Hamilton Peter F. - Upadek smoka
Szczegóły |
Tytuł |
Hamilton Peter F. - Upadek smoka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hamilton Peter F. - Upadek smoka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hamilton Peter F. - Upadek smoka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hamilton Peter F. - Upadek smoka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Peter F. Hamilton
Upadek Smoka
Fallen Dragon
Tłumaczenie
Krystyna Chodorowska
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W dawnych czasach pracownik działu bezpieczeństwa strategicznego korporacji
Zantiu-Braun okazałby się w tym barze mile widzianym gościem. Dostałby pierwsze piwo na
koszt lokalu, a bywalcy słuchaliby z podziwem jego opowieści o życiu na innych planetach.
Jednak to samo można by powiedzieć o każdym miejscu na ziemi w połowie dwudziestego
czwartego wieku. Blask międzygwiezdnych wypraw przemijał powoli, niczym urok
starzejącej się aktorki.
I jak zwykle powodem okazał się brak pieniędzy.
W tym barze również się nie przelewało. Lawrence Newton dostrzegł to, gdy tylko
wszedł do środka. Lokal nie był odnawiany już od wielu dziesięcioleci. Podłużny pokój
urządzony w drewnie, skorodowany dach z blachy węglowej podtrzymywały grube krokwie,
wzdłuż ściany biegł długi kontuar, za którym świeciły matowe neony reklamujące od dawna
nieprodukowane marki piwa i lodów. W górze obracały się wielkie wiatraki, których data
gwarancji minęła już kilka stuleci temu, prymitywne elektryczne silniki brzęczały, z
wysiłkiem poruszając duszne powietrze.
Tak właśnie wyglądała obecnie Kuranda. Miasto leżało wysoko na skalistym
płaskowyżu ponad Wybrzeżem Cairns i przez wiele lat przynosiło krociowe zyski jako jedna
z najpopularniejszych pułapek na turystów w Queensland. Spoceni, spaleni słońcem
Europejczycy i Japończycy przejeżdżali kolejką podniebną ponad lasem tropikalnym,
podziwiając bujną roślinność, następnie ruszali do sklepów z pamiątkami i restauracji
znajdujących się przy głównej ulicy. Później wsiadali w starożytną linię kolejową jadącą
wzdłuż Doliny Barrona, by podziwiać skaliste urwiska i białe spienione wodospady.
Turyści wprawdzie wciąż przybywali do miasta, aby podziwiać naturalne bogactwa
Queensland, jednak obecnie byli to przeważnie członkowie rodzin korporacyjnych,
skierowani przez Z-B do swej nadmiernie rozbudowanej bazy w porcie kosmicznym, której
obecność zdominowała Cairns zarówno fizycznie, jak i gospodarczo. Ci ludzie nie mieli zbyt
wiele pieniędzy, nie byli też zainteresowani wydawaniem ich na koszulki zadrukowane w
oryginalne wzory aborygenów, ani na trąbki didgeridoo, ani na ręcznie rzeźbione wisiorki
symbolizujące ducha tej ziemi, przez co sklepiki przy głównej ulicy Kurandy w końcu
zbankrutowały, aż zostały tylko najtańsze - a one same w sobie zniechęcały do zwiedzania
Strona 3
okolicy. Obecnie ludzie wysiadali na terminalu kolejki podniebnej i szli prosto na urokliwy
dworzec kolejowy w stylu lat dwudziestych dwudziestego stulecia, zupełnie ignorując
pobliskie miasteczko.
Dzięki temu lokale pozostawały wyłącznie do użytku miejscowych, a oni skwapliwie
z tego korzystali. Nie mieli tu nic innego do roboty: Z-B przywoziła ze sobą własnych
techników - wykwalifikowaną siłę roboczą, ludzi z dyplomami i doświadczeniem w inżynierii
kosmicznej. Lokalne inicjatywy na rzecz promocji zatrudnienia obejmowały wyłącznie
najgorsze prace manualne. Żaden mieszkaniec Kurandy nie podjąłby się takiego zajęcia - nie
ta kultura.
Dzięki temu bar wydał się Lawrence'owi wręcz idealnym miejscem na spotkanie.
Stanął w drzwiach i uważnie obejrzał wnętrze lokalu, podczas gdy nad jego głową z hukiem
przelatywała formacja helikopterów wsparcia taktycznego TVL88, zmierzających na teren
ćwiczebny koło Port Douglas na północ od miasta. W barze siedziało kilkunastu klientów,
kryjąc się przed palącym południowym słońcem; wysocy, barczyści mężczyźni, o nalanych,
zaczerwienionych od piwa twarzach. Kilku grało w bilard, jeden samotny pijaczek kiwał się
przy barze, reszta siedziała w małych grupkach wzdłuż przeciwległej ściany. Mózg
Lawrence'a działał w pełnym trybie bojowym i natychmiast odszukał potencjalne drogi
ewakuacji.
Mężczyźni patrzyli w milczeniu, jak przybysz podchodzi do baru i zdejmuje z głowy
słomkowy kapelusz o idiotycznie szerokim rondzie. Poprosił barmankę o puszkę piwa. Mimo
że był w cywilu - niebieskie szorty do kolan, luźna koszulka z napisem „Wielka Rafa
Barierowa" - jego wyprostowana sylwetka i krótko przystrzyżone włosy zdradzały w nim
żołnierza Z-B. Wszyscy miejscowi to wiedzieli, a on wiedział, że oni wiedzą.
Zapłacił za piwo gotówką, kładąc na kontuarze kilka dolarów pacyficznych. Jeśli
barmanka zauważyła, że jego prawa ręka i przedramię są większe, niż powinny, to nie
skomentowała tego. Mruknięciem dał jej do zrozumienia, by zatrzymała resztę.
Człowiek, z którym przyszedł się spotkać, siedział samotnie, zaraz przy wejściu na
zaplecze. Pognieciony kapelusz, równie wielki jak Lawrence'a, leżał na stole obok piwa.
- Nie mogłeś wybrać jakiegoś lokalu bardziej na uboczu? - spytał porucznik sztabowy
Colin Schmidt. Jego gardłowy niemiecki akcent sprawił, że kilku bywalców rozejrzało się
wokół, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Odpowiada mi to miejsce - odparł Lawrence. Znał Colina od dwudziestu lat, które
spędził w dziale bezpieczeństwa. Obaj odbyli szkolenie podstawowe w Tuluzie. Dwóch
dziewiętnastoletnich żółtodziobów przeskakujących w nocy przez płot, by wyrwać się do
Strona 4
miasta, do klubu i na dziewczyny. Kilka lat później, po kampanii w Quation, Colin zapisał się
na szkolenie dla oficerów - był to z jego strony oportunistyczny manewr, który jakoś nie
zaprocentował. Nie wykazywał dość zaangażowania, nie miał też tyle udziałów, co inni
młodzi oficerowie. W ciągu piętnastu lat powoli awansował poziomo, a ostatecznie skończył
w dziale planowania strategicznego jako utytułowany chłopiec na posyłki inteligentnych
programów, zarządzający oprogramowaniem do alokacji zasobów.
- Co to za sprawa, że nie mogliśmy o niej pogadać w bazie?
- Chcę dostać przydział dla swojego plutonu - oznajmił Lawrence bez ogródek. -
Możesz mi to załatwić?
- Jaki przydział?
- Na Thallspring.
Colin popił z puszki. Gdy znów się odezwał, jego głos był przyciszony, jakby pełen
poczucia winy.
- A kto w ogóle wspominał o Thallspring?
- Właśnie tam ma się odbyć kolejna realizacja aktywów. - W tej samej chwili ponad
dachami przeleciała kolejna grupa TVL88. Wirniki pracowały w normalnym trybie. Hałas był
na tyle głośny, by wprawić w drganie skorodowany dach. Wszyscy odruchowo zerknęli w
górę, gdy huk na chwilę zagłuszył rozmowy. - Daj spokój, Colin, chyba nie będziesz mi
wmawiał, że to zastrzeżona informacja? Kto niby miałby ostrzec tych biednych sukinkotów,
że ich najeżdżamy? To dwadzieścia trzy lata świetlne stąd. Wszyscy w bazie wiedzą, dokąd
się wybieramy. Większość miejscowych także.
- Dobra, dobra. Czego konkretnie chcesz?
- Przydziału do grupy zadaniowej w Memu Bay.
- W życiu o nim nie słyszałem.
- Wcale mnie to nie dziwi. Mały gówniany obszarek pełen przemysłu morskiego i
bioprzemysłu, jakieś cztery i pół tysiąca kilometrów od stolicy. Stacjonowałem tam ostatnim
razem.
- Ach! - Colin rozluźnił dłoń zaciśniętą na puszce. - Co tam jest?
- Z-B przejmie wszystkie produkty biochemiczne i maszyny, tylko to jest na liście
aktywów. Pozostałe rzeczy... cóż, zostawia to pewne pole dla działalności prywatnej, jeśli
ktoś wykazałby się odpowiednią zapobiegliwością.
- Cholera, a myślałem, że jesteś uczciwszy ode mnie. Kiedyś chyba mówiłeś, że
chcesz zgromadzić wystarczająco dużo udziałów, by zostać oficerem na statku?
- Tak, ale minęło dwadzieścia lat i przez ten czas dochrapałem się ledwie sierżanta. I
Strona 5
to tylko dlatego, że Ntoko nie wrócił z Santa Chico.
- Santa Chico. Jezu, ja pierdolę. Zapomniałem, że też tam byłeś. - Colin potrząsnął
głową na samo wspomnienie. Współcześni historycy porównywali Santa Chico do wyprawy
Napoleona na Moskwę. - Okej, załatwię ci przydział do Memu Bay. Co będę z tego miał?
- Dziesięć procent.
- Niech będzie. Ale od czego?
- Od tego, co tam znajdę.
- Tylko nie mów, że znalazłeś ostatni odcinek Kierunek: chory ząb.
- Kierunek: horyzont. Ale nie, tyle szczęścia nie miałem. - Twarz Lawrence'a nawet
nie drgnęła.
- Muszę ci zaufać, co?
- Musisz mi zaufać.
- Chyba dam radę.
- Jest jeszcze coś. Musisz zajrzeć do działu logistyki, w Durrell, w stolicy. Trzeba
załatwić nam bezpieczny transport z powrotem - prawdopodobnie ewakuację medyczną - ale
szczegóły zostawię tobie. Znajdź pilota, który nie będzie zadawał pytań o ładunek i zgodzi się
go zabrać na orbitę.
- Znajdź mi takiego, który zapyta. - Colin wyszczerzył zęby. - To szczwane gnoje.
- Musi być ze mną uczciwy. Nie dam się obedrzeć ze skóry. Jasne? Nie tym razem.
Colin natychmiast spoważniał, widząc, ile ledwie skrywanego gniewu widnieje w
grymasie przyjaciela.
- Jasne, Lawrence, możesz na mnie polegać. Jaka masa wchodzi w grę?
- Nie mam pewności. Ale o ile się nie mylę, to po plecaku na człowieka. Wystarczy,
żeby kupić każdemu z nas po pakiecie menedżerskim.
- A niech mnie! Łatwe pieniądze!
Zetknęli się puszkami i wypili za to. Wtedy Lawrence dostrzegł, że trzech
miejscowych kiwa porozumiewawczo głowami i wstaje od stołu.
- Przyjechałeś samochodem? - spytał Colina.
- Jasne, przecież mówiłeś, żebym nie jechał pociągiem.
- Idź już. Ja się tym zajmę.
Colin zmierzył nadchodzących wzrokiem, kalkulując coś szybko. Już od lat nie był na
froncie.
- Do zobaczenia na Thallspring. - Włożył z powrotem swój idiotyczny kapelusz i
wyszedł tylnym wyjściem.
Strona 6
Lawrence wstał i zwrócił się do trzech obcych z ciężkim westchnieniem. Wybrali
sobie zły dzień na obsikiwanie terenu. Specjalnie wybrał ten bar, by ich spotkanie nie
zwróciło uwagi nikogo z Z-B. Wyprawa na Thallspring była jego ostatnią szansą na
przyzwoitą przyszłość. Nie miał już wielkiego wyboru.
Mężczyzna stojący na przedzie - oczywiście największy z nich trzech - uśmiechał się
zaciśniętymi wargami, jak człowiek, który wie, że za chwilę wbije zwycięskiego gola. Jego
towarzysze zostali nieco z tyłu. Pierwszy z nich był bardzo młody, ledwie dwudziestoletni, i
popijał teraz z puszki. Drugi ubrany był w dżinsową kamizelkę ukazującą fosforyzujące
tatuaże poprzecinane bliznami po nożach. Niezwyciężone trio.
Zawsze zaczynało się tak samo. Jeden z nich rzuci jakąś uwagę w rodzaju: „Myślałem,
że wy, korporacyjni, jesteście za dobrzy, żeby z nami pić". Słowa były w zasadzie nieważne -
same odzywki miały tylko na celu podbudować ich ego, aż w końcu któryś zadał pierwszy
cios. Ten sam idiotyczny rytuał odbywał się w każdym podrzędnym barze na każdej ludzkiej
planecie.
- Nie zaczynajcie, chłopaki - powiedział obojętnie Lawrence, jeszcze zanim się
odezwali. - Po prostu zamknijcie się i usiądźcie. Już sobie idę.
Wysoki mężczyzna przesłał swoim kumplom porozumiewawczy uśmieszek, jakby
chciał powiedzieć: „Wiedziałem, że stchórzy", i parsknął pogardliwie.
- Nigdzie nie pójdziesz, korpochłoptasiu - wycedził i zamachnął się olbrzymią pięścią.
Lawrence odchylił się w pasie, odruchowo i szybko. Wyprowadził kopniak, a jego but
wbił się wysokiemu w kolano. Jego kumpel w kamizelce chwycił krzesło i wycelował nim w
głowę Lawrence'a. Grube prawe przedramię odbiło cios zaimprowizowanej maczugi. Noga
mebla trafiła tuż nad łokciem, ale Lawrence nawet nie mrugnął okiem, nie mówiąc o jęczeniu
z bólu. Napastnik zatoczył się w tył, zupełnie wytrącony z równowagi. Wyglądał, jakby trafił
w litą skałę. Zagapił się na rękę Lawrence'a, a oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, gdy
zamroczony alkoholem umysł poskładał wreszcie fakty.
W całym barze rozległ się zgrzyt odsuwanych krzeseł. Bywalcy ruszyli na pomoc
kolegom.
- Nie! - wrzasnął mężczyzna w kamizelce. - Gość jest w Skórze!
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Młody chłopak sięgnął po duży nóż myśliwski przy
pasie, pozostali otoczyli ich ze wszystkich stron.
Lawrence uniósł rękę, wyrzucając pięść w powietrze. Poczuł delikatne falowanie w
okolicy nadgarstka, gdy mięśnie perystaltyczne wypchnęły strzałki z magazynków do
przewodów wylotowych. Tuż nad jego nadgarstkiem uformował się krąg niewielkich,
Strona 7
suchych otworów, z których wyjrzały czarne dysze. Potem wystrzelił z nich rój strzałek.
Wychodząc z baru, Lawrence odwrócił tekturową kartkę na drzwiach tak, by napis
głosił ZAMKNIĘTE i zamknął za sobą drzwi. Upewnił się, że kapelusz jest nałożony prosto -
pedantyczny gest miał pomóc ukryć gniew. Niech szlag trafi dział uzbrojenia. Ci gnoje nigdy
nie ryzykowali zbytniej ostrożności, zawsze przesadzając w drugą stronę. Zanim wyszedł,
zobaczył jeszcze, jak dwóch napastników leżących na podłodze wpada w konwulsje - poziom
toksyny w strzałkach okazał się za wysoki jak na zwykłe obezwładnienie. Już niedługo miało
się tu zaroić od policji.
Na werandzie siedziała jakaś para Latynosów, studiując laminowane menu. Lawrence
uśmiechnął się do nich grzecznie i odszedł w stronę terminalu podniebnej kolejki.
***
Gdy helikopter TVL77D wiozący Simona Rodericka, koordynatora współpracy
korporacyjnej, nadleciał z cichym szeptem nad miasto, główną ulicę zdążyły już zatarasować
karetki i radiowozy. Stały zwrócone do siebie pod najrozmaitszym kątem, blokując całą ulicę
na odcinku trzydziestu metrów po obu stronach baru. Najwyraźniej nie było tu żadnych
węzłów kierujących ruchem, pozwalającym przeprowadzić kierowców przez miasto. Bardzo
to pasowało do jego upartego, archaicznego charakteru. Simon potrząsnął głową, rozbawiony
panującym wokół chaosem. Kierowcy pogotowia nigdy nie mogli się oprzeć pokusie
dramatycznego hamowania z piskiem opon. Jeśli ktoś z rannych potrzebował pomocy
lekarskiej, to miał pecha - najbliższe pojazdy należały do policji. Ratownicy w zielonych
kombinezonach z trudem przeciskali się ulicą z noszami, ich twarze były spocone z wysiłku.
- Boże, przecież to powinno być takie proste - poskarżył się Adul Quan, zajmujący
siedzenie obok Simona. Funkcjonariusz wywiadu Trzeciej Floty przycisnął twarz do
bocznego okna i spojrzał wprost na miasto. Nie lubił używać czytników sensorowych
bezpośrednio współpracujących z układem nerwowym - twierdził, że przeskoki z jednego
punktu widzenia do drugiego przyprawiają go o zawroty głowy.
- Powinniśmy im złożyć ofertę na kierowanie operacjami cywilnymi. Przynajmniej
dajmy im system koordynacyjny AS i wprowadźmy ich w obecne stulecie.
- Wszyscy nasi ludzie mają wszczepiony jakiś system monitoringu medycznego na
wypadek problemów - odparł Simon. - Możemy ich odnaleźć, gdziekolwiek by się znaleźli.
Tylko to się liczy.
- Ale to byłby dobry PR, takie poświęcanie własnych zasobów dla dobra cywilów.
- Jeśli chcą naszej pomocy, to powinni objąć udziały, wnieść coś aportem i
partycypować w działalności firmy.
Strona 8
- Tak, sir.
Simon usłyszał sceptycyzm w jego głosie, ale nie skomentował tego. Aby objąć
obecne stanowisko, Adul zdobył dużo udziałów w Z-B, ale nawet to nie nauczyło go, co
oznacza prawdziwe poczucie wspólnoty. Szczerze mówiąc, Simon podejrzewał, że nikt prócz
niego tego naprawdę nie rozumie. Ale miało to w końcu ulec zmianie.
Simon wykorzystał swój DNI - bezpośredni interfejs neuronowy - by wydać
autopilotowi serię poleceń, a maszyna zatoczyła koło nad małym okrągłym parkiem na końcu
głównej ulicy. Zawracając w stronę zarośniętego chwastami parkingu dla ciężarówek,
zauważył jeszcze, że jakieś dzieciaki wymalowały sprejem otwarte okno na skorodowanym
dachu opuszczonego sklepu. Lekko wyblakły niebiesko-zielony symbol był na tyle duży, by
spoglądać na helikoptery działu bezpieczeństwa strategicznego przemykające po tropikalnym
niebie. Niczym idealnie namalowany portret, odprowadziło Simona wzrokiem, podczas gdy
TVL77D wysunął podwozie i wylądował na wyschniętym błocie. Podmuch wirnika rozrzucił
zgniecione puszki i opakowania po fast foodach. Kadłub wyłączył tymczasem szarawą
powłokę używaną podczas lotu, znów przybierając barwę złowrogiej matowej czerni.
Znieruchomiał na moment, gdy turbiny zamierały powoli.
Jego osobisty AS wypuścił trawlery, by przechwytywały cały e-ruch pomiędzy
służbami ratowniczymi w lokalnej puli danych. Wybrane wiadomości były przesyłane wprost
do jego DNI. W polu widzenia pojawiła mu się siatka wyświetlacza utrzymana w barwach
indygo i niewidzialna dla ludzkiego oka, by nie zasłaniać niczego w fizycznym polu
widzenia. Jednak mimo zalewu informacji wciąż brakowało mu podstawowych faktów. Nikt z
obecnych na miejscu zbrodni nie wiedział, co się stało. Jak dotąd, mieli tylko jeden
niepotwierdzony raport na temat szalejącego mordercy w Skórze.
Zerknął na jedną z siatek medycznych. Wywołał ją na wierzch i gdy wychodził z
helikoptera, przed oczami wyświetliło mu się pięć wykresów w wysokiej rozdzielczości.
Ręczne analizatory krwi używane przez medyków nawiązywały połączenie z bazą danych
Szpitala Głównego na Cairns, porównując profile chemiczne, by zidentyfikować składniki
trucizny.
Simon włożył staromodne okulary przeciwsłoneczne.
- Ciekawe - mruknął. - Widzisz to? - Wysłał kopie wyników z analizatora do AS w
dziale ds. biobroni w Z-B. Komputer zwrócił pozytywny wynik - odnalazł odpowiednik
trucizny. DNI Simona przesłał zabezpieczony pakiet do Adula.
- Toksyna ze Skóry - stwierdził Adul. - Przekroczono dawkę obezwładniającą. -
Potrząsnął głową z dezaprobatą, po czym przyłożył do nosa membranę przeciwsłoneczną. -
Strona 9
Jedna ofiara śmiertelna, a te dwie reakcje alergiczne prawdopodobnie spowodują uszkodzenie
nerwów.
- Tak, i to w najlepszym przypadku - zgodził się Simon.
- I to tylko pod warunkiem, że ratownicy zawiozą ich dostatecznie szybko do szpitala.
- Potarł brew, by usunąć cienką warstewkę potu. - Mam kazać przesłać antidotum do
ambulatorium?
- Toksyna obezwładniająca nie potrzebuje antidotum. Po jakimś czasie usuwa się
sama. Tak została pomyślana.
- Taka dawka bardzo obciąży nerki.
Simon spojrzał na Adula.
- Przyjacielu, pamiętaj, że przybyliśmy tu po to, by ustalić, co się stało i jak do tego
doszło. Nie mamy obowiązku niańczyć upośledzonych umysłowo cywilów, którzy nie mają
dość rozsądku, by uniknąć ataku.
- Tak, sir.
Znów ten ton. Simon pomyślał, że może jednak warto by ponownie rozważyć
przydatność Adula jako funkcjonariusza bezpieczeństwa. W tej branży empatia stanowiła
cenny dar, ale gdy zaczynała przechodzić we współczucie...
We dwóch przebili się poprzez labirynt pojazdów służb ratowniczych zaparkowanych
wzdłuż głównej ulicy. Nieliczne przejścia zapchane były przez gapiów: miejscowych -
ponurych i milczących - a także turystów - wystraszonych, ale i podekscytowanych. Wokół
tarasu przy budynku zebrali się policjanci ubrani w szorty i czyste białe koszule, krzątając się
skwapliwie i próbując udawać, że mają coś ważnego do zrobienia. Ich dowódca, wysoka
kobieta około czterdziestki w pełnym granatowym mundurze, stała przy barierce, słuchając
raportu młodego posterunkowego.
Osobisty AS Simona poinformował go, że dowódcą akcji jest kapitan Jane Finemore.
Na siatce pojawiła się strona zawierająca opis jej dotychczasowej służby. Mężczyzna
przebiegł tekst wzrokiem, po czym zamknął dokument.
Na widok nadchodzącej dwójki policjanci zamilkli. Kapitan Finemore odwróciła się, a
w jej oczach pojawił się błysk pogardy, gdy dostrzegła liliową tunikę Adula, zdradzającą
przynależność do floty Z-B. Na widok Simona w eleganckim garniturze, z marynarką
przewieszoną nonszalancko przez ramię, szybko przybrała profesjonalnie obojętny wyraz
twarzy.
- Czy mogę wam pomóc, koledzy?
- Obawiam się, że jest raczej odwrotnie, kapitan... ach, Finemore - uśmiechnął się
Strona 10
Simon, udając, że czyta jej identyfikator. - Przechwyciliśmy raport, w którym wspomniano,
że człowiek w Skórze dopuścił się w tej okolicy jakichś wrogich działań.
Kobieta już miała odpowiedzieć, gdy drzwi baru otworzyły się gwałtownie i wybiegła
przez nie ekipa ratowników z noszami. Simon przycisnął się do poręczy, pozwalając im
przejść. Na szyi i ramionach pacjenta umieszczono różne bransoletki medyczne, na których
migały lampki wskaźników. Mężczyzna był nieprzytomny, ale cierpiał na silne drgawki.
- Jeszcze tego nie potwierdziliśmy - zauważyła z irytacją kapitan Finemore, gdy
ratownicy zniknęli z tarasu.
- Jednak takie sformułowanie znalazło się w pierwszym raporcie - naciskał Simon. -
Chciałbym jak najszybciej ustalić jego prawdziwość. Jeśli ktoś w Skórze wyrwał się spod
kontroli, trzeba go jak najszybciej unieszkodliwić, zanim sytuacja pogorszy się jeszcze
bardziej.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odparła policjantka. - Postawiłam uzbrojony zespół
wsparcia taktycznego w stan gotowości.
- Z całym szacunkiem, kapitanie, ale uważam, że do tego lepiej nadałaby się jednostka
antyrewoltowa z naszego własnego działu bezpieczeństwa wewnętrznego. Kombinezon typu
Skóra daje posiadaczowi dużą przewagę nad pani zespołem.
- Uważa pan, że nie zdołamy poradzić sobie z tym sami?
- Po prostu oferuję wszelkie dostępne wsparcie.
- Dzięki wielkie. Nie wiem, co byśmy bez was zrobili.
Uśmiech Simona nie zmienił się ani na jotę, gdy stojący wokół policjanci zachichotali
szyderczo.
- Jeśli mogę spytać: skąd pochodził pierwszy raport?
Kapitan Finemore wskazała głową bar.
- Z zeznań kelnerki. Chowała się za kontuarem, gdy klient otworzył ogień. Nie
oberwała żadną ze strzałek.
- Chciałbym z nią pomówić.
- Wciąż jest w szoku. Wysłałam specjalnie wyszkolonych ludzi, by ją uspokoili.
Simon użył DNI, by wysłać wiadomość przez swój osobisty AS. Kapitan nie miała
DNI - budżet policji w Queensland nie pozwalał na takie ekstrawagancje - ale widział, że jej
tęczówki są zabarwione purpurą - wszczepiono jej standardowe komercyjne membrany
optroniczne umożliwiające szybki dostęp do danych.
- Czy ktoś oprócz mnie widział tego człowieka w Skórze? Trudno mi uwierzyć, że
ktoś taki mógł przemknąć niezauważony.
Strona 11
- Nie. - Kapitan zesztywniała, przeglądając tekst przesuwający się po membranach. -
Mamy tylko to jedno zeznanie. - Mówiła teraz powoli, ostrożnie ważąc każde słowo. -
Dlatego jeszcze nie zarządziłam odcięcia miasta.
- A zatem odnalezienie tego człowieka to priorytetowe zadanie. Im dłużej pani czeka,
tym większy obszar trzeba będzie odgrodzić i tym mniejsze są szanse na powodzenie
operacji.
- Radiowozy patrolują już główne drogi Cairns. Nasi ludzie obstawili też terminal
kolejki podniebnej i stację kolejową.
- Doskonale. Mogę teraz przesłuchać kelnerkę?
Kapitan Finemore wpatrywała się w niego bez słowa.
Ostrzeżenie Simona zostało sformułowane bardzo jasno i wysłane z upoważnienia
gubernatora stanu. Jednak przesłał je jako wiadomość prywatną, by umożliwić pani kapitan
zachowanie twarzy przy podwładnych. No chyba, że postanowiłaby je upublicznić i
spektakularnie zniszczyć własną karierę.
- W porządku, najgorsze już chyba minęło - powiedziała takim tonem, jakby robiła mu
przysługę.
- Dziękuję. To bardzo miłe z pani strony. - Simon otworzył drzwi do baru i wszedł.
Wewnątrz znajdowało się kilkunastu ratowników klęczących przy ofiarach
naszprycowanych toksyną. Przekrzykiwali się nawzajem, zadając pytania i udzielając
odpowiedzi.
Gorączkowo grzebali w torbach, próbując odnaleźć środki przeciwdziałające. Wokół
walał się porozrzucany sprzęt medyczny. Ich membrany optyczne gęsto pokryte były
skryptem dotyczącym potencjalnych metod leczenia.
Ofiary drżały i trzęsły się spazmatycznie, bębniąc piętami o podłogę. Pociły się
obficie i pojękiwały, pogrążone w bolesnych koszmarach. Jedno z ciał zapakowano już do
czarnego worka.
Simon widywał takie rzeczy już wielokrotnie podczas operacji realizacji aktywów -
choć zwykle na większą skalę. Jedna Skóra zawierała dość amunicji, aby zatrzymać
nadciągający tłum. Ostrożnie przeszedł pomiędzy ciałami, starając się nie przeszkadzać
ratownikom. Policjanci i technicy oglądali ściany i stoły, dodatkowo potęgując ogólny chaos.
Kelnerka siedziała przy kontuarze w przeciwległym końcu baru, w ręku kurczowo
ściskała szklankę z whisky. Była kobietą w średnim wieku, miała pełną, mięsistą twarz i
włosy ufryzowane w niemodną trwałą ondulację. Sprawiała wrażenie, jakby nic do niej nie
docierało.
Strona 12
Simon z niesmakiem zauważył, że w jej DNA nie było ani jednego wirusowo
wpisanego chromosomu. Biorąc pod uwagę, czym się zajmowała, brak w-wpisu oznaczał, że
prawdopodobnie wykazywała niską inteligencję, miała kiepską fizjologię i żadnych ambicji.
Ot, wieczna ofiara losu.
Obok niej siedziała na stołku jakaś policjantka, spoglądając na nią ze współczującym
wyrazem twarzy. Simon pomyślał, że gdyby zapamiętała cokolwiek z owego rzekomego
specjalistycznego szkolenia, to przede wszystkim wyprowadziłaby świadka z miejsca zbrodni.
AS nie zdołał odnaleźć nazwiska kelnerki - najwyraźniej w tym barze nie używano
żadnych programów do księgowości i zarządzania. Nie mógł namierzyć nawet
zarejestrowanego połączenia do puli danych - lokal miał tylko numer telefonu.
Simon usiadł na stołku obok kelnerki.
- Witaj. Jak się czujesz, eee...?
Kobieta spojrzała na niego załzawionymi oczami.
- Sharlene.
- Sharlene. To musiało być straszne przeżycie. - Uśmiechnął się do policjantki. -
Chciałbym porozmawiać z Sharlene na osobności.
Kobieta obrzuciła go złym spojrzeniem, ale wstała i odeszła. Najprawdopodobniej
poszła się poskarżyć kapitan Finemore.
Adul stanął za Sharlene, obserwując bar. Ludzie omijali go szerokim łukiem.
- Proszę powiedzieć mi, co tu zaszło - polecił Simon. - Bardzo mi przykro, ale muszę
to wiedzieć szybko.
- Jezu. - Sharlene zadrżała. - Chciałabym o tym po prostu zapomnieć, wie pan? -
Uniosła szklankę do ust, ale potem zamrugała ze zdziwieniem, bo Simon położył rękę na jej
dłoni, przyciskając ją do kontuaru.
- Ten przestępca bardzo cię wystraszył, prawda?
- Jak cholera.
- To zrozumiałe. Jak widziałaś, tego rodzaju człowiek może cię przyprawić o poważny
fizyczny dyskomfort. Ja zaś mogę zniszczyć całe twoje życie jednym telefonem. Ale na tym
nie poprzestanę. Zniszczę też twoją rodzinę. Nikt z nich już nigdy nie dostanie pracy.
Pozostaną wam tylko zasiłki i inne ochłapy przez całe pokolenia. A jeśli będziesz mnie dalej
drażnić, pozbawię was nawet prawa do zasiłku. Chcesz razem z matką pracować jako kurwa
dla żołnierzy Z-B? Bo tylko to wam pozostanie. Umrzecie przedwcześnie na Wybrzeżu,
zarażone syfem i zajebane na śmierć.
Sharlene gapiła się na niego z otwartymi ustami.
Strona 13
- A teraz powiedz mi to, co chcę wiedzieć. Wysil ten żałosny strzępek ciała, który
nazywasz mózgiem, a może nawet dostaniesz nagrodę. Jak będzie, Sharlene? Będziesz mnie
wkurzać czy zaczniesz współpracować?
- Chcę... chcę pomóc - wyjąkała kobieta.
Simon uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Znakomicie. A teraz powiedz: czy ten człowiek był ubrany w Skórę?
- Nie. Nie do końca. Miał tylko dziwne ramię. Widziałam je, gdy płacił za piwo. Było
bardzo grube i miało dziwny kolor.
- Jakby się mocno opalił?
- Tak. Właśnie tak. Było ciemne, ale nie tak bardzo jak u aborygenów.
- Tylko ramię?
- Tak. Ale miał też jakieś zawory na szyi. Wie pan, jak u potwora Frankensteina, ale
zrobione z ciała. Widziałam je, wystawały tuż nad kołnierzem.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie zmyśliłam tego. To był żołnierz Zantiu-Braun.
- I co się stało? Tak po prostu wszedł i wszystkich zastrzelił?
- Nie. Rozmawiał z jakimś gościem. Potem Jack i paru innych podeszło do niego,
chyba szukali kłopotów. Jack już taki jest, ale to dobry chłopak. A potem już poszło.
- Ten człowiek wypuścił strzałki?
- Tak. Zobaczyłam, jak wyciąga rękę w górę i wtedy ktoś krzyknął, że facet jest w
Skórze. Wskoczyłam za bar. Potem wszyscy zaczęli krzyczeć i padli na podłogę. Gdy
wstałam, już tylko leżeli. Z początku myślałam... myślałam, że nie żyją.
- Wtedy wezwałaś policję.
- Tak.
- Widziałaś już wcześniej tego człowieka?
- Chyba nie. Ale możliwe, że już tu był. Przychodzi tu wielu ludzi.
Simon rozejrzał się wokół i siłą woli powstrzymał grymas obrzydzenia.
- Tak, z całą pewnością. A ten człowiek, z którym rozmawiał sprawca... widziałaś go
kiedyś?
- Nie. Ale...
- Tak?
- On też był z Zantiu-Braun.
- Na pewno?
- Aha. Pracowałam w różnych barach na Cairns. Nauczyłam się rozpoznawać
Strona 14
żołnierzy, nie tylko po zaworach.
- W porządku. A zatem nasz strzelec przyszedł, kupił piwo i podszedł prosto do tego
drugiego żołnierza, tak?
- Tak. To wszystko.
- Spróbuj sobie przypomnieć: czy któryś z nich był zaskoczony widokiem tego
drugiego?
- Nie. Ten który przyszedł pierwszy, pił sam przy stoliku, jakby na kogoś czekał.
- Dziękuję. Bardzo mi pomogłaś.
Gdy wyszedł z baru, kapitan Finemore obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.
- Co się stało?
- Nic - odparł Simon. - To nie była Skóra. Sprawca używał jakiegoś pistoletu
rozbryzgowego. Szkoda, że chemik nie przyjrzał się uważniej strukturze molekularnej, gdy
próbował ją zretrosyntetyzować.
- Szkoda? - kapitan zacisnęła usta w wąską kreskę. - Mamy tu jednego zabitego, a
reszta może nigdy nie wyzdrowieć.
- A zatem pewnie ucieszy panią wiadomość, że już sobie idziemy. - Simon wskazał na
zatarasowaną ulicę. - Teraz wszystko należy do pani. Ale jeśli będzie pani potrzebować
pomocy przy namierzeniu Strzelca, to proszę dać znać. Naszym chłopcom przyda się
odrobina prawdziwego treningu.
- Będę o tym pamiętać - odparła Finemore.
Podobnie jak przedtem, policjanci i cywile rozstępowali się przed Simonem z
milczącą wrogością. Szybko przeprowadził procedurę uruchomienia TVL77D i poderwał go
ze spieczonego błota. Jego osobisty AS twierdził, że żadna Skóra nie została pobrana ze
zbrojowni na Cairns bez autoryzacji.
- Sprawdź to - polecił Adulowi. - Chcę wiedzieć, kto łazi po okolicy w Skórze.
- Jakiegoś żołnierza napadli w barze. Myślisz, że to naprawdę takie ważne?
- Sam incydent - nie. Ale fakt, że nie zarejestrowano braku Skóry - już tak. Poza tym
ciekaw jestem, dlaczego dwaj żołnierze mieliby się spotykać w takiej norze.
- Tak, sir.
***
Baza Trzeciej Floty Zantiu-Braun znajdowała się na miejscu starego
Międzynarodowego Portu Lotniczego Cairns, na północ od miasta. Już od dawna nie latały
stamtąd komercyjne linie - głównym środkiem transportu była kolej magnetyczna TranzAus,
transportująca pasażerów i towary na północ z prędkością pięciuset kilometrów na godzinę.
Strona 15
Płytę postojową zajmowała teraz eskadra helikopterów, a także kosmolotów z napędem
scramjet i kilka samolotów ponaddźwiękowych, ciemnych i przypominających kształtem
rakiety. Osiem ciężkich samolotów turbośmigłowych pozostawało do dyspozycji cywilnej
straży przybrzeżnej i służb ratowniczych, obejmując teren aż do Nowej Gwinei. W efekcie,
przestrzeń powietrzna ponad Cairns należała do najbardziej ruchliwych miejsc w Australii,
nie licząc Sydney, gdzie znajdował się węzeł komunikacyjny pozostałych linii. Syntetyczne
paliwo wysokowodorowe zastąpiło naturalne paliwa płynne - było wprawdzie bardziej
ekologiczne, ale i droższe w produkcji. Wzrastające koszty spowodowały, że kwestia podróży
kosmicznych cofnęła do sytuacji z dwudziestego wieku - stały się domeną rządów, korporacji
i bogaczy.
Gdy turystyka masowa zamarła, a rolnictwo zostało praktycznie wyeliminowane za
sprawą żywności hodowanej w kadziach i pogarszającego się promieniowania
ultrafioletowego, Queensland szybko zamieniło się w gospodarczą pustynię. Wtedy właśnie
Zantiu-Braun otrzymała ulgi inwestycyjne z zerową stawką podatkową, by sfinansować
działalność polegającą na odnowieniu operacji Ziemia-orbita.
W tamtych czasach ich działalność była czysto komercyjna. Kosmoloty frachtowe
przewoziły moduły produkcyjne na stacje niskoorbitalne i wracały, wioząc cenne przedmioty
wyprodukowane w warunkach mikrograwitacji; kosmoloty pasażerskie przewoziły
tymczasem kolonistów na statki. Ale w roku 2307 wszystko się zmieniło. Realizacja aktywów
nagle stała się priorytetowym zadaniem, a rodzaje produktów wywożonych na orbitę również
uległy zmianie. Liczba kolonistów odlatujących z Cairns w ciągu dziesięciu lat spadła do zera
- ich miejsce zajął personel zajmujący się bezpieczeństwem strategicznym. Systemy wsparcia
Trzeciej Floty przejęły transporty przemysłowe.
Baza rozbudowała się gwałtownie, dokładając wciąż nowe baraki i kwatery
małżeńskie dla żołnierzy z działu bezpieczeństwa strategicznego. Inżynierowie i technicy
wybudowali sobie kilka rzędów nijakich molochów przypominających magazyny. Wokół
wyrosły nowe hangary i warsztaty serwisujące helikoptery. Olbrzymie połacie rządowej ziemi
wydzierżawiono, by służyły jako teren do ćwiczeń. A wszystkie te nowe nabytki wymagały
odpowiedniej administracji. Szklano-marmurowe wieżowce wyrosły u stóp wzgórz, górując
nad bazą i pobliskim oceanem.
Biuro Simona Rodericka mieściło się na najwyższym piętrze budynku Quadrill -
najnowszej i najbardziej przytulnej enklawy menedżerskiej Z-B. Po wylądowaniu na dachu z
miejsca udał się do swojego gabinetu, gdzie natychmiast musiał się zająć kolejną sesją
planowania zebrań i narad taktycznych. Kierownicy przychodzili i wychodzili z jego biura,
Strona 16
jakby był to jakiś łącznik na korytarzu. Każdy z nich miał dla niego jakąś propozycję, skargę
albo raport. W obecnych czasach tak bardzo polegano na sztucznej inteligencji, a jednak
Simon nigdy nie mógł się nadziwić, jak mało można osiągnąć bez nadzoru człowieka.
Większość ludzi potrzebowała po prostu solidnego kopniaka w tyłek, żeby nabrać motywacji i
zacząć się zachowywać jak dorośli. Nawet neurotronowe perły z przełącznikiem kwantowym
nie były w stanie tego zapewnić.
Po trzech latach spędzonych na miejscu Simon wiedział już, że po kampanii w
Thallspring będzie musiał przedstawić zarządowi parę drastycznych zaleceń. Po czterdziestu
pięciu latach ciągłej ekspansji dział bezpieczeństwa strategicznego był już pełen oficerów i
specjalistów do spraw zarządzania i niemal załamywał się pod ciężarem własnych danych.
Każde biuro codziennie generowało raporty i żądania; koordynowanie tych dokumentów,
nawet z pomocą trasowania AS, stawało się coraz trudniejsze. Pętlowe zaangażowanie
organizacyjne, czyli wstępna faza strategii zarządzania, zdawało się świetnym pomysłem, ale
po czterech dekadach ciągłej optymalizacji oprogramowanie używane przez Trzecią Flotę
stało się klasycznym zasobożercą - kolejnym niepotrzebnym obciążeniem. Od strony
teoretycznej zaangażowanie pętlowe wyglądało znakomicie. Doświadczenie zdobyte podczas
poprzedniej kampanii było wprowadzane na poziomie bazy. Na przykład: podczas ostatniej
kampanii temu i temu plutonowi skończyły się woreczki z krwią instalowane w Skórze - i to
aż dziesięć dni przed spodziewanym terminem zużycia. Tym razem dodano załącznik
dotyczący specjalnych wymogów do profilów logistycznych tychże plutonów. Kto mógłby
kwestionować potrzebę właściwego zaopatrzenia oddziałów na linii frontu? Jednak
dodatkowe woreczki z krwią trzeba było przewieźć na orbitę, co oznaczało więcej lotów,
więcej godzin dla załogi i więcej paliwa - a wszystko to należało wpasować w aktualny
harmonogram. Efekt domina, który za każdym razem wywoływał lawinę. Simon był
przekonany, że całą strukturę Trzeciej Floty należy uprościć na tyle, że w praktyce oznaczało
to rozwiązanie całej formacji i stworzenie nowej - od początku wykorzystującej nowoczesne
procedury zarządzania.
Przez ostatnie cztery miesiące, od czasu, gdy planowanie kampanii na Thallspring
rozpoczęło się na dobre, Simon koncentrował się na tym, by osobiście nadzorować kwestie
praktyczne, na przykład harmonogramy przeglądu statków, liczbę Skór, dostępność
helikopterów i podstawowego sprzętu. Jednak oznaczało to, że jego priorytetowe żądania i
rozkazy należało wpasować w bardzo już nasyconą strukturę dowództwa, tworząc kolejną
warstwę kierownictwa, którą AS zarządzający bazą z trudem integrował z resztą. Simon lubił
myśleć, że jego interwencja przyspieszała ogólny proces, ale nie było sposobu, by to ustalić.
Strona 17
Próżność klasy rządzącej. Złudne poczucie, że może coś zmienić.
Adul Quadan zjawił się dopiero pod wieczór, gdy słońce schowało się za łańcuch
wzgórz ciągnący się w pobliżu bazy. Simon stał właśnie przy oknie zajmującym całą ścianę,
spoglądając na złociste promienie padające zza okrągłych wzgórz, podczas gdy ostatni z
dowódców składał mu swój raport. Przed sobą widział coraz wyraźniejsze światła pasa
startowego, przypominające siatkę ulic jakiegoś nieistniejącego miasta, wzywającą
helikoptery do domu na noc. Na południu widniała neonowa korona Wybrzeża Cairns,
wznosząca się na tle ciemniejącego nieba. W dole nad wodą właśnie otwierały się kluby,
kasyna i bary; tanie automaty do gry i dziewczęta przesyłające żołnierzom dobrze
wykalkulowane uśmiechy.
Bywały takie chwile, gdy Simon prawie zazdrościł im tego prostego życia: nic tylko
walczyć, rżnąć i zapominać o całym świecie, choć była to dokładna antyteza jego przekonań.
Ci ludzie nie musieli codziennie znosić takiego poziomu stresu. Był to jeden z powodów, dla
których przydzielił strzelcowi z Kurandy wyższy priorytet, niż powinien - potrzebował
jakiegoś pretekstu, by wyjść z biura.
Drzwi zamknęły się za ostatnim dowódcą.
- Masz dla mnie jakieś nazwisko? - spytał Simon.
- Obawiam się, że nie, sir - odparł Adul. - To wszystko wygląda bardzo dziwnie.
- Czyżby? - Simon wrócił do biurka i usiadł. Oczyścił panele holograficzne ze
skryptów i wykresów, spoglądając na agenta oczekująco poprzez przezroczyste szkła
okularów. - Mów dalej.
- Zacząłem od zbrojowni. Skóry będące w naprawie wydały mi się dość oczywistym
rozwiązaniem. Nasz człowiek mógł zabrać ramię, a komputer nadal pokazywał status
kombinezonu jako „w naprawie". Przesłuchał każdego technika. Przysięgali, że wszystkie
kombinezony są kompletne. Żadnych brakujących ramion.
- Może to jeden z nich był tym strzelcem? - zasugerował Simon.
- Niemożliwe. Mógłby się wymknąć na jakieś pół godziny, zanim ktoś zauważyłby
jego nieobecność, ale nie zdołałby dojechać aż do Kurandy. Mój osobisty AS sprawdził
nagrania ze wszystkich kamer bezpieczeństwa. Wszyscy byli w bazie.
- W porządku. Kontynuuj.
- Kolejnym podejrzanym mógłby być żołnierz przebywający na ćwiczeniach, który
odłączył się od grupy. To byłoby dość łatwe. Dzisiaj zaplanowano ćwiczenia w Skórach dla
osiemnastu plutonów. Najbliższy teren ćwiczebny w okolicach Kurandy znajduje się
sześćdziesiąt pięć kilometrów stąd. Wszystkie Skóry przybyły tam dziś rano, a mój AS
Strona 18
polecił wszystkim dowódcom plutonów, by natychmiast przeliczyli swoich ludzi.
- Nikogo nie brakuje?
- Ani jednego. Mam nawet listę żołnierzy, którzy nie zjawili się na ćwiczeniach.
Trzech było rannych. Szpital potwierdził ich alibi. Dwóch miało wadliwe kombinezony i
zostali odesłani do bazy. Zbrojownia potwierdza ich położenie.
- Ciekawe.
- Wtedy sprawdziłem nieboskan. - Adul wskazał głową holograficzne panele. DNI
trasował pliki obrazów.
Simon przyglądał się obrazowi. Główna ulica Kurandy ukazała mu się w nieco
wyblakłych barwach. Rozpoznał dach z namalowanym otwartym okiem. Wtedy już łatwo
było ustalić, który z budynków to bar. Ulicą jechało parę pikapów, chodnikiem szło kilkoro
przechodniów. Wokół jednego z nich zaczęła migać biała obręcz.
- To właśnie nasz człowiek - oznajmił Adul. - I Bóg jeden wie, jak wygląda naprawdę.
Simon powiększył obraz, czując, że coraz bardziej podoba mu się ta sprawa. Godny
przeciwnik i tak dalej. Jakość obrazu pozostawiała wiele do życzenia. Małe satelity
szpiegowskie używane przez Z-B do monitorowania całej Ziemi miały zapewniać jedynie
ogólny obraz. Ich podstawową funkcją było nagrywanie w czasie rzeczywistym wszędzie,
gdzie tylko mogły to robić w dużej rozdzielczości. Jednak nawet przy tak ograniczonej
pamięci zdołał dostrzec pewną ciekawą rzecz.
- Duży kapelusz.
- Tak, sir. Cofnąłem się i śledziłem go od momentu, gdy wysiadł z pociągu na dworcu
w Kurandzie. Cały czas miał go na sobie i ani razu nie spojrzał w górę.
- A ten człowiek, z którym się spotkał?
- Ten sam problem.
Obraz zmienił się, ukazując scenę nagraną osiem minut wcześniej. Klatka po klatce
można było obejrzeć, jak jeep z napędem na cztery koła podjeżdża do baru. Kierowca wysiadł
i wszedł do środka.
- Sklepikarze muszą mieć krociowe zyski na tych kapeluszach - mruknął Simon.
Pochylił się naprzód, wpatrując w zatrzymany obraz. - Czy to nie jest czasem nasz jeep?
- Tak, sir - przyznał ciężko Adul. - Nieboskan zapisał numer rejestracyjny, 5867 ADL
96. Według programu do inwentaryzacji środków transportu ten samochód stał tu dziś przez
cale popołudnie. Użyłem nieboskanu, aby ustalić, kiedy wyjechał i wrócił do bazy. Za
każdym razem korzystał z bramy numer dwanaście, ustaliłem też dokładną godzinę. Przejazd
nie figuruje w logach bramy.
Strona 19
- Czy logi bramy są chronione przez e-alfa?
- Nie, program do inwentaryzacji też go nie używa. Korzystają z szyfrowania
trzeciego stopnia.
- A zatem są bardzo dobrzy - Simon z uznaniem skinął głową panelowi
holograficznemu. - Założę się, że nie zdołasz też ustalić, kiedy strzelec wsiadł do pociągu na
Cairns ani kiedy wysiadł na terminalu.
- Mój AS już się tym zajmuje.
Simon wyłączył obraz i obrócił się na krześle, tak by patrzeć znów w stronę okna.
Imponujące wiązki promieni znikły, pozostawiając jedynie zarys ostrych sylwetek na tle
ciemniejącego nieba.
- Wiedzą, jak uniknąć nagrania przez nieboskan i potrafią posłużyć się sprzętem z
bazy, nie pozostawiając śladu. Co oznacza, że mogą to być albo oficerowie posiadający
wysokopoziomowy kod dostępu, albo bardzo doświadczeni żołnierze, którzy znają ten system
na wylot. Ta kelnerka wzięła ich za żołnierzy.
- To nie ma sensu. Dlaczego dwaj żołnierze mieliby zadawać sobie tyle trudu tylko po
to, żeby napić się razem piwa? Nie mogli przeskoczyć wieczorem przez płot i wyrwać się na
Wybrzeże jak normalni ludzie?
- Dobre pytanie. Najwyraźniej uznali te środki ostrożności za konieczne.
- Co mam teraz zrobić?
- Pracuj nad tym dalej. Ale jeśli najnowsze poszukiwania nie dadzą rezultatu, to nie
wpadaj w rozpacz. I bądź w kontakcie z kapitan Finemore. Wątpię, by coś znalazła, ale nigdy
nic nie wiadomo. Może w końcu stanie się cud.
- A zatem ujdzie im to na sucho.
- Nie wiemy, co zamierzali, ale tak, na to wygląda.
Strona 20
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez całą noc padał deszcz i gładkie, kamienne ulice Memu Bay były rankiem śliskie
od wody. Niedługo potem, gdy tropikalne słońce wzniosło się nad horyzont, kamienne bloki
zaczęły parować, sprawiając, że wilgotność stała się nieznośna. Jednak po południu powietrze
ochłodło, pozostawiając miłe uczucie świeżości.
Denise Ebourn wyprowadziła dzieci na zewnątrz, by nacieszyły się resztą dnia.
Budynek przedszkola, w większości otwarty, osłonięty był dachem podpartym wysokimi,
ceglanymi kolumnami. Pnące rośliny oplatały kolumny i pełzły po dachu, zasypując rynsztok
kaskadą szkarłatnych i purpurowych kwiatów. Przebywanie pod okapem nie było zbyt
uciążliwe, ale podobnie jak jej podopieczni, Denise wolała znaleźć się na zewnątrz i cieszyć
się wolnością.
Pobiegli poprzez przedszkolny ogródek, śmiejąc się, podskakując, pełni energii.
Denise spacerowała pomiędzy huśtawkami i zjeżdżalniami, pilnując, by dzieci się nie
przemęczyły ani nie robiły nic niebezpiecznego. Gdy upewniła się, że jej podopieczni
zachowują się na tyle grzecznie, jak w ogóle pięciolatki potrafią, oparła się rękami o
otaczający murek, który sięgał jej do piersi, i odetchnęła głęboko, patrząc na miasteczko.
Większość Memu Bay wybudowano na terenie napływowym w kształcie półksiężyca,
na samym końcu łańcucha górskiego. Był to idealnie osłonięty naturalny port. Droższe domy
znajdowały się na niskich zboczach porośniętych trawą wzgórz. Rzymskie wille i
kalifornijsko-hiszpańskie hacjendy wyposażone w ogrody tarasowe w postaci długich stopni,
które majestatycznie zstępowały ze stoków. Gdzieniegdzie widać było lśniącą turkusową
plamę basenu otoczonego przez wysokie topole i kolumienki owinięte różami. Jednak
większość obszaru miasta mieściła się u podnóża gór. Podobnie jak wszystkie nowe miasta,
przecinał je szeroki bulwar obrzeżony drzewami, który następnie rozdzielał się na siatkę
mniejszych dróg prowadzących na przedmieścia. Zarówno apartamentowce, jak i biura
pomalowano na biały kolor, który aż lśnił w promieniach popołudniowego słońca, przecięty
gdzieniegdzie przydymionymi szybami. Balkony aż opływały w wiszącą roślinność. Z
płaskich dachów sterczały podobne do żagli panele słoneczne, leniwie obracające się w
świetle i rzucające długie cienie na srebrzyste żeberka ciągnących się w dole wymienników
ciepła. Oślepiającą biel miasta przełamywała zieleń kilku parków: zielone oazy pośród morza