725
Szczegóły |
Tytuł |
725 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
725 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 725 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
725 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�odzimierz Bart
Warne�czyk
LSW
Warszawa 1973
PWZN
Print 6
Lublin 1999
Przedruku dokonano
na podstawie pozycji
wydanej przez LSW
Warszawa 1973
`gw2
Min�o w�a�nie po�udnie. Z bezchmurnego, wrze�niowego nieba pra�y�o
silnie dnia tego s�o�ce, tak i� niejeden z mieszczan krakowskich, zaj�ty
prac� na �wie�ym powietrzu, ociera� pot z czo�a i mimo woli rozgl�da� si� w
poszukiwaniu cienia. Na wawelskim wzg�rzu, wyrastaj�cym ponad miejskie mury
i kamienice, by�o nieco przewiewniej, ale i tutaj promienie s�oneczne
dawa�y si� we znaki.
- Pali, jakby to by�o w lipcu! - mrucza� do siebie pan Piotr Ryterski,
wychowawca kr�lewicz�w polskich: dziewi�cioletniego W�adys�awa i
sze�cioletniego Kazimierza, z kt�rymi mia� wyj�� w�a�nie za furt� mur�w
zamkowych na zielone ��gi nadwi�la�skie. Mia� wyj��, ale nie wychodzi�,
gdy� kr�lewicze nie nadchodzili i pan Ryterski domy�li� si� wkr�tce, �e
musia� ich przetrzyma� drugi wychowawca, mistrz sztuk wyzwolonych, ksi�dz
Wincenty Kot z D�bna, kt�ry uczy� syn�w Jagie��owych pacierzy oraz �aciny.
Rycerzowi Piotrowi, cho� pojmowa�, �e dzieci kr�lewskie musz� by� uczone,
wydawa�o si� nieraz, �e mistrz Wincenty przeci��a ich m�ode umys�y nauk� i
�e przystojniej by by�o, aby wi�cej �wicze� zazna�y r�ce i nogi dostojnych
wychowank�w ni� dziecinne jeszcze g�owy.
- Kr�l to nie mnich - spiera� si� cz�sto pan Piotr z mistrzem Wincentym -
ale� przede wszystkim rycerz. Du�o mu przyjdzie z �aciny, gdy trza b�dzie
rycerstwo szykowa� do bitwy?
- A du�o mu przyjdzie z samych skok�w, robienia mieczem i jazdy konnej,
jak si� znajdzie na spotkaniu z innymi kr�lami i w�r�d m��w uczonych i ani
s�owa zrozumie� ni rzec nie potrafi, gdy m�wi� b�d� do� po �acinie?
- W�dy nie m�wi�, by kr�lewicze nie umieli niczego pr�cz robienia broni�
- broni� si� pan Ryterski, sapi�c nieco, bo w spokojnym �yciu zamkowym
przyty� na starsze lata - ale� i sztuk� rycersk� zna� musz�. Sami�cie
uczyli ich, mistrzu wielebny, porzekad�a staro�ytnych Rzymian, i� "zdrowy
duch w zdrowym ciele".
- Nie zapr� si�, uczy�em!
- A jako� maj� ch�opaczkowie zdrowe cia�o mie�, gdy jeno w dusznej izbie
nad ksi�gami ich trzymacie?
Mistrz Wincenty odpowiada� na to, �e nad ksi�g�, i to nieco tylko,
siaduje jeno W�adys�aw, a Kazimierz ino z pami�ci duka pacierze i literki,
ale w gruncie rzeczy i on rozumia�, �e synowie Jagie��y musz� by�
kszta�ceni wielostronnie. A ju� na przygotowaniu rycerskim pan Ryterski
zna� si� dobrze. Kr�l, wyznaczaj�c go na wychowawc� syn�w, pami�ta� jego
waleczno�� i w bitwie pod Grunwaldem, i w zaci�tych zmaganiach pod
Koronowem, w kt�rej to walce rycerz Piotr, jako chor��y, ni�s� sztandar
polski. Swych kr�lewskich wychowank�w chcia� te� ukszta�towa� na rycerzy, a
ch�opcy przepadali za �wiczeniami z broni� i zabawami pod opiek� pana
Piotra w�r�d traw i krzew�w na ��gach nadrzecznych. Tote� nie widz�c
kr�lewicz�w w oznaczonym czasie na dziedzi�cu zamkowym, pan Piotr ruszy�
sam na zamek, do komnaty, w kt�rej odbywa�y si� lekcje z ksi�dzem Kotem.
A tam, w�r�d ch�odnych mur�w zamkowych, w izbie szkolnej siedzia� przy
stole mistrz Wincenty i wraz ze swymi m�odocianymi uczniami s�ucha� uwa�nie
opowie�ci siwow�osego pielgrzyma. Po drugiej stronie sto�u, na krytej
mi�kkim kobiercem �awie siedzieli kr�lewicze i z ciekawo�ci� spogl�dali to
na opowiadaj�cego zakonnika; to na swego mistrza, jakby chcieli sprawdzi�,
czy s�owa go�cia zas�uguj� na wiar�.
- Trzy dni toczyli bitw� na Kosowym Polu roku Pa�skiego tysi�c trzysta
osiemdziesi�tego dziewi�tego - m�wi� wolnym, niezbyt dono�nym i jakby
zm�czonym g�osem pielgrzym - trzy dni car serbski �azarz i wojewoda Wlatek
Wukowicz zmagali si� z Turkami. Hej, krew p�yn�a tam jako woda w
strumieniu, a� od krwi onej poczerwienia�a rzeka �ytnica. Raz
chrze�cijanie, a raz Turcy byli g�r�, a� trzeciego dnia zbieg� Wuk
Brankowicz, a za nim Bo�niacy, i Turcy zwyci�yli. Su�tan turecki, Murad,
nakaza� rze� je�c�w serbskich...
- I zali ich wyci�to? - zapyta� niedowierzaj�co starszy kr�lewicz, bo mu
si� w ch�opi�cej g�owie pomie�ci� nie chcia�o, i� nad wzi�tym do niewoli i
bezbronnym przeciwnikiem zwyci�zca m�g�by si� pastwi� wbrew obyczajom
rycerskim. Przecie jego ojciec, wielki kr�l Jagie��o, po bitwie pod
Grunwaldem kaza� opatrywa� rannych Krzy�ak�w, a nazajutrz wszystkich niemal
je�c�w pu�ci� wolno!
- Wyci�to wszystkich, mi�o�ciwy kr�lewiczu - odpar� pielgrzym. - A
wycinano tym �wawiej, i� jeden z Serb�w, kt�ry zatai� si� po bitwie, wszed�
do namiotu su�ta�skiego i przebi� Murada sztyletem. Su�tan zmar�, ale nim
skona�, na jego oczach �ci�to wzi�tego do niewoli cara �azarza i wszystkich
bez ma�a rycerzy serbskich...
Kr�lewicz W�adys�aw ze zgroz� i niedowierzaniem spojrza� na mistrza
Wincentego.
- U narod�w, kt�re Panu Jezusowi czci nie oddaj�, kr�lewiczu, nieraz si�
rzezie takie zdarza�y - odpar� zapytany.
- I nikt onego cara �azarza i jego rycerzy nie pom�ci�?
- B�g pom�ci� - odpar� swym cichym g�osem pielgrzym.
- A jak? Powiadajcie, o�cze wielebny!
- Syn su�tana, Bajazet, kt�ren zarz�dza� on� rzezi� i pilnowa� jej do
ko�ca, sam po o�cu swym su�tanem zosta�. I on to wda� si� w wojn� z Tymurem
Chromym, wodzem Mongo��w, i �w Tymur wojska tureckie star� na miazg�, a
su�tana Bajazeta do niewoli wzi��, do klatki jakoby wilka zamkn�� i tak go
udr�czy�, �e su�tan w klatce onej zmar� po paru miesi�cach.
- Dobrze mu tak! - wykrzykn�� kr�lewicz. Chcia� m�wi� co� jeszcze, ale
ksi�dz Wincenty da� mu znak i ch�opiec zmiarkowa�, �e ma siedzie� cicho.
Zamkn�� wi�c otwarte ju� usta i nie przerywa� go�ciowi.
Pielgrzym za� wyczeka� chwil� i dopiero widz�c, �e ani ksi�dz Kot, ani
kr�lewskie pachol�ta nie zabieraj� g�osu, ci�gn�� sw� opowie�� dalej:
- Gdy Tymur Chromy rozbi� Turk�w, nietrudno by�o w one lata wygna� ich z
krain chrze�cija�skich hen, za morze, sk�d przyszli. Ale ksi���ta
chrze�cija�scy nie pomy�leli o tym. I teraz Turcy zn�w nabrali si�y,
ludno�� Chrystusowi Panu wiern� w srogim dzier�� ucisku, m�odych ch�opc�w
rodzicom porywaj� i w swego Mahometa wierzy� im ka�� i najpierwsze wojsko
swoje z nich czyni� na zgub� wszystkich kraj�w, k�dy Krzy� Pa�ski cze��
nale�n� odbiera. I nie ma w ca�ym chrze�cija�stwie kr�la, kt�ry by onych
uci�nionych Serb�w i Bu�gar�w z mocy tureckiej ratowa�. A przecie Turcy i
Grek�w ciemi꿹, i po Konstantynopol si�gaj�...
Kr�lewicz W�adys�aw znowu poruszy� si� niespokojnie i spojrza� na mistrza
Wincentego, jakby chcia� rzec, i� jest wszak na �wiecie kr�l, kt�ry by si�
nie ul�k� pot�gi tureckiej ani �adnej innej, jako nie l�ka� si� ongi�
krzy�ackiej pod Grunwaldem. Ale nie zd��y� powiedzie� niczego, jako �e w
tej chwili zastukano do drzwi komnaty i do wn�trza wkroczy� mocno zgrzany
rycerz Piotr.
- Niech b�dzie pochwalony! - rzek� na widok nieznajomego pielgrzyma, a
nast�pnie zwr�ci� si� do mistrza Kota. Ksi�dz Wincenty wszak�e, uprzedzaj�c
wyrzuty, wsta� uprzejmie i powiedzia�:
- Na wieki wiek�w! I�cie mia�em by� p�j�� w�a�nie do was, rycerzu, i
przeprosi� was, �e zbyt d�ugo kr�lewicze nie schodz� na dziedziniec. Ale�my
chcieli wys�ucha� do ko�ca opowie�ci pobo�nego pielgrzyma, kt�rego przys�a�
na zamek ksi�dz biskup krakowski. Wybaczcie tedy!
Na tak grzeczne s�owa rycerz Piotr nie m�g� odpowiedzie� wyrzutami:
Odpar� wi�c tylko:
- Wybaczcie i wy, wielebny o�cze, i� was tu nachodz�, ale� mi wspomnia�
mi�o�ciwy kr�l, �e pod wiecz�r wybiera si� z ch�opaczkami do stadniny.
Chcia�em tedy, by do przyj�cia mi�o�ciwego pana ju� odbyli ze mn� �wiczenia
rycerskie, zjedli co� i wypocz�li.
- Moja wina, moja wina - rzek� na to ze skruch� mistrz Wincenty - no, ale
teraz kr�lewicze ju� s� wolni.
Przyzwyczajeni do porz�dku i karno�ci kr�lewscy synowie pok�onili si�
ksi�dzu Wincentemu oraz pielgrzymowi i podawszy r�ce rycerzowi Piotrowi,
wraz z nim opu�cili komnat�. Czynili to tym ch�tniej, �e lubili owe
"�wiczenia rycerskie", o kt�rych wspomnia� pan Ryterski, a na kt�re
sk�ada�y si� biegi z przeszkodami, wdrapywanie si� na wzg�rza, strzelanie z
ma�ych �uk�w do celu i walka na drewniane mieczyki z r�wie�nikami. Rycerz
Piotr bowiem za zezwoleniem kr�la zaprasza� do �wicze� z kr�lewi�tami synka
podkoniuszego, Jana Bolemi�skiego z Dobrzynia, oraz trzech braci, dzielnych
urwis�w, syn�w zarz�dcy stadniny, Bart�omieja Swoszkowica. Po �wiczeniach
ch�opcy pokrzepiali si� zazwyczaj jedzeniem, a nast�pnie bawili si� w r�ne
gry i zabawy na ��kach albo szli do stadniny, gdzie pod opiek� pana
Bart�omieja i stajennych je�dzili na podjezdkach nieraz a� do zmroku.
Szli wi�c ze swym opiekunem bez oci�gania, a �e byli pod wra�eniem
opowie�ci pielgrzyma, tedy W�adys�aw j�� na sw�j spos�b powtarza�
wiadomo�ci zas�yszane przed chwil�.
- Jak dorosn� - m�wi� - to zbior� wojsko i p�jd� bi� onych Turk�w, i
uratuj� nieszcz�snych Serb�w i Bu�gar�w.
Rycerz Piotr westchn��, bo w�a�nie wyszli z ch�odnych mur�w na rozgrzany
od s�o�ca dziedziniec, i rzek�:
- Niech wam, kr�lewiczu, B�g da ur�� jak najpr�dzej! Ino trza pami�ta�,
�e Polacy maj� inszych wrog�w do�� pod bokiem i nie musz� szuka� ich a� za
g�rami.
- Wiem, wasza mi�o��, bijemy przecie teraz Krzy�ak�w.
- Ano w�a�nie!
- Ale ich tak pobili�my, �e si� pr�dko nie pozbieraj�. To z kim b�d� si�
zmaga�?
Rycerz Piotr nie chcia� z ch�opcami wdawa� si� w rozwa�ania polityczne,
odpowiedzia� wi�c wymijaj�co:
- Nim kr�lem ostaniecie, to ju� si� jaki� nieprzyjaciel znajdzie, ani
chybi. Bogaty i pi�kny jest nasz kraj; tedy s�siedzi �akomie na� pozieraj�.
- Nie damy si� - odezwa� si� na to id�cy dot�d w milczeniu Kazimierz -
pobijemy wszytkich!
- Ale dzisiaj, wasza mi�o�� - wtr�ci� W�adys�aw - pozw�lcie, �e b�dziem
podchodzi� na wzg�rek, k�dy du�o ost�w i wysokie ro�nie ziele. To b�d�
Turcy! Wydamy im bitw�!
- Niech b�d� Turcy! - zgodzi� si� pan Piotr i pu�ci� r�ce kr�lewicz�w,
jako �e dochodzili ju� furty, wiod�cej na ��ki podwawelskie.
Przy furcie oczekiwali na przyby�ych Staszek i Ja�ko, synowie
podkoniuszego Jana, oraz Florek, Janko i Pa�, dzieci zarz�dcy stadniny
kr�lewskiej, rycerza Bart�omieja. Staszko liczy� co prawda ju� lat
szesna�cie i uwa�aj�c si� raczej za m�odego rycerza, udzia�u w zabawach z
malcami nie bra�, natomiast opiekowa� si� "or�em" kr�lewicz�w, czyli
drewnianymi tarczami i mieczykami, kt�re s�u�y�y synom Jagie��owym do
�wicze� i zabawy.
Pr�cz oczekuj�cych ch�opc�w przy furcie czekali te� dwaj pacho�kowie z
dworu kr�lewskiego: Kunej i Miko�ka, zbrojni w miecze, a nadto Kunej
dzier�y� na lewym ramieniu spory top�r, na wypadek, gdyby trzeba by�o �ci��
jakie drzewo lub usun�� krzewy.
Ca�a gromadka pok�oni�a si� nisko kr�lewiczom oraz rycerzowi Piotrowi i
wraz z nimi ruszy�a na ��ki.
Tam, w obranym miejscu, walczono najpierw na miecze, przywdziawszy jeno
r�kawice dla ochrony r�k i che�my z lekkiej blachy na g�ow�. Potem biegano
do mety, a wreszcie kr�lewicze z m�odszymi ch�opcami wydali wojn� Turkom,
czyli ostom i zielsku na wzg�rzu. Ju� bez r�kawic i he�m�w, tylko z
mieczykami w d�oni mali wojacy uderzyli na osty i sprawili w�r�d nich rze�
okrutn�. W�adys�aw, kt�ry �atwo si� zapala�, zapominaj�c w uniesieniu o
�wiecie, wybiwszy zielonych nieprzyjaci�, znalaz� si� po drugiej stronie
niewielkiego wzg�rza i zobaczy� opodal stadko k�z, obgryzaj�cych jakie�
krzewy.
- Bij! W nich! - krzykn�� do swych rycerzy, gdy� zapragn�� mie� przed
sob� nieprzyjaciela, kt�ry nie tylko b�dzie pada� w milczeniu, jak �cinane
zielsko, ale kt�ry haniebnie rzuci si� do ucieczki.
- W nich! - wrzasn�li zdyszanymi g�osami Ja�ko, Florek, Janko i Pa� i
pobiegli za kr�lewiczem. Kr�lewicz Kazimierz by� nieco na uboczu, nie
dostrzeg� wi�c, o co chodzi, i nie pod��y� za nimi. Natomiast
szesnastoletni Staszek, kt�ry na�laduj�c powag� pana Ryterskiego; chodzi� z
pob�a�liwym u�miechem za ch�opcami, spojrzawszy uwa�niej na stadko k�z,
zaniepokoi� si� nagle:
- St�jcie, mi�o�ciwy kr�lewiczu! - krzykn�� - St�jcie, ch�opcy! Tam jest
cap, mo�e was pokaleczy�!
Ch�opcy nie dos�yszeli jego s��w, a mo�e je zlekcewa�yli i biegli dalej,
krzycz�c i wymachuj�c drewnianymi mieczykami.
- Kunej, Miko�ka, duchem za mn�! - zawo�a� Staszko i ruszy�, ile mia� si�
w nogach, by obroni� ch�opc�w przed niebezpiecze�stwem.
Kozy, kt�re dot�d nie okazywa�y zainteresowania okrzykami ch�opc�w i
�akomie obgryza�y li�cie krzew�w, us�yszawszy tupot n�g, zwr�ci�y na chwil�
g�owy w stron� biegn�cych i zawaha�y si�, co czyni�. Jednak�e stoj�cy
samotnie cap �ypn�� gro�nie oczyma i nastawiwszy rogi, zwr�ci� si� czo�em
ku ch�opcom. Kr�lewicz W�adys�aw, wyprzedzaj�c swych towarzyszy, podni�s�
mieczyk i zamierza� dopa�� capa, by ci�� po g�owie. Cap jednak nie czeka�.
Parskn�� gniewnie i run�� naprz�d. Nadbiegaj�cy w�a�nie Staszko, widz�c, i�
nie zd��y os�oni� kr�lewicza, szarpn�� go za rami�, i przewr�ci� w bok, a
sam zderzy� si� z capem.
Pod��aj�cy za kr�lewiczem m�odzi ch�opcy i biegn�cy wielkimi krokami
Kunej i Miko�ka ujrzeli naraz cia�o Staszka w powietrzu, tak silnie bowiem
uderzy� go rogami kozio�. Na szcz�cie m�odzie�czyk mia� w lewej r�ce
drewniane tarcze kr�lewicz�w i tarczami tymi os�oni� si� od przodu, wskutek
czego rogi capa nie uczyni�y Staszkowi wielkiej szkody, a tylko si�a
uderzenia podrzuci�a go do g�ry.
Gdy spad� na ziemi�, cap zaatakowa� go ponownie. Ale tym razem Staszko
chwyci� zwierz� za rogi i chwil� si� broni�, a tymczasem nadbiegli
pacho�kowie i Kunej, nie trac�c czasu, jednym ciosem topora zwali�
zajad�ego koz�a na traw�.
- Ju� nie b�dzie, jucha, ludzi rozbija�! - krzykn��, a potem zwr�ci� si�
do Staszka, kt�ry wci�� siedzia� na ziemi i ci�ko dysza�.
- Nie zrobi� wam krzywdy, panie? - spyta�. - Mo�ecie-li wsta� sami?
- R�ce i nogi mam ca�e - odpar� Staszko - ino we �bie mi huczy jak we
m�ynie! Ale by� gad silny!
Tymczasem nadbiegli ch�opcy i sapi�cy nieco rycerz Piotr. Ch�opcy nie
byli przestraszeni, przeciwnie, �mieli si� z przygody Staszka i podziwiali
zr�czno�� Kuneja, kt�ry jednym uderzeniem powali� capa. Kr�lewicz W�adys�aw
�mia� si� r�wnie�, ale troch� niepewnie spogl�da� w stron� pana
Ryterskiego.
Jako� stary rycerz nie oszcz�dzi� mu wyrzut�w.
- Nie przystoi waszej godno�ci, kr�lewiczu - rzek� - z byle jakim
cuchn�cym koz�em w walk� si� wdawa�. A co by rzek� mi�o�ciwy kr�l, gdyby on
zwierzak was pokaleczy�, albo, co nie daj B�g, ut�uk� rogami na �mier�?
Kr�lewicz, kt�ry mia� w�a�nie odrzec, i� rycerzowi nie przystoi ba� si�
jakiegokolwiek nieprzyjaciela lub zwierza, opu�ci� g�ow�. O swoim
kalectwie, lub nawet �mierci, nie pomy�la�.
- Darujcie, wasza mi�o�� - powiedzia� po chwili - alem capa dostrzeg�
dopiero w ostatniej chwili.
Rycerza Piotra udobrucha�a natychmiast ta pokora wybuchowego zwykle
kr�lewicza. U�miechn�� si� do winowajcy.
- Skoro tak m�wicie, kr�lewiczu, to sierdzi� si� d�u�ej nie b�d�. Baczcie
tylko, by was nast�pnym razem nie uni�s� zbytni zapa� w obliczu
nieprzyjaci�.
- Staszko mnie zratowa� - rzek� weselszym ju� g�osem W�adys�aw - i
chcia�bym czym� go obdarzy�.
- Ano, w rzeczy samej, Staszko! - tu rycerz Piotr zwr�ci� si� ku
m�odzie�cowi, kt�ry pocieraj�c obola�e miejsca na ciele, d�wign�� si� z
trawy i podszed� do m�wi�cych.
- Dobrze, i�e� zd��y�, Staszku, zas�oni� kr�lewicza - powiedzia�. - A w
nagrod� za to dzi� jeszcze powiem o tym mi�o�ciwemu kr�lowi!
Staszko a� poczerwienia� z zadowolenia. Wiadomo wszak by�o, jak kr�l
kocha� swego pierworodnego syna i mo�na by�o spodziewa� si�, i� za us�ug�
okazan� nast�pcy tronu Jagie��o hojnie obdarzy czym� m�odzie�ca.
- Dzi�ki wam, panie! - odpar�.
- My zasi� wr��my na �w wzg�rek - rzek� pan Ryterski. - Tutaj cap
cuchnie, a na wzg�rzu �wie�y powiew czu� od Wis�y i �acniej nas b�dzie
dojrze� taborom.
"Taborami" za� pan Piotr nazywa� w�zek, kt�rym z kuchni kr�lewskiej
przywo�ono straw� dla ch�opc�w, gdy przebywali na ��gach, lub czasami, gdy
zanosi�o si� na deszcz, tak�e namiocik kr�lewicz�w. Ch�opcy lubili t�
nazw�, gdy� wiedzieli, i� na prawdziwej wyprawie wojennej ci�gn� za
wojskiem tabory, a oni przecie� bawili si� w wojn�.
Tote� gdy weszli ponownie na wzg�rze, zobaczyli z zadowoleniem, i� ich
tabory nadje�d�aj�, i po chwili z wielkim apetytem j�li po�ywia� si�
barszczem i pieczeni�, kt�ra na �wie�ym powietrzu smakuje, jak wiadomo,
najbardziej. Pan Piotr przek�sk� te� nie wzgardzili, a gdy ju� wszyscy
podjedli i w misie, kt�r� obnosi� Miko�ka, obmyli zat�uszczone r�ce i
otarli je r�cznikiem, stary rycerz rzek�:
- Teraz wracamy na zamek, bo do wieczora niedaleko, a mi�o�ciwy kr�l
chce, by mu kr�lewicze towarzyszyli do stadniny.
W�adys�awowi Jagielle sprawy pa�stwa pozostawia�y ma�o czasu na �ycie
rodzinne, tote� gdy tylko m�g�, chcia�, by synowie przebywali przy nim.
Stara� si� wi�c o to i tego roku, tysi�c czterysta trzydziestego trzeciego,
i gdy tylko Polacy po spustoszeniu kraj�w krzy�ackich zawarli rozejm z
Zakonem, kr�l wr�ci� z Konina, gdzie podczas wojny przebywa�, do Krakowa i
co dzie� cho� pewien czas sp�dza� z dzie�mi. Czu� jakby, �e ju� nied�ugo
�y� b�dzie, liczy� bowiem osiemdziesi�t trzy lata.
I tego dnia niecierpliwie wygl�da� coraz to oknem, zali nie zobaczy
ciemnych g��wek kr�lewicz�w i czy nie us�yszy ich d�wi�cznych, ch�opi�cych
g�osik�w. Ujrzawszy ich wreszcie, id�cych weso�o przy rycerzu Piotrze, kr�l
rozpromieni� si� na licu i rzek� do podkomorzego, Piotra Szafra�ca
M�odszego, oraz do marsza�ka nadwornego, Miko�aja z Brzenia, kt�rzy czekali
wraz z kr�lem w komnacie:
- Id� ju� synaczkowie mili! Ka�cie podawa� konie, panie marsza�ku!
- Czekaj� ju�, mi�o�ciwy panie, a z nimi podkoniuszy Jan - odpar�
pochylaj�c si� w uk�onie Miko�aj z Brzenia.
- Tedy ruszamy!
Mimo podesz�ego wieku Jagie��o porusza� si� do�� �wawo i pochyla� tylko
troch�. Ubrany by� w str�j z szarego sukna, na kt�ry - mimo ciep�ego dnia -
narzucony mia� lekki ko�uszek barani. Podkomorzy poda� kr�lowi ulubion�
lask� z drzewa wi�niowego i otworzy� drzwi komnaty. Wszyscy trzej wyszli na
korytarz, a nast�pnie do sieni, w kt�rej napotkali rycerza Piotra i
kr�lewicz�w.
- Mi�o�ciwy o�cze! - zawo�a� pr�dki we wszystkim kr�lewicz W�adys�aw -
bawilim si� w wojn� z Turkami i chcia�em by� przep�oszy� kozy, w�dy cap
rzuci� si� na mnie...
- I c�e� uczyni�, synaczku?
- Mia�em go ci�� w �eb i... - kr�lewicz zaci�� si� i spojrza� na pana
Ryterskiego.
- Mi�o�ciwy kr�lu - wtr�ci� si� rycerz Piotr - pozw�lcie, i� dopowiem
reszt�.
- Ano, m�wcie, rycerzu! - pozwoli� kr�l.
- Cap �w to by�a sroga bestia i m�g�by poturbowa� mi�o�ciwego kr�lewicza,
nim zd��y�bym na swych starych nogach doskoczy�. Ino �e dobieg�, nie
mieszkaj�c, starszy syn podkoniuszego Jana, Staszko, kr�lewicza w bok
odsun�� i od capa os�oni�...
- Rycerski to m�odzik! I co dalej?
- Cap uderzy� go rogami w �ywot, ale� Staszko zastawi� si� drewnianymi
tarczami kr�lewicz�w, jakie mia� w gar�ci, i nic mu si� nie sta�o, jeno w
powietrze wzlecia� i o ziemi� potem prasn��. Tu zn�w si� cap na� rzuci�,
ali�ci dobieg� Kunej i toporem capa u�mierci�. Tedy mi�o�ciwy kr�lewicz i
ja prosimy was, mi�o�ciwy kr�lu, o jakow�� nagrod� dla onego Staszka.
- I ja prosz�! - powiedzia� powa�nie Kazimierz.
Jagie��o przesun�� pieszczotliwie sw� starcz� d�oni� po w�osach
kr�lewicz�w i szepn�� po litewsku, jak zwykle, gdy by� wzruszony:
- Vladeli, Kaziukeli!
Potem za� rzek� g�o�no po polsku:
- Widzicie, synaczkowie, i� nie trza samemu na nieprzyjaciela godzi�, ino
wraz ze swym wojskiem! A onego Staszka jeszcze dzi� wynagrodzim. I mo�e
jeszcze kogo?
Pytanie to kr�l skierowa� wyra�nie do syn�w. Starszy i szybciej my�l�cy
W�adys�aw odpowiedzia� pierwszy:
- Mo�e tako� Kuneja, mi�o�ciwy o�cze?
- Dobrze� rzek� - odpar� z zadowoleniem Jagie��o. - Kr�l dla poddanych
winien by� jako s�o�ce, kt�re ka�dego darzy ciep�em i jasno�ci�: i rycerza,
i pacho�ka!
Marsza�ek Miko�aj i podkomorzy Piotr spojrzeli na siebie. W g�owie im si�
nie bardzo chcia�o pomie�ci�, �e nie tylko szlachcic, ale i ch�op mia� by�
wynagrodzony. Ale nie o�mielili si� rzec niczego.
- Jak si� zgadzamy, synaczkowie - powiedzia� tymczasem kr�l - to ruszajmy
wreszcie do stadniny. P�no ju�!
I skierowa� si� ku drzwiom wiod�cym na dziedziniec, a za nim wszyscy
pozostali.
Na dziedzi�cu pochyli� si� do kolan kr�lewskich podkoniuszy Jan
Bolemi�ski z Dobrzynia i kilku obje�d�aczy, kt�rzy przyprowadzili konie dla
Jagie��y i jego �wity.
- Czy jest tu Kunej? - spyta� kr�l podkomorzego Piotra Szafra�ca.
- Kunej! Hej, Kunej! Sam tu, do mi�o�ciwego kr�la! - zawo�a� podkomorzy.
Wezwany pacho�ek, kt�ry wraz z Miko�k� sta� opodal koni, nie wiedz�c, czy
jeszcze nie b�d� potrzebni kr�lewiczom, zmiesza� si� i mn�c w r�ku nakrycie
g�owy, stawi� si� przed Jagie���.
- Ty� to ut�uk� capa na ��ce? - spyta�, nie korzystaj�c z po�rednictwa
dostojnik�w dworskich Jagie��o.
- Ja, mi�o�ciwy kr�lu!
- To� dobrze uczyni�! I masz tu nagrod�!
Kr�l si�gn�� do mieszka, kt�ry zawsze mia� przytroczony do pasa, wyj��
kilka srebrnych, szerokich groszy praskich i rzek�: - Trzymaj!
Wzruszony i ol�niony Kunej nie �mia� jednak si�ga� do r�ki kr�lewskiej,
wi�c kr�l poda� srebrne monety podkomorzemu, a ten dopiero wcisn�� je
pacho�kowi.
Nast�pnie za� Jagie��o zwr�ci� si� do jednego ze stoj�cych dworzan i
rozkaza�:
- Powiedzcie panu podskarbiemu Andrzejowi z Lubina, aby wynagrodzi�
w�a�ciciela k�z za ubitego capa. A Kunej niech wska�e, gdzie �w gospodarz
mieszka.
Potem kr�l, kr�lewicze i ca�y ich orszak wraz z oddzia�em rycerzy,
stra�uj�cych przy osobie kr�lewskiej, wsiedli na ko� i ruszyli w stron�
Wis�y, by przejechawszy przez most, znale�� si� na d�bnickim brzegu i
odwiedzi� stadnin� kr�lewsk�.
`cp2
Mimo swych osiemdziesi�ciu trzech lat Jagie��o doskonale trzyma� si� na
koniu i budzi� sw� jazd� podziw zar�wno w�r�d towarzysz�cych mu rycerzy,
jak i u spotykanych przechodni�w, kt�rzy na widok s�dziwego kr�la
pod��aj�cego za Wis��, zdejmowali co pr�dzej nakrycia g�owy i nisko
k�aniaj�c si� monarsze radowali si�; �e jeszcze tak dobrze wygl�da.
Jagie��o cieszy� si� bowiem mi�o�ci� ludu, a przeciwnik�w mia� g��wnie
w�r�d mo�now�adc�w, na czo�o kt�rych wysun�� si� od paru lat biskup
krakowski, Zbigniew Ole�nicki.
Wiele k�opot�w i zgryzoty przyczyniali kr�lowi mo�ni panowie, ale teraz,
gdy z kr�lewiczami jecha� do stadniny, nie my�la� o niczym innym, tylko o
swych synach i o koniach, kt�re mia� ogl�da�.
W�adys�aw i Kazimierz jechali po obu stronach ojcowskiego rumaka na
ma�ych, specjalnie uje�d�onych konikach, i ca�y czas opowiadali ojcu, jak
sp�dzili przedpo�udnie dnia. Kr�l wszystkiego by� ciekawy i ch�tnie s�ucha�
tak�e o pielgrzymie oraz o jego opowie�ci. Gdy si� dowiedzia�, �e to
Zbigniew Ole�nicki przys�a� do kr�lewicz�w pielgrzyma, zmarszczy� si�
nieco, zamy�li�, a potem rzek� do syn�w z powag� i naciskiem, jakby chcia�,
by s�owa ojcowskie wrazili sobie w pami�� na ca�e �ycie:
- Nie wie nikt, zali b�d� nam straszni Turcy za lat wiele, w�dy teraz dla
kr�lestwa naszego gro�niejsi s� Niemce i Tatarowie ni�li su�tan turecki. To
sobie, synaczkowie, pomnijcie, gdy mnie nie stanie!
I ju� wi�cej o ludach obcych nie by�o mowy, tym bardziej �e orszak
kr�lewski dojecha� do ��k i zabudowa� stadniny.
Trzymaj�c si� dot�d z ty�u pan Bart�omiej Swoszkowic wysun�� si� naprz�d
i przegoniwszy jad�cych, dopad� bramy wjazdowej. Tam zeskoczy� z konia,
cugle rzuci� jednemu z czekaj�cych przy bramie stajennych, zdj�� nakrycie
g�owy i uni�enie wita� kr�la i kr�lewicz�w.
- Nie b�dziem schodzili z koni - powiedzia� Jagie��o - jeno od razu
wied�cie nas najpierw do dwulatk�w, p�niej zasi� poka�cie nam starsze.
- Wedle rozkazania, mi�o�ciwy panie! - odrzek� pan Bart�omiej i wsiad�szy
zn�w na swego szpaka, wskaza� kr�lowi pobliski lasek, przy kt�rym pas�y si�
wybrane z ca�ego kr�lestwa dwuletnie konie.
Orszak kr�lewski ruszy� w t� stron� i po chwili dojechali do ogrodzenia z
�erdzi drewnianych, za kt�rymi pas�y si� dwulatki. Na ich widok oczy kr�la
rozb�ys�y. Przygl�da� si� d�ug� chwil� m�odzi ko�skiej, a� wreszcie zwr�ci�
si� do zarz�dcy stadniny:
- Rycerzu Bart�omieju, a gdzie macie potomk�w Cisawego?
- S� ju� mi�dzy trzylatkami, mi�o�ciwy kr�lu, i za zezwoleniem waszym
chcia�em by� pokaza� ich na ��gach. Ale je�li ka�ecie, mi�o�ciwy panie...
- Nie, nie trza! - przerwa� Jagie��o. - Obaczym ich na pr�bie. Prowad�cie
nas tedy!
Orszak kr�lewski ruszy� od lasku dalej i po kilku stajaniach dojecha� do
brzegu rozleg�ych ��k. Tam, na niewielkim wzg�rzu, pan Bart�omiej prosi�
kr�la, by si� wszyscy zatrzymali, i wskaza� na niewielk� k�p� drzew,
widoczn� o jakie p� mili.
- Zza onej k�py, mi�o�ciwy kr�lu, wyrusz�, gdy dam znak, wybrane trzy- i
czterolatki i przebiegn� wedle naszego wzg�rza. Mi�dzy nimi b�d� te� ogier
i klaczka po Cisawym.
- Dobrze - odpar� kr�l. - Dawajcie wi�c �w znak!
Pan Bart�omiej odwr�ci� si� ku swoim dwu stajennym, jad�cym na ko�cu
orszaku, i skin�� r�k�, a w�wczas jeden z nich chwyci� za r�g bawoli,
zwisaj�cy dot�d u paska, i nabrawszy ile m�g� powietrza w p�uca zad�� raz i
drugi. D�wi�k rogu by� tak dono�ny, i� niekt�re rumaki orszaku kr�lewskiego
j�y si� p�oszy� i przysiada� na zadach, ale brzmienie jego dotar�o a� do
k�py na ��kach, gdy� stamt�d odpowiedziano takim samym tr�bieniem, i po
chwili wszyscy stoj�cy na wzg�rzu ujrzeli wybiegaj�ce zbiorowisko je�d�c�w
na koniach. Zbiorowisko to pocz�tkowo trzyma�o si� razem, a nast�pnie
pocz�o si� rozci�ga� w szerz i wzd�u� i coraz bardziej zbli�a� si� do
wzg�rza.
Kr�lewicz W�adys�aw, przy kt�rym po lewej r�ce znajdowa� si� podkoniuszy
Jan, zwr�ci� si� do niego i poprosi�, aby rycerz pokaza� mu konie po
Cisawym.
- Poka�� wam, mi�o�ciwy kr�lewiczu - odpar� z u�miechem podkoniuszy -
b�d�cie spokojni. Chocia� to nie gonitwa, wszelako mniemam, �e one konie
b�d� sz�y w pierwszych szeregach.
Tu pan podkoniuszy, jako i wszyscy inni, przy�o�y� d�o� do czo�a i j��
wpatrywa� si� w nadbiegaj�ce konie. Czynili to zreszt� i pozostali,
wiedziano bowiem dobrze, �e kr�l otacza� szczeg�ln� pami�ci� cisawego
rumaka Wichra, na kt�rym je�dzi� podczas bitwy pod Grunwaldem i na kt�rym
odby� dwie dalsze, zwyci�skie wojny z Krzy�akami w latach 1414 i 1422.
Cisawy wicher ju� nie �y�, ale jego wnuki i prawnuki, otaczane starann�
opiek�, przebywa�y w stadninie i w�a�nie dwoje z nich przebiec mia�o przed
oczami kr�la i jego �wity.
By�o na co patrze�. Oko�o dwudziestu obje�d�aczy i stajennych, siedz�c na
najlepszych rumakach, gna�o oko�o stu m�odych koni, kt�re z rozwianymi
grzywami i powiewaj�cymi ogonami przebiega�y u st�p wzg�rza. By�y w�r�d
nich siwki; kare, gniade, kasztany, szpaki, srokacze, taranty, bu�ane,
skarogniade. Ale mi�dzy nimi wszystkimi wyr�nia�y si� dwa, ma�ci
po�redniej mi�dzy kasztanow� i gniad�, o jasnych grzywach i ogonach.
- To s� konie z rodu Cisawego! - wskaza� je kr�lewiczom podkoniuszy Jan.
- Zali s�, jako i on by�, naj�ciglejsze?
- Widzia�em ich w paru gonitwach i wiem, �e nijaki rumak nie m�g� da� im
rady.
- Jako kiedy� i Cisawemu-Wichrowi?
- Nie inaczej!
Stado przemkn�o obok wzg�rza, a potem ponownie zosta�o skierowane ku
k�pie le�nej, k�dy w ciep�ej porze roku pozostawa�o i na noc. Stary kr�l,
kt�ry rozpromienionymi oczyma ogl�da� przebieg gromady ko�skiej, zwr�ci�
si� teraz do syn�w i zapyta�:
- Podoba�y si� wam, synaczkowie, one konie?
- O tak - rzek� z zapa�em W�adys�aw. - Chcia�bym, mi�o�ciwy o�cze, ju�
pr�dzej dosiada� jednego z onych cisawych.
- I ja tako�, i ja! - zawo�a� Kazimierz, kt�ry jako m�odszy, cz�sto
stara� si� na�ladowa� starszego brata.
- Podro�niecie, tedy b�dziecie je�dzi� na nich abo na ich potomkach -
odpar� Jagie��o, potem za� ruszy� koniem i powiedzia� w stron�
podkoniuszego Jana i pana Bart�omieja: - Zajedziemy jeszcze do stadniny.
Prowad�cie nas, mi�y Swoszkowicu!
Panu Bart�omiejowi wyda�o si�, �e kr�l m�wi� do niego w jaki� szczeg�lnie
dobrotliwy spos�b, ale nie mia� czasu na rozwa�ania. Dotkn�� wi�c Tylko
lekko ostrogami swego rumaka i wysun�wszy si� na czo�o orszaku, wi�d� �wit�
kr�lewsk� najkr�tsz� drog� do celu.
Przed bram� do stadniny kr�l wstrzyma� konia.
- Ch�tnie po�rza�bym na wasze stajnie, rycerzu rzek� do Bart�omieja -
w�dy na zamku czekaj� ju� na mnie pos�owie czescy. Przywo�ajcie mi tedy ino
waszego najstarszego...
- Staszka, mi�o�ciwy kr�lu? - spyta� zdumiony tym poleceniem zarz�dca
stadniny.
- Ano tak, waszego Staszka!
I po chwili syn Bart�omieja Swoszkowica stan�� przed kr�lem.
- S�yszeli�my - rzek� Jagie��o - �e� uchroni� kr�lewicza W�adys�awa przed
rogami capa, tedy nale�y ci si� nagroda.
- W�dy ja nie dla nagrody... - odwa�y� si� odrzec Staszko.
- Tym wi�ksz� masz zas�ug�. Za to wi�c, �e� ucierpia� od onych rog�w,
darujemy ci konia z naszej stadniny, jakiego sobie wybierzesz, wyj�wszy
jeno potomstwo Cisawego.
- Dzi�ki wam, mi�o�ciwy kr�lu, dzi�ki!
- Zaczekaj! To otrzymujesz od kr�lewicza, a od nas... - Jagie��o zamy�li�
si� na kr�tk� chwil� - my czynimy ci� giermkiem przy kr�lewiczu, aby�
towarzyszy� mu w ka�dej wyprawie wojennej czy �owieckiej i czuwa� nad nim.
A gdy sam kr�lem ostanie, tedy sam ci� te� pasem z�ocistym opasze i uczyni
ci� rycerzem.
Szmer rozleg� si� w�r�d �wity kr�lewskiej i wszystkich obecnych. �aska
kr�lewska bowiem czyni�a Staszka niejako towarzyszem starszego kr�lewicza i
nikt nie w�tpi�, �e w przysz�o�ci, gdy W�adys�aw sam zasi�dzie na tronie,
Staszko uzyska z r�k m�odego kr�la nie byle jakie dostoje�stwa.
Rycerz Bart�omiej Swoszkowic wraz z synem przypadli do n�g kr�lewskich i
wyra�ali sw� szczer� i wielk� wdzi�czno��, a nadto Staszko wzruszonym
g�osem j�� prosi� Jagie���, aby zezwoli� mu z�o�y� �lubowanie.
- �lubowanie? - rzek� zdziwiony nieco kr�l. - A c�e ty, m�odzieniaszku,
chcesz �lubowa�? Skoro wszelako pragniesz, tedy �lubuj!
Na te s�owa wszyscy j�li z zaciekawieniem spoziera� na m�odzie�ca, on za�
wyprostowa� si�, podni�s� r�k� jak do przysi�gi i pocz�� m�wi� z
przej�ciem, ale g�osem wyra�nym i dono�nym:
- Za waszym zezwoleniem, mi�o�ciwy panie, za t� wielk� �ask�, jaka mnie
dzisiaj spotka�a, �lubuj� czuwa� ze wszystkich si� moich nad
przezpiecze�stwem mi�o�ciwego kr�lewicza, p�ki mi tchu w piersi stanie
alibo dop�ki mi�o�ciwy kr�lewicz sam mnie nie odprawi. Tak mi dopom� B�g i
m�j patron, �wi�ty Stanis�aw, amen!
I mimo �e liczy� dopiero siedemnasty rok, s�owa jego brzmia�y tak po
m�sku i wypowiada� je z tak szczerym sercem, �e s�uchacze przyj�li je
r�wnie� z pe�n� uznania powag�, a kr�lewicz W�adys�aw w nag�ym porywie
serca podjecha� do Staszka na swym koniku i obj�wszy m�odzie�ca za szyj�,
przytuli� swe usta do jego policzka. Wzruszony tym Staszko uca�owa�
kr�lewicza w kolano, a nast�pnie stan�� przy jego wierzchowcu, jakby na
znak, �e got�w i�� czy jecha� za nim wsz�dzie.
Wszelako kr�l, kt�ry z zadowoleniem wys�ucha� Staszkowego �lubowania,
dostrzeg�, �e z�ota kula s�oneczna kry� si� poczyna coraz bardziej za
ciemn� lini� niedalekich bor�w.
- Zmierzcha si� - powiedzia� - czas wraca�. �egnajcie, panie Bart�omieju!
A ty, m�ody rycerzyku, nie omieszkaj od jutra co dzie� stawa� do s�u�by
kr�lewskiej!
W�r�d g��bokich pok�on�w pracownik�w stadniny �wita kr�lewska skierowa�a
si� z powrotem na Wawel.
- Pi�kny by� wiecz�r i pi�kne konie! - rzek� kr�l do jad�cych ponownie
przy jego wierzchowcu kr�lewicz�w.
- Mi�o�ciwy o�cze - odezwa� si� na to Kazimierz - ja bym tako� chcia�
mie� swojego giermka.
Jagie��o u�miechn�� si� dobrotliwie.
- Wprz�dy musisz podrosn�� nieco, synaczku - odpar� - a tak�e musimy
wiedzie�, gdzie b�dziesz kr�lem, i z tego narodu takiego m�odzie�czyka ci
wyszuka�. Ino jeszcze nie my�l o tym, bo� za ma�y.
Kr�lewicz Kazimierz wyd�� nieco wargi, wszelako ojcu niczego odrzec si�
nie o�mieli�. I tak w milczeniu przybyli na dziedziniec wawelski.
W komnatach zamkowych czeka�a ju� na syn�w kr�lowa Zofia. By�o bowiem
zwyczajem, i� kr�lewicze �niadanie spo�ywali pod opiek� ksi�dza Wincentego,
obiad albo z obojgiem rodzic�w, albo na wyprawach z rycerzem Piotrem,
wieczerz� za� niemal zawsze w swych pokojach w towarzystwie matki. Kr�lowa
by�a m�od�, bo jeszcze trzydziestu lat nie maj�c� pani�. �redniego wzrostu,
o wielkich czarnych oczach, ciemnow�osa, s�yn�a z cudnej urody i gor�cej
mi�o�ci do swych dzieci. Urodzona i wychowana na Litwie pocz�tkowo czu�a
si� obco w Krakowie, wszelako gdy zosta�a matk� dwu kr�lewicz�w, szybko
z�y�a si� z ojczyzn� swej nowej rodziny i sta�a si� Polk�.
- Tylem czasu czeka�a na was, synkowie najmilsi! - zawo�a�a, gdy
przybiegli do niej, by powita� rodzicielk� - a� l�k mnie ogarn��, i� znowu
co� si� przytrafi�o W�adysiowi czy Kaziuczkowi.
- W�dy byli�my z mi�o�ciwym panem o�cem i wieloma rycerzami - odpar� na
to W�adys�aw, a m�odszy kr�lewicz tylko przytuli� si� do matki i szepn��,
�e bardzo jest g�odny.
Nie trac�c tedy czasu zasiedli we troje do sto�u i pocz�li je��.
Kazimierz, ju� nieco senny, opowiedzia� kr�lowej o tym, jak W�adys�awowi
ojciec wyznaczy� giermka, i o tym, �e on, Kaziuczek, te� chcia�by mie�
takiego.
Kr�lowa Zofia u�miechn�a si� do m�odszego syna i powiedzia�a, �e pomy�l�
o tym z kr�lem, gdy synek nieco podro�nie. Po wieczerzy za� i po zm�wieniu
wsp�lnych pacierzy, gdy kr�lewicz�w umyto i u�o�ono do snu, nast�pi�a
ulubiona przez nich chwila: opowiadanie matki przed za�ni�ciem. Kazimierz,
co prawda, wola� bajki o zakl�tych kr�lewnach i krasnoludkach, ale starszy
W�ady� domaga� si� coraz cz�ciej opowie�ci o s�awnych rycerzach i wielkich
bitwach. Zw�aszcza dnia tego, powtarzaj�c matce w kr�tko�ci to, co rano
s�yszeli z bratem od pielgrzyma, prosi�, "aby by�o co� o Turkach".
- Ma�o wiem o nich - odrzek�a kr�lowa. - Chyba-� powiem wam, jak to
poleg� najwi�kszy z rycerzy naszych i wszytkiego �wiata, Zawisza Czarny z
Garbowa.
- Turcy go ubili, pani matko?
- A Turcy.
- Dawno to by�o?
- Kilka rok�w temu, chyba-� pi��, nie wi�cej. Ju�e�cie obaj byli na
�wiecie, jak si� odby�a ona s�awna walka rycerza Zawiszy.
- Taki� to on by� s�awny?
- Najs�awniejszy na �wiat ca�y i nigdzie nie mia� r�wnego sobie. Gdy
zasi� Turcy grozili W�grom, szli w on czas z r�nych kraj�w
chrze�cija�skich rycerze, aby broni� wiary �wi�tej. A �r�d onych rycerzy
poszed� i Zawisza Czarny z Garbowa, i wielu innych naszych. I wi�d� tych
rycerzy dobrych sam kr�l rzymski, Zygmunt, kt�ren teraz niedawno cesarzem
osta�. Ale wi�d� �le i gdy mia�o doj�� do walki pod Golubcem, tedy przez
wielk� rzek� Dunaj ratowa� si� kaza� Zygmunt wojsku swojemu przed Turkami,
i sam z wi�ksz� cz�ci� onego wojska za rzek� Dunaj si� przeprawi�.
Wszelako dla tych, co pilnowali przeprawy wojsk i Turk�w odpierali, ju�
�odzi do ucieczki nie starczy�o. A mi�dzy nimi by� w�a�nie Zawisza i
Polacy.
- I co Zawisza, pani matko? Co Zawisza?
- Zawisza ju� poprzedniego dnia rzek� by� kr�lowi rzymskiemu, �e rycerze
polscy nie s� zwyczajni ucieka� przed nieprzyjacielem, i to nawet nie
walcz�c z nim wprz�dy. Pr�no Zygmunt rankiem jeszcze ��d� przys�a� po
Zawisz�, aby chocia� on sam si� ratowa�, skoro wszytkich wojsk zratowa� si�
nie da. Zawisza odkaza� mu przez wio�larzy, �e rycerz polski nie zostawia
towarzyszy na �up wrogom, byle siebie ocali�. Niech tedy inni si� ratuj�
przez ten czas, kiedy on walczy� b�dzie...
- I co dalej, co dalej?
- Ano, ubra� si� w zbroj� srebrzyst�, bo jak szed� do walki przeciw
chrze�cija�skim rycerzom, to nak�ada� na znak �alu pancerz czarny, w�dy
kiedy mia� zmaga� si� z niewiernymi w obronie krzy�a, tedy na znak rado�ci
bra� na siebie zbroj� jasn�...
- I ja tak czyni� b�d�, pani matko, i ja!
- Nie daj B�g, aby� potyka� si� musia� z Turkami, syneczku! Nie daj B�g!
- Prawcie dalej, pani matko, o Zawiszy!
- Ubra� si� tedy w zbroj� srebrzyst�, jakom rzek�a, giermkom i s�ugom
swym rzek�, i� mog� si� ratowa�, je�li chc�...
- A oni co odrzekli?
- Wielu si� ratowa�o, ale dwu giermk�w nie chcia�o opu�ci� Zawiszy.
Siedli tedy na ko� i we trzech ruszyli na ca�e wojsko tureckie.
- We trzech jeno?
- A we trzech!
- I co si� sta�o?
- Ano uderzyli na one �my tureckie i po skruszeniu kopii j�li si�
miecz�w. I walczyli, a� giermkowie padli, a Zawisz� poranionego srodze
wzi�to do niewoli. A gdy go wiedli do su�tana dwaj Turcy, u�rzeli, �e na
pancerzu ma sw�j herb, Sulim�, na kt�rym s� trzy kamienie i p� czarnego
or�a. I my�leli, �e takiego or�a mo�e nosi� jeno jaki kr�l albo syn
cesarski. Wszcz�li tedy sp�r, kto we�mie okup za je�ca, a �e si� ugodzi�
nie mogli, w on czas jeden z nich, nie chc�c, by wzbogaci� si� �w drugi,
porwa� za miecz i �ci�� g�ow� Zawiszy...
Kr�lewicz W�adys�aw a� poderwa� si� na �o�u i chcia� co� m�wi�. Ale
kr�lowa po�o�y�a mu �agodnie r�k� na ustach i wskaza�a na Kazimierza, kt�ry
od paru chwil spa� ju� spokojnie.
- Cichaj, syneczku - rzek�a szeptem. - Wiem, i�e� chcia� rzec, �e
post�pili z bezbronnym je�cem niegodnie, wiem. Ty by� tak nie uczyni�.
- Nie - odszepn�� dr��c z przej�cia W�adys�aw - nie uczyni�bym. W�dy gdy
dorosn�, pomszcz� Zawisz� na Turkach!
I cho� go matka uca�owa�a i u�o�y�a raz jeszcze do snu, nie m�g� usn��
d�ug� chwil�. Wci�� widzia� oczyma wyobra�ni ciemne mrowie wojsk tureckich
i trzech rycerzy polskich, uderzaj�cych na ono mrowie z pogard� �mierci i z
sercem nieul�k�ym. A� wreszcie wyobra�enia te j�y mu si� miesza�, na
chwil� wyda�o mu si�, �e on sam jest nieustraszonym Zawisz� i - zasn��.
`cp2
Mimo wielu ci�kich powik�a� w krajach s�siednich: na W�grzech, w
Czechach, w Mo�dawii, mimo wojny domowej na Litwie, gdzie walczy�y ze sob�
dwa stronnictwa: jedno wielkiego ksi�cia Zygmunta Kiejstutowicza, drugie
usuni�tego si�� niedawno z Wilna �widrygie��y Olgierdowicza - kr�lewicze
polscy sp�dzali spokojnie czas na Wawelu, ucz�c si� i bawi�c. Niekiedy
wyje�d�ali z matk� i dworem do Nowego Miasta Korczyna, do Piotrkowa lub
Radomia, gdy kr�l ojciec sp�dza� tam �wi�ta lub wypoczywa�, przewa�nie
jednak przebywali w Krakowie.
Coraz cz�ciej pogl�dali ku nim z trosk� i nadziej� w oczach panowie z
otoczenia kr�lewskiego i r�ni dostojnicy. Stary kr�l s�ab� bowiem z ka�dym
miesi�cem i dla wszystkich stawa�o si� jasne, �e d�ugo ju� panowa� nie
b�dzie.
Tote� kr�lowa Zofia z niepokojem przyjmowa�a do wiadomo�ci decyzje o
podr�ach, jakie kr�l musia� cz�sto odbywa� po swym wielkim pa�stwie. I gdy
na wiosn� 1434 roku Jagie��o wyrusza� na Ru� Czerwon�, kr�lowa wezwa�a do
siebie �o�niczego kr�lewskiego, Jana S�abosza herbu Wieniawa, i poleci�a
mu, by szczeg�ln� opiek� otacza� kr�la, dba� o jego ciep�e okrycie noc� i
ciep�e szaty pod wiecz�r.
- Wieczory majowe s� ch�odne - m�wi�a do �o�niczego - a mi�o�ciwy pan
lubi przechadza� si� wieczorami i s�ucha� pieni s�owiczych.
- Jakby�cie mi to z ust wyj�li, mi�o�ciwa pani - odpar� na to Jan
S�abosz. - Juchy s�owiki ino czekaj� wieczoru, a jak si� �ciemni, to nic,
jeno kl�skaj� z ka�dej g�stwiny. A mi�o�ciwy kr�l wnet ka�� sobie ko�uszek
poda� i lask� wi�niow� i do sadu abo i w g�szcz le�ny id�, a na zi�b nocny
nie zwa�aj�.
- W�a�nie o zi�b �w nocny si� boj�!
Na te s�owa kr�lowej �o�niczy S�abosz kiwa� siw� g�ow�, ale potrafi�
tylko rozk�ada� bezsilnie r�ce. C� bowiem m�g� wsk�ra�, skoro kr�l tak
sobie �yczy�? Przecie� kr�lowi nikt z poddanych, cho�by najwy�szy
dostojnik, nie m�g� wzbroni� przechadzki nocnej i s�uchania s�owik�w. Tote�
wierny s�uga, kt�ry jako �o�niczy mia� sta�y wst�p do sypialni kr�lewskiej
i niejedn� spraw� przypomina� nieraz kr�lowi, zobowi�za� si� jeno, �e w
razie konieczno�ci wspomni Jagielle o pro�bie kr�lowej.
Przy po�egnaniu przed wyjazdem kr�lowa osobi�cie raz jeszcze uprasza�a
ma��onka, by strzeg� si� wieczor�w majowych, ale Jagie��o na sam� my�l, i�
na Rusi b�dzie m�g� s�ucha� s�owik�w, rozpromieni� si� i rzek� z uciech� w
g�osie:
- W�dy tam s�owik�w a s�owik�w!
I mo�na by�o �atwo zrozumie�, �e go od s�uchania wieczornych koncert�w
s�owiczych nic nie powstrzyma. Jako� wyruszywszy nied�ugo po Wielkanocy z
Krakowa, jecha� Jagie��o w do�� �agodne dni kwietniowe w stron� Halicza,
k�dy mia� przyby� do kr�la wojewoda mo�dawski i z�o�y� przysi�g� na
wierno�� Polsce. Po drodze zajecha� kr�l do swej siedziby we wsi Medyka,
aby nieco odpocz��, a wtedy ozi�bi�o si� wielce powietrze, chocia� ko�czy�
si� ju� kwiecie�, a rozpoczyna� maj. Jagie��o nie zwa�a� wszelako na zimno,
ubiera� si� w ciep�y ko�uch, szed� do lasu i siedz�c na pniu w�r�d
wilgotnych traw i krzew�w d�ugie godziny nocy s�ucha� treli s�owiczych.
Zazi�bi� si� te� bardzo, chocia� nie od razu to si� okaza�o. Dopiero na
trzeci dzie� po nocnym s�uchaniu, gdy kr�l ju� przyby� do Gr�dka, dosta�
nagle febry, gor�czki i wywi�za�o si� zapalenie p�uc, tak i� chory zleg� na
�o�u.
Zatrwo�one otoczenie kr�lewskie poleci�o wnet rozstawi� konie mi�dzy
Gr�dkiem a Krakowem, aby wie�ci o zdrowiu kr�la mog�y dwa razy dziennie
dociera� na Wawel, i wezwa�o najlepszych lekarzy. Wszelako silne
przezi�bienie i wiek osiemdziesi�ciu czterech lat nie sprzyja�y
wyzdrowieniu. Noc� z 31 maja na 1 czerwca 1434 roku, szepc�c imiona swych
syn�w i m�wi�c po litewsku: "�aksztutes... �aksztutes..."* (* �aksztutes
[lit.] - s�owiczki.) zmar� wielki kr�l w ulubionym Gr�dku.
Jeszcze nim nad grodem za�opota�a na wietrze czarna chor�giew, wieszcz�ca
mieszka�com Gr�dka, okolic i ca�emu pa�stwu o �mierci Jagie��owej, spora
gar�� miejscowego rycerstwa, mieszczan i ludu wiejskiego, kt�rzy ca�� noc
sp�dzili, czuwaj�c u bram zameczku w oczekiwaniu na nowiny, dowiedzia�a si�
ju� o zgonie kr�la. Oto bowiem z okien zamkowych buchn�y g�o�ne
zawodzenia, a na podw�rzec wypad�o od razu trzech go�c�w i krzykn�wszy do
zebranych: "Kr�l pomarli!" pocz�li z po�piechem dosiada� koni, a nast�pnie
wo�aj�c: "Z drogi, z drogi!" i smagaj�c wierzchowce, wypadli za bram�, jako
�e wiadomo�� tak wielkiej wagi winna by�a dotrze� jak najpr�dzej do
kr�lowej wdowy; do pan�w rady kr�lewskiej i do ksi���t litewskich i
mazowieckich.
Go�ce p�dzili, zmieniaj�c jeno konie na postojach, a k�dy przemkn�li,
rozchodzi�a si� wie�� �a�obna, budz�c szczery �al Polak�w, Rusin�w i
Litwin�w a niepok�j o najbli�sz� przysz�o��, jako �e kr�lewicze byli
jeszcze mali, panowie i polscy, i litewscy sk��ceni, a nieprzyjaci� doko�a
Polski oraz Litwy nie brak�o.
W Krakowie liczono si� z mo�liwo�ci� zgonu s�dziwego kr�la. Kr�lowa Zofia
w l�ku o ma��onka gotowa by�a do wyjazdu, tote� gdy goniec na spienionym
koniu wpad� na podw�rzec wawelski, wnet otoczyli go liczni dworzanie i
rycerze, aby pyta� o zdrowie Jagie��y. Wszelako goniec by� tak zm�czony, �e
ledwie trzyma� si� na nogach, wi�c machn�� tylko r�k� na znak, �e m�wi� nie
mo�e, i wytchn�� dwa wyrazy:
- Do... mi�o�ci... wej... kr�lowej... - i zachwia� si� tak, i� dwaj
dworzanie musieli wzi�� go pod ramiona i prowadzi� do komnat.
Wszelako podskarbi koronny, Andrzej z Lubina, kt�ry z wielu panami szed�
tu� za go�cem, po kr�tkiej chwili nie wytrzyma�, targn�� wys�a�ca za rami�
i zawo�a�:
- Jedno s�owo ino rzeknij: lepiej ci jest mi�o�ciwemu panu czy gorzej?
Ino jedno s�owo!
Na to goniec zatrzyma� si�, odetchn�� g��boko i rzek� z nie udanym �alem:
- Mi�o�ciwy kr�l... nie �yj�!
Na t� wiadomo�� na chwil� uciszyli si� wszyscy, potem za�, kto mia� na
g�owie jakie nakrycie, to nie mieszkaj�c zdejmowa� je pr�dko, inni kre�lili
znak krzy�a na piersi i szeptali: "Wieczne odpoczywanie...", inni jeszcze z
j�kiem chwytali si� za g�owy. I nagle panuj�ca przez chwil� cisza zmieni�a
si� w pe�en zapyta�, pokrzyk�w i nawet szlocha� gwar. Chciano pyta� go�ca
dalej, ale Andrzej z Lubina i dwaj komornicy, prowadz�cy wys�a�ca, nie
dozwolili zatrzymywa� go d�u�ej i powiedli do komnat kr�lowej.
Kr�lewicz�w nie by�o na zamku, przebywali bowiem z rycerzem Piotrem na
ulubionych ��gach, �wicz�c si� dnia tego w strzelaniu z �uku, skokach i
zdobywaniu wa�u. Towarzyszyli im, jak zwykle, ch�opcy podkoniuszego Jana i
zarz�dcy stadniny Bart�omieja. Staszko, kt�ry �wiczeniami tak�e nie
gardzi�, jako �e wiedzia�, i� czyni� to i najs�awniejsi rycerze, biega� i
skaka� razem z malcami. Jako starszy, dopad� pierwszy wa�u i pierwszy na�
si� wdrapa�. Potem zwr�ci� si� twarz� w stron� zamku, jako �e od tej strony
nadbiegali ch�opcy, i przypadkowo rzuci� okiem na baszty wawelskie. I nagle
zastyg� z wra�enia. Oto dojrza�, jak na wie�y wywieszano w�a�nie czarn�
chor�giew, a jednocze�nie ozwa�y si� j�kliwie dzwony katedry wawelskiej, a
potem wt�rowa� im pocz�y g�osy dzwon�w z coraz to nowych ko�cio��w.
- Wasza mi�o��! - krzykn�� Staszko do rycerza Piotra i nie mog�c z
niepokoju wi�cej wykrztusi�, wskaza� r�k� ku wawelskim basztom, k�dy wiatr
�opota� ju� czarn� chor�gwi� i sk�d nadlatywa�y sp�oszone dzwonami i wrzaw�
mnogie czarne gawrony i kawki.
Pan Ryterski odwr�ci� si�, spojrza� na wie�� i wnet poj��, co si� sta�o.
Zdj�� wi�c myck�, jak� rycerze nosili na g�owie, prze�egna� si� szeroko i
rzek� do gromadz�cych si� przy nim ch�opc�w, a g��wnie do kr�lewicz�w:
- Musia�y przyj�� z�e nowiny o zdrowiu mi�o�ciwego pana... Poniechajcie,
mi�o�ciwi kr�lewicze, waszych �uk�w i mieczy. Teraz nam �pieszy� do
kr�lowej pani!
- Dzwoni� hen, we wszystkich ko�cio�ach - odpar� na po�y nie rozumiej�c
jeszcze, na po�y z l�kiem siedmioletni Kazimierz. - Co si� sta�o?
- Niczego dobrego to nie znaczy - powiedzia� pan Ryterski - w�dy dowiemy
si� na zamku. Chod�my do mi�o�ciwej kr�lowej!
I ruszyli wszyscy niemal p�dem. Ma�y Kazimierz nie pojmowa� jeszcze
dok�adnie, co si� sta�o, wszelako starszy, dziesi�cioletni W�adys�aw,
spojrzawszy na poblad�e lica rycerza Piotra i Staszka, domy�li� si� ponurej
nowiny.
- Mi�o�ciwy ociec pomarli! - krzykn�� nagle i chocia� nie chcia�, pocz��
szlocha� rozpaczliwie, jako �e z ojcem mi�owali si� bardzo. Na te s�owa,
kt�rym nikt nie zaprzeczy�, i na szlochy brata, przysz�o wreszcie
zrozumienie tego, co si� dzia�o, i u Kazimierza. Poczu� wielki �al, mo�e
nie tak g��boki jak u W�adys�awa, ale szczery, i pocz�� te� p�aka�. I tak
p�acz�c szli obaj kr�lewicze po schodach zamkowych, a wiod�cy ich rycerz
Piotr tak�e �zy ociera�, przypomnia� bowiem sobie, jak to przed laty
wydawa� kr�l Jagie��o rozkazy na wzg�rzu pod Grunwaldem, jak to jemu,
rycerzowi Piotrowi, wr�cza� chor�giew polsk� przed bitw� pod Koronowem, jak
go po bitwie s�awi� za m�stwo i nagradza�. Jak by� kr�l hojny dla ka�dego,
wierny w s�owie, a zawsze zwyci�ski w bitwach. I nie wstydzi� si� swych �ez
rycerz Piotr, bowiem wko�o widzia� tak�e smutne lub zroszone �zami oblicza.
Tak doszli we trzech do drzwi komnaty kr�lowej. Sta�a ju� tam gromada
duchownych, rycerzy i dworzan, kt�rzy na widok kr�lewicz�w rozsun�li si�
bez s�owa i pok�onili nisko jak nigdy dot�d, za� podkanclerzy koronny
ksi�dz W�adys�aw z Oporowa otworzy� podwoje i powiedzia� ze wzruszeniem w
g�osie:
- Mi�o�ciwa kr�lowa pani czekaj� na mi�o�ciwych kr�lewicz�w...
W�adys�aw i Kazimierz weszli do komnaty matki, a wtedy podkanclerzy drzwi
zamkn�� za nimi i cicho doradzi� zebranym, aby - dop�ki mi�o�ciwa pani ich
nie wezwie - nie stali u podwoi kr�lowej i nie czynili gwaru, szanuj�c
bole�� wdowy i sierot kr�lewskich.
`cp2
Wyp�akawszy si� w obj�ciach matki, kr�lewicze na czas pewien zaniechali
swych zaj�� z mistrzem Wincentym i rycerzem Piotrem, jako �e ca�y dw�r
poch�oni�ty by� najpierw pogrzebem zmar�ego kr�la, a nast�pnie obiorem
nowego.
Poniewa� W�adys�aw Jagie��o zmar� w Gr�dku, zw�oki jego z�o�ono na razie
do trumny drewnianej, oblepionej smo�� i �ywic� i pokrytej purpur�, na
kt�rej umocowane by�y ber�o i korona, i wolno wieziono na pogrzeb do
Krakowa. Wsz�dzie po drodze na w�z wioz�cy cia�o zmar�ego czeka�y
nieprzeliczone t�umy, t�umy sz�y za wozem, dzwony bi�y we wszystkich
ko�cio�ach po drodze, z miast i wiosek wychodzi�y �a�obne procesje, kt�re
spotyka�y zbli�aj�ce si� mary kr�lewskie przed swym miastem czy wiosk� i
odprowadza�y, przy pieniach �a�obnych i j�ku dzwon�w, daleko za swe
osiedle. P�akano przy tym powszechnie i g�o�no, odprawiano wsz�dy msze za
dusz� zmar�ego, wyg�aszano mowy, nieraz proste i nieuczone, ale pe�ne
szczerego �alu i przywi�zania.
Gdy rydwan ze �miertelnymi szcz�tkami kr�la zbli�y� si� do Krakowa,
zabrzmia�y dzwony we wszystkich �wi�tyniach krakowskich i wysz�a na
spotkanie �a�obnego orszaku rodzina kr�lewska. Stan�wszy przed trumn�
ma��onka i ojca, kr�lowa i synowie zaszlochali gorzko. A wraz z nimi
spotyka�y te� zmar�ego i p�aka�y procesje z wszystkich ko�cio��w i
wszystkich zakon�w, i wszystkie cechy rzemie�lnicze, i ca�y uniwersytet, i
nieprzejrzane t�umy ludzi wszystkich stan�w.
Trumn� ustawiono pocz�tkowo w ko�ciele �w. Micha�a, gdzie mia�a by� a� do
dnia pogrzebu, a przy katafalku dzie� i noc pe�nili stra� rycerze,