876

Szczegóły
Tytuł 876
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

876 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 876 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

876 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski Interesa Familijne Nie wiem, czy si� to godzi takiego powie�ciopisarza karmi� tak� jak moja powie�ci�? Ale znasz Pan przys�owie - czym chata bogata, tym rada; niewiele ma, to prawda, na to nie ma rady! Przyjm wi�c jako dow�d szacunku dla pisarza i przyja�ni dla cz�owieka t� drobnostk�, kt�r� Ci przes�a� si� o�miela szczerze �yczliwy i pe�en szacunku J. I. Kraszewski Dnia 7 stycznia 1852 r., Hubin Cz�� pierwsza I Mi�o to spojrze� na stare budowy - domy stare stawili jeszcze ludzie, co w przysz�o�� wierzyli, co my�leli o jutrze; my dzisiaj klecim wszyscy, aby dzie� do wieczora w nich doby�. Tote� stare domostwa ogl�da� a� lubo, tak w nich ka�da cz��, najdrobniejszy szczeg� wypracowane, wychuchane, obmy�lane na trwanie, wygod� i wdzi�k. W naszych pa�acykach �wieci si� wiele, ale tylko �wieci; pod spodem wsz�dzie pr�chno, wilgo�, grzyby i zgnilizna. Bodaj to dawne czasy! Ale nie pora nad nimi si� rozwodzi� i por�wnaniem nas zawstydza�; jeste�my w sali starego, ale jeszcze krzepkiego dworu; obejrzmy si� woko�o, p�ki kto nie nadejdzie. Troje okien naprzeciw nas: przez nie wida� sad owocowy, agrestowe i porzeczkowe uliczki, popodpierane stare jab�onie, grube stuletnie grusze i nieprzejrzane zielono�ci masy. Troje drzwi, z kt�rych jedne naprzeciw okien, dwoje w bocznych �cianach, wiod� do reszty pomieszka�. �ciany ciemne powleka starannie przypuszczona lamperia d�bowa; w niej na zielonym tle szare jakie� mgl� si� desenie, wielce ju� sp�owia�e. Na prawo i lewo, mi�dzy ramami lamperii kilka wygolonych g��w i jedna zakwefiona matrona pogl�daj� na nas z portret�w. Brzydkie malowanie, ale p�zel nie potrafi�, mimo usilno�ci, z jak� nad tym pracowa�, popsu� twarzy wspania�ych, powa�nych, spokojnych. Przypatrzcie si� tylko, jak im dobrze w tych sobolich i rysich szubach, pokrytych z�ocistymi i p�sowymi adamaszkami, w tych kwiecistych deliach, bia�ych kontuszach, z r�kami na szablach spartymi, z oczyma utkwionymi gdzie� w dalek� przysz�o�� czy przesz�o��. Pomi�dzy rycerzami jedna matrona modli si� na ksi�dze, krzy� przy niej, a poni�ej jakie� muzyczne narz�dzia. T�skne jej wejrzenie skierowa�o si� na Chrystusa i wci�� ku niemu pogl�da, jakby m�wi�o: Pociesz mnie! Krzes�a, sto�y, wszystko odpowiada �cianom i ich pow�oce: mocne, ciemne, stare, niepozorne, ale gotowe przetrwa� jeszcze wieki. Zakurzony klawikordzik w k�tku si� ukry� i wstydzi, �e tak niepoczesny; na nim stoi warcabnica, le�y talia kart starych. Ot� i wszystko, co ozdabia i zape�nia salk�. Smutno w niej czego� i gdyby nie te poczciwe portrety, co j� o�ywiaj� troch�, cz�ek by tu sam nie lubi� pozosta�. Z sieni s�ycha� uderzenie zegara; powoli wybija po�udnie i za sz�stym m�ota d�wi�kiem otwar�y si� drzwi z prawej strony, wszed� ju� niem�ody m�czyzna. O! jak�e do portret�w niepodobny! Wysoki, chudy, blady, ��ty, z twarz� pomarszczon� dziwnie, zgarbiony nieco skutkiem wzrostu i wieku, wygl�da na nieboszczyka,kt�ry by z grobu powsta�, tak znu�ony, znudzony, tak zu�yty i zbutwia�y. Siwe, mo�e niebieskie dawniej oczy zbiela�y mu zupe�nie, brew g�sta je ocieni�a, czo�o pofa�dowa�o si� wzd�u� i poprzek, policzki po�ci�ga�y fantastycznie, usta zakl�s�y, broda wyskoczy�a i pi�kny tylko orli nos na tych ruinach pozosta� niewzruszony. Str�j jego przypomina niedawn� przesz�o��, siwe w�osy przypr�sza zapomniany puder, zaczesano je w ty� wszystkie, a kilka loczk�w dowodz�, �e nie bez pretensji do wdzi�ku - reszta ubrania do pudru stosowna. Na nim frak cynamonowy, dawnym krojem z guzami stalowymi, racymorowa d�uga kamizela suto wyszywana, ale od dawna zwi�d�a; spodnie aksamitne czarne, po kolana, na nie buty z kutasami, karbowane na podbiciu. Zapomnieli�my sutych �abot�w z kame� w nie wpi�t� i przepysznych, chocia� po��k�ych, u r�k koronkowych mankiet�w. R�ce warte s� tej ozdoby i zawstydzaj� koronki bia�o�ci� sw� i dobrze zachowanymi kszta�tami; zna� na nich, �e nigdy nie pracowa�y, �e krew nie zabiega�a w nie, �e os�onione, piel�gnowane, pieszczone, s�o�ca i wiatru nie widzia�y. Na prawej r�ce siedzi wielki sygnet ametystowy, na ma�ym jej paluszku brylantowa obr�czka. Przyby�y wszed� powoli, ziewaj�c, spojrza� zamar�ym okiem doko�a, przedrepta� posuwaj�c troch� nogami wzd�u� sali, popatrzy� machinalnie przez okna i ca�� sw� postaci� wyra�a� dobitnie nud�, kt�ra go wewn�trz trawi�a. Doby� z�otej tabakiery z kamizelki, za�y� tabaki, otrz�s� popr�szony �abot, podni�s� oczy do sufitu, dosta� z drugiej kieszeni kameryzowanego zegarka, na kt�rym ja�nia�a emaliowana cyfra Stanis�awa Augusta, ziewn�� po wt�re i po trzecie i obejrza� si� na drzwi wchodowe z oznak� niecierpliwo�ci, zdaj�c si� przys�uchiwa� niespokojnie i dziwi�, �e nic si� s�ysze� nie da�o. Nareszcie przyspieszony ch�d zat�tni� w sieni �ywo, coraz spieszniej przybli�a� si� ku drzwiom, ostro�nie otworzy�y si� podwoje i male�ka figurka ukaza�a si� na progu. Nim si� ci panowie przywitaj�, sp�jrzmy z kolei na ma�� figurk�. To co� zupe�nie nie z tych czas�w, do kt�rych nale�y pierwsza, tylko co widziana, posta� - sto lat przynajmniej dzieli tych dw�ch ludzi. Przyby�y m�ody ch�opiec, w dzisiejszym stroju, ubrany bardzo skromnie, ubogo, ale dosy� czysto, twarz ma zn�kan�, smutn�, blad� i zawczasu przekwit��; na niej wyraz jakiego� przestrachu, przygn�bienia i nie�wie�ej ju� bole�ci, spod kt�rej przegl�da jakby b�ysk niecierpliwy st�umionego dowcipu i przebieg�o�ci. Wszed� z udan� czy prawdziw� boja�ni� i wstrzyma� si� powitany surowym wzrokiem. Nie�mia�e jego oko, usta dr��ce, cofn�y si� z wejrzeniem i gotowym s�owem przed gro�nym obliczem upudrowanego m�czyzny. Poprawi� na sobie surducika szczelno pozapinanego, odchrz�kn�� i po chwili wahania, w prostej linii pospieszy� ku stoj�cemu w postawie rozkazuj�cej, z widocznym zamiarem uca�owania jego r�ki. Wyci�gniona r�ka podnios�a si� do g�ry, cofn�a i g�os chrypliwy, suchy, zapyta�: - No! gdzie�e� to asindziej bywa�? co to jest znowu? S�ysza�e�! dwunasta wybi�a, a o trzech kwadransach by� powiniene� tutaj i czeka�. - Co to jest! co to jest! - Niech stryj dobrodziej raczy darowa� - odpowiedzia�, niby dr��cym g�osem, z udan� zr�cznie boja�ni�, m�ody cz�owiek - jestem cokolwiek niezdr�w (tu zakaszla�), g�owa mnie bola�a. - No! ale w takim razie, wszak wiesz asindziej, jaki jest porz�dek - rzek� starszy. - Czemu nie post�pi�e� wedle przepis�w? W porz�dnym domu wszystko i�� powinno wedle pewnych regu�. Skoro jeste� chory, dajesz zna� panu Termi�skiemu, pan Termi�ski melduje mi o tym i otrzymujesz upowa�nienie chorowania. - Ja bo, stryju dobrodzieju - odezwa� si� m�odszy - pomimo choroby chcia�em by� pilnym na jego us�ugi i... - No, no, na ten raz indulgencja! ale niech si� to wi�cej nie przytrafia; ten b�l g�owy i op�nienie o ca�y kwadrans, niepraktykowane... Stryj za�y� tabaki nieco uspokojony i gdy synowiec ze spuszczonymi oczyma stan��, za�o�ywszy r�ce w ty�, niedaleko progu, oparty o sto�ek, on usiad�, zarzuci� nog� na nog� i rozpocz�� rozmow�, kt�ra przypomina�a bardzo wydawanie nauczonej lekcji, tak machinalnie sz�y pytania i odpowiedzi. - Na dworze? - spyta� kr�tko stary. - Wilgotno i pochmurno, parno, deszczu si� spodziewa�. - Barometr? - Troch� opad� od wczoraj. - Stopni ciep�a? - Dwadzie�cia cztery. - W cieniu? - W cieniu. - Dwadzie�cia i cztery w cieniu! - powt�rzy� stryj - to wiele, to bardzo wiele. - C� tam nowego? - Siwy �rebiec... - Co, chory? uchowaj Bo�e? - Zupe�nie zdr�w, przeprowadzono go dzisiaj na przechadzk�. - Papuga czy dojrzana? - Sam jej je�� dawa�em. - Nie kaza�em jej ju� sobie dzisiaj przynosi�, bo mnie zaczyna nudzi� swoim paplaniem, ale prosz� mie� na ni� oko, mo�e mi przyj�� do niej kaprys. Rozmowa stan�a na papudze, gdy szastanie nogami da�o si� s�ysze� w sieni; stryj spojrza� znowu na zegarek, drzwi otworzy�y si� ostro�nie i wesz�a kobiecina nie pierwszej ju� m�odo�ci, t�u�ciuchna, u�miechni�ta, weso�ej fizjognomii i mi�ego twarzy wyrazu, odziana w resztki dawnego wykwintu, kt�ry teraz wygl�da� na �wie�e, starannie polepione ub�stwo. Na widok jej powsta� z chy�� galanteri� stanis�awowskich czas�w gospodarz i nastroiwszy si� do u�miechu, powita� j� nadzwyczaj grzecznie ustami, cho� wida� by�o, �e te wyrazy nic lub niewiele znaczy�y. By�a to prosta forma, w kt�rej nie d�wi�czy�o �adne uczucie. Kobiecina pokorna, zmieszana, usiad�a na ro�ku krzes�a, kt�re jej poda� m�ody ch�opiec, i owijaj�c szalem sp�owia�ym niezbyt ju� wysmuk�� kibi� i podart� troch� sukni�, odezwa�a si� z weso�o�ci� nadrobion�: - Jak�e si� stryjowi dobrodziejowi spa�o? - Wybornie, mociadziko! wybornie! rozeszli�my si� wp� do dziesi�tej, wedle zwyczaju; do p� do jedenastej tylko czu�em, �e mi podeszwy �echtano, i kamiennym snem spa�em a� do sz�stej, a to dobra porcja. - No, a asi�d�ka? - Upadam do n�ek stryja dobrodzieja, jak�eby to mo�na �le spa� u niego, gdzie tak wygodnie? - Ca�uj� r�czki za grzeczny komplement; ale nie s�dz�, �eby w oficynie... - O! oficyna to lepsza od naszych dworak�w... Gospodarz twarz obr�ci� ku ogrodowi i pog�adzi� si� pod brod�, jakby probowa�, czy dobrze by�a ogolona. Wybi� kwadrans na pierwsz�. W sieniach ch�d znowu, otwieraj� si� drzwi jeszcze i trzeci go�� wchodzi do sali; zimno go wita gospodarz, uko�nym wejrzeniem i kwa�nym u�mieszkiem synowiec, grzecznie i �agodnie kobieta. Jest to m�czyzna wysoki, barczysty, zaros�y w�sami s��nistymi i bakembardami, do�� opas�y, z brzuchem opackim; ubrany w zielon� czamar� z fura�erk� wojskow� w r�ku, z ruchami �o�nierskimi i fizjognomi� wojaka. Twarz jego nie wydaje nic wn�trza; otwarta, rubaszna weso�o��, oboj�tno�� jaka� m�na wybitniej j� tylko cechuj�. Wszed� powoli, uk�oni� si� nisko, cho� go troch� mo�e ten pok�on kosztowa�, zatar� r�ce zmieszany, musn�� w�sa i odezwa� si�: - Dzie� dobry stryjowi dobrodziejowi. - A! upadam do n�g pana rotmistrza! - odpowiedzia� g�adz�c brod� stryj. - C� tam s�ycha�? - Nic, duszno tylko i deszczu omal�e nie wida� - nie ma czym tchn��. - Dlatego to pewnie i mnie w kolanach k�u� zaczyna... Zmiana niechybna. - Co si� tycze k�ucia - spiesznie przerwa�a u�miechni�ta kobiecina - dowiedzion� rzecz�, �e na takie suche b�le nie ma nic lepszego jak... - Jak nic nie robi� - dorzuci� odwracaj�c si� stryj - za stare grzechy musi si� co� odezwa�... a najstraszniejsza podobno choroba to lekarz i kuracja. - By� mo�e, czasem; ale godzi� si� tak drogie nam zdrowie zaniedbywa�? - szybko i z wyrazem szczerego uczucia pocz�a kobieta. - Ba! ba! szeroko o tym drogim zdrowiu pisa� Dawid - wyb�kn�� stryj - i o lekach, i o... Tu przerwa�; dwaj m�czy�ni tymczasem stali nie opodal od siebie, ukradkiem tylko spogl�daj�c jeden na drugiego, to na kobiet�, to na stryja, a towarzystwo wcale nie mia�o ochoty po��czy� si� i zla� w jedn� ca�o��. Pierwszy, co wszed� po gospodarzu, pokorne a �wawe ch�opi�, mierzy� barczystego rotmistrza dziwnym wzrokiem, w kt�rym i strach, i szyderstwo si� miesza�o; drugi z niejak� zawi�ci� i gniewem st�umionym, niezr�cznie ukrytym, przygl�da� mu si� wzajemnie; stali w milczeniu, nie przem�wiwszy do siebie; kobiecina ca�a by�a zaj�ta u�miechaniem si� do stryja, kt�ry od niej twarz odwraca�. Wybi�o p� do pierwszej i w tej�e chwili otworzy�y si� drzwi; kamerdyner wystrojony, w trzewikach i po�czochach, we fraku i ca�ym ubraniu, wieku gospodarza, ale znacznie od niego m�odszy, ukaza� si� na progu. Za nim dw�ch s�u��cych, w liberii cynamonowej z ��tym, wnie�li ogromn� tac�, na kt�rej by�y przek�ski, w�dki, zimne w�dliny, nowalijki r�ne, sery, �ledzie i wszystko, czego si� zwykle u�ywa dla obudzenia �pi�cego �o��dka. Przysmaczki te ustawione by�y �licznie, pozamykane w naczy�kach powabnych lub roz�o�one na przepysznej starej saskiej porcelanie; ale na cztery osoby by�oby ich za ma�o, na jedn� zdawa�o si� za wiele. Stryj, kt�rego odt�d kasztelanicem lub szambelanem zwa� b�dziemy, spojrza� na zegarek jakby dla sprawdzenia godziny, kt�r� s�ysza� bij�c�, zawin�� mankiety i zaledwie postawiono na stole tac�, wzi�� si� zaraz do niej, spojrzawszy na swoich go�ci, kt�rych jakim� tylko niewyra�nym mruknieniem zaprosi�. Kobieta pierwsza odsun�a si� od sto�u, dzi�kuj�c z u�miechem. - Poczekam na obiad - odezwa�a si� pokaszluj�c i szybkim wejrzeniem mierz�c dw�ch swych towarzysz�w. Rotmistrz istotnie godzien by� widzenia, na takie go tortury wystawia�o �niadanie: z miny, z ocz�w, ze �linki, kt�r� po�yka�, wida� by�o, jak mu si� chcia�o rzuci� na przysmaki, ale mia� zapewne pow�d ani si� nawet ku nim zbli�y�; za�o�y� r�k� w kamizelk�, �eby si� ani posun�a ku zakazanemu owocowi, podni�s� oczy w niebo, jakby wzywaj�c daru cierpliwo�ci, i na palcach odst�pi� ku oknom ogrodowym, unikaj�c pokuszenia, na jakie zapach go m�g� narazi�. M�ode ch�opi� pokornie zosta�o na swoim miejscu, ale z oczu jego b�yska� chwilami szyderski jaki� wyraz. Ju� z pi�� minut w milczeniu towarzysz�cym pracy g��boko poj�tej nasyca� si� kasztelanic, zmiataj�c ogromnymi porcjami, co napad�, nie bez pewnego jednak porz�dku post�puj�c ku coraz ostrzejszym przek�skom; ju� dwakro� zapi� likworem coraz odmiennym, a jeszcze ani spojrza�, co si� wko�o dzieje - gdy znowu otworzy�y si� drzwi, a nimi �mielej od pierwszych przyby�ych, g�o�niej, szumniej, a zawsze nie bez ogl�dania si� na siebie, wszed� m�czyzna stary, powa�ny, �ysy, z w�sem siwym, w polskim stroju dosy� przeszarzanym, z min�, kt�ra okazywa�a, �e nie tyle co inni dba� o przyj�cie, kt�re go tu spotka, b�d�c siebie pewniejszy. Mia� on na sobie szaraczkow� kapot� fa�dzist� ze stoj�cym ko�nierzem, kontusz karmazynowy sp�owia�y, pas s�ucki nie pierwszej �wie�o�ci, a w r�ku trzyma� lekk�, bia��, rogat� czapeczk�. Nie podni�s� na� nawet ocz�w zaj�ty zbytecznie �niadaniem szambelan i jakby si� po chodzie domy�li�, kto wszed�, mrukn�� tylko: - Brata dobrodzieja najni�szy s�uga! do n�g upadam! jedn� r�k� czekamy... - Dzi�kuj� wa�ci, panie szambelanie, nie przyszed�em przeszkadza�, ale patrze� tylko i cieszy� si�, �e starszy braciszek tak mi z apetytem �omocze. Szambelan nic ju� nie odpowiedzia�, jad� zapalczywie; przyby�y wita� tymczasem r�k�, g�ow� i kilk� s�owami tych, kt�rych zasta�. - Dzie� dobry pani Hieronimowej! - Do n�g upadam stryja. - Jak si� wa�� masz, Ja�ku, czego� kwa�ny? - S�uga stryja..., g�owa mnie boli. - A ty�e� zdr�w? - spyta� w ko�cu rotmistrza. - Ba! a c� mam robi�? - ze �miechem dobrodusznym, lecz smutnym odpar� wojskowy. Tymczasem szambelan jad� i jad�; nagle zastanowi� si�, spojrza� na zegarek i na nowo rozpocz�� przek�ski pozosta�e; wreszcie otar� usta i w chwili, gdy k�ad� widelec, drzwi z lewej strony otworzy�y si� szeroko; kamerdyner wszed� wo�aj�c: - Na stole, ja�nie panie! - S�u�� pani! - rzek� gospodarz podaj�c r�k� pani Hieronimowej. Za nimi poszed� Polonus stary z panem rotmistrzem, a na ko�cu cicho i nieznacznie wszrubowa� si� �w pokorny Jasiek. Sala jadalna, do kt�rej weszli, by�a bardzo obszerna i podobnie odziana w lamperie jak pierwsza, tylko te by�y bia�o pokostowane i gdzieniegdzie z�ocone. Rz�dem na �cianach wisia�y obrazy czarne. B�g wie co kiedy� wyobra�aj�ce, ale widocznie maj�ce pretensj� do flamandczyzny, bo gdzieniegdzie wyziera�a z nich ryba, cytryna, rondel �wiec�cy itp. W jednym ko�cu sta� ogromny, wspania�y bufet, pe�en sreber, ze szklanymi drzwiczkami; wygl�da�y z za nich puchary, kielichy i r�na krasa sto�owa dawnych kszta�t�w. Mi�dzy oknami u�miecha�y si� mi�� zielono�ci� pomara�czowe i cytrynowe drzewa. St� w po�rodku nakryty by� na sze�� os�b, cho� ich widzieli�my dot�d tylko cztery, ale dwie ju� czeka�y w sali jadalnej. Pierwsz� by� w czamarze sutej, z w�sami, bakembardami do g�ry podczesanymi, szpakowaty troch� rz�dzca, kt�ry mia� fizys doskonale zgodn� ze stanowiskiem, jakie zajmowa�; brzuch porz�dny, policzki l�ni�ce zdrowiem, oczy wypuk�e, usta rumiane, a mimo powagi i brzucha pokor� przyk�adn�, bo si� sk�oni� za wej�ciem pana niemal do ziemi, tak �e a� b�ysn�� zarodkiem �ysiny. Drug� by�a oparta niedbale o bufet kobieta, niezupe�nie m�oda, ale nie stara, wykwintnie ubrana, z pretensj� widoczn� do wdzi�ku, z zaci�tymi usteczkami w�skimi, bia�a, pachn�ca woniami o mil�, w czarnych mitenkach, w czarnej sukni, z kluczykami u paska. Twarz jej warta by�a spojrzenia i zastanowienia, tak pi�kne jej niegdy� rysy, dzi� jeszcze dobrze zachowane, regularne i pi�kne, zeszpeci� jaki� zimny, szyderczy wyraz zoboj�tnienia dla ludzi i wzgardy. Mog�a mie� lat trzydzie�ci i kilka, ale postaw� i strojem do trzydziestu si� nawet nie przyznawa�a; str�j jej by� wykwintny, z prostot� i wy�mienicie dobrany do twarzy; na g�owie rodzaj skromnego, ale �wie�ego czepeczka; suknia czarna jedwabna, z podobn�� mantylk�, u szyi tylko wst��ka karmazynowa. Na ko�nierzu, przy, r�kawach �nie�nej bia�o�ci g�adkie batystowe mankietki i krezki doskonale odbija�y si� od r�czek i karku. P�e� jej �nie�no jasna mog�a by� pos�dzon� o bielid�o, ale bielid�o wiedzie r� za sob�, a tu tak by�o oszcz�dnie na twarzy rumie�ca, �e albo by�a wielk� artystk�, albo bia�� bez pomocy sztuki. Szambelan wchodz�c spojrza� zaraz na ni� i nieznacznie j� skinieniem przywita�; ona mu nie odda�a uk�onu. Spu�ci�a oczy prawie gniewne, porwa�a chustk�, kt�r� opu�ci�a przed chwil�, i wprost posz�a na przeznaczone sobie miejsce. Wszyscy przytomni rozmie�cili si� potem w nast�puj�cym porz�dku: szambelan na g��wnym krze�le w ko�cu sto�u, przed kt�rym nakrycie odznacza�o si� r�ni�t� szklenic� i kilk� karafkami r�nych p�yn�w a osobnym przyborem przypraw. Na prawo pani Hieronimowa, na lewo pan Samuel w szaraczkowej kapocie, za nim rotmistrz; za pani� Hieronimow� nieznajoma nam jeszcze pani z kluczami, za rotmistrzem Jasiek, a wprost naprzeciw gospodarza rz�dca pokornie si� usadowi�. W milczeniu uroczystym zasiedli, a szambelan, kt�ry nierad m�wi�, gdy jad�, a jad� wiele i chciwie, zwr�ci� si� naprz�d ku zupie, kt�rej zaczerpn�� z ma�ej wazki stoj�cej naprzeciw, dla wy��cznego jego u�ytku. Dla go�ci by�a inna polewka, przez grzeczno�� tylko poprosi� ich na swoj�, ale wszyscy odm�wili skinieniem, czego od razu by� pewien. Jeden pan Samuel odezwa� si�: - Wol� ja poczciw� nasz� groch�wk� z ogonkiem ni� te cudzoziemskiego autoramentu ekstrakty, do kt�rych wa��, panie Stanis�awie, na dworze nieboszczyka kr�la jegomo�ci przywyk�e�. Jako� stary zaj�� si� szczerze groch�wk�. Wszyscy g�owy pospuszczali na talerze i jedli lub udawali jedzenie, a szambelan, jakby policj� sto�u utrzymuj�c, spod oka tylko spogl�da�, jak si� to odbywa�o. Z nim razem owa pani z kluczami szpiegowa� si� zdawa�a ka�dego, niespokojnym okiem wodz�c po wszystkich i niedbale do ust unosz�c z talerza wyzi�b�� zup�. - Dobry m�j Karasi�ski - ozwa� si� po chwili gospodarz - ale nie ma i nie b�dzie pod s�o�cem jak Tremo. Pan Samuel ruszy� ramionami, reszta jak w wyroczni� patrza�a na m�wi�cego. - Tremo, powiem wa�ci - rzek� obracaj�c si� do Samuela - mia� to do siebie, �e ci zgotowa� kasz� gryczan�, kluski z serem, pierogi leniwe, jedno nic, czego by� indziej w g�b� nie wzi��, a po nim sobie palce oblizywa� by�o trzeba. Wszyscy to wiedz�, �e kr�l nieboszczyk lubi� bardzo piecze� barani�; - ot�, jak �yj�, takiej baraniny, jak� on urz�dza�, nie jad�em - to by�o co� specjalnego. - Mo�e to nie by�a baranina, ale zamaskowana sarna? - odwa�y� si� zarzuci� pan Samuel. Okiem pe�nym oburzenia cisn�� na� brat starszy, a panna Aniela (to by�o imi� nieznajomej) u�miechn�a si� z�o�liwie. - Jak to nie by�a baranina! by�a baranina, ale z t� sztuk�, z tym akcentem przyprawiona, kt�re tylko Tremo posiada�. Wa�� wiesz, �e gdyby by� chcia� Tremo zosta� w Petersburgu, byliby mu zap�acili sowicie, ale on ju� do�� mia� gotowania, zachcia�o mu si� je�� samemu. Pani Hieronimowa roz�mia�a si� g�o�no, a panna z jak�� niecierpliwo�ci�, w kt�r� j� wprawia� zwykle cudzy dobry humor, poskoczy�a na krze�le i rzuci�a �y�k� z brz�kiem. Szambelan obejrza� si� na s�siadk� grzecznie, wida� jej u�miech do serca mu przypad� - i w dow�d afektu posun�� jej swoj� zup�. - Sprobuj pani - rzek� - a powiesz mi co� o tym (t�omaczenie z francuskiego) - sprobuj, ja ju� wi�cej je�� nie b�d�. Nie godzi�o si� odm�wi�; wzi�a na talerz zupy pani Hieronimowa i cho� j� pieprzna owa polewka diable piek�a w podniebienie, nie mog�a si� jej odchwali�, co chwila powtarzaj�c: - Cudowne! rajskie jedzenie! ale taka ze mnie parafianka, �e mi niepodobna pozna�, co to jest. Panna dusi�a w sobie �miech gniewliwy i wyraz pogardy. Szambelan podni�s� g�ow�. - Jak to? Asi�d�ka nie poznajesz? - Bo jak �yj�, nie jad�am. - A to rzecz bardzo prosta: w�tr�bki ciel�ce rozgotowane, rozbite w bulionie, dodane do nich jarzyny wysadzone, pieprz prosty, tureckiego troch�, muszkato�owy kwiat i ga�ka... ale prawda, �e paradne i restauruj�ce? - Przewyborne! - powt�rzy�a z u�miechem s�siadka. Samuel ruszy� ramionami bez ceremonij. - Ja, bez ogr�dki m�wi�c, wol� groch�wk� - rzek� otwarcie. - Po co mi tyle pieprzu? jest go i tak w �yciu dosy�. - A panna Aniela - spyta� gospodarz - nie spr�bowa�aby dzisiejszej mojej zupki? jest jej jeszcze na talerz. - O! bardzo panu dzi�kuj� - z uraz� i oburzeniem, �wiszcz�cym nieco g�oskiem odpowiedzia�a zagadniona - bardzo dzi�kuj�. Szambelan si� u�miechn�� pod nosem, spojrza� na ni� znacz�co, nie nagli�. - C� dzi� - rzek� - humor nier�owy? - Jak zawsze - oburkn�a, czerwieni�c si� i dowodz�c, �e bielid�a nie u�ywa, panna Aniela. - Noli me tangere! - cicho szepn�� gospodarz. - Prosz� bardzo da� mi pok�j. - W�a�nie to m�wi�em. - Odwr�ci� si� do rz�dcy. - A, co tam - rzek� do pana Bulwy - �ytko si� z�oci, czerwienieje pszenica... Rz�dca, zagadniony, ca�y si� podni�s� na krze�le, chwyci� za st� dla utrzymania r�wnowagi i o ma�o nie ud�awi� chlebem , kt�ry mia� w ustach. - Tak, ja�nie panie - wykrztusi� - wedle rozkazu... By�o to jego przys�owie, na ten raz nie do�� szcz�liwie u�yte. U�miechn�� si� szambelan, ale podawano sztuk� mi�sa i dla niej rz�dc� porzuci�, kt�ry, postawszy jeszcze chwil�, po cichu i ostro�nie usiad�. Spojrzmy w tym przestanku milczenia na dwie, prawie naprzeciw siebie siedz�ce, osoby, Ja�ka i pann� Aniel� - oboje z ukosa mierz� si� oczyma, tak urz�dzaj�c, by nawzajem ocz�w swych nie spotykali. Wzrok czarnych ocz�w panny Anieli pada na ch�opca, �ledczy, wzgardliwy, m�ciwy niemal; wejrzenie Jasia leci ku niej szybko, r�wnie badaj�ce, ale niespokojne. W pierwszym zna� ch�� zemsty i gniew st�umiony; w drugim wida� obaw� i pragnienie odgadnienia najtajniejszych my�li. Rotmistrz nie m�wi s�owa, je tylko ogromnie i ani widzi, co si� wko�o niego dzieje; pan Samuel z przyzwoit� aktowi posi�ku powag�, ale bez zajad�o�ci, spo�ywa zdrowo, co B�g da�; Aniela nic prawie nie bierze w usta; Jasiek udaje, �e je, roztargniony; Hieronimowej biednej oczy na wierzch po zupie wychodz� i wod� popija, tak j� pali, ale si� biedna u�miecha i stara dla wszystkich by� mi��. Kasztelanic zamierzon� porcj� zjad�szy, nalewa wino, przygl�daj�c si� talerzom go�ci. Z jednej butelki nala� sobie, panu Samuelowi i zaproponowa�, zatkn�wszy j� ju� korkiem, s�siadce, ale ta usun�a kieliszek - drug� poda� ku rotmistrzowi, Jasiowi i rz�dcy. - Wiem, �e panowie wolicie lekki ma�lacz nad wytrawniejsze wina - rzek� w sposobie obja�nienia. - O! ja wol� - odpar� eks-wojskowy, cho� mina wcale tego nie potwierdza�a. - Nalej�e go sobie - z u�miechem rzek� gospodarz. - Ja�ka g�owa boli, niech lepiej nic nie pije. Pan Bulwa, wiem, �e nie odm�wi kieliszka. Bulwa wsta�, wyprostowa� si� i uk�oni� bardzo nisko; usta jego ju� mia�y wybe�kota� zwyk�� "ja�nie panu" odpowied� - wedle rozkazu - ale si� pomiarkowa�, �e j� ju� raz do�� nieszcz�liwie zastosowa�, i wstrzyma� si�. - A panna Aniela? - zapyta� kasztelanic. - Ale prosz� mi da� pok�j - sykn�a straszliwie kobieta, cicho, szybko i z gniewem, obwijaj�c si� w sw�j p�aszczyk i zasuwaj�c w g��b krzes�a, jakby si� ukry� ��da�a. - Ja nic nie pij�! Wszak nie pierwszy dzie� jeste�my z sob� - szczeg�ln� ma pan pasj� dokucza�! - A! pani nic nie pije! niech i tak b�dzie, pr�cz wody. Pan Samuel skosztowa� wina. - A co? - spyta� obracaj�c si� ku niemu szambelan - prawda, �e niezgorsze? - Wyborne! bez pochlebstwa. - A, ba! spodziewam si�! czterdzie�ci pi�� lat ma metryki w butelkach! - z u�miechem, w kt�rym troch� dumy przebija�o si�, odpowiedzia� szambelan. Pani Hieronimowa odwr�ci�a si� w tej chwili do s�siadki i z u�miechem sobie zwyk�ym chcia�a z ni� pocz�� rozmow�, lecz Aniela usun�a si� umy�lnie i ani spojrze� na ni� nie chcia�a. - Pani czy nie cierpi�ca? - zapyta�a nie�mia�o. - W istocie - kr�tko pokaszluj�c i widocznie urywaj�c rozmow� odpar�a panna. - Taki bo dzi� skwar, �e i mnie g�owa boli. - Czy nie zaszkodzi�a pani zupa? - z ugryzkiem z�o�liwym, mierz�c j� okiem, spyta�a panna Aniela. - O! bynajmniej; czu�am to usposobienie od rana. - Rozmowa si� przerwa�a. Rotmistrz jad� ogromnie; Ja� udawa�, �e je, a patrza� na wszystkich, nie postrze�ony, spod brwi. Pan Bulwa karmi� si� machinalnie, zamy�lony g��boko i swobodnie, bo wiedzia�, �e raz ju� b�d�c spytany, drugi raz przez pana zagadniony by� nie mo�e; wida� by�o, �e w�drowa� z dumami gdzie� po �anach i arendach, rachuj�c swoje dochody, oberchapki, por�kawiczne i podarki - twarz jego pi�tnowa�o wewn�trzne zadowolenie niczym nie zatrute. W ten spos�b przeszed� obiad ca�y; panna Aniela nie raczy�a si� udobrucha� do ko�ca; par� razy jeszcze zaczepia� j� kasztelanic, ale nare�cie widz�c, �e coraz ostrzej mu odpowiada, odwr�ci� si� do go�ci i da� jej pok�j. Pan Samuel jad� dobrze, ale lepiej jeszcze rotmistrz, kt�ry i ca�� butelk� piwa wys�czy�, i chleb po trzykro� z talerza przybiera�, i talerze oddawa� czyste jak zmyte. Wstano od sto�u; - u wyj�cia ten sam zachowany by� porz�dek, jakim wszyscy weszli do sali, z t� tylko r�nic�, �e rz�dca wyszed� razem ze wszystkimi, a panna Aniela, �ywo zatrzasn�wszy drzwiami, znik�a. W bawialnym pokoju na stole sta�a ju� kawa i likwory, ale do nich tylko dwa kieliszeczki, co widocznie zmartwi� musia�o rotmistrza, kt�ry na stronie, po cichu, ale g��boko westchn��. Szambelan spojrza� na zegarek, kiwn�� g�ow�. - Dwie minuty - rzek� jakby do siebie - jedli�my dzi� d�u�ej ni� zwyczajnie: bekasy wida� mnie zabawi�y. Chybiam tej regularno�ci, kt�ra jest podstaw� zdrowia i utrzymania �ycia - potrzeba si� poprawi�, potrzeba poprawi�! To m�wi�c nalewa� kaw� spiesznie i podawa� j� sam; min�� rotmistrza i Jasia, trzy tylko fili�aneczki nape�ni� i sam cukierniczk� starannie zaryglowa�. Po czym, wygodnie w krze�le si� usadowiwszy i spojrzawszy z uwag� na likwory, wybra� z nich Curacao. - Pijesz, Samuelu? - spyta� podnosz�c butelk�. - Ja? niekoniecznie. - Napij si�, kiedy chcesz, to trawi - rzek� szambelan. - Rotmistrz po tym piwsku niewart i ust umacza� w likworze. - Ja bardzo dzi�kuj�. To m�wi�c uk�oni� si� rotmistrz i, jakby odby� ju� wszystko, co do niego nale�a�o, a� do ostatniego upokorzenia likworowego, cicho wysun�� si� za drzwi. Pan Samuel usiad� za sto�em na kanapie, pani Hieronimowa chodzi� pocz�a przed oknami, a Bulwa sta� jeszcze u drzwi, jakby na warcie, westchnieniami si� tylko przypominaj�c. Szambelan spojrza� na niego. - B�d� zdr�w - rzek� - panie Bulwo! Uk�onem odpowiedziawszy na ten paszport, rz�dzca znik� co najrychlej, bo to mia�o oznacza�, �e wi�cej �adnej dzi� nie b�dzie dyspozycji. Jasiek przed chwil� ju� pocz�� si� zajmowa� oko�o warcabnicy i wida� by�o z tego, jak j� uk�ada�, �e to by� musia�a codzienna jego pa�szczyzna, bo ani stukn��, ani brz�kn��, ani si� zastanowi�, ustawia� r�kami bez my�li, porz�dkuj�c j� nadzwyczaj szybko i z widocznym staraniem, �eby najmniejszego nie zrobi� ha�asu. Stoliczek sta� ju� przed szambelanem. Rozpar� si� gospodarz, wychyli� likwor powoli, rozpocz�� gr� nic nie m�wi�c. Naprzeciw niego stoj�cy Jasiek s�u�y� mu za partnera; - poprzedzi�o parti� spojrzenie na zegarek i kiwnienie g�ow� znacz�ce. - W inn� gr� ju� dzi� nie gram - rzek� do pana Samuela powoli - zbytecznie rozgor�czkowuj� cz�owieka, a to w moim wieku nic po tym; trzeba krew trzyma� w karbach. Ani s�owa nikt si� ju� nie odezwa�, a pani Hieronimowa z Samuelem w k�tku tylko z sob� szepta� pocz�li. Szambelan gra� jak automat, Ja� jak dobrze wyuczona s��w papuga posuwa� kr��ki cicho, �mia�o i pewno. W oczach jego bujaj�cych tu i �wdzie wida� by�o, �e nie my�la� ju� o tym, co robi�. W�r�d g��bokiej ciszy �ciga�y si� po warcabnicy znaczki tajemnicze, przemija�y, nik�y. Szambelan wygrywa� z niejakim zadowoleniem, Ja� znosi� przegran� oboj�tnie jak rzecz niechybn�, jak przewidziany z g�ry skutek. Szambelan nie m�g� nie wygra�! - A! dobra to sobie gra na poobiedzie - rzek� ko�cz�c i szukaj�c oczyma pana Samuela. - Ja� wcale dobrze gra - nawet bardzo dobrze, ale ze mn� mu nie wygra�... to darmo. By�em w warcaby i w szachy... ba! i w co innego, pierwszym graczem podobno na ca�� Warszaw�. Na te cicho pomruczane wyrazy nie by�o odpowiedzi �adnej. Ja� cofa� si� ku drzwiom i gdy od progu spojrza� na szambelana, on ju� usypia� z za�o�onymi na �o��dku r�koma, brod� na piersiach z�o�ywszy. Cho� nieco mu obiad okrasi� policzki, twarz jego z otwartymi we �nie ustami, stara, zu�yta, zmarszczona, trupa przypomina�a, a we �nie nawet nie opu�ci� jej wyraz jaki� przykro i zimno szyderski. Wszyscy powysuwali si� na palcach. Ja� drzwi po cichutenieczku przymkn��. II Wieczorem tego� dnia, w skromnym pokoiku w oficynie przy starym dworze, kt�rego�my salon widzieli siedzia�a mocno zamy�lona przed podr�nym zwierciade�kiem, ot�uczonym i polepionym, znajoma nam ju� pani Hieronimowa i machinalnie, do�� niedbale, zawija�a papiloty, wcale nie my�l�c podobno o w�osach. Twarz jej wyra�a�a g��boki smutek, zoboj�tnienie, strapienie, ci�ar jaki� na sercu le��cy. Oczy mia�a wlepione w otwarte okno, ale nic nimi nie widzia�a; r�ce chwilami wstrzymywa�y si� w robocie, to zn�w pchni�te obudzon� my�l� zwija�y i rozwija�y rozsypane w�osy. U�miech zwyk�y jej ustom teraz je opu�ci�, zapad�y g��boko, czo�o si� zmarszczy�o, mo�e nawet jaka� �za mimowolna b�yska�a pod zwil�onymi powiekami, spod kt�rych doby� si� nie mog�a. Wko�o niej wszystko okazywa�o, �e by�a go�ciem w tym dworze: t�omok ubogi, odarty, stary towarzysz wielu niewygodnych podr�y, walizka pozwi�zywana sznurkami, wyszarzana s�omianka i woreczek, z miny na zapas owsa wygl�daj�cy, rzucony w k�tku, zdradza�y, �e tu przyby�a z ko�mi i zapewne nie na d�ugo. Manatki by�y ubogie, szlacheckie, t�omok czerwony, pude�ka stare, ��eczko ko�dr� perkalikow� pokryte, szkatu�ka porozklejana i opad�a z fornier�w, a dziewczyna, kt�ra w tej chwili rozbiera�a pani�, a sp�dniczce wiejskiej fabryki, w kusym sieraku, w butach, z g�ow� bia�� chu�cin� zawini�t�, nie by�a wcale poka�n� garderobian�, cho� ho�a, zdrowa, �adna i z t� swobod� wyryta na twarzy, kt�ra najlepiej dobrego pana dowodzi. Po chwilce uszanowanego przez ni� milczenia pani, dziewczyna pokr�ci�a g�ow� z widocznym frasunkiem i przerwa�a cisz� umy�lnym, d�ugim kaszlem. Obudzona, z przestrachem obejrza�a si� pani Hieronimowa, wstrz�s�a i podnosz�c oczy na Hapk�, milczeniem zdawa�a jej wymawia� ten tak g�o�ny i nie w por� kaszel. - D�ugo� my tu tak jeszcze siedzie� b�dziemy? - spyta�a dziewczyna poufale a t�kno. - Ju� co� i pani po swojemu, jak w Horoszkach, zamy�la si� bardzo i tu�y za dzie�mi i za jegom�ci� - czas by nam doprawdy st�d; bo te� to i... - A! albo� ci tu �le? na Boga! - z przestrachem, cichute�ko, ogl�daj�c si� i zamykaj�c okno szybko, spyta�a pani Hieronimowa. I przysiad�a troch� opodal na ��ku, wzi�wszy w r�ce grub� i wymodlon� ksi��k� od nabo�e�stwa. Hapka zbli�y�a si� na palcach i zni�aj�c g�os odezwa�a si�, przy�o�ywszy jedn� r�k� do twarzy, spart� na �okciu drugiej, a g�ow� kr�c�c wedle zwyczaju wie�niaczek, kiedy si� na co uskar�aj�. - Dw�r to dw�r, prawda, wielki - ale nie to - to, co u nas. - Zlituj si�, cicho - wskazuj�c na drzwi, coraz bardziej przera�ona, i chwytaj�c j� za �witk�, zacz�a pani Hieronimowa: - wszak�e tu obok kt� stoi... jeszcze gotowi pods�ucha�, donie��... Hapka podesz�a bli�ej jeszcze pani. - Obok stoi pan kamerdyner - Termi�ski. - A! to� w�a�nie najgorzej! - Ale on teraz jeszcze u pana na s�u�bie - pok�j jego na klucz zamkni�ty - staremu panu, s�ysz�, podeszwy drapi�... bo inaczej zasn�� nie mo�e. I Hapka roz�mia�a si� w d�o�, ruszaj�c ramionami. - Ej! cicho by� by�a! - Ale czego� bo si� pani tak obawia - kt� nas pos�yszy? - No, to m�w, kiedy� ju� tak uparta, ale wiem, �e nawet nie masz mi co powiedzie�, aby tak papla�. - Ju� to prawda, jejmo�ciuniu kochana, �e tu to i popapla� chce si�, bo cz�ek przez ca�y dzie� g�by nie otworzy. Kto tu ze mn� zechce pogada�. Takie to wszystko dumne, pyszne a zuchwa�e! Chodz� gdyby indyki napuszone, nikt i dobrego s�owa nie da. U nas, prawda, dworek male�ki, ubogi, ale ludzie insi, oj! dalib�g insi! Tu jak w grobie smutno; ka�dy tylko siebie patrzy, aby co urwa�, a na go�cia jak na wilka, �eby ich nie odjad�. �eby si� kto cho� na �art zapyta�, czy�my co jedli... czy nam czego nie braknie, czy czego nie potrzeba! Nasz Korniej z ko�mi rady sobie da� nie mo�e, a przeklina na czym �wiat stoi. Zepchn�li nasze szkapy do fornalskiej czy tam do go�cinnej stajni; a to taka szopa, gdzie na konie leje deszcz gorzej ni�eli na podw�rzu - w�zek stoi na dziedzi�cu i moknie tak�e; je�� w piekarni ledwie si� doprosisz i to bez soli, bez omasty, jak dla wieprz�w dadz�, a co nakln�, a co napopychaj�! - Ej! Hapko! ju� te� gadasz B�g wie co! ludzie tacy grzeczni, dw�r taki zamo�ny. - Grzeczni! ale! tam w pokoju mo�e przy swoim panu: pos�ucha�, coza drzwiami �miechu i przezywania!... Albo to si� ten pan kamerdyner cho� odk�oni, kiedy mu pani daje dzie� dobry... a przecie on s�uga jakby i ja, pani krewna jego starego... - E! zachcia�a� tam na ludzi uwa�a� - odpowiedzia�a pani Hieronimowa, kt�rej jednak rumieniec na twarzy wyst�pi� i w oczach nowe �zy si� zakr�ci�y - westchn�a ci�ko, ci�ko - bole�nie. - Ot, daj mi si� pomodli� - rzek�a po chwili ciszej, otwieraj�c ksi��k� i �ywo bior�c si� do modlitwy - sama by� tak�e mo�e spa� posz�a. Narzeka� nie pomo�e, pr�dzej zaszkodzi... dajmy temu pok�j, moja Hapciu! Wtem zapukano do drzwi; Hapka cofn�a si� ku �cianie, a pani Hieronimowa, poprawiaj�c �ywo szlafroczka dosy� wytartego, zerwa�a si� z ��ka. - A mo�na? - odezwa� si� g�os za drzwiami - �wiat�o widz�c w oknie, chcia�em da� dobranoc... Pozna�a dr��ca kobiecina g�os pana Samuela i podbieg�szy otworzy�a mu sama, ubrawszy si� w sw�j u�miech zwyczajny, z uprzejmym: - Prosz�, prosz�, tylko mi stryj daruje, bom ju� w szlafroku. - Da�aby� asi�d�ka pok�j ceremoniom; ja stary a krewny, ceregieli tych nie potrzebuj�. To m�wi�c wszed� znany nam ju� pan Samuel, z fajk� zagas�� na d�ugim cybuchu, obejrza� si�, zobaczy� Hapk� i troch� zak�opotany przysiad� na podanym sobie starym krzese�ku, naprzeciw pani Hieronimowej, kt�ra sprz�tn�a sama, u�miechaj�c si�, w nie�adzie le��ce graty. - Dla mnie wcze�nie jeszcze - rzek� pan Samuel - nie mog� zasn�� d�ugo, a kasztelanic ju� sam da� dobranoc i poszed� do swego pokoju. Rotmistrz ruszy� na polowanie, Jasiek gdzie� zaszy� si� w k�t; nie ma do kogo i s�owa przem�wi�, przyszed�em troch� pobzdurzy� z asi�d�k�. Obejrza� si� na Hapk�, a pani Hieronimowa zmiarkowawszy, �e ona tu zbyteczn� by� mo�e, kiwn�a, aby wysz�a. Hapka troch� nierada wysun�a si� za drzwi, stukn�wszy nimi w dow�d, �e do tego nie przywyk�a, �eby si� jej pozbywano. Pan Samuel westchn�� g��boko; powa�na twarz starego przybra�a wyraz spokoju, smutku i zamy�lenia, z kt�rym jej by�o najwdzi�czniej. Ci�kie dumy wida� mu si� po g�owie zwija�y... potrzebowa� je wypowiedzie�, u�ali� si�, westchn�� i nie �mia� rozpocz��. - Nie mia�a� asi�d�ka wiadomo�ci z domu? - spyta� po kr�tkim milczeniu. - A! nie! - ze �z� i u�miechem zwyk�ym odpar�a spuszczaj�c oczy biedna kobieta - strasznie dzi� ju� o dzieci jestem niespokojna i o mojego poczciwego Hieronima. - Niepokoi� si� znowu nie ma tak dalece czego - rzek� Samuel - pan Hieronim zdr�w zapewne, a i dziatki tako�... B�g sam czuwa i strze�e ich modlitwa asi�d�ki... Pani Hieronimowa z�o�y�a r�ce, westchn�a tylko, a �za potoczy�a si� jej z ocz�w. - Ju� te� wkr�tce i mnie tam do nich spieszy� potrzeba - szepn�a po cichu. Pan Samuel jakby chcia� co� powiedzie�, zawaha� si� i obejrza�. - Tak! tak! - rzek� zni�aj�c g�os - wszystkim nam pono nie ma tu czego d�u�ej popasa� - to darmo! Kobieta �ywo podnios�a oczy i zadr�a�a; ten wyraz: darmo! by� dla niej potwierdzeniem ci�kiej prawdy, w kt�r� jeszcze wierzy� nie chcia�a, z kt�r� si� oswoi� nie mog�a. - Czy� by� mo�e! - zawo�a�a. - Na co to mamy w bawe�n� sobie obwija�, co si� nas tak z bliska tycze - odezwa� si� odstawiaj�c fajk� zagas�� pan Samuel - my tu nic nie wsk�ramy!! - Jak to? nic - nic a nic! - z przestrachem wykrzykn�a kobieta. - Nic! nic; pos�uchaj asi�d�ka, chyba nie znasz tego cz�owieka i tych, co go otaczaj�. - A! ja nic nie znam, to pewna! - I nic nie widzisz? - Widz� niewiele; nie rozumiem nic. - To� si� nadaremnie �udzi�a - rzek� stary powa�nie - pos�uchaj mnie i daruj, je�li ci� z mi�ego, pocieszaj�cego mo�e b��du wywiod�. A naprz�d, czego mo�e i od pana Hieronima dowiedzie� si� mog�a�, bo mu to ojciec m�g� m�wi� - pos�yszysz dok�adniej i lepiej o kasztelanicu... Asi�d�ka tyle tylko podobno wiedzia�a�, �e bogaty, bezdzietny, �e grzeczny i mi�y cz�owiek, przy�ni�o ci si� wi�c szuka� u niego protekcji i pomocy! - O! tak! tak! m�j stryju kochany - z przej�ciem doda�a kobieta. - Wa�pan dobrodziej wiesz, jake�my ubodzy: trzech ch�opk�w na Polesiu, cz�� w wiosce, nie bez d�u�ku jeszcze - westchn�a a dziatek czw�rka! A to i �y� cz�owiek musi - i o tych drobni�tach my�le�, �eby marnie nie posz�y. Jako� mi to przysz�o do g�owy, s�ysz�c od mego Hieronima, kt�ry tu, prawda, nog� nigdy nie posta� sam - �e stryj bogaty i milionowy... Pojad� do niego, potrzebuje nas mo�e i nie tyle nas, co dzieci, bo nam i tego kawa�eczka chleba dosy�... - No! rozumiem, i asi�d�ka przyjecha�a� tu... - Tak i siedz� ju� miesi�c - i goszcz�. Karmi� i poj�... ale s��wka rzec nie mo�na o sobie... Sam si� stryj nie domy�la, cho� wie zapewne, �e mamy czworo dzieci, a tylko trzech ch�opk�w. - Mog�aby� asi�d�ka i rok tu siedzie�; wygoni� ci� nie wygoni, ale tyle tego - dobrze otoczony i sam frant! S�owa powiedzie� nie dadz� i grosza nie pu�ci, z r�ki nakarmi, napoi i grzeczno�ci� zb�dzie - ot! po wszystkim. To darmo! to darmo! doda� stary. - Ja tak�e nie [od] dzi� tu siedz� z rotmistrzem, a dot�d nie mia�em czasu i zr�czno�ci powiedzie�, �e dobrze by zrobi�, gdyby rotmistrzowi gdzie w swoich dobrach cho� tymczasowy kawa�ek chleba obmy�li� - liche, cho� podrz�dne le�niczostwo jakie, p�ki co b�dzie. - Ta� wie, �e grosza przy duszy nie mamy; �e ja resztkami i pensyjk� Radziwi��owsk� �yj�, a rotmistrz z mojej r�ki... Ale tu tak urz�dzono we dworze, by nikt ust nie otworzy�, bo kasztelanic nic nikomu uczyni� nie chce i nie zrobi, p�ki �yje. Godziny wyrachowane; przyjdziemy, zjemy, pogada o pogodzie i bywajcie zdrowi; a spyta go kto o co lub poprosi, uda, �e g�uchy. Trzeba robi� interesa przez pann� Aniel�, przez Ja�ka, przez Termi�skiego, a to ci�ka sprawa. Jasiek podobno najlepiej swoje interesa robi - tej za� klempie, z pozwoleniem asi�d�ki, r�ce ca�owa� lub prezenciki podsuwa� dla jakich� fawor�w - obrzydliwa i nie dla nas. Ha! wola Bo�a! Jeszcze nam tu siedzie� jak sobie chce, ale asi�dzce, co masz dom, gospodarstwo, dzieci - czas traci� - szkoda. Co ma nas kiedy� spotka� z niego, to nie minie - je�li notandum nie chapn� bli�sze osoby. Nie masz tu czego siedzie�, nie ma! - Tak stryj m�wisz - cicho i �zawo przerwa�a Hieronimowa - wi�c pojad�. - Pos�uchaj�e mnie asi�d�ka cierpliwie - rzek� Samuel. - Nie znacie bo, widz�, cz�owieka; z daleka, stryj, bogacz milionowy - to jako� tak si� zdaje, �e kiedy do niego - do starca bezdzietnego, co ma krocie dochodu, przyjedzie krewny, maj�cy ledwie w co si� odzia� i czym nakarmi� - powinien by mu pom�c! Ba! ale� tu potrzeba pozna� z bliska cz�owieka, a dopiero si� poka�e, czego mo�na si� spodziewa�. Wszak ci to rodzony m�j brat i kocham go jak brata, bo jest tam w nim mo�e i dobre, ale go �wiat popsu� bardzo! Wiesz asi�d�ka zapewne, �e nieboszczyk ojciec nasz, Jan, kt�ry mieszka� w Pozna�skiem i trzyma� si� partii Branickich i Sapie�y�skiej, przez wstawienie si� hetmana otrzyma� na staro�� jak�� tam kasztelani�... Z ich te� �aski mia� ojciec dzier�awy, zastawy, a o�eni� si� do�� maj�tnie z Paluck�, kt�ra mia�a mu wnie�� ze czterykro�; ale tak si� to wiod�o rodzicom naszym,�e ich potem i z dzier�aw rugowali, i sekwestrowali, i si�a potracili, a ledwie nie z torbami wyszli i z go�ym tytu�em, kt�ry wi�cej ci�y�, ni�eli grza�. Przenie�li si� wreszcie na Ru� do d�br Sapie�y�skich, gdzie ostatkiem wzi�li zastaw�. Ale i to nie lepiej, bo zaocznie, a mieli z takimi plenipotentami do czynienia, co psu oczy sprzedali. Koniec ko�cem tedy, wiedzie� potrzeba, ojcowizny i macierzystego niewiele si� nam dosta�o; wyszli�my w �wiat, kasztelanic... a nic, nic mo�cia pani w kieszeni. Pan B�g lepiej pob�ogos�awi� rodzicom w dzieciach ni� w dostatkach, bo by�o nas pi�ciu syn�w i c�rka jedna, og�em p� tuzina... to nie �art! Samuel westchn��. - Wszyscy�my Sapie�y�skimi wzgl�dami pocz�li si� kierowa� na �wiecie, ale �aska pa�ska na pstrym koniu je�dzi; wkr�tce �e�my ju� im wida� byli niezdatni, znudzili si� nas popycha�. Najstarszemu tylko Stanis�awowi, ot, tutejszemu panu, inaczej posz�o jak drugim. On dzi� milionowy, a my wszyscy jak �wi�ci tureccy... Tadeusza �piewamy. Niech�e ja - no! - wola Bo�a - nie bardzom by� skrz�tny; ale nieboszczyk J�zef, Antoni, ojciec twego m�a, i Piotr, gdyby nie �ona, wszystko to golizna. - Jak�e, prosz� stryja, kasztelanic si� dorobi�? - spyta�a kobieta. - Tu� to s�k, �e tego nikt nie wie - odpar� pan Samuel - do dzi� dnia tylko si� domy�lamy. On by� po Helusi najstarszy z nas, pierwszy dor�s�, urodzi� si� bowiem w r. 1752, za Sasa. Protekcja Sapie�y�ska nie urwa�a si� nam ze wszystkim jeszcze; ojciec pojecha� z nim do Kodnia, ksi�na wojewodzina kaza�a mu za sob� do Warszawy i w r. 1770, niespe�na dwudziestoletniego, przyj�to go, za jej wstawieniem si�, do Korpusu Pazi�w J. Kr�lewskiej Mo�ci. Stasiek tu by� jak p�czek w ma�le, ale na nieszcz�cie ca�e �ycie paziem zosta� by�o niepodobna; trzeba by�o szuka� doli i losu na �wiecie. Dobrze po�o�ony u kr�la, znajomy z wielkimi panami, lubiony za sw� weso�o�� i dowcip, kt�rych dzi� ani s�ychu w tym starcu, chyba si� odezwie �arcikiem bolesnym, co a� w pi�ty p�jdzie - Sta� z pazi�w poszed� do wojska. Cale to inna by�a rzecz za owych czas�w s�u�y�: awanse sz�y �ask�; fortragowali, prawda, jenera�owie czynni, ale cz�ste i bez tego patenta dawali na stopnie sami hetmani. Wreszcie rangi si� kupowa�y, a co si� tyczy s�u�by, ta si� ko�czy�a na noszeniu munduru brygady, do kt�rej si� nale�a�o, i pobieraniu ga�y, a po ni� ka�dy dojecha� sobie do chor�gwi. Towarzysze, ba, majorowie, kapitanowie, namiestnicy nawet, siedzieli po folwarkach i hreczk� sieli, a zaj�ce t�ukli co wlaz�o; nasz Sta� wyciera� sw�j mundur w Warszawie, po pa�skich pokojach. Z m�odu to ju� uwa�ali�my, �e pa�ski chlebek bia�y mu smakowa� - stroni� od swoich, od szlachty, a do pan�w si� garn��, to� i potem; a �e by� postawny, po francusku szczebiota�, �mia�y, przy tym wes�, dowcipny i w karty gra� we wszystkie gry doskonale, wsz�dzie go przyjmowano ch�tnie. Wi�c pan major w stolicy sobie hula�, weso�o czasu za�ywaj�c. My�my go z ocz�w zgubili - przywi�za� si� do partii dworskiej, do kr�la; buchn�a rewolucja; niebezpiecznie by�o siedzie� i major pokr�ciwszy si� ko�o zamku znik� nagle z Warszawy. Gdzie si� podzia�, dok�d si� uda� - nikt nie wiedzia�. G�osili�my, szukali, pytali - jak w wod�. Ja pod�wczas jako� trzyma�em dzier�aw� wiosk� na Wo�yniu, le��c� na wielkim go�ci�cu mi�dzy Ostrogiem a Zas�awiem; i ju�em by� Stasia op�aka�, bo kawa� czasu up�yn��, jak znik� bez wie�ci... a krajowe przygody wybi�y nam z g�owy rodzin� i swoich k�opot�w by�o dosy�. Jednego wieczora, zawieruszystego, w zamie� okrutn�, w �nie�nic�, jako� po Nowym Roku, siedzia�em u siebie w lichej dominie - bo to by�o, jakem m�wi�, na dzier�awie, a wiadomo, jakie to kletki zamieszkuj� posesorowie - gdy kto� wpada do mnie z karczmy zzapytaniem, czy jestem w domu, i z oznajmieniem, �e jaki� wielki pan, karet�, dworno, dowiaduje si� o mnie, maj�c zapewne zamiar na noc do dworku zajecha�. Przel�k�em si� dobrze, bo szlachcicowi w domu wielkiego go�cia przyjmowa� - rzecz ci�ka; pa�skiej g�bie ani pa�skim bokom dogodzi� nie�atwo. Zwyczajnie jak to bywa u nas - kawa� mi�sa le�a� w lodowni, ale przysmak�w �adnych; a w chacie krom mojej izby, nieco cieplejszej, wia�o jak na podw�rzu. Diablem si� wzi�� za g�ow� - jednak�e powiedzie�, �e nie ma w domu, ani spos�b - k�ama� nigdym nie umia�; troch� te� szlacheckiej dumy nie dozwala�o odepchn�� kogo�, co o go�cin� prosi� - wi�c sta� si� wola Twoja; czeka�em dr��cy, co B�g zdarzy! W kwadrans po owych zapowiedziach �wiat�o zab�ys�o w oknach, szusn�a poczw�rna kareta na saniach, drugi pow�z kryty, na ganku zrobi� si� szum i ja wychodz�, przyodziawszy si�, dostojnego powita� go�cia. Widz� pi�knego m�czyzn�, w szubie sobolowej pokrytej aksamitem zielonym, jak dzi� pami�tam, w czapce sobolej, a za nim jejmo�ciank� jak��, �liczn� bestyj�, ale z ocz�w diabe� patrza� - wysiadaj�cych z karety. �w jegomo�� wita mnie zapytaniem: - Panie kasztelanicu, czy pozwolisz podr�nym przenocowa� u siebie? Tytu�u tego nikt mi w okolicy nie dawa�, nikt nawet o nim nie wiedzia�, bo chudy pacho�ek, unika�em zakrwawiaj�cych serce wspomnie� lepszego bytu rodzic�w; zdumia�em si� tedy, a w dodatku i g�os, kt�rego zrazu rozpozna� nie mog�em, co� mi starego i dobrze znanego przypomina� - os�upia�em nie mog�c przyj�� do siebie. - A to by� zapewne stryj Stanis�aw? - przerwa�a ciekawie s�uchaj�c pani Hieronimowa. - Zgad�a� asi�d�ka, jakby� tam by�a; ale ja nie od razum go pozna�, zamaskowanego i przebranego za wielkiego pana; mia�em go za umar�ego - to pierwsze; po wt�re, my�la�em, �e je�li �yje, to gdzie� jak my posagow� bied� klepie. Nie przesz�o mi zrazu przez g�ow�, �eby ten wielki pan, w sobolach i aksmitach, m�g� by� moim rodzoniute�kim bratem. - A ta� pani! to pewno panna Aniela? - spyta�a z u�miechem kobieta. - Czekaj no asi�d�ka, przyjdziemy i do tej jejmo�cianki; takich Anieli nie dwie i nie trzy w �yciu mia� pan braciszek. Stoj� tedy w ganku, zupe�nie os�upia�y, a przyby�y wci�� mi powtarza: - Pozwolicie przenocowa�? - Z ca�ego serca, prosz� JW. Pana! - odpowiedzia�em otwieraj�c drzwi - ale chata uboga, czym ma, tym rada. - Po tych s�owach weszli�my do izdebki samotnej, kt�rej ca�� ozdob� by� �wiec�cy si� na kominku ra�ny ogie� d�bowy. By�em ju� na�wczas wdowcem po mojej Marysi, ojcem i ojcem tylko. Ca�e moje si�y, mienie, my�li sp�yn�y w ojcostwo, w syna - a! nie chcia� B�g pob�ogos�awi� staraniu, nie poszcz�ci�; ale o tym potem, id�my dalej. Gdy blask pad� na twarz go�cia, gdy�my si� oko w oko w izbie zetkn�li, krzykn��em poznaj�c brata i rzuci�em mu si� w obj�cia. U�ciska� mnie, ale jako� zimno i ostro�nie. Ja, ca�y dr��cy, nie wiedzia�em, co pocz�� i jak ich przyjmowa�; on tymczasem tylko my�la�, gdzie si� najwygodniej ze swoj� duszyczk� w mojej chatce pomie�ci�. By�em z pocz�tku pewny, �e to jego �ona; �e te sobole i karety po niej wzi��; bo w prostocie ducha nie wyobra�a�em sobie, �eby kto �mia�, z pozwoleniem, z jak�� tam paskudnic� w��czy� si� tak, wstyd z czo�a star�szy. Tytu�uj� j� tedy pani� bratow�; a� mnie zimno i sucho pan Stanis�aw wywodzi z b��du: - Kochany Samuelku - rzek� na stronie - to nie jest �ona moja, jak ty sobie po szlachecku my�lisz; jam nie�onaty, to �piewaczka w�oska, z kt�r� pozna�em si� w Dre�nie, i jad� z ni� do Kijowa. Potrzebowa�a protekcji nieboraczka, musia�em si� ni� zaopiekowa�; dasz jej izdebk� oddzieln�. - Kobieta w istocie by�api�kna bardzo, ale zak�opotana i jakby zawstydzona, kr�c�c nosem na moj� biedn� chat�, kt�ra niewiele by�a wygodniejsz� od karczmy, zaraz sobie najlepszy pokoik zabra�a i odprawi�a nas do bok�wki. Dom mi z kretesem wywr�cili - wszystkiego im brak�o; ludzie ich bez ceremonij, jak najezdnicy, precz wyrzucali rzeczy, �amali sprz�ty, s�owem jednym, s�dny dzie� u mnie. Ale jako gospodarz, gdyby mi i na g�owie usiedli, cierpie� musia�em, bo od czego� go�cinno��; c� dopiero, gdy w domu brat rodzony? Jake�my si� zostali sam na sam, tu ju�, pomy�la�em, festyn dla mnie wielki i a� �link� �yka�em, �eby si� pr�dzej dowiedzie� o losie Stanis�awa, kt�regom tak d�ugo mia� za umar�ego, a on mi tu si� zjawi� nagle takim bogaczem. U�ciska�em go na nowo i nu� w pytania. Mia� to do siebie Stanis�aw, �e zawsze by� nie bardzo �atwo si� wywn�trzaj�cy, ale teraz gorszy jeszcze, dyplomata; ani s�owa doby� z niego nie potrafi�em, chociem go dobrze �widrowa�. Obraca�em na wszystkie strony - ani uk�si�. Ledwiem si� m�g� dopyta�, �e uciek�szy z Warszawy, podr�owa� ca�y czas za granic�. Ale o czym? jak? sk�d przyszed� do tych dostatk�w? motus - wyra�nie powiedzie� nie chcia�. Bra�em go z pocz�tku dobrze na konfesaty, a nic nie wydusiwszy, da�em pok�j, widz�c, �e to nie j�zyk uparty, ale g�owa i serce. Jak gdyby nic nie by�o dziwnego w tym wszystkim, jakby to by�a rzecz najnaturalniejsza w �wiecie, �e piechotare drapn�wszy, karet� posz�stn� i z kochanic� powraca�, odpowiedzia� mi z wielkim tonem: - By�em w Pary�u, w Londynie, w Karlsbad, w Eger, podr�owa�em - i kwita! - Zniecierpliwi�o mnie jako� w ostatku i dotar�em raz dobrze zapytaniem: - No! ale sk�d�e wa�ci, panie Stanis�awie, te dostatki? U�miechn�� si� tylko niech�tnie. - Sk�d? - rzek� - ju�ci�em nie krad�, to pewna; zapracowa�em jak i drudzy, ale o to mnie nie pytajcie, bo nie powiem, bo o tym m�wi� nie lubi� i nie chc�. Zreszt�, to moja tajemnica. Prawda, �e tajemnica, gdy� i dot�d jest to dla mnie zagadk�. - Jak to? i wy nie wiecie, sk�d si� to wszystko wzi�o? - Wiemy i nie wiemy; domy�lamy si� tylko, �e karty da� musia�y je�li nie wszystko, to przynajmniej bardzo wiele. Zreszt�, B�g to wie jeden, bo m�j brat nikomu nie odkry� si� w tym wzgl�dzie. Nazajutrz rano, jak zimn� wod� oblawszy mnie swoim milczeniem i osobliwsz� dyskrecj�, przenocowawszy, zaciekawionego po�egna� i znowu si� zapakowawszy do karety ze swoj� pani� duszk�, jak