8944
Szczegóły |
Tytuł |
8944 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8944 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8944 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8944 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Max Mccoy
Indiana Jones i Kamie� filozoficzny
Prolog
Miasto umar�ych
Honduras Brytyjski, 21 marca 1933 roku
S�o�ce, przypominaj�ce dysk koloru p�ynnego �elaza, pojawi�o si� w szczelinie pomi�dzy dwoma ciemnymi i bezimiennymi szczytami g�r Maj�w i sk�pa�o le��c�u ich st�p, spowit� mg�� dolin� w upiornym p�cieniu. Indiana Jones patrzy�, j ak z opar�w wy�aniaj� si� kontury miasta. Zlepek przysadzistych, kredowobia�ych budynk�w otacza� imponuj�c�, czworoboczn�piramid� schodkow� i przylegaj�cy do niej akropol.
- Zaginione miasto Cozan - szepn�� Indy bardziej do siebie ni� do towarzysz�cego mu gwatemalskiego przewodnika. - Ostatnio ogl�da� je sir Richard Francis Burton w tysi�c osiemset sze��dziesi�tym si�dmym roku, a p�niej zn�w poch�on�a je d�ungla. Burton si� wydosta�, ale jego przyjacielowi, Tobiasowi, si� nie uda�o.
- To z�e miejsce - odezwa� si� Bernabe.
- Wszystkie te miejsca s� z�e - odpar� Indy.
Promienie s�o�ca prze�lizgiwa�y si� ju� ponad akropolem i pada�y na �wi�tyni� W�a stoj�c� na szczycie piramidy, ponad pow�ok� mg�y. �wiat�o przefiltrowane przez stele - pionowe p�yty kamienne zdobione hieroglifami upami�tniaj�cymi wa�ne daty i w�adc�w - malowa�o na szczycie schod�w z boku piramidy falisty wz�r, �udz�co przypominaj�cy w�a, kt�ry zaczyna zsuwa� si� po Wielkich Schodach ku �wi�tej Studni. Zgodnie z legend�, gdy w�� dotrze do podstawy piramidy, zostanie wyjawiona kryj�wka bogini �mierci.
- Chod� - powiedzia� Indy, przedar� si� przez resztki poszycia d�ungli i wkroczy� na teren miasta. - Pozosta�o nam dziesi��, mo�e
7
dwana�cie minut do chwili, gdy w�� dotrze do podn�a piramidy. Pospiesz si�.
Bernabe pod��y� za nim niech�tnie. �a�owa�, �e przyj�� od tego gringo pieni�dze za doprowadzenie go do zakazanego miasta swoich przodk�w; �a�owa�, �e nie pozosta� w wiosce ze swoj� �on� o pyzatej twarzy i z tr�jk� dzieci. Ciarki przesz�y mu po plecach na my�l, �e mo�e ich ju� nigdy wi�cej nie zobaczy�.
- Se�or! - zawo�a�. - Czy nie zapomnia� pan o naszej umowie, �e nie b�d� schodzi� pod ziemi�...
Nawet je�li Indy go us�ysza�, nie da� tego po sobie pozna�.
Aby dotrze� do tej zapomnianej doliny, przez dwa tygodnie w�drowali przez g�st� d�ungl� po sacbobie, staro�ytnych drogach Maj�w brukowanych bia�ymi kamieniami. Wcze�niej Indy sp�dzi� wiele miesi�cy prowadz�c badania naukowe i wyda� poka�n� kwot� z pieni�dzy muzeum na �ap�wki dla archiwist�w i latynoameryka�skich urz�dnik�w. Teraz pozosta�o mu zaledwie kilka minut. Nie by�o czasu, �eby dzia�a� zgodnie z jakimkolwiek planem. Nale�a�o po prostu i�� tam i mie� nadziej�, �e si� uda... albo czeka� trzydzie�ci trzy lata na przesilenie wiosenne w 1966 roku.
Gdy szli spiesznie Ulic� Umar�ych, g��wn� arteri� miasta, Indy pomy�la� o tysi�cach ludzi, kt�rzy �yli i umierali w tych ponurych, kamiennych budynkach; zak�adali rodziny, czcili swoich bog�w w cieniu piramidy i patrzyli, jak ich krew sp�ywa z kamiennego o�tarza na jej szczycie. Trzykrotnie w ci�gu ka�dego stulecia widzieli, jak b�g-w�� schodzi po schodach piramidy, tak jak on obserwowa� to teraz. A� pewnego dnia przepadli. Ca�a cywilizacja po prostu znikn�a, a pozosta�y jedynie... duchy?
Indy zatrzyma� si�.
Na �cianach piramidy, na dachach innych budynk�w i na dziedzi�cu co� si� porusza�o. S�ycha� by�o szepty i ciche pomrukiwania, a od czasu do czasu poranne powietrze przeszywa� pisk przypominaj �cy szczekni�cie jaguara. W�� pokona� jedn� trzeci� d�ugo�ci schod�w piramidy i miasto o�y�o ponownie.
Bernabe dogoni� Indy'ego i prze�egna� si�.
- Dusze moich przodk�w - powiedzia� z czci�. Indy roze�mia� si�. Wyja�nienie by�o proste.
- O ile twoi przodkowie to ma�py - stwierdzi�, przedzieraj�c si� dalej. - To tylko wyjce.
- Ma�py-wyjce to jeszcze gorzej - odpar� Bernabe. - One s� bogami pisma i stra�nikami bram �wiata podziemnego. Dusze naszych kap�an�w powracaj� pod postaci� wyjc�w.
Wyszli z d�ungli na szerokie, kamienne p�yty dziedzi�ca. Ma�py wycofa�y si�, zerkaj�c za siebie, obna�aj�c k�y i wydaj�c ostrzegawcze piski. Po chwili nie by�o ju� ani jednej wyjca.
- Nie s� zbyt odwa�ne - stwierdzi� z pogard� Indy.
Bez ostrze�enia jedna z ma�p skoczy�a z drzewa i zatopi�a z�by w szyi Bernabe. Przewodnik wrzasn�� z przera�enia i odwr�ci� si� zamaszy�cie, na pr�no usi�uj�c str�ci� z plec�w srebrzystego potwora. Ma�pa odrzuci�a g�ow� do ty�u i zawy�a ponuro, obna�aj�c zakrwawione k�y.
Bernabe by� tak przera�ony, �e nie m�g� wykrztusi� s�owa, ale jego oczy b�agalnie patrzy�y na Indy'ego.
- Nie ruszaj si� - rozkaza� Indy. Jednym ruchem rozwin�� sw�j bat i trzasn�� nim. Ko�c�wka, z odbijaj�cym si� echem pla�ni�ciem, przeci�a powietrze w pobli�u g�owy ma�py i zwierz� spad�o z plec�w m�czyzny, oszo�omione, ale nietkni�te.
Bernabe chwyci� si� za krwawi�c� szyj�.
- To tylko zadrapanie - zapewni� go Indy.
Przewodnik zwr�ci� si� do ma�py znikaj�cej w koronach drzew:
- Dziadku, to jego powiniene� by� ugry��. To on ci� obrazi�. Jones spojrza� ponownie na piramid�.
W�� pokona� po�ow� d�ugo�ci schod�w.
Indy przykl�kn�� na kamiennej p�ycie i spojrza� wzd�u� wyci�gni�tej r�ki, usi�uj�c wyobrazi� sobie dalsz� drog� w�a do podstawy piramidy. Ku kt�remu z pi�ciu wej�� pod��a? Wszystkie wygl�da�y identycznie, ale tylko j edno z nich wiod�o do �wi�tej Studni. Pozosta�ych nale�a�o si� strzec.
- Denerwuj�ce jest to -powiedzia� Indy, bardziej do siebieni� do Bernabe - �e nie mo�na czeka�, a� cie� dotrze na sam d�, bo wtedy b�dzie za p�no, bogini ju� zostanie odkryta. - Podrapa� si� po pokrytej zarostem brodzie. - I nie mo�na liczy� na to, �e wybierze to samo wej�cie, kt�re ju� kiedy� wykorzysta�, poniewa� za ka�dym razem to si� zmienia.
Z obserwacji wynika�o, �e zsuwaj�cy si� w�� zd��a prosto do �rodkowego wej�cia. Jednak, gdy Indy przyjrza� si� przez chwil� uwa�nie, odkry�, i� zbacza on ku p�nocy. To musia�o by� kt�re� z dw�ch wej�� po prawej stronie. Pozostawa�o przynajmniej pi��dziesi�t procent szansy.
Indy zdj�� wa��cy prawie trzydzie�ci kilogram�w plecak, kt�ry ni�s� przez ostatnie trzy dni. Odwi�za� klap�, wyj�� stupi��dzie-si�ciometrowy zw�j liny i przewiesi� go sobie przez rami�, oraz odnalaz� lamp� karbidow�. Potrz�sn�� ni�, �eby si� upewni�, czy jest wype�niona paliwem i wod�, po czym kilka razy potar� krzesiwo. Lampa nie chcia�a si� zapali�. - Do licha - zakl�� pod nosem -dlaczego nie wzi��em lampy na bateri�? - Odetchn�� g��boko, rozlu�ni� si� i spr�bowa� jeszcze raz, tym razem pocieraj�c krzesiwo powoli i dok�adnie. Palnik zap�on�� jasnym p�omieniem.
Indy u�miechn�� si�.
- Chc� teraz swoj� premi� - powiedzia� Bernabe.
- O nie - odpar� Indy. - Dostaniesz premi� dopiero, gdy st�d wyjd�. Nie wcze�niej. - Wyraz twarzy przewodnika �wiadczy�
0 tym, �e straci� on nadziej� na dodatkowe wynagrodzenie.
Jones po�o�y� palec na piersi Bernabe.
- Poczekaj tutaj. Miej oczy i uszy otwarte - wydaje mi si�, �e od wczorajszego popo�udnia kto� nas �ledzi. I licz na to, �e wyjd�, bo je�li nie, to powiem twoim przodkom w podziemnym �wiecie, jak �le traktowa�e� ich ma�py.
Indy odwr�ci� si� w stron� piramidy.
- Senor, niech pan poczeka - odezwa� si� Bernabe, ponuro przygl�daj�c si� pi�ciu portalom. -Nie wolno panu wej�� do �wi�tej Studni. To bardzo z�e. Wisi nad ni� przekle�stwo.
- Zawsze jest jakie� przekle�stwo.
Jones spojrza� na zegarek i ponownie przeni�s� wzrok na w�a. Gad pokona� ju� nieco ponad po�ow� drogi w d�, mniej wi�cej sze��dziesi�t procent, co znaczy�o, �e pozosta�o pi��, mo�e sze�� minut.
Indy poprawi� filcowy kapelusz, obci�gn�� sk�rzan� kurtk�
1 wybra� drugi portal po prawej. Po chwili spowi�y go ciemno�ci. Korytarz by� zimny i wilgotny, a powietrze ci�kie od zapachu saletry. Pod�oga chyli�a si� stromym ukosem w d�. Szed� najszybciej jak m�g�, r�k� �ci�gaj�c paj�czyny z twarzy. W �wietle lampy karbidowej dostrzega�, �e korytarz jest solidnie wykonany. Gdyby kto� chcia� wetkn�� ostrze no�a pomi�dzy kamienne bloki, musia�by si� nie�le natrudzi�. Na �cianach nie by�o hiero-glif�w ani dekoracji, jedynie pod�og� pokrywa� dziwny, jasnozielony mech.
Indy zd��y� wej�� na jakie� dziesi�� metr�w w g��b korytarza, gdy jego prawa stopa osun�a si� i wyl�dowa� na siedzeniu. Wsta�,
10
wykona� kilka dalszych, ostro�nych krok�w, zn�w si� omskn�� i zda� sobie spraw�, �e mech na pod�odze korytarza sta� si� �liski j ak l�d. Odwr�ci� si�, usi�uj �c wej �� z powrotem pod g�r�, ale nadaremnie. Zsuwa� si� w d� korytarza. Usi�owa� zaprze� si� r�kami, jednak nie zdo�a� si�gn�� obydwu �cian naraz. Pomy�la� o bacie, ale ten mia� jedynie trzy metry d�ugo�ci. Lina by�a wystarczaj�co d�uga, lecz jak j� wyrzuci� na zewn�trz?
Bernabe sta� u st�p piramidy i przypatrywa� si� z przera�eniem w�owi �wiat�a i cienia. Gad zszed� ju� na tyle nisko, �e by�o wida� wyra�nie, i� zd��a w stron� najdalszego portalu z prawej strony - nie tego, kt�ry wybra� Indy. W stron� wej�cia wybranego przez Indy'ego zmierza� ogon tej najwi�kszej anakondy, jak� Bernabe kiedykolwiek widzia�.
Indy patrzy�, jak kamienne bloki �cian coraz szybciej przesuwaj� mu si� przed oczami. Przekr�ci� si� na lewy bok i usi�owa� chwyci� �cian� palcami, jednak uda�o mu si� jedynie z�ama� paznokie�, a� zakl��. Nabiera� rozp�du i wiedzia�, �e niezale�nie od tego, dok�d wiedzie ten korytarz, nie czeka go tam nic dobrego. Przypuszczenia te potwierdzi�y si�, gdy spojrza� ponad czubkami but�w. W migotliwym �wietle lampy karbidowej zobaczy�, i� korytarz ko�czy si� czelu�ci�, a �ciany s� tak dopasowane, �e gdyby kto� chcia� wetkn�� pomi�dzy kamienne bloki ostrze no�a...
- Ostrze no�a! - wykrzykn�� Indy.
W okamgnieniu wyci�gn�� n� my�liwski i ci�gn�� jego ostrzem po �cianie, zostawiaj�c za sob� snopy iskier. Ko�c�wka no�a natrafi�a na szczelin�, znieruchomia�a na chwil� i zacz�a dalej sun�� po murze. Pozosta�y jedynie dwa bloki. Indy przekr�ci� n�, �eby uzyska� lepszy k�t nachylenia. Ostrze wesz�o mocno w szczelin�, lecz nagle jego ko�c�wka u�ama�a si� i Indy zn�w zacz�� si� ze�lizgiwa�.
- Do trzech razy sztuka - sapn��.
Wepchn�� z�amane ostrze w ostatni� szczelin� z si�� godn� Her-kulesa. N� utkn�� w niej i Indy zatrzyma� si� gwa�townie, a jego stopy zawis�y nad czelu�ci�.
Ostro�nie, pos�uguj�c si� jedn� d�oni�, a drug� trzymaj�c si� swej ostatniej deski ratunku, Indy wbi� n� g��boko w szczelin� kolb� rewolweru. Nast�pnie kilkakrotnie owin�� lin� wok� r�koje�ci i ostro�nie opu�ci� siew d�, �eby zajrze� do czelu�ci. Lampa dawa�a zbyt ma�o �wiat�a, by m�c dojrze� dno. W dole s�ycha�
11
by�o plusk wody. Indy splun�� i policzy� sekundy, jakie up�yn�y zanim us�ysza� odg�os chlapni�cia. Dziura mia�a ponad trzydzie�ci metr�w g��boko�ci.
Korytarz dobieg� ko�ca, ale w �wietle lampy ukaza� si� otw�r w lewej �cianie czelu�ci, jakie� siedem metr�w ni�ej. Indy mocno pochwyci� lin� i zacz�� si� po niej spuszcza�. Gdy ju� znalaz� si� na wysoko�ci dziury, odepchn�� si� nogami i rozko�ysa� jak wahad�o. Przy drugiej pr�bie uda�o mu si� pochwyci� skraj otworu i wci�gn�� cia�o do �rodka. By� to kr�tki, boczny tunel, kt�ry prowadzi� do nast�pnego korytarza biegn�cego na osi wsch�d--zach�d.
Indy wyt�umaczy� sobie, �e najprawdopodobniej pi�� wej�� jest ze sob� po��czonych w zmy�lny i makabryczny zarazem system, wykorzystuj�cy zasady hydrauliki i wysoko�� poziomu miejscowych w�d gruntowych do okre�lenia, kt�rym korytarzem daje si� przej��.
Spojrza� na zegarek. Zosta�o niewiele czasu.
Ten korytarz te� prowadzi� ukosem w d�, ale nie by� tak stromy, jak poprzedni, a poza tym nie by�o w nim �mierciono�nego mchu. Indy rozwin�� kilka metr�w liny, nadal przytwierdzonej do r�koje�ci no�a, nast�pnie przepali� j�i okr�ci� sobie to, co pozosta�o, wok� ramienia. Wci�� sta� obok czelu�ci, gdy us�ysza�, jak co� lub kto� spada, a kilka sekund p�niej w dole rozleg�o si� g�o�ne plu�ni�cie.
- Bernabe? - zawo�a�.
Imi� odbi�o si� echem od �cian przepa�ci.
Indy by� zdziwiony. Gdyby to Bernabe spada�, z pewno�ci� us�ysza�by wo�anie o pomoc lub krzyk przera�enia. Wzruszy� ramionami. Mo�e to kt�ra� z tych piekielnych ma�p?
Ruszy� przed siebie.
Korytarz si� zw�a�, prowadzi� dalej w d� i robi� si� jeszcze cia�niej szy.
Wkr�tce Indy musia� i�� pochylony, a nast�pnie posuwa� si� na d�oniach i kolanach. W miar� jak korytarz si� kurczy�, stawa� si� r�wnie� coraz bardziej wilgotny, a� w ko�cu Indy brn�� poprzez kilkunastocentymetrow� warstw� cuchn�cej wody. P�niej breja podchodzi�a mu a� pod brod�.
W ko�cu Indy zrozumia�, jak g��boko zaszed�. Dotar� do poziomu wody gruntowej w czelu�ci, a jednocze�nie do poziomu wody w �wi�tej Studni.
12
Czo�ga� si� niezgrabnie, podpieraj�c jedn� r�k�, poniewa� w drugiej wysoko trzyma� lamp�, �eby ochroni� j� przed wod�. W ko�cu korytarz zacz�� zn�w pi�� si� w g�r� i Indy si� u�miechn��. Spojrza� na swoje d�onie i zauwa�y�, �e pokryte s� ciemnymi plamami. Spr�bowa� je zetrze�, ale okaza�o si�, �e mocno trzymaj� si� sk�ry.
W wodzie roi�o si� od pijawek.
Oderwa� od twarzy i r�k tyle z nich ile zdo�a�, a z reszt� postanowi� rozprawi� si� p�niej. Zosta�y tylko dwie minuty. Gdy korytarz sta� si� wystarczaj�co szeroki, Indy rzuci� si� biegiem. Na d�wi�k jego krok�w z nisz w sklepieniu spad�y po kolei trzy p�tonowe g�azy. Uderzy�y o pod�og� w miejscu, gdzie przed chwil� znajdowa� si� Indy. Odg�os grzmotu zawibrowa� mu g��boko w �o��dku. Gdy spad� ostatni g�az, Indy rzuci� si� przed siebie.
Korytarz si� sko�czy� i Indy zahamowa� z trudem na skraju �wi�tej Studni - wapiennej niecki powsta�ej w dawnym zag��bieniu geologicznym. Mimo �e sklepienie groty by�o ciemne, woda b�yszcza�a bladoniebiesko, najwyra�niej od odbijanego �wiat�a s�onecznego. W tym s�abym �wietle Indy dostrzeg�, �e na skraju wody znajduj� si� du�e ilo�ci czego�, co wygl�da jak bia�e sterty kul i patyk�w.
Gdy Indy podszed� bli�ej, z trwog� zda� sobie spraw�, �e te kule i patyki to ludzkie ko�ci. Przykl�kn�� obok pary szkielet�w.
Jeden z nich by� po��k�ym ko��cem kobiety, s�dz�c po zdobi�cej go bi�uterii, niew�tpliwie stanowi�cej w�asno�� ksi�niczki lub ma��onki kr�lewskiej. Naszyjnik z obsydianu oraz jadeitowe bransolety na nadgarstki i kostki n�g le�a�y po�r�d porozrzucanych ko�ci. By�y tam te� dziesi�tki ma�ych dzwoneczk�w wykonanych ze stopu miedzi i z�ota, kt�re mia�y usuni�te serca - w ten spos�b stawa�y si� �martwe" i mog�y towarzyszy� ksi�niczce w podr�y do �wiata podziemnego. Indy podni�s� jedn� z delikatnych ko�ci promieniowych.
- Mia�a� delikatne nadgarstki, ksi�niczko.
S�dz�c po post�puj�cym procesie mineralizacji, Indy doszed� do wniosku, �e szkielet liczy co najmniej osiemset, a mo�e tysi�c lat. Jak zauwa�y�, wszystkie �lady by�y typowe dla ofiar sk�adanych przez Maj�w w p�nym okresie klasycznym, poza dwiema rzeczami: nienaruszon� czaszk� oraz zmia�d�on� klatk� piersiow�. Zgodnie z tradycyjn� ceremoni�, powinno by� na odwr�t, gdy�
13
kap�ani systematycznie uderzali w g�ow� ofiary, a nast�pnie rzucali j� bogowi studni.
Drugi szkielet mia� o wiele ja�niejsz� barw�.
Nale�a� do m�czyzny odzianego w modny w czasach wiktoria�skich str�j, kt�ry teraz zamieni� si� w szmaty. Indy dostrzeg�, �e �mier� zaskoczy�a m�czyzn� w chwili gdy okrada� ksi�niczk�, gdy� cz�� jej klejnot�w zd��y� wepchn�� do poszarpanych kieszeni surduta. Tak jak w przypadku innych szkielet�w, klatka piersiowa trupa zosta�a zmia�d�ona. Przy ko�ciach prawej r�ki le�a� stary rewolwer. Indy podni�s� bro� i obejrza� b�benek. W �adnej z sze�ciu kom�r nie znalaz� naboju.
- To Tobias - stwierdzi�. - Co mog�o by� przyczyn� tego wszystkiego?
Wok� studni pi�trzy�y si� dziesi�tki szkielet�w, a zapewne jeszcze wi�cej le�a�o ich w wodzie, ale �aden nie m�g� m�wi�. Jednak�e wi�kszo�� z nich zgromadzono w pobli�u miejsca, w kt�rym sta� Indy, mimo �e obok nie by�o o�tarza ani niczego podobnego.
Woda stawa�a si� zdecydowanie ja�niejsza. Indy spojrza� na zegarek. Ju� czas. W�� w tej chwili powinien dotrze� do podstawy piramidy. Indy poczu� narastaj�ce zagro�enie, rzuci� zardzewia�� i bezu�yteczn� bro�, i z kabury u swego boku wyci�gn�� w�asny rewolwer kalibru 0.38.
Ze sklepienia groty sp�yn�� nagle snop �wiat�a i zaczynaj�c od najdalszego zak�tka, zacz�� przesuwa� si� po powierzchni wody. Woda by�a tak przejrzysta, a �wiat�o tak intensywne, �e Indy widzia� ko�ci i klejnoty l�ni�ce na piaszczystym dnie.
Promie� przesuwa� si� r�wnomiernie ku Indy'emu.
Wci�� �ciskaj�c rewolwer, Indy zrobi� unik, �eby �wiat�o go omin�o. Promie� pad� na �cian� poza nim, o�wietlaj�c skryt� dotychczas w ciemno�ci czaszk� z czystego kryszta�u, umieszczon� na o�tarzu w niszy. Promienie rozszczepionego �wiat�a wystrzeli�y z oczodo��w i z ust czaszki, �wiec�c tak jasno, �e Indy zanikn�� oczy, by ochroni� je przed blaskiem.
Nagle �wiat�o znik�o.
Mrok rozprasza�a jedynie karbidowa lampa Indy'ego.
Indy wsun�� bro� do kabury i st�paj�c ostro�nie po�r�d stert ko�ci, podszed� do o�tarza i przykucn�� przed czaszk�. Mia�a naturaln� wielko�� i kszta�t, i dzi�ki upodobaniu dawno zmar�ego artysty do detalu, ��cznie z �ukami jarzmowymi ko�ci policzkowych
14
i z ruchom� doln� szcz�k� z idealnym garniturem z�b�w, zatrwa�aj�co przypomina�a prawdziw�. Indy pozna� dzi�ki �ukom brwiowym, �e by�a to czaszka kobiety.
Obejrza� dok�adnie o�tarz w poszukiwaniu pu�apek i zadowolony z ich braku, uni�s� czaszk� w obydwu d�oniach.
Nic si� nie sta�o.
- To si� wydaje zbyt �atwe - stwierdzi�.
- Rzeczywi�cie, doktorze Jones.
Indy spojrza� ostro�nie przez rami�. Wysoki, �ysy m�czyzna w br�zowym, faszystowskim mundurze i krawacie celowa� mu w plecy z automatycznego mauzera. Przez ko�cisty czubek g�owy m�czyzny bieg�a ostra czerwona blizna. Jego mundur by� umaza-ny b�otem. W drugiej d�oni trzyma� lamp� naftow�. Po jednej stronie jego �ysej g�owy wisia�a pijawka. U�miechn�� si�, ukazuj�c g�rny siekacz wykonany ze z�ota.
Za �ysym m�czyzn� sta� jaki� zbir ubrany w szary mundur z czarnymi obszyciami i trzyma� muszk� sztucera na przera�onym Bernabe. U st�p zbira sta�a druga lampa.
�ysy postawi� lamp� na ziemi i wyj�� rewolwer z kabury In-dy'ego oraz wyci�gn�� mu bat zza paska. Wrzuci� bro� do wody. Bat odrzuci� o kilka metr�w.
Nast�pnie chwyci� Kryszta�ow� Czaszk�.
- Ach, oto bezimienna bogini �mierci, tak pradawna, �e granice naszej wyobra�ni nie si�gaj� tych czas�w. C� za wspania�y kunszt. Niech pan zauwa�y szczeg�y anatomiczne, doktorze Jones. Ta dama zupe�nie nie przypomina innych obiekt�w stworzonych przez Maj�w. Nie mieli wyczucia mimetyki. - Zajrza� z namaszczeniem do wn�trza czaszki. -Nie, to jest dzie�o dawniejszej, nieznanej cywilizacji, o zdolno�ciach znacznie przerastaj�cych mo�liwo�ci Maj�w, a tak�e, o�miel� si� stwierdzi�, nasze w�asne.
- Kimkolwiek j este� - odezwa� si� Indy - przesadnie wierzysz w bajki.
- Prosz� mi wybaczy� - odpar� �ysy. - O czym to ja my�la�em? W tym podnieceniu zapomnia�em, �e nie zostali�my sobie oficjalnie przedstawieni. Leonardo Sarducci, do pa�skich us�ug. -Nie opuszczaj�c broni stan�� na baczno�� i stukn�� obcasami. -By�oby brakiem rozs�dku, gdybym wyjawi� panu wi�cej.
- Nie mog� powiedzie�, i� ciesz� si� z tego spotkania - powiedzia� Indy, nie spuszczaj�c wzroku z lufy mauzera.
15
- Och, ale ja si� ciesz� ze spotkania z panem - stwierdzi� Sar-ducci. Z zainteresowaniem �ledzi�em zmienne losy pa�skiej kariery. W tej chwili pracuje pan na Uniwersytecie Princeton, je�li si� nie myl�?
Indy przytakn��.
- Jeden z najlepszych uniwersytet�w! To wspaniale - stwierdzi� Sarducci. - W ko�cu darz� pana szacunkiem, na kt�ry tak bardzo pan zas�uguje. Jaka szkoda, �e tak niewiele panu zosta�o czasu, �eby si� nim nacieszy�. I mo�e pan szydzi� z bajek, je�li pan chce, doktorze Jones, ale ta czaszka... w niej tkwi sekret wieczno�ci. By�oby przest�pstwem, gdybym pozwoli� panu j� zatrzyma�.
Sarducci wsun�� czaszk� do p��ciennej torby i ostentacyjnie zaci�gn�� troki, jakby chcia� zako�czy� ca�e przedstawienie.
- Czarna magia, co? S�dzi�em, �e te vz&ct?j sko�czy�y si� wraz z odej�ciem Paracelsusa - zadrwi� Indy. - Skoro jeste� taki m�dry, a ja taki g�upi, to powiedz mi, dlaczego nie mog�e� tutaj dotrze� bez �ledzenia mnie?
- To by�o... Jak to si� m�wi?... Dogodne. - Sarducci odrzuci� g�ow� do ty�u i roze�mia� si�, a odg�os j ego �miechu odbi� si� echem od �cian groty. Nast�pnie si�gn�� r�k� i oderwa� pijawk� od swej �ysej glacy. Pozosta�a po niej brzydka, czerwona rana. Pstrykni�ciem palc�w str�ci� paso�yta na ziemi�, a nast�pnie wgni�t� go w b�oto czubkiem buta. - R�wnie dogodna b�dzie teraz pana �mier� - powiedzia�. - Marco, zastrzel ich obydwu, ale poczekaj a� si� oddal� - odg�os wystrza�u w tak niewielkim pomieszczeniu jest niew�tpliwie szkodliwy dla s�uchu. Mam racj�?
Sarducci, z lamp� w r�ce i z torb� zawieraj�c� czaszk� przewieszon� przez rami�, przystan�� u wej�cia do korytarza.
- W co pan wierzy, doktorze Jones? - spyta�. - Wierzy pan w �ycie po�miertne, w to, �e �mier� jest jedynie przej�ciem, czy te� wierzy pan, tak jak ja, �e �mier� jest ko�cem ostatecznym, a jedynym sposobem, aby j� przechytrzy�, jest �y� wiecznie?
- Zgadnij - odpar� Indy. Sarducci zachichota�.
- Niejako Amerykanin zapewne wierzy pan w �ycie po�miertne, tak j ak uczono pana w szk�ce niedzielnej, prawda? Ot� za chwil� zostanie pan poddany decyduj�cemu sprawdzianowi w tej kwestii! B�d� o panu my�la� w przysz�ych stuleciach, ciesz�c si� wszystkim, co �ycie i w�adza maj� do zaoferowania, a pan zamieni si� w py�.
16
Zasalutowa� Indy'emu z przesad�.
- Arrivederci, doktorze Jones! Sarducci znikn��.
- Tam - rozkaza� Marco, wskazuj�c luf� sztucera. Bernabe podszed� z podniesionymi wysoko r�kami i markotny stan�� obok Indy'ego.
- Czy nie mogliby�my o tym porozmawia�? - spyta� Indy.
- Zamknij si�! - szczekn�� Marco.
- Naprawd� nie ma powodu, �eby si� z�o�ci� - powiedzia� Indy, kieruj �c ku Marco wn�trze d�oni i posuwaj �c si� lekko w j ego stron�.
- St�j! - wrzasn�� Marco i pos�a� seri� w b�oto u st�p Indy'e-go. Huk sprawi�, �e ze sklepienia posypa� si� py�. - Obydwaj na kolana. R�ce za g�ow�. Ju�.
Bernabe pad� na kolana. Indy zacz�� si� cofa� z przera�on� min�.
- Na �wi�tego Patryka...
Za zbirem, na skraju kr�gu �wiat�a padaj�cego z lampy, Indy dostrzeg�, jak co� du�ego i zielonego wy�lizguje si� z wody.
- ...mo�e ci� zainteresuje...
Marco przy�o�y� sztucer do ramienia i naprowadzi� celownik na punkt mi�dzy oczami Indy'ego. Tch�rz, pomy�la�. Jego palce zacz�y naciska� na spust.
- ...�e tu� za tob�jest najwi�kszy, przekl�ty w��, jakiego kiedykolwiek widzia�em.
Marco spojrza� za siebie, a lufa sztucera zadr�a�a. Przygl�da�a mu si� co najmniej dziesi�ciometrowa anakonda z rozwart� paszcz�, z kt�rej wysuwa� si� rozwidlony j�zyk. Rz�dy z�b�w l�ni�y w �wietle lampy. Zielone, mleczne oczy przepe�nia� gadzi spok�j. Na jej g�owie widnia�y blizny po pociskach i rany po k�uciu no�em.
Marco wrzasn��. Spr�bowa� wymierzy� sztucer w w�a, ale anakonda by�a zbyt szybka. W nieca�� sekund� pokona�a dziel�c� ich odleg�o��, odpychaj �c spadaj �c� na ni� luf� sztucera. Trzy strza�y posz�y bez szkody w b�oto, a w�� zatopi� k�y w lewym udzie m�czyzny. Teraz, gdy anakonda ju� go chwyci�a, zacz�a go obraca�, owijaj�c mu si� wok� torsu.
- Nie cierpi� w�y - stwierdzi� Indy. Na czo�o wyst�pi� mu pot, wargi zacz�y dr�e� i r�ce si� trz�s�y.
Marco zabrak�o powietrza i przesta� wrzeszcze�. Przy ka�dym jego wydechu w�� zacie�nia� u�cisk i p�uca nie by�y w stanie spro-
2-Indiana... 1 7
sta� stalowemu u�ciskowi anakondy. Twarz Marco sta�a si� purpurowa i wykrzywi� j� b�agalny grymas. Sztucer, kt�ry wci�� trzyma� w d�oni, p�k�, gdy w�� wzmocni� u�cisk. Z k�cika ust ofiary pop�yn�a stru�ka krwi. Indy odwr�ci� si�.
- Szefie - odezwa� si� prosz�co Bernabe. - Czy nic nie mo�emy zrobi�?
- On ju� nie �yje - odpar� Indy.
Anakonda otworzy�a szeroko szcz�ki i poch�on�a g�ow� i ramiona znieruchomia�ego Marco. Dzi�ki pow�oce �liny cia�o wsuwa�o si� coraz dalej, a gdy pozosta�y jedynie buty, w�� znikn�� w studni.
- Ocali�a nam �ycie - powiedzia� Bernabe. -1 odesz�a.
- P�ki co - stwierdzi� Indy. Otar� twarz r�kawem i stara� si� spowolni� oddech. - Ale wr�ci po nas. Je�li jej nie zabijemy, ami-go, wyko�czy nas, zanim dotrzemy do po�owy korytarza.
- Ale jak? - spyta� Bernabe. - Nie mamy broni...
Indy zgasi� p�omie� lampy karbidowej i potrz�sn�� ni�, �eby si� upewni�, �e jest w niej du�o paliwa. Nast�pnie o p� obrotu poluzowa� �rub� zbiornika paliwa u jej podstawy.
- Znam ludzi, kt�rzy za pomoc� tego �owi� ryby - powiedzia� Indy, staraj�c si� kontrolowa� g�os. - Eksploduje przy zetkni�ciu z wod�. Mam nadziej�, �e zadzia�a tak samo w przypadku...
Bernabe wskaza� co�.
Zielono��ta g�owa anakondy zbli�a�a si� do powierzchni. Pozbawiona balastu porusza�a si� szybko.
- We� lamp� naftow� - powiedzia� Indy. - Nie upu�� jej. Jak tylko to rzuc�, biegnij w stron� korytarza.
Bernabe podni�s� lamp�.
Gdy anakonda znajdowa�a si� ju� niedaleko, Jones cisn�� kar-bid�wk� do wody. Szybko zaton�a, a ze zbiornika wydoby� si� r�j szarych b�belk�w. Indy rzuci� si� w stron� korytarza, chwytaj�c sw�j bat z miejsca, w kt�re cisn�� go Sarducci.
Eksplozja by�a og�uszaj�ca i o�wietli�a wn�trze groty upiornym, r�owym �wiat�em. Kawa�ki mi�sa i skrawki zielonej, c�t-kowanej na czarno sk�ry unios�y si� na gejzerze wody, a po nich pojawi�o si� z�otawe, rozszczepione oko wielko�ci grejpfruta. W g��binie studni wykwit�a ciemna plama.
Indy, skulony w wej�ciu do korytarza, zm�wi� po cichu modlitw� dzi�kczynn�. Za nim Bernabe uczyni� znak krzy�a. Indy
18
zamkn�� oczy i opar� g�ow� na ch�odnym kamieniu, zbieraj�c si�y, �eby wspi�� si� w g�r� korytarza.
- Bernabe - powiedzia�, wyci�gaj�c portfel. - Teraz mog� ci wyp�aci� premi�.
Gdy Indy i Bernabe wy�onili si� z podstawy piramidy, mg�a spowijaj�ca wcze�niej zaginione miasto Cozan wyparowa�a. �wiat�o s�oneczne odbijaj�ce si� od kredowobia�ych �cian porazi�o im wzrok. Indy zakry� twarz d�oni� i czeka�, a� j ego �renice przywykn� do jasno�ci. Gdy ju� widzia� wyra�nie, zacz�� �ciera� z ubrania kurz i paj�czyny.
- Niech pan pos�ucha - powiedzia� Bernabe. Indy przesta� czy�ci� ubranie.
Z po�udnia nadci�gn�� g�uchy �oskot.
- Co to jest? - spyta� Bernabe. D�wi�k sta� si� g�o�niejszy.
- Ryk motoru - stwierdzi� Indy. - To samolot.
Gard�owy pomruk dw�ch o�miusetkonnych silnik�w wype�ni� niebo. W ko�cu Indy pochwyci� wzrokiem co� bia�ego, migaj�cego za drzewami na po�udniu, w kierunku rzeki.
- Patrz! - wskaza�.
Samolot wy�oni� si� nad miastem, a rzucany przez niego cie� skry� �wi�tyni�. L�ni�ca, bia�a maszyna nie przypomina�a Indy'e-mu niczego, co by widzia� kiedykolwiek wcze�niej. Jej dominuj�c� cech� by�o ogromne skrzyd�o w kszta�cie bumerangu, z podwieszonymi pod nim dwoma kad�ubami. W boku ka�dego z kad�ub�w widnia� rz�d okr�g�ych iluminator�w, a z dziob�w obydwu kabin wystawa�y wie�yczki strzelnicze karabin�w maszynowych. Szeroki ogon wspiera�y pod�u�nice ci�gn�ce si� od ko�ca ka�dego z kad�ub�w, a stery ozdobiono herbem przedstawiaj�cym trzy czerwone gwiazdy na bia�ym polu z zielonym otokiem.
Okre�lenie �lataj �ca ��d�" nie oddawa�o rzeczywisto�ci. To wygl�da�o jak gigantyczny powietrzny katamaran. Wed�ug oceny In-dy'ego rozpi�to�� skrzyde� samolotu by�a bliska d�ugo�ci boiska do pi�ki no�nej. Dwa masywne silniki zainstalowano ty�em do siebie nad �rodkow� cz�ci� skrzyd�a, na przypominaj �cym tr�jn�g wsporniku. Jedno trzy�opatkowe �mig�o pcha�o, a drugie ci�gn�o maszyn�. Poprzez prostok�tne okna kokpitu wystaj�cego po�rodku skrzyd�a Indy dostrzeg� pilota i nawigatora, ubranych w takie same szare
19
mundury z czarnymi obszyciami, jaki nosi� Marco. Samolot lecia� na tyle nisko, �e Indy widzia� pochylaj�cego si� mi�dzy nimi Sar-ducciego, kt�ry po�o�y� im r�ce na ramionach i �mia� si�.
- Padnij! - krzykn�� Indy.
Karabiny zainstalowane na wie�yczkach z przodu zacz�y terkota�.
Indy popchn�� Bernabe i skoczy� w drug� stron�. Gwatemal-ski przewodnik potoczy� si� po ziemi w chwili, gdy pociski uderzy�y o kamienne p�yty. Od�amki kamieni pok�u�y Indy'emu policzek, a odbity rykoszetem pocisk przelecia� tak blisko, �e ca�e cia�o zdawa�o si� wibrowa� od jego dziwnego, �wiszcz�cego odg�osu. Indy zacisn�� z�by i obydwiema r�kami mocno naci�gn�� na g�ow� filcowy kapelusz.
Strza�y usta�y.
Huk silnik�w ucich� w oddali.
Jones wyjrza� spod ronda kapelusza. Gdy lataj�ca ��d� rozpocz�a d�ugi, powolny skr�t, promienie s�o�ca odbi�y si� od ilumi-nator�w w sterburcie.
Indy zerwa� si� na nogi i podci�gn�� Bernabe za ko�nierz koszuli.
- To nasza szansa - powiedzia�. - Musimy znikn��, zanim ustawi� si� do drugiego podej�cia.
Obydwaj rzucili si� przez dziedziniec, jak trenuj�cy pi�karze omijaj�c lu�ne kamienie i gruz na ich drodze. Pop�dzili Ulic� Umar�ych, najkr�tsz� drog� ku os�onie drzew.
Na skraju lasu Indy przystan�� i spojrza� za siebie na lataj �c� ��d�, kt�ra wykona�a ju� skr�t i nadlatywa�a ze wschodu. Pier� mu falowa�a, a z twarzy kapa� pot. Policzek piek� go w miejscu gdzie kurz zmiesza� si� z krwi�, Indy potar� go wi�c wierzchem d�oni.
- Kim s� ci faceci? - spyta�.
- Na pewno nie mamy ochoty ich pozna�, szefie. Znikn�li w d�ungli.
Strzelcy zbombardowali ogniem fragment lasu, gdzie po raz ostatni widzieli uciekaj�c� dw�jk�. Ale Indy i Bernabe siedzieli przykucni�ci pod drzewem mahoniowym kilkana�cie metr�w dalej i s�uchali, jak pociski bezskutecznie przeszywaj� koron� li�ci nad ich g�owami.
Gdy wr�cili do San Pablo, daleko za granic� Gwatemali, by� czwartek Wielkiego Tygodnia. Indy rzadko czu� si� tak zm�czony...
20
i tak brudny. Jego ubranie sprawia�o wra�enie, jakby je przylepiono do sk�ry. Marzy� o prysznicu, goleniu i gor�cym posi�ku. Gdy zbli�ali si� do miasteczka, Indy przystan��, przerzuci� ci�ar plecaka na drugi bark i podrapa� miejsce po ugryzieniu komara na prawym biodrze. Ruszy� dalej na uginaj�cych si� nogach.
Od chwili gdy rozpocz�li w�dr�wk� ku San Pablo, Bernabe szed� tym samym, r�wnomiernym krokiem. Indianie z tych teren�w byli dobrze znani ze swojej kondycji i kilkakrotnie podczas podr�y Indy mierzy� za pomoc� zegarka ruchy wykonywane przez bose nogi Bernabe. Odkry�, �e tempo marszu przewodnika nie zmienia�o si� o wi�cej ni� dwa kroki na minut�. Na pocz�tku podr�y intrygowa�o to Indy'ego, potem w dziwny spos�b dodawa�o otuchy, ale przez ostatnich kilka dni ten r�wnomierny krok Bernabe denerwowa� go. Irracjonalnie pragn��, by Bernabe bieg� albo skaka�, lub pow��czy� nogami.
- Chod� - ponagli� go Indy. - Ju� prawie j este�my. Pobiegniemy. Bernabe u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�.
- Dlaczego nie? - spyta� Indy.
- Przypomina mi pan kr�lika z tej starej opowie�ci, szefie. Czasami dobrze jest by� kr�likiem, innym razem lepiej by� ��wiem. I tak obydwaj dotrzemy tam, dok�d zmierzamy, prawda?
- C�, zgodnie z t� opowiastk� ��w wygrywa wy�cig.
- Naprawd�? -krzykn�� Bernabe udaj�c zdziwienie, �e tak si� ko�czy ta historia. - Musz� to zapami�ta�.
Para w�drowc�w wesz�a do San Pablo i pod��a�a ciemnymi, kr�tymi ulicami. Osada sk�ada�a si� z niewielu ozdobionych sztukateriami budynk�w zgromadzonych wok� niszczej �cego ko�cio�a w stylu kolonialnym. W miasteczku nie by�o elektryczno�ci, ale g��wny plac ja�nia� od papierowych lampion�w i fajerwerk�w. Powietrze przepe�nia�a muzyka i pijackie �miechy.
Gdy przechodzili przez plac, drog� zablokowa�a im procesja ulicznych aktor�w. Cz�� z nich gra�a rzymskich �o�nierzy, kt�rzy ci�gn�li wie�niaka Jezusa do drewnianej klatki ustawionej po�rodku placu. Inni, odziani w filcowe kapelusze i ciemne kurtki, wymachiwali batami na wo�y. Baty strzela�y i trzaska�y nad g�owami t�umu.
- Ci z batami to Judasze - powiedzia� Bernabe. - S� cz�onkami stowarzyszenia. Wie�niacy daj� im whisky i drobne pieni�dze, by zapewni� sobie szcz�cie w nadchodz�cym roku.
T�um zacz�� gwizda�, gdy wepchni�to Jezusa do drewnianej klatki.
21
-Ale przecie� Judasz... - zaprotestowa� Indy. Bernabe wzruszy� ramionami.
- Sprawy chrze�cija�skie nieco si� tutaj mieszaj� ze starymi wierzeniami - powiedzia�. - Ksi�om si� to nie podoba. Ale c� mog� zrobi�? Dla moj ego ludu Judasz to j ednocze�nie Maksimon, b�g �wiata podziemnego z wierze� Maj�w. Sprawia on, �e ludzie zakochuj� si� w sobie, dzi�ki czemu ziemia si� kr�ci.
Kto� poci�gn�� za bat, kt�ry Jones mia� zwini�ty za paskiem. Indy odwr�ci� si� i spojrza� w przera�one, br�zowe oczy dziecka. Dziewczynka rzuci�a mu do st�p monet� i uciek�a.
Indy zdziwi� si� bardzo.
- My�la�a, �e jeste� Judaszem -powiedzia� Bernabe. Indy przykucn�� i podni�s� monet�. Przytrzyma� j� pomi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym i obejrza� dok�adnie. By�o to miedziane centa-vo, warte jedynie drobn� cz�� ameryka�skiego centa. Zosta�o ukute w tysi�c osiemset dziewi��dziesi�tym dziewi�tym, w roku urodzenia Indy'ego.
Wsun�� monet� do kieszeni koszuli i wsta�.
- Bernabe - odezwa� si�. - Powiedz mi szczerze. Na czym polega przekle�stwo Kryszta�owej Czaszki?
- To pan nie wie, szefie? - zdziwi� si� Bernabe. - Kto dotknie jej pierwszy, zabije to, co kocha.
1. Fragmenty skorup i ko�ci
- Co wiesz o manuskrypcie Voynicha?
Marcus Brody zada� to pytanie od niechcenia, mieszaj�c mleczko i cukier w kawie, jednak Indiana Jones ju� nie raz s�ysza� ten ton i widzia� iskr� w oczach przyjaciela.
- Niewiele - odpar� Indy, sk�adaj�c poranne wydanie �New York Timesa" i odk�adaj�c gazet� na bok. Siedzieli przy ulicznym stoliku pod markiz� w kawiarni �Tiger Coffee House" na rogu ulic Nassau i Witherspoon, naprzeciwko Uniwersytetu Prin-ceton.
Pada� deszcz.
- O ile sobie przypominam, manuskrypt zosta� wypo�yczony do kolekcji ksi��ek unikalnych w Yale - zacz�� Indy, po czym upi� �yk gor�cej, czarnej kawy z kubka. - Liczy sobie przynajmniej czterysta lat, zosta� napisany w nieznanym j�zyku przez alchemika Ro-gera Bacona i powszechnie uwa�a si�, �e kryje on sekret kamienia filozoficznego, kt�ry zgodnie z legend� ma zdolno�� zamieniania o�owiu w z�oto i nadawania nie�miertelno�ci. Odkrycie tego manuskryptu kilka lat temu, gdy by�em jeszcze studentem, stanowi�o sensacj� na skal� mi�dzynarodow�. Jak sobie przypominam, okre�lono go mianem �najbardziej tajemniczego manuskryptu �wiata", jednak wszelkie pr�by odczytania go zako�czy�y si� niepowodzeniem.
- Zgadza si� - powiedzia� Brody i pozwoli� sobie na nieznaczny u�miech. - Przyjrza�em mu si� kiedy�, raczej z ciekawo�ci ni� z jakiegokolwiek innego powodu, ale nie by�em w stanie zrozumie�
23
ani krzty. S�dz�, �e nikt nie potrafi go rozszyfrowa� bez specjalnego klucza.
- Dlaczego mnie o niego spyta�e�?
- Zosta� skradziony.
- Nie ma na ten temat �adnej wzmianki w prasie.
- Istotnie, i nie s�dz�, �eby si� poj awi�a - powiedzia� Brody. -Dowiedzia�em si� o tej kradzie�y kilka dni temu, kiedy to dw�ch niezwykle powa�nych ludzi z rz�du z�o�y�o mi wizyt� w muzeum. Zadawali sporo pyta� na tw�j temat.
- Na m�j temat?
- Tak - odpar� Brody. - Na uniwersytecie powiedziano im, �e bierzesz w tej chwili udzia� w ekspedycji naukowej dla potrzeb muzeum, i chcieli wiedzie�, jak mo�na si� z tob� skontaktowa�. Oczywi�cie nie mog�em im pom�c, jako �e Majowie nie pomy�leli, �eby zainstalowa� w ruinach cho�by jeden aparat telefoniczny. Nie wiedzia�em r�wnie�, kiedy wr�cisz.
- Mam szcz�cie, �e w og�le wr�ci�em - oznajmi� Indy. Przez ostatnie dwa lata, od czasu gdy Brody zosta� dyrektorem
do spraw zakup�w specjalnych dla Ameryka�skiego Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku, instytucja ta cichaczem sponsorowa�a �badania" Indy'ego. Dzi�ki temu uk�adowi kolekcja muzeum si� wzbogaca�a, a Indy mia� mo�liwo�� podr�owania, na kt�ry to luksus nie m�g�by sobie pozwoli�, �yj�c w czasach wielkiego kryzysu z pensji nauczyciela uniwersyteckiego.
Indy szarpa� w zamy�leniu krawat wystaj�cy ponad ko�nierzem swetra i wpatrywa� si� w zimny, wiosenny deszcz, falami spadaj�cy na ulic� Nassau. Przy kraw�niku sta�a samotna staruszka, kt�rej siwe w�osy przyklei�y si� do czo�a, i sprzedawa�a jab�ka z drewnianego w�zka. Indy'ego ogarn�o uczucie wdzi�czno�ci, a przez chwil� nawet winy, �e ma do dyspozycji suche krzes�o, ciep�� kaw� i przyja�� Brody'ego.
- Jeszcze kawy, doktorze Jones?
- S�ucham?
- Czy zechcia�by si� pan napi� jeszcze kawy, prosz� pana? -spyta� kelner.
- Przepraszam, przez chwil� by�em my�lami zupe�nie gdzie indziej - odpar� Indy. - Nie, dzi�kuj�. Za chwil� mam zaj�cia.
Brody uni�s� d�o� i kelner odszed�.
- M�wisz, �e twoi go�cie byli lud�mi z rz�du? - spyta� Indy. - Zastanawiam si�, dlaczego FBI interesuje si� kradzie��
24
czego� tak niezwyk�ego. A w og�le kto m�g� chcie� ukra�� co� takiego?
- Przede wszystkim przychodzi mi do g�owy, �e to jaki� prywatny kolekcjoner - odpar� Brody. - Mo�e w�a�nie dlatego chcieli z tob� porozmawia�, sprawdzi� czy mo�esz naprowadzi� ich na jaki� �lad.
- To raczej twoja dzia�ka, nie moja.
- Mo�e chc�, �eby� pom�g� im go odzyska� - powiedzia� Brody, a w jego oku zn�w pojawi�a si� ta charakterystyczna iskra. -Je�li ktokolwiek potrafi tego dokona�, to w�a�nie ty.
- Nie jestem tym zainteresowany - odpar� Indy. - Musz� odpocz��.
Jones wyci�gn�� ze swojej sk�rzanej teczki plik papier�w.
- Oto raport z ekspedycji do Cozan - powiedzia�. Ju� rano pokr�tce poinformowa� Brody'ego o kradzie�y Kryszta�owej Czaszki, jednak starannie unikn�� jakiejkolwiek wzmianki na temat kl�twy, jaka na niej d��y�a, a o kt�rej powiedzia� mu Bernabe. -Przykro mi, �e zako�czenie tej wyprawy nie jest szcz�liwsze. Nawet nie wiem, kim byli ci faceci w samolocie. Nie daje mi spokoju fakt, �e zmarnowa�em pieni�dze muzeum i niczego nie przywioz�em.
Brody przyj�� przeprosiny z machni�ciem r�k�.
-Archeologia nie jest nauk� �cis��- przypomnia� Indy'emu delikatnie. - Ka�da wyprawa w nieznane niesie ze sob� element ryzyka. Znaleziska, kt�re zdoby�e� dla nas wcze�niej, znacznie, przewy�szaj� drobne niepowodzenia. Martwi mnie jedynie, �e ty jeste� rozczarowany.
Indy potrz�sn�� g�ow�.
- Czasami zastanawiam si�, co te martwe fragmenty skorup i ko�ci naprawd� znacz� w obliczu �wiata - powiedzia� Indy. - Na ziemi jest tylu g�oduj�cych ludzi. W�tpi�, czy t� kobiet�, kt�ra tam sprzedaje jab�ka, w najmniejszym stopniu obchodzi, co wydarzy�o si� tysi�c lat temu, czy chocia�by wczoraj. Wczoraj przynajmniej �wieci�o s�o�ce.
-Niepokoj� si� o ciebie, gdy przybierasz ten filozoficzny ton - powiedzia� Brody. - Ka�dy z nas ma jak�� rol� do spe�nienia. To prawda, �e zbyt wielu z nas zajmuje si� w tej chwili nape�nianiem w�asnych �o��dk�w. Ale ty, m�j ch�opcze... Rola, jak� ty odgrywasz wraz z tymi fragmentami skorup i ko�ci, polega na bogaceniu naszych dusz. I kto wie? Mo�e kiedy� odkryjesz jak��
25
staro�ytn� tajemnic�, kt�ra pozwoli nam nape�ni� tak�e i �o��dki.
Marcus pochyli� si� do przodu.
- Im wi�cej wiemy na temat przesz�o�ci, Indy, tym wi�ksz� czerpiemy z niej nauk�.
Deszcz zel�a�, a� w ko�cu zamieni� si� w kilka du�ych kropli, kt�re za�amywa�y wod� w ulicznych ka�u�ach. Indy wyci�gn�� r�k� i pochwyci� nieco wody sp�ywaj�cej ze skraju markizy wbia�o-zielone paski. Przez chwil� trzyma� deszcz�wk� w d�oni, po czym zacisn�� palce, a woda przeciek�a mi�dzy nimi.
- Co w ciebie wst�pi�o, Indy? - spyta� Marcus. - Nigdy dot�d nie widzia�em ci� tak zniech�conego. Czy mam ci wyrecytowa� list� twoich osi�gni��?
- Nie, Marcus - odpar�. - Nic mi nie jest, naprawd�.
- Czy sta�o si� co�, o czym mi nie chcesz powiedzie�? - dr��y� Marcus. - Zakocha�e� si�? Spotka�e� cudown�, india�sk� dziewczyn�, kt�ra...
-Nic z tego - odpar� Indy, rozchmurzaj�c si�. - Jedyna dama, jak� spotka�em podczas tej wyprawy, by�a wykonana z kwarcu i dla mnie o kilkaset lat za stara. - Dopi� kaw� i spojrza� w niebo. - �wietnie, �e si� spotkali�my, ale teraz lepiej ju� p�jd�, p�ki mog�.
- Ja stawiam kaw� - powiedzia� Brody.
- Dzi�ki - odpar� Indy. - Za wszystko.
- Nie wybierzesz si� do Nowego Jorku na otwarcie nowej wystawy o Ameryce �rodkowej? - spyta� Brody. - Dobrze by ci to zrobi�o. Jest naprawd� ciekawa, a jak wiesz, najlepsze eksponaty zawdzi�cza tobie. Poza tym by�aby to dobra okazja, �eby wprowadzi� ci� do Klubu Odkrywc�w.
- Dzi�kuj�, ale nie - odpar� Indy. - Nawet jeszcze nie rozpakowa�em baga�u. Dopiero co wydosta�em si� z d�ungli i nie mam zamiaru zag��bi� si� w nast�pn�.
Indy na�o�y� kapelusz i wsun�� sw� sk�rzan� teczk� pod pach�. Dwaj m�czy�ni u�cisn�li sobie d�onie.
- Pozostan� w kontakcie - o�wiadczy� Brody. Gdy Indy wyszed� z kawiarni, Marcus powiedzia� sam do siebie: - M�j Bo�e, mam nadziej�, �e ta dziewczyna by�a tego warta.
Na rogu Indy zatrzyma� si�, �eby kupi� jab�ko. Zap�aci� banknotem j ednodolarowym, a gdy kobieta usprawiedliwia�a si�, �e nie ma dziewi��dziesi�ciu pi�ciu cent�w reszty, powiedzia� jej, �eby zatrzyma�a pieni�dze na co� gor�cego do jedzenia.
26
Wsun�� jab�ko do teczki i spojrza� na nowego forda V-8, kt�ry w�a�nie przeje�d�a� ze �piewem opon na mokrym asfalcie. Samoch�d by� czarny, a dwaj m�czy�ni siedz�cy na przednim siedzeniu mieli na sobie ciemne garnitury i krawaty. Trzeci m�czyzna, siedz�cy z ty�u, by� ubrany w mundur. Wed�ug tablicy rejestracyjnej umieszczonej na tylnym b�otniku, samoch�d stanowi� w�asno�� rz�du.
Indy przeszed� na drug� stron�, do bramy Fitza Randolpha. T� bram� z kutego �elaza otwierano jedynie na specjalne okazje, wi�c Indy musia� przej�� mniej okaza�ym wej�ciem bocznym, z kt�rego na og� korzystali studenci. Zd��y� w po�owie pokona� dziedziniec uniwersytecki i doszed� w�a�nie do wielkiego dzia�a, pozosta�o�ci po wojnie o niepodleg�o��, gdy szare niebo zagrzmia�o i zn�w zacz�a si� ulewa. Zanim Indy zd��y� doj�� do pawilonu McCor-micka, by� przemoczony do suchej nitki.
- Zn�w jeste� kompletnie mokry, co, Jones?
- Gruber - stwierdzi� Indy.
Harold Gruber, pal�cy fajk�mediewista maj�cy s�abo�� do Ma-chiavellego, by� zast�pc� dziekana Wydzia�u Sztuki i Architektury Uniwersytetu Princeton.
Gruber wyj�� z k�cika ust wrzo�cow� fajk�.
- Pos�uchaj, Jones - powiedzia�, wskazuj�c cybuchem na In-dy'ego. -Naprawd�powiniene� sprawi� sobie parasol. Nic nie t�umaczy takiej lekkomy�lno�ci.
- Dzi�kuj�, Harry - powiedzia� Indy.
- Harold - poprawi� go Gruber.
Indy zacz�� wchodzi� po schodach, a w jego mokrych butach przy ka�dym kroku pluska�a woda. Gruber pod��y� za nim z dymi�c� fajk�.
- Ciesz� si�, �e ci� z�apa�em - wymamrota� wreszcie, umieszczaj�c fajk� ponownie w k�ciku ust. - Przes�uchiwano mnie, a jako zast�pca dziekana uwa�am, �e mam obowi�zek udzieli� odpowiedzi na zadane mi pytania.
- Pytania? - rzuci� Indy przez rami�.
- Mhm, w�a�nie tak - odpar� Gruber. Doszli ju� na najwy�sze pi�tro. Indy, id�c do swojego gabinetu na ko�cu korytarza, zostawia� za sob� rz�dek mokrych �lad�w. - Wp�yn�a skarga z konsulatu brytyjskiego na temat twojej dzia�alno�ci w Hondurasie Brytyjskim. Uwa�aj�, �e pogwa�ci�e� ich prawo dotycz�ce staro�ytnych pomnik�w, odwiedzaj�c jakie� miejsca w g��bi kraju od strony Gwatemali. Jakby przez kuchenne wej�cie.
27
- Kuchenne wej�cie? - zdziwi� si� Indy.
Otworzy� drzwi pokoju 404E i w�lizgn�� si� do �rodka. Pod drzwiami zebra�a si� sterta korespondencji, schyli� si� wi�c, by j� zgarn��.
- No i co ty na to? - Gruber domaga� si� odpowiedzi.
Z wrzo�cowej fajki uni�s� si� k��b g�stego dymu. By� to rodzaj machorki o szczeg�lnie intensywnym zapachu, od kt�rego Indy'emu zacz�y piec oczy.
- Nie przypominam sobie �adnego kuchennego wej�cia. - Indy sta� i m�wi�c przegl�da� korespondencj�. - Ale powszechnie wiadomo, �e jestem beznadziejny wczytaniu mapy. Musz� napisa� do swojego gwatemalskiego przewodnika i spyta� go, gdzie dok�adnie byli�my. Oczywi�cie, Harry, up�ynie kilka tygodni, zanim otrzymam odpowied�...
Indy zamkn�� drzwi i przekr�ci� klucz.
- Harold - odezwa� si� Gruber po drugiej stronie drzwi. - Wol�, �eby zwracano si� do mnie Harold.
Indy powiesi� ociekaj�cy kapelusz i p�aszcz na najwy�szym haku drewnianego wieszaka w k�cie swego ma�ego gabinetu i po�o�y� teczk� na biurku. Gabinet by� zamkni�ty od pocz�tku ferii wielkanocnych i pachnia�o w nim st�chlizn�, jak w grobowcu. Indy odwr�ci� si�, zdj�� haczyk zamykaj�cy okno i na kilka cali uchyli� dolne skrzyd�o.
Wlecia� powiew wiatru i zaszele�ci�y papiery na biurku. Indy delektowa� si� zapachem przesi�kni�tego deszczem, wiosennego powietrza. Usiad� na obrotowym krze�le za biurkiem, zdj�� mokre kalosze i umie�ci� je do g�ry podeszwami na sycz�cym grzejniku pod oknem.
Pok�j by� zagracony ksi��kami, czasopismami naukowymi i bezsensown� mieszanin� przedmiot�w. Ze szczytu przepe�nionej biblioteczki u�miecha�a si� do Indy'ego ludzka czaszka ze �wi�tyni Angkor Wat. Gipsowy odlew kamienia z Rosetty zajmowa� jeden k�t za biurkiem, a w drugim trzyma� wart� prymitywny, drewniany fetysz z Polinezji. Wsz�dzie poniewiera�y si� pude�ka zawieraj�ce groty strza� i dzid, kawa�ki ceramiki, r�ne skamie-nieliny. Na biurku sta� telefon, ka�amarz, naczynie ceremonialne z grobowca egipskiego kr�la i le�a�a sterta nie przejrzanych jeszcze prac student�w.
Indy na�o�y� okulary do czytania. Otworzy� sk�rzan� torb� i zacz�� szuka� notatek potrzebnych do porannego wyk�adu. Gdy ich
28
nie znalaz�, przewr�ci� zawarto�� g�rnej szuflady biurka. W�a�nie przegl�da� doln� szuflad�, gdy rozleg�o si� dono�ne pukanie do drzwi gabinetu.
- Odejd�, Haroldzie - odezwa� si� Indy. Pukanie nie usta�o.
- Doktor Jones? - spyta� jaki� g�os.
Indy zamrucza� co� pod nosem. Najpierw spojrza� na biurko, a nast�pnie zerkn�� na pod�og� pod nim i dopiero podni�s� si� z krzes�a, �eby otworzy� drzwi.
Po drugiej stronie czekali trzej m�czy�ni z forda V-8. Dwaj stoj�cy z przodu byli odziani w ciemne garnitury, natomiast cz�owiek widoczny za nimi mia� na sobie mundur oficera armii.
- Indiana Jones?
- Tak - odpar� Indy nerwowo.
- Przepraszam, �e pana niepo... - zacz�� postawny m�czyzna stoj�cy z przodu, gdy nagle zauwa�y�, �e Indy klepie si� po kieszeniach w poszukiwaniu zaginionych papier�w. - Czy co� si� sta�o?
- Co takiego? Och - powiedzia� Indy i u�miechn�� si� g�upkowato. - Gdzie� zawieruszy�em notatki do porannego wyk�adu. Prosz� mi wybaczy� moje roztrzepanie.
- C�, to chyba typowe u naukowc�w - stwierdzi� postawny m�czyzna, podejrzanie przygl�daj�c si� bawe�nianym skarpetkom Indy'ego. - Czy mo�emy wej��?
W kopule na szczycie pawilonu Nassau zacz�� dzwoni� dzwon, swym ostrym d�wi�kiem wzywaj�c student�w na zaj�cia.
- Nie mam zbyt wiele czasu - oznajmi� Indy.
- My r�wnie� - odpar� m�czyzna. - Chodzi o do�� wa�n� spraw� i przyjechali�my a� z Waszyngtonu, �eby si� z panem zobaczy�. Z pewno�ci� mo�e nam pan po�wi�ci� kilka minut.
Indy spojrza� na zegarek.
- Czemu nie? - powiedzia�.
Tr�jka przyby�ych wcisn�a si� do gabinetu, a Indy pozdejmowa� pude�ka z krzese�, �eby mieli gdzie usi���. Nast�pnie wr�ci� do biurka i podni�s� s�uchawk� telefonu.
- W�a�nie zasz�y nieprzewidziane okoliczno�ci - poinformowa� Penelope Angstrom, sekretark� wydzia�u. - Czy mog�aby pani powiadomi� o tym student�w, z kt�rymi mam zaj�cia o dziewi�tej? Tak. Nied�ugo przyjd�. Aha, panno Angstrom? Prosz� im powiedzie�, �eby powt�rzyli materia� dotycz�cy Troi. Dzi�kuj�.
29
Indy od�o�y� s�uchawk�.
- Jestem agent Bieber - przedstawi� si� muskularny m�czyzna, wyci�gaj�c d�o�. - M�j partner nazywa si� Yartz. Pracujemy dla FBI. To nasz konsultant, major John M. Manly.
Indy u�cisn�� r�ce wszystkim trzem. Yartz by� szczup�ym m�czyzn� o przyjemnym wygl�dzie. Manly, starszy ni� pozostali dwaj, mia� wyra�nie zarysowan� szcz�k� i br�zowe oczy.
- Znam pa�skie osi�gni�cia, majorze - powiedzia� Indy. - Du�e wra�enie wywar�a na mnie pa�ska krytyka rozwi�zania Newbolda w �Speculum". Ale prosz� mi wyja�ni�, je�li pan mo�e, jak to si� sta�o, �e najlepszy w kraju specjalista od Chaucera znalaz� si� w wywiadzie wojskowym.
Manly u�miechn�� si�.
- Mam talent do krzy��wek - odpar� Manly. - Zosta�em zwerbowany przez korpus kryptograficzny tu� przed tym, zanim Ameryka przyst�pi�a do Wielkiej Wojny i wci�� �wiadcz� im drobne us�ugi, maj�c nadziej�, �e unikniemy nast�pnej. Mia�em okazj� pozna� pa�skiego ojca, Henry'ego Jonesa, gdy pracowa�em przed wojn� na Uniwersytecie Chicago. Uczy� wtedy tutaj, w Princeton. Jak si� staruszek miewa?
- Nie widzia�em si� z tat� od lat.
Bieber zapali� lucky strike'a i podsun�� paczk� Indy'emu.
- Nie pal� - odpar� Indy.
Bieber wzruszy� ramionami, zdejmuj�c z dolnej wargi okruch tytoniu. Poda� papierosy Yartzowi.
- Pozw�lcie, panowie, �e oszcz�dz� wam nieco czasu - odezwa� si� Indy, zdejmuj�c okulary. - M�j przyjaciel, Marcus Brody, poinformowa� mnie, �e mam pan�w oczekiwa�. Obawiam si�, �e nie b�d� m�g� wam pom�c w sprawie manuskryptu Voynicha, poniewa� przest�pstwa nie wchodz� w zakres moich zainteresowa�. Specjalizuj� si� w tym, co widzicie tutaj dooko�a; w wygrzebywaniu przedmiot�w z ziemi. Waszym ekspertem jest profesor Manly.
-Nie spieszmy si� tak- powiedzia� Bieber, u�miechaj�c si� zza chmury niebieskiego dymu. Wyj�� z kieszeni o��wek i tani notes. - Chcieliby�my zacz�� od pana, doktorze Jones. Czy mo�e pan wyt�umaczy� nam swoje zainteresowanie okultyzmem?
- S�ucham?
- S�ysza�em, �e lubi pan grzeba� w najciemniejszych zak�tkach archeologii. Czarownice, czarna magia, nawet ofiary z ludzi.
30
Uchodzi pan za kogo� w rodzaju eksperta. Normalnej osobie mog�oby si� to wydawa� nieco... niezdrowe. Indy roze�mia� si�.
- Sprawa jest naprawd� do�� prosta. Magia by�a czym� zwyczajnym w kulturach antycznych. Stanowi�a codzienn� cz�� ich �wiata. Ona okre�la�a, kiedy maj� polowa�, kiedy sia�, a kiedy wznosi� miasta. Jakiekolwiek powa�ne badania nad tymi kulturami wymagaj� zrozumienia tych wierze�... co nie znaczy, �e je praktykuj�.
Bieber chrz�kn��.
- A co pan powie na temat pana powi�za� z tym muzeum w Nowym Jorku? - spyta�. - Jak s�ysza�em, by�y r�ne skargi z powodu pa�skich tajemniczych wykopalisk archeologicznych. Doniesiono nam, �e pa�skiego zachowania nie mo�na stawia� za przyk�ad. Konsulat brytyjski a� si� trz�sie ze z�o�ci z powodu pana ostatniej eskapady.
- Rozmawia� pan z Gruberem, tak? - spyta� Indy.
- Przypu��my, �e jest to co�, co powinni�my sprawdzi� - powiedzia� Bieber. Popi� jego papierosa sta� si� niebezpiecznie d�ugi, wi�c strz�sn�� go do ceremonialnego naczynia stoj�cego na biurku Indy'ego.
Indy skrzywi� si� i star� popi�.
- Prosz� korzysta� z popiel