze dosc sentymentalne. Strona 15 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Obaj bylismy wrazliwi. On chyba nawet troche bardziej. W koncu to on wlazl na dwudziestometrowy maszt i powiedzial, ze za nic nie zejdzie. Caly dzien go prosili. 40 41 W koncu obiecali, ze wypuszcza do domu. Dotrzymali slowa. Wprawdzie wyszedl przez psychiatryk, ale nic mu nie bylo i nie jest do tej pory. Spalismy na pietrowych lozkach. W kantynie znow byly herbatniki z zakladow San w Jaroslawiu. I wafle po trzy piecdziesiat paczka. W paczce bylo osiem albo dziesiec sztuk. Pamietam wszystkie smaki: kawowy, truskawkowy, smietankowy i cytrynowy. Pamietam piasek i sosny, i starego siwego chorazego, ktorego szlag trafial, bo mu kazali lac beton w pietnastostopniowe mrozy. On jeden znal sie na robocie i nie mogl takiego dziadostwa przebolec. Wyobrazalem sobie, ze tak wyglada Syberia, i bylo mi dosc przyjemnie. Na poligonie troche nas oszczedzali. Poza tym, jak jest jakies konkretne zajecie, to zawsze czlowiekowi lzej. Sens to jest wbrew pozorom wazna rzecz. Ale nawet poligony nie trwaja wiecznie i w koncu trzeba wrocic do tego calego gowna. A tam jakby cos sie zmienilo. Zawodowa kadra zaczela sie jakby troche czesciej zjawiac i chwilami mialo sie nawet poczucie, ze gdzies istnieje jakies w miare konkretne dowodztwo, ze nad calym tym burdelem ktos probuje zapanowac. Zaczelismy chyba nawet rozrozniac poszczegolnych dowodcow kompanii. Przychodzili i robili nam pogadanki. A to o imperializmie, a to o Wolnej Europie, a to o Glosie Ameryki. Zaloze sie, ze z calej tej bandy malo ktory slyszal cokolwiek poza Programem I Polskiego Radia, ale tamci twardo swoje. Ze niepokoje spoleczne, ze warcholstwo, ze to, ze smo i swizdu-pizdu. Nikt tego oczywiscie nie sluchal, bo wszyscy kombinowali tylko, jak sie nazrec, wyspac i za bardzo sie nie narazic. Jednym slowem, ogolnopolska norma i pelna odpornosc na cokolwiek, procz mysli o cywilu. Mnie tez to wszystko wisialo jak kilo kitu, ale zaczalem z nudow sluchac i kombinowac. Jak ktoregos dnia przeszli do chlubnych tradycji jednostki, to powoli mi 41 zajarzylo. Chlubne tradycje, granatowe otoki, jednym slowem Jednostki Nadwislanskie Ministerstwa Spraw Wewnetrznych, dawniej KB W, czyli Korpus Bezpieczenstwa Wewnetrznego. A rok byl 80-ty, o czym mialem wtedy mgliste pojecie, bo z przyzwyczajenia nigdy za bardzo w zyciu spolecznym nie uczestniczylem. Cos tam sie slyszalo, cos tam sie wiedzialo, ale ogolnie rzecz biorac czlowiek myslal, ze to znowu jakies zabawy doroslych. Polityka jako rzecz praktyczna nigdy mnie nie interesowala. Na koniec dowiedzielismy sie, ze niewykluczone, iz bedziemy potrzebni Ojczyznie. A do tej pory to co? Tak naprawde to sie nawet ucieszylismy w ogolnej masie, bo juz wszystko bylo lepsze od tego syfu. Zolnierze ida na wojne tym chetniej, im bardziej gowniany jest pokoj. Ale i tak w koncu wszystko przyschlo i ucichlo. Na druga przepustke pojechalem na sylwestra. A moze to bylo trzy dni urlopu? Kto to moze wiedziec. Znow stopem, okazja, zolnierzy wtedy wszyscy chetnie brali i jeszcze czestowali czym tam kto mial. Poza tym wtedy juz sie czulo ogolne zbratanie narodu i sojusz miedzywarstwowy. Wszystkie rewolucje sie od tego zaczynaja. W sylwestra jak zwykle sie bawilismy. Nic sie nie zmienilo. Tyle ze z krotkimi wlosami wygladalem jak dupek. Teraz wszyscy tak chodza. Wtedy tylko kryminalisci i zolnierze. Wlasciwie to juz mialem wracac, ale sie rozmyslilem. Zupelnie tak jak kiedys rozmyslalem sie przed pojsciem do szkoly, a potem przed wyjsciem z autobusu na przystanku, gdzie stalo moje miejsce pracy. Po prostu ogolne zniechecenie w stylu: pierdole, nie lece... Cos mi sie tam roilo w glowie, ze wolnosc, ze nos nos dlugie wlosy i pal pal papierosy, ale tak naprawde to mialem zajebisty atak nudy oraz zniechecenia dostepna w tej akurat formie rzeczywistoscia. A juz najbardziej chcialem sie dowiedziec, co mi zrobia, jak mnie zlapia. Chociaz z grubsza to mo-43 glem sie domyslac. Ech, to byly czasy. Jak jakis bal na Titaniku. Pilem wodke., pilem wino, Strona 16 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt pilem szampana, pilem piwo. Obiady jadlem w szpitalu zakaznym na Woli. Krosbi akurat zalapal sie. na zoltaczke i tam lezal. Nie mial apetytu i oddawal mi swoje porcje. Niedlugo caly oddzial wiedzial, ze sie ukrywam. Oddawali mi swoje kotlety i kompoty. WSW tez sie dowiedzialo, bo w koncu nietrudno im bylo ustalic, kto byl moj najlepszy kumpel z cywila. To znaczy nie dowiedzialo sie, ze tam przychodze, tylko ze Krosbi tam lezy i przychodzili go pytac, czy przypadkiem nie wie, gdzie sie moge obracac. Oni przychodzili, ja wychodzilem. Oni wychodzili, ja przychodzilem. Doszlo do tego, ze pytalem siostre, czy juz byli albo czy nie wie, o ktorej przyjda. Nigdy tak dobrze sie nie odzywialem. Tak. Pilem szampana. Nie codziennie wprawdzie, ale kilka razy na pewno. Mialem kolezanke. Pracowala w miedzynarodowej centrali na Poczcie Glownej. Wtedy to nie bylo tak, ze sie bralo i dzwonilo. Bylo zupelnie inaczej. Trzeba bylo stac caly dzien, zeby zlapac polaczenie z New Yorkiem czy innym Buenos Aires. No, chyba ze sie zdobylo przychylnosc pani telefonistki. Wtedy stalo sie tylko z godzinke albo pol. Przychylnosc zdobywalo sie na rozne sposoby, ale najlepiej bylo po prostu dac jakis banknot. W koncu to chyba bylo sensowniej sze niz marnowanie calego dnia. No wiec pijalem szampana i zawsze mialem na papierosy. Kobiety nieodmiennie wykazuja slabosc do przeroznych uciekinierow i ukrywajacych sie przed wymiarem sprawiedliwosci. Wystarczy wspomniec obydwa powstania, ostatnia okupacje czy tez czasy chronologicznie nieco pozniejsze niz opisywane. Mieszkalem u Napiora. Na Mokotowie. Tuz obok byla jakas wojskowa instytucja, bo wciaz krecili sie tam wyzsi oficerowie. Przewaznie z zielonymi chyba otokami. Ci akurat mnie nie interesowali. Napior 44 wciaz uprawial czysty taszyzm. Ja pisalem nocami wiersze. Prawdopodobnie dosc ponure. Mam nadzieje, ze wszystkie przepadly. Jak wypilem, to bylem odwazny. Jak nie, to sie jednak troche balem. Staralem sie pic dosc czesto. To nie bylo trudne. Wszyscy bylismy mlodzi i nie trzeba bylo nam dwa razy powtarzac. Wtedy poznalem Dziadka Jareme, ktory bardzo chcial mi pomoc. Dziadek Jarema byl prawdziwym opozycjonista. Nigdy wczesniej nie mialem pojecia, jak wyglada opozycjonista. Prowadzal mnie albo sam chodzil do roznych ludzi, ale oni niewiele mogli zrobic, bo sami jakby troche sie ukrywali. Nie bede wymienial ich nazwisk, bo to nie jest plotkarska ksiazka, a oni sami sa na tyle porzadni, ze wisi im jakakolwiek reklama. Dziadek Jarema mieszkal na Starym Miescie i tam tez sie ukrywalem. To znaczy mieszkalem. Dziadek Jarema mial stalowe nerwy. Nigdy nie widzialem, zeby przypenial, zdenerwowal sie albo cos w tym stylu. Po prostu robil swoje. Cholernie mi imponowal. Od razu chcialem zostac opozycjonista-rewolucjonista, ale guzik wiedzialem i w dodatku bylem bardziej spalony niz oni wszyscy razem. Na dobra sprawe bylem zwyklym kryminalista. Jedno jest w porzadku w tej calej historii: nikt nigdy mi nie powiedzial, zebym spadal, bo sie boi czy cokolwiek w tym stylu. Polacy jacy sa, tacy sa, ale jak przyjdzie do tego, ze trzeba wladzy wykrecic numer, to nie ma lepszych. No tak. Ale sam dobrze wiedzialem, ze to wszystko nie moze trwac wiecznie i cos musialem wykombinowac. Poddanie kompletnie nie wchodzilo w gre. Moj kolega Maciek wymyslil, ze dobrym wyjsciem jest samobojstwo. Zgodzilem sie. Mialem je popelnic w Miedzylesiu. Tam miala mnie odnalezc jego kolezanka pielegniarka i natychmiast zawiadomic pogotowie, ktore z kolei mialo mnie przewiezc do szpitala, gdzie jako samobojca zostalbym uznany za niepoczytalnego i na-45 stepnie umieszczony w jakims psychiatryku, a potem to juz jak Bog da. Plan byl dobry jak kazdy inny. Maciek twierdzil, ze to jest bank, sto procent i dostane, jeszcze medal, a moze i wojskowa rente. Powiedzialem: "Dobra, wchodze w to". Wrzucilem jakies prochy, lyknalem jakies plyny, wsiadlem w autobus i pojechalem do Miedzylesia. Pora byla pozna, ale nie za bardzo. Moze osma wieczor. Znalazlem umowiona budke z zielenina. Obok byla zaspa. Odszedlem pare krokow pod latarnie i chlasnalem sobie mojka lewy przegub. Owszem, Strona 17 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt owszem, ale nie za bardzo. W koncu nie zejscie bylo nam potrzebne, tylko troche koloru. Wrocilem, uwalilem sie w zaspie i czekam. Nawet przyjemnie bylo, bo prochy i plyny zaczely juz dzialac. Robilo mi sie wszystko jedno i czulem, ze dosc szybko dziecinnieje. Chcialo mi sie gaworzyc. Nikt sie nie zjawial. Panienka miala mnie znalezc zupelnie przypadkowo. O tej porze zawsze tedy wracala z pracy. Takie bylo zalozenie. "Jak sie wystraszy, bedzie naturalna" - tak mowil Maciek. "A jak nie przyjdzie?" - pytalem. "To wstaniesz i se pojdziesz sam na pogotowie". Dzieki. W koncu jednak sie zjawila. Z kolezanka. Wystraszyly sie, ale serce pielegniarki to jest serce pielegniarki. Zadzwonily. Przyjechala karetka. Wysiadl sanitariusz z kierowca. Dali mi kopa, zeby sprawdzic, czy zyje. Zylem. Postawili mnie na nogi. Natychmiast sie przewrocilem. Znow dostalem kopa, ale niemocnego. Dziwili sie, ze pijany, a nic nie czuc. Ze pochlastany, zupelnie ich nie dziwilo. Na kazdym rogu lezal wtedy pochlastany. Nie to, co teraz. W koncu mnie zaladowali. "Wieziem chuja do Dzieciatka Jezus". Tak powiedzieli. U Dzieciatka Jezus lekarz powiedzial: "Zszyjem chuja na zywca i tak nic nie poczuje". Wyskoczylem na korytarz i ucieklem. Nikt mnie zreszta nie gonil, bo i po co. Tydzien pozniej mnie zwineli. Bardzo elegancko, bo z przyjecia. Calkiem mili. 46 Usiedli, wypili po kieliszku i mnie pozwolili sie napic. Byla osma rano, jechalismy sobie Lazienkowskim jak lordowie, swiecilo slonce. Ogolnie calkiem w porzadku, przynajmniej do momentu, gdy wytrzezwialem. Cela na Zwirki pomalowana byla chyba na czarno. Ciezki kac w takiej scenerii to jest mocna rzecz. Myslalem, ze tak bedzie wygladala kara. Dozywocie w czarnych scianach bez okna i bez picia. Nawet sie z tym pogodzilem. Byla wina, jest kara. Ale nie, pod wieczor dali miske kawy. A potem zakuli mnie w ciezkie kajdany i powiedli na dworzec do pociagu. Staruszki wygrazaly im parasolkami i krzyczaly: "Gdzie biedaka prowadzicie, gestapowcy!". Taki byl duch w narodzie w owych czasach. Zbrodniarze i mordercy mogli miec milosc ludu. W koncu nie mialem wypisane na czole, ze jestem tylko popieprzonym dezerterem. Jak wysiadalismy w Rzeszowie, to juz nikt nie wiwatowal. Lud na prowincji bardziej ufal swojej wladzy. Zlo zawsze przychodzilo z metropolii. Tak jest do dzisiaj. Wszyscy to wiedza. Rany boskie -jakie to wiezienie w Zalezu bylo wielkie. Szlismy i szlismy, i myslalem, ze nigdy nie dojdziemy. Bramy, kraty, wierzeje, psy, straze, zapadnie, pulapki i straznicze wieze. Wlasciwie to bylem dumny, ze to wszystko dla mnie. Ale na wszelki wypadek nic nie dalem poznac po sobie. Ani mru-mru, tylko imie ojca, data urodzenia, odciski palcow i pare fotek. A potem pod cele. Co tam za zbieranina siedziala! Chlopi, robotnicy i inteligenci. Taksowkarze i cinkciarze. Zlodzieje i mordercy. Gwalciciele i defraudanci. Jak to zwykle na przejsciowce. I wszyscy mieli nadzieje, ze zaraz wyjda, ze zaszla tragiczna pomylka wymiaru sprawiedliwosci. Jeden przekonywal drugiego, wszyscy przekonywali kazdego nowego. Podrywali sie na kazdy zgrzyt zamka i lecieli do drzwi z calym dobytkiem. Nie mialem fajek. Ale wszyscy wszystkich czestowali. Przeciez zaraz 47 mieli wychodzic. Lazili wzdluz i wszerz, wpadali na siebie, ale nadzieja rozpalala ich serca i nikt nikomu zlego slowa nie powiedzial. Pisali grypsy i sobie dawali, bo przeciez juz, juz wychodza i wystarczy wrzucic do skrzynki. Klawisz otwieral drzwi i tylko sie usmiechal. Sracz i umywalka byly po prawej, stol na wprost, lozka po lewej. Nie bylo wolnych. Spalismy na materacach. Myslalem, ze tak bedzie zawsze. Mylilem sie. Wzieli mnie w koncu do innej celi. Tam juz panowal wzgledny spokoj i siedzialo dwoch calkowicie pogodzonych z losem. Teraz sracz byl po lewej, a lozka po prawej. Zawsze jakas zmiana. Ci juz sie tak nie podniecali. Jak czlowiek wie, co jest co, to go przyszlosc niespecjalnie interesuje. Idzie raczej we wspomnienia albo w to, zeby jak najlepiej sie urzadzic. Gralismy w domino. To bylo dozwolone. Karty byly niedozwolone, ale tez gralismy. Duzo przeklinalismy. Ja w kazdym razie coraz wiecej. Dobrze mi szlo. Poszedlem na rozmowe z adwokatem. Papuga byl z urzedu. Kazal mi sie przyznac i Strona 18 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt prosic o lagodny wymiar kary. Zapytalem, do czego mam sie przyznawac. Przeciez mnie zlapali i to raczej golym okiem widac. Powiedzial, ze to zawsze dobrze robi, jak sie czlowiek przyznaje. Zapytalem, ile dostane. Powiedzial, ze trudno powiedziec. Poszedl sobie. Mnie tez zabrali. Nikt sie nad nikim nie litowal. Przez radiowezel robili nam pogadanki o szkodliwosci alkoholu. Wkurzalo nas to i rzucalismy w glosnik butami. Klawisze nie wiedzieli, skad powieje wiatr i robili sie coraz grzeczniejsi. Wszyscy starzy zlodzieje to powtarzali. Ze kiedys bylo gorzej, ze kiedys to bylo ho ho. Zupelnie inaczej niz na wolnosci. Tam sie zawsze gada, ze kiedys bylo lepiej. Gotowalismy czaj na kaganku. Zwijalo sie kawalek przescieradla, nasaczalo smalcem i juz. Strasznie to smierdzialo. Na wypiske mozna bylo kupic cebule i marokanskie sardynki. I elastyczne skar-48 petki. I popularne. I herbate. I bialy chleb. Ale ten czarny byl taki dobry, ze klawisze chcieli zamieniac go na bialy. Byly ziemniaki z gulaszem. Byl makaron z miesem i kapusta. Byl zurek. W piatek byla ryba. W poniedzialek tylko grochowka, ale za to do oporu. Ostrzylismy lyzki na parapecie i tym sie kroilo. Za oknem bylo widac niebo i samoloty ze sportowego lotniska w Jasionce. W nocy slyszelismy pociagi. Gwizdalem sobie "Midnight spe-cial". Zapamietalem to z plyty Bronziego. Takiej ener-dowskiej. Majeran ja mial. Potem, jak poszedlem pietro wyzej, to z okna widzialem zielone laki i laciate krowy. Moglem tak stac i stac i nigdy mi sie nie nudzilo. W ogole w kryminale nigdy nie zaznalem nudy. Nawet jak siedzialem sam w celi. Zdarzylo sie, ze dwa razy po tygodniu. Normalnie to byla kara, ale widac zwyczajnie zapomnieli mi kogos wrzucic. Przyjezdzal wozek z ksiazkami. Czytalem "Dzwony Bazylei" Aragona. Nic nie pamietam. Czytalem "Abaddona Aniola Zaglady" Sabato i pamietam: "Czy dusza jest kims samotnym na swiecie" albo jakos podobnie. Zapisywalem wszystkie tytuly, ale zapiski gdzies przepadly. Czytalem "Bakunowego faktora" Bartha i pamietam ten myk z baklazanem czyli oberzyna. Czytalem "Plugawego ptaka nocy" Jose Donoso i bylem zachwycony. Gdybym odnalazl zeszyt z tymi notatkami, wszystko by wygladalo zupelnie inaczej. Dobrze bylo siedziec samemu. Ale jak sie siedzialo z kims, to tez bylo niezle. Znali lepsze historie niz John Barth. Opowiadali i opowiadali. Pilismy czaj. Opowiadali do rana. To byl sledczak i nie trzeba bylo chodzic do roboty. Dosypialo sie w dzien. Nie wolno bylo klasc sie na lozkach, ale bylo wolno. Taki paradoks. Klawisze naprawde nie wiedzieli, z ktorej strony zawieje wiatr. Rozmyslalem nad wieloma rzeczami, ale wcale nie robilem sie od tego madrzejszy. Powinienem nienawidzic wiezienia, ale wiezienie mi sie 49 podobalo. Powinienem miec do kogos zal, ale kompletnie mi to zwisalo. Powinienem miec jakies poglady, a nie mialem zadnych. Na spacerniaku rosly zolte mlecze. W gorze chodzil klawisz z krotkofalowka. Z jedzenia tylko krupnik byl wstretny. Czasami ktos sie pochlastal. Czasami ktos robil zadyme. Jednych brali do szpitala, drugich skrecali do pojedynek. Zycia mialo swoje ustalone formy. To bylo calkiem przyjemne. Jak jakies wakacje. Cos jak sanatorium. Wiedzialem, ze mam duzo czasu. Siedzialem z Tesciem. Tesc mial szescdziesiatke, z czego polowe spedzil w roznych kryminalach. Bardzo przyjemny czlowiek. Jak mu sie nudzilo, wybijal po cichu jedna z podwojnych szyb w oknie i tym szklem powolutku cy-klinowal parkiet w celi. Klepka po klepce. Mowilo sie, ze to wiatr wybil okno. Przychodzili i wstawiali. Tesciu wiedzial wszystko. Lubilem go sluchac. O nic mnie nie pytal. Sam opowiadal. Ja nie moglem powiedziec mu nic ciekawego. Gowno go obchodzil Bob Dylan i blues z Delty. Wolal prawdziwe historie. Raz w tygodniu przychodzil Tadzio, fryzjer. Byl stary jak Tesciu i tez wszystko wiedzial. Znal caly kryminal. Przenosil informacje. Za szluga albo dwa po goleniu dawal troche Przemyslawki. Jak nie bylo szlugow, to tylko odkazal brzytwe w czyms niebieskim bez zapachu. Przenosil grypsy. Przenosil papierosy. Przenosil herbate. Potrafil wszystko zalatwic. Nigdzie mi sie nie spieszylo. A juz najmniej do sadu. Raz zawiezli Strona 19 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt mnie do psychiatryka do Jaroslawia. Nic z tego nie wyniklo. Bylem zdrow jak rydz. Zolnierze sa na ogol zdrowi. Ze dwa razy wzieli mnie na przesluchanie. Lecz nic z tego nie wyniklo. Raz stchorzylem i powiedzialem, ze mialem zamiar wrocic. Wszystko fajnie, ale nie chcialem dostac piatki. Wolalem jednak mniej. Dali nam pod cele gliniarza. Bez przerwy go gdzies przerzucali, bo sie tu i tam zalapywal na wpierdol. Tesciu im powiedzial, zeby 50 go lepiej od razu zabrali. Tak zrobili. Z takim glina to tylko klawisze maja klopot. Nawet pamietam, jak sie nazywal, ale nie napisze, bo niewykluczone, ze wkroczyl w koncu na droge cnoty. Siedzial za gwalt. Kazdy sie moze poprawic i nie warto ludziom utrudniac. Sracze byly zeliwne, ale z biezaca woda. Umywalki blaszane z biala emalia. Kapalismy sie raz w tygodniu. Raz w tygodniu wymieniali nam gacie. Niejeden tak w domu nie mial. Wielu to docenialo. Dostalem poltora roku wojskowego aresztu. Nikt nie wiedzial, co to jest. Zrobili pokazowke w jednostce. Nie podobalo mi sie to. Wolalbym powazny normalny sad. Jak powazne wiezienie, to i sad powinien byc powazny. Niedlugo potem nareszcie dali mi przyzwoite kryminalne ubranie. Na swoje cywilne juz nie moglem patrzec. Ponad pol roku musialem chodzic w tym samym. Teraz zabrali, wpakowali do wora i dali katane i sztany w kolorze przybrudzony roz z granatowymi kieszeniami. I gatki dali, i koszuline. Nie bylo zle. Jak sie konczyly papierosy, jaralismy skrety. Pare petow i rzeszowskie "Nowiny". Nikt tego nie czytal, bo za darmo dawali. Jakbysmy czytali, tobysmy wiedzieli chociaz troche, co sie na swiecie dzieje. Guzik nas to obchodzilo. Tylko amnestia sie liczyla. To bylo jak jakas religia. Wszyscy wierzyli. Miala byc zaraz. Wymyslali jakies daty. Jak nie byla na pierwszego maja, to miala byc na 22 lipca. Jak nie na 22-giego, to na pierwszego sierpnia, na pierwszego wrzesnia, bo szkola. Najmadrzejsi glupieli od tego kombinowania. Tylko Tesciu byl spokojny, bo w nic nie wierzyl. A nawet ja zaczynalem wierzyc. Wczoraj dostalem wyrok, jutro chcialem wychodzic. Szybko mi przeszlo. Pieprzyc amnestie. Chodzilo o to, zeby bylo co jarac. Tak, to bylo jak epidemia. Pare razy do roku wszyscy dostawali pierdolca. Na Wielkanoc, na Boze Narodzenie. Kazdy termin byl dobry. Siedzieli w oknach i gadali 51 miedzy celami. Ten slyszal stad, ten stamtad. Miala byc na bank. Nigdy nie bylo. Nikomu to nie przeszkadzalo. Mieli wypuszczac nawet wielokrotnych mordercow. Wszystko sie mialo zmienic. Mieli pozamykac klawiszy. Tym zylismy. Klawisze zreszta tez. W oczach mozna bylo wyczytac. "Jeszcze troche, chlopaki". Tak mysleli. To byly te slynne i piekne miesiace. Dostawalismy sok pomaranczowy. Przeterminowany, ale zawsze. W makaronie bylo coraz wiecej miesa. Jak ktos mial zyczenie, to Tadek zalatwial chlor i mozna bylo sobie wybielic wiezienny gajerek. Bardzo elegancko sie potem wygladalo. Jak jakis plantator albo lodziarz. Nikt sie nie przypieprzal. Mozna bylo isc do psychologa. Zawsze jakas odmiana. Gadalo sie byle co, bo i tak nie sluchal. Czasami dal papierosa. Do czaju lykalo sie proszki z krzyzykiem. Lepiej krecilo. W ktoryms momencie zrobilo sie tak dobrze, ze wystarczylo zadzwonic i klawisz przynosil wrzatek. Ale to sie nie przyjelo. Za mala atrakcja. Wolelismy sami. Dwie zyletki, kawalek drutu i juz. Lepiej smakowalo. Czlowiek mial poczucie, ze walczy z systemem. A moze to byl sok z dyni? Teraz to juz nie do sprawdzenia. W kazdym razie, jak sie tego troche nazbieralo w jakiejs puszce, to sie wrzucalo skorke od chleba i po jakims czasie mialo ze dwa procent. Syf straszny, ale pilismy. Pewnie dlatego, ze prawdopodobnie bylo zakazane. I jeszcze pastowa. Rozrabialo sie tubke pasty w sloiku wody i lyk. Mialo kopac. Mnie jakos nigdy nie kopnelo. Jakis kolejny przesad albo wiezienna legenda. Klawisze tez pili czaj. Sam widzialem. Tak samo jak my: ze sloikow. Bo niby dlaczego nie, jak to bylo calkiem przyjemne i niedrogie. A ktoregos dnia zajechala lodowa, zaladowali nas ze czterdziestu i powiezli w swiat. Nie bylo czym oddychac. Wszyscy jarali. Wy szczac mozna sie bylo w kryminale w Tarnowie. Spalismy w Strzelcach. Strzelce to legenda. Strona 20 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt 52 Zawsze sie mowilo: Strzelce to, Strzelce tamto. Rano pojechalismy dalej. Wyszczac sie mozna bylo w Rawiczu. Rawicz to tez legenda. Spalismy we Wronkach. Wronki to najwieksza legenda. Naprawde robily wrazenie. Powinno sie dzieci przyprowadzac. Bylyby grzeczniejsze. W celi, gdzie siedziala Roza Luksemburg, byl kacik pamieci. Palila sie czerwona lampka jak w kosciele. Wronki bede pamietal do konca zycia. Idealne miejsce do tortur i gotyckich romansow. Wyobraznia tak mi pracowala, ze nie moglem spac. Nastepnego dnia dowiedzialem sie w koncu, co to jest ten areszt wojskowy. Miejscowosc nazywala sie Ploty. Przy trasie nr 52, ktora leci przez cale Pomorze. Jezdzilem tamtedy stopem. No wiec wchodze i niby wszystko normalnie: mur, kolczasty drut, straznicze wieze, klawisze, ale zaraz potem cos nie tak, bo widze kolesi w polowych wojskowych mundurach. Mnie tez dali moro, tyle ze na czapce nie bylo orzelka. Pomyslalem - trudno i wlasciwie bylem pogodzony z losem, ale zaraz potem zaczeli sie drzec. Komenda za komenda i caly czas biegiem. Kompletnie od tego odwyklem. Jak czlowiek posiedzi troche w przyzwoitym wiezieniu, to od razu wzrasta mu poczucie wlasnej godnosci. A tutaj jakies pajace odpierdalaja cyrk, jak, nie przymierzajac, w Rzeszowie. Bacznosc, padnij, powstan, czolganiem... jednym slowem caly stary repertuar, bo przeciez niczego nowego tutaj sie nie wymysli. Jakos sie doczolgalem i dopadlem do reszty skazancow zamknietych w wielkiej i zatloczonej sali, i od razu sie zapytalem, co tu jest grane. Okazalo sie, ze struktura zywcem sciagnieta z obozu koncentracyjnego. Owszem, pilnuja nas klawisze, ale wewnatrz rzadza zawodowi wojskowi albo jacys posrani kaprale, skazani tak samo jak reszta. No, tacy kapo, tyle ze bardziej militarni. Wiekszych kutafonow nie spotkalem w zyciu. Stara zasada, ze jak sie chce rzadzic, to trzeba najpierw po-53 dzielic, podana byla w Plotach jak na talerzu. Z normalnych skazanych wyselekcjonowali najgorszych chujkow i dali im wladze. Wyselekcjonowanie chujka nie jest trudne, bo na ogol widac go golym okiem. Im glupszy, tym lepszy. Im paskudniej szy z wygladu, tym bedzie skuteczniejszy. Im bardziej wszawy charakter, tym posluszniej-szy. Tak dzialal areszt wojskowy w Plotach. Tym razem zaluje, ze nie pamietam nazwisk, bo milosierdzie tez ma swoj kres. Biegalismy. Rylismy okopy. Zasypywalismy je. Znow biegalismy. Znow rylismy okopy. Poligon byl wielkosci sredniego boiska. Wystarczyl. Biegalismy po prostu w kolko. A co sie wykopalo, to sie zasypalo i znow bylo plasko. Wstawalismy rano i biegalismy do wieczora. Z plecakami i w maskach. Mielismy karabiny. Z zepsutymi zamkami. Kabeki pewnie jeszcze spod Lenino. W nagrode dostawalo sie KMPK. Wazyl dziesiec kilo. Jakos czesto sie na niego zalapywalem. Nie to, zebym sie jakos specjalnie wychylal. Po prostu zle mi patrzylo z oczu, a na co, jak na co, ale na spojrzenia to ta lobuzeria byla wyczulona. Szczegolnie taki jeden kurdupel w pancerniackim czarnym berecie. Zdegradowany chorazy bodajze. Nigdy nie odwracal sie tylem. Nawet bokiem bal sie odwrocic. Gorszego jedzenia nie widzialem w zyciu. W zupie plywaly robaki. W chlebie byly kamienie. I zawsze bylo malo. Mleko rozcienczali woda, tak ze bylo calkiem przezroczyste. Ten chorazy byl spasiony. Wystawal mu brzuch. Za to kolegow to nie mialem w zyciu lepszych. Jeden w drugiego dezerterzy z przekonania i dwoch za pobicia oficerow. Bardzo przyjemny zestaw. Jakos tak odruchowo zaczelismy konspirowac. Dziesieciu przeciwko reszcie. Tej reszty byla chyba setka. Wygladalo na to, ze im to wszystko pasuje. Nam nie pasowalo. Zaszla jakas tragiczna pomylka wymiaru sprawiedliwosci, poniewaz ucieklismy z wojska, by znow sie w nim 54 znalezc. Cos tu nie gralo. Karabiny, co nie strzelaja, okopy, co trzeba zakopywac. Ktos sobie robil jaja. Na swiecie zaczynala sie jesien. Za murem biegla slynna trasa nr 52. W nocy slyszalem, jak pedza ciezarowki. Moje serce krwawilo. Na kolacje dawali suchy czarny chleb i lyzeczke margaryny. Zbieralismy sie po katach i snulismy sieci spisku. Wokol pelno bylo Strona 21 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kapusiow, ale byli glupi jak buty i nie potrafili zrozumiec, o czym gadamy. Zreszta nie rozmawialismy o niczym konkretnym. Wspominalismy nasze poprzednie wiezienia. Reszta wspominala swoje jednostki. Na poligonie puszczali nam swiece dymne i rzucali petardy. Jak wojna, to wojna. Za murem chlopi robili podorywki. Pachnialo dymem i mgla. Bez przerwy rewidowali nam lozka. Jak cos znalezli, to biegalismy. Jak nie, to tez. Zreszta niczego nie mogli znalezc, bo nikt nic nie mial. Nie bylo skad wziac czegokolwiek. Nikt nie przychodzil ani nie wychodzil. Klawisze byli rozpaczliwie niezdemoralizowani. Patrzyli na nas z wiezyczek i tyle. Bez przerwy sprzatalismy i bez przerwy byl syf. Nie moze byc porzadku, jak polowa sprzata, a druga polowa bez przerwy biega po tym sprzatanym. Wzywal nas naczelnik i darl sie, zebysmy przestali szeptac po katach, ze nam sie nie podoba. Lubilem, jak sie drze. Podobalo mi sie to. Czapka spadala mu na oczy. Czasami probowal powiedziec cos normalnym glosem, ale jak tylko na mnie spojrzal, od razu zaczynal sie drzec. Darl sie i darl, a mnie to uspokajalo. Moglem sluchac i sluchac, ale to byl juz starszy czlowiek i szybko sie meczyl. Taki po czterdziestce i wciaz porucznik. Pewnie sobie myslal, ze utrudniamy mu awans. Mial biedak racje. Jakos tak wyszlo, ze nas to wszystko znudzilo. Ktoregos dnia rano w dziesieciu powiedzielismy, ze mamy wszystko w dupie. Nie mogli zrozumiec, o co nam chodzi. Dopiero jak powiedzielismy, ze nie idziemy biegac, kopac, czolgac sie, 55 to cos skumali. "Jak to nie idziecie?" - i oczy im sie robily takie wielkie, ze strach. "Tak to" - odpowiadalismy. "Przeciez byl rozkaz" - mowili. "Chuj z rozkazami" - odpowiadalismy. "Przeciez to niemozliwe" - odpowiadali. "Mozliwe, niemozliwe, na jedno wychodzi. Nigdzie nie idziemy. Jestesmy przestepcami i chcemy siedziec, a nie latac z jakimis glupimi karabinami" - odpowiadalismy. Znowu nic nie zalapywali. W koncu sam porucznik musial to rozkminic. "To jest bunt" - powiedzial. Wymowil to slowo i widzial, jak kolejna gwiazdka, czyli awans na kapitana oddala sie o swietlne lata. "Jak zwal, tak zwal, ale nie idziemy" - odpowiadalismy. Wszystko nam zabrali. Sznurowadla, pasy, zasmarkane chusteczki. Bylismy bohaterami. Wszyscy patrzyli na nas jak na wariatow. Czegos takiego tutaj nigdy nie widzieli. Pozamykali nas oddzielnie. Nie dla wszystkich starczylo pojedynek, ale dla Kajtka, Jacka i dla mnie starczylo. Reszta siedziala razem. Kajtek chcial kiedys walnac chorazego karabinem, Jacek mial do perfekcji opanowany pogardliwy wyraz twarzy, a mnie zle patrzylo z oczu i ta lobuzeria myslala, ze to moj pomysl. Guzik prawda, ale zawsze tak mialem. Jak tylko byla jakas wladza, to zaraz mnie podejrzewala o najgorsze. No wiec nas zamkneli, zebysmy skruszeli. Wlali nam i nas zamkneli. Mialem bardzo elegancka cele. Moglem zrobic dwa kroki wzdluz i pol kroku wszerz. W kacie stal kibel. No i prycza. Gole dechy. Na noc dawali jeden koc. Bylo ciemno jak w dupie. W oknie blacha, a za blacha krata. Zostawili otwarte, zeby wialo. Ale nic nie trzeba bylo robic. Po prostu sie siedzialo. Albo stalo. Albo dreptalo. Albo lezalo. Trzy razy dziennie micha. Kamienie i robaki. Mialem kawalek gazety zamiast papieru toaletowego. Czytalem w kolko ten skrawek. Znalem go na pamiec. To bylo cos o rolnictwie, a z drugiej strony byl sport. Nigdy nie interesowa-56 lem sie ani jednym, ani drugim, ale czytalem i czytalem. Zrezygnowalem ze srania, zeby miec cos do czytania. Przypomnialem sobie swoje zycie dzien po dniu i byly tam calkiem ciekawe rzeczy, ktorych wczesniej nie zauwazylem. Kladlem sie, zamykalem oczy i lecial serial. Twardo bylo, zimno, ale wyobraznia pracowala jak nigdy. Trzeba bylo bez przerwy cos wymyslac albo sobie przypominac, zeby nie ocipiec. Wokol ciemno, glucho i tylko wlasna glowa zostawala. Za sciana siedzial Kajtek, ale mur byl taki gruby, ze nawet stukanie gdzies przepadalo. Raz ktos mi podeslal papierosa, zapalke i kawalek draski. Powiedzialem kolesiowi, co roznosil jedzenie, zeby dali sobie spokoj. Albo paczka dziennie, albo nic. Paczka nie wchodzila w gre. Ten jeden szlug to i tak byl fart. We wszystkim grzebali i sprawdzali. Po tygodniu brali nas pojedynczo, Strona 22 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt straszyli i kusili. Poddajcie sie, bo was zabijemy. Poddajcie sie, to was zrobimy funkcyjnymi. Chcieli spelniac nasze marzenia. Mnie naczelnik powiedzial: "Zostaniesz bibliotekarzem". Skad lobuz wiedzial? No bo byla tam biblioteka. Taka kanciapa. Siedzial w niej taki cwany oprych. Nic nie robil. Jak sie bez przerwy biega i ryje okopy, to nie bardzo jest czas na czytanie. Wypisywal jakies raporty i robil gazetki scienne. Wyjatkowa szumowina. Mial swinskie oczka. Ale moge sie mylic. Wielu mialo wtedy dla mnie swinskie oczka. Niedlugo mial wychodzic i zwalnial miejsce. Na ogol mam slaby charakter, ale powiedzialem "dziekuje, nie trzeba". Biedny porucznik. Z koziej dupy traba, a nie kapitan. Znow nas pozamykali. Kajtek wrzeszczal przez krate, ze nie przypenial i zeby powtorzyc reszcie. Ja tez wrzeszczalem i Jacek tez. Calkiem niepotrzebnie. Nikt nie przypenial. To byli koledzy. Przylecieli funkcyjni i klawisze. Dostalismy lomot, ale caly kryminal wiedzial, ze sie trzymamy. To byly dni chwaly, tyle ze robilo sie cholernie zimno. Wiedzielismy, 57 ze nie moga nas tak trzymac w nieskonczonosc. To nie byl najlepszy przyklad dla reszty, jaka by ta reszta nie byla. W koncu sie udalo. Po trzech tygodniach zebrali nas, zaladowali i porozwozili. Szkoda, ze nie wszystkich razem. Jednych tam, drugich jeszcze gdzie indziej. Mnie do Stargardu Szczecinskiego. Bardzo konkretne i sympatyczne miejsce. Jeszcze poniemieckie. Oboz tam kiedys byl. Zupelnie jak na starych filmach. Szeregi barakow, kolczaste druty, wieze. Od razu mi sie spodobalo. Zwlaszcza w zimie w nocy robilo wrazenie. Bialo, mroz i jarzeniowe lampy, a my w dwuszeregu, licza nas i wpuszczaja do barakow po drugiej zmianie. Tak. Tam bylo w porzadku. Sami zlodzieje i bandyci. Wszyscy wiedzieli, co maja robic, zadnych wynaturzen w postaci bezproduktywnego wysilku. Pracowalismy, spalismy, jedlismy, spedzalismy czas. Uregulowany tryb zycia. Na scianach byl lod. Nikomu to specjalnie nie przeszkadzalo, bo cele byly spore i jak ktos chcial, to mogl sobie pospacerowac dla rozgrzewki. Wszyscy spacerowali. Trudno uwierzyc, ale mozna bylo spacerowac w pieciu, rozmawiac i wlasciwie bylo jak w parku. Tyle ze w te i z powrotem. Zmieniali nam posciel, zmieniali bielizne. Nie mozna zlego slowa powiedziec. Prowadzali do lazni. Jak sie puscilo goraca wode, to sie nawet cieplo robilo. W lazni zalatwialo sie interesy. Klawisze pozwalali odwiedzac kolegow w innych celach. W zasadzie bylo to zabronione, ale starzy klawisze sa troche jak starzy zlodzieje: maja poczucie realizmu. Na przyklad jeden klawisz zawsze w razie podpadniecia dawal do wyboru pare pal na dyzurce albo odebranie prawa do widzenia. Wszyscy wybierali paly i byli zadowoleni. Z widzenia przemycali pieniadze. Za pieniadze kupowali od klawiszy herbate. To tez bylo zabronione, niemniej jednak troche dozwolone. Grzalki z brzeszczotow i zyletek byly zabronione, ale klawisze wlaczali 58 w nocy prad w celach, zeby zlodzieje mogli sobie zagotowac czaj. Nie mogli przeciez ograniczac popytu, skoro interesowala ich podaz. Bardzo imponowaly mi, te racjonalne zasady po gownianym absurdzie pierdolnika w Plotach. Jak juz wspomnialem, czlowiek potrzebuje sensu i niejedno zniesie, zeby sie do niego dorwac. Moi nowi koledzy byli dosc zdemoralizowani, ale za to przewaznie sympatyczni. Niezbyt cenili artykul, z ktorego zostalem skazany, ale osobiscie nie pozwalali mi tego odczuc. Uczyli mnie wielu nowych rzeczy. Siadalismy wokol stolu, zulismy chleb i wypluwalismy do miski. Potem suszylo sie to na kaloryferze, dodawalo chyba kremu i ci bardziej uzdolnieni plastycznie lepili z tego bohaterow dzieciecych bajek. Na przyklad Rumcajsa. Albo damskie pantofelki na obcasie. Potem sie suszylo i malowalo. Za to rekodzielo klawisze niezwykle chetnie przynosili herbate i papierosy. Chyba nawet chetniej niz za pieniadze. Tak spedzalismy wieczory i popoludnia. Opowiadalismy sobie mrozace krew historie. Ja znalem ich stosunkowo malo, wiec czesciej sluchalem niz opowiadalem. Pozycja sluchacza nie jest wcale taka zla. Nie musi dorywac sie do glosu i nikt mu nie zarzuca, ze sprzedaje kit. Niektorzy sie tatuowali. To tez bylo Strona 23 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt zabronione. Nawet troche bardziej niz inne rzeczy, bo z tatuowania klawisze nic kompletnie nie mieli. Nie spotkalem klawisza, ktory chcialby sie wytatuowac, a tym bardziej takiego, ktory by sam tatuowal. Najlepiej tatuowal Mirek. Ten sam, ktory wystepuje w piosence Macka Malenczuka. To byl bardzo w porzadku chlopak. Niechcacy zabil brata. Tragiczna postac. Wszyscy bardzo go lubili, bo po prostu inaczej sie nie dalo. Poza tym znal Kalibabke. Byli z jednego miasta. Malenczuk tez siedzial w Stargardzie, ale nigdy sie nie spotkalismy. W koncu to bylo jednak wiezienie i nie dalo sie spotykac, kogo sie chcialo. W celach mielismy kible. 59 Najpierw wrzucalo sie kawalek gazety, zeby nie ochlapac sobie tylka. Nazywalo sie to "spadochron". Pracowalismy w wielkiej lodowatej hali. Jakies czesci do zukowskich silnikow. Pilowalo sie to, wiercilo, gwintowalo i tak dalej. Wszyscy zasuwali jak diabli, zeby nie zamarznac. Dobry sposob na wydajnosc. Niektorzy tak zapieprzali, ze musieli rozbierac sie do podkoszulkow. Z ust leciala para. Za miesiac takiej roboty mozna bylo kupic dwanascie paczek popularnych, pare kilo cebuli, dwa pudelka herbaty, ze trzy konserwy i kostke masla. Nie bylo zle. Ludzie na wolnosci zbierali pety na przystankach, a my moglismy za ekstra cene dostac nawet ruskie kosmosy albo jakies jugoslowianskie z tytoniowym lisciem na opakowaniu. Ktorejs niedzieli rano nie odezwal sie radiowezel. Wstajemy, a tu cisza, chociaz zawsze juz od szostej leciala jakas muzyczka. I w ogole w calym kryminale jakas taka cisza sie zrobila troche nadprzyrodzona. A potem uslyszelismy, jak otwieraja sie w naszym baraku drzwi od cel i ruch jakis nienormalny sie zrobil. Nie moglismy sie doczekac, kiedy i nas otworza. W koncu otworzyli. W kryminale wszystko idzie po kolei. Wlecialo z dziesieciu wielkich drabow ze szturmowymi palami, w helmach, przylbicach i z tarczami. Wlecieli i po prostu bez slowa spuscili nam wpierdol. Lali na spokojnie, bez nerwow, wiec kazdy sie zalapal. Jak skonczyli, to od razu sobie poszli. Ani przepraszam, ani dziekuje. Czulismy, ze zaszly jakies zmiany i juz nic nie bedzie takie, jak kiedys. A potem odezwal sie glosnik i dowiedzielismy sie, ze jest wojna. Czytali jakies ogloszenia i komunikaty. Nikt nic nie rozumial. Zlodzieje potrafia sluchac tylko siebie nawzajem. Tylko ta wojna byla dosyc jasna. Kurde, nawet najtwardsi troche przypanikowali. Nawet najodwazniejsi na pare godzin przestali sie przechwalac i mowic, co oni z tym wszystkim moga zrobic i jak. Blady strach to jest 60 dobre slowo. Juz widzielismy, jak idziemy przed czolgami jako zywa oslona. Juz widzielismy, jak zapieprzamy przez zasieki, a z tylu poganiaja nas lufami. Dyskusyjne bylo tylko to, z kim ta wojna. Niektorzy obstawali za tym, ze rozwala nas na miejscu. Inni z kolei kombinowali, ze jak jest zadyma, to jednak latwiej skoczyc na kamasz. Pod oknami chodzily draby z palami. Walili nimi w kraty. Strach bylo sie wychylic i pogadac z sasiednia cela. To jest podstawa wszystkich przewrotow: najpierw opanowac lacznosc i komunikacje. Siedzielismy jak myszy pod -miotla. Z glosnika leciala jakas pogrzebowa muzyka. Nastroj byl podniosly. Dopiero pod wieczor zrozumielismy, ze to tylko wojna z narodem. Dosyc nam ulzylo. Nie czulismy sie zanadto narodem, wiec sprawa jakby troche mniej nas dotyczyla. Nazajutrz rozdali nam kwity do podpisania. Stalo w nich mniej wiecej to, ze nie bedziemy mieli pretensji, jak jakis straznik zastrzeli nas bez ostrzezenia. Zebrala sie starszyzna i zaczela radzic. W koncu ustalili, ze podpisujemy i niech sie odwala. Przeciez jak nie podpiszemy, to i tak zastrzela. Nieboszczykowi wszystko jedno, czy cos podpisal, czy nie. Ale poza tym niewiele sie zmienilo. Zaczelo brakowac papierosow. Klawisze zrobili sie troche bardziej niekolezenscy. Szybko im przeszlo, bo przeciez polityka polityka, a ekonomia ekonomia i rynek zbytu to jest rynek zbytu. Z wrogami gorzej sie handluje. Do jednego baraku wsadzili internowanych. Nie widywalismy ich, ale nas wkurzali. Wieczorami spiewali religijne piesni. Nic tak nie wkurza Strona 24 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt zlodzieja jak religijna piesn. Slalismy im wiachy, zeby nam nie przeszkadzali. Troche niewygodnie jest przeklinac, jak gdzies w tle leci "Pod Twa obrone". Ogolnie rzecz biorac, bojownicy wolnosci nie znajdowali sympatii u tych najdotkliwiej zniewolonych. Nie bede powtarzal, co wykrzykiwalismy. Wkrotce przestali spiewac i sytuacja sieunor-61 mowala. Po prostu ruszyly kanaly i handel. Mieli wiecej papierosow. Potem wszyscy o nich zapomnieli. Oni siedzieli sobie, a my sobie. Tylko wtedy, gdy powracala mysl o amnestii, zalewala nas krew. Wiadomo bylo, ze to przez nich nici z aktu laski. Czy tak, czy tak nie zdobyli popularnosci. Opracowalem niezawodna symulacje ataku korzonkow. Jak chcialem polezec w prawdziwej poscieli w trzyosobowej celi, to szedlem do lekarza. Wylem z bolu i ani reka, ani noga. Tyle ze walili mi jakies cholerne zastrzyki. I tak sie oplacalo. Potem na naszym oddziale zrobilismy bunt. Za diabla nie pamietam, o co chodzilo. Pewnie o jedzenie. To zreszta nie mialo zadnego znaczenia. Zlodziej od czasu do czasu musi sie zbuntowac. Bunt to artykul zastepczy wolnosci. Powod jest obojetny. Poza tym starszyzna tez musi czasem wykazac swoje talenty przywodcze oraz autorytet. Bunt to troche jak manewry w wojsku. Nie bylismy jednak tak glupi, zeby odmawiac jedzenia. Odmowilismy wychodzenia do pracy, i tyle. Z pol oddzialu sie zbuntowalo. Po paru dniach wylapali starszyzne i pozamykali w izolatkach. Reszte porozrzucali po innych oddzialach i bylo po buncie. Trafilem do innego baraku, do innej roboty. Pracowalismy w klatkach. Skrobalismy nozami izolacje z jakichs niedorobionych przewodow i odzyskiwalismy czysta miedz. To byl najgorszy oddzial w wiezieniu, ale tak naprawde to najlepszy. Siedzielismy w tych klatkach przez osiem godzin i klawisza sie w ogole nie ogladalo. Pelna wolnosc. Pilo sie czaj, jaralo szlugi i godzinami gadalo. Mielismy rekawice bokserskie, uszyte z koca i gabki. Robilismy sparingi. Siedzial z nami koles z Czarnych Slupsk. Trenowal nas. Wszystko prawidlowo. Podzial na wagi, sedzia, te rzeczy. Nawet niezle mi szlo. Mialem dobry zasieg i bylem dosc szybki. Nie to, co teraz. W tych klatkach bylo ciemno, ponuro i straszny balagan. Wszystko dalo sie tam 62 schowac. Mielismy nawet hantle i sztangi. Gdzies tam po-spawane i poprzemycane. To bylo oczywiscie zabronione. Podobnie jak boks. Podobnie jak rzucanie nozami do celu. Piecdziesieciu facetow zamknietych w czterech klatkach musialo wynajdywac sobie jakies zajecia. Tak. To byl najgorszy oddzial w kryminale. Nigdzie lepiej mi sie nie siedzialo. Trzymali tam tych z najwiekszym temperamentem. Nigdy sie nie nudzilismy. Nowym robilo sie tatuaz aluminiowym szpikulcem na klacie. Po prostu rylo sie do krwi, co tam komu do glowy przyszlo. Wszyscy z szostego oddzialu mieli biale blizny na klacie. Gdzie indziej tego nie bylo. Inne oddzialy byly gorsze. Nie trzymaly sie tak razem jak my. Czytalem "Historie filozofii rosyjskiej i radzieckiej" wydana w 53. roku. Bardzo gruba ksiazka. Nikt sie; nie dziwil. Tam kazdy mial jakiegos pierdolca. Jak sie ma pierdolca, to czas nie jest taki grozny. Karty, domino, filozofia, branzlowanie, opowiesci, kajety z wieziennymi wierszami, angielski totalizator, ostrzenie noza, kulturystyka - kazdy sposob jest dobry. Wtedy tez zaczela leciec trojkowa lista przebojow. Niezle smadactwo, ale niektorzy obstawiali to jak lige. Za cholere nie pamietam, co wtedy bylo na topie. Moze to biedne TSA. A moze Stranglersi. Na pewno Steve Miller Band i "Abra-Cadabra". Tygodniami. A Stranglersi tylko chyba migneli. No tak. Z muzyka nie bylo najlepiej. Przestalem kumac, co jest co. Niezla przerwa. Najpierw przez Kaczkowskiego, potem przez Niedzwiedzkiego, chociaz wtedy nie puszczal jeszcze takiej kaszanki, jak teraz. Jeszcze sie czail ze swoimi gustami i zespolem Toto. Dopiero potem sie odkryl. Jak byl juz ustawiony. Zawsze zdrada, zawsze podstep. Jak nie historia filozofii radzieckiej, to Marek Niedzwiedzki. Na pewno puszczal Ma-anam. Tak. Ale to byl ten legendarny czas, gdy Kora Jac-kowska tylko spiewala i nie zabierala glosu w kwestiach 63 Strona 25 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt pozamuzycznych. Nie wiem, dlaczego Steve Miller koja- i rzyl mi sie z Markiem Bolanem i T. Rexami. Mialem ze i soba widokowke z Bieszczadami. Jak mi bylo ciezko, to sobie na nia patrzylem i robilo mi sie jeszcze ciezej. Robilismy fifki z drewna. Strugalo sie kawalek taboretu, przewiercalo drutem, a w kominek wprawialo rozklepana koncowke z tubki po pascie. Przypominam, ze tubki byly wtedy aluminiowe. Pollena-Lechia kosztowala trzy piecdziesiat. Przynajmniej na poczatku. Potem ceny zaczely sie tak zmieniac, ze pieniadze, zwlaszcza w kryminale, robily sie kompletnie abstrakcyjne. Z tubki mozna bylo tez zrobic przewod do grzalki z brzeszczotow. Cielo sie blache na cieniutkie paseczki i potem laczylo. Nie bylo to zbyt bezpieczne, ale wymyslili to w koncu ludzie, ktorzy lubili ryzyko. Najgorszy byl czerwony barszcz. Plywaly w nim ochlapy bialego sadla. Nie napisze, jak na to mowilismy. Reszte dalo sie zjesc. Najlepsza byla jak zwykle grochowka. Tego nie sposob spartolic. Na Boze Narodzenie dostalismy kielbase na goraco. Niektorzy sie chlastali. Ale bardziej z nudow niz z rozpaczy, albo zeby wyskoczyc do szpitala i popatrzec na kobiety i cywilnych obywateli. Ja tez chcialem zobaczyc, jak wyglada miasto Stargard i raz sie pochlastalem, ale za slabo jak na szpital. Widac nie mialem wystarczajacej determinacji. Jak pochlastal sie Sledz, to az pryskalo na sciany. Od razu go powiezli. Jak wrocil, to powiedzial, ze ten caly Stargard to dziura i sie nie oplacalo. Moze wiezli go bocznymi uliczkami. Innym sie podobal. Zza muru widac bylo tylko jakis blok. Ale za daleko, zeby cos konkretnego przyuwa-zyc. W ogole z kobietami bylo ciezko. Sprzedawczyni w kantynie i wiezienna psycholog. Obie po piecdziesiatce i obie po sto kilo. Tak sie jakos zlozylo. Moze i lepiej. Latem bylo goraco. Na gornym koju tak grzalo od dachu, ze trzeba sie bylo zawijac w mokre przescieradlo, zeby zdrzemnac sie w dzien. Naczelnik kazal wtedy polewac dachy z hydrantow. Ludzki czlowiek. Lali nam tez wode do cel przez otwarte okna, ale to juz na nasze indywidualne zyczenie. Tak w ogole bylo to prawdopodobnie zabronione. Woda bez problemu wsiakala w poniemiecki beton. Wolnosc zblizala sie wielkimi krokami. Miesiac przed wyjsciem postanowilem wyciszyc sie wewnetrznie. Co mi odbilo, nie wiem do tej pory. W tym celu odmowilem pojscia do pracy. Za cos takiego z mety dostawalo sie miesiac izolatki. Dostalem. Nudzilem sie jak mops. Zadna madra mysl nie przyszla mi do glowy. Po tygodniu juz zalowalem, ze nie jestem z kolegami. Tym bardziej, ze oni zaraz po tym, jak ich opuscilem, zorganizowali kolejny bunt. Tylko ze tym razem calkiem zajebisty. Caly oddzial. Piecdziesieciu facetow. Z chlastaniem, glodowka, demolka i cala reszta jak nalezy. Zachcialo mi sie wewnetrznego wyciszenia... Myslalem, ze mnie cholera udusi. Tam dym na caly kryminal, a ja tu kontemplacja sie zajmuje. Nawet sama wolnosc mi obrzydla. Calkiem bez przekonania na nia czekalem. Lazilem od sciany do sciany i liczylem kroki. Istny debilizm. Oni sie tam wykrwawiali, a ja eremite odstawialem. Zobaczylem ich ostatniego dnia. Okna przejsciowki wychodzily na ich barak. Byli bladzi, slabi, ale smiali sie, machali mi i wrzeszczeli "wolnosc"! Zupelnie jak Mel Gibson w "Braveheart". Takich ich zapamietalem i bede pamietal az po grob. Wcale mi sie ta wolnosc nie podobala. Zwyczajnie odwyklem. W miescie Stargard jak ten glupi poszedlem do ksiegarni i pol kasy wydalem na "Odmiencow". Wetknalem to do kieszeni i polazlem na wylotowke. Przez miesiac izolatki nie palilem. Teraz mialem paczke carmenow. Jaralem jednego za drugim. Tak mnie sieknelo, ze ledwo odczolgalem sie w krzaki. Rzygalem jak kot. Film mi sie urwal i ocknalem sie o zmierzchu. Bylem lysy, obdarty 64 65 i wysoce podejrzany, ale w koncu zlapalem stara. W srodku bylo trzech kolesi. Dwoch z nich wyszlo ze Stargardu pare miesiecy wczesniej. Zajechalismy do Pily do jakiegos zajazdu. Znow zerwal mi sie film. Taki juz moj los. O swicie odwiezli mnie na stacje, bo sami skrecali gdzies w bok. Jechalem pociagiem, czytalem Geneta i o Gene-cie, a konduktorzy nic ode mnie nie chcieli. Wracalem do rodzinnego miasta. Strona 26 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt CZESC II Tak, tego mozna sie bylo spodziewac: witali mnie jak bohatera, jakbym co najmniej uciekl z katorgi, jak jakis Bakunin, i przez Syberie, Kamczatke oraz Ziemie Ognista powrocil do kraju. Jakbym odniosl rany i dzierzyl sztandar wolnosci, a nie odpekal po prostu swoje od dzwonka do dzwonka w z grubsza humanitarnych warunkach. Mezczyzni chcieli ze mna pic, kobiety chcialy ze mna przebywac. Wszystko sie pozmienialo. Krosbi byl dzialaczem Solidarnosci. Ostas zerwal sie do Reichu. Wszyscy palili coraz wiecej marihuany i wspominali czarna noc stanu wojennego jako jedna nieustajaca balange. W koncu byla godzina policyjna, wiec zbierali sie po domach i siedzieli do rana. Pytalem Krosbiego, co z niego za dzialacz, jaknie siedzial. Odpowiadal, ze zszedl do podziemia i sie zakonspirowal. Tak skutecznie, ze sama Solidarnosc o nim zapomniala. Zawsze go podziwialem. Zaczynalismy sluchac Marleya. Tez niby Czarny, ale jakos zupelnie inaczej to brzmialo. Puscili mi Sex Pistolsow, ale na wszelki wypadek nie uwierzylem, ze tak mozna grac. Do tego trzeba sie bylo przyzwyczaic. Do rewolucji sie dojrzewa. W ogole bylem dosc nieufny. Jak to facet po przejsciach. Patrzylem na moich kolegow z poblazaniem. Jak dzieci: nic, tylko alkohol, dragi, seks i rokendrol. Wydawalo mi sie, ze jestem nieco dojrzalszy. Czytalem nocami Geneta, czytalem nocami Becketta. Genet strasznie sciemnial. Przeciez bylem, siedzialem, widzialem, ale to, co on wypisywal, to byla czysta fikcja. Potem sie okazalo, ze przeczucia mnie nie mylily. To jego siedzenie to bylo cos jak internowanie dzialacza. Juz bardziej Beckett. Nie siedzial, ale dobrze kumal, o co chodzi. Czytalem "Teksty po nic" i krecilo mnie jak diabli. Tak wygladala wtedy moja dusza. Nic, tylko egzystencjalna czern po najdalsze widnokregi. Czlowiek nigdy nie przezywa tego, co jest. Przezywa to, co bylo albo co bedzie. Lazilem ponury 69 i czekalem, az mi wlosy odrosna. Jak odrastaly, to sie zaraz strzyglem. Czytalem "Czekajac na Godota". Czysty realizm. Jakbym sluchal swoich kolegow rozmawiajacych o amnestii. Tak. Beckett to byl gosc. Szkoda slow. Mialem powazny romans. To bylo trudne uczucie. Nie bede o tym pisal, poniewaz nie jest to dziennik intymny, tylko kronika pewnej formacji duchowej. Szukalem pracy. Sam nie wiem, dlaczego. Moze dlatego, ze przywyklem do wczesnego wstawania. Aha, no i pieniadze byly mi potrzebne. Odwyklem od posiadania kasy i znow musialem sie przyzwyczaic. Ciezko to szlo. W koncu znalazlem prace zgodna z moimi owczesnymi zainteresowaniami. Poszedlem do psychiatryka na Dolna w charakterze sanitariusza. Wychodzilem z nocnej zmiany i wpadalem do Fantomasa. Fantomas pracowal w kiosku. Siedzial tam od siodmej, ufarbowany na rudo i przeklinal cale to zasrane mieszczanstwo, ktore dzien zaczynalo od "Zycia Warszawy", "Trybuny Ludu" i paczki extra mocnych. Siedzialem z nim z godzinke i razem przeklinalismy wyscig szczurow. Czasami wypalalismy skreta. Mnie to nie bylo za bardzo potrzebne, bo w szpitalu mialem taki odjazd, ze dzieki. Niby bylem tym sanitariuszem, ale tak do konca to nie wiedzialem, po ktorej jestem stronie. W koncu zaczynalismy wtedy sluchac Residents i czytac Castanede. Nie wszyscy oczywiscie, ale niektorzy na pewno. Ja czytalem nawet Lainga. Nie bylo to zbyt bezpieczne. Wkrotce zaczalem patrzec na pielegniarki jak na jakies hitle-rowki. "Lot nad kukulczym gniazdem" przeczytalem na szczescie troche pozniej. Na razie rozdawalem na prawo i lewo papierosy, godzinami gadalem z tymi, co mogli jeszcze gadac i niesumiennie wiazalem kaftany bezpieczenstwa. Czasami przywozili jakiegos slynnego czlowieka w delirium tremens. Ale alkoholikom jakos mniej wspolczulem. Byli zdecydowanie bardziej przyziemni niz 70 schizofrenicy. Rozwiazalo sie takiemu pasy i juz myslal tylko o jednym. Schizole to jednak inna jakosc. W pasach, w kaftanie czy bez, wciaz uprawiali mistyke i poezje. Na nocnych dyzurach kladlem sie na wolnym lozku i probowalem sobie wyobrazic, jak to jest. Czasami mi sie to chyba udawalo. Krosbi zostal wyznawca Guru Maha-ra Ji. Gledzil o tym bez przerwy. Strona 27 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Zrobil sobie oltarzyk i walil przed nim poklony, przysiady i pompki. Nawet sie na to zgadzalem, ale pokazal mi zdjecie swojego duchowego mistrza i odpadlem. Mistrz, tak sobie to wyobrazalem, powinien byc chudy, powinien miec w sobie cos z ascety, a ten byl tlusty jak jakis cinkciarz i jeszcze do tego w pomaranczowej nocnej koszuli. Usmiechal sie jak glupi do sera. Nie. Tego nie moglem przeskoczyc. Wychowany bylem na chrzescijanskich swietych, na Aleksym, na Szymonie Slupniku i kompletnie mnie nie strzykalo w strone takiego wizerunku jak to bobo. Ale Krosbi sie nie poddawal. Mieli takie jakies wiatraczki i krecili nimi przed fotkami mistrza. Ze niby poswiecaja mu energie, ktora wytwarzaj a. Tak, bylismy zagubionym pokoleniem. Inni tez na cos sie bez przerwy zalapywali. Na cokolwiek, zeby tylko sie zalapac. Na przyklad na Franka Zappe. Potrafili gadac o nim godzinami. Calkiem na powaznie, jak w jakiejs sekcie. Franek to, Franek smo. Nie mozna sie bylo odezwac, bo rwali sie do bicia. Mnie Franek nie krecil. Za skomplikowany byl. Lubilem rokendro-la. A w ogole to artystow najskuteczniej obrzydzaja wielbiciele. Poza tym jak ktos czyta Becketta, to nie moze sluchac Zappy. Albo rybka, albo pipka. Dlugi tez sie zalapal na Mahardzijego. Ale on przynajmniej nie gadal o tym. Krecil tym wiatrakiem i widac bylo mu to potrzebne. Poza tym byl w wojsku, a ja zawsze bardziej ufalem tym, ktorzy wiedza, co jest co. Krosbi nie poszedl. Mial isc do Braniewa, do czolgow. Jakos sobie zalatwil. Nikt 71 do tej pory nie wie, jak. Podejrzewam, ze sie zwyczajnie nie nadawal, i tylko swirowal, ze ich wykrecil. Mieszkalismy w Radosci. Na Dolna bylo cholernie daleko. Ale bylem sumienny. Nigdy sie nie spoznialem i jak bylo trzeba, to bralem dyzury po szesnascie godzin. Mylem, sprzatalem, froterowalem. Smierdzialem lizolem jak publiczny szalet. Nie do zabicia byl ten smrod. Ludzie sie ode mnie odsuwali w autobusie. Niektore pielegniarki mialy spore piersi. To bardzo przeszkadzalo w terapii. Sam widzialem. Ktoregos dnia nie poszedlem do pracy. Jak zwykle. Chyba znalazlem sobie nawet jakis powod. Szybka decyzja to moja specjalnosc. Wtedy w ogole decyzje byly latwiejsze. Nie to co teraz. Podejmowalo sie jakas, a i tak niewiele sie zmienialo. Wlasciwie mozna bylo podjac jakakolwiek. Uczucie, ze nie ma sie wplywu na wlasny los, jest uczuciem dosc przyjemnym. Teraz jest niby wolnosc, ale ludzie sa zniewoleni jak nigdy nie byli. Wtedy byli kompletnie pozbawieni wolnosci, a i tak kazdy robil co chcial. Przynajmniej ci, ktorych znalem. Nie wiem, moze gdzie indziej bylo inaczej. Mozna bylo pracowac, mozna bylo nie pracowac - wychodzilo na jedno. Ja postanowilem sie uczyc. Cos mi odbilo. Pomyslalem: zrobie mature. Oczywiscie zadna normalna szkola nie wchodzila w gre. Az taki napalony na wiedze nie bylem. Zreszta przyjac mnie mogli tylko do jednej. Przy rondzie Wia-traczna byla wtedy kultowa szkola warszawskiej kontr-kultury. Nazywalo sie to Szkolny Osrodek Socjoterapii. Przyjmowali tam klientow z trudnosciami, przeszloscia i umiarkowanie uzaleznionych. Spelnialem wszystkie warunki i od razu mnie przyjeli. Pietro nizej urzedowaly siostry milosierdzia od Matki Teresy z Kalkuty. Pietro wyzej jakas wieczorowka dla pracujacych. Z boku byl kosciol. Doskonale miejsce. Zaczalem chodzic. Wszyscy spotykali sie na schodach i ustalali, co beda robic. Naj-72 czesciej wypalali faje i wychodzili. Jak padalo, to czasem zostawali. Przenosili sie na korytarz i tam stali albo siedzieli, gadali i czekali, az przestanie padac. Jac byl dyrektorem. Zloty czlowiek. Nigdy specjalnie sie nie denerwowal. Jesli juz, to na nauczycieli. Denerwowanie sie na uczniow bylo zabronione. Pilnowalo tego dziesieciu psychologow. Psychologowie bez przerwy klocili sie z nauczycielami o to, zeby nas ci drudzy nie denerwowali. Mozna bylo palic, przeklinac, nie przychodzic na lekcje, publicznie romansowac. Na poczatku mozna bylo nawet byc nawalonym, byle nie za bardzo. Jak ktos byl za bardzo, to sie go prosilo, zeby wyszedl albo schowal sie gdzies w kacie. Zreszta ani nauczyciele, ani psychologowie nie mieli wprawy w rozroznianiu, kto jest nawalony, a kto nie. Jak ktos juz lecial przez rece, to sie Strona 28 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt orientowali. Ale wyrzuc tu za drzwi takiego, co leci przez rece. Sadzalo sie go pod sciana i tyle. Potem troche nauczyli sie rozrozniac. Bardzo przyjemna szkola. Za mojej pamieci nikogo nie wyrzucili. Tylko przyjmowali. Bylo tylu chetnych, ze wprowadzali coraz ostrzejsze kryteria i w koncu tylko najostrzejsi mogli sie zalapac. Jak na przyklad Tycu. Jeszcze do niego wroce. Jako uczen wytrzymalem tam trzy miesiace. Stracilem zludzenia, ze w tych rozrywkowych warunkach czegokolwiek sie naucze. Natomiast za Boga nie chcialem porzucac takiego miejsca. Zostalem sprzataczka. Tam byl taki syf, ze nikt nie potrafilby mi z czystym sumieniem powiedziec, ze zle pracuje. Wszyscy wszystko rzucali na podloge. Co kto mial to po prostu rzucal tam, gdzie stal. Pety, kanapke, pusta flaszke, wszystko, co bylo niepotrzebne albo wkurzylo tego czy innego. Kosze staly puste. Jak rano wymiotlo sie to wszystko na korytarz, to byla taka gora, ze drzwi sie nie dalo otworzyc. Jak cos sie zepsulo, to tez wyrzucali. Krzesla psuly sie najwiecej, bo bez przerwy sie na nich 73 bujali. Psuly sie ksiazki, bo jak ktos mial sie czegos nauczyc, to po prostu wyrywal te strony i bral do domu, zeby nie dzwigac. Zeszytow nie bylo, bo wszyscy ufali swojej pamieci. Zwlaszcza ci, co wypalali kilo marihuany tygodniowo. Najpiekniejsze fajki do trawy robil Bafel. Prawie wszyscy na czyms grali. Po kanciapach byly pozamykane ze trzy perkusje i kupa piecow. Jakie byly, takie byly, ale jak sie rozkrecilo, to slychac bylo az pod Uniwersamem w godzinach szczytu. Zadnej litosci. Jak socjoterapia, to socjoterapia. Ja nie gralem na niczym. Jak sie duzo czyta, to z grania nici. Teraz zaluje. Moglem mniej czytac. Tym bardziej, ze wiekszosc tych ksiazek to byl szajs. Moglem nauczyc sie dobrze na czyms grac. Zostalbym gwiazda rokendrola i nie musialbym pisac tych wszystkich ksiazek. Zawsze podziwialem rokendrolow-cow. Nigdy nie podziwialem pisarzy. Zawsze chcialem byc taki jak Iggy Pop, a nigdy nie chcialem byc taki jak na przyklad Ignacy Kraszewski albo Wladyslaw Reymont. Gdzies w moim zyciu musiala zajsc jakas pomylka. Wciaz jest we mnie rozdarcie. Do tej pory zazdroszcze Rafalowi Kwasniewskiemu, a kompletnie nie zazdroszcze Czeslawowi Miloszowi. Zawsze chcialem miec swoj zespol. Nigdy nie chcialem miec zespolu redakcyjnego. Zycie jest gra przypadkow, zdrad i zasadzek. Tak. Zawsze podziwialem Rafala Kwasniewskiego. Dla mnie gral tak samo dobrze jak Lou Reed. Ta jego prawa reka! Chodzil do Esoesu. Chyba w Esoesie wlasnie zalozyl Still. Grali na RobReggae i klawiszowiec dostal padaczki. Wszyscy mysleli, ze tak ma byc, bo klimat koncertu byl zupelnie epileptyczny. Kolesia zniesli, a chlopaki grali dalej. Nawet na chwilke nie przycichli. To sie nazywa zawodowstwo. Hipisowski zespol na pewno by przestal albo zadedykowal choremu nastepny kawalek. Tak. Hipisi byli beznadziejni. Punkowcy byli lepsi. Taki Abaddon na 74 przyklad. Grali tak, jakby chcieli rozpirzyc Remont w drobne chujki. Kiki tak sie darl o "pozostalosciach pierdolonego faszyzmu", ze myslalem, ze jego tez wyniosa. Ale nie. Sam zszedl i pilismy potem salicyl u Kurczaka. Nie bylo zmiluj. Albo taka Praffdata. Tylko Dudi potrafil grac, a orkiestra byla calkiem przyzwoita. Prawdziwy horror na estradzie. Grochowska apokalipsa. Kto chcial, mogl wejsc i zagrac. Byle ponuro i chorobliwie. Taki lepszy Bauhaus. Dudi powtarzal w kolko "okulary i zlote zeby nie beda wam potrzebne, prenko, prenko". I te jego bebny. Jakby cos sie w nich popsulo na dobre i koniec swiata mial sie zaczac od jutra wlasnie przy Wiatracznej. Wszystko wymyslil Gula. Nie bylo lepszego w wymyslaniu. Mieszkal przy Majdanskiej. Jego ojciec byl chyba wojskowym i Gula przebywal raczej poza domem. My mieszkalismy przy Kobielskiej. Kawalek dalej Dudi, na samym rogu Kickiego, a jeszcze kawalek i Jakubek. Ja-kubek tez gral w Praffdacie. Gral jak umial. Ale na co dzien to malowal. Mial odjazd na punkcie malowania sprezyn i innych technicznych detali. Robil z tego wielkie kolorowe plotna. Nigdy zadnego nie widzialem. Dudi mi opowiadal. Raz na stacji w Zagorzu Jakubek fotografowal sprezyne w jakiejs przedpotopowej lokomotywie. Strona 29 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Wpadl w zachwyt. Zwineli go sokisci jako szpiega. Kiedys fotografowanie bylo zabronione. Wszedzie wisialy tabliczki z przekreslonym aparatem fotograficznym. Zabrali Jakubkowi film i chcieli go odstawic na kontrwywiad, ale byl z Esoesu i mial zaswiadczenie, ze jest wariatem. Ja tez mialem takie zaswiadczenie. Robilo wrazenie. Gliny zazwyczaj dawaly spokoj. To musialo przyjsc z Rosji, ten szacunek dla jurodiwych. Dudi nie malowal obrazow. Malowal i przemalowywal swoje mieszkanie. Bez przerwy. Wpadal do nas o czwartej nad ranem i pozyczal ekierke, bo mu kat prosty nie chcial 75 wyjsc. To tez byl taki industrial jak u Jakubka, ale bardziej abstrakcyjno-geometryczny. Nikt wtedy jeszcze nie slyszal o techno. Mialem najladniejsza brame na Kobiels-kiej. Jak Gula z Jakubkiem wracali w nocy z malowania szablonow, to ostatni trzaskali wlasnie w mojej bramie. Cala kolekcja sie uzbierala. W niedziele rano spotykalismy sie u Dudiego, bo mial telewizor, i ogladalismy "Czterech pancernych". To byl calkowicie kultowy serial. Jest do tej pory. "Stawka..." juz taka nie byla. Znalismy wszystkie dialogi na pamiec. Jadlo sie glownie serek i bulki. Popijalismy mlekiem. Sluchalo sie Policjantow. Sluchalo sie B52's. Sluchalo sie Talking Heads. Tych ostatnich slucham do tej pory. Szczegolnie "Remain in Light". Kupa rzeczy zaczela sie od tej plyty, a my mielismy kupe spoznienia. Dlatego sluchalo sie tego w kolko. W kazdym razie ja mialem kupe spoznienia. Na cos cieplego szlo sie do Wiosennego. Kurcze, a jak przyjechala Nico, to nie poszedlem. Na Swans tez nie poszedlem. Pewnie cos czytalem. Za to jak palant poszedlem na Leonarda Cohena i stalem trzy godziny pod Kongresowa w takim scisku, ze ani do tym, ani do przodu. Mialem sfalszowane bilety, ale inni ze sfalszowanymi weszli, a ja nie. Stalem razem z tymi, co mieli prawdziwe. Oni tez nie weszli, bo ich miejsca zajeli ci z falszywymi. Takie rzeczy sie wyrabialy. Na Claptonie dostalem pala i mnie wyrzucili. Na Mayalu dostalem paroma palami, zanim w ogole sprobowalem wejsc. Ale bylismy juz duzi i sami potrafilismy sobie grac. To znaczy ja akurat nie, ale cala reszta. Gora z Laosiem jechali jazzrocka, Dzeden na bebnach sypal solowa fryte, Dudi wlasciwie gral wszystko, bo oprocz Praffdaty nabijal jeszcze w jakichs regatowych i punkowych kapelach, Krosbi bezkompromisowo cial tego swojego folka i bez przerwy zakladal zespoly. W jednym nawet pozwolil mi zagrac. Podprowadzil skads 76 takie niby bongosy i kazal mi cwiczyc. Ten szmelc byl z normalnego zestawu, do palek, i lapy wysiadaly po dziesieciu minutach. Krwawilem, ale nie przestawalem. No i mi w koncu pozwolil. Gralismy na Starym Miescie. Powazny band. Dwie gitary, mandolina, kontrabas, sopranowy saksofon i jeszcze ja jako pierwszy kaszaniarz. Tylko wieloletnia przyjazn mnie ratowala. Chlopaki po prostu nie zwracali uwagi na to, jak gram. Jak tylko ktorys zalapal to, co ja nabijalem, to od razu sie sypal, a za nim reszta. No wiec starali sie nie sluchac. Ja tez. Patrzylem na rece kontrabasiscie. Ale i tak mielismy bransko. Przed nami na ulicach gral tylko Maciek Pietraho. Ale on sie nie liczyl, bo to byla absolutna legenda i calkowity top ulicznego grania, folku i co tam jeszcze. My moglismy co najwyzej futeral za nim nosic. Macius nawet z Rodowiczki potrafil zrobic takie cudo, ze lzy w oczach stawaly i czlowiek byl za zniesieniem wszystkich podzialow w muzyce. Wtedy Maciek gral w Berlinie i moglismy sie udzielac bez specjalnego obciachu. Repertuar mielismy urozmaicony, bo w zasadzie to mial byc tylko folk, ale jak przychodzila rezerwa, to gralismy "Wojsko idzie na cwiczenia", tyle ze zrobione na reggae. Jak przychodzily panie w przedwojennym wieku, to jechalismy "La Cuca-rache". A jak zadna rozrywki zulia, to "Felka Zdankiewi-cza". W sumie te trzy kawalki najlepiej chodzily. Na reszte byl mniejszy popyt, ale zawsze te piecdziesiat osob stalo. Przewaznie gralismy pod Fukierem. Jak pogoda szwankowala, to szlismy na Barbakan. Raz zaprosili nas na wesele do Rycerskiej. Zdaje sie, ze to byl szczyt naszej kariery. Potem przyszla prawdziwa kapela i nas pogonili. Niemniej jednak Rycerska wtedy to byl bardzo elegancki Strona 30 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt lokal. Pamietam, ze drinki mielismy gratis i do oporu. Procz nas na Starowce grala jeszcze Varsovia Manta. Dobrze sie znalismy, bo z Koszmarem chodzilem do pod-77 stawowki i bardzo sie przyjaznilismy. On sluzyl nawet do mszy. Oni grali przewaznie na winklu Zakrzewskiego i Swietojanskiej albo blizej Zamkowego. Nie wiadomo dlaczego gonila ich milicja. Nas nigdy. Moze dlatego, ze ta ich muzyka byla jednak dla gliniarzy odrobine obca kulturowo. My od biedy moglismy uchodzic za takich gorszych Cyganow. Oni z tymi bambusowymi fletami, gitarka z pancernika i wielkim bebnem na oko z laciatej krowy juz nie za bardzo. Ale i tak wychodzili na swoje. Jak ich pogonili, to chwile postali w bramie i znow zaczynali. Zawsze mieli z pol godziny, zanim patrol znow sie zjawi. Calkiem jak na "Zakazanych piosenkach". W dodatku publika ich lubila i przy nich zawsze krecilo sie wiecej spragnionych egzotyki malolat. Tak. Bylismy bogaci. Bez przerwy popijalismy. Nie dalo sie na trzezwo grac tych samych dziesieciu kawalkow w kolko. Zwlaszcza jak robilo sie zimno. Ale i tak bedac na nieustannej umiarkowanej bance udalo mi sie w tydzien zarobic na lodowke. Nigdy potem juz tak nie bylo. Wciaz ja pamietam. Miala miedziana tabliczke, byla radziecka i siegala mi prawie pod brode. Chcialem jeszcze zarobic na automatyczna pralke Polar, ale przyszla zima. Nie da sie grac na mrozie. Na mrozie grala tylko Orkiestra z Chmielnej, ale oni byli znacznie starsi i musieli miec jakies sposoby. Dostawalismy dolary, franki i marki. Bez drzenia wchodzilismy do Pewexow. Kiedys kupilem sobie wielka, piekna puszke kawy. Pilem i pilem. Myslalem potem, ze wykituje. Pewex byl na Kalenskiej. Zaraz przy Kobiel-skiej. Na parterze pod nami byl chyba rybny, a w nastepnej kamienicy monopolowy. A moze odwrotnie? W kazdym razie miesny i spozywczy tez byly tuz. Rybny sie przydawal, bo mielismy kota. Pamietam, ze swieze plocie byly niezwykle tanie. Mieso bylo oczywiscie na kartki, ale chodzilismy na Grochowska do konskiej jatki, za-78 raz kolo Cafe Mulatka, i tam wszystkiego mieli skolko ugodno bez zadnych kwitow. Przy Wiatracznej byla piekarnia. Jak sie wracalo w nocy, to zakolegowane dziewczyny dawaly gorace bulki. Trzeba bylo trzymac je przez ubranie. Zapach rozchodzil sie nad calym rondem. Skup butelek byl na Prochowej. Drugi przy Uniwersamie, ale tam staly zawsze kolejki, a na Prochowej nigdy. Dwie, trzy osoby najwyzej. Prowadzilismy dom wlasciwie otwarty. Bez przerwy ktos przychodzil. Pare razy byla nawet milicja. Raz weszli, popsikali gazem i poszli. Innym razem zostali na dluzej, zeby wszystkich wylegitymowac. Oczywiscie wiekszosc miala zaswiadczenia z Esoesu, ze sa wariatami. Tez nie zabawili zbyt dlugo. Ale poza ta baba z dolu, ktorej wszystko przeszkadzalo, kamienica byla bardzo porzadna. Nikt chyba nie pracowal, bo wszyscy siedzieli od rana na laweczce kolo smietnika i pili wino. W zupelnym spokoju. Jak w jakims srodziemnomorskim kraju. Winko i rozmowa. Nie klocili sie, nie rzucali flaszkami. Nie to, co teraz. Tylko ta baba z dolu bez przerwy dzwonila na gliny. Nikt jej nie lubil. Raz przykopalem jej psu na schodach. Od razu przestal szczekac. A tak to szczekal bez przerwy i nikt na milicje nie dzwonil. A wystarczylo, ze wpadlo do nas pare osob, puscilismy U.K.Subs, a ta juz za telefon. Kolegowalismy sie z pania Krysia zza sciany. Wpadala pozyczyc pare groszy albo schowac jakis drobiazg, radio, nowe buty, kuchennego robota. Zawsze oddawala i zawsze przy odbiorze fantow dziekowala. Czasami przychodzil jej maz, ale go nie wpuszczala. My tez nie, chociaz sie dobijal. Ale rzadko. Na ogol go nie wypuszczali. Nie bardzo pamietam, jakie mielismy radio, ale chyba Elizabeth-Stereo. Na tamte czasy nie bylo zle. Dudi mial radio Zodiak. Tez niczego sobie. Czasami kupowalismy duzo bialego wina, pieklismy kurczaki i zapraszalismy przyjaciol. Puszcza-79 lismy Joni Mitchell. Na Joni Mitchell ta 7 dolu nie reagowala. Ktorejs zimy pojawily sie litrowe wina z Czech. Tak sie mowilo, chociaz oddzielnej Slowacji jeszcze nie bylo. Strona 31 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Kupowalismy je w sklepie na Szembeku. W tym samym domu, co sklep, mieszkal Fantomas. Jesli sie nie myle, kawalek dalej mieszkal Skandal z Dezertera. Grochow to byla czadowa dzielnica. Pare krokow w strone Goclawka mieszkal Denek: Bodajze na rogu Stoczkow-skiej. Chcielismy obejrzec u niego "Ostatnie tango w Paryzu", ale Dlugi tak sie nawalil podczas oczekiwania, ze wywalil lampe, ktora Denek szczegolnie lubil. Jednym slowem, wiocha. Byla tam tez pewna lesbijka. Bardzo mi sie podobala, ale nienawidzila mezczyzn. Dokladnie naprzeciwko mieszkal Napior. Los nieustannie krzyzowal nasze drogi. Napior wciaz uprawial czysty taszyzm, ktory rozwieszal na scianach. Mozna bylo wpasc do niego o kazdej porze. Szlismy wtedy na jedna ze stu dwudziestu met przy Grochowskiej po flaszke i potem jak zwykle rozmawialismy do rana o poezji oraz malarstwie. Nie mial lodowki, tylko taka szafke pod parapetem, jak na Mokotowie. W szafce bylo zimno, ale tylko zima. Zreszta nigdy nie mial nawyku gromadzenia jedzenia. Wszyscy mieli kaseciaki, a on wciaz ZK 246. Podloga trzeszczala i uginala sie. Prawie we wszystkich starych kamienicach na Grochowie tak bylo. Drewniane stropy i kaflowe piece. Jesienia na Kobielska zajezdzaly fury z weglem i fury z ziemniakami. Zupelnie jak kiedys. Chodzili faceci z maszynkami do ostrzenia nozy. Stawali na podworkach i zlatywaly sie do nich kobiety ze wszystkimi tepymi rzeczami, jakie znalazly w domu. Ksiegarnia byla zaraz kolo poczty, prawie pod arkadami. Chodzilem tam codziennie. Czasami kradlem ksiazki. Mam nadzieje, ze bedzie mi to wybaczone. Pracowal tam taki niesmialy pan z broda, ktory pewnego dnia powiedzial mi w tajemnicy, ze dru-80 gi tom "Odmiencow" mozna dostac jeszcze w Wolominie. Natychmiast tam pojechalem. Bylo ciemno, jesien, padal deszcz. Chlopcy w Wolominie pili po bramach wino, a ja po "Odmiencow"... W kazdym razie drugi tom mnie troche rozczarowal, w odroznieniu od Wolomina. Nigdy pozniej tam nie bylem. Sprzatac do Esoesu chodzilem z Goska, siostra Koszmara. Mieszkala na Korytnic-kiej, po drugiej stronie Uniwersamu. Kupowalismy sobie rano piwo i szlismy. Przed nami przychodzil Janek i uruchamial kuchnie. Nic wielkiego, herbata, jakies kanapki i tyle. Na parapecie kuchennego okienka stal sprzet i kazdy mogl sobie puszczac co chcial, ale wszyscy i tak woleli smiecic. W czasie tych porannych sprzatan znajdowalismy z Goska kupe roznych rzeczy, ale nigdy nie trafilo sie nam cokolwiek sensownego. Alternatywna mlodziez byla biedna jak koscielna mysz. Alpag jednak raczej nie pili. Na co dzien piwo i trawa. Zeby sie przewietrzyc, wyjechalem w gory. Pomyslalem sobie, ze troche popracuje fizycznie jak prawdziwy mezczyzna. Czerpalem wzorce z kiepskiej literatury, poniewaz wzorce z tej lepszej byly niezwykle skomplikowane i kompletnie nie nadawaly sie do realizacji w tak zwanym codziennym zyciu. W gorach mozna bylo pracowac w pegeerze albo w lesie. Wybralem las, poniewaz jesli idzie o romantyczna mitologie stal troche wyzej niz Panstwowe Gospodarstwa Rolne. Lesniczy byl sympatyczny. Pil w zasadzie ze wszystkimi i raczej nie wychodzil z lesniczowki. Mozna powiedziec, ze sprawowal nad wszystkim patronat duchowy. Nigdy nie sprawdzal, kto ile zrobil. Wierzyl na slowo i zapisywal w papierach. Mieszkalem w takim baraku i w sumie bylo calkiem w porzadku. Jak padalo, to nie wychodzilem do pracy i nikt sie nie czepial. Wtedy duzo padalo. Nie to, co teraz. Przez pierwszy miesiac padalo wlasciwie bez przerwy. Wzialem taka wyplate, ze 81 nogi sie pode mna ugiely. Inni tez wzieli. To byli fajni koledzy, ale po wyplacie troche sie jakby zmieniali i na pare dni wyprowadzalem sie z baraku. Wracalem, jak konczyla sie im kasa. Nastepowalo to dosc szybko. Do czytania zabralem ze soba Kierkegaarda. "Bojazn i drzenie". To byl dobry tytul. Zwlaszcza w okolicach wyplaty. Ktoregos dnia nie zastalem Kierkegaarda. Okladki znalazlem w sraczu. Bylem zbyt mlody, by pojac metaforyczne znaczenie tego faktu. W ogole wtedy bylem dosc slaby w metaforycznej interpretacji rzeczywistosci. Wiekszosc mlodzienczych cierpien bierze sie z niewzruszonej wiary w istnienie Strona 32 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt swiata jako takiego. Druga wyplata nie byla juz taka, jak pierwsza. Cos sie psulo w lesnictwie. Nie moglem tego pojac. Przestalo przeciez padac i do pracy chodzilem czesciej niz na poczatku. W moim baraku nie bylo pradu. Jak koledzy chcieli obejrzec telewizje, to uruchamiali taki zajebisty agregat. Ziemia sie od tego trzesla, a obraz skakal na wszystkie strony. W dodatku program byl czeski. Nikomu to nie przeszkadzalo. Prawdziwe Pogranicze. Trzecia wyplata byla juz kompletna pomylka. Przypominala to, co moglem zarobic w miescie bez tego codziennego wychodzenia do lasu, bladzenia i obcowania z nieogarniona nuda swiata przyrody. Oddalem sluzbowe gumowce i wrocilem. Jakie to miasto bylo, takie bylo, ale nikt mi przynajmniej nie wyrywal kartek z dziel egzystencjalistow. Znow moglem pracowac jako sprzataczka godzine dziennie pod dachem i w dniach wyplaty nie drzec o swoje zdrowie i zycie. W Esoesie pracowal wtedy Dziadek Jarema. Byl wychowawca. Uczniowie bardzo go cenili, poniewaz nie byl wymagajacy w potocznym znaczeniu tego slowa. Wymagal jedynie, aby jego podopieczni bezkompromisowo rozwijali swoja osobowosc. Mialem wtedy sprezynowy noz. Do tej pory nie moge sobie przypomniec, skad. Dziadek Jarema 82 byl za calkowita legalizacja marihuany. Takze na terenie szkoly. Na tym tle czesto dochodzilo do konfliktow z reszta kadry. Co by nie mowic, to ta kadra z nielicznymi wyjatkami to byli ludzie troszke z innego swiata. Bardzo oddani i szlachetni, ale nie rozumieli podstawowej reguly, ktora mowi, ze albo jest wolnosc, albo jej nie ma. Dziadek Jarema proponowal, zeby wszedzie rozwiesic hamaki i zeby wszyscy sobie lezeli, a jak komus cos przyjdzie do glowy, to po prostu wstanie i zrealizuje swoj pomysl. Wszyscy inni byli zdania, ze najpierw realizacja, a potem ewentualnie hamaki. Po Jacu dyrektorem zostal Misiek. Byl fajny, nosil kolczyk i lubil grac w pilke. Teraz czyta wiadomosci sportowe w trzecim programie Polskiego Radia. Jak Misiek gdzies wyjezdzal, to zostawial swoje mieszkanie Nince. Robilismy tam balangi. Jedno z przyjemniejszych mieszkan, jakie znalem. Na Ochocie, ale nie podam adresu. Mozliwe zreszta, ze sie juz wyprowadzil. W oknach mial kraty, a brame zamykal ciec. Bez przerwy musielismy sie z nim wyklocac. Z cieciem znaczy, bo Misiek rzecz jasna nic nie wiedzial. Dzieki Dziadkowi Jaremie zaczalem dzialac w konspiracji i bylem dwukrotnie aresztowany, ale nigdy dluzej niz 24 godziny. Chodzilismy po ulicach i spiskowalismy. Wszedzie w mieszkaniach byly podsluchy. Bardzo zdrowe zajecie taka konspiracja - ciagle na swiezym powietrzu i w ruchu. Raz pojechalem do Gdanska jako kurier. Przewozilem chyba ze dwiescie niemieckich marek. Caly dworzec byl obstawiony, wszystkie ulice byly poobstawiane, a ja sie przemknalem. Bardzo balem sie tortur. Chcialem zapytac Jaremy, czy tez sie boi, ale bylo mi wstyd. Kon-spirowal z nami Roland Kruk, ktory jest teraz w Ameryce i zdaje sie, ze jezdzi wielka ciezarowka. Konspirowal z nami Gwido Zlatkes. Tez jest w Ameryce. Wymieniam ich, zeby nie byli zapomniani. Bylismy ruchem pacyfi-83 styczno-anarchizujacym. Niektorzy odsylali swoje ksiazeczki wojskowe Ministrowi Obrony Narodowej. Janie. Odsiedzialem swoje i nie bardzo mi sie chcialo drugi raz za to samo. Nie wszystkich pozamykali, ale taki Czapa poszedl siedziec. Jak go zamkneli, to robilismy u niego w mieszkaniu balangi. Raz przyszedl nawet Jacek Kuron. Popijal lyskacza i bez przerwy mowil. Bardzo sympatyczny czlowiek. Podziwialem go, ale nie mialem odwagi podejsc. Dzekob Jankowski tez siedzial, ale w Gdansku. Nie mial nic wspolnego z pralatem Jankowskim. Wrecz odwrotnie. Gdansk byl za daleko, zeby robic u Dzekoba balangi. U Czapy bylo zreszta calkiem przyjemnie. Mial bardzo mila zone. Przychodzili zagraniczni dziennikarze i zawsze bylo cos do picia. Pierwszy raz aresztowali mnie na pierwszego maja. A moze na trzeciego? W kazdym razie jakos tak. Szczerze mowiac, calkiem przez przypadek. Chcialem sie przejsc na spacer na Stare Miasto, a tam stal kordon zomowcow i mowili, ze nie wolno. Jakbym posluchal, to nic by nie bylo. Ale nie posluchalem i mnie zwineli. No, Strona 33 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt zwyczajnie: chcialem przejsc miedzy dwoma zomowcami, a oni mnie wzieli pod rece i zaprowadzili do suki. W srodku siedzialo juz paru takich. Powiezli nas na Wilcza. Zimno tam bylo jak w psiarni. Najpierw na sieczkarni, a potem na dole w celi. Pomyslalem "trudno" i sie nie sprzeciwialem. Najwazniejsze, ze zachodni dziennikarze puscili w swiat niusy, ze bohaterowie cierpia. Przespalem jedna noc, ktos podrzucil papierosy i juz trzeba bylo wychodzic. Dla mnie to byla kromka z maslem. Inni bardziej przezywali. Wlasciwie z czasem wyszlismy z podziemia. Spiskowalismy w mieszkaniach. Zwlaszcza u Jaremy. Lezelismy i spiskowalismy. Calymi godzinami. Czasami dostawalem jakies papiery i mialem gdzies zaniesc. Najczesciej do Rolanda Kruka. Balem sie, ale nosilem. Wszyscy wtedy nosili. Jak ktos mial okula-84 ry, brode, powyciagany sweter, amerykanska wojskowa kurtke i brezentowa torbe, to bylo wiadomo, ze niesie jakies papiery. Zerkalismy na siebie w autobusach i tramwajach, ale nic, sza, pelna konspiracja. Nie wiem, co nosili inni, ale w naszych kwitach przekonywalismy facetow, ze jak nie chca, to nie musza isc do wojska, bo czlowiek urodzil sie wolny i taki powinien za przeproszeniem umrzec. Napisalem wtedy bardzo pacyfistyczna ksiazke, ktora mieli gdzies wydac. Oczywiscie nie wiedzialem, gdzie. Jarema podobno wiedzial. Dostalem nawet jakas kase, ale koniec koncow nikt jej nie wydal, bo podobno jednak byla za bardzo jak na tamte czasy pacyfistyczna. Maszynopis na szczescie zaginal i mam nadzieje, ze sie nie odnajdzie. W glebi duszy nie jestem pacyfista. W glebi duszy to chyba nawet Dziadek Jarema nie byl, bo czesto rozmawialismy z podziwem o Che Gueva-rze. Gandhi owszem, ale bez przesady. Koledzy Dzekoba na przyklad pogonili kiedys w Gdansku milicjantow na jakiejs manifestacji i byli z tego dumni. Bardzo im zazdroscilem. Pacyfizm pacyfizmem, ale o tym, zeby nalu-towac zomowcom to kazdy marzyl. Nawet dziewczyny. W ogole dziewczyn bylo wtedy sporo jak na anty wojskowa konspiracje. W dodatku same radykalistki. Na przyklad Malgosia z Gdanska. To jej mialem oddac dwiescie marek. Przenocowala mnie w mieszkaniu, w ktorym mieszkala z niewidoma staruszka. Staruszka oczywiscie nie miala prawa wiedziec, ze w jej mieszkaniu ukrywa sie spiskowiec. Przezylem chwile grozy, gdy lezalem w wannie, a staruszka musiala skorzystac z toalety. W kazdym razie udalo sie. Krzysiek Galinski ("Mac Pariadka", Cze-czenia) siedzial wtedy w psychiatryku. Jego mama bardzo sie o niego martwila. To chyba u mamy Galinskiego poznalem wtedy Krzyska Skibe, chociaz moze tego nie pamietac. Opowiadal, jak rozrzucal w Jarocinie ulotki 85 i zgarnely go gliny. Byl tylko w szortach, bez zadnych dokumentow i powiedzial milicjantom, ze nazywa sie Jimmi Hendrix i oni to zapisali w raporcie. W ogole Gdansk byl zawsze bardziej radykalny od Warszawy, nie mowiac juz o Krakowie, w ktorym nie bylo jeszcze Marka Kurzynca, a przynajmniej wtedy sie nie ujawnial. Pojechalismy tam raz z Dziadkiem Jarema jako emisariusze i nawet spac nie bylo gdzie. Niejaki Kapusniak nas wystawil i blakalismy sie cala noc we mglach pod Wawelem. To znaczy w koncu ktos nam zalatwil spanie na Kazimierzu, ale nie moglismy znalezc. Znalezlismy dopiero nad ranem. W sumie dobrze sie stalo, bo luksusow to tam specjalnych nie bylo. Najprzyjemniej konspirowalo sie jednak w Warszawie. Zwlaszcza u Kasi na Bednarskiej. Drzwi sie nie zamykaly. Od rana do wieczora przychodzili spiskowcy i bardzo czesto przynosili wytrawne wino. W rogu pokoju stal piekny zielony kufer. Kubki na herbate byly zolte i czerwone. Bardzo lubilem te kubki. Sam nie wiem, dlaczego. Moze dlatego, ze byly bardzo leciutkie. Nigdy wczesniej nie widzialem takich kubkow. Czasami wpadalem do Kasi nie w spiskowych celach, ale zeby zwyczajnie, po ludzku pogadac. Lepszej kolezanki do gadania nie mialem w zyciu. Mielismy jezorami do bialego rana. Kasia byla madra i wszystko wiedziala lepiej niz ja, ale nigdy nie zadzierala nosa. W dodatku dokarmiala mnie. Takie rzeczy sie pamieta. U Dziadka Jaremy zazwyczaj slabo bylo Strona 34 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt z jedzeniem. Jak kiedys probowal zrobic krowki ze skondensowanego mleka, to rozpirzylo cala puszke jak granat. Nigdy chyba nie spotkalem faceta, ktory w wiekszym stopniu zylby sprawami ducha, a w glebszej obojetnosci mial materie. Za to Ba-fel, z ktorym Jarema sie przyjaznil, potrafil zrobic wszystko. Po prostu bral i robil. Piekna byla z nich para. Malowali i remontowali mieszkania ludziom. Raz i mnie 86 zalatwili remont. Gdzies, kurde, na Zoliborzu. Jakas inteligencka klitka. Dwa zawalone po sufit ksiazkami pokoiki. I wez tu maluj. Wlasciciele gdzies wyjechali. Targalem te polki i szafy, otulalem papierem, folia, przesuwalem, przestawialem, ale i tak nie bylo miejsca, zeby machnac pedzlem. No, czysta rozpacz. Bylem zalamany. W koncu pomyslalem, ze jak nie moge malowac, to chociaz sobie poczytam. Pare dni czytalem i bylo fajnie. Ale z drugiej strony wzialem jednak spora zaliczke, ktora zaraz puscilem, wiec nie moglem dac ciala. W koncu polecil mnie Dziadek Jarema. No wiec probowalem, kombinowalem, wspinalem sie, zlatywalem, znow sie wspinalem. Jak pomalowalem w koncu sufit, to bylem taki szczesliwy, ze znow wzialem sie do lektury. Najbardziej podobal mi sie taki albumik z ilustracjami do "120 dni Sodomy" de Sade'a. A moze to bylo do "Justyny"? Nie pamietam. Moglo byc do jednego i do drugiego. Najgorzej szlo z kuchnia, chociaz akurat tam nie bylo jakims cudem ksiazek. Jak to u inteligentow, nikt nigdy jej nie odnawial. Skrobanie, mycie, jedna warstwa emulsyjnej za druga i nic. Ciagle zolte wylazilo. Na sama kuchnie poszlo dziesiec litrow. Nigdy ciezej nie pracowalem, a efekty byly takie, jakbym tam tylko lezal i tego de Sade'a ogladal oraz czytal Leszka Kolakowskiego. Oddalem w koncu klucz Jaremie i powiedzialem, ze nastepnym razem niech mi zalatwi jakies normalne robotnicze mieszkanie. Jak sie potem dowiedzialem, wlasciciele nie byli zachwyceni. Niniejszym ich przepraszam. Robilem, co moglem. Mniej wiecej w tym samym czasie sluchalem w kolko koncertowej plyty Black Uhuru. Studyjne kompletnie sie nie licza. Na studyjnych Black Uhuru brzmi jak jakies UB40. Mniej wiecej w tym samym czasie Tycu wystawil w Esoesie swoj prywatny spektakl. Jezeli ktos w tym calym balaganie gral pierwszoplanowa role meska, 87 to na pewno byl to Tycu (piszac "balagan" mysle o Eso-esie, a nie o spektaklu). Pierwszoplanowa kobieca grala Gryzia. Jak zdaze, to do niej jeszcze wroce. Tycu mial dwa metry i niektorzy sie go bali. Ludzie na ogol boja sie indywidualnosci. Nie zapomne tego spektaklu. To bylo naprawde cos. W rogu sali gimnastycznej lezala kupa piasku. Jakby wykiprowali z wywrotki i se pojechali. Bylo ciemnawo. Grala oczywiscie (ale moge sie mylic) Praf-fdata. Grala tak, jak potrafila, czyli ciemny zjazd, calkowicie niekomercyjne zejscie i tak dalej. I z tej kupy piachu wyskoczyl dwumetrowy Tycu w jakichs ciut przykusych spodniach i zaczal tanczyc. Nic wiecej. Tycu tanczy, a Praffdata gra. To bylo cos tak niesamowitego, ze ciarki po plecach chodzily. Cholera wie, co Tycu tanczyl. To bylo jak smierc i narodziny w jednym. Wash and go. Jakies takie diabelstwo i anielstwo, jakies skrajne czlo-. wieczenstwo i bydlectwo ostatnie. Tak. Tycu to byl ktos. Mieli racje, ze sie go troche bali. Koles calkowicie bez obciachu. Jak w ogole sobie Peerel zasluzyl na jakiegos Deana Moriarty'ego, to jeden Tycu nim byl. Nie chce mi sie wiecej gadac na ten temat. Nie do wytrzymania byl. Ci, co go znaja, wiedza. Kiedys wracalismy nocnym z balangi. Ja na tej balandze przechodzilem przez zamkniete okna, a on nie wiem, co robil, bo zajety bylem soba. W kazdym razie wracalismy razem. Byl srodek nocy i Sluzewiec Przemyslowy, gdzie o tej porze nie bylo niczego, tylko pustka industrialu, wiatr, przeciagi, zagubione dusze zmarlych komputerow i psa z kulawa noga. Tycu wyjrzal przez okno, powiedzial:, ja pierdole, nigdy tu nie bylem", na sile kazal kierowcy stanac, wysiadl i zniknal w ciemnosci. Caly Tycu. W tym samym czasie Mareczek sie obrzezal. Mowil, ze poszedl do jakiegos waznego Zyda, ale ten mu powiedzial, ze najblizej to dopiero w Budapeszcie. Wtedy trudno bylo wyjechac, Strona 35 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt a poza tym Mareczek byl biedny jak koscielna mysz, wiec sam to zrobil. Troche wczesniej sprowadzil na Esoes gliny i ubecje. Skonstruowali w nocy z kumplem wielkie na piec metrow krzyze z desek podprowadzonych z budowy i ozdobili nimi szkole od frontu. To nie byly czasy przychylne dla manifestacji religijnosci w panstwowych instytucjach i Misiek niezle musial sie napocic, zanim wszystko odkrecil. Mareczek mieszkal chyba na Zabkow-skiej w jakiejs kompletnie lumpiarskiej kamienicy. Sasiad rabal mu drzwi siekiera, bo po pijanemu mylily mu sie pietra. Bardzo lubilem Mareczka. Fajnie nam sie rozmawialo. Mial bardzo skomplikowane i ciekawe poglady. Mniej wiecej w tym samym czasie otworzyli nocny z alkoholem w Uniwersamie. Ale i tak chodzilismy na mety, bo tam bylo ciekawiej i zawsze ten element ryzyka. Co dziwniejsze, przez ten nocny mery w ogole nie ucierpialy. Mialy swoja stala klientele niechetna nowinkom w rodzaju czynnego w nocy sklepu. Lud jest konserwatywny. Chyba ze przychodzi rewolucja. Wtedy jest radykalny. Wowczas nic nie zapowiadalo rewolucji. Myslelismy, ze tak bedzie zawsze. Ze przy Kalenskiej bedzie zawsze Pe-wex, ze beda stac cinkciarze, ze telefon bedzie zawsze kosztowal dwa zlote, ze z automatu przy Paca zawsze bedzie mozna za darmo dzwonic do Szwecji, albo i do Ameryki, ze w samie przy Wiatracznej zawsze bedzie piwo, chociaz gdzie indziej ani na lekarstwo, jednym slowem, wierzylismy, ze swiat posiada skonczona i mniej wiecej przyzwoita forme. Bylismy ostatnim tak szczesliwym pokoleniem. Na kawe chodzilo sie do tej dziupli przy przystanku eFki na rondzie. Nie pamietam, ile kosztowala, ale byla mocna i dobra. I ten widok na rondo, na petle tramwajowa, na ten caly grochowski syf, na wylot Waszyngtona, gdzie przez pare przystankow kompletnie nic nie bylo, tylko jeden zaklad tapicerski i dalekie nie-89 bo Srodmiescia w uciekajacej perspektywie. Tak bylo. Kawa prawdopodobnie po 10,50. Bez smietanki. Zaraz obok rurki z kremem. Blyszczaca, srebrna maszynka napelniala wafle. Po ile byly rurki, zabijcie, ale sobie nie przypomne. Za to przy rondzie Waszyngtona byla taka knajpka z plastikowymi kolorowymi stolikami w dziwnych, plynnych, owalnych ksztaltach. Cos jak reliefy Man Raya. Prawie nikt tam nie przychodzil. Wialo przy podlodze. We wszystkich knajpach wialo wtedy przy podlodze. Tak samo w tramwajach, w autobusach. Nikogo nie wkurzaly przeciagi. Wszyscy mysleli, ze to normalne. Zamykalo sie drzwi, ale zaraz przychodzil ktos nastepny i zostawial otwarte. Za to jak sie wysiadalo zjramwaju albo autobusu, to sie oddawalo swoj bilet komus, kto wsiadal. Taki mily zwyczaj. Wszyscy walczyli wtedy z wladza i kazdy sposob byl dobry. Bilety na pospieszny byly czarno-biale, wiec jak ktos mial dojscie do ksero, to robil od razu pare setek i rozdawal. Indyferentni politycznie pewnie handlowali. Dudi pisal na murach "musztarda i ocet" i wszyscy wiedzieli, ze to jest graffiti calkiem polityczne. Jak ktos mial powyciagany sweter, to sobie wpinal opornik. Nikt z moich kumpli tego nie robil. Ja caly czas nosilem okragly znaczek Sex Pistols. Dostalem go chyba od Kurczaka. Inni nosili po pietnascie roznych znaczkow. Krosbi sie ozenil i zmienil wyznanie. Teraz jego Mistrzem byl niejaki Ole Nydhal. Chyba Dunczyk. Bardzo przystojny mezczyzna. Krosbi byl bodaj jedynym jego uczniem plci meskiej. Reszta to byly same dziewczyny. Zona go namowila na te konwersje. Ten Dunczyk nauczal buddyzmu tybetanskiego. Dlaczego niby nie. Nie za bardzo sie na tym znam, ale wygladalo to troche powazniej niz caly ten Mahara Ji. Krosbi pojechal nawet potem w Himalaje. Tybet wprawdzie okupuja Chinczycy, ale Nepal to prawie Tybet. Rzadziej sie wtedy widywali-90 smy, bo malzenstwo to jednak malzenstwo. Zamieszkal zreszta w Jerozolimskich w kamienicy z domofonem. Domofonow bylo wtedy na lekarstwo i ludzie sie ich bali. Nie, przepraszam: nie bylo domofonu, tylko ciec zamykal brame o dziesiatej. To bylo upokarzajace prosic jakiegos gnypa, zeby ci otworzyl o polnocy, poniewaz masz zyczenie zobaczyc sie z przyjacielem. I jeszcze kase takiemu daj. Ciezko to znosilem i wolalem unikac. Tonik sprzedawali w waskich Strona 36 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt butelkach bez etykietek. Ciekawe, dlaczego. Wciaz sie nad tym zastanawiam. Ale ciagle mocno trzymala sie cytroneta. Byla lekko metna i calkiem dobra. Byla jeszcze club-cola i polokokta. Plynny owoc tez jeszcze sie chyba trzymal, ale glownie na wsiach. Pojawily sie za to suszone krewetki. Wrzucalo sie na goracy olej i fajnie puchly. Dlugi zezarl kiedys cale pudelko i mial straszne wyrzuty sumienia. Myslal, ze to sa jakies prazynki ziemniaczane, a byl wtedy ortodoksyjnym wegetarianinem. Duzo bylo wtedy wegetarian, ale wszyscy z powodow religijno-moralnych, a nie dla zdrowia, jak teraz. W rybnych pojawily sie osmiornice. Pojawily sie ruskie sledzie iwaszi w puszkach wielkich jak przeciwpancerne miny. Kompletnie nie przypominaly sledzi i szczerze mowiac, byly zupelnie paskudne. Pojawila sie tez morska kapusta. Tez od Ruskich. Z Solowek pewnie. To juz byl taki syf, ze dzieki. W ogole jedzenia nie przypominalo. Po Czarnobylu pojawily sie moldawskie wina. Pilismy je na potege, bo byly pyszne i tanie. Czerwone polwytrawne. Za to azerbejdzanski portwajn byl zupelnie do kitu. Raz kupilismy polskie wino musujace Pieniawa. Cale poszlo do zlewu, wiec mozna sobie wyobrazic. Naj-pyszniejsze, ale ciut drogie byly rumunskie Mamaia i Cotnari. Tak. To bylo cos. Biale polwytrawne, a moze polslodkie. W takich smuklych butelkach. Z piwa to tylko browar warszawski i warecki. Warszawskie na ogol 91 bylo lepsze, chociaz czasem warecki Pulaski dal sie wypic. Najlepszym sprzetem do grania bylo radio Radmor. Z gramofonow chyba Fonomaster. Wchodzil czlowiek do sklepu i nie mial problemow z wyborem. Moze bylo biednie, ale za to nerwy spokojniejsze. Wszyscy wiedzieli, ze z wodek nie nalezy kupowac Baltyckiej, z win unikac raczej Okecia, a z papierosow lodzkich popularnych, i to byla cala filozofia przetrwania. Wciaz nie bylo nikogo stac na taksowke. Jak raz wzielismy, to trzeba bylo oddac japonska skladana parasolke takiej jednej wlasnie poznanej kolezanki, ktora zaprosililismy akurat na balange. Balanga byla u Leworekiego z Varsovii Manty. Ta kolezanka byla troche zla, bo myslala, ze to jest jakies eleganckie przyjecie albo chociaz kanapki. Szybko sobie poszla. Tak. Ale to chyba bylo troche wczesniej. Moze nawet przed powstaniem Varsovii. W kazdym razie jechalismy gdzies z Rembertowa az na Rakowiecka i cud, ze ta parasolka wystarczyla. Jak Krosbi sie ozenil, to sie zrobil powazny. Traktowal mnie z poblazaniem. Mysle, ze mial racje. Kompletnie nie mialem pomyslu, zeby sie ozenic. Wrecz odwrotnie. Bylem swiadkiem na tym jego slubie, a na weselu wrzucilem wlasne spodnie do akwarium. Niewykluczone, ze to byl moj sprzeciw wobec stabilizacji. Niezbyt dobrze to wszystko pamietam. Zniszczylem tez jakis zabytkowy beben buddyjski. Kompletnie niechcacy, ale zawsze. Potem bylo mi glupio. W ogole zrobil sie jakis taki czas, ze nic mi za bardzo nie wychodzilo. Poszedlem nawet do zaprzyjaznionego lekarza i poprosilem, zeby mi wszyl cos w tylek. Na szczescie po prostu mnie pogonil i powiedzial, zebym nie robil z siebie kretyna i zaczal sie zachowywac jak czlowiek. To byl bardzo madry lekarz. W ogole mialem szczescie do madrych ludzi. Jedna pani psycholog z Esoesu powiedziala mi, zebym sie nie martwil, ze zwariuje i pojde do szpitala, 92 bo takich jak ja zamykaja tylko do wiezien. Sa zdrowi jak ryby, tylko maja trudne charaktery. Jak przychodzilem do niej z jakimis wydumanymi problemami, to mnie po prostu opieprzala i kazala sie przyzwoicie zachowywac, a nie kombinowac, co jest ze mna nie w porzadku. Bardzo lubilem te pania psycholog. Korzystajac z okazji chcialbym ja pozdrowic, gdziekolwiek jest, i przekazac jej, ze miala absolutna racje. Po prostu za duzo czytalem i Kepinskiego, i tych wszystkich antypsychiatrow. Oni tak pieknie pisali o tych wszystkich chorobach, ze nic, tylko zostac jakims konkretnym paranoikiem albo schyziem. Jeszcze innym madrym czlowiekiem, ktorego poznalem w zyciu, byl Tadeo. On byl pierwszy, ktory powiedzial mi, zebym sie przestal opieprzac, tylko wzial do pisania. Tak. Tadeo to byl ktos. Bardzo lubilem lazic z nim po miescie nocami i gadac o poezji, literaturze i zyciu w ogole. Strona 37 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Nigdy potem z nikim tak mi sie nie gadalo. W dodatku jak sie z nim szlo, to czlowiek nie wiedzial, gdzie wyladuje: czy na komendzie, czy na eleganckim przyjeciu, czy pod zelowkami jakichs zuli, bo Tadeo mial zwyczaj traktowac wszystkich na absolutnie rownej stopie. W dodatku po chrzescijansku zakladal, ze wszyscy sa tacy dowcipni, bystrzy i bezposredni jak on. Czasami naprawde bylo ciezko. Charakter mial wyjatkowo trudny i trzeba go bylo naprawde lubic, zeby z nim wytrzymac. Ale wystarczylo posluchac, jak zasuwa z pamieci kilometry wierszy, a potem o nich opowiada i czlowiek miekl jak wosk. No i mial dobre serce, a to jest najwazniejsze. Mam nadzieje, ze jakos sie trzyma, bo tacy jak on zazwyczaj biora w dupe od zycia za tych, ktorym sie to naprawde nalezy. Ktoregos dnia przyszedl Dziadek Jarema i powiedzial, zebym napisal ksiazke o wiezieniu. No, po prostu: usiadz se, wez i napisz. Wzruszylem ramionami i powiedzialem, ze to ciut skomplikowane i takie tam ecie-pecie. 93 Jakis czas potem pojechalismy troche, popracowac i po-spiskowac do Wroclawia. To znaczy spiskowalismy we Wroclawiu, a pracowalismy w takiej jebitnej cukrowni szescdziesiat kilometrow od Wroclawia. Robilismy jakies roboty wysokosciowe, liny, zjazdy i tak dalej. Najlepszy byl w tym oczywiscie Bafel. Zapieprzal bez ubezpieczenia po jakichs waskich jak zyletka belkach dwadziescia metrow nad ziemia, zupelnie jakby nie czul cykora, zupelnie jak ci Indianie, co nie maja leku wysokosci. Ja mialem lek wysokosci, owszem, i lubilem miec te wszystkie zabezpieczenia, karabinczyki, szelki oraz reszte. Zeby nie kasa, to za cholere bym tego nie robil. Pracowalismy po dwanascie godzin, a wieczorami siedzielismy w jakims baraku robotniczym. Pic za bardzo nie pilismy, bo ani Jarema, ani Bafel, ani Gula, ktory tez z nami byl, nie stanowili zbyt trunkowej frakcji. Poza tym miec kaca na tych wysokosciach to ja bardzo uprzejmie dziekuje. No wiec troche sie nudzilismy, bo w tej miescinie to nic nie bylo poza cukrownia. Jedni nudzili sie tak, inni inaczej, a ja z nudow kupilem sobie zeszyt i dlugopis. Usiadlem ktoregos wieczora i tak jak mi poradzil Dziadek Jarema, napisalem ksiazke o wiezieniu. Wlasciwie jak usiadlem, to pisalem bez przerwy, dopoki mi sie spac nie zachcialo. Dwa tygodnie mi to raptem zajelo. Dokladnie tyle, ile ta robota w cukrowni. Nie mialem pojecia, ze tak latwo jest napisac ksiazke. Jak wrocilismy do Warszawy, to przepisalem na maszynie caly ten kajet i zanioslem maszynopis Jaremie. Wzial, przeczytal i powiedzial, ze postara sie cos z tym zrobic, bo rzecz jest owszem owszem i mu sie podoba. Z kim i gdzie probowal cos z tym zrobic, oczywiscie mi nie powiedzial, bo to byla konspiracja i na torturach moglem sie wygadac. Takie byly zasady. Trwalo to i trwalo. Jarema cos bakal, odmrukiwal jak to on, ale bylo widac, ze cos nie idzie i jest mu najzwyczaj-94 niej glupio. W koncu przemowil i sie okazalo, ze nic z tego nie bedzie, bo ksiazka jest ciut za bardzo wiezienna jak na obecne czasy. Trudno, pomyslalem. Tamta za bardzo pacyfistyczna, ta za bardzo wiezienna. W sumie nic sie nie stalo. Nad ziemia czekalo sie na wydanie ksiazki piec lat, to mozna poczekac i pod ziemia. Moze czasy sie zmienia. Wlasciwie to calkiem o tym zapomnialem, bo zycie towarzyskie i uczuciowe zawsze pochlanialo mnie bardziej niz literatura, a dochodzila do tego jeszcze praca w konspiracji. Dwa razy do roku dzialacze naszego ruchu udawali sie na pielgrzymke do grobu Ottona Schimka. Grob byl we wsi Machowa pod Tarnowem na zwyklym przykoscielnym cmentarzu. Otto Schimek podczas drugiej wojny odmowil strzelania do naszych, to znaczy do cywilow. Byl w Wehrmachcie i kazali mu wykonac jakas egzekucje. Nie wykonal, wiec koledzy z wojska wykonali na nim. Bardzo porzadna postac. Nic dziwnego, ze zostal swietym pacyfistycznego ruchu. No i dwa razy do roku caly ruch mial sie tam udawac. W rocznice smierci i urodzin. Za pierwszym razem robilismy to indywidualnie, czyli kto i jak chcial. Mialem niby pojechac z Dziadkiem Jarema, ale jakos tak wyszlo, ze spotkalem sie z Dlugim i postanowilem pozyskac go dla naszej sprawy. Szlo calkiem dobrze, ale zapomnielismy kupic bilety i w Radomiu musielismy uciekac Strona 38 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt przed kanarami. Jakos sie udalo, chociaz wlaczyli sie sokisci i pryskalismy gdzies pod pociagami, dolem, zupelnie jak na wojennych filmach. Potem kupe czasu zajelo nam znalezienie mety czynnej o polnocy. Nerwy mielismy nadszarpniete, wiec musielismy sie uspokoic. Jak juz sie napilismy, to Dlugi stwierdzil, ze chce mu sie spac i wraca najblizszym pociagiem do wlasnego lozka. Z nim zawsze tak bylo. Jedzenie i sen to byly swietosci. Jak byl najedzony i wyspany, to poszedlby za toba w paszcze lwa albo wykonal 95 wszechswiatowa rewolucje.. Na glodniaka nigdy. Pojechalem sam jakims autostopem, a potem jeszcze czyms i sia zalapalem akurat jak pielgrzymi pokonywali ostatnie pare kilometrow piekna droga wsrod jesiennego lasu. Ale nie pokonali. Z lasu wyjechaly suki i gaziki i tyle bylo naszego. Ostatnie piec minut mielismy wtedy, gdy podszedl do naszej zalogi jakis sierzant i, jak to bylo w zwyczaju, zazadal dowodow osobistych. Wszyscy mu oddali i zaczeli odchodzic swoja droga. I ten biedny sierzant stal z plikiem dowodow w reku i nie mogl pojac, ze ich wlasciciele odchodza. Krzyczal za nami, ze to jest niemozliwe, ze tak nie wolno, ze przeciez ma nasze dokumenty. Ale zwyciestwa anarchizmu, jak uczy historia, sa zawsze zludne i krotkotrwale. Suki podjechaly blizej i po prostu nas zaladowali. Nikt sie specjalnie nie bronil, bo w kupie zawsze razniej. Nawet chyba specjalnie nie palowali. Nastepnym razem bylismy madrzejsi. Wynajelismy po prostu w Warszawie dwa autokary, ktore zawiozly nas na miejsce. Ubecy, owszem, byli, ale grzecznie robili nam zdjecia oraz filmowali, nie ingerujac w sama uroczystosc, religijna zreszta, bo msze odprawial miejscowy ksiadz. Taki byl nasz anarchopacyfizm. Blogoslawili nam ksieza, a koscioly udzielaly schronienia. Pamietam, ze podczas trwania mszy czesc z nas pila wodke w krzakach. Miedzy innymi Piotr Ikonowicz, co dodaje z kronikarskiego obowiazku. Wtedy bylem juz czlowiekiem uczuciowo, ze tak powiem, wolnym, aczkolwiek dosc z tego powodu cierpiacym. Trudne uczucie okazalo sie za trudnym. Ja wprawdzie jeszcze troche bym sie pomeczyl, ale, jak mowi ostatni szlagier, do tanga trzeba dwojga. Poza tym zdaje sie, ze bylem nieco mniej umeczony. Wkrotce nawiazalem szereg przelotnych romansow, o ktorych nie bede wspominal, poniewaz jest to wysoce nieeleganckie. Niektore z nich przeradzaly sie w przyjaznie i bardzo mi 96 to odpowiadalo, poniewaz ludzie, ktorzy spedzali ze soba czas, nie powinni potem udawac, ze sie nie znaja. W kazdym razie nie bylo tego zlego, co by na dobre nie wyszlo: z etyczna swoboda moglem oddac sie dalszemu zyciu. W owym mniej wiecej czasie poznalem Karola i Pluszowego. Pierwszy z nich wspieral mnie cielesnie i emocjonalnie, drugi intelektualnie. Czasami zamieniali sie rolami, czasami ja ich wspieralem, czasami nie wiadomo, kto kogo wspieral, czyli wiodl slepy kulawego. Karola poznalem, gdy lezal w lozku i nie mogl wstac z powodu slabosci fizycznej oraz moralnej. Ta druga wynikala z tego, ze wyjechala jego zona (jak sie wkrotce okazalo, byla zona), a on naduzyl jej zaufania, puszczajac cala swoja pensje, jej pensje oraz pensje rowniez nieobecnej tesciowej. Poznalem go w momencie puszczania oszczednosci tesciowej oraz pustoszenia zamrazarki, w ktorej tesciowa zahiberaowala okolo piecdziesieciu kilogramow miesa roznego gatunku. Od razu poczulem, ze to bratnia dusza. Zaczalem go pocieszac, ze to kazdemu sie moze zdarzyc i zeby sie nie przejmowal. Ech, to byly piekne dni. Tesciowa oszczednosci miala zgromadzone w obcej walucie. Rano bralismy taksowke i jechalismy na jedna z licznych met. Za dolary kupowalismy wina krajowe. Nie wiem, czy pamietacie, ale za czarnej nocy komunizmu alkohol byl dostepny w uspolecznionej sieci dopiero od godziny trzynastej. Wprawdzie Pewexy nie przestrzegaly tego zwyczaju, ale oszczednosci nie bylo znowu tak wiele. Po powrocie z mety smazylismy sobie wieprzowine. Albo wolowine. Albo jedno i drugie. Potem przychodzili koledzy. Potem kolezanki. Potem szlismy juz do normalnego sklepu. Potem znow cos sobie przyrzadzalismy. Bez przerwy gral telewizor. To bylo najdluzsze przyjecie, na jakim bylem. Dobrze, ze gral ten telewizor, bo Strona 39 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt wtedy na koniec programu pokazywali taka plansze: 97 jutro poniedzialek, jutro wtorek itd. Bez tego byloby cienko. Raz poszlismy z jedna kolezanka na spacer, ale spacerowalismy po dachu jakiegos wiezowca i kolezanka chciala wracac do domu. Jak sie zaczelo konczyc mieso w zamrazarce i oszczednosci w wazonie, to od razu zaczelo ubywac kolegow i kolezanek. To taka ogolnoswiatowa prawidlowosc. W koncu zostalismy tylko we dwoch. Karol wygladal jak poltora nieszczescia, poniewaz zona (juz wkrotce - byla zona) wraz z tesciowa mialy sie pojawic za pare dni. Raz probowalismy posprzatac, ale dywan tak sie przykleil do plytek PCV, ze nie mozna go bylo oderwac. Poza tym to bylo jakies zawrotne pietro i nie chcialo nam sie nosic tych wszystkich flaszek, ktorych bylo chyba z tysiac. Nic nie moglismy poradzic. Z drugiej strony nie moglem Karola tez tak zostawic. No bo jak? Powiedzialem: "Stary, spadamy w gory. Tam jest cicho, spokojnie i sie pomysli, co z tym wszystkim zrobic". No i spadlismy. Samochodem tesciowej zreszta, bo innego nie mielismy. Pierwszej nocy w gorach Karol przebudzil sie rozmarzony i powiedzial: "Snilo mi sie, ze jest wojna". "No i co?" - zapytalem. "Snilo mi sie, ze tam pierdolnela bomba i po wszystkim nie ma sladu" - odpowiedzial. Mowil to wszystko tak jak Martin Luther King, gdy wyglaszal to swoje najslynniejsze przemowienie: "Mialem sen...". Gdy wrocilismy, de facto bylo po rozwodzie. Karol porzucil auto na parkingu i zadzwonil. Nigdy nie byli dobrana para. Od poczatku nie byli. Tak poznalem Karola, ktory pozniej wspieral mnie w roznych nieco podobnych sytuacjach. Pluszowego nie pamietam jak poznalem. W kazdym razie przypadli sobie z Karolem do gustu i to bylo najwazniejsze. Bardzo czesto sie widywalismy. Czasami po kilka dni pod rzad, bo nikomu nie chcialo sie wychodzic. Niby dokad mielismy isc, jak wszyscy byli na miejscu. Pluszo-98 wy byl moim ojcem duchowym, chociaz czasami sie upieral, ze jest moim synem. Jak zwal, tak zwal, ale przez pewien czas bylismy rodzina. Pluszowy wiedzial wszystko i podziwialem go za to. Wiedzial na przyklad, kto na mistrzostwach swiata w 1984 zdobyl pierwsze miejsce w trojskoku. Co tam w 84. On wiedzial, kto zajal drugie w sztafecie cztery razy sto kobiet w 1965 roku. Przetlumaczyl tez "Blady ogien" Nabokova, zanim wyszedl po polsku, bo zwyczajnie byl ciekaw, jak to zabrzmi. Napisal pare ksiazek, ale wszystkie nie dosc mu sie podobaly i trzymal je w szufladzie. Jak bylem grzeczny, to pozwalal mi troche poczytac. Pare innych mial w glowie, ale nie chcialo mu sie tracic czasu na pisanie. Gadalismy calymi dniami i nocami. Do sklepu chodzilem ja, bo on mial lekka awersje do rzeczywistosci. Puszczal mi pierwsze plyty Roxy Musie i przekonywal, ze Sex Pistols jest, i owszem, dobrym zespolem, ale bez przesady. Kazal mi czytac "Locus Solus" Roussela i byc cierpliwym. Jego obsesja bylo napisanie ksiazki o gruzinskich szachistkach. W ogole mial duzo obsesji, podczas gdy ja prawie zadnych. To zawsze imponuje. Przedstawialem mu rozne kolezanki, ale mial obsesje na punkcie szczegolow i zawsze cos wynalazl. Jak kolezanka wychodzila, to byla juz zazwyczaj kompletnie inna kolezanka. "A zwrociles uwaga, jak ona miesza herbate?" - pytal i wszystko rozsypywalo sie jak domek z kart. Bardzo duzo rozmawialismy o kobietach. Kto wie, czy nie wiecej niz o calej reszcie, z literatura wlacznie. Dosc szybko sie nudzil. To tez byla jego obsesja. Kiedys przechodzilismy przez Lazienkowska w miejscu oczywiscie niedozwolonym i dopadla go taka nuda, ze zasnal na trawniku pomiedzy dwoma pasami ruchu. Musialem go budzic. Zasnal tez na filmie pod tytulem "Winda na szafot". Od rana bylismy podnieceni, ze posluchamy sobie starego Daviesa i obejrzymy 99 porzadne czarne kino. Ja mialem cos do zalatwienia w polowie seansu i musialem wyjsc. Jak wrocilem, to palily sie swiatla i bileterka szarpala Pluszowego, zeby wstawal. Ktoregos dnia powiedzial mi, zebym dal sobie siana z proza Geneta, bo to chala. Kazal mi czytac jego sztuki. Strona 40 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Tak zrobilem. Po latach przyznaje mu racje, ale te sztuki to tez nie bylo mistrzostwo swiata. Nie moglem tylko pojac jego milosci do sportu, a on mojej do samochodow. Ja nigdy nie mialem auta, on nigdy nic nie uprawial. Zdaje sie, ze mimo wszystko laczyla nas milosc do teorii. Pisal jakies hermetyzmy naukowe ze swojej humanistycznej dziedziny. Po trzech stronach odpadalem jak tynk. Powtarzal, ze wiecej czasu powinien spedzac w bibliotece. W ogole tam nie chodzil. Siedzial w domu i wygladal przez okno. Zupelnie mu to wystarczalo, zeby wyrobic sobie zdanie. Ja nigdy nie chodzilem do bibliotek. Czasami cos skubnalem w jakiejs ksiegarni. Bylem lepszy od Geneta i nigdy mnie nie zwineli. Czasy robily sie kompletnie liberalne. Mozna bylo chodzic po miescie do rana i nikt sie nie czepial. Ludzie mieli juz pierwsze video-odtwarzacze. Ogladali glownie pornosy, "Lowce jeleni" i koncerty Jimmiego Hendrixa. W takim Remoncie zbieraly sie trzy setki luda i probowaly cos dostrzec w telewi-zorku ustawionym gdzies pod sufitem. Z Aska wymyslilismy nowego mixta: ciezka, prawie czarna malaga pol na pol z tonikiem. Swietnie smakowalo. Bylem wtedy niezwykle rozbudzony intelektualnie. Zaczynalem sie we wszystkim dopatrywac metafor. Srodowisko artystyczne i czyste doswiadczenie przestaly mi wystarczac. Nieublaganie nadciagal czas refleksji. Przesiadywalismy w Rozdrozu, bo to byla axis mundi, a poza tym wszedzie bylo blisko. I ta przezroczystosc scian. Immanentne mieszalo sie z transcendentnym. Pilismy porter, tak jak kiedys pijalo sie absynt. Niewiele jadalismy. Przewaznie u Aski. 100 Parowki z majonezem. Aska mieszkala na Marszalkowskiej. To tez byla axis mundi, tylko troche inna. Jak sie wyjrzalo przez okno, to stal tam ogloszeniowy slup z wielkim plakatem z jakiegos spektaklu: "Zycie jest snem". Bardzo nam to odpowiadalo. Urzadzalismy przyjecia. Przychodzili rozni ludzie. Czesto nieznajomi, ale szybko sie do nich przyzwyczajalismy. Na ogol przychodzili z Remontu. Za oknem stal Palac Kultury. Wciaz wygladal tak, jakby mial zamiar wystartowac. W kolko sluchalismy solowej plyty Johna Cale'a. Ni chu-chu nie pamietam tytulu. Potem zginela. Bardzo bym chcial jeszcze kiedys jej posluchac. Byl na niej kawalek o Sharon Tate. Ale sluchalismy tez calego Velvetu. Prowadzilismy proste i surowe zycie, wiec sluchalismy prostej i surowej muzyki. Magnetofon byl czerwono-zloty. Lodowka stala w przedpokoju. Za sciana tez sie bawili, ale w zupelnie innym stylu. Pojawil sie Henry Miller w "Literaturze na Swiecie". Bardziej nas bawil niz podniecal. Rylismy z Pluszowym do spadu. On czytal kawalek i chacha. Ja czytalem kawalek i chuchu. To, zdaje sie, mialy byc powazne ksiazki. Cos tu nie gralo albo bylismy idiotami. Ten caly Paryz jakos za bardzo przypominal Warszawe. Potem czytalismy Anais Nin i zdaje sie, ze byla sporo lepsza od tego calego Millera. Wychodzilo na to, ze kobiety jednak wolniej sie starzeja. Przynajmniej te myslace. To przekonanie towarzyszy mi do dzisiaj. Najgorsza wodka byla wtedy Podlaska. Najlepsza starowin lubuski. Nie do wiary, ze cos takiego stalo w sklepach w cenie zwyklej flaszki. Nie moglismy sie wprost od niego oderwac. Potem sie popsul. Jak wszystko w naszym kraju. Tak samo jak papierosy poznanskie. W blekitnych paczkach z glowa Hermesa. Bez filtra. Najpierw byly swietne, a potem juz nie. Z serialami w telewizji bylo chyba podobnie. Strzelam na slepo, bo przez te wszystkie lata nigdy nie 101 ogladalem telewizji. Dobry duch czuwal. Raz mielismy telewizor, ale nigdy go nie wlaczalismy. Nie bylo nawyku. W koncu sie popsul od samego stania. Moze byl zreszta popsuty od samego poczatku? Zylismy miedzy Srodmiesciem a Grochowem. Pietnascie minut tramwajem. Jakas unia sie zrobila. Jak miedzy Korona a Litwa. Grochow to od biedy mogla byc Litwa, chociaz Pluszowy, ktory bywal w swiecie, twierdzil, ze Grochow to taki Brooklyn. Wierzylismy mu wszyscy. Przychodzil Pogo-rzel i rozmawialismy o trudnej sztuce eseistyki. Pilismy biale wino i rozmawialismy do rana. Pogorzel twierdzil, ze pisze wiersze, bo nie chce mu sie pisac esejow. Mistrz zwiezlosci. Lubilem jego wiersze, tak samo jak jego samego. Musialem bez przerwy Strona 41 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt uwazac na jego delikatnosc. Wydal jedna ksiazke i ucichl. Szkoda. Potem przychodzil Andrzejek i musialem go opatrywac, bo sie akurat pochlastal, i pic z nim wodke do rana. Bardzo mily chlopak, tylko troche skomplikowany. Kiedys krecili z bratem dziesione, czyli napad z rabunkiem. To bylo wczesnym wieczorem pod kinem Luna. Facet za cholere nie chcial oddac portfela, wiec wzieli go na kamasze. Ludzie sie zlecieli i robilo sie groznie, wiec Andrzejek zaczal krzyczec: "Nie bedziesz, skurwysynu, wiecej matki bil". No i ludzie sie rozeszli w stylu: w sprawy rodzinne sie nie wtracamy. Bardzo inteligentny byl z niego chlopiec, tylko natura niespokojna. Potem przychodzil Karol i zostawal. Potem przychodzila Goska i tez zostawala. Potem przychodzila Aska i tez zostawala. Potem wpadal Gula, ale on nigdy dlugo nie siedzial, bo zawsze mial kupe spraw. Potem wpadal Dudi, ale ze mieszkal blisko, raczej nie zostawal. Dudi najczesciej wpadal do sracza, bo u mego nie bylo. Zostawial albo zabieral jakas plyte. Jak wszyscy poszli, to czytalem albo wygladalem przez okno. Zupelnie jak Pluszowy. Wygladanie przez okno, pod wa-102 runkiem, ze tam sie niewiele dzieje, bardzo rozwija wyobraznie. Niewykluczone, ze lepiej niz czytanie. Wiekszosc ksiazek wziela sie z nudy i nieciekawego okna. Zawsze lepiej jest studiowac zrodla niz komentarze. Czytalem Bataille'a w "Literaturze na Swiecie", bo wtedy wszystko, co mialo rece i nogi, ukazywalo sie w "Literaturze na Swiecie". Czytalem i ciemna grochowska noc z jekiem tramwajow i szalonymi swiatlami gdzies w niebie bardzo sie z ta literatura skladala. Wtedy w ogole wiekszosc rzeczy jakos dziwnie pasowala do siebie. Jak ktos ma pusto w glowie, to znaczy jak ma duzo w niej miejsca, to latwiej jest jedno z drugim ozenic. To byla, zdaje sie, moja intuicyjna zasada edukacyjna. Pluszowy dal mi "Eseje dla Kassandry" Stempowskiego i powiedzial, ze szkoda zdrowia na eksperymenty i zebym najpierw nauczyl sie po ludzku myslec, a kombinowal dopiero potem. Mimo zatrwazajacych pozorow siedzial w nim przyzwoity dziewietnastowieczny humanista. Duzo innych rzeczy tez w nim siedzialo, dlatego chyba w ogole potrafil mnie znosic. Karol nie dawal mi zadnych ksiazek do czytania. Ja jemu zreszta tez. Taka dzentelmenska umowa bez slow. Z Karolem chodzilismy w miasto. Pluszowego za cholere nie dalo sie ruszyc. Poszedl raz do kina i zasnal. Karol nigdy nie zasypial. Potrafilismy i dwie noce wytrzymac. Kiedys zwineli nas na Wschodnim za czynne zniewazenie patrolu WSW. Sam nie wiem, co mi sie stalo. Jakies resentymenty, czy co. A moze wzielo nas na sprawiedliwosc spoleczna i kogos bronilismy przed interwencja? Bardzo mozliwe. Jak nas wiezli na Cyryla, to mnie skuli z jakims cholernym bandziorem, ktory bez przerwy ublizal wladzy. Milicja to juz nie bylo smadackie WSW, wiec jak sie zabrali do niego, to tylko fruwalismy po scianach. Nie chcialo im sie nas rozkuwac. Ramie sprawiedliwosci zaiste jest slepe. Karolowi sie 103 udalo, poniewaz byl skuty z jakims przysypiajacym pijaczyna. Ale puscili nas po dwudziestu czterech godzinach. Nawet nie mialem specjalnych obrazen. Zawsze po podobnej przygodzie dawalismy sobie z Karolem tak ze trzy dni urlopu od siebie. Zeby nie kusic losu. W pojedynke nigdy nam sie nic nie przydarzalo. A w kazdym razie znacznie rzadziej. Kiedys wybralem sie do kolezanki z bardzo starych czasow. Przechodzilem przez jakis plot, zeby narwac roz i nie wyjsc na chama, co tak z ulicy i z pustymi rekami. Spadlem i zlamalem sobie zebro. Potem, gdy juz wracalem z wizyty, pogryzl mnie rortweiler. Pojalem, ze czas ma jednak strukture linearna i o zadnym wiecznym powrocie nie ma mowy. Rzeczywistosc pelna jest znakow, tylko trzeba je umiec odczytywac. W nocy chodzilismy na Skre na baseny. Ciec albo spal, albo wolal sie nie wtracac. Pikniki z piwem urzadzalismy w krzakach kolo przystani harcerskiej przy Lazienkowskim. Tam tez pewnie byl jakis ciec. Teraz wszedzie sa straznicy z pistoletami. Epoka cieciow bezpowrotnie minela i nigdy juz nie powroci. Lubilem wsiadac do dalekobieznego pociagu na Centralnym i jechac na Wschodni. Tam wysiadalem i lapalem Strona 42 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt jakis pociag, ktory jechal na Centralny. Moglem tak jezdzic i jezdzic. Pewnego razu tak sie rozmarzylem, ze zasnalem i obudzilem sie w Krakowie. Wielu ludziom sie to wtedy zdarzalo. Justus wsiadl kiedys w Krakowie i cala droge do Warszawy szukal kasownika, bo byl przekonany, ze to jest tramwaj i wiezie go na Podgorze. Takie i inne niespodzianki robilo nam zycie. Przyjmowalismy je zupelnie naturalnie, bez zdziwienia. W koncu nalezaly do tego samego porzadku, co spanie, jedzenie oraz inne przygody. Polowa lat osiemdziesiatych to byla kraina cudownosci. Czas po prostu troche nie istnial. A w kazdym razie przybieral postac dosc krotkich odcinkow. Trwal od jednego zdarzenia do nastepnego, 104 urywal sie i musial zaczynac od nowa. Dokads prawdopodobnie zmierzal, ale mielismy poczucie, ze zawsze zdazymy, ze jakby co, to i tak sie zalapiemy. Wszedzie bylo blisko. Nikomu sie nie spieszylo. Wpadalo sie do kogos na chwile i wychodzilo rano. Sprobujcie wykonac cos takiego dzisiaj. Tak. Ostatnie szczesliwe pokolenie. Nie bylo lepszego alibi niz rzeczywistosc. Kryla nas i chronila jak najczulsza matka. Widze, ze wpadam w tony elegijne, ale obiecalem sobie, ze skoncze te historie dokladnie na setnej stronie i powoli robi mi sie zal. No a poza tym dzielo literackie powinno byc troche inne na koncu niz na poczatku. W kazdym razie najprzyjemniej wieczorem bylo na parterze w Bukareszcie. W winiarni. Wszyscy sie tam spotykali, bo zamykali dosc, jak na tamte czasy, pozno. Zgielk, dym, nic do zarcia i kazdy walil szklanke za szklanka, jak wielblad, na zapas. Ludzie niespecjalnie sie miedzy soba roznili i wygladalo to na dosc demokratyczny lokal. Podziwialem kelnerki. Kopniakami musialy torowac sobie droge i nigdy zadna nie upuscila tacy. We wszystkich innych knajpach lali po dwiescie gram, a tam po trzysta. Nie bylo przebacz. I zadnych kieliszkow, tylko szklanki. Z takim grubym i lekko rozszerzonym dnem. Zeby sie w tym rwetesie nie przewracaly. Mialem podobne. Cotnari bylo w 600-gramowych flaszkach, wiec bez problemu rozlewalo sie na dwa razy. Nikt nie narzekal. Jak sie komus nie podobalo, mogl siedziec w domu. Nie bylo spolecznej presji na przesiadywanie w knajpach. Na nic nie bylo. Owszem, rodzina czasem probowala wywierac presje, nauczyciele wywierali, ale spoleczenstwo jako takie bylo calkowicie liberalne. Mogles byc, kim chciales. No, moze komunisci i milicjanci nie mieli najlepszych notowan w spoleczenstwie, ale za to calkiem niezle u wladzy, wiec byl remis i tez sie jakos wyrabiali. Nikt ci nie kazal byc bogaty, czysty, mlody, 105 usmiechniety i reszta tych imperatywow kategorycznych. Mozna bylo byc lumpem i sumienie, godnosc oraz samoocena kompletnie na tym nie cierpialy. Tak, to byl niezwykle dobry ustroj dla wyzej wymienionych, artystow i mlodziezy. Nigdy juz tak nie bedzie. W dzien dosc przyjemnie siedzialo sie w Amforze. To bylo pod ziemia i czlowiek mial wrazenie, ze jest noc. To tez byla winiarnia. Nie wiem, co nam padlo, ale w knajpach pilismy w zasadzie wino. Wodke pilo sie w domach. Zdaje sie, ze chodzilo o jakies relacje cenowe. Poza tym przy winie czlowiek dluzej mogl posiedziec bez uszczerbku na kulturze osobistej. Moglo tez chodzic o nieuswiadomione zakorzenienie w cywilizacji srodziemnomorskiej. Najpewniej jednak chodzilo o to pierwsze. Ktoregos dnia przyjechal do Warszawy idol mojej mlodosci Allen Gins-berg. Bardzo sie ucieszylem. Swietowalem jego przyjazd od rana. Chcialem, zeby Pluszowy ze mna poszedl na poetycki wieczor. Wzruszyl tylko ramionami. Jesli cos go w ogole krecilo z amerykanskiej poezji, to owszem, Allan, ale Edgar Poe. To byly jego klimaty. No wiec poszedlem sam. Nie mial mnie kto pilnowac i polazlem na estrade, z ktorej wygonil mnie Sloma, bo mu robilem balagan w bebnach, a sobie wstyd. Od Ginsberga dostalem autograf, w ktorym cos bylo o alkoholu i bezmyslnosci. Przechowuje go jak relikwie. Wszystko fajnie, tylko nastepnego dnia nic nie pamietalem i ogarnal mnie zal. Na szczescie poeta dawal dwa wieczory i ten drugi grzecznie i przytomnie przesiedzialem na twardej podlodze u jego stop. Nawet sie do mnie usmiechnal. Widac wrylem mu sie w pamiec poprzedniego dnia. Strona 43 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Wyszedlem potem z tej Prochowni, lazilem i myslalem. Cos znowu bylo nie tak. Nie strzykalo mnie w te strone jakos zupelnie. Nie strzykalo i koniec. Pomyslalem, ze idole mlodosci powinni zostawac w swoich krajach i nie przyjezdzac, 106 albowiem zawsze przyjezdzaj a za pozno. Moze to i lepiej. Tak, to bylo jedno z rozczarowan, ktorych mial mi nie szczedzic swiat i moja rozwijajaca sie osobowosc. Niedlugo potem przyjechalo Black Uhuru i abarot to samo. Na koncercie brzmieli jak lekko natrawione UB40.1 tyle. Nie dalo sie porownac z tym, co mialem nagrane. Tez niby z koncertu. Ale na Black Uhuru przynajmniej Pluszowy dal sie wyciagnac. Jechalismy sobie autobusem, on, ja i nasza kolezanka. W autobusie doszlo do tzw. wymiany zdan z para innych pasazerow. To byli jacys chuligani i w dodatku, jak sie potem okazalo, dziewczyna z tamtej pary uprawiala spadochroniarstwo. Jak nam bylo malo wymiany zdan, to wzielismy sie do bicia. To znaczy chyba ja sie zabralem, tamci i nasza kolezanka. Pluszowy tez chcial, ale nie mogl sie dopchac i wygladalo, ze dostaniemy becki od tych spadochroniarskich chuliganow. Ale na pomoc ruszyli nam calkiem obcy pasazerowie. Wyczuli, ze tez jedziemy na Black Uhuru. Takie rzeczy sie wtedy wyczuwalo. Nie to, co dzisiaj, gdy wszyscy wygladaj a jakby jechali na jakis koncert. Straszny dym sie zrobil i musielismy wyrwac drzwi, zeby uciekac, bo kierowca trabil i szukal glin. Potem sie okazalo, ze zlamalem szczeke jednemu z tych, co nam pomagali. To byl jakis kolega Krosbiego i od niego sie dowiedzialem. Pluszowy powiedzial, ze to jest pierwszy i ostami koncert, na jaki sie ze mna wybral. Niedlugo potem sprzedalismy japonska maszyne do pisania z angielska czcionka. Byla piekna. Zolta jak slonecznik. Chyba Dlugi ja zaniosl, a reszta czekala, az wroci z kasa. Raczej pozbywalismy sie rzeczy niz gromadzilismy. Gdy mieszkalem z jedna kolezanka, to sprzedalismy pietnascie tomow Prousta. Troche sie wahalem, mowilem, ze moze najpierw je przeczytani i dopiero potem sprzedamy, ale powiedziala, ze w takim razie bede musial pojsc do pracy. Zrezygnowa-107 lem. Byc moze byla to ostatnia okazja. Mialem wtedy duzo czasu. Wychodzilismy tylko do sklepu albo do telefonu. Niedaleko byla szkola muzyczna, trabki i skrzypce, a w oknach blekitne niebo i chmurki. Po Prouscie poszedl caly Kraszewski. Po Kraszewskim reszta. Zostaly tylko takie bardziej zaczytane. Znaczy sie komus byly potrzebne, ktos sie nimi interesowal. Na polkach zrobil sie luz, a mieszkanko wcale nie nalezalo do najwiekszych. Tak sobie filozofowalismy. Mielismy tam jeszcze telewizor, ale telewizor trudno bylo sprzedac. Tata tej kolezanki zawiozl mnie kiedys na milicje. Podstepnie. Wiozl nas niby na przyjecie i raptem wio, pod komisariat przy Londynskiej i w krzyk, ze tego to aresztujcie. No, z lekka facet zeswirowal z milosci do corki. Milicjanci, ze dobrze, zaraz go wtracimy do lochu i potorturujemy, ale jak tatus spadl, to sprawdzili, czy jestesmy pelnoletni, postukali sie w czolo i kazali sie zrywac. Z rodzicami nigdy nic nie wiadomo. W Esoesie juz nie pracowalem. Nie pamietam, jak to sie stalo. Pewnie jak zwykle. Ale nie bylem takim zupelnym pasozytem. Zatrudnilem sie w prywatnej firmie budowlanej. Krosbi mi zalatwil. Pracowalismy jak w panstwowej, a bralismy dwa razy wieksze pieniadze. To znaczy pracowalismy jak w prywatnej, jak szef patrzyl, a jak go nie bylo, to normalnie. Firma byla duza i szef bez przerwy gdzies jezdzil. Sam sobie winien. Mogl miec mniejsza. Nie liczyl sie kompletnie z realiami. Mit prywatnej inicjatywy okazal sie mocno naciagany. Krasc sie nie kradlo, ale zaraz sie kladlismy, jak bylo na czym. Na przyklad w Aninie robilismy wille dla ambasady japonskiej. Takie wielkie loza w stylu rumunskiego rokoka zesmy instalowali. Pamietam jak dzisiaj: biale, malowane na olejno drewno i blekitna tapicerka. Jeden stal na obcince, a reszta spala. Wszedzie. Na tych lozach, w fotelach, na podlodze. Za wczesnie musielismy wstawac 108 i wszystko przez to. Szef byl bardzo porzadnym, aczkolwiek nieco cholerycznym facetem. Strona 44 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt Zaloze sie, ze wiedzial, ze wysypiamy sie za jego kase, ale nic nie mogl zrobic. Wzialby innych, tez by spali. Chyba nas nawet lubil, bo w sobote po fajrancie, jak porozdawal te koperty, to jeszcze nam lody stawial przy rondzie, tam gdzie byly rurki. W brygadzie byl jeden pracus, ale wszyscy go nienawidzili. Poza tym kapowal. Jezdzilismy starym zielonym lublinem. Jak zielony szerszen prul srodkiem Lazienkowskiej, to kierowcy przecierali oczy, jakby jakiegos zmartwychwstanca zobaczyli. Kase zaraz puszczalem i w polowie tygodnia bylem calkiem goly. Ale dobrzy koledzy i kolezanki nie pozwolili zginac. Wszyscy wiedzieli, ze pracuje i to napelnialo ich nabozna czcia oraz wspolczuciem. Zwlaszcza dziewczyny mnie zalowaly. Nie moglem zniesc tej litosci i po jakims czasie dalem sobie spokoj z robota. W ramach ekstrawaganckiego eksperymentu probowalismy z Pluszowym uwalic sie denaturatem. Zawsze nas ciekawily zachowania lumpen-proletariatu. W koncu tak jak oni byli marginesem spolecznym, tak my swiadomie wybieralismy margines kulturalny. Okazalo sie, ze dinksem nie da sie uwalic, poniewaz jest paskudny. Spozycie pol litra zajelo nam dwa dni. W ramach nastepnego eksperymentu spozywalismy krople zoladkowe. Po latach okazalo sie, ze to zaden eksperyment, poniewaz identycznie smakuje czeski fernet produkowany obecnie przez znana firme Stock. Z Karolem tez przeprowadzalismy rozne doswiadczenia, powodowani raczej ciekawoscia niz koniecznoscia. Karol mial wiekszy zapal badawczy niz ja i Pluszowy razem wzieci. Czasami musialem go mitygowac, co nie znaczy, ze nie probowalem mu dorownac. Wielokrotnie zabieralem sie za lekture Fryderyka Nietzschego, ale zawsze dawal mi rade. Prawdopodobnie rzecz byla w tym archaicznym 109 - przekladzie Staffa. Niby taki nowoczesny mysliciel, a zasuwal fraza jak z Przybyszewskiego. Poza tym wszelki ekskluzywizm w kulturze byl mi wtedy obcy. Nic dziwnego, skoro minione lata przyszlo mi spedzac w srodowiskach, w ktorych wyznawano dogmatyczna zasade, ze kazdy moze byc artysta. Wystarczy, ze zechce. No i oczywiscie odpieprzy sie od niego represyjne spoleczenstwo. Tak. Chcialoby sie powiedziec, ze "pamietam tylko dni sloneczne", ale jakos tak sie skladalo, ze zylismy glownie w nocy. Wtedy noce byly bezpieczne. Nie to, co teraz. Chodzilismy srodkiem chodnika. Nikt sie nie przemykal ani nie ogladal za siebie. W nocnych autobusach pary obejmowaly sie i calowaly. Jak bylo cieplo, to sie szlo. Przez noc mozna bylo zajsc w dowolne miejsce. Czesto chodzilismy Poniatoszczakiem. Byl wtedy w remoncie. Nic nie jezdzilo. Bardzo przyjemny industrial: jakies maszyny, zurawie, konstrukcje, reflektory, rumowiska - od razu czlowieka dopadala jakas przyzwoita refleksja nad kultura i cywilizacja. W dzien zazwyczaj sypialismy, poniewaz na ulicach bylo za duzo ludzi. Miasto jest w porzadku, gdy jest puste. W koncu tak bedzie, bo wciaz slysze, ze ktos sie wyprowadza na wies. No wiec podobalo nam sie miedzy druga nad ranem a switem. Te wszystkie mgly, dwuznacznosci i dalekie dzwieki. Troche jak "Palac o czwartej nad ranem" Giacomettiego. Zadnego katastrofizmu ani "Ucieczek z Nowego Jorku". Bylismy ciut za mlodzi na epike. Krecila nas liryka. Do epiki sie dorasta. Dlatego tylu jest poetow, a porzadnych prozaikow na lekarstwo. Ludzie zaczynali nosic walkmany. Calkowity pierdolec. Spotykali sie na srodku ulicy i nie gadali ze soba, tylko zamieniali sie sluchawkami. Stali tak po dwoch i przytupywali. Wszedzie lezaly baterie R6. Tak jak kiedys po pustych flaszkach poznawalo sie, ze tu byli nasi, tak teraz po zuzytych bateriach. W niektorych 110 miejscach lezaly cale stosy. Mysle, ze od tego wlasnie zaczela sie alienacja i teraz sa technoparties oraz Internet. Aha, no i wtedy nikt nie mial komputera. Slowo. Nie znalem nikogo, kto by mial. Nie bylo CD. Nie do wiary, ale to prawda. Wszedzie, jak okiem siegnac, winyle. To byl szpan przejsc sie z Laurie Anderson pod pacha. Z kompaktem tak sie nie da. Za maly i nic nie widac. Stawalo sie z taka Laurie albo z Television i czekalo, az ktos podejdzie i zacznie sie przygladac albo zapyta. Tak sie zawieralo znajomosci. Czesto na cale zycie. A z Strona 45 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt kompaktem co? Wez, koles, pokaz, co masz w torbie? Na takie pytanie to nic, tylko w dluga albo przejsc do kontrataku. Mysle, ze to byly ostatnie dni humanistycznej kultury. Ciesze sie, ze udalo mi sie zalapac. Jesien nowozytnosci. Kompot robilo sie raczej na wlasne potrzeby, z trawa tak samo. Na bajzlu widywalem dawnych kolegow. Slabo wygladali. Musialem wygladac troche lepiej, bo mnie nie poznawali. Tak. Bylem szczesciarzem. Uniknalem codziennego ogladania telewizji i heroinowego zjazdu. Inni wpakowali sie i w jedno, i w drugie. Tak. Mialem cholerny fart. Poza paleniem zasadniczo bylem odporny na nalogi. Po prostu mnie nudzily. Jak szkola, jak praca. Po tygodniowce mialem wstret do alkoholu jak wsciekly do wody. Musialem sie zmuszac. Abstynenci mieli niezreczna sytuacje towarzyska. Komunizm komunizmem, a dobre wychowanie dobrym wychowaniem. Karol zalozyl sie kiedys, ze wypije plyn na lupiez. Wygral. Potem ja sie zalozylem. Przegralem. Zakladalismy sie jeszcze wielokrotnie o rozne rzeczy. Na ogol Karol byl gora. Robilem, co moglem, ale widac nie wystarczalo mi woli zwyciestwa. Zawsze to amatorstwo. Nie potrafilem sie gleboko zaangazowac. Zawsze w rozdarciu: rokendrol czy literatura, picie czy niepicie, klasycyzm czy romantyzm i zawsze na dwoje babka wrozyla. Rano The Police, 111 wieczorem Dead Kennedys. W poniedzialek Lew Szes-tow, we wtorek "Dobry wojak Szwejk". W srode. Pluszowy, w czwartek Karol, w piatek we trzech, w sobote Srodmiescie, w niedziele Grochow. I tak w kolko. Mentalnie bylem postmodernista. Dziecieca choroba postno-woczesnosci. Dostalem od Gwidona "Podroz do kresu nocy" Celine'a. Nie, przepraszam, tylko mi pozyczyl i mu oddalem. Kompletnie mnie wtedy Celine nie krecil. Teraz za to rzne z niego ile sie da. - To na wypadek, gdyby jakiemus krytykowi wydawalo sie, ze odkrywa Ameryke. Siedze i rzne az gwizdze. To jest bardzo przyjemne uczucie patrzec, jak cos czlowiekowi wychodzi. Znacznie przyjemniejsze niz sciubolenie niby to we wlasnym, niepowtarzalnym stylu. Caly rokendrol jest zerzniety z Amerykanow i Anglikow. Zastanawiajace, ze nikt nie rznie w rokendrolu z Niemcow. W literaturze tez nie bardzo. No, moze jeden albo dwoch. Ja w kazdym razie nie. Bylem ostatnio miesiac w Niemczech. Za Boga nie chcialbym z nich zrzynac. Poza wszystkim to wplyw Pluszowego, ktory zawsze mowil "Gadamer-Radamer", jak chcial jakiemus osiagnieciu intelektualnemu okazac pogarde. Niemcy mieli jedna dobra kapele. Nazywala sie Trio. Sluchalismy tego w kolko. Natomiast nie czytalismy w kolko zadnej niemieckiej ksiazki. Ruscy, Francuzi i Amerykanie. Potem Czesi. Pluszowy dal mi Ote Pavla i plakalem. Sprobujcie zaplakac nad niemiecka ksiazka. To jest rzecz zupelnie, calkowicie niemozliwa i historia nie ma tu nic do rzeczy. Nie znalem wtedy osobiscie zadnego pisarza. Pluszowy opublikowal wprawdzie w czasach mojej wczesnej mlodosci jedno opowiadanie w miesieczniku "Nowy Wyraz", ale za dobrze sie znalismy, zebym mial go traktowac jak pisarza. Pisarz musi byc troche tajemniczy. To znaczy Pluszowy byl tajemniczy, ale w nieco innym sensie. Mozna powiedziec, ze w takim 112 bardziej ogolnofilozoficznym. Poza tym twierdzil, ze sam dla siebie jest raczej zagadka. Tajemnica musi byc samo-swiadoma tajemnica, zeby robila wrazenie, bo inaczej to jest tylko siwy dym i wzajemna nieprzenikalnosc, w krytyce ostatnich lat zwana nieprzejrzystoscia. Tak wiec Pluszowy byl i zarazem nie byl niewiadoma. Moze gdybym znal wtedy jakiegos prawdziwego pisarza, wszystko potoczyloby sie zupelnie inaczej. Mysle, ze mialem podobny fart jak z telewizja i heroina. Wyjezdzalismy czasem z Pluszowym na wies. Bardzo mu sie tam podobalo. Ogladal zwierzeta i podziwial je za ich wrodzona madrosc. Typowy mizantrop. Na wsi to nawet lubil ruch. Do sklepu jezdzil na rowerze. Sluchalismy odglosow przyrody. Chodzilismy na spacery. Niedlugie wprawdzie, ale zawsze. Dzikie gesi, dzikie kaczki, prosty lud. Istna bukolika. Moczylismy nogi w wodzie. Rozmawialismy w kolko o gruzinskich szachistkach i kobietach w ogole. Splywal na nas wielki spokoj. O zmierzchu ryczaly krowy. Strona 46 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt W nocy szczekaly psy. Rano spiewaly ptaki. Odwieczna harmonia natury. Nie to, ze od razu chcielismy wszystko rzucac i zyc na roli, ale bylo calkiem przyjemnie. Czasami do sklepu plywalismy kajakiem. Ot tak, zeby bylo jakies urozmaicenie. Plynelo sie pod prad, ale wracalo z pradem. Rzecz jasna, obaj znalismy "Pod wulkanem". W koncu to byl kanon. Pluszowy nieco nieufnie sie do Lowry'ego odnosil. Byl dla niego ciut za histeryczny. Mowil, ze wiele halasu o nic, ze za grube i ze w ogole kultura Zachodu jest do zrzygania przesycona poczuciem winy. Mowil, ze przydalaby sie im jedna dobra okupacja, toby sie jakos pozbierali. Natomiast do "Moskwy-Pietu-szek" nie mial zadnych zastrzezen i tu sie calkowicie z nim zgadzalem. Heroizm i tragedia wymagaja srodkow zgola nietragicznych i niebohaterskich. Camusa tez uwazalismy za przereklamowanego. Owszem, przystojny, ale 113 jak to u Francuzow za grube ksiazki na za cienkie tematy. O Sartrze w ogole nie rozmawialismy, poniewaz mial umoczone prawie tak samo jak Phil Kilby albo Jewgienij Jewtuszenko. Sluchalem wprawdzie punk rocka, ale powoli i nieodwolalnie odsuwalem sie od lewicy. Ale prawica tez mnie nie krecila. Kto zreszta wtedy slyszal o jakiejs prawicy? Do dzis sie zastanawiam, skad sie ona wziela. Chyba tylko z lewicy. Centrum tez nie bylo, chyba ze za centrystow wezmiemy anarchistow. Zawsze chcieli wolnosci, a nigdy podatkow. Tak wiec Sartre nie. Radziecka mysl spoleczno-filozoficzna podobnie. Pluszowy czytal wprawdzie Bachtina, ale on byl troche przesladowany. Ja tez probowalem, bo na jednym zdjeciu wygladal jak carski zeslaniec. Aha, no i czytalismy chlopakow ze szkoly tartuskiej. Ale czy Tartu to w ogole byly Sowie-ty? To byl jakis odjazd i lewitowali tak jak narzeczem na obrazach Chagalla. Semiotyka semiotyka, ale i tak najbardziej klocilismy sie o to, czy Bruce Springsteen jest najwiekszym czeresniakiem rokendrola czy nie. Ja go troche bronilem. W koncu to byl prosty chlopak z Nebraski i czulem z nim pewne pokrewienstwo. Pluszowy nie znal litosci. Nic nizej Roberta Frippa. Jedna reka dawal mi Stempowskiego, a druga jakichs zupelnych popyrtancow. Tak z nim bylo ciagle. Najpierw ci puscil Vana Morrisso-na, a zaraz potem Briana Eno. Na szczescie zawsze moglem sobie pojsc i cos namieszac z Karolem. Z nim nie bylo, ze to, ze smo, ze moze by jednak, aczkolwiek z drugiej strony i tak dalej. Mielismy zadanie do wykonania i je wykonywalismy. Teoria byla nam obca. Action directe i tyle. Do Uniwersamu, do domu i po godzinie w miasto. Kompletnie nam wisialo, czy swiat sklada sie ze znaczen, czy z metafor. Skladal sie z tego, z czego sie skladal. Z Kobielskiej, Korytnickiej i Kalenskiej. W zupelnosci wystarczalo. Jak sie robilo ciasno, to jechalismy 114 na Marszalkowska. Rzeczywistosc przedstawiala sie calkiem koherentnie. Jak czlowiek napil sie kordialu warec-kiego, to na drugi dzien cierpial. Jak sie nie napil, to nie cierpial. Mogl sie napic mniej i wtedy i sie napil, i nie cierpial. Cala filozofia. Nigdy sie o nic nie klocilismy. Nawet jak cos stluklem, to mi wybaczal, a ja jemu. Jesli Pluszowy byl w jakims stopniu Naphta, to Karol byl bardzo fajnym Settembrinim. Z Pluszowym caly czas gadalismy o babach, z Karolem caly czas motalismy rozne epizody. I takie, i owakie, ale jak wspomnialem, nie sa to intymne wyznania, tylko rozprawa spoleczno-historycz-no-obyczaj owa, wiec niczego sie nie dowiecie, chocbyscie pekli. Karol mial gdzies muzyke. Czasami cos sobie gwizdal albo nastawial radio, gdy bylo za cicho. Gdy mu sie nudzilo, zajmowal sie czyms praktycznym. Kiedys zrobil miniaturowa kusze wielkosci dlugopisu. Siedzial z nia na srodku pokoju i strzelal do much. Czasami trafial. W ogole potrafil zrobic wszystko. Wszyscy z nas mieli lewe rece, procz Bafla. No, moze jeszcze Dlugiego. Najczesciej robil rzeczy zupelnie niepotrzebne, jak ta kusza. Kiedys zrobil z silniczka, kawalka gumy i baterii urzadzenie do palenia papierosow. Wkladalo sie papierosa i za piec minut byl wypalony. Nigdy nie zrobil przyrzadu do wypijania, chociaz mial taki pomysl. Gdyby trzymal sie tego, to ktoregos dnia wymyslilby maszyne do robienia wszystkich czynnosci i wreszcie mialby spokoj. Pluszowy nie potrafil Strona 47 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt wbic w sciane gwozdzia. Walil zawsze obok i trzeba bylo latac dziury. Jak mu cos odlecialo, to juz lezalo, dopoki ktos tego nie wyrzucil. Bardzo chcial miec ubranie takie samo z lewej, jak z prawej, zeby nie trzeba bylo tak czesto prac. Dziewczyny chodzily wtedy przewaznie na czarno. Chlopaki jak kto chcial, ale kazdy chcial miec skore. Niekoniecznie ramoneske, ale zwykla motocyklowe. Po motocyklowy chodzilo sie na bazar 115 przy Szembeku. Zawsze sie jakas trafiala. Niektore z lat piecdziesiatych, szescdziesiatych. Pamietam, ze Krosbi kupil sobie kiedys nowa w sklepie i dal dwa tysiace i piecdziesiat zlotych. Czasami mi pozyczal, ale byla za mala i wygladalem w niej jak palant. Nie zrazalem sie jednak. Wtedy skora to byla skora i nikt nie patrzyl, ze za mala. Potem mialem zamszowa marynarke od Karola. Zaczynalem miec dosc lewakow i zaczynalem nosic sie jak czlowiek. Chodzilem w tej marynarce dwa lata bez przerwy. Nawet w niej spalem. Taka byla wygodna. W koncu sie rozleciala. Nigdy nie kupowalem sobie nic do ubrania. Wszystko dostawalem. Takie mialem zasady. Nie lubilem nowych rzeczy. Wkurzaly mnie. Zawsze szkoda bylo kasy na ciuchy. Jak byla okazja, to sie mylem, jak nie bylo, to nie. Prawie wszyscy tak robili. No, moze poza dziewczynami. Dziewczyny dbaly o siebie. Faceci tylko sie golili. Nie to, co teraz. Jakby jakis koles z dzisiejszych czasow raptem przeniosl sie te dziesiec lat wstecz, to nie mialby zycia. Zaraz by go wszyscy palcami pokazywali i robili sobie podsmichujki. Najlepiej ubierala sie zawsze Aska. Z facetow to chyba jednak Uchol. Uchol bez obciachu moglby pokazac sie i dzisiaj. My z Karolem wygladalismy jak lajzy. Pluszowy troche lepiej, ale on mial zapas ubran z Ameryki i z dawnych czasow, zanim nas poznal. Potem powoli mu sie to zuzywalo i przestawal sie roznic. Tylko twarz mial caly czas inteligentniejsza i tak chyba juz zostanie. Jak nas bralo na klimaty, to chodzilismy do Niespodzianki. Poznalem tam nowego kolege, ktory po polgodzinie znajomosci namawial mnie na wspolny napad z rabunkiem, poniewaz konczyla mu sie kasa. Tym razem pozostalem nieugiety. Pozyczylem mu jakies drobne i powiedzialem, zeby sobie sam napadal. Innym razem jak memento na mej drodze pojawil sie Tesciu. Spotkalem go w tramwaju. Do niczego 116 mnie nie namawial. W parku Morskie Oko spozylismy kilka win owocowych i wspominalismy dawne czasy. Pokazywal mi swoje nowe tatuaze. Do tamtych okolic, do Mokotowa znaczy, nie mialem specjalnego szczescia. Jakis czas potem pewien dzentelmen wybil mi tam zeby. To bylo chyba na Dabrowskiego. Slabo to pamietam. W kazdym razie mial chyba racje, poniewaz stawal w obronie dwoch kobiet, z ktorymi wyszedl na spacer. Rozne rzeczy sie wtedy zdarzaly, ale zasadniczo nikt nie dostawal za darmo. Po pierwsze, musial byc powod. Nie to, co dzisiaj. Postmodernizm dopiero czail sie w mrokach przyszlosci, a zycie mialo jeszcze swoja stara, przyczynowo-skutkowa strukture. Napisalem o tym ostatnio esej i Piotr Muchar-ski obiecal, ze pusci go w "Tygodniku Powszechnym". Widze, ze zanadto wybieglem w przyszlosc. Wtedy kompletnie nie myslalem o pisaniu esejow. Wydawalo mi sie to zupelna strata czasu, poniewaz zamiast pisania moglem sobie eseje czytac, co robilem z wielkim uporem, wysilkiem i czesto jednak z przyjemnoscia. Na starosc chyba powroce do podobnego rozwiazania. Kiedys weszlismy z Karolem na dzwig przy Nowogrodzkiej. To bylo w nocy i nikt nam nie przeszkadzal. Dzwig nie byl wysoki, nie wiecej niz dziesiec pieter. Wylezlismy na koniec tego poziomego ramienia i przywiazalismy przescieradlo. Cholera wie, co nam odbilo. Zejsc bylo trudniej niz wejsc. W kazdym razie wisialo to tam dobry tydzien, bo nie znalazl sie nikt odwazny. Biala flaga nad Srodmiesciem. Wial wiatr historii i prawdopodobnie chodzilo o to, zeby sie w pore poddac. Oczywiscie jest to jedna z pozniejszych interpretacji. A moze sie starzelismy i czulismy, ze juz niedlugo pociagniemy, stajac koscia w gardle rzeczywistosci. W kazdym razie czyn byl bohaterski i beznadziejny, jak wszystkie nasze narodowe powstania, ale niektorzy nas podziwiali. Pojawily sie papierosy stoleczne. Strona 48 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt 117 Ciemnoniebieska paczka z pomaranczowym sloncem i Warsaw skyline. Dlugi to jaral. Ja kopcilem caly czas poznanskie. Wtedy juz chyba nie spiskowalem. Chyba ze towarzysko. Pocil sie czlowiek, kombinowal, narazal, a zreby totalitarnej budowli ani myslaly runac, czy chociazby sie zakolebac. Konspiracja to jest zajecie dla cierpliwych. Wszystko wskazywalo na to, ze caly ten ustroj potrwa do konca swiata. Usprawiedliwialem sie, ze jak Ojczyzna mnie wezwie, to zawsze bede sie mogl jeszcze zglosic. Nikt wtedy nie gral katolickiego rokendrola. Wlasciwie ciekawe, dlaczego. Moze chlopaki bali sie represji? A moze czekali, az Moce Ciemnosci wyjda z ukrycia? W koncu trudno bylo grac przeciwko czemus, o czym nie bardzo bylo wiadomo, czy zle czy dobre. W zasadzie nie sluchalo sie polskiego rokendrola z plyt. No bo czego? Republiki? Albo Lady Pank? Kultu sie sluchalo z jakichs fajansiarskich kaset. Chodzilo sie na koncerty, ale w klubach byl coraz lepszy sprzet i coraz trudniej bylo wytrzymac. Dorwalismy skads z Pluszowym jakies amatorskie nagrania starego Staszewskiego. Malo co bylo slychac, bo ze sto razy przegrywane, a w tle w dodatku jakas balanga, szklo i krzyki, ale i tak odlecielismy. Puszczalismy to na zmiane ze starymi plytami Grzesiuka i trudno bylo sie zdecydowac, gdzie jest wiecej poezji w czystym stanie. "Kobieta daje szczescia na chwile, a potem gryzie jak lesny waz" i zaraz pozniej "srebrne kule spia w czarnych lufach". Ani Kazik, ani Muniek nie mieli jeszcze pojecia, co sie swieci. A my znowu "dzis mi sie snila wysoka gora, na nia wciagalem harmaty dwie" i zaraz "alkohol kasa jak zmija". Az pani Krystyna zza sciany przychodzila i przynosila, co tam miala. A zawsze powtarzalem Krosbiemu: Krosbi, ty nie rznij z Dylana, ty rznij z Grzesiuka. Nie chcial sluchac. Gral w kolko tylko "Felka Zdankiewicza" i zaraz potem 118 jakies podrobki "Like a rolling stone". Ja do tej pory rzne z Grzesiuka i nikt mnie za reke nie zlapal, poniewaz jest to nie do udowodnienia. A Krosbi sie wstydzil. No i teraz ma. Pluszowy sie ze mnie smial, ale zawsze lubilem Creedence Clearwater Revival. Patrzyl na mnie jak na jakiegos pastuszka. Sam po kryjomu sluchal Aerosmith. A ja, jak go nie bylo, puszczalem sobie Longue Lizards. Mielismy takie male tajemnice. Jak w malzenstwie. Budowali metro. Nikt nie wierzyl, ze cos z tego kiedys bedzie. Bylismy sceptyczni i cyniczni. Jak nam podawali piwo w knajpie, od razu wiedzielismy, ze musi byc rozcienczone. Jak dostawalismy paczke papierosow, to musialy w nich byc kolki. Jak ktos kupowal plyte, to mu od razu przeskakiwala. Najlepszy byl w tym Ostas. Jak wrocil z Reichu, to sie co chwile apriorycznie przewracal, poniewaz chodniki w ojczyznie mialy byc nierowne, dziurawe i szlus. W sklepach byla herbata instant. No, taka rozpuszczalna. Nikt nie wiedzial, ile tego sypac. Wypijalo sie filizanke i do rana chodzony po mieszkaniu. Pojawily sie jajka w proszku. Pojawila sie plyta z Maciejem Zembatym spiewajacym Cohena. Kompletnie nie odczuwalismy nostalgii za latami siedemdziesiatymi ani rym bardziej szescdziesiatymi. Nostalgia to specyfika lat dziewiecdziesiatych. Umysl sie cofa przed sciana dwutysiecznego roku. Wtedy nikt nie wierzyl, ze kiedys bedzie jakis dwutysieczny. Nie bardzo nawet wierzylismy w dziewiecdziesiaty. W komunizmie czas, podobnie jak pieniadze, mial wartosc nieco umowna. Jedno i drugie sie po prostu przepuszczalo. Oczywiscie, zdarzali sie jacys powazni ludzie, ale slabo ich znalem. Nie bylo gorskich rowerow, nie bylo rolek, nie bylo desek. Trudno sobie to wyobrazic, ale po Placu Zamkowym wszyscy chodzili na piechote. W telewizorze pokazywali Kaszpirowskiego. To byl taki radziecki cudotworca, ktory uzdrawial wzrokiem. 119 Przez ekran. Pol narodu siedzialo i gapilo sie na niego, a on na nich. Powinnismy sie zorientowac, ze System byl juz zwyrodnialy i, jak to ze zwyrodnialcami bywa, pokazywal to, co chcial przez te wszystkie lata ukryc, a mianowicie swoje paramistyczne i parareligijne pochodzenie. Ale sie nie zorientowalismy. Po prostu nikt nigdy nie traktowal telewizji Strona 49 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt powaznie i wzielismy to za jeszcze jeden kabaret, rewie albo Turniej miast, a to, kurde, byla prawda. Nie moge sobie przypomniec, kiedy obok berlie-tow zaczely jezdzic ikarusy. I w ktorym roku zaczeli robic malucha bis z tym gownianym silnikiem lancii. Ale to chyba bylo pozniej. Milicjanci jezdzili na rowerach skladakach po Ogrodzie Saskim. Zeby dobrze i tanio zjesc, chodzilo sie do Towarzystwa Przyjazni Polsko-Chinskiej. Byly tylko dwa dania, ale obydwa w porzadku. Wino kupowalo sie w Marywilu, w sklepie obok knajpy. Jadlo sie ryz i popijalo rieslingiem. Nikt sie nie czepial. Wyjechalem zjedna kolezanka do Kazimierza nad Wisla. Zlecialem z zamkowej gory i skrecilem sobie noge. Nic nie bylo takie jak kiedys. Nawet Kazimierz. Pizdzilo, padalo i ani jednego wolnego miejsca we wszystkich hotelach i pensjonatach. Spalismy w Pulawach w pokoju bez okien. Chcialem przyszpanowac i znow wyszedlem na glupka. Lecz umysl byl wtedy gietki i wszystkie kleski zamienial w zwyciestwa. Dostawalem czasami jakas bibule, ale nie mialem cierpliwosci do tych palimpsestow. Staralem sie, slowo daje, ale jedno wylazilo spod drugiego, a to pierwsze bylo rozmazane. Jak spotykalem Dziadka Jareme, to mi ustnie referowal sytuacje. Byla raczej pozytywistyczna niz romantyczna, wiec poki co trwalem w uspieniu jak agent wywiadu. Bylem dwa razy w teatrze. Raz w Lodzi i raz w Warszawie. Bardzo chcialem zobaczyc "Koncowke", ale nigdzie nie grali. No to sobie czytalem. Jak sie ma wyobraznie, to nie trzeba nigdzie chodzic. Jak Pluszo-120 wy. Co do Becketta, to zgadzalismy sie od samego poczatku. To znaczy on mowil, a ja sie zgadzalem. Karol tez sie zgadzal. Moglismy tak godzinami. Chodzilo tylko o to, zeby nie przegapic zamkniecia sklepu. Hamm to, Clov smo, ogolna egzegeza metafizycznej ciszy, a potem sie zastanawialismy, kto kogo moglby zagrac. Pluszowy zawsze chcial Hamma. Zupelnie jak na podworku: wy jestescie Niemcy, a my Polacy. Cwaniaczek. Przez te wszystkie lata na Kobielskiej bylo tylko jedno morderstwo. Niestety, nie widzielismy, jak wynosza nieboszczyka, chociaz rzecz miala miejsce prawie naprzeciwko. Ale w skupie butelek przy Prochowej wszyscy znali sprawe ze szczegolami. Na pewno wiedzieli wiecej niz cala grochowska milicja. Wychodzilo na to, ze zbrodnia w afekcie. Innych wtedy nie bylo. Nie to, co teraz. My zasadniczo nie popelnialismy powaznych przestepstw. A juz na pewno nie z checi zysku. Do glowy nam by nie przyszlo, ze mozemy splamic sie jakims zyskiem. Interesowala nas strata. Ostatnie takie pokolenie. Jak Maciek Pietraho przywozil z Berlina struny na handel, to polowe od razu rozdawal. Jak ktos kupil glupia flaszke, to zaraz obdzwanial pol miasta. Jak Rafal zrobil kiedys sylwestra, to byl szczesliwy, ze mu zdemolowali cale mieszkanie. Sam nawet troche demolowal. Jak usiadlem przypadkiem Krosbiemu na jego ukochanej gitarze, to slowa nie powiedzial. Gdy juz ja pokleilismy u lutnika, to twierdzil, ze dopiero teraz ma dzwiek jak sie patrzy. Jak ktos sie do kogos wprowadzil, to sie go nie wyrzucalo, dopoki sam nie poszedl. Jak ktos byl glodny, to sie go karmilo, jak obdarty, to przy odziewalo. Zadna tam agape, ale sprobujcie dzisiaj zalapac sie gdzies na krzywy ryj, to zobaczycie. Mialem coraz wiecej pomyslow, i Karol, i Krosbi, i cala reszta. Pekalismy od pomyslow. Bylo za malo czasu, zeby je realizowac. Nie starczalo dwudziestu czterech 121 l godzin, by zrealizowac chociaz polowe. Powinnismy to wszystko zapisywac. Teraz byloby jak znalazl. Od rana do wieczora kombinowalismy. Nieustajaca mentalna kostka Kubika, jesli jeszcze w ogole ktos pamieta, co to byla kostka Rubika. Wymyslilismy wtedy ze setke ksiazek i przynajmniej ze dwie setki plyt. Zastanawiajace jest to, ze nigdy nie wymyslilismy radykalnych zmian rzeczywistosci. Co najwyzej, zeby tu i tam mozna bylo dostac piwo, a nie latac po calym miescie. Swiat kulal w szczegolach, ale nikt przeciez nie obiecywal, ze bedzie latwo. Stale bylismy gotowi ponosic jakies ofiary. Jeden Ostas przez te niemieckie wyjazdy uwazal, ze swiat jest mu cos winien. Chociazby z tymi chodnikami wlasnie. Tak, to byl jakis calkiem arystokratyczny etos. Jedna z zasad dzentelmena jest to, ze nigdy nie domaga sie Strona 50 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt swoich praw. Lud powoli przestawal byc naszym idolem. Wychodzil na ulice i wciaz bylo mu malo. Nam jakims cudem starczalo. Za cholere nie chcielismy byc ludem. I tak w jakis niejasny sposob czulismy sie wybrani. Dosc plemienne prawa tym rzadzily. Kiedys napisze strukturalna analize tego zjawiska. Albo fenomenologiczna synteze. Nasz jezyk byl metajezykiem. Czasami spotykalismy innych ludzi i za cholere nie szlo sie dogadac. My swoje, oni swoje. Brak dekodera. Przeczytalem "Nieznosna lekkosc bytu". Najbardziej podobalo mi sie zdanie: "Zwyczajem wszystkich czeskich lekarzy odlalem sie do umywalki" czy jakos tak, ale calosc specjalnie mnie nie powalila. Troche powalila, ale po legendzie czlowiek spodziewa sie troche wiecej. Tak, podstawowy blad recepcji dziela literackiego. W telewizji puszczali pierwsza profesjonalna polska reklame. Tleniona blondyna namawiala, zeby kupowac Prusakolep. Slicznie sie usmiechala i pokazywala wstydliwie pudelko z tym muchotlukiem. Swiat nie nadazal za Kundera. Swiat wciaz byl wierny Jarosla-122 wowi Haskowi. My zreszta tez. Mielismy swoja prywatna mitologie. Na przyklad, ze jak polozyc pieciokoronowke na pianie ze Zlotego Bazanta, to ta pieciokoronowka sie utrzyma. Nikt z nas nie widzial na oczy Zlotego Bazanta, ale wierzyli wszyscy. Nie wiadomo dlaczego, ale wlasnie Czechy jakos nas krecily. Ameryka, owszem, ale Czechy jakos bardziej realnie. Czesi to byli dla nas tacy Polacy, ale troche lepsi. W koncu to nie Dariusz Kozakie-wicz pojechal grac z Patti Smith, ale Ivan Kral. My mielismy pare doskonalych kapel, ale tylko Czesi mieli Pla-stic People of the Universe i te zajebiste apokaliptyczne jaselka. Czesi to w ogole byl jakis odjazd. Tak nam sie zdawalo. No i jeszcze Warhol. Nie wiedzielismy wprawdzie, ze byl slowackim Rusinem, ale wiedzielismy, ze byl Czechem i kumplowal sie z Lou Reedem. I tak dalej, i tak dalej, ze o "Locie nad kukulczym gniazdem" nie wspomne. W chwilach naglych zrywow chcielismy byc Czechami. Palic czeskie papierosy, pic czeskie piwo i legendarna becherovke. I rum. Czesi wszedzie i przy kazdej okazji pili rum. My niby mielismy te pare kilometrow morskiego wybrzeza oraz fregate Dar Pomorza, ale rum nie przyjal sie jako narodowy trunek. Podobala nam sie czeska dezynwoltura. Amfetamina ani grzybki nie byly jeszcze popularne. Hasz nalezal do towarow luksusowych. Pod Pewexami wciaz stali cinkciarze. Na postojach taksowek wciaz staly kolejki pasazerow. Mozna bylo wyjezdzac za granice, ale nie za bardzo.W kioskach pojawily sie kalendarze z golymi babami. Na kazdy miesiac jedna gola baba. Pojawily sie tez broszury z wydrukami biorytmow dla kazdego. Tez w kioskach. To byly pierwsze sygnaly, ze spoleczenstwo zaczyna sie hedonizowac. Ale film "Emanuelle" wciaz pozostawal legenda. "Ostatnie tango..." tak, "Emanuelle" nie. Pornosy kupowalo sie na Rozyckiego. Na wierzchu lezaly "Burdy", "Playboye" 123 i "Brava", aie wystarczylo podejsc, zagadac i zawsze cos sie znalazlo. Na straganach z uzywanymi ksiazkami lezaly powielaczowe odbitki "Krolewny Pizdolonej" i "XIII ksiegi Pana Tadeusza". To byl wlasciwy trzeci obieg, zanim pojawily sie fanziny. W domu towarowym Sezam otwarto stoisko, w ktorym skupowano zagraniczne alkohole. Zwlaszcza napoleony. Przychodzili tam glownie lekarze, poniewaz napoleon byl podstawowa forma wyrazania wdziecznosci przez pacjentow. Jak ktos mial duzo pacjentow, to chociazby pil dzien i noc to wszystkiego by nie wypil. No i panstwo sie zlitowalo. To tez byl symptom rozkladu, lecz nie zwrocilismy na to uwagi. Napoleony byly po prostu poza naszym zasiegiem, a poza tym zgodnie z mitem mialy cuchnac myszami. Tak jak whisky. W tym mniej wiecej czasie porzucilismy starowin lubuski i zaczelismy pic Zlota Jesien. Jak zwykle na poczatku byla wysmienita. Pilismy ten nasz calvados i wyobrazalismy sobie, ze jest "Noc w Lizbonie", albo ze Pluszowy jest Rawik, a ja ten drugi i odwrotnie. Czasami musielismy odetchnac od tych wszystkich ambitnych lektur i nieco zblizyc sie do zycia. Z tytoniow fajkowych byly kolejno: przedni, najprzedniejszy, bosman, neptun i kapitan oraz amphora w czterech odmianach - Strona 51 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem(txt).txt zielona, czerwona, brazowa i niebieska. Bialy ser byl w dwoch odmianach: tlustej i chudej. Twarozki homogenizowane chyba w czterech: normalny, waniliowy, truskawkowy i kawowy. Niestety, nie jestem w stanie przypomniec sobie cen, poniewaz zmienialy sie nienormalnie czesto. Wedzony losos jak zwykle byl diabelnie drogi. Ale na ruskiego szampana stac bylo kazdego. Najgorsza byla herbata gruzinska. Popularna byla tansza, ale lepsza. Niestety, ruski szampan pojawial sie zazwyczaj w okolicach sylwestra. Latem - pustynia. Piwo na ogol podawali cieple, ale i tak sie czlowiek cieszyl, ze dostal. Najrza-124 dziej bywalismy na Woli. Nic tam nie bylo. Wylotowka na Poznan i tyle. Zreszta nikt z nas nie jezdzil do Poznania. Nie bylo po co. Zoliborz tez nas specjalnie nie kusil. Wylotowka na Gdansk i tyle. Ochota przez pewien czas owszem. Troche tam sie dzialo, ale to akurat nie nalezy do porzadku tej opowiesci. No i wylotowka na Krakow, na poludnie. Poza lubelska zdecydowanie najwyzsze notowania. Poludnie i wschod. Znow sie jakas metafora tutaj szykuje, ale nie skorzystam. Nie mielismy wtedy zadnej plyty The Ramones. Jakies pojedyncze kawalki. Niewykluczone, ze gdybysmy mieli, losy wszystkich potoczylyby sie zupelnie inaczej. Kto to moze wiedziec? W czym nos Kleopatry jest lepszy od Ramonesow? W niczym. Albo gdyby pisma Maxa Webera byly dostepne tak jak dzisiaj. Albo gdyby pokazali wtedy w kinie Palladium "Dym". Wayne Wang musialby go tylko wczesniej nakrecic. Natomiast jest pewne, ze Derrida nie mialby na nas wplywu. Ni chu-chu by nie mial. Tak samo jak nikomu z nas w najczarniejszych wizjach nie przychodzilo do glowy, zeby wybrac sie na Slask. Tylko pozornie wiedlismy zycie bez zasad. Ktoregos wieczoru postanowilismy z Karolem cos zrobic. Pojechalismy w tym celu z Grochowa do Srodmiescia. Zabawilismy tu i tam, jak zwykle. Pokrecilismy sie po Centralnym, ale rzeczywistosc nie wysylala jakichs specjalnie zachecajacych sygnalow. Ot, noc jak noc. Wtedy mialem dobra pamiec i nie musialem nosic zadnych notesow. Pamietalem wszystkie telefony, a przynajmniej te, ktore byly mi potrzebne. Dzwonilismy raz ja, raz Karol. I tez nic specjalnego. Wszyscy owszem, ale nie za bardzo. Wiec sobie wyszlismy na Marszalkowska i wlozylismy rece do kieszeni. Czas sobie lecial, byl czerwiec i za godzinke mialo sie zrobic jasno. I wtedy Karol powiedzial: "Moze wejdziemy na dzwig?". "Przeciez juz bylismy" - odpowiedzialem. "Ale na ten" - 125." -"' odrzekl Karol. Budowali akurat Marriott i postawili sobie tam dzwig. Wygladal przyzwoicie. To znaczy nie calkiem go bylo widac, bo gora znikala gdzies w ciemnosciach. W kazdym razie od Marriotta musial byc wyzszy. Tak nakazywala budowlana logika. Powiedzialem, ze mozemy wejsc. Szlismy i szlismy. Chyba z godzine, bo sie jasno zrobilo. Po takich szczebelkach. W koncu doszlismy. Fajnie na gorze bujalo. Centralny wygladal jak paczka papierosow. Patrzylem sobie z gory na moje miasto i wiedzialem, ze wyzej juz nie zajde. I wtedy wlasnie pomyslalem, ze moze jednak wyjade i zostane w koncu tym pisarzem. Miesiac pozniej to zrobilem. Aha, chcialbym dodac, ze zanim zaczelismy sie wspinac, podjelismy decyzje o tym, ze nie zabieramy flaszki na gore, tylko zostawiamy na dole. SPIS TRESCI Czesc pierwsza Czesc druga 7 67 v*J~M *** I to jest koniec pierwszej czesci mojej autobiografii. Niedlugo pewnie zaczne pisac nastepna, poniewaz jest to zajecie niezwykle przyjemne i wciagajace. W nastepnej czesci z koniecznosci wiecej bedzie o literaturze i pisaniu w ogole, natomiast mniej o zyciu jako takim i rokendrolu. Za to duzo bedzie o pisarzach, krytykach oraz redaktorach, poniewaz poznalem zawrotna ichStrona 52 Stasiuk A. - Jak zostalem pisarzem ilosc w niezmiernie krotkim czasie, mieszkajac w zasadzie na kompletnym odludziu. Mam zamiar przebadac ten paradoks. Poza tym autobiografia bez pelnokrwistych bohaterow to nie jest autobiografia, tylko jakies wspomnienia. 25 wrzesnia - 8 pazdziernika 1998, Wolowiec Strona 53 This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2009-12-01 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/