Jabłkowska Zofia - Zjawiał się zawsze wieczorem

Szczegóły
Tytuł Jabłkowska Zofia - Zjawiał się zawsze wieczorem
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Jabłkowska Zofia - Zjawiał się zawsze wieczorem PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Jabłkowska Zofia - Zjawiał się zawsze wieczorem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Jabłkowska Zofia - Zjawiał się zawsze wieczorem - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Zofia Jabłkowska ZJAWIAŁ SIĘ ZAWSZE WIECZOREM Wydawnictwo Morskie Gdańsk Strona 2 Rozdział I Babski wieczór u Dominiki dobiegał końca. Zegar wskazywał już bardzo późną godzinę, ale rozbawione panie nie myślały wcale o opuszczeniu gościnnego domu. — Już dawno nie stawiałaś nam kabały — przypomniała Ada dopijając herbaty. — Przecież dzisiaj jest piątek i aż się prosi... — Dajcie spokój! Jestem trochę zmęczona i do trzech kabał nie mam już dzisiaj siły — broniła się Dominika. — Może innym razem... naprawdę! — Nie durz głowy, tylko wyciągaj karty! — Olga, która wierzyła święcie w karciane przepowiednie, skwapliwie poparła przyjaciółkę. — Ale wiesz co?... Postaw dzisiaj jedną kabałę dla nas wszystkich. To może być ciekawe. — Doskonale! Rozłóż tylko raz i zaraz idziemy. — Tenia likwidowała ostatnie kanapki. — To będzie właściwe zakończenie dzisiejszego wieczoru. Dominika, której senność zaczynała już porządnie dokuczać, wyjęła z szuflady wysłużoną talię kart i usiadła przy stole. Przyjaciel otoczyły ją ciasnym wianuszkiem. — A więc stawiam tę kabałę dla nas wszystkich — powiedziała bez przekonania. — Teraz trzeba intensywnie o czymś myśleć... Już? — Ja przełożę, przynajmniej nie będzie oszukaństwa. — Olga z trwożnym szacunkiem dotykała mocno wytartych karteczek. — No, możesz zaczynać... Ja już pomyślałam, co trzeba. Karty układały się w posłuszne szeregi. Tenia tłumiła ziewanie, ale Olga i Ada obserwowały pilnie układ kolorowych obrazków. — Wiecie co? Tutaj wychodzi mi bardzo dziwna sprawa. — Dominika ożywiła się gwałtownie. — Cóż to może znaczyć? — Duże pieniądze? — Olga nieomal dotykała nosem stołu. — No, gadaj wreszcie! — Patrzcie! — Dominice już całkiem minęła senność. — Przecież tutaj wychodzą, jak na dłoni, jakieś wielkie kłopoty przez tego karowego waleta... ależ tak! To mi nawet wygląda na czyjąś śmierć... Oczywiście!... Patrzcie: as i dziesiątka treflowa leżą obok siebie... Oooo, do licha... Paskudna sprawa! — A nad kim leży ten as? — Oldze z wrażenia zaokrągliły się oczy. — O Bożyczku złoty... przecież ta cała kabała ma być właśnie dla nas. Czy należy rozumieć, że my wszystkie... — Siedź cicho i nie panikuj mi nad głową! Ten as leży nad damą i królem kierowym i tylko ich to dotyczy... Zaraz, niech pomyślę... Wiecie co? O ile w ogóle znam się na kartach, to niebawem jakaś para małżeńska zginie śmiercią tragiczną przez tego młodego człowieka, a dla nas wynikną z tego ogromne kłopoty... Też coś! — Jeżeli zaraz nie popędzę do domu, to wróżba na pewno się spełni. — Ada pośpiesznie oglądała się za torebką. — Przypomniało mi „się właśnie, że obiecałam Tomaszowi kupić na kolację konserwę rybną w pomidorach, a tu minęła północ i nie ma ani mnie, ani konserwy. Wyobrażam sobie, jaki jest wściekły! — Możesz być całkiem spokojna! On przecież nie jest młodym blondynem, tylko starszym brunetem z wielką łysiną. Pamiętaj też, że musisz jeszcze odprowadzić mnie do domu, bo samej głupio łazić po nocy. No, to już idziemy. — Olga żegnała Strona 3 serdecznie Dominikę. — Zasiedziałyśmy się strasznie, a jutro, a nawet to już właściwie dzisiaj, trzeba nam rano iść do roboty. Dobranoc! Dominika odprowadziła przyjaciółki do drzwi wyjściowych i wróciła do pokoju. Karty leżały jeszcze na stole. Usiadła i długo im się przypatrywała. — Wygląda na to, że wpakujemy się niebawem w jakąś paskudną i dziwną historię — orzekła stanowczo po dokładnym przeanalizowaniu kabały. — Ani chybi, otrze się o nas czyjaś śmierć... Kim jest ten walet karowy i co kombinuje?... Tfu, na psa urok! Senność uciekła od niej daleko. Długo jeszcze medytowała i tasowała karty od nowa, ale ten sam niezrozumiały układ powtarzał się niezmiennie. — Zobaczymy, co z tego wyniknie — Dominika zgarnęła karty ze stołu. — Ale czy to nie wstyd, aby przejmować się takimi głupstwami? Trzeba iść spać! Zajęła się żwawo sprzątaniem i nawet nie zauważyła, że z głębi nieoświetlonego kąta pokoju obserwują ją dyskretnie czyjeś duże oczy, rozjarzone zielonym i żółtym światłem. Chwilami przygasały sennie, aby zaraz potem rozbłysnąć jeszcze intensywniej. Były uważne, drapieżne i jakby trochę ironiczne. A Dominika spokojnie szykowała się do snu. O karcianej przepowiedni przestała już myśleć. Dochodziła północ, ale w mieszkaniu Olgi świeciło się jeszcze światło, jak zresztą codziennie od paru tygodni. Przez dość przejrzyste firanki widać było drobną postać, schyloną nad ogromnymi papierzyskami rozłożonymi na stole. Od czasu do czasu podnosiła się z trudem, żeby wyprostować obolałe plecy i zaraz szybko powracała do przerwanego zajęcia, Minuty płynęły wartko, a zmęczenie za- czynało brać górę i stawało się zupełnie nie do zniesienia. Mam już dosyć tej zwariowanej roboty! — zbuntowała się wreszcie Olga, rzucając ołówek na stół kreślarski. — Dzieci mnie nie obsiadły, żebym musiała harować tygo- dniami po nocach... No, trzeba jeszcze przed snem odetchnąć trochę świeżym powietrzem — i usadowiła się przy szeroko otwartym oknie. Późny wieczór był ciepły i niósł zapach kwitnących jaśminów. Olga oparła łokcie na parapecie, poddając się skwapliwie zasłużonemu relaksowi. W ogrodzie sąsiadów, oddzielonym wysoką siatką od jej skromnego ogródka, było cicho, jak zwykle o tej porze. Wszyscy na pewno już tam spali, bo żadne światełko nie przebijało się przez gęste i poplątane krzewy. Tylko lampa uliczna, stojąca niedaleko, rozjaśniała od góry zielony gąszcz. Cóż to za cudowny i spokojny wieczór! Wtem coś ciemnego przesunęło się zwinnie wzdłuż płotu po stronie sąsiadów i rozpłynęło się w mroku nocy. — Oczywiście — westchnęła Olga z żalem. — Jak pech to pech! Człowiek chociaż nocą chce trochę odpocząć w ciszy i spokoju, a tutaj jak na złość jakiś przeklęty kocur przy łazi czort wie skąd! Zachciało mu się spacerów w ogrodzie Kraftów i oto koniec odpoczynku! Pies zaraz go wyczuje i będzie hałas, jak wielkie nieszczęście. Szkoda! Miała już odejść od okna, ale przejmująca cisza panowała nadal w ogrodzie. — Czyżby Kapeć stracił zupełnie węch? Toż autentyczny kot maszeruje mu przed nosem, a ten śpi... Prawdziwy kapeć! — ucieszyła się szczerze, bo serdecznie nie lubiła stróża sąsiada. Pies od wielu lat często nie dawał jej spać swoim nocnym, zawziętym szczekaniem. — Ale ten czarny kot to też nic dobrego! — odstukała trwożnie o ramę okienną. — Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby się okazał zwiastunem nieszczęścia. Olga zabałaganiła rano trochę dłużej, zrezygnowała więc ze śniadania i pobiegła do pracy. Po drodze wstąpiła do najbliższego kiosku, gdzie kupowała zawsze prasę i papierosy. — Czy pani już wie, co się stało wczoraj u Kraftów? — zapytała sprzedawczyni konspiracyjnym szeptem, kładąc w okienku paczkę klubowych. — Lamentują tam okrutnie od samego rana. — Ale dlaczego?... Czy może ktoś ukradł im Kapcia? — Olga szukała drobnych na Strona 4 dnie przepaścistej torby. — Oooo, to pani już słyszała — rozczarowała się pani Krysia. — Ale pojąć nie mogę, komu ten stary pies mógł przeszkadzać. — Kapeć zginął? — Olga zapomniała o pośpiechu. — Ale dlaczego zaraz lament?... Może się jeszcze znajdzie. Jestem gotowa założyć się z panią, że popędził za jakimś kotem na drugi koniec miasta. — To by pani przegrała — ucięła z satysfakcją pani Krysia. — Pies nie wróci, bo go ktoś otruł dzisiaj w nocy. Płaczą tam nad nim, jakby się stało jakieś wielkie nie- szczęście, a to przecież tylko zwykły kundel! — Teraz rozumiem, dlaczego było tak cicho... — zamyśliła się Olga. — Widocznie Kapeć już nie żył, kiedy ten kot przemknął do ogrodu... Ale ten łajdak, który otruł psa, musiał być wtedy gdzieś bardzo blisko, a ja siedziałam sobie w oknie i spokojnie się delektowałam pięknem czerwcowej nocy... Okropność! Miałam od razu przeczucie, że to czarne bydlę napędzi nam jakiejś biedy, a wiadomo, że kłopoty lubią chodzić parami! — I mimo że była już porządnie spóźniona, zwolniła jeszcze kroku. W głowie miała chaos i co tu ukrywać — narastający lęk. W pracy był akurat dzień na luzie, bo szef szczęśliwie gdzieś się ulotnił. Olga siadła w kącie pracowni i patrzyła osowiałym wzrokiem na roześmianych kolegów. — Co ci spadło na nos? — zapytał Zbyszek, szykując sobie solidne śniadanko na służbowym stole kreślarskim. — Czy może czarny kot przebiegł ci drogę? — Skąd wiesz?! — krzyknęła zaskoczona Olga. — Przecież ja wam nic... — Znamy już na pamięć twoje miny na każdą okoliczność... Oj, ty, ty! Niby mądra, a głupia! — uświadomił ją kolega. — Daj spokój z tymi przesądami, bo spalimy cię na stosie jako czarownicę. Zobaczysz! Olga niby coś gniewnie odpowiedziała, ale na sercu trochę jej ulżyło. — Pewnie, że jestem głupia — pomyślała. — Do diabła z kotem! Tego dnia ledwie zaszczyciła uwagą czarnego kota, który znów zakradł się do ogrodu sąsiadów, i poszła wcześniej spać, lecz wkrótce obudził ją zawodzący sygnał pogotowia. Zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. U sąsiadów było słychać jakieś głosy, a koło furtki stała karetka, do której I właśnie nosze nakryte białym prześcieradłem. Słońce przypiekało czystym żarem. Temperatura w mieszkaniu przekraczała dwadzieścia osiem stopni. Dominika zaciągnęła zasłony i rozwiesiła w pokoju kilka mokrych prześcieradeł. — Diabli nadali takie psie życie! Niedawno był mróz trzydzieści stopni poniżej, a teraz mamy dla odmiany to samo, tylko powyżej... I pomyśleć, w szkole wbijano nam do głowy, że w Polsce mamy klimat umiarkowany... akurat! — buntowała się, patrząc tęsknym wzrokiem na lodówkę. — Tej to dobrze, sama się chłodzi! Pokręciła się trochę po mieszkaniu i stwierdziwszy z czystym sumieniem, że nie ma głowy do niczego, wyciągnęła się na tapczanie z syfonem na stoliku i „Panem Wołodyjowskim” przed nosem. — Chociaż poczytam sobie o ośnieżonych stepach — westchnęła, przewracając znane już na pamięć stronice. Zanim jednak dotarła do ulubionej sceny, gdzie to w głębokim jarze Tuhajbejowicz całował zawzięcie Basine oczęta, telefon zadzwonił ostro i nagląco, jak na sąd ostateczny. — Trzeba go było wyłączyć! — Dominika wracała niechętnie z dalekich dzikich pól do upalnej rzeczywistości. — Nikt nie uszanuje spokoju umęczonego człowieka... Kogo też diabli niosą?! Niosły Olgę i to tak bardzo podekscytowaną, że Dominika nie mogła wcale zrozumieć, o czym ona mówi. — Jaki kot?... Zwariowałaś? — usiłowała dojść do słowa. — Dzwoń zaraz po pogotowie, bo od gorąca dostałaś bzika... Nie przejmuj się, bo podczas upałów to się często zdarza... Trzeba tylko... — A przestań wreszcie żarty sobie stroić — zapiała po „wileńsku” Olga, której Strona 5 zdarzało się to zawsze, kiedy była czymś specjalnie przejęta. — Zaraz przyjadę i opowiem ci wszystko z detalami. Łapię taksi i pędzę... Pa! — Jeżeli Olga rujnuje się na taksówkę, to na pewno zdarzyło się coś nadzwyczajnego — ożywiła się Dominika i już znacznie lżejszym krokiem pomaszerowała do kuchni. Rzeczywiście, już po kilkunastu minutach Olga wkraczała do przedpokoju. Była purpurowa z gorąca i pośpiechu, a jej zaczerwieniony nos zapowiadał coś ekstra. — Siadaj i mów! — Dominika zaparzyła przezornie dwa dzbanuszki kawy i ustawiła na stole czubaty talerz ciastek. — Co to znowu za historia z jakimś kotem? Mózg ugotował ci się na słońcu, czy co?... Gadaj wreszcie! Olga wzruszyła ramionami. Piła kawę skulona nad filiżanką i wyglądała jak nastroszony ptak. Dominika przyjrzała się jej uważniej i zrozumiała, że naprawdę coś nią szarpnęło. Postanowiła zastosować trochę dyplomacji: — Gorąco dzisiaj, nieprawdaż? — zapytała od niechcenia. — Nie mam dosłownie odwagi wyjść na dwór... A co robiłaś wczoraj? — Właśnie! — Olga odzyskała raptem głos. — Od trzech tygodni pracuję jak głupia. — Wiem, wiem... Masz na tapecie ten prześliczny pałacyk w Gutkowie. — Dominika uprzejmie podsunęła jej ciastka. — Czy właśnie ta robota tak cię zmęczyła? — Trochę tak... Ale teraz posłuchaj historii o kocie. To nie są żarty, wierz mi! — Więc mów! Pewno ktoś podrzucił ci kota, no i... — Nie pleć byle czego! — przerwała jej Olga niecierpliwie. — Posłuchaj lepiej, jak to się zaczęło. Otóż trzy dni wstecz, kiedy siedziałam wieczorem przy oknie... I opowiedziała jej całą historię otrucia Kapcia. — No i co z tego? — Dominika była rozczarowana. — Nie pochwalam wcale chuliganów, którzy trują psy, ale nie ma w tym nic sensacyjnego! — Czekaj, to jeszcze nie koniec — Olga nerwowo mieszała cukier w filiżance. — Następnego dnia właściciel tego otrutego psa umarł na zawał. — I co z tego?... Zdarza się to na co dzień. — Dominika nie mogła jakoś wykrzesać z siebie najmniejszej iskierki zainteresowania. — Po prostu zwykły zbieg okoliczności. I czym się tu przejmować? Stuknij się w przegrzany łepek! — Może i tak... — Olga kruszyła w palcach ciastko — ale zapomniałam ci powiedzieć, że tego wieczoru, kiedy umarł sąsiad, widziałam znów tego kota. Biegł wzdłuż płotu ogrodu Kraftów. — Dobrze, widziałaś go drugi czy nawet trzeci raz... Ale jaka to znów makabra? Przecież nie ma w tym nic dziwnego. Pomyśl sama i przyznasz mi rację. — Kiedy właśnie jest w tym wiele dziwnego — upierała się Olga. — Mieszkam wiele lat naprzeciw tego ogrodu i wiem, że żaden kot nie mógł pokazać tam końca nosa, bo pies biegał luzem i każdego rozdarłby na kawałki. A teraz proszę: dwa razy w ciągu dwóch dni widziałam tego cholernego kota, po czym zawsze ktoś umierał, jak na zamówienie. Czy to nie jest podejrzane, co? — Istnieje tylko jedno podejrzenie, że roztopiła ci się piąta klepka — ziewnęła serdecznie Dominika. — Od razu ci to mówiłam, ale... Tu dzwonek przy drzwiach rozdzwonił się na cały regulator. Olga, czując że nadciąga nowy słuchacz dla jej „kociej” sprawy, podbiegła truchcikiem do przedpokoju. — Co tu się dzieje? — grzmiała już od progu dorodna blondynka, której oczy i biust zdawały się wyskakiwać ochoczo na powitanie domowników. — Okna zasłonięte, w chacie ciemno i do tego pranie rozwieszone w pokoju, jakby brakowało miejsca na dworze! Chore jesteście? — pytała troskliwie, całując Dominikę, zupełnie ogłuszoną witalnością gościa. — Postawcie dobrą kawę, a ja w zamian opowiem wam fantastyczną historię... Kojak przy niej wysiada! — gość rozłożył się wygodnie na kanapie. — Ale czemu tak na mnie patrzycie?... Może zabrakło wam kawy? Strona 6 — Ado... — wyjąkała Dominika. — Czy ty też widziałaś tego... kota? — Jakiego znów kota? — Ada przybrała pozycję siedzącą. — Zdobyłam szafę, ale jaką!!! — Tu podniosła oczy do góry z wyrazem obłędnego szczęścia i zachwytu. — Ach... szafa! — Dominika szybko przestawiła semafor na tory zainteresowań drugiej przyjaciółki. — Ale po co? Przecież niedawno kupiłaś jakąś ogromną landarę. Zakładasz sklep ze starymi gratami?! — By jednak nie zdradzić się całkowicie ze swym brakiem entuzjazmu dla tej rewelacji powiedziała niespodziewanie łagodnie: — Przepraszam was na chwilę, pójdę zrobić coś do picia. Podczas gdy pani domu krzątała się w kuchni, Ada wyśpiewywała hymny pochwalne na cześć swojego nowego nabytku, a Olga siedziała cicho i udawała, że słucha. Naprawdę jednak myślami była bardzo daleko i dopiero, kiedy nadeszła Dominika z ogromną tacą, wróciło jej poczucie rzeczywistości. — Teraz posłuchamy Olgi — proponowała gospodyni, ·stawiając na stole nową porcją aromatycznego płynu. — Jestem niezmiernie ciekawa, co Ada będzie sądzić o tej kociej sprawie. — Już drugi raz słyszę dzisiaj o jakimś kocie... Czy to dotyczy twojego Colomba? — Ależ skąd! Mój Colombo siedzi teraz spokojnie u sąsiadów z góry. Olga ma zupełnie innego kota. Słuchamy! I już drugi raz tego dnia Olga opowiedziała z detalami całą historię. — No i co o tym sądzisz? — zapytała, patrząc niespokojnie na przyjaciółkę. — Czy nie wydaje ci się to wszystko trochę podejrzane? Zresztą wiadomo, że czarny kot wlecze za sobą jakąś biedę. Ada wzruszyła ramionami i odstawiła pustą filiżankę. — Brednie! — zadecydowała. — Czysta głupota i basta! Pies zdechł, bo był stary... Mógł też zjeść coś zatrutego. Mało to różnego świństwa rozrzuca się teraz dookoła? „A ten zawał? No cóż... Przecież codziennie umiera z tego powodu mnóstwo ludzi, więc i w tym nie ma nic tajemniczego. A kot?... Chyba żartujesz? Ja sama widuję codziennie dziesiątki kotów, w tym połowa czarnych i żadnej tragedii w związku z tym nie odnotowałam. Jesteś po prostu zmęczona i musisz odpocząć! I zaczęła znów opowiadać o swojej szafie: — Wyobraźcie sobie, że nabyłam prawdziwy skarb! O, musiałam się porządnie nagimnastykować, aby ten okaz zdobyć... Pójdziemy zaraz do mnie, to same zobaczycie! Pochodzi z osiemnastego wieku i cała jest pokryta chińskimi malowidłami... Wprost napatrzeć się jej nie można! Trzeba ją tylko nieco oczyścić... Wieczór zaczynał już nieść przyjemnym chłodem. Dominika otworzyła szeroko okna i zrobiło się zaraz miło i rześko. Nagle w oknie mignęło coś ciemnego i wylądo- wało z wielkim łoskotem na tapczanie. Olga krzyknęła przeraźliwie i odskoczyła pod ścianę, zasłaniając twarz rękami. — Zgłupiałaś?... Przecież to Colombo wrócił wreszcie od sąsiadów. Spójrz, jak patrzy na ciebie! Ha ha ha!... Też miałaś czego się przestraszyć! Ogromny bury kot wytrzeszczał przyjaźnie wielkie zielone oczy w kierunku skulonej w kącie postaci. Przyjaciółki śmiały się serdecznie, a Colombo pomaszerował godnie do kuchni, aby tam poszukać sobie dalszego ciągu kolacji. Nie bez powodu był taki gruby. Zawstydzona Olga pośpiesznie żegnała Dominikę. — Idziesz? — spojrzała zachęcająco na Adę. — Już najwyższy czas — odpowiedziała szczęśliwa właścicielka „cudownej” szafy, ubierając się pośpiesznie. — Mam jeszcze dzisiaj masę roboty. No, to cześć! Jutro wpadnę. Kiedy wychodziły, Colombo siedział na oknie i zawzięcie szorował się łapą, wróżąc nieomylnie nadejście nowych gości. — Widzisz? Tak właśnie wyglądają twoje nocne strachy! — Ada serdecznie objęła przyjaciółkę. — Odpocznij tylko troclię, a piorunem przyjdziesz do siebie... Ale wiesz, pójdziemy teraz do mnie. Musisz koniecznie jeszcze dzisiaj obejrzeć te prześliczne Strona 7 chińskie malowidła. Zobaczysz... oko ci zbieleje! „Kocia” sprawa stała się nieważna. Rozdział IV — Ten kot musiał znów coś nowego zmalować, bo Olga bez powodu nie narobiłaby tyle szumu. Ona wprawdzie lubi siać panikę i jest przesądna ponad miarę, jak wszyscy wilniacy, ale jeżeli ściąga nas w taki upał, to musiało zajść coś naprawdę ważnego — denerwowała się Ada, kursując od okna do okna. — Byłam właśnie w trakcie trzeciego drapania mojej nowej szafy, kiedy zadzwoniła. Była taka zdenerwowana, że początkowo nie mogłam niczego zrozumieć, zwłaszcza że bredziła tym swoim smorgońskim żargonem. Sporo czasu minęło, zanim pojęłam, że mamy spotkać się u Dominiki dzisiaj o szesnastej. Co jej znów odbiło? — I ja niewiele zrozumiałam — wzdychała Tenia poprawiając w lusterku kunsztowną fryzurę. — Gdybym nie była tak bardzo ciekawa, o co jej chodzi, to wolałabym zostać w domu. Mój mąż... — Olga zawsze przesadza — przerwała jej Dominika. Nie trzeba brać tak dosłownie do serca zapowiadanych przez nią sensacji. Ot, poplotkujemy trochę i tyle... Ale uwaga, słyszę, że ktoś idzie. To na pewno ona. Nareszcie! Wszystkie przyjaciółki wybiegły na korytarz. Dominika otworzyła szeroko drzwi. Była to rzeczywiście oczekiwana koleżanka. Mimo upalnego dnia była ubrana w szarobury płaszcz nieprzemakalny, sięgający do ziemi. W obydwu rękach trzymała ogromne torby, pod ciężarem których wyraźnie się uginała. — Dlaczego ubrałaś się w ten płaszcz? Przecież jest upał i na niebie nie widać ani jednej chmurki. — Dominika nie mogła powstrzymać się od śmiechu. — I co tak dźwigasz? Pozwól, pomogę ci trochę. — A idźcie! Jak tu doszłam, to i doniosę na miejsce. — Olga dyszała ciężko. — Dobrze, że już jesteście... Mówię wam — bomba! — Założę się, że ta bomba jest futrzana i chyba ty prędzej eksplodujesz z gorąca i przemęczenia, niż ona... Po co ci ten płaszcz? — Ada ze zgrozą obserwowała przybyłą. — Dzisiaj rano zapowiadali w radiu przelotne deszcze i burze, więc ubrałam się stosownie do pogody. — Olga z trudem uwalniała się od szeleszczącego okrycia. — Dajcie mi coś pić, bo padnę! Weszły do pokoju. Torby zostały też wniesione i ustawione tuż przy krześle ich właścicielki. Tajemnicza zawartość budziła ogólną ciekawość. — Zacznij wreszcie mówić, po co ściągnęłaś nas tutaj —niecierpliwiła się Ada. — Najpierw stawiasz nas wszystkie na nogi, obiecujesz sensacje godne „Kina Oko”, potem spóźniasz się prawie dwie godziny, a teraz siedzisz nad tymi torbami i sapiesz. Gadajże wreszcie! — Teraz już mogę mówić — powiedziała Olga, odstawiając pustą szklankę po herbacie. — Otóż wczoraj wieczorem dużo rozmyślałam i postanowiłam podejść naukowo do naszego nowego problemu. Poszłam więc do biblioteki i rozpoczęłam poszukiwania. — Ale czego? — zapytała zdumiona Ada. — Bo jeśli chodzi o moją szafę, to ja już sama znalazłam parę wspaniałych książek z dziedziny historii sztuki. Podobne szafy figurują tam na każdej stronie... Więc jeżeli ty... — Jaka tam szafa! — Olga machnęła pogardliwie ręką. — Ja oczywiście szukałam wszystkiego, co dotyczy kotów. — Kotów?! — przyjaciółki osłupiały ze zdumienia. — Właśnie kotów!... Koty w literaturze, sztuce, legendzie i tak dalej... Sama nie wiedziałam, że tyle o nich napisano. — To w tych torbach... — Ada nie wierzyła własnym uszom. — To są książki o Strona 8 kotach?... Wszystkie? — Tak! Czemu się tak dziwisz? Oczywiście, że jeszcze ich nie przeczytałam, ale to, co zdążyłam przejrzeć, jest po prostu fascynujące... Zaraz się przekonacie. — I po to tutaj nas ściągnęłaś? — Właśnie. Ale spójrzcie — oto pierwsza wspaniała książka: „Koty nasze hobby”, autorka: Aleksandra Konarka-Szubska... Druga: „Opowiadania egipskie”, tłumaczenie i języka egipskiego Tadeusza Andrzejewskiego, trzecia „Z kraju faraonów” Ottona Neuberta... — Zaczekaj! — Ada zerwała się z krzesła. — Zanim przeczytasz tytuły tych wszystkich książek, zapadnie czarna noc. Lepiej nam powiedz, czego ty w nich właściwie szukasz? Przecież dotąd nie interesowałaś się kotami. Ale od paru dni zaczęłam — Olga poczerwieniała ze złości. — Wybacz, ale jak ty opowiadasz o swojej zapchlonej szafie, to ja ci nie przerywam. Daj mi więc teraz przyjść do słowa. — Słuchamy cię pilnie — Dominika dała znak przyjaciółkom, żeby nie traciły cierpliwości. — Cóż takiego tak cię zafascynowało? — Zaraz się dowiecie... Mam tu w ciekawszych miejscach zakładki... Zaraz... Jest! Czytam: „Nawet w późniejszych czasach, za panowania Greków w Egipcie, byk Apis był przedmiotem specjalnego kultu”... Nie, coś mi się pokręciło. To nie o to chodziło... — Ciekawe... — Ada ironicznie zmrużyła oczy. — Czytaj dalej. To jest naprawdę fascynujące! — Czekajcie... Już mam! To będzie tutaj: „W Egipcie istniało mnóstwo bóstw, jak — czaple, jaskółki, sępy, gęsi, okonie, węgorze”... Co, u diabła! Znów nie to! — Nie denerwuj się. Powoli dojdziesz do kotów. — Ada bawiła się znakomicie. — Czytaj dalej! — Zakładki mi się pomieszały! — Olga porządkowała gorączkowo porobione notatki. — No, nareszcie! Słuchajcie: „Kot, jako zwierzę święte (ciekawe, co?), jest specjalnym rozdziałem w historii starożytnego Egiptu. Pierwszym świętym zwierzęciem był dziki kot pustynny, zwany Szan-kot, o krępej budowie ciała, krótkim ogonie i stosunkowo dużych uszach, doskonały łowca, silny, zwinny i agresywny. Kot ten należał do uosobień słońca, z ośrodkiem kultu w Heliopolis. Na malowidłach jest przedstawiony w chwili, kiedy zabija węża — uosobienie zła. Motyw kota zabijającego węża”... — Daj spokój — przerwała jej Dominika, która zaczynała mieć już dosyć tej niecodziennej lektury. — Jeżeli kiedyś koty zabijały zło, to nie pasuje to wcale do twojego czarnego kota, którego od kilku dni posądzasz o zabicie sąsiada i jego wiernego Kruczka. — Kapcia! — poprawiła rzeczowo Olga. — I jest tu związek! Jeżeli koty były uważane za święte stworzenia, a podobno nawet dusze faraonów, czekając na następne wcielenia, zamieszkiwały w kotach, zatem... — Zatem w moim Colombo siedzi jakiś bardzo gruby i łakomy faraon — wtrąciła znów Dominika. — Ale, o ile pamiętam ze szkoły, Egipcjanie nie wierzyli w reinkarna- cję... Istnieje ona chyba w religii buddyjskiej. — Pewno zakładki znów jej się pomieszały — Ada była bezlitosna. — To są skutki przyswajania niewłaściwej lektury! Na pewno będzie lepiej, jeżeli jak najprędzej oddasz te książki do biblioteki i nie będziesz zaśmiecać sobie tym głowy. Przypominam ci, że siedzi ci na karku termin oddania projektu wystroju wnętrza pałacyku w Gutkowie, weź więc się za to, z czego masz chleb... Daj sobie spokój ze świętymi kotami, bo jak nam jeszcze trochę poczytasz, to zaczniemy składać pokłony przed Colombem i kot pomyśli, że mamy bzika. — Dlaczego jesteś taka uparta? — Olga nie dała się sprowokować do kłótni. — Nigdy nie zaszkodzi dowiedzieć się o ciekawych sprawach, a to są przecież naukowe dzieła i żadnych głupot nie zawierają. Ależ tak!... Nie przerywajcie! O kotach różnie się mówi i trzeba wiedzieć, jak jest naprawdę... Tutaj można wszystko znaleźć. Zaraz Strona 9 przeczytam wam mały fragmencik z książki Ottona Neuberta „Z kraju faraonów”. Posłuchajcie: „Należy wspomnieć również o grobach świętych zwierząt. A więc w Sakhara znajdował się cmentarz dla kotów, poświęconych ich protektorce Rechet. Gdy zdechł kot, balsamowano go, a jego mumię odnoszono z uroczystą procesją na cmentarz. Gdy zdychało jakieś święte zwierzę, ludzie lamentowali tak, jakby umarło ich ukochane dziecko i golili brwi na znak żałoby”... Czy to nie jest fascynujące? — Jak to dobrze, że Colombo promieniuje czerstwym zdrowiem, bo już wyobrażam sobie, co się będzie działo, kiedy zechce przenieść się na tamten świat, a Olga zarządzi dla niego pogrzeb według egipskich obrzędów! — westchnęła obłudnie Ada. — Bardzo wątpię, czy z ogolonymi brwiami będzie nam do twarzy, ale i z balsamowaniem mogą być trudności, bo o olej jest coraz trudniej. — Skoncentrujcie się, zamiast pleść byle co i powiedzcie, co sądzicie o tym wszystkim — Olga patrzyła pytająco na przyjaciółki. — Dla mnie nie ma żadnych wątpliwości, że koty dysponują jakąś tajemniczą, magiczną siłą, z którą trzeba się liczyć. Ja zresztą zawsze w to wierzyłam i wcale nie byłabym zaskoczona, gdyby czarny kot z ogrodu Kraftów okazał się czymś tajemniczym i złowieszczym. Ja mam nosa do tych spraw! — Mimo to uważam, że nie ma żadnych powodów do niepokoju — powiedziała pojednawczo Dominika. — Bardzo ładnie z twojej strony, że tak emocjonalnie podchodzisz do tej sprawy, ale naprawdę niepotrzebnie wkładasz w to tyle wysiłku. Nie żyjemy przecież w ciemnym średniowieczu. — I całe szczęście! — zawołała Ada. — Już sobie wyobrażam, co by się wtedy wyprawiało! Ówczesna inkwizycja uganiałaby się za Olgą po wszystkich kryjówkach, które musiałybyśmy ciągle dla niej wyszukiwać, narażając się na wspólne spłonięcie na stosie... Dziękuję! Poza tym stanowczo protestuję, Olga zapowiada wielkie rewelacje, blokuje nam całe popołudnie, a potem robi nam obszerny wykład na temat obciągania i konserwowania kocich skór... Prędzej porąbię moją ukochaną szafę, niż kiedykolwiek uznam, że w tych uczonych wywodach jest odrobina rozsądku. Nie dajmy się zwariować! — Słusznie — przytaknęła z ulgą Tenia. — Możemy więc spokojnie wracać do domu. Mój stary już na pewno wygłodniał i muszę zrobić mu porządną kolację. Idziemy? — I to szybko! Książki o kotach nie są jeszcze wyniesione i Olga może zacząć znów nas częstować ciekawostkami o boskości naszych mruczących czworonogów. Na dzisiaj mam już tego naprawdę dosyć. — Zaczekaj! Przecież musisz mi pomóc w dostarczeniu tych książek do domu. — Chcesz ciągnąć te torby do siebie? Po co? Stąd masz blisko do biblioteki, a od ciebie to kawał drogi. — Wzięłam je w tym celu, aby przeczytać. Was może to nie interesować, ale ja mam na ten temat inne zdanie... Bierz tą większą. Ja jestem już zmęczona. Ada, klnąc w duchu ile wlezie, zabrała ciężki bagaż i wszystkie poszły w kierunku tramwaju. Dominika odprowadziła je kawałek i wróciła powoli do domu. Był już bardzo późny wieczór, kiedy Olga dotarła wreszcie do swojego mieszkania, odprowadzona przez Adę do samych drzwi. Wypiła jeszcze herbatę i skwapliwie powędrowała do łazienki, aby zmyć ślady upału i wzruszeń całego dnia. Nie upłynęło wiele czasu, kiedy owinięta w swoją flanelową podomkę, nazwaną trochę złośliwie przez przyjaciółki „błękitny szał”, usiadła jak co dzień przy szeroko otwartym oknie. Na dworze było cicho, ale duszno i jakoś niespokojnie. Nagle wiatr uderzył niespodziewanie w gąszcz ogrodu. Rozległ się szum i trzask, potem nagła cisza — i znów przejmujący głos wiatru, jakby ktoś wołał i zawodził. — Wymarzona sceneria do angielskiego kryminału — mruknęła Olga, której coraz bardziej zaczął się udzielać nastrój tej burzliwej nocy. — Trzeba iść spać, bo jutro będę znów... Raptem zamarła w całkowitym bezruchu, bo oto wzdłuż płotu biegł długimi Strona 10 susami czarny kot. — Ależ to on! — Olga żałowała w tej chwili niezmiernie, że nie ma z nią żadnej przyjaciółki. — A kysz!... przepadnij maro! Tymczasem czarny cień rozpłynął się na tle siatki ogrodu. Wiatr szarpał konarami drzew i kołysał lampą ulicznej latarni. Narastał nastrój nieomal namacalnej grozy, która czaiła się w ciemnościach i szumie nocy. Olga czuła, że jeszcze chwila, a zacznie krzyczeć. Cofnęła się pośpiesznie i zamknęła okno. — Jeżeli nie odpocznę, to rzeczywiście dostanę autentycznego bzika! — westchnęła, nakrywając się pledem po czubek głowy. — Niech będą przeklęte wszystkie koty całego świata! Ale sen nie nadchodził, a zza okna jęk wiatru brzmiał jeszcze bardziej złowrogo. Noc zapowiadała się ciężko i bezsennie. Nagle usłyszała jakiś dziwny głos. Wstała więc i na wpół przytomna powlokła się, aby otworzyć okno. Wiatr ucichł zupełnie i nieruchomy ogród drzemał w mroku. — Chyba tam ktoś płacze... — nadaremnie usiłowała przebić wzrokiem ciemną ścianę żywopłotu. Było rzeczywiście słychać czyjś cichy, żałosny płacz. — Co za przeklęta noc! — Olga przecierała obolałe oczy. Wróciła do łóżka i z miejsca zasnęła twardym snem. A w ogrodzie sąsiadów płacz nagle ucichł, a cisza, która potem zapanowała, niosła w sobie jakby zapowiedź nowego nieszczęścia i czyjejś wielkiej krzywdy. Rozdział V — Nareszcie jest czym oddychać! — cieszyła się Dominika, maszerując rześkim krokiem w kierunku domu. — Zaraz biorę prysznic, potem małe sprzątanie i odpoczynek na całego. Żadne kumy ani telewizja! Przyśpieszyła kroku, bo truskawki w siatce zaczęły niepokojąco przeciekać. Była już pod drzwiami mieszkania, kiedy zobaczyła, że ktoś siedzi skulony na schodach. — Ach, to ty! — rozpoznała Olgę, która patrzyła na nią bez słowa. — Co tu robisz i dlaczego siedzisz na tych brudnych stopniach? Chodź! — Weszły do mieszkania. Dominika widząc, że jej gość wygląda wyjątkowo kiepsko, zaczęła z miejsca roztaczać swoje „dyplomatyczne” uroki: — Wyglądasz świetnie! Od razu widać, że spałaś doskonale. Masz ochotę na truskawki ze śmietaną? — Do diabła z truskawkami! — Olga chwyciła się za głowę, jakby chciała sprawdzić, czy tam ją znajdzie. — Tylko bardzo mocna kawa może mnie uratować. Całą noc nie spałam! — Czyżby znów jakiś futrzany gang zakłócił ci spokój nocny?... Siadaj, zaraz wrócę! Po drugiej filiżance „szatana” Olga trochę odtajała, tylko włosy sterczały jej nadal jak u wystraszonego jeża. — Choć zabij sie, nie poradzę! — demonstrowała kompletne załamanie. — Jeśli to potrwa dłużej, to na pewno... — Zacznij wreszcie mówić do rzeczy!... Co się stało? — Dominika z rezygnacją rozstawała się ze swoimi marzeniami o odpoczynku. — A stało się, stało... I to coś bardzo złego! — Jestem pewna, że twój kot znów pomaszerował na nocne łowy do ogrodu Kraftów — uśmiechnęła się Dominika. — Ty zawsze coś musisz... — Zaraz skończą się dowcipy... Otóż dowiedz się, że dzisiejszej nocy umarła nagle żona sąsiada. Wesołe, co? — Którego? — Dominika o mało nie udusiła się truskawką. — Chyba nie tego, Strona 11 co... No, wiesz! — Właśnie tego! I pomyśleć, że w ciągu jednego tygodnia umarły w tym domu dwie osoby, nie licząc Kapcia. — Ooo, do diabła! — Dominika po raz pierwszy zaczęła poważnie myśleć o tej sprawie. — A czy tego wieczoru widziałaś także kota? — Tak, widziałam. Otóż właśnie, kiedy około północy siedziałam w oknie... I tu opisała dokładnie wrażenia ubiegłej nocy. — Czy i teraz nie widzisz w tym nic dziwnego? — zapytała z ożywieniem, widząc prawdziwe zainteresowanie przyjaciółki. — No tak... — Dominika wstała i zdecydowanym krokiem pomaszerowała do telefonu. Wykręciła numer Ady. Po krótkiej rozmowie wróciła do pokoju. — Ada zaraz przyjdzie — powiedziała, zasiadając do swoich truskawek. — Trzeba jeszcze powiadomić Tenią. Przyda się na pewno. — Nic z tego nie rozumiem! — Olga była trochę speszona tymi energicznymi poczynaniami. — Co chcesz zrobić? — To się zobaczy. Teraz dopij kawy i zjedz trochę truskawek. Pośpiesz się, dopóki są jeszcze jadalne! Nie upłynęło pół godziny, a Ada dzwoniła już do drzwi wejściowych. — Odstawiłaś się jak główny księgowy na wczasach? — podsumowała pani domu przybyłą, patrząc z podziwem na jej przepięknie haftowaną bluzkę. — Zgadza się, bo też nie za moje pieniądze. Gdyby nie nadliczbowe godziny Tomasza, to chodziłabym z pewnością goła. Aaa, dzień dobry, Olga! — Cześć! Dobrze, że przyszłaś! Dowiesz się zaraz nowych okropności. Siadaj i słuchaj! — Pewno ten tajemniczy kot okocił się pod twoim oknem i masz teraz problem, co zrobić z kociętami. Poradzę ci z miejsca: wybierz jakieś atrakcyjne imiona i urządzaj chrzciny. Zbierzesz sporo prezentów... Ja sama postaram się... — Daj spokój! — Dominika pośpiesznie likwidowała nadciągającą kłótnię. — Nie mamy teraz czasu na pustą gadaninę. Trzeba coś postanowić. — Ale o czym? — Ada troskliwie poprawiała w lustrze swój wymyślny turban. — Czy mamy wymyślać imiona dla kotków?... Chętnie służę! — Nie błaznuj i siadaj. Wydzwoniłam już Tenię. Zaraz przyjdzie. — Będzie znów nam truła o swoim kochanym mężulku. Odkąd są rozwiedzeni, pieje wciąż na jego cześć, niczym ogłupiała kura. Dajmy jej spokój! Ale Tenia dzwoniła właśnie do drzwi. Ubrana była, jak zwykle, szałowo! — Czy macie może ostatni horoskop z „Kulis”? — zapytała, całując w powietrzu cały babski majdan. — Chcę zerknąć na „wodnika”, bo to znak mojego starego. — Może i stary, ale już nie twój! — westchnęła Dominika. — Ja na twoim miejscu nie spojrzałabym więcej na takiego łobuza, który po ośmiu latach udanego małżeństwa i bez żadnego logicznego powodu rozwodzi się z żoną... Do tego siedzi nadal na twoim garnuszku i szarogęsi się w nie swojej chacie. Zapomnij więc, choć na chwilę, o swoich sercowych szaleństwach i posłuchaj ciekawszych opowieści. I biedna Olga już trzeci raz zaczęła opowiadać historię czarnego kota i wiążącej się z jego obecnością tragedii w wilii Kraftów. — No, teraz już stanowczo mamy za dużo tych „zbiegów okoliczności”. — Ada była wyraźnie zainteresowana całą sprawą. — Trzeba będzie coś z tym zrobić. — Ja myślę, że ten kot, to jest na pewno jakaś dusza pokutująca z tamtego świata! — Tenia uwielbiała niesamowite historie. — Ja na miejscu Olgi umarłabym chyba ze strachu! — Toteż niewiele jej do tego brakowało. — Dominika gorliwie dolewała kawy. — Ale co robić dalej?... Jak sądzicie? — Nie ma sensu zwlekać! — Ada zdjęła turban z głowy. — Trzeba pójść z tym do milicji. Niech oni przyjrzą się tej zagadkowej sprawie z bliska. — Tak właśnie myślałam! — ucieszyła się Dominika. — Same na pewno nic nie Strona 12 poradzimy. Kiedy pójdziemy? — Wszystkie? — Olga ze strachem spojrzała na przyjaciółki. — Ja nie pójdę. Wszystko mi się pokręci i wyjdę na głupią. Idźcie same! — Pójdzie tylko jedna z nas — zadecydowała pośpiesznie Dominika. — Tam nikt nie wpuści takiej gromady bab. Niech idzie Ada! — Ja? — Ada z wrażenia rozlała kawę. — Dlaczego właśnie ja? — Masz dobrą prezencję, doskonałą figurę i nikt inny nie potrafi tak przekonywająco reprezentować naszej sprawy. Ada wzruszyła ramionami. — Co ma moja figura do tajemniczych zgonów w domu Kraftów! Tam trzeba uzasadnić, a nie uwodzić! — Każdy mężczyzna da się łatwo przekonać, gdy będzie miał przed sobą tak atrakcyjną babkę, jak ty! — stwierdziła stanowczo Dominika — a tam pracują przecież sami mężczyźni. No, uważam, że sprawa jest załatwiona i nie trzeba dalszych dyskusji. Idziesz i już! — Ale jest już późne popołudnie, a jutro pracuję do piętnastej... — broniła się słabo Ada, całkiem już zresztą przekonana. — Zaczekajcie! — Dominika ruszyła do przedpokoju i było słychać, że gdzieś gorączkowo telefonuje. — Wszystko w porządku! — wracając uśmiechnęła się do wpatrzonych w nią przyjaciółek. — Tak szczęśliwie się składa, że za pół godziny przyjdzie do komendy miejskiej sam naczelnik Wydziału Kryminalnego. Możemy tam zaraz pędzić, a im prędzej, tym lepiej! — Tak ubrane? — Ada była wcieleniem czystego oburzenia. — Do milicji idzie się w białej bluzce i granatowej spódniczce... — Może do tego plisowanej! — Tenia szybko dopijała kawy. — Wyglądasz znakomicie i doskonale o tym wiesz! — Tylko ta spódnica jest stanowczo za długa — martwiła się Dominika. — Ale już wiem... Zaraz będzie dobrze! — Przyklękła na dywanie i jednym energicznym szerpnięciem rozdarła ją nieomal do kolan. — Co ty wyprawiasz?! — Ada patrzyła osłupiała na przepołowiony ciuch. — Zniszczyłaś mi całą spódnicę! — No, może trochę przesadziłam, ale rozporek musi zostać. Jest przecież teraz supermodny! Ada, całkiem zrezygnowana, zdjęła spódnicę i przyjaciółki wzięły się żwawo do roboty. Rozporek został prowizorycznie obrębiony (przecież to tylko na chwilę), dół porządnie skrócony (nareszcie klosz układa się jak należy), całość starannie odprasowana (musi robić wrażenie) i po chwili Ada oglądała się już w lustrze w nowej kreacji. — Weź moje szpilki, będą stosowniejsze do całości, a tutaj torebka... — Dominika wyciągnęła z szafy błyszczące pantofelki. — Zobacz, czy nie są za małe. — Masz moją haftowaną chusteczkę! — Tenia wypruwała z siebie serce. — Jak będziesz płakać, to ci się przyda! — Dlaczego mam płakać? — Ada, zupełnie ogłupiała, kręciła się posłusznie w rękach życzliwych przyjaciółek. — To chyba raczej naczelnik rozpłacze się na mój widok. Dajcie mi wreszcie spokój! — Chyba macie całkiem poprzestawiane klepki! — załamała ręce Olga, która dotąd zachowywała wyniosły dystans do tego, co dokoła niej się działo. — Mamy przecież w planie donieść milicji, że jakaś podejrzana śmierć krąży w domu spokojnych obywateli, a wy szykujecie się jak na maskaradę! Jak Ada wygląda?... Kto będzie słuchał i traktował poważnie takiego koczkodana?... Zlitujcie się, ciężkie idiotki! — Sama byś tak chciała wyglądać! — Dominika dobrotliwie mitygowała rozeźloną przyjaciółkę. — pół godziny już dawno minęło. Idziemy! Strona 13 Do komendy miejskiej było niedaleko. Duży szary gmach przylegał jedną ścianą do miejskiego parku, którego aleje były gęsto obstawione ławkami. — Tutaj poczekamy. — Dominika oglądała Adę jak matka pannę młodą przed jej pójściem do ołtarza. — Bądź spokojna, rzeczowa, a w trudnych momentach oddychaj głęboko... To dobrze robi na serce! No, idź już! Pa! Usadowiły się rządkiem na ławce i patrzyły ^ troską jak ich delegatka oddala się w stronę szarego gmachu. — Myślę, że milicja popędzi zaraz na syrenie do domu Strona 14 tych Kraftów! — Tenia miała wypieki z emocji. — Jednak nie wierzą, żeby ten czarny kot dał się pochwycić choćby najbardziej przystojnemu milicjantowi Peerel. Ze złym duchem nie ma żartów! — Milicja nie interesuje się kotami — westchnęła Dominika. — Może Ada potrafi jednak ich przekonać, że te śmiertelne wypadki u Kraftów są tylko pozornie normalne... O tym kocie lepiej wcale nie wspominać! — Jak to? Bez tego wszystko nie ma sensu! — Olga była zdenerwowana jak nigdy dotąd. — Przecież to właśnie kot rozpoczął serię tych nieszczęść i on musi być naj- ważniejszy! — Dla myszy może tak, ale nie dla milicji! Oni uznają tylko same konkrety! — A czy kot nie był konkretny? Widziałam go na własne oczy aż trzy razy, a zaraz potem... — Znamy już to wszystko na pamięć — uspokajała rozdygotaną przyjaciółkę Dominika. — Ale po co tak się denerwować? Na razie nic jeszcze nie wiadomo. Początek jest już zrobiony i jak Ada wróci, będziemy wiedziały, czego się trzymać. Ale tak bardzo oczekiwana koleżanka ciągle nie nadchodziła. Minęła już dobra godzina, a jej wciąż nie było. — Mówię wam, że za sam wygląd zamknęli ją z miejsca! — Olga kręciła się nieprzytomnie na ławce. — A przecież tłumaczyłam, prosiłam i nie z tego... Teraz macie! — Co mamy? Siedź cicho, bo wszystkie gonimy resztkami nerwów... Ale patrzcie... Idzie! Rzeczywiście, do ich ławki zbliżała się Ada, ale jaka! — czerwona, spocona, trzymająca mocno w garści rozprutą spódnicę i z trudem utrzymującą równowagę na szpilkach, rozjeżdżających się w głębokim żwirze. Dominika wybiegła jej na spotkanie. — Do diabła z waszymi pomysłami! — jęknęła Ada podchodząc. — I zabierajcie zaraz te cholerne szpilki! — Usiadła ciężko na ławce i wyciągnęła przed siebie z ulgą bose nogi. — Dajcie agrafkę, żeby spiąć spódnicę... Kroku więcej nie zrobię w tej rozdartej kiecce! — Może zaczniesz już opowiadać, jak tam było! — zdenerwowała się Olga. — Czekamy parę godzin, jak na szpilkach, a ona... — Ja też cały czas byłam na szpilkach i to jakich! — Ada oskarżycielskim gestem pokazywała obolałe stopy. — Niech je wszystkie... — Dajcie spokój! — Dominika traciła powoli resztki cierpliwości. — A więc, co w rezultacie załatwiłaś? Słuchamy pilnie! — Wszystko wam opowiem, ale w domu... Błagam! Bez solidnego kawska nie wykrztuszę ani słowa. Przeżyłam straszne rzeczy! — Idziemy! — Olga z rezygnacją podniosła się z ławki. — Może rzeczywiście w domu będzie najlepiej. Zapadł już późny wieczór, kiedy znalazły się znów w mieszkaniu Dominiki. — Czy to zdrowo żłopać tyle kawy na noc? — powątpiewała Tenia, która zawsze dbała o higieniczny tryb życia. — Może jednak lepiej mleko... — Wszystko, co dobre, jest niezdrowe — uśmiechnęła się zmęczona już Dominika. — Twój stary też podobno był dobry, a na zdrowie ci nie wyszedł. Siadajcie, proszę! Ada jeszcze w przedpokoju zdjęła spódnicę i w samej halce położyła się na tapczanie. — Siadajcie koło mnie, muszę nareszcie wyprostować nogi. — Ułożyła się wygodnie i spojrzała w stronę przyjaciółek. — A teraz słuchajcie uważnie: początek był najgorszy, bo ten w okienku nie chciał mnie wpuścić — tu uśmiechnęła się na wspomnienie miny dyżurującego milicjanta. — Niecodziennie, widocznie, przychodzą do nich wytworne damy!... — Właśnie! — Olga aż rozlała trochę kawy na kolana. - - Takie damy bywają u Strona 15 nich raczej przymusowo i idą z miejsca do ciupy! Przecież mówiłam... — Nie przeszkadzaj i daj mówić innym! — pani domu była wściekła. — Do końca życia nie dowiemy się niczego! Ada, powiedz wreszcie, jak milicja zareagowała na tę historię... Co powiedział naczelnik? — Jest w szarży kapitana i tak go będę tytułowała... Ale do niego jeszcze daleko! — Ada podłożyła sobie poduszkę pod nogi. — Zanim dostałam się do niego, to... — Zlituj się! Opowiadasz jak Rzędzian o gruszkach w „Ogniem i mieczem”. Mów najpierw o samych efektach rozmowy, a potem opowiesz szczegóły! — U mnie wszystko jest ważne! — Ada była zachwycona swoją rolą. — Zrozum wreszcie, że jeśli nie będę opowiadała po kolei, to niczego nie zrozumiecie. — No więc mów, jak chcesz, byle prędko! — błagała Tenia, która już dawno miała być w domu. — Przecież cały czas opowiadam! No więc kiedy ten uparty milicjant dał mi wreszcie przepustkę i wskazał drogę do kapitana, zdążyłam już, od tych przeklętych szpilek, spuchnąć w kostkach. Kapitan był zajęty, musiałam więc czekać na korytarzu. Czułam się okropnie, bo wszyscy przechodzący gapili się na mnie, jakby nigdy kobiet nie widzieli. — A nie mówiłam! — krzyknęła triumfalnie Olga, ale obrzucona groźnym wzrokiem Dominiki zamilkła natychmiast, a Ada wypiła spokojnie łyk kawy i powoli ciągnęła dalej: — Długo to trwało, ale doczekałam się wreszcie, że kapitan wyszedł na korytarz i poprosił mnie do swojego pokoju. Z miejsca byłam nim zachwycona! — Taki przystojny? — Tenia zapomniała o powrocie do domu. — Czy może brunet z niebieskimi oczami, bo mi właśnie w kartach wychodziło... — Najprawdziwszy brunet, o długich trzepoczących rzęsach — uzupełniła trochę złośliwie Ada. — Ale oprócz doskonałego wyglądu był jeszcze bardzo grzeczny i uprzejmy, a u mężczyzny... — Wiemy, wiemy! Ale co dalej? — Przeprosiłam go za zabranie mu „cennego czasu”, a potem opowiedziałam całą historią naszej „kociej” sprawy. Z detalami! — A on popędził zaraz najszybszym wozem milicyjnym do Kraftów! — Tenia uzupełniła naprędce przydługą relację Ady. — A co powiedział na temat kota? — Powiedział, że... — tu Ada zająknęła się trochę — że „ta historia jest kawałkiem codziennego życia i że nie ma w tym żadnej specjalnej nieprawidłowości, wymagającej interwencji milicji”. — Tylko tyle?! — przyjaciółki były więcej niż zawiedzione. — Czyli odmówił pomocy w tej sprawie. Czy tak? — A odmówił! Nadmienił tylko, że żona pana Krafta popełniła samobójstwo i że istnieje wiarygodny motyw tego desperackiego kroku... Niedawno przecież umarł jej mąż. — A więc z wysiłków naszych nici! — Olga była bardzo rozgoryczona. — Jak to — nici? — oburzyła się Dominika. — Teraz przynajmniej mamy pewność, że na nikogo nie możemy liczyć. Zgłosiłyśmy nasze wątpliwości, gdzie należało, a teraz będziemy spokojnie działać same. ~ To znaczy... — Ada zapomniała o swoich bolących nogach. — To znaczy, że ta sprawa jest nadal aktualna? — Ależ tak! — Dominika uśmiechnęła się na widok zdumionych spojrzeń przyjaciółek. — Gdyby nie ten kot, byłabym nawet skłonna uważać podobnie jak sugerował Adzie przystojny kapitan, ale fakt, że każdą śmierć w tym domu poprzedzało zawsze pojawienie się czarnego kota, to — moim zdaniem — nie jest zwykły przypadek. W tym musi coś być! — Głowę daję, że to jest duch zemsty z tamtego świata! — Tenia oglądała się już za torebką, ale brała jeszcze czynny udział w dyskusji. — Chyba pamiętacie, że już to wam mówiłam! Strona 16 — Zemsty szukają tylko ludzie, a nie jakieś duchy wcie- lone w kocią skórę — powiedziała Dominika. — Czują, że kot jest kluczem do całej sprawy... Olga, obserwuj codziennie ogród i patrz pilnie, skąd ten kot nadchodzi. Dobrze? — Oczywiście! — Olga stała się nagle żwawa i pełna wigoru. — Czyli że mam go regularnie śledzić? Możesz na mnie polegać! — Tylko zawiąż mu koniecznie kokardką na ogonie, aby ci się nie pomieszał z jakimś innym duchem zemsty! — Ada kończyła zszywanie spódnicy. — Jednak przyznacie, że ja też się na coś przydałam, nieprawdaż? — I to bardzo! — Dominika uściskała serdecznie przyjaciółką. — Ale powiedz nam teraz szczerze, czy nie umówiłaś się na randkę z tym przystojnym kapitanem, co? — To nie, ale kiedy mnie żegnał, to miał bardzo obiecujący błysk w oku... Naprawdę! — Na pewno zauważył twoją rozdartą spódnicę! — Olga pośpiesznie podążała w stronę przedpokoju. — Ale chwileczkę... Kiedy się znów spotkamy i gdzie? — Na pogrzebie pani Kraftowej — zadecydowała Dominika. — Podobno morderca przychodzi zawsze na pogrzeb swojej ofiary... — tu urwała jakby zaskoczona własnymi słowami. — A więc jednak uważasz, że oni zostali zamordowani... Nonsens! — Ada zatrzymała się przy drzwiach wejściowych. — Przecież wiadomo, że... — Owszem, wiadomo. Ale trzeba spojrzeć na tę sprawę i z tej strony... Jeszcze jedno: Olga, dowiedz się, proszę, kiedy odbędzie się pogrzeb i zadzwoń zaraz do mnie. Ja powiadomię Adę i Tenię. I przypominam — pamiętaj o kocie! Notuj sobie dokładnie, z jakiej strony nadbiega i gdzie znika. Zapisuj też godzinę. To może być bardzo ważne! — Obiecuję ci, że w celu usprawnienia śledztwa nauczę ją po drodze chodzić na czworakach. Będzie to bardzo pomocne w skutecznym tropieniu kocich śladów. — Ada wzięła pojednawczo pod rękę zaperzoną przyjaciółkę. — Idziemy! Padam ze zmęczenia. Po chwili w mieszkaniu Dominiki zrobiło się cicho, tylko góra naczyń świadczyła, że było tu wielu gości i długo bawili. — Dlaczego tak mnie intryguje ten czarny kot? — Dominika myła pośpiesznie szklanki. — Przecież pozornie to nie ma sensu, ale przecież na świecie można odnotować zjawiska, jakie nie śniły się filozofom. Była zmęczona i usnęła nieomal natychmiast. Colombo, rezygnując z nocnego spaceru, ułożył się wygodnie przy jej nogach. Dokoła zaległa cisza i tylko było słychać szelest liści w alei topolowej. Minęła już północ, kiedy na tle ściany domku, tuż pod oknami Dominiki, pokazał się nagle niewyraźny zarys jakiejś postaci. Trwała ona nieruchomo, jakby przylepiona do muru, ale nie zakłócona cisza ośmieliła intruza. Powoli, bardzo ostrożnie, zaczął się skradać do góry, w stronę szeroko otwartego okna, przesłoniętego tylko poruszającą się lekko firanką. Kiedy dosięgał już parapetu, z ciemnej plamy pokoju wyskoczył nagle z rozmachem wielki, rozwścieczony kot i parskając groźnie, z szeroko rozstawionymi łapami, zaatakował błyskawicznie nieproszonego gościa. Nikt by nie poznał łagodnego i leniwego zwykle kota, z którym tak chętnie bawi się Sylwia, mała córeczka sąsiadów. Teraz, wyczuwając bezbłędnie niebezpieczeństwo grożące jego pa- ni, zamienił się raptownie w drapieżną i krwiożerczą bestię, broniącą pazurami dostępu do domu. Nie baczył wcale, że jego przeciwnik jest o wiele mocniejszy. Walczył z siłą, o którą nawet sam siebie by nie posądzał. Wkrótce walka była skończona. Colombo jeszcze długo warował na trawniku, patrząc nieustannie w kierunku, gdzie w panicznej ucieczce zniknął nocny przybysz. Nie było wcale trudno zmusić go do odwrotu. Był najzupełniej zaskoczony i wycofał się w popłochu, zwłaszcza że pazury Colomba zostawiły na jego skórze głębokie, Strona 17 krwawiące ślady. Wkrótce zaczęło świtać. Mrok powoli ustępował i ptaki rozpoczynały już swój poranny świergot. Colombo obszedł jeszcze domek dookoła, otrząsnął futro z nocnej rosy i wskoczył na parapet okna. Dumny ze swojego wyczynu i ciągle jeszcze napięty, siedział tam nieruchomo, niby pogański posążek, odbijający się wyraźną plamą na tle białej firanki. Czuwał jeszcze parę godzin, ale kiedy Dominika obudziła się, Colombo leżał na tapczanie na swoim miejscu i smacznie chrapał. Był przekonany, że przygoda ubiegłej nocy pozostanie jego wyłączną tajemnicą. Tego dnia Dominika wstała z bólem głowy. Spieszyła się bardzo, aby zdążyć do pracy i zostawiła nawet nie posłany tapczan, tłumacząc się sama przed sobą, że szkoda jej budzić Colomba, który spał dzisiaj wyjątkowo długo i tak twardo, że nie znęcił go nawet zapach smażonej w pośpiechu jajecznicy. Dominika zostawiła mu pokaźną porcję wędzonego dorsza i wybiegła z mieszkania. Na ławce przed domem siedziała sąsiadka z pierwszego piętra. Była zajęta, jak zwykle, haftowaniem którejś z kolei serwety. — Chyba dzisiaj w nocy jakiś złodziej kręcił się koło naszego domu — powiedziała pani Jola, odpowiadając uśmiechem na grzeczne „dzień dobry” Dominiki. — Widziałam go jak na dłoni. — Jak to? — Dominika stanęła jak wryta. — Pani chyba żartuje? — Skąd! Niech pani na chwilę usiądzie. Zaraz wszystko opowiem. — Bardzo śpieszę się do pracy... No, ale na minutkę... Słucham panią. Czy to możliwe, żeby... — Przecież sama widziałam! — pani Jola odłożyła serwetę. — Zawsze pani powtarzam, że na parterze nie można zostawiać na noc otwartych okien... Ale pani... — Ale co było z tym złodziejem? — Dominika zerkała nerwowo na zegarek. — Może to był raczej któryś z naszych sąsiadów... Słyszę przecież często, że nawet po północy ktoś wbiega po schodach. Dlaczego więc tym razem... — To nie był nikt z naszych. Na pewno! Ale niech pani posłucha: Dzisiaj w nocy nie mogłam spać. Wieczorem wzięłam relanium, ale rozbolała mnie tylko głowa i sen nie nadchodził. Długo kręciłam się w łóżku i wreszcie wstałam i poszłam do kuchni, żeby napić się wody i zapalić papierosa. Okno było otwarte i usłyszałam nagle jakiś dziwny głos. Coś kotłowało się pod pani oknem. Wyjrzałam ostrożnie i zobaczyłam jakiś cień, posuwający się szybko wzdłuż muru. Za nim biegł Colombo, parskając i miaucząc przeraźliwie. Co chwila przyskakiwał z pazurami do tego cienia i wyraźnie go atakował. Po krótkiej chwili wszystko zniknęło za narożnikiem domu i nic już więcej nie widziałam. Nie ulega jednak wątpliwości, że ktoś czatował pod pani oknem i Bóg wie, jakie miał zamiary. — A jak wyglądał ten cień? — zapytała Dominika. — Wydaje mi się, że była to zwykła utarczka Colomba z Maćkiem. Przecież pani wie, jak oni się nie lubią i przy każdej okazji wojują ze sobą. — Nic podobnego! — zaprzeczyła stanowczo pani Jola. — Ten cień na murze nie był żadnym kotem. Wyglądał raczej na człowieka, uciekającego chyłkiem przy ścianie. — W nocy wszystko wydaje się większe i inne — upierała się Dominika. — To trzeba wziąć pod uwagę. — Owszem, ale wtedy Colombo też byłby większy. Ta postać na pewno nie była kotem. To był jakiś złodziejaszek i basta! Niech pani lepiej zamyka na noc okna, bo może to się źle skończyć! — Czy pani jest naprawdę całkiem pewna, że to był człowiek, a nie jakiś wielki kot? — Dominice było trudno w to wszystko uwierzyć. — Przecież Colombo nie atako- wałby człowieka!... Nigdy tego nie robił i jest taki łagodny... — To dziwne, ale jestem najpewniejsza! Colombo jest wyjątkowo dużym kotem, a przecież przy tamtej postaci był wielokrotnie mniejszy... Chyba że to był jakiś kot potwór, a takie widuje się tylko w filmach. Byłam też bardzo zaskoczona tak dziwną odmianą Colomba. Przecież on był zawsze leniwym, łagodnym i wiecznie zaspanym Strona 18 kotem, a tej nocy zachowywał się jak dzika, zwinna puma... Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Żaden pies nie byłby od niego lepszym stróżem. No, ale muszę już iść do domu. Sylwia śpi, ale na pewno zaraz się obudzi i trzeba szykować dla niej śniadanie. Do widzenia! Dominika podziękowała sąsiadce i podeszła pod swoje okna. Na ścieżce, tuż przy ścianie budynku, zobaczyła kilkanaście zaschniętych kropelek krwi. Prowadziły one aż do krawężnika. Potem zaczynała się już trawa i ślady się zgubiły. — Ale co to? — Dominika ujrzała w głębi trawnika jakiś okrągły brązowy przedmiot. Podniosła go i osłupiała ze zdumienia. Był to duży kłąb sznurka, mocno zwinięty i nasycony jakimś silnie pachnącym płynem. Ależ tak... to nafta! Skąd się to wzięło koło jej domu? Wczoraj przechodziła tędy kilka razy, a wieczorem podlewała trawnik i niczego nie zauważyła. Ktoś więc zgubił go tutaj ubiegłej nocy... Ale kto? W pierwszej chwili miała zamiar wyrzucić znaleziony sznurek do pojemnika, ale pomyślała chwilę i zmieniła zamiar. Pobiegła z powrotem do mieszkania, otworzyła drzwiczki od pieca i tam go wrzuciła. Potem zamknęła i zakręciła piec, umyła szybko ręce i popędziła do postoju taksówek. Na szczęście stał ich dzisiaj cały rząd. Pogrzeb pani Kraftowej był wyznaczony na godzinę piętnastą i Dominika pobiegła tam wprost z pracy. Po drodze spotkała Olgę z Adą. Przyjaciółki zdążyły dołączyć do orszaku żałobnego, kiedy ten przekraczał już bramę cmentarza. Było tam zaledwie kilka osób, w tym same sąsiadki, a za trumną szła w żałobie tylko jedna kobieta. Nie było księdza ani ministrantów, widocznie pogrzeb samobójcy wykluczał ich obecność. Jasna główka Teni odbijała się wyraźnie na tle szarej całości. — Czy to była jeszcze młoda kobieta? — zapytała cicho Dominika. — Ile mogła mieć lat? — Trochę po pięćdziesiątce. Bardzo miła i pogodna. Lubili ją wszyscy — informowała szeptem Olga. — Mój Boże, cóż warte jest życie ludzkie! — Ale dlaczego popełniła samobójstwo? — Dominika patrzyła uporczywie na skromną trumnę, którą stawiano właśnie koło świeżo wykopanego grobu. — Przecież coś musiało ją do tego skłonić... Odeszła w zamyśleniu w boczną alejkę. Kolorowe kwiaty na grobach kontrastowały z nastrojem żałoby i smutku, jaki tu niepodzielnie panował. Nagle zobaczyła jakąś kobietę, która stała niedaleko, obok wysokiego pomnika i patrzyła poprzez krzewy w stronę miejsca, gdzie odbywała się ceremonia pogrzebowa. Była w średnim wieku, szczupła, bardzo jeszcze przystojna, ubrana w popielaty, dobrze uszyty kostium. Dominika, schowana za grubym pniem drzewa, obserwowała z ciekawością jej bladą i ściągniętą twarz, w której paliły się duże czarne oczy. — Wygląda na to, że ceremonia ta nie jest jej obojętna — skonstatowała zaskoczona Dominika. — Ale może to być zupełnie przypadkowy widz... Nagle rozległ się odgłos rzucanych grudek na wieko trumny. Dominika wiedziała, że powinna już odejść, ale nie mogła oderwać wzroku od twarzy nieznajomej, która wciąż uporczywie patrzyła w stronę rozkopanej mogiły. Ogromne łzy spływały jej po twarzy. Nagle wyprostowała się, dotknęła chusteczką oczu i zniknęła między grobami. — Czyżbym śniła? — Dominika dopadła miejsca, gdzie przed chwilą stała ta kobieta, ale nie było już nikogo. Tylko liście drzew szumiały cicho. — Gdzie ty polazłaś? — usłyszała koło siebie wściekły szept Olgi. — Miałaś w naszym imieniu rzucić kwiaty na trumnę, tymczasem już prawie po pogrzebie, a ty paradujesz sobie w najlepsze z bukietem po cmentarzu. Zwariowałaś czy co?! — Cicho! — Dominika wzięła Olgę mocno pod rękę i szybko wracała do miejsca, gdzie zaczęła już urastać mała górka ziemi. Położyła z boku kwiaty i podeszła do kobiety w żałobie, aby jej złożyć kondolencje. Miały już odejść, kiedy zobaczyły, jak jakiś młody wysoki i bardzo piegowaty blondyn, o prawie białych włosach, składa również wyrazy współczucia i znika tak samo szybko, jak się pokazał. — Widocznie jakiś krewny przyjechał w ostatniej chwili — pokiwała głową Olga. Strona 19 — Ci młodzi przychodzą zawsze za późno, chociaż w rzeczywistości mają mnóstwo wolnego czasu. — Zależy kto... Moja córka nigdy go nie miała — westchnęła Dominika. — Już od dziecka zawsze się gdzieś śpieszyła. — Jacek też! — potwierdziła Ada. — Ale czy oni nie psują sobie przez to dzieciństwa? — Kto wie... może tak... Szły powoli do przystanku. Rozmowa się urwała i wszystkie były milczące i zamyślone. — Wstąpcie do mnie — prosiła Tenia. — Zaraz będzie autobus. Pogadamy sobie tym razem u mnie. Bardzo długo czekały i kiedy autobus wreszcie nadjechał, z wielkim trudem udało im się wtłoczyć do środka. — Na piechotę byłybyśmy o wiele wcześniej — biadoliła Olga, która nie cierpiała tłoku. — Daleko jeszcze? — Zaraz będziemy na miejscu... Trochę cierpliwości! — pocieszała ją Tenia. Jesteśmy już za mostem. Jeszcze jeden przystanek i wysiadamy. Rzeczywiście, w kwadrans później przyjaciółki wchodziły już do ślicznego ogrodu. — Ależ zapach! — Ada z podziwem spoglądała na ogromny różany klomb. — Widzę, że żyjesz tu sobie jak Alicja w krainie czarów. — ... tylko zły czarownik, czyli były mężulek, chce ją na siłę zamienić w miotłę — Olga była bezlitosna. — No, prowadź na salony, bo padam z nóg! W dużym jasnym pokoju było chłodno. Na okrągłym stole śmiał się wesołymi kolorami duży bukiet kwiatów. Przyjaciółki z przyjemnością zagłębiły się w czeluściach przytulnych foteli. Odpoczywały. — A więc przystępujemy do narady przy okrągłym stole! — Ada z trudem panowała nad ogarniającą ją sennością. — Róbmy coś, byle szybko! Czuję, że niedługo zacznę chrapać. — Coś mi się wydaje, że ta senność zaraz ci przejdzie. — Olga z aprobatą spoglądała na ogromny placek z czereśniami, który Tenia stawiała właśnie na stole. — Ale czy to wypada, aby po takich smutnych doznaniach oddawać się rozkoszom podniebienia? — To możesz nie jeść. — Dominika skwapliwie podsunęła Teni swój talerzyk. — Dziury w niebie nie będzie! — Ale miałyśmy przecież rozmawiać o naszej sprawie. — Gospodyni płonęła ciekawością. — Czy zauważyłyście może coś podejrzanego na tym pogrzebie?... Bo ja osobiście... — Chwileczkę! — Dominika postanowiła uporządkować dyskusję. — Proponuję, aby każda z nas relacjonowała po kolei, co ciekawego zauważyła dzisiaj w czasie pogrzebu. Tenia już zaczęła. Słuchamy! — Ja... — zająknęła się pani domu, bardzo przejęta swoją rolą. — Ja właściwie nic... Zwróciłam tylko uwagę, że ta kobieta w żałobie była bardzo przejęta i zrozpaczona... Myślałam, że sama się rozpłaczę. mAle nie ma w tym nic podejrzanego — pouczała Ada skonfundowaną koleżanką. — Gdyby uśmiechała się promiennie i wybijała hołubce nad grobem, to wtedy z pewnością oddałabym ją do rąk własnych mojego przystojnego kapitana jako podejrzaną numer jeden. Ale to nic... Na początek dobre i takie uwagi. — Teraz kolej na wielbicielkę czarnych kotów. — Dominika spojrzała z uśmiechem na Olgę, która spokojnie wykańczała drugi kawałek placka. — Co ty z kolei masz nam do powiedzenia? — Może teraz ja! — Ada pośpiesznie ratowała przyjaciółkę, która oczami dawała znaki, że chwilowo nie może mówić. — Ja melduję, szefie, że nic podejrzanego nie za- uważyłam. Ciekawi mnie tylko ta kobieta w żałobie, jedyna krewna nieżyjących Strona 20 Kraftów. Z niewielkiej liczby osób na pogrzebie można wnioskować, że sąsiedzi Olgi nie mieli wielu znajomych. Z rodziny też nikt na pogrzeb nie przybył, chyba że tylko ten piegowaty blondas, który wpadł widocznie między jednym a drugim pociągiem... Czyli w sumie... Tu urwała i spojrzała niepewnie na koleżanki. — W sumie można odnotować, że nie utrzymywali żadnych kontaktów towarzyskich i chyba nie mają w Toruniu bliższej rodziny — rzekła Dominika głęboko zamyślona. — Ale kim jest ta pani w żałobie? — To siostra pani Kraft — wyjaśniła Olga, która wreszcie odzyskała głos. — Jest to chyba osoba niezamężna, bo od lat mieszka u siostry. Kraftowie byli zawsze całkowitymi odludkami. Nigdy nie widziałam, żeby poza pracownikiem elektrowni ktoś do nich przychodził. Zresztą Kapeć i tak nikogo by nie wpuścił. — To znaczy, że ona mieszka teraz zupełnie sama w tym domu? — zapytała Dominika. — Teraz tak! — A czy widziałaś w tych dniach naszego czarnego kota? — Nie! Wytrwale czatowałam, ale go na pewno nie było. — To nie przeszkadza, że w każdej chwili może przyjść. — Dominika ku zdumieniu przyjaciółek zaczęła się denerwować. — Musimy jak najprędzej pójść do niej! — Do kogo? — Olga z wrażenia wzięła trzeci kawałek placka. — Znowu dostajesz bzika? Zauważyłam to już na cmentarzu! — A czy wiecie, co ja tam widziałam? — zapytała Dominika cicho, ale za to takim tonem, że wszystkie przyjaciółki jak na komendę przestały jeść i zamarły w mil- czącym oczekiwaniu. — Właściwie, to może być zupełnie bez znaczenia, ale... I bez koloryzowania, krótko i zwięźle opowiedziała o swoim dzisiejszym spotkaniu z kobietą w popielatym kostiumie. — Może to była sąsiadka, której pani Kraft nie zdążyła oddać stówy, pożyczonej do pierwszego — zaczęła po swojemu Ada, ale umilkła natychmiast, widząc poważne miny koleżanek. — Mogła to być, oczywiście, zupełnie przypadkowo przebywająca tam osoba, która skracała sobie drogę przez cmentarz albo odwiedzała grób kogoś bliskiego — przyznała niepewnie Dominika — ale wyraz jej twarzy był stanowczo zastanawiający. Nie było to zwykłe przyglądanie się komuś, czy czemuś, z ciekawości. Na pewno nie! Przecież widziałam, jak płakała... Ale kto to był? — Trzeba było ją o to zapytać, kiedy stała przed tobą, teraz jest chyba za późno! — orzekła z właściwym sobie poczuciem humoru Ada. — Ale Toruń nie jest taki duży, może więc ją jeszcze gdzieś spotkamy. — Nie radziłabym na to liczyć, bo przyjdzie nam czekać całe życie! — Olga machnęła ręką. — Musimy znaleźć jakiś inny sposób. Trzeba to przemyśleć! — Z pewnością przemyślimy, ale na razie trzeba nam pożegnać gościnną gospodynię i wędrować do chaty. Po drodze odprowadzimy Olgę. — Ada z przerażeniem patrzyła na zegarek. — Dlaczego wam się tak śpieszy? — Tenia była rozczarowana. — Posiedźcie jeszcze! — Tobie dobrze, bo nie pracujesz zawodowo i chłopa też masz już z głowy, my zaś musimy pędzić na godzinę z zegarkiem w zębach, a jeszcze trzeba dzisiaj coś przeprać, zrobić kolację i tede! No, cześć! Placek był wspaniały! — Sprawa się diabelnie kotłuje! — Olga dreptała koło przyjaciółek. — Tyle dni już minęło, a my wciąż głupie jak stołowe nogi. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby znów coś nowego się okociło... Tfu! Co ja plotę!... Na psa urok! — To nie jest takie niemądre jak myślisz! — Dominika szła posępnie zamyślona. — Trzeba najpóźniej jutro pójść do siostry pani Kraftowej. Musimy ją przestrzec, aby