Długosz Artur - Fortel
Szczegóły |
Tytuł |
Długosz Artur - Fortel |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Długosz Artur - Fortel PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Długosz Artur - Fortel PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Długosz Artur - Fortel - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Długosz
FORTEL
1.
Blask. Blask stu tysięcy wybuchających nagle gwiazd. A potem znowu ciemność,
naturalny mrok i cisza
kosmicznej otchłani. Ale blask przyniósł ze sobą odmianę; pozostawił w
bezkresnej pustce maleńki wytwór
ludzkiego umysłu, zagubiony i osaczony czernią. Statek.
2.
-Bądź taka miła i zejdź z mojego fotela - powiedział mężczyzna do psa. -Jesteśmy
na miejscu. Finał już
blisko.
Pies zszedł posłusznie, a kiedy jego pan usiadł, on także przysiadł obok niego i
bacznie śledził jego ruchy.
Mężczyzna przetarł oczy i zaczął wodzić wzrokiem po kokpicie statku. Wskaźniki
informowały o stanie
poszczególnych podzespołów, raportowały przebieg zaplanowanych wcześniej zadań,
a ekrany wyświetlały
dane niezrozumiałe dla ludzkiego umysłu w swej pierwotnej formie za pomocą
przystępnych graficznych
reprezentacji.
- Jeszcze tylko kilka parseków - powiedział mężczyzna i pogłaskał psa.
W jego dotyku było coś niezwykłego, co pies odczuł, jako wyraz smutku i
determinacji. Jeszcze nie
wiedział do czego zmierza jego pan, ale przekonał się, jak wiele to dla niego
znaczyło. W końcu był przy nim
tak długo, uczestniczył w poszukiwaniach, przemierzył na tym niewielkim
stateczku wzdłuż i wszerz całą
Galaktykę. Był ciekawy do czego zmierza jego pan. I warczał na tych, którzy
określali go mianem szaleńca.
Mężczyzna uruchomił napęd statku i sięgnął po mały komputer umieszczony na
bocznej półce. Za pomocą
specjalnego złącza podłączył go do systemu wspomagającego zarządzanie całym
statkiem. Ekran rozbłysnął
kolorowo. Jego palce zatańczyły na klawiszach, a na ustach pojawił się uśmiech,
kiedy system przyjął
polecenie i wyświetlił napis "Projekt: Ludzka perfidia". Wprowadził hasło i
kolejny raz zaczął przyglądać się
pomysłowi, który wykłuł się w jego głowie jeszcze podczas młodzieńczych lat. Już
dzisiaj miał zdobyć
ostateczny dowód, rozstrzygający zasadność jego podejrzeń.
Czas płynął, statek przedzierał się przez mroki przestrzeni kosmicznej, a
człowiek czytał, oglądał,
wspominał i czekał. Aż czekanie dobiegło końca.
3.
W wygodnym fotelu przed dużym ściennym ekranem siedział żołnierz. Patrzył tępym
wzrokiem na
zmieniające się obrazy i co pewien czas pstrykał pilotem. Obrazy przyspieszały i
zwalniały, skakały i
zamierały, a on patrzył. Kiedy ekran gwałtownie rozświetlał jasny kadr, żołnierz
mrużył oczy i sięgał po butelkę
stojącą na podłodze. Pił krótko i nerwowo nie odrywając wzroku od filmu.
Odstawiał butelkę i powracał do
zabawy z pilotem.
- Ile razy możesz oglądać te same historie - dobiegło go wołanie z innego
pomieszczenia. - Wyłącz to do
jasnej cholery, głowa mi pęka!
Żołnierz odczekał chwile i wyłączył fonię. Nagła cisza była widocznie jeszcze
bardziej męcząca dla jego
towarzysza, bo wkrótce usłyszał.
- Mam kurwa dosyć tego wszystkiego!
W drzwiach stanął drugi żołnierz. To był młody chłopak, ale jego sylwetka i
spojrzenie przeczyły temu. Stał
zgarbiony i wlepiał beznamiętne spojrzenie w swojego kolegę.
- Spokojnie Nick. Jeszcze tylko... dwa tygodnie. I wracamy do świata żywych –
odezwał się ten w fotelu.
- Nie wytrzymam tego dłużej.
- Idź i prześpij się.
- Chyba zwariowałeś. Przespałem dziś większość dnia. Albo nocy. Straciłem już
rachubę.
- To znajdź sobie inne zajęcie. Wyczyść broń albo...
- Steve, czy ty niczego nie rozumiesz? Siedzimy na tym zadupiu kompletnie sami i
zapomniani. Co pewien
czas przyleci tutaj ktoś tak ważny, że nawet nie możemy popatrzeć, po co ląduje
na tej kurewsko martwej
planecie. A ty wciąż oglądasz te same filmy...
- Sierżancie Bardoll! Przywołuję was do porządku. Jesteście żołnierzem
Kosmicznych Sił Narodów
Zjednoczonych. Wasze zachowanie uwłacza honorowi armii. Odmaszerować!
Młodszy żołnierz długo patrzy na swojego przełożonego. W końcu prostuje się,
przybiera nienaganną
sylwetkę, salutuje i prężnie odwraca się na pięcie. Znika w drzwiach.
Żołnierz w fotelu spogląda w kierunku drzwi chwilę później. Na jego twarzy
maluje się wyraz ulgi. On sam
nie wie, ile razy jeszcze zdoła powstrzymać Nick'a. Czuje dokładnie to samo, a
jeśli obaj poddadzą się apatii i
otępiałości, jakie niesie ze sobą służba na tym dziwnym posterunku - na temat,
którego nie można zadawać
żadnych pytań - to zwariują obaj. Jeszcze tylko dwa tygodnie…
4.
Nieczęsto się zdarza, że w czarnym oceanie kosmosu kursy statków zbiegają się.
Statystyka zaprzecza
takiemu przypadkowi, i wydaje się, że każde takie spotkanie niesie ze sobą
konsekwencje. Tak właśnie miało
być i tym razem.
5.
- Jednostka KSNZ. Podać swój kod identyfikujący i hasło wstępu do obszaru.
Mężczyzna przyglądał się statkowi widniejącemu na monitorze przed nim. Oblizał
nerwowo wargi, a pies
zamrugał oczami. Potem pstryknął jeden z przełączników.
- Że co?
- Podać kod identyfikujący statek - padło ponownie.
- Jaki kod? O co wam świrusy chodzi? Co wy tu u diabła wyrabiacie?
- Wasz statek naruszył strefę wojskową. Jeśli nie zostanie zidentyfikowany...
- Przestań mi tu koleś pieprzyć. Według map, to tutaj niczego nie ma.
- Podaj kod identyfikujący, albo rozpoczniemy ogień.
Mężczyzna popatrzył na psa, który przytulił do jego nogi swój wielki łeb. Teraz
przejdziemy do właściwej
części przedstawienia, pomyślał.
- Spokojnie. Jesteście tutaj sami?
- Kod identyfikujący i hasło. Otwieramy ogień za dwadzieścia sekund.
- Bo ja nie jestem sam. Chcecie się przekonać, kogo mam ze sobą? Przejdźcie na
wizję.
Pstryknął kolejny przełącznik. Uśmiechnął się na sama myśl, jaką reakcję wywoła
u nich oglądany obraz.
Kontrolka odbioru transmitowanej wizji zabłysła na czerwono. Samotni żołnierze w
małym statku zagubieni
gdzieś w pustkowiach kosmosu zobaczyli właśnie pokój pełen powabnych, śmiejących
się kobiet.
- Jesteśmy burdelem na skrzydłach.
Ze strony jednostki wojskowej dobiegała brzęcząca cisza. Cisza ta niosła ze sobą
konsternację, w jaką
wprawił żołnierzy oglądany obraz, walkę, jaka toczyła się we wnętrzu każdego z
nich i pomiędzy nimi.
- Chcecie pozabijać bezbronne kobiety?
Kolejne sekundy mijały nieubłaganie odmierzając czas do pierwszy salw.
- Mam inny pomysł - ciągnął mężczyzna. - Pozwolicie nam zniknąć stąd, tak
szybko, jak się tutaj
pojawiliśmy. A w zamian będziecie mieć okazję urozmaicić sobie monotonne,
żołnierskie życie. Co wy na to
chłopcy?
I znowu brak reakcji. Mężczyzna spojrzał na zegarek; właśnie mijała dwudziesta
sekunda... Przymknął na
moment powieki i przygarnął mocniej do siebie psa. Ale strzał nie nastąpił.
Zamiast tego usłyszał.
- To dobry pomysł.
6.
A kiedy już kursy statków zbiegną się przypadkiem, to jeszcze mniej
prawdopodobne wydaje się
nawiązanie między nimi kontaktu. Chyba że ogniowego. Ale to spotkanie nie było
przypadkowe. Nasz bohater
dążył do niego przez całe życie. Więc wszystko mogło się jeszcze wydarzyć.
7.
Mężczyzna zgarbił się i przeciągnął palcami po ciemnych workach pod oczami.
Jeszcze w tym momencie
toczył wewnętrzna walkę ze swoim sumieniem. Pozostał w bezruchu przez pewien
czas, a potem nagle
wyprostował się; wygrał z samym sobą.
Sięgnął ponownie po mały, przenośny komputer. Zanim położył dłonie na
klawiaturze, zacisnął palce w
pieść i rozwarł je szeroko. Zaczerpnął głęboko powietrze. I uruchomił androida.
Android miał sylwetkę młodej kobiety. Uruchomiony rozwarł szeroko oczy,
zesztywniał, a potem przeszedł
w tryb pracy według specjalnie napisanego programu. Każdy jego krok, odwrócenie
głowy, spojrzenie i
maniery zostało opracowane w drobnych szczegółach. Jego pierwowzorem była
nieletnia prostytutka
ciesząca się wysokim uznaniem wśród mężczyzn korzystających z jej usług.
Opłacony psycholog zdjął jej
profil behawioralny i wspólnie z fanatycznym programistą stworzyli program
umożliwiający nienagannie
precyzyjne wypełnienie skorupy androida wdziękami uwodzicielskiej kobiety.
Mężczyzna patrzył na dzieło rąk i umysłu ludzkiego tak niewiarygodnie imitujące
prawdziwe zachowanie
człowieka. Pokiwał z niedowierzaniem głowa, choć już niejeden raz przyglądał się
temu.
- Rozerwij ich mała - powiedział i uśmiechnął się paskudnie.
8.
Statek intruza przycupnął nieopodal jednostki wojskowej. Z jego boku wysunął się
rękaw z każdą chwilą
dłuższy, aż wreszcie wczepił się w specjalne uchwyty patrolowca. W kosmicznej
martwocie nie zabrzmiał
żaden dźwięk, jedynie oboma obiektami wstrząsnęły krótkie dreszcze.
9.
- Fiu-fiu - usłyszał mężczyzna pełną podziwu reakcję jednego z żołnierzy.
Usiadł wygodnie w fotelu, prawą dłonią zaczął przeciągać wzdłuż grzbietu
zwierzęcia. Pies pomrukiwał
zadowolony, zastanawiając się wciąż do czego zmierza jego pan. A jego pan
czekał. Tym razem oczekiwanie
miało być znacznie krótsze.
- A dlaczego tylko jedna wybawczyni do nas zawitała. Gdzie jest reszta kobietek,
dobroczyńco?
Mężczyzna odczekał chwilę i powiedział.
- Już za moment chłopcy. Dajcie się im przygotować.
Pies poczuł, jak gładząca go dłoń zadrżała zdradzając chwilą słabości jego pana.
Otworzył ślepia.
Mężczyzna spoglądał właśnie na zegarek. Dziewiećdziesiąt sekund, pomyślał i
jednym ruchem uruchomił
wyzwalacz.
Żołnierze zachowywali się jak dziecko, które otrzymało długo oczekiwaną zabawkę.
Rzucali głupie uwagi, i
mężczyzna przysłuchiwał się z zadowoleniem, jak kobieta-android sprytnie i
zabawnie wyszukuje odpowiedzi.
Z każdą sekundą rósł jego podziw dla twórców tego urządzenia. Z każdą sekundą
zostawało ich coraz mniej.
Nagle błogie zabawy żołnierzy przerwał krzyk jednego z nich. W jego tonie było
coś z przerażenia i paniki.
- Hej! Co to u diabla jest? Co tu się dzieje...
Mężczyzna szybko wyłączył fonie. Zapadła cisza. Pies podniósł nagle łeb.
- Spokojnie przyjacielu - powiedział mężczyzna i wstał. Zaczął krążyć po
pomieszczeniu, a zwierzę
uważnie obserwowało każdy jego ruch. Mężczyzna spoglądał co pewien czas na
zegarek i pies wyczuwał w
tym ruchu przejawy zdenerwowania. Po kilku minutach podszedł do kokpitu i nie
siadając włączył fonię. Ale
usłyszał jedynie ciszę. Tego właśnie się spodziewał. Pstryknął palcami kilka
klawiszy komputera. Ekran
błysnął i wyświetlił napis "Istoty żywe wyeliminowane".
10.
Kilka sekund po tym, jak mały statek intruza odczepił się od jednostki wojskowej
i skierował w stronę
patrolowanej planety, wskaźniki kontroli stref nadzorowanych przez wojsko
błysnęły równocześnie czerwienią
w stacjach nadzoru. Jednych wyrwało to ze snu, innym odebrało możliwość
przespania nadchodzącej nocy.
Dla wszystkich znaczyło to jednak to samo. Szybka interwencja.
11.
Mężczyzna patrzył na ekrany monitorów i uśmiechał się. Oto właśnie miało ziścić
się jego marzenie;
udowodnienie sobie, czy ludzki egoizm i strach mają granice.
- Jeszcze tylko godzinka, piesku. Nie dłużej - powiedział patrząc prosto w oczy
psa.
Był dobrze przygotowany do tej akcji. Poświęcił jej kilka ostatnich lat życia. A
teraz wkraczała ona w ostatni
swój etap. Równocześnie dobiegało końca jego życie. Nie rozpaczał nad sobą; cel,
który mu przyświecał był
wart takiego poświecenia. Jeśli już płakał, to tylko z powodu zwierzęcia, tak
ufnie spoglądającego w jego
oczy. Łudził się, że nie dostrzega ono wyroku śmierci w oczach swojego pana,
który mu go zgotował kierując
się własnym egoizmem. Ale pies mu pomagał. Jego obecność uspokajała mężczyznę,
dodawała mu otuchy w
chwilach zwątpienia. Nie umiał zrezygnować z tego bezinteresownego wsparcia.
Wrócił spojrzeniem do
ekranów i obserwował, jak bryła planety rosła z każdą chwilą.
Z wykształcenia był archeologiem. Czas, w jakim przyszło mu żyć nie sprzyjał
rozwojowi tej profesji.
Ludzkość zatraciła chęć sięgania wstecz, poszukiwania swoich śladów w
przeszłości, odnajdywania tropów,
którymi dążyła kolonizując kolejne planety, systemy. Interesowała ją tylko
przyszłość, to, gdzie jeszcze można
dotrzeć, co zagarnąć dla siebie. Sytuacja naszego bohatera była jeszcze gorsza w
porównaniu z innymi jego
współpracownikami. Jego nie interesowała ludzkość.
Będąc małym chłopcem wychowywanym na jednej z farm na planecie leżącej z dala od
centrum
cywilizacji, jego miłością było pisanie historyjek, które czytał potem swoim
rodzicom. Pamiętał, jak matka
głaskała wtedy jego głowę, a on wyczytywał w jej oczach smutek. Nie rozumiał go.
Kiedy nieco podrósł dotarło
do niego, to co chciała przekazać mu tym spojrzeniem matka. Czas opowiadaczy
dobiegł końca. To nie
zapewnia środków utrzymania. Ale on nie umiał rozstać się ze swoimi marzeniami.
Wymyślił kiedyś pewną historię, która wzbudziła u rodziców jedynie śmiech. On
traktował to, jako realną
możliwość. Otóż napisał opowiadanie o obcej rasie napotkanej w pustce kosmosu
przez ludzkość. Opisał
pierwsze kontakty z nią, jej odmienną kulturę, trudności, jakie z takim
abstrakcyjnym spotkaniem się według
niego mogły wiązać. Potraktował ten wymyślony problem bardzo poważnie. Ale jego
rodzice tylko roześmieli
się i wrócili do swoich zajęć. Pewnego razu odważył się zapytać ojca wprost, co
uważa na ten temat. Dobrze
pamiętał odpowiedź "Kosmos jest nasz. Nigdy wcześniej tutaj nikogo nie było. I
nigdy nie będzie. Przykro mi
synu, ale jesteśmy sami. Wszyscy fantaści mylili się".
Dlatego studiując archeologie sam sobie obrał kierunek, który określił, jako
egzoarcheologia. Odpowiedź
na pytanie, czy kiedykolwiek był w kosmosie ktoś jeszcze, zajęła mu cale życie.
Teraz właśnie miała paść.
12.
Statek powoli zanurzył się w błękitnej atmosferze planety. Przedarł się przez
nią gładko i bezboleśnie. Z jej
powierzchni musiało wyglądać to pięknie.
13.
- Urządzimy sobie mały spacer - odezwał się mężczyzna do psa.
Zwierzę postawiło uszy na dźwięk słowa kojarzącego mu się z przyjemnością. Nie
było świadome, że miał
to być ostatni spacer w jego życiu.
Mężczyzna uruchomił skanery i detektory, które lustrując powierzchnię planety z
powietrza wyszukiwały
terenu spełniającego dwa kryteria; możliwość lądowania oraz ślady sztucznej
działalności.
Początkowo kierował nim niezdrowy fanatyzm. Doszukiwał się śladów
potwierdzających jego teorię
dosłownie wszędzie. Wraz z upływem lat uczył się precyzować pytania i znajdować
właściwe odpowiedzi.
Gromadzone materiały zwiększały swą objętość w zastraszającym tempie, więc
tworzył specjalne programy
umożliwiające analizę takiej ilości danych. Aż pewnego dnia zobaczył coś, co go
przeraziło. Tego się nigdy
nie spodziewał. Zdał sobie w jednej chwili sprawę, że tak naprawdę szukał na
swoje pytanie negatywnej
odpowiedzi.
Nie mógł zasnąć, myślał intensywnie, aż w jego umyśle wykluła się niewiarygodna
interpretacja poznanych
faktów. Poczuł, jak wkracza na grząski grunt, ale jego determinacja była większa
niż jego strach.
Przezwyciężyła wszystko - obawy, przeszkody i wreszcie sumienie - bo dotarł aż
tutaj.
Ludzkość już na początku okresu kolonizacji kosmosu poszukiwała śladów obcych
form życia. W całym
zakresie spektrum elektromagnetycznego słała w bezmiar czerni wszechświata
pytania, informacje i
pozdrowienia. I nasłuchiwała odpowiedzi. Bezskutecznie. Kosmos milczał. Kontakt,
o którym marzyli fantaści i
naukowcy oraz, którego obawiali się politycy i księża miał nigdy nie nastąpić.
Potem, podczas kolonizacji
każdej napotkanej planety spełniającej warunki dla rozwoju form żywych
wykonywano szczegółowe badania.
Ale i one przynosiły negatywne odpowiedzi; nikogo tu przed nami nie było. Tak
informowały raporty, tak pisały
książki, takie informacje przekazywały media, takich wypowiedzi udzielali
fachowcy. Tego dnia, kiedy przeraził
się, mężczyzna poznał prawdę. Prawdę o ludziach i pozostałych mieszkańcach
kosmosu. Oni istnieli od
zawsze. Starożytne opowieści o niezidentyfikowanych obiektach latających nie
były mitem, kosmos dopominał
się o zauważenie. Zostawiał ślady, pytał i, jak ludzkość, oczekiwał odpowiedzi.
Tyle, że nie takich, jakie były
mu udzielane.
System nawigacyjny statku zasygnalizował, że jeden z badanych terenów spełnia
kryteria. Oba kryteria.
Mężczyzna przerwał rozmyślania i uruchomił procedurę lądowania.
14.
Mały statek usiadł na spękanym, wysuszonym gruncie pomiędzy zmurszałymi,
rozpadającymi się
konstrukcjami. Było ich więcej, rozciągających się we wszystkie strony. Zapytany
o nie człowiek,
odpowiedziałby, że to wszystko wygląda, jak miasto. Wymarłe, dziwne miasto.
15.
- Niestety nie będzie to długi spacer. Nie mamy zbyt wiele czasu - pies zamachał
ogonem. -
Rozprostujemy tylko nieco nogi i zabierzemy pamiątkę.
Mężczyzna sprawdził informacje na temat atmosfery planety. Były zgodne z jego
oczekiwaniami. Spełniały
warunki rozwoju niezbędne dla rozwoju form żywych i były też do zaakceptowania
przez ludzki organizm. W
istocie niewiele różniły się od ziemskich.
Mężczyzna przeszedł do innego pomieszczenia i założył cieplejsze ubranie;
spodziewał się silnych
wiatrów. Pies nieomal skakał ze szczęścia i natychmiast ruszył za panem
trzymając się jego nogi. Człowiek
uruchomił proces dekompresji w zewnętrznych komorach statku, odczekał chwilę,
pogłaskał psa.
- Jeszcze tylko chwila. Niezwykła chwila. Szkoda tylko, że czekamy na nią z
różnych powodów -
uśmiechnął się smutno.
Przeszedł do innego pomieszczenia i szarpnął dzwignię otwierania drzwi. Patrzył,
jak jego oczom ukazuje
się niezwykły widok opustoszałego miasta. Zastanawiał się, ilu ludziom było dane
patrzeć na to, i jakie były ich
uczucia.
A potem postawił pierwsze kroki na schodach i poczuł pierwsze targnięcia wiatru.
Postawił kołnierz i ruszył
na spacer. Pies obwąchiwał wszystko. Szczekał ze szczęścia ścigając się z
wiatrem. A mężczyzna szedł
spokojnie i cieszył się radością swego przyjaciela. Dotarł do pierwszych
zabudowań, wszedł przez pięciokątne
drzwi do wnętrza budynku, a pies pozostał na zewnątrz. W środku było
bezwietrznie. Mężczyzna oparł się o
ścianę i rozglądał się naokoło. Czuł się, jak spełniony egzoarcheolog.
Po pewnym czasie zajrzał do środka budynku pies, zaniepokojony nieobecnością
swego pana. Wyrwało to
mężczyznę z zamyślenia i popatrzył na psa.
- Masz rację. Już idziemy. Robi się późno. Wezmę tylko pamiątkę i wracamy na
statek.
Wyjął z kieszeni dziwne urządzenie i przyłożył jego płaską powierzchnię do
ściany budynku. Odczekał, aż
dioda zamigota na zielono sygnalizując pobranie próbki i ostrożnie oderwał je od
ściany. Schował do kieszeni
i popatrzył na psa.
- Wracamy do statku - powiedział i ruszył w powrotną drogę. Pies biegł za nim.
16.
Blask. Blask stu tysięcy wybuchających nagle gwiazd. A potem znowu ciemność,
naturalny mrok i cisza
kosmicznej otchłani. Ale blask przyniósł ze sobą odmianę; pozostawił w
bezkresnej pustce maleńkie wytwory
ludzkiego umysłu, zagubione i osaczone czernią. I groźne. Okręty.
17.
Mężczyzna patrzył, jak wskaźnik postępu analizy próbki przesuwa się w prawo.
Jeszcze nie miał żadnych
wyników, ale po tym, co zobaczył wiedział, jakie uzyska.
Pies siedział spokojnie tuż obok niego i przenosił spojrzenie z mruczącego
urządzenia na pana.
Bezustannie.
Wreszcie ekran rozświetliły linie pełne cyfr, liter i symboli. Mężczyzna czekał,
aż pojawi się ostateczny
wynik. I ostateczny dowód ludzkiej perfidii. Czekał, aż zobaczy wzór chemiczny
pewnego silnie zabójczego
środka używanego przez wojsko do eliminacji każdego żywego organizmu
spełniającego określone kryteria.
Środka opracowanego specjalnie na potrzebę wymordowania mieszkańców tej planety.
Odpowiednio
niszczącego, skutecznego i silnego. Myślał o tym, jak w ludzkim umyśle rodziła
się ta idea. Skąd się wzięła?
Czy odpowiedzialny był za nią strach, nienawiść, czy też zwykły ludzki egoizm.
Nieważne. Ludzkość słała w
kosmos fałszywe informacje na temat własnej biologii, fałszywe pozdrowienia,
które miały być pretekstem do
zdobycia informacji o innych istotach. I otrzymywano je, a potem wykorzystywano
do opracowania środków
umożliwiających zniszczenie danej rasy. Czekano tylko chwili, kiedy nastąpi
czas, że sięgniecie w dowolny
zakątek kosmosu będzie możliwe. I wreszcie nastąpił. I był to początek
eksterminacji każdej żywej istoty w
kosmosie. Aż pozostali tylko ludzie. I poczuli się pewnie i bezpiecznie...
Wreszcie wypłynął na ekran wynik podsumowujący całą analizę i całe życie
mężczyzny. Był pozytywny.
18.
Jeden ze statków wypluł z siebie trzy pociski. Poszybowały w kierunku kuli
planety, przedarły się przez
atmosferę i namierzyły cel. Na kontrolnych ekranach okrętu żołnierze zobaczyli
potwierdzenie dotarcia do
celu.
- Operacja zakończona. Rezultat pomyślny - zakomunikował strzelec.
Uśmiechnął się. Był przecież żołnierzem i człowiekiem.