Collins Jackie - Szanse 03 - Lady Boss
Szczegóły |
Tytuł |
Collins Jackie - Szanse 03 - Lady Boss |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Collins Jackie - Szanse 03 - Lady Boss PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Collins Jackie - Szanse 03 - Lady Boss PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Collins Jackie - Szanse 03 - Lady Boss - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Collins Jackie
Szanse 03
Lady Boss
Kolejny bestseller Jackie Collins, autorki m.in. słynnej
powieści "Szanse", opowiada o dalszych losach
niezwykłej Lucky Santangelo, która tym razem
podstępem postanawia przejąć największe studio
Hollywood - Panther.
Strona 3
PROLOG
Wrzesień 1985
Zabij ją — powiedział głos.
Kogo?
Lucky Santangelo, oczywiście.
Zrobi się.
Mam nadzieję.
Nie martw się, ta pani już nie żyje.
Strona 4
Rozdział pierwszy
Od samego początku ich przeznaczeniem było stać się niezwykłą parą upartych,
szalonych, błyskotliwych ludzi.
Lennie — wysoki i chudy, z włosami koloru brudnoblond i oczami zielonymi jak
ocean. Był przystojny na swój szorstki, niedbały sposób. Kobiety przepadały za nim.
W wieku trzydziestu siedmiu lat dopiął w końcu swego celu — został gwiazdorem
filmowym. Należał do nowego pokolenia aktorów komediowych, ze szkoły Eddiego
Murphy'ego i Chevy'ego Chase'a. Był cyniczny i potrafił rozśmieszyć publiczność, a
jego filmy przynosiły krociowe zyski, co w Hollywood jest najważniejsze.
Lucky Santangelo Richmond Stanislopoulos Golden, trzykrotna mężatka, córka złej
sławy Gina Santangelo. Miała niewiele ponad trzydzieści lat, była egzotycznie
piękna z burzą ciemnych loków, niebezpiecznym blaskiem czarnych oczu, gładką
oliwkową cerą, dużymi, zmysłowymi ustami i szczupłą figurą. Jej niezależna
osobowość i silna wola czyniły z Lucky kobietę bezkompromisową, która
wykorzystywała każdą szansę.
We dwoje byli jak naładowani elektrycznością. Pobrali się blisko rok temu i oboje
oczekiwali zbliżającej się we wrześniu rocznicy ślubu z mieszaniną szczęścia i
zaskoczenia. Szczęścia, ponieważ tak bardzo byli w sobie zakochani. A
zaskoczenia, bo kto mógł przewidzieć, że to małżeństwo wytrzyma próbę czasu?
Lennie był właśnie w Los Angeles, gdzie dla studia Panther kręcił Mucho Mana —
komedię parodiującą wszystkich hollywoodzkich supermanów Eastwooda,
Stallone'a i Schwarzeneggera.
Wynajmowali dom letniskowy w Malibu, ale podczas gdy Lennie pracował nad
filmem, Lucky wolała zostać w Nowym Jorku, gdzie prowadziła przedsiębiorstwo
spedycyjne o wartości idącej w setki milionów dolarów, które otrzymała od swego
poprzedniego męża, Dimitriego Stanislopoulosa. Chciała
Strona 5
także, aby jej i Dimitriego sześcioipółletni syn, Bobby, mógł uczęszczać do
angielskiej szkoły — w Nowym Jorku była o wiele bliżej syna.
W weekendy odwiedzała Bobby'ego w Londynie, albo Lenniego w Los Angeles.
„Moje życie to nie kończący się lot samolotem" — skarżyła się żartobliwie swoim
przyjaciołom. Ale wszyscy wiedzieli, że Lucky uwielbiała aktywny tryb życia i
nudziłoby ją ciągłe przebywanie u boku męża w roli żony gwiazdora. W tej sytuacji
natomiast ich pożycie małżeńskie było jednocześnie ulotne i pełne namiętności.
Macho Man sprawiał Lenniemu same kłopoty. Co wieczór dzwonił do Lucky z
litanią skarg. Słuchała cierpliwie jego narzekań na producenta, który był
półgłówkiem, na reżysera po odwyku, na partnerkę, która sypiała z producentem i
wreszcie na studio Panther, którego właściciele byli bandą oszustów zbzikowanych
na punkcie forsy. Lennie miał tego dosyć.
Lucky słuchała, uśmiechając się do siebie. Zajęta była realizacją planu. Jeśliby się
powiódł, miał uniezależnić jej męża od reżysera, którego nie mógł szanować, od
znienawidzonego producenta i od studia prowadzonego przez ludzi, z którymi nigdy
w życiu nie chciałby powtórnie współpracować — nawet wziąwszy pod uwagę fakt,
że Lennie, nierozsądnie i wbrew jej radom, podpisał kontrakt na trzy filmy.
— Jestem gotów rzucić to wszystko — straszył po raz kolejny.
— Nie rób tego — odparła, próbując go ułagodzić.
— Nie mogę już wytrzymać z tą bandą idiotów — jęczał Lennie.
— Ci idioci mogą cię wrobić w takie odszkodowanie, że nie wypłacisz się do końca
życia. A do tego uniemożliwią ci pracę gdzie indziej — dodała niewzruszonym
głosem rozsądku.
— Wiesz, gdzie ja ich mam?
— Nie rób nic, dopóki ja tam nie przyjadę — ostrzegła go Lucky. — Obiecaj mi.
— Kiedy, na Boga? Zaczynam się tu czuć jak dziewica. Ciche kaszlnięcie.
— Hmmm... Nie sądziłam, że masz taką dobrą pamięć!
— Pospiesz się, Lucky, naprawdę mi ciebie brakuje.
— Może przyjadę szybciej niż myślisz — obiecała tajemniczo.
— Łatwo mnie poznasz — odparł z przekąsem. — Rozglądaj się tylko za facetem,
któremu bez przerwy stoi.
— Bardzo dowcipne — Lucky odłożyła słuchawkę, jeszcze się uśmiechając.
Lennie Golden będzie zaskoczony i wniebowzięty, kiedy dowie się, jaka czeka go
niespodzianka. A wtedy Lucky będzie już przy nim, aby mogła cieszyć się na widok
jego miny.
Odwiesiwszy słuchawkę Lennie znów stał się niespokojny. Jego żona była
najbardziej podniecającą kobietą na świecie, ale też potrafiła go wkurzyć. Dlaczego
nie mogła powiedzieć choćby: „Lennie, przyjadę zaraz, jeśli mnie
Strona 6
potrzebujesz"? Dlaczego nie potrafiła zapomnieć o wszystkim i być »VIk.> razem z
nim?
Lucky Santangelo. Niewiarygodnie piękna. Silna i zdecydowana. Niemożliwie
bogata. I zbyt niezależna.
Lucky Santangelo. Jego żona. Czasami zdawało mu się, ze to sen ich małżeństwo,
jego kariera, wszystko to razem. Sześć lat temu był zwykłym komediantem,
szukającym pierwszej lepszej okazji pokazania się, zarobienia paru marnych
dolarów, gotowym na wszystko.
Lennie Golden. Syn starego, nieokrzesanego Jacka Goldena, prostego robotnika i
niepowstrzymanej „Trunkowej Alice", jak zwano jego matkę w jej najlepszych
latach, gdy była striptizerką w Las Vegas. Lennie opuścił Nowy Jork, kiedy
skończył siedemnaście lat i wszystko co miał, zdobył własną pracą. Ojciec od dawna
nie żył, ale Alice ciągle kręciła się gdzieś w pobliżu. Energiczna,
sześćdziesięciopięcioletnia Alice Golden znalazła się w dziurze czasowej. Nie
przyjmowała do wiadomości starzenia się, a do Lenniego przyznawała się jako do
swego syna tylko dlatego, ze był teraz sławny. „Bardzo młodo wyszłam za mąż —
skamlała w ucho każdemu, kto miał ochotę jej słuchać, trzepocząc sztucznymi
rzęsami i lubieżnie wydymając uszminkowane wargi. — Urodziłam Lenniego,
kiedy miałam dwanaście lat!" Lennie kupił dla niej domek w Sherman Oaks. Nie
była zachwycona mieszkaniem z dala od wielkiego świata, ale co mogła poradzić?
Alice Golden żyła jednym marzeniem — że pewnego dnia sama stanie się wielką
gwiazdą, a wtedy... lepiej niech wszyscy mają się na baczności.
— Potrzebują pana na planie, panie Golden — oznajmiła Cristi, druga asystentka,
pojawiając się w drzwiach jego przyczepy. Cristi była naturalną kalifornijską
blondynką o szczerym spojrzeniu i wyjątkowo długich nogach w połatanych
drelichowych spodniach. Ze naturalną, Lennie wiedział od Joeya Firello, przyjaciela
i towarzysza w Macho Man, który przespał się kiedyś z Cristi, a w tych sprawach
Joey miał niemożliwie długi język — nie mówiąc już o jego niemożliwie długiej
kusce, którą ochrzcił pieszczotliwie Joey Senior. Lennie natomiast był wiernym
mężem. Odkąd Lucky stała się częścią jego życia nie mógł nawet spojrzeć na inną
kobietę i nie bawiło go wysłuchiwanie relacji Joeya o upodobaniach erotycznych
jego kolejnych partnerek. „Jesteś po prostu zazdrosny — Joey śmiał się z protestów
Lenniego. — Masz ochotę, a nie masz z kim, co?" Lennie tylko pokiwał głową z
wyrazem twarzy, który mówił: kiedy ty wreszcie dorośniesz? Swego czasu i on był
takim napaleńcem. Jego dewizą było- Jeśli coś się rusza i ma blond włosy — rżnij
to". Przez wiele lat wykorzystywał każdą okazję, unikając jednocześnie wszelkich
zobowiązań. Kilka kobiet zapadło mu w pamięć na zawsze. Jedną z nich była Eden
Antonio Ach, Eden" — pomyślał ze smutkiem. Była inna niż wszystkie kobiety,
wiedziała, czego chce. Biedna Eden. Na przekór swoim planom.
Strona 7
dostała się w łapy pewnego notorycznego gangstera, który nakręcił z nią serię
filmów porno. Nie o takiej przyszłości marzyła.
Potem była Olimpia. Ożenił się z tą pulchną, zepsutą dziedziczką superbogatego
ojca, ponieważ było mu jej szkoda — i został, bo nic nie zmieniło się na lepsze.
Niestety, nawet on nie potrafił uchronić Olimpii od niej samej. W końcu pewnego
razu ona i jakiś naćpany gwiazdor rockowy, Flash, przedawkowali w pokoju
podłego nowojorskiego hotelu i Lennie znów był wolny.
A teraz miał Lucky, i wcale nie było mu lepiej. Chwycił spod lustra paczkę
papierosów i powiedział:
— Dobra, Cristi, już lecę.
Dziewczyna kiwnęła głową ze szczerym wyrazem wdzięczności. Nie był to łatwy
film i choćby najmniejsza oznaka współpracy była bardzo pomocna.
Na planie, Joey Firello i starej daty reżyser Grudge Freeport kłócili się o kolejną
scenę. Grudge ubierał się niechlujnie i bez przerwy żuł tytoń, plując nim gdzie
popadło. I — jak zwykle —- był prawie pijany. Marisa Birch, partnerka Lenniego i
jednocześnie dziewczyna producenta, stała oparta
0 ogrodzenie i przyglądała się swoim paznokciom. Zwracała na siebie uwagę —
wysoka na metr osiemdziesiąt, ze srebrnymi włosami i silikonowym biustem
przerażających rozmiarów, prezentem od byłego męża Marisy, któremu nie
wystarczało trzydzieści sześć cali. Była potworną aktorką
1 zdaniem Lenniego robiła, co mogła, żeby film poniósł spektakularną klapę.
„Macho Man — pomyślał Lennie z goryczą — komedia skazana na klapę, zanim
jeszcze wejdzie na ekrany — nawet pomimo jego roli". Poprzednie filmy Lenniego
były przebojami — a teraz mógł tylko czekać bezsilnie na klęskę, która musiała
nadejść. Kłopot wziął się stąd, że Lenniego oczarowała astronomiczna gaża
zaproponowana mu przez Mickeya Stolliego, szefa Panther Studios — a on, jak
najgłupszy z chciwców, rzucił się na tę okazję i podpisał kontrakt na trzy filmy.
— Nie rób tego — ostrzegała go Lucky. — Dopiero co adwokaci wyplątali cię z
jednego kontraktu, a ciebie już korci, żeby wpaść w następne sidła. Kiedy ty się
wreszcie czegoś nauczysz? Powtarzam ci — nie zamykaj sobie drogi, to bardziej
ekscytujący styl życia.
Jasne, to był styl, który jego żona uwielbiała. Ale on nie potrafił oprzeć się pokusie
megadolarów — megadolary mogły zbliżyć go o krok do niezrównanej fortuny
Lucky. Wiedział, że powinien był jej słuchać — Lucky miała typową dla Santangelo
intuicję, która podpowiadała, kiedy i jaki ruch najlepiej zrobić. Gino, jej ojciec,
doszedł do bogactwa zaczynając od zera. Jej stary miał styl — i Lennie go za to
podziwiał. Ale co tam — kupa forsy to kupa forsy, a on nie zamierzał być ubogim
krewnym.
Strona 8
Teraz na szczęście byli z powrotem w studiu. Tydzień wcześniej kręcili zdjęcia w
plenerze, w skalistych górach Santa Monica, co było nie do zniesienia. A wkrótce
mieli przenieść się na pięć tygodni do Acapulco.
Z westchnieniem wkroczył na pole walki. Marisa wydęła lubieżne, gmin-wargi i
posłała mu całusa. Miała na niego ochotę od pierwszego dnia zd.jęc, lecz Lenniemu
udało się zachować całkowitą obojętność. Nawet gdyby nic było Lucky — silikon
nigdy go nie podniecał.
— Cześć, Lennie, kotku — zawołała śpiewnie, a jej twarde sutki celowały w jego
stronę.
Cholera! Następny przemiły dzień na planie.
Lucky wyszła szybkim krokiem z wysokiego budynku ze szkła i chromu na Park
Avenue, który wciąż nosił nazwisko Stanislopoulos. Nie miała zamiaru go zmieniać.
„Pewnego dnia wszystko to będzie należeć do jej syna Bobby'ego i wnuczki
Dimitriego, Brigitte — więc niech już to nazwisko zostanie" —
myślała. .
Lucky bardzo lubiła Brigitte. Ta siedemnastolatka przypominała swoją matkę,
Olimpię, w tym właśnie wieku. Olimpia i Lucky przyjaźniły się kiedyś, ale to było
tak dawno temu i tyle innych rzeczy się wydarzyło, odkąd jako dwie zwariowane
nastolatki uczęszczały do szwajcarskiej szkoły z internatem, i obie zostały z niej
wydalone.
Kiedy Olimpia umarła tak tragicznie i tak młodo, Lucky była bardzo przygnębiona,
chociaż śmierć Olimpii ostatecznie uwolniła Lenniego — wówczas jej męża — od
brzemienia niezawinionej odpowiedzialności. Chwilami czuła się winna, że
między nimi układało się tak pomyślnie — ale cóż, myślała, takie jest życie, a i jej
własne nie zawsze było usłane różami. Kiedy miała pięć lat, znalazła ciało matki
pływające w basenie ich rodzinnej willi. Dziesięć lat później jej pierwsza miłość,
Marco, został zastrzelony na parkingu hotelu Magiriano. Wkrótce potem
zamordowano Dana, jej brata. Trzy straszliwe zabójstwa.
Lucky zemściła się, w końcu nosiła nazwisko Santangelo. „Nie zaczynaj z
Santangelo" — to była ich rodzinna dewiza. Wychodząc z budynku zauważyła
Boogiego, opartego o drzwi ciemnozielonego mercedesa. Widząc, że szefowa
kieruje się zdecydowanym krokiem w stronę wozu, Boogie stanął na równe nogi i z
gorliwością otworzy! Boogie był kierowcą, gorylem i przyjacielem Lucky. Znali się
od wielu lat i jego lojalność nie budziła wątpliwości. Był długowłosy, wysoki,
szczupły i miał wyjątkową zdolność zjawiania się zawsze, gdy go potrzebowała.
Boogie znał ją lepiej niż ktokolwiek inny.
— Lotnisko - powiedziała, sadowiąc się na przednim siedzeniu.
— Spieszymy się?
Oczy Lucky zabłysły z rozbawienia.
— Zawsze się spieszymy - odparła. — Nie sądzisz, że na tym właśnie polega życie?
Strona 9
Rozdział drugi
Wybierając się na swą poranną przechadzkę dla zdrowia, Gino obierał zawsze tę
samą drogę. Z apartamentu prosto 64 ulicą, przez Central Park do Lexington, i dalej
kilka przecznic. Ta codzienna rutyna sprawiała mu przyjemność. O siódmej rano
ulice Nowego Jorku nie były zatłoczone, a pogoda o tak wczesnej porze zazwyczaj
była znośna. Po drodze zawsze zatrzymywał się na lody z owocami w swej
ulubionej kawiarni, po czym kupował gazetę u ulicznego sprzedawcy. Dla Gina były
to najprzyjemniejsze chwile całego dnia — za wyjątkiem okazji, kiedy z Los
Angeles przyjeżdżała do niego Paige Wheeler, co zdarzało się rzadziej, niż on by
sobie życzył. Kiedy odwiedzała go Paige, Gino rezygnował ze swej porannej
przechadzki i spędzał leniwe godziny baraszkując z nią na wygodnym
dwuosobowym łóżku. Nieźle jak na osiemdziesięciolatka. Wystarczy powiedzieć,
że Paige przywracała mu młodość.
Kochał tę kobietę jak nikogo w świecie, nawet pomimo tego, że uparcie nie zgadzała
się odejść od swego od dwudziestu lat męża, producenta. Od dawna Gino namawiał
ją do rozwodu, aid Paige z niewiadomych powodów odmawiała.
— Ryder nie dałby sobie rady beze mnie — mówiła po prostu, jakby to wyjaśniało
wszystko.
— Bzdura —- denerwował się Gino. — A o mnie nie myślisz?
— Ty jesteś silny — odpowiadała Paige. — Ty możesz beze mnie przeżyć. Rydera
by to załamało.
„Załamałoby go, akurat — myślał Gino idąc ulicą. Ryder Wheeler był jednym z
najlepiej prosperujących producentów w Hollywood. Gdyby Paige go opuściła,
zakręciłby się wokół pierwszej lepszej laski i byłby spokój. Dlaczego do cholery
Paige wyobrażała sobie, że jest mu taka niezbędna? Owszem, była niezbędna
Ginowi. Dla Rydera stanowiła jedynie osobę, z którą dwadzieścia lat temu wziął
ślub. Facet pewnie by jeszcze dopłacił za odzyskanie wolności".
Gino poważnie zastanawiał się nad skorzystaniem z czyjegoś pośrednictwa.
Zaproponować Ryderowi milion zielonych i — do widzenia, palancie. Niestety, w
ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy Ryder Wheeler wyprodukował dwa kinowe
magahity i w danej chwili nie potrzebował od nikogo pieniędzy: zgarniał własne
łopatą.
— Do diabła z tym sukinsynem! — mruczał do siebie Gino, dobrze rozumiejąc, że
nie młodnieje przecież, a pragnie, żeby Paige zawsze była przy nim.
Wiał orzeźwiający wiatr, kiedy Gino zatrzymał się przy znajomym stoisku z
gazetami na małą pogawędkę z Mickiem, zgorzkniałym Walijczykiem o jednym
szklanym oku i szczęką pełną sztucznych żółtych zębów. Mick panował nad swoim
małym królestwem zawsze posępny i w podłym nastroju.
— Co słychać w okolicy? — spytał od niechcenia Gino, podnosząc wysoki kołnierz
płaszcza.
Strona 10
— Dziwki i taksówkarze. Powinno się powystrzelać całą tę hołotę odparł Mick z
błyskiem wrogości w jedynym dobrym oku. — Parę dni temu prawie mnie załatwili.
Ale byłem sprytniejszy od nich. Odpłaciłem im z nawiązką. . . .
Gino wolał nie pytać więcej. Mick potrafił opowiadać długie i przeważnie zmyślone
historie. Rzucając kilka drobnych monet wziął „New York Post" i ruszył w swoją
drogę.
Nagłówki kipiały od sensacji. Szef mafii, Vincenzio Strobbino, zastrzelony przed
własnym domem. Na zdjęciu Vincenzio leżał twarzą do ziemi w kałuży krwi.
„Prosił się o to, frajer — pomyślał Gino bez zaskoczenia. Ci młodzi
Turcy,"narwańcy. Zamiast poszukać rozsądnego wyjścia z sytuacji woleli się
powystrzelać, jakby to rozwiązywało wszystko. Dzisiaj Vincenzio, jutro ktos inny.
Przemoc rządzi niepodzielnie. Gino z ulgą pomyślał, że ma to już za sobą. Wiele lat
temu byłby w samym środku tego wszystkiego, ciesząc się każdą minutą takiego
życia. Teraz już nie. Teraz był starcem. B o g a t y m starcem. W a ż n y m starcem.
Mógł sobie pozwolić na to, żeby nic nie mówić — tylko obserwować".
Nie wyglądał na swoje siedemdziesiąt dziewięć lat. To było niezwykłe — z
łatwością mógł uchodzić za mężczyznę około sześćdziesiątki — z energicznym
krokiem, gęstą czupryną siwych włosów i świdrującym spojrzeniem czarnych oczu.
Jego lekarze nie mogli się nadziwić, że Gino wciąż ma tyle energii i entuzjazmu dla
życia, nie mówiąc już o wyglądzie.
— Co to za problem z AIDS, bo ciągle o tym słyszę? — spytał ostatnio
osobistego lekarza.
— Tym nie musisz się martwić, Gino — odpowiedział doktor z rozbawieniem.
— Ach tak? Bo co?
— No cóż... —- lekarz przełknął ślinę. — Nie jesteś już chyba... aktywny... prawda?
—- Aktywny? — Gino wybuchł gromkim śmiechem. — Nabijasz się ze mnie,
doktorku? W dniu, w którym mi pierwszy raz nie stanie, położę się i umrę na
miejscu. Capisce?
— Jak ty to robisz? — spytał lekarz z zazdrością w głosie. Sam miał pięćdziesiąt
sześć lat i był zmęczony życiem. Szczerze podziwiał swego tryskającego życiem
pacjenta.
— Nie dawaj się robić w balona — roześmiał się Gino ukazując zdrowe, białe zęby.
— O, przepraszam, panie doktorze, powiem inaczej. Nie pozwól, żeby rządzili tobą
głupcy. Przeczytałem to gdzieś. Lepiej brzmi, co?
Gino Santangelo rzeczywiście prowadził fascynujące i pełne przygód życie. Lekarz
zasępił się, myśląc o własnym — pięć lat w szkole medycznej i następne
dwadzieścia własnej praktyki. Jedyna przygoda w jego życiu, to kiedy
Strona 11
pewna pacjentka poczuła nagły przypływ żądzy i przeżyli razem
sześciotygodniowy, potajemny romans. Niewielki powód do dumy.
— Masz idealne ciśnienie krwi — zapewnił Gina. — Test na cholesterol także
wypadł znakomicie. A co do twojego życia erotycznego. Może powinieneś wydać
trochę pieniędzy na prezerwatywy.
— Prezerwatywy? — Gino znów się roześmiał. — Nazywaliśmy je kiedyś
„gumowe kalosze", bo to tak, jakby pan chciał pływać w butach.
— Zmieniły się bardzo od tamtej pory. Supercienki latex, gładki w dotyku. Można je
nawet dostać w różnych kolorach, gdybyś chciał.
— Nie żartujesz? — Gino śmiał się na samą myśl.
Wyobraził sobie minę Paige, kiedy założy czarny kapturek na swojego kutasa. W
końcu, to nie taki zły pomysł — Paige lubiła zmiany. Może kiedyś tego spróbuje.
Może...
Na lotnisku jak zwykle panował nieprzebrany tłum. Młody, energiczny mężczyzna
w trzyczęściowym garniturze czekał na Lucky i osobiście poprowadził ją od
samochodu do prywatnego klubu linii lotniczych TWA.
— Lot jest opóźniony piętnaścje minut, pani Santangelo — powiedział
przepraszającym tonem, jakby to on był winien. Czy przynieść pani coś do picia?
Odruchowo spojrzała na zegarek, właśnie minęło południe.
— Napiję się whisky J & B, z lodem.
— Już niosę, pani Santangelo.
Oparła się wygodnie w fotelu i przymknęła oczy. Kolejna błyskawiczna podróż do
Los Angeles, o której Lennie nie mógł nic wiedzieć, Tylko, że tym razem miała
nadzieję ubić w końcu interes, dzięki któremu jej mąż znów będzie wolnym
człowiekiem.
Ten wyjazd na zachód miał zdecydować o wszystkim.
Rozdział trzeci
Abedon Panercrimski — albo, jak znał go świat, który wciąż o nim pamiętał, Abe
Panther — miał i wyglądał na swoje osiemdziesiąt osiem lat, ale w jego zachowaniu
nie dawało się zauważyć oznak starości. Abe nadal był facetem z jajami, chociaż
wielu — włącznie z jego dwiema byłymi żonami i niezliczonymi kochankami —
próbowało go ich pozbawić.
Abe codziennie zrywał się z łóżka o szóstej. Brał prysznic, zakładał nowy komplet
śnieżnobiałych zębów, czesał resztki siwych włosów, przepływał swój basen
dziesięć razy, po czym raczył się sutym śniadaniem, składającym się ze steku, jajek
i trzech filiżanek czarnej, gorzkiej kawy po turecku. W końcu zapalał ogromne
hawańskie cygaro i zabierał się do lektury codziennej prasy.
Strona 12
Abe uwielbiał czytać — cokolwiek. Pożerał wprost „Wall Street Journal" i angielski
„Financial Times". Z jednakowym entuzjazmem przeglądał kolumny plotek,
rozkoszując się każdą sensacyjką. Dowiadywanie się różnych rzeczy, choćby
bezużytecznych, sprawiało mu przyjemność. Jego umysł wchłaniał wszystko — od
spraw wagi światowej do mało ważnej dziennikarskiej gadaniny.
Zawsze po takim maratonie czytelniczym nadchodził czas dla Ingi Irving,
towarzyszki Abe'a od wielu lat, która odwiedzała go na tarasie jego domu na Miller
Drive.
Inga była Szwedką o mocnej budowie ciała i wyprostowanej postawie. Miała
niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Nie malowała się i pozwalała, aby jej długie do
ramion włosy pokrywały się naturalną siwizną. Nosiła zawsze nieco za szerokie
spodnie i luźny sweter. Pomimo niedbałości o wygląd, Inga nadal była interesującą
kobietą i zdradzała ślady nieprzeciętnej urody.
Przed laty, kiedy Abe był t y m Abe'em Pantherem, największym z wielkich
potentatów Hollywood, większym nawet od panów Goldwyna, Mayera, Zanucka i
Cohna — próbował wykreować Ingę na filmową gwiazdę — i nie udało mu się. Inga
Irving nie nadawała się do kamery i nie podobała się publiczności, aż w końcu, po
kilku nieudanych a kosztownych próbach, Abe musiał zrezygnować. Producenci,
reżyserzy i amanci w okolicy odetchnęli z ulgą. Pomimo bohaterskich wysiłków
Abe'a, przeznaczeniem Ingi nie było zostać nową Gretą Garbo.
Kiedy miała na to ochotę, Inga potrafiła przeobrazić się w prawdziwą dziwkę,
kapryśną, ordynarną i obrażającą wszystkich wokół. Te cechy mogłyby nawet być
akceptowane, gdyby towarzyszył im prawdziwy talent, czy choćby potencjał dla
rozwoju. Niestety, było inaczej. A na swej krótkiej i nieudanej drodze do kariery,
Inga zdążyła zaskarbić sobie wrogość wielu osób.
Uważała, że Abe nie dość uparcie starał się o jej karierę, i nigdy mu tego nie
wybaczyła. Mimo to została z nim, bo rola przyjaciółki niegdyś wielkiego Abe'a
Panthera odpowiadała jej bardziej niż jakakolwiek inna.
Po rozwodzie z ostatnią żoną, Abe nie ożenił się z Ingą — a ona była zbyt dumna, by
go szantażować lub prosić. Poza tym i tak była jego żoną „nieoficjalnie", i po
śmierci Abe'a zamierzała upomnieć się o wszystko, co, jak była przekonana,
słusznie jej się należało. Codziennie około południa Abe zjadał lekki posiłek.
Szczególnie upodobał sobie ostrygi, kiedy był na nie sezon, ze szklaneczką białego
wytrawnego wina. Po lunchu robił sobie małą drzemkę, a po godzinie budził się
rześki i oglądał dwa ulubione seriale telewizyjne.
Abe Panther nigdy nie wychodził z domu — nigdy, odkąd miał wylew. Sześć
tygodni w szpitalu wystarczyło, żeby pozbawić go kontroli nad studiem.
Teoretycznie nigdy jej nie utracił — wciąż był prezesem i właścicielem Panther
Studios — ale nie miał już ochoty tam wracać. Produkcja filmów nie wyglądała już
tak jak kiedyś. Abe pracował w filmie, odkąd skończyl
Strona 13
osiemnaście lat, i w wieku siedemdziesięciu dziewięciu zdecydował, że najwyższy
czas z tym skończyć. Ta przerwa trwała już dziesięć lat i nikt nie spodziewał się jego
powrotu.
Oczekiwano natomiast — i Abe doskonale o tym wiedział — że umrze w końcu
pozostawiając pokaźny spadek. Spośród krewnych żyły tylko jego dwie wnuczki —
Abigaile i Primrose — oraz ich dzieci.
Abigaile i Primrose były tak do siebie niepodobne, jak tylko dwie siostry mogą być.
Nie znosiły się nawzajem. Siostrzana miłość i przywiązanie były im zupełnie obce.
Abigaile była agresywna, uparta i chciwa. Uwielbiała rozrywkę i wielkie przyjęcia.
Celem jej życia było wydawanie pieniędzy i spotkania towarzyskie. Jednym słowem
— prawdziwa hollywoodzka księżniczka.
Primrose — młodsza i ładniejsza od siostry — wybrała inny styl życia w Anglii,
gdzie wychowywała dwójkę dzieci w najnormalniejszej — jak mówiła —
atmosferze.
Byli też mężowie wnuczek. Mickey Stolli, mąż Abigaile, prowadził studio, podczas
gdy mąż Primrose, Ben Harrison, zajmował się operacjami zagranicznymi studia
Panther. Mickey i Ben także się nie cierpieli. Dla dobra interesów zgodzili się na
niełatwy rozejm. Pomagało jedynie to, że mieszkali po dwóch stronach Atlantyku.
Abe mówił o nich „łotry, nic zięciowie". Obu mial za oszustów, którzy zmówili się,
żeby go wykorzystać i okraść przy pierwszej nadarzającej się okazji. Lubił
rozmawiać o nich z Ingą. Nigdy się nawet nie uśmiechnęła, choć była pilną
słuchaczką i nie traciła ani jednego szczegółu z jego wyobrażeń o nikczemnych
zakusach zięciów.
W całym studiu Abe miał jednego lojalnego pracownika w osobie Hermana Stone'a
— skromnego mężczyzny z bezużytecznym tytułem osobistego asystenta pana
Panthera. Herman przyjeżdżał raz w miesiącu i zdawał Abe'owi relację z
działalności studia. Wiedziano o tym, że jest szpiegiem Abe'a i nie dopuszczano go
do naprawdę ważnych informacji. Herman miał swoje wygodne biuro i podstarzałą
sekretarkę, Sheilę. Oboje byli reliktami złotych lat Abe'a Panthera — całkiem
nieszkodliwi i całkiem nieusuwalni, do czasu jego śmierci.
„To już niedługo" — pocieszał się Mickey Stolli. Wtedy on obejmie niepodzielne
panowanie nad studiem i wreszcie będzie mógł pomyśleć, jak pozbyć się szwagra,
Bena Harrisona. „To już niedługo" — pocieszał się Ben Harrison. A wtedy on
przeniesie się z powrotem do Hollywood i wyrwie studio z chciwych rąk szwagra.
Abigaile Stolli i Primrose Harrison wiedziały, że po śmierci Abe'a będą dwiema
najpotężniejszymi kobietami w całym Hollywood. Abe był wyłącznym
właścicielem całego studia Panther — stu dwudziestu akrów najlepszej ziemi — i
one to po nim dostaną.
Mickey Stolli miał zamiar władać swym odziedziczonym królestwem na wzór
dawnych potentatów rodem ze złotych lat Hollywood.
Strona 14
Ben Harison miał zamiar wyprzedać działki cennych terenów, lak jak lo zrobiło 20th
Century-Fox, i zostać miliarderem.
Łotry. Nie mogli się doczekać jego śmierci, i stary Abe Panther wiedział o tym.
Dlatego miał inne plany — i to takie, że gdyby dowiedzieli się o nich Abigaile,
Mickey, Primrose i Ben, wszyscy czworo popełniliby haiakin w samym środku
Chasens w niedzielny wieczór.
Abe miał zamiar sprzedać studio.
A kupcem, którego sobie upatrzył, była Lucky Santangelo.
Rozdział czwarty
W Nowym Jorku Steven Berkeley pocałował Mary Lou, pogłaskał ją pieszczotliwie
po brzuchu i skierował się do drzwi, pytając jeszcze tylko:
— Wyjdziemy gdzieś wieczorem, czy zostaniemy w domu?
— Wyjdziemy — padła odpowiedź. Steven jęknął.
— Dlaczego? — spytał tonem skargi.
— Dlatego, że jak dziecko zacznie mi się wiercić w brzuchu, to nie będę już nigdzie
wychodzić.
Roześmiali się oboje. Mary Lou była śliczną Murzynką, która za kilka miesięcy
miała obchodzić dwudzieste trzecie urodziny, a za dwa i pół miesiąca urodzić
pierwsze dziecko swoje i Stevena. Pobrali się prawie trzy lata temu.
Steven Berkeley, miał cerę koloru gęstej mlecznej czekolady, kręcone czarne włosy
i niezwykłe, zielone oczy. Mając sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i
czterdzieści siedem lat, utrzymywał świetną kondycję trzy razy w tygodniu
odwiedzając salę gimnastyczną, a co drugi dzień pływając na krytym basenie.
Mary Lou była gwiazdą popularnej komedii telewizyjnej, a Steven zarabiał na życie
jako wzięty adwokat. Poznali się, gdy jej menażerowie poprosili Stevena o
reprezentowanie Mary Lou w sądzie, kiedy pozwała pewien niewybredny magazyn
pornograficzny za publikację jej aktów, wykonanych, gdy miała szesnaście lat.
Steven zajął się tą sprawą i wygrał ją, zyskując dla Mary Lou odszkodowanie w
wysokości szesnastu milionów dolarów zmniejszone później przez sąd apelacyjny
— a w końcu ożenił się ze swoją klientką. Pomimo dwudziestu czterech lat różnicy
wieku, żadne z nich nie było nigdy tak szczęśliwe jak teraz.
— A jakież to rewelacje zaplanowałaś dla nas na wieczór? spylal sarkastycznie.
Strona 15
Mary Lou uśmiechnęła się. Jakiekolwiek były jej plany, wiedziała, że Steven i tak
będzie wolał zostać w domu. Uwielbiał gotować, oglądać telewizję i kochać się —
niekoniecnie zresztą w tej kolejności
— Mieliśmy spotkać się z Lucky - przypomniała. Ale jej sekretarka zadzwoniła, ze
Lucky wyjechała z miasta. Więc zaprosiłam moją mamę
— Twoją mamę?!
Mary Lou wydała ciężkie westchnienie.
— Przecież kooochasz moją mamę. I przestań marudzić.
— Jasne, ze kooocham twoją mamę — naśladował ją Steven — ale moją zonę
kocham jeszcze bardziej. Dlaczego nie możemy spędzić miłego wieczoru w domu,
tylko we dwoje?
Mary Lou pokazała mu język.
— Tobie tylko jedno w głowie. - A co w tym złego?
— Jdź już sobie. Spóźnisz się do pracy. Jaki ty jesteś nieznośny'
— Kto, ja?
— D o w i d z e n i a , Steven. Steven nie dawał za wygraną.
— Czy to przestępstwo, że chcę'być z moją żoną sam na sam?
— Wychodź! — ton Mary Lou był stanowczy.
— Jeden pocałunek i już mnie nie ma - obiecał Steven.
— T y l k o jeden - uprzedziła.
Jeden pocałunek zamienił się w dwa, potem trzy, i zanim zdali sobie z tego sprawę,
byli już w sypialni ściągając z siebie ubranie i padając bez tchu na łóżko.
Kochanie się sprowadzało na nich słodki szał wzajemnej namiętności. Steven starał
się być delikatny, w obawie że może skrzywdzić dziecko. Mary Lou nie myślała o
tym, przepełniona miłością, przyciągała go do siebie, zaplatała nogi na jego plecach
i kołysała się razem z nim aż do orgazmu, który nadszedł serią krótkich pojękiwań.
Kiedy skończyli, Steven musiał znów wziąć prysznic i w rezultacie spóźnił się na
spotkanie.
— To nie moja wina — oświadczyła Mary Lou, kiedy Steven w pośpiechu
opuszcza! dom.
— Nie twoja wina?! —- wrzasnął, biegnąc do samochodu. — Zrozum to! Twoja
niepohamowana żądza czyni z ciebie maszynę seksu! I jak ja mogę wreszcie zabrać
się do jakiejś pracy?
— Ciszej! — syknęła Mary Lou, stojąc na progu domu, okryta jedwabnym
kimonem. Na jej twarzy jaśniało szczęście. — Ludzie cię usłyszą!
W biurze czekał na niego niecierpliwie Jerry Myerson, najbliższy przyjaciel i
partner w firmie prawniczej Myerson, Laker, Brandon i Berkeley.
Jesteś spóźniony — zganił go Jerry, stukając palcem w zegarek, jakby się
spodziewał, że Steven zacznie się z nim spierać.
Wiem — odpowiedzieł Steven po prostu. — Musiałem się pokochać z żoną.
Strona 16
— Bardzo śmieszne — zadrwił Jerry.
Był czterdziestoletnim starym kawalerem i kobieciarzem, i był święcie przekonany,
że od chwili ślubu żadna kobieta nie mogła być dłużej atrakcyjna dla mężczyzny.
— Chodźmy już — niecierpliwił się.
Jerry i Steven rzadko odwiedzali klientów w domu, czasami jednak robili wyjątki.
Tym razem szli na spotkanie z pewną niezwykle bogatą kobietą nazwiskiem Deena
Swanson. Deena była żoną miliardera Martina Z. Swan-sona, prezesa i właściciela
Swanson Industries — potężnego przedsiębiorstwa, które posiadało większość
nowojorskich nieruchomości, hoteli, fabryk kosmetyków i wydawnictw.
Martin Z. Swanson mógłby z powodzeniem wygrać konkurs na mężczyznę Nowego
Jorku — charyzmatyczny czterdziestopięciolatek, któremu jego nieograniczona
władza nie wystarczała jeszcze do pełnej satysfakcji. Deenę także nie
satysfakcjonowała pozycja żony Martina. Wkrótce po ślubie wynajęła agenta
prasowego, który miał zadbać o to, by znano ją szeroko jako kogoś więcej niż tylko
żonę przemysłowego potentata. Z pozycji towarzyskiego motyla i eleganckiej
snobki, awansowała do sławy, użyczając swego nazwiska wszystkiemu od
kosmetyków do własnego fasonu dżinsów. Reprezentowała Swanson Style, jedno z
wielu przedsiębiorstw męża. Kosztem pięciu milionów dolarów rocznie Deena
zapewniała nazwisku Swanson miejsce na pierwszych stronach gazet.
Swansonowie byli małżeństwem od dziesięciu lat i pasowali do siebie. Zachłanność
Deeny na sławą, pieniądze i władzę dorównywała z powodzeniem apetytom jej
męża. Kiedy Deena Swanson zadzwoniła do biura i poprosiła o wizytę, Jerry nie
posiadał się z radości. Ich firma reprezentowała ją od kilku miesięcy w paru
drobnych sprawach, ale teraz Jerry przypuszczał, że osobiste spotkanie oznaczało
coś znacznie poważniejszego: może będą mogli uszczknąć coś z konta jej męża. Ten
pomysł bardzo mu się podobał.
— Po co mam z tobą jechać? — narzekał Steven, kiedy szofer prowadził wóz
Jerry'ego w kierunku Park Avenue, gdzie znajdowała się jedna z trzech stałych
rezydencji Deeny Swanson.
- Bo nie wiemy, czego od nas chce -— tłumaczył cierpliwie Jerry. — Może to coś
prostego, a może bardzo trudnego. Co dwie głowy to niejedna. A poza tym, ona
podobno lubi czarną kawę.
Steven zmrużył oczy.
-- Co powiedziałeś? - spytał ostro.
— To co usłyszałeś — Jerry był nieporuszony. Kiwając głową z politowaniem,
Steven odparował:
— Ty naprawdę jesteś głupi, Jerry. Wydaje mi się czasami, że zostawiłeś go na
studiach. - Co zostawiłem? — spytał niewinnie Jerry.
— Twój pojebany mózg.
Strona 17
— Dziękuję.
Samochód zatrzymał się na światłach, a Jerry przyglądał się dwóm dziewczynom
przechodzącym właśnie przez ulicę. Jedna z nich, seksowna rudowłosa piękność,
przyciągnęła jego uwagę.
— Myślisz, że ta mała bierze do...
— Nawet o tym nie myśl — przerwał mu Steven poważnie. — Wiesz, Jerry,
powinieneś się ożenić i przestać zachowywać się jak stary, obleśny adwokacina.
— Ożenić się? — głos Jerry'ego był pełen nieskrywanego przerażenia. — Nie
sądzisz chyba, że mógłbym być aż tak głupi?
Steven często zastanawiał się, w jaki sposób ich przyjaźń przetrwała czasy studiów.
Tak bardzo się różnili, a jednak nie potrafił sobie wyobrazić bardziej lojalnego i
oddanego przyjaciela niż Jerry Myerson. Jerry towarzyszył Stevenowi w wielu
przejściach — włącznie z katastrofalnym małżeństwem z szaloną portorykańską
tancerką imieniem Zizi, pracą w charakterze sędziego rejonowego, walczącego o
prawa czarnej ludności, a także w jego wieloletnich usiłowaniach dowiedzenia się,
kim naprawdę był jego ojciec. Kiedy Steven w końcu przekonał się, że jest synem
złej sławy Gina Santangelo, Jerry mu gratulował.
— Stary! Teraz masz jedno jajo czarne, drugie białe! — żartował. Należysz do obu
światów. Całkiem nieźle, Steven, jesteś synem gangstera.
To odkrycie było szokiem, ale życie toczyło się dalej. Przy pomocy Jerry'ego Steven
rzucił się w wir pracy, postanawiając specjalizować się w prawie kryminalnym.
Odkrył swoje powołanie i uwielbiał tę pracę. Wkrótce stał się znany jako jeden z
najlepszych adwokatów w Nowym Jorku. Ale zawsze pierwszy przyznawał, że
gdyby nie pomoc Jerry'ego, nie byłby teraz partnerem w jednym z najlepiej
prosperujących biur adwokackich w tym mieście. Jerry wspierał Stevena przez te
wszystkie lata. Cóż więc znaczyło, że jego życie osobiste było życiem idealnego
czytelnika „Playboya"? Pod maską kobieciarza kryło się wielkie serce, i tylko to się
liczyło. Deena Swanson była chłodną, ale atrakcyjną kobietą o delikatnych rysach
twarzy, zimnych niebieskich oczach i bardzo jasnych rudych włosach, upiętych w
kok w stylu lat trzydziestych. Była jedną z tych kobiet o nieokreślonym wieku —
biała gładka cera bez jednej zmarszczki, doskonały makijaż i szczupła figura pod
elegancką szarą spódnicą i kosztowną bluzką z jedwabiu. Steven oceniał jej wiek
między trzydzieści i czterdzieści lat — niepodobna było stwierdzić tego dokładniej.
Natomiast z miejsca mógł stwierdzić, że Deena Swanson nie wyglądała na osobę
szczęśliwą. Powitała ich delikatnym uściskiem dłoni, zapraszając do przestronnego
salonu pełnego dzieł sztuki afrykańskiej, rzeźb i wspaniałych obrazów. Nad
kominkiem wisiał imponujący portret olejny pana i pani Swanson — ona miała na
sobie różową suknię balową, a jej mąż biały frak. Obie twarze wyrażały to samo —
mdłą obojętność. Palestyński lokaj oczekiwał w milczeniu na polecenie podania
kawy, po czym kłaniając się z szacunkiem
Strona 18
opuścił salon. Deena wskazała im obszerną sofę, a kiedy usiedli, powiedziała z
delikatnym akcentem:
— Spotkanie, na które panów zaprosiłam, musi pozostać w absolutnej
tajemnicy. Czy mogę być tego pewna?
— Oczywiście — Jerry pospieszył z odpowiedzią, urażony, ze ta dama
mogła w to wątpić.
_ Mój mąż także nie może o niczym wiedzieć.
— Pani Swanson, bardzo cenimy sobie współpracę z panią. Cokolwiek pani powie,
pozostanie między nami.
— To dobrze.
Skrzyżowała nogi obciągnięte jedwabnymi pończochami i ze srebrnego pudełeczka
wzięła czarny cienki papieros. Jerry natychmiast podsunął jej zapalniczkę.
Deena zaciągnęła się dymem, popatrzyła najpierw na Jerry ego, potem na Stevena,
po czym powiedziała:
— Nie wiem, jak panowie, ale ja nie lubię marnować czasu.
— Zupełnie się z panią zgadzam — przytaknął Jerry, nadzwyczaj uprzejmy
Podobała mu się ta chłodna, elegancka kobieta, choć nie była raczej w jego typie.
Deena uciszyła go spojrzeniem.
— Proszę mnie łaskawie wysłuchać — powiedziała rozkazującym tonem. — I nie
przerywać.
Jerry zesztywniał z wrażenia. Nie przywykł, żeby zwracano się do niego jak
do służącego.
Deena mówiła dalej, nie zważając na jego urażoną dumę.
— Panowie — powiedziała cicho — ostatnimi czasy okazało się, ze mogę być
zmuszona do popełnienia morderstwa doskonałego.
Złowieszcza cisza zaległa w salonie, gdy Deena przerwała na chwilę, aby jej słowa
wywarły należyty efekt na słuchaczach. Przekonawszy się co do tego,
mówiła dalej: .
— Gdyby kiedykolwiek zaistniała taka sytuacja, a mnie nie udało się uczynić tego w
sposób doskonały, będę oczywiście oczekiwać, że panowie, jako moi adwokaci,
zrobią wszystko co w ich mocy dla mojej obrony w sądzie — długi biały palec,
ozdobiony pokaźnym diamentem, wskazywał na Stevena. — P a n . Chcę, żeby pan
mnie bronił. Słyszałam, że jest pan najlepszy.
— Proszę poczekać — Steven przerwał jej, zaskoczony — nie mogę przecież.
— Nie to pan poczeka — ucięła jego słowa, przyzwyczajona do tego, ze wszyscy
spełniają jej polecenia. — Proszę pozwolić mi skończyć - przyglądała się im obu
spojrzeniem lodowatych niebieskich oczu wyzywając ich, żeby ośmielili się znów
jej przerwać. — Zaliczka w wysokości miliona dolarów została w dniu dzisiejszym
przelana na konto waszego biura. Wszystko, czego
Strona 19
od panów oczekuję, panie Myerson, panie Berkeley, to żebyście panowie byli na
miejscu, kiedy i j e ś l i , podkreślam to j e ś l i , będę was potrzebować — zaśmiała się
krótko, po czym dodała z naciskiem — dla dobra nas wszystkich, mam nadzieję, że
taka konieczność nigdy nie nadejdzie.
Rozdział piąty
Abe Panther siedział za swym dużym orzechowym biurkiem, a Inga usadowiła się z
groźną miną za jego plecami.
Lucky Santangelo weszła do pokoju w towarzystwie Mortona Sharkeya, jej
prawnika z Zachodniego Wybrzeża.
Abe powitał Lucky przyjaznym skinieniem głowy. Widzieli się przedtem tylko raz,
ale Abe zdążył ją polubić, rozpoznając w niej osobę prawdziwie niezależną i
energiczną. Przypominała mu jego samego z lat młodości.
— Dobrze pan wygląda, panie Panther — zauważył uprzejmie Morton Sharkey,
wcuąż jeszcze zaskoczony tym, jak daleko posunęła się Lucky.
Kiedy po raz pierwszy przyszła do niego z tym szalonym pomysłem, prawie
roześmiał się jej prosto w twarz.
— Chyba wiesz, że pragniesz niemożliwości — ostrzegał ją. — Panther jest
kontrolowane przez Mickeya Stolliego i Bena Harrisona. A ja wiem z całą
pewnością, że oni nawet nie zechcą się zastanowić nad ewentualną sprzedażą.
— Czy nie zapominasz, że oni tylko prowadzą to studio? — odpowiedziała chłodno
Lucky. — A z tego co słyszę, każdy z nich ciągnie w swoją stronę. Nie przejmuj się,
Morton. Kazałam sprawdzić każdy szczegół. Abe Panther jest wyłącznym
właścicielem studia. Może zrobić, co mu się podoba. A ja chcę, żeby on mi to studio
sprzedał.
— Ten facet ma sto sześć lat — żartował Morton.
— Ma osiemdziesiąt osiem i jest w świetnej formie — odparła pewna siebie Lucky.
Morton Sharkey uważał, że jest to absolutnie niemożliwe. Ale przecież Morton
Sharkey nigdy wcześniej nie miał do czynienia z kimś, kto nosi nazwisko
Santangelo. Kiedy Lucky zabierała się do czegoś, była gotowa na wszystko, a
instynkt podpowiadał jej, że stary Abe Panther z przyjemnością wystawi do wiatru
obu tych oszustów, mężów swoich wnuczek, i pozbawi ich nadziei na przejęcie
studia — jego studia.
Najpierw, w sekrecie przed wszystkimi, odbyły się wstępne negocjacje. Z początku
Abe nie wydawał się zainteresowany, aż w końcu Lucky zdecydowała się przylecieć
do Los Angeles, aby spotkać się z Abe'em w cztery oczy.
Strona 20
Abe Panther mógł być starcem, ale w chwili, kiedy czarne oczy Santangelo spotkały
się z przejrzystym błękitem jego oczu wiedział, że on i Lucky są w gruncie rzeczy
sobie bliscy.
— A co pani właściwie wie o kierowaniu studiem i produkcji filmów? atakował ją.
— Niewiele — odpowiedziała uczciwie. — Ale potrafię poczuć, kiedy jestem na
śmietniku, a to jest właśnie to, w co zamienia się stopniowo pańskie studio. Tani
śmietnik dla wyrobników —jej oczy płonęły. — A więc myślę, że potrafię robić to
samo, tylko lepiej.
— Studio przynosi zyski — zauważył Abe.
— Tak, ale kręci gówniane filmy. A ja chcę, żeby Panther znów było wielkim
studiem, tak jak dawniej. I coś panu powiem — p o t r a f i ę tego dokonać.
Zapewniam pana, to obietnica Santangelo. A nikt, kto nosi to nazwisko, nie łamie
raz danej obietnicy.
Urwała i przyglądała mu się, hipnotyzując go niebezpiecznym blaskiem czarnych
oczu, zanim dodała jeszcze:
— Może się pan założyć.
To mu się natychmiast spodobało. Miała w sobie ducha walki i odwagę, cechy, które
posiadało niewiele kobiet.
Intuicja także nie zawiodła Lucky. Nic nie sprawiłoby Abe'owi takiej przyjemności,
jak nabicie w butelkę Mickeya Stolliego i Bena Harrisona, którzy byli pewni, że
studio zostanie przekazane w ich ręce i że im się ono słusznie należy! Przygotowania
zostały zakończone i potrzebny był już tylko podpis Abe'a.
— Chcę porozmawiać z Lucky w cztery oczy — powiedział Abe, poprawiając się w
krześle. Wszystko było na dobrej drodze, ale Morton czuł, że czeka ich jeszcze jedna
przeszkoda.
— Oczywiście — powiedział, dużo lżej niż mu to naprawdę przyszło. Spojrzał
przelotnie na Lucky, która niemal niedostrzegalnym skinieniem
głowy poleciła mu opuścić pokój. Morton wyszedł.
Inga nie ruszyła się. Pozostała na swoim miejscu, za biurkiem Abe'a, niewzruszony
pomnik szwedzkiego stoicyzmu.
— Wyjdź! — rozkazał Abe podniesionym głosem.
Tylko grymas jej wąskich warg zdradzał niezadowolenie. Wychodząc z pokoju
trzasnęła drzwiami okazując je bardziej dosadnie. Abe kaszlnął.
— Inga nie lubi, żeby jej rozkazywać. Wciąż ma do mnie żal, że nie zrobiłem z niej
gwiazdy — potrząsnął głową. — Nie moja wina. Ona się nie nadaje. Gwiazdy
filmowe muszą mieć dwie cechy charakteru — bez nich nic mają szans — spojrzał
na Lucky z ukosa. — Wiesz, jakie to cechy?
Lucky potaknęła. Znała jego credo na pamięć.
— Muszą dać się lubić i dać się rżnąć — wyrecytowała bez wahania Abe był
zaskoczony.