2909

Szczegóły
Tytuł 2909
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2909 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2909 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2909 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A. E. VAN VOGT SKLEPY Z BRONI� NA ISHER (The Weapon Shops of Isher) Prolog l Czy magik zahipnotyzowa� t�um? Jedenastego czerwca 1951 roku. Policja i prasa przypuszczaj�, �e ju� wkr�tce mistrz magii odwiedzi Middle City, gdzie spotka si� z serdecznym przyj�ciem, je�li raczy wyja�ni�, w jaki spos�b sprawi�, �e setki ludzi uwierzy�y w to, i� widz� dziwny budynek, najwyra�niej przypominaj�cy sklep z broni�. Wydawa�o si�, �e budynek pojawi� si� w miejscu, kt�re i przedtem, i teraz zajmuj� jad�odajnia Cioteczki Sally i zak�ad krawiecki Pettersona. Pracownicy przebywaj�cy w tym czasie w �rodku nie zauwa�yli niczego niezwyk�ego. Wielki, jaskrawy znak na froncie sklepu z broni�, tak cudownie wyczarowanego z nico�ci, skutecznie przyci�ga� wzrok. Znak stanowi� pierwszy dow�d, i� ca�a scena to mistrzowska iluzja. Patrz�c z r�nych stron, zawsze wida� by�o s�owa uk�adaj�ce si� w slogan: DOBRA BRO� PRAWO DO KUPOWANIA BRONI PRAWEM DO WOLNO�CI Okienna wystawa ukazywa�a asortyment raczej osobliwie ukszta�towanych karabin�w, strzelb oraz broni kr�tkiej. �wiec�ca reklama w oknie wie�ci�a: NAJLEPSZA BRO� ENERGETYCZNA W ZNANYM WSZECH�WIECIE Inspektor Clayton z wydzia�u �ledczego spr�bowa� wej�� do sklepu, lecz drzwi wydawa�y si� zamkni�te. Kilka chwil p�niej C.J. (Chris) McAllister, reporter "Gazette-Bulletin" bez trudu otworzy� je i wszed� do �rodka. Inspektor Clayton pod��y� za nim, lecz ponownie napotka� barier� nie do przebycia. Wed�ug relacji �wiadk�w McAllister przeszed� na zaplecze. Natychmiast po jego wyj�ciu na zewn�trz osobliwy budynek znikn�� tak nagle, jak si� pojawi�. Policja jest zdumiona, w jaki spos�b mistrz magii stworzy� tak sugestywn� i trwaj�c� d�u�szy czas iluzj� przed tak du�ym t�umem, lecz jest gotowa bez zastrze�e� zarekomendowa� jego przedstawienie. (Nota autorska: Powy�sza relacja nie wspomina, �e s�u�by �ledcze, niezadowolone z przebiegu wypadk�w, pr�bowa�y skontaktowa� si� z McAllisterem w celu przes�uchania go, lecz reporter okaza� si� nieuchwytny. Wiele tygodni poszukiwa� nie przynios�o �adnych rezultat�w. Co sta�o si� z McAllisterem, gdy stwierdzi�, �e drzwi do sklepu z broni� nie s� zamkni�te?) Drzwi sklepu z broni� mia�y osobliw� cech�. Kiedy McAllister lekko ich dotkn��, odskoczy�y, jakby wa�y�y tyle co powietrze. Odni�s� wra�enie, �e klamka sama wsun�a mu si� do d�oni. Znieruchomia� zaskoczony. Pomy�la� o Claytonie, kt�ry minut� wcze�niej napotka� op�r zamkni�tych drzwi. My�l by�a jak sygna�. Za plecami zagrzmia� g�os inspektora: - Ej, McAllister, teraz moja kolej. Wewn�trz sklepu panowa�y nieprzeniknione ciemno�ci, a w niewyt�umaczony spos�b oczy nie mog�y przyzwyczai� si� do intensywnego mroku. Reporterski instynkt nakaza� McAllisterowi i�� ku najg��bszej czerni, kt�ra wype�nia�a prostok�t kolejnych drzwi. K�tem oka spostrzeg� r�k� inspektora Claytona si�gaj�c� do klamki, kt�r� on sam pu�ci� przed paroma sekundami. Nagle zda� sobie spraw�, �e �aden reporter nie wszed�by do tego budynku, gdyby inspektor m�g�by temu zapobiec. Sta� z odwr�con� g�ow�, wpatruj�c si� bardziej w policjanta ni� w otaczaj�ce go ciemno�ci. Gdy post�pi� krok do przodu, sta�o si� co� dziwnego. Inspektor nie zdo�a� dotkn�� klamki, kt�ra jakby wiedziona energi�, wykr�ci�a si� osobliwie, lecz pozosta�a na miejscu jak dziwny zamazany kszta�t. Drzwi ruchem tak szybkim, �e a� niedostrzegalnym, dotkn�y pi�ty McAllistera. W chwil� potem, zanim jeszcze zd��y� zareagowa�, czy nawet pomy�le� co si� sta�o, si�a rozp�du popchn�a go do wewn�trz. Gdy wtargn�� w ciemno��, da�o o sobie zna� nieprzyjemne napi�cie nerw�w. Drzwi za plecami zamkn�y si� szczelnie. Przed sob� ujrza� jasno o�wietlony sklep; z ty�u pozosta�y niewiarygodne rzeczy! McAllister czu� pustk� w g�owie. Sta� sztywno, niejasno zdaj�c sobie spraw� z wystroju wn�trza sklepu. Ca�� uwag� skupi� na tym, co znajdowa�o si� poza przezroczystymi drzwiami, przez kt�re w�a�nie wszed�. Po ciemno�ci nie pozosta�o ani �ladu. Po inspektorze Claytonie r�wnie�. Znikn�� pomrukuj�cy t�um gapi�w i szereg obskurnych sklep�w po przeciwnej stronie ulicy. To nawet nie by�a ta sama ulica. W tym miejscu nie by�o �adnej ulicy. Zamiast tego pojawi� si� spokojny park, a za nim, po�yskuj�c w promieniach po�udniowego s�o�ca, wy�ania�o si� olbrzymie miasto. - �yczy pan sobie pistolet? - Melodyjny kobiecy g�os rozwia� cisz� za jego plecami. McAllister odwr�ci� si�. Ruch by� automatyczn� reakcj� na d�wi�k. Widok miasta znikn�� natychmiast, utwierdzaj�c go w przekonaniu, �e ca�e zdarzenie jest tylko snem. Skupi� wzrok na m�odej kobiecie, kt�ra wysz�a z zaplecza. Przez chwil� nie potrafi� zebra� my�li. Wiedzia�, �e powinien co� powiedzie�, lecz nie zdo�a�. Szczup�a, zgrabna dziewczyna u�miecha�a si� mi�o. Br�zowe oczy harmonizowa�y z pofalowanymi w�osami tego samego koloru. Prosta sukienka i sanda�y wydawa�y si� tak naturalne na pierwszy rzut oka, �e nie po�wi�ci� im wiele uwagi. W ko�cu zdo�a� wykrztusi�: - Wci�� nie mog� zrozumie�, dlaczego temu policjantowi nie uda�o si� wej�� do �rodka. I gdzie on si� podzia�? Ku jego zdziwieniu, u�miechni�ta twarz dziewczyny nabra�a lekko skruszonego wyrazu. - Zdajemy sobie spraw�, �e innym ludziom nasza staro�ytna wojna wydaje si� g�upia i bezsensowna. - W g�osie zabrzmia�y stanowcze tony. - Wiemy, jak silna jest propaganda rzekomej g�upoty naszego stanowiska. Tymczasem nigdy nie pozwalamy jej ludziom tutaj wchodzi�. A nasze zasady traktujemy niezwykle powa�nie. Przerwa�a, jakby spodziewa�a si� zrozumienia po swoim s�uchaczu, ale powoli pojawiaj�ce si� w jej spojrzeniu zaintrygowanie u�wiadomi�o McAllisterowi, �e na jego twarzy maluje si� taka sama pustka, jak� czu� w g�owie. Jej ludzie! Dziewczyna wypowiedzia�a te s�owa tak, jakby dotyczy�y jakiej� osobisto�ci i by�y bezpo�redni� reakcj� na jego pytanie o policjanta. A to oznacza�o, �e jej ludzie, kimkolwiek jest ona, to policjanci i nie wolno im wchodzi� do tego sklepu. Tak wi�c wrogo usposobione drzwi zagradza�y im drog� do wn�trza. Pustka w umy�le McAllistera dor�wnywa�a pustce powoduj�cej ucisk w �o��dku i poczucie nieprzeniknionej g��bi oraz pierwsze osza�amiaj�ce prze�wiadczenie, �e nic nie jest tak, jak by� powinno. Us�ysza� ostry g�os dziewczyny: - Widz�, �e nie ma pan poj�cia, i� przez ca�e generacje okresu niszczycielskich energii, gildie sprzedawc�w broni egzystowa�y jako jedyna ochrona zwyk�ych ludzi przeciwko niewoli? Prawo do nabywani a broni... Przerwa�a obserwuj�c go spod przymru�onych powiek. - Po namy�le dochodz� do wniosku, �e jest w panu co� szczeg�lnego. Pa�ski osobliwy ubi�r. Nie pochodzi pan z p�nocnych r�wnin, prawda? W milczeniu pokr�ci� g�ow�, coraz bardziej strapiony swoimi reakcjami. Nie potrafi� jednak temu zaradzi�. Napi�cie narasta�o z chwili na chwil�, staj�c si� niemo�liwe do zniesienia, jakby �yciowa spr�yna zosta�a rozci�gni�ta do punktu krytycznego. M�oda kobieta kontynuowa�a, tym razem nieco szybciej: - A po g��bszym zastanowieniu dziwi mnie jeszcze bardziej, �e policjant, kt�ry pr�bowa� otworzy� drzwi, nie uruchomi� alarmu. Poruszy�a r�k�. �wiat�o odbi�o si� od metalu jasnego jak stal sk�pana w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca. Gdy dziewczyna odezwa�a po raz kolejny, w g�osie nie by�o s�ycha� nawet cienia skruchy. - Prosz� pozosta� na miejscu, dop�ki nie wezw� mego ojca. W naszym fachu, z uwagi na odpowiedzialno��, jak� ponosimy, nigdy nie ryzykujemy. Co� tu jest nie tak. Osobliwe, �e w tym w�a�nie momencie umys� McAllistera zacz�� funkcjonowa� normalnie. My�l nadesz�a r�wnolegle z jej my�lami. Jakim cudem ten sklep znalaz� si� na ulicy w 1951 roku? Jak znalaz�em si� w tym fantastycznym �wiecie? Co� rzeczywi�cie jest nie tak. Jego uwag� przyci�gn�� pistolet. By� to cienki przedmiot w kszta�cie rewolweru, lecz z trzema sze�cianami stercz�cymi w p�kolu na szczycie bulwiastej komory. McAllister poczu� zimny dreszcz, jako �e ten niewielki instrument b�yszcz�cy w br�zowych palcach dziewczyny by� r�wnie realny jak ona sama. - Wielkie nieba - wyszepta�. - C� to za diabelska bro�? Prosz� opu�ci� ten przedmiot i spr�bujemy wszystko wyja�ni�. Wydawa�o si�, �e kobieta nie s�ucha. Spostrzeg�, i� b��dzi wzrokiem gdzie� na lewo od niego. Pod��y� za jej spojrzeniem wystarczaj�co szybko, by zauwa�y� siedem miniaturowych, bia�ych �wiate�ek. Dziwnych �wiate�ek! Zafascynowa�a go gra �wiate� przeskakuj�cych od jednej male�kiej kulki do drugiej, nieustanny ruch, niesko�czenie wiele powi�ksze� i zmniejsze�, niewiarygodnie ulotny efekt natychmiastowej reakcji na jaki� superczu�y barometr. �wiat�a znieruchomia�y nagle. Reporter przeni�s� wzrok na dziewczyn�. Ku jego zdumieniu od�o�y�a pistolet. Chyba zrozumia�a wyraz jego twarzy. - W porz�dku - przem�wi�a ch�odno. - Automaty pana kontroluj�. Je�li mylimy si� co do pana, prosz� przyj�� nasze przeprosimy. Tymczasem z przyjemno�ci� zademonstruj� pistolet, je�eli jest pan wci�� zainteresowany jego nabyciem. A wi�c jestem kontrolowany przez automaty, pomy�la� McAllister. �wiadomo�� tego nie przynios�a mu jednak ulgi. Te automaty, czymkolwiek s�, z pewno�ci� nie stoj� po jego stronie. To, �e kobieta, mimo swych podejrze� od�o�y�a bro�, �wiadczy�o o skuteczno�ci alarm�w. Oczywi�cie musia� wydosta� si� z tego miejsca. Tymczasem dziewczyna najwyra�niej przypuszcza�a, �e m�czyzna, kt�ry wszed� do sklepu, chce kupi� pistolet. Nagle zda� sobie spraw�, �e ze wszystkich rzeczy, kt�re przychodzi�y mu do g�owy, najbardziej pragn�� obejrze� jeden z tych dziwnych pistolet�w. W ich kszta�tach kry�y si� nieprawdopodobne implikacje. Odezwa� si� g�o�no: - Tak, jak najbardziej. Prosz� mi go pokaza�. Nie w�tpi�, �e pani ojciec jest gdzie� na zapleczu i bacznie mnie obserwuje. Kobieta nie wykona�a najmniejszego ruchu, �eby pokaza� bro�. Zamiast tego wpatrywa�a si� w niego z zak�opotaniem. - Mo�e pan nie zdaje sobie sprawy - odezwa�a si� wreszcie, powoli cedz�c s�owa - �e ju� wywr�ci� do g�ry nogami ca�� nasz� firm�. �wiat�a automat�w powinny w��czy� si� chwil� po naci�ni�ciu przycisk�w przez ojca, co zrobi�, kiedy go wezwa�am. Nie w��czy�y si�! To nienaturalne, a jednak... - Zmarszczy�a bardziej brwi. - Skoro jest pan jednym z nich, jakim cudem sforsowa� pan te drzwi? Czy to mo�liwe, �e jej naukowcy odkryli ludzi nie wywieraj�cych wp�ywu na czu�e energie, a pan jest tylko jednym z wielu przys�anych w ramach eksperymentu, kt�ry ma udowodni�, �e wej�cie mo�na sforsowa�? Ale to przecie� nielogiczne. Gdyby nawet �udzili si� nadziej� na sukces, nie odrzuciliby przecie� wszechpot�nego zaskoczenia. W takim przypadku oznacza�oby to, �e jest pan forpoczt� ataku na wi�ksz� skal�. Swoistym klinem. Ona jest bezwzgl�dna i genialna. Pragnie ca�kowitej w�adzy nad g�upcami takimi jak pan, kt�rym nie starcza rozs�dku, by nie czci� jej i splendoru cesarskiego dworu. Przerwa�a ze s�abym u�miechem przylepionym do twarzy. - No i znowu wyg�aszam polityczn� przemow�. Ale sam pan widzi, �e istnieje co najmniej kilka powod�w, dla kt�rych powinni�my zachowa� ostro�no�� w stosunku do pana. W rogu pomieszczenia sta�o krzes�o. McAllister ruszy� w tamt� stron�. Jego umys� znacznie si� uspokoi�. - Poczekaj - zacz�� - nie mam zielonego poj�cia, o czym m�wisz. Nie wiem nawet, w jaki spos�b znalaz�em si� w tym sklepie. Zgadzam si� z tob�, �e ca�a sprawa wymaga wyja�nienia, ale w inny spos�b, ni� ty to robisz. G�os uwi�z� mu w krtani. W�a�nie siada� na krze�le, gdy znieruchomia� w po�owie drogi. Wyprostowa� si� powoli, jak bardzo stary cz�owiek. Jego wzrok spocz�� na ma�ym znaku ja�niej�cym ponad szklan� gablot� wype�nion� r�nymi rodzajami broni. Po chwili odezwa� si� chrapliwym g�osem: - Czy to kalendarz? Zaintrygowana pod��y�a za spojrzeniem m�czyzny. - Tak. Jest trzeci czerwca. Czy co� nie tak? - Chodzi mi o te cyfry powy�ej. Chodzi mi... jaki to rok? Dziewczyna sprawia�a wra�enie zdziwionej. Zacz�a co� m�wi�, lecz po chwili przesta�a i odwr�ci�a si� ponownie, by odpowiedzie�: Niech pan tak nie patrzy. Wszystko w porz�dku. Mamy rok cztery tysi�ce siedemset osiemdziesi�ty czwarty Cesarskiego Domu Isher. Wszystko si� zgadza. 2 McAllister bardzo ostro�nie usiad� na krze�le. My�la� o tym, jak powinien si� czu�? Nawet zaskoczenie nie przysz�o mu z pomoc�. Wypadki zacz�y uk�ada� si� w pewien wypaczony wz�r. Front tego dziwnego budynku na�o�ony na dwa sklepy z 1951 roku, spos�b dzia�ania drzwi i wielki zewn�trzny znak - dziwne po��czenie wolno�ci z prawem do kupowania broni. Wystawa broni w oknie. Najlepsza energetyczna bro� w znanym wszech�wiecie... U�wiadomi� sobie, �e dziewczyna rozmawia�a przed chwil� z wysokim, siwow�osym m�czyzn� stoj�cym w wej�ciu, z kt�rego wy�oni�a si� wcze�niej. W rozmowie wyczuwa�o si� napi�cie. S�owa wypowiadane niskimi g�osami tworzy�y w uszach McAllistera zamazany pog�os, dziwny i niepokoj�cy. Nie potrafi� zrozumie� sensu poszczeg�lnych wyraz�w, dop�ki dziewczyna nie odwr�ci�a si� m�wi�c: - Jak si� pan nazywa? Reporter przedstawi� si�. Po kr�tkim wahaniu odpar�a: - Panie McAllister, m�j ojciec pragnie wiedzie�, z kt�rego jest pan roku. Siwow�osy m�czyzna wyszed� naprzeciw. - Obawiam si� - zacz�� powa�nie - �e nie ma czasu na wyja�nienia. Sta�o si� co�, czego my, sprzedawcy broni obawiali�my si� od pokole�: ponownego nadej�cia kogo�, kto pragnie nieograniczonej w�adzy i, aby j� zdoby�, musi najpierw zniszczy� nas. Pa�ska obecno�� jest manifestacj� nowej pot�nej energii, jak� ona skierowa�a przeciwko nam. Tak nowej, �e nawet nie wiedzieli�my o jej istnieniu. Ale nie mamy czasu do stracenia. Wyci�gnij wszystkie informacje, Lystra, i przestrze� go przed bezpo�rednim niebezpiecze�stwem. - Wysoki m�czyzna odwr�ci� si� i drzwi zamkn�y si� za nim bezg�o�nie. - Co mia� na my�li m�wi�c bezpo�rednie niebezpiecze�stwo? - McAllister uni�s� brwi. Kiedy dziewczyna spojrza�a na niego, dostrzeg� niepok�j w br�zowych oczach. - Ci�ko to wyja�ni� - zacz�a niepewnym g�osem. - Po pierwsze, prosz� podej�� do okna, a postaram si� wszystko wyt�umaczy�. Przypuszczam, �e na razie ma pan m�tlik w g�owie. Wzi�� g��boki oddech. - Nareszcie do czego� doszli�my. Podenerwowanie ulotni�o si� bez �ladu. Siwow�osy m�czyzna zdawa� si� wszystko rozumie�, a to oznacza�o, �e McAllister nie powinien mie� trudno�ci z powrotem do domu. A je�li chodzi o niebezpiecze�stwo, w jakim znale�li si� sprzedawcy broni... to by�o ich zmartwienie. Post�pi� krok w stron� dziewczyny. Ku jego zdumieniu skuli�a si� lekko, jakby stanowi� zagro�enie. Gdy wpatrywa� si� w ni� pustym wzrokiem, roze�mia�a si� sztucznie i powiedzia�a: - Prosz� nie my�le�, �e jestem g�upia; bez urazy, ale przez wzgl�d na w�asne bezpiecze�stwo prosz� nie dotyka� nikogo, z kim b�dzie pan mia� kontakt. McAllister poczu� ch��d na karku, a kiedy dostrzeg� przera�enie na twarzy dziewczyny, zala�a go fala zniecierpliwienia. - Pos�uchaj - odezwa� si� zduszonym g�osem - chcia�bym, �eby wszystko sta�o si� jasne. Mo�emy bezpiecznie tu sobie rozmawia� pod warunkiem, �e ci� nie dotkn�, albo nie podejd� zbyt blisko. Zgadza si�? Odpowiedzia�a skinieniem g�owy. - W rzeczywisto�ci pod�oga, �ciany i najmniejszy kawa�ek mebla w sklepie wykonane s� z nie przewodz�cego materia�u. McAllister mia� wra�enie, �e balansuje na cienkiej linie rozci�gni�tej nad otch�ani� bez dna. - Zacznijmy od pocz�tku - odezwa� si� po d�u�szej przerwie. - Sk�d ty i tw�j ojciec wiedzieli�cie, �e nie jestem... - przerwa� szukaj�c w my�lach najlepszego okre�lenia - ... z tego czasu? - Ojciec prze�wietli� pana - odpowiedzia�a szczerze. - Prze�wietli� zawarto�� pa�skich kieszeni. W ten spos�b pierwszy odkry�, w czym rzecz. Widzi pan, te czu�e energie staj� si� same no�nikami energii, kt�r� jest pan na�adowany. To w�a�nie by�o nie w porz�dku. Dlatego automaty nie skupi�y si� na panu i... - Energia? Na�adowany? - przerwa� jej krzywi�c twarz. Dziewczyna nie odrywa�a od niego wzroku. - Nie rozumie pan? - wysapa�a. - Przeby� pan siedem tysi�cy lat w czasie. A ze wszystkich energii we wszech�wiecie czas jest najwi�ksz�, najpot�niejsz�. Jest pan na�adowany trylionami cz�stek czasoenergii. Gdyby wyszed� pan z tego sklepu, to wysadzi�by pan w powietrze stolic� imperium i okolic� w promieniu osiemdziesi�ciu kilometr�w. - Najprawdopodobniej - zako�czy�a niepewnie, a g�os jej zawis� w powietrzu - zniszczy�by pan Ziemi�! 3 Wcze�niej nie zauwa�y� lustra. To �mieszne, bo by�o bardzo du�e, prawie dwuip�metrowe, zawieszone na �cianie przed nim, w miejscu, gdzie minut� wcze�niej (m�g�by przysi�c) l�ni� solidny metal. - Prosz� spojrze� na siebie. - Dziewczyna m�wi�a relaksuj�cym tonem. - Nie ma nic tak uspokajaj�cego jak w�asny wizerunek. W rzeczywisto�ci pa�skie cia�o bardzo dobrze znosi psychiczny szok. McAllister wpatrywa� si� w swoje odbicie. Szczup�a twarz, jak� widzia� przed sob�, by�a blada, lecz zachowa�o spok�j cia�o, w przeciwie�stwie do zawirowa� w jego umy�le. Nagle zda� sobie spraw� z obecno�ci dziewczyny. Przyciska�a palcem jeden z prze��cznik�w na �cianie. Poczu� si� du�o lepiej. - Dzi�kuj� - powiedzia� cicho. - W�a�nie tego potrzebowa�em. U�miechn�a si� zach�caj�co. Dopiero teraz zdziwi�a go jej osobowo��. Z jednej strony nieporadne wyja�nienia sprzed kilku minut, z drugiej posuni�cie z lustrem wykazuj�ce znajomo�� ludzkiej psychiki. - Teraz - odezwa� si� - oczywi�cie z twojego punktu widzenia, problem polega na tym, by odpowiednio podej�� t� kobiet� z Isher i zabra� mnie z powrotem do mojego czasu, zanim wysadz� Ziemi� w powietrze w roku... Jaki to mamy rok? - Ojciec m�wi, �e mo�na pana odes�a� z powrotem, ale je�li chodzi o reszt�, prosz� spojrze�! Nie zd��y� nacieszy� si� mo�liwo�ci� powrotu do swojego czasu. Dziewczyna nacisn�a przycisk, zwierciad�o zmieni�o si� w metalow� �cian�. Us�ysza� klikni�cie kolejnego przycisku. �ciana znikn�a. Przed nim rozci�ga� si� park podobny do tego, kt�ry widzia� ju� przez drzwi frontowe. By�y tam drzewa, kwiaty i zielona, zielona trawa po�yskuj�ca w promieniach s�o�ca. Olbrzymi budynek, masywny i ciemny, wbijaj�c si� w niebo, dominowa� nad horyzontem. Znajdowa� si� jakie� pi��set metr�w st�d i, co niewiarygodne, by� przynajmniej tak wysoki i d�ugi. Ani w pobli�u budynku, ani w parku McAllister nie dostrzeg� �ywych istot. Pomimo to wsz�dzie widnia�y dowody ludzkiej dzia�alno�ci. Nie widzia� te� �adnego ruchu, nawet drzewa sta�y nieporuszone w bezwietrznym, s�onecznym dniu. - Prosz� patrze�! - powt�rzy�a �agodnie. Tym razem nie by�o klikni�cia. Dziewczyna nastawi�a jeden z guzik�w i obraz zamaza� si� nieco. I nie by�o istotne to, �e zmala�a intensywno�� s�onecznego �wiat�a. Nie chodzi�o nawet o to, �e w miejscu, gdzie przed chwil� nie by�o nic, zmaterializowa�o si� szk�o. Pojawi�a si� tam nieruchawa niewidoczna substancja oddzielaj�ca McAllistera od parku. Park jednak nie by� ju� opustosza�y. Roi�o si� tam od ludzi i maszyn. Wpatrywa� si� w zdumieniu, a potem, w miar� jak iluzja blad�a i coraz bardziej rozumia� zagro�enie, jego odczucia przerodzi�y si� w przera�enie. - Niesamowite - wymamrota� w ko�cu - ci ludzie to �o�nierze, a maszyny to... - Bro� energetyczna! - podpowiedzia�a. - Zawsze mieli problem z przetransportowaniem tej broni w okolice naszych sklep�w. Oczywi�cie, aby nas zniszczy�. Nie chodzi o to, �e te dzia�a nie posiadaj� wystarczaj�cej si�y ra�enia. Nawet z naszych karabin�w mo�na zabija� z odleg�o�ci wielu kilometr�w. Ale jeste�my tak dobrze chronieni, �e aby nas zniszczy�, musz� u�y� najwi�kszego dzia�a i to z niewielkiej odleg�o�ci. Do tej pory nie uda�o im si� tego dokona�, poniewa� jeste�my w�a�cicielami otaczaj�cego nas parku, a system alarmowy dzia�a� bez zarzutu. Nowa energia, jakiej u�ywaj� teraz, jest nie do wykrycia przez nasze systemy ochronne, a co gorsza spe�nia te� rol� idealnej tarczy. Oczywi�cie niewidzialno�� jest znana od dawna, lecz gdyby pan si� nie pojawi�, zostaliby�my zniszczeni nie widz�c nawet, co si� sta�o. - Ale - krzykn�� ostro McAllister - co zamierzasz zrobi�? Oni tam ci�gle s�... Br�zowe oczy zap�on�y silnym ��tym blaskiem. - M�j ojciec ostrzeg� Rad�. Jej cz�onkowie odkryli, i� niewidzialni ludzie ustawiaj� r�wnie niewidzialn� bro� doko�a sklep�w. Rada ma si� wkr�tce zebra�, aby przedyskutowa� plan obrony. McAllister obserwowa� w milczeniu �o�nierzy, najprawdopodobniej ��cz�cych niewidzialne kable biegn�ce od olbrzymiego budynku w tle. Kable o grubo�ci trzydziestu centymetr�w wiele m�wi�y o mocy przeciwstawionej temu niepozornemu sklepowi z broni�. Nie trzeba by�o �adnych wyja�nie�. Rzeczywisto�� na zewn�trz przy�mi�a wszelkie s�dy. Spo�r�d tutaj obecnych by� najmniej u�yteczny, a jego opinia najmniej istotna. Nie zdawa� sobie z sprawy, �e g�o�no my�li, dop�ki nie dolecia� go przyjazny g�os ojca dziewczyny. - Jest pan w b��dzie, panie McAllister. To w�a�nie pan jest najbardziej u�yteczny. Dzi�ki panu odkryli�my, �e Isher w�a�nie nas atakuje. Co wi�cej, nasi wrogowie nie wiedz� o pa�skim istnieniu, i dlatego jeszcze nie spostrzegli pe�nego efektu dzia�ania nowej, os�aniaj�cej energii, jakiej u�ywaj�. Pan zatem stanowi nieznany czynnik, a my musimy niezw�ocznie to wykorzysta�. Wykorzysta� pana. Siwow�osy m�czyzna wygl�da� teraz starzej. Kiedy odwr�ci� si� do c�rki, jego poci�g�� twarz pokrywa�a sie� zmarszczek, a g�os by� ostry i suchy. - Lystra, numer siedem! Gdy palce dziewczyny dotkn�y si�dmego przycisku w rz�dzie, starszy m�czyzna wyja�ni� pospiesznie: - Najwy�sza Rada gildii w�a�nie zebra�a si� na sesj� wyj�tkow�. Musimy wybra� najbardziej skuteczn� metod� rozwi�zania problemu i om�wi� szczeg�y. Prowadzi si� ju� regionalne rozmowy, ale jak dot�d przedstawiono tylko jeden dobry pomys� i... Witam pan�w! Patrzy� ponad ramieniem McAllistera, kt�ry odwr�ci� si� raptownie. M�czy�ni wychodzili z masywnej �ciany, jakby przekraczali pr�g stoj�cych otworem drzwi. Jeden dw�ch, trzech, trzydziestu. Ludzie o pos�pnych twarzach, wszyscy, z wyj�tkiem jednego, kt�ry zerkn�wszy na McAllistera, chcia� go min��, jednak zatrzyma� si� z lekkim u�miechem. - Nie patrz tak t�po. Jak inaczej, wed�ug ciebie, uda�oby nam si� przetrwa� tak d�ugo, gdyby�my nie potrafili teleportowa� przedmiot�w. A tak w og�le, nazywam si� Cadron... Peter Cadron! McAllister skin�� niedbale g�ow�. Nawet fantastyczne automaty - ko�cowe produkty epoki maszyn - przesta�y robi� na nim wra�enie; nauka i wynalazki by�y tak zaawansowane, �e ludzie nie musieli wykonywa� zbyt wielu czynno�ci. Prawie wszystko robi�y za nich maszyny. M�czyzna o twarzy buldoga zwr�ci� si� do niego: - Zgromadzili�my si� tutaj, poniewa� to oczywiste, �e �r�d�em nowej energii jest ten budynek za sklepem... Wskaza� na �cian�, kt�ra przedtem by�a lustrem, a teraz oknem, z widokiem na monstrualn� konstrukcj�. Po chwili ci�gn�� dalej: - Wiemy, odk�d uko�czono budynek jakie� pi�� lat temu, �e jest to maszyna mocy wycelowanej w nas. Teraz wyemanowa�a z niej nowa energia, aby otoczy� �wiat. Energia wielkich mo�liwo�ci, tak pot�na, �e prze�ama�a napi�cia czasu. Na szcz�cie tylko w pobli�u tego jednego sklepu. Najwidoczniej s�abnie wraz ze wzrostem odleg�o�ci. - Poczekaj, Dresley - przerwa� mu ma�y, szczup�y cz�owieczek. - Po co ten przyd�ugi wst�p. Sprawdzali�cie r�ne plany przedstawiane przez grupy regionalne. Czy nie ma w nich niczego konkretnego? Dresley zawaha� si�. Ku zaskoczeniu McAllistera zatrzyma� na nim pow�tpiewaj�ce spojrzenie; mi�nie twarzy pracowa�y przez chwil�, po czym st�a�y. - Istotnie, jest pewna metoda, lecz wi��e si� ze zmuszeniem naszego przyjaciela z przesz�o�ci do podj�cia ogromnego ryzyka. Wszyscy wiecie, o czym m�wi�. Dzi�ki temu zyskamy niezb�dny czas. - Co do chole... - McAllister znieruchomia� z grymasem zdumienia na twarzy, gdy spojrzenia zgromadzonych doko�a ludzi spocz�y na nim. 4 Zdziwi� si�, �e znowu potrzebuje lustra, by odzyska� dobre samopoczucie. Przeskakiwa� wzrokiem po twarzach m�czyzn. Handlarze broni� tworzyli osobliwy widok w sposobie, w jaki siedzieli, stali czy pochylali si� nad szklanymi gablotami. Wydawa�o mu si�, �e jest ich mniej ni� poprzednio. Jeden, dwa... dwadzie�cia osiem razem z dziewczyn�. M�g�by przysi�c, �e by�y trzydzie�ci dwie osoby. Przeni�s� spojrzenie akurat w por�, by zobaczy� zamykaj�ce si� drzwi na zaplecze. Znikn�o za nimi czterech m�czyzn. McAllister potrz�sn�� g�ow�, zaintrygowany i utkwi� zdumiony wzrok w otaczaj�cych go twarzach. - Nie rozumiem, jak kt�rekolwiek z was nawet m�g� pomy�le� o przymusie. Wed�ug was jestem na�adowany energi�. Mo�e si� myl�, lecz gdyby kto� spr�bowa� rzuci� mnie z powrotem w rynn� czasu, albo tylko dotkn��, ta energia dokona�aby straszliwego spustoszenia... - Masz racj�, do cholery! - krzykn�� m�ody m�czyzna, a nast�pnie szczekn�� zirytowany na Dresleya: - Jakim cudem, do diab�a, pope�ni�e� taki psychologiczny b��d. Wiesz, �e McAllister musi zrobi� to, co chcemy, aby uratowa� samego siebie. I to bardzo szybko! Dresley chrz�kn��. - Do diab�a, prawda jest taka, �e nie mamy czasu na wyja�nienia, a w�a�nie zrozumia�em, �e mo�e nas �atwo zastraszy�. Z tego co widz�, mamy do czynienia z inteligentnym cz�owiekiem. McAllister obserwowa� ich spod przymru�onych powiek. Wyczu� k�amstwo. - Nie kad�cie mi tutaj o inteligencji - zripostowa� impulsywnie. - Wszyscy pocicie si� krwi�. Powystrzelaliby�cie w�asne babki i podst�pnie wci�gn�liby�cie mnie w to bagno, poniewa� �wiat, o kt�rym my�licie, �e jest dobry, zosta� zagro�ony. Jaki jest ten wasz plan, do uczestnictwa w kt�rym zamierzali�cie mnie zmusi�? Odpowiedzia� mu m�ody m�czyzna: - Dostaniesz od nas izoluj�cy kombinezon i zostaniesz wys�any z powrotem do swojego czasu... - Umilk� nagle. - No c�, brzmi ca�kiem nie�le - stwierdzi� McAllister. - Gdzie jest pu�apka? - Nie ma �adnej pu�apki! McAllister utkwi� w nim �widruj�cy wzrok. - Pos�uchaj uwa�nie - zacz�� powoli. - Nie serwuj mi takiego g�wna. Skoro jest to tak proste, jak u diab�a, mam wam pom�c powstrzyma� energi� Isher? M�ody cz�owiek rzuci� gniewne spojrzenie Dresley'owi. - Wzbudzi�e� w nim podejrzenia t� swoj� gadanin� o przymusie. - Przeni�s� wzrok na McAllistera. - Zamierzamy zastosowa� pewnego rodzaju d�wigni� energii, wykorzystuj�c zasad� punktu podparcia. Ty masz by� ci�arkiem na d�ugim ramieniu hu�tawki energii, kt�ry podniesie ci�ar umieszczony na kr�tszym ramieniu. Cofniesz si� w czasie o pi�� tysi�cy lat. Maszyna w wielkim budynku, do kt�rej dostrojone jest twoje cia�o, powoduj�ca te wszystkie k�opoty, przesunie si� w przysz�o�� o kilka miesi�cy. - W ten spos�b - wtr�ci� kto� inny, zanim McAllister zd��y� otworzy� usta - powinni�my zdoby� czas na znalezienie innego kontragenta. Musi istnie� rozwi�zanie. W przeciwnym razie nasi wrogowie nie dzia�aliby w tak sekretny spos�b. Co o tym my�lisz? McAllister podszed� powoli do krzes�a, na kt�rym siedzia� uprzednio. Umys� pracowa� z szalon� pr�dko�ci�, lecz dr�czy�o go pos�pne przeczucie, �e nie posiada technicznej wiedzy niezb�dnej do ochrony samego siebie. Odezwa� si� cedz�c s�owa: - Na m�j rozum, ma to dzia�a� na zasadzie d�wigni. Stara zasada m�wi�ca, �e je�li ma si� do�� d�ug� d�wigni� i odpowiedni punkt podparcia, mo�na by zepchn�� Ziemi� z orbity. - Dok�adnie tak! - krzykn�� Dresley wykrzywiaj�c si�. - Jedynie to dzia�a w czasie. Przeb�dziesz pi�� tysi�cy lat, budynek przebywa... - Jego g�os os�ab� a zapa� przygas�, gdy dostrzeg� wyraz twarzy McAllistera. - Pos�uchaj - odezwa� si� cz�owiek z przesz�o�ci. - Nie ma nic bardziej �a�osnego ni� banda uczciwych facet�w zamierzaj�cych zrobi� co� nieuczciwego. Jeste� silnym cz�owiekiem, typem intelektualisty, kt�ry przez ca�e �ycie stara� si� przeforsowa� idealistyczne koncepcje. Zawsze sobie powtarza�e�, �e je�li to b�dzie konieczne, nie zawahasz si� przed drastycznym po�wi�ceniem. Nie we�miesz mnie jednak na plewy, bracie. Gadaj, gdzie jest pu�apka? 5 McAllister mia� dziwne uczucie trzymaj�c to ubranie. Zauwa�y� m�czyzn wy�aniaj�cych si� z zaplecza i niezmiernie zdumia�o go, �e przynie�li izoluj�cy kombinezon, nie wiedz�c przecie�, czy zdecyduje si� go w�o�y�. Patrzy� pos�pnie na Petera Cadrona, kt�ry podaj�c mu nieciekaw�, obwis�� szar� rzecz, powiedzia� napi�tym g�osem: - Wskakuj w to i ruszaj w drog�. To sprawa minut, cz�owieku! Kiedy te dzia�a na zewn�trz zaczn� bombardowa� nas czyst� energi�, nie b�dziesz ju� �y�, nie m�wi�c ju� o gadaniu o naszej uczciwo�ci. McAllister wci�� si� waha�. Wydawa�o mu si�, �e w pomieszczeniu panuje niewiarygodny upa�. Stru�ki potu sp�ywa�y mu po policzkach i poczu� dyskomfort niepewno�ci. Gdzie� w tle jaki� g�os m�wi�: - Po pierwsze musimy zyska� na czasie, potem umie�cimy nowe sklepy w spo�eczno�ciach, gdzie nie b�d� nara�one na ataki. R�wnocze�nie skontaktujemy si� z ka�dym cesarskim potencja�em zdolnym pom�c nam bezpo�rednio lub po�rednio i wreszcie musimy... G�os p�yn�� nieprzerwanie, lecz McAllister przesta� rozr�nia� s�owa. Jego nerwowe spojrzenie spocz�o na dziewczynie stoj�cej w milczeniu w pobli�u drzwi. Podszed� do niej. Jego gniewny wzrok, albo sama obecno�� z pewno�ci� przerazi�a j�, poniewa� skuli�a si� i poblad�a. - Pos�uchaj - powiedzia� g�o�no. - Siedz� w tym bagnie po same uszy. Gdzie tkwi niebezpiecze�stwo? Musz� czu�, �e mam jak�� szans�. Powiedz mi, gdzie w tym wszystkim jest pu�apka. Twarz dziewczyny sta�a si� szara, niemal�e tak szara i martwa jak kombinezon przewieszony przez rami� Petera Cadrona. - Chodzi o tarcie - b�kn�a w ko�cu. - Mo�e si� zdarzy�, �e b�dziesz mia� problemy z przebyciem ca�ej drogi do 1951 roku. Widzisz, b�dziesz swego rodzaju "obci��eniem" i... McAllister odwr�ci� si� na pi�cie. W�lizgn�� si� do mi�kkiego, niemal mglistego kombinezonu, nie zwracaj�c uwagi na sw�j nienagannie wyprasowany garnitur. - Ci�ko przechodzi przez g�ow�, co? - Tak! - Odpowied� nadesz�a z miejsca, gdzie sta� ojciec Lystry. - Gdy tylko zasuniesz zamek b�yskawiczny, kombinezon stanie si� ca�kowicie niewidzialny. Osobom postronnym b�dzie si� wydawa�o, �e masz na sobie zwyczajne ubranie. Tw�j nowy str�j jest bogato wyposa�ony. M�g�by� w nim mieszka� na Ksi�ycu. - Nie rozumiem jednego - poskar�y� si� McAllister. - Dlaczego musz� to wk�ada�? Dosta�em si� tutaj bez problemu nie maj�c go. - Spochmurnia� nagle. S�owa wypada�y automatycznie z jego ust, lecz niespodziewana my�l przerwa�a ten potok. - Zaraz, zaraz - wykrztusi� - co dzieje si� z wype�niaj�c� mnie energi�, kiedy jestem zamkni�ty w tym impregnowanym ubranku? Nieruchome spojrzenia zgromadzonych dooko�a ludzi powiedzia�y mu, �e trafi� w sedno. - A wi�c o to chodzi! - warkn��. - Ta izolacja ma mnie chroni� przed utrat� energii. W ten spos�b utworzy si� ten cholerny ci�arek. Teraz ju� jestem pewny, �e istnieje jakie� po��czenie kombinezonu z tamt� maszyn�. No c�, jeszcze nie jest za p�no. Wykonuj�c desperacki obr�t odbi� w bok, by omin�� wyci�gni�te ramiona czterech m�czyzn, kt�rzy r�wnocze�nie skoczyli ku niemu. Uchwyt okaza� si� zbyt silny. Palce Petera Cadrona mocnym szarpni�ciem zasun�y zamek, a ich w�a�ciciel powiedzia�: - Przykro mi, ale na zapleczu my r�wnie� w�o�yli�my izoluj�ce kombinezony. To dlatego nie mog�e� nam nic zrobi�. Zapami�taj sobie: nie ma dowod�w, �e w�a�nie po�wi�ca si� twoje �ycie. Na naszej Ziemi nie istnieje krater, co �wiadczy, �e nie eksplodowa�e� w przesz�o�ci, lecz w jaki� inny spos�b rozwi�za�e� ten problem. A teraz niech kto� szybko otworzy drzwi! Przenie�li go w stron� wej�cia. I wtem... - Zaczekajcie! To by� g�os dziewczyny. Jej oczy b�yszcza�y jak czarne klejnoty, gdy �ciska�a w d�oniach ma��, jasn� bro�, w pierwszym momencie wycelowan� w McAllistera. Ci�gn�cy go m�czy�ni stan�li jak wryci. Prawie nie zwr�ci� na to uwagi. Teraz istnia�a dla niego tylko dziewczyna i spos�b, w jaki uk�ada�y si� jej usta, gdy wykrzycza�a niespodziewanie: - To kompletne szale�stwo. Czy jeste�my a� takimi tch�rzami? Czy to mo�liwe, �e duch wolno�ci mo�e przetrwa� jedynie dzi�ki tandetnemu aktowi morderstwa i podeptaniu praw jednostki? Ja m�wi� nie! Pan McAllister musi mie� ochron� hipnozy. To drobne op�nienie z pewno�ci� nie oka�e si� �miertelne. - Lystra. - To by� g�os jej ojca. McAllister u�wiadomi� sobie widz�c jego zachowanie, jak b�yskawicznie starszy m�czyzna reagowa� na sytuacj�. Podszed� do c�rki i wyj�� pistolet z jej d�oni. Jedyny cz�owiek w tym pomieszczeniu, pomy�la� McAllister, kt�ry teraz m�g� do niej podej�� maj�c pewno��, �e dziewczyna nie wystrzeli. Histeria maluj�ca si� w jej twarzy i �zy sp�ywaj�ce po policzkach �wiadczy�y, jak niebezpieczna mog�a by� w takim stanie dla pozosta�ych. Ku jego zdziwieniu nawet przez chwil� nie odczu� ulgi. Akcja zdawa�a si� rozgrywa� gdzie� w innej rzeczywisto�ci. Pozosta� tylko biernym obserwatorem. Wydawa�o mu si�, �e stoi tak przez ca�� wieczno��, a kiedy w ko�cu emocje dosz�y do g�osu, zdziwi� si�, �e nie popchni�to go ku przeznaczeniu. Z jeszcze wi�kszym zdziwieniem zobaczy�, jak Peter Cadron uwalnia jego rami� i odchodzi na bok. Oczy m�czyzny emanowa�y spokojem, gdy sta� z dumnie uniesion� g�ow�. - Pa�ska c�rka ma racj�. W tym momencie wznosimy si� ponad nasze obawy i zwracamy si� do tego nieszcz�liwego m�odzie�ca: Odwagi! Nie zapomnimy o tobie. Nie mo�emy ci niczego zagwarantowa�. Nie mo�emy nawet powiedzie�, co si� z tob� stanie. Ale powtarzamy z przekonaniem, �e je�li tylko le�y to w naszej mocy, pomo�emy ci. A teraz musimy chroni� ci� przed destrukcyjnymi naciskami psychologicznymi, kt�re w przeciwnym razie zniszczy�yby ci�, w prosty lecz niezwykle skuteczny spos�b. McAllister spostrzeg� zbyt p�no, �e wszyscy pozostali odwr�cili si� od niezwyk�ej �ciany. Nawet nie zauwa�y�, kto rozpocz�� to, co nieuchronnie mia�o nast�pi�. O�lepi� go b�ysk �wiat�a. Przez moment mia� wra�enie, �e jego umys� jest obna�ony. G�os Petera Cadrona naciska�: - Utrzyma� samokontrol� i trze�wo�� umys�u - to twoja nadzieja. Zrobisz to wbrew wszystkiemu! A dla twojego dobra rozmawiaj o swoim do�wiadczeniu tylko z naukowcami, lub z w�adzami, kt�re, wed�ug ciebie, oka�� zrozumienie. Powodzenia! O�lepiaj�ce �wiat�o sprawi�o, �e prawie nie czu� dotyku popychaj�cych go d�oni. Poczu�, �e spada. Rozdzia� 1 Zatopiona w mroku wioska przedstawia�a osobliwy widok. Zadowolony Fara szed� ulic� obok swojej �ony, wdychaj�c powietrze o smaku wina. My�la� o arty�cie, kt�ry przyby� z Cesarskiego Miasta i stworzy� to, co okre�lono w telestatach jako - pami�ta� �ywo to powiedzenie - "symboliczny obraz przypominaj�cy scen� z ery elektryczno�ci sprzed siedmiu tysi�cleci". Fara wierzy� w to ca�kowicie. Ulica z ogrodami piel�gnowanymi przez automaty, z cofni�tymi po�r�d kwiat�w sklepami, z trawiastymi �cie�kami i ulicznymi lampami, kt�re wysy�a�y �wiat�o z ka�dego zag��bienia swoich kszta�t�w - to by� prawdziwy raj, gdzie czas sta� w miejscu. Obraz wielkiego artysty - ta spokojna scena, jak� Fara wci�� mia� przed oczyma - obecnie znajdowa� si� w prywatnej kolekcji cesarzowej. Wychwala�a to dzie�o i naturalnie, po trzykro� b�ogos�awiony malarz natychmiast wyb�aga� u niej przychylno��. Jak�� rado�� musia�o mu sprawi� osobiste z�o�enie ho�du wspania�ej, boskiej, pogodnej, mi�osiernej i ukochanej Inneldzie Isher, sto osiemdziesi�tej z rodu. Nie zwalniaj�c kroku Fara zerkn�� na �on�. W przy�mionym �wietle najbli�szej latarni, �agodna, wci�� dziewcz�ca twarz prawie nikn�a w p�mroku. Zamrucza� mi�kko, instynktownie �ciszaj�c g�os, by harmonizowa� z pastelowymi odcieniami nocy. - Powiedzia�a... Cesarzowa powiedzia�a, �e nasza ma�a wioska Glay wyr�nia si� delikatno�ci�, kt�ra stanowi r�wnie� najwspanialsz� cech� jej mieszka�c�w. Czy� to nie cudowne, Creel? Cesarzowa z pewno�ci� wiele rozumie. Doszli do bocznej uliczki i widok, jaki ukaza� si� przed ich oczyma, jakie� pi�� metr�w dalej, zamkn�� mu usta. - Patrz! - m�czyzna odezwa� si� chrapliwie, wskazuj�c sztywnym palcem na znak �wiec�cy w mroku nocy: DOBRA BRO� PRAWO DO KUPOWANIA BRONI PRAWEM DO WOLNO�CI Fara odni�s� dziwne wra�enie wpatruj�c si� w p�on�ce litery. Widzia�, jak inni wie�niacy zbieraj� si� doko�a. W ko�cu odezwa� si� silnym, ochryp�ym g�osem: - S�ysza�em o tych sklepach. To miejsca nikczemnik�w, z kt�rymi rz�d cesarzowej zrobi pewnego dnia porz�dek. Buduje si� je w ukrytych fabrykach, a potem w ca�o�ci transportuje do wiosek takich jak nasza. Maj� jakoby pomaga� w obronie w�asno�ci. Godzin� temu tego tu nie by�o. - Rysy jego twarzy st�a�y a g�os nabra� niemi�ego brzmienia. - Creel, wracaj do domu. Zdziwi� si�, gdy nie zareagowa�a od razu. Przez wszystkie lata ma��e�stwa by�a pos�uszn� �on�, dzi�ki czemu uczyni�a jego �ycie przyjemnym. Spostrzeg�, �e wpatruje si� w niego szeroko rozwartymi oczami, a nie�mia�y strach trzymaj� w miejscu. - Fara, co ty chcesz zrobi�? - zapyta�a dr��cym g�osem. - Nie zamierzasz chyba... - Wracaj do domu! - Przestrach Creel zwi�kszy� jego determinacj�. - Nie pozwolimy, by te potworne rzeczy profanowa�y nasz� wiosk�. Pomy�l tylko. - Jego g�os zadr�a� pod wp�ywem przera�aj�cej my�li. - Ta dobra, konserwatywna spo�eczno��, kt�r� zdecydowali�my zachowa� dok�adnie tak�, jak w galerii obraz�w cesarzowej, zosta�a w�a�nie wypaczona przez to paskudztwo. Ale tego tu nie b�dzie. I koniec dyskusji. Mi�kki, przesycony przera�eniem g�os Creel tym razem pozbawiony nie�mia�o�ci, wyp�yn�� z mrocznego zau�ka. - Nie r�b niczego w po�piechu, Fara. Pami�taj, �e to nie jest pierwszy nowy budynek w Glay od czasu namalowania obrazu. Fara milcza�. Tej cechy �ony - przypominania o nieprzyjemnych zdarzeniach nie pochwala�. Wiedzia� dok�adnie, co mia�a na my�li. Gigantyczna, rozro�ni�ta korporacja "Automatyczne Atomowe Warsztaty Remontowe" wtargn�a tu wbrew prawom stanu, wbrew wiejskiemu zgromadzeniu, ze swoim b�yszcz�cym budynkiem i zabra�a mu ju� przesz�o po�ow� klient�w. - To co innego - warkn�� w ko�cu. - Po pierwsze ludzie odkryj� w ko�cu, �e te nowe automaty remontowe robi� straszn� fuszerk�. Po drugie to jest zdrowe wsp�zawodnictwo. Ale ten sklep z broni� jest wyzwaniem dla dobrych obyczaj�w, kt�r� sprawiaj�, �e �ycie pod skrzyd�ami Domu Isher jest tak radosne. Sp�jrz na to absurdalne has�o. Przecie� to czysta hipokryzja. "Prawo do kupowania broni..." ech! Wracaj do domu, Creel. Dopilnujemy, �eby w tej wiosce nie sprzedali nawet jednej sztuki. Przez chwil� obserwowa� wysmuk�� sylwetk� �ony, gin�c� w ciemno�ciach. Creel dotar�a do po�owy ulicy, kiedy zawo�a� za ni�: - A je�li zobaczysz gdzie� naszego syna, zabierz go z sob�. Powinien zrozumie�, �e o tak p�nej porze nie nale�y przebywa� poza domem. Nikn�ca w mroku posta� nie odwr�ci�a si�. Fara patrzy�, jak porusza si� w �wietle ulicznych latami, po czym odwr�ci� si� na pi�cie i ruszy� szybko w stron� sklepu. T�um r�s� z ka�d� minut�; nocne powietrze pulsowa�o podekscytowanymi g�osami. Bez w�tpienia, by�o to najwi�ksze wydarzenie w ca�ej historii wioski Glay. Szyld sklepu z broni� by�, o czym Fara wiedzia�, spraw� iluzji. Kiedy zatrzyma� si� przed olbrzymi� szyb� wystawow�, s�owa reklamy tkwi�y nieruchomo na froncie sklepu. Ponownie z pogard� skonstatowa� znaczenie sloganu, po czym odwr�ci� si� w stron� napisu w oknie: NAJLEPSZA BRO� ENERGETYCZNA W ZNANYM WSZECH�WIECIE Iskierka zainteresowania wznieci�a p�omie� w umy�le Fary. Wpatrywa� si� w b�yszcz�ce pistolety, zafascynowany wbrew sobie. Le�a�a tam przer�na bro� od male�kich miotaczy do szybkostrzelnych karabin�w. Wszystkie wykonane z jasnych, twardych substancji: b�yszcz�cej szklanej masy, r�nokolorowego lecz nieprzejrzystego plastiku, czy zielonego, opalizuj�cego berylu. Ten szeroki asortyment s�u��cy do zniszczenia zmrozi� Far�. Taka ilo�� broni dla ma�ej wioski Glay, gdzie, z tego co wiedzia�, bro� posiada�o nie wi�cej ni� dwoje ludzi, a ci u�ywali jej tylko do polowania. No c�, rzecz by�a absurdalna i przera�aj�ca. Jaki� cz�owiek za jego plecami powiedzia�: - To jest na parceli Harrisa. Niez�y dowcip zrobili temu staremu �ajdakowi. Ciekawe, czy zrobi im awantur�? - Kilkana�cie os�b zachichota�o, a ich g�osy wype�ni�y gor�ce, lecz �wie�e powietrze. Fara widzia�, �e m�czyzna m�wi prawd�. Sklep z broni� mia� dwana�cie metr�w szeroko�ci i zajmowa� �rodek zielonego skweru starego Harrisa. Fara zmarszczy� brwi. Sprytnie. Ci ze sklep�w kupowali ziemi� od wi�kszo�ci nie lubianych ludzi we wsi, daj�c ka�demu godziw� zap�at�. Ich dzia�ania by�y grubymi ni�mi szyte i cho�by z tego powodu nie powinno im si� uda�. Fara wci�� ciska� gromy oczami, kiedy zobaczy� pulchn� posta� so�tysa Mela Dale'a. Czym pr�dzej podszed� do niego, dotkn�� z szacunkiem czapki i zapyta� bez wst�p�w: Gdzie jest Jor? - Tutaj. - Wioskowy konstabl torowa� sobie �okciami drog� przez t�um. - Jakie� plany? - Istnieje tylko jeden plan - odpowiedzia� �mia�o Fara. - Wej�� tam i aresztowa� ich. M�czy�ni spojrzeli po sobie, po czym wbili wzrok w ziemi�. Postawny policjant przerwa� niezr�czn� cisz� m�wi�c kr�tko: - Drzwi s� zamkni�te i nikt nie odpowiada na walenie. Zamierza�em w�a�nie zasugerowa�, by od�o�y� t� spraw� do rana. - Nonsens! - Zniecierpliwienie podsyci�o ogie� w Farze. - Trzeba wzi�� top�r i rozwali� te drzwi. Zw�oka doda jedynie tym ludziom odwagi i stawi� wi�kszy op�r. Nie chcemy ich w naszej wiosce nawet przez jedn� noc. Czy nie jest tak? - Stoj�cy najbli�ej gapie przytakn�li pospiesznie. Zbyt pospiesznie. Fara rozejrza� si� dooko�a, zdumiony tym, �e nikt nie chcia� spojrze� mu prosto w oczy. Wszyscy s� przestraszeni i niech�tni, pomy�la�. Zanim jednak zd��y� co� powiedzie�, odezwa� si� konstabl Jor: - Chyba nie s�ysza�e� o tych drzwiach. Ludzie powiadaj�, �e nie da si� ich sforsowa�. Far� zmrozi�a �wiadomo��, �e to w�a�nie on b�dzie musia� przedsi�wzi�� jakie� kroki. - Wezm� ze swojego warsztatu atomowy przecinak - o�wiadczy� w ko�cu. - To rozwi��e nasz problem. Czy mam twoje pozwolenie, so�tysie? Pot na twarzy oty�ego m�czyzny perli� si� w �wietle okiennej wystawy. Wyci�gn�� chustk�, wytar� ni� czo�o i powiedzia� nieswoim g�osem: - Mo�e lepiej b�dzie jak skontaktuj� si� z dow�dc� cesarskiego garnizonu w Ferd i poprosz� go o pomoc. - Nie. - Fara rozpozna� wykr�t. Ogarn�o go nag�e prze�wiadczenie, �e tak naprawd�, tylko on stanowi realn� si�� ca�ej wioski. - Musimy dzia�a� sami. Inne wsp�lnoty pozwoli�y im zagnie�dzi� si� u siebie, poniewa� nie podejmowa�y zdecydowanego dzia�ania. My musimy stawi� op�r. I to niezw�ocznie. Wi�c? "W porz�dku" so�tysa przypomina�o zaledwie westchnienie. Fara nie potrzebowa� jednak niczego wi�cej. Podzieli� si� swymi zamiarami z t�umem. W chwil� potem, kiedy ju� wydosta� si� na zewn�trz, spostrzeg� syna, kt�ry wraz z innymi m�odymi lud�mi wpatrywa� si� w wystaw�. - Cayle, chod� i pom� mi z t� maszyn� - zawo�a�. Ch�opak ani drgn��. Fara zamierza� wytkn�� mu niepos�usze�stwo, lecz odszed� poirytowany. Ten niezno�ny ch�opak! Pewnego dnia podejm� stanowcze dzia�anie, pomy�la� zgorzknia�y. W przeciwnym razie nie b�dzie z niego �adnego po�ytku. Energia p�yn�a bezd�wi�cznym i g�adkim strumieniem. �adnych trzask�w, �adnych wybuch�w. Ja�nia�a delikatnym, czystym, bia�ym �wiat�em, pieszcz�c metalowe panele drzwi. Po minucie Fara wci�� nie widzia� efektu. Nie chcia� wierzy� w niepowodzenie i nadal manipulowa� energi� o niezmierzonym potencjale. Kiedy wreszcie wy��czy� maszyn�, by� zlany potem. - Nie rozumiem - wysapa�. - Przecie� �aden metal nie mo�e wytrzyma� sta�ego strumienia energii atomowej. Nawet te twarde metalowe pokrywy stosowane wewn�trz silnika pobieraj�ce eksplozj� w niesko�czonych ilo�ciach. Taka jest teoria, lecz w rzeczywisto�ci sta�a praca krystalizuje pokryw� po kilku miesi�cach. - Jest dok�adnie tak, jak m�wi� Jor - powiedzia� so�tys. - Te sklepy z broni� s�... du�e. Rozprzestrzeniaj� si� po ca�ym imperium i nie uznaj� cesarzowej. Wyra�nie zaniepokojony Fara zaszura� stopami po twardej trawie. Nie podoba�o mu si� to, co us�ysza�. Co wi�cej, by� to oczywisty nonsens. Zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�, odezwa� si� jaki� m�czyzna z t�umu: - S�ysza�em, jak gadali, �e te drzwi otwieraj� si� tylko przed tymi, co nie mog� przynie�� szkody ludziom w �rodku. Szokuj�ce s�owa wyrwa�y Far� z ot�pienia. Niepowodzenie mia�o niekorzystny wp�yw na jego psychik�. Odezwa� si� ostrym g�osem: - To absurdalne! Gdyby istnia�y takie drzwi, wszyscy by�my je mieli. My... - Powstrzyma�a go nag�a �wiadomo�� faktu, �e nigdy nie widzia�, by ktokolwiek pr�bowa� je otworzy�, za� s�dz�c po otaczaj�cej go niech�ci istnia�o du�e prawdopodobie�stwo, �e nikt nie pr�bowa�. Post�pi� krok naprz�d i poci�gn��. Drzwi otworzy�y si� z nienaturaln� lekko�ci�, daj�c� z�udzenie, �e klamka zosta�a mu w r�ku. Sapi�c otworzy� drzwi na o�cie�. - Jor! - wrzasn��. - Wchod�! Konstabl wykona� nieokre�lony ruch, po czym b�yskawicznie skonstatowa�, �e nie mo�e si� wycofa� na oczach tylu pobratymc�w. Skoczy� niezdarnie, lecz drzwi zatrzasn�y mu si� przed samym nosem. Fara wpatrywa� si� g�upio w swoj� wci�� zaci�ni�t� r�k�. Przeszy� go dreszcz. Klamka wykr�ci�a si� i wy�lizgn�a z napr�onych palc�w. Sama my�l o tym dawa�a uczucie nienormalno�ci. U�wiadomi� sobie, �e t�um obserwuje go w cichym napi�ciu. Ze z�o�ci� si�gn�� ponownie do klamki, lecz tym razem ani drgn�a. To niepowodzenie przywr�ci�o mu determinacj�. Skin�� na konstabla. - Cofnij si�, Jor. Poci�gn�. M�czyzna wycofa� si�, lecz na pr�no. Drzwi nie chcia�y ust�pi�. Gdzie� z t�umu wydoby� si� ponury g�os: - Postanowi�y ci� wpu�ci�, a potem zmieni�y zdanie. - Co za brednie wygadujesz! - zareagowa� gwa�townie Fara. - Zmieni�y zdanie. Oszala�e�. Drzwi nie maj� rozumu. Strach nape�ni� dr�eniem jego g�os. Wstyd z powodu w�asnej reakcji wyostrzy� zmys�y. Fara patrzy� ponuro na sklep. Budynek majaczy� pod nocnym niebem. By� jasny jak dzie�, obcy, z�owrogi i ju� nie taki �atwy do pokonania. M�czyzna pomy�la�, co zrobiliby �o�nierze cesarzowej, gdyby kazano im dzia�a�. I nagle za�wita�o mu, �e nawet oni nie byliby w stanie nic zrobi�. Przestraszy� si� w�asnych refleksji i usi�owa� wyrzuci� je z umys�u. - Te drzwi ju� raz otworzy�y si� przede mn� - powiedzia� dziko. - Otworz� si� i drugi. Tak te� si� sta�o. Delikatnie i bez oporu, z tym samym wra�eniem lekko�ci, osobliwe drzwi podda�y si� jego d�oni. Za progiem, w szerokiej alkowie panowa� p�mrok. So�tys Dale zawo�a� za nim: - Fara, nie b�d� g�upcem. Co masz zamiar tam robi�? Fara ze zdumieniem zda� sobie spraw�, �e przekroczy� pr�g. Odwr�ci� si� stropiony i spojrza� na k��bowisko twarzy. - No c�... - zacz�� niepewnie, ale w nast�pnej chwili rozpromieni� si� - no c�, oczywi�cie kupi� bro�. Przez moment by� zafascynowany sw� b�yskotliw� odpowiedzi�. Nastr�j zmieni� mu si� jednak, kiedy zda� sobie spraw�, �e stoi w s�abo o�wietlonym wn�trzu sklepu z broni�. Rozdzia� 2 Wewn�trz panowa�a niezm�cona cisza. Z zewn�trz nie dochodzi� �aden d�wi�k. Fara st�pa� ostro�nie po dywanie t�umi�cym kroki. Jego oczy przywyk�y do delikatnego o�wietlenia odbijaj�cego si� od �cian i sufitu. Oczekiwa� czego� niezwyk�ego, a typowe atomowe o�wietlenie dzia�a�o na napi�te nerwy niczym balsam. Rozejrza� si� doko�a, odzyskuj�c pewno�� siebie. To miejsce wygl�da�o w miar� normalnie. Zwyczajny, sk�po umeblowany sklep. Na �cianach i pod�odze znajdowa�o si� dwana�cie gablot. �adne, lecz nie nadzwyczajne. Dostrzeg� te� podw�jne drzwi prowadz�ce na zaplecze. Fara czujnie obserwowa� wej�cie, przypatruj�c si� jednocze�nie kilku gablotom, z kt�rych ka�da mie�ci�a trzy lub cztery rodzaje broni. Spod przymru�onych powiek ocenia� szans� na wyj�cie zza szyby jakiego� egzemplarza, by potem, kiedy kto� nadejdzie, wyprowadzi� go si�� na zewn�trz prosto w r�ce Jora. Za plecami us�ysza� cichy, m�ski g�os. - �yczy pan sobie bro�? Fara odwr�ci� si� raptownie. Gdy zda� sobie spraw�, �e jego plan leg� w gruzach, przez moment opanowa�a go w�ciek�o��. Gniew ulotni� si� po ujrzeniu sprzedawcy - przyjemnego cz�owieka o siwych w�osach, starszego od niego. Pomimo niepokoju przytakn��. - Tak, tak, bro�. - W jakim celu? - zapyta� m�czyzna. Fara by� w stanie jedynie na niego patrze�. My�la�, �e oszaleje. Mia� ochot� powiedzie� tym ludziom, co o nich my�li. Jednak wiek rozm�wcy zwi�za� mu j�zyk. Wysi�kiem woli zdoby� si� na otworzenie ust. - Do polowania. - Te wiarygodne s�owa usztywni�y go. - Tak, zdecydowanie do polowania. Na p�noc st�d jest jezioro - kontynuowa� ju� pewniej - i... Przerwa� nie mog�c znie�� swych k�amstw. Nie by� got�w, si� pogr��a� a� tak bardzo. - Na polowanie - powt�rzy� po kilku sekundach. Fara zn�w sta� si� sob�. Nienawidzi� tego cz�owieka za to, �e postawi� go w tak niekorzystnym po�o�eniu. Przenikliwym wzrokiem obserwowa� jak s�dziwy m�czyzna otwiera gablot� i wyjmuje z niej zielon�, b�yszcz�c� strzelb�. Kiedy sprzedawca trzymaj�c bro� w r�ku odwr�ci� si� do niego, Fara rozmy�la�: "Ca�kiem sprytne, postawi� jakiego� starego faceta na froncie. Taka sama przebieg�o�� kaza�a im wybra� posiad�o�� Misera Harrisa". Si�gn�� po bro�, lecz m�czyzna trzyma� j� poza zasi�giem jego r�ki. - Zanim pozwol� panu wypr�bowa� t� strzelb� - powiedzia� - regulamin sklepu nakazuje mi poinformowa�, w jakich okoliczno�ciach mo�e pan zakupi� bro�. A wi�c mieli prywatne prawa. I system psychologicznych sztuczek, aby wywrze� wra�enie na �atwowiernych. - My, producenci i sprzedawcy broni - kontynuowa� �agodnie sprzedawca - skonstruowali�my bro�, kt�ra mo�e zniszczy� ka�d� maszyn� lub obiekt wykonany z czego�, co nazywamy materi�. A zatem ka�dy, kto posiada cho� jeden nasz egzemplarz, przewy�sza si�� bojow� pojedynczego �o�nierza cesarzowej. M�wi� przewy�sza, poniewa� ka�da bro� stanowi centrum pola si�y dzia�aj�cego jak idealna tarcza przeciwko niematerialnym si�om destrukcji. Ta tarcza nie jest odporna na pa�ki, w��cznie czy pociski, albo inne substancje materialne. Aby jednak przenikn�� t� wspania�� barier� wytwarzan� wok� swego w�a�ciciela, niezb�dne jest ma�e dzia�o atomowe. - Oczywi�cie rozumie pan - ci�gn�� sw� wypowied� - �e tak pot�na bro� nie mo�e wpa�� w niepowo�ane r�ce. Zgodnie z tym, co powiedzia�em, broni zakupionej u nas nie mo�na u�y� do agresji czy morderstwa. W przypadku strzelby my�liwskiej, mo�na strzela� z niej jedynie do �ci�le okre�lonych, dzikich stworze�, kt�rych list� od cza