889
Szczegóły |
Tytuł |
889 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
889 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 889 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
889 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack London Ksi�ycowa Dolina
O autorze Jack London urodzi� si� w roku 1876 w San Francisco jako syn zubo�a�ego trapera. Bieda zmusza go do pracy od wczesnego dzieci�stwa. Jako kilkuletni ch�opak sprzedaje gazety. W czternastym roku �ycia pracuje w fabryce konserw. W szesna�cie lat p�niej, w roku 1906, w "Odszczepie�cu" opowie London wstrz�saj�c� histori� ch�opca, kt�ry za�amuje si� pod brzemieniem n�dzy, pracy ponad si�y, odpowiedzialno�ci za utrzymanie rodziny. Buntuje si�, rzuca fabryk� i ucieka w �wiat, �eby prze�y� swoj� wielk� przygod�: jest "piratem ostrygowym" - zajmuje si� nielegalnym po�owem ostryg w zatoce San Francisco, a potem przechodzi na drug� stron� - wst�puj�c do patrolu rybackiego, kt�ry walczy z "piratami". Siedemnastoletni ch�opak zaci�ga si� na szkuner handlowy i odbywa dalek� podr� do Japonii i na morze Beringa. Po powrocie zn�w pracuje jako robotnik, najpierw w fabryce juty, potem w elektrowni. Na ten okres przypadaj� jego pierwsze pr�by literackie. Pod koniec roku 1893 niespe�na osiemnastoletni London bierze udzia� w konkursie literackim jednej z gazet w San Francisco i zdobywa pierwsz� nagrod� za szkic pt. "Tajfun u brzeg�w Japonii". Zaczyna my�le� o karierze pisarskiej. Postanawia zdoby� wykszta�cenie. Nie ma pieni�dzy na nauk� - jest bezrobotny. Podr�uje po Stanach jako w��cz�ga. W�dr�wk� t� opisa� p�niej w szkicach autobiograficznych "Na szlaku". S�d skazuje go na miesi�c wi�zienia - za to, �e nie ma pracy i jest bezdomny. Po wyj�ciu z wi�zienia wraca do San Francisco. Z gorzkich do�wiadcze� wyci�ga osobiste wnioski. Musi zdoby� wykszta�cenie. W ten spos�b wydostanie si� z n�dzy. Ci�ko pracuj�c przygotowuje si� jednocze�nie do egzaminu wst�pnego na uniwersytet. W roku 1896 zdaje ten egzamin. Na uniwersytecie kalifornijskim uczy si� z zapa�em: studiuje histori�, biologi�, filozofi�, literatur� pi�kn�. Zbli�a si� w�wczas do Ameryka�skiej Socjalistycznej Partii Robotniczej. Przed up�ywem roku brak �rodk�w zmusza go do rezygnacji z dalszych studi�w. Przyjmuje ci�k� prac� fizyczn� w pralni. Pisze, ale wszystkie czasopisma odrzucaj� jego pr�by literackie. London nie zra�a si� niepowodzeniami - w ci�kich warunkach o w�asnych si�ach zdobywa wykszta�cenie i uporczywie przygotowuje si� do zawodu pisarza. W roku 1897 wyrusza na Alask�. Nowo odkryte pok�ady z�ota w Klondike �ci�gaj� tam rzesze pa�aj�cych gor�czk� z�ota awanturnik�w z ca�ego �wiata. Po roku ci�ko chory na szkorbut London wraca do San Francisco. Nie zrobi� maj�tku w Klondike, ale z krainy z�ota przywi�z� ogromne bogactwo wra�e� i do�wiadcze�. Z zapa�em zabiera si� zn�w do pracy nad sob�. W gor�czkowym po�piechu i z niewyczerpan� energi� uzupe�nia braki wykszta�cenia. Pisze i zn�w na pr�no szturmuje redakcje. Nareszcie w jednym z czasopism ukazuje si� pierwsza jask�ka, kr�tka nowela pt. "Za zdrowie w�drowca na szlaku" (1898). London otrzymuje pierwsze honorarium autorskie - pi�� dolar�w. W rok p�niej drukuje "Odysej� P�nocy". W ci�gu dw�ch lat po powrocie z Klondike staje si� znanym pisarzem. W roku 1900 wydaje pierwszy zbi�r opowiada� z P�nocy pt. "Syn wilka". W tym samym roku ukazuje si� w odcinkach w jednym z tygodnik�w "Zew krwi". Nast�pne cztery lata przynosz� trzy dalsze zbiory opowiada� z P�nocy ("B�g jego ojc�w", 1901, "Dzieci mrozu", 1902 i "Wiara w cz�owieka", 1904), dwie powie�ci ("C�rka �nieg�w", 1902 i "Wilk morski", 1904) oraz "Mieszka�c�w otch�ani" (1903) - wstrz�saj�cy obraz n�dzy proletariatu londy�skiego. "Zew krwi", kt�ry w wydaniu ksi��kowym ukaza� si� w roku 1903, przynosi autorowi s�aw� �wiatow�. W roku 1904 wybucha wojna mi�dzy, Japoni� i Rosj� i London jedzie do Japonii jako ameryka�ski korespondent wojenny. Dzi�ki swym reporta�om zyskuje w kraju du�� popularno��. W tym samym roku wychodzi czwarty tom jego nowel: "Wiara w cz�owieka". Lata 1905 i 1906 s� okresem naj�ywszej dzia�alno�ci politycznej Londona i jego bliskich powi�za� z ameryka�skim ruchem robotniczym. Do�wiadczenia z tego okresu zawrze autor w swoim najbardziej dojrza�ym politycznie dziele, w "�elaznej stopie" (1907). W tym samym roku wychodzi zbi�r opowiada� pt. "Mi�o�� �ycia". W kwietniu 1907 roku na w�asnym jachcie "Snark" wyrusza London w obfituj�c� w przygody i niebezpiecze�stwa podr� po Morzach Po�udniowych, kt�ra trwa� b�dzie do wrze�nia 1908 roku. Na pok�adzie "Snarka" powstaje najbardziej znana, a zarazem jedna z najlepszych - autobiograficzna powie�� Londona "Martin Eden", opublikowana w roku 1909. Z wyprawy "Snarkiem " powr�ci� pisarz z bogatym �niwem wra�e�, kt�rych cz�� zamkn�� w tym, co napisa� na pok�adzie (m.in. nowele "Dom Mapuhiego", "Chi�czak"). W sumie egzotyczny plon wyprawy obejmuje sze�� ksi��ek: "Podr� Snarka", trzy powie�ci i dwa zbiory nowel: "Opowie�ci M�rz Po�udniowych" (1911) i "Dom Pychy" (1912). Plon niema�y, chocia� nie dor�wnuje skarbom przywiezionym z Alaski, bogatszym i w sumie wy�szej pr�by literackiej. Ostatni okres �ycia pisarza jest niezmiernie p�odny. W roku 1912 powstaje znana powie�� "Bellew Zawierucha", a w 1913 "John Barleycorn" i "Ksi�ycowa Dolina", opowie�� o wielkiej romantycznej mi�o�ci, zawieraj�ca ciekawe realia obyczajowe i spo�eczne. Spu�cizna literacka, kt�r� London pozostawi�, obejmuj�ca oko�o pi��dziesi�ciu tom�w - powie�ci, nowel, szkic�w i artyku��w - wzbogaci�a literatur� �wiatow� o trwa�e warto�ci. Nie�, koniu, nie�@ Przez step, przez wie�,@ Przez g�ry, rowy, gaje, bory!@ Twa moc, tw�j p�d@ Zab�y�nie wnet@ W s�onecznej, z�otej s�o�ca glorii. Ksi�ga pierwsza Rozdzia� pierwszy S�yszysz, Saxon? Musisz przyj��. Co z tego, �e to jest piknik murarzy? B�d� tam mia�a znajomych pan�w, a ty te� pewnie kogo� spotkasz. Gra� b�dzie orkiestra Al Vista. Wiadomo, �e oni cudownie graj�. Przecie przepadasz za ta�cami ... T�ga, starsza kobieta, stoj�ca w odleg�o�ci dwudziestu st�p, przerwa�a perswazje dziewczyny. By�a zwr�cona do nich plecami i w�a�nie te jej plecy - bezkszta�tne, zdeformowane, pochylone - zacz�y drga� w konwulsyjnym oddechu. - Bo�e! - zawo�a�a. - O Bo�e! Wodzi�a dzikim spojrzeniem osaczonego zwierz�cia po ogromnej, bia�o tynkowanej izbie, ziej�cej gor�cem i dusznej od pary, kt�ra wydostawa�a si� z sykiem z wilgotnych tkanin dotykanych �elazkami prasowaczek. Kobiety i dziewcz�ta w pobli�u, prasuj�ce ruchem miarowym, lecz bardzo szybko, rzuca�y jej ukradkowe spojrzenia, przez co wydajno�� pracy zmala�a o co najmniej dwadzie�cia opuszczonych albo niew�a�ciwych ruch�w. Krzyk starej kobiety przej�� dreszczem pracuj�ce na akord prasowaczki luksusowej bielizny; grozi�o im zmniejszenie zarobk�w. Z widocznym wysi�kiem kobieta opanowa�a si�, schwyci�a �elazko i bez�adnymi ruchami prasowa�a delikatn�, ozdobion� �abotem bluzk�. - ju� my�la�am, �e znowu j� chwyci�o - powiedzia�a dziewczyna. - To ha�ba, �eby kobieta w jej wieku i ... i chora ... - odpar�a Saxon karbuj�c specjalnymi rurkami koronkow� falbank�. Ruchy mia�a precyzyjne, pewne i szybkie, a chocia� twarz jej poblad�a ze zm�czenia i wyczerpuj�cego upa�u, ani na chwil� nie zwolni�a tempa pracy. - A w dodatku ma siedmioro drobiazgu, w tym dwoje w szkole poprawczej - dorzuci�a wsp�czuj�co dziewczyna przy s�siedniej desce. - Ale musisz, Saxon, przyj�� jutro do Weasel Park. Na pikniku u murarzy zawsze jest �wietna zabawa ... przeci�ganie sznura, wy�cigi grubas�w, irlandzkie ta�ce i ... i wszystko. Pod�oga w pawilonie do ta�ca jest wspania�a ... Stara kobieta znowu przerwa�a im rozmow�. Upu�ci�a �elazko na bluzk� i na pr�no usi�owa�a chwyci� si� deski. Nogi ugi�y si� pod ni�, opad�a bezw�adnie na ziemi�, a jej przeci�g�e wrzaski wype�ni�y a� pod sufit duszn� izb�, w kt�rej szybko zacz�� si� rozchodzi� dra�ni�cy zapach przypalonego materia�u. Kobiety rzuci�y si� od pobliskich desek - wpierw do gor�cego �elazka, aby uratowa� bluzk�, potem do niej - gdy tymczasem kierowniczka prasowalni po�pieszy�a wojowniczo z drugiego ko�ca sali. Kobiety przy dalszych deskach nadal pracowa�y, ale tak nier�wnomiernie, �e strata ruch�w da�a jednominutowe op�nienie w og�lnej wydajno�ci prasowaczek z oddzia�u luksusowej bielizny. - Pies by zdech� od takiego �ycia - mrukn�a dziewczyna rzucaj�c �elazko na podstawk� gestem zuchwa�ym i stanowczym. - �ycie pracuj�cej kobiety nie jest znowu takiej r�owe, jak je opisuj�. Jeszcze troch�, a cisn� to wszystko! - Mary! - Saxon wypowiedzia�a imi� towarzyszki z wyrzutem tak g��bokim, �e musia�a odstawi� na chwil� �elazko, przez co straci�a okr�g�e dwana�cie ruch�w. Mary rzuci�a jej na p� wyl�knione spojrzenie. - Nie m�wi�am tego powa�nie, Saxon - wyj�ka�a. - S�owo daj�. Ale powiedz tylko, czy taki dzie� mo�e nie dzia�a� cz�owiekowi na nerwy. S�yszysz? Kobieta w konwulsjach le�a�a na wznak i bij�c pi�tami o pod�og� wy�a przera�liwie, monotonnie, jak syrena parowa. Dwie prasowaczki chwyci�y j� pod pachy, i zacz�y ci�gn�� przez sal�, ona za� nie przestawa�a wy� i wali� pi�tami. Otwarto drzwi i do �rodka wdar�a si� pot�na fala �ciszonego �oskotu maszyn, w kt�rym uton�o walenie i wycie, zanim jeszcze drzwi z powrotem zosta�y zatrza�ni�te. O epizodzie przypomina� tylko sw�d przypalonego p��tna unosz�cy si� z�owr�bnie w powietrzu. - Cz�owiek mo�e zwariowa� - powiedzia�a Mary. Potem, bardzo d�ugo, �elazka to podnosi�y si�, to opada�y miarowo i tempo pracy w prasowalni ani troch� nie os�ab�o. Tymczasem kierowniczka przechadza�a si� po izbie powstrzymuj�c gro�nym wzrokiem wszelkie oznaki za�amania czy histerii. Od czasu do czasu kt�ra� z prasowaczek zgubi�a na chwil� rytm, westchn�a lub j�kn�a z cicha, a potem, znu�ona, lecz zdeterminowana, podejmowa�a zn�w prac�. D�ugi letni dzie� dobiega� ko�ca, ale upa� nie zel�a� i praca toczy�a si� dalej w jaskrawym blasku lamp elektrycznych. O dziewi�tej pierwsze kobiety zacz�y si� zbiera� do wyj�cia. G�ra luksusowej, krochmalonej bielizny znikn�a, tylko tu i tam na deskach le�a�y jeszcze jakie� resztki, nad kt�rymi pochyla�y si� prasowaczki. Saxon sko�czy�a prac� przed Mary i w drodze do drzwi zatrzyma�a si� przy jej desce. - Sobota wiecz�r i jeszcze jeden tydzie� min�� - powiedzia�a Mary pos�pnie. Policzki mia�a blade i zapadni�te, pod czarnymi oczami niebieskie si�ce. - Jak my�lisz, Saxon, ile zarobi�a�? - Dwana�cie dolar�w i dwadzie�cia pi�� cent�w, - brzmia�a odpowied� leciutko zabarwiona dum�. - A mia�abym wi�cej, gdyby nie ta paczka sfa�szowanego krochmalu. - Co� takiego! Bijesz mnie na g�ow� - pogratulowa�a Mary przyjaci�ce. - S�owo daj�, �e jeste� prawdziwy wy�cigowiec ... Po�erasz te sztuki jedna po drugiej. Ja dostan� tylko dziesi�� i p�, a ca�y tydzie� ci�ko pracowa�am ... Spotkamy si� przy poci�gu o dziewi�tej czterdzie�ci. Umowa stoi. Po�azimy troch�, dop�ki si� nie zaczn� ta�ce. Po po�udniu przyjedzie t�um moich znajomych. W odleg�o�ci dw�ch blok�w od pralni, w miejscu, gdzie pod �ukow� lamp� sta�a na rogu gromadka �obuz�w, Saxon przy�pieszy�a kroku. Kiedy ich mija�a, jej twarz przybra�a nie�wiadomie wyraz surowy i twardy. Saxon nie dos�ysza�a wymamrotanej uwagi, ale po ordynarnym �miechu, jaki jej towarzyszy�, odgad�a tre�� s��w i zaczerwieni�a si� z gniewu. Sz�a przez ch�odniej�c� ju� noc, min�a dalsze trzy bloki, skr�ci�a raz w lewo, raz w prawo. Po obu stronach sta�y domy robotnicze, drewniane, zniszczone przez wiatry i deszcze, o �cianach pokrytych �usk� wiekowej farby �ciemnia�ej od kurzu. Odznacza�y si� jedynie tanio�ci� i brzydot�. Ciemno by�o bardzo, ale Saxon nie zab��dzi�a; gdy wyci�gn�a r�k�, przywita�o j� znajome skrzypienie obluzowanej w zawiasach furtki. W�sk� �cie�k� okr��y�a dom, machinalnie omin�a brakuj�cy stopie� i wesz�a do kuchni, gdzie migota� samotny p�omyk gazu. Odkr�ci�a kurek do ko�ca, tak �e gaz buchn�� jasnym p�omieniem. Izba by�a niewielka, ale panowa� w niej wzgl�dny �ad, brakowa�o bowiem sprz�t�w, kt�re by j� mog�y zagraci�. Tynk na �cianach, wyblak�y od pary licznych du�ych pra�, znaczy�y p�kni�cia powsta�e ubieg�ej wiosny w czasie wielkiego trz�sienia ziemi. Pod�oga by�a nier�wna, poprzecinana bruzdami i szerokimi szparami, a przed kominem tak zdeptana, �e wy�atano j� du�� blaszank� po nafcie, sklepan� m�otkiem na p�ask i z�o�on� podw�jnie. Zlew, brudny r�cznik na rolkach, kilka krzese� i drewniany st� dope�nia�y obrazu. Ogryzek jab�ka trzasn�� jej pod bucikiem, kiedy przysuwa�a krzes�o do sto�u. Na postrz�pionej ceracie czeka�a kolacja. Saxon wzi�a do ust wystyg�� fasol�, g�st� od zakrzep�ego t�uszczu, ale odstawi�a talerz i posmarowa�a mas�em kromk� chleba. Rozklekotana rudera zatrz�s�a si� od krok�w ci�kich i wskazuj�cych na brak pr�no�ci. Po chwili stan�a w drzwiach Sara, kobieta w �rednim wieku, o obwis�ych piersiach, rozczochranych w�osach i t�ustej twarzy poci�tej bruzdami trosk i irytacji. - Ach, to ty - mrukn�a na przywitanie. - W �aden spos�b nie mog�am trzyma� d�u�ej ognia na kominie. Co za dzie�! O ma�y w�os nie pad�am od tego gor�ca. A ma�y Henry okropnie sobie przeci�� warg�. Doktor musia� zeszy� ran� czterema szwami. Sara podesz�a bli�ej i stan�a nad Saxon jak gro�na g�ra. - Co znowu z t� fasol�? - spyta�a zaczepnie. - Nic, tylko ... - Saxon wci�gn�a w usta powietrze i dzi�ki temu nie wybuchn�a. - Po prostu nie jestem g�odna. Ten upa� przez ca�y dzie� ... W pralni by�o okropnie. Odwa�nie wzi�a do ust �yk zimnej herbaty, kt�ra parzy�a si� tak d�ugo, �e mia�a teraz smak kwasu, i odwa�nie, pod wzrokiem bratowej, prze�kn�a to i wypi�a ca�� zawarto�� fili�anki. Otar�a usta chusteczk� i wsta�a. - P�jd� chyba spa�. - Dziwne, �e nie idziesz na ta�ce - sykn�a Sara. - Swoj� drog� ciekawe, �e jak wracasz, co wiecz�r padasz ze zm�czenia, ale na ta�ce toby� lata�a ka�dego dnia w tygodniu i wraca�a o B�g wie kt�rej. Saxon ju� mia�a co� powiedzie�, ale zacisn�a usta i zdo�a�a si� opanowa�. Potem nie wytrzyma�a i wybuchn�a: - Czy� ty nigdy nie by�a m�oda? Nie czekaj�c na odpowied� posz�a do swojego pokoju, kt�ry przylega� do kuchni. By�a to ma�a izdebka o wymiarach osiem st�p na dwana�cie; i tu trz�sienie ziemi pozostawi�o �lady na tynku �cian. ��ko i krzes�o z taniej sosny i bardzo stara komoda sk�ada�y si� na umeblowanie. Komod� pami�ta�a Saxon ca�e swoje �ycie. Jej obraz wpleciony by� w najdawniejsze wspomnienia. Saxon wiedzia�a, �e komoda przeby�a wraz z jej rodzicami prerie w wielkim wozie pionierskim. By�a z solidnego mahoniu, jeden bok mia�a p�kni�ty i wyszczerbiony - pami�tka po przekozio�kowaniu si� wozu w Rock Canyon. �lad po kuli w g�rnej szufladzie przypomina� o walce z Indianami pod Little Meadow. O tych zdarzeniach m�wi�a jej matka. Powiedzia�a te�, �e komoda przyby�a wraz z jej przodkami z Anglii na d�ugo, zanim urodzi� si� Jerzy Waszyngton. Nad komod� wisia�o lusterko. Pod ramk� wsuni�te by�y fotografie m�odych m�czyzn i kobiet oraz zdj�cia grupowe z piknik�w, na kt�rych m�odzie�cy w kapeluszach zsuni�tych zawadiacko na ty� g�owy obejmowali dziewcz�ta. Dalej wisia� barwny kalendarz, obok kolorowe og�oszenia i rysunki wyrwane z magazyn�w. Od lampy gazowej u sufitu zwisa�o moc karnecik�w tanecznych, g�sto zapisanych. Saxon zacz�a zdejmowa� kapelusz, nagle jednak usiad�a na ��ku. P�aka�a cicho, usi�uj�c st�umi� �kanie, ale s�aba zasuwka u drzwi pu�ci�a, drzwi otworzy�y si� bez szmeru i zaterkota� g�os Sary: - Co ty znowu wyprawiasz? Jak ci ta fasola nie smakowa�a ... - Nie, nie, to nie dlatego ... - wyja�ni�a pr�dko Saxon. - Jestem po prostu zm�czona i nogi mnie bol�. Nie by�am g�odna, Saro. To tylko zm�czenie. - Jakby� si� zajmowa�a tym domem - brzmia�a odpowied� - i musia�a gotowa� i sma�y�, i pra�, i znosi� to wszystko, co ja musz� znosi�, mia�aby� z czego by� zm�czona. Masz powodzenie, a jak�e. Ale poczekaj troch�. - Sara wybuchn�a z�o�liwym chichotem. - Poczekaj jeszcze troch�, to zobaczysz ... B�dziesz na tyle g�upia, �e wyjdziesz kt�rego� dnia za m��, jak ja ... a wtedy dostaniesz za swoje. Zaczn� si� bachory i bachory, i bachory ... nie b�dzie ju� ta�c�w i trzech par but�w naraz, i jedwabnych po�czoch. Masz teraz �wi�te �ycie - o nikogo nie musisz si� troszczy�, chyba tylko o siebie sam�, i skacze ko�o ciebie kupa chuligan�w, kt�rzy m�wi� ci, jakie masz �adne oczy. Tfu! Kt�rego� pi�knego dnia wyjdziesz za jednego z nich i wtedy czasem b�dziesz mia�a na zmian� podbite oko. - Nie m�w tak, Saro! - zaprotestowa�a Saxon. - M�j brat nigdy nie podni�s� na ciebie r�ki. Wiesz o tym. - Ma si� rozumie�, �e nie podni�s�. Za ma�o ma na to oleju w g�owie. Ale swoj� drog� i tak jest lepszy ni� ta ho�ota, z kt�r� latasz, chocia� na przyzwoite �ycie zarobi� nie potrafi i w�asnej �onie trzech par but�w nie kupi. O niebo jest lepszy od tych �obuziak�w, na kt�rych �adna przyzwoita kobieta nie chcia�aby nawet spojrze�. Nie mog� zrozumie�, nie wiem, jakim cudem unikn�a� dot�d nieszcz�cia. Mo�e m�odzi s� teraz m�drzejsi w tych sprawach ... nie wiem. Ale wiem jedno. M�oda dziewczyna, co ma trzy pary but�w i my�li tylko o tym, jak by si� zabawi�, dostanie zdrowo za swoje kt�rego� pi�knego dnia. Tyle tylko mog� powiedzie�. Za mojej m�odo�ci tak nie bywa�o. Moja matka z�upi�aby mi sk�r�, jakbym si� zachowywa�a tak jak ty. I mia�aby racj�, a teraz na �wiecie jest wszystko na wywr�t. We� swojego brata. Nic, tylko biega na socjalistyczne wiece i zamiast �y� w zgodzie z pracodawcami, drze z nimi koty i wygrzebuje z kieszeni pieni�dze na dodatkowe sk�adki strajkowe dla zwi�zku, co oznacza mniej chleba dla jego w�asnych dzieci. Przecie� za te sk�adki, kt�re p�aci, mog�abym mie� siedemna�cie par but�w, jakbym by�a do�� dumna, �eby tyle chcie�, Popami�tasz moje s�owa - kt�rego� dnia Tom trafi do kozy, a co si� wtedy z nami stanie? Co ja wtedy poczn�, biedna, z pi�cioma g�bami do �ywienia i bez jednego centa w domu? Umilk�a, bo zabrak�o jej tchu, ale a� kipia�a od s��w, kt�re si� w niej zebra�y. - Och, Saro, prosz� ci�, zamknij drzwi! - powiedzia�a b�agalnie Saxon. Drzwi hukn�y, ale zanim Saxon ponownie zanios�a si� p�aczem, us�ysza�a, jak jej bratowa st�pa ci�ko po kuchni i na g�os m�wi do siebie. Rozdzia� drugi Przy wej�ciu do Weasel Park ka�da kupi�a bilet dla siebie. I ka�da k�ad�c p� dolara u�wiadomi�a sobie dok�adnie, ile sztuk luksusowej bielizny musia�a na to uprasowa�. Pora by�a wczesna, nie zebra�y si� wi�c jeszcze t�umy, ale przybywali ju� murarze ob�adowani wielkimi koszami z jedzeniem i dzie�mi - zdrowa, krzepka klasa robotnik�w, dobrze zarabiaj�cych i obficie �ywionych. Tu i tam widzia�o si� mi�dzy nimi szczuplejsze i ni�sze postacie ludzi, kt�rych to�samo�ci nie zdo�a�o ukry� dostatnie ameryka�skie odzienie, postacie wysuszone nie tylko przez wiek; lecz tak�e przez bied� lat chudych i dawne znoje. Byli to ich dziadkowie i babki, kt�rzy �wiat�o dzienne ujrzeli na starej irlandzkiej ziemi. A gdy tak ku�tykali ze swoim bujnym potomstwem, kt�re �ywi�o si� lepiej ni� oni, twarze ich wyra�a�y zadowolenie i dum�. Mary i Saxon nie nale�a�y do ich grona. Nie zna�y ich nawet, nie mia�y mi�dzy nimi przyjaci�. By�o oboj�tne, czy festyny urz�dzali Irlandczycy, Niemcy czy S�owianie; czy gospodarzami piknik�w by�y zwi�zki murarzy, piwowar�w czy rze�nik�w. One, Saxon i Mary, nale�a�y do t�umu tancerzy, kt�ry powi�ksza� o pewien sta�y procent wp�ywy z bilet�w wej�ciowych na wszelkie tego rodzaju zabawy. Przechadza�y si� mi�dzy kioskami, gdzie �uskano ju� fistaszki i palono kukurydz� na dzisiejszy dzie�. Potem posz�y obejrze� pod�og� w pawilonie do ta�ca. Saxon obj�a wyimaginowanego partnera i odta�czy�a kilka pas wirowego walca. Mary klasn�a w r�ce. - S�owo daj�! - zawo�a�a. - Jeste� pyszna! A te po�czochy to cudo! Saxon u�miechn�a si� z wdzi�czno�ci�, wysun�a stop� w aksamitnym pantofelku na wysokim obcasie i leciutko uni�s�szy czarn� obcis�� sp�dnic�, ods�oni�a zgrabn� kostk� i delikatny �uk �ydki; bia�a sk�ra prze�witywa�a przez cieniutk� jak paj�czyna, czarn� jedwabn� po�czoch� za pi��dziesi�t cent�w. Saxon by�a smuk�a i niezbyt wysoka, ale jej cia�o mia�o kobiec� kr�g�o��. Ubrana by�a w bia�� bluzk� z plisowanym �abotem z taniej koronki, przepi�tym modn� broszk� z imitacj� korala. Na bluzk� w�o�y�a szykowny �akiecik z r�kawami do �okcia, str�j za� uzupe�ni�a d�ugimi r�kawiczkami z imitacji zamszu. Jedynym naturalnym elementem jej wygl�du by�y nie tkni�te przez �elazka k�dziorki w�os�w, kt�re wymyka�y si� spod male�kiego, zawadiackiego kapelusika z czarnego aksamitu, zsuni�tego nisko na czo�o. Czarne oczy Mary zab�ys�y rado�ci� na ten widok. Podbieg�a do Saxon, schwyci�a j� w ramiona, u�cisn�a ze wszystkich si� i uca�owa�a. P�niej, zawstydzona tym wybuchem, zarumieni�a si� i wypu�ci�a j� z obj��. - Strasznie mi si� podobasz - zawo�a�a z zapa�em. - Gdybym by�a m�czyzn�, r�ce same by mi si� po ciebie wyci�ga�y! Zjad�abym ci� �ywcem, s�owo daj�. Wysz�y z pawilonu d�o� w d�o� i przechadza�y si� po s�o�cu, rado�nie wymachuj�c splecionymi r�kami, znajduj�c w weso�o�ci odpr�enie po ci�kim znoju tygodnia. Przewieszone przez balustrad� otaczaj�c� wybieg dla nied�wiedzia, przygl�da�y si� z dr�eniem ogromnemu przybyszowi z obcych stron, a potem pr�dko pobieg�y pod klatk� z ma�pami i przez dziesi�� minut zanosi�y si� od �miechu. W�druj�c przez rozleg�e tereny zerkn�y w d� na ma�� bie�ni� u st�p naturalnego amfiteatru, gdzie wczesnym popo�udniem mia�y si� odby� zawody. Potem zwiedzi�y las poprzecinany licznymi �cie�kami, na ko�cu kt�rych zaskakiwa�y coraz to nowe widoki malowanych na zielono ogrodowych sto��w i �awek ukrytych w�r�d li�ciastych altan, cz�stokro� zaj�tych ju� przez rodziny murarzy. Wreszcie roz�o�y�y gazet� na zielonym, os�oni�tym drzewami zboczu i usiad�y na puszystej trawie, wysuszonej promieniami kalifornijskiego s�o�ca. Cz�ciowo zrobi�y to dlatego, �e skusi�a je rozkoszna bezczynno�� po sze�ciu dniach nieustannego ruchu, cz�ciowo, aby wypocz�� przed ta�cami. - Bert Wanhope na pewno przyjdzie - szczebiota�a Mary. - A obieca�, �e przyprowadzi Billa Robertsa... Wielkiego Billa, jak go ch�opcy nazywaj�. Bill Roberts jest po prostu wyro�ni�tym ch�opcem, ale straszny z niego gagatek. Jest zawodowym bokserem i wszystkie dziewczyny za nim lataj�. Ja si� go boj�. W rozmowie nie jest taki znowu dowcipny. Troch� przypomina tego wielkiego nied�wiedzia, co�my go przed chwil� widzia�y. Wrr! Wrrr! - i zaraz odgryzie ci g�ow�. Tak naprawd� to nie jest bokserem, tylko wo�nic� i nale�y do zwi�zku. Pracuje w firmie Corberly i Morrison. Ale czasami walczy w klubach. Wi�kszo�� m�czyzn si� go boi. Ma strasznie gwa�towne usposobienie i uderzy� cz�owieka to dla niego jak zje�� chleb z mas�em. Nie b�dzie ci si� podoba�, chocia� tancerz z niego doskona�y. Wa�y du�o, ale w ta�cu lekki jak pi�rko. Tak czy siak, powinna� z nim zata�czy�. A poza tym r�k� ma szerok�. Niczego nie po�a�uje. Tylko niech go licho! Straszny zabijaka! Rozmowa, a w�a�ciwie monolog toczy� si� dalej. Mary wraca�a wci�� do osoby Berta Wanhope'a. - Wygl�da mi na to, �e bardzo�cie si� ze sob� zaprzyja�nili - zaryzykowa�a Saxon. - Jutro bym za niego wysz�a! - rzuci�a Mary impulsywnie. Nagle twarz jej sta�a si� beznadziejnie smutna, niemal surowa w swojej �a�osnej bezradno�ci. - Tylko �e on mnie o to nie prosi. Bo on jest... - Umilk�a, ale zaraz wybuchn�a nami�tnie. - Uwa�aj na niego, Saxon, jakby si� tak kiedy zacz�� do ciebie zaleca�! Straszny z niego numer. Ale mimo to jutro bym za niego wysz�a. Inaczej mnie nie dostanie. - Otworzy�a ju� usta, ale nie powiedzia�a nic, tylko ci�ko westchn�a. - Dziwny jest ten �wiat, prawda? - doda�a. - W�a�ciwie �miechu wart. A wszystkie gwiazdy to te� �wiaty. Ciekawe, gdzie jest Pan B�g. Bert Wanhope powiada, �e Boga nie ma. Ale on jest okropny. M�wi straszne rzeczy. Ja tam wierz� w Boga. A ty, Saxon? Co my�lisz o Bogu? Saxon wzruszy�a ramionami i roze�mia�a si�. - Ale kto pope�nia z�e uczynki, ten dostanie za swoje. Prawda, Saxon? - nalega�a Mary. - Wszyscy tak m�wi�... z wyj�tkiem Berta. Ben uwa�a, �e mo�e robi�, co mu si� �ywnie podoba, a za swoje i tak nie dostanie, bo jak umrze, to b�dzie nie�ywy, a wtedy chcia�by zobaczy�, czy kto� najgorszym nawet pyskowaniem potrafi go wskrzesi�. Czy on nie jest okropny? Ale to wszystko takie w�a�ciwie �mieszne. Czasem, jak sobie pomy�l�, �e B�g nigdy nie spuszcza ze mnie oka, strasznie si� zaczynam ba�. Czy ty przypuszczasz, �e B�g wie, co ja teraz m�wi�? A w og�le, Saxon, jak on mo�e wygl�da�? - Nie wiem - odpar�a Saxon. - Po prostu zabawny z niego osobnik. - Saxon! - j�kn�a Mary. - Kiedy tak jest, s�dz�c z tego, co ludzie o nim m�wi� - ci�gn�a Saxon rezolutnie. - M�j brat uwa�a, �e jest podobny do Abrahama Lincolna. A Sara twierdzi, �e nosi bokobrody. - Ja znowu jako� nigdy nie mog� go sobie wyobrazi� z przedzia�kiem - dorzuci�a Mary wa��c si� na t� �mia�� my�l, ale jednocze�nie dr��c z przera�enia. - Moim zdaniem nie mo�e mie� przedzia�ka. Dopiero to by�oby zabawne. - Wiesz, jak wygl�da ten ma�y, pomarszczony Meksykanin, kt�ry sprzedaje zgadywanki z drutu? - spyta�a Saxon. - No, wi�c dla mnie B�g jako� zawsze jest do niego podobny. Mary wybuchn�a �miechem. - A to ci pomys�! Nigdy o nim tak nie my�la�am. Jak na to wpad�a�, Saxon? - Bo uwa�am, �e B�g, jak ten ma�y Meksykanin, handluje zgadywankami. Ka�demu daje jedn� i potem ludzie przez ca�e �ycie pr�buj� j� rozwi�za�. Ale nie potrafi�. Ja w �aden spos�b nie mog� rozwi�za� mojej. Nie wiem, od kt�rej strony zacz��. A pomy�l tylko o zgadywance, jak� dosta�a Sara. Zreszt� Sara jest cz�ci� zgadywanki Toma i przez ni� Tom ma wi�cej k�opot�w z rozwi�zaniem w�asnej. A oni i w og�le wszyscy, kt�rych znam - nie wy��czaj�c ciebie - s� cz�ci� mojej zgadywanki. - Mo�e z tym to masz nawet racj� - powiedzia�a Mary z namys�em. - Ale B�g nie wygl�da jak ten ma�y, ��ty Meksykanin. Na to si� nie dam nabra�! B�g nie wygl�da jak cz�owiek. Pami�tasz, co jest napisane na �cianie w Armii Zbawienia? "B�g jest duchem". - To jeszcze jedna z jego zgadywanek, bo przecie� nikt nie wie, jak wygl�da duch. - To prawda. - Mary przypomnia�a sobie co� i zadr�a�a ze strachu. - Ile razy pr�buj� pomy�le� o Bogu jako o duchu, zawsze widz� Hena Millera, jak ca�y okryty prze�cierad�em goni� nas, kiedy by�y�my ma�e. Nie wiedzia�y�my, �e to on, i o ma�o nie umar�y�my ze strachu. Ma�a Maggie Murphy zemdla�a, a Beatrice Peralta upad�a i okropnie sobie podrapa�a twarz. Jak teraz pomy�l� o duchu, widz� tylko bia�e prze�cierad�o uganiaj�ce si� w ciemno�ciach. Ale tak czy siak, B�g jest niepodobny do tego ma�ego Meksykanina i nie nosi przedzia�ka. D�wi�k muzyki p�yn�cy od strony pawilonu tanecznego poderwa� dziewcz�ta na nogi. - Mog�yby�my zata�czy� ze dwa razy, zanim p�jdziemy co� zje�� - zaproponowa�a Mary. - A potem zaraz b�dzie popo�udnie i przyjd� ch�opcy. Wi�kszo�� z nich to straszne sk�pirad�a i nie przyje�d�aj� wcze�niej tylko dlatego, �eby si� wymiga� od zaproszenia dziewczyny na obiad. Ale Bert lubi wydawa� pieni�dze, tak samo Bill. Je�eli inne dziewcz�ta nie wejd� nam w parad�, Bert i Bill zaprosz� nas do restauracji. Chod�my, Saxon, pr�dko! Kiedy przysz�y do pawilonu, na parkiecie kr�ci�o si� zaledwie kilka par. Mary i Saxon zata�czy�y pierwszego walca ze sob�. - Idzie Bert - szepn�a Saxon, gdy po raz drugi okr��a�y sal�. - Udawaj, �e ich nie widzisz - odpowiedzia�a Mary. - B�dziemy ta�czy�y dalej. Niech sobie nie wyobra�aj�, �e za nimi latamy. Ale Saxon zauwa�y�a silniejszy rumieniec na policzku przyjaci�ki i us�ysza�a jej przy�pieszony oddech. - Widzia�a� tego drugiego? - spyta�a Mary prowadz�c Saxon w d�ugim okr��eniu wzd�u� przeciwleg�ej �ciany pawilonu. - To by� Bill Roberts. Bert powiedzia�, �e go przyprowadzi. Bert zaprosi mnie na obiad, a Bill ciebie. Zobaczysz, b�dzie �wietna zabawa. �eby tylko ta orkiestra nie przesta�a gra�, zanim wr�cimy na tamt� stron� sali. Okr��y�y wi�c sal� w zamiarze z�owienia tancerzy i zapewnienia sobie obiadu - dwie ho�e, m�ode istoty, kt�re ta�czy�y naprawd� dobrze i kt�re okaza�y radosne zdumienie, kiedy orkiestra nagle umilk�a osadzaj�c je w miejscu niebezpiecznie bliskim upragnionego celu. Bert i Mary zwracali si� do sobie po imieniu, ale dla Saxon Bert by� "panem Wanhope", chocia� on nazywa� j� po prostu Saxon. Przedstawieni sobie zostali tylko Saxon i Bill Roberts. Ceremonii tej dope�ni�a Mary w podnieceniu i z wymuszon� swobod�. - Pan Roberts - panna Brown, moja przyjaci�ka. Na imi� jej Saxon. Czy to nie okropne imi�? - Mnie si� podoba - odpar� Bill zdejmuj�c kapelusz i wyci�gaj�c r�k�. - Mi�o mi pani� pozna�. Gdy spotka�y si� ich r�ce i Saxon poczu�a stwardnia�� od lejc�w sk�r� na d�oni Billa, jej bystry wzrok dostrzeg� wiele. On zauwa�y� tylko jej oczy, kt�re zreszt� wyda�y mu si� niebieskie. Dopiero p�niej, w ci�gu dnia, spostrzeg�, �e s� szare. Natomiast Saxon zobaczy�a jego oczy takie, jakie naprawd� by�y - ciemnoniebieskie, du�e i �adne w jaki� pochmurno ch�opi�cy spos�b. Zobaczy�a tak�e, �e patrz� prosto. Spodoba�y jej si� te oczy, tak jak spodoba�a jej si� r�ka, kt�r� w przelocie spostrzeg�a, i dotyk tej r�ki. Zobaczy�a te� - cho� niezbyt wyra�nie - kr�tki, prosty nos, r�owo�� policzk�w i stanowcz�, kr�tk� lini� profilu mi�dzy nosem a g�rn� warg�. Potem jej zachwycone spojrzenie dostrzeg�o w przelocie kszta�tne i du�e wargi o szlachetnym zarysie, ods�aniaj�ce w �adnym u�miechu wspania�e, bia�e z�by. "Ch�opiec, wielki m�czyzna_ch�opiec" - pomy�la�a. A gdy u�miechn�li si� do siebie i Saxon wysuwa�a r�k� z jego d�oni, zaskoczy� j� przyjemny widok jego w�os�w - k�dzierzawych i jasnych, przywodz�cych na my�l najbledsze z�oto, chocia� w�a�ciwie by�y na to zbyt p�owe. Tak by� jasny, �e patrz�c na niego Saxon pomy�la�a o postaciach na scenie, kt�re widywa�a, takich jak Ole Olson i Yon Yonson. Ale na tym wyczerpywa�o si� podobie�stwo. Ogranicza�o si� jedynie do kolorytu, bo opraw� oczu mia� Bill Roberts ciemn�, a same oczy nie patrzy�y na �wiat z jakby dziecinnym zdumieniem, by�y natomiast chmurne i zdradza�y temperament. Co wi�cej, ubrany by� w szyte na miar� ubranie z g�adkiego, br�zowego sukna, na kt�rym Saxon natychmiast si� pozna�a, szacuj�c je w duchu na sum� nie mniejsz� ni� pi��dziesi�t dolar�w. Ponadto Bill nie mia� w sobie nic z niezdarno�ci skandynawskich imigrant�w. Przeciwnie, nale�a� do tych rzadkich m�czyzn, kt�rzy promieniuj� fizycznym wdzi�kiem poprzez niezgrabne odzienie cywilizowanego cz�owieka. Ka�dy jego ruch by� spr�ysty, swobodny i z g�ry obmy�lony. Saxon nie widzia�a tego wszystkiego i nie analizowa�a. Widzia�a tylko m�czyzn� o pi�knej postawie i ruchach. Wyczuwa�a raczej ni� dostrzega�a spok�j i pewno�� gry jego mi�ni; wyczuwa�a w nim tak�e obietnic� spokoju i wytchnienia, szczeg�lnie poci�gaj�c� dla kogo�, kto przez sze�� dni w tygodniu prasowa� w po�piechu luksusow� bielizn�. Podobnie jak przyjemny by� dla niej dotyk jego r�ki, tak te� w spos�b mniej uchwytny on sam - cia�em i dusz� - wyda� si� Saxon mi�y. Gdy wzi�wszy jej karnecik zacz�� wzorem wszystkich m�odych ludzi przekomarza� si� z ni� i �artowa�, Saxon poj�a, jak nieoczekiwanie szybko spodoba� jej si� ten cz�owiek. Nigdy �aden m�czyzna nie wywar� na niej takiego wra�enia. Zastanawia�a si� w duchu: czy to jest $o$n? Ta�czy� wspaniale. Odczuwa�a rado��, jak� zwykle odczuwaj� dobre tancerki, gdy trafi� na godnego siebie partnera. Wdzi�czne i p�ynne ruchy jego cia�a harmonizowa�y doskonale z rytmem muzyki. Ani jednego wahania, ani sekundy niepewno�ci. Saxon zerkn�a na Berta, kt�ry prowadz�c Mary "z rozmachem", okr��a� d�ugi parkiet nierzadko powoduj�c karambole z coraz liczniejszymi parami. Smuk�y, wysoki, cienki w pasie Bert mia� po swojemu ruchy zr�czne i by� uwa�any za dobrego tancerza, ale taniec z nim nigdy nie sprawia� Saxon specjalnej przyjemno�ci. Psu�y go jak gdyby szarpni�cia - szarpni�cia, kt�rych w�a�ciwie nie by�o, ale kt�re zawsze grozi�y. Umys� Berta dzia�a� jakby spazmatycznie. By� za szybki albo raczej bezustannie zagra�a� nadmiern� szybko�ci�. To denerwowa�o. Bert rozsiewa� wok� siebie niepok�j. - Ta�czy pani jak ma�o kto - powiedzia� Bill Roberts. - Wiele razy s�ysza�em od znajomych, �e pani �wietnie ta�czy. - Lubi� taniec - odpar�a. Ale ze sposobu, w jaki to powiedzia�a, wyczu� �e nie ma ochoty na rozmow�, i ta�czy� dalej w milczeniu, podczas gdy ona z wdzi�czno�ci� oceni�a, jak tylko kobiety potrafi� oceni�, okazywane jej wzgl�dy. W �yciu Saxon okazywanie kobiecie wzgl�d�w by�o zjawiskiem rzadkim. Czy to jest $O$n? Przypomnia�a sobie s�owa Mary: "Wysz�abym za niego jutro" i z�apa�a si� na tym, �e rozwa�a mo�liwo�� ma��e�stwa z Billem Robertsem nazajutrz - gdyby jej to zaproponowa�. Z p�przymkni�tymi oczami, rozmarzona, ta�czy�a w u�cisku w�adczej si�y, kt�ra kierowa�a jej ruchami. Bokser zawodowy! Przebieg� j� dreszcz z�o�liwego, przewrotnego zadowolenia na my�l o tym, co by Sara powiedzia�a, gdyby mog�a j� teraz zobaczy�. Tylko �e on nie by� bokserem, a wo�nic�. Nagle krok taneczny wyd�u�y� si�, si�a tancerza sta�a si� bardziej zniewalaj�ca i Saxon, porwana w g�r�, pop�yn�a przez sal�, chocia� jej stopy obute w aksamitne pantofelki ani razu nie oderwa�y si� od pod�ogi. Potem nagle krok zmieni� si� z posuwistego na wirowy i Saxon poczu�a, �e Bill odsuwa j� nieco od siebie, aby spojrze� jej w twarz i �mia� si� razem z ni� - �mia� si� z rado�ci, �e dokonali takiego wyczynu. A gdy w kilku ostatnich taktach orkiestra zwolni�a tempo, oni te� zwolnili, a� ich taniec rozp�yn�� si� wraz z muzyk� w jednym wyd�u�onym, posuwistym pas i znieruchomia� wraz z ostatnim tonem. - Co jak co, ale je�li idzie o taniec, to jeste�my dla siebie stworzeni - powiedzia�, gdy szli w kierunku Mary i Berta. - By�o jak we �nie - odpar�a. Saxon powiedzia�a to tak cicho, �e Bill musia� si� pochyli� i wtedy zobaczy� na jej policzkach rumieniec i odbicie tego rumie�ca w oczach, kt�re l�ni�y ciep�em delikatnym i zmys�owym. Wzi�� jej karnecik i z powag�, ogromnymi literami, wypisa� swoje nazwisko w poprzek ca�ej strony. - Teraz go zmarnowa�em - powiedzia� zuchowato. - Na nic si� nie przyda. Przedar� karnecik i odrzuci� na bok. - Nast�pny ta�czysz ze mn�, Saxon - zawo�a� Bert, gdy do nich podeszli. - Ty, Bill, we�miesz Mary. - Nic z tego, Bert - brzmia�a odpowied�. - Postanowili�my z Saxon razem przetrwa� ten dzie�. - Uwa�aj, Saxon - ostrzeg�a j� �artobliwie Mary. - Got�w si� jeszcze w tobie zadurzy�. - Na dobrej rzeczy potrafi� si� pozna� od pierwszego wejrzenia - powiedzia� szarmancko Bill. - Ja te� - zach�ci�a i pomog�a mu Saxon. Mary przygl�da�a im si� z udanym przera�eniem, a Bert powiedzia� dobrotliwie: - Powiem tylko, �e czasu nie tracicie. Ale gdyby�cie tak swoj� drog� mogli oderwa� si� od siebie na kilka minut po dw�ch najbli�szych ta�cach, Mary i ja byliby�my zaszczyceni waszym towarzystwem przy stole. - O w�a�nie! - zawt�rowa�a Mary. - Do�� tych �art�w! - broni� si� Bill ze �miechem i obr�ciwszy g�ow� spojrza� Saxon w oczy. - Prosz� nie zwraca� na nich uwagi. S� tacy kwa�ni, bo musz� ta�czy� ze sob�. Bert ta�czy haniebnie. A Mary tak sobie. Chod�my, Saxon. Spotkamy si� po dw�ch nast�pnych ta�cach. Rozdzia� trzeci Obiad jedli pod go�ym niebem, w restauracji, w kt�rej konary drzew zast�powa�y dach. Saxon zauwa�y�a, �e Bill p�aci� rachunek za wszystkich czworo. Znali wielu spo�r�d m�odych ludzi i dziewcz�t przy s�siednich stolikach, nie by�o wi�c ko�ca powitaniom i �arcikom. Bert odnosi� si� do Mary z zaborczo�ci� bez ma�a szorstk�: to przykrywa� d�oni� jej d�o�, to chwyta� r�k� i wi�zi� w u�cisku, a raz przemoc� �ci�gn�� jej z palca dwa pier�cionki i przez d�ugi czas nie chcia� odda�. Niekiedy, gdy opasywa� ramieniem jej kibi�. Mary pr�dko uwalnia�a si� z u�cisku; kiedy indziej zn�w udawa�a, �e nie zauwa�a r�ki Berta, przy czym jej roztargnienie by�o tak wystudiowane, �e nie mog�o zwie�� nikogo. Saxon, kt�ra m�wi�a ma�o, ale ca�y czas pilnie obserwowa�a Billa Robertsa, wyci�gn�a wniosek, �e on w takiej sytuacji b�dzie si� zachowywa� zupe�nie inaczej... je�eli w og�le kiedy� to nast�pi. W ka�dym razie na pewno nie poklepywa�by dziewczyny, jak to robi� Bert i wielu innych ch�opc�w. Zmierzy�a wzrokiem szerokie bary Billa. - Dlaczego nazywaj� pana Wielki Bill? - spyta�a. - Nie jest pan taki bardzo, wysoki. - Nie jestem - przyzna�. - Mam tylko pi�� st�p, osiem i trzy czwarte cala. To pewnie przez t� moj� wag�. - On walczy w wadze ci�kiej - wtr�ci� Bert. - Och, uspok�j si�! - rzuci� szybko Bill z przelotnym b�yskiem niezadowolenia w oczach. - Nie jestem bokserem. Nie walcz� od p� roku. Rzuci�em ring. Nie op�aca si�. - Dosta�e� dwie setki, kiedy� roz�o�y� na deski tego diab�a z San Francisco. - Bert z dum� obstawa� przy swoim. - Daj spok�j, m�wi�em ci!... S�uchaj, Saxon, ty te� nie jeste� taka znowu bardzo wysoka. Ale za to figur� masz doskona��, to ci mog� powiedzie�. Jeste� smuk�a i jednocze�nie okr�g�a. Zak�ad, �e zgadn�, ile wa�ysz. - Ju� niejeden pr�bowa� odgadn�� - ostrzeg�a go, dziwi�c si� zarazem w duchu, �e i cieszy j� to, i martwi, i� Bill zaprzesta� walk na ringu. - Na mnie si� nie zawiedziesz - odpar�. - Jestem mistrzem w zgadywaniu wagi. Zaraz zobaczysz. - Przygl�da� jej si� krytycznie; najwyra�niej gor�cy zachwyt dla tego, co widzia�, walczy� o lepsze z ch�odnym os�dem wzroku. - Chwileczk�... Przysun�� si� do Saxon i dotkn�� r�k� jej mi�ni. W dotyku palc�w opasuj�cych jej rami� by�o co� stanowczego i uczciwego, co przenikn�o Saxon przyjemnym dreszczem. Ten ch�opak mia� w sobie jak�� magi�. Gdyby Bert lub ktokolwiek inny dotkn�� jej ramienia, odczuwa�aby tylko irytacj�. Ale on! Czy to jest w�a�nie $o$n? - zapytywa�a si� w duchu, gdy Bill og�asza� sw�j wyrok. - Twoje ubranie nie wa�y wi�cej ni� siedem funt�w. A jak odejmiemy siedem od... hm... powiedzmy stu dwudziestu trzech... Tak, wa�y�aby� sto szesna�cie funt�w, gdyby ci� rozebra�. Ale przy ostatnich s�owach Mary wybuchn�a ostr� nagan�: - S�uchaj, Bill, nie m�wi si� o takich rzeczach! Spogl�da� na ni� uwa�nie, z narastaj�cym zdumieniem. - O jakich rzeczach? - spyta� w ko�cu, nic nie rozumiej�c. - Masz ci znowu! Wstydzi�by� si�. Popatrz! Saxon si� przez ciebie zaczerwieni�a. - Wcale nie - zaprotestowa�a Saxon z oburzeniem. - A je�eli zaraz nie przestaniesz, Mary, ja si� przez ciebie zaczerwieni� - warkn�� Bill. - My�l�, �e wiem, co wolno, a czego nie wolno. Nie jest wa�ne to, co cz�owiek m�wi, tylko jak my�li. A ja my�l� uczciwie i Saxon wie o tym. Ani jej, ani mnie nie przysz�o do g�owy to, co ty masz na my�li. - Och, och - zawo�a�a Mary. - Robisz si� coraz okropniejszy! Nigdy takich rzeczy nie mam n my�li! - Prrr, Mary! Do ty�u! - powstrzyma� j� stanowczo Bert. - Wesz�a� do z�ej przegrody. Bill nigdy nie robi takich omy�ek. - Ale nie powinien by� taki ordynarny - upiera�a si� Mary. - No, ju� dobrze, Mary. B�d� teraz dobr� dziewczyn� i daj temu pok�j - uci�� Bill zwracaj�c si� do Saxon. - O ile si� pomyli�em? - Sto dwadzie�cia dwa - odpar�a spogl�daj�c rozmy�lnie na Mary. - Wa�� sto dwadzie�cia dwa funty w ubraniu. Bill wybuchn�� serdecznym �miechem, zaraz te� Bert mu zawt�rowa�. - Mnie to nic nie obchodzi - zaprotestowa�a Mary. - Jeste�cie okropni, obaj... i ty te�, Saxon. Nigdy bym si� tego po tobie nie spodziewa�a. - Pos�uchaj, ma�a... - zacz�� Bert pojednawczo, opasuj�c jej kibi� ramieniem. Ale w sztucznym podnieceniu, do kt�rego sama si� doprowadzi�a, Mary szorstko odepchn�a jego r�k�; potem za� w obawie, �e zbytnio wielbiciela urazi�a, skorzysta�a z przekomarzania si� i �arcik�w, aby odzyska� dobry humor. Rami� Berta wr�ci�o na dawne miejsce i w chwil� p�niej, z g�ow� tu� przy g�owie, prowadzili szeptem rozmow�. Bill dyskretnie zwr�ci� si� do Saxon: - Wiesz, swoj� drog� twoje imi� jest dziwne. Nigdy nie s�ysza�em, �eby komu� przylepili tak� etykiet�. Ale nie mam nic przeciwko temu. Podoba mi si�. - Matka mnie tak nazwa�a. By�a wykszta�cona i zna�a strasznie du�o r�nych s��w. Wci�� czyta�a ksi��ki, prawie �e do samej �mierci. I mas� pisa�a. Mam niekt�re jej wiersze, wydrukowane dawno temu w gazecie z San Jose. Saksonowie to by�a rasa ludzi, matka opowiada�a mi o nich, kiedy by�am ma�a. Byli dzicy jak Indianie, tylko �e biali. I mieli niebieskie oczy, p�owe w�osy i strasznie lubili wojowa�. Gdy m�wi�a, Bill przys�uchiwa� si� z powag�, ca�y czas patrz�c jej w oczy. - Nigdy o nich nie s�ysza�em - wyzna�. - Czy mieszkali gdzie� w tych okolicach? Roze�mia�a si�. - Nie. Mieszkali w Anglii. Byli pierwszymi Anglikami, a wiesz, �e Amerykanie wywodz� si� od Anglik�w Jeste�my Saksonami - ty i ja, i Mary, i Bert, i wszyscy Amerykanie, kt�rzy s� prawdziwymi Amerykanami, a nie Hiszpanami czy W�ochami, czy Japo�czykami. - Moja rodzina od dawna mieszka w Ameryce. - Bill m�wi� powoli, przetrawiaj�c otrzyman� informacj� i wi���c j� z w�asn� osob�. - W ka�dym razie rodzina mojej matki. Wiem, �e przybyli do Maine setki lat temu. - M�j ojciec pochodzi� ze stanu Maine - wtr�ci�a. W jej g�osie zadrga�a rado��. - A matka urodzi�a si� w Ohio, a raczej tam, gdzie teraz jest Ohio. Nazywa�a te ziemie Wielkim Zachodnim Rezerwatem. Z jakiej rodziny pochodzi� tw�j ojciec? - Nie wiem. - Bill wzruszy� ramionami. - Sam tego nie wiedzia�. W og�le nikt nie wiedzia�, ale Amerykaninem by� na pewno. - Nazwisko jest stare, ameryka�skie - podsun�a Saxon. - W Anglii maj� teraz wielkiego genera�a, kt�ry nazywa si� Roberts. Czyta�am w gazetach. - Ale m�j ojciec nie by� Roberts. Nie wiedzia�, jak si� naprawd� nazywa. Roberts to nazwisko jednego kopacza z�ota, kt�ry go usynowi�. Bo to by�o tak. Kiedy wybuch�y walki z Indianami ze szczepu Modok, kopacze i osadnicy pomagali �o�nierzom. Ten Roberts by� kapitanem jednego oddzia�u i kiedy� po jakiej� walce wzi�li do niewoli ca�� kup� je�c�w - kobiety, dzieci, niemowl�ta. Mi�dzy tymi dzie�mi by� m�j ojciec. Ludzie przypuszczali, �e mia� z pi�� lat. M�wi� tylko po india�sku. Saxon klasn�a w d�onie, oczy jej zal�ni�y. - Porwali go Indidnie podczas jakiej� napa�ci? - Tak ludzie przypuszczali - potwierdzi� Bill. - Przypomnieli sobie, �e cztery lata przedtem Modokowie wymordowali karawan� woz�w pionierskich z Oregonu. Roberts zaadoptowa� mojego ojca i dlatego nie wiem, jak si� naprawd� nazywa�. Ale przeby� preri�, b�d� spokojna. - Tak jak m�j ojciec - powiedzia�a Saxon z dum�. - I jak moja matka - dorzuci� Bill. W jego g�osie zabrzmia�a nuta dumy. - W ka�dym razie tak jakby przekroczy�a r�wniny, bo urodzi�a si� w pionierskim obozie po przebyciu La Platy. - Moja matka te� by�a pionierk� - rzek�a Saxon. - Mia�a wtedy osiem lat i jak wo�y zacz�y pada�, prawie ca�y czas sz�a pieszo. Bill wyci�gn�� do niej d�o�. - Daj r�k�, dziecino - powiedzia�. - Pochodzimy z podobnego pnia, wi�c jeste�my jak starzy przyjaciele. Z oczami niby gwiazdy Saxon us�ucha�a. Z powag� wymienili u�cisk. - Czy to nie cudowne? - wyszepta�a Saxon. - Oboje pochodzimy ze starych ameryka�skich rod�w. A je�eli ty nie jeste� Saksonem, to w og�le nikt nim nie jest - masz takie w�osy, oczy, cer�, wszystko. A poza tym lubisz si� bi�. - Jak ju� o tym mowa, to powiem, �e chyba wszyscy nasi przodkowie lubili si� bi�. Urodzili si� z tym - i niech to licho! Musieli si� bi�, bo inaczej nie przetrzymaliby tego wszystkiego. - O czym wy dwoje tak rozmawiacie? - spyta�a nagle Mary. - Nie trac� czasu i gruchaj� jak dwa go��bki - za�artowa� Bert. - Cz�owiek m�g� pomy�le�, �e znaj� si� od tygodnia. - Och, znamy si� d�u�ej - odpar�a Saxon. - Jeszcze zanim przyszli�my na �wiat, nasi przodkowie razem szli przez prerie. - Wtedy, kiedy wasi dziadkowie czekali sobie wygodnie na wybudowanie kolei i wybicie Indian, zanim zebra�o im si� na odwag�, �eby wyruszy� do Kalifornii. - Tymi s�owy Bill oznajmi� �wiatu nowe przymierze. - Jeste�my naprawd� pierwsza klasa, Saxon i ja, gdyby was tak kto pyta� o zdanie. - Och, nie powiedzia�abym tego - rzuci�a Mary che�pliwie, z nut� rozdra�nienia w g�osie. - M�j ojciec zosta� po to, �eby walczy� w Wojnie Domowej. By� doboszem. Dlatego dopiero p�niej przyjecha� do Kalifornii. - A m�j ojciec specjalnie wr�ci�, �eby walczy� - rzek�a Saxon. - M�j te� - dorzuci� Bill. Spojrzeli po sobie rozradowani. Znale�li nowe porozumienie. - Co tam! I tak wszyscy pomarli, nie? - rzuci� pos�pnie Ben. - Co za r�nica, czy kto� umrze w bitwie, czy w przytu�ku. Najwa�niejsze, �e umiera. Ani by mnie to grza�o, ani zi�bi�o, jakby tak m�j ojciec zgin�� na szubienicy. Wychodzi na jedno i to samo. A od ca�ego tego gadania o przodkach zbiera mi si� tylko na ziewanie. Zreszt� m�j ojciec i tak nie m�g�by walczy�. Urodzi� si� w dwa lata po zako�czeniu wojny. Ale moi dwaj stryjowie zgin�li pod Gettysburgiem. Zrobili�my chyba, co do nas nale�a�o. - O w�a�nie! - przytakn�a Mary. Rami� Bena znowu opasa�o jej kibi�. - Jeste�my tu, co? - spyta�. - A to si� tylko liczy. Umarli s� umarli i zak�ad o ca�usa, �e dalej umar�ymi zostan�. Mary zatka�a mu usta r�k� i zacz�a go �aja�, �e jest taki straszny, na co on poca�owa� j� w d�o� i bli�ej przysun�� g�ow� do jej g�owy. Weso�y brz�k talerzy wzmaga� si�, w miar� jak przybywa�o go�ci. Tu i tam rozlega�y si� urywki piosenek. Odwieczne utarczki mi�dzy m�odzie�cami a dziewcz�tami przybiera�y na sile. Coraz cz�ciej s�ycha� by�o chichoty i piski, i wybuchy grubszego, m�skiego �miechu. Niekt�rzy m�czy�ni wyra�nie ju� byli podpici. Dziewcz�ta przy s�siednim stoliku nawo�ywa�y Billa. A Saxon, w kt�rej poczucie czasowej w�asno�ci ju� si� zd��y�o ugruntowa�, zauwa�y�a z zazdro�ci�, �e Bill jest celem ich westchnie�. - Czy one nie s� okropne? - powiedzia�a Mary z nagan�. - Bezczelne. Wiem, co to za jedne. �adna uczciwa dziewczyna nie zadawa�yby si� z nimi. Pos�uchajcie tylko! - Hej, Bill! - wo�a�a jedna, m�oda i ho�a brunetka. - Chyba mnie jeszcze nie zapomnia�e�, Bill! - Jak si� masz, kurczaczku - odpowiedzia� Bill szarmancko. Saxon pochlebia�a sobie, �e Bill jest rozgniewany, i poczu�a bezmiern� antypati� do dziewczyny. - Idziesz ta�czy�? - spyta�a brunetka. - Mo�e - odpar� i zwr�ci� si� do Saxon: - Wiesz, my starzy Amerykanie powinni�my si� trzyma� razem. Mam racj�? Niewielu nas zosta�o. W kraju jest coraz wi�cej rozmaitych cudzoziemc�w. M�wi� dalej, g�osem cichym, poufnie, z g�ow� przy g�owie, daj�c w ten spos�b do zrozumienia tamtej dziewczynie, �e jest zaj�ty. M�odzieniec przy s�siednim stoliku upatrzy� sobie Saxon. Ubrany by� jak andrus. Jego towarzysze obojga p�ci te� wygl�dali na andrus�w. Twarz mia� rozognion�, oczy dzikie. - Hej, ty! - zawo�a�. - Ty ma�a w aksamitnych pantofelkach! Ta�czysz ze mn�. Dziewczyna siedz�ca obok opasa�a mu szyj� ramieniem i usi�owa�a zmusi� do milczenia. Us�yszeli jego st�umiony be�kot: - Powiadam ci, �e ona jest cacy. P�jd� i sprz�tn� j� sprzed nosa tym dw�m niedojdom. - Ho�ota z Butchertown! - warkn�a Mary. Oczy Saxon podchwyci�y ziej�ce nienawi�ci� spojrzenie dziewczyny. Spostrzeg�a te�, �e w oczach Billa zapala si� gniew. By�y one teraz bardziej pochmurne, �adniejsze, a �wiat�a i cienie, b�yski i chmury przesuwaj�ce si� i k��bi�ce w b��kicie oczu da�y Saxon poczucie ich niezmierzonej g��bi. Umilk� i nie podejmowa� rozmowy. - Nie zaczynaj awantury - ostrzeg� go Bert. - S� z tamtej strony zatoki i nie wiedz�, kim jeste�. To jasne. Bert wsta� nagle, podszed� do tamtych, powiedzia� cicho kilka s��w i wr�ci�. Wszystkie twarze przy ich stoliku zwr�cone by�y do Billa. Winowajca wsta�, uwolni� si� od ramienia dziewczyny, kt�ra usi�owa�a go zatrzyma�, i podszed� do nich. By� to m�czyzna ci�kiej budowy, o twarzy brutalnej, z�o�liwej i nieprzyjemnych oczach. A tak�e - by� to m�czyzna wystraszony. - Jeste� Wielki Bill Roberts - powiedzia� be�kotliwie, opieraj�c si� o stolik i lekko zataczaj�c. - K�aniam si� nisko. Przepraszam. Masz pan dobry gust do dam, nie ma co. Ale nie wiedzia�em, kto pan jeste�. Jakbym wiedzia�, �e pan jeste� Bill Roberts, nie rozpu�ci�bym g�by. Rozumiesz mnie pan? Przepraszam. Dasz pan r�k� na sztam�? Bill burkn��: - Dobrze, dobrze... nie ma o czym m�wi�. - Potem niech�tnie u�cisn�� wyci�gni�t� d�o� i nie�piesznym, mocnym ruchem pchn�� intruza w stron� jego stolika. Saxon promienia�a. Oto prawdziwy m�czyzna, opiekun. Nawet awanturnicy z Butchertown przed nim tch�rz�. Rozdzia� czwarty Po obiedzie jeszcze dwa ta�ce w pawilonie, a potem orkiestra przenios�a si� na boisko, gdzie mia�o nast�pi� otwarcie zawod�w. Tancerze pod��ali za orkiestr�, a gdy szli przez park, wycieczkowicze wstawali od stolik�w i przy��czali si� do nich. Pi�� tysi�cy os�b wype�ni�o trawiaste zbocza amfiteatru i st�oczy�o si� na samym boisku, gdzie m�czy�ni ustawiali si� ju� do przeci�gania liny. By�y to rozgrywki mi�dzy Murarzami z San Francisco a Murarzami z Oakland i doborowi zawodnicy, masywni i wielcy, zajmowali pozycje wzd�u� liny. Wykopywali sobie w mi�kkiej ziemi do�ki pod obcasy, nacierali r�ce piaskiem i �miali si�, i �artowali z t�umem, kt�ry na nich napiera�. S�dziowie i obserwatorzy na pr�no usi�owali odepchn�� do ty�u gromady krewnych i przyjaci�. Celtycka krew wrza�a, obudzi� si� celtycki duch. Powietrze rozbrzmiewa�o okrzykami zach�ty i rady, ostrze�eniami, pogr�kami. Znale�li si� tacy, kt�rzy woleli przej�� ze strony swoich faworyt�w na boisko dru�yny wroga, aby zapobiec ewentualnym oszuka�czym sztuczkom. W�r�d st�oczonych, poszturchuj�cych si� kibic�w by�o tyle samo kobiet, co m�czyzn. W powietrzu unosi� si� kurz wzbity setkami drepcz�cych, szurgaj�cych st�p i Mary, pokas�uj�c i dysz�c, prosi�a Berta, �eby j� wyprowadzi� z t�umu. Ale Bert ze swoj� chochlikowat� natur�, podniecony zapowiedzi� awantury, koniecznie chcia� podej�� bli�ej. Saxon trzyma�a si� Billa, kt�ry powoli i systematycznie �okciami i ramionami torowa� jej drog�. - Nie jest to miejsce odpowiednie dla dziewczyny - rzek� gderliwie, spogl�daj�c na ni� z udanym roztargnieniem, gdy tymczasem jego pot�ny �okie� wgni�t� si� w �ebro masywnego Irlandczyka, kt�ry usun�� im si� z drogi. - Zrobi si� piek�o, kiedy zaczn� ci�gn�� lin�. Wypili za du�o, a wiesz, �e Irlandczycy pierwsi s� do awantur. Saxon wydawa�a si� szczeg�lnie nie na miejscu w�r�d tych du�ych, gruboko�cistych m�czyzn i kobiet. By�a przy nich dzieci�co drobna, delikatna i krucha, stworzenie innej rasy. Ratowa�a j� w tym t�umie si�a i zr�czno�� Billa. Bill spogl�da� wci�� po twarzach kobiet - i wci�� wraca� do niej i bada� wzrokiem jej twarz. Saxon wiedzia�a, jakie wnioski wyci�ga z tych por�wna�. W odleg�o�ci kilkunastu krok�w od nich wybuch�o zamieszanie i t�um zafalowa� gwa�townie w�r�d okrzyk�w i odg�os�w uderze�. Du�y m�czyzna, wbijaj�c si� klinem w najg�stsz� ci�b�, zosta� odrzucony na Saxon i ca�� si�