1085
Szczegóły |
Tytuł |
1085 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1085 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1085 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1085 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
fMa�gorzata Musierowicz
Ma�om�wny i rodzina
Wydawnictwo Akapit Press, Pozna� 1990 r.
S��wko od autorki:
Drodzy Czytelnicy!
"Ma�om�wny i rodzina" to by� m�j debiut. Wyda�a go w roku 1975 Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza.
Niestety, nie o ka�dym pisarzu mo�na powiedzie�, �e zadebiutowa� dzie�em genialnym. Co do mnie, czytaj�c teraz "Ma�om�wnego" po latach, zda�am sobie spraw�, �e zgrzytam z�bami.
Kiedy wi�c zaproponowano mi wznowienie "Ma�om�wnego" postanowi�am, �e ksi��k� t� poprawi� - i w rezultacie napisa�am j� na nowo.
Je�li istniej� czytelnicy przywi�zani do pierwszej wersji, chc� ich tu przeprosi�. Niech�e mnie zrozumiej�: nie ka�demu w latach dojrza�ych trafia si� sposobno�� naprawienia b��d�w m�odo�ci. Mnie si� trafi�a. Musia�am z niej skorzysta�.
Pozna�, lipiec 1990
23 czerwca 1974, pi�tek
Rykn�a krowa. Jej ciep�y, nabrzmia�y uczuciem g�os poni�s� si� �agodnie przez cisz� poranka i bez przeszk�d osi�gn�� poddasze du�ego, starego domu na wzg�rzu.
Okno na poddaszu by�o szeroko otwarte i t�skna krowia wypowied� wp�yn�a tam na lekkim podmuchu wiatru. Ma�y pokoik zalany s�o�cem wype�nia�o smaczne posapywanie �pi�cych dzieci.
By�o ich troje: dwaj chudzielce - czternastoletni Munio i m�odszy
o rok Tunio oraz ich pulchna, pyzata i rumiana sze�cioletnia siostrzyczka, z oczywistych powod�w zwana w rodzinie Rzodkiewk�.
- Nie jedz z pe�nymi ustami - odpali�a Babcia, powoduj�c wybuch �miechu.
- Klimkowie - przebi�a si� przez ha�as Mama - Klimkowie ju� si� ofiarowali z po�yczk�. B�dzie �wietnie. B�dzie wspaniale. Zobaczycie. Pensj� b�d� mia�a tak�, jak tu, ale o wiele mniejsze wydatki.
No i przecie� nie musz� rezygnowa� z tych wszystkich t�umacze�. Poradzimy sobie.
Munio przetar� okularki. - Zbulwersowany - rzek�. - Wstrz��ni�ty. Pod silnym wra�eniem nowin utraci� w�a�ciw� mu r�wnowag� ducha. Edmund Ptaszkowski musi teraz si� namy�li�.
- Zostawi� kumpli z klasy? - Tunio uni�s� jasne brewki nad czarnymi oczami, takimi samymi jak Mamine. Mia� te� jej jasnoz�ote
w�osy i jej u�miech, tyle �e bardziej zawadiacki. - Wyjecha�
w nieznane?
- B�dziemy tam ci�gle razem - namawia�a Mama. - Biblioteka mie�ci si� na parterze naszego domu! A dom stoi nad jeziorem, a na jeziorze jest wyspa, a wok� takie wspania�e lasy...
- Grzybki!!! - zakrzykn�a zelektryzowana Babcia.
- A ��dka tam jest? - dla Munia to by�o najwa�niejsze. Ten w�t�y m�zgowiec o wra�liwej, delikatnej twarzy i wielkich oczach przes�oni�tych okularami, �ywi� tajemne uwielbienie dla sportu
i atletycznych wyczyn�w. - Bo rozumiesz, kochana, po co nam jezioro bez ��dki?
Mama wyzna�a, �e jako� si� za tym nie rozgl�da�a.
- Ostatecznie, zbuduj� ��dk� sam - pocieszy� si� Munio z niezachwian� wiar� we w�asne mo�liwo�ci. - India�sk� ��d� z wydr��onego pnia.
- Naturalnie tratw� z bali - dorzuci� Tunio z pe�nymi ustami.
- Jad�! - zdecydowa� si� Munio.
- Ja te�! - pospieszy� Tunio, rozsiewaj�c okruszki. Rzodkiewka, wtulona w Mam�, wystawi�a spod jej �okcia mi��, okr�g�� buzi� z mi�� kluseczk� nosa i mi�ymi szparkami burych oczu.
- Ja te�! Mnie si� bardzo podoba ta nazwa: �mietankowe! Jest taka... s�odziutka. - Oczywi�cie, wszystkich to strasznie roz�mieszy�o. Nie zd��y�a im wyja�ni�, �e nazwa miasteczka skojarzy�a si� jej
z pulchnymi, l�ni�cymi zwa�ami bitej �mietany, otaczaj�cymi dom
� rozp�ywaj�cymi si� w czekoladowym jeziorze. Ale to mo�e i lepiej, bo �mieliby si� jeszcze bardziej, jak zwykle, gdy m�wi�a o jedzeniu.
No i w�a�nie wczoraj przyjechali do tego �mietankowa. Munio i Tunio sko�czyli rok szkolny i d�ugo si� �egnali ze swymi niezliczonymi kolegami, wi�c oczywi�cie w ostatecznym pakowaniu pomogli dopiero
w sam dzie� wyjazdu. Pakowali si� i pakowali, kierowca si� niecierpliwi�, wskutek czego wszystko wszystkim lecia�o z r�k - wreszcie ruszyli i dotarli do �mietankowa oko�o p�nocy. Zasypiaj�ce na stoj�co dzieci u�o�ono czym pr�dzej do snu i ledwie Rzodkiewka przy�o�y�a g�ow� do poduszki - ju� by� ranek. Si�dma rano, pierwszy dzie� w �mietankowie. Rzodkiewka wyskoczy�a z ��ka, przesz�a boso po skrzypi�cej pod�odze i wyjrza�a przez okno.
Oczywi�cie nie by�o bitej �mietany. Dom otacza�y roz�o�yste
drzewa owocowe i to by�o r�wnie pi�kne: skoro tylko Rzodkiewka wychyli�a g�ow� z okna, u�miechn�y si� do niej z�otor�owe kulki dojrza�ych czere�ni, g�sto rosn�cych na wielkim drzewie. Ogr�d by� du�y, cienisty, szumi�cy i tajemniczy. Kto� kiedy� zasia� tu pi�kn� traw�, posadzi� irysy i krzewy r� - ale teraz wszystko gin�o
w rozwichrzonej, pachn�cej g�stwinie zi� i chwast�w. Za rozwalonym p�otem zieleni�a si� spadzista ��czka, schodki z drewnianych bali wiod�y na pla��. Dalej leniwie pluska�o jezioro, a s�o�ce nad nim
wygl�da�o jak �wie�o wymyte.
Rzodkiewka poczu�a, �e nie wytrzyma w domu ani chwili d�u�ej.
Staraj�c si� nie skrzypn�� pod�og�, przeskoczy�a �pi�cych na materacach braci, ubra�a si� szybko i wysz�a z pokoju.
Ju� na schodach sta�o si� jasne, �e to Mama wsta�a pierwsza. Jej radosne pogwizdywanie dobiega�o z kuchni na parterze wraz
z zapachem jajecznicy na boczku.
- S�ysza�am jak wsta�a� - powiedzia�a Mama, roze�miana i bardzo
�adna w szafirowym szlafroczku. - W tym naszym nowym domu pod�ogi skrzypi� ze staro�ci. - Poca�owa�a c�rk� w rumiany policzek
i postawi�a przed ni� jajecznic�, chleb z mas�em i ogromn� mich�, a� po brzegi wype�nion� najpi�kniejszymi czere�niami.
Tymczasem zapach sma�onego boczku dotar� a� na pi�tro, przedosta� si� przez uchylone drzwi i kusz�co po�echta� dwa zgodnie
posapuj�ce nosy. Munio i Tunio obudzili si� jednocze�nie. Munio si�gn�� po okulary, kt�re - pedantyczny jak zwykle - schowa�
wieczorem do kieszeni bluzy. Przez ich grube szk�a rozejrza� si� po otoczeniu i spyta� leniwie:
- Jaki� mi� anio� z �o�a kwiat�w budzi?
- Co to. S�owacki od rana?
- Szekspir, Szekspir, niedouczku.
Tunio odgarn�� skud�acon� przez noc bia�� grzywk�. - Idziemy na ��dki, mistrzu?
- Pytanie, czy tu w og�le s� ��dki, m�j malcze - rzek�
z pow�tpiewaniem Munio, wci�gaj�c skarpetki na patykowate odn�a.
- Warto by rzecz zbada�.
- Co� pachnie bardzo milutko...
- Jakoby �niadanko.
- Wskazany jest po�piech - oznajmi� Tunio przezornie. - Rzodkiew ju� znik�a.
Z �omotem zbiegli po schodach - c� to by�y za schody! Nie �aden beton, sk�d�e! Drewniane, dudni�ce pod stopami, okolone wy�lizgan� por�cz�, zbiega�y szerokim �ukiem do mrocznego hallu. Stamt�d wchodzi�o si� ju� do kuchni, wype�nionej bursztynowym �wiat�em.
W kuchni - oczywi�cie - urz�dzi�a si� ju� Rzodkiewka. Siedzia�a za wielkim sto�em z desek i pracowicie rusza�a szcz�kami.
- Uszanowanko dla pi�knych pa� - rzek� szarmancko Tunio.
- Jak apetycik, luba Rzodkiewciu? Czy�by� przez nieuwag� zostawi�a nam jakie� och�apy?
Rzodkiewka nad�a si�, ale zanim zdo�a�a wybuchn�� z ca��
moc�, Mama postawi�a przed ch�opcami talerze.
- Zostawcie niebo��tko w spokoju. Lepiej sami jedzcie.
Munio poprawi� okulary i przyjrza� si� bacznie zawarto�ci niebieskiego kubka.
- Czy to dalszy ci�g tego koszmaru, co mnie gn�bi� w nocy?
Sk�d tu mleko o tej porze? A ju� si� cieszy�em, �e cho� raz mi si� uda nie pi� paskudztwa.
- Mleko na wsi rzecz normalna - wyja�ni�a Mama. - Jajka te�. Przynios�a wszystko pani Adamska, kt�ra sprz�ta w bibliotece.
Mieszka niedaleko st�d i obieca�a, �e co rano b�dziemy mie� �wie�utkie mleczko.
- C�, robi� to tylko dla twego dobra - oznajmi� Munio
m�cze�sko, zatka� nos i wychyli� kubek jednym haustem.
Przez chwil� siedzia� skrzywiony, z przechylon� g�ow�, czekaj�c, a� mleko sp�ynie do �o��dka. Potem twarz mu si� wyg�adzi�a. - Jednak�e - rzek� - ten p�yn smakuje tu jako� inaczej.
- No i mamy czere�nie! - wrzasn�a jego siostra. - I w og�le
wszystko w ogrodzie jest nasze!
Drewniane schody zaskrzypia�y z respektem: jak zwykle elegancka,
sp�ywa�a po nich Babcia: zgrabna, przytulna i niebieskooka.
- Cze��, rodzino - powiedzia�a. - Widz�, �e okropnie zaspa�am, wszyscy ju� na nogach. Co wam si� �ni�o? Bo podobno pierwszy sen na nowym miejscu zawsze si� sprawdza.
- Niemo�liwe - orzek� Munio. - Mnie si� �ni�o, �e stworzy�em
teori� wzgl�dno�ci. To si� nie mo�e sprawdzi�, bo ju� to zrobi�
Einstein. No, chyba, �ebym stworzy� jak�� now�.
Rodze�stwo wpatrzy�o si� w niego z niemym podziwem. Ten
Munio - jakie on miewa sny!
- A m�wi�e�, �e koszmar ci� gn�bi�! - za�mia�a si� Mama.
- Bo gn�bi�. Jak ju� wymy�li�em teori� wzgl�dno�ci, to zgubi�em zeszyt, gdzie wszystko by�o zapisane i kto� - nie wiem kto - wlepi� mi dw�j�. Nie mog�em tego strawi� i m�czy�em si� ca�� noc.
- Mnie si� �ni�o - wyzna� Tunio - �e sobie kupi�em jacht
i samotnie przep�yn��em ocean.
- No, nie wiem, to mo�e si� sprawdzi - powiedzia�a Babcia
pocieszaj�co.
Rzodkiewka prze�kn�a ostatni k�s chleba.
- To jednak m�j sen by� najlepszy. �ni�o mi si�, �e le�� w ��ku.
- I zaraz ci si� sprawdzi�o! - Tunio prychn�� �miechem.
- Ale to jeszcze nie koniec! - Rzodkiewka by�a bliska wybuchu. - Czego si� czepiasz, czego? Nie przerywaj!... No wi�c, le�� sobie
w ��ku, a przede mn� na �cianie taka wielka szafa z szufladkami. Le�� sobie i przyciskam guziczek, a tu z szafy wyje�d�aj� szufladki: tu iryski, tu mi�t�wki, tu pralinki mleczne... czekoladki
z orzechami... i ja sobie tylko wyci�gam r�k� i mog� wzi�� cukiereczk�w ile chc�...
- I oczywi�cie bierzesz... - dorzuci� Tunio.
- Cicho, Tuniek, sen Rzodkiewki jest naprawd� najlepszy. I w dodatku zaraz si� sprawdzi, popatrzcie wszyscy! - to m�wi�c, Babcia wysun�a szufladk� kredensu i wyj�a z niej torebk� kr�wek. - Munio, we� t� �ap�! Ty jeszcze nie jad�e� �niadania!
Niskie, szerokie okna kuchni wychodzi�y na jezioro i las. Przez ca�y czas �niadania Rzodkiewka mia�a je przed oczami, jak kolorowe zaproszenie. Mo�e kogo innego ju� dawno wywabi�oby to na dw�r, ale ona musia�a przede wszystkim sko�czy� je��. Dopiero gdy
poch�on�a ostatni� czere�ni� ze swej porcji, zerwa�a si�, rzuci�a "dzi�kuj�!" i wybieg�a na ganek.
Ch�opcy nie mogli by� gorsi. Nasypali sobie czere�ni do wszystkich kieszeni i pognali za ni�. Ju� po chwili Mama ujrza�a ich w oddali biegn�cych ku jezioru. Odwr�ci�a si� do Babci i roze�mia�a.
- No widzisz - powiedzia�a Babcia i zacz�a zbiera� naczynia.
*
Okaza�o si�, �e w zatoczce jest przysta� z desek i dwie �odzie. Bracia, dr�twiej�c ze szcz�cia, wskoczyli do nich natychmiast
i zacz�li je nieprzytomnie opukiwa�. Rzodkiewka przyjrza�a si� temu
z lekk� pogard� i ruszy�a dalej wzd�u� brzegu. S�siaduj�ca z pla�� soczy�cie zielona ��czka usiana by�a g�sto z�ocistymi mleczami
i jaskrami. Rzodkiewka nazbiera�a ich sobie niez�y bukiet, nim natkn�a si� znienacka na autork� porannej pobudki. Dorodna, czarno-bia�a krowa pas�a si� majestatycznie pod samym lasem. Za ni�, pobrz�kuj�c, wl�k� si� �a�cuch, kt�rego koniec umocowano do wbitego
w ziemi� ko�ka. Prawdziwa krowa!
Rzodkiewka przystan�a zafascynowana. Po chwili rozwa�nego namys�u podesz�a bli�ej i ostro�nie podsun�a bydl�tku sw�j z�ocisty bukiet, czuj�c przy tym w ramieniu lekki skurcz strachu (a nu� bestia po�akomi si� na jej r�k�?). Krowa jednak�e spojrza�a bardzo serdecznie i okr�g�ym ruchem szorstkiego j�zora wymiot�a z ma�ej �apki pocz�stunek. Nast�pnie prze�u�a go z namys�em i podzi�kowa�a jeszcze jednym poczciwym spojrzeniem. Serce Rzodkiewki wezbra�o fal� mi�o�ci. Przytuliwszy si� z ca�� ufno�ci� do ciep�ego boku zwierz�cia, zacz�a je g�aska� po rogatym �bie.
- Jestem Monika - przedstawi�a si� uprzejmie. - W domu nazywaj� mnie Rzodkiewka, ale ja tego nie lubi�. A jak ty masz na imi�, kr�weczko?
- Krasula - odpar� zakatarzony g�os.
Rzodkiewka kwikn�a i podskoczy�a. Mimo wszystko nie spodziewa�a si� odpowiedzi. W�a�ciwie mia�a ochot� uciec, zanim jednak dosz�o do tej kompromitacji, zza krzaka wy�oni�a si� ruda, k�dzierzawa �epetyna
i ten sam zakatarzony g�os zapyta�:
- Sk�d si� wzi�a� na naszej ��ce?
- A co? - spyta�a Rzodkiewka zaczepnie. - Nie wolno chodzi�
po trawie?
Rudy �epek porzuci� stanowisko za krzakiem.
- Jakby ka�dy g�upek depta� po trawie, to by krowa nie mia�a co zry�!
Konflikt narasta�.
- Zry�! - parskn�a wzgardliwie Rzodkiewka. - Jak ty si�
wyra�asz?!
- Jak mi si� podoba - poci�gn�� nosem rudy. - A bo co, ty
rzodkiewo jedna?
- Zabraniam ci! - wrzasn�a Rzodkiewka, zadra�ni�ta w godno��.
- Hy-hy! - powiedzia� rudzielec z nieopisanym lekcewa�eniem.
- Dla ciebie jestem Monika, rozumiesz? - musia�o by� co� gro�nego
w minie Rzodkiewki, bo jej przeciwnik niespodziewanie skapitulowa�.
- No pewno... co krzyczysz? Mo�e by� Monika.
- No! Bo jak nie, to ci� po prostu st�uk�!
- No dooobra...
- A kto ty w�a�ciwie jeste�, co? - Rzodkiewka ju� mia�a przewag�.
- Ja? Adamski Waldemar - powiedzia� pos�usznie rudy �epek.
W najlepszej zgodzie zaj�li si� teraz opowie�ciami o swoich rodzinach i o sobie. Rzodkiewka by�a zadowolona. Waldemar okazywa� si� bardzo sympatyczny przy bli�szym poznaniu i potulnie nazywa� j� Monik�, ani razu nie u�ywaj�c obrzyd�ego przezwiska. Ale nagle Adamskiemu Waldemarowi zn�w odbi�o. Oczy mu si� zaokr�gli�y, sp�sowia�.
- Wy�a�cie no lepiej z tej �odzi! - wrzasn��.
Munio i Tunio zamarli na swych pozycjach; starszy brat, naturalnie,
w pozie w�adczej rozci�gni�ty by� na rufie. Tunio, po kolana w wodzie (niestety, w wymarzonej �odzi nie by�o wiose�), wyst�powa�
w charakterze si�y nap�dowej, pchaj�c ��d� wzd�u� brzegu. Obaj spojrzeli po sobie.
- Dziecko, jak ma�y anio�ek w obrazku. S�owacki - powiedzia� Munio, kiwaj�c g�ow� z ubolewaniem. - Taki m�ody, a taki arogancki. P�jd�, dzieci�, pogaw�dzimy chwil�.
Waldemar, nieco tylko zbity z tropu, przybli�y� si� �mia�o. Za nim, jak kokosz, kt�rej odebrano piskl�, pod��a�a niespokojna Rzodkiewka.
- Niby o czym? - rzuci� m�ody Adamski.
- Na przyk�ad o tym, dlaczego mieliby�my wy�azi� z tej �odzi? Waldemar si�kn�� niepewnie nosem.
- Zostawcie go w spokoju, dobrze? - zdenerwowa�a si� Rzodkiewka, chwytaj�c ch�opczyka w opieku�cze ramiona. - To jest m�j przyjaciel, m�j i tylko m�j!
- Ile te� latek liczy sobie tw�j przyjaciel? - spyta� pob�a�liwie Munio.
- Pi�� i p�! - rzek� twardo Waldemar, usi�uj�c si� wyswobodzi�
z u�cisku Moniki, po czym natychmiast wzi�� odwet. - ��dka jest nasza. Tylko g�upki pchaj� ��d�, zamiast i�� po wios�a do naszego taty! - uda�o mu si� wreszcie oderwa� od szyi zaborcze ramiona Rzodkiewki i odskoczy� na bezpieczn� odleg�o��. - Ale jak tata was zobaczy w ��dce, to po�a�ujecie. Ja te� nie mog� p�ywa�, tylko sam tata mo�e i Stefan, to m�j brat, ale ca�kiem ju� du�y.
- A gdyby�my poprosili o wios�a? Przecie� obaj mamy karty p�ywackie!
- Spr�bowa� mo�na - rzek� z namys�em Waldemar. - Ale ja bym musia� i�� z wami. Beze mnie nawet nie zaczynajcie.
- Waldemar! -j�kn�a Rzodkiewka, przeczuwaj�c bliskie rozstanie.
- Idziemy? - spyta� jednocze�nie Munio.
- Mo�emy i�� - rudzielec z godno�ci� podci�gn�� spodnie. - Ale ��dk� trzeba najpierw popchn�� do przystani.
- No, to jazda! - zerwali si� ch�opcy ochoczo.
Waldemar bez namys�u do��czy� do nich, zapominaj�c ca�kowicie
o porzuconej na brzegu Rzodkiewce i o krowie. Ta ostatnia nie zareagowa�a na odej�cie opiekuna nawet kiwni�ciem ogona, natomiast Rzodkiewka poczu�a rozdzieraj�cy �al. Zaj�ci swoimi idiotycznymi sprawami bracia oddalali si� z wolna, uprowadzaj�c jej nowego przyjaciela. O niej zapomniano ca�kowicie.
Ale nie mia�a racji. Munio, jako najstarszy brat, pe�en by� poczucia odpowiedzialno�ci. Obejrza� si� teraz, a na widok osamotnionej, ma�ej postaci z buzi� w podk�wk�, poczu� wyrzut sumienia.
- Hej, Rzodkiew! - krzykn�� tonem wodza. - Do mnie! Ma�a posta� uparcie rzuci�a g�ow� i patrz�c w bok, nie ruszy�a si� z miejsca.
- No, chod�! - powt�rzy� Munio z tym samym rezultatem.
- Nie zostawiaj nas, Monisiu, bez opieki! - wtr�ci� Tunio, patrz�c znacz�co na brata. Tunio by� przebieg�y jak lis. Przy�miewany nieco przez wybitn� osobowo�� starszego brata, reprezentowa�, jako jedyna zreszt� osoba w rodzinie, spryt i zaradno�� �yciow�. Specjalno�ci� Munia za to by�y odkrywcze i oderwane od rzeczywisto�ci pomys�y.
- To id� - powiedzia�a �askawie Rzodkiewka, z wolna ruszaj�c ku ch�opcom. - Tylko nie my�lcie sobie, �e wam pomog� pcha� t�
g�upi� ��dk�!
*
Dom Adamskich mie�ci� si� niedaleko, po drugiej stronie piaszczystej drogi, biegn�cej skrajem lasu, za bibliotek�. By� to porz�dny, murowany, bia�y domek, wok� kt�rego suszy�y si� sieci i biega�o mn�stwo kur. Rzodkiewka prze�y�a tu nag�e ol�nienie, widz�c roj�ce si� wsz�dzie domowe ptactwo, dotychczas spotykane tylko na p�misku, w towarzystwie zielonej sa�aty i kartofelk�w. Oszo�omiona, potykaj�ca si� co chwila, pod��a�a za ch�opcami, kt�rzy podchodzili ju� pod sam dom.
- Waldek! - rozleg�o si� spod chlewika. - A krowa gdzie?
- Uwi�zana - rzek� uspokajaj�co rudy. - Tata jest?
- Jest, jeszcze nie wyszed� - zza sieci wyjrza�a t�ga kobieta
z koszem na r�ce i nie dostrzeg�szy go�ci, pieszczotliwie potarga�a Waldka za rudy loczek. - No, m�w szybciutko, co ty jeste� mamusi?
- Ma�a r�yczka - odpar� Waldemar z pewnym zniecierpliwieniem. - Koledzy do mnie przyszli.
- Edmund, Antoni i Monika - kolejno zgadywa�a Adamska, z u�miechem przypatruj�c si� dzieciom. - Wasza mama opowiada�a mi o was ca�e rano. A ja jestem mama Waldka. - Mia�a bardzo mi�y u�miech, do�ki
w policzkach i weso�e oczy.
Waldek przytuli� si� do niej przekornie, po czym odst�pi� z powag�.
- A czeg� wy chcecie od naszego taty? - spyta�a pani Adamska, usi�uj�c poprawi� Waldkowi koszulk�.
- M�ska sprawa - rzek� Waldemar z godno�ci� i si�kn�� nosem.
- No, to le�cie do domu, tata pewnie jeszcze je �niadanie.
Tata Waldka wstawa� w�a�nie od sto�u i si�ga� po czapk�, kiedy czworo dzieci wyros�o przed nim jak spod ziemi i stan�o rz�dem w zbo�nym milczeniu. By�o na co popatrze�! Pan Adamski by� olbrzymem, z jego ogromnych ramion wyrasta� gruby kark, na kt�rym opiera�a si� ruda g�owa. Masywny tu��w podpiera�y pot�ne s�upy n�g, a ca�y pan Adamski pi�trzy� si� jak g�ra, si�gaj�c nieomal sufitu.
Bracia Ptaszkowscy milczeli, onie�mieleni ca�kowicie. Wobec tego Waldek, robi�c w ich kierunku min�, zdaj�c� si� wyra�a� co�
w rodzaju: "a nie m�wi�em?", wyjawi� ostro�nie:
- To moi kumple. Chcieliby czasem pop�ywa� ��dk�.
- Tylko ze mn� albo ze Stefanem - pad�a kr�tka odpowied�. - �adnych topielc�w. Co� jeszcze?
- Nie, tata. To wszystko.
- To cze�� - ju� od drzwi obejrza� si� cz�owiek-g�ra i jego twarz
rozja�ni�a si� u�miechem. - Dzi� wieczorem zbieram sieci, mo�ecie przyj��. Pop�ywamy.
I odszed�, odprowadzany zachwyconymi spojrzeniami. Przed domem tymczasem zasz�y pewne zmiany. Pani Adamska znikn�a w chlewiku, natomiast pojawi�a si� nowa posta�: rudy olbrzym lat oko�o dwudziestu, nieco zmniejszona kopia ojca, r�ba� drewno na szczapki
i sk�ada� je pod pochy�ym daszkiem.
- To jest Stefan! - Waldek najwyra�niej by� bardzo dumny ze swej rodziny. Zafascynowani Ptaszkowscy podsun�li si� bli�ej.
Stefan b�ysn�� bia�ymi z�bami i machn�� toporkiem. Polano rozpad�o si� ze stukiem na dwie r�wniutkie cz�ci.
Miny mieszczuch�w wyra�a�y zachwyt.
- No, co? - odezwa� si� po chwili Stefan, odk�adaj�c na stos
nowe nar�cze szczap. - Chcieliby�cie spr�bowa�?
- Bardzo ch�tnie - rzek� Munio zarozumiale. - Przecie� to
dziecinnie proste.
przyj�� z r�k Stefana b�yszcz�ce narz�dzie i bez �ladu tremy
przyst�pi� do pracy. Wydawa�o mu si�, �e dok�adnie podpatrzy� kolejno�� czynno�ci. K-u jego wielkiemu zdumieniu, efekt dzia�ania by� zupe�nie inny: polano, nie tkni�te siekier�, spad�o na ziemi�, natomiast ostrze narz�dzia wbi�o si� g��boko w pieniek. Munio polecia� do przodu, uderzy� kolanem w pie�, ocieraj�c je do krwi,
a nast�pnie z impetem wjecha� g�ow� wprost w r�wniutko pouk�adany stosik drewna, rozsypuj�c na wszystkie strony po�upane szczapy.
Trudno by�o o wi�ksz� kompromitacj�.
Munio podni�s� si� z ziemi z p�on�cymi uszami, oczekuj�c straszliwych szyderstw. Jednak oblicze wspania�ego Stefana rozja�ni�o
si� pocieszaj�cym u�miechem.
- Nic, nic... jak na pierwszy raz, wcale nie�le.
Od strony chlewika rozleg� si� okrzyk grozy.
- Stefan! Czy� ty zwariowa�!? Chcesz, �eby sobie dzieciak r�ce
poobcina�?
- Eee tam! - machn�� r�k� olbrzym. - Zaraz poobcina�. To
przecie ju� nie dzieciak, mamusia, to ju� kawa� ch�opa.
Obaj ch�opcy pokochali go w tym momencie jak brata. Rzodkiewka patrzy�a na drog�. Z trudem przebijaj�c si� przez piach, peda�uj�c
z wysi�kiem, jecha� na rowerze m�ody cz�owiek, chyba listonosz. Mia� kolorow� koszul�, czapk� z daszkiem i sk�rzan� torb� na ramieniu. Skoro tylko przystan�� przy furtce, pani Adamska wytar�a szybko r�ce i podesz�a do p�otu.
- Co pan ma dla nas dobrego, panie Luteczku?
- Ja mam same dobre rzeczy, pani Adamska - odpar� pan Luteczek ze swawolnym chichotem i j�� wydobywa� z p�katej torby listy
i przesy�ki.
- Stefek! - zawo�a�a pani Adamska. - Paczka do ciebie!
M�ody olbrzym ruszy� niech�tnie w stron� furtki, otoczony podskakuj�cymi wielbicielami.
- Gdzie podpisa�? - spyta� z widocznie z�ym humorem, a twarz pana Luteczka powlok�a si� wyrazem urz�dowej powagi.
- Tu, tu, o - tutaj - postuka� d�ugim paznokciem w blankiet i z nieprzyjemnym u�miechem dorzuci�: - Pewnie pan zam�wi� prezencik dla ukochanej? - I w tej samej chwili, ra�ony spojrzeniem spod rudej grzywy, zawin�� si� w miejscu i oddali� pospiesznie, w biegu niezgrabnie dosiadaj�c roweru.
- B�azen - mrukn�� pod nosem Stefan i ju� chcia� si� odwr�ci�, gdy listonosz z bezpiecznej odleg�o�ci wypu�ci� zatrut� strza��:
- Bo to wkr�tce Haliny, nieprawda�?... - nie sko�czy� jeszcze
ostatniego s�owa, gdy Stefan skoczy� przez p�ot i z�apa� go pe�n� gar�ci� za ko�nierz.
- Do widzenia, drogi panie Luteczku - powiedzia� spokojnie i odrzuci� przera�onego listonosza wraz z rowerem na odleg�o��
ramienia. Nast�pnie odwr�ci� si� i najspokojniej powr�ci� na podw�rko, tym razem u�ywaj�c furtki.
Podczas gdy zha�biony pocztylion znika� za zakr�tem, Stefan niedbale rozerwa� paczk�. Interesuj�ca wszystkich zawarto�� okaza�a si� plikiem druk�w, do kt�rych za��czony by� list. U�miechaj�c si�, Stefan wyja�ni�, �e w paczce s� skrypty, kt�re mu odsy�a kolega
z roku. Waldemar natychmiast wy�oni� si� zza nogi brata i wyja�ni� swym kumplom, �e Stefan studiuje.
- Przyjecha� tylko na wakacje, odpocz�� troch�, pom�c ojcu - doda�a pani Adamska, spojrza�a ukradkiem na syna i zamy�li�a si� g��boko.
Skrzypn�a furtka i na podw�rze wpad�a niewielka, chyba dwunastoletnia dziewczynka. Mia�a dwa grube, p�omienne warkocze
i jasnoniebieskie oczy.
- Aha! To wy tu jeste�cie! - powiedzia�a, wieszaj�c na ko�ku pusty koszyczek. - Ty jeste� Rzodkiewka, tak?
- Monika - poprawi� siostr� Waldemar.
- A kt�ry z was jest Munio?
- Ja nie - przem�wi� niedorzecznie Tunio, gapi�c si� na dziewczynk�
z zachwytem.
- To znaczy, �e jeste� Tunio.
- Tunio - zgodzi� si� ch�opiec pos�usznie. - A ty...? Kto ty jeste�?
- To jest nasza Tereska - Waldek tym razem ukaza� si� pod lewym �okciem Stefana, obejmuj�c brata w pasie.
- W�a�nie by�am u was w domu - informowa�a Tereska, troch�
si� rumieni�c pod spojrzeniem Tunia. - Wasza mama was szuka i bardzo si� martwi, �e�cie si� potopili. Ale ja zaraz powiedzia�am, �e jak Krasula sama si� pasie, to znaczy, �e poszli�cie gdzie� z Waldkiem. Przysz�a do was ciocia z ca�� rodzin�. Siedz� wszyscy w ogrodzie
i my�l�, gdzie wy mo�ecie by�.
- To ju� chyba musimy wraca� - powiedzia� Munio.
- Ano tak - westchn�� Tunio i raz jeszcze z upodobaniem
popatrzy� na Teresk�.
- Aha! - przypomnia�a sobie dziewczynka. - Pani Ptaszkowska
m�wi�a, �e chce kupi� kurczaka, bo go�cie chyba zostan� na obiedzie. To mo�e by�my go teraz wybra�y, mamo, by�oby po k�opocie.
- Dobrze, dobrze, moja ty pociecho kochana - pog�aska�a j�
matka. - O wszystkim pami�tasz, co ja bym zrobi�a bez ciebie? To chod�my po tego kurczaka - zwr�ci�a si� do dzieci. - Mo�e sami
wybierzecie �adn� sztuk�?
- Na tym to my si� nie znamy - rzek� bezradnie Munio w chwil�
p�niej, patrz�c na biegaj�ce bez sensu po podw�rku chmary kur.
- To mo�e z�apiemy pierwszego z brzegu?
Pani Adamska machn�a r�k�.
- Sama wam wybior�. - I ju� za chwil� trzyma�a w fachowym uchwycie trzepocz�cego si�, bia�ego kurczaka. - No, �adny?
Ch�opcy spojrzeli z pow�tpiewaniem na malutk� g��wk� i bezdennie g�upie oko, widoczne spod �okcia pani Adamskiej. Milczeli niezdecydowanie.
- �liczny! - wykrzykn�a Rzodkiewka z entuzjazmem. - Cudowny!
Jedyny! On b�dzie m�j! Tylko m�j!
- No, dobrze - powiedzia�a pani Adamska, troch� zdziwiona. - Mo�e
by� tw�j. To co, zar�n�� go?
Rzodkiewka zamar�a.
- Nigdy! - krzykn�a wreszcie z moc�. - Nigdy!
- No, to wobec tego wasza mama b�dzie go musia�a ukatrupi� - stwierdzi�a pani Adamska, wzruszaj�c ramionami.
- Nie dam?! - wrzasn�a Rzodkiewka, trz�s�c si� z irytacji. - Taki �liczny kurczaczek, taka kochana ptaszyna! - bez namys�u porwa�a
w obj�cia dr�cego si� kurczaka i krzykn�a tylko: - Do widzenia. - po czym jak najspieszniej wypad�a za furtk�.
Bracia znale�li j� za zakr�tem, ju� blisko domu. Siedzia�a przy
drodze i z wniebowzi�t� min� obca�owywa�a kurczaka po g�owie.
- Zlituj si�. Rzodkiew - j�kn�� Tunio i to by�o wszystko, co zdo�a� powiedzie�.
- On si� nazywa Franio - oznajmi�a Rzodkiewka, wpatruj�c si� nadal
w kurczaka rozkochanym wzrokiem.
- Jak, jak?
- Franio. Franu�. Franciszek - powiedzia�a Rzodkiewka, nie zmieniaj�c wyrazu twarzy.
- Lito�ci! - wyszepta� Tunio. - Ona zwariowa�a.
- To nie mo�e by� Franciszek - rzek� zdecydowanie Munio, poddaj�c ogl�dzinom �ebek kurczaka.
- Wi�c mo�e Edmund? - zaproponowa�a ironicznie Rzodkiewka.
- Edmund te� nie. Mo�e Monika.
- H�?!
- Poniewa� ten kurczak jest kur�. Kurczakiem p�ci �e�skiej.
- Ach, g�upstwo, nie szkodzi - odpar�a pogodnie Rzodkiewka. - On ju� jest dla mnie Franusiem...
- Ona.
- ...ona jest ju� dla mnie Franusiem i pozostanie ni�...
- Pozostanie nim...
- Pozostanie nim na zawsze.
- Temu zwierz�ciu i tak wszystko jedno - zgodzi� si� Tunio.
- Fakt. Patrzy jako� g�upio i jest ma�om�wne.
- S�usznie, m�j bracie. Franciszek Ma�om�wny.
- Franciszka Ma�om�wna, m�j bracie.
- Najlepiej niech biega jako F. M. To pasuje niezale�nie od p�ci. Munio parskn�� �miechem.
- F. M. Zatwierdzam. - powiedzia�.
Tego� dnia - popo�udnie
F. M. wzbudzi� zrozumia�e zainteresowanie towarzystwa, zgromadzonego na trawniku przed domem. Szczeg�lnie Babcia, odpowiedzialna za dzisiejszy obiad, podejrzanie d�ugo - zdaniem Rzodkiewki - zajmowa�a si� jej pupilem, w nieprzyjemny spos�b obmacuj�c i poszczypuj�c Franusia. Na wszelki wypadek Rzodkiewka o�wiadczy�a g�o�no, �e Franu� jest jej syneczkiem i biada temu, kto go tknie.
Ciocia Lucynka, za�ywna dama o dostojnym obliczu i pos�gowym podbr�dku, us�yszawszy to o�wiadczenie, rzuci�a m�owi znacz�ce spojrzenie i subtelnie odkaszln�a. Subtelne odkaszlni�cia stanowi�y rodzaj kodu, kt�rym pa�stwo Klimkowie porozumiewali si� w sytuacjach towarzyskich. Mama doskonale o tym wiedzia�a. Pani Lucyna Klimkowa,
z domu Ptaszkowska, uwa�a�a bowiem od pocz�tku �e jej brat paln�� g�upstwo, �eni�c si� z t� postrzelon� Mari� i niejeden ju� raz dawa�a temu wyraz przy pomocy subtelnych odkaszlni��. Troch� z ich powodu,
a troch� dlatego, �e bardzo kocha�a swoje postrzelone dzieci, Mama wsta�a i uda�a si� do domu, gdzie wydoby�a ze swojej walizki powiewny, d�ugi, po�yskliwy szalik w pi�knym kolorze fioletowym. Ten to szalik zawi�za�a nast�pnie na szyi Franusia jednym ko�cem, drugi wr�czaj�c Rzodkiewce.
- Prosz� - powiedzia�a - to jest smycz dla twojego syneczka. Nie mo�e przecie� biega� bez opieki, zanim nas wszystkich nie polubi.
- Musz� powiedzie�, droga Marysiu... - zacz�a pani Klimkowa, ale Babcia, jak zwykle taktowna, przerwa�a jej, m�wi�c:
- Wspania�y ten pani tort, pani Lucynko. Zreszt�, zawsze, jak pami�tam, piek�a pani zupe�ne arcydzie�a.
Mile pog�askana ciocia Lucynka u�miechn�a si� wreszcie i wygodniej rozsiad�a w krze�le, specjalnie dla niej wykopanym spod stosu grat�w w hallu. Pan Klimek, na co dzie� urz�duj�cy w bia�ym kitlu za lad� apteki, dzi� nosi� pi�kny garnitur wizytowy. I dla niego wydobyto krzes�o, gdy� by� gruby, zasapany i godny. Wszyscy inni siedzieli po prostu na trawie: dwulatek Jacunio, zwany Dzidziusiem, zupe�ny anio�ek; jego brat Witalis - t�gi trzynastoletni osi�ek oraz Halinka, pi�kna dziewczyna o aksamitnym spojrzeniu i czarnych lokach, najstarsze i pe�noletnie dziecko pa�stwa Klimk�w. W�a�nie przysiad�a na trawniku mi�dzy Mam� a Babci�, wi�a wianuszek ze stokrotek
i prowadzi�a przy tym rozmow� na tematy zawodowe. Do wczoraj pe�ni�a obowi�zki bibliotekarki, dziel�c czas mi�dzy t� prac�, a prowadzenie �wietlicy w �mietankowskiej szkole.
- Mamy pi�kny ksi�gozbi�r - m�wi�a. - Pan Zieli�ski, kt�ry za�o�y� t� bibliotek� i przez wiele lat j� prowadzi�, to by� prawdziwy bibliofil. Sprowadza� mn�stwo ksi��ek, cz�sto i za w�asne pieni�dze, ca�� okolic� wci�gn�� do czytania. Po jego �mierci, zgodnie z jego �yczeniem, wszystkie ksi��ki pana Zieli�skiego sta�y si� w�asno�ci� biblioteki. Zobaczy ciocia, co my tutaj mamy! A ja ju� ledwie dawa�am rad� ostatnio, czytelnicy domagali si�, �eby biblioteka by�a
czynna codziennie. Obs�ugujemy nie tylko miasteczko, ale i kilka
okolicznych wiosek.
- Pracowa�a� jeszcze z panem Zieli�skim, czy tak?
- On bardzo ci�ko chorowa� - odpar�a Halinka. - Przez ostatnie miesi�ce przed �mierci� prawie si� nie podnosi� z ��ka. To wtedy zacz�am tu pracowa�. Ale teraz to ju� za wiele dla mnie, zostawiam cioci� z tym k�opotem. Oczywi�cie z pocz�tku ch�tnie pomog�, w szkole teraz przecie� wakacje. Tu jest tyle do zrobienia!
- Wszyscy ci pomo�emy, kochana Marysiu! - wtr�ci� z uczuciem
wujcio Klimek. - Moim zdaniem, trzeba z miejsca zabra� si� za
malowanie waszego mieszkania. Licz na mnie.
- Wszyscy mi pomagaj� - wzruszy�a si� Mama. - Ta pani
Adamska taka mi�a, przybieg�a tu dzi� rano z mlekiem i obieca�a przys�a� tu jutro swojego najstarszego syna. To podobno du�y
ch�opiec i ch�tnie nam pomo�e.
Halinka nagle spu�ci�a g�ow� i zacz�a majstrowa� przy klamrze
sanda�ka. Natomiast bracia Ptaszkowscy rykn�li �miechem.
- Du�y ch�opiec! Oj, oj, nie mog�!
- O, rety. Mamo, ten Stefan wcale nie jest du�y! On jest
wielkolud, Mamo!
- Student! Bary ma o, takie! - napompowa� si� Munio.
- Taaak� klat�! - pia� Tunio.
Halinka wci�� poprawia�a klamerk�, a uszy, wygl�daj�ce spod
czarnych lok�w, zrobi�y si� jej purpurowe.
Pani Klimkowa przygl�da�a si� jej podejrzliwie, ale tylko przez
chwil�. Jej uwaga zosta�a odwr�cona, i to na dobre. Dzidziu�, kt�rym jako� nikt si� nie zajmowa�, potupta� sobie po zielonej trawce
w kierunku niskiego stolika, na kt�rym sta� przyniesiony przez Klimk�w tort hiszpa�ski oraz dzbanek z kompotem. Dzidziu� popatrzy� na wi�nie, czekolad� i mn�stwo kremu na torcie, zdj�� sprawnie ze sto�u talerz z hiszpa�skim arcydzie�em i zastanowi� si�. Jego serduszko wezbra�o uczuciem sympatii ku owej mi�ej, starszej pani
w �adnej szarej sukience. Siwa pani rozmawia�a �ywo z Halink� i - z uwagi na rosn�c� tu� ko�o jej nosa okaza�� brodawk� - stanowi�a obiekt najbardziej interesuj�cy. Wypinaj�c mocno brzuszek dla uzyskania r�wnowagi, Dzidziu� pomkn�� z tortem przez wysok� traw�, dotar� do celu i u�miechn�� si� promiennie. Z bliska Babcia podoba�a mu si� Jeszcze bardziej, wi�c ju� ca�kiem �mia�o, z rozmachem, umie�ci� tort na jej kolanach, talerzem do g�ry. Zaledwie dwa razy zdo�a� przyklepa� krem do kolan swej wybranki, gdy ta zerwa�a si�
z m�odzie�cz� �ywo�ci�, -wznosz�c piskliwe, bardzo zajmuj�ce okrzyki. Oczywi�cie, niestety, tort odklei� si� powoli od sukienki Babci
i klapn�� w traw�. Jacunio ruszy� wi�c z kopyta ku stolikowi,
z zamiarem uszcz�liwienia Babci r�wnie� kompotem z dzbanka. Nie zdo�a� jednak wprowadzi� w czyn swojego pomys�u, gdy� jego mama ju� bieg�a ku niemu z okrzykiem grozy; nie chc�c traci� tak dobrej okazji, Jacunio wyla� zawarto�� dzbanka na w�asn� g�ow�, piersi
i brzuszek. Nast�pnie spojrza� na rodzicielk� niewinnymi ocz�tami
i u�miechn�� si� rozbrajaj�co. Pani Klimkowej opad�y r�ce.
- Cuniop�jdziemyciewodosiam! - powiedzia� Dzidziu� z szybko�ci� karabinu maszynowego i zdawa� si� oczekiwa� odpowiedzi.
- Witusiu! - j�kn�a ciocia Lucynka. - Co on m�wi?
Witalis, kt�ry jako jedyny w rodzinie rozumia� mow� Dzidziusia, przybli�y� si� z wa�n� min�.
- Jacunio p�jdzie my� si� wod�, sam - przet�umaczy� biegle.
- Siam! Siam! - uradowa� si� Jacunio. - Duzejduzejwodymycie!
- On chce si� umy� w bardzo du�ej wodzie - prze�o�y� Witalis z wpraw� zawodowca i niedba�� min�.
- W bardzo du�ej wodzie? - przestraszy�a si� jego matka. - Chyba nie w jeziorze? Jacuniu, tylko nie to! Nie wolno!
- Tseba, tseba - rzek� stanowczo Jacunio i sko�czy� z pust� gadanin�, pozostaj�c przy w�asnej opinii.
Pan Klimek nie takie rzeczy widywa� na co dzie�.
- Wracaj�c do sprawy remontu, kochana Marysiu - powiedzia�, jakby nic nie zasz�o - dzi� w aptece zast�puje mnie kolega, m�g�bym wi�c ci pom�c cho�by zaraz. Zw�aszcza, �e jak widzia�em, do drogerii w�a�nie rzucili emulsj�. Mo�e poszliby�my i kupili par� puszek, za dwa-trzy dni by�oby ju� po malowaniu.
- Masz racj� - zgodzi�a si� Mama. - Od pierwszego zaczynam prac�, to ostatnia okazja, �eby w spokoju pomalowa� mieszkanie.
- Idziemy?
- Jazda! - zerwali si� Tunio i Munio. - Trzeba zobaczy� to
nasze miasto!
- Chod�, syneczku - powiedzia�a czule Rzodkiewka i delikatnie
poci�gn�a za fioletow� smycz.
- Zostawcie mi Dzidziusia - zaproponowa�a Babcia, kt�ra ju�
zdo�a�a odzyska� spok�j ducha. - Umyj� i jego, i siebie, a potem
zajm� si� obiadem.
- A co b�dzie na obiad? - zainteresowa�a si� Rzodkiewka, jak
zwykle pojawiaj�c si� tam, gdzie by�a mowa o jedzeniu.
- Franu� - odpar�a Babcia ponuro.
- Nie! Nie! - wrzasn�a Rzodkiewka. - Po moim trupie, po
moim trupie!
Ciocia Lucynka obejrza�a j� sobie dok�adnie i westchn�a, ze
wsp�czuciem kiwaj�c g�ow�.
- Ja tylko �artowa�am makabrycznie - wyja�ni�a Babcia. - Odejd�cie oboje, odk�adam top�r wojenny.
Ciocia przenios�a wzrok na Babci�, lecz powstrzyma�a si� od
westchnienia.
- Na obiad b�d� pierogi z czere�niami - zdecydowa�a Babcia. -I kompot z czere�ni. I zupa czere�niowa, bo nie jeste�my kanibalami
i nie zrobimy roso�ku z Franusia.
- No, to w drog�! - rzuci� komend� pan Klimek. Ciocia Lucynka zawaha�a si�, nie wiedz�c, czy powinna zosta� z Dzidziusiem, czy pod��y� za m�em i dopilnowa�, by nie dawa� si� wodzi� za nos. Ostatecznie podj�a decyzj�, uj�a m�a pod rami�
i zarz�dzi�a.
- Ty, Halinko, zostaniesz. Pomo�esz umy� Dzidziusia. - Po
czym uformowa�a czo�o pochodu i ruszy�a przed siebie, wsparta na ramieniu ma��onka.
*
S�o�ce sta�o ju� wysoko na czy�ciutkim niebie, wia� �wie�y, pachn�cy kwiatami i mi�t�, wiatr. �cie�ka prowadz�ca przez las do miasteczka by�a spr�ysta i wilgotna, przyjemnie sz�o si� po niej w sanda�kach. Monika westchn�a g�o�no i rado�nie, i ci�gn�c za fioletow� smycz, na kt�rej drugim ko�cu wl�k� si� beznadziejnie Franu�, powiedzia�a smakowicie:
- Ale tu fajnie, co? Powietrze jest takie... landrynkowe!
- Ju� nie - zadowcipkowa� Munio. - Przesz�a�, pogada�a� wytchn�a� dwutlenek w�gla i skazi�a� atmosfer�.
- Co, co ja wytchn�am? - obrazi�a si� Rzodkiewka.
- Dwutlenek w�gla - powt�rzy� Munio przem�drzale. - Wypu�ci�a� go w powietrze w du�ej ilo�ci.
- Ja?! - krzykn�a Rzodkiewka, dotkni�ta do �ywego. - Nie wypuszcza�am �adnego butlenku!
- Mn�stwo.
- Ca�e chmury - do��czy� Tunio.
- Przesta�cie, wy pod�e w�e! - rykn�o niespodziewanie mi�e dot�d dziewcz�tko. - Mundek, nie ��yj, bo ci odgryz� nos! - Z jej poczciwych zazwyczaj, br�zowych oczek wyziera�a w�ciek�o��, dobroduszna g�busia poczerwienia�a jak burak, a pulchna pi�stka wywija�a w powietrzu zamaszyste m�y�ce (z drugiej nie wypuszcza�a smyczy Franusia). By�a w og�le tak gro�na, �e obu braciom natychmiast odechcia�o si� �art�w. Rzodkiewka wpada�a w furi� raczej rzadko, lecz je�li si� ju� to zdarzy�o, by�a to furia �lepa, w�ciek�o�� ostateczna nie licz�ca si� z nikim i niczym. W takim stanie, o ile nie zostanie umiej�tnie u�agodzona, Rzodkiewka mog�a istotnie posun�� si� do r�koczyn�w. Par� razy ju� tak si� zdarzy�o. Ch�opcom nie wypada�o bi� si� z m�odsz� siostr�, tote� obrywali od niej zdrowe ci�gi.
Teraz Munio wyczu�, �e moment krytyczny jest tu�-tu�. Albo udobrucha roze�lon� Rzodkiewk�, albo na oczach Witalisa rozegra
si� przykra scena rodzinna. A to na pewno zniweczy �w podziw, jaki czyta� Munio w oczach grubasa.
- Monisiu - zacz�� dyplomatycznie. - Chyba nas �le zrozumia�a�...
- Zaraz ci wszystko wyja�ni� - wtr�ci� Tunio. - Ot�, kiedy wci�gasz powietrze...
- Nic nie wci�gam - zaznaczy�a Rzodkiewka dobitnie i stanowczo. -I nic nie skazi�am. Mam was do��, �egnajcie - to m�wi�c, porwa�a
w ramiona oszo�omionego Franciszka i tul�c go z ca�ej si�y, a� nieszcz�snemu kurczakowi oczka wysz�y z orbit, odmaszerowa�a energicznie pierwsz� boczn� �cie�k�, jaka si� nadarzy�a. Munio
i Tunio stali z g�upimi minami. Witalis patrzy� na nich wyczekuj�co.
- Wariatka - powiedzia� wreszcie Munio do�� niepewnie. - Co j� ugryz�o?
- Nadepn��e� jej na ambicj� - domy�li� si� Tunio. - Ona
w takich wypadkach staje si� niebezpieczna.
- Ty te� jej nadeptywa�e� - Munio by� zirytowany. - Nie b�dziemy jej przecie� goni�. To jest w�a�nie to, czego by chcia�a. Raz jej ust�pi� - i ju� zawsze b�dzie stosowa�a te numery.
Z daleka dobieg� g�os Mamy, id�cej z przodu wraz z Klimkami.
- Dzieci, idziecie?
- Idziemy, idziemy! - odkrzykn�� Tunio.
- Proponuj� posiedzie� tu na trawce - powiedzia� Munio. -Tylko momencik. Zaraz z krzak�w wyleci Rzodkiew z j�zykiem do pasa i b�dzie nas goni� w okropnym po�piechu.
- To pewne - zgodzi� si� Tunio.
- Mo�emy posiedzie� - Witalis oci�ale klapn�� w traw�. Mija�y chwile, a Rzodkiewka jako� si� nie pojawia�a.
- Chyba si� przeliczy�e� - b�kn�� Witalis do Munia. - A w og�le,
g�upio wysz�o.
Munio lubi� by� podziwiany. Krytyki po prostu nie znosi�.
- G�upio? Co g�upio? - zez�o�ci� si�. - Z w�asnej siostry po�artowa� ju� nie mo�na? Pleciesz, przyjacielu. To nasza jedyna bro�. Monika to straszna despotka. Leje nas, a my si� nawet nie mo�emy broni�.
- Ani poskar�y� - u�ali� si� Tunio. - Bo Mama i Babcia zawsze
s� po jej stronie.
- A Mama to by zaraz p�aka�a. I wszystko skrupia si� na mnie,
bo Babcia zawsze w ko�cu wypomni, �e obieca�em Tatusiowi opiekowa� si� Mam� i Monik�.
- Obieca�e�? - zaciekawiony Witalis zerkn�� na Munia. - Jak
to by�o?
Munio milcza�, zas�piony. Potem zerwa� si� nagle i poszed�
szybko �cie�k�, kt�r� poprzednio oddali�a si� Rzodkiewka.
Uczyni� to w sam� por�. Rzodkiewka bowiem, kt�ra do tej pory
siedzia�a pos�pnie na polance, tul�c do piersi Franusia, popad�a
w niespodziewane tarapaty. Ni z tego, ni z owego, krzaczki otaczaj�ce jezioro rozchyli�y si� i wylaz�y zza nich dwie postacie, obarczone butelkami z piwem. Jedna z postaci, niedomyty szesnastolatek
o konopiastej czuprynie i b�yszcz�cym obliczu, wyda� z siebie g�os:
- Te! A ta co za jedna?
- To jest ta... - rzek� drugi. - Od tej... z biblo- biblo... teki.
- Te, ma�a, chod� no tu.
Rzodkiewka by�a przestraszona, chocia� sama nie wiedzia�a, czym.
- Nie! - powiedzia�a i nad�a si�, przyciskaj�c mocniej Franusia.
- Te! - za�mia� si� ten drugi. - Zobacz, Prokop, co ona ma.
- Kur� ma. G�upia czy co? Chod� no tu, m�wi�. Dawaj no tego kuraka.
- Id�cie sobie! - zawo�a�a dr��cym g�osem Rzodkiewka. - Nie jeste�cie mili!
- Oddaj kuraka! Ju�!
- Nie oddam! - wrzasn�a dzielnie Rzodkiewka i poci�gn�a nosem,
a jej prze�ladowca wzni�s� pi��. Drugi wyrostek psykn�� ostrzegawczo.
- Co jest? - odwr�ci� si� konopiasty. M�odszy kiwn�� kciukiem
w kierunku �cie�ki, sk�d donosi�o si� pogwizdywanie Munia.
- Kto� idzie...
- To idzie m�j starszy brat! - powiedzia�a Rzodkiewka z b�yskiem
w oku - i on wam teraz poka�e!
Na te s�owa obaj piwosze zdecydowanym krokiem opu�cili polank�, bezpowrotnie przepadaj�c w krzakach. Munio natomiast, kt�ry wy�oni� si� spoza leszczyny, dozna� niema�ego wstrz�su. Przygotowany na to, �e b�dzie musia� d�ugo i �mudnie Rzodkiewk� przeprasza�, zosta� ca�kowicie zaskoczony jej zachowaniem. Siostrzyczka mianowicie porzuci�a Franusia, p�dem rzuci�a si� ku Muniowi, zawis�a mu na szyi i zacz�a go ca�owa�, co dawno ju� si� nie zdarzy�o, poniewa� Munio nie lubi� "o�lizg�ych pieszczot".
- Jak dobrze, �e po mnie przyszed�e�, m�j kochany - wychlipa�a,
zraszaj�c jego twarz �zami ulgi.
- O, Bo�e - powiedzia� Munio, kt�ry niespodziewanie si� wzruszy�. - Przesta� mnie moczy�, moja droga. I zejd� ju� z mojej szyi, bo
pachniesz kur�.
- Franu�! - przypomnia�a sobie Rzodkiewka i zwolni�a uchwyt. - Tacy dwaj pryszczaci chcieli mi go zabra�, wiesz?
- Uhm - powiedzia� Munio nieuwa�nie. - Spieszmy si�, musimy
dogoni� Mam�. Na pewno zaraz zacznie nas szuka�.
Mia� racj�. Mama czeka�a ju� na nich przy wylocie �cie�ki, wraz
z Klimkami i Tuniem.
- No i gdzie wy przepadacie? - spyta�a z wyrzutem.
- Moja Mario - odezwa�a si� ciocia Lucynka. - Musisz jednak
im pozwoli� na wi�ksz� samodzielno��. Tu im nic nie grozi.
Wuj Klimek chrz�kn�� i zwr�ci� uwag� Mamy na bia�y, pi�trowy budynek, wznosz�cy si� za drzewami, po drugiej stronie pylistej drogi - tej samej, kt�ra bieg�a obok biblioteki i domku Adamskich.
- Tu jest nasz o�rodek zdrowia. Blisko, jak widzisz. W razie
czego - pi�� minut drogi.
- Tylko lekarza mamy kiepskiego - westchn�a ciocia Lucynka.
- Wcale nie! - oburzy� si� wujek.
- Zupe�nie nieodpowiedzialny - ci�gn�a niewzruszenie ciocia. - Ma ju� pod czterdziestk�, a zachowuje si� jak wyrostek. Je�dzi jak wariat na motocyklu, zapu�ci� takie dziwne w�sy, a co najgorsze - wcale nie my�li o o�enku. Dziwaczny typ.
- Z tego, co m�wisz - raczej sympatyczny - za�mia�a si� Mama.
- Je�dzi tu po wszystkich g�rkach na tych swoich nartach, skacze do wody z urwiska - no, co to za lekarz! Nigdy nie wiadomo,
kiedy m�wi powa�nie, a kiedy si� �mieje.
- Nie plotkuj! - przerwa� stanowczo wuj. - Bratek jest bardzo dobrym lekarzem, a ty go nie lubisz, bo ci powiedzia�, �e jeste� zdrowa.
- Tego nie powiedzia�!
- �e serce masz zdrowe, tylko ot�uszczone. Popatrzcie, dzieci,
tam dalej jest ju� apteka, a nad ni�, na pi�trze - nasze mieszkanie. Potem droga zakr�ca i ju� si� zaczyna w�a�ciwe �mietankowe.
Miasteczko by�o �adne i czyste. Po�rodku rynku czerwienia� klomb
z sza�wi�, a wok�, jak zwyczaj ka�e, rozmieszczono sklepy i inne wa�ne instytucje. Punkt skupu we�ny s�siadowa� tu z komisem, kt�rego okno wystawowe, zarzucone sweterkami, kosmetykami i g�bkami natychmiast przyci�gn�o pani� Klimkow�. Mama i Munio wlepili wzrok
w wystaw� Domu Ksi��ki, porozumieli si� kilkoma monosylabami
i sprawnie dokonali zakup�w w sklepie.
Rzodkiewk� natomiast zainteresowa�a wystawa pod okaza�ym szyldem "Europejska-Restauracja-Kawiarnia-Lody". Niestety, wszyscy cz�onkowie bli�szej i dalszej rodziny min�li oboj�tnie przybytek rozkoszy smakowych i nie dostrzegaj�c wymownych spojrze� dziewczynki, weszli do s�siedniego sklepu, kt�rym by�a drogeria. Poch�d
zamykali Mama i Munio, kt�rzy min�li Monik� oboj�tnie, wpatrzeni
w kupione przed chwil� ksi��ki. Wobec tego Rzodkiewka wzgardzi�a ich towarzystwem i opieraj�c si� o nagrzan� s�o�cem barierk�, zacz�a podziwia� u�o�one w oknie "Europejskiej" pomarszczone p�czki
i ciastka, zdobne w figlaski z ��tego kremu. Brz�cza�y muchy, s�o�ce przygrzewa�o coraz mocniej, by�o sennie i przytulnie.
Wtem drzwi restauracji otwar�y si� z trzaskiem, wyrzucaj�c
ob�ok pomieszanych, dziwnych woni oraz dw�ch k��c�cych si� pan�w,
- ...m�wi�em, �eby za�atwi� jak najszybciej, prawda? - dolecia� Monik� strz�p zdania. - Ale ty oczywi�cie zwleka�e�. Przeszkadza�o ci, �e dom nie jest pusty, co? To teraz masz lepsz� sytuacj�? Kupa bab i dzieciak�w, zawsze kto� si� b�dzie pa��ta� po domu!
- Nie moja wina! - zdenerwowa� si� drugi. - Wczoraj przyjechali,
a Prokop dawa� g�ow�, �e b�d� za tydzie�! �
- Prawdziwy pech, �e musz� jecha� do Warszawy - z�o�ci� si� pierwszy. - Musisz to za�atwi� sam. Najlepiej dzi� w nocy. Im wcze�niej, tym lepiej, skorzystaj z zamieszania, p�ki si� jeszcze nie
urz�dzili na dobre. Zreszt�, r�b co chcesz, byle nie by�o k�opot�w
z milicj�. Cze��!
Rzodkiewki nie zajmowa�a ta rozmowa. S�ysza�a ka�de s�owo, ale uwa�a�a, �e s� to zwyk�e bajdy, jakie zazwyczaj opowiadaj� sobie doro�li. Ziewaj�c, obr�ci�a si� leniwie i ujrza�a, jak jeden pan
skr�ca za r�g ulicy, podczas gdy drugi znika zn�w w drzwiach restauracji. I �aden g�os nie ostrzeg� Rzodkiewki, �e dzieje si� co� wa�nego. Z drogerii wypadli ch�opcy, ob�adowani puszkami i p�dzlami wszystkich rozmiar�w i Monika momentalnie zapomnia�a o zas�yszanej
rozmowie.
- Co si� dzieje, Rzodkiew? - zgorszy� si� Tunio. - Biegiem do
sklepu po sw�j przydzia�!
- C�reczko! - zawo�a�a mama z g��bi sklepu. - Bierz te dwie
torebki i w�� je do kube�ka, o tak!
- Wybaczcie moi kochani - usprawiedliwia�a si� ciocia Lucynka. - Ja niczego d�wiga� nie b�d�, ja mam chore serce.
Mama w�o�y�a do swojej torby jeszcze dwie puszki. Co do Rzodkiewki, ulokowa�a ona F. M. w kube�ku, obok torebek z gipsem i pobieg�a z tym wszystkim za ch�opcami. Wszyscy wytaszczyli si� przed sklep i stan�li przed drzwiami restauracji akurat w momencie, gdy otworzy�y si� one ponownie. Wyszed� kr�py, mocno zgrzany pan w �rednim wieku, odziany
w przepocon�, wi�niow� koszulk� polo. Na widok pa�stwa Klimk�w sp�oszy� si� w spos�b uderzaj�cy.
- Panie Wojtczak! - zdumia� si� wujcio Klimek. A pan co tu robi?
- Ja... wpad�em tylko na ma�e piwko... - t�umaczy� si� g�sto zak�opotany pan Wojtczak, a jego oblicze pokry�o si� mocnym szkar�atem. - Wywiesi�em kartk�, �e apteka na chwil� zamkni�ta - no
i ju�, ju� wracam...
Wujcio a� zaniem�wi� ze z�o�ci. Pan Wojtczak czym pr�dzej zmieni� temat.
- Nie mam przyjemno�ci zna� pani... - zwr�ci� si� do Mamy
z szarmanckim uk�onem. - Pani pozwoli, �e si� przedstawi�, moje
nazwisko Wojtczak.
- Bardzo mi mi�o - u�miechn�a si� Mama. - Ptaszkowska.
- Ach! - rozentuzjazmowa� si� pan Wojtczak - To pani! Wi�c to pani b�dzie teraz prowadzi� bibliotek�! - wpatrzy� si� czule w Mam�. - Ja jestem, prosz� pani, nami�tnym czytelnikiem! - wyzna�.
- Panie Wojtczak! - nie zdzier�y� wujcio. - Jak Bozi� kocham,
moja cierpliwo�� ma swoje granice...
Pan Wojtczak nie da� si� zrazi�. By� Mam� najwyra�niej zachwycony. Nie odrywa� od niej oczu ani na chwil�, uca�owa� jej
r�czk�, a nast�pnie u�ali� si�:
- Och, jaka pani ob�adowana! Prosz� mi da� te torby, pomog� pani.
- Panie Florianie! - zgrzytn�� z�bami wuj. - Ja te� jestem ob�adowany, czego pan nie zauwa�y�, i poc� si� tu w s�o�cu s�uchaj�c pana treli. Poniewa� i tak idziemy w jedn� stron�, niech
ju� pan niesie te paczki, ale tylko do apteki! A potem prosz� wraca� do pracy.
- Tak jest - zgodzi� si� pan Wojtczak, obarczaj�c si� puszkami
i torbami. - Mam nadziej�, �e pani pozwoli pom�c sobie przy remoncie.
Mama pr�bowa�a si� wym�wi�, ale pana Wojtczaka trudno by�o zniech�ci� i nalega� bez ko�ca, a� wtr�ci�a si� pani Klimkowa, pytaj�c:
- Czy my wreszcie ruszymy? Musz� wraca� do domu, czas gotowa� obiad.
- To ju� nie chcesz zje�� z nami, Lucynko? - spyta�a Mama. Ciocia Lucynka u�miechn�a si� z wy�szo�ci�.
- Nie b�dziemy ci robi� k�opotu. Zjemy u siebie skromny obiadek, co� z drobiu.
Kiedy Mama i wujek dotarli do domu, dzieci siedzia�y ju� przy du�ym stole, wystawionym do ogrodu. Dzidziu�, kr�luj�cy w wy�o�onym poduszk� krze�le, zanurza� obie r�czki w kompocie i my� sobie nimi buzi� oraz szyjk�. Pozosta�a czw�rka zgodnie pa�aszowa�a pierogi
z czere�niami i �mietan� i nie zwraca�a na malca najmniejszej uwagi.
- A gdzie Babcia? Gdzie Halinka?
Okaza�o si�, �e Babcia posz�a do kuchni, a Halinki nikt nie widzia�.
- Zaraz po waszym wyj�ciu - powiedzia�a Babcia, wy�aniaj�c si�
z kuchni z now� porcj� pierog�w - Halinka pobieg�a w stron� jeziora. O, tam.
- Utrapione dziewuszysko - mrukn�� wujcio. - Ostatnio wci�� znika. Witalis, poszukaj no jej! Niech wraca z Jackiem do domu. A jak b�dzie wci�� znika�, to z�oj� jej ty�ek!
Witalis podni�s� si� ci�ko, prze�ykaj�c ostatniego pieroga. Po wys�uchaniu ojcowskich instrukcji flegmatycznie uraczy� si� szklank� kompotu i spyta� kuzyn�w:
- Idziecie ze mn�?
Zbiegli z g�rki na z�amanie karku, podczas gdy Witalis godnie ni�s� sw�j brzuszek po schodkach. Wyobra�ali sobie, �e b�d� musieli
rowadzi� d�ugie poszukiwania, tymczasem ju� po kilku minutach Witalis natkn�� si� na rozkoszn�, zalan� s�o�cem polank�.
- Halinka z ch�opakiem! - Witalis psykni�ciem przywo�a� kuzyn�w, kt�rzy, wietrz�c hec�, podkradli si� bli�ej. Zachowuj�c cisz�, zbli�yli si� do skraju polanki otoczonej leszczynami. T�umi�c �mieszki, oddali si� przyjemno�ciom pods�uchiwania.
- ...w�r�d milion�w ludzi - dobieg�y ich s�owa. - ...kogo�
takiego jak ty, kochanie...
- C���! - szepn�� ze z�o�ci� Witalis. - Tuniek, przesta� si�
drapa�, bo nic nie s�ysz�!
- Kiedy mnie komar u�ar�!
- Ciiicho!
- ...jak dwie planety... po orbicie... - z �arem m�wi� wielbiciel
Haliny.
- Cicho!
- Sam cicho, bulwieciu!
- Hi, hi, hi!
- No, dajcie pos�ucha�!
- Samotne gwiazdy... na wieki...
- O, rany! Ch�opaki, to Stefan!
- Poka�, poka�!
- Rzeczywi�cie - szepn�� wstrz��ni�ty Witalis. - Co taki �wietny
facet widzi w mojej siostrze?
- Jak ksi�ycowa kr�lewna... - dolecia�o zza leszczyn.
- Ksi�ycowa kr�lewna! - w�ciek� si� Witalis. - Nie wytrzymam! Ten biedny cz�owiek jest �lepcem! �eby on j�, sierota, widzia� tego dnia, kiedy narysowa�em czo�g jej szmink� "Diorella"! O ma�o mnie nie zabi�a, a wrzeszcza�a tak ohydnie, �e dom si� trz�s�! Rysunek mi zniszczy�a, m�j Bo�e, co to by� za czo�g!
- O! - powiedzia� Tunio, wskazuj�c palcem.
- On j� ca�uje - stwierdzi� Munio autorytatywnie. - Zuchwalstwo takowe odpokutowa� usta me gotowe poca�owaniem pobo�nym pielgrzyma.
- Co on bredzi?
- To z "Romea i Julii". Uwa�am, �e dobry cytacik.
- Brzydka rzecz podgl�da�. Cytuj�c Szekspira.
- S�uszna uwaga, male�ki. Idziemy.
- Momencik - wycedzi� Witalis i nim zdo�ali go powstrzyma� przelaz� przez leszczyny i stan�� przed zakochanymi w ca�ej swej krasie. Jak mo�na by�o si� spodzie