Brown_Sandra_Sage_03

Szczegóły
Tytuł Brown_Sandra_Sage_03
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Brown_Sandra_Sage_03 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Brown_Sandra_Sage_03 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Brown_Sandra_Sage_03 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 1 Jej usta były chętne i miękkie w dotyku. Westchnęła, a po­ tem wyszeptała: - Wesołych Świąt. - Wesołych Świąt, Sage. Z uśmiechem otoczyła go ramionami i zaczęła całować jeszcze namiętniej. A może tylko starając się, aby tak wy­ glądało? - Travis! - Co? - Pocałuj mnie. - Już to zrobiłem. - Ale pocałuj mnie tak naprawdę - rzekła i zamruczała prowokująco. - Wiem, że jest gwiazdka, ale możesz przecież pocałować mnie i n a c z e j . - Sage, proszę cię. - Młody człowiek nerwowo zerknął w kierunku okien. W domu odbywało się przyjęcie. - Ktoś mógłby nas zobaczyć. Puściła go i mruknęła ze złością: - Na litość boską, Travis, jesteś tak cholernie poprawny! Nikt nas nie widzi. A jeśli nawet, cóż to kogo obchodzi, że się tu pieścimy? - Choćby moją matkę... Czy podoba ci się ta bransoletka? Mimo że wytrącona z równowagi, odparła grzecznie: - Oczywiście! Podobałaby się każdej kobiecie; jest prze­ piękna. - Uniosła rękę i potrząsnęła ciężką złotą obręczą zdobiącą nadgarstek. - To miło, że pozwoliłeś mi otworzyć prezent już dziś. - W ten sposób będziesz się nią mogła cieszyć przez całe święta. 5 Strona 2 1 Jej usta były chętne i miękkie w dotyku. Westchnęła, a po­ tem wyszeptała: - Wesołych Świąt. - Wesołych Świąt, Sage. Z uśmiechem otoczyła go ramionami i zaczęła całować jeszcze namiętniej. A może tylko starając się, aby tak wy­ glądało? - Travis! - Co? - Pocałuj mnie. - Już to zrobiłem. - Ale pocałuj mnie tak naprawdę - rzekła i zamruczała prowokująco. - Wiem, że jest gwiazdka, ale możesz przecież pocałować mnie i n a c z e j . - Sage, proszę cię. - Młody człowiek nerwowo zerknął w kierunku okien. W domu odbywało się przyjęcie. - Ktoś mógłby nas zobaczyć. Puściła go i mruknęła ze złością: - Na litość boską, Travis, jesteś tak cholernie poprawny! Nikt nas nie widzi. A jeśli nawet, cóż to kogo obchodzi, że się tu pieścimy? - Choćby moją matkę... Czy podoba ci się ta bransoletka? Mimo że wytrącona z równowagi, odparła grzecznie: - Oczywiście! Podobałaby się każdej kobiecie; jest prze­ piękna. - Uniosła rękę i potrząsnęła ciężką złotą obręczą zdobiącą nadgarstek. - To miło, że pozwoliłeś mi otworzyć prezent już dziś. - W ten sposób będziesz się nią mogła cieszyć przez całe święta. 5 Strona 3 - To bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję. Dla zaczerpnięcia świeżego powietrza Sage wyciągnęła - Czuję jednak, że jesteś rozczarowana. Travisa na przestronną werandę domu Belcherów. Gregoriań­ Sage Tyler popatrzyła na niego spoza gęstych rzęs. Mięk­ ska budowla z czerwonej cegły jarzyła się od lampek bożo­ kim głosem wyznała: narodzeniowych. W salonie przyciągała uwagę olbrzymia - Myślałam, że dasz mi na gwiazdkę pierścionek zarę­ choinka zainstalowana przez dekoratora wnętrz, który naj­ czynowy... - Nie zdążył zareagować, bo Sage mówiła dalej: - widoczniej lubował się w perłach, motylkach i koronkowych Ale przecież nie wybraliśmy jeszcze pierścionków. Kto wie? ozdobach. Może nie będę chciała nic tradycyjnego, odrzucę konwencje Na czas świąt na trawniku od strony ulicy znalazły się i wybiorę coś całkiem nowego? Może zamiast diamentu jakiś trzy świerczki. Udekorowano je przede wszystkim na użytek inny kamień? przechodniów, którzy zwykle przybywali z najodleglejszych Travis mierzył wzrokiem białe skórzane spodnie dziew­ zakątków, by podziwiać świąteczny wystrój zamożnej części czyny. Jej sweterek podobał mu się - biała angorka, na przo- Houston. Jak co roku o tej porze ulicą ciągnął nieprzerwany dzie i ramionach przyozdobiona błyszczącymi paciorkami. potok aut. Światła reflektorów przyćmiewała lekka mgła. Lecz spodnie wydawały się zbyt ryzykowne. Uśmiechnął się Choć nie było zbyt zimno, Travis skulił się w swym cie­ niepewnie. mnym garniturze. Ręce wcisnął do kieszeni spodni. Ta wo­ - Sage, nikt nie posądziłby cię o konwencjonalizm. jownicza poza zawsze irytowała Sage, która uważała, że chło­ - I dzięki Bogu. - Odgarnęła na plecy ciemnoblond czu­ pak wygląda wtedy na aroganckiego potomka bogaczy. Takie prynę. - Twoja matka o mało nie dostała zawału, gdy zeszłam jego zachowanie oznaczało zwykle również, że męczy go coś, na dół w tych spodniach. o czym trudno mu mówić. Wreszcie zdobył się na odwagę. - Wiesz, skórzane spodnie kojarzą się jej chyba z gwiaz­ - Problem w tym, Sage, że zastanawiam się, czy nie po­ dami rocka i „Piekielnymi Aniołami". śpieszylibyśmy się zbytnio, ogłaszając zaręczyny. - Może powinnam była założyć jakąś pastelową suknię Stwierdzenie Travisa zbiło ją z tropu. z tafty? - Co chcesz przez to powiedzieć? Zmarszczył się, słysząc sarkazm w głosie dziewczyny. Travis chrząknął. - Matka to matka. Ona i jej przyjaciele są mniej więcej - Po semestrze letnim czekają mnie jeszcze praktyki i rok podobni. Robią to samo, bywają w tych samych miejscach, college'u. Potem dopiero specjalizacja - dermatologia. ubierają się w zbliżony sposób. Ona po prostu przywykła - Wiem doskonale, co cię czeka, zanim uda ci się otworzyć do pewnego stylu. prywatną praktykę. Travis, poradzimy sobie. Z moim dyplo­ - Jeśli mam być jej synową, to lepiej niech przywyknie mem i stopniem magistra znajdę dobrą pracę. do mojego stylu. Mam nadzieję, że nie spodziewa się oglądać - Nie martwię się o pieniądze. Rodzice będą mi pomagać mnie po ślubie w długich, plisowanych spódnicach i nobli­ aż do otwarcia praktyki. wych bucikach na płaskim obcasie. Jedyne, co zmienię w dniu - To o co chodzi? Rozchmurz się. Są święta. naszego ślubu, to nazwisko. A jeśli już o tym mowa, to uwa­ Popatrzył na samochody przejeżdżające obok rezydencji. żam - kontynuowała w przypływie natchnienia - że dzień - Ty chyba nie rozumiesz, do czego zmierzam, Sage. świętego Walentego byłby w sam raz na oficjalne zaręczyny. Przestała się uśmiechać. Lepszy niż Boże Narodzenie, bo bardziej romantyczny. - Najwidoczniej nie, ale to musi być coś strasznego, bo 6 7 Strona 4 wyglądasz, jakbyś miał za chwilę zwymiotować. Nie męcz - Pretensjonalna. się tak. Jeśli masz coś do powiedzenia, zrób to. - Pretensjonalna?! Travis podrapał się po głowie, znów chrząknął i zaszurał - Przesadna. butami. - Bo noszę skórzane spodnie? - Ostatnio dużo o tym wszystkim myślałem... - Sage, bądź sprawiedliwa - zaprotestował. - I? - Sprawiedliwie bądź przeklęty. Dostanę zaraz szału! - I chyba... To nie dlatego, że ty... Sage... To po prostu - Nie masz prawa. my... my... nie... - Nie mam prawa? - Co nie? - Jeśli przez chwilę się skupisz, to przypomnisz sobie, że Zawahał się. Niepewnie otwierał i zamykał usta, zanim oficjalnie nigdy nie prosiłem, byś za mnie wyszła. Prosiłem? - wreszcie oznajmił: upewniał się nieśmiało. - Nie pasujemy. Nie pasujemy do siebie. - Wyrzuciwszy - Oczywiście, że tak! - wrzasnęła. - Cały czas o tym z siebie te słowa, odzyskał rezon. Odetchnął z ulgą. Widać rozmawialiśmy. Moja rodzina... było, że jest zadowolony z własnej odwagi. - ...będzie zachwycona, jeśli nic z tego nie wyjdzie - Sage wpatrywała się w niego z osłupieniem. Nie wierzyła wpadł jej w słowo. - Twoi bracia mają mnie za durnia. Twoja własnym uszom. Spotykała się z Travisem od ponad roku. matka toleruje mnie tylko i wyłącznie dlatego, że jest uprzej­ Było jasne, że się pobiorą, gdy tylko ona zrobi dyplom. Se­ ma dla wszystkich. Ten szeryf, który zawsze kręci się w po­ mestr dobiegał końca, a zatem spodziewała się pierścionka bliżu waszej rodziny, ilekroć mnie widzi, pochrząkuje zna­ zaręczynowego i oficjalnego ogłoszenia terminu ślubu, który cząco i kręci głową z dezaprobatą. miał się odbyć latem. A teraz, pomyśleć tylko, on ją porzuca! - Pleciesz! - oświadczyła, choć wiedziała, że jego spo­ Niedorzeczne. Ją! S ag e Ty 1 er! Z pewnością to jakieś nie­ strzeżenia są prawdziwe. porozumienie... - Dobra, nieważne - rzucił niecierpliwie. - Po prostu my­ - Nie powiesz mi chyba, że zrywasz zaręczyny? ślę, że musimy od siebie odpocząć. Chrząknął niepewnie. Zabolało ją to. - Myślę, że powinniśmy się jeszcze zastanowić... - Myślałam, że mnie kochasz... - Nie owijaj w bawełnę, Travis - rzekła gniewnie. - Jeśli - Tak. odchodzisz, to miej chociaż na tyle jaj, żeby powiedzieć to - To po co ta rozmowa? Ja też cię kocham. wprost. Wyglądał naprawdę żałośnie. - Ja cię wcale nie porzucam. Mama uważa... - Kocham cię, Sage. Jesteś piękna i atrakcyjna. Jesteś naj­ - Ach, „mama uważa"!... A więc to mama uważa, że nie bardziej fascynującą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. jestem odpowiednia dla jej małego chłopczyka. Zawróciłaś mi w głowie. Jesteś przebojowa; przywykłaś dy­ - Nie wmawiaj mi słów, których nie powiedziałem, Sage! rygować wszystkim, nakłaniać ludzi, by postępowali wedle - Więc wyduś wreszcie, o co naprawdę chodzi! twojej woli. - Mama uważa, a ja się z nią zgadzam, że jesteś dla mnie - Robisz ze mnie satrapę! zbyt... krzykliwa. - Nic podobnego! Ale ty masz w sobie tyle życia i energii, - Krzykliwa? że nie czuję się na siłach sprostać temu. Jestem już zmęczony 8 9 Strona 5 ciągłymi próbami nadążania za tobą. Jesteś spontaniczna i im­ - Nie zaczynaj myśleć za mnie, Travis. pulsywna. A ja - metodyczny i ostrożny. Prowadzisz politykę To jakiś zły sen, powtarzała sobie w duchu. Wkrótce wy­ liberalną. Ja - konserwatywną. Wierzysz całym sercem we rwie się z niego, zawoła Travisa i opowie mu, jakie dziwac­ własnego Boga. A ja mam wątpliwości. Jeśli wziąć to wszy­ twa się jej przyśniły. Ostrzeże go, aby nic podobnego nie stko pod uwagę, różnice są nie do pogodzenia. zdarzyło się w rzeczywistości. - Ponoć przeciwieństwa się przyciągają. A jednak wszystko dookoła było prawdziwe i aż nadto - Dochodzę do wniosku, że jednak nie. realne. Sage czuła zapach świerkowych gałęzi i słyszała we­ - To wszystko gówno prawna, Travis. Próbujesz mi osło­ wnątrz domu kolędy dobiegające z magnetofonu stereo. Łzy dzić zerwanie. Wyliczyłeś całą listę powodów. Jeśli zamie­ napłynęły jej do oczu. Upokorzenie ma smak metalu. Do tej rzasz mnie rzucić, bądź na tyle uczciwy, by nie mówić pół­ pory to ona dawała swym wielbicielom znać, że uczucie się słówkami. kończy; ona decydowała o zerwaniu. - Nie utrudniaj mi wszystkiego jeszcze bardziej! - krzyk­ Travis, choć z natury opanowany i ambitny, miał dotąd nął. na punkcie Sage bzika. Parę miesięcy wcześniej błagał, by N i e u t r u d n i a ć mu! Sage zacisnęła dłoń, jakby szy­ z nim zamieszkała. Odmówiła, a Travis po parodniowych dą­ kując się do ciosu. sach oznajmił, że kocha ją jeszcze bardziej za jej silny cha­ - Po prostu już mnie nie kochasz. Przecież w gruncie rakter. rzeczy o to chodzi. Kłócili się rzadko. Bywały wprawdzie chwile, gdy pod - Nie. Wszystko, co do tej pory powiedziałem, to prawda. wpływem rozgoryczenia upierał się przy czymś wbrew woli Kocham cię, Sage. Ale, do cholery, już samo nadążanie za Sage, ale przyparty do muru, zwykle ustępował w końcu. tobą pochłania prawie całą moją energię. - Roześmiał się Skąd raptem ta jego decyzja? gorzko. - Jesteś jak figlarny, mały piesek, wymagający nie­ - Prawdę mówiąc, Travis, nie lubię odkładania rozstrzyg­ ustannej troski i zainteresowania. nięć. Albo mnie kochasz i chcesz poślubić, albo nie. - Od­ - Nie zauważyłam, żebyś narzekał na mój temperament - rzuciła włosy do tyłu i spojrzała wyzywająco. - Zdecyduj oświadczyła chłodno. - Raczej zdarzało ci się prosić o wię­ się więc: teraz albo nigdy. cej... Ze smutkiem przyglądał się zdeterminowanej i wojowni­ Był na tyle przyzwoity, że sposępniał. czej minie dziewczyny. W końcu powiedział: - Widzisz, Sage - dodał zniechęcony. - Zabrakło mi pary. - Jeśli tak stawiasz sprawę, to chyba nigdy, Sage. Wyczerpałaś mnie. Nie potrafię dotrzymywać ci kroku, po­ Choć zdołała zachować opanowanie, miała wrażenie, że święcając zarazem dość czasu i uwagi studiom. Myślę, że uchodzi z niej powietrze. To wszystko było tak niepodobne powinniśmy od siebie odpocząć i przemyśleć wszystko, za­ do Travisa! On chyba żartuje... nim rzucimy się w wir małżeństwa... - Delikatnie oparł dłonie Gdyby miał czas pomyśleć, pożałowałby każdego swego na jej ramionach. - Gdy się nad tym zastanowisz, na pewno słowa. Wróci na czworakach jako znany dermatolog, błagając, przyznasz mi rację. Nie pasuję do ciebie. Może ty naprawdę by zechciała dzielić z nim świetlaną przyszłość. Ale do tego wierzysz, że mnie kochasz. Ale myślę, że tylko sobie to czasu niech szlag ją trafi, jeśli okaże, jak bardzo ją zranił. wmówiłaś. Nie uroni nawet jednej łzy! Odsunęła się z niechęcią. Bez wątpienia za nieoczekiwaną decyzją Travisa stoi pani 10 U Strona 6 Belcher, która mocno trzyma syna w garści. Ale dziewczyna w białych smokingach. Co chwilę rozlegały się bożonaro­ nie obawiała sięjej. Wyniosłość tej damy wywoływała u Sage dzeniowe toasty. chęć zaszokowania jej, choćby za pomocą włożenia skórza­ - Sage, bądź rozsądna. Nie zamierzałem poruszać tego nych obcisłych spodni na uroczyste przyjęcie w domu Bel- tematu przed końcem ferii, ale ty... ty sama, w pewnym sen­ cherów. Gdy Travis oprzytomnieje i przyjdzie błagać o wy­ sie, sprowokowałaś tę rozmowę. Nie chciałem cię urazić. baczenie, Sage wyjdzie za niego i urodzi mu sześcioro dzieci - Urazić?! - prychnęła. - Ależ ja czuję się po prostu cu­ w rozsądnych odstępach. downie. Wreszcie mogę naprawdę cieszyć się świętami i nie Teraz jednak da mu popalić. muszę się zastanawiać, czy pierwsza dama towarzystwa apro­ - To mi odpowiada - rzekła wyzywająco. - Zniknę z two­ buje moją garderobę. Nie chcę zresztą wcale przez to po­ jego życia, jak tylko się spakuję. wiedzieć, że kiedykolwiek mnie to obchodziło. - Jak to?! - wykrzyknął. - Nie możesz tak po prostu - Nie zachowuj się w ten sposób - poprosił. odejść, Sage. Twoje auto zostało w Austin. Jej twarz przybrała wrogi wyraz. - Poradzę sobie. - To znaczy w jaki? Pokręcił głową ze zniecierpliwieniem, jakby miał do czy­ - Jak przewrażliwiony dzieciak. nienia z upartym dzieckiem. - Najpierw robisz ze mnie kapryśną królewnę, potem ucią­ - Nie możesz t e r a z odejść. żliwego zwierzaczka i prostaczkę, która nie panuje nad włas­ - Jak to nie mogę, do ciężkiej cholery?! - wypaliła, my­ nymi reakcjami, a teraz nazywasz mnie przewrażliwionym śląc, że Laurie Tyler skuliłaby się słysząc, jakich słów używa dzieciakiem. A kiedyś twierdziłeś, że mnie kochasz! córka. - Trudno z tobą rozmawiać... - Travis zaklął pod nosem - Posłuchaj, Sage, naprawdę nie rozumiem, czemu mie­ i odwrócił się. - Matka zauważy, że nas nie ma. Do zoba­ libyśmy zmieniać plany i spędzać ferie osobno. Chcę, żeby­ czenia za chwilę, gdy uporasz się już ze złym humorem. - śmy pozostali przyjaciółmi. Pogrążony w świętym oburzeniu, zniknął w drzwiach salonu. - Idź do diabła! - Nie wysilaj się tak! - zawołała za nim. - Jeśli nie wrócisz ze mną do salonu, zepsujesz mamie Wejście zdobiły girlandy, tak przepyszne, że w oczach przyjęcie. Przy stole będzie nieparzysta liczba gości. Sage graniczące z prostactwem. Podobnie zresztą choinka - W nosie mam przyjęcie twojej matki! - wrzasnęła. - w salonie. Gdzie się podział święty Mikołaj, rożki ze słody­ A te głupie kurczaki, które podaje co roku, są zawsze twarde czami i świecidełka, które ozdabiały drzewko w jej rodzin­ i łykowate. Nie wrócę tam, nawet gdyby od tego miało za­ nym domu? leżeć moje życie. Od początku nudziłam się i czułam, że Przez połyskujące szyby okienne przypatrywała się ja­ się duszę. Powinnam ci chyba być wdzięczna, bo dostarczyłeś skrawej sztucznej choince. Światła lampek umieszczonych mi dobrego pretekstu do odejścia. w równiutkich odstępach wzdłuż idealnie przyciętych gałęzi Zaniepokojony natężeniem jej głosu, chłopak zerknął za drzewka zaczęły się rozmazywać. Łzy wypełniły oczy dziew­ siebie. Odświętnie przyodziani goście przesuwali się po wy­ czyny. Wszystkie połyskliwe dekoracje zlały się w szeroką twornym salonie, popijając whisky z wodą sodową i koktajl smugę tęczy. z adwokatem, skubiąc tartinki roznoszone przez kelnerów Gdy opadł pierwszy gniew, Sage uświadomiła sobie, co 12 13 Strona 7 się naprawdę stało. Odszedł ktoś, kogo kochała i wierzyła, była płaksą, dzieciństwo u boku braci stałoby się nieznośne. że jest to uczucie odwzajemnione. Nie znaczy to, że chcieli ją skrzywdzić; wychowywana wśród Wszystko, co powiedział Travis, dawało się sprowadzić chłopców, uznawała płacz za powód do wstydu. do trzech prostych słów: „nie chcę cię". Może i nie mylił Teraz też nie miała wyboru; musiała zdusić emocje i cze­ się mówiąc, że jest rozpieszczona i kapryśna, ale najważ­ kać, aż Travis uświadomi sobie swój błąd. Sage wiedziała niejsze było teraz tylko to, że Travis już jej nie chce. Jej jedno: w żadnym wypadku nie ucieknie do domu. Nie za­ werwa i zapał do życia, jak to określił, wyczerpały go. chowa się jak kobieta porzucona; nie stanie przed rodziną Przytuliła się do jednej z sześciu białych rzeźbionych ko­ zapłakana. lumn podtrzymujących balkon nad werandą. Przytknęła po­ Ale musi zarazem czym prędzej opuścić to miejsce. Za liczek do zimnej prążkowanej powierzchni. I cóż im teraz żadne skarby nie powróci na przyjęcie. Nie poprosi też Bel- powie? Jak spojrzy ludziom w oczy? Co pomyśli jej własna cherów o pomoc, choć pani domu z pewnością chętnie ujrza­ rodzina? Oczekiwano od niej przecież tylko jednego: że po­ łaby ją zbierającą się do odlotu. Westchnęła głęboko i z de­ ślubi człowieka, który pokocha ją równie głęboko, jak ona terminacją ruszyła ku wyjściu z werandy. Zdążyła zrobić krok jego. A teraz - wszystko przepadło. i zamarła w bezruchu. Jak Travis mógł zdobyć się na taki krok? Przecież go Wzdłuż porosłego bluszczem muru przechadzał się pode­ kochała; wspaniale się uzupełniali. Czy on naprawdę tego jrzanie wyglądający mężczyzna, skryty częściowo w cieniu nie dostrzega? Lubiła wprawdzie kierować, lecz on sprawiał bujnych roślin doniczkowych. Padający z okien blask oświet­ wrażenie, że mu to odpowiada. Często bywał niezdecydo­ lał go na tyle dobrze, że Sage widziała go wyraźnie. wany, a zatem ona musiała podejmować decyzje. Był tak Był wysoki i chudy, jeszcze chudszy niż jej brat Lucky. bierny, że potrzebował kogoś tryskającego energią. Wcale Czarny filcowy kapelusz kowbojski nasunął głęboko na oczy. zresztą tego nie krył. Sage dostrzegła jednak, że ma szaroblond włosy z pasmami Uznała więc teraz, że Travis cierpi na jakieś zaburzenia, siwizny. Mocna, widoczna nawet w półmroku, opalenizna ale przecież wróci do siebie, oprzytomnieje. Była zdania, że wskazywała, że mężczyzna wiele czasu spędza na dworze. rozłąka nie potrwa długo. Przecież będzie za nią tęsknił. Stanowcza, kwadratowa szczęka zniechęcała do wchodze­ Bez Sage jego życie stanie się bezbarwne i chłodne, tak jak nia mu w drogę, stalowe zaś mięśnie - widoczne pod ubra­ życie jego rodziców. niem - usprawiedliwiały zuchwałą postawę i harde uniesienie A gdy już się przyczołga z powrotem, z podkulonym ogon­ głowy. kiem, krztusząc się własną dumą, Sage nie będzie się śpieszyć Nie kryjąc rozbawienia, taksował Sage intensywnie błę­ z przebaczeniem. Zbyt mocno ją zranił. Popsuł atmosferę kitnymi oczami. świąt, podczas których mieli oblewać jej magisterium - wy­ Miał na sobie bladoniebieską koszulę z perłowymi guzi­ czyn, który nie udał się żadnemu z braci Sage. Niełatwo jej kami i postrzępione dżinsy. Zdarte, ubłocone buty ozdobione przyjdzie wybaczyć... były wypłowiałymi frędzlami. Jedyne ustępstwo na rzecz Odeszła od kolumny i otarła łzy. Nie zamierzała poddać chłodnego wieczoru stanowiła czarna pikowana kurtka, na­ się żalowi. Już jako dziecko, gdy czuła się urażona, wolała rzucona na ramiona. Kciuki wsunął zawadiacko w kieszenie raczej nadrabiać bezczelnością niż okazać prawdziwe uczucia, spodni. gdyż naraziłoby ją to na śmieszność w oczach braci. Gdyby Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Szeroki w ba- 14 15 Strona 8 rach, wąski w biodrach, długonogi, nieokrzesany chłopak z Teksasu. Sage nie spodobał się od pierwszego spojrzenia, tym bardziej że z widocznym trudem opanowywał wybuch 2 śmiechu. Nie roześmiał się wprawdzie, ale ton jego głosu zirytował dziewczynę. - No... no... no... Wesołych Świąt - powiedział. Starając się ukryć zażenowanie, Sage zapytała ze złością: - Kim pan, u diabła, jest?! - Świętym Mikołajem. Czerwoną kapotę odesłałem do pralni. Wcale jej nie rozbawił. - Od jak dawna pan tu jest? - Wystarczająco - odparł z jakby kocim uśmiechem. - Pan podsłuchiwał! - Co mogłem zrobić? Niegrzecznie byłoby przerywać taką czułą scenę. Dziewczyna zesztywniała. - Czy pan jest jednym z gości? - spytała. W końcu się roześmiał. - Żarty? - A zatem jest pan stamtąd? - Wskazała nieprzerwany potok przesuwających się aut. - Zepsuł się panu samochód? Pokręcił przecząco głową i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Ten facet to chyba pedał - rzekł. Sage nie raczyła podjąć tematu. Nieznajomy cmoknął z ubolewaniem. - Cholernie by było szkoda, gdybyś wyrzuciła te skórzane gatki, bombowo na tobie leżą. - Jak pan śmie... - A jakbyś się koło mnie kręciła tak jak koło niego, za­ całowałbym cię na śmierć... I niech szlag trafi, co kto sobie pomyśli... Żaden z dotychczasowych wielbicieli nigdy nie odważyłby się zwracać do niej w taki sposób. Jeśli sama nie unicestwi- 17 Strona 9 łaby takiego śmiałka od razu, z pewnością uczyniliby to jej - Miała termin na pierwszego stycznia. bracia. - A dzieciak zdecydował inaczej. Nie chciał przegapić Rozjuszona, oświadczyła: gwiazdki. Może nawet już przyszedł na świat. - Wzywam policję. Sage nie poczuła się przekonana. - Czemu miałaby pani zrobić coś takiego, panno Sage? - Po cóż Lucky miałby po mnie kogoś wysyłać? Po prostu Znieruchomiała na dźwięk swego imienia. by zadzwonił. - Zgadza się - odrzekł, jakby czytając w jej myślach. - - Próbował. Jedna z twoich współlokatorek w Austin po­ Znam pani imię. wiedziała mu, że pojechałaś z kochasiem do Houston. - Ski­ - Nic dziwnego - oznajmiła dużo spokojniej, niż można nął głową w kierunku okien, przez które widać było gości by się spodziewać. - Podsłuchiwał pan naszą rozmowę, a Tra­ wchodzących do jadalni. - Biorąc to wszystko pod uwagę - vis zwracał się do mnie po imieniu. kontynuował - Lucky uznał, że najszybciej będzie, jeśli po - W porządku. Tak się składa, że zrozumiałem wszystko, prostu przyjadę po ciebie. - Odsunął się od ściany, lekce­ bo mówiliście po angielsku. Maminsynek odszedł, to jasne ważąco popatrzył na zachmurzone niebo i zapytał: - Gotowa? jak słońce. Pomyślałem, że grzecznie zaczekam, aż skończy - Nigdzie z panem nie pojadę! - wykrzyknęła, gardząc swe wywody i dopiero wtedy przekażę to, co mam przekazać. nim w duchu za to, że w ogóle mogło mu coś podobnego Przyjrzała mu się podejrzliwie, z rosnącą złością. przyjść do głowy. - Do Milton Point podróżuję sama w tę - Pan przyjechał tutaj, żeby zobaczyć się ze mną? i z powrotem, od kiedy skończyłam osiemnaście lat. Jeśli - No, wreszcie załapałaś. potrzebowaliby mnie w domu, skontaktowaliby się i... - O co chodzi? - Uprzedzał mnie, że będziesz truć. - Pomrukując i kręcąc - Przysłano mnie, żebym cię zabrał. z dezaprobatą głową, wygrzebał z kieszeni kawałek papieru. - Dokąd? Podał go Sage. - Lucky napisał to na wypadek, gdybym - Do domu. miał z tobą kłopoty. - Do Milton Point? Rozwinęła kartkę i jednym rzutem oka przeczytała naskro- - A gdzie indziej? - zapytał, obdarzając ją promiennym bane w pośpiechu linijki. Nie było to łatwe, bo nikt nie uśmiechem. - Przysyła mnie twój brat. potrafił odcyfrować pisma Lucky'ego od razu. W swym li­ - Który? ściku brat przedstawiał chłopaka jako nowego pracownika - Lucky. firmy Spółka Wiertnicza Tylera. Nazywał się Harlan Boyd. - Ale dlaczego? - Pan Boyd? - Bo twoja szwagierka, żona Chase'a, zaczęła rodzić dziś - Możesz mi mówić po prostu Harlan. po południu. - Nie zamierzam nic mówić - odburknęła. Aż dotąd Sage prowadziła z nim w zasadzie gierkę słowną. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie wierzyła mu ani przez chwilę, ale pożerała ją ciekawość, Brat nakazywał jej udać się w towarzystwie tego człowieka jak produktywny może okazać się umysł kryminalisty. Ku do Milton Point „bez żadnych dyskusji". Ostatnie trzy słowa jej zdziwieniu jednak mężczyzna znał sprawy rodzinne. podkreślił. - Zaczęła rodzić? - Mogłeś przecież to podrobić - rzekła oskarżycielskim - Około drugiej po południu. tonem. 18 19 Strona 10 - A po co? Rozważała celowość opuszczenia względnego zacisza weran­ - Dla okupu. dy Belcherów z mężczyzną, który sprawiał wrażenie, że - Nie świadczyłoby to dobrze o mojej inteligencji. Prze­ w wolnych chwilach najchętniej popełnia zbrodnie. cież twoja rodzina jest bez grosza. Z drugiej jednak strony rodzina była dla niej najważniejsza Niestety, była to prawda. Spółka Tylera miała bardzo na świecie. Jeśli jej potrzebowali... Kartka od Lucky'ego wy­ niewielkie obroty, które zawdzięczała wyłącznie faktowi, że glądała na autentyczną, lecz jeśli ten oszust potrafił ją wy­ Marcie Johns w momencie wejścia do rodziny udzieliła tropić aż tu, w domu narzeczonego... Chase'owi, starszemu bratu Sage, pożyczki. Kryzys w prze­ - O której godzinie Sara zaczęła rodzić? myśle naftowym sprawił, że zawierano bardzo niewiele kon­ Twarz Harlana okrasił leniwy uśmiech, co wyglądało jak traktów. Rodzina Tylerów zubożała, co jednak w owym czasie roztopione masło na świątecznym indyku. należało do dobrego tonu, tak jak noszenie odznak honoro­ - Jeszcze mi pani nie wierzy? Musi pani zadawać pod­ wych. chwytliwe pytania, żeby mnie złapać na kłamstwie? Ubodło ją jednak, że ten łachudra wie o kłopotach finan­ Niewzruszona, skrzyżowała ramiona na piersi i patrzyła sowych rodziny. Zmrużyła ładne, piwne oczy. na niego z wyrazem oczekiwania w oczach. - Jeśli firma jest w tak marnym stanie, to czemu Chase - W porządku, przyjmuję wyzwanie - odrzekł. - Żona i Lucky mieliby wciągać cię na listę płac? Chase'a nie ma na imię Sara, tylko Marcie. Nazwisko pa­ - Nie zrobili tego. Dostaję tylko prowizję, czasami premię. nieńskie Johns. Zajmuje się pośrednictwem w handlu nieru­ Teraz Lucky dał mi pięćdziesiąt dolców za przywiezienie chomościami. Od czasu do czasu Chase w przypływie czu­ cię do domu. łości nazywa ją Sówką, przezwiskiem wymyślonym przez - Pięćdziesiąt dolarów? niego jeszcze w czasach szkolnych. Zsunął kapelusz do tyłu. Udzieliwszy wyjaśnień pochylił się nieco, przyjął postawę - Dziwisz się? Uważasz, że to za dużo, czy wręcz od­ wojowniczą, a jego kciuki ponownie zahaczyły o kieszenie wrotnie? spodni. - Nie wiem. Wiem za to na pewno, że nigdzie z tobą - A teraz, panno Sage, pójdzie pani ze mną po dobroci, nie pojadę. Wrócę do Milton Point sama. czy też muszę ciężko zapracować na moje pięćdziesiąt do­ - Jakim cudem? Zapomniałaś już, że zostawiłaś samochód larów? w Austin i przyjechałaś tu ze swym Gorącoustym? - Gdy Przygryzła wargę. No cóż, to nawet było niegłupie wyjście. się uśmiechnął, wokół oczu pojawiły się drobne zmarszczki. - W domu Travisa Belchera istotnie grunt zaczął palić się jej Mogłabyś go wprawdzie poprosić, żeby zawiózł cię do domu, pod nogami, a nie zamierzała zdawać się na łaskę tego ma­ ale przypuszczam, że jego mamusia dostałaby ataku apople­ minsynka. I chociaż Harlan Boyd był nikim, a bracia narazili ksji, gdyby okazało się, że malutki synek nie spędzi wieczoru ją na przebywanie w jego towarzystwie (przy najbliższej oka­ z rodziną. A zresztą chyba go pani nie poprosi, panno Sage? zji nie omieszka z nimi o tym porozmawiać!), to czuła się Znał odpowiedź, zanim zadał to pytanie, i za to właśnie zbyt dumna, by zlekceważyć propozycję i zwrócić się o po­ go nienawidziła. moc do kogokolwiek z obecnych w tym domu. Chodnikiem nadciągała grupa kolędników podśpiewująca - Chyba nie mam wyboru, panie Boyd? o pokoju na ziemi. Sage zadumała się nad swoją sytuacją. - Żadnego. Idziemy. 20 21 Strona 11 - Muszę się spakować. - Wątpię, panno Sage. Ty zresztą też. - Powiódł zatroska­ Próbowała go ominąć, lecz zagrodził jej drogę. Odchyliła nym wzrokiem po niebie. - Znikajmy stąd, wkrótce zrobi się głowę do tyłu i przyjrzała mu się. Tak samo jak bracia, odzie­ jeszcze gorzej. Idź po rzeczy. Nie ruszę się, dopóki nie wrócisz. dziczyła wzrost po tatusiu, więc tylko na nielicznych męż­ Odeszła, wściekła, bez słowa. czyzn musiała patrzeć w górę. Ten człowiek niepokoił ją swym natrętnym spojrzeniem i łagodnym głosem, zdradza­ - To najpodlejsze świństwo, jakie kiedykolwiek mi zro­ jącym jednak siłę charakteru. biłeś - powiedziała Sage do słuchawki, która śmierdziała ty­ - Gdybym miał taką szansę jak ten twój kochaś, wychłep- toniem i lepiła się do dłoni. tałbym cię jak kocur miseczkę świeżej śmietanki. - Sage, to ty? Devon właśnie całuje mnie w ucho. Musisz Z trudnością złapała oddech, tłumacząc sobie, że to wynik mówić głośniej. za wysokiego podniesienia głowy. - Przecież mnie słyszysz, Lucky! - wrzasnęła. - A poza - Do mojej szwagierki wydzwaniał kiedyś jakiś wariat tym nie wierzę, że moja szwagierka obmacuje cię na szpi­ i wygadywał przeróżne świństwa. Wiem teraz, jak ona mu­ talnym korytarzu. Czy Marcie już urodziła? siała się czuć... - oznajmiła. - Mnie też bierze obrzydzenie. - Nie. Ale to nastąpi lada moment. Na szczęście! Chase - To nie obrzydzenie, tylko strach. doprowadza nas do szału. - Strach? Podczas gdy brat informował ją o stanie Marcie i niepo­ - Boisz się, że spodobałby ci się mój pocałunek. koju przyszłego ojca, pomiędzy skrzyniami nie opodal budki Parsknęła gniewnie. telefonicznej przemknęło coś ciemnego i włochatego. Sage - Niech pan tylko spróbuje! zatrzęsła się z obrzydzenia i omal nie uciekła, porzucając - Miałem nadzieję, że to właśnie powiesz. słuchawkę. Nie miała jednak dokąd uciec. Gdy schwycił ją i przyciągnął do siebie, jej twarz wciąż To chyba najgorsza noc w życiu! Najpierw rzucił ją na­ odzwierciedlała napięcie, umocnione ostrzeżeniem, które rzeczony, potem wpadła w łapy tego spryciarza o manierach przed chwilą wygłosiła. Nim zdążyła się jednak zorientować, pozostawiających wiele do życzenia. Harlan wpił się namiętnie w jej usta. Służąca Belcherów poszła z Sage tylnymi schodami do Wytrzeszczyła oczy i śledziła przez jego ramię przybraną pokoju gościnnego i pomogła jej spakować rzeczy. Harlan odświętnie jadalnię Belcherów, w której wzdłuż długich, suto Boyd czekał zgodnie z obietnicą. Zasiedli razem w niespo­ zastawionych stołów uwijali się kelnerzy podający gościom dziewanie czystym i stosunkowo nowym aucie. kuropatwy i ziemniaki na słodko, gdy tymczasem niedoszła Jednak gdy tylko oswoiła się nieco z myślą o pokonaniu synowa państwa domu znalazła się w objęciach mężczyzny w jego towarzystwie długiej trasy, Harlan zjechał z autostra­ o złodziejskim uśmieszku i w zabłoconych buciorach. dy międzystanowej i skręcił w wąską, nie oznakowaną i cie­ Gdyby nie bezruch wynikający z olbrzymiego zaskoczenia, mną drogę. z pewnością wybuchnęłaby histerycznym śmiechem. - Dokąd jedziemy? - Tylko bez paniki, rzekła sobie w my­ Po chwili jednak odzyskała rezon. Odepchnęła Harlana ślach. Takim ludziom można wyperswadować niecne uczynki, z całej siły. Z trudem chwytała oddech. Po jakimś czasie pod warunkiem, że ofiara zachowa zimną krew. Obiecała schrypniętym głosem oznajmiła: sobie, że otworzy drzwiczki i wyskoczy w ciemną noc, do­ - Jeszcze jeden taki numer i pożałujesz! piero gdy będzie miała pewność, że Harlan zamierza zażądać 22 23 Strona 12 od jej rodziny wysokiego okupu w zamian za informację, - Bo wiedziałem, że pojechałaś do Houston z Travisem, gdzie ukrył dziewczynę. a twój samochód został w Austin. Tak przynajmniej stwier­ Jego wypowiedź zabrzmiała wyjątkowo realistycznie w ze­ dziła twoja współlokatorka. Uprzedzałaś też, że rodzina Tra- stawieniu z gonitwą myśli Sage. visa nie będzie zadowolona, iż przyjeżdżacie dopiero w wi­ - To droga na pas startowy. gilijny poranek. Pomyślałem więc, że nie będzie dobrze, kiedy - Pas startowy? zaraz po przyjeździe do domu każesz mu odwozić się z po­ - Zostawiłem tam samolot. wrotem. - Samolot? - Już dobrze, dobrze. Trzeba mnie było chociaż ostrzec, - Masz kłopoty ze słuchem? Przestań ciągle powtarzać! jaka eskorta mnie czeka... - To znaczy, że p o 1 e c i m y do domu? - Przepraszam, Sage, ale nie mieliśmy czasu. Chase rwie - Pewnie. A co, czyżbyś myślała, że będziemy samocho­ tu włosy z głowy i zgrzyta zębami. Zamartwia się, bo Marcie dem pokonywać taki kawał drogi? ma trzydzieści sześć lat, a to jej pierwsze dziecko. - No właśnie. - Ale wszystko w porządku? - zapytała Sage, zatroskana - Widzisz, jak łatwo można się pomylić? Tak, jak pomy­ o kobietę, którą szczerze podziwiała. liłaś się w ocenie tego Casanovy... - Owszem. Choć to nie takie proste. Mama robi wszystko, Przełknęła tę uwagę bez komentarzy i na resztę drogi w au­ żeby Chase zachowywał się jak człowiek cywilizowany i sta­ cie zapadło złowrogie milczenie. Czuła się dość upokorzona ra się go uspokajać, ale wiesz, ile dla niego znaczy to dziecko. swym obecnym położeniem, zwłaszcza że pierwszą część A Lauren grymasi, bo wyrzyna się jej ząbek. wieczoru spędziła wśród śmietanki towarzyskiej Houston. - To pierwszy? Stała teraz w rojącym się od szczurów wilgotnym hanga­ - Zgadza się. Ten sprytny, mały diabeł potrafi już nim rze, w którym szalały przeciągi. Czekała na człowieka ca­ nawet gryźć. Devon ma pełne ręce roboty, więc wszystko łującego tak, że mógłby w ten sposób zarabiać na życie, stoi na głowie. dokuczliwego i starającego się ją obrazić. Sage z łatwością potrafiła sobie wyobrazić, co się dzieje Harlan sprawdzał samolot przed startem. w szpitalu. Nikt nie mógł okiełznać Tylerów, jeśli ktoś z ich Sage wyładowała więc złość na bracie, którego cudem udało familii znalazł się w potrzebie. Przypomniała sobie noc, się jej dopaść za pomocą pagera w szpitalu w Milton Point. w którą Devon rodziła Lauren. Zapanował wtedy kompletny - Lucky! Co ty sobie myślisz?! Żeby wysyłać po mnie chaos. Oczywiście, nie tylko z tego powodu. Właśnie owej kogoś takiego!... nocy Marcie została napadnięta przez jednego ze swoich - Zbieracie się do odlotu? klientów. Sage zjawiła się w domu, gdy Marcie umieszczono - Owszem, zbieramy się, ale jestem na ciebie wściekła. już w szpitalu, ale doskonale pojmowała przerażenie szwa- Jak mogłeś przysłać po mnie tego typa? gierki. Właśnie takie kryzysowe sytuacje scalały rodzinę. - Co masz przeciwko Harlanowi? Sage zbierało się na płacz. Pomimo całego piekła, jakie - Co mam przeciwko Harlanowi? - powtórzyła. - To mię­ musiało tam panować, chciała być już ze swymi bliskimi. dzymiastowa - przypomniała, rozmasowując sobie skronie. - - Mogłam wynająć samochód - oznajmiła ponuro. Za długo musiałabym wyliczać jego wady. Czemu go wy­ - Nie chcieliśmy tego. Zimny front nie dotarł jeszcze do słałeś? Dlaczego po prostu nie zadzwoniłeś do Belcherów? Houston, ale w południe strasznie wiało, zrobiło się mokro 24 25 Strona 13 i zimno. Nie chcieliśmy, żebyś prowadziła w taką pogodę, - Gdzie są moje walizki? a wiedzieliśmy, że uprzesz się, by postawić na swoim. Po­ - Już schowane, droga pani. Czy mogę zobaczyć bilet? stanowiliśmy więc na wszelki wypadek wysłać Harlana. Posłała mu mordercze spojrzenie. - Bezpieczniejsza byłaby jazda przy złej pogodzie niż to­ - Czy możemy tego nie przedłużać? warzystwo Harlana. - Ten Don Juan pozbawił cię resztek poczucia humoru. - Co... co powiedziałaś? Nie usłyszałem, bo właśnie wieźli Wziął ją pod ramię i zaprowadził do jednosilnikowego kogoś na wózku. samolotu. Gdy znalazła się koło maszyny, nie zdołała ukryć - Nieważne. - Nie chciała oczerniać Harlana w oczach przerażenia. Stała naprzeciwko wraka, reliktu zamierzchłej brata, który najwidoczniej mu ufał. Mogłaby jedynie zmartwić przeszłości. Wielokrotnie przemalowywany i łatany kadłub rodzinę. Gdy dotrze już bezpiecznie do Milton Point, opowie wyglądał jak zszywana z kawałków kołdra. Śmigło obracało dokładnie o skandalicznym zachowaniu tego opiekuna. się leniwie, a silnik postukiwał, warczał i grzechotał. Sage - Do zobaczenia, to wszystko na razie. Uściskaj ode mnie wyrwała się Harlanowi i spojrzała na niego ze zdumieniem. resztę. A zwłaszcza Marcie. - Sam zbudowałeś tego grata? - Jasne. Do widzenia, mała. - Tylko pożyczyłem. W zadumie odłożyła słuchawkę. Właśnie usiłowała zetrzeć - Chyba nie sądzisz, że wsiądę do tego czegoś? z ręki brud, gdy do pomieszczenia wszedł Harlan. - A wyrosną ci skrzydła? - Urodziło się? - Daj spokój. Widywałam zabytkowe maszyny do szycia, - Jeszcze nie. Lucky jednak twierdzi, że tylko patrzeć. które pracowały lepiej od tego silnika. Czy moi bracia wiedzą, - Samolot jest gotów do startu. czym przyleciałeś? - Czy mogłabym najpierw gdzieś umyć ręce? - Oni mi ufają. - Tam. Pomyśl też o innych rzeczach. To lot bez śród- - Więc ja nie ufam im. lądowania. - Jesteś zupełnie bezpieczna. - Wziąwszy ją ponownie Wcale jej ta rada nie rozbawiła. Zniecierpliwiona, wymi­ pod ramię, zaczął najzwyczajniej w świecie ciągnąć po spę­ nęła go błyskawicznie, gdy tylko otworzył przed nią drzwi kanej powierzchni pasa startowego. Gdy dotarli w ten sposób toalety. Kiedy jednak włączył światło, cofnęła się odruchowo, do wejścia po stronie pasażera, złapał ją za pupę i podsadził opierając plecy o jego tors. na stopień. - Dobry Boże! - Ujrzała wnętrze wstrętnej, nie uczęsz­ - Hooop! czanej od wieków latryny. Sage wczołgała się do niewielkiej kabiny. Harlan usadowił - Do usług - odrzekł Harlan, tłumiąc śmiech. się na miejscu dla pilota i sięgnął w stronę swej pasażerki, Sage, powstrzymując mdłości, wmaszerowała do pomie­ aby sprawdzić, czy dobrze zamknęła drzwi. Zapewne nie­ szczenia i zatrzasnęła drzwi przed nosem swego przewodnika. chcący otarł się o jej piersi. Nie miała jednak odwagi, by Wykonała tylko najniezbędniejsze czynności, starając się przy spojrzeć na niego i przekonać się, czy było to rzeczywiście tym niczego nie dotknąć. Umyła ręce nad zardzewiałą umy­ przypadkowe. Kamiennym wzrokiem gapiła się przed siebie walką i otrząsnęła je z wody. i udawała niewzruszony spokój. Gdy wyszła z blaszanego hangaru, zobaczyła, że Harlan - Pas zapięty? czeka na pasie startowym. - Mhm. 26 27 Strona 14 - Wygodnie? - Z czym?! - Znośnie. - Z zapędami seksualnymi. - Może zdejmiesz kurtkę - rzucił, wskazując skąpą górę - A dlaczego? Bo wypaplasz braciszkom? jej stroju, dopasowaną do spodni; komplet, który kupiła sobie - Przez myśl by im nie przeszło, że jesteś choć w połowie na gwiazdkę i trzymała w ukryciu od sierpnia. Jak dotąd, tak bystry, za jakiego się uważasz. tylko Harlan Boyd i ona sama byli zwolennikami tego ubioru. Oparł się wygodnie na siedzeniu i wyciągnął długie nogi Niezbyt dobrze świadczyło to o jej guście. na tyle, na ile mógł sobie pozwolić w tak ciasnej kabinie. - Czy zechciałbyś się łaskawie pośpieszyć i wystartować - Założę się, że nic im nie powiesz. tak, żebym mogła już przestać się bać? - zapytała ze złością. - A czemuż by nie? Przez następnych kilkanaście minut Harlan uzgadniał start - Bo ja znam lepszą historyjkę. O tobie i Gorącoustym. - z „wieżą lotów", maleńkim pokoikiem na pierwszym piętrze W jego oczach odbijały się światełka tablicy rozdzielczej. - olbrzymiego budynku. Potem wykołował na koniec pasa star­ A chyba nie zamierzasz tego opowiedzieć rodzinie tak po towego, zaczekał na pozwolenie i ruszył. Sage miała prze­ prostu? możną ochotę przebierać nogami, jakby mogło to ją uratować - Cokolwiek zaszło między mną i Travisem, to wyłącznie przed nieuniknioną katastrofą. moja sprawa! - rzekła z oburzeniem. - Jak sobie z tym po­ Zanim zdążyli nabrać szybkości, mały samolot wzbił się radzę, co powiem rodzinie - to też dotyczy tylko mnie. w powietrze. Harlan wyprowadził go prawie pionowo. A w żadnym wypadku pana, panie Boyd. Dziewczyna wbiła się w siedzenie niczym w fotel dentysty­ czny przy szczególnie przykrym zabiegu. Zaśmiał się. Przytrzymując się brzegu siedzenia, zaryzykowała wyjrze­ - Nie, ty nie powiesz im tego wprost. Nie przyznasz się, nie przez okno. że cię rzucił. Wszystko w porządku, panno Sage. - Mrugnął - Nie widzę ziemi! porozumiewawczo. - To będzie nasz mały sekrecik. - Jasne, że nie. Przecież jesteśmy w chmurach. Wymamrotała coś, co nie przystoi kobiecie, i odwróciła - A co my właściwie robimy w tych chmurach? głowę. Wyjrzała przez okno, ale widziała jedynie grubą, szarą - Odpręż się, dobrze? Przez ponad rok, gdy pracowałem powłokę chmur. Zdenerwowało ją to. Oparła się o siedzenie w rafineriach w Zatoce Meksykańskiej, latałem helikopterem. i przymknęła oczy. To tu wygląda jak zupa mleczna. - Jak długo jeszcze? - Jak grochówka. Nic nie widać. Skąd wiesz, że na nic - Godzinę czy coś koło tego. Zależy od turbulencji. nie wpadniesz? - Jakich turbulencji? - Aż podskoczyła. - Załóżmy, że po prostu wiem. Gdy pokonamy ten pułap, - Tak tylko zażartowałem, żeby sprawdzić, czy nie śpisz. dolecimy gładko do Milton Point. Chcesz kawy? - Sięgnął w dół i podał Sage lśniący metalowy - Jesteś pewien, że wiesz, jak tam trafić? termos. - Kanapkę? - Puścił na moment stery, by zajrzeć - Na ogół zawsze jakoś trafiam do celu. Mam niezawodny do szarej torebki papierowej. instrument. - Uśmiechnął się promiennie. Na dźwięk słowa „kanapka" dziewczynie zaburczało - Dowcipne - ucięła. - Jeśli jednak cenisz swą pracę, w brzuchu. Uświadomiła sobie, że przecież ominęły ją ku­ lepiej daj sobie spokój. ropatwy pani Belcher. 28 29 Strona 15 - Zajmij się samolotem, a ja sama sobie poradzę z ka­ napkami. Wzięła torebkę, a termos umieściła między udami. 3 - Kiełbasa, ser, musztarda - wyrecytowała, zbadawszy za­ wartość pierwszej kanapki. Odpakowała następną i zajrzała do środka. - Podwójna kiełbasa, ser i musztarda. Podała mu kanapkę, a sama zajęła się drugą. Między jed­ nym a drugim kęsem oznajmiła: - Mama bywa zwykle bardziej pomysłowa. Tuż po przybyciu Sage Marcie urodziła dziecko. Sage - Laurie? - wymamrotał z pełnymi ustami. - Przecież to wpadła do szpitala i nie zdążyła nawet nikogo uściskać, bo nie ona je robiła. na korytarz wtargnął Chase. - To skąd je masz? - Chłopak! - Miał ściągniętą twarz, potargane włosy i wy­ - Od Moe'ego. glądał idiotycznie w błękitnym kitlu. Promieniał jednak ty- - A kto to jest Moe? siącwatowym uśmiechem. Harlan przełknął i ugryzł kolejny kęs. Chase przeżył ogromnie śmierć swej pierwszej żony, Tani. - Moe to facet, od którego pożyczyłem wóz, żeby się Zginęła wraz z ich nie narodzonym dzieckiem w wypadku dostać do Belcherów. Chyba go nie widziałaś. Kiedy zszedł samochodowym, w którym znalazła się również Marcie na dół, byłaś akurat w toalecie. Pracuje na tym lądowisku; Johns. W zeszłym roku zaś, ku ogólnemu zdumieniu, wdo­ poprosiłem go i podrzucił mi, co miał pod ręką. wiec poślubił właśnie Marcie. Ta nagła decyzja stanowiła Sage wypluła jedzenie. dla Sage zagadkę. Dopiero w kilka miesięcy po ceremonii - Znowu żartujesz? uznała, że nowożeńcy są w sobie naprawdę zakochani, a ich - Wcale nie. Jak nie chcesz jeść, to ja skończę tę kanapkę. małżeństwo układa się pomyślnie. Cisnęła resztką kanapki, która wylądowała prosto na roz­ porku jego dżinsów. I teraz wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. - Nie odpowiada ci kuchnia Moe'ego? Chase był wprawdzie wykończony, lecz wyraźnie szczęśliwy. - Nie! Wiedziałeś doskonale, że nie tknęłabym niczego, - Dziecko jest cudowne - oświadczył dumnie. - Waży co pochodzi z tego zaszczurzonego, brudnego miejsca. cztery kilo dwadzieścia pięć deka. Marcie czuje się dobrze, Jej wściekłość rozbawiła go. choć jest porządnie zmęczona. - Tknęłabyś... gdybyś zgłodniała. Nalejesz mi trochę kawy? - Ponad cztery kilo? No, no, no... Duży jak na pierwszy - Sam sobie nalej. raz - rzekł Lucky, poszturchując brata. - W porządku. Ale wtedy puszczę stery i będę musiał - Jamesie Lawrance, zachowuj się - strofowała matka Lu- sięgnąć po termos... cky'ego. Termos zaś tkwił bezpiecznie pomiędzy udami Sage. Harlan - Zanim zaczniecie obliczać, wyznam wam, że Marcie rozpromienił się i uniósł brwi w niemym zapytaniu. zaszła w ciążę w noc poślubną. Dziewczyna nalała mu kawy. - Nie próżnowałeś, braciszku. - Pewnie, że nie. - Mrugnął do Lucky'ego. - A w ogóle 31 Strona 16 to mój syn będzie nosił twoje imię. Już postanowiliśmy. James stąpiony; stał się niezawodnym opiekunem i przyjacielem Chase. wszystkich członków rodziny. - A niech to! - wyjąkał Lucky. - Nie wiem, co powiedzieć. Pat pokiwał głową. Chase klepnął brata w ramię. Obaj byli zakłopotani i bliscy - Pewnie. Mały Jamie to wykapany tatuś. łez. Aby przerwać niezręczną sytuację, Chase rozejrzał się - J a m i e ! - wykrzyknęła Laurie. - To mi się podoba. nerwowo i dostrzegł siostrę. Pat, wymyśliłeś właśnie, jak będziemy nazywać mego pier­ - Hej, mała. Fajnie, że zdążyłaś. wszego wnuka. Chase był dziesięć lat starszy od Sage. Różnica wieku Wkrótce pielęgniarka zabrała kwilącego noworodka. między braćmi wynosiła prawie dwa lata. Gdy Sage dorastała, - No, to chyba już najwyższy czas pójść do domu - za­ obaj stanowili dla niej nieprzerwane źródło udręk, choć szcze­ uważył Lucky. - Lauren powinna położyć się do łóżeczka. rze obu podziwiała. Wierzyła, że oni też darzą ją uczuciem. Jego siedmiomiesięczna córeczka spała w ramionach mat­ Odprężyła się w ramionach Chase'a. ki. Obudziło ją dopiero ogólne poruszenie i zaczęła grymasić. - Zdążyłam z trudem - rzekła, posyłając Harlanowi zna­ - Ja też chcę do łóżka - wtrąciła z nieśmiałym uśmiechem czące spojrzenie. Devon. - Walczę z nią od dobrych paru godzin. - Gratulacje, Chase - rzekł Boyd. Zbliżył się do szczę­ - Potrzymam ją. - Sage sięgnęła po bratanicę, którą tak śliwego ojca i wyciągnął rękę. rzadko widywała. - Dziękuję. - Uścisnęli sobie dłonie. - A teraz, zechciejcie Devon uprzedziła ją, że na małą trzeba znaleźć sposób, mi wybaczyć. Wrócę do Marcie - oznajmił Chase. bo inaczej będzie marudzić. - Chcesz u nas przenocować? - spytała Laurie. - Odpocznij sobie - rzekła na to Sage. - Potrzymam ją - Nie, dziękuję, zostanę tu tak długo, jak mi pozwolą, w drodze do domu, to znaczy, jeśli zgodzicie się mnie a potem wrócę do siebie. podwieźć. Cofnął się do drzwi. Podzielił się z nimi radością zwią­ Nie uśmiechała się jej dalsza drog^ z Harlanem, zwłaszcza zaną z przyjściem na świat syna, ale Sage widziała, że chce że na małym pasie startowym w Milton Point czekała na już być razem z żoną. Poczuła ukłucie zazdrości na myśl nich furgonetka-wywrotka w stanie podobnym co samolot, o szczęściu tej pary. Byli dla siebie najważniejsi na całym którym Sage przyleciała z Houston. świecie. Nie była snobką, jeżeli chodzi o marki i modele samo­ Sage miała wątpliwości, czy kiedykolwiek stanie się dla chodów. Jej bracia jeździli firmowymi ciężarówkami, które kogoś tak ważna, by stanowić centrum czyjegoś wszechświata. wyglądały jakby przedzierano się nimi przez front. Travis Decyzja Travisa pogłębiła te wątpliwości. drażnił się z nią na temat jej samochodu, który rzekomo Kilka minut później pielęgniarka pokazała im przez szybę bardzo głośno terkotał. Rzeczywiście, od początku studiów sali noworodków Jamesa Chase'a Tylera. używała tego samego auta. Uważała jednak, że każdy prze­ - Ciemny, po ojcu. - Oczy Laurie zamgliły się. - Wygląda ciętny samochód wyposażony jest przynajmniej w podsta­ jak Chase tuż po urodzeniu. Pamiętasz, Pat? wowe luksusy w rodzaju okien i stacyjki. Harlan zaś uru­ Szeryf Pat Bush był odwiecznym przyjacielem domu. Sage chomił wywrotkę, zetknąwszy dwa gołe kable. Sage zaczęła pamiętała, że zawsze zjawiał się akurat, gdy potrzebowa­ przypuszczać, że furgonetka pochodzi z kradzieży. Po stronie no jego pomocy. Kiedy zmarł ojciec, Pat okazał się nieza- pasażera brakowało szyby; otwór zatkano tekturą, która w naj- 32 33 Strona 17 mniejszym stopniu nie chroniła przed zimnym, wilgotnym - Owszem, poważam Harlana, ale przecież i ty jesteś bez wiatrem. zarzutu - kpił sobie. Harlan nie obraził się, gdy Sage postanowiła wracać do W lusterku dostrzegła łobuzerski błysk w najbłękitniej- domu z rodziną. szych na świecie oczach. Tak przynajmniej uważała, dopóki - Czołem wszystkim - oświadczył i ruszył w kierunku nie poznała Harlana. Tym razem jednak urok osobisty Lu- wind. cky'ego przygasł w jej oczach. Tego wieczoru zresztą Sage Sage zauważyła nie bez irytacji, że gdy mijał pokój pie­ miała dość wszystkiego. lęgniarek, kilka par damskich oczu oderwało się od rutyno­ - Kim on jest, Lucky? - zapytała ostro. - Pojawił się nie wych zajęć. Kobiety obserwowały, jak Harlan niedbałym kro­ wiadomo skąd, nigdy o nim nie słyszałam, dałeś mu robotę kiem oddala się korytarzem. Dopiero teraz przyjrzała się jego w firmie i na dodatek powierzyłeś życie jedynej siostry. Co ciemnoblond włosom z jaśniejszymi pasmami i bardzo zwy­ to wszystko znaczy? czajnym lewisom, które na siedzeniu przestały być zwyczajne. - Przede wszystkim... - Lucky starał się opanować swój Nienawidziła się za te spostrzeżenia. powszechnie znany temperament - wcale nie pojawił się zni­ - Zabiorę Laurie do domu - zaproponował Pat. kąd. Chase poznał go w zeszłym roku w Houston. - Mamy mnóstwo miejsca w samochodzie - wtrącił Lu­ - Szkoda, że od razu nie powiedziałeś - oznajmiła z sar­ cky. - Naprawdę, Pat, zaoszczędź sobie drogi. kazmem. Posłała mu za pomocą lusterka piorunujące spo­ - Ależ nie ma problemu. jrzenie. - W Houston aż roi się od kryminalistów i rzezi­ mieszków. Nie czytujesz gazet? Trudno obdarzyć zaufaniem Ze szpitala wyszli całą grupą. Gdy Lucky wyjeżdżał z par­ kogoś, kogo poznało się w Houston. kingu, Sage dyskretnie zerknęła za siebie. Harlan wsiadał właśnie do szoferki. - Chase mu zaufał. - Czemu? - Mam nadzieję, że nie zapomni o moich walizkach - - Pewnie to było przeczucie. powiedziała. - To chyba przestanę ufać Chase'owi. A więc pewnego Na pasie startowym wrzucił je na tył ciężarówki i przykrył dnia Harlan zjawił się tu tak po prostu, nie zapowiedziany? brezentem. Nie przestawało padać, miała więc nadzieję, że - Mniej więcej sześć tygodni temu. wiatr nie zwiał brezentowego przykrycia. Sage, pochłonięta studiami, nie przyjechała do domu na - Kto? Harlan? Można na niego liczyć. Święto Dziękczynienia, dlatego też nie poznała Harlana - Tak, z pewnością. wcześniej. Ostatnie tygodnie poświęciła niemal wyłącznie pi­ Lucky patrzył na nią w lusterku. saniu pracy magisterskiej. Odbywała z rodziną jedynie krót­ - Czyżbym słyszał w twoim głosie nutę ironii? kie i treściwe rozmowy telefoniczne, ale w żadnej z nich Dał jej tym samym niepowtarzalną okazję do wyrażenia nie było mowy o nowo przyjętym pracowniku. opinii o nowym pracowniku i nie zamierzała okazji tej zmar­ - Podejrzewam, że naciąga Chase'a - rzekła. nować. - Nie. Szukał roboty, bo właśnie skończyła mu się po­ - Albo z nie wyjaśnionych powodów szanujesz tego czło­ przednia fucha. wieka, albo nie szanujesz w ogóle swojej małej siostrzyczki. - No, jasne. Wygląda na włóczęgę. Spryciarz, który pew­ Innego wytłumaczenia nie ma. nego dnia nawieje z kasą firmy. 34 35 Strona 18 - Nie ma żadnej kasy - odrzekł ponuro Lucky. wyjdziesz za mąż i wyniesiesz się stąd na dobre. A właśnie... Devon, która przezornie nie mieszała się do wymiany zdań Jak się czuje nasz doktorek? rodzeństwa, położyła teraz uspokajająco dłoń na ramieniu Sage przemilczała pytanie o Travisa, jej uwagę przykuło męża. natomiast to, co Lucky powiedział o oderwaniu siostry od - Sage, oni mają nadzieję, że pewne pomysły Harlana rodzinnego biznesu. Jego nie przemyślana, ale boleśnie traf­ uratują firmę - wyjaśniła. na uwaga dotknęła ją bardziej, niż mogłaby się tego spo­ Dziewczyna popatrzyła na nich oboje z niedowierzaniem. dziewać. - Co? Żartujecie chyba! On? J e g o pomysły? Musiałam Oczywiście, że nic jej nie łączyło ze Spółką Wiertniczą coś przeoczyć. Czyżby on spadł z nieba? Albo wykluł się Tylera. Była przecież dziewczyną, zbiorem niedociągnięć, mo­ ze złotego jajka? że nawet wypadkiem przy pracy, późnym dzieckiem. Przyszła - Dość tego, Sage - warknął Lucky. - Wiadomo, o co na świat w osiem lat po swym drugim bracie, silnym, zdro­ chodzi. Najprawdopodobniej Harlan nie zrobił po prostu na wym i udanym dziecku. Chłopcy stanowili nierozłączną parę, tobie dobrego wrażenia. zwaną w mieście „chłopakami Tylerów". A ona zawsze była tylko siostrzyczką „chłopaków". - Delikatnie to ująłeś. Bracia Sage nie szaleli z radości na wieść o jej przyjściu - A co on właściwie takiego zrobił? Naniósł błota do na świat. Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze drażnili się marmurowego hallu u Belcherów? z nią i starali się dokuczyć. Wiedziała jednak, że ją kochają - Coś znacznie gorszego. On... - Zawiesiła głos. i zawsze gotowi są stanąć w jej obronie, jak również dać ...Podsłuchał pewną rozmowę. A ona za wszelką cenę nie wszystko, o co tylko poprosi. chciała dopuścić, aby bracia kiedykolwiek poznali jej treść. Ale naprawdę bliscy byli jedynie sobie nawzajem: najlepsi Naopowiadał jej poza tym przeróżnych głupot. Gdyby po­ przyjaciele i powiernicy. Sage nigdy nie należała do tego wtórzyła je braciom, cała sprawa zakończyłaby się mordo- męskiego duetu i w skrytości ducha, z pewną goryczą, za­ biciem. Pocałował ją tak, że zabrakło jej tchu. Wolała udawać, zdrościła im zażyłości. że ten pocałunek i jej zaskakująca reakcja nigdy się nie wy­ Tłumiąc urazę, układnie odpowiedziała w końcu na pytanie darzyły. Lucky'ego: - No! - ponaglił Lucky. - On co...? - Travis ma się dobrze. Przemilczała wszystko, co chciała wykrzyczeć. - Czy przyjedzie w drugi dzień świąt? - Jest niegrzeczny i nieprzyjemny - oświadczyła. - Wątpię. Wiesz... jest strasznie zawalony nauką. Nie wy­ - Harlan? - zdziwiła się Devon. - Zwykle jest taki uprzej­ bierał się do nas, a jeszcze teraz, po urodzeniu się Jamiego, my... kiedy święta będą pełne lataniny... Sage miała nadzieję, że przynajmniej Devon podzieli jej Zamiast wcisnąć się w kąt i milczeć, bądź opowiadać wie­ zdanie. Poczuła się nagle opuszczona. rutne bzdury, wolała podać to mgliste wyjaśnienie. Z pew­ - Nie podoba mi się - rzekła stanowczo. nością Travis nie przybędzie w drugi dzień świąt. A rodzina - To trzymaj się od niego z daleka - poradził Lucky. - nie musi wiedzieć nic więcej. Nie masz przecież do czynienia z firmą, więc nie powinno Gdy już pogodzi się z Travisem, wspomni może, jak stra­ cię obchodzić, kto dla niej pracuje. A poza tym i tak niedługo sznie zatruł jej Boże Narodzenie. Obawiała się jednak, że 36 37 Strona 19 rozstanie z Travisem jeszcze długo nie stanie się jednym siejszy wieczór czuła się wyjątkowo szczęśliwa: po raz ko­ z tych epizodów w życiu, na które w miarę upływu czasu lejny została babcią, a Sage wróciła do domu. patrzy się z przymrużeniem oka. Sage została poczęta późno, kiedy Bud i Laurie od dawna - Cholernie szkoda, że go tu nie będzie - skwitował wia­ uważali, że rodzina jest pełna. Mała dziewczynka stała się domość Lucky z udawaną szczerością. jakby premią, nieoczekiwanym darem losu. Uroda złotowło­ Devon szturchnęła go znacząco. sego dziecka przyozdobiła rodzinę, a osobowość przydała jej W każdej innej sytuacji dziewczyna napadłaby na brata pikanterii. za wyśmiewanie się z Travisa, ale teraz... Sage dokuczało Laurie nie była matką zaślepioną miłością do dzieci. Wie­ sumienie i starała się uwierzyć w prawdziwość własnych działa, że córka, podobnie zresztą jak i synowie, ma wiele słów. zalet, ale i wad. Była niesłychanie uparta, lecz nie ulegała Przecież Lucky nie zapytał jej wprost, czy nadal jest za­ nastrojom tak jak Chase. Podobnie jak Lucky, odziedziczyła ręczona z Travisem, czy też może chłopak zerwał właśnie temperament po Tylerach. Nie potrafiła postępować roztropnie zaręczyny - rozumowała. A zatem po prostu ograniczyła się ani układnie, czego na ogół oczekuje się od córek. Laurie do odpowiedzi na pytanie. cieszyło jednak, że Sage jest impulsywna. Wolała żywioło­ Czemu więc nieustannie prześladował ją uśmieszek Har- wość od uległości. lana i echo jego słów: „Chyba nie zamierzasz im tego opo­ Laurie kochała córkę w specyficzny sposób, choć czasami wiedzieć tak po prostu"? dziewczyna utrudniała tę miłość, sama bowiem nie potrafiła Przez całe życie udawało się jej ukrywać zranione uczucia łatwo okazywać uczucia. Jakby w obawie przed odrzuceniem i maskować rozczarowanie nadmierną wesołością. Zdener­ pozostawiała sobie zawsze pewien margines bezpieczeństwa. wowało ją, że nagle jakiś przybłęda, taki jak Harlan, przejrzał Przypominała w tym Chase'a, ale już nie Lucky'ego, który ją na wylot. zbyt często dawał upust emocjom. - Zjesz coś, kochanie? - zagadnęła córkę. Nie mogła się Laurie Tyler czuła się najszczęśliwsza, gdy krzątała się przy tym powstrzymać, aby nie pogładzić delikatnie jej bujnej po kuchni domu, w którym nie brakowało nikogo z rodziny. czupryny. Zajmowała się domem od chwili, gdy mając osiemnaście lat - Tak, mamo, jeśli nie sprawi ci to kłopotu. - Przytuliła poślubiła Buda Tylera. Nigdy nie żałowała, że nie poświęciła policzek do dłoni matki, by po chwili odsunąć się w zakło­ się karierze zawodowej. Nie przyszłoby jej do głowy roz­ potaniu z powodu tak dziecinnego gestu. - O! Świąteczne czulać się nad sobą, bo uważała, że zawsze szczęśliwie do­ ciasteczka. konywała wyboru. - Owszem - odparła ze śmiechem Laurie, przypatrując Chętnie brała udział w pracy społecznej i kościelnej, się pobojowisku na blacie kuchennym. - Marcie zaczęła ro­ sprawdzając się dobrze zarówno w sytuacjach wymagających dzić, gdy byłam w trakcie lukrowania. Jak widać, rzuciłam podejmowania decyzji, jak i przy wykonywaniu najpro­ wszystko i wybiegłam. No nic, skończymy to jutro. stszych i najniewdzięczniejszych zadań. W ogóle czuła się - Pomogę ci - rzekła Sage, obejmując matkę. Potem siadła swobodnie, niezależnie od sytuacji. na krześle. Naprawdę jednak była w swym żywiole dopiero teraz, gdy - Tak mi przykro, że zburzyliśmy ci plany związane z Tra­ jej hałaśliwa rodzina okupowała wielki stół kuchenny. W dzi- visem. - Laurie zaczęła przygotowywać kanapkę z serem. 38 39 Strona 20 - Nie martw się. mężczyznami w okolicy. To przekonanie potwierdzone zo­ - W głębi duszy cieszę się jednak, że święta spędzisz stało przez liczne damy, z którymi obaj się spotykali, zanim w domu. zakochali się naprawdę i założyli rodziny. Jak na swój wiek - Ja też. Pat również był pociągający. Wiele kobiet z Milton Point - Święta nie byłyby świętami bez twojego buszowania i najbliższego sąsiedztwa zazdrościło Laurie przywiązania wśród prezentów. szeryfa. Jednak Harlan miał urodę gwiazdora filmowego. Bo­ - Nigdy nie buszowałam! haterowie popularnych romansów z pewnością nie powsty­ - I to jak diabli! - Do pomieszczenia wtargnął Lucky dziliby się jego pociągłej twarzy i kształtnych ust, nie mówiąc i opadł na krzesło. - A pamiętasz tę gwiazdkę, kiedy roz­ już o oczach... Jedno spojrzenie w te oczy sprawiało, że na­ pakowaliśmy z Chase'em twoje prezenty i zawinęliśmy wet kobieta niemłoda, jak ona sama, czuje się niepewnie, w ozdobne opakowania zdechłe świerszcze? Wtedy naprawdę pomyślała Laurie. gorzko żałowałaś, że buszujesz w paczkach. - Dziękuję, Harlan - rzekła. - Zostaw te walizki, potem - Świntuchy! - Sage cisnęła w brata waflem. Złapał go zaniesiemy je na górę. Chcesz coś zjeść? i zaczął chrupać. - Nie, dziękuję. - Zdjął wilgotny kapelusz i przygładził - Ja też to pamiętam! - odezwał się Pat. Stał oparty o ku­ gęste włosy. - Może trochę kawy... chenny blat, podjadając surowe ciasto i popijając kawę, której nalała mu Laurie. - Bud musiał was obu sprać, a był chory Laurie nalała kawy do filiżanki i podając mu ją dostrzegła na samą myśl o tym. A ty, Laurie, próbowałaś go przekonać, pełne głębokiej pogardy spojrzenie, jakim obdarzyła Harlana żeby im darował. Sage. Dziewczyna patrzyła na niego, jakby był jednym z tych - Choć Bóg mi świadkiem, że za ten numer należała im martwych świerszczy, które bracia wepchnęli do jej prezentów się kara. Lucky, gdzie jest Devon? gwiazdkowych. - Prosiła, żeby powiedzieć wam dobranoc. Jest wykoń­ Nawet jeśli Harlan był istotnie trochę nieokrzesany, Laurie czona. ubolewała, iż Sage nie potrafi okazać mu choćby odrobiny - Biorąc pod uwagę to wszystko, co mi zrobiliście, po­ serdeczności. winnam być psychicznie chora - zawyrokowała Sage. Boyd uśmiechnął się do Sage i mrugnął porozumiewawczo. - I chyba jesteś. Nic dziwnego, że dziewczynę ogarniał szał. Laurie z trudem Dziewczyna cisnęła w brata kolejnym waflem. Tym razem powstrzymywała śmiech. Jeśli ten biedak chce flirtować, to odbił go, ale Sage nie dała za wygraną. Wkrótce nad stołem obrał niewłaściwy obiekt zainteresowania. Jej obdarzoną silną zaczęły latać kukurydziane chrupki. wolą córkę zajmowali jedynie mężczyźni, których - jak Tra- - Jak dzieci! Przysięgam, że jesteście gorsi od przedszko­ visa - dało się wodzić za nos. laków! - krzyknęła matka. Wyglądało jednak na to, że Harlan nie poczuł się dotknięty Wybuchnęli śmiechem. Wtedy tylnymi drzwiami wszedł jawnie okazywaną pogardą. Ku rozbawieniu Laurie nie od­ Harlan, który przyniósł walizki Sage. Laurie za każdym ra­ rywał oczu od Sage, która metodycznie konsumowała grzanki zem, gdy widziała młodego Boyda, czuła się oszołomiona z serem, popijając je kolejną już szklanką mleka. Gdy skoń­ jego prezencją. czyła jeść, Lucky podniósł się zza stołu. Uważała dotychczas, że jej synowie są najprzystojniejszymi - Chyba pójdę sprawdzić, czy Devon zapakowała już Lau- 40 41