Hamilton Peter F. - Upadek smoka

Szczegóły
Tytuł Hamilton Peter F. - Upadek smoka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Hamilton Peter F. - Upadek smoka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Hamilton Peter F. - Upadek smoka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Hamilton Peter F. - Upadek smoka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Peter F. Hamilton Upadek Smoka Fallen Dragon Tłumaczenie Krystyna Chodorowska Strona 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY W dawnych czasach pracownik działu bezpieczeństwa strategicznego korporacji Zantiu-Braun okazałby się w tym barze mile widzianym gościem. Dostałby pierwsze piwo na koszt lokalu, a bywalcy słuchaliby z podziwem jego opowieści o życiu na innych planetach. Jednak to samo można by powiedzieć o każdym miejscu na ziemi w połowie dwudziestego czwartego wieku. Blask międzygwiezdnych wypraw przemijał powoli, niczym urok starzejącej się aktorki. I jak zwykle powodem okazał się brak pieniędzy. W tym barze również się nie przelewało. Lawrence Newton dostrzegł to, gdy tylko wszedł do środka. Lokal nie był odnawiany już od wielu dziesięcioleci. Podłużny pokój urządzony w drewnie, skorodowany dach z blachy węglowej podtrzymywały grube krokwie, wzdłuż ściany biegł długi kontuar, za którym świeciły matowe neony reklamujące od dawna nieprodukowane marki piwa i lodów. W górze obracały się wielkie wiatraki, których data gwarancji minęła już kilka stuleci temu, prymitywne elektryczne silniki brzęczały, z wysiłkiem poruszając duszne powietrze. Tak właśnie wyglądała obecnie Kuranda. Miasto leżało wysoko na skalistym płaskowyżu ponad Wybrzeżem Cairns i przez wiele lat przynosiło krociowe zyski jako jedna z najpopularniejszych pułapek na turystów w Queensland. Spoceni, spaleni słońcem Europejczycy i Japończycy przejeżdżali kolejką podniebną ponad lasem tropikalnym, podziwiając bujną roślinność, następnie ruszali do sklepów z pamiątkami i restauracji znajdujących się przy głównej ulicy. Później wsiadali w starożytną linię kolejową jadącą wzdłuż Doliny Barrona, by podziwiać skaliste urwiska i białe spienione wodospady. Turyści wprawdzie wciąż przybywali do miasta, aby podziwiać naturalne bogactwa Queensland, jednak obecnie byli to przeważnie członkowie rodzin korporacyjnych, skierowani przez Z-B do swej nadmiernie rozbudowanej bazy w porcie kosmicznym, której obecność zdominowała Cairns zarówno fizycznie, jak i gospodarczo. Ci ludzie nie mieli zbyt wiele pieniędzy, nie byli też zainteresowani wydawaniem ich na koszulki zadrukowane w oryginalne wzory aborygenów, ani na trąbki didgeridoo, ani na ręcznie rzeźbione wisiorki symbolizujące ducha tej ziemi, przez co sklepiki przy głównej ulicy Kurandy w końcu zbankrutowały, aż zostały tylko najtańsze - a one same w sobie zniechęcały do zwiedzania Strona 3 okolicy. Obecnie ludzie wysiadali na terminalu kolejki podniebnej i szli prosto na urokliwy dworzec kolejowy w stylu lat dwudziestych dwudziestego stulecia, zupełnie ignorując pobliskie miasteczko. Dzięki temu lokale pozostawały wyłącznie do użytku miejscowych, a oni skwapliwie z tego korzystali. Nie mieli tu nic innego do roboty: Z-B przywoziła ze sobą własnych techników - wykwalifikowaną siłę roboczą, ludzi z dyplomami i doświadczeniem w inżynierii kosmicznej. Lokalne inicjatywy na rzecz promocji zatrudnienia obejmowały wyłącznie najgorsze prace manualne. Żaden mieszkaniec Kurandy nie podjąłby się takiego zajęcia - nie ta kultura. Dzięki temu bar wydał się Lawrence'owi wręcz idealnym miejscem na spotkanie. Stanął w drzwiach i uważnie obejrzał wnętrze lokalu, podczas gdy nad jego głową z hukiem przelatywała formacja helikopterów wsparcia taktycznego TVL88, zmierzających na teren ćwiczebny koło Port Douglas na północ od miasta. W barze siedziało kilkunastu klientów, kryjąc się przed palącym południowym słońcem; wysocy, barczyści mężczyźni, o nalanych, zaczerwienionych od piwa twarzach. Kilku grało w bilard, jeden samotny pijaczek kiwał się przy barze, reszta siedziała w małych grupkach wzdłuż przeciwległej ściany. Mózg Lawrence'a działał w pełnym trybie bojowym i natychmiast odszukał potencjalne drogi ewakuacji. Mężczyźni patrzyli w milczeniu, jak przybysz podchodzi do baru i zdejmuje z głowy słomkowy kapelusz o idiotycznie szerokim rondzie. Poprosił barmankę o puszkę piwa. Mimo że był w cywilu - niebieskie szorty do kolan, luźna koszulka z napisem „Wielka Rafa Barierowa" - jego wyprostowana sylwetka i krótko przystrzyżone włosy zdradzały w nim żołnierza Z-B. Wszyscy miejscowi to wiedzieli, a on wiedział, że oni wiedzą. Zapłacił za piwo gotówką, kładąc na kontuarze kilka dolarów pacyficznych. Jeśli barmanka zauważyła, że jego prawa ręka i przedramię są większe, niż powinny, to nie skomentowała tego. Mruknięciem dał jej do zrozumienia, by zatrzymała resztę. Człowiek, z którym przyszedł się spotkać, siedział samotnie, zaraz przy wejściu na zaplecze. Pognieciony kapelusz, równie wielki jak Lawrence'a, leżał na stole obok piwa. - Nie mogłeś wybrać jakiegoś lokalu bardziej na uboczu? - spytał porucznik sztabowy Colin Schmidt. Jego gardłowy niemiecki akcent sprawił, że kilku bywalców rozejrzało się wokół, mrużąc podejrzliwie oczy. - Odpowiada mi to miejsce - odparł Lawrence. Znał Colina od dwudziestu lat, które spędził w dziale bezpieczeństwa. Obaj odbyli szkolenie podstawowe w Tuluzie. Dwóch dziewiętnastoletnich żółtodziobów przeskakujących w nocy przez płot, by wyrwać się do Strona 4 miasta, do klubu i na dziewczyny. Kilka lat później, po kampanii w Quation, Colin zapisał się na szkolenie dla oficerów - był to z jego strony oportunistyczny manewr, który jakoś nie zaprocentował. Nie wykazywał dość zaangażowania, nie miał też tyle udziałów, co inni młodzi oficerowie. W ciągu piętnastu lat powoli awansował poziomo, a ostatecznie skończył w dziale planowania strategicznego jako utytułowany chłopiec na posyłki inteligentnych programów, zarządzający oprogramowaniem do alokacji zasobów. - Co to za sprawa, że nie mogliśmy o niej pogadać w bazie? - Chcę dostać przydział dla swojego plutonu - oznajmił Lawrence bez ogródek. - Możesz mi to załatwić? - Jaki przydział? - Na Thallspring. Colin popił z puszki. Gdy znów się odezwał, jego głos był przyciszony, jakby pełen poczucia winy. - A kto w ogóle wspominał o Thallspring? - Właśnie tam ma się odbyć kolejna realizacja aktywów. - W tej samej chwili ponad dachami przeleciała kolejna grupa TVL88. Wirniki pracowały w normalnym trybie. Hałas był na tyle głośny, by wprawić w drganie skorodowany dach. Wszyscy odruchowo zerknęli w górę, gdy huk na chwilę zagłuszył rozmowy. - Daj spokój, Colin, chyba nie będziesz mi wmawiał, że to zastrzeżona informacja? Kto niby miałby ostrzec tych biednych sukinkotów, że ich najeżdżamy? To dwadzieścia trzy lata świetlne stąd. Wszyscy w bazie wiedzą, dokąd się wybieramy. Większość miejscowych także. - Dobra, dobra. Czego konkretnie chcesz? - Przydziału do grupy zadaniowej w Memu Bay. - W życiu o nim nie słyszałem. - Wcale mnie to nie dziwi. Mały gówniany obszarek pełen przemysłu morskiego i bioprzemysłu, jakieś cztery i pół tysiąca kilometrów od stolicy. Stacjonowałem tam ostatnim razem. - Ach! - Colin rozluźnił dłoń zaciśniętą na puszce. - Co tam jest? - Z-B przejmie wszystkie produkty biochemiczne i maszyny, tylko to jest na liście aktywów. Pozostałe rzeczy... cóż, zostawia to pewne pole dla działalności prywatnej, jeśli ktoś wykazałby się odpowiednią zapobiegliwością. - Cholera, a myślałem, że jesteś uczciwszy ode mnie. Kiedyś chyba mówiłeś, że chcesz zgromadzić wystarczająco dużo udziałów, by zostać oficerem na statku? - Tak, ale minęło dwadzieścia lat i przez ten czas dochrapałem się ledwie sierżanta. I Strona 5 to tylko dlatego, że Ntoko nie wrócił z Santa Chico. - Santa Chico. Jezu, ja pierdolę. Zapomniałem, że też tam byłeś. - Colin potrząsnął głową na samo wspomnienie. Współcześni historycy porównywali Santa Chico do wyprawy Napoleona na Moskwę. - Okej, załatwię ci przydział do Memu Bay. Co będę z tego miał? - Dziesięć procent. - Niech będzie. Ale od czego? - Od tego, co tam znajdę. - Tylko nie mów, że znalazłeś ostatni odcinek Kierunek: chory ząb. - Kierunek: horyzont. Ale nie, tyle szczęścia nie miałem. - Twarz Lawrence'a nawet nie drgnęła. - Muszę ci zaufać, co? - Musisz mi zaufać. - Chyba dam radę. - Jest jeszcze coś. Musisz zajrzeć do działu logistyki, w Durrell, w stolicy. Trzeba załatwić nam bezpieczny transport z powrotem - prawdopodobnie ewakuację medyczną - ale szczegóły zostawię tobie. Znajdź pilota, który nie będzie zadawał pytań o ładunek i zgodzi się go zabrać na orbitę. - Znajdź mi takiego, który zapyta. - Colin wyszczerzył zęby. - To szczwane gnoje. - Musi być ze mną uczciwy. Nie dam się obedrzeć ze skóry. Jasne? Nie tym razem. Colin natychmiast spoważniał, widząc, ile ledwie skrywanego gniewu widnieje w grymasie przyjaciela. - Jasne, Lawrence, możesz na mnie polegać. Jaka masa wchodzi w grę? - Nie mam pewności. Ale o ile się nie mylę, to po plecaku na człowieka. Wystarczy, żeby kupić każdemu z nas po pakiecie menedżerskim. - A niech mnie! Łatwe pieniądze! Zetknęli się puszkami i wypili za to. Wtedy Lawrence dostrzegł, że trzech miejscowych kiwa porozumiewawczo głowami i wstaje od stołu. - Przyjechałeś samochodem? - spytał Colina. - Jasne, przecież mówiłeś, żebym nie jechał pociągiem. - Idź już. Ja się tym zajmę. Colin zmierzył nadchodzących wzrokiem, kalkulując coś szybko. Już od lat nie był na froncie. - Do zobaczenia na Thallspring. - Włożył z powrotem swój idiotyczny kapelusz i wyszedł tylnym wyjściem. Strona 6 Lawrence wstał i zwrócił się do trzech obcych z ciężkim westchnieniem. Wybrali sobie zły dzień na obsikiwanie terenu. Specjalnie wybrał ten bar, by ich spotkanie nie zwróciło uwagi nikogo z Z-B. Wyprawa na Thallspring była jego ostatnią szansą na przyzwoitą przyszłość. Nie miał już wielkiego wyboru. Mężczyzna stojący na przedzie - oczywiście największy z nich trzech - uśmiechał się zaciśniętymi wargami, jak człowiek, który wie, że za chwilę wbije zwycięskiego gola. Jego towarzysze zostali nieco z tyłu. Pierwszy z nich był bardzo młody, ledwie dwudziestoletni, i popijał teraz z puszki. Drugi ubrany był w dżinsową kamizelkę ukazującą fosforyzujące tatuaże poprzecinane bliznami po nożach. Niezwyciężone trio. Zawsze zaczynało się tak samo. Jeden z nich rzuci jakąś uwagę w rodzaju: „Myślałem, że wy, korporacyjni, jesteście za dobrzy, żeby z nami pić". Słowa były w zasadzie nieważne - same odzywki miały tylko na celu podbudować ich ego, aż w końcu któryś zadał pierwszy cios. Ten sam idiotyczny rytuał odbywał się w każdym podrzędnym barze na każdej ludzkiej planecie. - Nie zaczynajcie, chłopaki - powiedział obojętnie Lawrence, jeszcze zanim się odezwali. - Po prostu zamknijcie się i usiądźcie. Już sobie idę. Wysoki mężczyzna przesłał swoim kumplom porozumiewawczy uśmieszek, jakby chciał powiedzieć: „Wiedziałem, że stchórzy", i parsknął pogardliwie. - Nigdzie nie pójdziesz, korpochłoptasiu - wycedził i zamachnął się olbrzymią pięścią. Lawrence odchylił się w pasie, odruchowo i szybko. Wyprowadził kopniak, a jego but wbił się wysokiemu w kolano. Jego kumpel w kamizelce chwycił krzesło i wycelował nim w głowę Lawrence'a. Grube prawe przedramię odbiło cios zaimprowizowanej maczugi. Noga mebla trafiła tuż nad łokciem, ale Lawrence nawet nie mrugnął okiem, nie mówiąc o jęczeniu z bólu. Napastnik zatoczył się w tył, zupełnie wytrącony z równowagi. Wyglądał, jakby trafił w litą skałę. Zagapił się na rękę Lawrence'a, a oczy rozszerzyły mu się z przerażenia, gdy zamroczony alkoholem umysł poskładał wreszcie fakty. W całym barze rozległ się zgrzyt odsuwanych krzeseł. Bywalcy ruszyli na pomoc kolegom. - Nie! - wrzasnął mężczyzna w kamizelce. - Gość jest w Skórze! Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Młody chłopak sięgnął po duży nóż myśliwski przy pasie, pozostali otoczyli ich ze wszystkich stron. Lawrence uniósł rękę, wyrzucając pięść w powietrze. Poczuł delikatne falowanie w okolicy nadgarstka, gdy mięśnie perystaltyczne wypchnęły strzałki z magazynków do przewodów wylotowych. Tuż nad jego nadgarstkiem uformował się krąg niewielkich, Strona 7 suchych otworów, z których wyjrzały czarne dysze. Potem wystrzelił z nich rój strzałek. Wychodząc z baru, Lawrence odwrócił tekturową kartkę na drzwiach tak, by napis głosił ZAMKNIĘTE i zamknął za sobą drzwi. Upewnił się, że kapelusz jest nałożony prosto - pedantyczny gest miał pomóc ukryć gniew. Niech szlag trafi dział uzbrojenia. Ci gnoje nigdy nie ryzykowali zbytniej ostrożności, zawsze przesadzając w drugą stronę. Zanim wyszedł, zobaczył jeszcze, jak dwóch napastników leżących na podłodze wpada w konwulsje - poziom toksyny w strzałkach okazał się za wysoki jak na zwykłe obezwładnienie. Już niedługo miało się tu zaroić od policji. Na werandzie siedziała jakaś para Latynosów, studiując laminowane menu. Lawrence uśmiechnął się do nich grzecznie i odszedł w stronę terminalu podniebnej kolejki. *** Gdy helikopter TVL77D wiozący Simona Rodericka, koordynatora współpracy korporacyjnej, nadleciał z cichym szeptem nad miasto, główną ulicę zdążyły już zatarasować karetki i radiowozy. Stały zwrócone do siebie pod najrozmaitszym kątem, blokując całą ulicę na odcinku trzydziestu metrów po obu stronach baru. Najwyraźniej nie było tu żadnych węzłów kierujących ruchem, pozwalającym przeprowadzić kierowców przez miasto. Bardzo to pasowało do jego upartego, archaicznego charakteru. Simon potrząsnął głową, rozbawiony panującym wokół chaosem. Kierowcy pogotowia nigdy nie mogli się oprzeć pokusie dramatycznego hamowania z piskiem opon. Jeśli ktoś z rannych potrzebował pomocy lekarskiej, to miał pecha - najbliższe pojazdy należały do policji. Ratownicy w zielonych kombinezonach z trudem przeciskali się ulicą z noszami, ich twarze były spocone z wysiłku. - Boże, przecież to powinno być takie proste - poskarżył się Adul Quan, zajmujący siedzenie obok Simona. Funkcjonariusz wywiadu Trzeciej Floty przycisnął twarz do bocznego okna i spojrzał wprost na miasto. Nie lubił używać czytników sensorowych bezpośrednio współpracujących z układem nerwowym - twierdził, że przeskoki z jednego punktu widzenia do drugiego przyprawiają go o zawroty głowy. - Powinniśmy im złożyć ofertę na kierowanie operacjami cywilnymi. Przynajmniej dajmy im system koordynacyjny AS i wprowadźmy ich w obecne stulecie. - Wszyscy nasi ludzie mają wszczepiony jakiś system monitoringu medycznego na wypadek problemów - odparł Simon. - Możemy ich odnaleźć, gdziekolwiek by się znaleźli. Tylko to się liczy. - Ale to byłby dobry PR, takie poświęcanie własnych zasobów dla dobra cywilów. - Jeśli chcą naszej pomocy, to powinni objąć udziały, wnieść coś aportem i partycypować w działalności firmy. Strona 8 - Tak, sir. Simon usłyszał sceptycyzm w jego głosie, ale nie skomentował tego. Aby objąć obecne stanowisko, Adul zdobył dużo udziałów w Z-B, ale nawet to nie nauczyło go, co oznacza prawdziwe poczucie wspólnoty. Szczerze mówiąc, Simon podejrzewał, że nikt prócz niego tego naprawdę nie rozumie. Ale miało to w końcu ulec zmianie. Simon wykorzystał swój DNI - bezpośredni interfejs neuronowy - by wydać autopilotowi serię poleceń, a maszyna zatoczyła koło nad małym okrągłym parkiem na końcu głównej ulicy. Zawracając w stronę zarośniętego chwastami parkingu dla ciężarówek, zauważył jeszcze, że jakieś dzieciaki wymalowały sprejem otwarte okno na skorodowanym dachu opuszczonego sklepu. Lekko wyblakły niebiesko-zielony symbol był na tyle duży, by spoglądać na helikoptery działu bezpieczeństwa strategicznego przemykające po tropikalnym niebie. Niczym idealnie namalowany portret, odprowadziło Simona wzrokiem, podczas gdy TVL77D wysunął podwozie i wylądował na wyschniętym błocie. Podmuch wirnika rozrzucił zgniecione puszki i opakowania po fast foodach. Kadłub wyłączył tymczasem szarawą powłokę używaną podczas lotu, znów przybierając barwę złowrogiej matowej czerni. Znieruchomiał na moment, gdy turbiny zamierały powoli. Jego osobisty AS wypuścił trawlery, by przechwytywały cały e-ruch pomiędzy służbami ratowniczymi w lokalnej puli danych. Wybrane wiadomości były przesyłane wprost do jego DNI. W polu widzenia pojawiła mu się siatka wyświetlacza utrzymana w barwach indygo i niewidzialna dla ludzkiego oka, by nie zasłaniać niczego w fizycznym polu widzenia. Jednak mimo zalewu informacji wciąż brakowało mu podstawowych faktów. Nikt z obecnych na miejscu zbrodni nie wiedział, co się stało. Jak dotąd, mieli tylko jeden niepotwierdzony raport na temat szalejącego mordercy w Skórze. Zerknął na jedną z siatek medycznych. Wywołał ją na wierzch i gdy wychodził z helikoptera, przed oczami wyświetliło mu się pięć wykresów w wysokiej rozdzielczości. Ręczne analizatory krwi używane przez medyków nawiązywały połączenie z bazą danych Szpitala Głównego na Cairns, porównując profile chemiczne, by zidentyfikować składniki trucizny. Simon włożył staromodne okulary przeciwsłoneczne. - Ciekawe - mruknął. - Widzisz to? - Wysłał kopie wyników z analizatora do AS w dziale ds. biobroni w Z-B. Komputer zwrócił pozytywny wynik - odnalazł odpowiednik trucizny. DNI Simona przesłał zabezpieczony pakiet do Adula. - Toksyna ze Skóry - stwierdził Adul. - Przekroczono dawkę obezwładniającą. - Potrząsnął głową z dezaprobatą, po czym przyłożył do nosa membranę przeciwsłoneczną. - Strona 9 Jedna ofiara śmiertelna, a te dwie reakcje alergiczne prawdopodobnie spowodują uszkodzenie nerwów. - Tak, i to w najlepszym przypadku - zgodził się Simon. - I to tylko pod warunkiem, że ratownicy zawiozą ich dostatecznie szybko do szpitala. - Potarł brew, by usunąć cienką warstewkę potu. - Mam kazać przesłać antidotum do ambulatorium? - Toksyna obezwładniająca nie potrzebuje antidotum. Po jakimś czasie usuwa się sama. Tak została pomyślana. - Taka dawka bardzo obciąży nerki. Simon spojrzał na Adula. - Przyjacielu, pamiętaj, że przybyliśmy tu po to, by ustalić, co się stało i jak do tego doszło. Nie mamy obowiązku niańczyć upośledzonych umysłowo cywilów, którzy nie mają dość rozsądku, by uniknąć ataku. - Tak, sir. Znów ten ton. Simon pomyślał, że może jednak warto by ponownie rozważyć przydatność Adula jako funkcjonariusza bezpieczeństwa. W tej branży empatia stanowiła cenny dar, ale gdy zaczynała przechodzić we współczucie... We dwóch przebili się poprzez labirynt pojazdów służb ratowniczych zaparkowanych wzdłuż głównej ulicy. Nieliczne przejścia zapchane były przez gapiów: miejscowych - ponurych i milczących - a także turystów - wystraszonych, ale i podekscytowanych. Wokół tarasu przy budynku zebrali się policjanci ubrani w szorty i czyste białe koszule, krzątając się skwapliwie i próbując udawać, że mają coś ważnego do zrobienia. Ich dowódca, wysoka kobieta około czterdziestki w pełnym granatowym mundurze, stała przy barierce, słuchając raportu młodego posterunkowego. Osobisty AS Simona poinformował go, że dowódcą akcji jest kapitan Jane Finemore. Na siatce pojawiła się strona zawierająca opis jej dotychczasowej służby. Mężczyzna przebiegł tekst wzrokiem, po czym zamknął dokument. Na widok nadchodzącej dwójki policjanci zamilkli. Kapitan Finemore odwróciła się, a w jej oczach pojawił się błysk pogardy, gdy dostrzegła liliową tunikę Adula, zdradzającą przynależność do floty Z-B. Na widok Simona w eleganckim garniturze, z marynarką przewieszoną nonszalancko przez ramię, szybko przybrała profesjonalnie obojętny wyraz twarzy. - Czy mogę wam pomóc, koledzy? - Obawiam się, że jest raczej odwrotnie, kapitan... ach, Finemore - uśmiechnął się Strona 10 Simon, udając, że czyta jej identyfikator. - Przechwyciliśmy raport, w którym wspomniano, że człowiek w Skórze dopuścił się w tej okolicy jakichś wrogich działań. Kobieta już miała odpowiedzieć, gdy drzwi baru otworzyły się gwałtownie i wybiegła przez nie ekipa ratowników z noszami. Simon przycisnął się do poręczy, pozwalając im przejść. Na szyi i ramionach pacjenta umieszczono różne bransoletki medyczne, na których migały lampki wskaźników. Mężczyzna był nieprzytomny, ale cierpiał na silne drgawki. - Jeszcze tego nie potwierdziliśmy - zauważyła z irytacją kapitan Finemore, gdy ratownicy zniknęli z tarasu. - Jednak takie sformułowanie znalazło się w pierwszym raporcie - naciskał Simon. - Chciałbym jak najszybciej ustalić jego prawdziwość. Jeśli ktoś w Skórze wyrwał się spod kontroli, trzeba go jak najszybciej unieszkodliwić, zanim sytuacja pogorszy się jeszcze bardziej. - Zdaję sobie z tego sprawę - odparła policjantka. - Postawiłam uzbrojony zespół wsparcia taktycznego w stan gotowości. - Z całym szacunkiem, kapitanie, ale uważam, że do tego lepiej nadałaby się jednostka antyrewoltowa z naszego własnego działu bezpieczeństwa wewnętrznego. Kombinezon typu Skóra daje posiadaczowi dużą przewagę nad pani zespołem. - Uważa pan, że nie zdołamy poradzić sobie z tym sami? - Po prostu oferuję wszelkie dostępne wsparcie. - Dzięki wielkie. Nie wiem, co byśmy bez was zrobili. Uśmiech Simona nie zmienił się ani na jotę, gdy stojący wokół policjanci zachichotali szyderczo. - Jeśli mogę spytać: skąd pochodził pierwszy raport? Kapitan Finemore wskazała głową bar. - Z zeznań kelnerki. Chowała się za kontuarem, gdy klient otworzył ogień. Nie oberwała żadną ze strzałek. - Chciałbym z nią pomówić. - Wciąż jest w szoku. Wysłałam specjalnie wyszkolonych ludzi, by ją uspokoili. Simon użył DNI, by wysłać wiadomość przez swój osobisty AS. Kapitan nie miała DNI - budżet policji w Queensland nie pozwalał na takie ekstrawagancje - ale widział, że jej tęczówki są zabarwione purpurą - wszczepiono jej standardowe komercyjne membrany optroniczne umożliwiające szybki dostęp do danych. - Czy ktoś oprócz mnie widział tego człowieka w Skórze? Trudno mi uwierzyć, że ktoś taki mógł przemknąć niezauważony. Strona 11 - Nie. - Kapitan zesztywniała, przeglądając tekst przesuwający się po membranach. - Mamy tylko to jedno zeznanie. - Mówiła teraz powoli, ostrożnie ważąc każde słowo. - Dlatego jeszcze nie zarządziłam odcięcia miasta. - A zatem odnalezienie tego człowieka to priorytetowe zadanie. Im dłużej pani czeka, tym większy obszar trzeba będzie odgrodzić i tym mniejsze są szanse na powodzenie operacji. - Radiowozy patrolują już główne drogi Cairns. Nasi ludzie obstawili też terminal kolejki podniebnej i stację kolejową. - Doskonale. Mogę teraz przesłuchać kelnerkę? Kapitan Finemore wpatrywała się w niego bez słowa. Ostrzeżenie Simona zostało sformułowane bardzo jasno i wysłane z upoważnienia gubernatora stanu. Jednak przesłał je jako wiadomość prywatną, by umożliwić pani kapitan zachowanie twarzy przy podwładnych. No chyba, że postanowiłaby je upublicznić i spektakularnie zniszczyć własną karierę. - W porządku, najgorsze już chyba minęło - powiedziała takim tonem, jakby robiła mu przysługę. - Dziękuję. To bardzo miłe z pani strony. - Simon otworzył drzwi do baru i wszedł. Wewnątrz znajdowało się kilkunastu ratowników klęczących przy ofiarach naszprycowanych toksyną. Przekrzykiwali się nawzajem, zadając pytania i udzielając odpowiedzi. Gorączkowo grzebali w torbach, próbując odnaleźć środki przeciwdziałające. Wokół walał się porozrzucany sprzęt medyczny. Ich membrany optyczne gęsto pokryte były skryptem dotyczącym potencjalnych metod leczenia. Ofiary drżały i trzęsły się spazmatycznie, bębniąc piętami o podłogę. Pociły się obficie i pojękiwały, pogrążone w bolesnych koszmarach. Jedno z ciał zapakowano już do czarnego worka. Simon widywał takie rzeczy już wielokrotnie podczas operacji realizacji aktywów - choć zwykle na większą skalę. Jedna Skóra zawierała dość amunicji, aby zatrzymać nadciągający tłum. Ostrożnie przeszedł pomiędzy ciałami, starając się nie przeszkadzać ratownikom. Policjanci i technicy oglądali ściany i stoły, dodatkowo potęgując ogólny chaos. Kelnerka siedziała przy kontuarze w przeciwległym końcu baru, w ręku kurczowo ściskała szklankę z whisky. Była kobietą w średnim wieku, miała pełną, mięsistą twarz i włosy ufryzowane w niemodną trwałą ondulację. Sprawiała wrażenie, jakby nic do niej nie docierało. Strona 12 Simon z niesmakiem zauważył, że w jej DNA nie było ani jednego wirusowo wpisanego chromosomu. Biorąc pod uwagę, czym się zajmowała, brak w-wpisu oznaczał, że prawdopodobnie wykazywała niską inteligencję, miała kiepską fizjologię i żadnych ambicji. Ot, wieczna ofiara losu. Obok niej siedziała na stołku jakaś policjantka, spoglądając na nią ze współczującym wyrazem twarzy. Simon pomyślał, że gdyby zapamiętała cokolwiek z owego rzekomego specjalistycznego szkolenia, to przede wszystkim wyprowadziłaby świadka z miejsca zbrodni. AS nie zdołał odnaleźć nazwiska kelnerki - najwyraźniej w tym barze nie używano żadnych programów do księgowości i zarządzania. Nie mógł namierzyć nawet zarejestrowanego połączenia do puli danych - lokal miał tylko numer telefonu. Simon usiadł na stołku obok kelnerki. - Witaj. Jak się czujesz, eee...? Kobieta spojrzała na niego załzawionymi oczami. - Sharlene. - Sharlene. To musiało być straszne przeżycie. - Uśmiechnął się do policjantki. - Chciałbym porozmawiać z Sharlene na osobności. Kobieta obrzuciła go złym spojrzeniem, ale wstała i odeszła. Najprawdopodobniej poszła się poskarżyć kapitan Finemore. Adul stanął za Sharlene, obserwując bar. Ludzie omijali go szerokim łukiem. - Proszę powiedzieć mi, co tu zaszło - polecił Simon. - Bardzo mi przykro, ale muszę to wiedzieć szybko. - Jezu. - Sharlene zadrżała. - Chciałabym o tym po prostu zapomnieć, wie pan? - Uniosła szklankę do ust, ale potem zamrugała ze zdziwieniem, bo Simon położył rękę na jej dłoni, przyciskając ją do kontuaru. - Ten przestępca bardzo cię wystraszył, prawda? - Jak cholera. - To zrozumiałe. Jak widziałaś, tego rodzaju człowiek może cię przyprawić o poważny fizyczny dyskomfort. Ja zaś mogę zniszczyć całe twoje życie jednym telefonem. Ale na tym nie poprzestanę. Zniszczę też twoją rodzinę. Nikt z nich już nigdy nie dostanie pracy. Pozostaną wam tylko zasiłki i inne ochłapy przez całe pokolenia. A jeśli będziesz mnie dalej drażnić, pozbawię was nawet prawa do zasiłku. Chcesz razem z matką pracować jako kurwa dla żołnierzy Z-B? Bo tylko to wam pozostanie. Umrzecie przedwcześnie na Wybrzeżu, zarażone syfem i zajebane na śmierć. Sharlene gapiła się na niego z otwartymi ustami. Strona 13 - A teraz powiedz mi to, co chcę wiedzieć. Wysil ten żałosny strzępek ciała, który nazywasz mózgiem, a może nawet dostaniesz nagrodę. Jak będzie, Sharlene? Będziesz mnie wkurzać czy zaczniesz współpracować? - Chcę... chcę pomóc - wyjąkała kobieta. Simon uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Znakomicie. A teraz powiedz: czy ten człowiek był ubrany w Skórę? - Nie. Nie do końca. Miał tylko dziwne ramię. Widziałam je, gdy płacił za piwo. Było bardzo grube i miało dziwny kolor. - Jakby się mocno opalił? - Tak. Właśnie tak. Było ciemne, ale nie tak bardzo jak u aborygenów. - Tylko ramię? - Tak. Ale miał też jakieś zawory na szyi. Wie pan, jak u potwora Frankensteina, ale zrobione z ciała. Widziałam je, wystawały tuż nad kołnierzem. - Jesteś pewna? - Tak. Nie zmyśliłam tego. To był żołnierz Zantiu-Braun. - I co się stało? Tak po prostu wszedł i wszystkich zastrzelił? - Nie. Rozmawiał z jakimś gościem. Potem Jack i paru innych podeszło do niego, chyba szukali kłopotów. Jack już taki jest, ale to dobry chłopak. A potem już poszło. - Ten człowiek wypuścił strzałki? - Tak. Zobaczyłam, jak wyciąga rękę w górę i wtedy ktoś krzyknął, że facet jest w Skórze. Wskoczyłam za bar. Potem wszyscy zaczęli krzyczeć i padli na podłogę. Gdy wstałam, już tylko leżeli. Z początku myślałam... myślałam, że nie żyją. - Wtedy wezwałaś policję. - Tak. - Widziałaś już wcześniej tego człowieka? - Chyba nie. Ale możliwe, że już tu był. Przychodzi tu wielu ludzi. Simon rozejrzał się wokół i siłą woli powstrzymał grymas obrzydzenia. - Tak, z całą pewnością. A ten człowiek, z którym rozmawiał sprawca... widziałaś go kiedyś? - Nie. Ale... - Tak? - On też był z Zantiu-Braun. - Na pewno? - Aha. Pracowałam w różnych barach na Cairns. Nauczyłam się rozpoznawać Strona 14 żołnierzy, nie tylko po zaworach. - W porządku. A zatem nasz strzelec przyszedł, kupił piwo i podszedł prosto do tego drugiego żołnierza, tak? - Tak. To wszystko. - Spróbuj sobie przypomnieć: czy któryś z nich był zaskoczony widokiem tego drugiego? - Nie. Ten który przyszedł pierwszy, pił sam przy stoliku, jakby na kogoś czekał. - Dziękuję. Bardzo mi pomogłaś. Gdy wyszedł z baru, kapitan Finemore obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. - Co się stało? - Nic - odparł Simon. - To nie była Skóra. Sprawca używał jakiegoś pistoletu rozbryzgowego. Szkoda, że chemik nie przyjrzał się uważniej strukturze molekularnej, gdy próbował ją zretrosyntetyzować. - Szkoda? - kapitan zacisnęła usta w wąską kreskę. - Mamy tu jednego zabitego, a reszta może nigdy nie wyzdrowieć. - A zatem pewnie ucieszy panią wiadomość, że już sobie idziemy. - Simon wskazał na zatarasowaną ulicę. - Teraz wszystko należy do pani. Ale jeśli będzie pani potrzebować pomocy przy namierzeniu Strzelca, to proszę dać znać. Naszym chłopcom przyda się odrobina prawdziwego treningu. - Będę o tym pamiętać - odparła Finemore. Podobnie jak przedtem, policjanci i cywile rozstępowali się przed Simonem z milczącą wrogością. Szybko przeprowadził procedurę uruchomienia TVL77D i poderwał go ze spieczonego błota. Jego osobisty AS twierdził, że żadna Skóra nie została pobrana ze zbrojowni na Cairns bez autoryzacji. - Sprawdź to - polecił Adulowi. - Chcę wiedzieć, kto łazi po okolicy w Skórze. - Jakiegoś żołnierza napadli w barze. Myślisz, że to naprawdę takie ważne? - Sam incydent - nie. Ale fakt, że nie zarejestrowano braku Skóry - już tak. Poza tym ciekaw jestem, dlaczego dwaj żołnierze mieliby się spotykać w takiej norze. - Tak, sir. *** Baza Trzeciej Floty Zantiu-Braun znajdowała się na miejscu starego Międzynarodowego Portu Lotniczego Cairns, na północ od miasta. Już od dawna nie latały stamtąd komercyjne linie - głównym środkiem transportu była kolej magnetyczna TranzAus, transportująca pasażerów i towary na północ z prędkością pięciuset kilometrów na godzinę. Strona 15 Płytę postojową zajmowała teraz eskadra helikopterów, a także kosmolotów z napędem scramjet i kilka samolotów ponaddźwiękowych, ciemnych i przypominających kształtem rakiety. Osiem ciężkich samolotów turbośmigłowych pozostawało do dyspozycji cywilnej straży przybrzeżnej i służb ratowniczych, obejmując teren aż do Nowej Gwinei. W efekcie, przestrzeń powietrzna ponad Cairns należała do najbardziej ruchliwych miejsc w Australii, nie licząc Sydney, gdzie znajdował się węzeł komunikacyjny pozostałych linii. Syntetyczne paliwo wysokowodorowe zastąpiło naturalne paliwa płynne - było wprawdzie bardziej ekologiczne, ale i droższe w produkcji. Wzrastające koszty spowodowały, że kwestia podróży kosmicznych cofnęła do sytuacji z dwudziestego wieku - stały się domeną rządów, korporacji i bogaczy. Gdy turystyka masowa zamarła, a rolnictwo zostało praktycznie wyeliminowane za sprawą żywności hodowanej w kadziach i pogarszającego się promieniowania ultrafioletowego, Queensland szybko zamieniło się w gospodarczą pustynię. Wtedy właśnie Zantiu-Braun otrzymała ulgi inwestycyjne z zerową stawką podatkową, by sfinansować działalność polegającą na odnowieniu operacji Ziemia-orbita. W tamtych czasach ich działalność była czysto komercyjna. Kosmoloty frachtowe przewoziły moduły produkcyjne na stacje niskoorbitalne i wracały, wioząc cenne przedmioty wyprodukowane w warunkach mikrograwitacji; kosmoloty pasażerskie przewoziły tymczasem kolonistów na statki. Ale w roku 2307 wszystko się zmieniło. Realizacja aktywów nagle stała się priorytetowym zadaniem, a rodzaje produktów wywożonych na orbitę również uległy zmianie. Liczba kolonistów odlatujących z Cairns w ciągu dziesięciu lat spadła do zera - ich miejsce zajął personel zajmujący się bezpieczeństwem strategicznym. Systemy wsparcia Trzeciej Floty przejęły transporty przemysłowe. Baza rozbudowała się gwałtownie, dokładając wciąż nowe baraki i kwatery małżeńskie dla żołnierzy z działu bezpieczeństwa strategicznego. Inżynierowie i technicy wybudowali sobie kilka rzędów nijakich molochów przypominających magazyny. Wokół wyrosły nowe hangary i warsztaty serwisujące helikoptery. Olbrzymie połacie rządowej ziemi wydzierżawiono, by służyły jako teren do ćwiczeń. A wszystkie te nowe nabytki wymagały odpowiedniej administracji. Szklano-marmurowe wieżowce wyrosły u stóp wzgórz, górując nad bazą i pobliskim oceanem. Biuro Simona Rodericka mieściło się na najwyższym piętrze budynku Quadrill - najnowszej i najbardziej przytulnej enklawy menedżerskiej Z-B. Po wylądowaniu na dachu z miejsca udał się do swojego gabinetu, gdzie natychmiast musiał się zająć kolejną sesją planowania zebrań i narad taktycznych. Kierownicy przychodzili i wychodzili z jego biura, Strona 16 jakby był to jakiś łącznik na korytarzu. Każdy z nich miał dla niego jakąś propozycję, skargę albo raport. W obecnych czasach tak bardzo polegano na sztucznej inteligencji, a jednak Simon nigdy nie mógł się nadziwić, jak mało można osiągnąć bez nadzoru człowieka. Większość ludzi potrzebowała po prostu solidnego kopniaka w tyłek, żeby nabrać motywacji i zacząć się zachowywać jak dorośli. Nawet neurotronowe perły z przełącznikiem kwantowym nie były w stanie tego zapewnić. Po trzech latach spędzonych na miejscu Simon wiedział już, że po kampanii w Thallspring będzie musiał przedstawić zarządowi parę drastycznych zaleceń. Po czterdziestu pięciu latach ciągłej ekspansji dział bezpieczeństwa strategicznego był już pełen oficerów i specjalistów do spraw zarządzania i niemal załamywał się pod ciężarem własnych danych. Każde biuro codziennie generowało raporty i żądania; koordynowanie tych dokumentów, nawet z pomocą trasowania AS, stawało się coraz trudniejsze. Pętlowe zaangażowanie organizacyjne, czyli wstępna faza strategii zarządzania, zdawało się świetnym pomysłem, ale po czterech dekadach ciągłej optymalizacji oprogramowanie używane przez Trzecią Flotę stało się klasycznym zasobożercą - kolejnym niepotrzebnym obciążeniem. Od strony teoretycznej zaangażowanie pętlowe wyglądało znakomicie. Doświadczenie zdobyte podczas poprzedniej kampanii było wprowadzane na poziomie bazy. Na przykład: podczas ostatniej kampanii temu i temu plutonowi skończyły się woreczki z krwią instalowane w Skórze - i to aż dziesięć dni przed spodziewanym terminem zużycia. Tym razem dodano załącznik dotyczący specjalnych wymogów do profilów logistycznych tychże plutonów. Kto mógłby kwestionować potrzebę właściwego zaopatrzenia oddziałów na linii frontu? Jednak dodatkowe woreczki z krwią trzeba było przewieźć na orbitę, co oznaczało więcej lotów, więcej godzin dla załogi i więcej paliwa - a wszystko to należało wpasować w aktualny harmonogram. Efekt domina, który za każdym razem wywoływał lawinę. Simon był przekonany, że całą strukturę Trzeciej Floty należy uprościć na tyle, że w praktyce oznaczało to rozwiązanie całej formacji i stworzenie nowej - od początku wykorzystującej nowoczesne procedury zarządzania. Przez ostatnie cztery miesiące, od czasu, gdy planowanie kampanii na Thallspring rozpoczęło się na dobre, Simon koncentrował się na tym, by osobiście nadzorować kwestie praktyczne, na przykład harmonogramy przeglądu statków, liczbę Skór, dostępność helikopterów i podstawowego sprzętu. Jednak oznaczało to, że jego priorytetowe żądania i rozkazy należało wpasować w bardzo już nasyconą strukturę dowództwa, tworząc kolejną warstwę kierownictwa, którą AS zarządzający bazą z trudem integrował z resztą. Simon lubił myśleć, że jego interwencja przyspieszała ogólny proces, ale nie było sposobu, by to ustalić. Strona 17 Próżność klasy rządzącej. Złudne poczucie, że może coś zmienić. Adul Quadan zjawił się dopiero pod wieczór, gdy słońce schowało się za łańcuch wzgórz ciągnący się w pobliżu bazy. Simon stał właśnie przy oknie zajmującym całą ścianę, spoglądając na złociste promienie padające zza okrągłych wzgórz, podczas gdy ostatni z dowódców składał mu swój raport. Przed sobą widział coraz wyraźniejsze światła pasa startowego, przypominające siatkę ulic jakiegoś nieistniejącego miasta, wzywającą helikoptery do domu na noc. Na południu widniała neonowa korona Wybrzeża Cairns, wznosząca się na tle ciemniejącego nieba. W dole nad wodą właśnie otwierały się kluby, kasyna i bary; tanie automaty do gry i dziewczęta przesyłające żołnierzom dobrze wykalkulowane uśmiechy. Bywały takie chwile, gdy Simon prawie zazdrościł im tego prostego życia: nic tylko walczyć, rżnąć i zapominać o całym świecie, choć była to dokładna antyteza jego przekonań. Ci ludzie nie musieli codziennie znosić takiego poziomu stresu. Był to jeden z powodów, dla których przydzielił strzelcowi z Kurandy wyższy priorytet, niż powinien - potrzebował jakiegoś pretekstu, by wyjść z biura. Drzwi zamknęły się za ostatnim dowódcą. - Masz dla mnie jakieś nazwisko? - spytał Simon. - Obawiam się, że nie, sir - odparł Adul. - To wszystko wygląda bardzo dziwnie. - Czyżby? - Simon wrócił do biurka i usiadł. Oczyścił panele holograficzne ze skryptów i wykresów, spoglądając na agenta oczekująco poprzez przezroczyste szkła okularów. - Mów dalej. - Zacząłem od zbrojowni. Skóry będące w naprawie wydały mi się dość oczywistym rozwiązaniem. Nasz człowiek mógł zabrać ramię, a komputer nadal pokazywał status kombinezonu jako „w naprawie". Przesłuchał każdego technika. Przysięgali, że wszystkie kombinezony są kompletne. Żadnych brakujących ramion. - Może to jeden z nich był tym strzelcem? - zasugerował Simon. - Niemożliwe. Mógłby się wymknąć na jakieś pół godziny, zanim ktoś zauważyłby jego nieobecność, ale nie zdołałby dojechać aż do Kurandy. Mój osobisty AS sprawdził nagrania ze wszystkich kamer bezpieczeństwa. Wszyscy byli w bazie. - W porządku. Kontynuuj. - Kolejnym podejrzanym mógłby być żołnierz przebywający na ćwiczeniach, który odłączył się od grupy. To byłoby dość łatwe. Dzisiaj zaplanowano ćwiczenia w Skórach dla osiemnastu plutonów. Najbliższy teren ćwiczebny w okolicach Kurandy znajduje się sześćdziesiąt pięć kilometrów stąd. Wszystkie Skóry przybyły tam dziś rano, a mój AS Strona 18 polecił wszystkim dowódcom plutonów, by natychmiast przeliczyli swoich ludzi. - Nikogo nie brakuje? - Ani jednego. Mam nawet listę żołnierzy, którzy nie zjawili się na ćwiczeniach. Trzech było rannych. Szpital potwierdził ich alibi. Dwóch miało wadliwe kombinezony i zostali odesłani do bazy. Zbrojownia potwierdza ich położenie. - Ciekawe. - Wtedy sprawdziłem nieboskan. - Adul wskazał głową holograficzne panele. DNI trasował pliki obrazów. Simon przyglądał się obrazowi. Główna ulica Kurandy ukazała mu się w nieco wyblakłych barwach. Rozpoznał dach z namalowanym otwartym okiem. Wtedy już łatwo było ustalić, który z budynków to bar. Ulicą jechało parę pikapów, chodnikiem szło kilkoro przechodniów. Wokół jednego z nich zaczęła migać biała obręcz. - To właśnie nasz człowiek - oznajmił Adul. - I Bóg jeden wie, jak wygląda naprawdę. Simon powiększył obraz, czując, że coraz bardziej podoba mu się ta sprawa. Godny przeciwnik i tak dalej. Jakość obrazu pozostawiała wiele do życzenia. Małe satelity szpiegowskie używane przez Z-B do monitorowania całej Ziemi miały zapewniać jedynie ogólny obraz. Ich podstawową funkcją było nagrywanie w czasie rzeczywistym wszędzie, gdzie tylko mogły to robić w dużej rozdzielczości. Jednak nawet przy tak ograniczonej pamięci zdołał dostrzec pewną ciekawą rzecz. - Duży kapelusz. - Tak, sir. Cofnąłem się i śledziłem go od momentu, gdy wysiadł z pociągu na dworcu w Kurandzie. Cały czas miał go na sobie i ani razu nie spojrzał w górę. - A ten człowiek, z którym się spotkał? - Ten sam problem. Obraz zmienił się, ukazując scenę nagraną osiem minut wcześniej. Klatka po klatce można było obejrzeć, jak jeep z napędem na cztery koła podjeżdża do baru. Kierowca wysiadł i wszedł do środka. - Sklepikarze muszą mieć krociowe zyski na tych kapeluszach - mruknął Simon. Pochylił się naprzód, wpatrując w zatrzymany obraz. - Czy to nie jest czasem nasz jeep? - Tak, sir - przyznał ciężko Adul. - Nieboskan zapisał numer rejestracyjny, 5867 ADL 96. Według programu do inwentaryzacji środków transportu ten samochód stał tu dziś przez cale popołudnie. Użyłem nieboskanu, aby ustalić, kiedy wyjechał i wrócił do bazy. Za każdym razem korzystał z bramy numer dwanaście, ustaliłem też dokładną godzinę. Przejazd nie figuruje w logach bramy. Strona 19 - Czy logi bramy są chronione przez e-alfa? - Nie, program do inwentaryzacji też go nie używa. Korzystają z szyfrowania trzeciego stopnia. - A zatem są bardzo dobrzy - Simon z uznaniem skinął głową panelowi holograficznemu. - Założę się, że nie zdołasz też ustalić, kiedy strzelec wsiadł do pociągu na Cairns ani kiedy wysiadł na terminalu. - Mój AS już się tym zajmuje. Simon wyłączył obraz i obrócił się na krześle, tak by patrzeć znów w stronę okna. Imponujące wiązki promieni znikły, pozostawiając jedynie zarys ostrych sylwetek na tle ciemniejącego nieba. - Wiedzą, jak uniknąć nagrania przez nieboskan i potrafią posłużyć się sprzętem z bazy, nie pozostawiając śladu. Co oznacza, że mogą to być albo oficerowie posiadający wysokopoziomowy kod dostępu, albo bardzo doświadczeni żołnierze, którzy znają ten system na wylot. Ta kelnerka wzięła ich za żołnierzy. - To nie ma sensu. Dlaczego dwaj żołnierze mieliby zadawać sobie tyle trudu tylko po to, żeby napić się razem piwa? Nie mogli przeskoczyć wieczorem przez płot i wyrwać się na Wybrzeże jak normalni ludzie? - Dobre pytanie. Najwyraźniej uznali te środki ostrożności za konieczne. - Co mam teraz zrobić? - Pracuj nad tym dalej. Ale jeśli najnowsze poszukiwania nie dadzą rezultatu, to nie wpadaj w rozpacz. I bądź w kontakcie z kapitan Finemore. Wątpię, by coś znalazła, ale nigdy nic nie wiadomo. Może w końcu stanie się cud. - A zatem ujdzie im to na sucho. - Nie wiemy, co zamierzali, ale tak, na to wygląda. Strona 20 ROZDZIAŁ DRUGI Przez całą noc padał deszcz i gładkie, kamienne ulice Memu Bay były rankiem śliskie od wody. Niedługo potem, gdy tropikalne słońce wzniosło się nad horyzont, kamienne bloki zaczęły parować, sprawiając, że wilgotność stała się nieznośna. Jednak po południu powietrze ochłodło, pozostawiając miłe uczucie świeżości. Denise Ebourn wyprowadziła dzieci na zewnątrz, by nacieszyły się resztą dnia. Budynek przedszkola, w większości otwarty, osłonięty był dachem podpartym wysokimi, ceglanymi kolumnami. Pnące rośliny oplatały kolumny i pełzły po dachu, zasypując rynsztok kaskadą szkarłatnych i purpurowych kwiatów. Przebywanie pod okapem nie było zbyt uciążliwe, ale podobnie jak jej podopieczni, Denise wolała znaleźć się na zewnątrz i cieszyć się wolnością. Pobiegli poprzez przedszkolny ogródek, śmiejąc się, podskakując, pełni energii. Denise spacerowała pomiędzy huśtawkami i zjeżdżalniami, pilnując, by dzieci się nie przemęczyły ani nie robiły nic niebezpiecznego. Gdy upewniła się, że jej podopieczni zachowują się na tyle grzecznie, jak w ogóle pięciolatki potrafią, oparła się rękami o otaczający murek, który sięgał jej do piersi, i odetchnęła głęboko, patrząc na miasteczko. Większość Memu Bay wybudowano na terenie napływowym w kształcie półksiężyca, na samym końcu łańcucha górskiego. Był to idealnie osłonięty naturalny port. Droższe domy znajdowały się na niskich zboczach porośniętych trawą wzgórz. Rzymskie wille i kalifornijsko-hiszpańskie hacjendy wyposażone w ogrody tarasowe w postaci długich stopni, które majestatycznie zstępowały ze stoków. Gdzieniegdzie widać było lśniącą turkusową plamę basenu otoczonego przez wysokie topole i kolumienki owinięte różami. Jednak większość obszaru miasta mieściła się u podnóża gór. Podobnie jak wszystkie nowe miasta, przecinał je szeroki bulwar obrzeżony drzewami, który następnie rozdzielał się na siatkę mniejszych dróg prowadzących na przedmieścia. Zarówno apartamentowce, jak i biura pomalowano na biały kolor, który aż lśnił w promieniach popołudniowego słońca, przecięty gdzieniegdzie przydymionymi szybami. Balkony aż opływały w wiszącą roślinność. Z płaskich dachów sterczały podobne do żagli panele słoneczne, leniwie obracające się w świetle i rzucające długie cienie na srebrzyste żeberka ciągnących się w dole wymienników ciepła. Oślepiającą biel miasta przełamywała zieleń kilku parków: zielone oazy pośród morza