9862

Szczegóły
Tytuł 9862
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9862 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9862 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9862 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Kowboje oceanu Prze�o�y� Lech J�czmyk The Deep Range Data wydania oryginalnego - 1957 Data wydania polskiego - 1978 Mike�owi, kt�ry uczy� mnie morza OD AUTORA Pozwoli�em sobie wysun�� w tej powie�ci przypuszczenia co do maksymalnych rozmiar�w pewnych zwierz�t morskich, kt�re mog� by� kwestionowane przez cz�� biolog�w. Nie oczekuj� jednak takiej krytyki ze strony badaczy podwodnego �wiata, kt�rzy nierzadko spotykaj� ryby kilkakrotnie przekraczaj�ce rozmiarami najwi�ksze egzemplarze odnotowane w nauce. Mam r�wnie� nadziej�, �e Uniwersytet Queenslandu wybaczy mi pewn� ekstrapolacj� jego urz�dze� na Wyspie Czapli. Wszystkie postacie wyst�puj�ce w tej ksi��ce, z wyj�tkiem wielkiego strz�piela z rozdzia�u trzeciego, s� fikcyjne. CZʌ� PIERWSZA - UCZE� I Na pastwiska wdar� si� drapie�ca. Patrol powietrzny Po�udniowego Pacyfiku wypatrzy� martwego wieloryba ko�ysanego falami i barwi�cego morze wok� siebie na czerwono. W ci�gu kilku sekund zosta� wprawiony w ruch skomplikowany system alarmowy; od San Francisko do Brisbane ludzie dy�uruj�cy przy mapach przesuwali chor�giewki i mierzyli odleg�o�ci. Za� Don Burley, przecieraj�c zaspane oczy, pochyli� si� nad tablic� kontroln� swojej patrolowej �odzi podwodnej numer pi��, p�yn�cej na g��boko�ci dwudziestu s��ni. Don by� zadowolony, �e alarm og�oszono w�a�nie w jego rewirze; po raz pierwszy od wielu miesi�cy zdarzy�o si� co� naprawd� interesuj�cego. Wpatrywa� si� w przybory, od kt�rych zale�a�o jego �ycie, jednocze�nie wybiegaj�c my�l� daleko przed siebie. Co mog�o si� zdarzy�? Kr�tki komunikat nie zawiera� szczeg��w; stwierdza� tylko, �e znaleziono �wie�ego trupa wieloryba, p�ywaj�cego na powierzchni morza o dziesi�� mil za g��wnym stadem, kt�re wci�� jeszcze ucieka�o w panice na p�noc. Najprawdopodobniej stado drapie�nych orek zdo�a�o w jaki� spos�b przedrze� si� przez bariery otaczaj�ce pastwisko. Je�li rzeczywi�cie tak by�o, Don i pozostali inspektorzy b�d� mieli pe�ne r�ce roboty. Konstelacja zielonych �wiate�ek na tablicy kontrolnej by�a widomym symbolem bezpiecze�stwa. Dop�ki ich wz�r nie ulega zmianie, dop�ki �adna z tych szmaragdowych gwiazdek nie rozb�y�nie na czerwono, Don i jego ma�a ��deczka s� bezpieczni. Powietrze, paliwo, energia - od tych trzech element�w zale�a�o jego �ycie. Je�li zabraknie cho� jednego z nich, g��bina poch�onie go wraz z jego stalow� trumn�, jak poch�on�a dwa lata temu Johna Tyndalla. Na razie nie by�o jednak �adnych powod�w do obaw, a poza tym Don uspokaja� si� my�l�, �e wypadki, kt�re si� przewiduje, nigdy si� nie zdarzaj�. Pochyli� si� nad ma�� tablic� kontroln� i przem�wi� do mikrofonu. Jego pi�tka by�a jeszcze na tyle blisko statku bazy, �e ��czno�� radiowa by�a mo�liwa; wkr�tce b�dzie musia� przej�� na ultrad�wi�ki. - Kurs dwie�cie dwadzie�cia pi��, szybko�� pi��dziesi�t w�z��w, g��boko�� dwadzie�cia s��ni. Stacja hydroakustyczna nastawiona na obserwacj� okr�n�. Przypuszczalne dotarcie do wyznaczonej strefy - czterdzie�ci minut. Do czasu wykrycia celu b�d� si� zg�asza� co dziesi�� minut. Przechodz� na odbi�r. Potwierdzenie z �Rorquala� by�o ledwie s�yszalne i Don wy��czy� radio. Nale�a�o si� rozejrze�. Przygasi� �wiat�a w kabinie, �eby lepiej widzie� ekrany, w�o�y� polaryzuj�ce okulary i zajrza� w otaczaj�ce go g��biny. Up�yn�o kilka sekund, zanim dwa obrazy zla�y si� w jego m�zgu w jeden tr�jwymiarowy. W takich chwilach Don czu� si� bogiem, sprawuj�cym w�adz� nad dwudziestomilowym obszarem oceanu i przenikaj�cym wzrokiem prawie jeszcze nie zbadane g��bie o dwa tysi�ce s��ni pod sob�. Powoli obiegaj�cy ekran promie� nies�yszalnego d�wi�ku przeszukiwa� �wiat wok� niego, wypatruj�c przyjaci� i wrog�w w wiecznych mrokach nieprzeniknionych dla �wiat�a. Serie Bezd�wi�cznych pisk�w, zbyt wysokie nawet dla uszu nietoperzy, kt�re wynalaz�y echolokacj� na miliony lat przed cz�owiekiem, wybiega�y w wodn� otch�a�; odbite echo wraca�o i schwytane, a nast�pnie wzmocnione zamienia�o si� w rozmazane b��kitnozielone plamki na ekranie. Dzi�ki d�ugiej praktyce Don potrafi� bez wysi�ku odczytywa� ich mow�. O pi��set st�p pod nim rozci�ga�a si� a� po granice jego horyzontu Warstwa Rozpraszaj�ca - �ywy ko�uch pokrywaj�cy p� �wiata. By�a to podwodna ��ka m�rz i ocean�w, wznosz�ca si� i opadaj�ca w �lad za s�o�cem, zawsze na granicy mi�dzy ciemno�ci� i �wiat�em. W nocy podp�ywa�a prawie do powierzchni, ale �wit z powrotem spycha� j� w g��biny. Warstwa ta nie stanowi�a przeszkody dla jego hydrolokatora. Don przenika� wzrokiem przez ten �ywy ob�ok a� do samego dna oceanu, ale najwi�ksze g��biny nie budzi�y jego zainteresowania; stada, kt�rych strzeg�, i drapie�cy, kt�rzy im zagra�ali, nale�eli do g�rnych pi�ter oceanu. Don wy��czy� nadajnik skierowany w d� i skoncentrowa� promie� hydrolokatora na p�aszczy�nie poziomej. Rozproszone echo od dna znik�o i m�g� teraz wyra�niej widzie� to, co si� dzia�o wok� niego, w stratosferze oceanu. Ten po�yskuj�cy ob�ok o dwie mile przed nim to ogromna �awica ryb; Don pomy�la�, �e w Bazie mog� o niej nie wiedzie�, i zrobi� notatk� w dzienniku pok�adowym. Wok� �awicy wida� by�o pojedyncze wi�ksze b�yski - to morskie drapie�niki ci�gn�y za byd�em, zapewniaj�c nieprzerwany ruch w kr�gu �ycia i �mierci. Ale ten dramat nie by� spraw� Dona; on szuka� grubszej zwierzyny. Jego ��d� zmierza�a na zach�d, jak stalowa ig�a, szybsza i gro�niejsza od wszystkich drapie�c�w pruj�cych fale m�rz. Ciasna kabina o�wietlona teraz jedynie mrugaj�cymi �wiate�kami tablicy kontrolnej pulsowa�a energi�, a pot�ne turbiny wyrzuca�y strugi wody. Don spojrza� na map� i stwierdzi�, �e przeby� ju� po�ow� wyznaczonej drogi. Zastanawia� si� przez chwil�, czy nie wynurzy� si�, aby obejrze� martwego wieloryba, gdy� na podstawie uszkodze� cia�a m�g�by okre�li� rodzaj napastnika. Oznacza�oby to jednak dalsz� zw�ok�, a w podobnych� sprawach po�piech jest najwa�niejszy. Odbiornik dalekiego zasi�gu zacz�� popiskiwa� p�aczliwie i Don w��czy� przemiennik. Nie potrafi� tak jak niekt�rzy odczytywa� sygna��w na s�uch, ale wkr�tce zacz�a si� wysuwa� z otworu ta�ma z drukowanym tekstem. PATROL POWIETRZNY DONOSI STADO 50 DO 100 WIELORYB�W KIERUNEK 90� (KO�O GRID REF) X186593 Y432011 STOP PO ZMIANIE KURSU P�YN� Z WIELK� SZYBKO�CI� STOP ORKI NIE DOSTRZE�ONE ALE ZAPEWNE S� W POBLI�U STOP �RORQUAL�. Don uzna� ten ostatni wniosek za ma�o prawdopodobny. Gdyby w gr� rzeczywi�cie wchodzi�y orki - budz�ce groz� drapie�ne wieloryby, na pewno zosta�yby dostrze�one, kiedy wyp�ywaj� dla zaczerpni�cia powietrza. Poza tym orki nie da�yby si� odstraszy� samolotowi patrolowemu od swojej ofiary - ucztowa�yby w najlepsze dalej. Jedno by�o w tym wszystkim korzystne: sp�oszone stado zmierza�o teraz w jego stron�. Don w�a�nie zacz�� nanosi� koordynaty na siatk�, kiedy zobaczy�, �e nie jest to ju� potrzebne. Na brzegu ekranu pojawi�a si� flotylla niewyra�nych b�ysk�w. Wprowadzi� poprawk� do swego kursu i ruszy� prosto na zbli�aj�ce si� stado. Pod jednym wzgl�dem komunikat odpowiada� prawdzie: wieloryby p�yn�y z niezwyk�� dla nich szybko�ci�. W ten spos�b znajdzie si� w�r�d nich najdalej za pi�� minut. Wy��czy� turbiny i zaraz odczu� hamuj�cy nap�r wody. Don Burley, zbrojny rycerz, siedzia� w swojej male�kiej, mrocznej kabinie sto st�p pod jasnymi falami Pacyfiku i sprawdza� gotowo�� swojej broni przed oczekuj�cym go pojedynkiem. W takich pe�nych napi�cia momentach wyczekiwania lubi� my�le� o sobie w ten spos�b, chocia� nie przyzna�by si� do tego za nic na �wiecie. Odczuwa� tak�e wi� ze wszystkimi pasterzami, jacy od zarania dziej�w strzegli swoich stad. By� sir Lancelotem i jednocze�nie Dawidem, wypatruj�cym w�r�d wzg�rz staro�ytnej Palestyny lwa, zagra�aj�cego stadom jego ojca. Jednak bli�si jego sercu i czasom byli m�czy�ni, kt�rzy zaledwie kilka pokole� wcze�niej p�dzili olbrzymie stada byd�a przez prerie Ameryki. Oni rozumieliby jego prac�, chocia� sprz�t, jakim si� pos�ugiwa�, by�by dla nich czyst� magi�. Istota pracy by�a jednak ta sama, zmieni�a si� tylko skala. To, �e zwierz�ta pilnowane przez Dona wa�y�y po sto ton i pasa�y si� na niezmierzonych preriach oceanu, nie mia�o istotnego znaczenia. Stado by�o teraz w odleg�o�ci niespe�na dw�ch mil i Don ograniczy� dzia�anie hydrolokatora do sektora le��cego bezpo�rednio przed nim. Obraz na ekranie przybra� form� wycinka ko�a, po kt�rym promie� przebiega� z lewa na prawo i z powrotem. M�g� teraz policzy� wszystkie sztuki w stadzie, a nawet okre�li� w przybli�eniu rozmiary poszczeg�lnych zwierz�t. Z zawodow� wpraw� zacz�� natychmiast wypatrywa� napastnik�w. Don nie potrafi�by wyja�ni�, co przyci�gn�o jego uwag� do czterech b�ysk�w na po�udniowym kra�cu stada. By�y co prawda nieco oddalone od reszty, ale nie wi�cej ni� niekt�re inne sztuki. Cz�owiek, kt�ry sp�dzi� wiele godzin przed ekranem hydrolokatora, wyrabia sobie jaki� sz�sty zmys� - potrafi wyczyta� z ruch�w �wiec�cych punkcik�w wi�cej, ni�, zdawa�oby si�, jest to mo�liwe. Don odruchowo wyci�gn�� d�o� i w��czy� turbiny. Mija� teraz stado wieloryb�w, zmierzaj�ce na wsch�d. Nie obawia� si� zderzenia, gdy� wielkie zwierz�ta nawet w panice wykrywa�y jego obecno�� z r�wn� �atwo�ci� jak on ich, i za pomoc� podobnych metod. Zastanawia� si�, czy w��czy� sygna�. S�ysz�c znajomy d�wi�k wieloryby mog�y si� uspokoi�, lecz jednocze�nie m�g� on sp�oszy� wci�� jeszcze nie rozpoznanego wroga. Cztery echa, kt�re zwr�ci�y jego uwag�, znajdowa�y si� teraz po�rodku ekranu. Pochylony nad ekranem sonaru, jakby chcia� si�� woli wyci�gn�� z niego wszelk� mo�liw� informacje, szykowa� si� do ataku. Wida� by�o dwa du�e echa w pewnej od siebie odleg�o�ci. Wok� jednego z nich uwija�y si� dwa mniejsze. Przemkn�o mu przez my�l, �e mo�e jest ju� za p�no; oczyma wyobra�ni widzia� �mierteln� walk�, tocz�c� si� o nieca�� mil� od niego. Te dwa mniejsze b�yski to musz� by� drapie�cy, dopadaj�cy wieloryba na oczach jego przera�onego i bezradnego towarzysza, nie rozporz�dzaj�cego �adn� broni� pr�cz pot�nego ogona. By� ju� teraz tak blisko, �e m�g� w��czy� wizj�. Umieszczona na dziobie kamera telewizyjna usi�owa�a przenikn�� mrok, lecz jak na razie wida� by�o tylko mg�� planktonu. Nagle w �rodku ekranu pojawi� si� wielki, ciemny kszta�t z dwoma mniejszymi poni�ej. Don widzia� teraz to samo, co pokaza� mu hydrolokator z wi�ksz� precyzj�, za to pole widzenia mia� bardzo ograniczone. Natychmiast u�wiadomi� sobie swoj� nieprawdopodobn� pomy�k�: dwa mniejsze cienie to by�y ciel�ta. Po raz pierwszy zdarza�o mu si� widzie� samice wieloryba z dwojaczkami, chocia� fakty urodzenia wi�cej ni� jednej sztuki nie nale�a�y do rzadko�ci. Widok by� fascynuj�cy, ale w obecnej sytuacji znaczy�o to, �e pope�ni� b��d i straci� wiele bezcennych minut. Musi od nowa zaczyna� poszukiwania. Odruchowo skierowa� kamer� w stron� czwartego b�ysku na ekranie - s�dz�c z rozmiar�w by� to niew�tpliwie drugi doros�y wieloryb. To dziwne, jak b��dne za�o�enie mo�e op�ni� zrozumienie tego, co cz�owiek widzi; up�yn�o kilka sekund, zanim Don zrozumia�, co ma przed oczami i �e przyby� jednak we w�a�ciwe miejsce. - O Jezu! - mrukn��. - Nie wiedzia�em, �e one mog� by� tak wielkie. By� to rekin, najwi�kszy, jakiego kiedykolwiek widzia�. Szczeg�y nie by�y jeszcze dobrze widoczne, ale m�g� nale�e� tylko do jednego gatunku. Rekin wielorybi i �ar�acz olbrzymi mog� osi�gn�� podobne rozmiary, ale tamte s� nieszkodliwymi ro�lino�ercami. Musia� to by� kr�l wszystkich rekin�w, Carchorodon, czyli �ar�acz b��kitny. Don usi�owa� przypomnie� sobie dane dotycz�ce najwi�kszych schwytanych przedstawicieli tego gatunku. Oko�o roku 1990 przy brzegach Nowej Zelandii zabito okaz d�ugo�ci pi��dziesi�ciu st�p; ten musia� by� dwukrotnie wi�kszy. Wszystko to przemkn�o mu przez my�l w ci�gu sekundy i w tej samej sekundzie zobaczy�, �e drapie�nik rusza do ataku. Ignoruj�c oszala�� matk� zmierza� do jednego z ciel�t. Trudno powiedzie�, co nim kierowa�o: tch�rzostwo czy zdrowy rozs�dek; mo�liwe zreszt�, �e podobne rozr�nienia nie mie�ci�y si� w ma�ym i nieprzeniknionym dla cz�owieka m�zgu rekina. Don m�g� zrobi� tylko jedno. Wprawdzie dawa� w ten spos�b szans� mordercy, ale �ycie cielaka by�o wa�niejsze. Przycisn�� guzik syreny i kr�tki, mechaniczny ryk przenikn�� fale. Og�uszaj�cy d�wi�k przerazi� zar�wno rekina, jak i wieloryby. Rekin wykona� nieprawdopodobnie ostry skr�t i Don ledwie utrzyma� si� w swoim fotelu, kiedy automat gwa�townie zmieni� kurs �odzi. ��d� nie ust�powa�a zwrotno�ci� �adnemu z mieszka�c�w oceanu o podobnych rozmiarach i teraz klucz�c zbli�a�a si� do rekina. Elektroniczny m�zg automatycznie prowadzi� j� na echo hydrolokatora, pozwalaj�c Donowi skupi� si� wy��cznie na przygotowaniu broni. Ca�e szcz�cie, gdy� czeka�o go teraz bardzo trudne zadanie, je�li ��d� nie utrzyma sta�ego kursu co najmniej przez pi�tna�cie sekund. W krytycznej sytuacji m�g� zawsze u�y� swoich rakietek; zrobi�by to na pewno, gdyby znalaz� si� sam na sam ze stadem orek. By� to jednak spos�b krwawy i brutalny, a Don zawsze wola� szpad� od granat�w r�cznych. Dzieli�a go teraz od drapie�nika odleg�o�� zaledwie pi��dziesi�ciu st�p, zmniejszaj�ca si� z ka�d� chwil�. Lepsza okazja mo�e si� ju� nie zdarzy�. Przycisn�� d�wigni� spustow�. Spod brzucha �odzi wyskoczy�o co�, co wygl�da�o jak ma�a p�aszczka. Don zmniejszy� szybko��; nie musia� ju� podp�ywa� bli�ej. Ma�y, ostry pocisk o rozmiarach zaledwie kilku st�p porusza� si� szybciej ni� jego pojazd i m�g� dotrze� do celu w ci�gu kilku zaledwie sekund. P�dz�c, pocisk ci�gn�� za sob� przew�d zdalnego sterowania, niczym podwodny paj�k swoj� sie�. Wzd�u� przewodu p�yn�a energia poruszaj�ca pocisk oraz sygna�y naprowadzaj�ce go na cel. Reagowa� tak b�yskawicznie na wszystkie polecenia, �e Don mia� uczucie, jakby kierowa� pos�usznym i ognistym rumakiem. Rekin spostrzeg� niebezpiecze�stwo w ostatniej sekundzie. Podobie�stwo pocisku do pospolitej p�aszczki zmyli�o go, tak jak sobie to zaplanowali konstruktorzy. Zanim jego ma�y m�d�ek zd��y� si� zorientowa�, �e p�aszczki tak si� nie zachowuj�, pocisk uderzy�. Stalowa ig�a strzykawki, wyrzucona przez �adunek wybuchowy, przebi�a zrogowacia�� sk�r� rekina i olbrzymia ryba rzuci�a si� jak oszala�a. Don cofn�� si� czym pr�dzej, gdy� uderzenie takiego ogona potrz�sn�oby nim jak fasol� w puszce i mog�o nawet uszkodzi� ��d�. Teraz musia� tylko czeka�, a� trucizna zacznie dzia�a�. Skazany na zag�ad� morderca skr�ca� si�, usi�uj�c wyszarpn�� z cia�a zatrut� strza��. Don wci�gn�� pocisk z powrotem na jego miejsce pod dnem �odzi, zadowolony, �e odzyska� swoj� bro� nie uszkodzon�. Jednocze�nie obserwowa� z podziwem i beznami�tn� lito�ci�, jak pot�ne zwierz� ulega�o parali�owi. Jego ruchy by�y coraz wolniejsze. P�ywa�o bez celu tam i z powrotem i Don musia� po�piesznie zej�� mu z drogi, aby unikn�� zderzenia. Wreszcie zdychaj�cy rekin straci� poczucie r�wnowagi i zacz�� wyp�ywa� na powierzchni�. Don pozostawi� go na razie w�asnemu losowi; musia� zaj�� si� wa�niejszymi sprawami. Odnalaz� samic� z dwoma cielakami w odleg�o�ci nieca�ej mili i przyjrza� im si� dok�adnie. Nie by�y ranne, a co za tym idzie nie musia� wzywa� weterynarzy, kt�rzy maj�c do dyspozycji znakomicie wyposa�on� ��d� podwodn� udzielali wielorybom pomocy we wszystkim: od b�lu brzucha do cesarskiego ci�cia. Wieloryby nie wykazywa�y ju� �adnych oznak zaniepokojenia, a jedno spojrzenie na ekran hydrolokatora powiedzia�o mu, �e reszta stada r�wnie� zaprzesta�a ucieczki. Don by� ciekaw, czy wiedz�, co si� sta�o; poznano ju� nie�le ich sposoby porozumiewania si�, ale wci�� jeszcze wielu spraw nie uda�o si� wyja�ni�. - Mam nadziej�, �e jeste� mi wdzi�czna za to, co dla ciebie zrobi�em - mrukn�� Don, po czym doszed� do przekonania, �e widok mi�o�ci macierzy�skiej w pi��dziesi�ciotonowym wydaniu przekracza jego si�y, opr�ni� wi�c zbiorniki balastowe i wynurzy� si� na powierzchni�. Morze by�o tak spokojne, �e otworzy� w�az i wysun�� g�ow� z ma�ej wie�yczki. Woda by�a zaledwie o kilka cali od jego twarzy i od czasu do czasu fala wznosi�a si�, gro��c wdarciem si� do �rodka. Na szcz�cie Don tak dok�adnie wype�nia� sob� otw�r, �e stanowi� doskona�y korek. W odleg�o�ci mo�e pi��dziesi�ciu st�p ko�ysa� si� na fali szary, pod�u�ny kszta�t, przypominaj�cy odwr�con� do g�ry dnem ��d�. Don zmierzy� go wzrokiem, zastanawiaj�c si�, ile spr�onego powietrza trzeba w niego wpakowa�, �eby nie zaton�� do czasu przybycia statku gospodarczego. Za kilka minut z�o�y meldunek przez radio, ale na razie chcia� nacieszy� si� ch�odnym powiewem wiatru, czu� nad g�ow� niebo i patrze� na s�o�ce, rozpoczynaj�ce swoj� wspinaczk� ku zenitowi. Don Burley by� jak szcz�liwy rycerz odpoczywaj�cy po walce, po tej jedynej walce, kt�r� cz�owiek b�dzie musia� toczy� zawsze. By� jednym z obro�c�w ludzko�ci przed widmem g�odu, kt�re przesta�o zagra�a� �wiatu od czasu, gdy wielkie pola planktonu zacz�y dawa� miliony ton bia�ka, a stada wieloryb�w by�y pos�uszne swoim nowym panom. Cz�owiek po miliardach lat wygnania wr�ci� do morza, swojej dawnej ojczyzny, i dop�ki ocean nie wyschnie, cz�owiek nigdy ju� nie zazna g�odu... Jednak �wiadomo�� tego nie by�a dla Dona g��wn� przyczyn� zadowolenia. Lubi�by to zaj�cie, nawet gdyby nie mia�o ono �adnego praktycznego znaczenia. Ze wszystkiego, co �ycie mia�o mu do zaofiarowania, nic nie mog�o r�wna� si� z satysfakcj� i ch�odnym poczuciem w�adzy, jakie go przepe�nia�y, kiedy wy rusza� na takie zadanie jak dzisiaj. W�adza? Tak, to by�o w�a�ciwe s�owo. Ale w�adzy tej nigdy nie nadu�yje, gdy� ��czy go zbyt wielkie poczucie wsp�lnoty ze wszystkimi mieszka�cami morza - nawet tymi, kt�rych musi z obowi�zku zabija�. Pozornie Don by� teraz ca�kowicie odpr�ony, ale wystarczy�aby najmniejsza zmiana na tablicy, aby zareagowa� natychmiast. My�lami by� ju� na �Rorqualu�, gdzie czeka�o go sp�nione �niadanie. Aby nie traci� czasu, zacz�� uk�ada� w my�li sw�j raport. Wiedzia�, �e paru osobom narobi nim k�opotu. Technicy, zajmuj�cy si� konserwacj� niewidzialnych d�wi�kowych i elektrycznych barier, dziel�cych bezmiar Pacyfiku na poszczeg�lne gospodarstwa, b�d� musieli szuka� dziury; biologowie, utrzymuj�cy autorytatywnie, �e rekiny nigdy nie atakuj� wieloryb�w, b�d� musieli poszuka� jakiej� wym�wki. Don by� przekonany, �e obie sprawy zako�cz� si� pomy�lnie i znowu wszystko b�dzie sz�o zgodnie z planem, dop�ki ocean nie sp�ata ludziom kolejnego figla i nie postawi ich przed kolejnym problemem. W tej chwili jednak najwa�niejszy by� dla Dana inny, czysto ludzki problem, jaki spad� na jego barki w wyniku decyzji podj�tych na najwy�szych szczeblach. Wszystko zacz�o si� od propozycji Departamentu Kosmonautyki, kt�ra wp�yn�a do Sekretariatu �wiatowego. Stamt�d dotar�a ona drog� s�u�bow� do Zgromadzenia �wiatowego, gdzie znalaz�a poparcie cz�ci senator�w. Tam propozycja przekszta�ci�a si� w rozkaz i sp�yn�a w d� przez sekretariat �wiatowej Organizacji do Spraw Wy�ywienia, do Departamentu Morskiego i wreszcie do Sekcji Wieloryb�w. Ca�a ta procedura zamkn�a si� w rekordowo kr�tkim czasie czterech tygodni. Don oczywi�cie nie mia� o tym wszystkim poj�cia. Dla niego ca�a ta biurokracja na skal� �wiatow� stre�ci�a si� w jednym zdaniu, kt�rym powita� go kapitan, kiedy zjawi� si� w mesie �Rorquala� na swoje sp�nione �niadanie. - Jak� prac�? - spyta� Don podejrzliwie. Pami�ta� jeszcze sw�j niefortunny wyst�p w roli przewodnika. Przyby�y w�wczas podsekretarz stanu wygl�da� na nieco g�upawego i Don odpowiednio go potraktowa�. Jak si� p�niej okaza�o, wiceminister, kt�ry nie przypadkiem zajmowa� tak odpowiedzialne stanowisko, by� cz�owiekiem niezwykle inteligentnym i doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, co Don robi. - Nie wiem, - odpowiedzia� kapitan - i nie jestem pewien, czy oni sami wiedz�. Pozdr�w ode mnie Queensland i trzymaj si� z daleka od kasyn gry na Z�otym Brzegu. - Z moj� pensj� i tak nie mam czego tam szuka� - parskn�� Don. - Ostatnim razem omal nie wyszed�em z �Paradisu� bez portek. - Za to za pierwszym razem wygra�e� par� tysi�cy. - Szcz�cie nowicjusza; to si� ju� nigdy nie powt�rzy�o. Przegra�em ju� wszystko, co wtedy wygra�em, i my�l�, �e czas z tym sko�czy�. Koniec z hazardem. - Czy to obietnica? Za�o�� si� o pi�� dolar�w, �e jej nie dotrzymasz. - Zgoda. - No to p�a�. Przyjmuj�c zak�ad przegra�e�. Don znieruchomia� z uniesion� �y�k� planktonowej po�ywki, szukaj�c wyj�cia z pu�apki. - Spr�buj wyci�gn�� ode mnie pieni�dze - odpowiedzia�. - Nie masz �wiadk�w, a ja nie jestem d�entelmenem. Don po�piesznie dopi� kaw�, odsun�� krzes�o i wsta�. - Musz� si� zbiera� - powiedzia�. - Trzymaj si�, do zobaczenia. Kapitan �Rorquala� patrzy�, jak starszy inspektor wypada z mesy niczym huragan. Przez chwil� by�o jeszcze s�ycha� jego kroki na korytarzu i znowu zapanowa�a wzgl�dna cisza. Kapitan wr�ci� na sw�j mostek. - Trzymajcie si� tam, w Brisbane - mrukn�� pod nosem, po czym zebra� si� do nastawiania zegar�w i uk�adania zjadliwego memoria�u do Kwatery G��wnej, z zapytaniem, jak ma kierowa� statkiem, kiedy trzydzie�ci procent za�ogi jest stale na urlopie albo w delegacji s�u�bowej. Je�li nie wymawia� pracy, to tylko dlatego, �e cho�by nie wiem jak d�ugo my�la�, nie potrafi�by wymy�li� dla siebie bar; dziej odpowiedniego zaj�cia. II Walter Franklin przechadza� si� niecierpliwie po pokoju, mimo �e czeka� zaledwie kilka minut. Obrzuci� szybkim spojrzeniem wisz�ce na �cianach fotografie �wiata morskich g��bin, potem przysiad� na chwil� na skraju sto�u i zacz�� przerzuca� stos czasopism, gazet i raport�w, jakie zawsze gromadz� si�, w podobnych miejscach. Ilustrowane czasopisma zna� dobrze, gdy� przez ostatnie kilka tygodni czytanie by�o jego jedynym zaj�ciem, reszta za� materia��w nie wygl�da�a zach�caj�co. Kto� musia� zapewne z obowi�zku s�u�bowego czyta� te pi�knie wydrukowane raporty o produkcji �ywno�ci; Walter zastanawia� si� tylko, czy niesko�czone kolumny danych statystycznych nie dzia�aj� na nich usypiaj�co. �Neptun�, organ Departamentu Morskiego, zapowiada� si� nieco ciekawiej, ale poniewa� Walter nie zna� Wi�kszo�ci os�b, o kt�rych by�a w nim mowa, wi�c i to czasopismo wkr�tce od�o�y�. Nawet Stosunkowo popularne artyku�y sprawia�y mu wiele trudno�ci, gdy� zak�ada�y znajomo�� pewnych termin�w technicznych, o kt�rych nie mia� poj�cia. Obserwuj�ca go spod oka sekretarka musia�a zauwa�y� jego niepok�j i zapewne przypisywa�a go brakowi pewno�ci siebie. Franklin nie bez trudu zmusi� si�, �eby usi��� w fotelu i skupi� si� na lekturze wczorajszego numeru �Kuriera Brisbane�. W�a�nie wczyta� - si� w artyku� op�akuj�cy stan australijskiego krykieta, kiedy m�oda dama, strzeg�ca drzwi dyrektorskiego gabinetu, u�miechn�a si� s�odko i powiedzia�a: - Dyrektor prosi. Walter spodziewa� si� zasta� dyrektora samego lub w towarzystwie sekretarki, ale obecno�� atletycznie zbudowanego m�odego cz�owieka, kt�ry przygl�da� mu si� spod oka, by�a dla niego zaskoczeniem. Walter momentalnie zesztywnia�, wiedzia�, �e ci dwaj rozmawiali na jego temat, i automatycznie przybra� postaw� obronn�. Dyrektor Gary, kt�ry zna� si� na ludziach prawie r�wnie dobrze jak na ssakach morskich, wyczu� natychmiast jego napi�cie i postara� si� je roz�adowa�. - A, to ty, Franklin! - zawo�a� z nieco przesadn� serdeczno�ci�. - Mam nadziej�, �e czujesz si� tu dobrze. Czy moi ludzie zaj�li si� tob�? Walter nie musia� g�owi� si� nad odpowiedzi�, bo dyrektor nie pozwoli� mu nawet otworzy� ust. - Przedstawiam ci Dona Burleya - m�wi� dalej. - Don jest starszym inspektorem na �Rorqualu� i jednym z naszych najlepszych pracownik�w. B�dzie si� tob� opiekowa�. Don, to jest Walter Franklin. Wymienili ostro�ny u�cisk d�oni, mierz�c si� nawzajem wzrokiem. Potem na twarzy Dona ukaza� si� wymuszony u�miech. By� to u�miech cz�owieka, kt�ry dosta� niezbyt przyjemne zadanie, lecz mimo to postanowi� wykona� je najlepiej, jak si� tylko da. - Mi�o mi ci� pozna� - powiedzia� Don. - Witamy w Syrenim Patrolu. Franklin pr�bowa� skwitowa� ten stary dowcip u�miechem, ale nie bardzo mu to wysz�o. Wiedzia�, �e ci ludzie starali si� mu pom�c i �e powinien okaza� im sympati�. By� to jednak g�os rozs�dku, nie za� serca; nie potrafi� odpr�y� si� i wyj�� im na spotkanie. Obawa przed lito�ci� z ich strony i dr�cz�ce podejrzenie, �e pomimo wszelkich zapewnie� dotar�y tu jakie� plotki na jego temat, parali�owa�y w nim wszelkie przyjazne odruchy. Don Burley nie zdawa� sobie z tego wszystkiego sprawy. Wiedzia� tylko, �e gabinet dyrektora nie jest odpowiednim miejscem do zawierania znajomo�ci z nowym koleg�, i Franklin sam nie wiedzia�, kiedy znalaz� si� w�r�d t�umu na George Street, a zaraz potem w ma�ym barku naprzeciwko, poczty. Gwar miasta by� tu ledwie s�yszalny, chocia� przez �ciany z kolorowego szk�a widzia�o si� sylwetki przechodni�w. Przyjemny ch��d kontrastowa� z upa�em panuj�cym na ulicach; miejscowi politycy wci�� sprzeczali si� o to, czy miasto Brisbane ma otrzyma� klimatyzacj� i z jak� firm� zawrze� wielomilionowy kontrakt, a na razie mieszka�cy oblewali si� potem jak co roku w lecie. Don Burley zaczeka�, a� Franklin wypije swoje pierwsze piwo, po czym zam�wi� nast�pn� kolejk�. Jego nowego ucznia otacza�a mg�a tajemnicy i Don chcia� rozwia� j� mo�liwie jak najszybciej. Musia� sta� za tym kto� z bardzo wysoko postawionych osobisto�ci, mo�e nawet ze �wiatowego Sekretariatu. Niecz�sto odrywa si� starszego inspektora od pracy po to, �eby nia�czy� kogo�, kto jest za stary na normalne szkolenie zawodowe. Wygl�da�o na to, �e Franklin przekroczy� ju� trzydziestk�, a nigdy dotychczas nie zdarza�o si�, �eby kogo� w tym wieku otaczano tak szczeg�lnymi wzgl�dami. Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci: Franklin musia� by� kosmonaut� - tych facet�w poznawa�o si� z daleka. To jednak czyni�o spraw� jeszcze bardziej tajemnicz�. Don chcia� od tego zacz�� rozmow�, lecz przypomnia� sobie s�owa dyrektora: �Nie zadawaj Franklinowi zbyt wielu pyta�. Nie znam jego przesz�o�ci, ale proszono mnie usilnie, �eby z nim na ten temat nie rozmawia�. Don zastanawia� si�, co si� za tym kryje. Mo�e facet jest pilotem kosmicznym, usuni�tym ze s�u�by za jakie� powa�ne niedopatrzenie? Mo�e na przyk�ad zagapi� si� i wyl�dowa� na Wenus zamiast na Marsie? - Czy by�e� ju� kiedy� u nas w Australii? - spyta� wreszcie ostro�nie. Nie by� to zbyt szcz�liwy pocz�tek i rozmowa mog�a od razu na wst�pie utkn�� w martwym punkcie, ale Franklin odpowiedzia� niespodziewanie: - Urodzi�em si� tutaj. Don nie nale�a� jednak do ludzi, kt�rych �atwo zbi� z tropu. Roze�mia� si� tylko i powiedzia� tonem wyja�nienia: - Nigdy mi niczego nie powiedz� i musz� uczy� si� na w�asnych biedach. Ja urodzi�em si� po drugiej stronie �wiata, w Irlandii, ale poniewa� pracuj� w oddziale Pacyfiku, Australia sta�a si� jakby moj� drug� ojczyzn�. Co wcale nie znaczy, abym sp�dza� wiele czasu na l�dzie! W naszej pracy osiemdziesi�t procent �ycia sp�dza si� w morzu. Wielu pracownik�w si� na to uskar�a. - Mnie to nie przeszkadza - uci�� Franklin. Burley zaczyna� si� denerwowa�. Diablo ci�ko by�o wyci�gn�� co� z tego faceta. Perspektywa pracy z nim przez kilka najbli�szych tygodni nie wygl�da�a zbyt poci�gaj�co i Don zastanawia� si�, za co go los tak pokara�. Mimo to nadal nie dawa� za wygran�. - Dyrektor powiedzia� mi, �e masz dobre przygotowanie naukowe i techniczne, wi�c pewnie znasz wi�kszo�� rzeczy, kt�rych nasi pracownicy ucz� si� w ci�gu pierwszego roku. Czy przeszed�e� jakie� przeszkolenie w sprawach administracyjnych? - Naszpikowali mnie najrozmaitszymi danymi pod hipnoz�, tak �e mog� w ka�dej chwili wyg�osi� parogodzinny wyk�ad na temat Departamentu Morskiego - jego historii, organizacji i aktualnych zada� - ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem Sekcji Wieloryb�w. Na razie jednak s� to dla mnie tylko puste s�owa. Nareszcie do czego� doszli�my, pomy�la� Don. Facet potrafi jednak m�wi�. Jeszcze par� piw i oka�e si�, �e jest cz�owiekiem. - To jest w�a�nie ca�y k�opot z hipnopedi� - zgodzi� si� Don. - Mo�na cz�owieka napompowa� informacjami, a� mu zaczn� wy�azi� uszami i nosem, ale nigdy nie ma pewno�ci, ile on z tego wie naprawd�. Poza tym nikt nie nab�dzie w ten spos�b umiej�tno�ci praktycznych ani w�a�ciwych odruch�w. Najlepszym sposobem uczenia si� pozostaje nadal praktyka. Don przerwa� na chwil�, gdy� jego uwag� odwr�ci�a szczeg�lnie kszta�tna sylwetka za przezroczyst� �cian�. Franklin zauwa�y� to spojrzenie i na jego twarzy ukaza� si� lekki u�miech. Po raz pierwszy napi�cie pomi�dzy nimi os�ab�o i Don poczu� nadziej�, �e mo�e jednak uda�o mu si� nawi�za� kontakt z tym zagadkowym facetem, kt�rego oddano mu pod opiek�. Umoczonym w piwie palcem Don zacz�� na plastykowym blacie stolika kre�li� map�. - To jest nasz teren - zacz��. Nasz g��wny o�rodek szkoleniowy dla dzia�alno�ci na wodach p�ytkich mie�ci si� tutaj, na Archipelagu Kozioro�ca, mniej wi�cej czterysta mil na p�noc od Brisbane i czterdzie�ci mil od l�du. Tutaj zaczyna si� bariera przegradzaj�ca po�udniowy Pacyfik, kt�ra ci�gnie si� na wsch�d do Nowej Kaledonii i Wysp Fid�i. Kiedy wieloryby w�druj� ze swoich pastwisk pod biegunem na p�noc, aby urodzi� swoje ma�e w tropikach, musz� przep�ywa� przez pozostawione przez nas przej�cia. Najwa�niejsze z naszego punktu widzenia jest przej�cie ko�o wybrze�a Queenslandu, przy po�udniowym kra�cu Wielkiej Rafy Koralowej. Rafa tworzy jakby naturalny kana� szeroko�ci oko�o pi��dziesi�ciu mil, ci�gn�cy si� prawie do samego r�wnika. Wystarczy�o zap�dzi� tam wieloryby, by uzyska� nad nimi pe�na kontrole. Ca�a sprawa nie wymaga�a zbyt wielkiego wysi�ku, gdy� znaczna cz�� wieloryb�w w�drowa�a ta drog� na d�ugo przed pojawieniem si� cz�owieka. Teraz tak przywyk�y do tego szlaku, �e nawet wy��czenie p�otu nie zmieni�oby prawdopodobnie trasy ich w�dr�wek. - Czy to jest bariera elektryczna? - wtr�ci� Franklin. - Nie. Za pomoc� pola elektrycznego mo�na do�� skutecznie kontrolowa� w�dr�wki ryb, ale na wielkie ssaki morskie to nie wystarcza. Podstaw� jest tu bariera ultrad�wi�kowa z�o�ona z nadajnik�w umieszczonych na g��boko�ci p� mili. Mo�emy te� kierowa� stadami na przej�ciach, nadaj�c okre�lone sygna�y; mo�na na przyk�ad pop�dzi� stado w dowolnym kierunku, puszczaj�c z ta�my g�os zaniepokojonego wieloryba. Ostatnio jednak rzadko uciekamy si� do tak drastycznych metod, gdy� jak m�wi�em, wieloryby s� ju� dobrze wytresowane. - Doceniam to - powiedzia� Walter. - S�ysza�em nawet, �e bariery buduje si� bardziej po to, �eby nie wpuszcza� innych zwierz�t, ni� po to, �eby nie wypuszcza� wieloryb�w. - Jest to w pewnej mierze s�uszne, chocia� nadal musimy mie� mo�liwo�� sp�dzania stad w celach ewidencyjnych albo na rze�. Poza tym p�oty nie s� doskona�e. W miejscach, gdzie zachodz� na siebie strefy dzia�ania dw�ch nadajnik�w, bariera jest os�abiona, a czasem musimy wy��cza� ca�e odcinki, aby umo�liwi� normaln� w�dr�wk� ryb. Zdarza si� tak�e, �e najwi�ksze rekiny i orki sforsuj� barier� i narobi� zamieszania. Orki stanowi� nasz najpowa�niejszy problem. Napadaj� na stada pas�ce si� w wodach antarktycznych, powoduj�c straty dochodz�ce do dziesi�ciu procent pog�owia. Jedynym sposobem jest ca�kowite wyt�pienie tych drapie�nik�w, ale na razie nie wiadomo, jak to praktycznie zrealizowa�. Nie mo�emy patrolowa� �odziami ca�ej strefy p�ywaj�cych lod�w, chocia� kiedy przypomn� sobie, co taka orka potrafi zrobi� z wielorybem, to �a�uj�, �e nie jest to mo�liwe. W g�osie Burleya s�ycha� by�o g��bokie zaanga�owanie - prawie nami�tno�� - i Franklin spojrza� na niego ze zdziwieniem. �Kowboje oceanu�, jak ich oczywi�cie nazwa�a romantycznie nastrojona publiczno��, wiecznie szukaj�ca sobie nowych bohater�w, nie mieli opinii ludzi sk�onnych do wzrusze�. Franklin wiedzia� oczywi�cie, �e twardzi, mrukliwi i niezbyt skomplikowani bohaterowie, zaludniaj�cy kartki wsp�czesnych powie�ci o pracownikach morza, maj� niewiele wsp�lnego z rzeczywisto�ci�, lecz mimo to nie potrafi� wyzwoli� si� od przyj�tych schemat�w. Dona trudno by nazwa� mrukliwym, ale pod ka�dym innym wzgl�dem pasowa� jak ula� do utartych wyobra�e� o kowbojach oceanu. Franklin zastanawia� si�, jak u�o�� si� jego stosunki z nowym prze�o�onym i w og�le jak to b�dzie w nowej pracy. Na razie odnosi� si� do niej bez entuzjazmu: czas poka�e, czy to si� potem zmieni. By�o w niej niew�tpliwie mn�stwo interesuj�cych, a nawet fascynuj�cych problem�w i mo�liwo�ci, kt�re zajm� jego umys� i pozwol� mu si� wy�y�. Na to w ka�dym razie liczy�. Po ostatnim koszmarnym roku �ycie straci�o dla niego dawny smak i nie potrafi� ju� tak jak kiedy� rzuca� si� z entuzjazmem na ka�de nowe zadanie. Wydawa�o mu si� niewiarygodne, by m�g� jeszcze odzyska� zapal, jaki kiedy� zaprowadzi� go tak daleko drog�, na kt�r� ju� nigdy nie wst�pi. Patrz�c na Dona, kt�ry m�wi� ze swad� i spokojem cz�owieka znaj�cego i lubi�cego swoj� prac�, poczu� nagle wyrzuty sumienia. Przez niego Don zosta� od tej pracy oderwany i pe�ni� rol� ni to nia�ki, ni to przedszkolanki. Gdyby Franklin wiedzia�, �e podobne my�li nawiedzi�y Burleya, jego sympatia zgas�aby natychmiast. Musimy �apa� autobus na lotnisko - powiedzia� Don spogl�daj�c na zegarek i po�piesznie dopijaj�c piwo. - Poranny samolot odlatuje za p� godziny. Mam nadziej�, �e twoje rzeczy zosta�y ju� wys�ane. - W hotelu powiedzieli mi, �e si� tym zajm�. - Dobrze. Sprawdzimy na lotnisku. Idziemy. W p� godziny p�niej Walter m�g� znowu odetchn��. Wkr�tce mia� si� przekona�, �e jest to charakterystyczne dla Burleya: nie przejmowa� si� a� do ostatniej chwili, a potem nagle wybuchn�� gor�czkow� dzia�alno�ci�. Ten wybuch przeni�s� ich z przytulnego baru do jeszcze cichszego wn�trza samolotu. Kiedy zajmowali miejsca, zdarzy�o si� co�, do czego Don wielokrotnie wraca� my�l� w ci�gu kilku nast�pnych tygodni. - Siadaj przy oknie - powiedzia�. - Ja lata�em t� tras� dziesi�tki razy. Odmow� Franklina uzna� za przejaw uprzejmo�ci i powt�rzy� propozycj�. Dopiero kiedy Walter kilkakrotnie odm�wi�, za ka�dym razem z wi�ksz� stanowczo�ci�, a nawet z oznakami zniecierpliwienia, Don zda� sobie spraw�, �e zachowanie jego towarzysza nie wynika z uprzejmo�ci. Wygl�da�o to nieprawdopodobnie, ale Don m�g�by przysi�c, �e tamten ma stracha. Co to za facet, kt�ry boi si� usi��� przy oknie w zwyczajnym samolocie? Wszystkie ponure my�li na temat jego nowego zadania, kt�re cz�ciowo uleg�y rozproszeniu podczas rozmowy w barze, wr�ci�y teraz z now� si��. Miasto i spalona s�o�cem pla�a uciek�y w d�, kiedy odrzutowe silniki wynios�y ich lekko w niebo. Franklin wetkn�� nos w gazet� z nag�ym zaciekawieniem, kt�re jednak ani na chwil� nie oszuka�o Dona. Postanowi� troch� poczeka� i przeprowadzi� eksperyment podczas lotu. Przemkn�y pod nimi G�ry Szklarniane - dziwnego kszta�tu k�y stercz�ce ze zniszczonej erozj� r�wniny. Potem ukaza�y si� ma�e miasteczka nadbrze�ne, przez kt�re sz�y w �wiat bogactwa olbrzymich teren�w w g��bi kontynentu, zanim rozpocz�to upraw� ocean�w. A� wreszcie - zdawa�oby si� w kilka zaledwie minut od startu - ukaza�y si� pierwsze wysepki Wielkiej Rafy Koralowej, jak ciemniejsze punkciki w b��kitnej mgle zasnuwaj�cej horyzont. S�o�ce �wieci�o prawie prosto w oczy, ale Don potrafi� odtworzy� z pami�ci szczeg�y niewidoczne w blasku bij�cym od wody. Widzia� niskie, zielone wyspy okolone w�skimi pasmami pla� i znacznie szerszymi otoczkami koralowych p�ycizn. Fale Pacyfiku uderza�y nieustannie o raf� ka�dej z wysepek i na przestrzeni tysi�ca mil w kierunku na p�noc powierzchni� wody znaczy�y �nie�ne p�ksi�yce piany. Sto, a nawet pi��dziesi�t lat temu zaledwie kilka spo�r�d setek tych wysepek by�o zamieszkanych. Teraz, dzi�ki rozpowszechnieniu transportu powietrznego, taniej energii i odsalaniu wody morskiej zar�wno pa�stwo, jak i prywatni obywatele naruszyli odwieczn� dziewiczo�� raf koralowych. Kilku szcz�liwc�w za pomoc� sobie tylko wiadomych sposob�w zdoby�o par� pomniejszych wysepek na w�asno��. Kr�lowa� tam przemys� rozrywkowo-wypoczynkowy, nie zawsze upi�kszaj�c dzie�o natury. Jednak prawdziwym potentatem na rafach by�a niew�tpliwie �wiatowa Organizacja do Spraw Wy�ywienia ze swoj� skomplikowan� hierarchi� rybo��wstwa, upraw morskich i instytut�w naukowych, kt�rej zrozumienie, jak powszechnie uwa�ano, przekracza�o mo�liwo�ci ludzkiego umys�u. - Jeste�my prawie na miejscu - powiedzia� Burley. - W�a�nie przelecieli�my nad Wyspa Lady Musgrave, gdzie mie�ci si� g��wna si�ownia zachodniego skrzyd�a bariery. Teraz pod nami s� Wyspy Kozioro�ca: Bocianie Gniazdo, Jedno Drzewo, P�nocno-Zachodnia� Wilsona i Czapli... ta w �rodku, pokryta zabudowaniami. Ta wie�a to administracja, tam jest basen i akwarium, a tam, sp�jrz, tam wida� kilka naszych �odzi podwodnych, przycumowanych do mola, si�gaj�cego a� do skraju rafy. M�wi�c to wszystko Don k�tem oka obserwowa� Franklina. Ten pochyli� si� w stron� okna, udaj�c, �e s�ucha obja�nie� swego towarzysza, lecz Burley m�g� przysi�c, �e nie patrzy na rozpo�cieraj�c� si� pod nimi panoram� raf i wysepek. Na jego twarzy malowa�o si� napi�cie i wysi�ek, a oczy mia�y wyraz nieobecny, jakby zmusza� si�, aby nic nie widzie�. Z mieszanin� pogardy i lito�ci Don stwierdzi� objawy, cho� nie zna� przyczyn. Franklin cierpia� na l�k przestrzeni; nale�a�o wi�c po�egna� si� z teori�, �e by� kosmonaut�. Kim wi�c by�! W ka�dym razie nie sprawia� wra�enia cz�owieka, z kt�rym chcia�oby si� dzieli� ciasne pomieszczenie dwuosobowej szkolnej �odzi podwodnej... Ko�a samolotu dotkn�y lotniska Wyspy Czapli, czyli prostok�ta spalonego i wyr�wnanego koralu. Franklin od momentu, kiedy mru��c oczy wyszed� z samolotu na zalane s�o�cem lotnisko, przeszed� gwa�town� przemian�. Don widzia� nieraz pasa�er�w cierpi�cych na morsk� chorob�, kt�rzy doznawali podobnie nag�ego uzdrowienia, gdy tylko poczuli pod nogami sta�y grunt. Je�eli Franklin jest takim samym marynarzem jak lotnikiem, pomy�la� Don, to moja zwariowana misja nie potrwa d�u�ej ni� kilka dni i b�d� m�g� wr�ci� do swojej pracy. Nie znaczy�o to wcale, �e Don chcia� wraca� natychmiast; na wyspie mo�na by�o przyjemnie sp�dzi� czas pod warunkiem, �e cz�owiek potrafi sobie radzi� z biurokracj�, kt�rej nigdy nie brakowa�o w Kwaterze G��wnej. Mikrobus wi�z� ich droga mi�dzy rz�dami pisonii, kt�rych g�ste listowie chroni�o przed s�o�cem. Droga mia�a nieca�e �wier� mili d�ugo�ci, mimo �e przecina�a ca�� wysp� od przystani i zak�ad�w naprawczych na zachodnim kra�cu do zespo�u budynk�w administracyjnych na wschodzie. Dwie cz�ci wyspy przedziela� w�ski pas d�ungli, kt�r� pieczo�owicie zachowano w stanie nienaruszonym. Don z czu�o�ci� wspomina� jej fascynuj�ce �cie�ki i ukryte polanki. Administracja by�a uprzedzona o przybyciu Franklina i poczyni�a niezb�dne przygotowania. Umieszczono go osobno, wprawdzie nieco ni�ej od sta�ych pracownik�w jak Burley, ale za to o ca�e niebo powy�ej zwyk�ych uczni�w przechodz�cych tu szkolenie. Najdziwniejsze, �e dosta� osobny pok�j, na co nawet wy�si urz�dnicy nie zawsze mogli liczy�, kiedy odwiedzali wysp�. Don, kt�ry obawia� si�, �e b�dzie musia� dzieli� pok�j ze swoim tajemniczym podopiecznym, przyj�� to z wielk� ulg�. Niezale�nie od wszystkich innych czynnik�w w gr� wchodzi�y pewne jego plany natury romantycznej. Odprowadzi� Franklina do ma�ego, ale �adnego pokoiku na pierwszym pi�trze skrzyd�a przeznaczonego dla uczni�w, sk�d roztacza� si� widok na raf�, ci�gn�c� si� w kierunku wschodnim po sam horyzont. Na podw�rku grupa uczni�w w przerwie pomi�dzy zaj�ciami gwarzy�a z instruktorem w stopniu inspektora, kt�rego Don pami�ta� z widzenia. Przyjemnie jest, pomy�la�, wraca� do szko�y, kiedy, ju� zna si� odpowiedzi na wszystkie pytania. - B�dzie ci tu chyba wygodnie - powiedzia� do Franklina, kt�ry by� zaj�ty rozpakowywaniem swego baga�u. - Niez�y widok, co? Takie poetyckie zachwyty nie le�a�y w naturze Dona, ale kusi�o go, �eby zobaczy�, jak Franklin zareaguje na widok rozpo�cieraj�cej si� przed nim po�aci upstrzonego koralami oceanu. Z pewnym rozczarowaniem stwierdzi�, �e Franklin zareagowa� normalnie; wyjrza� przez okno i z wyra�n� przyjemno�ci� podziwia� b��kit i ziele� wody, po kt�rej wzrok �lizga� si� ku niezmierzonym przestrzeniom Pacyfiku. Widocznie wysoko�� trzydziestu st�p nie by�a dla niego problemem. Dobrze mi tak, pomy�la� sobie Don, nie trzeba si� nad nim zn�ca�. Nie wiem, co mu jest, ale na pewno nie u�atwia mu to �ycia. - Zostawi� ci� teraz, �eby� m�g� si� rozpakowa� - powiedzia�, podchodz�c do drzwi. - Obiad b�dzie za p� godziny w mesie, w budynku, kt�ry mijali�my po drodze. Do zobaczenia. Franklin kiwn�� g�ow� oboj�tnie, zaj�ty uk�adaniem koszul i bielizny na ��ku. Chcia� by� sam w chwili, kiedy przygotowywa� si� do nowego �ycia, na kt�re przysta� bez szczeg�lnego entuzjazmu. W dziesi�� minut po odej�ciu Burleya rozleg�o si� pukanie do drzwi i cichy g�os spyta�: - Czy mog� wej��? - Kto tam? - spyta� Franklin, w po�piechu doprowadzaj�c pok�j do porz�dku. - Doktor Myers. Nazwisko nic mu nie m�wi�o, ale skrzywi� si� w gorzkim, u�miechu na my�l, �e pierwsz� wizyt� na nowym miejscu sk�ada mu w�a�nie doktor. Domy�la� si�, co to za doktor. Myers by� kr�pym, sympatycznym brzydalem po czterdziestce, z niepokoj�co przenikliwym spojrzeniem, kt�re k��ci�o si� nieco z jego uprzejmym i przyjaznym sposobem bycia. - Przepraszam, �e dopadam ci� tak od razu na wst�pie - powiedzia� tonem wyja�nienia. - Musia�em to zrobi� teraz, bo dzisiaj po po�udniu lec� do Nowej Kaledonii i nie b�dzie mnie przez tydzie�. Profesor Stevens prosi� mnie, �ebym si� z tob� zobaczy� i przekaza� ci pozdrowienia. Je�li b�dziesz czego� potrzebowa�, zadzwo� do mego biura. Franklin by� pe�en podziwu dla zr�czno�ci, z jak� Myers unikn�� wszelkich niebezpiecznych moment�w. Nie powiedzia� na przyk�ad �Om�wi�em tw�j przypadek z profesorem Stevensem�. Nie zaproponowa� te� wprost swojej opieki; da� do zrozumienia, �e Franklin w zasadzie ju� jej nie potrzebuje i potrafi da� sobie rad� sam. - Bardzo dzi�kuj� - odpowiedzia� szczerze. Czu�, �e polubi doktora Myersa i �e nie b�dzie mia� nic przeciwko nadzorowi, jakiemu go tu niew�tpliwie poddadz�. - Prosz� mi powiedzie� - doda� - co ludzie tutaj wiedz� na m�j temat? - Nic poza tym, �e maj� pom�c ci mo�liwie jak najszybciej zdoby� kwalifikacje inspektora. Nie jest to pierwszy przypadek tego rodzaju, zdarza�y si� ju� podobne przy�pieszone kursy. Mimo to b�dziesz oczywi�cie wzbudza� ciekawo�� i to mo�e by� twoim najwi�kszym problemem. - Burley ju� teraz umiera z ciekawo�ci. - Czy mog� da� ci pewn� rad�? - Ale� oczywi�cie, prosz� bardzo. - B�dziesz pracowa� z Donem przez d�u�szy czas. By�oby lepiej, gdyby� opowiedzia� mu o wszystkim, gdy tylko uznasz to za stosowne. Jestem pewien, �e spotkasz si� ze zrozumieniem. Albo, je�li wolisz, ja mog� mu powiedzie�. Franklin potrz�sn�� g�ow�, nie znajduj�c odpowiednich s��w. Nie by�a to kwestia logiki, gdy� wiedzia�, �e Myers ma racj�. Wcze�niej czy p�niej wszystko wyjdzie na jaw i odk�adanie nieuniknionych wyja�nie� mo�e tylko pogorszy� spraw�. Jednak jego poczucie r�wnowagi psychicznej i szacunku dla samego siebie by�o jeszcze tak kruche, �e nie potrafi� wyobrazi� sobie pracy z cz�owiekiem znaj�cym jego tajemnic�. - Dobrze. Decyzja nale�y do ciebie. �ycz� powodzenia i miejmy nadziej�, �e nasze kontakty b�d� mia�y charakter czysto towarzyski. D�ugo jeszcze po wyj�ciu Myersa Franklin siedzia� na skraju ��ka, patrz�c na morze, kt�re mia�o sta� si� jego nowym miejscem pracy. B�dzie mu potrzebne powodzenie, kt�rego �yczy� mu doktor, ale najwa�niejsze, �e zaczyna�o si� w nim budzi� na nowo zainteresowanie �yciem. Nie tylko dlatego, �e ludzie ch�tnie �pieszyli mu z pomoc�; w ci�gu ostatnich kilku miesi�cy mia� tej pomocy a� nadto. Po prostu zacz�� wreszcie czu�, �e sam da sobie rad� i potrafi znale�� nowy cel w �yciu. Walter ockn�� si� z zamy�lenia i spojrza� na zegarek. Sp�ni� si� ju� o dziesi�� minut na obiad, co nie by�o dobrym pocz�tkiem nowego �ycia. Wyobrazi� sobie Dona Burleya niecierpliwi�cego si� w mesie i zastanawiaj�cego si�, co si� mog�o sta�. - Id�, mistrzu - powiedzia� Walter, w�o�y� marynark� i wyszed� z pokoju. Po raz pierwszy od bardzo d�ugiego czasu zdoby� si� na �art. III Franklin zobaczy� po raz pierwszy Indr� Langenburg, jak umazana we krwi po �okcie grzeba�a we wn�trzno�ciach dziesi�ciostopowego rekina, kt�rego przed chwil� wypatroszy�a. Wielka bestia le�a�a odwr�cona do s�o�ca swoim bia�ym brzuchem na pla�y, kt�r� Franklin wybra� sobie na miejsce porannej przechadzki. Z paszczy rekina zwisa� jeszcze kawa� grubego �a�cucha; widocznie z�apano drapie�nika w nocy i pozostawiono na brzegu. Franklin przygl�da� si� przez chwil� dziwnemu zestawieniu pi�knej dziewczyny i martwej bestii, po czym powiedzia�: - Musz� przyzna�, �e nie lubi� takich widok�w przed �niadaniem. Co ty tu robisz? Br�zowa, owalna twarz z bardzo powa�nymi oczami zwr�ci�a si� w jego stron�. D�ugi na stop�., ostry jak brzytwa n�, kt�ry by� sprawc� tych jatek, nie przesta� ani na chwil� dzia�a� w�r�d chrz�ci i wn�trzno�ci. - Pisz� prac� - odpowiedzia� mu g�os r�wnie powa�ny jak spojrzenie - na temat zawarto�ci witamin w w�trobie rekina. Trzeba do tego du�o rekin�w; to jest m�j trzeci w tym tygodniu. Mo�e chcesz troch� z�b�w na pami�tk�? Mam ich bardzo du�o. Podesz�a do g�owy potwora i wsun�a n� do paszczy, kt�ra by�a rozwarta dzi�ki w�o�onemu klockowi. Szybki ruch d�oni i z paszczy rekina zacz��, si� wy�ania� sznur �mierciono�nych tr�jk�tnych z�b�w, niczym pi�a �a�cuchowa zrobiona z ko�ci. - Nie, dzi�kuj� - powiedzia� Franklin po�piesznie. - Nie przeszkadzaj sobie w pracy. Wygl�da�a na jakie� dwadzie�cia lat. Franklin nie by� zdziwiony tym, �e na tak ma�ej wysepce spotka� nieznajom� dziewczyn�, gdy� pracownicy naukowi ze Stacji Badawczej nie mieli zbyt wielu kontakt�w z administracj� i o�rodkiem szkoleniowym. - Jeste� tutaj nowy, prawda? - spyta�a unurzana we krwi uczona wrzucaj�c z wyra�n� satysfakcj� wielki p�at w�troby do wiadra. - Nie widzia�am ci� na ostatnim wieczorku tanecznym w Kwaterze G��wnej. Pytanie sprawi�o Franklinowi przyjemno��. Dobrze by�o spotka� kogo�, kto nic o nim nie wiedzia� i nie stara� si� docieka� przyczyn jego obecno�ci na wyspie. Czu�, �e po raz pierwszy od czasu swego przyjazdu mo�e rozmawia� swobodnie i bez skr�powania. - Tak, przyjecha�em tutaj na szkolenie. A ty od jak dawna tu jeste�? Przeci�ga� rozmow� po to tylko, aby d�u�ej by� w jej towarzystwie, a ona niew�tpliwie zdawa�a sobie z tego doskonale spraw�. - Oj, prawie miesi�c - odpowiedzia�a nonszalancko. Jeszcze jedno pla�ni�cie i wiadro by�o prawie pe�ne. - Przyjecha�am tutaj z Uniwersytetu Miami. - Jeste� Amerykank�? - Nie; moimi przodkami byli Holendrzy, Birma�czycy i Szkoci, mniej wi�cej w r�wnych proporcjach. Aby sprawa by�a nieco bardziej skomplikowana, urodzi�am si� w Japonii - wyja�ni�a dziewczyna z powag�. Franklin zastanawia� si� przez chwil�, czy z niego nie �artuje, lecz w twarzy dziewczyny nie by�o ani cienia przewrotno�ci. Wygl�da na bardzo mi�e dziecko, pomy�la� sobie, ale przecie� nie mog� sta� tutaj i rozmawia� przez ca�y dzie�. Mia� tylko czterdzie�ci minut na �niadanie, a o dziewi�tej rozpoczyna�y si� poranne zaj�cia z podmorskiej nawigacji. Wkr�tce zapomnia� o spotkaniu, gdy� ci�gle spotyka� nowe twarze i kr�g jego znajomych rozszerza� si� nieustannie. Przy�pieszone szkolenie nie pozostawia�o mu wiele czasu na �ycie towarzyskie, co przyjmowa� z wdzi�czno�ci�; uwolni�o go to od ci�aru wspomnie� z �atwo�ci�, kt�ra go mile zaskoczy�a. Widocznie jednak ci, kt�rzy go tutaj przys�ali, dobrze wiedzieli, co robi�. Ca�a wiedza empiryczna - statystyki, dane liczbowe, znajomo�� administracji - zosta�a mu prawie bezbole�nie wstrzykni�ta pod hipnoz�. Potem d�ugie posiedzenia, w czasie kt�rych magnetofon zadawa� mu pytania, a potem sam dawa� odpowiedzi i sprawdza�, czy wiadomo�ci zosta�y rzeczywi�cie przyswojone, a nie wylecia�y natychmiast drugim uchem, jak to si� czasem zdarza�o. Don Burley nie mia� nic wsp�lnego z t� cz�ci� szkolenia, ale ku swojemu niezadowoleniu nie mia� wolnego czasu, gdy Franklinem zajmowali si� inni. Szef skorzysta� skwapliwie z okazji, �e Don znowu wpad� w jego pazury, i z wielkim taktem oraz wdzi�kiem �zaproponowa�� mu prowadzenie w wolnych chwilach wyk�ad�w na trzech kursach szkoleniowych. Przyparty do muru przez prze�o�onego Don nie mia� innego wyj�cia, jak zgodzi� si�, robi�c dobr� min� do z�ej gry. Tak wi�c jego pobyt na wyspie trudno by�o nazwa� wakacjami. Za to nie zi�ci�y si� jego obawy co do Franklina; mo�na z nim by�o wytrzyma�, je�li nie wnika�o si� w jego sprawy osobiste. By� wybitnie inteligentny i mia� za sob� przeszkolenie techniczne, pod pewnymi wzgl�dami przewy�szaj�ce umiej�tno�ci Dona, Rzadko trzeba mu by�o wyja�nia� co� wi�cej ni� raz i