9721

Szczegóły
Tytuł 9721
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9721 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9721 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9721 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LEONARD CARPENTER CONAN WYRZUTEK TYTU� ORYGINA�U CONAN THE OUTCAST PRZEK�AD MAREK MASTALERZ Dedykuj� Terri i Tomowi Pinckardom PROLOG �smego dnia, w �smym miesi�cu, �smego roku swego panowania, kiedy od siedmiu ju� lat miasto n�ka�a susza, kr�l Sarku Anaksymander obudzi� si� p�nym rankiem. Wtedy w�a�nie ujrza� objawiony obraz. Kr�l ockn�� si� z g��bokiego, kamiennego snu. Blask s�o�ca, kt�ry z�oci� ci�kie zas�ony wychodz�cych na taras okien wskazywa�, �e jest o wiele p�niej, ni� monarcha zwyk� wstawa�. Anaksymander czu� si� wypocz�ty i pogodny, bez w�tpienia cz�ciowo za spraw� powiewaj�cych za zag��wkiem jego ��ka szerokich palmowych wachlarzy. O�ywczy, rze�ki powiew przyjemnie ch�odzi� przez ca�� noc kszta�tne cia�o monarchy. Niewolnice powoli wymachuj�ce wachlarzami � dwie mi�e dla oka Zamoranki o jasnej karnacji i bujnych, ods�oni�tych piersiach � nauczone by�y wykonywa� swoje zadanie w ca�kowitej ciszy. Najdrobniejszy szmer, otarcie chropawym li�ciem o sk�r� �pi�cego w�adcy � czy te�, w przypadku jego bezsenno�ci, niemiarowo�� wachlowania wystarczaj�ca, by wzburzy� chocia�by pasemko namaszczonych pachnid�ami w�os�w lub k�dzierzawej, przystrzy�onej w kszta�t ceg�y brody � najprawdopodobniej spowodowa�oby �mier� jednej lub obu niewolnic na nieludzkich torturach. Kr�l Anaksymander powtarza� sobie, �e to jedyny spos�b, by zapewni� idealn� sumienno�� s�u�by. Tego ranka, miast jak zwykle prztykni�ciem wypiel�gnowanych palc�w przywo�a� lokaj�w i konkubiny, monarcha uczyni� rzecz niespodziewan�. Podni�s�szy si� z twardej, zimnej pryczy, okry� kr�lewsk� nago�� cieniutk�, jedwabn� ko�dr� i nie zwa�aj�c na kl�cz�ce pod �cian� komnaty niewolnice, zdecydowanym krokiem podszed� do drzwi wiod�cych na taras. Ignoruj�c chc�c� go wyr�czy� s�u�k�, w�asn� d�oni� odci�gn�� zas�ony i wyszed� na werand�. Natychmiast poczu� na sk�rze pal�ce promienie porannego s�o�ca. Przed Anaksymandrem roztoczy� si� znajomy widok � z jedn� wszak odmian�. W dole znajdowa� si� miejski plac, o tej porze prawie zupe�nie pusty. By�o ju� tak gor�co, �e nieliczni n�dzarze i �ebracy kryli si� w w�skim pa�mie cienia pod p�nocn� �cian� pa�acu. Z wysoko�ci tarasu trudno by�o stwierdzi�, ilu z nich skona�o z pragnienia, a ilu jedynie nie mia�o si�y si� porusza�. Za dziedzi�cem i w�skim pasem pokrytych dach�wk� wojskowych barak�w znajdowa�y si� mury miejskie � grube, niezmiernie wysokie, opatrzone w spiczaste blanki przypominaj�ce z�by pi�y. Stale pe�nili tam wart� stra�nicy miejscy w sto�kowatych he�mach i pancerzach ze spi�owych �usek, nosz�cy d�ugie w��cznie z br�zowymi grotami. Wszelako tego ranka poza murami Sarku Anaksymander dojrza� niezwyk�e zjawisko. Zamiast ja�owej, wypra�onej przez s�o�ce rzecznej doliny, pokrytej brunatnymi k�pkami marniej�cych zasiew�w, oraz mozaiki sp�kanego nadbrze�nego mu�u na r�wninie za murami widnia�o miasto, jak gdyby zbudowane podczas snu kr�la. Gr�d, a w�a�ciwie z�udzenie grodu, l�ni�o w blasku s�o�ca tak jaskrawo, i� zdawa�o si� bardziej prawdziwe ni� rzeczywisto��. Dumne miasto, sk�adaj�ce si� z krytych dach�wkami wytwornych budowli, otacza�y wysokie, r�wno zwie�czone mury z jasnop�owych wypalanych w ogniu cegie�. Wewn�trz obronnego pier�cienia wznosi�y si� stateczne wille, pobielane kopu�y pa�ac�w i ziguraty z bladego kamienia. Nad miastem ko�owa�o bia�e ptactwo, przysiadaj�ce na gzymsach gmach�w i k�pach drzew barwy przykurzonej zieleni. Na wprost kr�la znajdowa�a si� brama miejska, otoczona grupkami rozpoczynaj�cych dzie� ludzi. Zza obitych br�zem podw�jnych wr�t wy�oni� si� w�a�nie d�ugi rz�d ob�adowanych wielb��d�w. Ich poganiacze sprawnie pop�dzili je opadaj�c� po nasypie drog� dojazdow�. Z boku traktu druga karawana czeka�a na wjazd do miasta; kr�c�cy si� przy niej urz�dnicy w he�mach oceniali warto�� nale�nego myta. Ale najwspanialszym elementem wizji by�o pasmo c�tkowanej s�onecznymi odblaskami b��kitnej wody na wprost bramy. Okalaj�ce �yciodajn� rzek� pasy jaskrawozielonych zaro�li ko�czy�y si� tu� przed wjazdem do miasta. Mieszka�cy oazy w drugich szatach nabierali pe�ne dzbany, a na p�yciznach w dole nurtu trudzi�y si� praczki� Kr�l pomy�la� z gorycz�, �e podobn� scen� mo�na by�o ujrze� w przesz�o�ci r�wnie� pod Sarkiem, dop�ki wielki, szczodry b�g Wotanta nie odwr�ci� si� z nie wyja�nionych powod�w od grodu swych wiernych wyznawc�w i �arliwie oddanego s�ugi, jakiego mia� w osobie Anaksymandra. Tego brzemiennego w skutki poranka nie tylko monarcha ujrza� wspania�y mira�; �wiadczy�y o tym pe�ne nabo�nego podziwu pozy i niezupe�nie zdyscyplinowane gesty stra�nik�w na murach Sarku. Anaksymander zapewne przywo�a�by oficera stra�y, by nakaza� mu ukr�cenie samowoli, gdyby od ujrzanej wizji nie dozna� zawrotu g�owy. Monarcha zamruga� kilkakrotnie i potar� d�oni� oczy, jak gdyby oparzy�a je intensywno�� z�udzenia. Gdy po chwili kr�l spojrza� ponownie za mury, mira� m�tnia� ju� i gin�� w�r�d zawirowa� rozpalonego �arem dnia powietrza. Brunatne piaski poch�ania�y stopniowo fantastyczn� wizj�, a zza obrazu cudownego miasta zacz�o przeziera� t�o wypra�onego pustkowia � prawdziwej domeny Anaksymandra. Kr�l wola� odwr�ci� si� od przygn�biaj�cej scenerii, ni� ogl�da� j� raz jeszcze. Tu� za wyj�ciem na taras sta� dow�dca gwardii pa�acowej, wpatruj�c si� rozszerzonymi ze zdumienia oczyma w obraz widoczny za murami Sarku. Anaksymander nakaza� mu natychmiast przywo�a� arcykap�ana Khumanosa. Po kilku chwilach zdyszany kap�an dotar� do kr�lewskich komnat. Szczup�y, czarnosk�ry Khumanos by� wyj�tkowo m�ody jak na zajmowan� pozycj�; jego oczy b�yszcza�y zaciekawieniem. Kr�l zd��y� ju� wdzia� oficjalny str�j: starannie utkan� sp�dniczk� � kilt, zdobny w klejnoty szeroki pas oraz przetykan� z�otog�owiem ceremonialn� kamizelk�. Monarcha rozsiad� si� wygodnie w sk�adanym krze�le, pokrytym p�atkami z�ota. Podczas gdy s�u��ce kornie zaj�y si� piel�gnacj� kr�lewskich st�p i d�oni, Anaksymander zwr�ci� si� do arcykap�ana: � S�ysza�e� o zes�anej mi przez boga wizji? Mo�e sam j� widzia�e�? � kap�an gorliwie skin�� g�ow�, a w�adca kontynuowa�: � Ujrza�em obraz naszego odwiecznego handlowego rywala � poga�skiej Qjary. Chocia� le�y wiele mil na p�nocny wsch�d st�d, z woli Wotanty ukaza�a si� mi tak, jak gdyby znajdowa�a si� na wyci�gni�cie d�oni ode mnie. � Anaksymander pokr�ci� g�ow� z oszo�omieniem i niech�ci�. � To bogaty, strojny gr�d, bogac�cy si� niepomiernie dzi�ki rzece i karawanom� Widocznie miastu i jego mieszka�com sprzyja ukochana przez nich bogini. Ostatnie s�owo z trudem przesz�o w�adcy przez gard�o. Lepiej ni� ktokolwiek wiedzia�, jak okrutnie stan kap�a�ski zawi�d� go w ostatnich latach. �wi�tobliwi m�owie nie zdo�ali przywo�a� deszczu ani innych dowod�w boskiej �aski, niezb�dnych dla utrzymania sprzyjaj�cych warunk�w do �ycia w mie�cie�pa�stwie Sarku oraz jego pozycji. Chocia� sam Anaksymander jako Kr�l�Kap�an obejmowa� za spraw� tradycji funkcj� tytularnej g�owy ko�cio�a, by�o wszak oczywiste, �e nie mo�na go wini� za niedole Sarku. Uznano wi�c, �e za z�y los odpowiada�a hierarchia �wi�tynna, dlatego te� okresowo by�a zmuszana do pokuty za swe niedopatrzenia. Ascetyczny m�ody kap�an nie stara� si� broni�, nie okazywa� r�wnie� niepokoju. Przytakn�� z g��bok� trosk� i rzek�: � Kr�lu, niew�tpliwie by�o to zes�ane przez wielkiego Wotant� proroctwo lub ostrze�enie. Je�eli �yczysz sobie, bym pospo�u z astrologami spr�bowa� je wyt�umaczy� � Nie, kap�anie. Sam si� podejm� wyja�nienia � chocia� uwa�am, �e znaczenie objawienia powinno by� dla ka�dego oczywiste. � Kr�l najwyra�niej nie liczy� si� zbytnio z m�odszym m�czyzn�. Zmarszczywszy brwi, uni�s� zamy�lone spojrzenie ponad piel�gnuj�cymi jego k�dzierzaw� brod� niewolnicami i m�wi� dalej: � Wiedz przede wszystkim, �e przez swoj� niedba�o�� jestem po cz�ci odpowiedzialny za obecny los. W�adza sprawi�a, i� zacz��em przywi�zywa� nadmiern� wag� do wyg�d i luksus�w. Chyba nie do�� starannie baczy�em na trapi�ce m�j kraj nieszcz�cia i nie zwraca�em uwagi na utrat� pozycji przez Sark wobec s�siednich miast�pa�stw. Arcykap�an zaczerpn�� g��boko tchu i powiedzia� niemal zbyt skwapliwie: � Panie, na pewno mo�na by�o podj�� kroki, aby� � Opad�y mi �uski sprzed oczu � przerwa� Anaksymander, nie zwracaj�c uwagi na uniesienie kap�ana. Jak gdyby dla zaznaczenia swego zdecydowania, odtr�ci� obuwaj�ce go w sanda�y niewolnice i kontynuowa�: � B�g naszego miasta wyra�nie oczekuje ofiary. Nie zwyk�ego oddanie �ycia przez par� tuzin�w niemowl�t czy dziewic na szczycie ziguratu w noc letniego przesilenia, nie chrztu studni i kana��w krwi� skaza�c�w i schwytanych koczownik�w, lecz prawdziwej ofiary, o jakiej opowiadaj� pradawne legendy. Zsy�aj�c nam t� wizj�, Wotanta za��da� ofiarowania ca�ego, bogatego kr�lestwa. Boski wyb�r pad� na Qjar�! � Kr�l d�wign�� si� z krzes�a, g�ruj�c nad kul�cymi si� pokornie niewolnicami. � Jestem pewny, �e dzi�ki takiej ofierze zostaniemy obdarzeni niezmiernymi �askami. Na wzg�rza spadn� deszcze, wype�ni� si� studnie i zbiorniki, rzeki wyst�pi� z brzeg�w, u�y�niaj�c pola. Szlak karawan zn�w biec b�dzie przez Sark, nie za� Qjar�. Wzbogacimy si� na kupiectwie i podatkach. Wype�nimy wol� Wotanty, a jego boska �aska wspiera� b�dzie nasz� pot�g� w wojnie i handlu! � Kr�lu� � Khumanos nie �mia� przerwa� wizjonerskiej, ekstatycznej przemowy Anaksymandra, ale wida� by�o, �e s�ucha jej z niepokojem. � Je�eli my�lisz o wojnie, pami�taj, �e Qjara jest solidnie ufortyfikowana. Wiem, �e broni� jej doborowe oddzia�y kap�an�w � wojownik�w, kt�rzy poprzysi�gli wierno�� swojej bogini. Obl�enie na pewno okaza�oby si� drugie i kosztowne� � Obl�enie? Nie chodzi�o mi o obl�enie. Khumanosie, ty lepiej ni� ktokolwiek inny powiniene� wiedzie�, co mam na my�li. � Kr�l zwr�ci� si� ku kap�anowi, przybieraj�c butn�, w�adcz� poz�. � W stanie kap�a�skim przekazuje si� tajemnice z pokolenia na pokolenie tak samo, jak w kr�lewskich rodach. � Anaksymander odwr�ci� si� plecami do m�odszego m�czyzny i podszed� do drzwi na taras. Mi�dzy zas�onami wida� by�o teraz tylko ja�owe pustkowie, ci�gn�ce si� a� po pasmo nier�wnych wzg�rz. � W Sarku wci�� kr��� pradawne przekazy o cesarstwach na wschodniej pustyni, zniszczonych d�oni� boga � naszego boga, Wotanty, kt�ry w owych czasach objawia� si� w o wiele bardziej przera�aj�cej postaci ni� obecnie. Powiada si�, �e owe miasta z mroku pradziej�w � Pesk, Elgashi i Yb Bdomit�w � zosta�y zmiecione z powierzchni ziemi �wi�tym gromem za swe grzechy i blu�nierstwa. Znajomo�� historii pozwala mi jednak s�dzi�, �e sta�o si� tak przede wszystkim za spraw� przewin wobec dumnego Sarku i przodk�w mego kr�lewskiego rodu. � Anaksymander odwr�ci� si�. Padaj�cy z tarasu blask sprawia�, �e Khumanos widzia� przed sob� tylko dumn� sylwetk� monarchy. � Za ka�dym razem kap�ani Wotanty rzucali kl�twy na grzeszne w obliczu boga miasta, a po ich zag�adzie celebrowali triumfalne uroczysto�ci i orgie. Po ka�dym niebia�skim gromie nast�powa�o o�ywienie naszej �wi�tej wiary i nowa epoka zamo�no�ci i rozkwitu Sarku. � Kr�l zamilk� na chwil�. � S�dz�, Khumanosie, �e nadszed� najwy�szy czas na kolejny taki cud � doko�czy�. � Zapewne � odpar� �ciszonym, nieco ochryp�ym g�osem arcykap�an. � Mniemam, �e zdajesz sobie spraw�, panie, i� podobny cud nie oznacza jedynie boskiej �aski i przychylno�ci, ani te� nie jest sam w sobie wystarczaj�cym sposobem poprawy losu zwyk�ych �miertelnik�w. Gdyby Wotanta w swej prawdziwej, okrutnej postaci zst�pi� na ziemi�, by�oby to wydarzenie epokowej donios�o�ci. � Niew�tpliwie, kap�anie � odrzek� ch�odno Anaksymander. � Ciesz� si�, �e obydwaj zdajemy sobie spraw� z wagi takiego zjawiska. Chcia�bym ci przypomnie�, �e w ci�gu ostatnich siedmiu lat szczyt wielkiego ziguratu pokry�a serdeczna krew trzech poprzednich arcykap�an�w � o wiele starszych i bardziej do�wiadczonych od ciebie. Ich ofiara okaza�a si� nadaremna, poniewa� susza nie ust�pi�a. Dlatego te� uwa�am, �e nadszed� czas na to, co raczy�e� opisa�: wizyt� srogiego Boga �ywego we w�asnej osobie. � Kr�l wyszed� z roz�wietlonego otworu drzwi, dzi�ki czemu Khumanos wyra�niej dojrza� zdecydowanie na jego twarzy. � Rozumiem, �e musisz podj�� odpowiednie przygotowania. Wiem, �e b�d� one oznacza�y znaczny wydatek pieni�dzy i pracy, lecz powiniene� je jak najbardziej ograniczy�. Zapewne zdajesz sobie spraw�, �e rozmy�la�em o tym od dawna, lecz wszelkie w�tpliwo�ci nikn� w obliczu dzisiejszego znaku z niebios. � W�adca podszed� do swego s�ugi i stanowczym gestem po�o�y� mu d�o� na ramieniu. � Kap�anie, nakazuj� ci otworzy� drog� Wotancie. � Tak si� stanie. Sk�oniwszy si� niepewnie, Khumanos odwr�ci� si� do wyj�cia. Kroczy� z wysi�kiem, walcz�c z obezw�adniaj�cym, nie daj�cym si� zag�uszy� strachem. 1. NIECZYSTY Nieruchome, zasta�e rzeczne bagna rozpo�ciera�y si� w blasku popo�udniowego s�o�ca. Niezbyt daleko nad trzcinami widnia�y mury Qjary. Panowa�a cisza; ani szcz�k rynsztunku, ani odg�osy alarmu nie zak��ca�y spokoju przyrody. W stoj�cym nieruchomo nad nadbrze�nymi zaro�lami powietrzu rozlega�o si� brz�czenie pszcz�, os i wa�ek � s�aby, koj�cy d�wi�k upalnego dnia. Nad zakolem rzeki sta� m�czyzna. Jego szerokie, zbr�zowia�e plecy odbija�y si� w zielono�niebieskim nurcie. W milcz�cym skupieniu oddawa� si� �owieniu ryb. Nagle szybkim jak b�yskawica ruchem, rozchlapuj�c srebrzyst� wod�, rzuci� si� naprz�d i d�gn�� prymitywnym tr�jz�bnym o�cieniem w wod�. Po kr�tkiej, lecz zaci�tej walce wydoby� przyszpilon� do poro�ni�tego wodn� ro�linno�ci� dna zdobycz. Zacisn�� obydwie d�onie na d�ugiej, �liskiej rybie zielonkawo�brunatnej barwy i szybko poni�s� j� w stron� zbiela�ego od s�o�ca konara, wystaj�cego nad skraj rzeki jak w�laste rami�. Z prowizorycznego haka zwisa� na po�y zanurzony w wodzie sak z surowego p��tna, pe�en niewidocznych, wij�cych si� stworze�. M�czyzna wrzuci� we� �wie�� zdobycz i zaci�gn�� energicznie rzemienne wi�zanie. Rybak wyprostowa� si� i otrz�sn�� wod� ze zmierzwionych, czarnych w�os�w. Wyj�� zza konara spi�t� z grubym pasem, postrz�pion� przepask� na biodra, i jednym ruchem za�o�y� j� na szczup�e, pokryte postronkami mi�ni l�d�wie. Przy pasie zwisa� szeroki n� o d�ugim ostrzu. M�czyzna wsun�� z�by o�cienia pod w�ze� saka, prze�o�y� go sobie przez rami� i ruszy� z powrotem p�ytkim brzegiem rozlewiska. Obozowa� nieco dalej w dole rzeki, na piaszczystej pla�y, ocienionej rozsiewaj�cymi podgni�� wo� krzewami. Niedaleko po p�ytkim, stromym kamienisku toczy�a si� z g�o�nym pluskiem woda. M�czyzna przez kilka minut krz�ta� si� po�r�d swego skromnego dobytku. Dorzuci� drewna do otoczonego kr�giem kamieni ogniska, kt�re zd��y�o ju� zamieni� si� w kopczyk �arz�cych si� w�gli i lekkiego jak puch popio�u. Nabra� czystej wody w pogi�ty, sczernia�y he�m bojowy, s�u��cy mu za kocio�ek. Zr�cznie wyj�� z saka kilka z�owionych tego dnia ryb. Bez zb�dnego okrucie�stwa pozbawi� je �ycia wielkim no�em i z�o�y� na obdartej z kory k�odzie, kt�rej u�ywa� jako sto�u. Mimo i� by� zaj�ty tymi czynno�ciami, jego instynkt pierwotnego �owcy w por� ostrzeg� go, �e co� si� dzieje. Jakie� poruszenie wzburzy�o mu� w rzece. Pod czyj�� stop� trzasn�a ga��zka. Wreszcie w zaro�lach z drugiej strony ogniska pojawi�y si� niewyra�ne cienie, kt�rych nie mog�y rzuca� ga��zie ani ptactwo. Nie okazuj�c zaniepokojenia, rybak podszed� dorzuci� par� ga��zek do ognia. Powoli, niedbale odwr�ci� si�, przeczesuj�c krzaki spojrzeniem stalowoniebieskich oczu. Niespodziewanie rzuci� si� w chaszcze ruchem szybszym ni� cios o�cienia podczas polowania na ryby. Wy�oni� si� z nich, trzymaj�c n� na gardle szarpi�cego si� intruza. Jego ofiar� okaza� si� chudy, wrzeszcz�cy, niemal nagi ch�opiec o br�zowej jak orzech sk�rze i wymazanych b�otem nogach. � Ciekawe, co my tu mamy? � roze�mia� si� dono�nie �owca i schowa� bro�. � My�la�em, �e do�� na�apa�em �ab i szczur�w wodnych, a trafi� si� mi jeszcze jeden! � stwierdzi�, u�ywaj�c szemickiego dialektu, najbardziej rozpowszechnionego na wschodnich pustyniach. � Pu�� go! � Nakaz, czy te� pro�ba w tym samym narzeczu, pad�a ze skraju zaro�li z ust nieco starszego, jeszcze chudszego ch�opca. M�odzieniec wyszed� z krzak�w i przybra� zaci�t�, wojownicz� poz�. � Ostrzegam ci�: je�li chcesz go zje��, twoja sk�ra zawi�nie na murach miejskich! M�odzieniec potrz�sn�� niewielkim krzemiennym no�em. Za jego plecami kry�o si� jeszcze dwoje dzieci. � Zje�� go? Dlaczego mia�bym mie� na to ochot�? Nie, nie chc� narazi� si� na niestrawno��, chyba �e ukradniecie mi to, co z�owi�em, nicponie! � Wypu�ci� ch�opca ze stalowego u�cisku, lecz nie wypu�ci� z r�ki jego nadgarstka. Dzieciak szarpa� si� w odleg�o�ci wyci�gni�tego ramienia, usi�uj�c si� uwolni�. � Naprawd� my�licie, �e m�g�bym go zje��? � Jeste� przecie� trollem? � zapyta� starszy ch�opiec. � Okrutnym olbrzymem z P�nocy? � Jaki tam ze mnie troll! Jestem Conan z Cymmerii. �aden ze mnie olbrzym w por�wnaniu z moimi rodakami, a okrutny robi� si� tylko wtedy, gdy �eb mi p�ka po ca�onocnych uciechach. � Tak jak my�la�em! Wszyscy wiedz�, �e Cymmerianie i inne plemiona P�nocy to ludo�ercy! � M�odzieniec wskaza� z odraz� na ustawiony na kamieniach nad tl�cymi si� p�omieniami he�m � kocio�ek. Gotuj�ca si� woda ra�no bulgota�a. � Je�eli nawet z tob� jest inaczej, na pewno jeste� d�innem i jesz nieczyste mi�so. � Fuj! Posi�ek z tego �apserdaka rzeczywi�cie by�by nieczysty! � Conan wypu�ci� dzieciaka. Ch�opiec pomkn�� do swoich towarzyszy, lecz zaraz potem zacz�� przygl�da� si� mieszka�cowi P�nocy z podejrzliwo�ci� i zafascynowaniem. � I tak na�apa�em dosy�, by si� naje��. Mo�e mi nawet co� zostanie. Podni�s� n� z piasku, otar� go o przepask� i zamiesza� w kocio�ku. � Co� co to takiego? � o�mieli� si� zapyta� jeden z ch�opc�w zza plec�w swego obro�cy. � Pyszna potrawka z rak�w i rzecznych w�gorzy. Barbarzy�ca imieniem Conan uni�s� wiotkiego, przypominaj�cego owada skorupiaka na obr�conym p�asko ostrzu no�a. Po chwili rak ze�lizgn�� si� z chlupotem do he�mu. � Nieczysty! � zawo�a� dyszkantem ostatni z ch�opc�w. � Kap�an Jedynej Prawdziwej Bogini waln��by tuzin razy twoj� g�ow� o skraj o�tarza, gdyby� zosta� przy�apany na jedzeniu tego robactwa lub chocia� si� do tego przyzna�. � Bzdura � odpar� barbarzy�ca z P�nocy. � Mieszka�cy tego miasta musieli postrada� rozum, je�li nie chc� je�� porz�dnych dar�w rzeki. � Wsun�� n� pod sk�rzany pasek he�mu i zdj�� go z paleniska. � Mieszkacie w Qjarze? � Tak � odpar� jeden z m�odszych ch�opc�w. � Jestem Jabed. Moim ojcem jest Jafet, handlarz wielb��dami, ale� par� lat temu wyjecha� kupi� par� sztuk i ju� nie wr�ci� � doko�czy� z zamy�lonym wyrazem twarzy. � Moja matka plecie kosze z trzciny i sprzedaje je na targowisku, by nas utrzyma� do czasu, kiedy ojciec wr�ci i znowu b�dziemy bogaci. Mam naci�� dla niej wikliny � doda�, wyci�gn�wszy ma�y krzemienny no�yk, dobrze nadaj�cy si� do przecinania twardych ga��zek. � M�j ojciec by� dekarzem. Spad� z dachu i zabi� si� � o�wiadczy� starszy ch�opiec. � Matka te� plecie kosze, a ja tn� dla niej wiklin�, ale kiedy� b�d� kap�anem � wojownikiem Jedynej Prawdziwej Bogini! � Wyci�gn�� nieco d�u�szy n�, schowa� go do torby przy pasie, jak gdyby by� to szlachecki miecz i przybra� dumn� poz�. � Mo�e kt�rego� dnia zostan� tak s�awny jak mistrz �wi�tyni Zajus! � Wasi kap�ani s� doskonale wyszkoleni i maj� wspania�e stroje � roze�mia� si� Cymmerianin. � Podejrzewam jednak, �e ich styl walki jest nieco sztywny, bo kr�puje go co najmniej tyle zakaz�w, co wasz� diet�! � Mo�esz by� pewny, �e tuzin z nich jest w stanie poradzi� sobie z setk� obdartus�w z pustyni! � odpowiedzia� zapalczywie ch�opiec. Conan popatrzy� na� w milczeniu, rezygnuj�c z dyskusji o bojowych przewagach �wi�tynnych wojownik�w. � Czy synowie dekarza lub wikliniarza maj� w og�le szans� zosta� cz�onkami tak szlachetnego bractwa? � To mo�liwe � odpar� wojowniczym tonem m�odzieniec. � Powo�anie do stanu kap�a�skiego odbywa si� wy��cznie dzi�ki wykazanym w szkole �wi�tynnej zdolno�ciom, hartowi ducha, wynikom w grach i ocenie z musztry � wyra�nie wyrecytowa� jednym tchem solennie zapami�tan� lekcj�. � Doskonale. Gymmerianin pokiwa� g�ow�. � Mo�e nie jest z wami tak najgorzej. Jak si� nazywasz, ch�opcze? � Ezrel � odrzek� m�odzieniec. Wskazuj�c swoich towarzyszy, przedstawi� r�wnie� ich: � Jabed, Felidamon i Inos. Ezrel zako�czy� prezentacj� na ch�opcu, kt�rego schwyta� Conan. Cymmerianin zn�w pokiwa� g�ow� w milczeniu. Podejrzewa�, �e Felidamon jest w istocie ch�opi�co wygl�daj�c� dziewczynk�. Zar�wno ona, jak i Jabed byli r�wnie ko�ci�ci i nosili takie same pow��czyste szaty � d�elaby � uniemo�liwiaj�ce rozr�nienie p�ci. � Jeste� wojownikiem? � zapyta� Jabed. � Co to za bro�? � To porz�dny, hartowany ilbarsyjski n� � powiedzia� Conan, wyjmuj�c or� zza pasa. � Zyska�em go podczas� handlu z plemionami na po�udnie od Morza Vilayet. Zobaczcie, ostrze rozszerza si� przed ko�cem, r�wnowa�y to jego kr�tko�� przy� r�baniu drewna na opa�. To wy�mienite narz�dzie; mo�na nim �cina� krzewy, kopa� do�y, oprawia� i �wiartowa� rozmaite zwierz�ta, nawet wykorzystywa� je jako ro�en, a mimo to jest do�� ostre, by si� nim goli�. M�czyzna powinien nosi� tak� bro� stale przy sobie� � Pochyli� si� i wepchn�� n� w gorej�ce ognisko. � Nigdy nie wiadomo, co mo�na z�apa� przy jego pomocy! Uni�s� n�, zdmuchn�� popio�y i pokaza� im pod�u�ny, paruj�cy kszta�t, zawini�ty w zw�glone li�cie. � Widzicie? S�odkie bulwy! Mam jeszcze bagienn� rzodkiew i pory. Wygrzeba� z paleniska wi�cej smako�yk�w i gdy wystyg�y da� dzieciom do spr�bowania. Ezrel okaza� si� te� na tyle �mia�y, by spr�bowa� potrawki z ryb i rak�w. � Fuj, za gor�ca i ma za du�o pieprzu! � poskar�y� si� m�odzieniec, mimo to bez sprzeciwu przyj�� od Conana spor� porcj�, na�o�on� na s�u��cy za talerz p�at kory. Pozostali ch�opcy poszli za jego przyk�adem. Nawet nie�mia�y Inos przy��czy� si� do roz�upywania skorup rak�w i wyjadania ich delikatnego mi�sa. Dzieci jad�y tak �apczywie, i� dla Conana zosta�a skromna porcja, z�o�ona g��wnie z pozostawionych przez nie resztek i bagiennych por�w. � Na pewno wiele podr�owa�e� � odwa�y�a si� rzec wysokim g�osem Felidamon. � By�e� kiedy� w miastach wi�kszych od Qjary? � Och, tak. Zaw�drowa�em do Aghrapuru, Belverusu, Tarancji� wielu zat�oczonych ludzkich mrowisk. Najbli�ej le�y Szadizar. Chyba si� tam wybior�, gdy �nieg stopnieje na prze��czach � je�eli natrafi si� zd��aj�ca w t� stron� karawana. � Nazywaj� to miasto Szadizarem Wyst�pnym � stwierdzi� Jabed z pe�n� naiwno�ci zadum�. � Nie chc� nam o nim opowiada� w szkole �wi�tynnej. Mo�e ty wiesz, dlaczego, Conanie? � Och, pe�no tam zar�wno wielkiego bogactwa, jak i niezmierzonej n�dzy. Konaj�cy z g�odu m�czy�ni i kobiety czo�gaj� si� w pyle u st�p op�ywaj�cych w dostatki pr�nych hulak�w. � Jak to mo�liwe? � spyta�a zdumiona Felidamon. � Czy kap�ani nie nakazuj� im dzieli� si� swoj� w�asno�ci�? � Nie, oni s� tam najbogatsi i najbardziej bezwzgl�dni � odpar� z gorzkim u�miechem Cymmerianin. � Szadizar to wielkie targowisko niewolnik�w. Ich panowie s� okrutni, lecz wielu wolnych ludzi wiedzie jeszcze gorszy �ywot od rab�w. Wi�kszo�� zdrowych, uczciwych m�czyzn to z�odzieje � wyobra�cie sobie, �e w Szadizarze maj� oni nawet w�asny cech! � Mieszka�cy naszego miasta powiadaj�, �e samotny w�drowiec � jak ty � to na pewno bandyta � powiedzia� jak zwykle bez trwogi Ezrel. � Gdybym rzeczywi�cie by� z�odziejem, tam w�a�nie czeka�yby mnie najbogatsze �upy. W tym mie�cie jest wystarczaj�co wielu zach�annych kupc�w, op�tanych oparami lotosu arystokrat�w i bogatych, wynios�ych czarnoksi�nik�w � u�miechn�� si� Cymmerianin. � Zebra� resztki jedzenia i wrzuci� je w ogie�. � O wiele bardziej op�aca si� kra�� w Szadizarze ni� w takiej zabitej deskami stajni dla wielb��d�w, jak� jest Qjara! � I tak nie nacieszy�by� si� tutaj d�ugo wyst�pnym �ywotem � odpar� Ezrel. � �wi�tynni wojownicy zrobiliby z ciebie pasztet. � Widz�c nachmurzon� min� Conana, doda�: � Je�eli z�o�ysz przysi�g�, �e nie b�dziesz kra��, zostaniesz wpuszczony do miasta i nie b�dziesz musia� spa� na roz�cielonych ga��ziach. � Wskaza� na pogr��one w cieniu pod krzewami legowisko z rozpostart� derk�. Cymmerianin pokr�ci� g�ow�. � Nie, ch�opcze, nie s�dz�, by ojcowie waszego miasta �yczyli sobie mojej obecno�ci na jego ulicach. Na pewno nie poza dzielnic�, wyznaczon� dla poganiaczy karawan. I tak nie mam ochoty zabi� tuzina ludzi, by przestali zawraca� mi g�ow�. Wol� nadal mieszka� poza miejskimi murami. � Przecie� m�g�by� osi��� w Qjarze i nauczy� si� jakiego� po�ytecznego rzemios�a � wtr�ci�a si� Felidamon. � Na przyk�ad hodowli wielb��d�w lub te�� � opu�ci�a wzrok na dogasaj�ce palenisko i resztki po�ywienia � �gotowania dla jednego z karawanseraj�w! � Mia�bym przyrz�dza� jedzenie dla w�drowc�w i bra� w zamian pieni�dze� Zajmowa� si� tylko tym i niczym wi�cej? � Conan przyjrza� si� jej zmru�onymi oczyma, marszcz�c ze zdumieniem brwi. � Co by by�o, kiedy znudzi�oby mi si� gotowanie, a na pewno by do tego dosz�o? Nie jestem niewolnikiem, by bez ko�ca harowa� dla czyjego� kaprysu! � Potrz�sn�� energicznie grzyw� czarnych w�os�w, jak gdyby chcia� odegna� od siebie tak wstr�tn� my�l. � Gdybym nie pada� na kolana przed wasz� bogini�, Sadit�, te� popad�bym w tarapaty. Nie, najlepiej b�dzie, je�eli zostawi� wasz gr�d swojemu w�asnemu losowi. � Wyjrza� ku pogr��aj�cemu si� w cieniach brzegowi rzeki. � Zobaczcie, robi si� p�no. Zanim odejdziecie, umyjcie naczynia. Ezrel rzuci� okiem na opuszczaj�ce si� na zachodzie s�o�ce i natychmiast wsta� z ziemi. � Zatem wyruszysz do Szadizaru � niespodziewanie odezwa� si� drobny Inos. � Kt�re miasto podoba ci si� bardziej, Conanie, Szadizar czy Qjara? � Szadizar jest stworzony dla ludzi takiego pokroju jak ja. � W skierowanym ku ch�opcu wzroku Cymmerianina kry�a si� odrobina smutku. � Przyjmij jedn� rad�, zanim odejdziesz, ch�opcze: ce� to, co masz! � Poklepa� Inosa po ramieniu i pchn�� go lekko przed siebie. � Nie porzucaj Qjary dla Szadizaru Wyst�pnego i m�dl si�, by nigdy nie zawlekli ci� tam handlarze niewolnik�w! 2. DOLINA OGNIA Arcykap�an Khumanos przemierza� pustynne pustkowie w trwodze. Przypadkowy obserwator by� mo�e nie zorientowa�by si� w stanie jego umys�u, lecz on zdawa� sobie spraw�, �e op�r i oci�a�o�� jego ko�czyn jest wywo�ana nie tylko pal�cym �arem. Nie s�o�ce sprawi�o, �e jego �opatki pod bawe�nian� tunik� z kapturem pokrywa�a gruba warstwa potu, to nie tylko buchaj�cy jak z paleniska �ar w przemierzanych w�wozach sprawia�, �e gard�o kap�ana wysch�o na wi�r. Khumanos posuwa� si� przed siebie, nie zwracaj�c uwagi na surowy krajobraz. Majacz�ca za rozmigotan� zas�on� �aru sceneria by�a jedynie s�abym odbiciem �miertelnej boja�ni i trwogi w jego zamieraj�cym, przera�onym sercu. Mimo parali�uj�cego u�cisku strachu, Khumanos zdawa� sobie spraw�, �e jedynie Solon m�g� udzieli� mu w�a�ciwej rady, a przynajmniej wskaza� drog� post�powania. Wiekowy, pe�en zdobytej w ci�gu niezmiernie drugiego �ywota wiedzy, �wi�ty pustelnik mieszka� na pustyni ju� w czasach przodk�w Khumanosa. Solon nie by� bogiem, lecz z pewno�ci� nie by� r�wnie� zwyk�ym �miertelnikiem� W przesz�o�ci ojcowie sarka�skiej �wi�tyni wielokrotnie zwracali si� do �wi�tego m�drca o rad�. Uznawano go za wyroczni�, za krystalicznie czyste �r�d�o bezgranicznego fanatyzmu, le��cego u podstawy prawdziwej gorliwej wiary. Khumanos zatrzyma� si� w w�skim pa�mie cienia, zalegaj�cym pod nie rozgrzan� jeszcze p�nocn� �cian� pustynnego w�wozu. Kap�an oszcz�dnie upi� ciep�ej wody z niemal pustego buk�aka. Nie wiedzia�, czy zmierza we w�a�ciwym kierunku; prawd� m�wi�c, nie wiedzia�, czy w og�le istnia�a droga do siedziby Solona, czy w og�le pustelnik jeszcze �y�. Tradycja g�osi�a jednak, �e je�li dotrze si� do tego miejsca i pod��y si� przez pustkowie w�wozem wprost ku bezimiennym wzg�rzom, trafi si� do siedziby m�drca. Arcykap�an os�dzi�, �e znajduje si� na w�a�ciwej drodze. Powiadano bowiem, �e pustelnik �yje w dolinie ognia, a okolica, do kt�rej dotar� Khumanos, wygl�da�a, jak gdyby wyci�ta zosta�a w zamar�ych p�omieniach. Z obu stron wznosi�y si� urwiska i granie z czerwonego piaskowca. Pokr�cone labirynty zboczy wie�czy�y przypominaj�ce j�zory ognia iglice. Rozpalony ��ty piach dna w�woz�w przetykany by� zgrupowaniami nier�wnych cynobrowych g�az�w. Gdy Khumanos stawa� na nich, pali�y go przez podeszwy sanda��w jak gorej�ce w�gle. Gnie�d��ca si� w zag��bieniach terenu i zwisaj�ca z w�skich szczelin w zboczach w�wozu n�dzna ro�linno�� by�a uschni�ta i pociemnia�a od nieust�pliwego, piekielnego �aru. Niespodziewanie w�w�z sko�czy� si�: Brak by�o w nim jakiegokolwiek �ladu ludzkiej obecno�ci. Khumanos rozejrza� si� po nagich, dziobatych zboczach, pokrytych czerwonym nalotem jak wn�trze garncarskiego pieca. W ko�cu zdo�a� dostrzec dalsz� drog�. Pradawna pow�d� lub lawina sprawi�a, �e skalne rumowisko i g�azy zaczopowa�y w�ski wylot w�wozu. Je�eli Khumanos chcia� i�� dalej, oznacza�o to konieczno�� niebezpiecznej wspinaczki po stromym, nier�wnym zboczu zapory, si�gaj�cym wysoko�ci sze�ciu doros�ych m�czyzn. Upadek ze szczytu zwaliska nie by�by zapewne �miertelny, lecz po�amane ko�ci odebra�yby kap�anowi wszelk� szans� na uj�cie z �yciem z ja�owego, wrogiego pustkowia. Zbocze oznacza�o dla Khumanosa wyzwanie i pr�b� wiary. By�a to jednak drobna, nieznacz�ca przeszkoda w por�wnaniu z ogarniaj�c� jego dusz� obezw�adniaj�c� trwog�. Zarzuci� buk�ak na plecy i z rozbiegu wskoczy� na pierwszy z masywnych g�az�w. Postawi� stop� na kolejnym, wspar� d�onie na nier�wnych, rozpalonych kamiennych kraw�dziach i rozpocz�� wspinaczk�. Dotar�szy niemal do szczytu rumowiska, Khumanos dojrza�, �e skaln� szczelin� blokuje wystaj�cy olbrzymi g�az. Arcykap�an czu� pewno��, �e tu przyjdzie mu umrze�. Pozdziera� sobie do krwi opuszki palc�w, z najwy�szym wysi�kiem wci�ga� powietrze w p�uca, a rozgrzany kamie�, do kt�rego przywar� z r�wn� gorliwo�ci�, jak niemowl� do matczynej piersi, parzy� jego piersi i podbr�dek. Niewielki wystaj�cy g�az, na kt�rym pr�bowa� oprze� stop�, obluzowa� si� i z �oskotem potoczy� w d�. Khumanos wiedzia�, �e nie zdo�a zej�� z powrotem; zmuszony do przyciskania twarzy do powierzchni zbocza, nie m�g�by dostrzec niepewnych, znikomo ma�ych wyst�p�w, po kt�rych zdo�a� wspi�� si� w g�r�. Pomy�la�, �e albo runie w d�, albo b�dzie wczepia� si� w ska�y, dop�ki niemi�osierny �ar nie wypra�y go na wi�r. Wyobrazi� sobie, jak pustynny wiatr zdmuchuje ze zbocza jego pokurczone, przypominaj�ce wyschni�tego owada cia�o. Zosta� mu tylko okruch nadziei. Spomi�dzy zwalonych na stert� kamieni nad g�azem, w kt�ry wczepia� si� jak ton�cy, stercza�a samotna ga��zka. Dostrzeg� j�, gdy rozpaczliwie przeczesywa� wzrokiem o�lepiaj�co b�yszcz�ce skalne p�aszczyzny nad sw� g�ow�. Uschni�ta, cienka jak palec bia�a �odyga wydawa�a si� beznadziejnie krucha, lecz znajdowa�a si� w zasi�gu d�oni kap�ana. Zapewne gdyby si�gn�� po ni�, by wykorzysta� j� jako uchwyt przy wspinaczce, wywo�a�by tym lawin�, oznaczaj�c� dla niego �mier� u skalnego podn�a� pragn�� jednak wierzy�, �e jest inaczej. Czeka�a go kolejna pr�ba wiary� a zag�ada czai�a si� na wyci�gni�cie r�ki. Po drugim wahaniu i wyszeptanej pod nosem modlitwie do Wotanty, arcykap�an Khumanos wyci�gn�� d�o� do ga��zki. Nie by�a to jednak uschni�ta witka, lecz korze� � by� mo�e nawet nale�a� do zahartowanego, �ywego drzewka, poniewa� utrzyma� ci�ar jego cia�a. Wprost w oczy i usta Khumanosa posypa� si� �wir i py�, lecz on nie zwraca� uwagi na tak drobn� niedogodno��. Stopniowo przeni�s� na ga��zk� ca�y ci�ar cia�a i niesko�czenie powoli zacz�� podci�ga� si� na �okciach i brzuchu po wypuk�ym g�azie. Wreszcie konwulsyjnym ruchem ugi�� pod siebie kolana, bez tchu w piersiach podci�gn�� si� jeszcze dalej � i nagle by� na szczycie zapory. Dotar� na skraj g�adkiej po�aci wypra�onego, naniesionego przez deszcze piachu. Przed sob� dojrza� kolejne zakr�ty i rozwidlenia wrzynaj�cego si� g��boko w karmazynowe zbocza wzg�rz w�wozu, lecz bli�ej znajdowa�o si� co�, co przyku�o bez reszty jego uwag�. Na stoku wystaj�cej w g��b w�wozu brudnoczerwonej skarpy widnia� pogr��ony w cieniu wylot jaskini. Poni�ej odznacza�a si� ciemniejsza, jak gdyby �wie�o rozkopana smuga szkar�atnego gruntu, upstrzona bladymi ko��mi i innymi odpadkami. Przed jaskini�, u szczytu �mietniska, siedzia� zaniedbany starzec w brudnobia�ej tunice. Bez w�tpienia by� to Solon. Wierz�c, �e dozna� podw�jnej �aski � dotarcia do �wi�tego m�drca i zachowania �ycia � Khumanos run�� na kolana na piasek. Nie wiedzia� dok�adnie, ile czasu sp�dzi� na mamrotaniu gorliwych mod��w dzi�kczynnych do Wotanty. Gdy podni�s� wzrok, stwierdzi�, �e starzec przed jaskini� wsta� i macha d�oni� w bok, zamiataj�c po�ami pow��czystej szaty. Khumanos zorientowa� si�, �e Solon wskazuje okr��aj�c� �mietnisko ledwie widoczn� �cie�k�. �lizgaj�c si� na czerwonym �upku rzadko u�ywanej �cie�ki, arcykap�an spiesznie ruszy� wskazan� przez m�drca drog�. Przeskakuj�c z kamienia na kamie�, dotar� na za�miecone zbocze, zas�ane szypu�kami dy�, sk�rkami owoc�w i kaktus�w, ko��mi w�y i ropuch oraz wyschni�tymi resztkami po�ywienia. Tu i �wdzie poniewiera�y si� wi�ksze ko�ci o niepokoj�cych kszta�tach. Kap�an dotar� w ko�cu do skalnej p�ki w po�owie wysoko�ci bry�y piaskowca, pi�trz�cej si� na tle chlustaj�cego �arem nieba jak r�owy j�zor ognia. Stan�wszy twarz� w twarz z mieszka�cem jaskini, Khumanos znieruchomia� z obaw� i niepewno�ci�. Z bliska starzec wygl�da� odra�aj�co: by� przygarbiony i powykr�cany, mia� po�amane, przypominaj�ce szpony paznokcie, pokryte odciskami i warstw� brudu r�ce i nogi. Jego szata by�a wy�wiechtana i postrz�piona. Czo�o i skronie Solona nosi�y znamiona nadmiernego wystawienia na dzia�anie s�o�ca; pokrywa�a je mozaika na przemian bladych i zaognionych, �uszcz�cych si� plam. Mimo to lekko�� i spr�ysto�� jego ruch�w przeczy�a zniedo��nia�emu wygl�dowi; w ogorza�ym, �ylastym ciele kry�a si� niewyczerpana �ywotno��. � O panie, przyby�em w poszukiwaniu mieszkaj�cego na pustyni wieszcza� � odwa�y� si� powiedzie� Khumanos. � Jestem Solon � rzek� starzec z u�miechem i energicznie pokiwa� g�ow�. � Obserwowa�em ci� od po�udnia. Mog�em ci pokaza� bezpieczn� drog� przez osypisko, lecz z zasady nigdy nie pomagam prosz�cym o rad� � doda�. � Doskonale, �e prze�y�e� wspinaczk�, dowodzi to si�y twej wiary w Wotant�. Min�o wiele czasu od ostatniego razu, gdy arcykap�an Sarku przyby� z�o�y� mi ho�d. Jakie dary przynosisz? Starzec m�wi� potoczy�cie, lubuj�c si� w�asnymi s�owami, jak gdyby st�skni� si� za ludzkim towarzystwem. � O najwy�szy, najbardziej umi�owany przez Wotant�! � Arcykap�an ponownie pad� na kolana, przy�o�y� czo�o do �wirowatej ziemi u st�p pustelnika, po czym si� wyprostowa�. W odpowiedzi na niecierpliwe gesty starca, si�gn�� pod tunik� i wydosta� zapakowane w z�otog��w zawini�tko. � Przynosz� ci przednie delicje: przyprawione daktyle, lukrowane piersi s�owik�w, delikatne zielone figi i chleb sezamowy z miodem. Nim Khumanos sko�czy� m�wi�, starzec wyrwa� mu zawini�tko z d�oni i wycofa� si� w cie� jaskini. Zgi�ty w g��bokim uk�onie arcykap�an pod��y� za nim pod niskie, nier�wne sklepienie. Solon przysiad� tu� za wylotem pieczary, lecz nie zaprosi� suplikanta do �rodka. Arcykap�an cierpliwie przykl�kn�� na zewn�trz pod pal�cym s�o�cem. � Dostojny m�drcze, chcia�bym m�c stwierdzi�, �e ma wiara jest silna, lecz pad�em ofiar� przemo�nej trwogi� � odezwa� si� ponownie Khumanos. � Wspaniale, �e postanowi�e� wyruszy� na pustyni� � odpowiedzia� Solon, �apczywie prze�ykaj�c wielkie k�sy jedzenia, kt�re wpycha� do bezz�bnych ust brudnymi d�o�mi o pop�kanych paznokciach. � Wiedz, �e ta ja�owa kraina jest kolebk� �wi�tej, mistycznej wiedzy! � kontynuowa� po kolejnym k�sie. � Trafiaj�cy tu pielgrzym staje wobec surowej, nagiej rzeczywisto�ci � by stwierdzi�, �e prawda nosi wi�cej masek i zas�on ni� trupa koryntia�skich mim�w. Wschodnia pustynia to kraj mira�y, omam�w, deszcz�w spadaj�cych gwiazd i zrodzonych w gor�czce sn�w. Trudno tu o po�ywienie, a jad�o, kt�re mo�na znale�� � korzonki, grzyby i kwiecie kaktus�w � zatruwa m�zg i roztacza przed cz�owiekiem przera�aj�ce wizje. � Solon nie przestawa� �u� i prze�yka�, syc�c wilczy g��d. Sprawia�o to, �e jego s�owa z trudem mo�na by�o zrozumie�. � Mimo to prawdziwi mistycy zdaj� sobie spraw�, �e b�l, g�od�wka i wyczerpanie to najpot�niejsze narkotyki, pozwalaj�ce na porozumienie z b�stwami i ujrzenie duchowych objawie�. Wotancie jednemu wiadomo, �e na pustyni nietrudno o tego rodzaju udr�ki. Samo pustkowie jest zewem, wystarczaj�cym do przywo�ania czaj�cych si� w zakamarkach ludzkiej duszy demon�w. � Solon nasyci� si� wyszukanym jad�em, lecz nie zaproponowa� go m�odszemu m�czy�nie. Otar� usta i zawin�� w z�otog��w resztki smako�yk�w. � Na ja�owej, nie zamieszka�ej pustyni mo�na znale�� ko�ci i trzewia ziemi, ukazuj�ce prawdziw�, dzik� natur� bestii ludzkiej. Chod� za mn�! Wyrzek�szy rozkaz, skin�� d�oni� i skulony znikn�� w cieniach pieczary. O�lepionemu przez s�o�ce arcykap�anowi trudno by�o pod��a� za swoim przewodnikiem. Natychmiast po wej�ciu do jaskini, a p�niej jeszcze kilkakrotnie, uderzy� g�ow� o skalne wyst�py niskiego sklepienia mrocznego tunelu. Chocia� oczy zasz�y mu mg�� z b�lu, zacz�y te� przyzwyczaja� si� do ciemno�ci. Ujrza�, �e wyst�py sklepienia maj� blad� barw�; �ciany z bardziej mi�kkiego piaskowca wspierane by�y przez gigantyczne ko�ci, twarde i wytrzyma�e jak g�azy. Wida� by�o, �e oczyszczono je, by odkry� ich kszta�ty i powi�kszy� wn�trze pieczary. Nieco dalej tunel stawa� si� wy�szy, dzi�ki czemu id�cy �ladem Solona Khumanos zdo�a� si� niemal wyprostowa�. Ze wszystkich stron ze �cian stercza�y rozmaite fragmenty szkielet�w przypominaj�cych w�e ryb, podobnych do jaszczurek ptak�w oraz stworze�, o kt�rych arcykap�an nie s�ysza� nigdy w �yciu. Jaskinia wywiera�a niesamowite, koszmarne wra�enie, przede wszystkim za spraw� odbijaj�cych si� od pasma krwawoczerwonego gruntu przed jej wylotem promieni s�o�ca. Stopniowo kap�an zacz�� dostrzega� coraz wi�cej szczeg��w wok� siebie � chocia�by to, i� pustelnik przewi�za� sobie wyt�uszczony z�otog��w pod pokryt� strupami starcz� brod� jak szal czy banda�. � Jak widzisz, to wzg�rze stanowi�o niegdy� cmentarzysko smok�w � a mo�e zgin�y w tym miejscu wskutek potwornej powodzi lub lawiny � Solon zachwala� Khumanosowi cuda jaskini, z dum� wskazuj�c kostne relikty pod sklepieniem. W tym miejscu obramowana szcz�tkami p�etw falanga zakrzywionych �eber i kr�g�w zbiega�a si� ku pozaginanej szyi i koszmarnej czaszce z ostrymi jak kolce z�biskami, pogr��onej w przeciwleg�ej �cianie pieczary. Jeden ze spiczastych jak sztylety k��w stercza� gro�nie z pod�o�a jaskini po�r�d mniejszych, lecz r�wnie ostrych z�b�w. Pustelnik i kap�an stali przed resztkami korpusu ryby o drugim pysku, tak wielkiej, �e niemal�e mogli pomie�ci� si� w resztkach jej trzewi. � W�a�nie takie potwory �y�y kiedy� tu, gdzie dzisiaj jest pustynia � rzek� m�drzec. � Kto wie, mo�e pewnego dnia b�g zn�w powo�a je do �ycia. Z pomoc� tych narz�dzi� � Solon wskaza� rz�d ustawionych pod �cian� startych, g�adkich i z�batych od�am�w kostnych � �poszerzy�em jaskini� i odkry�em resztki bo�ego stworzenia. Tu w�a�nie, w g��bi mego schronienia, znajduje si� �r�d�o mej si�y i nagroda za me trudy. Solon wskaza� gestem oddzielony zas�on� zak�tek jaskini. Gdy starzec odchyli� wy�wiechtan� tkanin�, Khumanos dostrzeg� za ni� tryskaj�ce ze �ciany �r�de�ko. Stru�ka cieczy sp�ywa�a ze sklepienia po stercz�cej jak kie� bia�ej ko�ci do sko�nie odwr�conej pokrywy czaszki jednego z uwi�zionych w �cianach pieczary stworze�. Wiekowy pustelnik nabra� w d�onie wi�kszo�� zebranej w p�ytkim wy��obieniu wody i wypi� j� z g�o�nym siorbaniem, po czym �askawym gestem pozwoli� uczyni� to samo Khumanosowi. Arcykap�an pokornie cofn�� si�, rezygnuj�c z pocz�stunku. � M�drcze, przyby�em do twej �wi�tej pustelni nie po to, by wypija� sk�pe zapasy wody, lecz by zaczerpn�� z obfitego zdroju twej wiedzy! Nasz wielki b�g Wotanta za po�rednictwem kr�la Anaksymandra powierzy� mi donios�e zadanie� Nie wiem, czy mam do�� odwagi, by si� z niego wywi�za�. � Wiem o twojej pr�bie � odpar� Solon, przechodz�c obok kap�ana. � W samych niebiosach wre wojna. Dopusty i omeny ka�� nam gotowa� si� na ponowne objawienie Wotanty na naszej p�aszczy�nie istnienia. Zaiste, to niezwyk�a okazja i rzadki przywilej dla �miertelnika: stan�� przed swym bogiem, wznie�� wzrok doczesnych oczu na jego �ywe oblicze. � Pustelnik przepe�zn�� na czworaka w niski k�t jaskini i przysiad� na wybrudzonej macie, skrzy�owawszy przed sob� umorusane, chude jak szczapy kolana. � Oczywi�cie zdajesz sobie spraw�, i� mo�na nie uj�� z tego z �yciem� � Nie �mierci si� boj�! � stwierdzi� Khumanos, osuwaj�c si� na kolana przed m�drcem. � Gdyby spotka� mnie honor ujrzenia Najwy�szego, w�tpi�, czy czu�bym ochot� zachowania marnego �ywota. Najbardziej boj� si� samej chwili spotkania z Wotant�� W jakiej postaci si� mi objawi? Jak ja, �ma po�r�d huraganu, zdo�am godnie si� wobec niego zachowa�? M� dusz� ogarnia r�wnie� niegodna trwoga� � kap�an sk�oni� ze wstydem g�ow�. � L�k przed tak okrutnym wobec bli�nich czynem. Nie wszyscy przecie� podzielaj� nasz� wiar�; do ostatniej chwili mog� obstawa� przy wyznawaniu �askawszych, s�abszych bog�w� � M�odszy m�czyzna potrz�sn�� g�ow� z zak�opotaniem i rozterk�. � Skoro tak, nie zdo�aj� w pe�ni doceni� spotykaj�cej ich mocy i chwa�y. � M�wisz o ofiarach � przerwa� mu pewnym g�osem Solon. � O mieszka�cach miasta wyznaczonego na ofiar�. � Tak � przyzna� Khumanos, patrz�c w ziemi�. � Jest nim Qjara, gr�d kupiecki na p�nocy. Wotanta w swej m�dro�ci raczy� obdarzy� je obfito�ci� deszcz�w i karawan, by ofiara by�a tym wspanialsza. � Gr�d niewiernych � stwierdzi� Solon. � Tak, to prawda � przytakn�� pos�pnie Khumanos. � Nic nie wiem o tym mie�cie� wyobra�am sobie jednak, �e jest bardzo podobne do Sarku, pe�ne kupc�w, ch�op�w, kumoszek i dzieci� � �al ci go � zawt�rowa� pustelnik. � Chyba ci� rozumiem. Nie chcesz, by zgin�li, nim przyznaj�, �e Wotanta jest ich panem, nim strac� szans� na s�u�enie u jego st�p w za�wiatach. Dajesz tym dow�d mocy swej wiary, ch�opcze! � Z gard�a Solona doby� si� chrapliwy �miech. � Odpowied� na twe w�tpliwo�ci jest prosta, zawarta w naszych �wi�tych dogmatach. Zaoferuj mieszka�com Qjary wys�anie misji kap�an�w Wotanty, by nauczy� ich prawdziwego wyznania. Daj im szans� nawr�cenia si� przed ko�cem ich �wiata! � Wielu z nich nie przyj�oby prawdziwej wiary, przynajmniej nieszybko. � Khumanos potrz�sn�� g�ow�. � Wiesz zapewne, m�drcze, �e w wi�kszo�ci miast � pa�stw Ligi Szemickiej wyznaje si� w�asnych bog�w � czy boginie, jak w Qjarze. Trwaj� uparcie w swej wierze� � Niewa�ne � przerwa� mu zdecydowanie Solon, wyd�ubuj�c resztki jedzenia spomi�dzy jedynej pary s�siaduj�cych z�b�w brudnym, sp�kanym paznokciem. � Niech odpowiedzialno�� za dokonanie wyboru spadnie na ich g�owy. Je�eli nie skorzystaj� z okazji, oka�� si� niegodni prawdziwej wiary i s�usznie b�d� cierpie� katusze niewiernych w za�wiatach. � Ale�, m�drcze, nie rozumiesz, �e s� niewinni?! � �zy w spogl�daj�cych wprost w twarz starca oczach Khumanosa i �ami�cy si� g�os �wiadczy�y o n�kaj�cych kap�ana srogich w�tpliwo�ciach. � Mieszka�cy Qjary to pokorni, uczciwi ludzie, m�ode kobiety i niewinne niemowl�ta! Czy mog� �ci�gn�� na nich gniew Boga �ywego bez dania im godnej, realnej mo�liwo�ci nawr�cenia si� i zyskania spokoju duszy? � Rozumiem, Khumanosie � odpar� Solon, mierz�c go surowym spojrzeniem. � Zaiste, wielki jest tw�j grzech. W g��bi serca brakuje ci niezb�dnej arcykap�anowi Wotanty �elaznej wiary. � Mimo szlochania przybysza, pustelnik kontynuowa� spokojnym tonem: � Jeste� m�ody. W duszy wci�� ho�ubisz idylliczne wyobra�enia o ziemskim �ywocie, szczodro�ci natury, rado�ci z uczciwej pracy i posiadania rodziny, uciechach cielesnej mi�o�ci. Nie �y�e� do�� d�ugo, by zahartowa� ci� p�omie� nieugi�tej wiary. � Przykucni�ty pustelnik odwr�ci� si� i si�gn�� do le��cej obok maty sakwy z relikwiami i amuletami. � Powa�ny, lecz zrozumia�y problem. Mam co�, co pozwoli ul�y� twemu cierpieniu. � Na� naprawd�? � Odzyskawszy cz�ciowo panowanie nad sob�, Khumanos utkwi� w starym m�drcu spojrzenie zmru�onych oczu. � Naprawd� � przytakn�� Solon i wyci�gn�� z torby za�niedzia�� relikwi�, przypominaj�c� z daleka kr�tki, szeroki n�. � Pomo�e ci to przeci�� bolesne wi�zy z m�odo�ci� i oderwa� si� od nierealnych mrzonek. Pustelnik wydosta� si� z najni�szej cz�ci jaskini i przeszed� pod sp�aszczonymi odciskami ko�ci gigantycznego ptaka o drugim ogonie. Khumanos dostrzeg�, �e talizman Solona to resztki miecza lub ci�kiego sztyletu, dawno temu u�amanego tu� przy solidnej spi�owej r�koje�ci. Sczernia�a i szczerbata resztka ostrza by�a na pewno t�pa, lecz Solon zaciska� d�o� na gardzie, jak gdyby trzyma� w pe�ni u�yteczn� bro�. � Co zamierzasz zrobi�, panie? � zapyta� z trwog� kap�an. � Oto legendarny miecz Onotymantosa, os�awiony mistyczny talizman � odpar� pustelnik, podchodz�c coraz bli�ej do Khumanosa. � Znasz jego moc? � Nie. � Czuj�c wzbieraj�c� we wn�trzno�ciach trwog�, arcykap�an zacz�� si� cofa�. � Do czego chcesz go u�y�? � To bardzo proste. U�mierc� nim twoj� m�odzie�cz� dusz� i wybawi� ci� od strapienia. � Solon wyprostowa� si� i zwolni�, jak gdyby szukaj�c najdogodniejszej pozycji. Nie by�o to trudne, bowiem zd��y� ju� zagrodzi� Khumanosowi odwr�t z jaskini. � Nie b�j si�, w ostatecznym rozrachunku b�dzie to dla ciebie wielk� ulg�. Zdo�asz przyst�pi� ze spokojnym da�em i umys�em do wype�nienia czekaj�cego ci� zadania. � Co to znaczy? Zabijesz� tylko cz�� mnie? Jak to mo�liwe?� Czy b�dzie bola�o? Arcykap�an zadawa� niezborne pytania, nerwowo odsuwaj�c si� od zbli�aj�cego si� pustelnika. Odczuwa� obezw�adniaj�c� trwog� przed poddaniem si� magicznemu rytua�owi. � Dzi�ki wierze w Wotant� wszystko jest mo�liwe� i warte chwilowego b�lu! � rzek� Solon z przebieg�ym u�miechem, wybieraj�c ten moment na atak. Khumanos spodziewa� si� d�gni�cia lub uderzenia u�omkiem ostrza, dlatego te� nie zd��y� wystarczaj�co szybko cofn�� si� przed ciosem pustelnika. Stary Solon niespodziewanie wykona� godne pa�acowego szermierza, zgrabne pchniecie. Cios nie zosta� zadany utr�con� resztk� ostrza, lecz jego niewidzialn� cz�ci�, kt�rej istnienia Khumanos nawet si� nie domy�la�. Przeszyty mistycznym or�em m�ody kap�an wytrzeszczy� oczy i zacharcza� w agonii. Niesamowite ostrze trafi�o wprost w serce. Khumanos poczu�, jak bro� u�mierca jego uczucia, pozbawia ufno�d i szlachetnych aspiracji. Cios sprawi�, �e wszystkie ludzkie emocje odezwa�y si� w jego piersi po raz ostatni. Oblicze kap�ana wykrzywi� pal�cy b�l. Gdy za�niedzia�y metal uderzy� go w mostek i si� ze�lizn��, nie wyrz�dzaj�c widocznych szk�d, dusza Khumanosa by�a ju� martwa. � Istotnie, mia�e� racj�. Teraz wszystko jest proste � zwr�ci� si� ch�odnym tonem do Solona, otrzepuj�c okruchy rdzy ze swej tuniki. � Musisz udzieli� mi wskaz�wek, jak otworzy� drog� Wotancie. Od�o�ywszy mistyczny miecz, Solon usiad� na wprost Khumanosa ze skrzy�owanymi nogami, obszernie wyja�ni� mu, jakie kroki nale�y podj�� w celu przywo�ania b�stwa. Nim sko�czy�, blask s�o�ca na zewn�trz jaskini przygas� i Solon zmuszony by� zapali� olejn� lampk� z odwr�conej ��wiej skorupy, by arcykap�an widzia� schematy kre�lone przez pustelnika w pyle jaskini. W �wietle chwiejnego p�omyka cienie wystaj�cych ko�ci ta�czy�y po karmazynowych �cianach pieczary. � Tak i tylko tak mo�na tego dokona�. Je�eli pope�nisz chocia�by najdrobniejsz� omy�k�, spadnie na d�bie gniew Wotanty tak srogi, i� nie jeste� sobie nawet w stanie tego wyobrazi�. � Solon dok�adnie zatar� ostatnie szkice. � Najwa�niejszy jest pos�g. � Rozumiem � odpar� Khumanos i wyprostowa� si�. � W jaki spos�b zosta�e� stra�nikiem tej przedwiecznej wiedzy, Solonie? � Kiedy nasz b�g zst�pi� do miasta Yb, s�u�y�em w �wi�tyni w Sarku. By�em wtedy m�odszy od d�bie. Nie by�em arcykap�anem � on zgin�� podczas sprawowania ofiary. Mnie wys�ano, bym obserwowa� z daleka Yb i przywi�z� potwierdzenie zst�pienia Wotanty. Dok�adnie pami�tam ca�y rytua�. � Yb zosta�o zniszczone siedem wiek�w temu, Solonie. � By� mo�e. Po dostarczeniu wiadomo�ci w�drowa�em przez pewien czas ob��kany po pustkowiach. Omal nie umar�em z wyczerpania. By�em naiwny; tak jak tobie, brakowa�o mi wiary. Ocali� mnie miecz Onotymantosa. � Jego moc r�wnie� ciebie pozbawi�a duszy? � zapyta� Khumanos. � Zapewne. Musia�em sam si� nim pos�u�y�, wi�c mo�e zrobi�em co� nie tak, jak trzeba. Obawiam si�, �e cz�� mej duszy od�y�a od tamtego czasu, odros�a jak niedok�adnie wyci�ty szankier. � Pustelnik wzruszy� ramionami, wykrzywiaj�c twarz w charakterystyczny dla niego ironiczny u�miech. � Sam jednak widzisz, �e miecz Onotymantosa nie zaszkodzi� mi, a bardzo pom�g�! Za �ask� Wotanty ciesz� si� d�ugim �ywotem. � Istotnie. S�dz�, �e wystarczaj�co d�ugim. � Khumanos nagle pochyli� si� naprz�d, otoczy� szyj� pustelnika �ylastym ramieniem i d�wign�� go w g�r�. � Zd��y�e� przekaza� brzemi� swej wiedzy. Nie jeste� ju� nikomu potrzebny. Arcykap�an powl�k� szarpi�cego si� starca w stron� wystaj�cej z pod�o�a pieczary szcz�ki smoka. Rzuci� go na ni� z tak� si��, i� stercz�cy w g�r� kie� wbi� si� w g��b czaszki pustelnika. Odwr�ciwszy si� od zwiotcza�ego cia�a swego nauczyciela, Khumanos zebra� jego skromny dobytek. Wyszed� spod os�ony jaskini, got�w do podj�cia przygotowa� na nadej�cie Nieprzejednanego. To, co zyska� � lub straci� � tego dnia, czyni�o nieaktualnymi wszelkie przeszkody na drodze do zrealizowania celu jego �