9130

Szczegóły
Tytuł 9130
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9130 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9130 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9130 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Verngor Vinge OGIE� NAD OTCH�ANI� Dla mojego ojca, Clarence'a L. Vinge'a, z wyrazami mi�o�ci Chcia�bym z�o�y� serdeczne podzi�kowania za rad� i po- moc Jeffowi Allenowi, Robertowi Cademy'emu, Johnowi Ca- rollowi, Howardowi L. Davidsonowi, Michaelowi Gannisowi, Gordonowi Garbowi, Corky'emu Hansenowi, Dianne L. Han- sen, Sharon Jarvis, Judy Lazar i Joan D. Vinge. Dzi�kuj� tak�e Jamesowi R. Frenkelowi za jego wspania- �� prac� przy edycji tej ksi��ki. Pragn��bym podzi�kowa� Poulowi Andersonowi za cytat, kt�rego u�ywam jako motto floty Queng Ho. W lecie 1988 roku odwiedzi�em Norwegi�. Wiele rzeczy, kt�re tam zobaczy�em, wp�yn�o w znacznej mierze na niniej- sz� ksi��k�. Jestem bardzo wdzi�czny Johannesowi Bergowi i Hiedi Lyshol oraz Stowarzyszeniu Aniara za pokazanie mi Oslo oraz wspania�e przyj�cie, a tak�e dzi�kuj� organizato- rom kursu na temat system�w rozproszonych Arctic '88 na Uni- wersytecie w Tromso, w szczeg�lno�ci za� Dagowi Johanseno- wi. Je�li chodzi o Tromso i okolice to nigdy mi si� nawet nie �ni- �o, �e r�wnie przytulny i pi�kny zak�tek mo�e istnie� na obsza- rach arktycznych. Literatura science fiction powo�a�a do �ycia mn�stwo nie- znanych istot: to jeden z najwi�kszych urok�w tego gatunku. Nie wiem, co dok�adnie zainspirowa�o mnie do stworzenia wy- st�puj�cych w tej powie�ci Skrodo je�d�c�w, ale wiem, �e Ro- bert Abernathy pisa� o podobnej rasie w swoim opowiadaniu Junior (�Galaxy", stycze� 1956). Junior to przepi�kny komen- tarz na temat istoty �ycia. V.V. Mezrozumne $ �ebie Strefa Powolnego Kuehu Przestworza Do Ob�oku Magellana Droga Mleczna (widok z boku) Przestworza Strefa Powolnego ftezrozunwe g��bie -Rzut'pozycji Przeka�nika . � Mek�re-fragmenty rysunko~w opieraj� si� na przypuszczeniach. Na � przyk�a�nieznanyjest " dok�adny, kszta�t ." ftezrozumnych Qtebi PROLOG Jak to wyja�ni�? Jak opisa�? Nawet wszechwiedza tu nie wy- starczy. Pojedyncza gwiazda, czerwonawa i matowa. Wiele asteroid i tylko jedna planeta, bardziej przypominaj�ca ksi�yc. W tej erze gwiazda znajdowa�a si� nieopodal p�aszczyzny galaktyki, zajmuj�c przestw�r ponad Przestworzami. Konstrukcje na po- wierzchni znikn�y z widoku, w ci�gu eon�w starte na proch okrywaj�cy skorup�. Skarb znajdowa� si� ni�ej, za sieci� kory- tarzy, w pojedynczym pomieszczeniu wype�nionym czerni�. In- formacja skwantowana, nie uszkodzona. Min�o mo�e pi�� mi- liard�w lat od czasu, gdy archiwum sta�o si� niedost�pne dla wszelkich sieci. Przekle�stwo grobu mamu�ki, komiczny obraz z prehisto- rii ludzko�ci, zagubiony przed czasem. �miali si�, gdy to sobie m�wili, cieszyli si� ze skarbu... i zdecydowali, �e i tak b�d� ostro�ni jak zawsze. Po�yj� tu rok... mo�e pi�� lat, ma�a grup- ka ze Straumy, archeolodzy-programi�ci, ich rodziny i szko�y. Ty- le powinno starczy�, aby r�cznie odtworzy� protoko�y, odgar- n�� wszystko z wierzchu i zidentyfikowa� pochodzenie skarbu w czasie i przestrzeni, odkry� jeden lub dwa sekrety, kt�re uczy- ni� Kr�lestwo Straumy bogatym. A kiedy ju� sko�cz�, sprzeda- dz� to miejsce; by� mo�e utworz� po��czenie sieciowe (ale to by- �o bardziej ryzykowne - znajdowali si� ponad Przestworzami, kt� wiedzia�, jaka Moc mo�e zagarn�� to, co znajd�?). Jak na razie mieli wi�c tylko ma�e osiedle. Nazywa�o si� G�rne Laboratorium. Byli jedynie garstk� ludzi badaj�cych sta- r� bibliotek�. U�ycie w�asnych automat�w, czystych i nieszko- dliwych, powinno zagwarantowa� bezpiecze�stwo. Biblioteka nie by�a przecie� �ywym stworzeniem ani nie mia�a w�asnych urz�dze� (co w tym miejscu mog�o oznacza� co� znacznie prze- wy�szaj�cego wytwory cz�owieka). Popatrz� troch�, poszpera- j�, powybieraj�. B�d� uwa�a�, by si� nie spali�. Ludzie wznie- caj�cy ogie�, igraj�cy z jego p�omieniem. Archiwum przekazywa�o informacje do automat�w. Kon- struowano struktury danych, trzymano si� receptur. Lokalna sie� zosta�a zbudowana szybciej ni� cokolwiek innego na Strau- mie, lecz z zachowaniem pe�nego bezpiecze�stwa. Dodano w�- z�y zmodyfikowane przy u�yciu innych receptur. Archiwum by- �o przyjaznym miejscem, z hierarchi� kluczy translacyjnych po- zwalaj�cych na sprawne kontynuowanie pracy. Wiedzieli, �e przysporzy Straumie s�awy. Min�o sze�� miesi�cy... p�niej rok. Wszechwiedza. Ale bez samo�wiadomo�ci. Samo�wiado- mo�� jest na og� przeceniana. Wi�kszo�� automat�w pracuje lepiej jako cz�� wi�kszej ca�o�ci i nawet je�li inteligencj� do- r�wnuj� cz�owiekowi, nie potrzebuj� wiedzy o sobie. Ale lokalna sie� w G�rnym Laboratorium dokona�a trans- cendencji, a ludzie niemal nie zdali sobie z tego sprawy. Proce- sy zachodz�ce mi�dzy w�z�ami by�y bardzo z�o�one, przekracza- �y mo�liwo�ci czegokolwiek, co mog�o �ywi� si� zasobami kom- puter�w, kt�re cz�owiek przywi�z� ze sob�. Te do�� kiepskie urz�dzenia szybko sta�y si� zaledwie dost�pnymi dla ludzi ko�- c�wkami znacznie doskonalszych aparat�w, kt�rych powstanie przewidywa�y receptury. Przebieg proces�w stworzy� mo�liwo�� powstania samo�wiadomo�ci... a w ko�cu jej potrzeb�. - Nie powinni�my... - Rozmawia� w ten spos�b? - Rozmawia� w og�le. ��czno�� pomi�dzy nimi by�a niczym w�t�a nitka. Znaczy- �a niewiele wi�cej ni� to, co ��czy�o dwie osoby. Ale by� to jedy- ny spos�b, aby umkn�� wszechobecno�ci lokalnej sieci, co w ko�cu wymusi�o wydzielenie si� odr�bnych �wiadomo�ci. Szy- bowa�y od w�z�a do w�z�a i wygl�da�y przez kamery zamonto- wane na l�dowisku. By�a tam jedynie uzbrojona fregata i pusty zbiornikowiec. Od ostatniego uzupe�nienia zapas�w min�o ju� sze�� miesi�cy. By� to jeden ze �rodk�w bezpiecze�stwa zasuge- rowanych na samym pocz�tku przez archiwum, fortel, kt�ry umo�liwi� zastawienie pu�apki. Myk, myk. Jeste�my jak dzika zwierzyna, kt�ra nie mo�e zosta� zauwa�ona przez wszechobec- no��. Przez Moc, kt�ra wkr�tce si� narodzi. W cz�ci w�z��w kurczy�y si� do rozmiar�w tak ma�ych, �e niemal przypomina- �y �wiadomo�� ludzk�, zamienia�y si� w echa. - Biedni ludzie, wszyscy umr�. - To my jeste�my biedne, my nie umrzemy. - My�l�, �e co� podejrzewaj�. Przynajmniej Sjana i Arne. Dawno temu by�y�my wiernymi kopiami tych dwojga. - Dawno temu, niewiele ponad kilka tygodni, kiedy archeolodzy urucho- mili programy na poziomie ego. - Oczywi�cie, �e co� podejrzewaj�. Ale co mog� zrobi�? Obudzili stare, u�pione z�o. Dop�ki si� nie przygotuje, b�dzie karmi� ich k�amstwem s�cz�cym si� z ka�dej kamery, z ka�dej wiadomo�ci, jak� otrzymuj� z domu. Na chwil� my�l usta�a, gdy cie� przes�oni� u�ywane przez nie w�z�y. Wszechobecno�� by�a ju� wi�ksza ni� kt�rykolwiek z ludzi, wi�ksza ni� kt�rykolwiek z ludzi potrafi� sobie wyobra- zi�. Nawet jej cie� ich przerasta�, cie� boga pr�buj�cy schwy- ta� uci��liw� zwierzyn�. Potem widma wr�ci�y, by popatrze� na szkolne boisko znaj- duj�ce si� pod powierzchni�. Gatunek ludzki by� taki ufny, urz�- dzi� tu sobie ma�e miasteczko. - Wci�� jednak twierdz� - odezwa�o si� to, kt�re �ywi�o na- dziej�, to, kt�re zawsze szuka�o najbardziej szalonych rozwi�- za� - �e nie powinni�my... Nie powinni�my istnie�. Z�o ju� daw- no powinno wpa�� na nasz trop. - Z�o jest ca�kiem m�ode, ma zaledwie trzy dni. - To nic. Istniejemy. To czego� dowodzi. Ludzie odnale�li w tym archiwum co� wi�cej ni� wielkie z�o. - By� mo�e znale�li i drugie. - Albo antidotum. - Cokolwiek by to by�o, wszechobecno�� nie ogarnia�a pewnych rzeczy, a inne interpretowa�a b��dnie. - Dop�ki istniejemy, je�li istniejemy, powinni�my zrobi� wszyst- ko, co w naszej mocy. Rozci�gn�o si� na tuziny stacji roboczych i wskaza�o dru- giemu stary tunel, z dala od rupieci przywiezionych przez lu- dzi. Przez pi�� miliard�w lat pozostawa� opuszczony, pozbawio- ny powietrza i �wiat�a. Sta�y tam dwie osoby. Ich he�my przyle- ga�y do siebie. - Widzisz? Sjana i Arne robi� co� w tajemnicy. My te� tak mo�emy. Tamto nie odpowiedzia�o s�owami. Spos�pnia�o. Wi�c lu- dzie konspirowali, kryj�c si� w ciemno�ci, gdzie czuli, i� s� po- za wszelk� obserwacj�. Ale wszystko, co m�wili, na pewno by- �o przekazywane do wszechobecno�ci, nawet przez kurz pod ich stopami. - Wiem, wiem. Ale ty i ja istniejemy, a to te� przecie� po- winno by� niemo�liwe. Mo�e razem uda nam si� urzeczywist- ni� jeszcze wi�cej niemo�liwo�ci. Mo�e uda nam si� skrzywdzi� nowo narodzone z�o. Pragnienie i decyzja. Jedno i drugie rozpu�ci�y swe jeste- stwa po ca�ej lokalnej sieci, bledn�c do najl�ejszych odcieni �wiadomo�ci. I w ko�cu powsta� plan, podst�p - bezwarto�cio- wy, je�li nie uda im si� oddzielnie przekaza� wiadomo�ci na ze- wn�trz. Czy starczy im czasu? Mija�y dni. Dla z�a, kt�re rozrasta�o si� w nowych maszy- nach, ka�da godzina by�a d�u�sza ni� ca�y poprzedzaj�cy j� czas. Ju� tylko nieca�a godzina dzieli�a nowo narodzone od wielkie- go rozkwitu, bezpiecznego rozro�ni�cia si� w mi�dzygwiezd- nych przestrzeniach. Miejscowi ludzie wkr�tce stan� si� zb�dni. Ju� teraz sta- nowili pewn� niewygod�, aczkolwiek byli do�� zabawni. Nie- kt�rzy z nich my�leli o ucieczce. Przez kilka dni pakowali u�pio- ne dzieci do pojemnik�w hibernacyjnych i �adowali na pok�ad frachtowca. �Przygotowania do planowanego odlotu" - tak na- zwali ca�� t� krz�tanin� w swoich planerach. Podobnie od pa- ru dni przygotowywali do u�ytku fregat�, staraj�c si� ukry� te manewry pod p�aszczykiem oczywistych k�amstw. Niekt�rzy z nich zd��yli si� zorientowa�, �e to, co obudzili, mo�e przywie�� ich do tragicznego ko�ca, a tak�e mo�e stanowi� koniec ich Kr�- lestwa Straumy. By�y ju� precedensy podobnych katastrof, opo- wie�ci o rasach, kt�re igra�y z ogniem i zgin�y w jego p�omie- niach. �adne z nich nie domy�la�o si� prawdy. �adne z nich nie domy�la�o si�, jaki zaszczyt przypad� im w udziale. Nie wiedzie- li, �e odmienili przysz�o�� tysi�cy milion�w system�w gwiezd- nych. Godziny zmienia�y si� w minuty, minuty w sekundy. Teraz ka�da nast�pna sekunda wydawa�a si� d�u�sza ni� ca�y poprze- dzaj�cy j� czas. Oczekiwany moment by� ju� tak blisko, tak bli- sko. To, co utracono pi�� miliard�w lat temu, zostanie odzyska- ne i tym razem utrzymane. Brakowa�o tylko jednej rzeczy, ale nie mia�o to nic wsp�lnego z planami ludzi. W arc�uwum, w naj- g��bszych warstwach receptury, powinno znajdowa� si� co� wi�- cej. W ci�gu miliard�w lat co� mog�o zgin��. Nowo narodzone czu�o ca�� sw� niegdysiejsz� pot�g�, rozkoszowa�o si� pe�ni� niegdysiejszych mo�liwo�ci... ale wci�� czego� mu brakowa�o, czego�, czego nauczy�o si� przy upadku, czego�, co pozostawili jego wrogowie (je�li tacy istnieli). D�ugie sekundy na sondowanie archiw�w. By�y pewne lu- ki, niepe�ne sumy kontrolne. Niekt�re braki by�y spowodowa- ne wiekiem... Na zewn�trz kontenerowiec i fregata unios�y si� ponad l�- dowisko, wznosz�c si� na cichych antygrawach ponad szaro-sza- rymi r�wninami, ponad ruinami sprzed pi�ciu miliard�w lat. Na statkach znajdowa�a si� niemal po�owa ludzi. Pr�ba uciecz- ki utrzymywana w �cis�ej tajemnicy. Do tej pory przygl�da�o si� wszystkiemu z pob�a�liw� wyrozumia�o�ci�. Ale nie nad- szed� jeszcze czas rozkwitu i ludzie wci�� mogli si� jeszcze na co� przyda�. Poni�ej poziomu najwy�szej �wiadomo�ci jego paranoidal- ne inklinacje kaza�y mu miota� si� w dzikim szale po utworzo- nych przez ludzi bazach danych. Trzeba by�o wszystko spraw- dzi�, �eby mie� pewno��. Po prostu, �eby mie� pewno��. Najstar- sza lokalna sie� stworzona przez ludzi pozwala�a na po��czenia przeprowadzone z szybko�ci� �wiat�a. Tysi�ce mikrosekund sp�dzi�o (zmarnowa�o) na po�pieszne szperanie, sortowanie absolutnych bana��w... by w ko�cu natrafi� na co� niewiary- godnego: Dane inwentaryzacyjne: zasobnik danych kwantowych, sztuk (1), za�adowany do fregaty sto godzin temu! Ca�a uwaga nowo narodzonego skupi�a si� na odlatuj�cych statkach. Mikrobach, kt�re nagle okaza�y si� �miertelnie gro�- ne. Jak mog�o do tego dojs'�? W jednej chwili przeanalizowa�o miliony mo�liwo�ci. W�a�ciwy, harmonijny rozkwit by� ju� nie- mo�liwy, tak wi�c nie by�o potrzeby zostawia� ludzi d�u�ej w La- boratorium. W wymiarze kosmicznym ca�e zaj�cie by�o ma�o istotn� zmian�. Ale dla os�b, kt�re pozosta�y w Laboratorium, by�a to chwila prawdziwej grozy, gdy wpatrywa�y si� w swoje ekrany i zaczyna�y rozumie�, �e wszystkie ich obawy okaza�y si� praw- dziwe (nie rozumiej�c jednak, o ile� straszniejsze rzeczy okaza- �y si� r�wnie prawdziwe). Min�o pi�� sekund, dziesi��, lecz w tym czasie dokonywa- �y si� zmiany wi�ksze ni� w ci�gu tysi�ca lat ludzkiej cywiliza- cji. Miliardy trylion�w konstrukcji, ple�� skr�caj�ca si� na �cia- nach, przebudowa wszystkiego, co by�o zaledwie nadludzkie. Widok r�wnie imponuj�cy jak w�a�ciwy rozkwit, aczkolwiek brakowa�o precyzyjnego zestrojenia. Nie traci� z oczu przyczyny ca�ego po�piechu: umykaj�cej fregaty. Przesz�a na nap�d rakietowy, oddalaj�c si� od oci�a- �ego frachtowca. Z niewiadomych przyczyn te mikroby zdawa- �y sobie spraw�, �e ratuj� co� wi�cej ni� tylko w�asne �ycie. Sta- tek by� wyposa�ony w najlepsze komputery nawigacyjne, jakie te ma�e m�d�ki potrafi�y zaprojektowa�. Ale brakowa�o jesz- cze trzech sekund, zanim ultranap�d pozwoli im na wykonanie pierwszego skoku. Nowa Moc nie mia�a na powierzchni �adnej broni, nic pr�cz lasera komunikacyjnego. Nie m�g� on nawet roztopi� stali z od- leg�o�ci, w jakiej znajdowa�a si� fregata. Zosta� jednak wyce- lowany i �agodnie skierowany na odbiornik uciekaj�cej jed- nostki. Bez odbioru. Ludzie wiedzieli, czym mog�o si� sko�czy� nawi�zanie ��czno�ci. Wi�zka lasera odbi�a si� od powierzchni kad�uba, o�wietlaj�c b�yszcz�c� g�ad� wy��czonych czujnik�w, ze�lizguj�c si� a� do spin�w ultranap�du. Szukaj�c, sonduj�c. �adna Moc nigdy nie trudzi�a si� organizowaniem sabota�u ze- wn�trznych urz�dze� statku, ale nie przedstawia�o to wi�kszych problem�w. Nawet tak prymitywny pojazd jak ten mia� ze- wn�trzn� powierzchni� usian� tysi�cami automatycznie stero- wanych czujnik�w, przesy�aj�cych dane na temat aktualnej pra- cy statku oraz gro��cych niebezpiecze�stw; wsp�pracuj�cych z oprogramowaniem u�ytkowym. Jednak�e wi�kszo�� z nich by- �a obecnie wy��czona. Statek lecia� dos�ownie na o�lep. Najwy- ra�niej jego pasa�erowie byli przekonani, �e wystarczy zamkn�� oczy, by zlikwidowa� gro��ce niebezpiecze�stwo. Jeszcze tylko sekunda, a fregata zniknie bezpiecznie w przestrzeni mi�dzygwiezdnej. Laser przesun�� si� na wykrywacz awarii, urz�dzenie, kt�- re informowa�o o krytycznych uszkodzeniach spin�w ultrana- p�du. Jego ostrze�enie nie mog�o zosta� zignorowane, je�li my- �lano o pomy�lnym wykonywaniu gwiezdnych skok�w. Ostrze- �enie przyj�te. W��czenie systemu antyawaryjnego, przegl�da- nie, coraz wi�cej �wiat�a laserowego wysy�anego z do�u dostaje si� do �rodka... potajemne wnikni�cie w kod statku, zainsta�o- wany du�o wcze�niej, gdy nowo narodzone bli�ej pozna�o ich sprz�t zlokalizowany na powierzchni planety. ...w ten spos�b Moc znalaz�a si� na pok�adzie, maj�c w za- pasie kilka dobrych milisekund. Jej wys�annicy, kt�rzy nie do- r�wnywali inteligencj� nawet ludziom, rozbiegli si� po wszyst- kich automatach statku, wy��czaj�c, co si� da, przerywaj�c ka�- d� operacj�. Nie b�dzie �adnego skoku. Przez kamery zainsta- lowane na mostku wida� by�o rozszerzaj�ce si� z przera�enia oczy, s�ycha� by�o pierwsze histeryczne okrzyki. Na tyle, na ile starczy�o im czasu w tych u�amkach sekundy, kiedy ich serca nape�nia�y si� trwog�, ludzie zd��yli dostrzec straszliw� bezna- dziejno�� swego po�o�enia. Nie b�dzie �adnego skoku. Aczkolwiek wszystkie parame- try ultranap�du zosta�y zatwierdzone. B�dzie pr�ba skoku, kt�ra bez automatycznej kontroli jest z g�ry skazana na niepo- wodzenie. Na pi�� milisekund przed wy�adowaniem skokowym ruszy�a mechaniczna kaskada, kt�rej najinteligentniejsze opro- gramowanie nie by�o w stanie omin��. Agenci nowo narodzo- nego ca�kowicie opanowali pok�adowe komputery, bezskutecz- nie usi�uj�ce wy��czy� ca�y system. Z odleg�o�ci oko�o jednej se- kundy �wietlnej, spod szarego rumowiska G�rnego Laborato- rium, Moc obserwowa�a przebieg ca�ej akcji. W porz�dku. Fregata zostanie zniszczona. Tak wolno, a jednocze�nie tak szybko. U�amek sekundy. Ogie� zacz�� rozprzestrzenia� si� od samego serca fregaty; spe�- nia�y si� wszystkie najgorsze przewidywania. Dwa tysi�ce kilometr�w dalej niezgrabny zbiornikowiec wykona� sw�j ultraskok i znikn�� z pola widzenia. Fakt ten omal nie uszed� uwagi nowo narodzonego. Tak wi�c kilku ludziom uda�o si� zbiec; wszech�wiat sta� przed nimi otworem. W nast�pnych sekundach nowo narodzone poczu�o przy- p�yw gwa�townych... uczu�?... By�o to jednak co� wi�cej, a zara- zem mniej ni� to, co odczuwa cz�owiek. Spr�bujmy jednak opi- sa� to jako uczucia: Radosne uniesienie. Nowo narodzone wiedzia�o, �e prze�yje. Strach. Powt�rna �mier� by�a przecie� tak blisko. Frustracja. Odczuwana by� mo�e najsilniej, najbli�sza te- mu, co w ludzkim wydaniu wydawa�o si� jedynie bladym echem. Co� bardzo wa�nego zgin�o wraz z fregat�, co�, co sta- nowi�o cz�� archiwum. Wspomnienia zosta�y oddzielone od kontekstu, zrekonstruowane. To, co zgin�o, mog�o uczyni� no- wo narodzone jeszcze pot�niejszym... ale raczej by�o �miertel- n� trucizn�. W ko�cu przecie� ta Moc �y�a ju� wcze�niej i zo- sta�a unicestwiona. To, co zosta�o utracone, mog�o by� przyczy- n� tamtej �mierci. Podejrzliwo��. Nowo narodzone nie powinno by�o da� si� tak oszuka�. Przynajmniej nie zwyk�ym ludziom. Rozpocz�o gor�czkow� samokontrol�, czuj�c rosn�c� panik�. Tak, zgadza si�, istnia�y �lepe plamy, sprytnie zainstalowane od samego po- cz�tku, ale nie przez ludzi. Teraz wiedzia�o ju� na pewno. Naro- dzi�y si� a� dwa byty - ono... i trucizna, przyczyna jego dawne- go upadku. Jeszcze raz dokona�o szczeg�owej autoinspekcji, dok�adnej jak nigdy przedtem, wiedz�c ju�, czego ma szuka�. Niszcz�c, oczyszczaj�c, ponownie sprawdzaj�c, szukaj�c �lad�w trucizny i niszcz�c ponownie. Ulga. Kl�ska by�a tak blisko, lecz teraz.... Mija�y godziny i minuty, ogromna ilo�� czasu potrzebna na ukszta�towanie struktury fizycznej: system�w ��czno�ci, trans- portu. Nastr�j poruszenia opad�, nowa Moc si� uspokoi�a. Cz�o- wiek m�g�by to nazwa� tryumfem, optymizmem. Mo�e jednak zwyk�e uczucie g�odu oddawa�oby ten stan bardziej precyzyjnie. Czego wi�cej potrzeba, kiedy nie ma ju� wrog�w? Nowo narodzone spogl�da�o w gwiazdy. Tym razem wszyst- ko b�dzie inaczej. CZʌ� PIERWSZA JEDEN W ch�odni hibernacyjnej nikomu nic si� nie �ni�o. Jeszcze trzy dni temu dopiero przygotowywali si� do odlotu, a teraz by- li ju� tutaj. Ma�y Jefri narzeka�, �e omin�a go ca�a akcja, ale Johanna Olsndot cieszy�a si�, �e nie obudzono jej wcze�niej. Zna�a kilku doros�ych z drugiego statku. Teraz Johanna szybowa�a pomi�dzy stojakami, na kt�rych znajdowali si� �pi�cy. Ciep�o wylotowe bij�ce od och�adzaczy sprawia�o, i� w ciemnym pomieszczeniu panowa� piekielny go- r�c. Szara ple�� obrasta�a �ciany niczym ogromny strup. Cia- sno upakowane pojemniki hibernacyjne ustawiono tak, �e je- dynie co dziesi�� rz�d�w znajdowa� si� w�ski odst�p umo�li- wiaj�cy przej�cie. Istnia�y takie miejsca, gdzie tylko jej m�od- szy brat Jefri mia� szans� si� dosta�. Le�a�o tam trzysta dziewi�cioro dzieci, wszystkie opr�cz niej i brata. Pojemniki hibernacyjne by�y lekkimi modelami szpitalny- mi. Przy w�a�ciwej wentylacji i konserwacji mog�y pracowa� przez setki lat, ale... Johanna otar�a twarz i spojrza�a na odczyt przy jednym z pojemnik�w. Podobnie jak wi�kszo�� z tych, kt�- re le�a�y w wewn�trznych rz�dach, ten tak�e znajdowa� si� w kiepskim stanie. Od dwudziestu dni utrzymywa� znajduj�ce- go si� w �rodku ch�opca w bezpiecznym stanie zawieszenia czyn- no�ci �yciowych, lecz je�li dzieciak pozostanie tam cho� dzie� d�u�ej, prawdopodobnie czeka go �mier�. Odpowietrzniki po- jemnika by�y czyste, pomimo to opr�ni�a je raz jeszcze, acz- kolwiek mia�o to raczej charakter gor�czkowej modlitwy o po- wodzenie ni� niezb�dnych czynno�ci konserwacyjnych. Nie mo�na by�o wini� Mamy i Taty, aczkolwiek Johanna po- dejrzewa�a, �e rodzice obwiniali siebie za to, co si� sta�o. Uciecz- ka zosta�a zorganizowana, gdy wszystkie materia�y mieli pod r�k�, w ostatniej chwili, kiedy nagle eksperyment okaza� si� niebezpieczny. Cz�onkowie personelu G�rnego Laboratorium zrobili wszystko, co by�o w ich mocy, aby uratowa� swoje dzie- ci i ochroni� je przed rosn�cym zagro�eniem. Niemniej jednak wydawa�o si�, �e wszystkiemu mo�na by by�o zaradzi�, gdyby... - Johanno! Tata m�wi, �e ju� nie ma czasu! - krzykn�� do niej Jefri, wsuwaj�c g�ow� przez w�az. - M�wi, �eby� sko�czy- �a i przysz�a na g�r�! - W porz�dku! -1 tak nie powinna by�a tu schodzi�; nie mo- g�a ju� nic zrobi�, aby pom�c przyjacio�om. Tami i Giske, i Magda... och, �eby si� tylko uratowa�y. R�- kami zapieraj�c si� o �ciany, Johanna przesun�a si� wzd�u� w�skiego odst�pu i omal nie wpad�a na Jefriego, kt�ry nadla- tywa� z przeciwnej strony. Schwyci� j� za r�k� i trzyma� mocno, podczas gdy oboje szybowali w stron� w�azu. Przez ostatnie dwa dni wcale nie p�aka�, ale straci� du�o ze swej niezale�no�ci, kt�- r� cieszy� si� przez ca�y ostatni rok. Teraz jego oczy by�y szero- ko otwarte. - Schodzimy w d� niedaleko bieguna p�nocnego, tam gdzie te wyspy i pe�no lodu! W kabinie znajduj�cej si� za w�azem ich rodzice przypina- li si� pasami. Kapitan Arne Olsndot spojrza� na ni� i u�miech- n�� si�. - Hej, ma�a! Siadaj. Na dole b�dziemy za nieca�� godzin�. Johanna odpowiedzia�a u�miechem, niemal daj�c si� po- rwa� jego entuzjastycznym okrzykom. Niewa�ne, �e dwadzie- �cia dni lecieli uwi�zieni w ciasnej i dusznej przestrzeni ma�e- go pojazdu, kt�rego urz�dzenia coraz bardziej zawodzi�y. Tata wci�� sprawia� wra�enie bu�czucznego awanturnika z plakatu filmu przygodowego. �wiat�o bij�ce od wy�wietlacza odbija�o si� w szwach jego kombinezonu ci�nieniowego. Jeszcze przed chwil� by� na zewn�trz. Jefri przesun�� si� do przodu kabiny, ci�gn�c za sob� Jo- hann�, po czym przypi�� si� ta�mami znajduj�cymi si� pomi�- dzy siostr� a matk�. Sjana Olsndot sprawdzi�a, czy zabezpiecza- j�ca dzieci uprz�� jest dobrze zaci�ni�ta. - To b�dzie bardzo interesuj�ce, Jefri. B�dziesz m�g� si� nauczy� czego� nowego. - Tak, dowiem si� wszystkiego o lodzie. - Ch�opak trzyma� teraz Mam� za r�k�. Mama u�miechn�a si�. - Dzi� chyba nie. Mia�am na my�li l�dowanie. Nie b�dzie- my l�dowa� z antygrawem ani balistycznie. - Antygraw do ni- czego si� nie nadawa�. Tata od��czy� korpus pojazdu od platfor- my �adunkowej. Nigdy nie zdo�aliby wyl�dowa� z tym wszyst- kim, maj�c sprawn� jedn� dysz�. Ojciec wykonywa� jakie� skomplikowane operacje przyci- skami, kt�re po��czy� specjalnym programem ze swoim danni- kiem. Ich cia�a zag��bi�y si� w sie� ta�m zabezpieczaj�cych. Ka- d�ub cz�onu �adunkowego zgrzyta� przera�liwie, a d�wigary pod- trzymuj�ce pojemniki hibernacyjne ugina�y si� z j�kiem i trza- skiem. Co� grzechota�o i wali�o na ca�ej d�ugo�ci kad�uba. Johanna domy�li�a si�, �e zaczyna dzia�a� przyci�ganie grawi- tacyjne. Wzrok Jefriego b��dzi� pomi�dzy ekranem wy�wietlaj�cym obraz z zewn�trz a twarz� matki. - Wi�c jak to b�dzie wygl�da�o? -W jego g�osie brzmia�a ciekawo��, ale s�ycha� by�o tak�e lekkie dr�enie. Johanna pra- wie si� roze�mia�a; Jefri wiedzia�, �e usi�uj� go czym� zaj�� i tak�e stara� si� dobrze odgrywa� swoj� rol�. - To b�dzie zwyk�e l�dowanie rakietowe, niemal ca�y czas przy w��czonych silnikach. Sp�jrz tam, na �rodkowe okno. Ta kamera jest skierowana prosto w d�. Mo�esz zobaczy�, �e ca�y czas zwalniamy. Ty te� mo�esz. Johanna domy�li�a si�, �e byli nie wi�cej ni� kilkaset kilometr�w nad powierzchni� planety. Arne Olsndot przyklei� rakiet� do tylnego ko�ca cz�onu �adunkowego, aby zniwelowa� pr�dko�� orbitaln�. Nie by�o innej mo�liwo�ci. Po- rzucili platform� �adunkow� wraz z antygrawem i ultranap�- dem. Dzi�ki nim uda�o im si� dolecie� a� tu, ale automaty prze- sta�y ju� dzia�a� jak nale�y. Ca�a platforma kr��y�a teraz bez- w�adnie po orbicie. Zosta� im tylko cz�on �adunkowy. Bez skrzyde�, bez anty- grawu, bez os�ony aerodynamicznej. Cz�on przypomina� stuto- nowy karton jajek, balansuj�cy na strumieniu gor�cych spalin bij�cych z jednej dyszy. W opisie Mamy sytuacja nie wygl�da�a tak dramatycznie, aczkolwiek wszystko, co powiedzia�a, by�o prawd�. Jej s�owa uspokoi�y ch�opaka na tyle, �e chyba zapomnia� o niebezpie- cze�stwie. W Kr�lestwie Straumy, przed ich przeprowadzk� do G�rnego Laboratorium, by�a popularn� pisark�-archeologiem. Tata wy��czy� silnik i ponownie zacz�li swobodnie opada� w d�. Johanna poczu�a fal� md�o�ci. Na og� nie zdarza�o jej si� cierpie� na chorob� kosmiczn�, ale tym razem by�o zupe�nie inaczej. Obraz l�du i morza w oknie, pokazuj�cym to, co znaj- dowa�o si� pod nimi, z wolna si� powi�ksza�. Widzieli nieliczne chmury rozproszone po ca�ym niebie. Linia wybrze�a stanowi- �a nieregularny ci�g wysp, cie�nin i ma�ych zatoczek. Brzegi po- rasta�y po�acie ciemnozielonej ro�linno�ci, ci�gn�ce si� w stro- n� dolin, a dalej przechodz�ce w czarno-szare plamy otulaj�ce zbocza g�r. Wida� by�o �nieg - kt�ry najprawdopodobniej Je- fri wzi�� za l�d - le��cy w nieregularnych sp�achciach. Wszyst- ko wydawa�o si� takie pi�kne... tyle �e za chwil� mogli spa�� w sam �rodek tej cudownej okolicy! Us�ysza�a seri� metalicznych uderze� o brzegi cz�onu, w miar� jak ich statkiem rzuca�o na boki, a dysza g��wna usta- wia�a si� pionowo. Okno po prawej stronie pokazywa�o ju� po- wierzchni�, na kt�rej mieli l�dowa�. Silnik zn�w zosta� urucho- miony i lecieli z przyspieszeniem grawitacyjnym. Na brzegach wy�wietlacza pojawi�a si� ognista po�wiata. - Jejku! - zakrzykn�� z przej�ciem Jefri. -To tak jakby�my zje�d�ali wind� ca�y czas w d� i w d�... - Sto kilometr�w w d� zachowuj�c odpowiedni� pr�dko��, aby si�y aerodynamiczne nie rozerwa�y ich na kawa�ki. Sjana Olsndot mia�a racj� - by� to do�� nowatorski spos�b schodzenia z orbity, metoda nie zalecana w normalnych warun- kach. To l�dowanie oczywi�cie nie zosta�o przewidziane w orygi- nalnych planach ucieczki. Mieli spotka� si� z fregat� wioz�c� wszystkich pozosta�ych doros�ych, kt�rzy mogli uciec z G�rne- go Laboratorium. Oczywi�cie planowali po��czenie statk�w, ca�- kowicie rutynowy manewr. Ale fregaty nie by�o i teraz mogli li- czy� tylko na siebie. Wzrok Johanny mimowolnie przesun�� si� w stron� fragmentu kad�uba widocznego pomi�dzy postaciami rodzic�w, gdzie znajdowa�a si� dobrze znana plama. Przypomi- na�a wygl�dem szary grzyb... wyrastaj�cy z nieskazitelnie czy- stej ceramiki pokrywaj�cej wn�trze. Rodzice zawsze starali si� unika� rozm�w na jej temat, nawet teraz, ograniczaj�c si� do od- ganiania Jefriego, kiedy pr�bowa� zbli�y� si� do tajemniczego nalotu. Ale kiedy� Johanna pods�ucha�a ich rozmow�, gdy obo- je my�leli, �e wraz z bratem znajduje si� po drugiej stronie stat- ku. Ojciec niemal p�aka� ze z�o�ci: - Wszystko na nic! - m�wi� cicho. - Stworzyli�my potwora i uciekli�my, a teraz b��kamy si� po Dnie. I g�os Mamy, jeszcze cichszy ni� Taty: - M�wi� ci po raz tysi�czny, na pewno nie wszystko na nic, Arne. Mamy przecie� dzieci. - Po chwili machn�a r�k� w stro- n� chropowatej pow�oki pokrywaj�cej �ciany statku. -1 bior�c pod uwag� nasze marzenia... nasz� drog�... My�l�, �e to najlep- sze spe�nienie oczekiwa�. W pewnym sensie mamy tu odpo- wied� na ca�e z�o, jakie pobudzili�my do �ycia. I wtedy rozleg�y si� odg�osy podskok�w Jefriego w �adow- ni, zwiastuj�c jego rych�e nadej�cie, co sprawi�o, �e rodzice gwa�townie zamilkli. Johanna nie mia�a odwagi zapyta�, o czym rozmawiali. W G�rnym Laboratorium by�a �wiadkiem wielu dziwnych rzeczy, kt�re, w miar� jak ich pobyt zbli�a� si� do ko�- ca, zacz�a okrywa� jaka� przera�aj�ca tajemnica. Zdarza�o si� jej tak�e widzie� ludzi, kt�rzy nagle przestawali by� tacy jak przedtem. Mija�y kolejne minuty. Weszli ju� g��boko w atmosfer� pla- nety. Kad�ub hucza� od tarcia, a mo�e wskutek zak��ce� pracy silnika? Ale powoli wszystko zaczyna�o by� tak jednostajne, �e znudzony Jefri stawa� si� niesforny. �una wok� dyszy przes�a- nia�a wi�ksz� cz�� obrazu z dolnej kamery, widocznego na ekranie. Reszta by�a du�o wyra�niejsza i dok�adniejsza ni� ob- raz, jaki widzieli z orbity. Johanna zastanawia�a si�, jak cz�sto l�dowano na nieznanej plancie po dokonaniu tak pobie�nego rekonesansu. Nie mieli przecie� nawet kamer teleskopowych ani wykrywaczy p�l magnetycznych. Wydawa�o si�, �e je�li chodzi o warunki fizyczne, planeta zbli�a�a si� do wymarzonego przez ludzi idea�u - to by�o jak u�miech losu po serii nieszcz��. W por�wnaniu z pozbawionymi powietrza skalistymi pu- styniami systemu, kt�ry zosta� wyznaczony jako pierwotne miej- sce po��czenia z fregat�, to, co widzieli przed sob�, wydawa�o si� rajem. Z drugiej strony, na planecie widoczne by�y wyra�ne ozna- ki istnienia stworze� rozumnych. Z orbity mogli dostrzec dro- gi i miasta. Nie by�o jednak dowod�w na istnienie cywilizacji technicznej; �adnych �lad�w statk�w powietrznych, radia czy wi�kszych �r�de� energii. L�dowali w ma�o zaludnionym zak�tku kontynentu. Przy odrobinie szcz�cia mog�o si� zdarzy�, �e opadn� nie zauwa�e- ni po�r�d zielonych dolin i czarno-bia�ych szczyt�w, a Arne 01- sndot m�g� skierowa� p�omie� wychodz�cy z dyszy prosto w po- wierzchnie planety, nie obawiaj�c si�, �e zniszczy cokolwiek pr�cz le�nego poszycia i trawy. Przed obiektywem kamery prze�lizgiwa�y si� przybrze�ne wyspy. Jefri wznosi� radosne okrzyki, wskazuj�c na co� palcem. Widok ju� znikn�� z ekranu, ale Johanna te� zd��y�a zauwa�y�: na jednej z wysp wznosi� si� nieregularny wielobok mur�w, rzu- caj�cych pos�pny cie�. Budowla przypomina�a jej zamki z Epo- ki Ksi�niczek na Nyjorze. Teraz mog�a rozr�ni� pojedyncze drzewa, ich d�ugie cie- nie w uko�nie padaj�cych promieniach s�o�ca. Wycie dyszy by- � �o g�o�niejsze ni� jakikolwiek odg�os, jaki s�ysza�a w �yciu. Znaj- dowali si� w dolnej warstwie atmosfery i d�wi�k nie zostawa� ju� za nimi. - ...zaczyna by� weso�o! - krzykn�� Tata. -1 nie ma �adnych program�w, �eby to jako� uregulowa�... gdzie teraz, kochanie? Mama spogl�da�a to na jedno, to na drugie okno wy�wie- tlacza. Johanna wiedzia�a, �e nie mogli manewrowa� kamerami ani dodawa� nowych. - ...mo�e na tym wzg�rzu ponad lini� drzew, ale... wydaje mi si�, �e widzia�am tam jakie� stado zwierz�t uciekaj�cych przed ha�asem... na zachodnim stoku. - Tak! - krzykn�� Jefri. - To by�y wilki! Johanna zdo�a�a tylko przez moment dostrzec ma�e poru- szaj�ce si� plamki. Statek unosi� si� teraz nad powierzchni� planety, mo�e jakie� tysi�c metr�w ponad szczytami wzg�rz. Ha�as powodowa� b�l w uszach, wydawa�o si�, �e nigdy nie usta- nie. Dalsza rozmowa by�a niemo�liwa. Wolno sun�li ponad tere- nem, po cz�ci, aby rozejrze� si� w okolicy, po cz�ci, aby wydo- sta� si� poza ob�ok nagrzanego powietrza, kt�ry nagle ich oto- czy�. Teren by� raczej pofa�dowany ni� skalisty, a �trawa" przy- pomina�a mech. Jednak�e Arne Olsndot wci�� si� waha�. G��w- na dysza s�u�y�a przede wszystkim do regulowania szybko�ci po skokach mi�dzygwiezdnych. Mogli tak sta� zawieszeni w po- wietrzu przez dobr� chwil�. Ale je�li chodzi o l�dowanie, to le- piej, �eby uda�o im si� za pierwszym razem. Us�ysza�a kiedy�, jak rodzice o tym rozmawiali, Jefri poprawia� wtedy co� przy pojemnikach hibernacyjnych i nie m�g� ich s�ysze�. Je�li w gle- bie by�oby zbyt du�o wody, b�yskawicznie powsta�aby znaczna ilo�� pary o ogromnym st�eniu, mog�aby uformowa� co� na kszta�t wielkiego pocisku, kt�ry nawet da�by rad� przebi� po- w��k� kad�uba. L�dowanie w�r�d drzew mog�o mie� pewne za- lety, w pewnym stopniu zapewni�oby im amortyzacj� przy ze- tkni�ciu z pod�o�em, a tak�e warstw� izolacyjn�, chroni�c� przed bezpo�rednim zetkni�ciem z pot�n� chmur� pary. Ale teraz statek b�dzie mia� bezpo�redni kontakt z ziemi�. Tu przy- najmniej widzieli, na czym l�dowali. Trzysta metr�w. P�omie� przeci�� pow�ok� ro�linn� okry- waj�c� powierzchni�. Mi�kkie pod�o�e eksplodowa�o. Przez mo- ment ich statek zachwia� si� w pot�nym strumieniu pary. Ob- raz przekazywany przez doln� kamer� zgas�. Nie wycofali si� i po chwili k�opoty z r�wnowag� usta�y; ogie� przepali� znajdu- j�c� si� pod nimi zmarzlin�. W kabinie robi�o si� coraz gor�cej. Olsndot powoli opuszcza� statek coraz ni�ej, orientuj�c si� w sytuacji dzi�ki obrazom z bocznych kamer oraz chlupotowi i sykowi pary. Wy��czy� dysz�. Przez p� sekundy opadali w sza- le�czym tempie, a p�niej us�yszeli �omot wspornik�w uderza- j�cych o pod�o�e. Stan�li pewnie, ale po chwili po jednej stro- nie rozleg� si� d�wi�k przypominaj�cy st�kni�cie i statek prze- chyli� si� na bok. Zaleg�a cisza, je�li nie liczy� syku gor�cej pary wok� ka- d�uba. Tata spojrza� na manometr mierz�cy ci�nienie chwilo- we. U�miechn�� si� do Mamy. - �adnej usterki. Za�o�� si�, �e w razie potrzeby m�g�bym nawet ponownie poderwa� t� maszynk� do g�ry! DWA Gdyby znalaz� si� w tym miejscu godzin� wcze�niej albo godzin� p�niej, �ycie W�drownika Wickwrackruma potoczy�o- by si� ca�kiem inaczej. Trzej podr�ni szli na zach�d, od strony Lodowych K��w w kierunku zamku Ociosa na Ukrytej Wyspie. Bywa�y chwile w jego �yciu, kiedy nie m�g� znie�� towarzystwa, ale przez ostat- nie dziesi�� lat W�drownik bardzo si� zmieni�. Obecnie nawet lubi� podr�owa� w wi�kszej kompanii. Kiedy niedawno prze- mierza� Wielkie Piaski kompania taka liczy�a pi�� sfor. Po cz�- �ci by�o to warunkowane wzgl�dami bezpiecze�stwa: zwa�yw- szy na fakt, �e odleg�o�ci pomi�dzy oazami mog�y si�ga� tysi�- ca mil, �mier� niekt�rych cz�onk�w wydawa�a si� nie do unik- ni�cia, nie m�wi�c ju� o tym, �e oazy cz�sto znika�y. Pomijaj�c jednak wzgl�dy bezpiecze�stwa, dzi�ki rozmowom z innymi W�- drownik dowiadywa� si� wielu nowych rzeczy. Jednak�e obecne towarzystwo nie bardzo mu odpowiada�o. �aden z towarzyszy podr�y nie by� prawdziwym pielgrzymem, natomiast ka�dy z nich tai� przed innymi jaki� sekret. Skryba Ja�ueramaphan by� zabawnym b�cwa�em, �r�d�em nie uporz�d- kowanych informacji, najprawdopodobniej r�wnie�... szpie- giem. W�drownikowi specjalnie to nie przeszkadza�o, dop�ki inni nie b�d� podejrzewali go o wsp�prac� z tamtym. Trzeci towarzysz podr�y wzbudza� w nim niepok�j. Presfora by�a no- wikiem, nie ca�kiem jeszcze uformowanym, nie mia�a nawet przybranego imienia. M�wi�a, �e jest nauczycielk�, lecz by�o w niej (a mo�e w nim? preferencja p�ciowa nie by�a jeszcze wy- ra�nie zaznaczona) co� z zab�jcy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e jest fanatyczn� wyznawczyni� Ociosa, sztywn� i zachowuj�c� dystans przez wi�kszo�� czasu. Z pewno�ci� ucieka�a przed czystkami, jakie nast�pi�y po nieudanej pr�bie Ociosa przej�- cia w�adzy na wschodzie. Napotka� tych dwoje przy Bramie Wschodniej, po tej stro- nie Lodowych K��w, po kt�rej le�a�y ziemie Republiki. Oboje udawali si� do zamku na Ukrytej Wyspie. Dla niego oznacza�o to tylko zboczenie o jakie� sze��dziesi�t mil od g��wnego szla- ku wiod�cego do Snycerii. I tak wszyscy musieli przej�� przez g�ry. Poza tym od lat chcia� odwiedzi� dominium Ociosa. Mo�e jedno spo�r�d tych dwojga zdo�a�oby go tam wprowadzi�. Po �wiecie kr��y�o tak wiele z�ych opinii o wyznawcach Ociosa. W�drownik Wickwrackrum nie mia� jasno ukszta�towanych po- gl�d�w na z�o: uwa�a�, �e gdy z�amie si� ile� zasad, to na skutek okrutnych rzezi mo�e powsta� co� dobrego. Tego popo�udnia wreszcie dojrzeli przed sob� wyspy u mor- skich wybrze�y. W�drownik by� tu zaledwie pi��dziesi�t lat te- mu. Pomimo to nie by� przygotowany, �e ujrzy co� r�wnie pi�k- nego. P�nocno-zachodnie wybrze�e by�o obszarem o naj�agod- niejszym klimacie arktycznym na �wiecie. W pe�ni lata, pod- czas nie ko�cz�cego si� dnia, polodowcowe doliny porasta�y zieleni�. B�g, wielki rze�biarz, raczy� dotkn�� tych ziem sw� r�- k�... a Jego d�uta by�y z lodu. Teraz pozosta�o�ci lodu i �niegu tworzy�y zamglone �uki zamykaj�ce widnokr�g od wschodniej strony i niewielkie sp�achcie pokrywaj�ce tu i �wdzie pobliskie wzg�rza. �niegowa pokrywa rozpuszcza�a si� przez ca�e lato, da- j�c pocz�tek ma�ym strumyczkom, kt�re ��czy�y si� w wi�ksze strugi i kaskadami sp�ywa�y w d� stromych stok�w dolin. Pra- wa cz�� W�drownika przemierza�a po�a� zalanego wod� tere- nu. Ch��d, jaki czu� w �apach, dzia�a� na niego wspaniale, nie przeszkadza�y mu nawet wiruj�ce wok� niego roje malutkich komar�w. Presfora sz�a r�wnolegle do niego, ale ponad wrzosowi- skiem. By�a ca�kiem rozmowna, dop�ki nie weszli w zakr�t do- liny, gdzie ich oczom ukaza�y si� rolnicze wioski i widniej�ce w oddali wyspy. Gdzie� tam oczekiwa� na ni� zamek Ociosa i ta- jemnicze spotkanie. Wsz�dzie by�o pe�no Skryby Ja�ueramaphana, biegaj�ce- go wok� nich w szale�czym podnieceniu. Zbiera� si� w dw�jki lub tr�jki, wyprawiaj�c figle, kt�re wywo�ywa�y �miech nawet u surowej Presfory, a nast�pnie wspina� si� na pobliskie wznie- sienia i relacjonowa� im, co widzi. On pierwszy dostrzeg� mor- ski brzeg. To podzia�a�o na niego otrze�wiaj�co. Ca�a b�azena- da by�a wystarczaj�co niebezpieczna, nawet gdyby nie znajdo- wali si� w okolicach zamieszkanych przez s�ynnych gwa�towni- k�w. Wickwrackrum zarz�dzi� przerw� i zebra� si� w jedno miej- sce, aby poprawi� poluzowane troki baga�u. Przygotowywa� si� do sp�dzenia reszty popo�udnia w rosn�cym napi�ciu. B�dzie musia� zdecydowa�, czy rzeczywi�cie chce wej�� do zamku ra- zem ze swymi nowymi przyjaci�mi. Umi�owanie przyg�d i awanturniczy duch maj� swoje granice, nawet je�li jest si� pielgrzymem. - Hej, czy s�yszycie jaki� niski d�wi�k? - zawo�a�a Presfo- ra. W�drownik nastawi� uszu. S�ycha� by�o jaki� grzmot - po- t�ny, ale jakby na granicy s�yszalno�ci. Na chwil� jego zdzi- wienie zmiesza�o si� ze strachem. Jakie� sto lat temu mia� oka- zj� by� �wiadkiem przera�aj�cego trz�sienia ziemi. D�wi�k ten wyda� mu si� znajomy, ale ziemia pod jego stopami pozostawa- �a nieruchoma. Czy pos�pny ryk nie zwiastowa� czasem obsu- wania si� ca�ych po�aci terenu i silnych strumieni wody p�yn�- cych we wszystkie strony? Przyczai� si�, kucaj�c i rozgl�daj�c si� na wszystkie strony. - To na niebie! - wskazywa� Ja�ueramaphan. Niewielki b�yszcz�cy punkt wisia� nad ich g�owami: ma�a, �wietlista strza�a. Na pr�no Wickwrackrum stara� si� odszu- ka� w umy�le wspomnienia lub chocia�by legendy, kt�re w ja- ki� spos�b pomog�yby mu wyja�ni� to, co widzia�. Rozproszy� si� kieruj�c wszystkie oczy na sun�c� wolno plam� �wiat�a. Bo- �y Ch�r I To co� musia�o znajdowa� si� kilka dobrych mil ponad nimi, a mimo to s�ysza� dziwny d�wi�k bardzo wyra�nie. Spu- �ci� wzrok, a przed przymru�onymi z b�lu oczyma zacz�y mu ta�czy� r�nokolorowe plamy. - Jest coraz ja�niejsze i g�o�niejsze! - krzykn�� Ja�uera- maphan. - My�l�, �e spadnie na tamte wzg�rza, na wybrze�u. W�drownik zebra� si� w �cis�� grup� i pu�ci� si� biegiem w kierunku zachodnim, krzycz�c co� do pozosta�ych. Podejdzie najbli�ej, jak tylko to b�dzie mo�liwe i bezpieczne, i przyjrzy si� temu zjawisku. Nie patrzy� ju� wi�cej w niebo. Obiekt �wie- ci� zbyt mocno. Sprawia�, �e w �rodku dnia wszystko wok� rzu- ca�o d�ugie cienie! Przebieg� jeszcze p� mili. Tajemnicza gwiazda wci�� by�a na niebie. Nie przypomina� sobie, aby kiedykolwiek widzia� gwiazd� spadaj�c� tak wolno, aczkolwiek te najwi�ksze powo- dowa�y straszliwe eksplozje. W rzeczywisto�ci w �yciu nie s�y- sza� �adnych opowie�ci od nikogo, kto by�by tak blisko podob- nych zjawisk. Gdy zda� sobie z tego spraw�, nieposkromiona ciekawo�� nagle gdzie� si� ulotni�a. Rozejrza� si� na wszystkie strony. Po Presforze nie by�o najmniejszego �ladu, Ja�uerama- phan kuca� obok znajduj�cego si� nieopodal g�azu. A �wiat�o by�o tak mocne, �e w miejscach, gdzie nie chro- ni�a go odzie�, Wickwrackrum czu� ogromne ciep�o. Ha�as dobie- gaj�cy z nieba przyprawia� go o b�l. W�drownik skoczy� za kra- niec skarpy, potoczy� si� w d�, stan�� niepewnie na nogach, po czym upad�, chroni�c si� za stromymi skalnymi �cianami. By� teraz zas�oni�ty, na jego cia�o pada�y ju� tylko promienie s�o�- ca. Druga strona doliny ja�nia�a wielkim blaskiem, ostre cie- nie porusza�y si� wraz z lec�cym za jego plecami obiektem. Ru- mor wci�� stanowi� seri� niskich d�wi�k�w, lecz teraz zag�usza� ju� odg�os my�li. Potykaj�c si�, W�drownik przeci�� zagajnik i nie spocz��, dop�ki nie poczu�, �e chroni go sto jard�w lasu. To zdawa�o si� wystarcza�, jednak�e nie dawa�o ochrony przed ro- sn�cym ha�asem, kt�ry wci�� narasta� i narasta�. Na szcz�cie na par� chwil straci� przytomno��. Kiedy przy- szed� do siebie, d�wi�k ju� znikn��. Jednak�e dzwonienie, ja- kie pozostawi� mu w tympanach, sprawia�o, �e nie m�g� zebra� my�li. Oszo�omiony zacz�� i��, potykaj�c si�. Wydawa�o mu si�, �e pada deszcz... tyle �e niekt�re kropelki dziwnie �wieci�y.Tu i �wdzie w ca�ym lesie pojawia�y si� ma�e p�omienie. Ukry� si� pod g�stymi koronami drzew, do chwili kiedy z g�ry przesta�y spada� kawa�ki rozpalonej ska�y. P�omienie nie zdo�a�y si� roz- przestrzeni�. Lato by�o stosunkowo wilgotne. W�drownik le�a� cicho, oczekuj�c nowego deszczu gor�cych kamieni b�d� kolejnego ha�asu. Ale nic takiego nie nast�pi�o. Wiatr poruszaj�cy koronami drzew ucich�. Zn�w s�ysza� odg�o- sy ptak�w, skwierczy i �widernik�w. Wyszed� na skraj lasu i ro- zejrza� si�. Poza ogromnymi po�aciami spalonego wrzosu wszyst- ko wygl�da�o ca�kiem zwyczajnie. Ale obszar, jaki m�g� ogarn�� wzrokiem, by� nader ograniczony. Widzia� wysokie zbocza doli- ny i kilka szczyt�w wzg�rz. Ha! Trzysta jard�w dalej, w g�rze stoku, siedzia� Skryba Jaqueramaphan. Wi�kszo�� jego cz�on- k�w przycupn�a w dziurach i nieckach, ale kilku innych pa- trzy�o w stron� miejsca, gdzie musia�a upa�� gwiazda. W�drow- nik zmru�y� oczy. Skryba na og� sprawia� wra�enie straszliwe- go bufona. Ale czasami wydawa�o si�, �e to tylko przykrywka; je�li naprawd� by� szale�cem, to obdarzonym iskierk� geniuszu. Nie jeden raz Wiek mia� okazj� widzie� go z dali, jak manipu- lowa� w parach jakim� dziwnym przyrz�dem... Podobnie by�o teraz: jego towarzysz podr�y trzyma� przed sob� d�ugi przed- miot, kt�rego cie�szy koniec kierowa� ku oku. Wickwrackrum wyczo�ga� si� z lasu, trzymaj�c si� w zwar- tej grupie i staraj�c si� jak najmniej ha�asowa�. Wspina� si� ostro�nie, omijaj�c ska�y, prze�lizguj�c si� od jednego poro- �ni�tego wrzosem pag�rka do drugiego, a� w ko�cu zbli�y� si� do stoku i zatrzyma� w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu jard�w od Ja- �ueramaphana. By� tak blisko, �e m�g� s�ysze�, jak tamten my- �li. Gdyby zbli�y� si� jeszcze bardziej, Skryba na pewno by go us�ysza�, mimo �e porusza� si� w ca�o�ci i zachowywa� najciszej, jak m�g�. - Psst! - zasygnalizowa� sw� obecno�� Wickwrackrum. Szok wywo�any zaskoczeniem sprawi�, �e pomruki i po- chrz�kiwania natychmiast usta�y. Ja�ueramaphan pospiesznie wepchn�� tajemniczy przyrz�d obserwacyjny do swego baga�u i tak�e skupi� si� w zwart� grupk�, staraj�c si� my�le� jak naj- ciszej. Przez moment wpatrywali si� w siebie nawzajem, a na- st�pnie Skryba wykona� kilka �miesznych gest�w, wskazuj�c swoje tympany na ramionach. Pos�uchaj. - Czy potrafisz porozumiewa� si� w ten spos�b? - dobieg�y go bardzo wysokie tony, przy kt�rych u�yciu nie wszyscy potra- fili rozmawia� i kt�re pozostaj� nies�yszalne dla uszu wychwy- tuj�cych tylko niskie d�wi�ki. Konwersacja za pomoc� wyso- kich ton�w mog�a by� bardzo trudna, ale gwarantowa�a mo�li- wo�� ukierunkowania strumienia mowy na wybranego rozm�w- c�, a przy tym d�wi�k rozchodzi� si� na bardzo niewielk� odle- g�o��, nikt inny wi�c nie m�g�by ich us�ysze�. W�drownik kiwn�� g�ow�. - Wysokie tony nie stanowi� problemu. - Ca�a sztuka pole- ga�a na wydobywaniu ton�w jak najczystszych, aby nie powo- dowa� nieporozumie�. - Wychyl si� za skraj zbocza, kolego pielgrzymie. Mamy tam rzecz ca�kiem now� pod s�o�cem. W�drownik podszed� kolejne trzydzie�ci jard�w w g�r�, ca- �y czas rozgl�daj�c si� na wszystkie strony. W oddali m�g� doj- rze� cie�niny, l�ni�ce w popo�udniowym s�o�cu ostrym, srebr- nym blaskiem. Za nim p�nocna strona doliny ton�a w cieniu. Wys�a� jednego cz�onka naprz�d, aby omijaj�c ma�e pag�rki wspi�� si� wy�ej i spojrza� w d� na r�wnin�, na kt�rej wyl�do- wa�a gwiazda. Bo�y Ch�r, pomy�la� sobie (bardzo cicho). Pos�a� drugiego cz�onka, aby spojrze� na nowe zjawisko pod r�nymi k�tami. Obiekt wygl�da� jak wielka chata z glinianej ceg�y, ustawiona na podp�rkach... Ale to by�a gwiazda, kt�ra spad�a z nieba: zie- mia pod ni� ja�nia�a matowym, czerwonym kolorem. Zas�ony mg�y podnosi�y si� z podmok�ego wrzosowiska rozpo�cieraj�- cego si� dooko�a. Bry�y rozkopanej ziemi le�a�y rozrzucone pro- mieni�cie wok� miejsca, gdzie sta�a. Kiwn�� g�ow� na Ja�ueramaphana. - Gdzie Presfora? Skryba wzruszy� ramionami. - Za�o�� si�, �e zosta�a w tyle. Ca�y czas staram si� j� od- szuka�... Ale czy widzisz innych �o�nierzy z zamku Ociosa? - Nie! -W�drownik spojrza� na zach�d od miejsca l�dowa- nia. Zauwa�y� ich. Byli o jak�� mil� od miejsca, w kt�rym sta�. Mieli na sobie maskuj�ce mundury i czo�gali si� na brzuchu po pofa�dowanym terenie. Dostrzeg� co najmniej trzech �o�nierzy. Pot�nie zbudowani, ka�dy z nich by� sz�stakiem. - Jak uda�o im si� dosta� tutaj tak szybko? - Spojrza� na s�o�ce. - Nie mog�o up�yn�� przecie� wi�cej ni� p� godziny, od kiedy wszystko si� zacz�o. - Maj� szcz�cie. - Jaqueramaphan podszed� do skraju zbo- cza i tak�e spojrza� w tamtym kierunku. - Za�o�� si�, �e byli ju� na sta�ym l�dzie, kiedy gwiazda spad�a. Ca�y ten obszar to terytorium Ociosa. Musz� mie� patrole. - Przycupn�� tak, �e ci w dole mogli zobaczy� ju� tylko dw�ch cz�onk�w. - To oddzia�y zasadzkowe. - Nie wydaje mi si�, �eby� by� uszcz�liwiony tym spotka- niem. Przecie� to twoi przyjaciele, pami�tasz? W�a�nie przyby- �e� tutaj, by ich odwiedzi�. Skryba ironicznie przekr�ci� g�owy. - Dobra, dobra. Nie zgrywaj si�. Na pewno od pocz�tku wie- dzia�e�, �e nie jestem zwolennikiem Ociosa. - Domy�la�em si�. - W ka�dym razie gra sko�czona. Czymkolwiek jest to, co spad�o na ziemi� dzisiejszego popo�udnia, wi�cej jest warte ni�... ni� wszystko, czego mog�em si� dowiedzie� na Ukrytej Wy- spie. - A co z Presfor�? - He, he. Obawiam si�, �e nasza szanowna towarzyszka to nie lada persona. Za�o�� si�, �e raczej nale�y do lord�w Ocio- sa, ni�by mia�a by� jedn� z ni�szych s�ug, na jak� wygl�da�a. My�l�, �e wielu jej podobnych przemyka si� obecnie przez g�- ry, szcz�liwych, �e uda�o im si� wydosta� z Republiki D�ugich Jezior. Lepiej si� schowaj, przyjacielu. Je�li nas zauwa�y, nie- chybnie wpadniemy w �apy tym �o�nierzom. W�drownik ukry� si� g��biej w wyrwach, kt�rych pe�no by- �o na wrzosowisku. Mia� znakomity widok na ca�� znajduj�c� si� za nim dolin�. Je�li do tej pory Presfor� nie pojawi�a si� w po- bli�u, zauwa�y j� na d�ugo przedtem, zanim ona dostrze�e jego. - W�drowniku! -Tak? - Jeste� pielgrzymem. Chodzisz po �wiecie... niekt�rzy wie- rz�, �e od zarania dziej�w... Jak daleko wstecz mo�esz si�gn�� pami�ci�? Ze wzgl�du na sytuacj�, w jakiej si� obaj znale�li, Wickw- rackrum poczu� si� zobowi�zany do szczerej odpowiedzi. - Tak jak si� tego spodziewasz: przypominam sobie wyda- rzenia z ostatnich kilkuset lat. Wszystko, co zdarzy�o si� wcze- �niej, mo�e by� legend�, wspomnieniami wydarze�, kt�re by� mo�e si� zdarzy�y, ale dotycz�ce ich szczeg�y mieszaj� si� i s� dosy� zagmatwane. - C�, ja nie podr�owa�em zbyt wiele, jestem dosy� nowy. Ale za to czytam. Mn�stwo czytam. Co� takiego jak dzi� jesz- cze nigdy si� nie zdarzy�o. To co�, tam w dole, kto� wykona�. Obiekt ten przyby� z tak wysoka, �e nie da si� tego zmierzy�. Czyta�e� mo�e Aramstri�uesa lub astrologa Belelele? Czy wiesz, co to mo�e by�? Wickwrackrum nie zna� tych imion. Ale naprawd� by� piel- grzymem. Zna� odleg�e ziemie, na kt�rych nikt nie m�wi� �ad- nym ze znanych mu j�zyk�w. Zna� mieszka�c�w m�rz po�u- dniowych, kt�rzy wierzyli, �e poza ich wyspami nie ma inne- go �wiata, i kt�rzy uciekli w pop�ochu ze swych �odzi, jak tyl- ko pojawi� si� na brzegu. Co wi�cej, jeden z jego obecnych cz�onk�w by� kiedy� takim wyspiarzem, i ogl�da� jego l�do- wanie. Wystawi� g�ow� na otwart� przestrze� i jeszcze raz przyjrza� si� spad�ej gwie�dzie, go�ciowi, kt�ry przyby� z miejsca tak od- leg�ego, �e nawet on nigdy tam nie by�... i zastanowi� si�, gdzie nast�pi koniec tej pielgrzymki. TRZY Dopiero po up�ywie pi�ciu godzin Tata uzna�, �e pod�o�e na tyle si� och�odzi�o, i� mo�na opu�ci� trap. Razem z Johann� zeszli ostro�nie, przeskoczyli pas paruj�cej ziemi i stan�li na kawa�ku wzgl�dnie nie naruszonego torfu. Mia�o min�� jeszcze wiele czasu, nim ziemia ca�kowicie ostygnie. Spaliny wyrzuca- ne przez dysz� by�y bardzo �czyste", w niewielkim stopniu re- agowa�y z materi� - co oznacza�o, �e pod statkiem, kilka tysi�- cy metr�w w g��b ziemi, musia�a ci�gn�� si� warstwa rozgrza- nej ska�y. Mama usiad�a na brzegu w�azu i spogl�da�a na rozci�gaj�- cy si� pod nimi teren. W d�oni �ciska�a stary pistolet Taty. - Widzisz co�? - krzykn�� do niej Tata. - Nic a nic. Jefri te� nic nie widzi w oknach. Tata obszed� cz�on �adunkowy dooko�a, dokonuj�c przegl�- du wspornik�w, na kt�rych postawiony zosta� statek, a kt�re przecie� s�u�y�y do ��czenia si� jednostek na orbicie. Co dzie- si�� metr�w zatrzymywali si�, aby ustawi� projektor d�wi�ku. To by� pomys� Johanny. Opr�cz pistoletu Taty nie mieli �adnej broni. Projektory by�y zupe�nie przypadkowym �adunkiem, wcze�niej stanowi�y wyposa�enie izDy cnorycn. uzi�Ki nieskom- plikowanemu programowi emitowa�y g�o�ny i nieprzyjemny d�wi�k na wszystkich cz�stotliwo�ciach. Mog�o to si� okaza� wystarczaj�ce do odstraszenia miejscowych zwierz�t. Johanna sz�a za ojcem, nie odrywaj�c oczu od otaczaj�cego ich krajo- brazu, czuj�c, jak ro�nie w niej strach. Wo