968

Szczegóły
Tytuł 968
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

968 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 968 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

968 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Georges Simenon "Maigret i widmo" "Czytelnik" Warszawa 1993 r. Prze�o�y�a Eligia B�kowska Producent wersji brajlowskiej: Altix Sp. z o.o. ul. W. Surowieckiego 12A 02-785 Warszawa tel. 644 94 78 Rozdzia� 1 Dziwne noce inspektora Lognona i dolegliwo�ci Solange Tej nocy by�o ju� troch� po pierwszej, gdy w gabinecie Maigreta zgas�o �wiat�o. Komisarz, z po- wiekami ci�kimi od zm�czenia, wszed� do pokoju inspektor�w, gdzie dy�urowali m�ody Lapointe i Bonfils. - Dobranoc, ch�opcy - mrukn��. W obszernym korytarzu sprz�taczki zamiata�y pod�og�, pozdrowi� je lekkim ruchem r�ki. Jak za- wsze o tej porze panowa� przeci�g, a od schod�w, kt�rymi szed� z Janvierem, wia�o wilgotnym ch�o- dem. By�a po�owa listopada. Przez ca�y dzie� pada� deszcz. Maigret od godziny �smej rano dnia po- przedniego nie rusza� si� ze swojego przegrzanego gabinetu i przed wyj�ciem na dziedziniec podni�s� ko�nierz p�aszcza. - Gdzie mam ci� podwie��? Zam�wiona telefonicznie taks�wka czeka�a przed bram� na Quai des Orf�vres. - Do kt�rejkolwiek stacji metra, szefie. Deszcz la� jak z cebra, jego strugi odpryskiwa�y od bruku. Inspektor wysiad� z samochodu przy Ch�telet. - Dobranoc, szefie. - Dobranoc, Janvier. Setki razy prze�ywali wsp�lnie podobne sytuacje, odczuwaj�c tak� sam�, troch� gorzk� satysfak- cj�. W par� minut p�niej Maigret po cichu szed� schodami domu przy bulwarze Richard-Lenoir; si�g- n�� do kieszeni po klucz, obr�ci� nim ostro�nie w zamku i niemal natychmiast us�ysza� g�os pani Mai- gret, kt�ra poruszy�a si� na ��ku. - To ty? Setki, je�li nie tysi�ce, razy stawia�a ju� to pytanie lekko ochryp�ym g�osem, gdy wraca� po nocy; usi�owa�a za�wieci� lampk� przy ��ku, a nast�pnie wstawa�a w nocnej koszuli, patrzy�a na m�a, aby zbada�, w jakim jest nastroju. - Sprawa sko�czona? - Tak. - Ch�opak w ko�cu zacz�� m�wi�? Odpowiedzia� skinieniem g�owy. - Nie jeste� g�odny? Chcesz, �ebym ci zrobi�a co� do jedzenia? Umie�ci� przemok�y p�aszcz na wieszaku i rozwi�zywa� krawat. - Czy w lod�wce jest piwo? Zapomnia� zatrzyma� samoch�d na placu de la R�publique i wst�pi� na ma�e piwo do jeszcze otwartej piwiarni. - By�o tak, jak my�la�e�? Sprawa okaza�a si� banalna, o ile spraw� dotycz�c� wielu ludzi mo�na nazwa� banaln�. W prasie ukaza� si� sensacyjny tytu�: "Gang motocyklowy". Za pierwszym razem, w bia�y dzie�, na ulicy de Rennes przed jubilerskim sklepem zatrzyma�y si� dwa motocykle. Dwaj osobnicy zsiedli z pierwszego, a jeden z drugiego i zas�oniwszy twarze czer- wonymi chustkami wbiegli do sklepu; po paru minutach wyszli, z pistoletami w r�kach, z bi�uteri� i zegarkami zgarni�tymi z wystawy i kontuaru. T�um nie zareagowa� od razu, a kiedy si� ockni�to, kiedy ludzie w samochodach pomy�leli o po- �cigu za z�odziejami, powsta� taki korek, �e napastnikom uda�o si� zbiec. - Oni na tym nie poprzestan� - powiedzia� Maigret. �up by� skromny; w sklepie, prowadzonym przez wdow�, sprzedawano tani� bi�uteri�. - Chcieli wypr�bowa� sw�j numer. Po raz pierwszy bowiem zastosowano motocykle przy napadzie rabunkowym. Komisarz nie myli� si�: w trzy dni p�niej powt�rzono ten sam scenariusz, ale tym razem w luksu- sowym sklepie jubilerskim na Faubourg Saint-Honor�. Odbywa�o si� to tak samo, z t� jednak r�nic�, �e z�odzieje zrabowali klejnoty warto�ci wielu milion�w starych frank�w: dwie�cie milion�w - pisa�y gazety, sto milion�w wed�ug oceny zak�adu ubezpiecze�. Jednak�e podczas ucieczki jeden ze z�odziei zgubi� chustk� i po dw�ch dniach aresztowano go w �lusarni przy ulicy Saint-Paul, gdzie by� zatrudniony. Tego� wieczora wszyscy trzej znale�li si� pod kluczem, najstarszy mia� lat dwadzie�cia dwa, naj- m�odszy - Jean Bauche, zwany Jasiem - w�a�nie sko�czy� lat osiemna�cie. By� to blondyn ze zbyt d�ugimi w�osami, syn sprz�taczki z ulicy Saint-Antoine; on r�wnie� praco- wa� w �lusarni. - Obaj z Janvierem mordowali�my si� na zmian� przez ca�y dzie� - relacjonowa� �onie Maigret, wci�� w ponurym nastroju. Pi� piwo i jad� kanapki. "S�uchaj, Jasiu, wydaje ci si�, �e� twardziel. Wm�wili w ciebie, �e jeste� twardzielem, ale ani ty, ani twoi dwaj kole�kowie nie zaplanowali�cie tego skoku. Za wami stoi kto�, kto wszystko obmy�li� tak, �eby niczym si� nie zdradzi�. Przed dwoma miesi�cami wyszed� z Fresnes i nie ma ochoty tam wraca�. Przyznaj, �e on by� na miejscu, w skradzionym samochodzie i os�ania� wasz� ucieczk�, ma- newruj�c wozem z udawan� niezr�czno�ci�". Maigret rozbiera� si�, popija� piwo, w kr�tkich zdaniach informowa� �on�. - Ci smarkacze s� najtrudniejsi... Wpojono im szczeg�lne poczucie honoru... Kaza� aresztowa� trzech recydywist�w, w�r�d kt�rych znalaz� si� niejaki Gaston Nouveau. Jak mo�na si� by�o spodziewa�, mia� solidne alibi: dwie osoby o�wiadczy�y, �e w chwili napadu by� w barze przy avenue des Ternes. Wielogodzinne konfrontacje nie da�y �adnych wynik�w. Gruby Wiktor Sidon, zwany Mamu�k�, najstarszy spo�r�d trzech motocyklist�w, szyderczo spogl�da� na komisarza. Saugier, zwany Petard�, p�aka� zaklinaj�c si�, �e nic nie wie. - Obaj z Janvierem skoncentrowali�my nasze wysi�ki na ma�ym Jasiu Bauche. Sprowadzili�my je- go matk�, kt�ra b�aga�a go: "Synku, powiedz! Przecie� widzisz, �e tym panom nie chodzi o ciebie. Rozumiej�, �e ty da�e� si� nam�wi�". Przez dwadzie�cia morderczych godzin nieub�aganie doprowadzali ch�opaka do granic ludzkiej wytrzyma�o�ci. Ale jego nag�e za�amanie si� nie sprawi�o im satysfakcji. - Dobra! Wszystko wam powiem. To Nouveau upatrzy� nas sobie w "Lotusie" i wci�gn�� do ca�ej tej historii. "Lotus" to niewielki bar przy ulicy Saint-Antoine, gdzie m�odzie� schodzi�a si�, aby s�ucha� graj�- cej szafy. - Przez was on swoim kumplom ka�e mnie zabi�, kiedy wyjd� z wi�zienia... Wreszcie! Sko�czy� si� dzie� pracy, Maigret, z ci�k� g�ow�, po�o�y� si�. - O kt�rej godzinie masz by� w biurze? - O dziewi�tej. - Nie m�g�by� pospa� troch� d�u�ej? - Zbud� mnie o �smej. Nie poczu� nawet, kiedy zapad� w sen. Nie zdawa� sobie sprawy, �e �pi. Mia� wra�enie, �e ledwie zamkn�� oczy, rozleg� si� dzwonek przy drzwiach wej�ciowych i �ona ostro�nie wsta�a z ��ka. Kto� szepta� przy drzwiach. Wyda�o mu si�, �e poznaje g�os, m�wi� sobie, �e jeszcze �pi, i wciska� g�ow� w poduszk�. Znowu kroki �ony, kt�ra zbli�a�a si� do ��ka. Czy jeszcze si� po�o�y? Kto� pomyli� drzwi? Nie. Dotkn�a jego ramienia, rozsuwa�a firanki, i Maigret, nawet nie otworzywszy oczu, u�wiadomi� sobie, �e to ju� dzie�. Spyta� matowym g�osem: - Kt�ra godzina? - Si�dma. - Czy kto� przyszed�? - Lapointe czeka w jadalni. - Czego chce? - Nie wiem. Pole� jeszcze chwil�, przynios� ci fili�ank� kawy. Dlaczego jego �ona m�wi�a takim tonem, jak gdyby przekazano jej jak�� niepomy�ln� nowin�? Dlaczego z wahaniem odpowiedzia�a na jego pytanie? Poranek by� brudnoszary i deszcz nie przesta- wa� pada�. Pierwsz� my�l� Maigreta by�o, �e Ja� Bauche, przera�ony tym, �e z�o�y� zeznania, powiesi� si� w swojej celi. Wsta� nie czekaj�c na kaw�, w�o�y� spodnie, przyczesa� si� i, jeszcze oszo�omiony po zbyt ci�kim �nie, otworzy� drzwi do jadalni. Lapointe sta� przy oknie, w czarnym p�aszczu, z ciemnym kapeluszem w r�ce, z policzkami szorst- kimi po nocnej s�u�bie. Maigret poprzesta� na pytaj�cym spojrzeniu. - Szefie, prosz� mi wybaczy�, �e wyrwa�em pana ze snu... Ale kto�, kogo pan lubi, mia� w nocy wypadek... - Janvier? - Nie, nikt z Quai... Pani Maigret przynios�a dwie du�e fili�anki kawy. - Lognon... - Nie �yje? - Jest ci�ko ranny. Przewieziono go do Bichat i od trzech godzin operuje go profesor Mingault... Nie przyszed�em wcze�niej ani nie telefonowa�em, bo po wczorajszym dniu i wieczorze potrzebny by� panu wypoczynek... Poza tym w pierwszej chwili niewiele by�o szans, �e wy�yje... - Co mu si� sta�o? - Dwie kule, jedna w brzuch, druga troch� poni�ej ramienia... - Gdzie to by�o? - Na avenue Junot, na chodniku... - By� sam? - Tak. W tej chwili jego koledzy z osiemnastego komisariatu prowadz� �ledztwo... Maigret pi� kaw� ma�ymi �ykami, ale nie sprawia�o mu to takiej przyjemno�ci jak w inne poranki. - Pomy�la�em, �e pan chcia�by tam by�, kiedy odzyska przytomno��. Samoch�d czeka na dole. - Nie wiadomo, jak do tego dosz�o? - Na razie nie. Nie wiemy nawet, co robi� na avenue Junot. Jaka� dozorczyni us�ysza�a strza�y i za- telefonowa�a na komisariat. Kula przebi�a okiennic�, st�uk�a szyb� i utkwi�a w �cianie nad jej ��- kiem... - Ubior� si�... Poszed� do �azienki, a tymczasem pani Maigret nakrywa�a st� do �niadania; Lapointe zdj�� p�aszcz i czeka�. Inspektor Lognon nie nale�a� wprawdzie do brygady Quai des Orf�vres, chocia� bardzo tego prag- n��, ale Maigret cz�sto z nim pracowa�, prawie zawsze wtedy, gdy w osiemnastej dzielnicy zdarza�o si� co� wa�nego. By� to mieszczuch, jak m�wiono, jeden z dwudziestu inspektor�w cywil�w, kt�rych biuro mie�ci�o si� w merostwie Montmartre'u, na rogu ulicy Caulaincourt i Mont-Cenis. Niekt�rzy nazywali go Po- nurakiem z racji jego chmurnej miny. Maigret ochrzci� go inspektorem Pechowcem, bo w istocie mo�na by�o s�dzi�, �e nieborak Lognon mia� dar �ci�gania na siebie wszelkiego rodzaju k�opot�w. Ma�y i chudy, jak rok d�ugi mia� katar, czerwony nos, za�zawione oczy pijaka, cho� bez w�tpienia by� najbardziej wstrzemi�liwym cz�owiekiem w ca�ej policji. Jego nieszcz�ciem by�a chora �ona, kt�ra z trudem zwleka�a si� z ��ka na fotel pod oknem, Log- non musia� wi�c po s�u�bie zajmowa� si� domem, zakupami i gotowa�. Jedynie raz w tygodniu m�g� sobie pozwoli� na op�acenie kobiety, kt�ra robi�a gruntowne porz�dki. Czterokrotnie stawa� do konkursu Policji Kryminalnej i za ka�dym razem przegrywa� z powodu g�upich b��d�w, chocia� w praktyce by� wybitnym fachowcem: jak pies my�liwski, raz znalaz�szy si� na tropie, ju� zdobyczy nie wypuszcza�. Uparciuch. Skrupulant. Typ, kt�ry mijaj�c cz�owieka na uli- cy, zaraz wietrzy� podejrzanego. - My�l�, �e uda si� im go uratowa�? - W Bichat daj� mu chyba szans� trzy na dziesi��. W przypadku cz�owieka, kt�ry zas�u�y� na przydomek Pechowca, nie brzmia�o to optymistycznie. - Czy m�g� m�wi�? Maigret, jego �ona i Lapointe jedli rogaliki, kt�re ch�opiec od piekarza przed chwil� po�o�y� przy drzwiach. - Jego koledzy nic mi o tym nie powiedzieli, a ja wola�em nie nalega�... Nie jeden Lognon cierpia� na kompleks ni�szo�ci. Wi�kszo�� inspektor�w dzielnicowych z za- zdro�ci� spogl�da na wielki dom, jak nazywaj� Quai des Orf�vres, i kiedy trafia im si� jaka� ciekawa sprawa, o kt�rej prasa b�dzie si� rozpisywa�, nie cierpi�, aby im kto� t� gratk� sprz�ta� sprzed nosa. - Idziemy! - westchn�� Maigret wk�adaj�c p�aszcz wilgotny jeszcze od wczoraj. Napotka� wzrok �ony i odgad�, �e chce mu co� powiedzie� i �e oboje my�l� o tym samym. - Zamierzasz wr�ci� na obiad? - To ma�o prawdopodobne... - Czy w takim razie nie s�dzisz... My�la�a o pani Lognon, samotnej w swoim mieszkaniu i niedo��nej. - Ubieraj si� szybko! Zawieziemy ci� na plac Constantin-Pecqueur. Lognonowie mieszkali tam od dwudziestu lat w kamienicy z czerwonej ceg�y, z oknami obramo- wanymi ��t� ceg��, Maigret nigdy nie m�g� zapami�ta�, jaki by� numer tego domu. Lapointe siad� przy kierownicy ma�ego wozu Policji Kryminalnej. W ci�gu tylu lat pani Maigret dopiero po raz drugi jecha�a takim s�u�bowym samochodem w towa- rzystwie m�a. Mijali przepe�nione autobusy. Chodnikami szybko szli ludzie pochyleni do przodu, kurczowo trzymaj�c parasole, kt�re wydziera� im wiatr. Dobrn�li do Montmartre'u, na ulic� Caulaincourt. - To tutaj... Po�rodku skweru sta� kamienny pos�g dwojga ludzi: pier� kobiety wy�ania�a si� z drapowanej sza- ty; statua by�a czarna od strony, z kt�rej smaga� j� deszcz. - Zatelefonuj do mnie do biura; my�l�, �e b�d� tam ko�o po�udnia... Zaledwie sko�czy�a si� jedna sprawa, a ju� zaczyna�a si� druga, o kt�rej nic jeszcze nie wiedzia�. Lubi� Lognona. Cz�sto w raportach podkre�la� jego zas�ugi, a nawet przypisywa� mu swoje w�asne sukcesy. Ale na nic si� to nie zda�o. Inspektor Pechowiec! - Najpierw do Bichat... Schody. Korytarze. Drzwi otwarte na rz�dy ��ek i spojrzenia chorych wlepione w dw�ch prze- chodz�cych m�czyzn. Poniewa� �le ich skierowano, musieli wr�ci� na dziedziniec, wej�� innymi schodami, aby w ko�cu przed drzwiami z napisem "Oddzia� chirurgiczny" spotka� si� z inspektorem z osiemnastki: znali go, by� to niejaki Cr�ac, w ustach trzyma� nie zapalonego papierosa. - Panie komisarzu, my�l�, �e lepiej niech pan zgasi fajk�. Tam jest taki potw�r, kt�ry wsi�dzie na pana, jak przed chwil� wsiad� na mnie, kiedy chcia�em zapali� papierosa. Min�y ich dwie piel�gniarki nios�ce miski, dzbanki, tace z fiolkami i niklowane narz�dzia. - Czy on jest jeszcze tutaj? By�a za kwadrans dziewi�ta. - Zacz�li go operowa� o czwartej. - Nie ma pan �adnych wiadomo�ci? - Nie, pr�bowa�em zdoby� jakie� informacje w tym pokoju na lewo, ale ta stara... By� to pok�j prze�o�onej piel�gniarek, kt�r� Cr�ac nazwa� potworem. Maigret zapuka�. Nieprzy- jemny g�os zawo�a�, by wszed�. - O co chodzi? - Przepraszam, �e pani przeszkadzam. Kieruj� brygad� �ledcz� Policji Kryminalnej. Zimne spojrzenie kobiety zdawa�o si� m�wi�: "I co z tego?" - Chcia�bym zapyta�, czy ma pani jakie� wiadomo�ci o inspektorze, kt�rego w�a�nie operuj�... - B�d� mia�a wiadomo�ci, kiedy operacja si� sko�czy. Na razie mog� tylko powiedzie�, �e nie umar�, skoro jest przy nim profesor. - Czy by� w stanie m�wi�, kiedy go tu przywieziono? Tym razem popatrzy�a na niego, jak gdyby to pytanie by�o zupe�nie bez sensu. - Pozosta�a mu zaledwie po�owa krwi i musiano natychmiast przyst�pi� do transfuzji. - Kiedy pani zdaniem mo�na by si� spodziewa�, �e odzyska przytomno��? - O to niech pan zapyta profesora Mingault. - Je�eli dysponujecie jakim� oddzielnym pokojem, by�bym wdzi�czny, gdyby go pani dla niego za- rezerwowa�a. To wa�na sprawa. Jeden z inspektor�w b�dzie przy nim czuwa�. Nadstawi�a ucha, bo w�a�nie otworzy�y si� drzwi oddzia�u chirurgii i na korytarz wyszed� cz�owiek w czapeczce na g�owie, w bia�ym zakrwawionym fartuchu. - Panie profesorze, ten pan... - Komisarz Maigret... - Bardzo mi przyjemnie. - Czy on �yje? - Jak na razie... Je�eli nie pojawi� si� komplikacje, mam nadziej�, �e go z tego wyci�gn�. Czo�o mia� zroszone potem, oczy zdradza�y zm�czenie. - Jeszcze s�owo... Koniecznie trzeba by go przenie�� do osobnego pokoju... - To ju� sprawa pani Drasse... Pan wybaczy... Wielkimi krokami poszed� do swojego gabinetu. Drzwi sali operacyjnej znowu si� otworzy�y. Pie- l�gniarz popycha� ��ko na k�kach, na kt�rym pod prze�cierad�em rysowa�y si� kszta�ty cia�a Logno- na, sztywnego i wykrwawionego; wida� by�o tylko g�rn� cz�� twarzy. - Bernardzie, prosz� go zawie�� do pokoju 218. - Dobrze, prosz� pani. Sz�a za ��kiem na k�kach, a oni deptali jej po pi�tach. By�a to pos�pna procesja, w bladym �wiet- le padaj�cym z wysokich okien, obok ��ek ustawionych w rz�dy w salach, kt�re mijali, jak w z�ym �nie. Lekarz praktykant, kt�ry wyszed� z sali operacyjnej, przy��czy� si� do orszaku. - Jest pan z rodziny? - Nie... Komisarz Maigret... - Ach, to pan? Spojrza� na niego z ciekawo�ci�, jakby chc�c si� przekona�, czy jest podobny do wizerunku, jaki sobie wyrobi�. - Profesor m�wi�, �e ma szans� si� wykaraska�... By� to inny �wiat, gdzie g�osy nie brzmia�y tak, jak gdzie indziej, a pytania nie budzi�y echa. - Skoro profesor tak powiedzia�... - Czy absolutnie nie mo�e pan okre�li�, kiedy on odzyska przytomno��? Czy pytanie Maigreta by�o absurdalne i dlatego lekarz tak na niego popatrzy�? Prze�o�ona piel�g- niarek zatrzyma�a policjant�w przy drzwiach. - Nie, jeszcze nie teraz. Trzeba by�o po�o�y� chorego i widocznie poczyni� pewne zabiegi, bo dwie piel�gniarki przynios�y r�ne przyrz�dy, a tak�e namiot tlenowy. - Niech panowie zostan� na korytarzu, je�li panowie chc�, chocia� ja tego bardzo nie lubi�. Godzi- ny odwiedzin s� wyznaczone. Maigret spojrza� na zegarek. - My�l�, Cr�ac, �e pana tu zostawi�. Niech si� pan stara by� przy nim, gdy odzyska przytomno��. Je�eli b�dzie m�g� m�wi�, prosz� dok�adnie zanotowa� ka�de s�owo... Nie czu� si� upokorzony, nie. Ale by�o mu jako� nieprzyjemnie, bo nie przywyk�, aby go tak �le traktowano. Jego popularno�� nie wywiera�a �adnego wra�enia na tych ludziach, dla kt�rych �ycie i �mier� mia�y inne znaczenie ni� dla og�u. Na dziedzi�cu poczu� si� lepiej; m�g� zapali� fajk�, a Lapointe - papierosa. - A ty lepiej id� si� przespa�. Zawie� mnie tylko do merostwa osiemnastki. - Nie chce pan, szefie, �ebym zosta� z panem? - Masz za sob� tak� noc... - W moim wieku, wie pan... Byli o dwa kroki od merostwa. W biurze inspektor�w zastali trzech jegomo�ci�w, kt�rzy uk�adali raporty i, pochyleni nad maszynami do pisania, wygl�dali na sumiennych urz�dnik�w. - Dzie� dobry, panowie... Kt�ry z was jest zorientowany w tej sprawie? Zna� ich wszystkich, je�li nie z nazwiska, to przynajmniej z widzenia; wszyscy trzej wstali. - Ka�dy z nas i nikt... - Czy kto� poszed� zawiadomi� pani� Lognon? - Podj�� si� tego Durantel... Na pod�odze by�y �lady mokrych podeszew, a w powietrzu unosi� si� zapach zimnego tytoniu. - Czy Lognon prowadzi� jak�� spraw�? Patrzyli na siebie z wahaniem. Wreszcie jeden z nich, ma�y grubas, przem�wi�. - W�a�nie zastanawiali�my si� nad tym, panie komisarzu... Zna� pan Lognona... Kiedy zdawa�o mu si�, �e jest na tropie, zachowywa� si� zazwyczaj do�� tajemniczo... Zdarza�o si�, �e pracowa� nad ja- k�� spraw� tygodniami, ale nam o tym nie wspomina�... Nieborak Lognon przyzwyczai� si� bowiem, �e kto inny zbiera� za niego laury. - Co najmniej od dwu tygodni by� bardzo pow�ci�gliwy, a czasem wraca� do biura z tak� min�, jak gdyby przygotowywa� wielk� niespodziank�. - Nie zrobi� �adnej aluzji? - Nie, tylko prawie zawsze wybiera� nocn� s�u�b�... - Wiadomo, w kt�rym sektorze pracowa�? - Patrole widzia�y go wielokrotnie na avenue Junot, w pobli�u miejsca, gdzie go napadni�to... Ale nie w ostatnich dniach... Wychodzi� z biura oko�o godziny dziewi�tej wiecz�r, a wraca� o trzeciej albo czwartej rano... Zdarza�o si�, �e w nocy w og�le si� nie pojawia�... - Nie z�o�y� �adnego raportu? - Przejrza�em wykaz. Ogranicza� si� do napisania wyrazu: nic. - Mieli�cie na miejscu swoich ludzi? - Trzech, kierowa� nimi Chinquier. - A dziennikarze? - Trudno ukry� przed nimi zamach na inspektora... Nie chce si� pan zobaczy� z komisarzem? - Jeszcze nie teraz... Maigret, wci�� z Lapointe'em przy kierownicy, kaza� si� zawie�� na avenue Junot. Drzewa zaczy- na�y ju� traci� li�cie, kt�re klei�y si� do mokrego chodnika. Nieustannie padaj�cy deszcz nie zniech�- ci� grupy oko�o pi��dziesi�ciu os�b, zgromadzonych na jezdni. Policjanci w mundurach zablokowali czworok�t chodnika przed czteropi�trow� kamienic�. Kiedy Maigret wysiad� z samochodu, aby przemkn�� pomi�dzy gapiami i parasolami, nie omieszkali go do- pa�� fotoreporterzy. - Jeszcze raz, komisarzu... Prosz� cofn�� si� o par� krok�w w t�um... Popatrzy� na nich takim samym wzrokiem, jakim spogl�da�a na niego prze�o�ona piel�gniarek w Bichat. Na pustym odcinku chodnika ulewa nie zdo�a�a zmy� plamy krwi, kt�ra powoli si� rozp�y- wa�a, a �e nie mo�na by�o si� pos�u�y� kred�, zarys cia�a z grubsza oznaczono kawa�kami drewna. Inspektor Deliot, r�wnie� z komisariatu osiemnastki, witaj�c si� z Maigretem zdj�� przemokni�ty kapelusz. - Chinquier jest u dozorczyni, panie komisarzu. On pierwszy przyby� na miejsce. Komisarz wszed� do kamienicy staromodnej, ale bardzo czystej, starannie utrzymanej, i otworzy� oszklone drzwi dy�urki dozorczyni w chwili, gdy inspektor Chinquier chowa� sw�j notes do kieszeni. - Spodziewa�em si�, �e pan przyjdzie. By�em zdziwiony, �e nie widz� nikogo z Quai des Orf�vres. - By�em w Bichat. - Jak operacja? - O ile mo�na s�dzi�, uda�a si�. Profesor twierdzi, �e on ma szanse si� z tego wyliza�. Dy�urka r�wnie� by�a czysta, wypucowana. Dozorczyni wygl�daj�ca na lat czterdzie�ci pi��, by�a sympatyczn� kobiet� o przyjemnych manierach. - Prosz�, niech panowie siadaj�... W�a�nie powiedzia�am panu inspektorowi wszystko, co wiem... Prosz� popatrze� na pod�og�... Zielone linoleum zarzucone by�o od�amkami szyby, kt�rej brakowa�o w oknie. - I tutaj... Wskaza�a dziur� na wysoko�ci oko�o metra nad ��kiem stoj�cym w g��bi pokoju. - By�a tu pani sama? - Tak, m�j m�� jest nocnym portierem w "Palace" na Champs-Elys�es i wraca dopiero o �smej ra- no. - Gdzie jest w tej chwili? - W kuchni... Wskaza�a zamkni�te drzwi. - Pr�buje wypocz��, bo mimo wszystko wieczorem musi stawi� si� do pracy. - Chinquier, my�l�, �e wypyta� pan ju� o wszystko, co mog�oby nam by� u�yteczne. Prosz� nie mie� mi za z�e, �e teraz ja z kolei b�d� pyta�. - Czy jestem panu potrzebny? - Nie zaraz. - W takim razie na chwil� p�jd� na g�r�... Maigret zmarszczy� brwi, zastanawiaj�c si�, dok�d on si� wybiera, ale nie zapyta� o nic, �eby nie urazi� ambicji dzielnicowego inspektora. - Przepraszam, pani... - Sauget. Lokatorzy nazywaj� mnie Angel�. - Prosz�, niech pani usi�dzie. - Jestem przyzwyczajona do stania. Posz�a zaci�gn�� zas�on�, za kt�r� w dzie� chowa�a ��ko, tak �e pok�j nabiera� wtedy wygl�du salonu. - Mo�e pan mia�by na co� ochot�. Na przyk�ad na fili�ank� kawy? - Dzi�kuj�. A zatem tej nocy le�a�a pani w ��ku. - Tak. I us�ysza�am jaki� g�os: "Prosz� otworzy� bram�". - Czy wie pani, kt�ra by�a godzina? - M�j budzik ma fosforyzuj�ce wskaz�wki. By�o dwadzie�cia po drugiej. - Czy to wychodzi� kt�ry� z tutejszych lokator�w? - Nie, to by� ten pan... By�a zmieszana jak kto�, kto zmusza si� do pope�nienia niedyskrecji. - Kt�ry pan? - Ten, na kt�rego napadni�to. Maigret i Lapointe spojrzeli na siebie w os�upieniu. - Pani chce powiedzie�, �e by� to inspektor Lognon? Skin�a potakuj�co g�ow� i doda�a: - Policji trzeba powiedzie� wszystko, prawda? Zazwyczaj nie m�wi� o moich lokatorach, co robi� i kto u nich bywa. Nie obchodzi mnie ich �ycie prywatne. Ale po tym, co si� sta�o... - Czy od dawna zna pani inspektora? - Tak, od lat... Od kiedy tutaj oboje z m�em mieszkamy... Ale nie wiedzia�am, jak si� nazywa. Widywa�am go w przej�ciu i wiedzia�am, �e jest z policji, bo cz�sto zachodzi� do naszej s�u�b�wki, aby sprawdzi� czyj�� to�samo��. Nie by� rozmowny... - W jakich okoliczno�ciach pozna�a go pani bli�ej? - Kiedy zacz�� bywa� u tej m�odej osoby z czwartego pi�tra... Tym razem Maigret zaniem�wi�. Lapointe by� zdumiony. Ludzie z policji nie musz� by� �wi�ci. Maigret wiedzia�, �e i w jego biurze s� tacy, kt�rzy szukaj� pozama��e�skich przyg�d. Ale Lognon! Pechowiec odwiedza nocami m�od� osob�, mieszkaj�c� zaledwie o dwie�cie krok�w od jego w�asne- go domu!... - Czy ma pani pewno��, �e chodzi o tego samego cz�owieka? - Przecie� �atwo go odr�ni�! - Czy od dawna... odwiedza� t� osob�? - Od jakich� dziesi�ciu dni... - A zatem, jak przypuszczam, kt�rego� wieczora przyszed� razem z ni�. - Tak. - Czy odwraca� g�ow� mijaj�c s�u�b�wk�? - Wydaje mi si�, �e tak. - Wraca� tutaj cz�sto? - Prawie co wiecz�r... - Wychodzi� bardzo p�no? - Z pocz�tku, to znaczy przez pierwsze trzy, cztery dni wychodzi� troch� po p�nocy... P�niej zos- tawa� d�u�ej, do drugiej albo trzeciej rano... - Jak nazywa si� ta osoba? - Marinetta... Marinetta Augier... Bardzo �adna dziewczyna, lat dwadzie�cia pi��, osoba dobrze wychowana... - Czy ona stale przyjmowa�a m�czyzn? - My�l�, �e mog� odpowiedzie� na to pytanie, bo ona nigdy nie kry�a si� ze swoim post�powa- niem... Przez rok przyjmowa�a dwa albo trzy razy w tygodniu przystojnego m�odzie�ca, kt�ry, jak mi powiedzia�a, by� jej narzeczonym... - Czy sp�dza� u niej noce? - W ko�cu i tak pan si� dowie... Tak... kiedy przesta� przychodzi�, wydawa�a mi si� smutna. Kt�- rego� ranka, gdy przysz�a po swoj� poczt�, zapyta�am, czy zar�czyny zosta�y zerwane, na co ona od- powiedzia�a: "Nie chc� o tym m�wi�, moja droga Angelo. M�czy�ni nie zas�uguj� na to, aby si� ni- mi zanadto przejmowa�..." Widocznie nie rozmy�la�a o tym d�ugo, bo odzyska�a swoj� pogod�... To bardzo weso�a, zdrowa dziewczyna. - Pracuje? - Jest kosmetyczk�, jak m�wi, w salonie przy avenue Matignon... Dlatego by�a zawsze tak zadba- na, tak gustownie ubrana. - A jej przyjaciel? - Ten narzeczony, co to nie wr�ci�? Mia� ze trzydzie�ci lat. Nie wiem, jaki mia� zaw�d. Zna�am tylko jego imi�. Dla mnie by� to pan Henryk, bo tak si� przedstawia�, kiedy przychodzi� w nocy... - Kiedy nast�pi�o zerwanie? - Zesz�ej zimy oko�o Bo�ego Narodzenia... - A zatem przez rok m�oda osoba... Jak jej nazwisko?... Marinetta...? - Marinetta Augier... - A zatem przez rok nie przyjmowa�a u siebie nikogo? - Z wyj�tkiem swojego brata, i to od czasu do czasu; mieszka pod Pary�em z �on� i trojgiem dzie- ci. - Wi�c przed dwoma tygodniami wieczorem wr�ci�a w towarzystwie inspektora Lognon? - Tak jak ju� panu powiedzia�am. - I odt�d on przychodzi� co wiecz�r? - Z wyj�tkiem niedzieli, bo nie widzia�am, aby wchodzi� albo wychodzi�. - Nigdy nie przychodzi� w dzie�? - Nie. Ale pana pytanie przypomnia�o mi jeden szczeg�. Raz przyszed� wieczorem oko�o dziewi�- tej, jak zwykle, a ja wybieg�am, zanim wszed� na schody, �eby mu powiedzie�: "Marinetty nie ma w domu". "Wiem - odpowiedzia� - jest u brata". Pomimo to wszed� na g�r�, wcale si� niet�umacz�c; wtedy pomy�la�am, �e ona da�a mu klucz. Maigret zrozumia� teraz, po co inspektor Chinquier poszed� na g�r�. - Czy pani lokatorka jest w tej chwili w domu? - Nie. - Posz�a do pracy? - Nie wiem, czy posz�a, ale gdy chcia�am jej jako� ogl�dnie powiedzie�, co si� sta�o... - O kt�rej godzinie? - Po moim telefonie na policj�... - A zatem przed godzin� trzeci� nad ranem? - Tak... My�la�am, �e musia�a s�ysze� strza�y... Wszyscy lokatorzy je s�yszeli... Jedni wygl�dali z okien, inni schodzili na d� w szlafrokach, aby dowiedzie� si�, co zasz�o... To, co zobaczy�am na chodniku, by�o okropne... Pobieg�am wi�c na g�r� i zapuka�am do jej drzwi... Nikt nie odpowiedzia�... Wesz�am i przekona�am si�, �e mieszkanie jest puste. Patrzy�a na komisarza z pewn� satysfakcj�, jakby chcia�a powiedzie�: "W swojej karierze widzia� pan pewnie wiele dziwnych rzeczy, ale prosz� przyzna�, �e czego� takiego si� pan nie spodziewa�". W istocie tak by�o. Maigret i Lapointe wymienili tylko t�pe spojrzenia. Maigret pomy�la�, �e o tej po- rze jego �ona zapewne pociesza pani� Lognon, kt�rej na imi� by�o Solange; krz�ta si� jej po domu... - S�dzi pani, �e Marinetta wysz�a z domu r�wnocze�nie z nim? - Jestem pewna, �e nie. Mam dobry s�uch. Nie mam w�tpliwo�ci, �e wychodzi�a tylko jedna osoba, m�czyzna... - Przechodz�c wymieni� pani swoje nazwisko? - Nie. Mia� zwyczaj wo�a�: "Czwarte pi�tro". Pozna�am jego g�os. Zreszt� tylko on jeden tak wo- �a�. - Czy ona mog�a wyj�� przed nim? - Ale� nie. Ostatniej nocy raz tylko otwiera�am bram�, o w p� do dwunastej, lokatorom z trzecie- go pi�tra, kt�rzy wracali z kina. - Czy mog�a wyj�� ju� po strzelaninie? - To jedyne mo�liwe wyt�umaczenie. Kiedy zobaczy�am cia�o na chodniku, przybieg�am tutaj, aby zatelefonowa� na policj�... Waha�am si�, czy zamkn�� bram�... Nie �mia�am... Wydawa�o mi si�, �e to tak, jakbym zostawia�a tego biedaka na pastw� losu... - Pochyli�a si� pani nad nim, aby si� przekona�, czy �yje? - Ci�ko mi to przysz�o, bo krwi si� boj�, ale zrobi�am to... - By� przytomny? - Nie wiem... - Powiedzia� co�? - Poruszy� wargami... Widzia�am, �e chce m�wi�... Wyda�o mi si�, �e odr�niam jedno s�owo, ale chyba si� przes�ysza�am, bo to ca�kiem bez sensu... mo�e majaczy�. - Jakie s�owo? - Widmo... Zarumieni�a si�, jakby w obawie, �e komisarz i inspektor j� wy�miej� albo pos�dz�, �e zmy�la. Rozdzia� 2 Obiad u Mani�re'a Mo�na by s�dzi�, �e ten cz�owiek umy�lnie wybra� t� chwil�, aby osi�gn�� efekt i�cie teatralny. A mo�e zreszt� pods�uchiwa� pod drzwiami? Zaledwie pad�o s�owo "widmo", ga�ka si� obr�ci�a, drzwi lekkosi� otworzy�y i ukaza�a si� sama g�owa, bo reszta cia�a pozosta�a niewidoczna. Twarz by�a blada, zmi�ta, powieki i usta obwis�e. Maigret dopiero po dobrej chwili zrozumia�, dlaczego nowo przyby�y wygl�da tak z�owieszczo: nie w�o�y� sztucznej szcz�ki. - Raul, ty nie �pisz? - I jakby to by�o potrzebne, przedstawi�a go: M�j m��, panie komisarzu... By� znacznie od niej starszy; na zmi�tej pi�amie mia� szlafrok w szkaradnym fioletowym kolorze. Gdy w haftowanej z�otem kurtce sta� za swoim kontuarem w "Palace", mo�na jeszcze by�o mie� jakie� z�udzenie, ale tutaj, nie ogolony, zm�czony, z gniewn� min� cz�owieka, kt�ry nie mo�e zasn��, by� zarazem �mieszny i �a�osny. Trzymaj�c fili�ank� kawy w r�ce, uk�oni� si� niepewnie Maigretowi, po czym utkwi� wzrok w gi- piurowych firankach, za kt�rymi w nieustaj�cym deszczu gromadzi�y si� ci�gle ciemne sylwetki, mi- mo �e policjanci usi�owali utrzyma� gapi�w w pewnej odleg�o�ci. - Czy to d�ugo potrwa? - j�kn��. Kradziono mu sen, kt�rego potrzebowa�, sen, do kt�rego mia� prawo, i z wyrazu jego twarzy mo�- na by�o wywnioskowa�, �e to on jest prawdziw� ofiar�. - Dlaczego nie za�yjesz kt�rej� z tych pigu�ek, kt�re przepisa� ci lekarz? - Szkodz� mi na �o��dek. Usiad� w k�cie, aby wypi� kaw�; na go�ych stopach mia� filcowe pantofle; a� do ko�ca rozmowy otwiera� usta ju� tylko po to, �eby wzdycha�. - Chcia�bym, �eby pani spr�bowa�a sobie przypomnie�, niemal sekund� za sekund�, co zasz�o od chwili, kiedy poproszono pani� o otwarcie bramy. Dlaczego ta pon�tna kobieta wysz�a za cz�owieka co najmniej o dwadzie�cia lat starszego od sie- bie, nad tym si� nie zastanawia�, ale chyba mia� wtedy jeszcze w�asne uz�bienie. - Us�ysza�am: "Prosz� otworzy� bram�" i g�os, kt�ry bez w�tpienia rozpozna�am, doda�: "Czwarte pi�tro!" Jak panu ju� m�wi�am, popatrzy�am odruchowo na zegar. Takie mam przyzwyczajenie. By�a druga dwadzie�cia. Wyci�gn�am r�k�, �eby nacisn�� guzik, bo dzisiaj ju� nie otwiera si� bramy klu- czem, tylko naciska guzik i brama si� otwiera. W tej samej chwili us�ysza�am szum motoru, jak gdyby samoch�d z nie wy��czonym silnikiem zatrzymywa� si�, ale nie przed naszym domem, tylko przed s�- siednim. Pomy�la�am nawet, �e to Hardsinowie, ma��e�stwo z kamienicy naprzeciwko, kt�rzy wraca- j� p�no do domu. Wszystko to trwa�o zaledwie par� sekund. S�ysza�am r�wnie� kroki pana Lognon w korytarzu. Potem trzasn�y drzwi, po czym natychmiast huk motoru nasili� si�, samoch�d ruszy� i rozleg� si� wystrza� jeden, drugi i trzeci. Mog�o si� wydawa�, �e ostatni oddano z samej s�u�b�wki, bo co� uderzy�o w okiennic�, st�uk�a si� szyba, us�ysza�am jaki� dziwny ha�as nad g�ow�... - Samoch�d pojecha� dalej? Czy jest pani pewna, �e by� tylko jeden samoch�d? M�� dozorczyni przygl�da� si� im kolejno spode �ba, mieszaj�c �y�eczk� kaw� w fili�ance. - Jestem tego pewna. Ulica biegnie pochy�o. Jad�c pod g�r� samochody przy�pieszaj�. Ten na pe�- nym gazie skierowa� si� w ulic� Norvins... - Nie s�ysza�a pani �adnego krzyku? - Nie. Najpierw troch� przeczeka�am, ze strachu. Ale jak panu wiadomo, kobiety zawsze chc� wszystko wiedzie� i rozumie�. W��czy�am �wiat�o, chwyci�am szlafrok i wybieg�am na korytarz. - Brama by�a zamkni�ta? - Tak jak ju� panu m�wi�am. S�ysza�am, jak trzasn�a. Przytkn�am do niej ucho, ale s�ycha� by�o tylko deszcz. Wtedy uchyli�am bram� i zobaczy�am cia�o w odleg�o�ci zaledwie dw�ch metr�w od progu. - Zwr�cone w g�r� ulicy czy w d�? - Raczej tak, jakby kierowa� si� ku ulicy Caulaincourt. Biedak obiema r�kami trzyma� si� za brzuch, po palcach p�yn�a krew. Jego otwarte oczy wpatrywa�y si� we mnie. - Pani nachyli�a si� i wtedy us�ysza�a, a mo�e tak si� wtedy pani wyda�o, to s�owo: widmo? - Przysi�g�abym, �e to w�a�nie wyszepta�. Okna si� otwiera�y. Lokatorzy nie maj� telefon�w i mu- sz� korzysta� z mojego aparatu. Dwaj z nich, kt�rzy chc� mie� telefon, ju� od roku figuruj� na li�cie kandydat�w. Ja wr�ci�am i wyszuka�am w ksi��ce telefonicznej numer policji. Te rzeczy powinno si� wiedzie�, ale cz�owiek o tym nie my�li, zw�aszcza w domu tak spokojnym jak nasz... - Korytarz by� o�wietlony? - Nie. Tylko moja s�u�b�wka. Policjant, kt�ry odebra� telefon, zadawa� mi r�ne pytania w obawie, �e to jaki� kawa�, a to zabra�o troch� czasu. Aparat wisia� na �cianie. Z tego miejsca nie mo�na by�o zobaczy�, co si� dzieje na korytarzu. - Lokatorzy zbiegli na d�... O tym ju� panu opowiada�am... Odwiesiwszy s�uchawk� pomy�la�am o Marinetcie i pobieg�am na czwarte pi�tro... - Dzi�kuj� pani. Czy mog� skorzysta� z telefonu? Maigret po��czy� si� z Policj� Kryminaln�. - Halo, to ty, Lucas?... Na pewno znalaz�e� notatk� Lapointe'a w sprawie Lognona... Nie, nie jes- tem ju� w szpitalu... Nie wiadomo jeszcze, czy wy�yje... Jestem przy avenue Junot, chcia�bym, �eby� pojecha� do Bichat... Tak, najlepiej ty sam... Zachowuj si� w spos�b jak najbardziej oficjalny, bo ci ludzie nie przepadaj� za intruzami... Staraj si� zobaczy� z internist�, kt�ry asystowa� przy operacji, bo profesor Mingault o tej porze jest zapewne nieosi�galny... Spodziewam si�, �e znale�li kul�, mo�e dwie... Tak... W oczekiwaniu na urz�dowy raport chcia�bym pozna� jak najwi�cej szczeg��w... Co do kul, zaniesiesz je do laboratorium... Kiedy� prace te powierzano miejskiemu rzeczoznawcy nazwiskiem Gastinne-Renette, ale teraz mieli ju� w�asnego specjalist� od balistyki; laboratoria Policji Kryminalnej mie�ci�y si� na poddaszu Pa�acu Sprawiedliwo�ci. - Zobaczymy si� zaraz albo wczesnym popo�udniem. Komisarz zwr�ci� si� do Lapointe'a: - Ty naprawd� nie chcesz si� przespa�? - Nie jestem �pi�cy, szefie... Nocny portier z "Palace" przygl�da� si� im z zazdro�ci� i dezaprobat� zarazem. - W takim razie jed� na ulic� Matignon. Na pewno nie ma tam a� tyle salon�w kosmetycznych, aby� nie m�g� znale�� tego, gdzie pracuje Marinetta Augier... Nie jest zbyt prawdopodobne, aby przy- sz�a do pracy... Staraj si� dowiedzie� o niej najwi�cej, wszystko, co si� da... - Rozumiem, szefie. - Ja p�jd� na g�r�... Maigret by� troch� z�y, �e nie pomy�la� o kulach ju� b�d�c w Bichat, ale to nie by�o zwyczajne �ledztwo. Mo�na by powiedzie�, �e nabiera�o mniej profesjonalnego charakteru, gdy� chodzi�o o Lognona. W Bichat my�la� przede wszystkim o inspektorze i by� pod wra�eniem prze�o�onej piel�gniarek, profesora, sal wype�nionych rz�dami ��ek z chorymi, kt�rzy wodzili za nim wzrokiem. W domu przy avenue Junot nie by�o windy. Nie by�o r�wnie� chodnika na schodach, ale drewnia- ne schody, wypolerowane przez czas, by�y dobrze wypastowane, a por�cz g�adka. Na ka�dym pi�trze znajdowa�y si� dwa mieszkania, a na niekt�rych drzwiach widnia�y metalowe tabliczki z nazwiskiem. Na czwartym pi�trze pchn�� wp�otwarte drzwi, min�� ciemnawy przedpok�j i znalaz� si� w salo- niku, gdzie inspektor Chinquier, siedz�c w fotelu obitym materia�em w kwiaty, pali� papierosa. - Czeka�em na pana... Opowiedzia�a panu wszystko? - Tak. - M�wi�a o samochodzie?... To mnie najbardziej uderzy�o. Prosz� spojrze� na to... Wsta� i wyj�� z kieszeni trzy l�ni�ce �uski naboj�w, zawini�te w kawa�ek gazety. - Znale�li�my je na ulicy... Je�eli strzelano z jad�cego samochodu, co wydaje si� prawdopodobne, strzelec wysun�� rami� przez okno... Niech pan zwr�ci uwag�, to kaliber 7,63... Chinquier by� powa�nym pracownikiem, zna� sw�j fach. - Pos�u�ono si� prawdopodobnie pistoletem automatycznym typu Mauser, a jest to bro� ci�ka, kt�ra nie mie�ci si� w r�cznej torebce czy w kieszeni spodni... Ju� pan wie, co chc� powiedzie�?... To by� profesjonalista, a mia� co najmniej jednego wsp�lnika, przy kierownicy, bo nie strzela� prowadz�c auto. Zazwyczaj zazdrosny kochanek nie skrzykuje kompan�w, aby mu pomogli za�atwi� rywala... Poza tym mierzono w brzuch... Jest to istotnie skuteczniejsze ni� celowanie w pier�, bo cz�owiek, ma- j�c wn�trzno�ci podziurawione w dziesi�ciu miejscach przez kul� du�ego kalibru, rzadko uchodzi z �yciem. - Obejrza� pan to mieszkanie? - Wola�bym, �eby pan sam to zrobi�... W tym �ledztwie by�o jednak co� szczeg�lnego, co kr�powa�o Maigreta. Zacz�li je inspektorzy tej dzielnicy. Ot� ch�tnie pokpiwali sobie z Lognona, gdy by� zdr�w i ca�y, ale by� to przecie� ich kole- ga, na kt�rym teraz dopuszczono si� zbrodni. W tych okoliczno�ciach komisarz nie m�g� ich odsun�� i wzi�� sprawy w swoje r�ce. - Niebrzydki ten pok�j, prawda? Gdy zagl�da�o tu s�o�ce, by� zapewne jeszcze przyjemniejszy. �ciany by�y jaskrawego ��tego ko- loru, pod�oga lakierowana, po�rodku le�a� dywan te� ��ty, ale ja�niejszy. Meble, do�� nowoczesne, dobrane ze smakiem, tworzy�y jednocze�nie jadalni� i salon, nie brakowa�o tutaj ani telewizora, ani adaptera. Na stole stoj�cym po�rodku Maigret natychmiast zauwa�y� elektryczn� maszynk� do kawy, fili- �ank� z fusami na dnie, cukiernic� i butelk� koniaku. - Tylko jedna fili�anka - mrukn��. - Czy pana to nie zastanowi�o, Chinquier? Powinien by� pan za- telefonowa� na Quai des Orf�vres, �eby przys�ali ludzi z laboratorium... Nie zdejmowa� p�aszcza, a teraz w�o�y� z powrotem kapelusz. Jeden z foteli zwr�cony by� do okna, obok stolika; w popielniczce le�a�o siedem albo osiem niedopa�k�w. W saloniku by�o dwoje drzwi. Jednymi wchodzi�o si� do kuchni, czystej, bardzo porz�dnie utrzy- manej, bardziej przypominaj�cej wzorowe kuchnie na wystawach ni� te, jakie zazwyczaj widuje si� w starych paryskich domach. Drugie drzwi prowadzi�y do sypialni. ��ko by�o nie zas�ane. Na poduszce, jedynej poduszce, widnia� jeszcze wkl�s�y �lad g�owy. Bladoniebieski jedwabny szlafrok przerzucony by� przez por�cz krzes�a, bluza od damskiej pi�a- my, tego samego koloru, le�a�a na ziemi, a spodnie przy szafie �ciennej. Chinquier ju� by� z powrotem. - Rozmawia�em z Moersem. Wysy�a panu natychmiast ca�� ekip�. Czy zd��y� si� pan ju� rozejrze� i otwiera� pan szaf�? - Jeszcze nie... Otworzyli: pi�� sukien na wieszakach, jesienny p�aszcz przybrany futrem i dwa kostiumy, be�owy i granatowy... Na g�rnej p�ce le�a�y walizki. - Wie pan, co my�l�? Nie wydaje mi si�, aby zabra�a z sob� jakie� baga�e. W komodzie zobaczy pan starannie u�o�on� bielizn�. Przez okno mo�na by�o ogl�da� cz�� panoramy Pary�a, ale tego dnia widzia�o si� tylko szare nie- bo, z kt�rego nieustannie pada� deszcz. Przez otwarte drzwi, znajduj�ce si� tu� obok ��ka, wida� by- �o �azienk�, gdzie r�wnie� niczego nie brakowa�o, ani szczoteczki do z�b�w, ani krem�w. S�dz�c po wygl�dzie mieszkania, Marinetta Augier obdarzona by�a dobrym smakiem, sporo czasu sp�dza�a w domu i lubi�a pewien komfort. - Zapomnia�em zapyta� dozorczyni, czy Marinetta jada�a w domu, czy w restauracjach - przyzna� si� Maigret. - Ja zapyta�em. Prawie zawsze jada�a tutaj... W lod�wce zobaczyli mi�dzy innymi p� pieczonego kurczaka, mas�o, ser, owoce, dwie butelki piwa i butelk� wody mineralnej. W sypialni, na nocnym stoliku czeka�a druga butelka, ju� napocz�ta. Na tym�e stoliku nocnym bardziej zainteresowa�a komisarza popielniczka, gdzie le�a�y dwa nie- dopa�ki papieros�w zabarwione kredk� do ust. - Pali�a papierosy ameryka�skie... - Natomiast w saloniku palono tylko kaporale, prawda? Dwaj m�czy�ni wymienili spojrzenia, bo obydwom to samo przysz�o na my�l. - Wnosz�c z wygl�du ��ka, zesz�ej nocy nikt tutaj nie uprawia� mi�osnych igraszek... Mimo tragedii niepodobna by�o nie u�miechn�� si� na my�l o inspektorze Pechowcu zmagaj�cym si� z m�od� i �adn� kosmetyczk�. Czy si� posprzeczali? Lognon, rozgniewany, schroni� si� w s�siednim pokoju, w g��bokim fotelu, pal�c papierosa za papierosem, podczas gdy jego kochanka le�a�a na ��ku? Co� si� tutaj nie zgadza�o i Maigret raz jeszcze zda� sobie spraw�, �e tego �ledztwa od pocz�tku nie prowadzi ze zwyk�� przenikliwo�ci�. - Niestety, Chinquier, musz� pana poprosi�, �eby zszed� pan raz jeszcze na d�, bo zapomnia�em o co� zapyta�. Chcia�bym wiedzie�, czy kiedy dozorczyni tu wesz�a, w saloniku �wieci�o si� �wiat�o? - Mog� panu na to odpowiedzie�. �wieci�o si� w sypialni, ale poza tym by�o ciemno. Razem wr�cili do saloniku, kt�rego dwoje oszklonych drzwi prowadzi�o na balkon obiegaj�cy ca�� fasad�, podobnie jak na najwy�szym pi�trze wielu starych paryskich dom�w. W mglistej szaro�ci odgadywa�o si� raczej, ni� widzia�o wie�� Eiffla, dzwonnice ko�cio��w i na setkach dach�w, l�ni�cych od deszczu, dymi�ce kominy. Maigret w pocz�tkach kariery zna� avenue Junot zaledwie wytyczon�,kiedy na nie zabudowanych terenach, w�r�d ogrod�w sta�o tylko par� budynk�w. Pierwszym, kto kaza� tu sobie zbudowa� rodzaj willi, uwa�anej w�wczas za bardzo nowoczesn�, by� pewien malarz. Za jego przyk�adem poszli inni, powie�ciopisarz, �piewaczka operowa, i avenue Junot sta�a si� uli- c� eleganck�. Przez balkonowe drzwi komisarz spogl�da� na liczne jednorodzinne domy, kt�re w ko�cu zag�ci�y si� i zbli�y�y do siebie. Dom stoj�cy naprzeciwko, kt�ry, s�dz�c po jego stylu, po- chodzi� sprzed oko�o pi�tnastu lat, by� dwupi�trowy. Mo�e nale�a� do jakiego� malarza, bo drugie pi�tro mia� niemal ca�kowicie oszklone. Ciemne za- s�ony by�y zaci�gni�te, tak �e pozosta�y pomi�dzy nimi luki najwy�ej trzydziesto-, czterdziestocenty- metrowe. Gdyby zapytano komisarza, o czym my�li, z trudem znalaz�by odpowied�. Rejestrowa� fakty w pami�ci. Chaotycznie. Na chybi� trafi�. Raz patrzy� przez okno, to zn�w zwraca� si� do wn�trza mieszkania, bo wiedzia�, �e w jakiej� chwili pewne obrazy po��cz� si� i nabior� znaczenia. Na ulicy rozleg�y si� jakie� ha�asy, a na schodach ci�kie kroki, g�osy, stukni�cia. Przybywa�a eki- pa �ledcza z Quai des Orf�vres ze swoim sprz�tem, a Moers pofatygowa� si� osobi�cie. - Gdzie jest cia�o? - pyta�; mia� niebieskie oczy, zawsze troch� zdziwione za grubymi szk�ami oku- lar�w. - Nie ma cia�a, Chinquier nic ci nie powiedzia�? - Chcia�em jak najszybciej... - t�umaczy� si� Chinquier. - Chodzi o Lognona, napadni�to go w chwili, gdy wychodzi� z tego domu. - Nie �yje? - Przewieziono go do Bichat. Mo�e si� z tego wykaraska. Cz�� nocy sp�dzi� w tym mieszkaniu z kobiet�. Chcia�bym wiedzie�, czy jego odciski palc�w znajdziecie w pokoju sypialnym, czy tylko tutaj. Zbadaj wszystkie �lady, jakie uda ci si� znale��... Zejdzie pan ze mn�, Chinquier? Poczeka�, a� znajd� si� w korytarzu na parterze, i wtedy powiedzia� p�g�osem: - Mo�e warto by przepyta� lokator�w i s�siad�w. Ma�o prawdopodobne, aby kto� w tak� pogod� sta� przy oknie akurat w chwili, gdy pad�y strza�y, ale nigdy nic nie wiadomo. Mo�liwe te�, �e Mari- netta wzi�a taks�wk�, a w tym przypadku �atwo by�oby odszuka� kierowc�. Zapewne posz�a na plac Constantin-Pecqueur, gdzie taks�wek jest wi�cej ni� w wy�szych partiach Wzg�rza Montmartre. Pan i pa�scy koledzy lepiej ni� ja znacie t� dzielnic�... �ciskaj�c mu r�k� mrukn��: - �ycz� powodzenia! I otworzy� oszklone drzwi s�u�b�wki. Widocznie m�� dozorczyni zdecydowa� si� po�o�y� do ��- ka, bo zza firanki s�ycha� by�o regularny oddech. - Czy chce mnie pan jeszcze o co� zapyta�? - szepn�a Angela Sauget. - Nie, chcia�em zatelefonowa�, ale zadzwoni� sk�din�d. Wol� go nie budzi�. - Prosz� nie bra� mu tego za z�e. Kiedy nie prze�pi swojej ilo�ci godzin, staje si� niemo�liwy. Po- da�am mu �rodek nasenny, kt�ry w�a�nie zaczyna dzia�a�. - Gdyby przypomnia�a sobie pani jeszcze jaki� szczeg�, prosz� zatelefonowa� do siedziby Policji Kryminalnej. - Nie przypuszczam, ale obiecuj� panu. �eby tylko ci dziennikarze i fotoreporterzy zechcieli sobie st�d p�j��! To oni przyci�gaj� gapi�w... - Spr�buj� ich odprawi�... Jak si� spodziewa�, rzucili si� ku niemu pomimo obecno�ci policjant�w, gdy tylko wszed� na chodnik. - S�uchajcie, panowie, w tej chwili wiem tyle, co wy. Nieznani sprawcy zaatakowali inspektora Lognon podczas s�u�by... - S�u�by? - zapyta� kto� szyderczym tonem. - Powiedzia�em: podczas s�u�by, i powtarzam. Ci�ko rannego operowa� profesor Mingault w Bi- chat, ale prawdopodobnie up�ynie wiele godzin, a nawet dni, zanim b�dzie on m�g� co� powiedzie�. Tymczasem mo�na tylko snu� przypuszczenia. W ka�dym razie tutaj ju�, panowie, nic nie zobaczycie, natomiast mo�liwe, �e dzi� po po�udniu, na Quai des Orf�vres, b�d� mia� dla was jakie� wiadomo�ci. - Ale co robi� inspektor w tym domu? Czy to prawda, �e zagin�a jaka� m�oda kobieta? - �egnam, do popo�udnia!... - Nie chce pan nic powiedzie�? - Nic nie wiem. Poszed� ulic� w d�, postawiwszy ko�nierz p�aszcza, z r�koma w kieszeniach. Par� szcz�kni�� apa- rat�w �wiadczy�o, �e z braku czego� lepszego jemu zrobiono zdj�cie, a kiedy si� obejrza�, dziennika- rze zaczynali si� rozprasza�. Na ulicy Caulaincourt wszed� do pierwszego napotkanego baru i, poniewa� poczu�, �e ma dresz- cze, zam�wi� grog. - Prosz� o trzy �etony. - Trzy? Wypi� du�y �yk grogu, po czym wszed� do kabiny telefonicznej i najpierw zadzwoni� do szpitala Bichat. Jak si� spodziewa�, ��czono go z wieloma oddzia�ami, zanim dotar� do prze�o�onej piel�gnia- rek na chirurgii. - Nie, nie umar�. W tej chwili jest przy nim internista, a na korytarzu siedzi jeden z pa�skich ins- pektor�w. Trudno co� przewidywa�. A oto jeden z pa�skich ludzi: wchodzi w�a�nie do mojego poko- ju... Zrezygnowany od�o�y� s�uchawk�, po czym po��czy� si� z Quai. - Czy Lapointe wr�ci�? - W�a�nie pr�bowa� pana dopa�� na avenue Junot. Oddaj� mu s�uchawk�. Przez szyb� kabiny Maigret widzia� cynkow� blach� kontuaru, w�a�ciciela lokalu w samej kami- zelce, dw�ch murarzy, kt�rym nalewano du�e szklanki czerwonego wina. - To pan, szefie? Od razu znalaz�em zak�ad kosmetyczny, bo na avenue Matignon w og�le innego nie ma. Jest to zak�ad luksusowy, gdzie dzia�a niejaki Marcellin, o kt�rym te panie m�wi� z pe�nym uczucia szacunkiem... Marinetta Augier dzisiaj nie stawi�a si� do pracy i jej kole�anki s� zdziwione, bo ona jest, jak si� wydaje, bardzo punktualna i solidna. Nikomu nie zwierza�a si� ze swoich stosun- k�w z inspektorem. Ma brata, �onatego, kt�ry mieszka w Vanve, ale nie znaj� jego adresu. Pracuje w towarzystwie ubezpieczeniowym i Marinetta czasem telefonowa�a do jego biura... Towarzystwo nazywa si� "La Fraternelle"... Poszuka�em w ksi��ce telefonicznej... przy ulicy Le Pelletier... Nie od- wa�y�em si� tam p�j�� przed rozmow� z panem... - Jest tam Janvier? - Wystukuje na maszynie jaki� raport. - Zapytaj go, czy to pilne. Bardzo chc�, �eby� si� przespa� i by� wypocz�ty, kiedy b�dziesz mi po- trzebny... Po drugiej stronie zapanowa�o milczenie, po czym odezwa� si� pe�en rezygnacji g�os Lapointe'a: - M�wi, �e to nie jest pilne... - Wi�c mu przeka�, �eby poszed� na ulic� Le Pelletier i pr�bowa� si� dowiedzie�, gdzie Marinetta mog�a si� schroni�... Do lokalu wchodzili inni go�cie; sta�ym bywalcom, nie pytaj�c czego sobie �ycz�, podawano na- poje. Rozpoznano Maigreta i ciekawie zerkano na oszklon� kabin�. Odszuka� numer telefonu Lognona. Jak si� spodziewa�, odezwa�a si� pani Maigret. - Gdzie jeste�? - zapyta�a. - Pss... Przede wszystkim nie m�w jej, �e jestem o dwa kroki... Jak ona si� czuje? Zrozumia� wahanie �ony. - Przypuszczam, �e le�y w ��ku i czuje si� gorzej ni� jej m��? - Tak. - Przygotowa�a� jej co� do jedzenia? - Najpierw posz�am na zakupy w tej dzielnicy. - Mo�e wi�c by� sama? - Niech�tnie! - Czy si� to jej spodoba, czy nie, powiedz jej, �e jeste� mi potrzebna, i jak najpr�dzej spotkaj si� ze mn� u Mani�re'a. - Zjemy razem obiad? Nie wierzy�a w�asnym uszom. Zdarza�o si� im czasem, w sobot� wiecz�r lub w niedziel�, jada� w restauracji, ale obiad�w nie jadali, zw�aszcza gdy toczy�o si� �ledztwo. Komisarz poszed� wypi� reszt� grogu przy kontuarze, ale g�osy doko�a niego nie brzmia�y ju� tak naturalnie. By�a to cena, jak� p�aci� za reklam�, kt�r� wbrew niemu robi�a mu prasa i kt�ra cz�sto utrudnia�a mu prac�. Kto� powiedzia� nie patrz�c na niego: - Czy to prawda, �e gangsterzy sprz�tn�li Pechowca? A inny g�os tajemniczo: - O ile to rzeczywi�cie gangsterzy. A wi�c w dzielnicy kr��y�y ju� wie�ci o stosunkach inspektora z Marinett�. Maigret zap�aci� i, od- prowadzany przez wiele oczu, opu�ci� bar i uda� si� w kierunku Mani�re'a. By�a to piwiarnia przy kamiennych schodach, odwiedzana przez s�awnych ludzi tej dzielnicy; spo- tyka�o si� tu jeszcze aktorki, pisarzy i malarzy. Dla sta�ych klient�w by�o za wcze�nie i wi�kszo�� sto- lik�w by�a wolna, a zaledwie czterech czy pi�ciu go�ci, wspieraj�c si� �okciami, sta�o przy barze. Zdj�� przemok�y p�aszcz i kapelusz i z westchnieniem ulgi opad� na �aweczk� ko�o okna. Zamy�lony zd��y� jeszcze wypali� fajk�, gdy dostrzeg� pani� Maigret, kt�ra trzymaj�c parasol jak tarcz� przechodzi�a przez ulic�. - Z takim dziwnym uczuciem spotykam si� tutaj z tob�. Min�o co najmniej pi�tna�cie lat od dnia, kiedy byli�my tu wieczorem po teatrze... Pami�tasz? - Tak... Co b�dziesz jad�a? Poda� jej kart�. - Ty na pewno we�miesz kie�bask�... Czy mog� pope�ni� ma�e szale�stwo i zam�wi� sobie homara na zimno w majonezie? Poczekali chwil�, aby przystawki i wino znad Loary znalaz�y si� na stole. Nie mieli s�siad�w. Zamglona szyba tworzy�a atmosfer� intymno�ci. - Czuj� si� troch� tak, jakbym by�a jednym z twoich wsp�pracownik�w. Kiedy telefonujesz, �e nie wr�cisz na obiad, wyobra�am sobie ciebie z Lucasem albo Janvierem... - O ile nie jestem w biurze i nie musz� si� zadowoli� kanapkami i kuflem piwa... M�w dalej... - Nie chcia�abym by� z�o�liwa... - M�w szczerze. - Cz�sto wspomina�e� mi o niej i o jej m�u... Wsp�czu�e� jemu i ja by�am ju� sk�onna uzna� ci� za niesprawiedliwego... - A teraz? - Teraz mniej jej wsp�czuj�, cho� to na pewno nie jej wina... Zasta�am j� w ��ku; by�a u niej do- zorczyni i wiekowa s�siadka, maniaczka, kt�ra przez ca�y dzie� przesuwa w palcach p