Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK
Szczegóły |
Tytuł |
Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Clancy_Tom_-_Kardynal_z_Kremla.BLACK - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
T OM C LANCY
K ARDYNAŁ Z K REMLA
Warszawa 1998
Tytuł oryginału The Cardinal of the Kremlin
Wydanie drugie
Strona 2
´
SPIS TRESCI
´
SPIS TRESCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
Prolog — Zagro˙zenia — stare, nowe i ponadczasowe . . . . . . . . . . . . 11
Przyj˛ecie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31
KLIPER HERBACIANY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64
Znu˙zony lis. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 118
Jasne gwiazdy i szybkie okr˛ety . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 167
Oko w˛ez˙ a — paszcza smoka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197
Pierwsze ostrze˙zenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227
2
Strona 3
Katalizatory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 252
Przekazanie materiału . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 289
Okazje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 329
Ocena strat . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 364
Przedsi˛ewzi˛ecia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 418
Sukces i pora˙zka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 442
Narady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 485
Zmiany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 516
Kulminacja. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 556
Ocena szkód . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 593
Zmowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 636
Przewaga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 679
Podró˙znicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 717
Klucz do przeznaczenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 734
Pierwsze rozdanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 780
´
Smiałe przedsi˛ewzi˛ecia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 833
3
Strona 4
Doskonale opracowane plany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 879
Reguły gry . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 924
Wszyscy gotowi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 969
Wbrew prawom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1029
Konszachty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1103
Epilog — Wspólnota . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1117
4
Strona 5
Pułkownikowi F. Carterowi Cobbowi i jego z˙ onie
Strona 6
Przeprosiny
W pierwszym wydaniu „Bez skrupułów” znalazł si˛e fragment wiersza, który trafił
do mnie przypadkiem, i którego tytułu ani nazwiska autora nie byłem w stanie ustali´c.
Wiersz ten wydał mi si˛e idealny jako epitafium dla mojego przyjaciela Kyle’a Haydoc-
ka, który zmarł na raka w wieku 8 lat i 26 dni — dla mnie zawsze b˛edzie z nami.
Pó´zniej dowiedziałem si˛e, z˙ e tytuł tego wiersza brzmi „Ascension”, a autorka˛ tych
wspaniałych strof jest Colleen Hitchcock, niezwykle utalentowana poetka z Minnesoty.
Chciałbym skorzysta´c z okazji i poleci´c jej wiersz wszystkim studentom literatury. Mam
nadziej˛e, z˙ e jej poezja wywrze na nich równie wielkie wra˙zenie, tak jak to si˛e stało
w moim przypadku.
Strona 7
. . . Miło´sc´ nie miło´scia,˛
Je˙zeli zmiana skłoni ja˛ do zdrady,
Albo odst˛epca skusi niestało´scia.˛
O nie! Lecz miło´sc´ jest pochodnia˛ trwała,˛
Patrzy na burz˛e, niczym nie zachwiana.˛ . .
William Shakespeare, Sonet 116
(przekład Marii Sułkowskiej)
Strona 8
. . . Działania szpiegów, sabota˙zystów i tajnych agentów uwa˙za si˛e
powszechnie za wykraczajace
˛ poza prawa pa´nstwowe i mi˛edzy-
narodowe. Dlatego napi˛etnowane sa˛ jako sprzeczne z wszelkimi
uznanymi zasadami post˛epowania. Mimo to, jak wykazuje histo-
ria, z˙ adne pa´nstwo z działa´n takich nie rezygnuje, je˙zeli słu˙za˛ one
z˙ ywotnym interesom narodowym.
Marszałek polny wicehrabia
Montgomery of Alamein
Strona 9
Ró˙znica mi˛edzy człowiekiem dobrym a złym polega na motywie działania.
William James
Strona 10
Podzi˛ekowania
Je˙zeli kiedykolwiek rzucano perły przed wieprze, to chyba wówczas, gdy liczni
przedstawiciele s´rodowiska naukowego starali si˛e wyja´sni´c mi teoretyczne i praktyczne
aspekty obrony strategicznej. Winien jestem podzi˛ekowania Gregory’emu Barryemu,
Bruce’owi, Russowi, Tomowi, Danny’emu, Bobowi i Jimowi. Wiele zawdzi˛ecza im
równie˙z nasz kraj, a kiedy´s zawdzi˛ecza´c b˛edzie s´wiat.
Specjalne podzi˛ekowania nale˙za˛ si˛e tak˙ze Chrisowi Larssonowi oraz firmie Space
Media Network za dostarczenie zdj˛ec´ satelitarnych. Wykonane przez nich „zobrazowa-
nia przestrzenne” dały paru osobom powód do niepokoju — a to zaledwie poczatek.
˛ ..
Strona 11
Prolog — Zagro˙zenia — stare, nowe
i ponadczasowe
Zwali go Łucznikiem. Był to tytuł zaszczytny, chocia˙z jego ziomkowie odrzucili łuki
ponad sto lat temu, gdy poznali bro´n palna.˛ To imi˛e cz˛es´ciowo odzwierciedlało ponad-
czasowa˛ istot˛e walki. Pierwszym z zachodnich naje´zd´zców — bo tak o nich my´sleli —
był Aleksander Wielki. Po nim przyszli inni. W ko´ncu wszyscy ponie´sli kl˛esk˛e. Plemio-
na afga´nskie za powód swego oporu podawały obron˛e islamu, ale pełna determinacji
11
Strona 12
odwaga tych ludzi stanowiła w takim samym stopniu cz˛es´c´ ich rasowego dziedzictwa,
jak ich ciemne, bezlitosne oczy.
Łucznik był człowiekiem młodym — i jednocze´snie starym. W chwilach, gdy miał
okazj˛e, a tak˙ze ch˛ec´ , wykapa´
˛ c si˛e w górskim strumieniu, ka˙zdy mógł dostrzec młode
mi˛es´nie trzydziestolatka. Były to j˛edrne mi˛es´nie człowieka, dla którego wspinaczka na
kilkusetmetrowa˛ skał˛e była czym´s równie powszednim i nie zasługujacym
˛ na uwag˛e,
jak spacer do najbli˙zszej skrzynki pocztowej.
To oczy miał stare. Afga´nczycy sa˛ lud´zmi przystojnymi, jednak ich szczere twarze
i jasna skóra, poddane działaniu sło´nca, wiatru i kurzu traca˛ szybko znamiona młodo-
s´ci, wskutek czego wygladaj
˛ a˛ cz˛esto na starszych ni˙z sa˛ w rzeczywisto´sci. W przypadku
Łucznika przyczyna˛ nie był wiatr. Jeszcze trzy lata temu Łucznik — absolwent koled˙zu
był nauczycielem matematyki w kraju, gdzie za wystarczajac ˛ a˛ edukacj˛e uwa˙zano umie-
´ etego Koranu. O˙zenił si˛e wcze´snie, jak to było w zwyczaju w jego
j˛etno´sc´ czytania Swi˛
ojczy´znie, i dochował dwójki dzieci. Ale z˙ ona i córka zgin˛eły. Zabiły je rakiety wy-
strzelone przez my´sliwiec szturmowy Su-24. Syn zaginał.
˛ Został porwany. Najpierw
radzieckie lotnictwo zrównało z ziemia˛ rodzinna˛ wie´s z˙ ony, potem z˙ ołnierze zabili po-
12
Strona 13
zostałych przy z˙ yciu dorosłych. Sieroty odesłano do Zwiazku
˛ Radzieckiego, gdzie mia-
ły by´c nauczane i szkolone innymi „nowoczesnymi” metodami. A wszystko przez to,
z˙ e jego z˙ ona chciała, aby babka zobaczyła swe wnuki przed s´miercia.˛ I dlatego, jak
wspominał Łucznik, z˙ e ostrzelano radziecki patrol o kilka kilometrów od tej wła´snie
wsi. W dniu, w którym dowiedział si˛e o zdarzeniu — a było to w tydzie´n po fakcie —
nauczyciel algebry i geometrii poukładał równo ksia˙
˛zki na swym biurku i opu´scił mia-
steczko Ghazni udajac
˛ si˛e w góry. Wrócił tam tydzie´n pó´zniej po zmroku i udowodnił,
z˙ e godzien jest swego dziedzictwa zabijajac
˛ trzech z˙ ołnierzy radzieckich i zabierajac
˛
ich bro´n. Pierwszego zdobycznego Kałasznikowa miał do tej pory.
Nie dlatego jednak nazwano go Łucznikiem. Dowódca oddziałku mud˙zahedinów,
„bojowników o wolno´sc´ ”, był przywódca˛ spostrzegawczym. Nie patrzył z góry na przy-
bysza, który młodo´sc´ sp˛edził w szkołach uczac
˛ si˛e cudzoziemskich zwyczajów. Nie
miał mu te˙z za złe poczatkowego
˛ braku wiary. Kiedy nauczyciel przyłaczył
˛ si˛e do grupy,
jego znajomo´sc´ islamu była bardzo pobie˙zna. Dowódca pami˛etał rz˛esiste łzy, padajace
˛
jak deszcz z oczu młodego człowieka, gdy imam pocieszał go, pouczajac
˛ o woli Allaha.
W ciagu
˛ miesiaca
˛ stał si˛e najbardziej bezwzgl˛ednym i najwaleczniejszym członkiem
13
Strona 14
oddziału, co było oczywistym wyrazem boskich zamiarów. To jego wysłał dowódca do
˛ swa˛ wiedz˛e i znajomo´sc´ cyfr nauczył si˛e posługiwa´c rakie-
Pakistanu, by wykorzystujac
tami ziemia-powietrze. Pierwszymi pociskami, w jakie wyposa˙zył mud˙zahedinów spo-
kojny, powa˙zny człowiek z Amerikastanu, były radzieckie SA-7, zwane przez Rosjan
„strzałami”. Te przeno´sne wyrzutnie rakietowe były skuteczne jedynie przy ogromnej
zr˛eczno´sci, która cechowała tylko nielicznych. W´sród nich najlepszym był nauczyciel.
I wła´snie ze wzgl˛edu na jego sprawno´sc´ w posługiwaniu si˛e rosyjskimi „strzałami”
członkowie oddziału zacz˛eli go nazywa´c Łucznikiem.
Teraz miał ze soba˛ nowy pocisk, ameryka´nskiego Stingera, ale wszystkie rakiety
ziemia-powietrze nazywano w tym oddziale, a nawet w całej dolinie, „strzałami” —
narz˛edziami Łucznika. Le˙zał jakie´s sto metrów poni˙zej wierzchołka wzgórza, na ostrej
skalnej grani, z której mógł obserwowa´c cała˛ lodowcowa˛ dolin˛e. Obok usadowił si˛e jego
zwiadowca, Abdul. Imi˛e odpowiednie, gdy˙z Abdul znaczy tyle co „słu˙zacy”,
˛ a chłopak
niósł dwa zapasowe pociski do wyrzutni. Co wa˙zniejsze, miał sokole oczy. Były to oczy
płonace
˛ — oczy sieroty.
14
Strona 15
Wzrok Łucznika przeszukiwał górzysty teren, szczególnie skaliste kraw˛edzie. W je-
go z´ renicach odbijały si˛e niezliczone lata zmaga´n. To powa˙zny człowiek, ten Łucznik.
Przyjazny, rzadko jednak widywano u´smiech na jego twarzy. Nie próbował znale´zc´ dla
˛ c swego smutku ze s´wie˙zym z˙ alem
siebie nowej narzeczonej, nie próbował te˙z połaczy´
której´s z wdów. W jego z˙ yciu było miejsce na jedna˛ tylko nami˛etno´sc´ .
— Tam — powiedział spokojnie Abdul, wskazujac
˛ r˛eka˛ kierunek.
— Widz˛e — potwierdził Łucznik.
Walka w kotlinie, jedna z wielu toczonych tego dnia, trwała ju˙z pół godziny, wy-
˛ długo, by radzieccy z˙ ołnierze otrzymali wsparcie s´migłowców z bazy znaj-
starczajaco
dujacej
˛ si˛e dwadzie´scia kilometrów za nast˛epnym pasmem górskim. Dostrzegli Mi-24,
gdy sło´nce błysn˛eło w oszklonym nosie: przemykał si˛e nad górskim grzbietem o dzie-
si˛ec´ kilometrów od nich. Jeszcze wy˙zej, ju˙z poza ich zasi˛egiem, kra˙
˛zył dwusilnikowy
transportowiec An-26, wypełniony aparatura˛ obserwacyjna˛ i radiowa˛ do koordynowa-
nia działa´n w powietrzu i na ziemi. Ale oczy Łucznika s´ledziły tylko Mi-24, s´migłowiec
szturmowy napchany rakietami i amunicja,˛ który otrzymywał teraz informacje od kra-
˛
z˙ acego
˛ samolotu dowodzenia.
15
Strona 16
Stingery okazały si˛e niezbyt przyjemna˛ niespodzianka˛ dla Rosjan. Ich taktyka wal-
ki z powietrza zmieniała si˛e z dnia na dzie´n, starajac
˛ si˛e sprosta´c nowemu zagro˙zeniu.
Dolina była gł˛eboka, lecz w˛ez˙ sza ni˙z inne w okolicy. By uderzy´c na walczacych
˛ to-
warzyszy Łucznika, pilot musiał przelecie´c wzdłu˙z tej kamiennej alei. Powinien lecie´c
do´sc´ wysoko, co najmniej tysiac
˛ metrów nad jej dnem, w obawie przed Stingerem,
który mógł wraz z obsługa˛ znajdowa´c si˛e gdzie´s w´sród strzelajacych.
˛ Łucznik widział
zygzakowaty lot s´migłowca, dzi˛eki któremu pilot mógł obserwowa´c teren i wybiera´c
dalsza˛ tras˛e. Tak jak si˛e spodziewał, maszyna nadleciała od zawietrznej, dzi˛eki czemu
wiatr powstrzymał łoskot wirnika na kilka dodatkowych bardzo istotnych sekund. Ra-
dioodbiornik w kra˙
˛zacym
˛ wy˙zej samolocie nastawiony był na cz˛estotliwo´sc´ u˙zywana˛
przez mud˙zahedinów, co pozwalało Rosjanom słysze´c ostrze˙zenia o swoim zbli˙zaniu
si˛e, a tak˙ze zorientowa´c si˛e w miejscu ukrycia grupy z wyrzutnia.˛ Abdul rzeczywi´scie
miał radio, ale wyłaczone
˛ i wepchni˛ete w zwoje odzienia.
Łucznik powoli podniósł wyrzutni˛e i skierował jej dwucz˛es´ciowy celownik na le-
˛ ku nim s´migłowiec. Kciukiem właczył
cacy ˛ zasilanie i wsparł policzek na prowadnicy.
Natychmiast usłyszał s´wiergot bloku naprowadzania. Pilot dokonał ju˙z oceny sytuacji
16
Strona 17
i podjał
˛ decyzj˛e. Do pierwszego ataku schodził na drugim ko´ncu doliny, poza zasi˛egiem
rakiet. Nos s´migłowca opuszczał si˛e ku dołowi, a strzelec siedzacy
˛ z przodu, troch˛e po-
ni˙zej pilota, kierował celowniki na obszar, na którym znajdowali si˛e mud˙zahedini. Na
dnie doliny pojawił si˛e dym. To Rosjanie u˙zyli mo´zdzierzy, by wskaza´c swoim, gdzie
´
znajdowali si˛e ich dr˛eczyciele. Smigłowiec nieco zmienił kurs. Teraz z podwieszonych
wyrzutni rakiet strzeliły smugi ognia — pierwsza salwa pocisków pomkn˛eła w dół.
Nagle ukazała si˛e inna smuga dymu, tym razem biegnaca ´
˛ w gór˛e. Smigłowiec szarp-
˛ w lewo, a smuga pomkn˛eła ku niebu, do´sc´ daleko od maszyny, ale wyra´znie wska-
nał
zujac
˛ na niebezpiecze´nstwo w dole. Tak w ka˙zdym razie my´slał pilot. Dłonie Łucznika
´
zacisn˛eły si˛e na wyrzutni. Smigłowiec ze´slizgiwał si˛e prosto na niego, rosnac
˛ szyb-
ko w wewn˛etrznym pier´scieniu celownika. Był ju˙z w zasi˛egu strzału. Łucznik nacisnał
˛
kciukiem lewej dłoni przycisk zwalniajacy
˛ z˙ yroskop. Czujnik podczerwieni w głowicy
Stingera po raz pierwszy poczuł ciepło promieniujace
˛ z turbin Mi-24. D´zwi˛ek przeno-
szony prowadnica,˛ przez policzek do ucha, zmienił si˛e. Głowica uchwyciła ju˙z swój
cel. Pilot s´migłowca postanowił ostrzela´c obszar, z którego odpalono w jego kierunku
„rakiet˛e”. Przeleciał jeszcze troch˛e w lewo i zaczał
˛ nawraca´c. Ostro˙znie badajac
˛ skały,
17
Strona 18
z których wyleciała rakieta, nie´swiadomie skierował dysze wylotowe silników niemal
prosto na Łucznika.
Teraz rakieta wyskrzeczała Łucznikowi swoja˛ gotowo´sc´ , ale on cierpliwie czekał.
Starał si˛e my´sle´c jak jego przeciwnik. Sadził,
˛ z˙ e pilot podleci jeszcze bli˙zej, zanim
zacznie ostrzeliwa´c znienawidzonych Afga´nczyków. Tak te˙z zrobił. Gdy s´migłowiec
znalazł si˛e ju˙z o jakie´s tysiac
˛ metrów od niego, Łucznik odetchnał
˛ gł˛eboko, wział
˛ lekkie
przewy˙zszenie celu i wyszeptał krótka˛ modlitw˛e zemsty. Prawie nie zauwa˙zył, kiedy
nacisnał
˛ spust.
Wyrzutnia podskoczyła w jego r˛ekach. Stinger wzbił si˛e lekkim łukiem, a potem po-
mknał
˛ w dół ku swemu celowi. Łucznik miał wystarczajaco
˛ dobry wzrok, by zobaczy´c
rakiet˛e, cho´c smu˙zka dymu, jaka˛ za soba˛ ciagn˛
˛ eła, była ledwo widoczna. Lotki ma-
newrowe poruszyły si˛e o ułamek milimetra, posłuszne rozkazom przekazywanym przez
komputerowy mózg rakiety — mikroprocesor wielko´sci znaczka pocztowego. W kra-
˛
z˙ acym
˛ wysoko An-26 obserwator zauwa˙zył mały obłoczek kurzu i wyciagn
˛ ał˛ r˛ek˛e po
mikrofon, by przekaza´c ostrze˙zenie, ale zanim go ujał,
˛ rakieta trafiła w cel.
18
Strona 19
Pocisk uderzył w jeden z silników s´migłowca i eksplodował. Maszyna została na-
tychmiast sparali˙zowana. Wał nap˛edowy wirnika ogonowego został rozerwany i s´mi-
głowiec zaczał
˛ gwałtownie obraca´c si˛e w lewo. Strzelec nadał goraczkowe
˛ wezwanie
o pomoc. Tymczasem pilot, chcac
˛ w autorotacji sprowadzi´c maszyn˛e na ziemi˛e, goracz-
˛
kowo wypatrywał kawałka płaskiego miejsca. Przełaczył
˛ silnik na bieg jałowy i zwolnił
d´zwigni˛e skoku ogólnego. Ze wzrokiem utkwionym w płaszczyzn˛e wielko´sci kortu te-
nisowego wyłaczył
˛ urzadzenia
˛ i uruchomił pokładowy system ga´sniczy. Jak wi˛ekszo´sc´
lotników, najbardziej bał si˛e po˙zaru, ale ju˙z wkrótce miał si˛e przekona´c, z˙ e nie to było
najgorsze.
Łucznik patrzył, jak Mi-24 uderza nosem o skalisty wyst˛ep, jakie´s dwadzie´scia me-
trów poni˙zej jego stanowiska. Co ciekawe, mimo rozbicia si˛e maszyny po˙zar nie wy-
´
buchł. Smigłowiec przetoczył si˛e jeszcze jak bł˛edny, potem ogon zarzuciło przed dziób
i maszyna spocz˛eła na burcie. Łucznik pobiegł w dół, a za nim Abdul. Dotarcie na
miejsce zaj˛eło im pi˛ec´ minut.
Pilot szarpał si˛e w pasach wiszac
˛ głowa˛ w dół. Czuł ból, ale dzi˛eki temu wiedział,
z˙ e z˙ yje. Nowy model s´migłowca miał zamontowane usprawnione systemy zabezpiecza-
19
Strona 20
jace,
˛ dzi˛eki którym zawdzi˛eczał prze˙zycie. Szybko si˛e zorientował, z˙ e strzelec nie z˙ yje:
wisiał nieruchomo z przodu, ze złamanym karkiem i r˛ekami wyciagni˛
˛ etymi bezwładnie
ku ziemi. Nie mógł sobie jednak pozwoli´c na wzruszenie. Fotel był pogi˛ety, a osłona ka-
biny zgruchotana tak, z˙ e jej metalowe z˙ ebra stały si˛e wi˛ezieniem. Na dodatek d´zwignia
otwierania awaryjnego zaci˛eła si˛e, a ładunki odstrzeliwujace
˛ drzwi nie zadziałały. Wy-
ciagn
˛ ał˛ pistolet i zaczał
˛ strzela´c w metalowe wr˛egi. Zastanawiał si˛e czy An-26 usłyszał
ich wołanie o pomoc i czy s´migłowiec ratowniczy leci ju˙z ku nim. Nadajnik awaryjny
miał w kieszeni kombinezonu i zamierzał go u˙zy´c natychmiast po wydostaniu si˛e z roz-
bitej maszyny. Podwa˙zajac
˛ i odginajac
˛ metal pociał
˛ sobie r˛ece do krwi, ale udało mu
si˛e uwolni´c z kabiny. . . Gdy oswobodził si˛e z pasów i wyczołgał na skaliste podło˙ze,
jeszcze raz podzi˛ekował losowi za to, z˙ e nie było mu dane zako´nczy´c z˙ ycia w słupie tłu-
stego dymu. Miał złamana˛ lewa˛ nog˛e. Postrz˛epiony koniec białej ko´sci przebił materiał
kombinezonu. Mimo gł˛ebokiego szoku, w jakim si˛e znajdował, widok rany przeraził go.
Wsunał
˛ do kabury pusty ju˙z pistolet i wział
˛ jaki´s kawałek metalu, który mógł mu słu˙zy´c
za lask˛e. Musiał ucieka´c. Doku´stykał do ko´nca skalnego wyst˛epu i zobaczył s´cie˙zk˛e. Do
swoich miał trzy kilometry. Ju˙z miał zacza´
˛c schodzi´c, kiedy usłyszał co´s za soba.˛ Ob-
20