12909
Szczegóły |
Tytuł |
12909 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12909 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12909 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12909 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Slesar
Namiastka
tłum. Ewa Joss-Wichman
W ósmym roku konfliktu nieliczni cywile, którzy ocaleli na kontynencie amerykańskim,
zbudowali tysiąc sześćset Stacji Pokojowych. Było to 1600 schronów przeciwatomowych,
w których znużony żołnierz mógł znaleźć pożywienie, wodę i odpoczynek. Jednak po pięciu
morderczych miesiącach wędrówki po pustkowiach Utah, Kolorado i Nowego Meksyku, sierżant
Tod Halstead utracił nadzieję na znalezienie choćby jednego z nich. W swojej wyściełanej
ołowiem, aluminiowej zbroi wyglądał jak perfekcyjnie opakowana machina wojenna, jednak
ciało kryjące się pod lśniącą pokrywą było słabe i brudne, zmęczone samotnym, monotonnym
poszukiwaniem przyjaznej duszy do towarzystwa lub wroga do zabicia.
Był Nosicielem Rakiet Klasy Trzeciej, co czyniło z niego ludzką wyrzutnię dla czterech
rakiet z głowicami wodorowymi, które nosił przytwierdzone do pleców. Ich zapalniki miały być
odpalone przez Nosiciela Rakiet Klasy Drugiej, na rozkaz i po odliczeniu przez Nosiciela Rakiet
Klasy Pierwszej. Tod stracił niezbędne dwie trzecie swojej jednostki wiele miesięcy wcześniej;
jeden z nich rozchichotał się nagle, po czym przebił sobie gardło bagnetem, drugiego zaś
zastrzeliła w desperacji sześćdziesięcioletnia gospodyni wiejska, broniąc się przed jego zalotami.
Jednak tego ranka, kiedy już upewnił się, że wybuch światła na wschodzie był dziełem
słońca, a nie ogniem atomowym wznieconym przez wroga, natknął się na zakurzoną drogę.
Poprzez migocące fale rozgrzanego powietrza ujrzał biały, kwadratowy budynek, otoczony przez
nagie, szare drzewa. Ruszył niepewnie w tym kierunku i stwierdził, że tym razem to nie miraż na
stworzonej przez człowieka pustyni, ale Stacja Pokojowa. Stojący w drzwiach schronu
siwowłosy mężczyzna o twarzy Świętego Mikołaja skinął ku niemu przyjaźnie, uśmiechnął się
i pomógł mu wejść do środka.
– Dzięki Bogu – powiedział Tod, opadając na fotel. – Dzięki Bogu. Prawie już się
poddałem...
Wesoły starszy człowiek klasnął w ręce, a do pokoju wbiegło dwóch młodych chłopców
o włosach zmierzwionych jak ptasie gniazda. Zaczęli się wokół niego szybko uwijać, jak obsługa
przydrożnej stacji benzynowej, zdejmując mu hełm, buty i odczepiając broń. Wachlowali go,
rozmasowali mu nadgarstki, przyłożyli wilgotny okład na czoło. Parę minut później oczy mu się
zamknęły, a czując napływający sen, był jeszcze świadom delikatnej dłoni dotykającej policzka.
Ocknąwszy się stwierdził, że zniknął gdzieś jego wielomiesięczny zarost.
– No i jak tam – powiedział zarządca stacji, zacierając z zadowoleniem ręce. – Lepiej się
teraz czujesz, żołnierzu?
– Znacznie lepiej – odpowiedział Tod, rozglądając się po skąpo umeblowanym, lecz
wygodnym pomieszczeniu. – Jak sobie radzicie z tą wojną, cywilu?
– Ciężko – odparł mężczyzna, już nie poprzednim wesołym tonem. – Ale robimy co w naszej
mocy, aby służyć tym, co za nas walczą. Odpręż się, żołnierzu, wkrótce powinno być tu jedzenie
i napoje. Nie będzie to nic szczególnego, nasze zapasy namiastek są niewielkie.
Zaoszczędziliśmy trochę chemicznej wołowiny, zaraz ją dostaniesz. Zdaje się, że wytwarza się ją
z kory drzew, ale nie smakuje najgorzej.
– Masz może papierosy? – zapytał Tod.
Mężczyzna podał mu brązową pałeczkę.
– Obawiam się, że to również namiastka, przetworzone włókna wełniane. Ale ważne, że
można je palić.
Tod zapalił. Gryzący dym podrażnił mu gardło i płuca. Zakaszlał i zgasił namiastkę.
– Przykro mi – powiedział ze smutkiem zarządca stacji – To najlepsze, czym możemy cię
poczęstować. Wszystko, dosłownie wszystko to namiastki – nasze papierosy, jedzenie, napoje...
wojna nas nie oszczędza.
Tod westchnął i odchylił się w fotelu. Kiedy w drzwiach ukazała się ta kobieta niosąca tacę,
wyprostował się szybko, skupiając wzrok głównie najedzeniu. Nie zauważył nawet, jaka była
piękna i w jaki sposób postrzępiona, prawie przezroczysta sukienka załamywała się na krągłych
piersiach i biodrach. Kiedy pochyliła się nad nim, podając parującą miskę bulionu o dziwnym
zapachu, jej jasne włosy opadły do przodu, muskając mu policzek. Podniósł wzrok i napotkał jej
oczy, które zaraz nieśmiało spuściła.
– Lepiej się po tym poczujesz – powiedziała niskim głosem i poruszyła się w sposób, który
przyćmił jego apetyt, napełniając go zupełnie innym rodzajem głodu. Minęły cztery lata, odkąd
widział kobietę taką jak ta. Wojna, ze swoimi bombami i pyłem radioaktywnym zabrała najpierw
właśnie je, wszystkie młode kobiety, które pozostały w domach, gdy mężczyźni wyruszyli na
pola bitew, względnie bezpieczne. Spróbował bulionu i stwierdził, że jest ohydny, ale wysączył
go do ostatniej kropli. Wołowina oparta na drewnie była twarda i ciągnęła się jak guma, jednak
i tak smakowała lepiej niż puszkowane porcje, do których zdążył się już przyzwyczaić. Chleb
smakował jak wodorosty, ale polał go tłustym, zjełczałym olejem i przeżuł dużymi kęsami.
– Jestem zmęczony – powiedział w końcu. – Chciałbym się położyć.
– Tak, oczywiście. – odpowiedział zarządca Stacji Pokojowej. – Tędy żołnierzu, proszę za
mną.
Poszedł za nim do małego, pozbawionego okien pokoju, którego jedynym meblem była
zardzewiała, metalowa prycza. Sierżant opadł ze zmęczeniem na płócienny materac, a zarządca
stacji cicho zamknął drzwi od pokoju. Ale Tod wiedział, że mimo pełnego żołądka nie będzie
mógł zasnąć. Głowę miał pełną myśli, krew zbyt mocno tętniła w jego żyłach, a całe ciało
wypełnione było silną tęsknotą za tą kobietą.
Wtedy otworzyły się drzwi i ona weszła do pokoju.
Nie odezwała się. Podeszła do łóżka i usiadła obok niego. Pochyliła się i pocałowała go
w usta.
– Nazywam się Eleanora. – szepnęła, a on złapał ją gwałtownie.
– Nie, poczekaj. – powiedziała, wysuwając się nieśmiało z jego uścisku. Wstała z pryczy
i przeszła do rogu pomieszczenia.
Patrzył, jak wyślizguje się z ubrania. Jasne włosy przesunęły się, gdy przeciągnęła sukienkę
przez głowę, a loki opadły w śmieszny sposób na brwi. Zachichotała i poprawiła perukę. Później
sięgnęła za plecy i odpięła biustonosz, który spadł na podłogę, odsłaniając płaską, owłosioną
klatkę piersiową. Miała właśnie pozbyć się pozostałych części bielizny, gdy sierżant zaczął
krzyczeć i rzucił się do drzwi. Złapała go za rękę, szepcząc uwodzicielskie słowa miłości
i prośby. Z całej siły uderzył kreaturę pięścią, aż upadła na podłogę, szlochając gorzko, ze
spódnicą zadartą wysoko na umięśnionych, owłosionych nogach. Sierżant nie zatrzymał się po
swoją zbroję i broń. Wybiegł ze Stacji Pokojowej na zadymione pustkowie, gdzie śmierć
oczekiwała już na bezbronnych i zrozpaczonych.