Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK

Szczegóły
Tytuł Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 T OM C LANCY K ARDYNAŁ Z K REMLA Warszawa 1998 Tytuł oryginału The Cardinal of the Kremlin Wydanie drugie Strona 2 ´ SPIS TRESCI ´ SPIS TRESCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 Prolog — Zagro˙zenia — stare, nowe i ponadczasowe . . . . . . . . . . . . 11 Przyj˛ecie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31 KLIPER HERBACIANY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64 Znu˙zony lis. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 118 Jasne gwiazdy i szybkie okr˛ety . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 167 Oko w˛ez˙ a — paszcza smoka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197 Pierwsze ostrze˙zenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227 2 Strona 3 Katalizatory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 252 Przekazanie materiału . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 289 Okazje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 329 Ocena strat . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 364 Przedsi˛ewzi˛ecia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 418 Sukces i pora˙zka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 442 Narady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 485 Zmiany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 516 Kulminacja. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 556 Ocena szkód . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 593 Zmowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 636 Przewaga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 679 Podró˙znicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 717 Klucz do przeznaczenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 734 Pierwsze rozdanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 780 ´ Smiałe przedsi˛ewzi˛ecia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 833 3 Strona 4 Doskonale opracowane plany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 879 Reguły gry . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 924 Wszyscy gotowi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 969 Wbrew prawom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1029 Konszachty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1103 Epilog — Wspólnota . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1117 4 Strona 5 Pułkownikowi F. Carterowi Cobbowi i jego z˙ onie Strona 6 Przeprosiny W pierwszym wydaniu „Bez skrupułów” znalazł si˛e fragment wiersza, który trafił do mnie przypadkiem, i którego tytułu ani nazwiska autora nie byłem w stanie ustali´c. Wiersz ten wydał mi si˛e idealny jako epitafium dla mojego przyjaciela Kyle’a Haydoc- ka, który zmarł na raka w wieku 8 lat i 26 dni — dla mnie zawsze b˛edzie z nami. Pó´zniej dowiedziałem si˛e, z˙ e tytuł tego wiersza brzmi „Ascension”, a autorka˛ tych wspaniałych strof jest Colleen Hitchcock, niezwykle utalentowana poetka z Minnesoty. Chciałbym skorzysta´c z okazji i poleci´c jej wiersz wszystkim studentom literatury. Mam nadziej˛e, z˙ e jej poezja wywrze na nich równie wielkie wra˙zenie, tak jak to si˛e stało w moim przypadku. Strona 7 . . . Miło´sc´ nie miło´scia,˛ Je˙zeli zmiana skłoni ja˛ do zdrady, Albo odst˛epca skusi niestało´scia.˛ O nie! Lecz miło´sc´ jest pochodnia˛ trwała,˛ Patrzy na burz˛e, niczym nie zachwiana.˛ . . William Shakespeare, Sonet 116 (przekład Marii Sułkowskiej) Strona 8 . . . Działania szpiegów, sabota˙zystów i tajnych agentów uwa˙za si˛e powszechnie za wykraczajace ˛ poza prawa pa´nstwowe i mi˛edzy- narodowe. Dlatego napi˛etnowane sa˛ jako sprzeczne z wszelkimi uznanymi zasadami post˛epowania. Mimo to, jak wykazuje histo- ria, z˙ adne pa´nstwo z działa´n takich nie rezygnuje, je˙zeli słu˙za˛ one z˙ ywotnym interesom narodowym. Marszałek polny wicehrabia Montgomery of Alamein Strona 9 Ró˙znica mi˛edzy człowiekiem dobrym a złym polega na motywie działania. William James Strona 10 Podzi˛ekowania Je˙zeli kiedykolwiek rzucano perły przed wieprze, to chyba wówczas, gdy liczni przedstawiciele s´rodowiska naukowego starali si˛e wyja´sni´c mi teoretyczne i praktyczne aspekty obrony strategicznej. Winien jestem podzi˛ekowania Gregory’emu Barryemu, Bruce’owi, Russowi, Tomowi, Danny’emu, Bobowi i Jimowi. Wiele zawdzi˛ecza im równie˙z nasz kraj, a kiedy´s zawdzi˛ecza´c b˛edzie s´wiat. Specjalne podzi˛ekowania nale˙za˛ si˛e tak˙ze Chrisowi Larssonowi oraz firmie Space Media Network za dostarczenie zdj˛ec´ satelitarnych. Wykonane przez nich „zobrazowa- nia przestrzenne” dały paru osobom powód do niepokoju — a to zaledwie poczatek. ˛ .. Strona 11 Prolog — Zagro˙zenia — stare, nowe i ponadczasowe Zwali go Łucznikiem. Był to tytuł zaszczytny, chocia˙z jego ziomkowie odrzucili łuki ponad sto lat temu, gdy poznali bro´n palna.˛ To imi˛e cz˛es´ciowo odzwierciedlało ponad- czasowa˛ istot˛e walki. Pierwszym z zachodnich naje´zd´zców — bo tak o nich my´sleli — był Aleksander Wielki. Po nim przyszli inni. W ko´ncu wszyscy ponie´sli kl˛esk˛e. Plemio- na afga´nskie za powód swego oporu podawały obron˛e islamu, ale pełna determinacji 11 Strona 12 odwaga tych ludzi stanowiła w takim samym stopniu cz˛es´c´ ich rasowego dziedzictwa, jak ich ciemne, bezlitosne oczy. Łucznik był człowiekiem młodym — i jednocze´snie starym. W chwilach, gdy miał okazj˛e, a tak˙ze ch˛ec´ , wykapa´ ˛ c si˛e w górskim strumieniu, ka˙zdy mógł dostrzec młode mi˛es´nie trzydziestolatka. Były to j˛edrne mi˛es´nie człowieka, dla którego wspinaczka na kilkusetmetrowa˛ skał˛e była czym´s równie powszednim i nie zasługujacym ˛ na uwag˛e, jak spacer do najbli˙zszej skrzynki pocztowej. To oczy miał stare. Afga´nczycy sa˛ lud´zmi przystojnymi, jednak ich szczere twarze i jasna skóra, poddane działaniu sło´nca, wiatru i kurzu traca˛ szybko znamiona młodo- s´ci, wskutek czego wygladaj ˛ a˛ cz˛esto na starszych ni˙z sa˛ w rzeczywisto´sci. W przypadku Łucznika przyczyna˛ nie był wiatr. Jeszcze trzy lata temu Łucznik — absolwent koled˙zu był nauczycielem matematyki w kraju, gdzie za wystarczajac ˛ a˛ edukacj˛e uwa˙zano umie- ´ etego Koranu. O˙zenił si˛e wcze´snie, jak to było w zwyczaju w jego j˛etno´sc´ czytania Swi˛ ojczy´znie, i dochował dwójki dzieci. Ale z˙ ona i córka zgin˛eły. Zabiły je rakiety wy- strzelone przez my´sliwiec szturmowy Su-24. Syn zaginał. ˛ Został porwany. Najpierw radzieckie lotnictwo zrównało z ziemia˛ rodzinna˛ wie´s z˙ ony, potem z˙ ołnierze zabili po- 12 Strona 13 zostałych przy z˙ yciu dorosłych. Sieroty odesłano do Zwiazku ˛ Radzieckiego, gdzie mia- ły by´c nauczane i szkolone innymi „nowoczesnymi” metodami. A wszystko przez to, z˙ e jego z˙ ona chciała, aby babka zobaczyła swe wnuki przed s´miercia.˛ I dlatego, jak wspominał Łucznik, z˙ e ostrzelano radziecki patrol o kilka kilometrów od tej wła´snie wsi. W dniu, w którym dowiedział si˛e o zdarzeniu — a było to w tydzie´n po fakcie — nauczyciel algebry i geometrii poukładał równo ksia˙ ˛zki na swym biurku i opu´scił mia- steczko Ghazni udajac ˛ si˛e w góry. Wrócił tam tydzie´n pó´zniej po zmroku i udowodnił, z˙ e godzien jest swego dziedzictwa zabijajac ˛ trzech z˙ ołnierzy radzieckich i zabierajac ˛ ich bro´n. Pierwszego zdobycznego Kałasznikowa miał do tej pory. Nie dlatego jednak nazwano go Łucznikiem. Dowódca oddziałku mud˙zahedinów, „bojowników o wolno´sc´ ”, był przywódca˛ spostrzegawczym. Nie patrzył z góry na przy- bysza, który młodo´sc´ sp˛edził w szkołach uczac ˛ si˛e cudzoziemskich zwyczajów. Nie miał mu te˙z za złe poczatkowego ˛ braku wiary. Kiedy nauczyciel przyłaczył ˛ si˛e do grupy, jego znajomo´sc´ islamu była bardzo pobie˙zna. Dowódca pami˛etał rz˛esiste łzy, padajace ˛ jak deszcz z oczu młodego człowieka, gdy imam pocieszał go, pouczajac ˛ o woli Allaha. W ciagu ˛ miesiaca ˛ stał si˛e najbardziej bezwzgl˛ednym i najwaleczniejszym członkiem 13 Strona 14 oddziału, co było oczywistym wyrazem boskich zamiarów. To jego wysłał dowódca do ˛ swa˛ wiedz˛e i znajomo´sc´ cyfr nauczył si˛e posługiwa´c rakie- Pakistanu, by wykorzystujac tami ziemia-powietrze. Pierwszymi pociskami, w jakie wyposa˙zył mud˙zahedinów spo- kojny, powa˙zny człowiek z Amerikastanu, były radzieckie SA-7, zwane przez Rosjan „strzałami”. Te przeno´sne wyrzutnie rakietowe były skuteczne jedynie przy ogromnej zr˛eczno´sci, która cechowała tylko nielicznych. W´sród nich najlepszym był nauczyciel. I wła´snie ze wzgl˛edu na jego sprawno´sc´ w posługiwaniu si˛e rosyjskimi „strzałami” członkowie oddziału zacz˛eli go nazywa´c Łucznikiem. Teraz miał ze soba˛ nowy pocisk, ameryka´nskiego Stingera, ale wszystkie rakiety ziemia-powietrze nazywano w tym oddziale, a nawet w całej dolinie, „strzałami” — narz˛edziami Łucznika. Le˙zał jakie´s sto metrów poni˙zej wierzchołka wzgórza, na ostrej skalnej grani, z której mógł obserwowa´c cała˛ lodowcowa˛ dolin˛e. Obok usadowił si˛e jego zwiadowca, Abdul. Imi˛e odpowiednie, gdy˙z Abdul znaczy tyle co „słu˙zacy”, ˛ a chłopak niósł dwa zapasowe pociski do wyrzutni. Co wa˙zniejsze, miał sokole oczy. Były to oczy płonace ˛ — oczy sieroty. 14 Strona 15 Wzrok Łucznika przeszukiwał górzysty teren, szczególnie skaliste kraw˛edzie. W je- go z´ renicach odbijały si˛e niezliczone lata zmaga´n. To powa˙zny człowiek, ten Łucznik. Przyjazny, rzadko jednak widywano u´smiech na jego twarzy. Nie próbował znale´zc´ dla ˛ c swego smutku ze s´wie˙zym z˙ alem siebie nowej narzeczonej, nie próbował te˙z połaczy´ której´s z wdów. W jego z˙ yciu było miejsce na jedna˛ tylko nami˛etno´sc´ . — Tam — powiedział spokojnie Abdul, wskazujac ˛ r˛eka˛ kierunek. — Widz˛e — potwierdził Łucznik. Walka w kotlinie, jedna z wielu toczonych tego dnia, trwała ju˙z pół godziny, wy- ˛ długo, by radzieccy z˙ ołnierze otrzymali wsparcie s´migłowców z bazy znaj- starczajaco dujacej ˛ si˛e dwadzie´scia kilometrów za nast˛epnym pasmem górskim. Dostrzegli Mi-24, gdy sło´nce błysn˛eło w oszklonym nosie: przemykał si˛e nad górskim grzbietem o dzie- si˛ec´ kilometrów od nich. Jeszcze wy˙zej, ju˙z poza ich zasi˛egiem, kra˙ ˛zył dwusilnikowy transportowiec An-26, wypełniony aparatura˛ obserwacyjna˛ i radiowa˛ do koordynowa- nia działa´n w powietrzu i na ziemi. Ale oczy Łucznika s´ledziły tylko Mi-24, s´migłowiec szturmowy napchany rakietami i amunicja,˛ który otrzymywał teraz informacje od kra- ˛ z˙ acego ˛ samolotu dowodzenia. 15 Strona 16 Stingery okazały si˛e niezbyt przyjemna˛ niespodzianka˛ dla Rosjan. Ich taktyka wal- ki z powietrza zmieniała si˛e z dnia na dzie´n, starajac ˛ si˛e sprosta´c nowemu zagro˙zeniu. Dolina była gł˛eboka, lecz w˛ez˙ sza ni˙z inne w okolicy. By uderzy´c na walczacych ˛ to- warzyszy Łucznika, pilot musiał przelecie´c wzdłu˙z tej kamiennej alei. Powinien lecie´c do´sc´ wysoko, co najmniej tysiac ˛ metrów nad jej dnem, w obawie przed Stingerem, który mógł wraz z obsługa˛ znajdowa´c si˛e gdzie´s w´sród strzelajacych. ˛ Łucznik widział zygzakowaty lot s´migłowca, dzi˛eki któremu pilot mógł obserwowa´c teren i wybiera´c dalsza˛ tras˛e. Tak jak si˛e spodziewał, maszyna nadleciała od zawietrznej, dzi˛eki czemu wiatr powstrzymał łoskot wirnika na kilka dodatkowych bardzo istotnych sekund. Ra- dioodbiornik w kra˙ ˛zacym ˛ wy˙zej samolocie nastawiony był na cz˛estotliwo´sc´ u˙zywana˛ przez mud˙zahedinów, co pozwalało Rosjanom słysze´c ostrze˙zenia o swoim zbli˙zaniu si˛e, a tak˙ze zorientowa´c si˛e w miejscu ukrycia grupy z wyrzutnia.˛ Abdul rzeczywi´scie miał radio, ale wyłaczone ˛ i wepchni˛ete w zwoje odzienia. Łucznik powoli podniósł wyrzutni˛e i skierował jej dwucz˛es´ciowy celownik na le- ˛ ku nim s´migłowiec. Kciukiem właczył cacy ˛ zasilanie i wsparł policzek na prowadnicy. Natychmiast usłyszał s´wiergot bloku naprowadzania. Pilot dokonał ju˙z oceny sytuacji 16 Strona 17 i podjał ˛ decyzj˛e. Do pierwszego ataku schodził na drugim ko´ncu doliny, poza zasi˛egiem rakiet. Nos s´migłowca opuszczał si˛e ku dołowi, a strzelec siedzacy ˛ z przodu, troch˛e po- ni˙zej pilota, kierował celowniki na obszar, na którym znajdowali si˛e mud˙zahedini. Na dnie doliny pojawił si˛e dym. To Rosjanie u˙zyli mo´zdzierzy, by wskaza´c swoim, gdzie ´ znajdowali si˛e ich dr˛eczyciele. Smigłowiec nieco zmienił kurs. Teraz z podwieszonych wyrzutni rakiet strzeliły smugi ognia — pierwsza salwa pocisków pomkn˛eła w dół. Nagle ukazała si˛e inna smuga dymu, tym razem biegnaca ´ ˛ w gór˛e. Smigłowiec szarp- ˛ w lewo, a smuga pomkn˛eła ku niebu, do´sc´ daleko od maszyny, ale wyra´znie wska- nał zujac ˛ na niebezpiecze´nstwo w dole. Tak w ka˙zdym razie my´slał pilot. Dłonie Łucznika ´ zacisn˛eły si˛e na wyrzutni. Smigłowiec ze´slizgiwał si˛e prosto na niego, rosnac ˛ szyb- ko w wewn˛etrznym pier´scieniu celownika. Był ju˙z w zasi˛egu strzału. Łucznik nacisnał ˛ kciukiem lewej dłoni przycisk zwalniajacy ˛ z˙ yroskop. Czujnik podczerwieni w głowicy Stingera po raz pierwszy poczuł ciepło promieniujace ˛ z turbin Mi-24. D´zwi˛ek przeno- szony prowadnica,˛ przez policzek do ucha, zmienił si˛e. Głowica uchwyciła ju˙z swój cel. Pilot s´migłowca postanowił ostrzela´c obszar, z którego odpalono w jego kierunku „rakiet˛e”. Przeleciał jeszcze troch˛e w lewo i zaczał ˛ nawraca´c. Ostro˙znie badajac ˛ skały, 17 Strona 18 z których wyleciała rakieta, nie´swiadomie skierował dysze wylotowe silników niemal prosto na Łucznika. Teraz rakieta wyskrzeczała Łucznikowi swoja˛ gotowo´sc´ , ale on cierpliwie czekał. Starał si˛e my´sle´c jak jego przeciwnik. Sadził, ˛ z˙ e pilot podleci jeszcze bli˙zej, zanim zacznie ostrzeliwa´c znienawidzonych Afga´nczyków. Tak te˙z zrobił. Gdy s´migłowiec znalazł si˛e ju˙z o jakie´s tysiac ˛ metrów od niego, Łucznik odetchnał ˛ gł˛eboko, wział ˛ lekkie przewy˙zszenie celu i wyszeptał krótka˛ modlitw˛e zemsty. Prawie nie zauwa˙zył, kiedy nacisnał ˛ spust. Wyrzutnia podskoczyła w jego r˛ekach. Stinger wzbił si˛e lekkim łukiem, a potem po- mknał ˛ w dół ku swemu celowi. Łucznik miał wystarczajaco ˛ dobry wzrok, by zobaczy´c rakiet˛e, cho´c smu˙zka dymu, jaka˛ za soba˛ ciagn˛ ˛ eła, była ledwo widoczna. Lotki ma- newrowe poruszyły si˛e o ułamek milimetra, posłuszne rozkazom przekazywanym przez komputerowy mózg rakiety — mikroprocesor wielko´sci znaczka pocztowego. W kra- ˛ z˙ acym ˛ wysoko An-26 obserwator zauwa˙zył mały obłoczek kurzu i wyciagn ˛ ał˛ r˛ek˛e po mikrofon, by przekaza´c ostrze˙zenie, ale zanim go ujał, ˛ rakieta trafiła w cel. 18 Strona 19 Pocisk uderzył w jeden z silników s´migłowca i eksplodował. Maszyna została na- tychmiast sparali˙zowana. Wał nap˛edowy wirnika ogonowego został rozerwany i s´mi- głowiec zaczał ˛ gwałtownie obraca´c si˛e w lewo. Strzelec nadał goraczkowe ˛ wezwanie o pomoc. Tymczasem pilot, chcac ˛ w autorotacji sprowadzi´c maszyn˛e na ziemi˛e, goracz- ˛ kowo wypatrywał kawałka płaskiego miejsca. Przełaczył ˛ silnik na bieg jałowy i zwolnił d´zwigni˛e skoku ogólnego. Ze wzrokiem utkwionym w płaszczyzn˛e wielko´sci kortu te- nisowego wyłaczył ˛ urzadzenia ˛ i uruchomił pokładowy system ga´sniczy. Jak wi˛ekszo´sc´ lotników, najbardziej bał si˛e po˙zaru, ale ju˙z wkrótce miał si˛e przekona´c, z˙ e nie to było najgorsze. Łucznik patrzył, jak Mi-24 uderza nosem o skalisty wyst˛ep, jakie´s dwadzie´scia me- trów poni˙zej jego stanowiska. Co ciekawe, mimo rozbicia si˛e maszyny po˙zar nie wy- ´ buchł. Smigłowiec przetoczył si˛e jeszcze jak bł˛edny, potem ogon zarzuciło przed dziób i maszyna spocz˛eła na burcie. Łucznik pobiegł w dół, a za nim Abdul. Dotarcie na miejsce zaj˛eło im pi˛ec´ minut. Pilot szarpał si˛e w pasach wiszac ˛ głowa˛ w dół. Czuł ból, ale dzi˛eki temu wiedział, z˙ e z˙ yje. Nowy model s´migłowca miał zamontowane usprawnione systemy zabezpiecza- 19 Strona 20 jace, ˛ dzi˛eki którym zawdzi˛eczał prze˙zycie. Szybko si˛e zorientował, z˙ e strzelec nie z˙ yje: wisiał nieruchomo z przodu, ze złamanym karkiem i r˛ekami wyciagni˛ ˛ etymi bezwładnie ku ziemi. Nie mógł sobie jednak pozwoli´c na wzruszenie. Fotel był pogi˛ety, a osłona ka- biny zgruchotana tak, z˙ e jej metalowe z˙ ebra stały si˛e wi˛ezieniem. Na dodatek d´zwignia otwierania awaryjnego zaci˛eła si˛e, a ładunki odstrzeliwujace ˛ drzwi nie zadziałały. Wy- ciagn ˛ ał˛ pistolet i zaczał ˛ strzela´c w metalowe wr˛egi. Zastanawiał si˛e czy An-26 usłyszał ich wołanie o pomoc i czy s´migłowiec ratowniczy leci ju˙z ku nim. Nadajnik awaryjny miał w kieszeni kombinezonu i zamierzał go u˙zy´c natychmiast po wydostaniu si˛e z roz- bitej maszyny. Podwa˙zajac ˛ i odginajac ˛ metal pociał ˛ sobie r˛ece do krwi, ale udało mu si˛e uwolni´c z kabiny. . . Gdy oswobodził si˛e z pasów i wyczołgał na skaliste podło˙ze, jeszcze raz podzi˛ekował losowi za to, z˙ e nie było mu dane zako´nczy´c z˙ ycia w słupie tłu- stego dymu. Miał złamana˛ lewa˛ nog˛e. Postrz˛epiony koniec białej ko´sci przebił materiał kombinezonu. Mimo gł˛ebokiego szoku, w jakim si˛e znajdował, widok rany przeraził go. Wsunał ˛ do kabury pusty ju˙z pistolet i wział ˛ jaki´s kawałek metalu, który mógł mu słu˙zy´c za lask˛e. Musiał ucieka´c. Doku´stykał do ko´nca skalnego wyst˛epu i zobaczył s´cie˙zk˛e. Do swoich miał trzy kilometry. Ju˙z miał zacza´ ˛c schodzi´c, kiedy usłyszał co´s za soba.˛ Ob- 20